• Nie Znaleziono Wyników

Czas próby (walka z prowokacją). Kartka z dziejów P. P. S. 1894-5 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Czas próby (walka z prowokacją). Kartka z dziejów P. P. S. 1894-5 r."

Copied!
26
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

[ STOWARZYSZENIA B. WIĘŹNIÓW POLITYCZNYCH

JSTs 1.

Kazimierz Pietkiewicz

CZAS PRÓBY

( W A L K A Z P R O W O K A C J Ą )

KARTKA Z DZIEJÓW P. P. S.

1894— 5 r.

(6)
(7)

K A Z I M I E R Z P I E T K I E W I C Z .

Kartka z dziejów P. P. S. 1894—95.

P ierw sz ym organizatorem P P S w kraju po Z je ź d z i e Pary­

skim ( w 1893 r.) — był Jan S trożecki.

Skończony prawnik — w czasach studenckich p rze szed ł szkołę Abram ow skiego w „ P r o le t a r j a c ie " i „Z je d n o c z e n iu R o - b o t n ic z e m ” , przyjmując żyw y udział w organizowaniu robotni­

ków, prowadzen iu kółek i innych pracach i zadaniach partyj­

nych; uczestniczył następnie w Z je ź d z ie Paryskim i w ró cił na­

tychmiast dla urzeczywistnienia p o w zięty ch uchwał.

Był to cz ło w iek p raw dziw ie dzielny. Zo rganizowaliś m y się przy nieustannem w z a je m n e m zw alczaniu z S D K P . Zd oła liśm y już wydać pare numerów „R o b o tn ik a ” oraz „J e d n o d n ió w k ę ” , stosunki nasze rozrastały się coraz bardziej, — gdy n ie o c z e k i­

wanie S D K P w pełnym komple cie znalazła się w ulu. Zah a­

czo no też nasze stosunki w śró d mularzy oraz paru robotników innych profesji, w tej liczbie z ecera Klim ow icza , ale całkiem

niezależnie od wsypy esdeków.

Ty m cza sem nad P P S wisiał cios ze strony n iespo dziew a ­ nej, którego pochodzenia p o cz ą tk ow o nie m ogliśmy się w ca le domyśleć.

Zagranicą szw ęd a ł się sobie po Genewach i Pary żach pro­

wokator rosyjski, — niejaki Jahołkowski, i zabłąkał się' aż do...

Belgradu, stolicy serbskiej. T a m w owym czasie mieszkał nasz dobry znajomy z grupy t. zw. p rze z nas „ G ł o s o w ć ó w ” (n a z w a od tygodnika „ G ł o s ” ) doktór L eo n Wasilkowski. Prowokator, za­

znajo m iw szy się z „r o d a k ie m ” — zw ierzył się mu z zamiaru wykonania zamachu terory stycznego na przedstawicieli w yższej administracji warszawskiej i prosił o wskazanie ja kiegobądź adresu w W arszawie , by miał punkt oparcia dla dopię cia sw eg o celu. Wasilkowski, u w ierzyw szy mu, dał adres i rekom en da cję do „ G ł o s u ” . /śsfa

(8)

2 —

Naturalnie — całą redakcję obstawiono szpiclami, — tam zaś pracował i mieszkał przy re dakcji członek C K R P P S — Żul Grabowski.

N a le ż a ł on przedtem do „S o c ja lis t ó w N a r o d o w c ó w ” i stąd po ch odziło je g o stanowisko w „ G ł o s i e ” . P o zlaniu się partyj na Z je ź d z ie Paryskim wstąpił wraz z N aake-N akęckim do P P S , przy czem partja uzyskała stosunki w Jeziornie (p apiernia ) p rze z Wernyhorę, który tam pracował.

Centralnym zaś punktem dla nas było mieszkanie Janka S tr o ż e c k ie g o przy N ie c a łe j 12, odnajm ow ane od państwa T w a r- dzickich. T a m też i Żul cią gle bywał, nie spostrzegając się, że stale go pilnowano, — i tylko ja niekiedy zdu m ie w ałe m się, w i­

dząc na ulicy szpicla. P o n ie w a ż jednak sterczał on tam ch w i­

l a m i , — w ię c uspakajałem się w raz z je g o zniknięciem, wniosku­

jąc, że do nas się on nie odnosi.

P e w n e j tedy m a jo w ej czy t e ż c z e r w c o w e j nocy 1894 r.

nastąpił n iespodziew any po grom. A re s zto w a n o całą re dakcję

„ G ł o s u ” wraz z Żu le m , zastawiając w lokalu redakcyjnym pu­

łapkę; aresztowano ludzi, mają cy ch stosunki z „ G ł o s e m ” ( m i ę d z y innymi — S z m u rłę ) i naszych znajom ych w Jeziornie; w z ięto t e ż do cytadeli i wszystkic h trzech lokatorów państwa Tw ar- dzickich na Niecałe j: Janka i Kazim ierza S trożeckich oraz far­

m aceutę Jana Chicińskiego. W ciem nym kurytarzyku przy ich mieszkaniu czatow ała przez trzy dni ukryta policja, ale ponie­

w aż pani Kazim iera Tw a rd zick a urządziła na schodach o d p o ­ wiednie czaty o strzega w cze, w ię c nikt z o dw iedzają cych nie

wpadł. '

Naake-Nakęcki, „z a s t ę p c a ” cekaeru, t. j. zapasowy je g o cz ło n e k — zw iał na Śląsk i osiadł tam na stałe.

Cios z a te m dla organizacji P. P. S. był w ielce dotkliwy:

straciliśmy 3-ch c e k a e ro w c ó w ( S tr o ż e c k i, Grabowski i K. aresz­

towany przed t e m ) i jed n eg o zastępcę, — ludzi najbardziej czynnych i niezbędnych w W arszawie , mających w sw oim ręku zakonspirowane nici rozm ait ych stosunków. P o z o s t a łe m z Ziu- kiem * ) — jako jedyni miarodajni i odpow iedzialn i za wszystko przedstawic iele P P S . A l e Ziuk m ie szkał stale w Wilnie, gdzie zajm ow ał się drukowaniem „R o b o tn ik a ” , tylko d o jeż d ż a jąc od czasu do czasu do Warszawy; — moje zaś p o ło ż e n ie było takie:

W ypuszczony z Cytadeli w grudniu 1892 r. za kaucją 200 rubli, z łożon ych za mnie przez zna jo m ego z Ukrainy aż do cza ­

* ) J ó z e f P i łs u d s k i.

(9)

3

su ukończenia m ojej sprawy, byłem tą kaucją związany, p o n ie ­ w a ż za żadną c e n ę nie m o głem dopuścić, by pienią dze o w e dla niego zginęły. Znajdując się zaś pod d o z orem policyjnym — nie m o g łe m nazbyt u dziela ć się ludziom , żeby ich s w o je m i w i­

z ytam i nie ko m prom itow ać, tembardziej, że tego rodzaju lekko­

myślną nieostrożność z a w s ze bardzo ostro z w a lc z a łe m . P a s z p o rt m ó j żandarmi zatrzymali, w ię c m ie szk a łem na podstaw ie jed y­

nie meldunku, bez prawa w yja zdów .

Pragnąc tedy znikać w odpow iednich m o m e n ta ch opieku­

nom sw oim — zamieszkałe m w B rz ega ch nad Ś w id rem u An- -driollego, pokazując się tylko od czasu do czasu w dawnem mieszkaniu, by stróż miał pozory, że i nadal w niem p rze b y­

wam. S z p ic l e m nie znali, w ię c trzeba było ba rd zo starannie im się wymykać, zanim się o d w a ż y ło do k o go bą dź zajść. Z B r z e ­ g ó w przybywałem raz statkiem* to znów koleją albo t e ż nawet na piechotę, co w ie lc e utrudniało śledzenie.

Do czasu aresztu Janka — głó w n e m m o jem zadaniem było pisanie do „R o b o tn ik a ” . T e r a z wypadło brać się do wszystkiego rozwijają c jaknajwiększą energję. Akurat w sam czas przyjechał Ziuk, w ię c natychmiast odbyliśmy z nim walną naradę w opusz- cz o n e m mieszkaniu Janka.

P rze d ew sz ystk ie m tedy postanowiliśmy: Co prędzej w y ­ puścić w świat następny numer „R o b o tn ik a ” , ż eby żandarmom dać pozór, iż aresztowani przez nich ludzie nic w spó lnego z tem w ydaw n ic tw em nie mają; w „R o b o tn ik u ” wyśmiać i z b a g a teliz o ­ wać areszta i poszukiwania żandarmskie, przedstawić sprawę, jakoby „trafili kulą w p ł o t ” , zabierają c pierwszych z brzegu lu­

dzi; odszukać stosunki prowin cjonalne i ro bo tn icze — w arszaw ­ skie; jako punkt nasz centralny w W a rsz a w ie — pozostaw ić mieszkanie Janka na N ie ca łej, gdyż uważane p r ze z stróża i po­

licję za o puszczone — nie m o g ło w zbu dzać w nich ża dn e go podejrzenia, było w ię c z tego powodu — w z ględ n ie najb ezpiecz- niejszem. C h o dziło tylko o to, by się nie zdra dzić ze swoją o becnością, nie palić światła, nie podnosić ro let i sprawow ać się cicho. K lucz od mieszkania m o żna było mie ć w każdej ch wili od pani Kazimiery.

Najgorzej przedstawiała się sprawa stosunków p row in cjo ­ nalnych, do których straciliśmy drogi. Ziuk przypomniał tylko nazwisko M ło cki w Radomiu. Zresztą — na w sch ód od W a r ­ szawy stosunki z miastami leżały właśnie w jego ręku w ię c ch o ­ dziło tylko o zachód i południe.

(10)

4 —

I

Były to jednak takie s z cz ęśliw e już czasy, że nie my po­

trzebowaliśm y ludzi szukać, ale ludzie nas. N ie zb ędn i im byliśmy jako dostarczyciele w szelkiej „b ib u ły ” , jako powaga, na której można było się oprzeć w o b e c now oorganiz ow an ych kół i kółek i jako łącznik ich w cały m kraju i regulator jedności ruchu.

Robota była na wskoś decentralistyczna, poniekąd nawet żywiołowa. Dzięki impulsom i nadziejom, rozbudzonym pracą i wypadkami poprzednich lat, a podniecanym przez nasze w y ­ dawnictwa, m łod z ież w różnych miejscach i robotnicza i inteli­

gencka „lu dzie dobrej w o l i ” , rwała się do roboty organizacyj­

nej, urządzała nawet własne drukarnie (np. robotnik Raciborski w W arsza w ie) i starała się nawiązać kontakt z nami.

P o kilku tedy dniach, pani T w a rdzick a zapukała do mnie ostrożnie i zawiadomiła, że przyszedł jakiś Młocki z Radomia i pyta o Janka, w ię c m o ż e z e c h c ę się z nim zob aczyć. Tak zna­

leziony został Ra do m i w po dobny lub inny sposób wznowiliśmy wszystkie — przerwane aresztem Janka — ■ stosunki p row in cjo ­ nalne.

A le ponieważ nie mniej usilnie i gorliw ie pragnęli kontaktu z nami rów nie ż rozm aite „p r o w o k i” — w ię c należał® w stosun­

kach z ludźmi być n ie zm ie rnie ostrożnym. Ziuka w ię c nie p o ­ kazywałem wcale robotnikom warszawskim, „ b ib u łę ” zaś r o z w o ­ ziłem na prowin cję przeważnie sam, mając tylko dla procedury w yjazdów paru pomocników. Musiało to odbyw a ć się z wielką punktualnością i akuratnością.

Zdarzyło się raz, że w C z ęs to ch o w ie nie chciano przyjąć pod wskazanym adre sem przyw iezio n ej p rzezem n ie „ b ib u ły ” , gdyż po dejrzew a n o w m ojej osobie prowokatora. Innym z n ó w razem, gdym się umawiał komu mam o dda w ać pr zywiezioną „b i­

bu łę” , wskazano mi szynk na przedmieściu i proponowano, bym nic nikomu nie m ów iąc wypijał kieliszek wódki, w ch o d z ił do al­

kowy szynkarza-żyda i tam ją pozostawia ł. Na taki interes je d ­ nak z g o d z ić się nie zechciałem .

P o n ie w a ż znany byłem w W arszawie różnym szpiclom, w ię c miałem zw yczaj nie witania się na ulicy z ludźmi zajmują­

cymi się robotą nielegalną; natomiast przy spotkaniu się z jakim apolitykiem — kłaniałem się mu uroczyście, szeptałem tajemni­

czo do ucha różne głupstwa, w ykon yw ałe m tragic zne gesty i z w ra ­ całem przez to na nich uwagę sw oich opiekunów. K o sz tow a ło to ostatnich sporo obuwia i czasu, w nagro dę zaś mieli p rze­

świadczen ie o zupełnej lojalności moich stosunków osobistych.

(11)

5 —

Jeżeli jednak ktoś z e spotkanych działaczy miał do mnie interes, lub ja do niego, wtedy zainteresowany w ch o d z ił w pierw­

szą lepszą bramę, drugi sz e d ł za nim i, gdzieś na schodach, bez świa dków — następowała rozmowa.

Z przybyszami z prowincji bywała przy takich spotkaniach sprawa trudniejsza i cza sem połączona ze spore m n ieb ez p iec ze ń ­ stwem dla nich — zaszpiclo wania się.

I tak, spotkałem się raz z naszym wileńskim tatarem B i e ­ lakiem, niosącym walizkę z nielegalszczyzną, podczas gdy ja c z u łem za sobą szpicla. Było to na Krakowskiem Przedm ieściu w pobliżu X-g o cyrkułu. Przyspieszyłem kroku by wpaść do bramy. A le Bielak, nawykły do patriarchalnych stosunków sw o ­ j e g o miasta, do p ęd ził mnie i — chw ytając za ramię — zawołał:

„ A nie uciekajcież tak przedemną! Ja was w s z ę d z ie szukam, a wy uciekacie! Rzu ćcie tę swoją ko nspirację!”

Był z m ęc zo n y i spocony.

Wspomniawszy m im o c h o d e m pioruny, feb rę i wszystkich dja błó w p o leciłe m mu wsiąść do dorożki, z a w ie ź ć walizkę pod wskazanym adre sem i natychmiast ztamtąd się wynieść. Sam popędziłem w inną ątronę i z m o b iliz o w a łem „d r o m a d e r ó w ” i „ d r o m a d e rk i" (n a ó w cz a s nie mających je s z c z e tej zaszczytnej n a z w y), by w tejże chwili wynieśli pod ubraniem bibułę i o c z y ­ ścili od niej mieszkanie. NB. noszen ie pod ubraniem bibuły był to mój sposób, który zaaklim atyzowałem w P e p e e s ie na dłu­

gie lata.

W spółd zia ła li z nami w tym czasie: Pa szkowska, Goldówna (S tr o ż e c k a ), Thilówna, Cecylja ve! „ C i o t k a ” (o b e c n ie p r ofe so ­ rowa G u m p lo w icz ow a ) siostry Kości szew skie (Jedna z nich p ó ź ­ niej Jodkowa), Fajnsztajnówna, Diużewski, Podwiński, O k o ło - wicz, Pieńkowski, Studnicki W a c ła w vel „ P e le r y n k a ” , Po m ia n o w - ski i inni.

P r z e z Po m ia n ow sk ie go otrzymaliśmy w znow ienie stosunków z Jeziorną. Ten niezmiernie sympatyczny m ło d z ie n ie c zmarł późnie j w 'C y t a d e l i na serce.

Stosunki z robotnikami utrzymywaliśmy przez mularza B o ­ lesława Bilskiego, któregę Janek Strożecki w ie lc e był cenił za je g o ro ztropność i energję, W oszczyńsk iego oraz paru innych ro­

botników. Naszó szeroko postawiona robota nie pozwalała z a j­

m o w a ć się kółkami kształcącemi. Ch cie liś m y j e s z c z e przy Janku urządzić szkołę agitatorów, ale sprawa ta została rozbita jego aresztem. T y m cz a sem w ię c wobec, rozpanoszonego prowokator- stwa odkładaliśmy ściślejsze zorganizowanie ro botników w arszaw ­

(12)

6 —

skich do lepszych czasów, zadawalniając się luźnym kontaktem' z masami przy p o m o cy wybranych jednostek. Ta kie w zględ n ie samodzielne stanowisko tych i robotników w ie lc e schlebia ło ich ambicji, wyrabiając inicja tyw ę i p rze d sięb io rc zo ść.

U Bils kiego b y w a łe m w mieszkaniu gd zieś przy uL P ięk n ej czy też w po bliżu jej. O strzeg a łem , by miał się na baczności i w domu nic podejrza n ego nie przechow yw a ł, gd yż ktokolwiek z aresztowanych mularzy m o ż e go w Cytadeli sypnąć. Z żoną Bilskiego u m ó w iłem się, by w razie aresztu m ę ża — zdjęła z a ­ w ie szone w oknie wazoniki.

W k r ó t c e też, zauw ażyw szy brak o w y ch wazoników, nawią­

załe m kontakt z grzebien ia rzem Sawick im , mieszkającym w sa­

mym końcu ulicy Czerniakow skiej i z jego t o w s r z y s z e m D ą ­ browskim^

P o jakichś paru mie siącach w ypu szczono Bils kiego za kau­

cją. Z o b a cz yw sz y się z nim radziłem, by p rze z pewien czas pow strzym ał się od stosunków z tow arzyszam i, gd yż m o ż e być p o w o d e m ich zaszpiclowania. W id z ia łe m , że rada m o ja nie bar­

dzo mu się podobała, od innych zaś robotników d o w ied z ia łem się, ż e w ca le jej nie usłuchał i w s z ę d z ie bywa, jak i dawniej.

W k ró tce też w ypuszczono r ó w n ie ż ź e c e r a K lim ow icza . T e n przysłał do mnie parlamentarza z prośbą, bym w y z n a c zy ł mu w id zenie się w jakiem ś zupełnie b e z p ie cz n em i zakonspirowanem miejscu. Żądaniu temu byłem wstanie uczynić zadość.

„ N i e den erw u jcie się — rzekł mi po przywitaniu — przy­

sz ed łem wam się przyznać, że zostałe m prow okatorem i że dla ­ tego tylko wypuszczono m ię z Cytadeli...”

W o b e c powagi po ło żenia w strzym ałe m się od wszelkich m orałó w i spytałem tylko d la c z e g o to zrobił?

„N a m y ś la łe m się długo — o d rzek ł — i p rzy sz ed łe m do wniosku, ż e najlepiej będzie,, je ż e li się zd ecy d u ję na ten krok stanowczy, tak z e w zględu na m o je jak i na w a sze in teresa ” .

„ W c z e m ż e to m o ż e d otyczyć m oic h lu b „n a s zy ch ” spraw?’'

„ W tem — o dpo w ie dział — ż e trzeba było koniecznie, ż e ­ byście się dow ie dzieli, co się tam w Cytadeli teraz dzieje, ż e w niej założono fabrykę prowokatorów..r O strzed z was nie m o ­ głem inną drogą, jak tylko przez z g o d z en ie się na c z y n io n e m pr opozycje. U zyskałe m p rze z to dla siebie m o żno ść ucieczki zagranicę, a dla was — w ażne ostrzeżenie i w s k a z ó w k ę ” .

— K o g ó ż tam, o p r ó c z was zrobiono prow okatorem ?

— „B ils k ie g o ” .

(13)

— 7

— Czy macie na to jakie po w ażn e d ow ody?

„M a m tylko p rze św ia d cz en ie moralne, oparte na tern, że z nim tak samo postępowano, jak z e mną, ż e bywała u niego ta sama nam awiająca do prowokacji osobistość, o c z e m m ia łe m m ożność się d o w ie d z ie ć , — i ż e w ypuszczono g o tak prędko, p o m im o ciążących na nim pow ażn ych o b w in ień ” . •

W dalszej r o z m o w ie naszej zarysowały się następujące szczegóły: N a m a w ia ł do prow okacji jakiś w cyw iln em ubraniu pan n iew iad om ego nazwiska, średn ich lat, o m arsow ej, wąsatej twarzy i w ojs kow ej postawie. W y b ie r a ł na objekty sw eg o kusze­

nia ludzi silniej obwinio nych i podejrzanych o p o w a ż n iejsz e sta­

nowisko w ruchu. „ W s z a k nie dla sterczenia na rogach ulic d o ­ bieram lu d z i” , w ypow ia dał się otw arcie . Z aagitow an ym przez sieb ie prow okom o b ie c y w a ł w olność i po 30 rubli m ie sięcz n ej płacy.

W ed łu g tego, p o d a n e go p rze z K lim ow icz a rysopisu nie trudno mi było przy p o m o cy ludzi, by wają cych w urzędach żandarmskich, ustanowić, ż e n ie m o ż e to być kto inny, jak tylko na­

c zeln ik żandarmski na powiaty: Warszawski, Radzymiński i N o w o - miński, głów n y kierownik szpic lostw a i prow okatorstw a w W a r ­ szawie — podpułkownik U th o ff, zw an y p r ze z ża nda rm ów s z e r e ­ gow ych — U tkow em . T a k też było rzeczyw iś cie.

N o w o upieczeni prowokatorzy nie powinnni byli nic o sobie w iedzieć, ale, jak to mia ło m ie jsce z Bilskim i K lim o w ic z e m , — domyślali się przyjętych ról: Stosunki ze sw o im pr ze ło ż o n y m — U thoffem — mieli zakonspirowane. N ie w ie d z ie li ani kto on jest, ani nazwiska ani adresu. N a zn acza n e mieli spotkania z nim w parkach lub kawiarniach, tam t e ż zda w ali mu sprawozdania i otrzym ywali płacę. Być m oże, iż z biegiem czasu stosunki z nim stały by się bard ziej kordjalne i poufne.

T y m c z a s e m jednak U t h o ff nie d o w ierza ł im absolutnie w niczem. „ N i e myśl pan — z a pow ied zia ł K lim o w ic z o w i — ż e potrafisz mnię oszukać i uciec. Za pe w n ia m C ię ż e b ę d z ie s z d o b rz e strzeżo n y” ! R z e c z y w iś c ie t e ż s z p i e g o w a n i ich na każdym kroku i w ten sposób U thoff m ia ł m o ż n o ść kontroli dzia ła ln ości swoich podwładnych i praw dziw ość ich sprawozdań.

„ N i e myślcie, że po ło żenie m o je jest ła tw e — m ó w i ł K l i ­ mowicz. — Jeżeli mi nie p o m o ż ecie, to zginę, bo w yrw a ć się z rąk żandarmskich sam nie p o t r a fię !” R a d z ił strzec się Bilskiego i nic mu o naszych w id zen iach nie wspominać.

Zastanow iw szy się nad całą sytuacją, po leciłem K lim o w i­

cz o w i tym czasow o łudzić U th o ffa ba jeczkam i i starać się coś w ię c e j d o w ie d z ie ć o prowokach, zanim mu urządzę ucieczkę.

(14)

Stosunki z nim po dtrzym yw a łem przez innego z e c e r a — W o s z - czyńskiego, pracującego w tej ż e co i on drukarni, przy czem na miejsca widzeń z K lim o w ic z e m udawało mi się wynajdywać m ie ­ szkania bez napisów i num erów na dzwiach. S traciłem b o w iem najzupełniej do niego zaufanie i po stanowiłem z a ch o w yw a ć się tak, jak gd yby był on r z ec zy w istem prowokiem. „ P r z e c i e ż m u ­ siał on czem ś w zbu dzić do siebie zaufanie ż a n d a r m ó w ? — zja­

wiała się wątpliwość. — Zaś przy widzen iach z U thoffem — kto m o ż e zaręczyć, — ż e nie z e c h c e on siebie ra to w a ć ko sztem innych?

Jeszcze trudniejsza sprawa była z Bilskim. O d w ie d z a łe m go w jeg o własnem mieszkaniu. Ani on, ani K lim o w ic z nie znali m e go nazwiska i miejsca zamieszkania.

W ła ściw ie— mój osobisty interes w ym agał w ó w c z a s natych­

m iastow ego wyjazdu z W arszawy i zniknięcia z oczu wszelkim prowokom. Interes natomiast stosunków partyjnych w Warszawie , polepszenia ich i wyjaśnienie — nakazywał w ytrw anie na sta­

nowisku. P o n a d to nie m o g łe m za nic zgo d zić się na to, by kaucja, zło żona za mnię p rze z dalekie go mi c z ł o w i e k a — prze­

padła dla niego, — n ie m o g łe m nadużyć je g o zaufania.

P o sta n o w iłem w ię c ro z p o cz ą ć g r ę z żandarmami — kto k o ­ go przechytrzy— i z a b e z p ie c z y ć się na p ew ien czas przed aresztem .

Będąc tedy u Bilskiego ro z p o cz ą łem ro zm o w ę:

— Słyszeliście, że K lim o w ic z a wypuszczono?

„T a k , słyszałem. Czy w id z ieliście się z nim? — spytał głose m niepewnym.

— N ie i niech cę się w id zie ć! — odrzekłem. Jeżeli się z nim zobaczycie, to zażądajcie, by — póki szpicle za nim chodzą — ani myślał w id yw a ć się z e mną. A i wy sprawujecie się w ca le nie ładnie, bo ch odzic ie na zebrania robotnicze. C. K. R. chce was wykorzystać do rzeczy ważniejszych. M ało mamy ludzi, jak wy — pew nych i wyrobionych, w ię c ch cemy użyć was do druko­

wania „R o b o tn ik a ” . T r ze b a tylko, byście siedzieli w domu i nie wałęsali się p o d u d z ia c h , bo póki w o d z ic ie za sobą szpicli — nie nadajecie śię do drukarni. W krótce przyjedzie z zagranicy cekaerowie c, z którym sprawę tę załatwimy, a tym czasem s ie d ź ­ cie cicho, jak mysz po d miotłą.

P rop o z ycją swoją z ro b iłem Bilskiemu wielką przyjemność, siebie zaś zaasekurowałem od w szelkiej wsypy aż do czasu, kiedy Bilski nareszcie się przekona, że mu nie ufamy. Odtąd też zupełnie ign orowałe m co ra z usilniej wałęsających się za mną szpicli. Gdy chciałem k tó re g o z nich się pozbyć, — z a trzym y w a ­ łem się i zaczynałem mu się pilnie przyglądać. T e g o oni bardzo

(15)

9 —

nie lubili, w ięc natychmiast taki pan o dw ra ca ł się, zakrywał ko łn ierzem lub kapeluszem i starał się oddalić, — ale ja sze d łe m za nim, co mu sprawiało wielki niepokój, wskutek którego przy­

śpieszał kroku, — je ż e li zaś by ł w ie c z ó r i w z g lę d n ie pusto na ulicy — dawał drapacza ile sil w nogach, — co mi pozw alało w ejść spokojnie do upatrzonej bramy.

Odbyliśmy ż Ziukiem długą naradę z powodu w ytw orzon ej sytuacji. Stosunki wśród robotników warszawskich stawały się wprost n iem ożliw em i, nie w ia dom o było jak i z której strony do nich przystąpić. Masy były chętne, „R o b o tn ik ” wprost wsiąkał w nie, święta m a jo w e za w sze się udawały, — ale w szelk ie próby nawiązania ściś lejszej organizacji w tych masach kończyły się rozbiciem ich z powodu wielkiej ilości zatajonych prow okatorów (W isz n iew sk i i Sid orek je s z c z e ujawnieni nie byli).

W sprawie uprzątania ich ze sw ej drogi staliśmy w ó w c z a s na takiem stanowisku, że czynić to powinni zainteresowani, w tym w ięc wypadku obow iązek leża ł na mnie i Ziuku. A le przedew szystkiem trzeba było m ieć’ jakieś p ew n e dow ody winy, samo zaś po d ejrze n ie nie wystarczało. Postanowiliśmy więc:

Prze d ew sz ystk ie m w yprawić zagranicę K lim ow icza, posłu ­ gując się drugorzędnym punktem granicznym przez Białystok i Mła wę; następnie zastawimy pułapkę Bilskiemu. Jeżeli przynęty nie ruszy i nie zdemaskuje się przez to, w ów cza s nakażem y mu pod grozą śmierci, by przez jaki rok nie śmiał sią wtrącać do żadnej roboty nielegalnej. Jeżeli jest on cz ło w ie k ie m u czciw ym ,—

bardzo się zasmuci, ale usłucha nas; jeżeli zaś jest prowokiem ,—

postara się natychmiast zaaresztow ać mnie, c z e g o powinienem uniknąć, pozatem aresztowane również będą stosunki robotnicze, z któremi się on stykał. Czy zabijem y go potem, czy nie, — b ę­

d z ie on już potem zdem askowany i unieszkodliwiony. „ R o b o tn ik a ” trzeba wypuszczać rzadziej ze w zględu na n iebezpieczn y czas,—

umieścimy w nim — po wyw iezieniu Klim ow icza — za w ia d o m ie ­ nie i ostrzeżen ie z powodu działalności Uthoffa; — w śród ro b o ­ tników rozpowszechnimy poprawione i ulepszone „W ska zów ki dla a gita torów ” , uczące konspiracji i zachowania się w Cytadeli.

N ic w ięcej ponadto, nie m ogliś my tu obm yśleć i zastosować.

T rzeba w ię c było przedew szystkie m w y w ie ź ć K lim ow icza, obecność którego w W arsza w ie nie zapo wiadała żadnych korzyści, ale przeciw nie groziła n iebezpieczeństw em . Woszczyński mi p o w i e ­ dział, ż e jest je s z c z e jeden kandydat do wyemigrowania, a m ia ­ nowicie pewien m łod z ien iec (n azw isko zapom niałe m ), którego żandarnfti tak natarczywie prześladują propozycja m i służby pro-

(16)

10 —

wokatorskiej, że nic mu w ię c e j nie pozostaje, jak t y l k o — u cie­

ka przed nimi zagranicę.

Na jn ieb ez p ie cz n iejs zy m dla nich punktem w tej sprawie był wyja zd z Warszawy, w cz a sie któ reg o m ogli być ares zto ­ wani na dworcu. Chodziło mi przytem o to, by nie w ied zieli w ca le dokąd jadą, bo nie bard zo im ufałem. Dla t e g o też dałem im następujące zle cen ie:

U m ó w ion ego dnia w ie c z o re m , gdy się zciem ni. — P ó j d ą piechotą w zdłuż toru kolei Petersburskiej i dojdą do przystanku

„ P la t fo r m a ” . Żaden szpicel za nimi w ciemności i pustce nie pójdzie.

Ta m około półn ocy wsiądą do 3-go wagonu od lo k o m o t y ­ wy, gd zie zastaną mnie z biletami dla nich. Dokąd ich p o w io ­ z ą — nie pow iedzia łem , a oni nie pytali.

B yło to około B o ż e g o Narodzenia czy też N o w e g o Roku.

Dął wiati z zadymką śnieżną, wśród nocy ciem nej i chłodnej.

P o trzecim dzw onieniu w sko czyłem do wagonu, stamtąd zaś w yskoczył m łodzien iec, czekający na mnie z trzem a biletami.

Na „ P la t fo r m ie ” jednak nikt nie wsia dł do pociągu, w ię c z tro j­

g iem biletów p o jech a łem dalej sam jeden. Z ły i pełen p o d e j­

rzeń pow ró ciłem pierwszym p ocią giem pow rotnym z Małkini do Warszawy.

Okazało się, że W arszawiacy nie zbyt są wytrzymali na zadymkę, chłód i ciem ność, — w ięc z pół drogi zawrócili do Warszawy. M ło d z ien iec na tyle się tem zraził, że zrezygn ow ał z emigracji. Jak sobie po radził z prześladującymi go żandarma­

m i — nie wiem.

P o tygodniu czy dwóch — po w tó rzy łem poprzed ni manewr, ale już tylko z K lim o w ic z e m i na ten raz obaj pomyślnie dotar­

liśmy do Białegostoku. T u wśród nocy przepro w ad ziłem sw ego pupila takimi wertepami i zaułkami, że musiał stracić zupełnie gło w ę i p o jęcie o tem, gd zie się znajduje — p o cz em w rę c z y łe m go S zy m k ie w ic zo w i — rysownikowi dróg szosowych, z z a s t rz e ż e ­ niem, by trzymali go w pokoju, nie pokazując ludziom, zanim potrafi wyprawić dalej.

W kró tce potem, przyniósłszy S z y m k ie w ic z o w i zapas nowej bibuły, spytałem, jak tam poszło z K lim o w icz em . Odpow iedzia ł, że aż do przejścia granicy był w ie lc e markotny, ale po tamtej już stronie bard zo poweselał.

— A wiecie, kogoście przetransportowali? — spytałem.

„ N i e w i e m ” — odrzekł.

(17)

— 11

— P r o - w o - ka - to - ra ! — Efekt w ysz ed ł pgromny.

T e r a z mogliśmy już w z ią ć się do z a m ierzo n ego ekspery­

mentu z Bilskim. Prze dew szystkie m musieliśmy znale źć so b ie kogoś dla odegrania roli kozła ofiarnego. D ostarczył materjału Podwiński, pracujący naówczas w kantorze bankierskim przy placu Z ie lon ym ( o b e c n i e — D ą b ro w s k ie g o ) w śró d kolegów -k an- torzystów, których ż ycie znał dobrze. P o d a ł w ię c nam adres d o ­ kładny jednego z nich. Nam zaś ch o d ziło o to, by dany osobnik był najzupełniej obcy w szelkiej po lityce i ż ebyśm y m ogli w i e ­ d z ieć natychmiast o każdym n adzw yczajn ym wypadku, któryby

go spotkał. 1

Nazwiska m łodzień ca nie pamiętam. Dzięki nam m ia ł on p ó ź ­ niej przeżycia i sensację, dające pozory, ż e „i on kiedyś był Fa rysem ” ; po ch odzen ie ich było dlań najzupełniejszą tajemnicą, i bez nas nigdy by z nim nic p o do bn ego się nie zdarzyło.

D a łem znać Bilskiemu, ż e c e k a e ro w ie c zagraniczny ( r o lę tę odegra ł Ziuk) ch ce się z nim za pozn a ć i n aznaczyłem w i­

dzen ie w restauracji Czerskiego. P o cz ęsto w a liśm y go tam śnia­

daniem z „p rzepa lan ką ” . Z tego powodu U th o ff później d o w o ­ dził aresztowanym robotnikiem, że C K R zbiera od nich składki po to tylko, by hulać za te pienią dze po restauracjach. P o n ie ­ w aż jednak wykorzystanie pozoru dla szerzenia kłamstw nie było wyłączną w łaściw ością ża ndarm ów,— w ię c można im tę sła­

bość wybaczyć.

Ziuk chciał się przedstawić tak, by z ewen tualnej relacji Bilskiego żandarmi wywnioskowali, ż e jest on Aleksandrem Dębskiem, którego po bytem zagranicą w i e lc e się oni in tereso­

wali z powodu j e g o głośnych prób w S zw a jca rji z materjałami wybuchowymi. Zacin ał w ię c w r o z m o w ie z francuska i z angiel­

ska, a ja za żartow ałe m z je g o jakoby poszarpanych p rze z w y­

buch bom by nóg. Rozm aw ia liśm y o broni i dynamicie. W zm ia n ­ kował, że ma je s z c z e troch ę t e g o u siebie w mieszkaniu i d o ­ piero się jutro po południu pozbędzie. W spom n ieliśm y też o przy­

w ie zion ych z Londynu pie c zę c ia c h partyjnych...

P o g a w ę d z iliś m y tak z godzinkę, p o c z e m — zapytany, gd zie się m am z nim zob ac zy ć, — Ziuk podał dokładny adres i n azw i­

sko kantorzysty z placu Z ie lon ego .

O czekiw aliśm y, ż e tej ż e n ocy u m łodzień ca o w e g o będą w gościnie żandarmi, o czem Padwiński natychmiast by się w kantorze dowiedział.

(18)

12 —

A jednak w tym czasie w ca le to nie zaszło, ale zdarzyło się dopiero znacznie później, po upływie jakiegoś półrocza— czy też w i ę c e j— czasu. Przynęta tedy nie poskutkowała. Dla c z e g o ? M o ż e dla żandarmów ważniejszą była sprawa poch wycen ia dru­

karni „R o b o tn ik a ” — niż D ębskiego i nie chcieli zepsuć sobie tego w a żn iejszeg o zadania? A m o ż e Bilski — w o b e c systemu konspiracji U thoffa — nie zdążył go na czas za w ia do m ić? Tak czy owak — praca nasza „spaliła na p a n e w c e ” i w dalszym c i ą ­ gu, jak i przedtem ,— nie mieliśm y żadnego po w aż n iejsz eg o d o ­ wodu prowokatorstwa Bilskiego.

Po zosta w a ła zatem jedynie droga otwartej z nim rozm ow y, gry w odkryte karty, ale narazie mieliśmy taki nawal pracy i r ó ż ­ nych zadań i tak nieodzowną była obecn ość moja w . W a r s z a ­ wie, ż e załatw ienie tej sprawy musieliśmy odkładać w m o ż liw ie dalsze czasy.

T y m cz a sem proces mój z 1892-go r. zakończył się u w ol­

nieniem mnie od wszelkiej o dpowie dzialn ości z powodu braku d o w o d ó w winy, i brat mój stryjeczny — Zenon Pietkiewic z, któ­

ry w sw ojem imieniu z ło ży ł był ową dwustorublową kaucją za mnie, został teraz zawiadom iony p rze z urząd żandarmerji, że m o ż e odebrać z powrotem swoją kaucję, ale po odbiór jej po­

winien się zgłosić wraz ze mną (z a p e w n e na dow ód, ż em ni­

g d zie nie uciekł).

Wielką mi to sprawiło przyjemność, gd yż rozw iązyw a ło rę­

ce do przejścia w odpowie dniej chwili na stopę nielegalną i w y ­ jechania z Warszawy. Ciekawy tylko byłem, jak się teraz o d ­ niosą do mnie żandarmi i czy nie zaaresztują przy tej spo­

sobności.

W biurze zarządu żandarmerji warszawskiej zob ac zy łem dawnych swoich znajomych a pośród nich byłego z a w ia d o w c ę X-go Pawilonu Cytadeli Warszawskiej Wąs^ackiego, który nam teraz uprzejmie ułatwiał procedu rę odbioru pieniędzy. P r z e z pokój przesunęła się marsowa figura starszego oficera.

— Kto to? — spytałem żandarma.

„Padpałk ow n ik U t K o w ” — o dpowie dział.

Na ten raz żandarmi nie ruszyli mnie. Ba! P r z e c ie ż byłem dla nich jedyną nadzieją dotarcia do drukarni „R o b o tn ik a ” ...

Czas upływał, min ęło Ś w ię to P ier w sz ego Maja i coraz bar­

dziej odczuwała się potrzeba sta n o w czego rozstrzygnięcia spra­

wy Bilskiego. Najbardziej ciążyła świadomość, że wszystko to skończyć się musiało aresztem robotników, ale do ostrzeżenia ich przed Bilskim nie czuliśmy się moralnie upoważnieni z p o ­

(19)

— 13

wodu braku do w odó w , ponadto— nie miało by to pożądan ego skutku, ponieważ ciż sami — żagrożen i — robotnicy stanęli by w jego obronie i wyniki by tylko zamęt.

W początkach już czerw c a w e z w a łe m Bilskiego na stanow ­ czą r o z m o w ę do Łazienek. Ka żdy z nas, — ja, Ziuk i Bilski — rtaw ił się akuratnie w oznaczonym czasie i miejscu. Dla w ięk ' szej sw obody w r o z m o w ie — weszliśm y w głąb krzaków. W id z ia ­ łem, ż e Bilskiemu było ca łkiem markotno iść w g ą szcz za nami, ale poszedł...

T e r a z postanowiliśmy jasno pytanie: czy prawdą jest, że z g o d z ił się on służyć żandarmom?

Z a c z ą ł się zapierać i zaklinać — twierdząc, że to K li m o ­ wicz na niego nalgał.

„ C z y Klim owicz, czy kto inny— o drzekliśm y— tego wam nie powiemy. Wszystko się w krótce wyjaśni, a tym czasem w imieniu C. K. R. zabraniamy wam p r zy jm o w a ć jaki bądź udział w spra­

wach politycznych i robotniczych. Jeżeli nie usłuchacie — spotka was śm ierć!”

Rozeszliśmy się w różne strony, p rzy cz em Bilski w ie lc e się zasępił.

P o c z u łe m ogromną ulgę, ż e m o g ę już robotnikom p o w ie ­ d zieć o Bilskim i o zabronieniu mu stosunków z nimi.

T r ze b a mi było je s z c z e ostatni raz przed zniknięciem na dłuższy czas z W arsza w y — zajść do S aw ick iego i otrzym ać od niego korespondencje robotnicze dla „R o b o tn ik a ” , na które c z e ­ kał Ziuk w mieszkaniu przy ul. Berga (T rau gutta). Mieliśmy wyjechać tego ż dnia razem . Zresztą w Brzegach m o g łem je s z ­ cze pewien czas mieszkać.

Był już blisko w ieczó r. Sawicki w ybie gł do mnie na ulicę, cały zafrasowany, i powiedzia ł, ż e go tak usilnie i bezw styd nie szpiclują, iż przyjąć mnie w mieszkaniu sw oim nie m oże. Z a ­ proponował iść w pobliskie łozin y nad Wisłą. T a m pogadaliśmy, otrzym ałem kartki z w ia dom ościami i pośpieszyłem z powrote m, by trafić je s z c z e na czas i nie prze szk od zić Ziukowi w wy- jeździe.

Zapadał zmrok. O b ejr z a łem się w pustej ulicy i zobaczy- za sobą bardzo daleko, bo w o dległości paruset kroków, b i e g ­ nący za mną rów nie ż szybko, jak i ja, cień człowieka.

Chociaż tak bardzo zdaleka szpicle je s z c z e za mną nie chadzali, po stanowiłem rz ec z sprawdzić i p o sz ed łe m w p o p rz ec z ­ ną ulicę. Cień z a w róc ił rów nie ż. P o b ie g łe m szybko — cień ró w ­ nież pobiegł...

(20)

14 —

W iedzia łem , ż e b r aw o w ać i le k c e w a ż y ć szpicli już mi nie- w olno, w ię c użyłem wszystkich sw oic h sposobów i w ybiegów , by go zgubić. N ie krępując się już, p ęd ziłem ile sił starczyło, cią­

g le załamując w b o cz n e uliczki, zapadając, kryjąc się w cieniu parkanów. P o n ie w a ż szpicel trzym ał się w tak znacznej o d le ­ głości, w ię c ostatec znie stracił mój ślad. P o k rę c iłe m się je s z c z e po różnych uliczkach P o w iśla i uspokoiłem się.

B yłem cały zgrzany i spocony. N a le ż a ło mi do jść P o w i ­ ślem aż do mostu i przybyć na Trauguta z prze ciw n ej strony.

A le na to już brakow ało czasu, jeżeli ch ciałem zastać Ziiika.

Zaryzykow ałem w ię c p o sz ed łe m Tamką i Kopernika ( S e w e r y - nowem .

S zp icel m ój jednak, w iedziony jakimś w ęch em c z y intuicją, gdy stracił trop, zaczaił się na Krakow skim Przedm ieściu w na­

dziei, że tam tędy przeciągnę.

Gdym się wytknął na Krakow skie P rze d m ieś cie, zastąpił mi drogę policjant, wołając: „G ospodin , gospodin, o b o ż d itie !„

Przypuszczając, ż e moja spocona figura w zbu dziła w nim podejrzenia, spytałem: O co id zie?

„ T e n pan ma do pana in te res” , odrzekł.

W o dległości 20 kroków stała figura w bły szczących , w y­

sokich butach i w czające z daszkiem , za pew ne przebrany żandarm lub oficer.

„E to on! Dierży jewo! O t w ie c z a t ’ b u d z iesz !” , w ołał przyci­

szonym, pełnym niepokoju głosu.

N adbiegli j e s z c z e dwaj policjanci i po prowadzili mnie wprost do X-go cyrkułu. „P r ę d z e j! P rę d z e j! — den erw ow a ł się podążającyj za nami w oddaleniu szpicel — on je s z c z e coś w y ­ rzuci po d r o d z e !”

Ja tym czasem spokojnie w yją łe m z kieszeni kartki S a w i c ­ kiego, rozdarłem je pod połą i w depta łem w błoto uliczne.

W cyrkule szpicla już niew idziałem , natomiast z ja w ił się wkrótce Uthoff i kazał mnie zawieść do X-g o pawilonu.

T e j ż e nocy aresztow ano S awickiego, Dąbrowskiego i paru innych robotników ze stosunków Bilskiego.

P ie r w s z e badanie przeprow ad ził Uthoff.

„ W i e s z pan kto ja je s te m ? ” — zapytał.

— Skąd m o gę to w ie d z ie ć ? — odrzekłem .

„ N i e udawaj pan! — tryumfował Uthoff. — Pan mnie znasz doskonale, ale i ja pana znam jesz cz e le p ie j!”

Bilski zdem askowany i ogło szony w „R o bo tn iku ” — skrył się Żandarmi jednak nie m o gli go obro nić od wyroku administracyj­

(21)

— 15

n e g o zesłania i protekcją swoją tylko zamienili mu S yberję na Kaukaz.

Ztamtąd Bilski, pchnięty nożem, uciekł do Ameryki, p r z e ­ śladowany w dalszym ciągu listami g o ń cz em i pepeesowemi...

M o je śled ztw o dzięki okoliczności, ż e przyłączon o mnie do sprawy Janka S trożeckie go, r o z p o c z ę t e j przeszło o rok wcześniej, ukończyło się w zględ n ie prędko, p o c z e m posadzono nas obu ra­

z e m w jednej celi, następnie zaś dodano je s z c z e na t rz ecie go tokarza, Stanisława Kulika, zna jo m ego mi przed kilku laty

„ z w ią z k o w c a ” . Ten , będ ąc przekonany, ż e znał wszystkich dzia ­ ła czy politycznych, w ielce by ł zaskoczony i zdziwiony, gdyż o m oim udziale w ruchu nic nie wiedział.

„T y , psia kryda! — w ołał do mnie. — Jakże to ja o tobie nic nie słyszałem ?”

— P o n ie w a ż o tob ie wszyscy w ied zieli a o mnie nie — dlatego ty sied ziałeś w ulu a ja bujałem na w oln ości — o d ­ rzekłem.

Rola nasza nie zakończyła się jednak wraz z aresztem, ale przeciw nie , znaleźliśmy się w Cytadeli na bardzo ważnej pla ­ c ó w c e kontrdefensywy partyjnej. P r zy p o m o cy „D zia d ziu s ia ” Siedieln ik owa — zdem askow aliś m y cały szereg św ieżo u p iecz o ­ nych w Cytadeli prow okatorów oraz zdrajców, ogłaszają c ich na­

zwiska w „Robotn iku ” .

Był to czas praw dziw ego pogrom u prowokacji. Z d em a sko ­ wani zostali i unieszkodliwieni: Sidorek, Wiszniewski, Bilski i paru pomniejszych prowokatorów, — w cytadeli zaś pojaw iło się ja­

kieś tajemnicze, nieuchwytne oko i ucho, które wszystko w i­

dzia ło i słyszało, unicestwiając tem w szelkie zabiegi U thoffa i odbierając jego pupilom ochotę służenia w je g o ręku za narzę­

dzie. Dzięki „ R o b o tn ik o w i” — w ieść o prowokach rozch odziła się momentalnie po cały m kraju, zamykając im w szelkie drogi.

O cz y ś ciło to bardzo atm osfe rę stosunków partyjnych i dało m o żno ść zapoczątkowania tej po tężnej organizacji robotników, która ujawniła się w 1905 r. O próżn ion e p rze ze m n ie m iejsce w szeregach partyjnych zają ł W ojciechow ski.

Muszę tu zaznaczyć, ż e nawiązanie stusunków z „D zia dziu - n ie m ” a w ięc i następstwa ich — była to specjalna zasługa Jana Strożeckie go. W z b u d z ił on w nim zaufanie i sympatję dla sie­

bie ep iz odam i swoich starć z po w szechnie nielubianym z a w ia ­ do w cą B o iodoje wskim , z powodu których nawet żandarmi z ło ­ żyli mu swój hołd, pisząc kredą na drzwiach je g o celi „Ma- ła d i e c !”

(22)

16 —

Potrzebn ą tu była również szczerość i prostolinijność cha­

rakteru Janka, który —• jeż eli komu zaufał — to już w zu peł­

ności. N ie m o g ę po w ied zieć, by z tego powodu nie m iew a ł z a ­ w o d ó w i rozczarowali; zdarzało się i tak, a przytem sporo razy.

A le w wielu wypadkach taktyka je g o była najlepszą.

Mo ja taktyka i usposobienie były inne. Z a w sz e odnosiłe m się do ludzi z pewną rezerwą, oczeku ją c ujawnienia ukrytych ujemnych cech. Z e strony żandarmów dopatryw ałem się bardzo skomplikowanej sieci intryg i zasadzek, do c z e g o oni w cale nie byli zdolni. W z g lę d e m Dziadziusia r ó w n ie ż z a ch o w yw a łem się początkow o podejrzliw ie i z tego powodu Janek urządzał mi bu­

rzliw e sceny a Kulik podtrzym ywał go. B e z Janka nigdy bym się nie zbliż ył i nie zaufał Dziadziusiowi.

W o g ó le odkrycie „D zia d ziu s ia ” i zużytkowanie tej zna jo ­ mości dla partji nie mogło być zrobio ne przez nikogo innego, o p ró cz Janka. Następstwa zaś nawią zanego przezeń stosunku ujawniały się w dalszym ciągu i po opuszczeniu p rze z nas C y­

tadeli. I śmiało teraz m o g ę tw ierdzić, ż e gdyby Janek nie z a ­ przyjaźnił się z Dziadziusiem, to i Piłsudski by później nie

uciekł z więzienia.

Ta kie są następstwa czyn ów i w zaje m n a zależność ich od siebie, a wynikiem ich jest stan społeczny obecny i przyszły.

D ru k ie m In sty tutu Głu c h, i O c i e m n . w W a r s z a w i e , pl. T r z e c h K r z y ż y 4 -6 .

(23)
(24)
(25)
(26)

Cytaty

Powiązane dokumenty

kowanych przez GUS przewiduje się dalsze zmniejszanie się przyrostu naturalnego, który w ostatnim dziesięcioleciu XX w ieku będzie w Polsce o 60,4% mniejszy

czyć prędkość ruchu obrotowego Słońca i niektórych planet. Do gwiazd jednak tej metody stosować nie możemy, gdyż przy użyciu nawet najpotężniejszych

Po wyjściu 2-go zeszytu prenum erata

rowców jest bezpośredni brak w in nych fabrykach, które z tego po­.. wodu zmuszone są swoją

analiza wykazała, że regulacja na rynku energii elektrycznej była nieefektywna ekonomicznie, a ceny detaliczne na rynku regulowanym wzrastały szybciej niż na rynku

Jest prawo ogólnie znane, że tylko wtedy można, nie łudząc się, postępować naprzód i osiągnąć cel podróży, o ile się znajduje na dobrej właściwej

Na przełomie grudnia i stycznia mieszkańcy Dziećkowic będą mogli się podłączyć do kanalizacji.. Cena za odprow adzenie ścieków do miejskiej kanalizacji ma być

Wystawa oprawy książki.. alten