• Nie Znaleziono Wyników

JM 17. Warszawa, d. 24 Kwietnia 1892 r. Tom XI.TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "JM 17. Warszawa, d. 24 Kwietnia 1892 r. Tom XI.TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JM 1 7 . Warszawa, d. 24 Kwietnia 1892 r. T o m X I .

TYG O D NIK P O P U L A R N Y , POŚW IĘCONY NAUKOM P R ZY R O D N IC ZY M .

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W I A T A " . W W a r s z a w ie :

Z p r z e s y łk ą p o c z to w ą :

ro c zn ie rs. 8 k w a r ta ln ie „ 2 ro c z n ie „ 10 p ó łro c z n ie „ 6

P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz ec h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a r n ia c h w k r a ju i z ag ra n ic ą .

Komitet Redakcyjny W szechświata stanow ią panowie:

A leksandrow icz J ., D eike K., Dickstoin S., H oyer II., Jurk iew icz K., K w ietniew ski W ł., K ram sztyk S., N atanson J ., Prauss St., Sztolcm an J . i W róblew ski W .

„ W s z e c h ś w ia t11 p r z e jm u je o g ło sz e n ia , k tó r y c h tre ś ć m a ja k ik o lw ie k z w ią z e k z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz zw y k łeg o d r u k u w szpalcie a lb o je g o m ie jsc e p o b ie ra się za p ie rw s z y ra z k o p . 7 '/i

za sześć n a s tę p n y c h r a z y k o p . 6, za d alsze kop. 6.

^-dres IRecia-łccyi: Kira,Icc^rsl^Ie-^rzed.mieście, U STr ©©.

TELEGRAFIJA ELEKTR7CZIA

BEZ DRUTU.

Pism a codzienne rozn iosły w ieść o no­

wym w ynalazku Edisona, a m ianow icie 0 „telegrafie bez d ru tu ”. Jak k olw iek do­

tychczas nie jest to w ynalazek, ale pom ysł dopiero bardzo zagadkow ego jeszcze w yna­

lazku, podajem y tu o nim w iadom ość, rzecz ta bow iem w y w o ła ła dość żyw e zacieka- ! wienie.

P o m y sł E d ison a opiera się na tćj zasa­

dzie, że d ziałan ia elek tryczn e roschodzić się mogą. i bez udziału p rzew odników , za p o ­ średnictw em cia ł izolu jących , czyli raczćj ciał dielektrycznych; należą zaś tu przede- w szystkiem objaw y znane jak o działania elek tryczn e przez w p ły w czyli przez induk- cyją elek trostatyczn ą. U m ieśćm y w pewnćj od leg ło ści w zajem nej dw ie p ły ty m etalow e 1 jed n ę z nich połączm y drutem z ziem ią, g d y w ted y drugą opatrzym y ładunkiem elektrycznym , na p ły c ie połączonej z zie­

mią w ystępuje natychm iast ładunek ciek- |

tryczności różnoim iennćj. Jeżeli zaś płyta przez nas naelektryzow ana doznaje zm iany sw ego stanu elektrycznego, to i płyta druga u lega odpow iedniej zm ianie, a przez drut łączący ją z ziem ią przebiega prąd ch w i­

low y.

W zw yk łych dośw iadczeniach naszych działanie to „przez w p ły w ” ujaw nia się ty l­

ko, g d y obie p ły ty , lub w ogólności oba przew od n ik i, w niew ielkiej m iędzy sobą m ieszczą się odległości; E d ison w szakże przyjm uje, że gdy przew odniki te osadzo­

ne będą w znacznój w ysokości, usunie się

„w pływ absorpcyjny ziem i”, a w tedy płyta naelek tryzow an a oddziaływ ać będzie mo­

gła na p łytę drugą, choćby się ona bardzo naw et daleko znajdow ała. J eżeli zasadę tę uznać zechcem y za słu szn ą, to szczeg ó ły urządzenia w ydają się już zupełnie proste.

O bie stacyje, które mają się telegraficznie

porozum iew ać, opatozone są w jed n a k ie

przyrządy, w skazane na fig. 1. G łów n ą

częścią takiego przyrządu je st cewa in d u k ­

cyjn a, czyli transform ator F , połączony

z drutem , zam ykającym stos b. W obieg

drutu tego w trącony jest nadto klucz te le ­

graficzny H , który przeryw a prąd, skoro

zostaje naciśniętym , a wtedy prąd znajduje

(2)

drogę w obiegu bocznym , w którym znaj­

duje się przeryw acz G . P rz ery w a cz zaś ten działać m oże bądź au tom atyczn ie, ja k m łotek N eefa, bądź też m oże być w p ra w ia ­ ny w ruch za pośred n ictw em o d d z ie ln e ­ go m otoru elek tryczn ego, lub m ech a n icz­

nego.

D op ók i w ięc k lu cz telegraficzn y pozosta­

je w spokoju, p rzeb ieg a prąd stateczny

258

w s z e <

ŁJ

F ig . 1.

przez zwój g łó w n y cew y F , a w j e j c e w ie wtórnćj c z y li indukcyjnćj prąd się żaden n ie w zbudza. G d y zaś k lu c z zostaje n a ­ ciśniętym , a prąd na now ój swój drodze

m iarów, osadzonój ponad stacyją. W do- wolnern nadto m iejscu m iędzy obu płytam i E i C znajduje się jeszcze czu ły telefon D.

Skoro w ięc na stacyi w ysyłającej klucz zo­

staje naciśnięty, p łyta C elek tryzu je się tak, że przechodzi w ciąż przez dw a szybko po sobie następujące i zm ienne stany e le k tr y ­ czne, za każdą bow iem przerw ą prądu g łó ­ w nego otrzym uje dw ukrotnie p rzeciw ne ła ­ dunki. Zm ienność w ięc jój stanu elek try ­ cznego d ziała przez w p ływ na p ły tę stacyi drugiej, a stąd przez w tórny jej zw ój prze­

biegają prądy przem ienne, zdradzające obec­

ność swą w yw ołaniem w telefo n ie tonu, który brzm ieć będzie wciąż, dopóki klucz stacyi w ysyłającej je st naciśnięty, co w ła ś­

nie daje m ożność porozum iew ania się m ię­

dzy obu stacyjam i.

W szystk o w ięc, ja k w idzim y, polega na tem tylk o, b y p ły ta pow ietrzna stacyi j e ­ dnej odd ziaływ ała przez w p ły w na p łytę pow ietrzną stacyi drugićj, co w ed łu g E d i­

sona, ja k p o w ied zieliśm y, nastąpi ju ż, gd y p ły ty te u m ieszczon e będą dosyć w ysokoi w ted y bow iem u su n ięty b ęd zie w p ływ ziem i, n ierów ności gruntu, d rzew lub d o ­ mów.

Nad wodą w ystarczać ma w ysokość zna-

w i a t .

Nr 17.

.

2

.

przechodzi p rzez p rzeryw acz G , w tedy i zwój g łó w n y cew y p rzep ły w a prąd prze­

ryw an y, a stąd w zw oju w tórnym w y tw a ­ rzają się prądy in d u k cyjn e. Oba końce drutu teg o zw oju w tórn ego nie są w szakże ze sobą złączon e, ale jed en z nich prow a­

dzi do p ły ty E zagłębionej w ziem ię, drugi zaś do p ły ty m etalow ej C zn aczn ych w y -

czn ie niższa niż nad lądem; w zn iesien ie do­

chodzące stu stóp ma być ju ż d ostateczne

do utrzym ania kom u n ik acyi przez jeziora,

a n aw et ca łe m orza, bez p otrzeby drutów

p odw odnych. O urządzeniu takich dw u

stacyj nadbrzeżnych daje w yobrażenie fig. 2,

obok dom ów stacyjnych um ieszczone są

dw a w ysokie slu p y, dźw igające p ły ty , w a l­

(3)

Nr 17.

W SZECHŚW IAT.

259 cow ato zw in ięte. K om unikacyją zaś m ię­

dzy dw u okrętam i objaśnia fig. 3; m iejsce p ły t ziem nych zastępują tu blachy m etalo­

w e pod dnem okrętu, p ły ty zaś pow ietrzne w yrobione z tkaniny baw ełnianej, pokrytej cienką powłoką, m etalow ą, rosciągnięte być mają m iędzy m asztam i. D o obsługi lądo­

wej proponuje E d iso n balony uw iązane.

Trudno przypuścić, by sposób ten kom u- n ikacyi telegraficznej sięgać m ógł na o d le­

głość znaczniejszą, aniżeli d on iosłość wzro­

ku; w m iarę bow iem , jak b y odległość ta w zrastała, trzebaby gęstość elektryczności, czyli raczej różnice ładunków elektrycz­

nych na płytach nieograniczenie p o w ięk ­ szać, chyba w ięc tylko w nocy lub podczas m gły górow aćby m ógł telegraf elektryczny

w ym agałoby to bow iem zaprow adzenia na okrętach jed yn ie telefonu z drutem, którego je d e n koniec łą czyłb y się z siatką m etalicz­

ną na szczycie m asztu, drugi zaś p ro w a ­ d ziłb y do kilku p ły t m etalicznych, osad zo­

nych poniżej statku. P odobnież i okręt na m orzu m ógłby rospościerać dokoła siebie niew idzialną strefę fal elekti-ycznych, któ- reby ostrzegały każdy inny zbliżający się okręt, coby m oże chroniło od tak częstych w ypadków , zrządzanych przez zetknięcie się okrętów .

E dison op aten tow ał ju ż w praw dzie swój pom ysł, ale i w najskrom niejszym zakresie, jaki tu przytoczyliśm y, jeszcze je st daleki zapew ne od u rzeczyw istnienia, co się zaś tyczy całk ow itego usunięcia lin podwodnych,

F ig . 3,

bez drutu nad telegrafem optycznym , o k tó ­ rym już zresztą zupełnie zapom niano. G dy­

by jed n ak choć w tym razie m ógł słu żyć, b y łb y rzeczyw iście, bardzo pożytecznym ; w iadom o bow iem , że przy pow ietrzu m gli- stem św iatło siln ych nawet latarń morskich staje się z n iew ielk iej już od ległości n iew i- dzialnem ; nie lepiej dzieje się z sygnałam i akustycznem i, z dźw iękam i syren lub strza­

łam i arm atniem i, których g ło sy tłum i szum burzy, tak, że o sąsied ztw ie lądu ostrzegają żeglarza zbyt późno dopiero w spienione fale w ody o brzeg bijącej. Sygnalizacyja w ięc elek tryczn a b yłab y tu istotnie k o rzy ­ stną, fale bow iem elek tryczn e, w ysyłan e przez stacyją ostrzegającą, m ogłyb y przeni­

kać burzę, m głę i ciem ności i w y w o ły w a ­ ły b y dźw ięki telefonu, osadzonego na okrę­

cie w m iejscu, o ile można, ochronionem od szum u zew n ętrzn ego. Jeżeli w ięc pom ysł E disona w tym choćby razie da się u rzeczy­

w istn ić, roapow szechni się zapew ne szyb k o, i

w ydaje się to projektem zupełnie fantasty­

cznym .

T. R .

BADANIA MIKROSKOPOWE

SKAŁ I MINERAŁÓW.

(C iąg d alszy ).

P o dokładnem w ym yciu i w ysuszeniu p ły tk i, przyklejam y ją stroną odszlifow aną zapom ocą balsamu kanadyjskiego do s z k ie ł­

ka przedm iotow ego, ogrzew ając balsam dość siln ie w celu w yp ęd zen ia zeń drobnych p ęcherzyków pow ietrza. G dy balsam już zastygł, przystępujem y do szlifow ania p ły t­

ki z drugiej strony, dopóki ta n ie stanie się

zu p ełn ie przezroczystą. Z w yk le zadawał*

(4)

260

w s z e c h ś w i a t .

N r 17.

niam y się tą cienkością, przy której przez sz lif m ożem y z ła tw o ścią od różn iać litery drobnego pism a. Z now u oczyszczam y sta­

rannie p ow ierzch n ię odszlifow aną, k ła d zie­

m y na nią kroplę balsam u, ogrzew am y i przyk ryw am y ca ły preparat szk iełk iem pok ryw k ow em . W ten sposób otrzym any s z lif j e s t ju ż zu p ełn ie przydatny do badania m ik rosk op ow ego. Ja k w idzim y, robota to bardzo żm udna i w ym agająca pew nej wpra­

wy. R obotnik d ośw iad czon y p rzyrządza dziennic takich sz lifó w od trzech do sześciu, zależn ie od grubości odłupanych p ły tek oraz tw ardości sk a ły , lub m inerału. Z bu­

dow ano w praw dzie kilka m aszyn do sz lifo ­ w ania preparatów m in eralogiczn ych , lecz robota ręczna w w ielu w ypadkach, w ym a­

gających ostrożności oraz d elik atn ego o b ­ chodzenia się ze szlifem przy końcu opera- cyi, daje rezultaty znacznie lepsze.

T ą m ozolną drogą przych od zim y do p o ­ siadania preparatu, p rzed staw iającego prze­

krój m inerału w p ew n ym k ieru n k u , lub ca­

ły szereg przek rojów je śli mam y do cz y ­ n ienia ze skałą. W tym ostatnim w ypadku w szystk ie przekroje są przyp ad k ow e, a for­

ma ich zależną od p rzyp ad k ow ego p ołoże­

nia m in erału w sk ale w zg lęd em kierunku p rzecięcia. Jed en i ten sam m in erał zatem m oże w ystęp ow ać w szlifie w różnych p rze­

krojach: p odłużnych, p op rzeczn ych , lub skośnych. J e ż e li sk ała sk ład a się z m in e­

rałów posiadających w łaściw e sobie k ształty k ry sta liczn e (m in erałów idiom orficznych), przekroje ich będą m iały p raw id łow ą formę w ielok ątów ; natom iast otrzym am y p r zek r o ­ j e n iep ra w id ło w e, je ż e li sk ała je s t a g reg a ­ tem ziarn m ineralnych, których k ształty (allotriom orficzne) zależne są od u gru p ow a­

nia otaczających je ziarn sąsiednich.

Po tych inform acyjach w stęp n ych , m oże­

m y przejść obecnie do p rzegląd u n ajw aż­

niejszych m etod o p ty cz n y c h , którem i n a j­

częściej p osłu gu jem y się przy odróżnianiu i określaniu gatu n k ów m ineralnych pod m i­

kroskopem . W o g ó le zazn aczyć w ypada, że pow szechnem dążeniem je s t ozn aczan ie c a ł­

kow itej ch a ra k tery sty k i m inerału kilkom a stałem i cyfram i, w yrażaj ącem i w ielk o ści fizyczne, z p ozostaw ien iem na p la n ie dal­

szym cech mniój lu b w ięcej p rzy p a d k o ­ w ych, ja k barwa lub k szta łt przekroju, da­

ją cy ch zresztą n iek ied y dobrą pomoc do szybkiego, p row izorycznego określania m i­

nerału.

Najprostszą czynnością pom iarow ą jest m ierzenie kątów na przekrojach p raw idło­

wych; dokonyw am y jej przy pom ocy dwu cien iu tk ich niteczek (pajęczynek), naciągnię­

tych prostopadle do siebie w okularze m i­

kroskopu i dzielących pole w idzenia na cztery kąty proste (k w a d r a n ty ). P u n k t przecięcia się n iteczek leży w środku pola i na osi całego instrum entu, t.. j . na lin ii łą ­ czącej środki okularu i soczew ek. W ierz­

ch ołek kąta, którego w ielk ość mamy do zm ierzen ia, staram y się um ieścić w punkcie przecięcia się nitek; następnie obracam y sto ­ lik m ikroskopu z preparatem , dopóki jeden z boków kąta n ie zleje się z którąkolw iek nitką, notujem y stopień, ja k i odpow iada stałem u zn aczkow i, w yciętem u w postaci kreski na opraw ie stolika, poczem znów obracam y sto lik aż do zu p ełn ego zla n ia się drugiego boku kąta z tą samą nitką i znów od czytu jem y stopień odpow iadający tem uż stałem u znaczkow i. R óżnica m ięd zy obu otrzym anem i liczbam i równa się w ielkości kąta (porów naj fig. 4 i 5). P om iary kątów charakterystycznych dla p ew n ych m inera­

łó w dostarczają n iek ied y w ażnych w sk azó­

w ek przy określaniu ich gatu n k ów .

D op iero teraz m ożem y przystąpić do p rze­

glądu m etod o p tyczn ych najczęściej u żyw a­

nych przy badaniach m ikroskopow o-m ine- ralogiczn ych . P o słu g u ją c się św iatłem spo- laryzow anem , którego nam dostarczają op i­

sane wyżój nikole, m ożem y przeprow adzić cały szereg bardzo w ażnych i prostych p o ­ szukiw ań, dających ścisłą ch arak terystyk ę m inerału. R óżne zach ow yw an ie się prze­

krojów (t. j . cieniutkich p ły tek ró w n o leg ło - bocznych) w św ietle sp olaryzow an em rów- noległem pom iędzy nikolam i sk rzyżow an e- m i, u m ożliw ia podział w szystk ich w ogóle m inerałów na dw ie w ielk ie grom ady: do jed n ej z nich należą m in erały pojedyńczo załam ujące św iatło (je d n o ło m n e ) c z y li izo- tropiczne, drugą grupę bez porów nania liczn iejszą tworzą m inerały dw ójłom ne albo anizotropiczne. P rzek roje m inerałów izo- trop iczn ych , t. j. jed n ołom n ych , m iędzy n i­

kolam i sk rzyżow an em i n ie w yw ołu ją żadnej

zm iany w św ietle spolaryzow anem w nikolu

(5)

Nr 17.

W SZECHŚW IAT.

2fil

dolnym , przechodzi ono przez nie bez prze­

szkody, bez zm iany p łaszczyzny drgań i dla­

tego też u lega w analizatorze zupełnem u odbiciu; pole m ikroskopu pozostaje podczas całkow itego obrotu stolika ciem nem , tak, jak gd yb y p łytk i w cale m iędzy nikolam i nie było. W śród m inerałów izotropicznych o d ­ różniam y je szcze d w ie g ru p y ciał: jed n ę z nich stanowią, substancyje niezdolne przy­

bierać kształtów praw idłow ych i występu- ! jące tylk o w skupieniach bespostaciowych;

są to t. zw . ciała beskształtne czyli amor- ! ficzne, ja k szk ło, opal i in,

Drugą, grupę cia ł izotropicznych składają, natom iast m inerały krystalizujące się w p o ­ staciach układu p raw id łow ego, odznacza­

ją ce się n ajw yższy sym etryją m iędzy k rysz-

j

tałam i. M inerały obu grup zachowują, się ; m iędzy n ikolam i skrzyżow anem i zupełnie jed n ak ow o, t. j., jak się zw yk ło wyrażać, I nie polaryzują św iatła, gdyż są jednołom ne.

j

P rzek roje układu p raw idłow ego różnią się od przekrojów am orficznych zw yk le formą ściśle gieom etryczną. J e ż e li zatem znaj - | dzietny w preparacie szereg przekrojów p ra w id ło w y ch , niepolaryzujących, stano­

w iących p rzecięcie je d n e g o m inerału w róż­

nych je g o k ierunkach, natenczas stanow czo orzec m usim y, że przekroje te należą do m inerału krystalizu jącego się w układzie praw idłow ym .

D o grom ady cia ł an izotrop iczn ych ,'czyli załam ujących św iatło p od w ójn ie, należą m i­

nerały k rystalizujące się w pięciu p o z o sta ­ łych układach krystalograficznych: h ek sa­

gonalny, tetragonalny, rom bow y, m onokli- n iczn y (jed n o sk o śn o o sio w y ) i tryk lin iczn y (trójsk ośn oosiow y). P rzekroje m inerałów należących do w szystkich tych układów za­

chowują. się m iędzy nikolam i sk rzyżow a­

nem i w ogóle inaczój niż przekroje m inera­

łó w praw idłow ych; przed ew szystk iem j e ­ dnak zaznaczyć należy, że podczas gd y p rzekroje układu p raw idłow ego w szystkich m o żliw y ch k ieru n k ów zachow ują się zu p eł­

n ie tak samo, badając przekroje innych układów , zw racać m usim y baczną uw agę na ich kierunek, od niego bow iem zależą w łasności o p tyczn e tych p rzek rojów .

Z w róćm y się naprzód do w yjaśnienia tój zależności na przekrojach układu h ek sa g o ­ n aln ego i tetragonalnego, zachow ujących

się w św ietle spolaryzow anem jednakow o.

O graniczym y się tylk o zbadaniem przekro­

jów dwu prostopadłych do siebie kierun­

ków, a m ianowicie"przekrojów podłużnych, czyli rów noległych do pionow ej (g łó w n ó j) osi krystalograficznej i poprzecznych, t. j.

prostopadłych w zględem tejże. Przekroje podłużne pom ieszczone m iędzy nikolam i skrzyżow anem i podczas całk ow itego obrotu stolik a ulegają, czterokrotnem u zaćm ieniu i rozjaśnieniu, poprzeczne zaś w cale się nie rozjaśniają, t. j. zachowują się tak ja k prze­

kroje izotropiczne. N ietrudno dociec p rzy­

czyn y tych zjaw isk. W iem y już, że p ro­

m ień św iatła po wyjściu z polaryzatora składa się z szeregu drgań w płaszczyźnie jeg o przecięcia głów nego; przechodząc przez p łytk ę m inerału św iatło to n ie u lega zb o ­ czeniu tylk o w tedy, jeżeli trafia rów nież na je g o przecięcie głów ne (ró w n o leg łe do osi pionow ej, g łó w n ćj). Jeżeli zatem przekrój podłużny u staw im y rów n olegle do jednój z n itek okularu, czyli do g łów n ego prze­

kroju jed n ego z n ik oli, natenczas św iatło, p rzeszed łszy bez przeszkody przez płytkę, u legn ie zupełnem u odbiciu w analizatorze, w m ikroskopie ujrzym y zupełne zaćm ienie przekroju; jeżeli zaś tenże przekrój tw orzy p ew ien kąt z przecięciam i głów n em i nikoli, św iatło polaryzatora, przechodząc przezeń przez podw ójne załam anie, zm ieni p ła sz­

czyzn ę drgań i przejdzie przez analizator, a badany przekrój rozjaśni się; pow tarza się to co 90°. Zjaw isko znikania św iatła rów nolegle (resp. prostopadle) do kierunku osi pionow ćj nazyw am y zw y k le prostem zgasaniem św iatła. Chcąc zbadać przekrój pod tym w zględem , ustaw iam y go tak, aby jed en z je g o boków ró w n o leg ły lub prosto­

padły do osi głów nej (a w ięc słup lu b pina- k oid) zlał się z którąkolw iek nitką okularu (fig. 4). J e ż e li m iędzy nikolam i skrzyżo­

w anem i przekrój tak p ołożon y pozostaje ciem nym , m ów im y, że „gaśnie prosto”. Tak w ięc m inerały heksagonalne i tetragonalne cechują się izotropizm em p rzekrojów p ro­

stopadłych do osi pionowój (poprzecznych) oraz prostem zgasaniem św iatła na prze­

krojach do nićj rów n o leg ły ch (podłużnych).

F orm a przekroju poprzecznego decyduje, do którego z dwu układów mamy go z a li­

czyć.

(6)

262

w s z e c h ś w i a t .

Nr 17.

P rzech od ząc obecnie do charakterystyki p rzek rojów układu rom bow ego, rów nież rospatrzym y dwa zasadnicze typy: podłużne (t. j., ja k w yżej, r ó w n o leg ły ilo o si p io n o ­ w ej) i poprzeczne. P rz ek ro je p od łu żn e za ­ chowują. się w św ie tle sp olaryzow an em ana­

lo g iczn ie do takichże p rzek rojów dw u po­

przednich u k ład ów , a w ięc gasną prosto;

natom iast p rzek roje poprzeczne mają w ręcz odrębne własności: nie są to ju ż p ły tk i izo- tropiczne, podczas zu p ełn eg o obrotu u le g a ­ ją k olejn o czterokrotn em u zaćm ieniu i roz­

jaśnieniu. K ieru n k i zn ik an ia św iatła z le ­ wają się w tym w ypadku z dw iem a p rosto- padłem i osiam i p oziom em i, od p ow iad ające- ini na przekroju d w u przekątnym rombu.

W końcu n adm ienię, że w m inerałach tego układu odróżniam y d w a takie k ieru n k i, le-

A

F ig . 4.

żące zaw sze w jednaj p łaszczyźn ie, lecz różnie do sieb ie n achylone, w zg lęd em k tó ­ rych pionow o p ostaw ion e przek roje za ch o ­ w ują się tak, ja k p ły tk i izotrop iczn e. K ie ­ runki te nie zlew ają się je d n a k z żadną z osi krystalograficznych, lecz leżą z d w ie ­ ma z nich w jed n ój p ła szczy źn ie.

P rzek roje p od łu żn e d w u pozostałych układów krystalograficznych: m on ok lin icz- n ego i try k lin iczn eg o różn ią się zasadniczo od p rzecięć ró w n o le g ły c h do osi pionow ej u k ła d ó w poprzednich. N ie obserw ujem y tu zjaw iska, któreśm y n azw ali prostem z n i­

kaniem lub zgasaniem św iatła m ięd zy n ik o ­ lam i sk rzyżow an em u J e ś li przekrój p o ­ d łu żn y pom ienionych u k ład ów p om ieścim y

tak, aby bok jeg o ró w n o leg ły do osi piono- wój (t. j . kraw ędź pryzm atu, lub w ogóle ścian y rów noległej do tej osi) odpow iadał przekrojow i optycznem u, którego n ikola lub, co na jed n o w ych od zi, jednej z n itek okularu, to nie u legn ie on zaćm ieniu, jak a n alogiczn e przecięcia poprzednich u k ła ­ d ów , lecz będzie w p ołożen iu tem zu p ełn ie ja sn y . A b y otrzym ać zaćm ienie takich prze­

krojów m usim y je obrócić na pew ną ilość stopni, zależną od gatunku m inerału; po­

niew aż w tym w ypadku znikanie św iatła od­

b yw a się n ie rów n olegle do głów n ych prze­

cięć n ik o li, lecz pod pew nym w zględem nich kątem , zjaw isko to nazw ano ukośnem zgasaniem św iatła (fig. 5). P rzek roje m o- n ok lin iczn e różnią się jed n ak w ogóle tem od try k lin iczn y ch , że g d y te ostatnie od-

A,

A .

F i g 5.

znaczają się ukośnem znikaniem św iatła w zględ em trzech osi krystalograficznych, a w ięc i w zględem w szystkich m ożliw ych boków , pierw sze gasną prosto w zględem bok ów , r ó w n o leg ły ch do jednej osi krysta­

lograficznej, a m ianow icie do poziom ej (c z y li do t. zw . ortodiagonali). P od ob n ie ja k układ rom bow y, oba w m ow ie będące u k ła d y mają też po dw a kierunki izotrop i­

czne; przekroje prostopadłe do tych kierun­

k ó w , jak o jed n ołom n e, nie polaryzują św ia ­ tła, a rospatryw ane m iędzy nikolam i sk rzy- żow anem i przy całk ow itym obrocie stolik a w cale się nie rozjaśniają.

W id zim y w ięc, że przekroje różnych

u k ład ów krystalograficznych rozm aicie z a ­

(7)

N r 17.

W SZECH ŚW IAT.

263 chow ują się w św ietle spolaryzow anem ,

a okoliczność ta um ożliw ia bardzo łatw e i ścisłe oznaczanie, do k tórego z nich bada­

ny przekrój n ależy. Przed pow zięciem osta­

tecznego jed n ak w n io sk u w tym w zględ zie należy zbadać m ożliw ie wielką, ilość p rze­

krojów tego sam ego m inerału w różnych kierunkach, gdyż badanie jed n eg o tylko z nich (przekroju) m ogłoby nas doprow a­

dzić do m yln ych bardzo określeń, jeśli zważym y, że przekroje izotropiczne m ożli­

w e są w e w szystk ich układach, a pro­

ste znikanie św iatła napotykam y rów nież w czterech układach. W ielk ość kąta u k o ś­

nego znikania św iatła ma n iep osp olite zna­

czenie w spraw ie odróżniania gatunków m inerałów m ono- i tryk lin iczn ych ; m ierzy­

m y go znanym sposobem przy pom ocy ni­

tek okularu i ruchom ości stolik a m ikrosko­

pu. N iep ośled n ie znaczenie w tejże spra­

w ie mają t. zw . barwy polaryzacyjne albo in terferen cyjn e przekrojów anizotropicz- nych. P r z y op isie zachow yw ania się tych ostatn ich w św ietle spolaryzow anem uży-

j

łem d la prostoty w yrażenia, że przekroje takie podczas zu p ełn eg o obrotu stolika czterokrotnie gasną i rozjaśniają się. .Testto n iedom ów ienie, które teraz u zupełnię, do­

dając, że jed n ocześn ie z rozjaśnianiem się przekroje te u legają mniej lub więcój s il­

nem u zabarw ieniu, je śli je będziem y rospa- tryw ali w św ie tle dziennem . Z abarw ienie to pochodzi stąd, że św iatło b iałe spolary­

zow an e w nik olu dolnym , padając na p rze­

krój w położeniu „rozjaśnienia”, podlega zn ó w podw ójnem u załam aniu, czyli ros- szczep ien iu na dwa prom ienie o różnćj szybkości drgań, które po przejściu przez p łytk ę rów n o leg ło b o czn ą (przekrój) inter- ferują czyli składają się w m ięszaninę barw zasadniczych, w której jedna z nich prze- maga i u d ziela się całem u przekrojow i.

P rzy rów nych grubościach przekrojów siła zabarw ienia za leży od w ielk ości różnicy m iędzy szybkościam i obu prom ieni w tym kierunku: im różnica ta jest w iększą, tem siln iej i jask raw iej zabarw ia się przekrój.

A w ięc przekroje różnych m inerałów przy jednój i tej samój grubości odznaczają się różnem i barw am i interferen cyjn em i; w ła ­ sności tej m ożem y zatem z pow odzeniem u żyw ać do odróżniania g atu n k ów m in eral­

nych. I tą m etodą p osługiw ać się jednak należy z ostrożnością: p orów nyw ać m ożem y tylko przekroje jednakiej grubości (np.

w szlifie sk ały), gdyż naw et p ły tk i tego sa­

mego m inerału, lecz różnej grubości, bar­

w ią się niejednakowo: siła barwy interfe­

rencyjnej pozostaje w ogóle w prostym sto­

sunku do grubości płytki.

(dok. nnst.).

J . Morozewicz.

STOSUNKI

MSZYC I CZERWCÓW

do i n n y c h o w a d ó w i do r o ś l i n ').

Z w ielu ow adów , żyjących na roślinach,

na u w agę zasługują niektóre półtęgop ok ry- w e (H em ip tera) z rodziny m szyc (A phidae) i czerw ców (C occidae), spotykane rów nież bardzo często na roślinach, hodow anych w m ieszkaniach i cieplarniach.

M szyce są to n iew ielk ie od m ikroskopij­

nej praw ie w ielkości do 3— 4 m m ow adki koloru żółtego, zielon ego, brunatnego, czar-1 nego, d osyć żw aw o się poruszające. C zerw ­ ce są znacznie w iększe i, w k ształcie o w a l­

nej tarczki, mniej lub więcej szczelnie p rzy ­ legają do rośliny. P rzytw ierd zon e do d o l­

nej pow ierzchni liści i ło d y g , wspom niane ow ady w ysysają soki roślinne i w ydzielają ciecz p rzezroczystą, lepką i słodką, tężejącą na pow ietrzu, którą można zw y k le znaleść na górnój p ow ierzchni liści w drobnych pojed yń czych kropelkach; kropelki zlew ają się w w iększe m asy, pokryw ając liście n ie ­ kied y na całej n aw et ich pow ierzchni w ar­

stw ą lep k ieg o p łyn u , jakby lak ieru . W l e ­ tnich m iesiącach, je ż e li przez k ilk a dni nie-

') M. B usgen, D e r H o n ig tau . B io lo g isch e S tu - d ie n a n P flan zen u n d P flan zen lau se ri. J e n a is c h e Z e its c h r if t fu r N a tu rw isse n sc h a ft. X X V B. 1891.

W illia m M arsh a ll. L e b e n u n d T r e ib e n d e r A m ei- se n . L ip s k , 1891,

(8)

264

W SZECH ŚW IA T.

N r 17.

ma deszczu, zebrany w większój ilości płyn ścieka kroplam i na ziem ię i często tak obfi­

cie, że staje się bardzo w idocznym .

C hociaż w y d zielin a ta, tak zw a n a „rosa m iodow a” 2), znana je st od najdaw niejszych czasów , to jed n a k p och od zen ie jćj przez d łu g ie w iek i było zu p ełn ie zagad k ow e dla obserw atorów ; tłum aczono je sobie w roz­

m aity, często dosyć fantastyczny sposób;

m szyc i czerw ców n ie p od ejrzyw an o naw et 0 u dział w tćj sprawie.

Już w w iekach starożytnych op isu ją „ ro­

sę miodową.” P lin iju sz i G alen . P ierw szy uw ażał ją za „w y d zielin ę g w iazd , sok oczy ­ szczającego się p ow ietrza lub w yp ocin y n ieba”. W ed łu g G alena sk ła d n ik i jej w y ­ parow ują z ziem i i w ody i n astępnie, o z ię ­ bione, opadają, ja k zw yczajn a rosa, a w ięc n ietylk o na rośliny, ale i na inne p rzed m io ­ ty. D op iero w X V I I stu leciu J an B auhi- nus i J. H . C herlerus dają ob jaśn ien ie n ie ­ co bardziej zb liżon e do praw dy i utrzym ują, że są to w yparow ane pod w p ły w e m p r o ­ m ieni słon eczn ych soki roślin n e, w y stę p u ­ ją ce przez otw ory na p o w ierzch n i roślin 1 m ięszające się p odczas nocy z rosą. O ni p ierw si z w r ó cili u w agę na ścisły zw iązek rosy m iodow ej z pew nem i roślinam i i ich n ajb liższem otoczen iem . B ardzo p ra w d zi­

w e poglądy co do p och od zen ia rosy m iod o­

wej spotyk am y w X V I I I stu leciu . R óau- m ur i nieco później L ech e o b serw ow ali w y ­ stęp ow an ie p łyn u z tylnćj części ciała m szy­

cy C herm es (żyjącej na ło d y g a ch jab łon i i p orzeczki) i za u w a ży li naw et, że m rów ki słodką tę ciecz bardzo lubią i sk łan iają ta m ­ te ow ady do jej w ytw arzan ia.

J ed n ak że na te ostatnie ob serw acyje nie zw rócono należytej u w agi i w ięk szość ba- daczów aż do ostatnich p raw ie czasów p r zy ­ p isyw ała rosie m iodow ej p och od zen ie r o ­ ślinne. N iek tórzy, ja k P le n k (1 7 9 4 ), M eyen

J) N ależy j ą o d ró ż n ia ć od rz e k o m e j ro s y m io ­ d o w e j c zy li s tr e d z i, c h o ro b y k w ia tu ż y tn ie g o , w y- | w o ła n e j p rz e z ro zw ó j z a ro d n ik ó w sp o ry s z a . Do w ła śc iw e j ro s y m io d o w e j są te ż p o d o b n e sło d k ie w y d z ie lin y m io d n ik ó w z e w n ą tr z k w ia to w y c h , t. j.

g ru c z o tk ó w , u m ie s z c z o n y c h n a liś c ia c h , p r z y lis t- k a c h lu b o g o n k a c h liś c io w y c h i w y d z ie la ją c y c h c u k ie r. B iisg en te g o r o d z a ju tw o r y n a z y w a „ r z e ­ k o m ą ro s ^ m io d o w ą " („ fa ls c h e r H o n ig ta u " )-

(1841), H a llie r (1868) uw ażali ją za w ytw ór chorobliw y roślin. Inni, ja k T reviranus (1838), w id zieli w niój w ypociny roślinne, w ystępujące w niew iadom y sposób, jed n a k ­ że zupełnie niezależn ie od w szelkich por w naskórku. G oethe, S ch lech ten d al tw o ­ rzenie się roślinnej rosy m iodow ej w ten sposób tłum aczyli: początkow o w roślinie zachodzi en ergiczn e pobieranie pokarmu p rzy bardzo slabem parow aniu, które pod­

czas następującego upału odbyw a się tem silniej; następują w ypociny7, z których czę­

ści lotne w yparow ują, in n e zaś pozostają na m iejscu. A zatem , w edług nich, rośliny w ydzielają rosę m iodow ą zup ełn ie tak samo ja k i w odę. P r z y bliższem rospatrzeniu porów nanie to okazuje się m ylnem , gdyż rosa m iodow a może w ystępow ać na ro śli­

nach w każdem m iejscu, w oda zaś tylko przez p rzetch lin k i, zresztą szparek o d d e­

chow ych nader m ało znajdujem y na górnej p ow ierzchni liści, na której z w y k le rosa m iodow a się grom adzi. D aw niej ju ż w ielu badaczów zauw ażyło zw iązek pom iędzy ro­

są m iodową a obecnością m szyc; jed n i z nich dom yślając się jak iejś w y d zielin y mszyc, odróżniali od wspomnianej inną rosę m io­

d ow ą, w ydzielaną przez te ow ady, inni uw ażali, że spostrzeżona przez nich mała ilość m szyc nie byłaby w stanie w ytw orzyć tak w ielkich mas w yd zielin y, ja k ie obser­

w ow ano na roślinach; tw ierdzenia tego j e ­ dnakże n ie poparli żadnem i danem i co do odpow iedniej zdolności m szyc. N aw et j e s z ­ cze K iihn (1858) nie m ógł ostatecznie do­

w ieść teoryi w y łą czn ie zw ierzęcego pocho­

dzenia rosy m iodow ej, ja k k o lw ie k w idział tę ostatnią w postaci dużych kropel u o tw o ­ ru od b ytow ego m szyc i czerw ców i n ietylk o przytem na i-oślinach, lecz także na ciałach m artw ych. P o nim , uczeni n ow szych cza ­ sów (B ou ssin gau lt, H ook er, D arw in ) trzy ­ m ali się starej teoryi. C iekaw ą bardzo ob- serw acyją opisuje Hoffman: pom im o zn a cz­

nej ilości rosy m iodow ej, pokryw ającej li­

ście kam elii japońskiej, ani na tój roślinie,

ani na sąsiednich, nie było ani jed n eg o

owada. Spostrzeżen ie to p ozorn ie k w estyją

pochodzenia rosy m iodowej rosstrzyga zu ­

p ełn ie stanow czo na korzyść teoryi ro ślin ­

nej; sam o sp ostrzeżen ie w szakże okazało się

błędnem , ja k stw ierd ził B iisgen, który na

(9)

N r 17.

W SZECHŚW IAT.

przysłan ych mu do zbadania dw u liściach 1 tegoż egzem plarza kam elii znalazł przy po­

m ocy lupy k ilk ad ziesiąt czerw ców .

Najnowszą, te o ryją roślinnego pochodze­

nia rosy m iodow ój zb u d ow ał Sorauer. W e ­ d łu g niego k orzenie rośliny, dosięgając j a ­ łow ych w arstw kam ienistych, nie są w s ta ­ nie dostarczyć potrzebnćj ilości w ody i p o ­ karmu; w skutek tego przeznaczone do in ­ nych celó w w odany w ęgla przechodzą w c u ­ kier, w ystępujący potem w w ypocinach.

A le Sorauer niczem nie dow iód ł swój teoryi.

N iebędąc w stanie obronić teoryi w y ­ łączn ie roślin n ego pochodzenia rosy m iodo­

w ej, zw olen n icy jój starali się jednakże d o ­ w ieść, że roślin y w znacznym stopniu przy­

czyniają się do pow iększania ilo ści w y d zie­

lin y m szyc, albow iem przypuszczali, że ro­

sa m iodow a przyciąga drogą osm ozy wodę ze sw ego podłoża. T w ierd zen ie to opiera się g łó w n ie na badaniach W ilson a nad w y ­ tw arzaniem m iodu w m iodnikach. W y d zie­

lo n y w początku działalności gruczołu cu ­ kier ma przyciągać wodę z rośliny. Na tój samój zasadzie starał się P feffer objaśnić w ytw arzan ie rosy m iodow ej. N iew ielk ie jój ilości, dostarczone przez m szyce, po­

w iększają się, w ed łu g Pfeffera, drogą osmo- tyczn ego przyciągania w ody z rośliny. D o ­ piero prace Stadlera w yk azały, że p rzen i­

kanie w ody od b yw a się w m iodnikach przez szparki w naskórku i w pokryw ającej go błonce (eu tieu la), rosa zaś m iodow a w ystę­

puje w m iejscach, pozbaw ionych szparek, lu b w nie nieobfitujących, przyczem p rze­

n ik liw ość b łon k i dla w ody, rostw orów , kry- staloidów i k oloid ów jest nieznaczna. W il­

son dośw iad czaln ie stw ierd zał w pow ietrzu bogatem w parę wodną (w takich w aru n ­ kach zachodzi w naturze w yd zielan ie rosy miodowój) rosp ływ an ie się soli kuchennój, cukru, gum y arabskiej, um ieszczonych na w olnej od szparek p ow ierzchni liścia i przy­

p isy w a ł zjaw isk o to osm ozie w ody z rośli­

n y. Z daje się w szakże, że zjaw iska te są poprostu w ynikiem hygrosk op ijn ości ciał i przyciągan ia w ilg o ci z pow ietrza. W sa­

mój rzeczy, to samo zajdzie z solą kuchenną lub cukrem , jeżeli je um ieścić w tychże w a ­ runkach na kontrolujących dośw iadczenie p łytk ach szk lan ych . Że ani trochę nie

przybyw a w ody z rośliny do w spom nia­

nych ciał, m ożem y się przekonać, jeżeli um ieszczony na liściu i nieco zw ilżon y k a ­ w a łek cukru nakryjem y krótką probów ką.

W tych warunkach, przy uniem ożliw ionym dostępie pary wodnej z pow ietrza i utru- dnionem parow aniu w ody z rośliny, cukier nie rospływ a się wcale.

W ten sposób n ietylk o teoryja w yłącznie roślinnego pochodzenia ro3y m iodow ej, ale n aw et w szelkie przypuszczenie o bezpośre­

dnim w spółudziale roślin w jój tw orzeniu, pow inno być zu p ełn ie zarzucone.

J eżeli uw ażnie przyjrzeć się rozm ieszcze­

niu rosy miodowej, czy to na roślinach dziko lub w ogrodach rosnących, czy to h od ow a­

nych w m ieszkaniach, z góry można przyjść do przekonania, że ich źródła należy poszu­

k iw ać na zew nątrz rośliny. W y d zielin a m ieści się na rozm aitych częściach rośliny bez wszelkiój zależności od jój budowy ana­

tom icznej. Na liściach poziom ych często m ożna ją w idzieć ugrupow aną w kształcie kółek, gdy na liściach p och yłych grupy przybierają form ę ow alną. N igd y nie zau­

ważono, aby jaka kropla rosła, coby bezw a­

runkow o zachodziło, gd yb y ją roślina w y ­ d zielała. K rop elk i w y d zielin y otrzym ują się też na k aw ałk u papieru, nalepionym na liściu w tem m iejscu, gd zie poprzednio rosa m iodow a była zauważona.

Zresztą w bliskości w y d zielin y zaw sze m ożna znaleść m szyce lub czerw ce, bądź na tój samój roślinie, bądź to na sąsiednich;

a przeoczyć drobne ow ady je s t rzeczą bar­

dzo łatw ą tak ze w zględ u na ich m aleńkie często rozm iary, ja k i na barw ę, dokładnie naśladującą barw ę rośliny. U w ażn y jed n ak badacz za pom ocą lupy, bliżej lub dalej za­

w sze je spostrzeże. W ed łu g B usgena w na­

stępujący sposób łatw o obserw ow ać w y d zie­

lan ie przez m szyce ro3y miodowój: jeżeli łod yżk ę bzu pozbaw ioną liści i zam ieszkaną przez dużą koloniją czarnych ow adków (A p h is Sam buci L .) um ieścim y w naczyniu z wodą, stojącem na p ły tce szklanej, to po krótkim już czasie na ostatniej można zau­

w ażyć rosę m iodow ą, a p rzy odpow iedniem o św ietlen iu naw et oddzielne błyszczące kro­

pelki, z im petem w ytryskujące z otw oru

odbytow ego m szycy. O dległość, na jak ą

k rop le w ytryskają, jest dosyć znaczna;

(10)

266

W SZECH ŚW IAT.

N r 17.

u czerw ca, żyjącego na k am elijach, oblicza ją B iisgen na 30 m m i w ięcćj w poziom ym kierunku i na 5 m m w górę; m nićj w ięcćj podobnie u m szycy lipow ćj i b zow ćj. W y ­ obraźm y sobie teraz ja k zjaw isk o to zach o­

d zi w p rzyrodzie, gd zie w iatr przypuszczał-

j

nie poryw a i unosi k rop le na d o sy ć duże

j

o d ległości, a w ięc rzuca je na roślin y, o k il­

ka m etrów oddalone od źródła, k tórego o d ­ szukanie w ów czas staje się trud nem. Co się ty czy ilości w y d zie lin y , jak ićj m szyce i czerw ce dostarczyć m ogą, to dokładne spostrzeżenia pouczają, że j e s t ona n iem ałą, szczeg ó ln iej, jeż e li w eźm iem y pod uw agę w ielk ą płodność tych ow adów . T r z y o so ­ bn ik i m szycy lipow ćj w ciągu ośm iu dni (od 8 do 16 M aja 1890 r.) rozm n ożyły się do szesnastu i dały 112 krop el. S zesnaście

j

dorosłych o sob n ik ów m szycy klonow ćj w y ­ d ziela dziennie około stu kropel. G ałązka z 15 liśćm i, z k tórych każdy daje p rzytu łek ty lk o 16 m szycom , dostarcza jed n ćj k rop li co m inutę, c zy li 1440 d ziennie. A zatem n aw et bardzo duże ilości rosy m iodow ćj m ożna sprow adzić do w y d z ie lin y sto su n k o ­ w o n iew ielk ićj ilości ow adów .

S zczeg ó ln ićj potężne rozm iary p rzybiera zjaw isko w u palne dnie, sprzyjające rozm na­

żaniu ow ad ów i k ied y deszcze nie spłókują rozpuszczalnego w w o d zie p ły n u . Naj w ię­

cćj w y d zielin y m ożna zauw ażyć w czesnym rankiem po chłodnćj n ocy, p om ięd zy d w o ­ ma gorącem i dniam i. W te d y m asa rosy m iodowćj p ow iększa się, d zięk i opadającćj w obfitości i rozcieńczającej w y d z ie lin ę zw ycznjnćj rosie, lub też przez h y g ro sk o - pijne poch łan ian ie w od y z b ogatego w parę pow ietrza.

A n aliza chem iczna, dokonana ostatnio p rzez B ou ssin gau lta i n astępnie przez prof.

K n orra w y k r y ła w lip ow ćj rosie m iod ow ćj, prócz w ody, 4 8,56% cukru trzcin ow ego, 28,59% cukru p rzem ien ion ego, 22,55% d ek ­ stryn y, w w y d zielin ie zaś na k lo n ie zebra- nćj ok oło 22% cukru g ro n o w eg o i 30% cu ­ kru trzcin ow ego. W o g ó le sk ład c h em icz ­ ny rosy m iodow ćj w stosu n k ach ilo śc io ­ w ych ulega w ahaniom za leżn ie od gatunku roślin y, z którćj m ateryjał do rozbioru ze­

brano.

Skąd czerpią o w ad y m ateryjał do tak bo- gatćj w cukier w yd zielin y? Co w arunkuje

ow e wahania w j ć j sk ład zie chem icznym , skoro nie rośliny, lecz ow ady p ełnią czyn ­ ność wydzielania?

O tóż, je ż e li nie bespośrednio, ja k wyżćj w spom nieliśm y, to w każdym razie pośre­

dnio rośliny przyczyniają się do produkcyi rosy, u d zielając m szycom i czerw com p oży­

w ien ia i wraz z niem substancyj, p otrze­

bnych do w ytw arzania w yd zielin y.

O w ad y te, m ianow icie, żyw ią się sokam i roślinnem i, które w części traw ią, w części zaś zaw arty w nich cukier wraz z kałem w yd alają w postaci rosy m iodow ćj. P o n ie ­ waż zaw artość cukru w sokach rozm aitych roślin u lega w ahaniom ilościow ym i j a k o ­ ściow ym , stąd i sk ład chem iczny rosy m io­

dowćj zm ienia się za leżn ie od rośliny, k tó ­ ra daje pożyw ien ie w ydzielającem u o w a ­ d ow i.

( c. d . nast.).

H en ryk Lindenfeld.

Edward Wróblewski.

Z n a c z e n ie -prac jeg,o d ta io & w o ju cfWmi i

(D o k o ń c z e n ie ).

W zory w szystkich zw iązk ów arom atycz­

n ych , a znam y ich dzisiaj w iele tysięcy, w yprow adzają się od pierścienia K ek u lćg o w sposób, odpow iadający samćj p raktyce otrzym yw an ia tych ciał w pracow ni che- m icznćj. B en zol oznaczam y graficznie w ta ­ ki sposób, że przy każdym w ierzchołku przedstaw ionego pow yżćj sześciokąta, a w ięc przy każdym atom ie w ęgla, um ieszczam y atom w odoru. J eżeli od benzolu chcem y przejść do ja k ieg o ś innego zw iązk u , to za- pom ocą sposobów , których tu w yszczegól­

niać n ie m ogę, odejm ujem y je d e n , dw a, lub

w ięcćj atom ów w odoru, a na ich m iejsce

w staw iam y odpow iednią liczbę atom ów in ­

nych p ierw iastków , albo też kom pleksów ,

grup, złożon ych z atom ów pierw iastków .

(11)

Nr 17,

W SZECHŚW IAT.

‘267 Otóż, je ż e li hipoteza K ekulógo je st w ca ło ­

ści słuszna, to je st, jeż eli budow a benzolu je s t doskonale sym etryczna, to, w razie za­

stąpienia je d n eg o atom u w odoru przez j a ­ k iś n ow y atom lub grupę, pow inno być rze­

czą zu p ełn ie obojętną, w którym punkcie naszój figury schem atycznój odbędzie się podobne zastąpienie. P rzyp om n ijm y sobie schem at K ekulógo, oznaczając w nim kąty sześciokąta liczbam i kolejnem i od 1 do 6,

to, przyjm ując zastrzeżenie zrobione przed ch w ilą, pow in n iśm y oczekiw ać, że k tóry­

k o lw iek z atom ów w odoru zostanie zastą­

p iony np. przez chlor, zaw sze otrzym am y jed en i ten sam produkt zastąpienia, chlo- robenzol. In n em i słow am i wyraża się to w taki sposób, że produkty jed n ok rotn ego zastąpienia w benzolu nie mają izom eryi, co jeszc ze inaczój można w y sło w ić , że nie znam y w ypadków , w którychby od benzolu, drogą jed n ok rotn ego zastąpienia m ożna by­

ło otrzym ać dwa lub więcój ciał z je d n a k o ­ w ym składem , ale odm iennem i w łasnościa­

mi. Z upełnie jed n a k co innego będzie, k ied y zastąpieniu u legn ą d w a lub więcój atom ów wodoru. R ospatrzm y bliżój w yp a­

dek, k iedy dw a atom y w odoru w benzolu u legn ą zastąpieniu przez chlor. T u mogą m ieć m iejsce trzy w ypadki: albo zastąpienie odbyw a się przy dw u sąsiadujących kątach sześciokąta (np. 1 i 2), albo przy dw u ką­

tach przed zielon ych od siebie jed n ym n ie­

zastąpionym (np. 1 i 3), albo w reszcie przy dw u kątach naprzeciw siebie leżących, a więc przedzielonych dw om a niezastąpionem i ato­

mami w odoru (np. 1 i 4). Produktów zastą­

pienia dw u atom ów wodoru w benzolu m o­

żemy w ięc m ieć trzy izom eryczn ych m iędzy sobą i w rzeczy samój są znane trzy izom e­

ryczne dw uchlorobenzole,dw ubrom o benzole, dw unitrobenzole. dw uam idobenzołe, trzy izom eryczne oksybenzole, k w asy dw ukarbo- nobenzolow e i t. d. N ie będę obciążał u w a­

g i i pam ięci czyteln ik a rosszerzaniem tych pojęć do w ypadków trzykrotnego, cztero*

i pięciokrotnego zastępow ania wodoru w ben ­ zolu, ani do w ypadków zastępow ania przez atom y i grupy niejednakow e, tem bardziój.

że tu zaw iłość znacznie się zw iększa, a w po­

moc rozum ow aniom przyw oływ ać trzeba w ielk ą liczbę faktów bardzo szczegółow ych.

T o tylk o pow iedzieć muszę, że badania nad izom eryją ciał pochodzących od benzolu sta­

n ow ią w yłączną podstaw ę k rytyk i um iejęt-

! nój hipotezy K ek u lógo i w tem leży w y ją t­

kow o ważne ich znaczenie.

W chw ili, k ied y K ek u ló w y g ło sił sw oje p oglądy, liczba dokładnie znanych zw iązków w ęg lo w y ch była daleko m niejsza, aniżeli obecnie, a znane ju ż i przedtem w ypadki izom eryi ciał arom atycznych b yły objaśnia­

ne każdy na swój sposób bez ogólnego planu i system atu. G dyby znaczenie hipotezy o bu­

dow ie benzolu polegało tylk o na ujęciu w karby tój jednój strony przedm iotu i na n iesłych an ie w ielkiem pom nożeniu m atery- ja łu naukow ego, do ja k ieg o dała pohop, ju ż b yłab y ona jedną z najobszerniejszych h i­

potez naukow ych. A le w istocie rzeczy znaczenie jój je st jeszcze o w iele w ażniejsze przez to, że je s t ona pierw szą na tak ro zle­

głą skalę pom yślaną próbą sprow adzania nieujętych dla naszych zm ysłów objaw ów I wewnętrznój budow y m ateryi do przyczyn m echanicznych. N a jój też podobieństw o w zorow ały się inne późniejsze przyp u szcze­

nia o budow ie rozm aitych ciał chem icznych I i m ożna bez przesady pow iedzieć, że h ip o ­ teza K ek u lógo nadała całój chem ii organicz- nój jej postać dzisiejszą. O tóż u dział n ie­

m ały, ja k i przyjął W róblew ski w opracow a­

niu i ugruntow aniu szczegółów tój hipotezy, stanowi jeg o g łó w n ą zasłu gę naukow ą. W y ­ baczą mi czy teln icy , że chcąc tę zasługę w należytem w ystaw ić św ietle, m uszę tak daleko zbaczać z drogi opow iadania szczeg ó ­ łó w bijograficznych.

P roste napozór zadanie dow iedzenia, że produkty pojedyńczego zastąpienia w b en­

zolu n ie m ogą m ieć w ypadków izom eryi, w praktyce ok azało się jednak niezu p ełn ie łatw em . P otężn e siły chem iczne (np. K olbe) staw ały w sw oim czasie po stronie p rzeciw - nój, dow odząc faktam i, że istnieją izom ery­

czne m iędzy sobą ciała, powstające przez

zastąpienie jed n eg o wodoru w benzolu. F a ­

kty okazały się nieścisłem i, a ich autorow ie

(12)

268

w s z e c h ś w i a t .

Nr 17.

sam i się ich w yrzek li z biegiem czasu. T ru ­ dniej było przekonać k r y ty k ę naukową., że dw uzastąpione produkty benzolu występują, stale i zaw sze w liczb ie trzech izom erycz­

nych m iędzy sobą postaci i że ani m niej ani więcej takich być n ie m oże. Z adanie p o le­

gało tu na d ostarczeniu jaknaj w iększej lic z­

by faktów d ok ład n ie i w szech stron n ie zba­

danych, a badania takie n ależą i dzisiaj j e ­ szcze do bardzo trudnych, w czasach zaś opracow yw ania h ip otezy K ek u ieg o b y ły o ty le trudniejsze, że trzeba było w yrabiać dopiero i m etody d ośw iad czaln e i krytyczne pu n k ty w idzenia. N a tem to p olu pracow ał g łó w n ie W rób lew sk i z g o rliw o ścią n ie z w y ­ kłą,. S zereg spostrzeżeń szczeg ó ło w y ch , j a ­ k ich d ostarczył nauce, je st ogrom n y, ale sam e spostrzeżenia, niepow iązane myślą przew odnią, n ie stanow ią jeszcze n a jtr w a l­

szego listk a w w ieńcu sła w y n aukow ej.

W rób lew sk i, ja k o m y śliciel, przerasta n ie ­ słych an ie cały zastęp zw y k ły c h zbieraczy faktów i d latego je g o im ię u trw a liło się na kartach h istoryi nauki w sposób niezatarty, pom nażając n ieliczn y p oczet im ion p olsk ich , przytaczanych w literatu rze pow szechnej.

K ierunkow i pracy, zazn aczon em u p o w y ­ żej, W ró b lew sk i zo sta ł w iernym p rzez całe k rótk ie sw e życie. N iep o d o b n a mi tutaj w yliczać n a w et ty tu łó w j e g o rospraw: m u­

siałbym używ ać sam ych n iezn a n y ch , c zęsto ­ kroć dziw nie brzm iących, w yrazów , z któ-

i

rycli część pew na m oże ani razu n ie była użyta w naszym ję z y k u . N ie m iał czasu, a może i n ig d y nie p o m y śla ł o tem , żeby sw ój dorobek sam od zieln y zgrom ad zić w j e - dnę całość. Tem bardziej n ie zd a rzy ło mu się n ig d y zejść z w ysokich szczy tó w n a u k o ­ w ych na w ym agające sp ecy ja ln eg o u zd o l­

nienia i zam iłow an ia p o le p op u laryzacyi w ied zy. C ich y i sp o k o jn y w życiu , przy­

gn ęb io n y cierpieniem , poza ukochaną swoją nauką nie o d z y w a ł się n ig d y i w niczem . Ze w zględ u na to, że przez je g o usta zabra­

liśm y jeszcze raz g ło s w radzie narodów c y ­ w ilizow an ych , zachow ajm y im ię je g o we w dzięcznej i trwałej pam ięci.

Zn.

A K A D E M IJA UMIEJĘTNOŚCI

W K R A K O W IE .

Posiedzenie K o m isyi archeologicznej

z

d. 6 Lutego 1 8 9 2 r.

D n ia 6 L u te g o r. b. o d b y ło się p o s ie d z e n ie K o ­ m is y i a rc h e o lo g ic z n e j a k a d e m ii u m ie ję tn o śc i. W s k u ­ te k n ie o b e c n o ś c i p rz e w o d n ic z ą c e g o K om isyi z ag a ja p o sie d z e n ie n a js ta r s z y w ie k iem je j c zło n ek , p. J . N. S ad o w sk i. P o o d c z y ta n iu p rz e z s e k r e ta r z a , p.

P . U m iń sk ieg o , p ro to k u łu z p o sie d z e n ia p o p rz e ­ d n ie g o i po p rz y ję c iu g o b e z z m ia n y , z k o lei p o rz ą d k u d z ie n n e g o , c zło n e k K o m isy i, p. G. O ssow ­ sk i z d aje s p ra w ę z o d b y ty c h z p o le c e n ia K o m isy i p o sz u k iw a ń w k u r h a n a c h G alicyi w sch o d n ie j, p r z e d ­ s ta w ia w y p a d k i a rc h e o lo g ic zn e , o się g n ię te z d o k o ­ n a n y c h k o sz te m ks. L e o n a S a p ie h y b a d a ń p ie c z a ­ r y W e rte lc y w B ilczu Z ło te m , o ra z p o ró w n y w a z d o b y ty z te j ja s k in i p r z e d h is to ry c z n y m a te ry ja ł w y k o p a lis k o w y z w y ro b a m i z n a n e m i ju ż d a w n ie j z ja s k iń G alicy i z a c h o d n ie j i P o lsk i k o n g re so w e j.

Z k ilk u b a d a n y c h p rz e z r e f e r e n ta n a sy p ó w z ie ­ m n y c h , m a ją c y c h k s z ta łty k u r h a n ó w , w y s tę p u ją ­ c y c h w o k o lic y w si M yszkow a, w p o w ie c ie Z aiesz- c zy c k im , p rz e w a ż n a ich c zę ść o k a za ła się k o p c a m i z ło żo n em i z g łazó w z m ię sza n y c h z z ie m ią , p rz y - k ry w a ją c e m i u k r y te p o i n iem i z a b y tk i z n ac ze n ia d o ty c h c z a s z ag a d k o w e g o , z n a n e p o d o g ó ln ą n a z w ą k a m ie n i u s ta w ia n y c h ; je d e n ty lk o k o p ie c ta k i o k a ­ z a ł się z a b y tk ie m g ro b o w y m , c zy li k u r h a n e m we w ła śc iw em sło w a z n ac zen iu .

K a m ie n ie u s ta w ia n e , p o d w s p o m n ia n e m i n a s y p a ­ m i u k ry te , tw o rz y ły ro z m a ite , d o ść p ra w id ło w e fig u ry , p rz e w a ż n ie c z w o ro b o k i, m n ie jsz ej lu b w ię k ­ szej o b ję to ś c i, z ło żo n e z p ły t k a m ie n n y c h u s ta w io ­ n y c h s z to rc e m . W n ę tr z a ta k ic h fig u r p r z e p e łn io ­ n e b y ły p rz e p a lo n ą d o c z e rw o n o śc i z ie m ią g lin ia ­ s tą , k tó re j w a rs tw a m ia ła o d 1,00 d o 1,25 m g r u ­ b o śc i. G łę b iej n a s tę p o w a ło d n o u ło ż o n e tak ż e z p ły t k a m ie n n y c h , o s a d z o n y c h n a c a ln ik u . O gól­

n y c h a r a k te r ty c h z a b y tk ó w p rz y p o m in a b a d a n e p rz e z sp ra w o z d aw c ę d a w n ie j te g o r o d z a ju k o p ce, o d k ry te w T o u s te m i w N o w o sió łce, p o w ia tu S k a - łą c k ie g o , tu d z ie ż w S z y d ło w c a c h , w p o w iecie H u- s ia ty ń s k im , o p is a n e p rz e z n ie g o w z eszło ro cz n em s p ra w o z d a n iu (S p ra w o z d a n ie d ru g ie z w y cieczk i p a le o e tn o lo g ic z n e j w G a lic y i w sch o d u ie j), ogłoszo­

nemu w to m ie X V Z b io r u w ia d o m o ś c i do a n tr o p o ­ lo g ii k ra jo w e j. Z a b y tk ó w p r z e d m io to w y c h tym ra z e m w ż a d n y m z ty c h k o p c ó w n ie znalezio n o w cale.

B a d a n y k u r h a n M yszkow a, p o ło żo n y w zach o ­ d n ie j s tro n ie te j w si, o k a z a ł się z a b y tk ie m n ie - c ia ło p a ln y c h o b rz ęd ó w p o g rz e b o w y c h . W n im , p o d n a s y p e m z ie m n y m , z n a jd o w a ł się s k ie le t lu d zk i p o ło żo n y n a w z n a k , a p rz y n im z n a jd o w a ło się m a ­

Cytaty

Powiązane dokumenty

O ile wszakże pobudzanie takie gazów i cia ł fos- foryzyjących do św iecenia zaliczyć się da do dotychczasow ych naszych środków p rak ­ tyczn ych ośw

cącem u i um ieścił je we krw i wypuszczanój ze zdrow ego talitru sa i orchestyi czyli ros- skocza, następnie igiełką sterylizow aną u k łu ł dziesięć

to więc wytłumaczyć może obfitość burz letnich, jako też gwałtowność burz, które się w okolicach zwrotnikowych srożą.. Nie nastręcza też trudności i

flcsEOJieHO

Jurkiew icz

^oaBOJieHO

postępuje od powierzchni ku wnętrzu. Im dalej odsuwa się ta granica, tem większa ilość wody może wsiąknąć w pokłady. O czy­.. wiście i ten ostatni proces

cie, wykrzyknął, zwracając się do sióstr jego: „Ależ kształt jego głow y zupełnie się zmienił!” Podczas pięcioletniej podróży na­.. około świata