• Nie Znaleziono Wyników

LIEBIG. 17. Warszawa, d. 23 kwietnia 1893 r. Tom XII.TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "LIEBIG. 17. Warszawa, d. 23 kwietnia 1893 r. Tom XII.TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

ML 17. Warszawa, d. 23 kwietnia 1893 r. T om X I I.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A TA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W a rs z a w ie : rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 Z p rz e s y łk ą p o c z to w a : rocznie „ 10 półrocznie „ 5

K o m ite t R edakcyjny W s ze c h ś w ia ta stanow ią Panow ie:

A iexandrow icz J., D elke K., D ickstein S., H o y er H.

Jurkiew icz K., K w ietniewski W h, Kram sztyk S., Na- tanson [., P rauss St., Sztolcman J. i W róblew ski W .

Prenum erow ać można w R edakcyi „W szechświata"

i w e w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.

.A-d.r©s ZESedałEcyi: 22Zra,łso-wsls:Ie-Frzed.i3aieście, U ST r 66.

L I E B I G .

P rze szło rok tem u filolog, profesor C hrist, obejm ując re k to ra t uniw ersytetu m onachij­

skiego, w y g ło sił mowę, w której sta ra ł się przedstaw ić obraz ideału, do jak ieg o zdążać powinno nauczanie uniwersyteckie. J a k o wzór dla innych g a łę z i wiedzy ludzkiej posta- j wił on m etody, jakiem i p osługują się nauki przyrodnicze, a o chemicznej pracowni uni­

w ersytetu m onachijskiego, założonej przez Ł ie b iga i dotychczas w duchu zasad pedago­

gicznych tego niezapom nianego uczonego pro­

wadzonej, w y raził się, że powiedzieć o niej m ożna m utatis m utandis to, co wypow iedział ongi C ycero o szkole mówcy Izok rate sa, m ia­

nowicie, że „w yszli z niej pierwsi mężowie G recy i.”

T ego ro czn y re k tor m onachijskiej alm ae m atris, znakom ity chem ik, A d o lf B aeyer, na­

stępca L ie b ig a , w inauguracyjnej swej mo- wrie ') uzupełnia w yk ład prof. C h rista i kreśli

*) Liebigs V erdienste um den Unterriclit iii- den j Naturwissenschaften. Eede beim Antrith des Re-

sylw etkę pierwszego niemieckiego chemika- p edagoga na tle ogólnych dydaktycznych za ­ dań nauk przyrodniczych. B a e y e r sta ra się bliżej uzasadnić pochwały oddawane szkoło L ie b iga , stara się w ykazać, na czem polegały zalety je j nauczania. A zalety te, zdaniem B a e y e ra , nie b y ły natury czysto indywidual­

nej; nauczycielskiej swej sław y nie zaw dzię­

czał L ieb ig jedynie poryw ającej sile swej oso­

by. Przeciw nie, m etoda je g o polegała na nowych m yślach i to na takich, które dzisiaj jeszcze m ają pełne swe znaczenie i które, oderwane od znamion osobistych, pozw alają każdem u badaczow i naukowemu prow adzić naukę w duchu L iebiga. O to dla czego w y­

wody B a e y e ra nab ierają szerszego znaczenia i zd o ła ją zainteresow ać każdego, k tóry z na­

uczaniem przyrodniczem m a jakiekolw iek sto-

\ sunki.

N ow e idee, na których o p arł L ie b ig meto­

dę uczenia, nie pow stały w nim stopniowo do­

piero podczas działalności nauczycielskiej, lecz są owocem m łodych lat, kiedy sam on jeszcze studyował: polegają one prawie całko-

kforats der Ludwig-M axim ilians-Universitat, ge- halten am 26 November 1892 von d r A dolf von Baeyer. Monachium 1892.

(2)

258

WSZfcCHSWIAT.

N r 17.

•wicie na spostrzeżeniach, poczynionych nad własnem je g o rozw ijaniem się um ysłowem . I w rzeczywistości, niem a chyba lepszego środka pedagogicznego, ja k ustaw iczne zap y­

tywanie się," w ja k i to sposób sami się uczyli­

śmy. U cząc tą drogą, pow tarzam y niejako w łasne nasze życie duchowe; słuchaczom na­

szym w skazujem y sposoby om ijania tych zbo­

czeń, które sami popełnialiśm y, dajem y im możność unikania błędów w łasnej naszej m ło­

dości. A z drugiej strony, wspomnienie tych rozkoszy, których doznaw ał nauczyciel p rzy zryw aniu pierwszych owoców z drzew a pozna­

nia, nadaje słowTom je g o niezrów nany u r o k . osobisty. Odczucie tego silnego zw iązku po­

m iędzy latam i uczenia się i nauczania zape­

wne skłoniło też L ie b ig a do opisania sposobu, w ja k i sam on się u czył. D okum ent ten ') ta k je st w ażny, źe musim y poznać się z kilku ustępami. P r z y czytaniu tych w yjątków tru ­ dno się oprzeć chęci zestaw ienia ich z temi uw agam i, ja k ie jeden z najw iększych p rzy­

rodników, H erm an H olm holtz w ypow iedział niedawno o swoich m łodych latach. Z e s ta ­ wienie takie najlepiej ocenić nam pozwoli, co w sposobie m yślenia L ie b ig a je s t indyw idualną je g o w łasnością, a co ogólnie da się zasto­

sować.

„O jciec mój-— oto słow a L ie b ig a — „m a­

ją c sk ład farb, często zajm ow ał się sam sporządzaniem niektórych sprzedaw anych przez siebie towarów, a w tym celu u rzą d ził m ałą pracow nię, do której m iałem dostęp, gdyż niekiedy p ozw alał mi siebie w yręczać.

D ośw iadczenia chemiczne w ykonyw ał w edług przepisów z dzieł, które b o ga ta biblioteka dworska w D arm sztacie z w ielką gotowością w yp ożyczała m ieszkańcom m iasta.

„Ż y w e zainteresowanie się pracam i ojca popchnęło mnie do czytan ia tych książek i stopniowo rozw inęła się we mnie ta k a na­

miętność w tym kierunku, że b yłem ja k b y stępiony na w szystko, co zw ykle ponętnem je st dla dzieci.

„S am przynosiłem sobie książki z biblioteki dworskiej, a poznaw szy się p rzy tej sposobno-

') N ader ciekawą tę autobiografią L iebiga przełożyłem i prz^d dwoma la ty pomieściłem w „W iadomościach farm aceutycznych.”

M. F .

I ści z bibliotekarzem Hessem, k tórego zainte­

resował m ały wyrostek, dostaw ałem od niego w szystkie książki, jak ich tylko żądałem . C z y ­ tanie odbywało się naturalnie bez wszelkiego porządku. P o ły k ałe m książki kolejno, tak ja k w łaśnie b y ły na półkach ustawione: od góry do dołu, od praw ej ku lewej stronie, to było mi obojętne. D la ich treści b y ła m oja czternastoletnia g ło w a niby strusim żołąd ­ kiem. P om ieściły się więc w niej wygodnie obok siebie: chem ia flogistyczna S tah la, wóz tryum falny „A n tim on ii” B azyliu sza W aleń- tinusa, trzydzieści dwa tom y słownika chemi­

cznego M acgaera, tysiące artyku łów i roz­

p raw w czasopism ach G o ttlin ga i Gehlena, dzieła K irw a n a , C avendisha i t. d.

„P ew n y jestem , że ten sposób czytania nie przyniósł mi osobliwszego pożytku na punkcie pozytyw nych wiadomości, lecz za to rozw inął we mnie usposobienie m yślenia zjaw iskam i, które chemikom więcej niż innym przyrodni­

kom je st właściwe. N iezupełnie je s t łatw o dać o tem pojęcie temu, który nie potrafi sły ­ szanego lub widzianego odtw orzyć obrazowo w swej fantazyi, ta k ja k to np. dzieje się w um yśle poety lub a rtysty. N ajb liższą tego sposobu m yślenia je st w łaściw a zdolność m uzyka. Chem ik odznacza się pewnym spo­

sobem myślenia, p rzy którym w szystkie myśli d ają się niejako ująć zm ysłow o, tak ja k ton w pom yślanym utw orze m uzycznym .

„Zdolność m yślenia zjaw iskam i może się oczywiście w yrobić tylko p rzy ustawicznem ćwiczeniu zmysłów*. U mnie zaś m iało to istotnie miejsce, ponieważ wszystkie doświad­

czenia, których opis w yczytyw ałem w książ­

kach, starałem się wykonywać, o ile tylko środki moje w ystarczały. L e cz środki te b y ły bardzo ograniczone; stąd też, aby za­

spokoić me skłonności, pow tarzałem niezli­

czone razy te doświadczenia, na które mnie stać było, tak że w końcu nic ju ż nowego w danem zjaw isku nie w idziałem , poznaw szy je ze w szystkich stron najdokładniej. N a tu ­ ralnym tego wynikiem było rozwinięcie p a­

mięci w zm ysłach, zw łaszcza wzroku, ścisłe pojmowanie podobieństw i różnic w przedm io­

tach i zjaw iskach, które w następstw ie bardzo mi się przydało.

„ W ten sposób w szystko co w idziałem , od­

bijało się w mej pam ięci z fotograficzną nie­

m al wiernością. U sąsiada m ydlarza widzia-

(3)

łem wyrabianie m ydła i niem ałą m iałem j przyjem ność, gdy po pewnym czasie udało mi ! się zaprezentow ać z w łasnej mojej fabryki k aw ałe k m ydła, woniejącego olejkiem terpen- j tynowym . W e wszystkich w arsztatach g a r­

b a rzy i farb iarzy, w kuźniach i odlewniach mosiądzu b yłem ja k u siebie w domu i w szyst­

kie rękodzieła w zupełności b y ły mi znane.

N a jarm ark u w D arm sztacie w idziałem kie­

dyś wędrownego h andlarza i poznałem się na sztuczkach, które rob ił z piorunującem srebrem. Z czerwonej p ary, k tó ra wydzie­

la ła się p rzy rozpuszczaniu srebra, poznałem , źe u ży w a ł do tego kw asu azotnego, a prócz j tego cieczy, k tó rą czyścił brudne kołnierze surdutów, a k tó rą czuć b yło wódką.

„Ł a tw o pojąć, źe przy takim kierunku um ysłu, w szkole mi się nie powodziło. N ie miałem pam ięci słuchu i nic praw ie z tego, czego uczym y się za pom ocą tego zm ysłu, nie pozostaw ało mi w głow ie. Z najdow ałem się w najprzykrzejszem położeniu, w jakiem być może chłopiec do szkół uczęszczający. P o ­ chw ały nauczycieli b y ły mi nieznane; a gdy razu pewnego czcigodny rektor gim nazyum podczas w iz y ta c ji naszej klasy i do mnie przystąp ił i zro b ił mi wymówki z powodu le­

nistwa, w ystaw iając mnie ja k o przedm iot zgryzoty rodziców i wreszcie za p y tał, co też ze mnie będzie, a j a na to odpowiedziałem , że chcę zostać chemikiem, wówczas c a ła klasa i sam rektor wybuchnęli śmiechem, gdyż nikt pojąć nie m ógł, że chem ia je s t czemś, co mo­

żna studyować. Poniew aż zam kniętą prze- demną b y ła zw y k ła droga, otw ierająca się przed gim nazistam i, ojciec mój przeto oddał mnie do a p te k arza do H eppenheim . L ecz temu ju ż po 10 m iesiącach tyle dokuczyłem , j że o d esłał mnie do domu: chciałem zostać chemikiem, nie aptekarzem . I tak pozosta­

wiony sam em u sobie, bez rady i kierunku, do­

szedłem do la t szesnastu.”

W idać ze słów pow yższych, źe za ję cia swe chemiczne w ta k m łodym wieku u w a ża ł Lie- big nietylko za zabaw kę dziecinną, lecz za podstawowe p rzygotow an ie do p rzyszłego swego zawodu. Z d o b y ł on, ja k powiada, zdolność m yślenia zjaw iskam i i zdolności tej m iał później do zaw dzięczania sław ę doświadczalnego badacza. T a k wczesne roz­

poczęcie działalności naukowej nie je s t zresztą bardzo rządkiem ; a pierwsze p rzeb łyski bu­

dzącego się talentu zw ykle wielce są podobne w zew nętrznych objawach, podczas gd y indy­

widualność m yślowa, odznaczająca później­

szego badacza, również w yraźnie występuje na ja w ju ż w pierwszej młodości. W tym w zględzie niezmiernie je st interesującem po- j równanie historyi młodości L ie b iga z młodemi [ latam i H elm holtza. O badwaj m ają trudność j w uczeniu się język ó w i historyi, pierw szy fa ­ b ryku je piorunujące srebro i w arzy m ydło, d ru gi sporządza teleskopy i buduje figury j m atem atyczne. P ierw szy je st urodzonym che­

mikiem, który naprzód przysw aja sobie z ja ­ w iska a potem dopiero szuka praw; drugi fi­

zykiem , k tóry rozpoczyna od m atem atycznego m yślenia i przenosi je do zjaw isk przyrody.

H elm holtz opow iada '):

„ W siedmiu pierw szych latach życia byłem chłopcem chorowitym , długo przykutym do pokoju, bardzo często do łóżk a, ale z żywym popędem do rozm ów i działania. Rodzice zajm owali się mną wiele, książki obrazkow e i głów nie zabaw y z drewienkam i do budowni­

ctw a w ypełniały mi resztę czasu. Czytanie rozpoczęło się dość wcześnie i rozszerzyło znacznie zakres prow adzonych rozmów. L ecz zarówno wcześnie u jaw n ił się b ra k mojego uzdolnienia um ysłow ego, polegający na słabej pam ięci do przedm iotów niepowiązanych ze sobą. Z a pierw szą oznakę tego b rak u uw a­

żano trudność, k tó rą jeszcze dobrze pam ię­

tam , odróżniania strony praw ej od lewej. P ó ­ źniej, gdym w szkole u czy ł się ję zj7ków, tru- j dniej niż innym sz ły mi słów ka, nieprawidło­

we form y gram atyki i osobliwe zw roty mowy, H istoryi, ta k ja k wówczas b y ła w ykładana, nigdy zupełnie nie byłem panem. U czenie się n a pam ięć kaw ałk ó w prozy b yło mi m ę­

czarnią... T a m w szakże, gdzie m iałem środki mnemotechniczne, chociażby takie, ja k ie daje rytm i rym wierszowy, uczenie się i pam ięta­

nie szły mi znacznie lepiej.

„N ajdoskonalszym w szakże środkiem mne­

m otechnicznym je s t znajom ość p raw a z ja ­ wisk. T ego nauczyłem się naprzód w geome- tryi. Z zabaw ek budow lanych znałem ju ż poglądowo zw iązki pom iędzy figuram i prze­

strzennemu J a k cia ła praw idłow ej formy

*)' P atrz: W szechśw iat, 1892. XX. 46, 47, 48, j arty k u ł p. t. „H ehnholfz o sobie."

(4)

260 WSZECHSWIAT.

d ają się na siebie n a k ła d a ć i zestaw iać, gdy je obracać w ten lub ów sposób, wiedziałem to dobrze bez dłu giego zastanaw iania się.

G d ym p rzystą p ił do system atycznej nauki geom etryi, znałem ju ż w łaściw ie w szystkie fa k ty, ku zdziw ieniu nauczycieli. O ile zap a­

m iętać m ogę, było to ju ż w szkole ludowej p rzy seminaryum nauczycielskiem w P o c zd a ­ mie, do której uczęszczałem w ósmym roku życia. N o w ą b y ła mi natom iast ścisła m eto­

da nauki i p rzy je j pomocy zn ikały przede- m ną trudności, ja k ie pow strzym yw ały mnie w innych dziedzinach.

„ Z wielkiem zap ałem i radością rzuciłem się do czytania w szystkich podręczników fizy­

ki, ja k ie znalazłem w bibliotece ojca. B y ły to książki starom odne, w których rzą d ził je ­ szcze fłogiston, a galw anizm nie p rzerósł po nad stos Y o lty . Z jedn ym z p rzy jació ł sta­

rałem się przy m ałych środkach naszych ro­

bić wszelkie doświadczenia, o ja k ic h czyta li­

śmy. Poznaliśm y dobrze d ziałanie kwasów na zapasy płótn a m atek naszych; zre sztą nie­

wiele nam się udaw ało, najlepiej może jeszcze budowa narzęd zi optycznych za pom ocą oku­

larów, których można b yło dostać w P o c zd a ­ mie i m ałej lupy botanicznej m ego ojca.

O graniczoność środków w tem pierwszem sta- dyum m iała dla mnie tę korzyść, źe nauczy­

łem się w ciąż odmieniać plan y zam ierzonych doświadczeń, póki nie zn alazłem form y p rzy­

stępnej dla mnie. M uszę w yznać, że nieraz, gdy klasa z a ję ta b y ła C yceronem lub 'W ir g i­

liuszem , którzy mnie w najw yższym stopniu nudzili, j a pod stołem obliczałem drogę w iązki prom ieni w teleskopie. W ten sposób zn ala­

złem kilka twierdzeń optycznych, niepomiesz- czanych zw ykle w podręcznikach; tw ierdze­

nia te o k azały mi się potem bardzo uźyte- czn em ip rzyk on stru k cyi zw ierciad ła ocznego.

„ W ten sposób p ow stał szczególny kieru­

nek m ych studyów , któregom później trzym a ł się stale i który p rzy podanych w yżej okoli­

cznościach zm ieniał się w popęd i z a p a ł na­

miętny. T en popęd do opanowania rzeczy­

wistości za pom ocą pojęcia, albo, co w edług mnie to samo, do odkrycia przyczynow ego zw iązku zjaw isk, p row adził mnie p rzez całe życie i on to sp raw iał, że p rzy pozornych roz­

wiązaniach zagad nień nie um iałem znaleźć uspokojenia tak dłu go, dopóki czułem , że są w nich jeszcze punkty ciem ne.”

N r 17.

Jeżeli w dwu tych osobliwych wyznaniach niemożna wprawdzie dojrzeć recepty na wy­

chowywanie wielkich ludzi, to jed n a k że za ­ w ierają one bardzo ważne wskazówki dla spraw y kształcenia m łodzieży i studyów uni­

wersyteckich. G łów ny b łą d naszej męskiej m łodzieży polega na braku zam iłow ania do pewnego określonego zajęcia. „N a jtru d n ie j­

szym je st w ybór zaw odu” — oto codzienna sk arga rodziców i najczęściej powody czysto zew nętrzne rozstrzyga ją. L e cz, jak im stu- dyom m łodzież nasza się poświęca. Z jaw isko to często przypisyw ano szkodliwym wpływom szkoły. L e cz może oskarżenie to je s t nieco przesadne. S zk o ły nasze bezw ątpienia m ają pewne braki, lecz niepotrzeba bynajm niej świadectw pow ag ludzkich ja k L ie b ig i Helm-

| holtz, ażeby dowieść, że nie one same tylko w p ływ ają na kierunek rozw oju um ysłowego j m łodego człow ieka. B a e y e r sądzi, że b łą d

| tkw i raczej w naszych zw yczajach życiowych,

| w tem, że ludzie zb yt często są ze sobą razem . M łody mózg musi m ieć spoczynek, jeśli m a się czemś istotnie zainteresować; m łodzież po­

winna więcej znacznie, niż to się dzieje, z a ż y ­ w ać samotności. C zy ta ją c dzieje m łodości praw ie wszystkich znakom itszych uczonych, przekonam y się, że szukali oni samotności.

C zyż nie m iałoby to być w skazów ką ja k po­

stępow ać należy p rzy wychowywaniu m łodzie­

ży, m ającej obrać zawód naukowy?

Jed n ak że na pocieszenie tych, którzy w stę­

p u ją do uniwersytetu bez w yraźnego zam iło­

wania do studyów, śm iało powiedzieć można, źe często bardzo to zam iłowanie budzi się w późniejszym okresie życia. D o zw ątpień niema więc i w tym razie powodu.

T a k np. słynny chem ik berliński, M itscher- lich, studyow ał z początku filologią i do tego stopnia b y ł przekonany, źe dobrze je s t w ybór w łaściw ego zawodu pozostawić dopiero pó­

źniejszym latom , że we wstępie do swego pod­

ręczn ika twierdzi, że nikt w chemii do niczego nie dojdzie, je że li nauką tą zajm ow ał się ju ż przed szesnastym rokiem życia.

G d y w szakże rozbudzenie zam iłow ania na­

stąpić m a dopiero w późniejszych latach , to potrzeba do tego osobliwego ześrodkowania.

P o trze b a tu koniecznie owego wewnętrznego skupienia, o którem H elm holtz powiada, że b yło ono dla niego niezbędnym warunkiem tw órczości naukowej. Skupienie to zarów no

(5)

Nr 17.

261 je st potrzebne do studyów ja k i do tworzenia,

a błędnem je s t na wskroś mniemanie, źe zada­

nie u czących się nie absorbuje samo całego człow ieka, ta k ja k to się dzieje ze specyali- stą— uczonym. J eżeli uczący się nie doszedł i

do tego , że n arzu cają mu się pytania, na \

które kusi się znaleźć odpowiedzi, to nigdy nie przeniknie on w g łąb wiedzy; a pytania te j zjaw iają się wówczas dopiero, gdy po skoń- ! czonej p racy czekam y na nie podczas wypo­

czynku.

O pytaniach tych, nasuw ających się stu- dyującem u, rzec m ożna to samo, co powiada H elm holtz o pom ysłach naukowych:

„Poniew aż dość często byw ałem w tem nie- miłem położeniu, że m usiałem w yczekiw ać szczęśliwej inwencyi, nabyłem więc pewnego doświadczenia, skąd i kiedy pom ysły przycho­

dziły. M oże to doświadczenie przyd a się innym. C zęsto pom ysły w p e łzają cicho w k rąg myśli i nie rozum ie się odrazu ich znaczenia.

Później dopiero p rzypadkow a często okoli­

czność daje nam poznać, kiedy i ja k p rzyszły.

W innych znowu przypadkach w ystępują one nagle, bez w ytężenia, ja k natchnienie. O ile sięga doświadczenie m oje, nie przychodzą ni­

gdy p rzy znużonym m ózgu i p rzy biurku. M u­

siałem zaw sze zagadnienie obracać wielokro­

tnie na w szystkie strony, aby mieć jasno w głow ie je g o zw roty i kom plikacye oraz módz je przedstaw ić sobie swobodnie bez pi­

sania. D ojść do tego niemożna bez dłuższej uprzedniej p racy. Potem , g d y znużenie po tej pracy m inęło, trze b a było odświeżać się

i

z godzinę spokojnie wypoczywać, zanim zja ­ wiła

się

dobra inwencya. C zęsto zjaw iała

się

nad ranem p rzy przebudzeniu się, co

i

Gauss ju ź dawniej zauw ażył. B a rd zo czę­

sto pom ysły p rzy b y w a ły p rzy powolnem wzno­

szeniu się na górach lesistych, wśród pogody słonecznej. N ajm n iejsze ilości alkoholu prze­

p ędzały je .”

Praw dziw ie w arto zapam iętać te słowa.

K onieczną je s t usilna p raca, lecz nie je st ona wszystkiem. P o p racy następow ać powinny godziny spoczynku i samotności, ażeby prze­

jęte w rażenia m ogły się uporządkować. W ó w ­ czas to m a m iejsce zjawisko, porównywane tak często z opadaniem zasłony: sam e przez się w ystępują nowe m yśli, dodające bodźca do dalszej pracy.

Jeśli w powyźszem postawiliśm y za wzór dzieje lat m łodocianych L ie b iga, dalecy j e ­ dnakże jesteśm y do upatryw ania w porzuca­

niu szkoły niezbędnego skutku tak wrcześnie rozpoczętej nauki specyalnej. B a cze j p rzy­

puszczać należy, że brakło Liebigow i kierun­

ku domowego i że doskonale m ógłby on obok swego zam iłow ania do chemii zadosyć czynić wym aganiom szkoły, tak ja k to było z Helm - holtzem. L ie b ig następnie dopiero w uni­

wersytecie w ypełnił luki w swem w yk ształ­

ceniu ogólnem; lecz niekażdy jest Liebigiem , i bardzo niebezpiecznym b y łb y eksperyment, gdyby nasi gimnaziści chcieli wstępować w jego ślady.

(Dok. nań.).

M. FI.

i

I

S P O S T R Z E Ż E N I A

CHORÓB ZAKAŹNYCH.

(Ciąg dalszy).

P rz y pom ocy ulepszonych środków i metod zabrano się też jednocześnie do badania paso­

rzytó w zw ierzęcych. D zielni i w ytrw ali pra­

cownicy różnych narodowości osięgnęli w k rót­

kim p rzeciągu czasu zadziw iające rezu ltaty (Steenstrup, Sieboldt, K iicken m eister, L eu - ck art, D avaine, van Beneden i wielu innych).

O k azało się dobitnie, że bez pomocy m ikro­

skopu niepodobna praw ie uczynić kroku na­

przód na polu parazytologii. N ietylk o do­

kładne rozróżnianie w iększych naw et paso­

rzytów um ożliwia się jedynie p rzy znaczniej - szem powiększeniu, ale pierw sze stopnie ich rozw oju, ja k ja jk a i zarodki, ta k nieznacznej b yw a ją objętości, że jedynie p rzy użyciu mi­

kroskopu d ają się w yśledzić i rozpoznać.

P ró cz tego zaczęto zw ierzęta sztucznie za ra ­ żać pasorzytam i i tą drogą osięgnięto zad zi­

w iające rezu ltaty. M ianowicie zwrócono też u w agę na nader rozpowszechnioną u wnętrz-

(6)

262

WSZECH ŚWIAT.

N r 17.

niaków przem ianę pokoleń, k tó rą pierwszy S teenstrup w ykazał u zw ierząt bezkręgo­

wych. Tym sposobem n a u k a uczyniła w k ró t­

kim przeciągu czasu olbrzym i postęp i ro zja­

śniła najzawilsze i przedtem zupełnie niezro­

zum iałe zjaw iska w biologii pasorzytów. W a ­ żność przedm iotu i św iatło, jak ie wspomniane badania rz u cają n a pytania rozbierane w ni­

niejszym artykule, zachęca nas do nieco bliż­

szego ich rozbioru.

O samorództwie pasorzytów zwierzęcych już po ogłoszeniu pierwszych ważniejszych odkryć nikt odezwać się nie ośmielił, albo­

wiem wykazano doświadczeniami, że zarodki ich wprowadzone do żołądka odpowiednich gospodarzów nie tylko ta m nie giną, lecz dalej przechodzą do kiszek, a doszedłszy tam do pełni rozwoju, albo pozostają n a miejscu, albo też za pomocą stosownych ruchów przenikają przez tkanki do najodleglejszych organów (do mięśni kończyn, mózgu, oka i t. d.). T ak np.

zwyczajne żywe w ęgry z m ięsa wieprzowego, dostawszy się do k an a łu pokarmowego czło­

wieka, w yrastają w ciągu kilku lub kilkunastu tygodni na długie tasiem ce, pierścieniowate zaś członki tasiem ca zadane starszem u pro­

sięciu traw ią się w żołądku, lecz zarodki za­

w arte w każdem pierścieniu, czyli dzwonie w liczbie dochodzącej do 50 000 nie u legają strawieniu, przeciwnie, uwolnione przez sok żołądkowy z tęgich swych powłok p rz e­

chodzą do kiszek, a przebijając ostatnie, roz­

przestrzeniają się ku wszystkim mięśniom ciała. To samo dzieje się z zarodkam i je ­ dnego gatunku tasiemców psa (T aenia coenu- rus), które zadane jag n ięto m przenikają rów­

nież do odległych okolic organizm u, lecz p ra ­ wie wszystkie obum ierają i zanikają z w yjąt­

kiem tych jednostek, którym udało się prze­

dostać do mózgu; o statnie zam ieniają się n a węgry i wywołują u swego gospodarza obja­

wy kołowacizny.

Liczba gatunków pasorzytów, spotkanych dotąd u człowieka, dochodzi do 70, lecz więk­

sza ich część występuje tylko rzadko i w yjąt­

kowo. U psa znaleziono około 24, u wszyst­

kich zw ierząt domowych wraz z ptastw em do 120 gatunków. N iektóre pasorzyty należą do bardzo pospolitych, mianowicie pasorzyty skórne, w nętrzniaki zaś w ystępują u człowie­

ka rzadziej, ponieważ ostatni przeważnie się żywi przegotowanemi potraw am i. Różne czę­

ści ciała bywają nawiedzane przez specyalne gatunki pasorzytów. Z enker znalazł glisty i drobne robaki kiszkowe w E rlangen u 36° 0 ludności, H eller w K ielu u 50% . Tasiemców zliczono w różnych miejscowościach jednego na 3 300 a naw et już na 486 mieszkańców, w H am b urg u zaś jednego na 48 m ieszkań­

ców. Tasiem iec jam ogłowy (Bothriocepha- lus latus), przedostający się do kiszek czło­

wieka prawdopodobnie z pewnych gatunków ryb wędzonych lub niedostatecznie ugotowa­

nych, spotyka się, wedle Odiera, u każdego 4-go mieszkańca Genewy w Szwajcaryi, w D orpacie u jednej na 6 osób, w P e te rsb u r­

gu zaś u 15% ludności. Liczba jednostek wnętrzniaków spotykanych u człowieka bywa zwykle stosunkowo nieznaczną, może jed n ak w wyjątkowych przypadkach dochodzić do przerażających cyfr. T ak np. C rm eiłhior zliczył u zm arłej idyotki przeszło 1000 glist!

B ardzo często istnieje jednocześnie po kilka różnych gatunków pasorzytów u jednego go­

spodarza.

A u to r niniejszego arty k u łu m iał nader ob­

fitą sposobność przekonania się o niezmiernej częstości pasorzytów u zwierząt domowych.

U psów i kotów spotykał prawie w każdym tru pie po kilka tasiemców; u kilku kotów ki­

szka była praw ie zapchaną glistam i i tasiem ­ cami. U każdego prawie królika znajdują się w wątrobie pierw otniaki (Prorosperm ia) w m ałej liczbie, czasami jed n ak występują one milionami. K iszki zwierzęcia były w je ­ dnym z takich przypadków jakby obsiane drobnemi guziczkami, zupełnie podobnemi do gruzełków przy suchotach człowieka, dopiero badanie mikroskopowe wykazało odrazu isto­

tn ą przyczynę choroby. Niemniej często spotyka się w sieci brzusznej królika węgro- wate pasorzyty (Cysticercus pirifonnis) pocho­

dzące z tasiem ca psa (Taenia serrata). N ie­

dawno znaleźliśmy u królika płuca obsiane wielkiemi guzam i zupełnie podobnemi do g ru ­ zełków suchotniczych; badanie mikroskopowe wykazało jed n ak w każdym guzie obecność pasorzyta zwierzęcego (distomum), dość czę­

sto nawiedzającego w ątrobę bydła rogatego, o występowaniu zaś tego w nętrzniaka w p łu ­ cach królika nie spotkaliśmy w odpowiedniej lite ratu rz e żadnej wzmianki. P rzed 2 laty ca ła hodowla królików przy pracowni histolo­

gicznej uległa zagładzie przez epidemią wła­

(7)

Nr 17.

WSZECHSWIAT.

263 ściwego tym zwierzętom świerzbowca; zagad­

kowe zgrubienie skóry u chorych królików wyjaśniło się dopiero po dokładnem zbadaniu przy pomocy m ikroskopu. P rzy wszystkich wymienionych cierpieniach zw ierzęta silnie chudły, a jednostki, napastow ane większą li­

czbą pasorzytów, um ierały „n atu raln ą śm ier­

cią.” Hodowle białych myszy we wspomnio- nej pracowni były kilkakrotnie zdziesiątkowa­

ne przez epidemie, których zarazek pochodził z królestw a roślinnego.

D la człowieka pasorzyty zwierzęce stają się zwykle tylko w takich razach niebezpie- cznemi, jeżeli przenikną do jeg o ciała w zna­

cznych ilościach. Tasiem ce spraw iają zwykle tylko małoznaczące dolegliwości i bynajmniej nie zag rażają życiu. Spostrzeżono jednak kilkakrotnie objawy gwałtowne (silne bóle i zawroty głowy, u tra tę przytomności, m aja­

czenie), k tó re dopiero w zupełności ustąpiły po usunięciu pasorzyta. Specyalna przyczyna takich groźnych objawów nie je st jeszcze n a ­ leżycie wyświetloną. W ystępują one tylko przy obecności wymienionego wyżej tasiem ca jam ogłowego (Bothryocephalus) lub innego małego i rzadkiego tasiemca, któ ry we W ło ­

szech przenosi się czasami z myszy n a czło­

wieka. Z d a rz a się jed n ak nierzadko, źe or­

ganizm ludzki zostaje zarażony węgrami pospolitego u nas tasiem ca, które zwykle przytrafiają się tylko w mięsie wieprzowem.

Nie udało się jeszcze zupełnie dokładnie wy­

śledzić drogi, po której zarodki tasiem ca do­

stają się do organizm u człowieka. W osta­

tnim ro zprzestrzeniają się ta k samo ku wszystkim mięśniom, ja k u świni. Jeżeli zaś węgry z m ięsa wieprzowego zo stają wprowa­

dzone do żołądka człowieka, to po przejściu do kiszek pozostają na miejscu i w yrastając zamieniają się n a tasiemce. Ponieważ węgry przytrafiają się najczęściej u osób, u których jednocześnie istnieje tasiemiec w kanale po­

karmowym, przypuścić należy, że tu nastę­

puje wyjątkowo ta k zwana autoinfekcya t. j.

dojrzałe dzwono tasiem ca przedostaje się j a ­ kąkolwiek dro g ą do żołądka tej samej osoby czyli gospodarza (być może we śnie), zostaje tu przetraw ionem, a uwolnione tym sposobem zarodki węgrów przechodzą z k an a łu pokar­

mowego do innych części ciała. Dopóki te zarodki zatrzym u ją się w mięśniach, nie spra­

wiają żadnych donioślejszych zaburzeń, chyba

że większa ich liczba osiądzie w ścianach ser­

ca; gdy jednak przenikną do gałki ocznej, m ogą się stać przyczyną ślepoty, a dostawszy się do mózgu, mogą spowodować paraliże, na­

pady epileptyczne i śmierć.

Jedn o z najniebezpieczniejszych cierpień powoduje węgier innego nader drobnego, za­

ledwie kilka milimetrów mierzącego tasiem ca, przytrafiającego się dość często w kanale po­

karmowym psów (Taenia eckinococcus). Przez blizkie zetknięcie się człowieka z psem, za­

rodki tego tasiem ca łatw o m ogą być przenie­

sione na palce, u sta lub pokarm y człowieka, a stąd dalej do żołądka i kiszek, z ostatnich drobniutki pasorzyt przenika do jam y brzu­

sznej, piersiowej, do wątroby, nerek i t. d., i osadziwszy się tu, w yrasta na obszerny wo­

dnisty pęcherz czyli bąblowiec. W tym pę­

cherzu pow stają drogą bezpłciowego rozm na­

żania miliony drobnych zarodków, wypełniają­

cych jam ę rodzicielskiego bąblowca. Nowe te pokolenia nie za raż ają jed n ak dalej orga­

nizmu gospodarza, lecz oczekują tylko przy­

jaznej okoliczności, celem przedostania się do kan ału pokarmowego psa, ażeby się tam znów zamienić na tasiemca. T ak a sposobność nastręcza się najczęściej bąblowcom zwierząt używanych n a rzeź. Spotykane tu bezużyte­

czne i w strętne pęcherze rzeźnik bezmyślnie porzuca psom, które je chętnie pożerają w stanie surowym i tym sposobem zarażają się tasiemcami. Bąblowce s ta ją się nadzwy­

czaj niebezpiecznemi przez olbrzymi swój wzrost; dosięgając objętości głowy ludzkiej, uciskają najważniejsze przyrządy ciała (płu­

ca, serce, w ątrobę, nerki i in.), upośledzają coraz silniej ich czynność i ostatecznie stają się przyczyną śmierci, jeżeli się nie uda usu­

nąć ich przy pomocy operacyi chirurgicznej.

(P rzed kilkunastu laty rozwinął się tu w W a r­

szawie u młodej dziewczynki, k tó ra często b a­

wiła się z pieskiem, pomiędzy w ątrobą i prze­

poną dość obszerny bąblowiec, lecz operacya, zawczasu dokonana, szczęśliwie, uratow ała m ałą pacyentkę). W' Islandyi człowiek żyje w najbliższej styczności z psami. W edle obli­

czeń Schleipnera, E sch richta i G ueraulta, um iera tam co 5 lub 6 mieszkaniec na cier­

pienia, spowodowane przez tego niebiezpie- cznego pasorzyta; przerażające te cyfry wy­

dają się jednak znacznie przesadzonemu. Cie­

kawy przykład przystosowania się pasorzyta

(8)

264

WSZECHSWIAT.

Nr 17.

do najdogodniejszych warunków by tu przed­

staw ia inny tasiemiec psa (T aenia cucumeri- na), którego w ęgry przebyw ają w organizm ie owadu żyjącego w sierści psa (Trichodectes canis). Z ja d a ją c te owady pies zaraża się wspomnianemi tasiemcami.

Glisty i drobne robaczki (A scaris lumbri- coides, Trichocephalus dispar, Oxyuris yermi- cularis) przytrafiające się nader często w k a ­ nale pokarmowym człowieka, nie powoduj ą zwykle silniejszych zaburzeń, dopóki liczba ich pozostaje um iarkowaną. N agrom adzenie ich w większych ilościach może je d n a k wywo­

łać znaczne zboczenia w traw ieniu i niepoko­

jące objawy nerwowe, a zd arza się też niekie­

dy, że glisty przedziuraw iają kiszki i powodu- ją c zapalenie otrzewnej, sta ją się przyczyną śmierci. Niewiadomo jeszcze dokładnie, skąd do stają się te pasorzyty do organizm u czło­

wieka. W każdym razie nie są to zwierzęta, spotykane zwykle w ziemi i wodzie, ja k to dawniej sądzono, lecz odrębne gatunki, zasto­

sowane do życia pasorzytniczego. N iezm ier­

nie wytrwałe ich zarodki przebyw ają praw do­

podobnie przez pewien czas swobodnie w przy­

rodzie, a dostają się do k a n a łu pokarmowego człowieka albo z nieczystą wodą, ze surowemi jarzynam i, opadłemi na ziemię owocami, albo też ja k ą ś inną nieznaną d o tąd drogą. Cieka­

we światło rzu cają na rozwój i wędrówki tych pasorzytów odkrycia dokonane przez L eu c k arta n a drobnym robaczku (R habdo- nemanigroYenosum), którego n a wiosnę w zna­

cznych ilościach spotkać m ożna w płucach każdej ropuchy (Buflo vulgaris). Z n a jd u ją się tam jedynie samice, zaw ierające w jajow o­

dach liczne ja jk a obok rozwiniętego ju ż no­

wego potom stw a. O statnie przechodzi wraz z m atkam i do żołądka i kiszek ropuchy i wy­

dala się ostatecznie z k ałem na zew nątrz.

W mokrej ziemi zarodki w z rastają i zamie­

niają się n a samce i samice. W ostatnich rozw ijają się po zapłodnieniu m łode robaczki (R habditis), k tóre zjad ają ciało m atki, a przy danej sposobności w nikają znów do paszczy, a stą d do płuc ropuchy.

Z innych pasorzytów zasługuje na wzmian­

kę olbrzy#nia g lista (E ustrongylus gigas) spo­

ty k an a czasami w n erkach psów, wilków i koni. N e rk a ulega przytem powoli znisz­

czeniu, następuje charłactw o a w końcu śmierć. Podobne przypadki dostrzegano da­

wanej także u człowieka. Inny długi nitko­

w aty robak (F ila ria lub D racunculus medi- nensis) napastuje człowieka pod zwrotnikami;

wdrąźywszy się w skórę nóg, wywołuje stra ­ szne cierpienia. Jeżeli się nie uda wyciągnąć ostrożnie całego robaka ze swego łożyska pod skórą, pow stają głębokie i rozległe owrzodze­

nia, które mogą się zakończyć kalectwem, albo naw et zupełnem wycieńczeniem i śmiercią.

W k rajach podzwrotnikowych bardzo są rozpowszechnione inne jeszcze niebezpieczne pasorzyty, powodujące ogólne objawy choro­

bowe. Rozpoznanie czyli dyagnoza tych cier­

pień otrzym uje dopiero wtenczas pew ną pod­

stawę, gdy się uda odkryć odpowiedniego pa- sorzyta. T ak np. F ila ria sanguinis s. Ban- crofti występuje we krwi człowieka często w takich ilościach, że w każdej kropli znale­

ziono po kilkanaście nader drobnych roba­

czków. C horoba może potrw ać kilka lat;

w m iarę ubywania pasorzytów siły pacyenta się w zm agają. Distom um haem atobium rów­

nież wielce je st rozpowszechnione w k rajach podzwrotnikowych. W edle badań B ilharza i G riesingera, połowa uboższej ludności E giptu zarażona je s t tym pasorzytem , żyjącym prze­

ważnie w drogach moczowych. W Egipcie istnieje jeszcze inny niemniej rozpowszechnio­

ny pasorzyt, podobny do zwykłych drobnych robaczków kan ału pokarmowego, lecz nieró­

wnie niebezpieczniejszy od ostatnich. Czwar­

ta część ludności m a być nim dotkniętą. R o­

bak teu(D ochm ius, czyli Anchylostomum duo- denale) żyje przyczepiony do ścian początko­

wej części kiszek cienkich i wywołuje, jeżeli istnieje w wielkich m asach, obfite krwotoki kiszkowe i ta k zwaną bladaczkę tropikalną.

Z arodki tych dwu ostatnich pasorzytów do­

s ta ją się do żołądka człowieka z wodą, za­

czerpniętą z m ętnych kałuż. Z E g ip tu Do- chmius przew ędrow ał już do W łoch, a przy budowie tunelu przez górę św. G o tard a dzie­

siątkow ał robotników włoskich, zajętych przy wysadzaniu skał w tunelu. Sądzono zrazu, że grasu jąca bladaczka je st następstwem wdychania zanieczyszczonego gazam i powie­

trz a , ścisłe badanie wyjaśniło jed n ak wkrótce istotną przyczynę choroby. Z e Szwajcaryi Dochmius przeniósł się ju ż nad R en do pół­

nocnych Niemiec i napastuje robotników przy cegielniach, używających za napój wody za­

nieczyszczonej odchodami ludzkiemi.

(9)

Nr 17.

WSZECHSWIAT.

265 D o najniebezpieczniejszych, a zarazem naj­

dokładniej zbadanych pasorzytów człowieka, należy zaliczyć trychiny (Trichina spiralis).

W kilka dni po spożyciu zarażonego trychi- nami mięsa pow stają gwałtowne objawy cho­

robowe podobne do tyfusu, połączonego z sil­

nym reum atyzm em wszystkich mięśni. Paso- rzyt ten żyje w stanie zarodkowym w mięsie wieprzowem, otoczony silną i trw a łą torebką.

P o straw ieniu w żołądku mięsa niedostate­

cznie ugotowanego, lub słabo wędzonego, try ­ chiny, wydostawszy się ze swych torebek, przechodzą do kiszek, w zrastają i dojrzewając, zam ieniają się ju ż po upływie 40 godzin na samce i samice. Rozwinięte te pasorzyty po­

zostają w kanale pokarmowym człowieka przez 4 —6 tygodni, później zaś zostają po­

woli wydalone z kałem . P rzez ten czas każda żyworodząca sam ica wydaje do 1500 mło­

dych nitkow atych robaczków, które, przenika­

jąc przez ściany kiszkowe, rozprzestrzeniają się k u wszystkim mięśniom i osadziwszy się tam , o taczają się torebką. F a ta ln a ta wę­

drówka staje się przyczyną silnej biegunki, kolki, bólów mięśniowych, gorączki, osłabie­

nia mięśni, duszności (skutkiem paraliżu mię­

śni przepony i innych mięśni oddechowych), a ostatecznie i śmierci, jeżeli ilość spożytego mięsa i nagrom adzonych w niem trychin była bardzo znaczną. Trychiny przenikają do mięśni wieprzowych tą sam ą drogą, co i u czło­

wieka; zarażenie świń następuje zapewne przez zjadanie schwytanych przypadkowo szczurów, u których trychiny bardzo są roz­

powszechnione. Żywotność zarodków, otor- bionych w m ięśniach żyjącej jednostki, zacho­

wuje się przez długi szereg la t, w mięsie zaś solonem i wędzonem przez kilka do kilkunastu miesięcy. Z abaw na scena odegrała się w B er- | linie przed 30-tu laty po wykładzie Yirchowa o trychinach. Ja k iś sceptyczny w eterynarz nietylko żywo zaprzeczył szkodliwości tych drobnych żyjątek, ale spożył naw et spory k a­

wałek kiełbasy z żywemi trychinam i, k tórą Virchow zaofiarow ał mu celem dokonania sa­

modzielnych doświadczeń. Z d jęty jedn ak s tra ­ chem pospieszył do najbliższej apteki i przez zażycie środka wymiotnego zapobiegł smu­

tnym następstwom swego zuchwalstwa.

D o tego na pozór dość obszernego, w isto­

cie zaś nader pobieżnego p rzegląd u najpospo­

litszych pasorzytów zw ierzęcych, nawiedzają-

| cych człowieka, należy dodać jeszcze świerz- bowca (Sarcoptes hominis), ponieważ jego przygody w historyi medycyny rzucają cieka­

we światło na różne poglądy i przesądy ludo­

we. W yżej już było wskazanem, że owad świerzbowy, należący do roztoczy (A caridae) z grom ady pająków i podobny do serowca (Tiroglyplius siro), był już znany arabskim lekarzom i także dokładniej opisany przez naturalistów X V I I i X V I I I wieku, później jedn ak lekarze o nim zapomnieli, albo przy­

najmniej nie umieli go odnaleźć, choć stare baby we W łoszech łowiły go podobnie jak inne robactwo. Jak iś mieszkaniec Korsyki, wyuczywszy się tej sztuki w Livorno, zrobił : w P ary żu niezły interes, założywszy w r. 1834 zakład łowienia świerzbowca i dostarczania instytucyom naukowym odpowiednich okazów mikroskopowych. Swierzbowce zwierząt zna­

ne były już w X V I I wieku i różni badacze umieli je z łatwością odnaleźć. Pomimo tych danych świerzba była przez długie wieki uwa­

żaną za chorobę wewnętrzną, k tó ra przy po­

mocy wysypki „szkodliwe soki” wydala na ze­

w nątrz. P rzy zewnętrznem leczeniu wysypka m iała tak samo ja k kołtun przerzucać się na organy wewnętrzne i powodować niebezpieczne następstwa. Obecnie lekarze usuw ają świerz­

bowca w każdym nadarzającym się przypad­

ku za pomocą środków zewnętrznych i żaden z nich nie zauważył dotąd złych skutków tego

„śm iałego” postępowania to jest przerzutu (m etastasis) ta k zwanej „krazy” na mózg i albo serce. M odni zwolennicy zastarzałych po­

glądów zechcą jed n ak zapewne i co do świerz­

by i co do ta k zwanej choroby wszawej (phti- siasis s. pedunculosis) utrzymywać, że powsta­

j ą przez autosuggestyą, a zwierzęta ukazują­

ce się przy tych „wysypkach” nie są przyczy­

n ą cierpienia, ale przeciwnie wytworem roba- kowego zwyrodnienia organizm u (diathesis scabiotica i pedicularis).

Z wyłożonych dotąd badań i spostrzeżeń, dokonanych n a pasorzytach zwierzęcych, n a­

leży wyciągnąć następujące wnioski: K ażdy organizm żyjący może być napastowany przez pasorzyty, a naw et jednocześnie przez kilka ich gatunków. Jed n e z nich przenoszą się w stanie dojrzałym bezpośrednio z jednej oso­

by na dru gą i tam się rozm nażają w przy­

jaznych w arunkach bez wszelkiego ogranicze­

nia (należą tu pasorzyty skórne, ja k świerzbo-

(10)

WSZECHSWIAT.

Nr. 17.

wiec i wszy), albo przebyw ają tam tylko cza­

sowo. rozm nażając się swobodnie w ziemi, wodzie, szczelinach mebli (pchły, pijawki, plu ­ skwy). P asorzyty, spotykane w ew nątrz o rga­

nizmu, ulegają mniej więcej długiem u szere­

gowi przem ian pokoleń t. j. różnych stopni rozwojowych, n a których same larw y rozm na­

żają się często bezpłciowo, a różne te stopnie przebyw ają przez pewien czas w różnych g a­

tunkach zwierząt, przenosząc się po kolei z jednego n a drugi. Odpowiednie przykłady przytoczyliśmy już powyżej, a mianowicie wy­

twarzanie się węgrów z ja j tasiemców i odwro­

tnie tasiemców z węgrów. Z pasorzytów prze­

nikających do kan ału pokarmowego gospoda­

rz a jedne gatunki pozostają n a miejscu przez czas długi albo naw et nieograniczony, inne zaś rozprzestrzeniają się aż do najodleglejszych części ciała (do mięśni, kości, w ątroby, płuc, nerek, oka, mózgu, serca), a niektóre mogą przebywać we krwi. C ierpienia wywołane przez pasorzyty byw ają n ader różnorodne, wogóle jed n ak natężenie ich je st proporcyo- nalne do ilości jednostek pasorzyta, które przeniknęły do gospodarza. G dy jedne z nich wywołują stosunkowo m ało znaczące zaburze­

nia, inne s ta ją się przyczyną mniej więcej gwałtownych objawów, składających chara­

kterystyczny obraz ostrej i niebezpiecznej . choroby. O statnia nie występuje natychm iast po zarażeniu, lecz dopiero po dojściu pasorzy­

ta do właściwego stopnia rozwoju np. do doj­

rzałości płciowej u trychin. Tym sposobem chorobę, spowodowaną przez pasorzyty zwie­

rzęce, poprzedza ta k samo okres u tajen ia (in- oubatió), trw ający od kilku dni do kilku mie­

sięcy, ja k to m a miejscfe przy innych choro­

bach zaraźliwych i stanowiący n ad e r c h a ra­

kterystyczny m oment dla ostatnich. P aso ­ rzyty okazują nadzw yczajną płodność nie­

zbędną do zachowania g atu n k u , albowiem nieznaczna tylko część ja j lub zarodków do­

sięga nowego gospodarza. T a k np. pospolity tasiem iec człowieka w ytw arza wr ciągu roku około 90 milionów zarodków, a jed n ak dzwono jeg o rzadko dostaje się do świni, ażeby tam wytworzyć nowe pokolenie węgrów. J a jk a i zarodki pasorzytów u większości gatunków są pokryte tęg ą powłoką i zdolne do zacho­

wania swej żywotności przez dłuższy przeciąg czasu (przez kilka miesięcy albo naw et lat).

Przebyw ają często w dość nieprzyjaznych wa-

j runkach (w wodzie, wilgotnej ziemi, a naw et nieraz w stanie na pozór zupełnie wysuszo- I nym ), a pomimo tego rozw ijają się normalnie, dostaw szy się z wodą lub surowemi pokarm a­

mi do w łaściwego gospodarza. A ż e b y się uchronić od tych niebezpiecznych gości, nale • ź y postępować wedle tych sam ych zasad hi­

gieny, które są wskazane p rzy innych zaraźli­

wych chorobach, a mianowicie zachowywać najw iększą czystość ciała, rąk, ubrania, mie­

szkania, używ ać potraw gotowanych lub pie­

czonych, pić czystą źródlaną lub gotowaną wodę i unikać zb yt blizkiego zetknięcia ze zw ierzętam i, szczególnie zaś psami. Z w ie­

rzę ta , żyw iące się praw ie w yłącznie surowemi pokarm am i, ja k również i plemiona dzikie m ało posługujące się ogniem w celu p rzyrzą­

dzenia potraw , nierównie więcej są wystawione na zarażenie się pasorzytam i, aniżeli m ieszkań­

cy krajów cywilizowanych. Tasiem cam i za ­ ra ż a ją się najczęściej kucharze i kucharki, spożyw ający nieraz k aw ałk i surowego mięsa.

Z re s ztą niew szystkie osoby za raża ją się pa­

sorzytam i z jednakow ą łatw ością; jedni oka­

zu ją w tym w zględzie w iększą odporność od innych, zależną zapewne w części od większej lub mniejszej energii, z ja k ą pokarm y a za ra ­ zem '! zarodki pasorzytów zo stają p rzetraw ia­

ne w żołądku.

(C. cl nast.).

U. Hoyer.

UDOSKONALENIE FOTOGRAFII

U trw alan ie obrazów na płycie fotografi­

cznej je st następstwem przeobrażeń, jak im substancya, p łytę tę p okryw ająca, u lega pod w pływ em padających na nią promieni świa­

tła . N iew szystkie w szakże promienie posia­

d a ją zdolność wyw ierania d ziałań chemicż- j nych, w łasność ta p rzy słu gu je jedyn ie pro­

mieniom niebieskim i fioletowym , na prom ie­

nie czerwone, pom arańczow e, żółte i zielone p ły ta fotograficzna pozostaje nieczułą. Ś w ia­

tło złożone wtedy tylko ślad działania swego pozostaw ia, gd y w sk ład je g o w chodzą pro­

(11)

mienie niebieskie i fioletowe. j;ik to ma m iej­

sce przedew szystkicm ze św iatłem zw ykłem , białem czyli dziennem, które je st rezultatem złączenia w szystkich barw tęczowych; tak samo korzystać może fo to g ra f z łukow ego św iatła elektrycznego lub ze św iatła płon ące­

go m agnezu, ale odm aw iają mu swych usług zw ykłe świece i lam py nasze, płomienie ich bowiem ju ż źółtem swem zabarwieniem zd ra­

d za ją niedostatek promieni niebieskich.

R ozm aitość ta działań promieni różnych barw ujaw nia się najw yraźniej, gdy na p łytę fotograficzną rzucam y widmo słoneczne, czyli sm ugę barw ną, pow stałą z rozszczepienia wiązki św iatła słonecznego na składowe jego części. G d y oko nasze w yróżnia skalę barw od czerw ieni do fioletu, p ły ta fotograficzna ujm uje tylko część niebieską i fioletową tej smugi barw nej, p oczyn ając od linii widmowej F , ja k to w skazuje widmo 1 fig. 1.

N a punkcie w ięc tym fotografia szwankuje widocznie. G d y chce uchwycić obraz przedmiotu wielo­

barwnego, części czerwone, żółte i zielone pozostaw iają ślady swe stąd jedynie, że od b ijają nietylko właściwie sobie promienie barwnej ale odrzu cają też częściowo i świa­

tło białe. G d y idzie zw łaszcza o reprodukcyą fotograficzną dzieła sztuki, kopia ta k a nie oddaje do­

kładnie w szelkich odcieni oświe­

tlenia, części bowiem białe, niebie­

skie i fioletowe odtworzone będą dokładnie, w tonie właściwym czę­

ści zaś zielone i żółte przedsta­

wione b ęd ą zb yt ciemno w stosunku do b la­

sku, ja k i p osiadają w utw orze sztuki.

O dkąd w szakże fotografia o k azała się tak użyteczną na u słu gach nauki, sta ła się też przedm iotem ścisłych badań, które w skazały j sposób usunięcia pow yższych niedogodności, ' tak że posiadam y obecnie p łyty wrażliwe nie­

tylko na prom ienie białe, niebieskie i fioleto­

we, a le i na w szelkie inne promienie barwne widma słonecznego. W y k ry cie tych metod zaw dzięczam y głów nie prof. Y o g lo w i, znako­

mitemu dyrektorow i obserwatoryum w Pots- damie.

M etoda ta nadaw ania płycie wrażliwości na wszelkie prom ienie polega na tem, że do zw ykłych przetw orów fotograficznych, jakiem i

Nr 17.

są pospolicie związki srebra, utrzymywane na powierzchni płyty za pośrednictwem kojo- dyonu, żelatyny, b iałka lub też innego środka, wprowadzają się nadto pewne substaneye ko­

lorowe, mające własność pochłaniania pro­

mieni niedziałających na płyty zwykłe.

Płyty te zwykłe, ja k powiedzieliśmy, w ra­

żliwe są tylko n a promienie białe, niebieskie i fioletowe; jeżeli pragniem y nadać im wrażli­

wość i na promienie żółte, należy wyszukać substancyą kolorową, rozpuszczalną w wo­

dzie, któraby posiadała zdolność pochłaniania promieni żółtych widma, ciał zaś takich zna­

my znaczną liczbę, a między innemi eozynę, erytrozynę, rodaninę.

Roztwory silnie rozcieńczono takich sub- stancyj, od

' /i o o o

do

' /i o o o o!

w ystarczają do wzmożenia czułości płyty fotograficznej, czyli raczej do rozszerzenia skali jej wrażliwości;

należy w tym celu zanurzyć tylko zwykłą 267

p ły tę w kąpieli roztw oru odpowiedniej barwy.

Z a'p om o cą spektroskopu rozpatrzeć można roztw ory różnych substancyj kolorowych; ile­

kroć zaś w widmie przepuszczanej przez daną substancyą w iązki św iatła napotykam y smugi absorbcyjne p rzypadające od krań ca czerw o­

nego aż do zieleni, czyli w części widm a od linii A do E , m ożna dalej dochodzić, czy sub- staneya ta posiada zdolność w ywoływ ania ro zk ład u zw iązków srebra pod wpływem św iatła, czy zatem rozszerza wrażliwość płyty fotograficznej w znaczeniu wyżej opowiedzia- nem.

P ły t y w ten sposób ulepszone nie opierają się żadnej ju ż barwie. Z w yk łe p ły ty fotogra­

ficzne słu żyć m ogą do otrzym yw ania obrazów WSZECHSWIAT.

wrażliwej na prom ienie żółte i czerwone.

(12)

W SZECHSWIAT.

przedmiotów posiadających ubarwienie białe, czarne, niebieskie, fioletowe, karm inowe i pur-

j

purowe. Jeżeli do kolorów tych przybyw ają I jeszcze zabarw ienia zielone, żółte i pom arań­

czowe, do zwykłych przetw orów fotografi­

cznych dodać należy jednę z wyżej przytoczo­

nych substancyj, podniecających wrażliwość n a promienie żółte; jeżeli zaś na płycie pozosta­

wić m ają ślady i barw y czerwone, użyć należy

j

substancyj podniecających wrażliwość na czer- ! wień, ja k chlorofilu, cyaniny lub innej sub- stancyi, k tó ra, rozpatryw ana za pośredni­

ctwem spektroskopu, okazuje jednę albo też kilka wyraźnych smug absorbcyjnych w swem widmie.

T ak poprawione czyli raczej ulepszone pły­

ty fotograficzne nazyw ają się „ortochrom a- tycznem i,” a otrzym ują się bądź, iak powie- ' dzieliśmy, przez zanurzenie zwykłych płyt | fotograficznych w żądanych roztw orach, bądź też przez uprzednie domięszanie substancyi barwnej do emulsyi fotograficznej, przed wprowadzeniem jej na płytę. Z n a jd u ją się wreszcie ju ż obecnie w handlu gotowe płyty ortochromatyczne, wrażliwe bądź n a pełną skalę barw widmowych, bądź też sięgających tylko do barw y pomarańczowej.

W pływ środków podniecających w rażli­

wość płyty fotograficznej okazują najlepiej fotogram y widma słonecznego, przedstawione n a fig. 1 nr. 2 i 3. Pierwsze z tych widm uchwycone zostało n a płycie wrażliwej na promienie zielone i żółte, drugie na płycie wrażliwej na promienie żółte i czerwone. P o ­ równanie z widmem górnem, nr. 1, wskazuje wyraźnie wartość fotografii ortochrom aty­

cznej.

W prow adzenie dodatkowych tych substan­

cyj barwnych, pochodzących po większej czę­

ści ze smoły węgli kam iennych, nie osłabia zgoła wpływu promieni niebieskich i fioleto wych, które tedy n a p łyty ortochrom atyczne działają z natężeniem takiem samem, ja k i na płyty zwykłe, co sprow adza pew ną niedokła­

dność, której zaradzić należy. D la oka bo­

wiem największą jasność przedstaw ia barw a żółta, po niej zaś w porządku jasności coraz słabszej n astęp u ją barwy: pom arańczowa, czerwona, zielona, niebieska i fioletowa. P ro ­ mienie zatem niebieskie i fioletowe, które działają z energią tak ąż sam ą praw ie ja k i promienie białe, winny być osłabione ta k

dalece, aby promienie żółte, czerwone i zielo­

ne wywierały działanie wybitniejsze, aniżeli promienie niebieskie i pochodne ich barwy.

T a k ą zaś poprawkę wprowadzić można dwoma różnemi sposobami. Użyć m ożna m ia­

nowicie przegród przezroczystych, barwy żół- to-pomarańczowej, k tó ra pochłania promienie niebieskie; albo też wprowadzić można do da­

nego przetw oru ortochromatycznego substan- cyą żółtą, któraby zachowywała się obojętnie względem różnych własności tego przetworu.

Jeżeli posługujem y się przegrodam i, winny one posiadać zabarwienie dosyć silne, by w stopniu żądanym m iarkowały działanie prom ieni niebieskich; m ogą to być płyty szklane lub błony przezroczyste, umieszczane przed soczewką lub po za nią, wewnątrz cie­

mni optycznej, a przed p ły tą fotograficzną.

D okładne pojęcie o rezultatach otrzym a­

nych przy pomocy różnych przetworów daje nam fig. 2, k tó ra odtw arza fotogram y wyra-

| zu „L a n a tu rę ,” ty tu łu pisma, skąd szczegóły

i

te czerpiemy. Różne głoski wyrazu tego wy-

F ig . 2. F o to g ra m y w yrazu L a naturę, którego gło­

ski wymalowane były różnem i farbam i, w skazanem i na figurze.

malowane były różnemi farbam i, a mianowi­

cie: L karminową, A fioletową, N błęk itn ą (indygową), A niebieską, T zieloną, U żółtą, R pom arańczową, E czysto-czerwoną,— foto­

gram y zaś w yrazu ta k różnobarwnego otrzy­

m ane zostały n a różnych płytach. F o tog ram

1 przedstaw ia obraz otrzym any n a zwykłej

(13)

N r . 1 7 . WSZECHSWIAT. 269

płycie fotograficznej; widzimy, że pozostawiły

tu ślady jedynie pierwsze cztery głoski, k a r­

minowa, fioletowa, błękitna i niebieska, gdy p ły ta nr. 2 uchwyciła wszystkie barwy, prócź pomarańczowej i czerwonej. W prowadzenie przed tę płytę przegrody żółtej zmieniło re­

zultat, ja k to wskazuje nr. 3; najsilniej wybiła się tu barw a żółta, promienie zaś niebieskie, przytłum ione przez przegrodę, wywarły dzia­

łanie słabsze, aniżeli na płytach poprzednich.

F otogram 4 otrzym any jest n a płycie orto­

chromatycznej, wrażliwej na wszystkie barwy widma; barwy wszakże fioletowe i niebieskie wybiły się silnie, zanim jeszcze pomarańczo­

we i czerwone działanie swe ujawniły. N ale­

żało więc przytłum ić wpływ barw niebieskich, a gdy do tego użyto przegrody żółtej, otrzy­

mano fotogram 5, w którym wszystkie już występują głoski. W prow adzenie przegrody czerwono pomarańczowej wydało rezultat nr. 6, w którym b rak zupełnie głoski zielonej.

Ostatecznie tedy część wyrazu

a

N A o b a r­

wach niebieskich występuje n a wszystkich płytach; głoska L (karm inow a) je s t bardzo osłabiona n a płycie 3; T (zielona) nie istnieje na płytach 1 i 6; U (żółta) nie wybiła się tyl­

ko na płycie 1; U, E (pomarańczowa i czer­

wona) są najwidoczniejsze n a płytach 5 i 6.

W każdym razie łatw o tu ocenić możemy, ja k ą wyższość posiadają płyty ortochrom aty­

czne względnie do p ły t zwykłych.

Pom im o niew ątpliwych zalet fotografia ortochrom atyczna słabo się dotąd rozpo­

wszechnia, co stąd może w znacznej części pochodzi, że potrzebne do niej przetw ory, na­

bywane w handlu, często są wadliwe, a d ołą­

czane do nich przepisy błędne; gdy w szakże zapotrzebowanie m ateryałów tych wzrośnie, fotografow ie i am atorowie wiedzieć będą, gdzie m ają nabyw ać p rep araty należyte. F o ­ tografia ortochrom atyczna nadaje się k orzy­

stnie do zdejm ow ania obrazów przedmiotów wielobarwnych, widoków przyrody, kopij obra- zow. P o rtre ty fotograficzne zyskują również, gdy są otrzym yw ane na p łycie ortochrom aty- cznej, oddają bowiem dokładniej ubarwienie cery, włosów, oczu, odzieży, a nadto usuw ają w znacznej m ierze potrzebę retuszowania, które w łaśnie m a na celu popraw ę błędów, zależnych od właściwości zw yk łej p ły ty foto­

graficznej. T . I I .

O D C Z Y T

o glinie i jego zastosowaniach

w ypow iedziany przez J. J. Boguskiego d. 18 kw ietnia r. b.

w sali ratuszow ej.

Od czasu do czasu w prasie peryodycznej d ają się słyszeć oskarżenia, że publiczność w arszawska zobojętniała dla odczytów, a szczególniej, że nie nęci je j żaden tem at poważniejszy. Zdaje mi się, że te zarzuty są o parte na nieporozum ieniu, a przekonanie takie opieram na fakcie, że ilekroć na katedrę publiczną, wstąpi mówca, po którym oczekiwać można dobrego i zajm ującego wykładu, sala zapełnia się, a na fizy.ognomii słuchaczów widać zajęcie się przedmiotem, i życzliwy współ­

udział w pracy wykładającego. Idzie tylko o to, żeby przedm iot m iał w sobie coś istotnie pociąga­

jącego i żeby słuchacze zawczasu wiedzieli, czem i w ja k i sposób u tra k tu je ich prelegent. Jeżeli organizatorow ie odczytów zwrócą uwagę na słowa powyższe, m ogą być pewni, że zawsze osięgną i cel bezpośredni w postaci zadowolenia i pożytku słuchaczów i cel uboczny w postaci dochodu ma- teryalnego.

W ykład p. Boguskiego o glinie i jego zastoso­

waniach zarówno ze względu na osobę w ykładają­

cego, ja k i na wybór tem atu, należał do najszczę­

śliwiej pomyślanych. Wiadomo bowiem wszyst­

kim , że p. Boguski należy do szczupłego u nas grona ludzi oddających nauce wszystkie swoje siły, a jednocześnie je s t bardzo wytrawnym i wy­

soko cenionym nauczycielem, za przedm iot zaś obrał sobie m etal, k tó ry od niedawnego czasu szybko rozpowszechnił sig u nas w tysiącznych choć dotychczas drobnych zastosowaniach i prze- to m usiał zwrócić na siebie uwagę powszechną.

Nie mam zam iaru pow tarzać treści wykładu o glinie, czytelnikom bowiem naszym przedm iot te n znany je s t z kilku mniejszych i większych wzm ianek we Wszechświecie różnem i czasy poda­

wanych, a i w przyszłości bez w ątpienia nieraz j e ­ szcze wrócimy do niego. P . Boguski zupełnie słusznie,' zdaniem mojem, wykładowi swemu n a­

dał postać zupełnie system atycznego opisu, m ożna powiedzieć— monografii naukow ej. Nie przeszko­

dziło m u to wcale urozm aicić pogadanki wieloma zręcznem i zboczeniami i naw et cytatam i z poetów, które, stanowiąc m iły odpoczynek dla umysłów słuchających, pozw alają im lepiej skupić uwagę na przedm iocie głównym, ale nie obniżył swego w ykładu do przesadnie nizkiego poziomu popu­

larności, owszem, sta ra ł się raczej utrzym ać go na tej względnie dość znacznej wysokości, na k tó ­ rej zwykli zatrzym yw ać się popularyzatorzy angielscy, sprawiedliwie za m istrzów swej sztuki uw ażani. Rozum ie się, że dobra znajomość wa­

runków miejscowych podyktow ała p. Boguskiem u,

Cytaty

Powiązane dokumenty

ra zatem powłoki lodowej Grenlandyi przy naj silniejszem nawet promieniowaniu słońca wznieść się nad zero nie może; jeżeli więc tem peratura powietrza po nad

kiem do utrzym ania się w powietrzu daleko lepiej służyć może ogon złożony ze sterówek krótszych lecz sztywnych, aniżeli duże, nader wiotkie i bardzo

jenie to obrazu świadczy, że w przejściu przez kryształ spatu islandzkiego promień światła rozdwaja się, czyli załamuje podwójnie, co zresztą, uwidocznić można

P odobnież i okręt na m orzu m ógłby rospościerać dokoła siebie niew idzialną strefę fal elekti-ycznych, któ- reby ostrzegały każdy inny zbliżający się

cącem u i um ieścił je we krw i wypuszczanój ze zdrow ego talitru sa i orchestyi czyli ros- skocza, następnie igiełką sterylizow aną u k łu ł dziesięć

flcsEOJieHO

Jurkiew icz

^oaBOJieHO