JM 3 9 . Warszawa, d. 24 września 1893 r. T o m X I I ,
TYGODNIK POPULARNY; POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".
W Warszawie: rocznie rs. 8 kwartalnie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ lo półrocznie „ 5
Komitet Redakcyjny Wszechświata stanowią Panowie:
Alexandrowicz J., Deike K., Dickstein S., Hoyer H . Jurkiewicz K., Kwietniewski WL, Kramsztyk S., Na- tanson J., Prauss St., Sztolcman J. i Wróblewski W . Prenumerować można w Redakcyi „Wszechświata"
i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą,.
A -dres lEBed-alscyi: IKIrałso-^sfeie-iFTzed.iaa.ieście, ISTr 66.
1NDYANIE
AMERYKI POŁUDNIOWEJ.
Wrażenia i notatki podróżne.
K w estya pochodzenia i wogóle pokrewieństw pomiędzy sobą przeróżnych szczepów, zamie
szkujących ląd am erykański, dotychczas roz
strzygniętą nie została, a poglądy antropolo
gów w tej mierze ta k dalece się pomiędzy so
bą różnią, źe nie m ogą dla nikogo posiadać mocy obowiązującej.
D awniejsi badacze, ja k Blum enbach i H um boldt, widząc niewątpliwe pokrewieństwo typu pomiędzy wszystkimi aborygenam i Ameryki,
■tworzyli z nich rasę odrębną „czerwonoskó- rych,” sta ra ją c się cechy tej rasy ująć w pe
wne praw idła, które, niestety, nie chciały się do wszystkich stosować. W yjątek czyniono jedynie dla eskimosów.
Z chwilą wszakże, gdy zaczęto opierać po
dział ras na kształcie czaszek i cechach lin
gwistycznych, pogląd na jednolitość rasy
am erykańskiej coraz bardziej zaczyna g ru n t tracić. Stwierdzono przedewszystkiem istnie
nie pod wszelkiemi szerokościami A m eryki czaszek zarówno długo—ja k krótkogłowych, o bardzo rozm aitym kącie twarzowym i to w okresach bardzo dawnych, bo ju ż w epoce dyluwialnej.
Znakom ity antropolog berliński, R . Y ir- chow dochodzi przeto do wniosku, że pomię
dzy autochtonami A m eryki jedność rasy nie istnieje.
Antropologowie północno - amerykańscy zwłaszcza w ostatnich czasach, wiele się przy
czynili do wyświetlenia tej kwestyi i w poglą
dach swoich skłaniają się niemal wszyscy do wyprowadzenia indyan z północnej Azyi przez wyspy Aleuckie i Alaskę.
B adania lingwistyczne, dopiero w najnow
szych czasach z m etodą krytyczną rozpoczęte, wykazały również blizkie pokrewieństwo n a
rzeczy indyjskich nietylko pomiędzy sobą, lecz przedewszystkiem z językam i ludów turań - skich Azyi północnej i środkowej.
W samej rzeczy, z ludami temi zgadzają się indyanie najzupełniej we wszystkich swoich cechach antropologicznych, przedstaw iając zmienność typu w tych samych granicach, j a kie istnieją pomiędzy mongołowatym tungu-
610 WSZECHSWIAT. ~Nv 39.
ze ni a estończykiem lub czuwaszem. Osławiona olbrzymia liczba języków am erykańskich to
pnieje z dniem każdym w ogniu krytyki lin
gwistycznej do kilku blizko spokrewnionych ze sobą g rup językowych, k tó re niekiedy do
sięgły wysokiego stopnia rozwoju, ja k kiczua lub gu aran i w kierunku t. zw. aglutynacyj- nym. Jed n a k że z porów nania ich z nader prostym , nieociosanym, źe się ta k Wyrażę, ję zykiem araukanów , budową swoją przypom i
nającym bardzo język węgierski, wynika, źe jakkolw iek rozwinęły się one, i wykształciły n a ziemi am erykańskiej, wyszły jed n ak z pier
wotnego pnia wspólnego ludom azyatyckim . P rz y obecnej znajomości naszej plemion indyjskich m ożna tw ierdzić z ca łą stanowczo
ścią, że niem a w nieb ani jednej cechy wspól
nej, któ rab y nie była zarazem cechą ludów turańskich lub mongolskich, a osławiona
„czerwono m iedziana” b arw a skóry istnieje wprawdzie u niektórych plemion podzw rotni
kowych, wspólną jed n ak wszystkim indyanom .nie je s t—araukanie bowiem np. są prawie zu
pełnie biali, a peruw iańscy i ekwadorscy ki
czua m ają skórę barw y czekoladowej raczej niż czerwonej (barw ę skóry m iedzianą posia
d a ją również tunguzi i jakuci syberyjscy).
Podczas dwu podróży moich, dotknąwszy praw ie wszystkich republik południowoam e
rykańskich, m iałem sposobność osobiście się zapoznać z typem przeróżnych szczepów in
dyjskich od P an am y do P atagon ii i w świetle osobistych w rażeń pozwolę sobie przedstaw ić czytelnikom W szechśw iata zarys stosunków etnograficznych A m eryki południowej.
P ogląd mój zgadza się w zasadzie z mnie
maniem jednego z pierw szorzędnych znawców etnografii am erykańskiej, T op in ard a, któ ry powiada:
„w odległej przeszłości zamieszkiwało
„obie A m eryki plem ię do eskimosów zbli
ż o n e . R a s a krótkogłow a, p rzy była p r a w dopo dobnie z Azyi, stanow iąca dzisiaj
„przeważny elem ent rasy am erykańskiej,
„rozlała się po całym obszarze, skrzyźo-
„w ała i zm ięszała z ra są długogłow ą,
„gdzieindziej znów tę o statn ią wytępiła,
„ a w yp arła część je j na d alek ą północ
„(eskimosi), część n a dalsze cyple p ołu
d n io w e (patagończycy).”
Pow iedziałem wyżej, źe zgadzam się z To- pinardem w zasadzie tylko. M ojem zdaniem
bowiem, po inwazyi krótkogłowych szczepów 0 mongolskim typie, których przedstawiciela
mi są guarani i kiczua, przyszła inwazya je szcze m łodsza o typie turańskim , k tóra, wy
parłszy swoich poprzedników w najdalsze za
k ątk i Florydy, Antyllów i Kalifornii, zajęła stepy A m eryki północnej (A pache i D akota), a wzdłuż wybrzeża Oceanu Spokojnego posu
n ęła się aż do Chile, gdzie, przekroczywszy nizką K ordylierę na południu, zm ięszała się z krótkogłowym i g u arani na stepach A rg e n tyny i z długogłowymi conekami (Tehuelcze) w P atagonii. N ajczystszem i typam i tej mi- gracyi są indyanie D ak ota na północy, a A ra ukanie n a południu.
K im byli dawni A zteki, Tolteki, Inkasy 1 t. p. plemiona, posiadające cywilizacyą samo
dzielną, tru d n o dzisiaj dociec, co do tych ostatnich tylko, sądząc z przechowanych w Quito portretów współczesnych, które na zeszłorocznej wystawie kolumbowej w Genui oglądać było można, nie byli to krótkogłowi kiczua, lecz szczep o daleko szlachetniejszym typie turańskim . N ieb rak zapewne i dzisiaj rozsianych wśród ludności indyjskiej, przy ogólnej wśród nich dążności do w yodrębniania się plemiennego, wysepek etnograficznych,, pozostałych po dawnych aborygenach, do których najprawdopodobniej należą długogło- wi „botokudos” B razylii, różniący się od oko
licznych indyan typem, obyczajami i mową.- Zastanow ić się wszelako zamierzam tu taj je dynie nad charakterystyk ą głównych, szeroko rozpowszechnionych szczepów, niekusząc się o rozwiązanie tych arcy trudnych łamigłówek etnograficznych, jak ie się napotyka n a każdym kroku w A m eryce południowej.
Dzisiaj krótkogłowe plemiona, gu arani, ki
czua i tupi, zajęły całą leśną okolicę w dorze
czu Am azonki, Orenoko, P a ra n y i P a ra g w a ju , a języki ich, zdaniem filologów n a miejscu osiadłych, bardzo nieznaczne przedstaw iają różnice. Typ guarani, który, dzięki dodatnie
m u wpływowi paragw ajskich misyj jezuickich, wyrobił się ta k dalece, źe stanowi dzisiaj w P ara g w aju narodowość, nietylko liczebnie, ale i m oralnie panującą, ze wszystkich jest najbardziej do mongolskiego zbliżony, zwłasz
cza do japończyków. W ybitnie krótkogłow y,.
średniego zazwyczaj wzrostu (1, 4 — 1,6 m), g uaran i posiada policzki mocno wystające, oczy nieco skośne, wązkie, nos płaski, k ró tk i
i szeroki, w argi grube, budowę ciała krępą lecz kształtną, stopy i ręce małe, zgrabne, czoło norm alne, zarostu, ja k zresztą u wszyst
kich indyan, b ra k zupełny.
P lem ię kiczua i aym ara wyglądem swoim do tunguzów się zbliża. W ydatne policzki, wązkie, szeroko rozstawione, częstokroć sko
śne oczy, czoło nadzwyczaj nizkie, u górskich szczepów k la tk a piersiowa niepomiernie roz
w inięta w stosunku do reszty ciała, nogi krótkie, stopa m ała, lecz bardzo wysoka i nie
kształtn a. G ranica rozmieszczenia kiczuasów na mapie wskazuje nazwy rzek, kończące się na mayo, jezior cocha(kóczia), wód wogóle na yacu (j&ku), ta k samo ja k granice geografi
czne szczepów guarani i tupi, bardzo podo- bnem mówiących narzeczem, oznaczają nazwy miejscowości, w które wchodzi wyraz P a r a (P a ra , P a ra n a , P arah y b a, P ara g u ay , P a ra - napanem a i t. d.). Pierw si zajm ują obszary dawnego państw a inkasów, sięgając n a połu
dnie do rzeki Pilcomayo, drudzy— całą B ra zylią, P arag w aj i północną część A rgentyny.
Co się tyczy plem ienia tupi, to, jakkolwiek używa ono j ęzyka do guarani zbliżonego, w czę
ści przynajm niej należy do odmiennej rasy, może potomków dawnych mieszkańców tego obszaru. Spotyka się pomiędzy nimi bardzo często typy długogłowe o szlachetnych rysach, orlim nosie, Wysokiem czole, istnieją nadto pewne właściwości obyczajowe, różniące ich od sąsiadów, np. przekłuw ania wargi i noszenia w niej kam yka lub kaw ałka drzewa, (boto- que) które było powodem nadania im przez Portugalczyków zbiorowej nazwy botocudos.
Część plemion kiczua, podległa berłu inka
sów, zam ieszkująca górzystą część Peruw iń Ekw adoru, Boliwii i północnego Chile, do których zaliczyć należy również, jako nieróż- niących się zasadniczo i używających wspól
nego języka, aym ara boliwijskich, p rzed sta
wia element osiadły, pracowity i spokojny, oddający się od czasów, znacznie poprzedzają
cych podbój hiszpański, uprawie roli, górni
ctwu i przemysłowi domowemu. Co w da- wnem państw ie inkasów było właściwością ludu, co zaś m u narzucono przez despotyczną kastę rządzącą, dzisiaj rozstrzygnąć niepodo
bna, to pewna jednak, źe język kiczua, wła
ściwy indyanom Boliwii i P eru , został stopnio
wo narzucony plemionom podbitym na półno
cy (C anares np.), którzy typem swoim zdra
d zają znaczną domięszkę jakiejś rasy długo- głowej, czyto pomorskich, nawpół już wytę
pionych plemion, czy też dzikich pokoleń do
rzecza Am azonki, pomiędzy którem i pod wspólną, zbiorową nazwą jivaros (dzicy) oba typy— długo i krótkogłowy się spotykają, ja k kolwiek nie razem. Przy znanym systemie inkasów przesiedlania całych gmin z podbi
tych krajów do P e ru i odwrotnie, różnico oczywiście zatarły się znacznie i pozostały je dynie w pewnych różnicach dyalektycznycli języ ka kiczuańskiego na północy i południu.
Pomiędzy plemionami leśnemi, o ile mi wiadomo, niema wcale właściwych plemion koczujących. K ażde pokolenie, przeciwnie, posiada zarówno w Ekw adorze i Peruw ii wschodniej, ja k w Brazylii i P aragw aju, stałe siedliska (tolderias), niezmiennie podług tego samego budowane typu. S ą to długie szopy bez ścian, w których całe pokolenie wspólnie mieszka, obok zaś szop tych znajdują się plantacye bananów, m anioku i innych roślin użytecznych, a nie wymagających żadnej uprawy.
W razie śmierci kogokolwiek z pokolenia, chowają go w szopie sam ej, a pokolenie prze
nosi się na inne miejsce. Plemiona leśne na całym obszarze dorzecza Am azonki oraz Pilcomayo i P ara g u ay u żyją w sposób podo
bny? żywiąc się polowaniem, rybołówstwem i owocami leśnemi. W pewnych okresach roku, tak samo ja k ludy syberyjskie, wyru
szają one n a wielkie wyprawy myśliwskie, gro
m adząc zapasy n a wilgotną porę. W ycho
dzą jedynie mężczyzni—wojownicy, pozosta
w iając w domu kobiety, dzieci i starców. R o
dzaj życia jest wspólny wszystkim indyanom leśnym bez względu, czy należą etnograficznie do typu kiczua, guarani, czy też tupi.
Pojedyncze, drobne pokolenia toczą pomię
dzy sobą zażarte walki o tery to rya łowieckie, tępiąc się wzajemnie skuteczniej, niżby to mo
gli uczynić biali przybysze w głębi puszcz niedostępnych. . U wielu szczepów przecho
w ał się jeszcze kanibalizm , zwłaszcza w do
rzeczu Ucayali. Zwyczaj zabijania starców znany u syberyjskich jakutów , przechował się również u niektórych plemion w dorzeczu Ucayali.
W broni używanej daje się dostrzedz wiel
ka różnica pomiędzy plemionami północnemi, zaliczanemi zwykle do kiczua, choć może nie
N r 3 9 . WSZECHSWIAT. 6 11
612 W S Z E C H S W IA T . N r 39.
słusznie (jivaros), botokudam i (tupi) wscho
dniej B razylii i szczepami g u aran i na p o łu dniu.
Pierw si używ ają jako broni długiej świstu - ły z zatrutem i strzałam i, której sam a nazwa pukuna wskazuje blizkie pokrewieństwo szcze
powe ludów tej broni używ ających z indyana- mi g uarani, w języku tych ostatnich bowiem w yraz puku oznacza długi. Oiż sam i jivaros m alu ją sobie stopy i ręce n a czarno i robią sm ugi n a tw arzy, gdy u innych szczepów po
łudniowo-am erykańskich, z w yjątkiem jedynie araukanów i patagończyków, m alowanie ciała nie je st nigdzie w użyciu. Jiv aro s są przy- tem wybornymi wioślarzami i po najniebez
pieczniejszych progach K u a llag i i Ucayali pły
w ają w m alutkich swych pirogach, siedząc ja k na koniu n a przodzie. N ie słyszałem , aby uży
wali łuków i strza ł, znanych plemionom nad A m azonką, k tó re z nich ryby strzelają.
U botokudów pukuna nie je s t znaną, n a tom iast ja k o broni używ ają bardzo długich, bo dochodzących do 1,75 m etra, łuków zupeł
nie prostych, owiniętych szczelnie cienką ta śm ą jakiejś ljan y na całej długości; strzały są również n a 1 l/.A m etra długie, z cienkiego bam busu, o kościanem ostrzu, przyozdobione ochrowej barw y ornam entem w kształcie zygzaków i łinij prostych, a zakończonych n a tylnej stronie długiem i n a 1— 1 ’/ 2 stopy pióram i sterowemi. P o siadam n adto ofiaro
wany mi przez p. Z aporskiego w C uritibie oszczep botokudów z nad Iguassu , z kształtu i ornam entacyi podobny do s trz a ł opisanych, lecz grubszy i cięższy, a nadto opatrzony ostrzem Żelaznem trójkątnego k ształtu . Bo- tokudzi nie zn ają użytku łodzi.
B roń indyan g u aran i z P a ra g w a ju , Chaco i M atto grosso je s t znacznie odmienną: S ą to m ałe łuki, nieprzew yższające 1,30 to; gładkie, nieokręcone taśm ą z ljany, zupełnie podobne do używanych przez indyan północno am erykańskich i mieszkańców Ziem i Ognio
wej. S trzały , o połowę krótsze, lecz dwa razy grubsze, niż u botokudów, p osiadają b a r
dzo długie, bo ‘/ 3 całkow itej długości strza ły zajm ujące, ostrza z tw ardego drzewa, zazę
bione w kształcie h arp u n a, używanego przez rybaków Ziem i Ogniowej; piórka sterow e są natom iast zaledwie n a cal długie, jed n ak za
wsze, ja k i u botokudów, skręcone w k sz ta łt śruby A rchim edesa, celem n ad a n ia strzale
wirowego ruchu dla większej celności. Oprócz łuków, używają guarani toporków kam ien
nych, niekiedy osadzonych na ta k długiej i ciężkiej rękojeści, źe sam a służyć może za maczugę.
K s z ta łt toporków kamiennych, rozpowszech
nionych zresztą wśród wielu plemion brazylij
skich, je st odmienny od tych, które znajdu
jem y w grobowiskach naszych: w profilu czworokątne, gładko szlifowane z dyorytu lub lawy, posiadają główkę płaską, z wycięciem wokoło, k tó ra służy do przymocowania topor
k a szpagatem do rękojeści. Oprócz tego typu pospolitego posiadam w zbiorze moim dwa ciekawe toporki indyan payaguas z P ara g w a
ju , o ile mi wiadomo, nieznanego jeszcze etno
grafom kształtu: ostrze m a k sz ta łt m igdała, którego ostry koniec je s t wpuszczony w otwór, wydrążony w rękojeści a następnie dopiero szpagatem przymocowany i ozdobiony pióra
mi. Sposób ten przytw ierdzenia wyjaśnia ch a ra k te r ta k częstych u nas narzędzi krze
miennych podobnego k ształtu, które uważano za skrobaczki, noże i t. p., podczas gdy wszystko przem aw iało za tem , że były to to porki bojowe, nie umiano sobie jed n ak w ytłu
maczyć sposobu przytw ierdzenia podobnego narzędzia do rękojeści.
P o d względem ubiorów, ozdób i t. d.
panuje nadzwyczajna rozmaitość, chociaż ogólny ch a rak ter stale pozostaje ten sam. S ą więc bardzo m isternie plecione ro b o tą siatko
wą torebki, zdobione barwnemi pióram i, lub przedziurawionem i krążkam i i tabliczkami, ze skorup ślimaków wykrój onemi; pasy, korony, naszyjniki i bransolety z piór różnobarwnych, łusek krokodylowych, fu ter zwierzęcych, racic i t. p. W reszcie naczynia z tykwy z ornam en
ty k ą bardzo charakterystyczną, gdzie obok zwykłych linij prostych, meandrów i zygza
ków w ystępują ta k rzadkie u ludów am ery
kańskich ozdoby o liniach krzywych, w kształ
cie liści i kwiatów. J a k o osobliwość wymie
nić jeszcze m uszę znajdującego się w mojem posiadaniu fetysza, pochodzącego z w nętrza Brazylii, n a którym wyrzeźbiono z drzewa b a r
dzo wyraźnie papugę z gatunku Oaica formo- sa, podtrzym aną przez dwie głowy krokodyla i dwie głowy ludzkie o ostrym kącie twarzowym i krogulczym nosie, właściwym toltekom meksykańskim. Cały fetysz je st zupełnie podobnym do starożytności z Gw a
N r 39. W S Z E C H S W IA T . 613 tem ali i M eksyku, a wspominam o nim dla
tego, źe wśród etnografów panuje przekona
nie, jakoby indyanie południowo-amerykańscy nie używali nigdy figur zwierzęcych i ludzkich tw arzy jak o motywów ornamentacyjnych, a jedyny przykład znany przedstaw ia znale
ziona w grobowisku północnej Brazylii (Rio G randę) fajk a w kształcie głowy ludzkiej.
Być bardzo może, że podczas amerykańskiej wędrówki narodów, jakiś odłam tolteków lub mayasów, w yparty ze swoich siedzib oparł się nad A m azonką.
G uaran i wogóle lubują się w jaskraw ych ozdobach i każdy najdrobniejszy sprzęt co
dziennego użytku zdobią kolorowym rysun
kiem. Nie widziałem podobnych zamiłowań estetycznych u górskich kiczua, choć i tam ci również swoje wełniane opończe w jaskraw e m alują barwy. W zór ornam entu je st jednak u kiczua zupełnie pierwotny, składając się bądź z czerwonych i zielonych pasów n a bia- łem tle, bądź z takichże bardzo niekształ
tnych gzygzaków. Piękne tkaniny i wyroby boliwijskich aym aras, zawdzięczają swoje pochodzenie sąsiedztwu plemion paragw aj
skich i argentyńskich, celujących w tem rze
miośle.
N a d e r łagodnego usposobienia, w przeci
wieństwie do wojowniczych tupis, indyanie guarani z wielką łatwością przysw ajają sobie k u ltu rę europejską, a rezultaty osięgnięte z nimi za rządów republiki jezuickiej o so- cyalistycznym ustroju są zapraw dę zdumie
wające. P aragw aj dzisiaj powoli przyciąga do siebie i pochłania drogą asymilacyi poko
jowej liczne szczepy indyjskie, zamieszkujące obszary Chaco i przyległych prowincyj brazy
lijskich, ja k dotąd, z bardzo pomyślnym sku
tkiem.
(Do/c. nast.).
U r Józef Siem iradzki.
L0DDIGES18. IfllKABILIS.
D zieje odszukania tego wspaniałego koli
b ra stanowią najjaśniejszą k a rtę w historyi mojej włóczęgi po A m eryce Południowej; łu
dzę się też nadzieją, że ten urywek z moich wspomnień może zająć niejednego z naszych czytelników.
W roku 1835 anglik Mathews, korespon
dent domu handlowego Loddiges, nadesłał do Londynu cudownego ptaszka, którego też ornitolog francuski, Bouroier, nazw ał na cześć pana Loddigesa Loddigesia, dając n a
zwę gatunkową mirabilis, aby tem wyrazić j e go wspaniałość. Rzeczywiście, kolibr ten ude
rz a ł bogactwem swych barw, a przedewszyst- kiem oryginalną, jedyną w swoim rodzaju bu
dową ogona. W ierzch posiadał bronzowo- zielony, połyskujący; spód biały, z czarną smu
gą biegnącą wzdłuż ciała. Cały wierzch głowy zajm uje rodzaj tarczy utworzonej z przepysznych łuskowatych piór połyskują
cych już to błękitną, już fioletową barw ą, sto
sownie do nachylenia względem światła. G a r
dziel i przednią część szyi zdobi inna tarcza formy klinowatej, utworzona również z piór łuskowatych lecz barwy błękitnawo-zielonej;
brzegi jej są utworzone z piórek złocisto lub bronzowo połyskujących. N ajw spanialszą je dnak ozdobą tego żywego klejnotu jest, ja k to wyżej wspomnieliśmy, ogon utworzony wy
łącznie z dwu sterówek nader długich ja k na tę m iniaturową ptaszynę, gdyż mierzący po łuku 16 centymetrów. K a żd a z tych steró
wek ogołoconą je st na całej długości z ta k zwanej chorągiewki i tylko n a końcu rozsze
rza się raptownie w rodzaj łopatki, pióra te są nadto łukowato wygięte i krzyżują się przy norm alnej pozycyi ogona dwa razy—raz tuż przy nasadzie pod pióram i n ad —i pod-ogono- wemi, a drugi ra z —w połowie długości. Opróc z tych dwu sterówek ogon stanowią dwa piórka wązkie i wydłużone na 7 centymetrów, nale
żące do ta k zwanych pokryw podogonowych ‘), a przez to samo w norm alnem położeniu ogo
n a leżą pod dwiema skrzyżowanemi sterów ka
mi. Ciekawą je s t nader rzeczą, że te osta
tnie rozwijają się nadm iernie kosztem wszyst
kich innych sterówek, które u starego samca zanikają zupełnie z wyjątkiem dwu środko
') Pióra te przez Bourciera, a za nim przez inny cli ornitologów opisywane były jako sterówki (rectrices); dopiero Taczanowski i Szfolcman wy
kazali ich właściwe znaczenie w Proccedingach Londyńskiego Tow. Zoolog, za rok 1£ 81.
W S Z E C H S W IA T . .Nr 39.
wych, n ad e r wszelako krótkich i zupełnie po
krytych przez pióra nadogonowe; a naw et więcej m ożna jeszcze powiedzieć, źe rozwój ten pociąga za sobą częściowy zanik skrzydeł (lotek), k tóre u starego sam ca z zupełnie roz
winiętym ogonem są o kilka milimetrów k ró t
sze, aniżeli u młodego lub u samicy, u k tó rych sk rajn e sterówki nie są rozwinięte. R y
sunek zamieszczony w niniejszym numerze daje jDojęcie o kształtach ptaszyny,
Dowiedziawszy się w ciągu mej podróży po P e ru północnem, źe to cudo zamieszkuje oko
lice m. C hachapoyas, którędy w łaśnie wypa
d a ła mi droga, napisałem do ś. p. Taczanow
skiego i do lir. B erlepscha z pro śbą o nade
słanie mi opisu tego kolibra oraz szczegółów co do jego zdobycia. H r . B erlepsch n adesłał mi szczegółowy opis i rysunek kolorowany tego ptaszka, a nadto wyciągi z listów M a- thew sa dotyczące Loddigezyi. N iestety, b a r dzo niewiele dowiedziałem się szczegółów z tych listów: pewnem tylko było, że Loddige- sia zdobytą została we wrześniu w okolicach m. C hachapoyas— czy jed n ak w lesie, czy na miejscach otw artych, czy wysoko n a górach, czy gdzieś po dolinach— o tem wzmianki nie było. Od owego roku 1835 nikt więcej tego tajem niczego p taszk a nie widział, mimo, że sław ny i bardzo bogaty ornitolog angielski G ould obiecywał za pierwszy egzem plarz 200 funtów szterlingów, to je st cenę, jak iej bodaj nie doszedł przedtem żaden p ta k inny. Sam odkrywca Loddigezyi, M athew s, k tó ry osiadł w Chachapoyas i tam um arł, ju ż je j drugi ra z nie spotkał, mimo usilnych poszukiwań.
N ic więc dziwnego, źe sła b ą m iałem n a dzieję odszukania tego mitycznego niem al ko
libra, lecz tein większą niespodzianką dla mnie było, gdy przybywszy do Chachapoyas już n a pierwszej zaraz ekskursyi spotkałem tyle pożądanego ptaszka, a w dwa dni potem zdobyłem jego pierwszy egzem plarz. D w a następne miesiące poświęciłem praw ie w yłą
cznie łowom Loddigezyi, a re zu ltatem ich było zdobycie 24 egzem plarzy, pomiędzy któ- rem i 10 stary c h samców; re sz ta były to nie
znane jeszcze w nauce samice i młode, samce, k tóre następnie posłużyły do opisu. D w u
miesięczne łowy pozwoliły m i dość zblizka poznać obyczaje Loddigezyi, dzielę się więc z czytelnikiem rezultatem moich obserw acyj, robiąc wyciągi wprost z p ra cy naszej, ja k ą
ogłosiliśmy wraz ze ś, p. Taczanowskim w L o n dyńskich Proceedingach.
Z d aje się, że Loddigesia mieszka w jednej tylko dolinie rzeki U tcubam ba, nieznaczne
go dopływu .górnego M aranonu. Upoważnia mnie do tego m niemania dwuletnia eksplora- cya zachodniego stoku doliny M aranonu, gdzieśmy kolibra tego nie znaleźli, mimo usil
nych poszukiwań n a wysokościach odpowied
nich tym, jak ie zamieszkuje Loddigesia.
Z drugiej znów strony, półtoraroczne poszuki
wania n a sto k u '' do rzeki H uallagi również nie doprowadziły do żadnego skutku. J e d y nie więc tylko przypuszczać można, że rzadki ten koliber zamieszkuje kilka jeszcze małych dolinek m ających ujście z prawej strony do
liny górnego M araiionu, w okolicach m iasta P ataz. Tem niezmiernem zlokalizowaniem objaśnia się też łatw o okoliczność, że Loddi
gesia m ogła się ukrywać przez la t 44 przed badawczym wyrokiem eksploratorów p eru
wiańskich.
Ci z czytelników, którzy czytali arty k u ł a u to ra o kolibrach *), przypom ną sobie, że kolibry żywią się przeważnie miodem i owa
dam i, zaw artem i w kielichach kwiatowych i źe każdy gatunek kolibrów m a specyalnych kilka gatunków kwiatów, które odwiedza wyłącznie, m ając zwykle długość i k ształt dzioba przy
stosowane do formy kielicha. Otóż pewna A lstroem eria o pięknym czerwonym kwiecie (B om aria formosissima), zdaje się, je st ulu
bioną rośliną Loddigezyi, a przynajm niej mo
żna twierdzić napewno, że w systemie rzeki U tcubam ba, gdzie tylko B om aria się znajdu
je , można spotkać tego cudnego kolibra. R o ślina ta kwitnie od sierpnia do końca listopa
d a i spotyka się przeważnie po brzegach m a łych strumyków górskich, nadzwyczaj gęsto zarośniętych jerzy n ą peruwiańską. "Ważną bardzo okolicznością je st to, że kw iatu Boma- ryi nie odwiedza inny koliber (Lesbia gracilis), nadzwyczaj wojowniczy i zajęty po całych dniach spędzaniem z kwiatów swych krew nia
ków. Tym sposobem Loddigesia może spo
kojnie oddaw ać się ssaniu ulubionego sobie
j k w iatu .. Mimo to nie gardzi ona i innemi kw iatam i, pomiędzy którem i wyliczyć muszę I n a pierwszem po B om aryi m iejscu biały kw iat
*) Patrz Wszechświat z roku 1883, N-ra 2 i 3.
ISTr 39. W S Z E C IIS W 1 A T . 615 jerzyny (R ubus sp?), dalej kwiat drzewa
„ to lo ” (zapewne,gatunek m irtu), a widziałem teź nieraz samice tego kolibra odwiedzające drobne fioletowe kwiatki „a ji”, czyli pieprzu kajeńskiego (Capsicum).
Niem ożna powiedzieć, aby Loddigesia była pospolitym ptakiem i naw et tam , gdzie je st najpospolitszą, jeszcze do rzadszych gatunków zaliczaną być może. Osobliwie stare samce są bardzo rzadkie, o czem z łatwością mo
głem się przekonać, wysiadując po całych dniach przy kw iatach Bomaryi: zdarzały się dni, źe przez 8 do 12 godzin takiego wyczeki
wania widziałem, tyle pożądanego p taszka raz lub dwa najwyżej. Najwymowniej zaś o rzad
kości Loddigezyi świadczy rezultat, gdyż ja k to wyżej wspomniałem przez 2 miesiące usil
nych poszukiwań zdobyłem ledwie 10 starych samców, a kilka jeszcze strzałam i popsułem.
Samice i m łode samce są znacznie pospolitsze.
Od ra n a do wieczora ptaki te są w nie
ustannym ruchu. Gdy inne kolibry m ają chwile wypoczynku, a niektóre z nich oddają się wtedy świergotaniu, ja k np. A m azilia leu- cophaea, nigdy nie widać Loddigezyi, aby przez dłuższą chwilę n a miejscu wypoczywała.
Sam ce nadto są bardzo płochliwe, ukazują się rzadko i na kró tk ą chwilę tylko pozostają przy kielichu A lstroem eryi. D latego też po
lu ją c n a nie, wypada mieć ciągle uwagę wy
tężoną na kwiaty, przy których zasiedliśmy, aby nie przepuścić ta k rzadkiej, a ta k krótko trw ającej okazyi zabicia tej ptaszyny. Z d a rzało mi się, źe po 6 lub 7 godzinach bezowoc
nego wyczekiwania sen zaczynał mnie morzyć:
odganiałem go, paląc papierosy, lub skupia
ją c silnie uwagę n a sąsiednich kwiatach. A mi
mo to wieleż to dni jałow ych trafiło się przez ciąg tych jedynych w swoim rodzaju łowów!
L o t tego kolibra nie różni się niczem od lotu innych ptaków tego rodzaju, uderza nas tylko nadzw yczajna zręczność w omijaniu przeszkód, gdyż Loddigesia je st w stanie lecieć z szybkością strzały wpośród największego gąszczu jerzynowego. Cóż za cudowne orga
ny i cóż za bystrość wzroku u tej ptaszyny, k tó ra w ciągu sekundy zmienia pewnie dzie
siątki razy kierunek swego lotu, om ijając ga
łązki jerzynowe!
Brzęczenie, jakie Loddigesia podczas lotu wydaje, różni się znacznie od brzęczenia Wzmiankowanej ju ż Lesbii, a mianowicie je s t
z nieco wyższego tonu, co się łatwo krótszemi skrzydłami objaśnia. Ponieważ samiec L od
digezyi m a krótsze skrzydła od samicy, więc on wydaje brzęczenie jeszcze cieńsze i mogę się pochwalić, źe po paru tygodniach polowa
n ia doszedłem do takiej wprawy, źe słuchem nietylko rozróżniałem lot Lesbii od Loddige
zyi, ale naw et lot samca tego ostatniego g a
tunku od samicy.
G dy się p ta k przy kielichach kwiatowych zatrzym uje, porusza ogonem z góry nadół, po
dobnie ja k to czynią wszystkie kolibry. P o nieważ trudno je s t dostrzedz z odległości n a wet kilku kroków stosiny wydłużonych łopa- tkowatych piórek, więc widać wtedy tuż pod kielichem kw iatu ciałko ptaszyny, a u dołu jak b y zupełnie do p tak a nienaleźące dwie ło
patki unoszą się w powietrzu; robią one w ra
żenie istot ożywionych, niby czarnych motyl
ków. Wogóle czarne te łopatki widoczniejsze są od samego ciałka ptaszyny, szczególniej gdy tę widzimy od strony pstrej piersi i nie
ra z zdarzyło mi się strzelać do jednej z łopa
tek zamiast do samego kolibra.
Gould w swej monografii kolibrów przycho
dzi do wniosku, że niepomiernie wydłużone i łopatkowato rozszerzone sterówki Loddige
zyi służą do łatwiejszego utrzym ania się w po
w ietrzu w chwili, gdy koliber zatrzym uje się przy kielichach kwiatowych. Łatwo je s t je dnak twierdzenie to obalić, gdyż przedewszyst
kiem do utrzym ania się w powietrzu daleko lepiej służyć może ogon złożony ze sterówek krótszych lecz sztywnych, aniżeli duże, nader wiotkie i bardzo wydłużone sterówki Loddi
gezyi.
T e ostatnie uważać przeto należy jako ozdobę na podobieństwo wydłużonych piór nadogonowych pawia, lub puszystych piór bocznych ptaka rajskiego.
Sterówki te przy przenoszeniu się p tak a z miejsca na miejsce (przy ru chu postępowym mówiąc inaczej) składają się do siebie tak , że je d n a łopatka przylega do drugiej. P rzeko
nać się o tem m ogłem na ptakach świeżo za
bitych, gdy, wziąwszy je zadziób, szybko w je dnym kierunku przesuwałem, naśladując ruch postępowy kolibra. Niemniej jednak i w tej pozycyi sterówki pozostają skrzyżowanemi, tylko źe drugie skrzyżowanie przypada nie w połowie długości stosin, ale przy samych łopatkach.
616 W S Z E C H S W IA T . N r 39.
N ajciekaw szym rysem obyczajowym Lod- digesyi je s t rodzaj meetingów, ja k ie kolibry te odbywają. Obserwacye moje prowadziłem naprzód w wąwozie Osmal, w pobliżu m. Cha- chapoyas, gdzie się zbierały dwa do trzecb m łodych samców; następnie zaś strzelec mój odkrył w osadzie T am iapam pa, n a południo- wschód od Chachapoyos, miejsce, gdzie zlaty
wało się 5 do 8 m łodych samców, aby wyko
nywać niezwykłe swoje ewolucye.
D w a m łode samce s ta ją naprzeciw ko siebie w powietrzu, trzym ając ciałka pionowo i otw ierając ogon nadzwyczaj szybko i ta k dalece, źe skrajne sterówki wydłużone i roz-
stanowczo. Dodam jeszcze, źe dwie wydłu
żone pokrywy podogonowe nie zm ieniają swej pozycyi, jak o nieobjęte systemem muskułów kuprowych, które, mówiąc nawiasem, u Loddi- gezyi są nadzwyczaj rozwinięte.
W ielokrotnie zadawałem sobie pytanie, ja k i je st cel tych meetingów, a osobliwie tych ekscentrycznych ewolucyj i początkowo sądzi
łem , że szybkie otwieranie i zamykanie ogona je s t w związku z ogołoceniem rozwijających się skrajnych sterówek z chorągiewek, prze
konałem się jed n ak wkrótce, że te sterówki, rozw ijając się, juź są pozbawione chorągiewek.
Z bieranie się zaś kilku kolibrów razem uwa-
Loddigesia mirabilis.
szerzone p rz y jm u ją pozycyą p ro sto p ad łą do osi ciała, czyli źe się zn a jd u ją n a jednej p ro stej linii. T o otw ieranie i zam ykanie ogona odbywa się mniej więcej w o dstępach półse- kundowych. P rz y kaźdem otw arciu ogona słychać rodzaj trz a sk u podobnego do trzask u p rz y zam knięciu koperty kieszonkowego ze
g a rk a . Późniejsze obserwacye n a d m anaki- nam i (C hirom achaeris m anacus) i analogia w budowie stosin lotek drugorzędnych pozwa
la ją mi dom yślać się, że trz a s k ten je s t spo
wodowany przez uderzenie tych stosin je d n a o d ru g ą— czego je d n a k nie chcę twierdzić
żać m ożna za rodzaj tokowania, w czem*
utw ierdza nas obecność samicy, której głos tsi— tsi— tsi... zawsze prawie słyszałem w bliz- kości tokowisk.
Opisany powyżej m anew r trw a zwykle oko
ło 20 sekund. Zwykle biorą w nim udział dwTa młode samce, niekiedy jed n ak zb iera się ich więcej. R azu pewnego widziałem m ło
dego sam ca Loddigezyi pow tarzającego ten m anew r przed siedzącym kolibrem innego zu
pełnie gatunku (M etallu ra sm aragdinicollis).
W osadzie T am iapam pa m anew ry te po
w tarzały się w pewnem miejscu co chw ila
N r 39. W S Z E C H S W IA T . 617 i był tam k rzak pewien, pośród którego ptaki
manewrowały; w Osmal znałem dwa takie krzaki i rzadko kiedy ptaki wykonywały swe ewolucye gdzieindziej. Siedząc spokojnie, mo
żna było obserwować p tak i z odległości kilku zaledwie kroków.
Pewnego ra zu byłem świadkiem ewolucyi jeszcze dziwniejszej: młody samiec zawiesił się pod cienką gałązką, gdy drugi manewro
w ał tuz n ad nim, roztaczając ogon i wydając ów trza sk osobliwy; w jednej chwili role zmie
niły się i gdy drugi zawisł n a gałązce, pierw
szy wykonywał ruchy nieokreślone. Gdyż w samej rzeczy cel tych ewolucyj je st niepo- chwytny i nie wiemy, c z y je uważać jak o ćwi
czenia, będące następstwem zbytniej ruchli
wości tych ptaków, czy teź jak o rodzaj rywa- lizacyi samców między sobą? Lecz w tym ostatnim razie dlaczegóż stare samce ta k rzadko przyjm ują udział w m anew rach opisa
nych powyżej; ra z tylko jeden widziałem s ta rego samca, wykonywaj ącego ekscentryczne ruchy, lecz zbyt daleko, aby dokładnie wi
dzieć pozycyą sterów ek skrajnych, k tó ra w tym razie musi być nadzwyczaj ciekawą, gdyż łopatki wypadłyby ponad głową.
Pew nego razu zdarzyło mi się widzieć sta rego sam ca pijącego wodę z m ałej kaskady i zdaje się, źe to je st jedyny sposób, w jak i p ta k ten może ugasić pragnienie. • N a szczę
ście kaskad niebrak w okolicach, zamieszka
nych przez Loddigezyą. B yło to o zachodzie słońca, a p ta k a obserwowałem o trzy kroki.
G łos samicy i młodego sam ca da się wyra
zić przez sylaby tsi—tsi... szybko powtarzane, k tó re p ta k wydaje, unosząc się przy kwiatach, lub podczas manewrów. Nigdym nie słyszał głosu starego sam ca, który odwiedza kwiaty w kom pletnem milczeniu. Nie znam też szczegółów gnieżdżenia się tego oryginalnego ptaszka, widziałem tylko w listopadzie samicę, zbierającą m ech prawdopodobnie na gniazdo.
Czternaście la t m ija od czasu, kiedym od
byw ał łowy n a Loddigezyą, a_nikt po mnie do
tychczas nie nad esłał tego oryginalnego koli
b ra . Jed y n y obcy egzemplarz, ja k i mi się zdarzyło widzieć, je s t to m łody samiec w ko- lekcyi p. E ugeniusza Simona w P aryżu, któ
ry go n ab ył w większej partyi kolibrów, lecz pochodzenia jego nie m ógł określić.
J a n Sztolcman.
U WRÓT ŻYCIA.
(Ciąg dalszy).
W ażniejszem i są doświadczalne rezultaty zdobyte w doświadczeniach z bodźcami term i- cznemi. W najdawniejszych czasach ju ż było wiadomem, że pewien stopień ciepła je s t nie
odzownym warunkiem wszelkiego życia i źe istnieje pewna minimalna granica tem peratu
ry, poniżej której znikają wszelkie zjawi
ska życiowe oraz pewna granica najwyż
sza, poza k tó rą również organizmy um ierają.
Lecz obecnie zależy nam na dokładnem okre
śleniu, do jakiego stopnia rozm aite stany cie
plikowe w granicach owej skali tem peratur, sprzyjającej życiu, wpływ swój wywierają na ruchy ameb.
Kiihne pierwszy zaobserwował „tężec te r
miczny” u ameb, sprowadzony przez podnie
sienie tem peratu ry do 35°C. Obniżając n a
stępnie tem p eraturę otoczenia, widział on, ja k ruchy amebowe powoli znów powracały;
natom iast przy ogrzaniu od 40— 45° C. nastę
pow ała śmierć wskutek ścięcia się protopla- zmy. B adania następne potwierdziły te spo
strzeżenia i rozszerzyły je. Można przeto twierdzić, że opadanie tem peratury zwalnia stopniowo ruchy amebowe aź do zupełnego ich ustania, wzrastanie zaś tem p eratury oży
wia je aź do wywołania zupełnego skrzepnię
cia protoplazmy.
Inn e badania wykonywał Yerworn w celu przekonania się, czy też bodziec cieplikowy je s t w stanie nietylko pobudzać ruchy proto
plazmy, lecz i wpływać n a ich kierunek ku pewnemu punktowi. T rzeba w tym celu dzia
łać promieniami ciepła tylko na jed nę część ameby i obserwować, czy porusza się ona w kierunku tej-części, czy teź może w stronę przeciwną. U dało się w ten sposób Y erwor- nowi dojść do przeświadczenia, źe u ameb przypuścić należy term otropizm , czyli właści
wość analogiczną z heliotropizmem, który do
skonale zbadano u roślin i u stale nierucho
mych zwierząt. Am eby poruszają się zawsze w kierunku przeciwnym do działającego na nie bodźca termicznego, odznaczają się zatem
618 W S Z E C H S W IA T . N r 39.
term otropizm em odjemnym. W zględem niz- kich tem p eratu r zachow ują się obojętnie, a niemożna było też dotychczas wykryć u nich term otropizm u dodatniego.
Zjaw iska heliotropizm u roślin i zwierząt niższych, t. j. ich zdolność zw racania osi ciała zależnie od kierunku prom ieni słońca, nietyle zależy od term icznego, ile od chemicznego wpływu fal św iatła. Dokonano bardzo wiele doświadczeń w celu dokładnego zbadania wpływu bodźców świetlnych n a rozm aite ga
tunki organizmów z królestw a pierw otniaków i starano się odpowiedzieć na p y t a n i e , czy pobudliwość w tym razie je s t ogólną własno
ścią protoplazm y, czy też występuje tylko podczas rozwoju organizmów.
Co do jednokomórkowych, am ebowatych tworów oraz składających się z nagiej tylko protoplazm y, wyniki odnośnych b a d a ń były zupełnie odjemne. N iem ożna było dojrzeć żadnego wpływu ani na sam e ich poruszenia, ani n a kierunek tychże, gdy istotki te przeno
szono z ciemności do św iatła i odwrotnie. K ie dy oświetlano je za pomocą m ikrospektrosko- pu rozm aitem i barw am i widma słonecznego, widziano, ja k am eba powoli w ędrow ała od jednego końca do drugiego, od fioletu do czerwieni, od czerwieni do fioletu bez n a j
mniejszych zm ian ani w żywości ruchów, ani w ich kierunku.
R ezu ltaty te znacznie się różnią od tego, co spostrzegano u innych pierwotniaków, zwłasz
cza w grupie b akteryj i okrzemek. Z do
świadczeń S tra sb u rg e ra wynika, że natężenie św iatła znaczny m a wpływ n a ruchy wymie
nionych organizmów, tak mianowicie, że przy pewnym stopniu oświetlenia w ykazują one fototropizm dodatni, czyli zbliżają się do źró
d ła św iatła, a przy innem znów natężeniu św iatła oddalają się, są odjemnie fototropi- czne. W reszcie wobec niektórych stopni świa
tł a zachowują się obojętnie. U d ało się też dowieść, że i długość fali prom ieni św iatła m a tu swoje znaczenie. T ak np. ta k zwane bac- terium photom etricum oddziaływa tylko n a pozaczerwone prom ienie św iatła i praw ie zu
pełnie obojętnie zachowuje się wobec prom ie
ni pomiędzy liniami F ra u n h o fe ra O i D . Z a pewne zdolność tę reagow ania na światło n a
leży, zgodnie z praw am i nauki ewolucyjnej, uważać za przystosowywanie się do specyal-
nych warunków życiowych, osobliwie przy
jaznych istnieniu pewnych organizmów".
Otóż, u tworów amebowatych t a pobudli
wość n a bodźce świetlne nie rozwinęła się jeszcze w widoczny sposób, co uwaźaćby mo
żna za j eszcze j eden dowód, źe w państwie pierwotniaków są one starszem i i prostszemi formami, z których przez zróżnicowanie roz
winęły się inne grupy protofitów i protozoów.
Zajm ującem je st też działanie prądów elek-
| trycznych, jeżeli zważymy, że u monoorga- nizmów wogóle trudno przypuścić przystoso
wanie się do tego rodzaju bodźców. W n a
turalnych bowiem w arunkach ich życia nie są one zapewne wystawione n a takie wpływy, a przynajm niej nie w tej sile, w jakiej stoso
wane byw ają prądy w doświadczeniach fizyo- logicznych.
K uh nem u i Engelm annowi zawdzięczamy pierwsze badania w tym kierunku. Uczeni ci zgodnie znaleźli, że ameby przy słabych uderzeniach p rą d u indukcyjnego po pewnym okresie utajonego pobudzenia zawieszają na kró tk i czas krążenie i ruch ziarnek protopla- zmatycznych, poczem znów norm alne te fun- kcye powracają. P rzy wzmocnieniu p rąd u wcią
g a ją w siebie nibynóżki i przy bierają postać kulistą, aby po pewnym czasie nanowo poka
zać wypustki. Jeszcze większe wzmocnienie uderzeń indukcyjnych wywołuje „tężec ele
ktryczny,” rodzaj ścięcia się protoplazm y, w którem i jąd ro przyjm uje udział. S tałe, nieprzeryw ane prąd y również wywołują, za
leżnie od natężenia, częściowe lub całkowite ściągnięcie się protoplazmy ameb.
Y erw orn odkrył także osobliwe działanie strum ieni galwanicznych, analogiczne do dzia
ła ń innych bodźców fizycznych i nazw ał je galwanotropizm em . Przedm iot bad ań s ta nowiły rozm aite wymoczki rzęsowate. Isto tk i te zawieszone w kropli wody, przez który przechodzi p rąd, poruszają się ku biegunowi odjemneńiu w ruchach falistych tem w yra
źniejszych, im p rąd je s t słabszy. P rz y otw ar
ciu prąd u wymoczki odzyskują swobodę i znów rozpierzchają się w kropelce. Nie m am y tu do czynienia z mechanicznym, biernym ruchem w kierunku strum ienia, z ruchem , k tóry m ógł
by np. występować także w ciałkach m a rt
wych, gdyż w tym ostatnim wypadku droga by
łab y prostolinijna, sam ruch szybszy i oś ciała nie przyjm owałaby odpowiedniego kierunku.
N r 39. W S Z E C H S W IA T . 619 A prócz tego stwierdzono, że ruchy te ustają,
po działaniu chloroformu lub eteru, co oczy
wiście nie następowałoby, gdyby to nie były procesy fizyologiczne tworów żywych.
W naj ostatniej szych czasach D ineur po
tw ierdził istnienie odkrytego przez Yerworna galwanotropizmu, a posługując się nader po
mysłową m etodą, zaobserwował także, że i leu
kocyty w zupełnie wyraźny sposób okazują to samo zjawisko, mianowicie zbliżają się ku biegunowi dodatniemu.
Pierwszorzędnego znaczenia są badania do
konane celem wypróbowania wpływów chemi
cznych na pobudliwość protoplazm y u istot jednokomórkowych. B ardzo dużą jest liczba związków chemicznych, które działają jako bodźce na protoplazm ę ameb. Kwasy, alka
lia, sole, najrozm aitsze związki azotowe i bez- azotowe, ciała organiczne i mineralne mogą tu działać, jeżeli tylko są użyte w dostate
cznej koncentracyi. K iihne wykazał, że ame
by w ciągają swe nibynóżki i stają się kuliste zarówno pod wpływem 1%-go kwasu solnego ja k i l % 'g ° ług11 potażowego lub sodowego.
.Z początku zdawało się, że ruchliwość "wzra
stała,, lecz następnie słabła aż do śmiertelne
go stężenia, którem u wszakże zapobiedz było można, rozcieńczając roztw ór wodą.
I gazy okazały się czynnemi, ta k np. amo
niak, p a ra eteru lub chloroformu. T e osta
tnie stopniowo znoszą ruchy ameb, które przyjm ują kulistą postać biernego stanu i w skazują zatem rzeczywistą narkozę, tak j a k i zw ierzęta wyższe. Jeżeli odciąć amebom dopływ tlenu, pomieszczając je w atmosferze
■obojętnego gazu, np. wodoru, to przez pewien czas jeszcze ruchy się odbywają, lecz stopnio
wo s ta ją się leniwszemi i wreszcie zupełnie u stają. G dy w takim stanie pozornej śmierci pozostaw ały przez 24 godziny, dość je s t na nowo tlen doprowadzić, ażeby ożyły i znów w norm alny sposób pełzające swe ruchy roz
poczęły.
D o najbardziej zajm ujących, bezpośrednich wpływów należą zjawiska wywoływane przez czynniki chemiczne. Prawdziwem to było odkryciem, gdy w r. 1887 botanik Pfeiffer dowiódł, że mnóstwo jednokomórkowych orga
nizmów odpowiada dobrowolnemi poruszenia
mi na działanie pewnych ciał znajdujących się w roztw orach, ta k mianowicie, źe do ciał tych zbliżają się, lub od nich oddalają. N a
zwał on ten proces życiowy chemotaxis. By wszakże upodobnić go do nom enklatury już ogólnie przyjętej, nazywać to będziemy wraz z Verwornem chemotropizmem. Dany roz
tw ór może n a jeden organizm silniej chemo- tropicznie działać, na inny słabiej. Samo zaś pobudzające działanie zależy od składu chemi
cznego; np. potas czynne wywiera działanie W połączeniu z pewnym określonym kwasem, podczas gdy pozostaje bez wpływu w związku z innym. N iektóre trujące ciała (salicylan sodu, morfina) w słabym roztworze działają przyciągająco, w stężonym zaś odpychająco.
Pewne substancye ‘ (alkohol, alkalia, wolne kwasy) wywierają zawsze działanie odpycha
jące. Sam a m etoda odnośnych bad ań jest nadzwyczaj prosta: zam kniętą u jednego koń
ca i zaw ierającą dany roztwór ru rk ę włosko- w atą zanurza się w wodzie, w której umieszczo
ne są badane mikroby. W ówczas te ostatnie albo przenikają do ru rki i mamy przed sobą zjawisko dodatniego chemotropizmu, albo oddalają się, uciekają od ru rk i — odjemny chemotropizm.
W ażność tego odkrycia na jaw zwłaszcza wy
stąpiła, gdy starano się je spożytkować w celu objaśnienia wędrówki leukocytów i fagocyty- zmu t. j. zdolności białych ciałek krwi do przyciągania i połykania mikrobów, będących zwykłą przyczyną ostrych procesów chorobo
wych.
L eb er wyszedł z założenia, źe wędrówka leukocytów ku ognisku zapalenia je s t zjawi
skiem chemotropicznem, pochodzącem z dzia
łan ia na odległość chemicznych produktów mikrobów ropnych na leukocyty. Dowiódł on tego za pomocą doświadczenia nader prze
konywającego. Z hodowli mikroba Staphy- lococcus aureus wytrawił krystaliczną sub- stancyą, t. zw. flogozynę, a gdy włoskowatą ru rk ę z tą substancya wprowadził do przed
niej komory oka króliczego, m ógł dostrzedz, że po krótkim czasie w rurce skupiła się zna
czna liczba leukocytów, k tóre wywędrowały Z naczyń krwionośnych otaczających rogówkę.
Piękny ten re z u lta t zachęcił do dalszych poszukiwań wielu innych badaczów. Lu- barschowi udało się dowieść, że żywe bakte- rye wywierają większą siłę przyciągania n a leukocyty żaby, aniżeli bakterye uprzednio zabite przez gorąco. M assart i B ordet wy
kazali, źe jedne i te same leukocyty jednako
620 W S Z E C H S W 1 A T . N r 39.
wo zostają przyciągane przez ciecze otrzym a
ne z hodowli rozm aitych mikrobów, a również przez zapalne przesięki, przez pewne p rodu kty rozkładowe i t. p. Z drugiej znów strony G abritschew sky przekonał się, źe pewne mo
cno jadow ite m ikroby (np. lasecznik kurzej cholery) i wiele innych ciał chemicznych (np.
sole sodu i potasu, gliceryna, chinina, sub
s ta n c je żółciowe) d ziała ją n a leukocyty odpy
chająco. T e ostatnie fakty w yjaśniają, dla
czego z przepełnianych naczyń krwionośnych leukocyty nie w ypełzają, gdy znajdą się w po
bliżu której z tych substancyj działających odjemnie chemotropicznie.
Przytoczm y wreszcie jeszcze jeden fa k t wa
żny, przez M a ssa rta i B o rd eta odkryty. G dy staram y się narkotyzow ać leukocyty za pomo
cą paraaldehydu lub chloroformu, wówczas u sta ją ich ruchy, zupełnie ta k ja k u am eb, a ich wędrówka z naczyń, k tó ra ju ź była się poczęła, również zostaje przerw ana.
P rzedstaw ione powyżej zachowanie się two
rów jednokom órkowych wobec najro zm ait
szych bodźców zewnętrznych dostateczną daje nam podstaw ę do pewnych in tere su ją
cych rozważań, dotyczących poruszonego wy
żej fizyopsychologicznego pytania. Je ś li ze
chcemy w jednę ogólną form ułę u jąć wszyst
kie omówione tu zjaw iska, powiemy: działania rozm aitych bodźców n a tw ory amebowe prze
jaw iają się— zależnie od ich intensywności i sposobu zastosow ania— w pow strzym aniu ich ruchu, w częściowych lub zupełnych skur
czeniach i wreszcie w procesach dodatniego lub odjemnego tropizm u czyli zm ianach kie
ru n k u ruchu, w skutek których zbliżają się one lub o ddalają od działającego bodźca.
Pierwszy wniosek, ja k i bezpośrednio z fa
któw tych d a się wyciągnąć, bardzo je s t pro
sty, mianowicie: organizm y amebowe odzna
czają się własnością czynnego oddziaływania, reagow ania na zew nętrzne bodźce, w ła
sność tę nazywamy w fizyologii pobudliwo
ścią albo wrażliwością. Poniew aż organizm y te przedstaw iają najprostsze form y życia, z których przez następne, postępowe i roz
bieżne różnicowania rozwinęły się rośliny i zwierzęta, wynika przeto, źe pobudliwość stanowi zasadniczą, ogólną, fizyologiczną w ła
ściwość każdego żyjącego organizm u. G dy zaś prócz tego rozejrzym y istotę i właściwości samych tych oddziaływań, jakiem i objawia się
pobudliwość ameboidów, znajdziemy dowody prowadzące pośrednio do wniosku, że reakcye te są wywoływane przez wewnętrzne procesy o subjektywnym charakterze t. j. przez pro
cesy n atu ry psychicznej.
Zauw ażm y jeszcze, źe ruchowe te zjaw iska w największej części wypadków okazują się korzystnem i dla indywidualnego życia ame
boidów i noszą n a sobie cechę obrony od wro
gich wpływów otoczenia. N ajprostsze wcią
ganie w siebie nibynóźek i przyjm owanie k ształtu kulistego wskazuje, źe am eba sta ra się możliwie oddalić od źródła bodźca i pozo
stawić najm niejszą powierzchnię działania dla tegoż.
Z tego stanowiska bardziej jeszcze je s t zaj
m ujące badanie zjawisk tropicznych. A p a
ra t, dzięki którem u zjaw iska te się rozgry
w ają, zupełnie je st nam nieznany i zapewne przez długi czas jeszcze pozostanie dla nas tajem nicą. Bądź co bądź jed nak , gdyby n a
wet dla każdego z tych zjawisk znaleziono kiedyś mechaniczne objaśnienie, nie będzie przez to bynajmniej wykluczony psychiczny ich charakter. Objektywne poznanie, czyli znajomość zewnętrznego objawu zjawiska psychicznego w niczem nie wyjaśnia jeszcze procesu subjektywnego. „Fizyologia, powia
d a W undt, usiłuje wyprowadzić zjawiska n a
szego u kładu nerwowego z ogólnych praw fi
zycznych, lecz procesy naszej świadomości po
zostają przytem nieobjaśnione.” C h a ra k te r psychiczny zjawisk odjemnie tropicznych wy
stępuje w tem , źe monoorganizmy oddalają^
się od sfery działania szkodliwych dla nich wpływów; a ch a rak ter psychiczny dodatnia tropicznych zjawisk wyraża się tem , że częste zbliżanie się do źródła bodźca je st pożyteczne dla utrzym ania życia. W reszcie przeobraża
nie się dodatniego tropizm u w odjemny przy wzmocnionem działaniu sprawia n a każdym nieuprzedzonym wrażenie, ja k gdyby słabsze bodźce wywierały n a jednokomórkowe orga
nizmy przyjem ne w rażenia, a silniejsze przykre.
N ie chcemy wszelako twierdzić, że zawsze ruchy ameboidów sprzyjają ich życiu. „Z da
rz a się niezbyt rzadko, powiada L ukjanow , że organizmy te, niby oczarowane, w wielkich, grom adach śpieszą tam , gdzie pewna j e śm ierć czeka.” K iedy np. leukocyty przy
pływ ają do zapalnego ogniska, wówczas zbłi—
N r 39. W S Z E C H S W IA T . 621 ża ją się do produktów wytwarzanych przez
bakterye, a gdy zetknęły się z niemi, połykają je , tru ją się i m rą, przeobrażając się w ciałka ropne. Smiesznymby to było antropomorfi- zmem, gdybyśmy przypuścili, że w tym razie leukocyty biorą n a siebie rolę obrońców życia złożonego organizm u i same giną, ja k wale
czni żołnierze dla dobra ojczyzny, k tó rą w n a
szym wypadku reprezentuje wyższy organizm zwierzęcy. Z drugiej wszakże strony obser
wowano, że w innych wTypadkach, kiedy całe
m u organizmowi jeszcze większe groziło nie
bezpieczeństwo, leukocyty z pomocą nie śpie
szyły. T ak np. leukocyty myszy i świnek morskich zachowują się obojętnie wobec la- seczników wąglika i wibryonów posocznicy, od których zwierzęta te szybko giną. K to wszakże na zasadzie tych faktów chciałby z zupełną pewnością zaprzeczyć psychicznemu charakterow i w czynnościach ameb, dowiódłby, że obce mu są zasady teoryi ewolucyjnej, we
dług której teleologiczny charakter czynności poszczególnych elementów, organizm składa
jących, nie je s t wynikiem z góry powziętego twórczego planu, ani nie zależy od przyrodzo
nego życiowego czynnika. Toż nie godzi się zapominać, źe i w człowieku napotykam y rozm aite skłonności i pożyteczne i szkodliwe d la zachowania życia i że powolne, lecz pe
wne doskonalenie się rodzaju naszego opiera się przedewszystkiem na doborze, w skutek któ
rego osobniki uposażone w korzystne właści
wości rozw ijają się, mężnieją, długiem cieszą się życiem i licznem potomstwem, zaś osobniki ze szkodliwemi i złemi cechami żyją m arnie, sła b n ą i w walce o istnienie padają, m ało lub wcale niepozostawiając potomstwa.
(Dok. nast.).
M aksym ilian Flaum .
— sst. R. Bauer, A. Prasch, 0 . W ehr, Die ele- ktrischen Einrichtungen der Eisenbahnen. Wie
deń u Hartlebena 1893, str. 454, rys. 275.
Po latach dziesięciu energiczne wydawnictwo Hartlebena daje drugą książkę z zakresu elektro
techniki kolejowej; pierwszą pisał inż. Kohlfiirst.
W porównaniu z tamtą, przybyło około 100 stron poświęconych głównie teoryi i zasadniczym poję
ciom z elektryczności, tudzież z ogólnej elektro
techniki, których w książce Kohlfiirsta brakowało.
Na czele działów stoi telegrafia kolejowa niezbyt rozlegle traktowana. Lwią część dzieła zajmuje sygnalizacya elektryczna wszelkiego rodzaju, dzieląca się na dzwonki alarmujące, sygnały dy
stansowe, przyrządy samokontrolą) ące i sygnali- zacyą z pociągów w ruchu będących. Ostatni rozdział zwyczajem ogólnie przyjętym w książ
kach niemieckich tego rodzaju, podaje sposoby obchodzenia się z przyrządami i prz}7tacza środki mogące zapobiedz wypadkom i przerwom w sy- gnalizacyi. Strona zewnętrzna książki przedsta
wia się starannie, choć wogóle nie odbiega od in
nych wydawnictw Hartlebenowskich.
— sst. Oskar Lenz, Nach Ostasien. Erlebtes von meinen Reisen. Berlin 1893, str. 176.
W 10 listach datowanych po kolei z Suezu, Penangu, Singapore, Hongkongu, Kantonu, Joko
hamy, Tokio, Osaki i Kioto, znakomity podróżnik spowiada się z wrażeń doznanych podczas swojej krótkotrwałej w ciągu ostatnich trzech miesięcy roku ubiegłego wycieczki do dalekich wybrzeży Azyi Wschodniej. Lenz odrazu uprzedza czytel
nika, żeby nie szukał w jego opisie uczoności, lecz tylko wspomnień turysty. Pomimo to listy nacechowane są prawdziwem bogactwem spostrze
żeń dotyczących kraju i łudzi; dowcipne uwagi, trafne porównanie z innemi okolicami globu, złoty humor i niekiedy poezya urozmaicają opowiada
nie od początku do końca. Na wyróżnienie za
sługuje opis Kantonu, życia i niedoli chińczyków.
Listy z Japonii ogólną plastyką i artyzmem przedstawienia rzeczy przypominają mimowoli urocze obrazki Piotra Lotiego. Całość pozosta
wia na czytelniku głębokie wrażenie.
— m f i. W. Preyer, Die geistige Entwickelung in der ersten Kindheit. Berlin i Lipsk, 1893, str.
201.
Autor tego dziełka znany je st z dużego szeregu specyalnych studyów nad rozwojem umysłu dzie
cka. Rezultaty swych badań ogłosił on przed kilku laty w obszernem dziele p. t.. „Die Seele des Kindes,” a wówczas i we Wszechświecie po
mieściliśmy wyjątki z rozdziału o zmysłach u dziecka. W książce niniejszej Preyer streszcza obecny stan naszych wiadomości na tem polu, i popularyzuje je dla szerokich kół. Dziesięć rozdziałów poświęca następującym przedmiotom:
zmysły noworodka, uczucia, wzruszenia i tempe
rament niemowląt; pierwsze postrzeżenia i wyo
brażenia; początki woli; pierwsza nauka dziecka, rozum bez mowy i mowa bez rozumu; nauka mo
wy; tworzenie się wyższych pojęć; rozwój samo- wiedzy; warunki rozwoju umysłu. W końcu po
mieszczone są wskazówki dla rodziców, ja k nale
ży robić odnośne spostrzeżenia na dzieciach od