J\3. 17. Warszawa, d. 25 Kwietnia 1^86 r. Tom V.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
W W arszaw ie: rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2
Z p rz e sy łk ą pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5
P renum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich k sięgarniach w k raju i zagranicę.
Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. C hałubiński, J. A leksandrowicz b. dziekan Uniw., m ag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W t. K wietniewski, J . N atanson,
D r J Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.
„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek zw iązek z naukę, na następujęcych w arunkach: Z a 1 wiersz zwykłego dru k u w szpalcie albo jego miejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 ‘/a,
za sześć następnych razy kop. G, za dalsze kop. 5.
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A ."
iLdres Kedałccyl: P odw ale IbTr n o w y .
F ig. 1. T rz y następujące po sobie stany połykania Fig. 2. Białe ciałka krw i ludzkiej z połkniętem b ak tery i węglikow ej przez białe ciałko żaby. bakteryjam i.
(w edług Metschnikoffa).
258 wszEcnświAT. N r 17.
O Z JA D L IW O Ś C I
B A R T E R Y I W Ą G L I K O W E J ' '
napisał B i Adam Pzaśmewskl.
Je d n ą z najw iększych zdobyczy na polu badań baktery jnych ostatniego dziesiątka lat, je s t fakt, dziś ju ż niezbicie stw ierdzony, że zjadliwość b ak tery i w ąglikow ej (B acillus A nthracis) może być stopniow o osłabioną, a naw et całkow icie stłum ioną aż do z u p e ł
nej nieszkodliwości tćj b ak tery i dla w szel
kiego rodzaju zw ierząt.
F a k t ten ma naprzód bardzo doniosłe zn a
czenie praktyczne, gdyż daje nam w szcze
pieniu ochronnem zw ierząt broń przeciw ko chorobie, wobec której byliśm y dotychczas praw ie bezsilnemi, — a chociaż broń ta na razie niezawsze okazała się całkiem sk u te czną i pew ną, to je d n a k z w ydoskonaleniem metod szczepienia może się stać tak ą, za czem przem aw iają rezu ltaty ostatnich, m ia
nowicie w Rosyi i na W ęgrzech p rz e p ro wadzonych szczepień ochronnych. N iem niej ważnym i ciekaw ym je s t fakt ten ze stan o w iska czysto naukow ego i teoretycznego, bo w yjaśnia nam do pew nego stopnia sposób pow stania zarazków i pozw ala głębiej w ni
knąć w ich zagadkow ą n atu rę i w istotę ich zabójczej na organizm działalności. T ą osta
tnią stroną kw estyi zajm iem y się w yłącznie poniżej.
N a samym w stępie zaznaczyć w inienem , że pod „zjadliw ością“ lub „jadow itością“
b ak tery i w ąglikow ej rozum ieć będę n ateraz tylko własność je j w yw oływ ania w ąglika u zw ierząt, k tóre chorobie tej po d p ad ają—
i w tem rozum ieniu mówić też będę o b a k tery i „zjadliw ej“ lub „jadow itej “ albo dla
*) Kzecz uzupełniająca rospraw kg p. t. „O p ocho
dzeniu zarazków żyjących i t. d.“ p. W szechśw iat t. IV, N r 51 i 52.
krótkości także o „jadzie wąglikowym ".
Jiw e s ty ją , czy własność ta połączona je st z w ytw arzaniem jakiegoś rzeczywistego j a du t. j . substancyi, działającej w prost za
bójczo na organizm , pozostaw iam tym cza
sem n a boku; zajm iem y się nią dopiero póź- niej, gd y poznam y fakty i zjaw iska, odno
szące się tak do osłabiania zjadliwości, ja - koteż do zachow ania się bakteryj osłabio
nych i nieosłabionych w organizm ach zw ie
rzęcych.
P ie rw sz y m ,k tó ry osłabiał skutecznie bak- te ry ją wąglikow ą byłT oussaint, w eterynarz francu ski z T uluzy. P rzyjm ow ał on, że b ak tery j a w ąglikow a w ytw arza, podobnie ja k to stw ierdzonem zostało dla innych nie- zarazkow ych baktery j, we k rw i chorych zw ierząt pro du kty, działające na nią szko
dliw ie i pow strzym ujące dalszy jej rozwój;
sądził zatem , że k rew w ąglikow a oczyszczo
na z prątków , może dać limfę ochronną przeciw ko śm iertelnem u wąglikowi. W tym celu filtrow ał krewr wąglikową przez liczne w arstw y bibuły, lub ogrzew ał j ą przez dzie
sięć m inu t w tem peraturze 55° C (w y star
czającej, ja k m niem ał, do zabicia prątków ), lu b wreszcie zap raw iał j ą m ałą ilością k w a
su karbolow ego — i tak przysposobioną krew , szczepił ja k o limfę ochronną zw ierzę
tom.
P asteu r, pow tarzając doświadczenia Tous- sainta w ykazał, że przez filtrow anie albo się usuw a p rą tk i całkow icie ze k rw i, a wtedy krew nie działa ochronnie, albo się ich nie usuw a, a w takim razie działa ona tak samo zabójczo, ja k k rew niefiltrowrana. N ato
m iast krew ogrzana do 55° C może być uży
tą do szczepienia ochronnego, bo chociaż tem p eratu ra ta nie zabija jeszcze prątków , to je d n a k zm ienia je , a raczej osłabia, tak, że zaszczepienie ich zwierzętom w yw ołuje chorobę o łagodnym i niegroźnym dla życia przebiegu, po przebyciu któr6j organizm opiera się skutecznie silnem u jad o w i w ągli
kowemu. O słabienie wszakże, tą drogą uzyskane, nie je s t trw ałem , gdyż osłabione p rą tk i w racają do pierw otnej zjadliwrości, jeżeli j e przeniesiem y znów do niższych tem p eratu r. P a ste u r w ykazał dalej, że do skutecznego i trw ałego osłabienia ja d u w ą
glikow ego najlepiej nadaje się tem peratui-a między 42 a 43° C. Jeżeli w tej tem pera
Ń r 1 7 . w s z e c h ś w i a t. 2 5 9
tu rze hodować będziem y b akteryją w ągli
kową, w takim razie tracić ona będzie zja- dliwość swoję stopniowo, aż nareszcie po upływ ie pewnego czasu stanie się zupełnie nieszkodliw ą. P rze ry w ają c hodow lę tę w pew nych odstępach czasu t. j. przenosząc | bak tery ją w tej tem peraturze hodowaną, kolejno po upływ ie 5, 8, 10 i t. d. dni do nowych k u ltu r i um ieszczając ostatnie w niż
szych tem peraturach, otrzym ać możemy ca
ły szereg prątków o coraz słabszej zjadli- wości aż do zupełnie nieszkodliwych. W y
hodow ane w ten sposób p rą tk i nie pow ra- | cają ju ż najczęściej do pierw otnego zjadli
wego stanu (o w yjątkach będzie później mo
wa), lecz zachow ują p rz y dalszem rozm na- J żaniu się w sztucznych płynach odżywczych ten stopień zjadliw ości, jakiego poprzednio nabyły. Zresztą nie różnią się one niczcm od form y zjadliw ej, rozm nażają się zupełnie w ten sain sposób i w ydają zarodniki, które w yrastają znow u w p rą tk i o tój samój osła
bionej zjadliwości.
P raw ie równocześnie z P asteurem udało się B uchnerow i wyhodować ze zjadliw ej bakteryi w ąglikowej k rw i naprzód formę osłabioną, nareszcie zupełnie nieszkodliw ą.
R ezultat B uchnera je s t o tyle ciekawy, że badacz ten w doświadczeniach swoich nie posługiw ał się tem peraturam i wyższemi, lecz hodow ał bak teryją w tem peraturze 37° C, przy ustaw icznein w strząsaniu p ły nem , a to celem obfitego zaopatrzenia je j w potrzebny do życia tlen. Początkow o otrzym yw ał on, podobnie ja k P asteu r, tylko p rą tk i w różnym stopniu osłabione, które niczem nie różniły się od pierw otnych p rą t
ków zjadliw ych; dopiero przy dalszej nie
przerw anej hodow li prątków ju ż nieszko
dliw ych, zaczęły się one stopniowo zm ie
niać, mącąc płyny odżywcze jednostajnie i tw orząc pod koniec wegietacyi na ich po
wierzchni dość grube, śluzowate pow łoki na wzór kożuszków p rą tk a nikłego (Bacil- lus subtilis). T a ostatnia okoliczność była powodem, że B u chner osłabioną bak teryją w ąglikow ą uw ażał za identyczną z p rą t
kiem nikłym , co się okazało błędnem . D o takich sam ych rezultatów doprow a
dziły mnie moje w łasne badania nad bakte- r y ją wąglikową, albowiem "z wysoce zjad li
wej bak tery i otrzy my wałem częstojuż w'pier
wszej, czasem dopiero w drugiej lub w trze
ciej generacyi form ę zupełnie nieszkodliwą, k tóra podobnie j a k w doświadczeniach B u chnera m ąciła jedn o stajn ie płyny, a pod ko
niec wegietacyi tw orzyła na ich pow ierz
chni brudnobiałe, śluzowate pow łoki i tem się różniła od form y zjadliw ej, w egietują- cej tylko w formie obłoczków, w płynie zre
sztą klarow nym . To samo zjaw isko zau
ważył wreszcie de B ary hodując bak tery ją w ąglikow ą w rostw orach ek straktu L iebiga z dodatkiem cu k ru gronowego.o o
K och, opierając się na własnych swoich poszukiw aniach, ja k o te ż na doświadcze
niach w spółpracow nika swego Lofflera, przeczył początkowo, jak o b y można przez sztuczną ku ltu rę odjąć bakteryi wąglikowej je j zjadliwość. P rzypuszczał on raczej, że we wszystkich tych w ypadkach, w których zauważono osłabienie lub stłum ienie zjadli
wości, nastąpiło zanieczyszczenie i p rz y tłu mienie pierw otnej k u ltu ry przez inne bak- teryje. Dopiero później, mianowicie po świetnych rezultatach, ja k ie otrzym ał P a steu r przez szczepienia ochronne w ąglika, przeprow adzone na większą skalę w ferm ie Rossignol pod P o u illy -le-F o rt, przystąpił K och wspólnie z Lofflerem i Gaffkym do w ypróbow ania m etody P asteura. B adania te potw ierdziły we wszystkich zasadniczych punktach rezu ltaty gienijalnego francuskie
go badacza, odnoszące się tak do osłabiania zarazka wąglikowego, jak oteż do szczepie
nia ochronnego zarazkiem osłabionym.
Na osobną wzmiankę zasługują jeszcze doświadczenia C hauveau nad osłabianiem ja d u wąglikowego zapomocą zwiększonego ciśnienia powietrza. C hauveau przekonał się, że przez hodowlę bakteryi wąglikowej pod zwiększonem ciśnieniem tlenu, nabiera ona większej jeszcze zjadliwości; jeże li je dnak ciśnienie zw iększym y praw ie do tej granicy, p rzy której ju ż rozwój bakteryi ustaje, w takim razie otrzym am y bak teryją, k tóra zabija jeszcze stare świnki morskie, ale nie zabija ju ż owiec. U tych ostatnich wywołuje ona obok znacznego podniesienia tem peratury silne objaw y chorobowe; po kilku wszakże dniach w racają owce do zdro
wia i wytrzym ać wtedy mogą bez szkody szczepienie naw et najsilniejszym zarazkiem .
W obec tych faktów, stw ierdzonych po
260 W S Z E C H Ś W IA T . N r 17.
w iększej części także przez innych badaczy, n asuw ają się liczne i ważne dla n auki p y ta nia. N ajp ierw zapytać się trzeba, pod w p ły wem ja k ic h sił i czynników zew nętrznych bak tery ja w ąglikow a u traca swoję zjad li- wość i zamienia się w formę zupełnie nie
szkodliwą; następnie, ja k ie inne zm iany czy to morfologiczne, czy fizyjologiczne, p o łą
czone są z u tra tą tej w łasności, a nareszcie, ja k się zachowują bak tery je osłabione i nie- osłabione w organizm ach zw ierzęcych i na czem może polegać siła o dporna o rg a n iz
mów po przebyciu szczepienia ochronnego?
Jakko lw iek na te pytania nie możemy je sz cze dać zupełnie pew nej i w yczerpującej odpowiedzi, to je d n a k i w tym w zględzie nauka zebrała ju ż pewną, liczbę faktów dość ciekaw ych i w ażnych, ab y się z niem i bliżej zapoznać.
Zastanow im y się więc kolejno nad tem i pytaniam i i to w porządku, w jak im je w y
żej postaw iliśm y.
P asteu r, P aw e ł B ert, C hauveau i in ni przypuszczali, że tlen atm osferyczny pow ie
trza odbiera b a k te ry i w ąglikow ej je j z ja - dliwość. P rzytoczone wyżej dośw iadczenia C hauveau p rzekonyw ają je d n a k , że ty lk o bardzo wysokie ciśnienia tlen u osłabiają częściowo ja d w ąglikow y, słabsze zaś naw et go potęgują. W obec tego nasuw a się n a w et w ątpliwość, czy osłabienia osiągniętego p rzy ta k Wysokiem ciśnieniu nie należy przypisać raczej innym czynnikom , a nie bespośredniem u działan iu tlen u atm osfe
rycznego. N atom iast K och dochodzi na podstaw ie swoich dośw iadczeń do w niosku, że ta k w dośw iadczeniach P a ste u ra , j a k w je g o w łasnych, czynnikiem osłabiającym by ła li tylko tem p eratu ra. Rzeczywiście, w szystkie dotychczasow e badania nad w p ły wem tem p eratu ry na b ak tery ją w ąglikow ą w ykazują zgodnie, że u tra ta zjadliw ości n a stępuje tem prędzej, im wyższą je s t tem pe
ra tu ra , przy którój b ak tery ją tę hodujem y i naodw rót. P rz y 42° C p o trzeba do zu
pełnego stłum ienia zjadliw ości b a k te ry i k il
ku tygodni, p rz y 44° C zaledw ie k ilk u dni, p rzy 47° następuje osłabienie ju ż po k ilk u godzinach, powyżej 50° naw et po k ilk u n a stu lub k ilku m inutach. K och p rz ek o n ał się naw et, że bardzo słabe w ahania tem p eratu - ry, wynoszące zaledw ie dziesiąte części sto
pnia, w yw ierają widoczny w pływ na postę
py osłabienia. T a k np. przy 42,8° C, o trzy
m ał ju ż po sześciu dniach osłabioną bakte
ry ją, k tóra zab ijała tylko myszy, d la w ięk
szych zw ierząt (św inek m orskich i t. d.) by
ła ju ż nieszkodliw a; p rz y 42,6° C osiągnięty został ten sam stopień osłabienia dopiero po dniach dziesięciu.
T a k więc w ątpić nie można, że w d o świadczeniach P a ste u ra i K ocha czynnikiem osłabiającym b ak tery ją w ąglikow ą była tem p e ra tu ra . Cóż je d n a k w yw ołało osłabienie w dośw iadczeniach B uchnera, k tó ry hodo
w ał b ak tery ją w ąglikow ą w najpom yślniej
szej dla niej tem peratu rze 37° C? O czy w i
ście, w pływ tem p eratu ry m usiał być tutaj w ykluczony, bo ze znanych faktów wnosić m usim y, że w łaśnie ta tem p eratu ra sprzyja najbard ziej zachowraniu je j własności zja
dliw ych. W e d łu g przytoczonych dośw iad
czeń C hauveau musimy także w ykluczyć w pływ tlenu. A lbo więc w dośw iadczeniach B uchnera tem p eratu ra p rzynajm niej chw i
lowo podnosiła się do 42° C lub wyżej, albo też powiedzieć sobie musimy, że p rz y czyna osłabienia w tym w ypadku je s t zupeł
nie niew yjaśniona. T a k samo nie może de B ary podać żadnej widocznej przyczyny dla w ytłum aczenia tych przeobrażeń, któ
rym b akteryja w ąglikow a w jeg o k u lturach uległa; powiada on w yraźnie, że przeobraże
nie b ak tery i w jeg o doświadczeniach nastą
piło nagle i całkiem „samowolnie11.
W moich doświadczeniach przyczyna osłabienia by ła rów nież zagadkow ą, a co najm niej bardziej złożoną; otrzym yw ałem bowiem z wysoce zjadliw ej baktery i formę częściowo lub całkow icie osłabioną przez krótkie zagotow anie zarodników . Ze je dn ak nie samo zagotow anie było tu taj czyn
nikiem działającym , to wnosić można stąd, że nie każde zarodniki daw ały po zagotow a
niu w egietacyją osłabioną; przeciw nie, n a j
większa część zarodników gotow anych da
wała p rą tk i o tój samej zjadliw ości, a tylko niektóre zachow ały się odm iennie. Na czem to różne zachow anie się zarodników polegało, tego zbadać dla b rak u czasu i in
nych okoliczności ju ż nie mogłem.
Z dotychczasow ych badań w ypływ a za
tem, że różne czynniki zew nętrzne w yw oły
wać mogą osłabienie zarazk a wąglikowego.
N r 17.
D otychczas wszakże 'udow odniony został, n a pewno tylko je d e n czynnik osłabiający t. j . tem p aratu ry wyższe, począwszy od 42° C.
Z kolei przystąpim y teraz do rozbioru dalszego py tania, czy i jak im innym zm ia
nom ulega bakteryj a w ąglikow a z u tratą swój zjadliwości?
P a ste u r pow iada, że osłabione p rą tk i róż
nią się „tylko bardzo znikomemi cechami”
od nieoslabionycli, nie podaje jed n ak , jak ie są te znikom e różnice. K och nie zauw ażył rów nież żadnych zm ian ani w form ie wegie- tacyi, ani w ukształtow aniu prątków osła
bionych, w k u ltu rach na p>ożywce żela
tynow ej. N atom iast podaje on, że baktery- j a zabijająca jeszcze myszy, a niezabijająca zw ierząt większych, w yrasta w naczyniach kap ilarn y ch w długie nitki, podczas gdy zjadliw a bakteryj a pojaw ia się w tych n a
czyniach w yłącznie tylko w form ie krótkich pałeczek. J a k się zachow yw ały te same bakteryje w płynach odżywczych, o tem nie m am y żadnych pew nych danych w publika- cyi Kocha; w jedn em miejscu znajduje się w praw dzie w zm ianka, że k u ltu ry osłabione zam ąciły się, ale z tekstu w ypływ ać się zdaje, że zam ącenie to pochodziło od zanie
czyszczenia k u ltu r innem i bakteryjam i. N a
tom iast w dośw iadczeniach B uchnera, de Ba- ryego i moich w łasnych w ystąpiły w k u ltu rach osłabionych inne jeszcze zm iany. N aj
pierw najw iększa część prątków tych k u ltu r nie była nieruchom a, co w bakteryi zjadli
wej je s t regułą, lecz znajdow ała się w stanie pływ kow ym , w skutek czego z rozwinięciem się w egietacyi p ły n y odżywcze m ętniały, klaru jąc się zw olna dopiero później i w m ia
rę tego, ja k z rospoczęciem tw orzenia się zarodników cała w egietacyja przeniosła się na pow ierzchnię p ły n ó w .') N astępnie zau wa-
') W oznesensky h odując bak tery j % wąglikową w tem per. 35° C pod zwiększonem ciśnieniem tlenu 3, 5, 6, 10, i 13 atm osfer zauw ażył rów nież zmgtnie- nie płynów . Toż samo zjawisko w ystąpiło w k u ltu rach pomieszczonych w tem p atu rze 42 — 43° C.
i pod ciśnieniem 3 — 6 atm osfer, ato li tylko w pły n ach o wysokiej kolum nie; przy cienkiej w arstw ie płynu tw orzyły się ty lk o obłoczki z n ite k długich i p oplątanych w płynie zresztą klarow nym . Z jadli- wośó ty c h k u ltu r pozostała praw ie niezm ieniona.
(1’rzyp. aut.).
żył B uchner, a j a mogłem potw ierdzić jego spostrzeżenie, że w ta k przeistoczonych p rą t
kach pojaw iły się także inne, odrębne w ła
sności fizyj o logiczne: w szczególności wyży
w iały się one łatw iej naw et pokarm am i, które dla zjadliw ej bakteryi okazały się m a
ło odpowiedniem i, stały się nadto mniej wrażliw em i na szkodliwe w pływ y zew nę
trzne, a nareszcie w walce o byt z innem i bakteryjam i nie tak łatwo daw ały się poko
nywać, ja k form a zjadliw a. Jednem sło
wem, form a przez nas w yhodow ana zdaw a
ła się być pod pew nym względem silniejszą, a w szczególności do w arunków życia poza obrębem organizm ów zw ierzęcych lepiej przystosow aną od b akteryi zjadliwej. P rz y tem wszystkiem m orfologicznie pozostała ona zupełnie niezm ieniona, co udow odniłem wbrem przeciw nem u tw ierdzeniu B uchnera i co przyzn ał także B uchner w jedn ej z osta
tnich swoich publikacyj.
Z powyższych badań zdaje się zatem w y
nikać, że wyższe tem p eratu ry powodują u bak tery i wąglikowej tylko u tra tę zjadli
wości, a nie dotykają w sposób widoczny innych je j własności fizyjologicznych, że za
tem przeobrażenie tą drogą osiągnięte nie je s t zupełne, lecz tylko częściowe. P rze ci
wnie w wypadkach, w których inne czyn
niki niweczą zjadliw ość bakteryi, p rzeobra
żenie rosciąga się także na liczne inne w ła
sności fizyj ologiczne i bakteryj a zdaje się całkowicie pow racać do pierw otnego sapro
fitycznego stanu, z ktorego kiedyś wyszła.
Za takiem pojm ow aniem tych zjaw isk przem awia zachowanie się bakteryj, osłabio
nych przez wyższe tem peratury, przy dal- szem ich rozm nożeniu. J u ż wyżej nadm ie
niłem , że osłabione przy 55° C p rą tk i w ra
cają nader łatwo do pierw otnej zjadliw ości, jeżeli je przeniesiem y do wyższych tem pera
tu r; toż samo odnosi się także do prątków osłabionych przy 50° i 47° C. A toli i u p rą t
ków hodowanych w tem peraturze 4 2 —43° C pow rót do stanu zjadliw ego nie je s t b ynaj
mniej wykluczony. P asteu r podaje, że mógł stopniowo podnosić zjadliw ość osłabionych prątków ,jeżeli bak tery ją,zab ijającą całkiem młode, jednodniow e świnki m orskie, zaszcze
piał naprzód dwudniowym , potem trzydnio
wym i tak kolejno coraz starszym św inkom morskim; po kilku takich przeszczepieniach
261
W SZ EC H ŚW IA T .
262 w s z e c h ś w i a t. K r. 17.
otrzym yw ał bakteryją., zabijającą, ju ż stare św inki morskie; przez dalsze jeszcze szcze
pienia b ak tery ja ta staw ała się zabójczą, dla m łodych jag n iąt, a nareszcie i dla starych owiec. Dośw iadczenia K ocha nie p o tw ier
dziły w praw dzie tego zachow ania się osła
bionych prątków , praw dopodobnie je d n a k tylko dlatego, że nie postępow ał on ściśle w edług przepisu P asteu ra, lecz szczepił j osłabiony zarazek z jednodniow ych odrazu starszym świnkom m orskim . N atom iast p rzytacza K och sam k ilka w ypadków , w których osłabiona zjadliw ość p rą tk ó w w następnych gcneracyjach sztucznej k u l
tu ry bez widocznej przyczyny czyli, ja k K och się wyraża, „samowolnie” się wzmogła.
Z drugiej znów stro n y w tych w ypadkach, w których u tra ta zjadliw ości nastąp iła pod w pływym innych nieznanych czynników , nie zauważono dotyczas p ow rotu b ak tery i do zjadliwego stanu; to bowiem , co B uch n er swojego czasu p rzy taczał n a rzecz p rz ep ro wadzenia p rą tk a nikłego w w ąglikow ego, nie może tutaj wchodzić w rachubę, ja k o nicoparte na ścisłych, m etodycznych bada
niach. I ta okoliczność przem aw ia zatem za przypuszczeniem , że do zupełnego przeo
brażenia bakteryi w ąglikow ej k rw i, czyli co na jedno wychodzi, do zupełnego pow ro
tu jó j do pierw otnego wyłącznie saprofity
cznego stanu, sama tem p eratu ra wyższa je st niew ystarczającą, lecz niezbędny je s t w pływ jeszcze innych czynników .
Pozostaje nam jeszcze zapoznać się z w y- kry tem i przez naukę faktam i, dotyczącem i zachow ania się osłabionej i nicosłabionej bak teryi w organizm ie zw ierzęcym . D o n ie daw na nie w iedzieliśm y pod tym względem nic więcej nad to, że b ak tery ja zjadliw a, w prow adzona do krw i zw ierząt, tu się szyb
ko rozm naża i w yw ołuje objaw y chorobo
we, a następnie śm ierć zw ierzęcia, b a k te ry j a zaś osłabiona w tych sam ych w a ru n k ach albo wcale się nie rozm naża, albo czyni to w znacznie m niejszym stopniu, a nareszcie ginie we krw i bez śladu. B liższe szczegóły j tego faktu były dla nas najzupełniej zagad- kowemi.
D opiero w ostatnich czasach udało się M etschnikoffowi rzucić niejakie św iatło na tę zagadkę. M etschnikoff badając u d ro bnych raczków z rod zaju D a p h n ia chorobę,
w yw ołaną przez pewnego drożdżaka, zau
w ażył szczególny obraz w alki pomiędzy ko
m órkam i drożdżow em i, a białemi ciałkam i krw i zwierzęcia. W idział on m ianowicie, jak białe ciałka, w m iarę rozm nażania się kom órek grzy bka drożdżowego, do nich się zbliżały, w ypustkam i sweini je obejm owały, w ciągając i pochłaniając je w siebie i j a k pochłonięte kom órki drożdżowe po pew nym czasie w ciałkach k rw i zupełnie znikały.
Spostrzeżenie to naprow adziło M etschni- koffa n a myśl zbadania, ja k też zachow ują się białe ciałka zw ierząt wryższych wobec bakteryi wąglikowej? W tym celu szczepił on ja d w ąglikow y żabom, jaszczurkom i in nym zw ierzętom , k tó re w norm alnych wa
ru n k a ch dla choroby wąglikowej są n ie
p rzystępne, oraz królikom i św inkom m o r
skim, należącym , ja k wiadomo, do zw ierząt bardzo łatw o w ąglikow i ulegających. P o zaszczepieniu silnego zarazka pod skórę żab i jaszczu rek , utrzym yw anych w tem p eratu rze zw yczajnój, znajdow ał ju ż po upływ ie k ilk u n astu godzin dokoła m iejsca zakażone
go zgrom adzone w wielkiej ilości białe ciał
ka, a w nich liczne p rątk i, obok m ałej licz
by prątków wolnych, jeszcze niepochłonię- tych. Nieco później nie można ju ż było o d szukać we k rw i prątków wolnych, a po u p ły wie k ilk u dni znikały naw et p rątk i pochło
nięte, co dowodzi, że białe ciałka musiały j e w sobie rospuścić i przetraw ić. Te same żaby i jaszc zu rk i zdychały je d n a k w śród objaw ów zakażenia wąglikowego, jeżeli po zaszczepieniu b aktery i umieszczono je w p rze
strzeni ogrzanej od 30 do 39° C. W tru pach ich można było w tedy w ykryć ta k we krw i, jako też w płucach, nerkach, śledzionie i w innych organach bardzo znaczne ilości prątków , których najw iększa część leżała zupełnie wolno, a tylko bardzo m ała cząst
ka zn ajd ow ała się także w białych ciałkach.
B adanie takich zw ierząt za życia, w ykazy
wało również wielką ilość prątków wolnych w około m iejsca zakażonego, podczas, gdy liczba pochłoniętych przez białe ciałk a była stosunkow o bardzo mała.
Z upełnie ten sam re zu ltat otrzym yw ał M etschnikoff w doświadczeniach z kró lik a
mi i św inkam i m orskiem i, którym zaszcze
piono zarazek nieosłabiony. W tru p ac h tych zw ierząt białe ciałka były po najw ięk-
N r 1 7 .
szej części wolnem i od bakteryj; rzadko ty l
ko można było w nich znaleść także ciałka, mieszczące w sobie po jednym lu b więcej prątków . Inaczej zachow yw ały się znów k ró lik i i świnki morskie, którym zamiast silnego zarazka zaszczepiono dw unasto- lub sześciodniową szczepionkę wąglikową, przy
gotow aną m etodą P asteura. U takich zw ie
rz ą t zn ajdow ała się po upływ ie kilkunastu godzin od chwili zakażenia, stosunkowo m a
ła tylko liczba p rątków w olnych we krw i, najw iększa ich część była przez białe ciałka pochłonięta; stosunek zaś ten utrzym yw ał się i nadal, jeże li zw ierzęta szczepienie wy
trzym yw ały, w przeciw nym razie liczba bakteryj w olnych statecznie się zw iększała aż do śmiei-ci zwierzęcia.
Ciekaw e były też spostrzeżenia M etschni- koffa na królikach, którym szczepił n a j e - dnem uchu zarazek osłabiony, n a drugiem nieosłabiony. N a uchu, zakażonem bakte
ry ją osłabioną (szczepionką), tw orzyło się ju ż po kilk u n astu godzinach w yraźne na
brzm ienie, z którego po nakłuciu w ypływ a
ła k ro p la mętnej rosy, zaw ierająca białe ciałka ze spożytem i bakteryj ami obok n ie
licznych bakteryj wolnych; na drugiem uchu nabrzm ienia p raw ie wcale nie było, a po nakłuciu w ypływ ała k ro p la krw ista, złożona z w ielkiej liczby czerw onych i bia
łych ciałek krw i, w kro p li zaś tej stosunek w olnych bakteryj do pochłoniętych był zu
pełnie odw ro tn y poprzedniem u.
Niemniej udało się M etschnikoffo wi w prost pod m ikroskopem obserwować cały proces pochłaniania bakteryj przez białe ciałka k rw i. K u tem u celowi umieszczał on k a
w ałeczki śledziony, n erek i t. p., wyjęte z trupów w ąglikow ych, w kropli świeżej limfy lub krw i i ustaw iał następnie prepa r a t pod m ikroskopem na stoliczku ogrzew a
nym w tem peraturze 35— 40° C. Załączo
ne rysunki, zdjęte są w łaśnie z takich obser- wacyj. N a figurze 1 w idzim y w a białe ciałko żaby, zbliżające się odnogam i swemi do krótkiej nitki bakteryi; w b to samo ciał
ko otoczyło ju ż b ak tery ją dokoła, w c wcią
gnęło j ą w siebie praw ie w całości. F ig. 2 przedstaw ia nam białe ciałka człow ieka ze spożytem i bakteryj ami w ew nątrz.
O pierając się na streszczonych powyżej spostrzeżeniach, dochodzi M etschnikoff do
2 6 3 _
wniosku, że w chorobie wąglikowej odbywa się rzeczyw ista w alka pom iędzy białem i ciałkam i krw i a bakteryj ami, od której wy
niku zależy śm ierć lub życie chorego zwie
rzęcia. W a lk a ta kończy się uzdrow ieniem organizm u, jeżeli białe ciałka są silniejsze i mogą pochłonąć większe ilości bakteryj, śm iercią zaś wtedy, gdy b ak tery ja weźmie nad niemi przew agę i rozmnoży się w więk
szej ilości.
M etschnikoff starał się wreszcie zbadać, na czem polegać może odporność przeciwko w ąglikow i u zw ierząt, które szczepienie ochronne przebyły. Odnośne dośw iadcze
nia jeg o nie doprow adziły w praw dzie do całkiem pew nych wyników, gdyż robił j e ze zw ierzętam i, które wogóle przez szcze
pienie ochronne nie nabyw ają stanowczej odporności: pomimo tego sądzi, że odpor
ność tę można sobie w ytłum aczyć tylko za
praw ieniem białych ciałek do spożywania bakteryj zjadliw ych przez podanie im w przód bakteryj osłabionych, które jak o słabsze nie mogą się im skutecznie obronić. Na dowód słuszności tego tłum aczenia przytacza zna
ny fakt, że pomiędzy dwoma szczepieniami musi upłynąć conajm niej dziesięć dni, jeżeli szczepienie ochronne ma być skutecznem;
oczywistą bowiem je s t rzeczą, że nasycono prątkam i białe ciałka muszą się w przód z nie
mi uporać, t. j. przetraw ić je , zanim będą mogły przyjąć nową ich porcyją.
(dok. n.).
A E R O L I T I
w e d łu g A. Daubreego streściła
T - w a r d o w s k a .
W yobraźnia człow ieka kusiła się zawsze o poznanie n atu ry ciał niebieskich, ale zale
dwie w naszym wieku, nauka ścisła, z pomo
cą rozbioru widmowego, zdołała przeniknąć tajem nice przestrzeni wszechświata. Nie możemy się dostać do ciał niebieskich aby je zbadać, ale niektóre w ysyłają nam po-
W S Z E C H ŚW IA T .
264 N r 17.
slow, w postaci aerolitów , których badanie do n ad e r ważnych doprow adziło w y n i
ków.
Ju ż w odległej starożytności zjaw ianie się w naszej atm osferze ciał stałych i rozżarzo
nych przejm ow ało ludzi zdziwieniem , nie
kiedy naw et strachem . W spom nim y tu kilk a zjaw isk podobnych. A więc naprzód g rad kamieni, któ ry zbił nieprzyjaciół Iz ra e la w B eth H oron, za czasów Jozuego. W r o ku 467 przed nar. C hr. olbrzym ia b ryła spa
dła na ziemię w C hersonezie T rackim , nad brzegam i rzeki Aegos Potam os, o czem świadczy kronika w yryta na m arm urze, a przechow ana w biblijotece uniw ersytetu oksfordzkiego. W edług P lin iju sza, kam ień ten był dw a razy większy od kam ienia młyńskiego; był czczony przez m ieszkań
ców — i jem u to przypisano zw ycięstw o w bitwie, k tó ra wojnę P eloponesk ą zakoń
czyła. Podobną, b ry łę znaleziono w P esi- noncie we F ry g ii, której też cześć boską o d
daw ano. Przeniesiono j ą uroczyście do R zym u, gdzie j ą umieszczono w św iątyni zwycięstwa. K am ień ten niew ielki, czar
ny, o nieregularnej pow ierzchni, m iał otw ór w kształcie ust, k tó ry za zn ak cudow ny uważano. P otem H eljógabal sprow adził z Em ezu w S yryi kam ień, k tó ry , ja k o boga słońca czczono na P alaty n ie. Cześć, k tó rą aerolity otaczano, da się w ytłum aczyć przez m niem anie, że pochodziły one z nieba.
C hińskie kro niki w spom inają też o aeroli- tacli, średniow ieczna k ro n ik a w spom ina o k a m ieniu, który spadł w E nsisheim , z hukiem , podobnym do grzm otu w ro k u 1492, a w a
żył 260 funtów. W ieści o spadaniu kam ie
ni z nieba atoli jeszcze przed stu laty p r z y j
mowano z niedow ierzaniem , w ydaw ały się bow iem sprzecznem i z praw am i kierujące- mi rucham i ciał niebieskich. Nie chciano w ierzyć w żadne zboczenia ani zaburzenia w praw idłow ym ich ruchu. Niem ogąc zro zum ieć zjaw iska łatw iej było przeczyć, cho
ciaż dodać należy dla uspraw iedliw ienia, że do niew iary usposobiały bajki i w ym ysły, tow arzyszące opisom spadania aerolitów .
Po m ijam y hypotezy filozofów greckich i dodam y do naszego w stępu, że dopiero w końcu ostatniego w ieku kw estyja się roz
jaśn iła, zw łaszcza po stw ierdzeniu dw u w y padków spadnięcia aerolitów : 13 G ru d n ia
1798 r., o godz. 8-ej wieczorem, niedaleko B enares i w L ’A igle, w departam encie O r
ne, 26 K w ietnia 1803 roku, o godz. 1-ej po połud niu .
N ietylko pochodzenie aerolitów je s t cie- kaw em ; ich skład i budowa petrograficzna przedstaw ia rów nież obszerne pole do ba
dania.
I.
Z jaw iska tow arzyszące spadaniu aeroli
tów różnią się w szczegółach, ale ogólne ich cechy są mniej więcej stałe i świadczą o tem, że aero lity pochodzą z nieziemskich sfer. N aprzód ukazuje się ku la ognista (bo
lid), k tó ra silnie świeci, jeże li zjaw isko ma miejsce w nocy, a i w dzień może być d o strzeżona. W m iarę zbliżania się do ziemi, pozorna średnica aerolitu zw iększa się. D ro gę bolidu znaczy smuga ognista, w idzialna z w ielkiej naw et odległości i, rzecz godna zaznaczenia, bardzo słabo nachylona do p o ziom u. B olid, k tó ry spad ł 14 M aja 1864 ro ku , w O rgueil, w departam encie T arn -et- G aronne, był w idziany o 500 km oddalenia.
O bserw ow ano naw et dokładnie drogę jego, idącą w k ierun ku z zachodu na wschód, od S an tan d er i innych miejscowości w ybrzeży hiszpańskich do miejsca spadnięcia aerolitu.
Obliczono, że wysokość, na której zaczynają
j świecić bolidy, wynosi 60 kilom etrów i wię- i cej. In n ą cechę świadczącą o ich pocho
dzeniu kosmicznem, je st nadzw yczajna szyb
kość ich biegu, dochodząca do 60000 m na i sekundę; jestto szybkość, dająca się poró
wnać z szybkością planety bo lokom otyw a przebiega 30, a kula arm atnia zaledwie 500 m na sekundę.
P o dłuższym lub krótszym przebiegu w atm osferze, bolid pęka z hukiem , podo
bnym do grzm otu, a w strząśnienie byw a tak silne, że domy drżą niekiedy i miewa pozo
ry trzęsienia ziemi, ja k się to zdarzyło w s ta nie Jo w a, w L u ty m 1875 r. H u k ten po
w staje w wysokości, w której bardzo już rozrzedzone pow ietrze złym je st p rzew o
dnikiem dźw ięku, można więc mieć w yobra
żenie, jak jest silny. N ieraz widzieć można smugę pary, znaczącą drogę m eteoru. W szy stkie te zjaw iska m ają miejsce nietylko w różnych okolicach, ale w różnych porach
N r 17. W SZ EC H ŚW IA T . 265 dnia i ro ku, często w czasie pogody; burze
więc i trąb y pow ietrzne żadnego na nie w pływ u nie m ają. P rzytem bolidy p rz y byw ają do nas z rozm aitych stron nieba;
w idzialna szybkość ich biegu, będąc zależną od innych czynników , zm ieniać się musi w m iarę stosunku, w jak im pozostaje dróga bolidu do drogi kuli ziemskiój.
W sk u tek w szystkich powyższych okoli
czności, obserw ator odpowiednio umieszczo
ny słyszy świst, podobny do świstu p rzela
tującej ku li arm atniej. W Chinach przy
rów nano go do św istu skrzydeł dzikich gęsi lu b do szelestu rozdzieranej tkaniny. Świst ten je s t skutkiem przebiegu w pow ietrzu i spadnięcia na ziemię jednego lub kilku ciał stałych.
W zew nętrznym kształcie aerolitów u d e
rz a przedew szystkiein ich ch arak ter odła
mowy— są one bowiem kanciaste, w postaci niekształtnych b ry ł w ielokątnych, o przy tę
pionych kraw ędziach.
Ilość aerolitów n araz spadających je s t na
der zm ienną i spada czasami jeden, czasami kilka, a niekiedy setki i tysiące kamieni.
W K niahyni na W ęgrzech, spadło ich około tysiąca, w L ’A igle trzy tysiące. D nia 30 Stycznia 1868 r. około P u łtu sk a spadł cały grad kam ieni, istnieją zatem ja k b y roje me
teorytów w przestrzeni. W chwili gdy te kam ienie spadają na ziemię, szybkość ich biegu w porów naniu do tej, ja k ą bolid, z któ
rego praw dopodobnie pow stały, posiadał przed pęknięciem , je s t znacznie mniejszą.
G dy b ry ły są duże, mogą się zagrzebać na k ilk a decym etrów w ziemię i zostać niepo- strzeżone. Mimo św iatła i hałasu, który w yw ołują m eteoryty, zadziw iają one swoją m ałością. Pom iędzy najcięższemi, wymie
nimy b ry łę żelaza m eteorycznego, spadłą w C harcas w M eksyku, a w ażącą 780 kg.
B ry ły żelaza m eteorycznego, znalezione w r. 1875 w B razylii, dosięgały 25000 kg, je s t to jed n ak m axim um ich wagi. Co do kam ieni właściw ych, kamień ważący więcej niż 300 kg, ja k ten, któ ry spadł wNew Con- cord 1 M aja 1860 r., je s t rzadkim w yjąt
kiem , a nie często też się zdarzają aerolity więcej niż 50 kg ważące. W L ’A igle i P u ł
tusku najcięższe bry ły nie przew yższyły 9 kg. N iektóre m eteoryty m ają zaledwie wielkość orzecha włoskiego lub laskowego;
na śniegu łatw o dopatrzyć i mniejsze: w Iles- sle pod U psalą, znaleziono ważące kilka de- cygram ów , a jed en ważył tylko sześć cen- tygram ów . Te ziarn k a nie były ułam kam i, ale każde było m eteorytem zupełnym , t. j.
otoczonym naw pół stopioną czarną sko ru pą. G dyby nie śnieg, byłoby trudno do- strzedz takie odrobiny na pow ierzchni zie
mi. M imowoli nasuw a się pytanie, dlacze
go rozm iary m eteorytów są ta k nieznaczne?
czemu się nie znajdu ją bryły takie ja k nasze pagórki?
G dy dużo m eteorytów spada na raz, roz
d zielają się one na przestrzeń ow alną, której oś odpow iada kierunkow i drogi bolidu i na której są one, że tak powiemy, przesiane i ułożone stopniowo od najw iększych do najm niejszych. W O rgueil przestrzeń t a n a której zebrano kam ienie w 60 miejscach miała 20 km długości, a 4 km szerokości; oś tej przestrzeni m iała kierunek z zachodu na wschód t. j . k ierun ek drogi bolidu, najw ięk
sze aerolity leżały na początku tej elipsy, najm niejsze zaś na końcu. M eteoryty w chw ili spadania nie są rozżarzone, ale tak gorące, że nie można ich dotknąć, rozgrza
nie to je d n a k je st tylko powierzchownem ; w ew nątrz są one zupełnie zimne. G dy spa- [ dły aerolity w D hurm salla w Indyjach w ro
ku 1860, obecni rozbiw szy kam ienie rospa- j lone z zew nątrz, z zadziwieniem znaleźli lodow atą tem peraturę w ich środku. W n ę
trze kam ienia zachow uje więc zimno prze
strzeni planetarnych, pow ierzchnia jest g o rąca, bo przed chw ilą była rospalona; kon
trast zaś ów w ynika z tego, że kam ień je s t złym przew odnikiem ciepła i rozżarzony był w nader krótkim czasie.
Skutkiem tego rozgrzania je s t czarna p o włoka, będąca ch arak terem aerolitów , nie- dochodząca m ilim etra grubości; je s t ona zwykle matowa, a rzadko błyszcząca, świad
czy zaś o wysokiej tem peratu rze, jak iej ae- ro lit przez pewien czas ulegał. R ozżarze
nie je s t skutkiem szybkości, z ja k ą bolid a t
mosferę przebiega; pow ietrze gw ałtow nie uciśnięte w ytw arza wielką ilość ciepła, co na m ałą skalę widzimy w krzesiwlcu pneu- matycznem. O toczony powietrzem rozża- rzonem, bolid sam się rozżarza.
Nie wiadomo jed n ak , z jakiej sfery po
chodzą m eteoryty, jakiem i idą drogam i, nim
266 w s z e c h ś w i a t. N r 17.
je sita ciążenia zm usi do spadnięcia na zie
mię. U w ażano je daw niej za p ro d u k ty m niem anych w ulkanów księżycowych lub za asteroidy, przebiegające pom iędzy M ar
sem a Jowiszem , ale od czasu, kiedy bada
nia S chiaparellego przypisują kom etom pe- ryjodyczne roje gwiazd spadających, może
my też przypuszczać, że aerolity pochodzą ze sfer, leżących za obrębem naszego syste
mu słonecznego.
G w iazdy spadające u kazują się m ilijona- mi w pew nych epokach, liczą ich kilk a mi- lijonów rocznie. P odobne są do m eteory
tów co do szybkości biegu, ale się różnią od nich w jednym punkcie. D nia 27 L is to p a da ro k u zeszłego uw ażano m iędzy 5-tą a 11-tą godziną wieczorem, n a p ołudniu F ran cy i i w A lgierze, istny deszcz gw iazd, pow tórzenie zjaw iska z dnia 27 L isto p ad a 1872 r. P ow ód zjaw iska leży w tem , że zie
mia spotyka substancyje, pochodzące z k o mety p eryj ody cznćj Biela; gw iazdy te je d n a k nie sprow adziły n a ziemię żadnego m eteo
ry tu , te bowiem zapew ne są w zw iązku z planetam i, podczas gdy gw iazdy sp adają
ce do kom et się swoją n a tu rą zbliżają. M ię
dzy jednem i a drugiem i je s t ta k a różnica, ja k m iędzy gazami i param i a ciałam i sta
łem i.
(d. c. n.)
I DZIEJÓW GYWILIZACTI.
W edług wykładu wstępnego p. iete u rn e a u w Szkole Antropologii w Paryżu,
podał B.
(Dokończenie).
L ite ra tu ra G reków i R zym ian obfituje w podania o czasach przeddziejow ycli. T ra - dycyja wieku kam iennego b y ła ja k n aj po
w szechniejsza w całym świecie klasycznym . P rzypom nijm y sobie kilka znanych św ia- j dectw.
L ukrecy ju sz (D e n a tu ra re ru m ) ta k nam przedstaw ia daw niejszą ludzkość „ . . . . ża- i den śm iertelny nie znał uży tk u żelaza, ża- j den silnemi ram iony drzew nie u p ra w iał i
w ogrodzie, ro li nie k ra ja ł w za g o n y ---- Nagości, drżącej od zimna, nie um iał czło
w iek osłonić, chociażby skórą odartą ze swój łowieckiej zdobyczy. W pieczarach górskich się ch ro n ił i, leśnój podobny dzi
czy, pod krzakiem k ry ł się od deszczu, w gąszcze przed wichrem uciekał, w skały szczelinie schow any na słońca prom ienie czekał.... Strasznego wodza m iał w głodzie a w sile praw o jedyne.... Stopę m iał lek ką, dłoń silną. K am ieniem zdała, a zbliska g ałęzią n iezdartą z k ory w w alce o życie z a b ija ł krw iożercze leśne potwory** ’).
M itycznem uosobieniem ty ch starożytnych podań je s t H erk u les ze straszną m aczugą w dłoni, w skórę zwierzęcą odziany. P o rów najm y z opow iadaniem o nim to, co H o m er mówi o cyklopach troglodytach.
D y jo d o r tw ierdzi o pierw szych ludziach, że byli to nędzarze dzicy, nadzy, bez p rz y tu łk u , bez znajomości ognia, zimą chronią
cy się w pieczarach (L ib. I, v. 8). O pisuje Ichtyjofagów , m ieszkających nad zatoką P e rsk ą , którzy są zupełnie nadzy, m ieszka
j ą w pieczarach, żyw ią się rybam i, ślim aka
mi, fokami i innem i m orskiem i zw ierzęty, k tó re k ra ją w k aw ałk i ostrem i kam ieniam i (L . I I I , 14, 15). Ci spom iędzy nich, którzy pieczar nie znaleźli, budują sobie schroni
ska z żeber w ielorybich, przeplecionych tra wami morskiem i. In n i ry ją ja m y w o g ro m nych stosach m orszczyn, zlepionych p ia
skiem (I II, 18), to je s t budują pieczary sztu
czne. D la zm arłych czci nie znają, ale po- p ro stu rzucają ich w morze (tamże). O prócz
! nich są jeszcze i T roglodyci właściw ie tak zw ani, którzy wałczą, rzucając kam ienie lub strza ły i duszą starców i chorych, jeżeli ci
j wczas nie um ierają (III, 22). P o T ro glo- j dy tach godni są w zm ianki Libijczycy, któ
rzy n a bitw ę idą z trzem a w łóczniam i i k il
kom a kam ieńm i w skórzanym w orku, a względem obcych nie znają ani w iary ani spraw iedliw ości; C eltow ie m ają również dzikie zwyczaje, m iędzy innem i — zabijają wszystkich cudzoziemców. Zwyczaj zabi
ja n ia cudzoziem ców b y ł pow szechny i A r-
'j W olny przekład.
N r. 17. w s z e c h ś w i a t. 267 ffonauei w K olchidzie znaleźli go vv całej si
le (X L V I).
P lato n (De Legibus, I I I ) pow iada, że po potopie trw a ła epoka, w której ludzie nie znali m etali a żyli rodzinam i, otaczając naj
starszego „niby pisklęta m acierz sw oję“.
W obrzędach religijnych zakrzepło m nó
stwo starożytnych zwyczajów. H oracyju- sze przed walką zabili ofiarę nożem kam ien
nym (T. L ivius, L ib. I, 24). P rz e d zabal
samowaniem, E g ipcyjanie z um arłego w y
dobywali wnętrzności, używ ając do tego no
ża „z kam ienia etyjopskiego“ (H erodot, II, 8 6 ).
U H ero d o ta (H istoria, V, 16) spotykam y także m ało archeologom znany opis palafi- t.u. Z najdow ał się on w T racyi i był za
m ieszkany przez Peonijczyków . „N a środ
ku jeziora, na długich palach są ułożone po
kłady; jed en m ost tw orzy w ąskie przejście od strony lądu. Zdaw ien daw na mieszkań
cy wspólnemi silam i biją pale, które pod
trzym ują pokłady i u trzym ują je , zachowu
ją c następujące praw o: każdy mężczyzna, skoro pojm ie żonę, je s t obowiązany wbić | trzy pale, przyniósłszy w tym celu drzew a z góry, zwanój O rbeles; a każdy posiada kilka żon. M ieszkają w taki sposób, że każ
dy na pokładzie m a swoję chatę, w którój się mieści, a w podłodze każdej chaty je s t klapa, otw ierająca się na jezio ro . Dzieci są zawsze uw iązane za nogę powrozem z si
towia, z obawy, żeby nie w padły do wody.
B ydło i konie żyw ią rybam i, których obfi
tość je s t ta k w ielka, że otworzywszy klapę i opuściwszy koszyk n a sznurze, nie p otrze
bują długo zostaw iać go w wodzie, żeby go wydobyć n apełnionym '4.
Ł atw o byłoby nam pomnażać przykłady tego rodzaju. Dość jed n ak , sądzimy, p rzy toczonych, ażeby dowieść, że, niezależnie od poetycznego zm yślenia o złotym wieku ludz
kości, starożytni uznaw ali się za potomków przedhistorycznych dzikich ludzi, których nieprzeistoczeni następcy żyli zresztą współ
cześnie z nimi i dokoła nich.
P rzem ysł i sposób życia dzikich przedhi
storycznych był tak iż sam, ja k przem ysł i sposób życia dzikich nam współczesnych.
To spostrzeżenie w ypow iedział pierw szy L ubbock w A nglii, a także H am y we F ra n -
cyi. T en ostatni zw raca uw agę, że jeszcze Jussieu w r. 1723 w wielu pism ach zw racał na to uw agę. Podobieństw a są liczne, czę
stokroć uderzające, zawsze bardzo ciekawe i pom nażają się nieustannie w m iarę postę
pów archeologii przeddziejow ój. P rzy to cz
my kilka przykładów .
G rot obsydyjanow y, osadzony na drzew cu, a pochodzący z Nowój K aledonii, je st w ierną kopiją grotu krzem iennego z w arstw napływ ow ych nizin departam entu Sommy.
Siekiera kam ienna z A bbeville je s t w tej chwili używ ana jeszcze przez mieszkańców A ustralii. M ieszkańcy Ziemi Ognistej i E s
kimosi krzeszą dziś jeszcze ogień zapomocą krzem ienia i kaw ałka p iry tu żelaznego, ja k to czynił człowiek przeddziejow y zC haleux.
H iperborejczycy wogóle w yrabiają dotych
czas narzędzia z kości i ozdabiają je takie- miż samemi rysunkam i, ja k widzim y na w y
kopaliskach z M adeleine. M inkopowic z wysp A ndam ańskicli robią dzisiaj takież same urn y , ja k te, k tó re wykopujem y w b a r
dzo wielu miejscach w Europie. N a Nowej G w inei dotąd są zam ieszkiwane palafity, słowo w słowo zgodne z opisem H erodota.
Szczątki kuchenne, znajdow ane głównie w D anii i sięgające okresu kam ienia g ła
dzonego, są grom adzone i w t<5j chwili na Ziemi O gnistej, w A u stralii i w wielu in
nych miejscach; b rak u je też w nich, tak sa
mo ja k w przeddziejowych, kości wszelkich zw ierząt domowych, oprócz psa. W iele plemion, chcąc zagotow ać wodę, rzuca do niój rozgrzane kam ienie; tak postępowali mieszkańcy H ebrydów jeszcze w X V I wie
ku, używając skór zw ierzęcych zam iast garnków , które im nie były znane •— zw y
czaj ten odnosi się do epoki, poprzedzającej odkrycie g arncarstw a. Tasm ańczycy, A u stralijczycy i m nóstwo plemion am erykań
skich znajduje się obecnie w okresie kam ie
nia łupanego. Nowokaledończycy i P o li
nezyjczycy doszli ju ż do kam ienia gładzo
nego, ale jeszcze nie wrynaleźli garncarstw a.
Papuasow ie, G uaranow ie i inni są ju ż g a rn carzami, ale nie używ ają kółka g arn carsk ie
go, lecz, na wzór naszych przodków z epoki kam ienia gładzonego, każą swym żonom w ręku modelować w yroby gliniane. M c- lanezyjczycy za spichlerz mają m orze, lecz nic wynaleźli jeszcze dotąd w ędki, która