• Nie Znaleziono Wyników

JVe. 17 (1403). W arszaw a, dnia 25 kw ietnia 1909 r. Tom X X V III.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "JVe. 17 (1403). W arszaw a, dnia 25 kw ietnia 1909 r. Tom X X V III."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JVe. 17 (1 4 0 3). W arszaw a, dnia 25 k w ie tn ia 1909 r. Tom X X V I I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYMI.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".

W Warszawie: ro c z n ic r b . 8, k w a rta ln ie r b . 2.

Z przesyłką pocztową ro c z n ie r b . 10, p ó łr . r b . 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W R e d ak cy i „ W sz e c h św ia ta " i w e w sz y stk ic h k s ię g a r­

niach w k ra ju i za g ran icą.

R e d a k to r „W szechśw iata** p rz y jm u je ze sp raw am i re d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie o d g o d z in y 6 d o 8 w ieczo rem w lo k a lu re d a k c y i.

A d r e s R e d a k c y i: K R U C Z A .Nk 3 2 . T e le fo n u 83-14.

L A. POLLOCK

profesor F izyk i w U n iw ersytecie w Sydneyu.

T E O R Y Ą E L E K T R O N O W A Ł U K U Y O L T Y ł).

1. W s t ę p . Opis ogólny zjawisk, za­

chodzących w lu k u Volty, o p a rty n a t e ­ oryi e lektro now ej, podał profesor J. J.

Tho m son w dziele swem: „ 0 przew odze­

niu e lek tryczno ści przez g a z y “. P r z e d ­ m iotem p ra c y niniejszej j e s t ty lk o roz­

p a trz en ie zagadnień, k tó re w y ła n ia ją się z wyników, o trz y m a n y c h p rzez D uddella w t o k u b a d a ń n a d siłami elektrobodźcze- m i łu k u elektrycznego. Badania te, prze­

prow adzone z w ła ściw ą te m u fizykowi pom ysłow o ścią i zręcznością, doprowadziły do w ażnego o d k ry c ia w łu k u dwu je d n o ­ cześnie sił clektrobodźczych: j e d n e j, sk ie­

row anej n aprzód, d ru g ie j— wstecz, a do­

k o n a n e p o m iary rozw iązały ostatecznie

') P hilosop hical Magazine, marzec,

19 0 9

r.

A

N o te on the Electron Theory o f th e Carbon

A r c .

B y I.

A .

P oilock , professor o f P bygics in tlie U n iversity o f Sydney.

j d a w n y p ro b le m a t o rodzaju rozm ieszcze­

n ia p o ten c y a łu pomiędzy węglami.

2. W y n i k i d o ś w i a d c z a l n e , W p rzypad ku p r ą d u p rostego o n atężeniu 9,91 am perów w łuku, długim na 6 mil- lim etró w pomiędzy w ęg lam i firmy Con­

rad ty Norris o ś re d n ic y ll-m ilim e tr o w e j, Duddell z na jdu je n a s tę p u j ą c y obraz ró ­ żnicy potencyału w łuku. P r z y pow ierz­

chni anody w y s tę p u je siła elektrobodź- cza, skierow ana w stecz o w a rto śc i 16,7 woltów, za k t ó r ą w obrębie niezm iernie małej odległości od pow ierzchni anody p rzy p a d a spadek p o ten cy ału o 16 woltów, n a stę p n ie znowu s p a d ek o 25 woltów wzdłuż słupa p a ry , dalej spadek o 11,7 woltów w obrębie nieznacznej odległości od k a to d y i wreszcie przy samej po­

wierzchni k a to d y siła elektrobodźcza o w a rto śc i 6,1 wolta.

3, S i ł y e l e k t r o b o d ź c z e w ł u ­ k u . Gdy j o n o m a s i e .m p o ru sza się swo­

bodnie pomiędzy dw om a p u n k tam i, po­

między którem i różnica p o ten c y a łu w y ­ nosi V je d n o s te k p o ten cyału , to p u n k t t e n osiąga prędkość, k tó rą znaleść mo­

żna z w yrażenia na pracę w y k o n a n ą w e ­ dle wzoru:

£ mv2 = Ve

(2)

258 W SZ E C H SW IA T .Ne 17

gdzie v j e s t p ręd k o śc ią końcow ą, a e ła ­ dunkiem jo n u . A zatem , jeżeli w j a k i m ­ kolwiek p rze k roju po przeczn y m obwodu jo nom udzielona j e s t e n e rg ia w takiej ilości, że są one w y r z u c a n e z te g o p r z e ­ k ro ju z p ręd k o ś c ią v, to w p rzekro ju ty m um iejscow ione j e s t to, co pod w zględem e le k try c z n y m ró w now ażn e j e s t sile elek- trobodźczej, k t ó r ą w y ra ż a wzór:

V = V, - ( 1 )

gdzie v oznacza tera z p ręd k o ść r z u tu , tj.

prędkość, z j a k ą w y rzucan e są jo n y.

Zakładając, że e le k tro n y i j o n y d o d a­

tnie w y rz u c an e s ą z pow ierzchni rozża­

rzonego w ęgla z p rędkościam i, k t ó r e z a ­ leżą od te m p e ra tu ry , p o w in n iśm y ocze­

kiwać, że w obwodzie, z a w ie r a ją c y m złą­

czenie ogrzanego w ę g la i gazu, z n a jd z ie ­ m y to, co m ożnaby n a z w a ć ró żn icą po- te n c y a łu powierzchniow ą, p rzy z e w n ę tr z ­ nej w a r s tw ie w ęgla. Ta siła e lektro- bodźcza pow ierzch n iow a j e s t w k a ż d y m razie różnicą po m iędzy siłą e lektro bo d ź- czą, b ęd ą cą w y nik iem w y r z u c a u ia e le k ­ tronów , a tą, k tórej źródłem j e s t em isy a jo nów dodatn ich . P o n ie w a ż w ed łu g wszelkiego p r a w d o p o d o b ie ń s tw a w a rto ść

j e s t daleko w ięk sza w w y ra ż en ia mtr

2e

razie e le k tro n ó w aniżeli w razie jo n ó w dodatnich, przeto w y s ta rc z y , je ś li ch o ­ dzi o opis ogólny, u w z g lę d n ić je d y n ie siłą elektrobodźczą, w y n i k a ją c ą z w y rz u ­ cania elektronów .

Jeżeli węgiel g o rą c y j e s t e le k t r o d ą od- je m n ą , tak, iż e le k tro n y w y rz u c an e są w k ie ru n k u , w k tó ry m j o n y d o d a tn ie u n o ­ szone są przez pole, to p o w ierzch n io w a różnica p o te n c y a łu j e s t siłą e le k tro b o d ź ­ czą, sk ie ro w a n ą naprzód, k t ó r a dopom aga przepływ ow i p rąd u, j a k to o d k ry ł Dud- dell przy katodzie łuku. Jeżeli, prze ciwnie, węgiel g o rą c y j e s t e le k tro d ą do­

datnią, tak, iż e le k tro n y w y rz u c an e są w k ieru n k u , p rz e c iw n y m k ieru n k o w i, w k tó ry m jo n y d od atn ie unoszone są przez pole, to pow ierzchniow a różnica p o t e n ­ cyału j e s t siłą e le ktro bod ź c z ą w steczną, k t ó r a sprzeciw ia się przep ły w ow i prąd u , j a k to się dzieje p rzy anodzie łuku.

W id z im y więc, że te o r y a w p r o s t y s p o ­

sób tłum aczy n am istnien ie i k ie ru n e k sił ełektrobodźczych, k tó re z n a jd u je m y dośw iadczalnie. U w zględ niając w arto ści ty ch sił, podane w p a ra g ra fie drug im , i wiedząc, że dla e le ktro nów sto s u n e k

m 1,86X 1 0 7 j e d n o s t e k e le k tro m a g n e ­ tycznych, dojdziemy, po w staw ieniu tej w artości w rów n a n ie (1), do w yniku, że p rzy anodzie łu k u e le k tro n y w y rzucan e są z prędkością 2,5 X 108 c e n ty m e tró w na s e kundę, p rzy kato dzie zaś z p ręd k o ­ ścią l , 5 X ! 0 8.

§ 4 A n o d o w y , s p a d e k p o t e n ­ c y a ł u . Niech A 'B ' prze dstaw ia n am na figurze ślad pow ierzchni anodowej. Z tej

pow ierzchni e le k tro n y w y rz u c an e są w wielkiej liczbie w s k u t e k wysokiej t e m ­ p e r a t u r y k r a t e r u i ze znaczną p rędkością początkow ą. E le k tr o n y te z d e rz a ją się z cząsteczkam i gazu w ro zm aity ch odle­

głościach od powierzchni anodowej. P r z y ­ puśćm y, że długość S p rz e d s ta w ia o d ­ ległość .średnią, tak , iż, g d y chodzi o opis ogólny, można przy ją ć, że zderzenia za­

chodzą w płaszczyznie, rówmoległej do po w ierzch ni anodowej w odległości S, tj.

w płaszczyznie, k tórej ślad oznaczony j e s t na r y s u n k u p ro stą A B . T ę odległość S e le k tro n y p r z e b ie g a ją ru ch e m o p rz y ­ ś pieszeniu odjem nem, ponieważ po ruszają się t u w bre w sile, czynnej w polu, a w y ­ n ik ie m ich zderzeń z cząsteczk am i j e s t tw orzenie się w A B J o n ó w m olekularn ych o d jem nych. Ponieważ w sz y stk ie ta k u tw o ­ rzone jo n y w ę d r u ją do anody, ale z po­

wodu, że m asa ich j e s t większa, czyn ią to z p rędk ośc ią m niejszą od p ręd ko ści elektro nó w , przez k tó re zo stały u tw o rz o ­ ne, p rze to w p rz e strz e n i pom iędzy A 'B ' a A B n a g ro m a d z a ją się j o n y odjemne.

Nadto, poniew aż elek tron y w y rz u c an e po­

r u s z a ją się ku A B ru che m o przyśpiesze­

niu odjem nem. g d y tym c z ase m j e n y - o d -

(3)

M 17 W SZEC H SW IA T 259

da la ją się od A B ru c h e m o przyśpiesze­

niu dodatniem , przeto m a k sy m a ln e n a g ro ­ m adzenie p rz y p a d a w okolicy tego w ła ­ śnie przekroju.

Liczba jon ów dodatnich, w yrzu can y ch z pow ierzchni anodowej, j e s t dro b n a w p orów n aniu z liczbą w y rzu c an y c h e le k ­ tronów; w s k u t e k tego e le k try z a c y a na praw o od A B j e s t odjem na, a gęstość jej j e s t znacznie w iększa od gęstości elek- try z a cy i w słupie pary, z najdującym się n a lewo od tej płaszczyzny.

Rów nanie P o issona uczy nas, że t a k i e ­ mu n a g ro m a d z e n iu jonów odjem nych w pobliżu pow ierzchn i anodowej to w a ­ rzyszy s tro m y g r a d y e n t potencyału, co n am tłu m ac z y istnienie dobrze znanego s p a d k u p o ten c y a łu przy anodzie.

J o n y odjem ne gro m a dz ą się dopóty, dopóki anodowy sp ad ek po tencyału w y ­ s ta r c z a do doprow adzania w y rz u c an y c h jon ów do s ta n u spoczynku na k r a ń c u ich średniej odległości <S. S p a d e k nie może b y ć większy, ponieważ w przeciw nym razie n ie k tó re z pomiędzy elek tro nó w b y łyb y d oprow adzane do s ta n u sp o czyn ­ ku jeszcze prze d zderzeniem z cząstecz­

kami, w k tó r y m to p rz y p a d k u tw o rzy ła ­ by się n iew ielka liczba jonów, i s p a d e k p o ten c y a łu m alałby w m iarę zm niejszania się gęstości elektryzacy i. Z tego p u n k tu w idzenia należałoby oczekiwać, że spadek p o te n c y a łu anodow y będzie ró w n y po­

wierzchniow ej różnicy potencyału, od k t ó ­ rej zależy p ręd k o ść wyrzucania.

W przy pad k u, o k tó ry m mowa, siła elektrobodźcza w ste cz n a wynosiła 16,7 woltów. J e s t to w ysokość skoku p o te n ­ cyału, k tó re g o p rzyczy n a leży w zjaw is­

k a c h ciep ln ych , w y w ierający ch wpływ n a przechodzenie elek tron ó w przez w a r ­ s tw ę pow ierzchow ną, oraz w tej energii, z j a k ą e le k tro n y zanurzają się w gaz.

Zgodnie z powyższem , ta o s ta tn ia rów na się an o d o w e m u spad kow i potencyału, k t ó ­ ry w ty m razie w ynosi 16 woltów. To, że różnica p om iędzy tą w a rto śc ią a siłą elektrobodźczą w s te cz n ą w y nosi zaledwie 0,7 wolta, zdaje się przem aw iać za p r z y ­ puszczeniem , p o dstaw ow em d la całej kwe- styi, że w w y ra ż en iu n a pow ierzchniow y sk o k p o ten c y a łu g óru je n a d w szystkiem

wyraz, k tó ry p r z e d s ta w ia energię prze­

noszenia się w y rz u c an y c h elektronów.

5. K a t o d o w y s p a d e k p o t e n ­ c y a ł u . Niech fig u ra 1 prze dstaw ia t e ­ raz węgiel odjem ny. Z pow ierzchni A 'B ' e le k tro n y są w y rzucane z prędkością

= 1,5 X 108 c e n ty m etró w na sekundę,—

prędkością, której źródłem j e s t powierz­

chniow a różnica po tencyału, rów n a 6,1 wolta. P rędk ość e le k tro n ów w z ra sta po chwili wyrzucenia, a .to w s k u te k is tn ie ­ nia siły elek trycznej w polu, i, je ś li p rzy j­

miemy, że k atodow y s p a d ek po tencyału w ilości 11,7 woltów n a stę p u je na odle­

głości S, odpowiadającej w arto ści ś re d ­ niej, to okaże się, że e le k tro n y zderzają się w A B z cząsteczkam i gazu z p r ę d ­ kością 2,6 X 1 0 8 c e n ty m e tró w n a sekundę, ró w n ą tej, ja k ie j n a b y ły w s k u te k swo­

bodnego spad ku o 17,8 woltów.

W gorącym gazie zderzenia, zachodzą­

ce w takich okolicznościach, s ta ją się źró­

dłem jonizacyi, tak, iż w przekroju A B w y tw a r z a ją się oba rodzaje jonów , przy- czem jo n y odjem ne poru szają się na r y ­ s u n k u na lewo, dodatnie zaś w ę d ru ją zwolna na prawo.

Te elektrony, k tó re zderzają się z czą­

steczkam i, po przeleceniu drogi, m n ie j­

szej od średniej, mogą nie mieć energ ii dostatecznej do jonizacyi; w ty m razie w y tw a rz a się pew na liczba jonów mole­

k u la rn y c h pomiędzy A B a powierzchnią katodow ą, k tó re p o tem giną, być może, s k u tk ie m ponownego łączenia się z przy- byw ającem i dodatniemi. Ponieważ, jon i- zacya ta zachodzi z pewnością w okolicy A B , przeto pomiędzy płaszczyzną tą a k a ­ todą z n a jd u je m y najw iększą gęstość e le k ­ tryzacyi dodatniej; oznacza to, wedle ró­

w n a n ia Poissona, s tro m y g r a d y e n t po ten ­ cyału, k tó ry odpowiada dobrze z nanem u ka todow e m u spadkowi potencyału.

Należy zauważyć, że w rozwoju ł uku wielkość katodow ego sp a d k u p otencyału osiąga granicę (dosięga kresu) wtedy, gdy jo n iz a c y a w s k u te k zderzenia n a koń­

cu średniej odległości rzu tu od k a to d y

całkowicie się ustali. W ty m razie w a r ­

tość, znalezioną przez Duddelia można

przyjąć za s ta łą c h a r a k te r y s ty c z n ą dla

łu k u Yolty.

(4)

'260 W S Z E C H Ś W IA T j \I® 17

6. S ł u p p a r y . Łatw o ść, z j a k ą łu k może by ć p r z e s u n ię ty przez drobne n a ­ w e t siły m a g n e ty cz n e , p rz e m a w ia za p o ­ glądem , że z n a cz n a część p r ą d u p rzech o ­ dzącego przez slup p a r y m a sw e źródło w ele k tro n a c h , p o ru sz a ją c y c h się ze z n a­

czną prędkością. P oniew aż siła e le k tro ­ bodźcza: w słupie tym , w y n o s z ą c a w opi­

s y w a n y m p rz y p a d k u około 4 woltów na m ilim etr, s tan o w czo nie n a d a je się do p r o w a d z e n ia w s ta n ie niezm ien io n y m ro ju e le k tro n ó w poprzez cząstec z k i i j o n y d odatnie, przeto g a tu n e k p rze w o d n ic tw a , k t ó r y w y s tę p u je w słupie p a ry , w y d a je się b y ć o dm ien ny od tego, z ja k im s p o ­ t y k a m y się zw y k le w p r z y p a d k u gazów.

Być może, że w razie w a rto ś c i k r y t y ­ cznej s p a d k u kato d o w e g o zd erzanie się w y rz u c an y c h ciałek z c z ą s te c z k a m i m o ­ cno ogrzanego gazu d a je p o c z ąte k s t o ­ pniowej w ym ian ie e le k tro n ó w p o m ię dz y atom am i, k tó re n a b y ły pewnej o ry en ta - cyi, na p r z e s trz e n i całego słu pa p a r y — j e d n e m słowem, że zachodzi t u coś t a ­ kiego, j a k w h y p o tez ie J. J. Th om so n a, tłum aczącej przewodzenie przez m etale.

W ta k im razie m o żn a b y uw ażać, że ele k tro n y są prow ad zo n e od a to m u do atom u bez osłab ienia e n e rg ii i ty m sp o ­ sobem d osięg ają p o w ie rz c h n i anodowej z; pręd k o śc ią k r y ty c z n ą c z ąstek , r o z p o ­ czy n ają cy c h w y m ian ę z d ołączeniem p r ę d ­ kości, n a b y te j podczas p rz e la ty w a n ia przez anodow y spadek p o te n c y a łu czyli z s z y b ­ kością 3 ,6 X 1 0 8 c e n ty m e t r ó w n a seku n dę.

W ob ec o d k ry c ia T o w n se n d a , że w jo- nizacyi przez zd erzenie z a to m u w y p a ­ d a ją dw a e le k tro n y , przypu sz c z en ie p o ­ wyższe, d otyczące sposobu przew odzenia przez słup pary, pro w ad ziło by do p r z y ­ ję c ia objętości jo n iz a cy i wciąż w z r a s t a ­ jąc e j k u anodzie, co tłu m a c z y ło b y z a r ó ­ wno p o sta ć łu k u , j a k i p ro p o rc y o n a ln o ść pow ierzchni k r a t e r u do długości łuku.

Atoli pogląd ten, o ile b y ś m y go p rzyję li bez m odyfikacyi, nie d a je się pogodzić z fa k te m , że w słupie p a r y g ę sto ść elek- try z a c y i j e s t zerem , poniew aż jo n y d o ­ datnie, utw orzone w pobliżu anody, p o r u ­ szając się ku e le k tro d z ie odjem n ej, nie n a p o tk a ły b y rów nie g ę s te g o s tr u m ie n ia odjem nego.

7. S t r e s z c z e n i e . Koncepcya e le k ­ tronów, w y rz u c a n y c h z po w ierzchni r o z ­ żarzonego węgla, za sto so w a n a do zjaw is­

k a łu k u Volty, pro w adzi do n a s tę p u ją c e ­ go poglądu ogólnego n a rozmieszczenie p o te n c y a łu pom iędzy węglami:

1. Siła elektrobodźcza, działająca n a ­ przód na pow ierzchni katody.

2. Siła elektrobodźcza, działająca wstecz na pow ierzchni anody, zależna od te m p e ­ r a t u r y k r a t e r u .

3. S p a d e k p o ten c y a łu anodowy, ró w ny sile elektrobodźczej wstecznej przy ano­

dzie.

4. S p a d e k p o te n c y a łu k atodo w y takiej wielkości, że będąc do d a n y do 1, daje w a rto ś ć k ry ty c z n ą .

T aki obraz zja w isk a zgadza się z fak ­ tami, o d k ry te m i przez Duddella.

Poniew aż w a rto śc i p ow yższych w ie lk o ­ ści nie zależą od długości p rą d u i łuku, przeto s u m a 2, 3 i 4 mniej 1 przedstaw ia to, co otrzym ało miano siły ele k tro b o d ź ­ czej łu k u , k tó ra w u w a ż a n y m przypad ku wynosi 38,3 wolta.

Zgodnie z powyższem, p rędkości e le k ­ tronów p rz e d s ta w ia ją się, j a k n a slę p u je:

W chwili w y p a d a n ia z anod y— 2,5X 10*

cm n a seku nd ę.

W chwili w y p a d a n ia z k a t o d y —1,5X10*

cm, na sekundę.

Podczas zderzania się w końcu katod o­

w ego s p a d k u p o te n c y a łu 2 ,6 X 1 0 S cm/sek.

Podczas zderzan ia się z pow ierzchnią a n od ow ą —praw dopodobnie 3,6X10* cm/sek.

T łum . S. B.

G. H E L L M Ą N N.

P O C Z Ą T K I M E T E O R O L O G I I .

(Odczyt, w yg ło szo n y 28-go września 1908 roku w Hamburgu na X I-ym Zjeźdź i e T ow arzystw a

M eteorologicznego N iem ieckiego),

(Dokończenie).

N ajsta rsz e , j a k się zdaje, spostrzeżenia m eteorologiczne ilościowe pochodzą z p ie r­

wszego w ieku po Chr. z P a lesty n y , i m ia­

(5)

M 17 W SZEC H ŚW IA T 261

nowicie d o ty czą opadów, któ ry c h ro z m ia ­ r y właśnie w klim acie śródziem nom or­

skim wcześnie zostały uzn an e za nie zmiernie ważne w spraw ie w ydajności zbiorów. Je śli porów n am y śre d n ią ilość opadów, n iez b ę d n ą do dobrego zbioru, podąną w Misznah, księdze u tw o rów ży- dowskjch z owego czasu, z pom iaram i współczesnemi w Jerozolimie, to s tw ie r ­ dzim y wielką zgodność; s tą d można wy­

ciągnąć wpjosek, że klim at P a le s ty n y pod ty m w zględem od tego czasu nie uległ żadnej zmianie widocznej. Wiadomo, że przed la t y mniej więcej 70 A rago doszedł do tego sam eg o w niosku, opierając się n a d a n y c h fenologicznych, t. j. botanicz- no-geograficznych.

Ale i p o d sta w ę je d n e g o z najw ażniej­

szych przyrządów m eteorologicznych, m ia ­ nowicie te rm o m e tru , zaw dzięczam y k l a ­ syczn em u okresow i sta ro ż y tn e m u.

Zdanie ta k ie w yw oła zapew ne zdziwie­

nie, gdyż w ła śn ie w fachow ych kołach p rzyro dn iczy ch rozpow szechnione j e s t j e ­ szcze s ta r e m niem anie, j a k o b y czasy s t a ­ rożytne nie do ko nały niczego n a polu k o n s tru k c y i p rzy rz ą d ó w i że nie znały p raw ie e k s p e r y m e n tu . W spółczesne b a ­ dania filologiczne często z w ra ca ją się do rzgczy realnych zam iast do lite r a tu r y pięknej: im więcej ty m sposobem pozna­

j e m y przy rod niczą i tec h n icz n ą l i t e r a t u ­ rę Greków i Rzym ian, te m bardziej się prze ko n y w am y , że s ta r o ż y tn i i pod tym w zględem się odznaczyli, i to poczęści nie byle czem.

W fizyczno-technicznych dziełach Filo- n a z B izancyum , k tó ry żył praw dopodo­

bnie w Ill-im wieku przed Chr., oraz He- ron a z A łe k san d ry i, k tó ry żył po nim, przy pu szczalnie w I-ym w iek u po Chr., s p o ty k a m y się z dw om a a p aratam i, które z a s łu g u ją na nazw ę pierwowzorów ter- moskopów. Opis Pilona w rozpraw ie j e ­ go p. t. „De ing en iis s p ir itu a lib u s “ (o m a ­ szynach p ow ietrznych), której o ryginał g rec k i zaginął, a której zachow ał się j e ­ dynie przek ład a ra b s k i i łaciński, brzmi j a k n a stę p u je:

„P rzy g o tu j kulę ołowianą średniej wiel­

kości, p u s tą w e w n ą trz i przestro ną.

Niech nie będzie z b y t cienka, a b y zaraz

nie pękła, ani za ciężka, m usi by ć n a to ­ m ia st zupełnie sucha, a b y doświadczenie n asze lepiej się udało. Poczem zrób w niej u góry otwór, wsadź z g ię ty lew ar tak, aby sięgał praw ie do dna kuli. D r u ­ gi koniec lew a ra um ieść w naczyniu, na- pełnionem wodą. Koniec ten powinien, podobnie j a k w pierwszem naczyniu, s i ę ­ gać prawie do samego dna, aby ułatwić w y pły w wody... U trzy m u ję tedy, że jeśli um ieścim y kulę w słońcu, to po og rza ­ niu się kuli część powietrza, z a m k n ię te ­ go w rurze, zostanie w y p arta. Będzie to widoczne, gdyż p o w ietrze z r u ry p r z e j­

dzie do wody w postaci licznych pęche­

rzyków i w praw i wodę w ruch. P rz e ­ ciwnie, jeśli kulę um ieścim y w cieniu al­

bo gdziekolwiek, dokąd nie p rzen ika ża­

den promień słoneczny, to woda podnie­

sie się w rurze i w k oń c u przedostanie się nadół do kuli. Je śli tę o sta tn ią po­

tem znów um ieścim y w słońcu, to woda powróci do naczynia... I ile razy dośw iad­

czenie to powtórzym y, tyle razy w yw o­

łam y to samo zjawisko. O trzy m am y ten sam rezultat, jeśli kulę ogrzejem y na ogniu lub zapomocą gorącej wody...“

Nieco bardziej złożony j e s t przyrząd Herona, — n azyw a go on okapem (Xipac).

Je śli przyrząd te n o grzew any j e s t przez słońce, w ypuszcza krople.

Dzieło H erona o ciałach, w y w ołu jący ch ciśnienie (irveo{Łattxa), było w rękopisie bardzo, j a k się zdaje, rozpowszechnione w starożytności i we wczesnem średn io­

wieczu. Otóż rzecz ciekawa, że utw ó r ten w przeciągu zaledwie lat 17 (1575—

1592) ukazał się w przekładzie łacińskim nie mniej j a k dw a razy, we w łosk im — trzy razy i mniej więcej jednocześnie dał bodźca trzem ówczesnym uczonym, Gali euszowi, P o r ta i Drebbelowi do zbu­

dow ania term oskopu; w szyscy ci trzej uczeni robili dośw iadczenia w ty m kie­

r u n k u pod koniec w ieku XVI-ego.

T ak tedy odsłania się in te re s u ją c y związek między zdobyczam i fizycznemi w dw u okresach, odległych od siebie o 1800 lat.

J a k już wyżej wspom niałem, Grecy byli również pierwszym i, którzy usiło­

wali objaśnić w sposób n a u k o w y zjawi-

(6)

262 W SZ E C H Ś W IA T <N° 17

sk a a tm o s f e r y c z n e j b u d o w a li te o r y e m e teorologiczńe. W istocie, od czasów n aj- , sta rs z e j szkoły jo ń s k i e h filozofów p r z y ­

ro d y mało było m ędrców g re c k ic h , któ- rzyby się nie zajm ow ali j a k ą k o l w i e k g a ­ łęzią meteorologii. C o p ra w d a , ta o s ta t ­ nia obejm ow ała w t e d y o bszar znacznie . rozleglejszy, niż dzisiaj, gdyż poza w ła

ściw ą m eteo ro log ią we w spółczesnem t e ­ go słow a znaczeniu, wchodziła do niej w ięk sza część geog rafii fizycznej i a s tr o ­ nomii. Do n a ju lu b ie ń sz y c h p rze d m io tó w w b a d a n ia c h m ete orologicznych należały:

pochodzenie w iatrów , p r z y c z y n a opadów w ra z z p e ryod y c z n e m i w y le w a m i Nilu oraz te o ry a tęczy. Ale m eteorologow ie w daw ali się również w ie lo k ro tn ie w ogól­

ne sp ek u lacye kosmologiczne, k tó re c z ę ­ sto nie posiadały d o s ta te c z n y c h p o d s ta w , ok a z y w a ły się fa n ta s ty c z n e m i i były bez­

uż yte c z n e, je ś li j e sądzić będ ziem y z p u n k t u w id z e n ia p ra k ty c z n e g o . W tej pogoni za teo re ty z o w a n ie m p o su nięto się ta k daleko, że m eteoro lo g ia za czasów S o k r a te s a z d y s k re d y to w a n a z o stała o s ta ­ tecznie. U k u to w A te n a c h n o w y w y ra z ((Aerstope^śo^C n a m ie js c e jj,eTso)póXoyo<;) dla człowieka, k tó ry paple o g ó rn y c h r z e ­ czach, a k om ed ya A r y s to f a n e s a „ C h m u ­ ry" została, j a k się zdaje, n a p is a n a u m y ­ ślnie w celu w y ś m ia n ia ow y ch „ te o r e ty ­ ków “.

Chłosty, w y m ie rz a n e k u ją c y m h ypote- zy m iały s k u te k zb aw ien n y , g d y ż odtąd t rz y m a n o się bardziej rzeczyw istości;

i j u ż w sto łat później w b a d a n ia c h m e ­ teorologicznych do konano ta k ic h p o s tę ­ pów, że A ry s to te le s był pierw szy m , k t ó ­ r y był w s ta n ie zbudow ać s y s te m a t y c z ­ n y g m a c h n a u k o w y m ete o ro lo g ii i po­

kierow ać b a d a n ia m i p rz y s z ły c h pokoleń przez l a t blisko d w a ty sią c e. Z współ- j czesnego p u n k t u widzenia, m ete o ro lo g ia A r y s to te le s a j e s t oczywiście o d d a w n a p r z e s ta r z a ła i b e z w a rto śc io w a; je ś l i p r z e ­ n iesiem y się j e d n a k ż e m y ślą do o w y c h czasów i je ś li z a sta n o w im y się nad tem, j a k i był w te d y s ta n n a u k i wogóle, to będ ziem y musieli uznać, że w ś ró d lic z ­ n y c h pism A ry s to te le s a j e d n e m z n a j ­ lepszych j e s t w łaśn ie j e g o m eteorolo g ia j

i że g o d n a j e s t tego najw iększego s y s t e ­ m a ty k a w s z y s tk ic h czasów.

Zbyt daleko zaprow adziłoby mnie, g d y ­ b y m t u chciał bliżej ro ztrzą sa ć mocne i słab e s tr o n y m eteorologii A ry sto te le s o ­ wej. W y s ta r c z y uw aga, że je g o n a jw y ­ bitn iejsi następcy, T eofrast i Posydoniusz, nie wiele do je g o dzieła w nieśli p o p ra ­ w e k i że wyw ołało ono niezliczoną ilość k o m e n ta r z y i parafraz. W s z y s tk ie p o d­

rę c z n ik i m eteorologii, ja k i e u kazały się do k ońca wieku XV II-ego, oraz n a w e t n ie k tó re późniejsze, o pierają się prawie w yłącznie n a w ykład zie A ry stotelesa.

U R zym ian m eteorologia, j a k w s z y s t­

kie p ra w ie gałęzi wiedzy bez b e z p o śre d ­ niej w a rto śc i p rak ty c zn e j, ospale dążyła naprzód. Pliniusz, Seneka, L u k re cy u sz , mało d o d a ją nowego do g m a c h u m eteoro­

logicznego Greków, a zaginione p rze w a ­ żnie pism a N igidyu sz a F ig u łu s a i S w eto- n iu sz a T r a n ą u illu s a pewno nie z aw ierały więcej now ych wiadomości. Przez W i r ­ giliusza zapoznajem y się z kilk u nowemi r e g u ła m i pogodowemi, które p o w s ta ły do­

piero w Italii, a pisarz agronom iczny, Columella, posiadacz wielkich dóbr w oko­

licach dzisiejszego K ady ksu w Hiszpanii południow ej, zostaw ił w spuśćiźnie do­

s y ć z a jm u ją c y „C alendarium rusticum,“, rodzaj k a le n d a rz a rolniczego z w sk azó w ­ k a m i m eteorologicznem i i fenologicznemi.

N a to m ia s t rozległe posiadłości ko lo ­ nialne Rzym ian p rzy czy niły się wielce do tego, że m ętne w yobrażenia d oty ch c z a ­ sowe o różnicach k lim a ty c z n y c h k rajó w n a b ra ły ksz ta łtów w yraźniejszych. J a k

| sw ojego czasu w ielka w y p ra w a w ojenna

! A le k s a n d r a W ielkiego do Azyi Ś ro d k o ­ wej i Indyj p rzy n io sła Grekom pierw szą w ieść o w ia tr a c h m onsunow ych, podob­

n ie później Rzym ianie byli pierw szym i, k tó rz y u św iadom ili sobie różnicę między k lim a te m ląd ow ym a m orskim. Minu- cyu sz Felix, pisarz c hrześciań ski z A fry ­ ki, żyjący w Il-im wieku, t a k się w y ra ż a o klim acie W ielkiej Brytanii: „Britannia sole deficitur, sed circum fluentis m aris tepore r e c r e a t u r “ (W B rytan ii słońce mało świeci, zato k lim a t ta m j e s t łag o d n y z p o ­ wodu otaczającej ciepłej wody morskiej).

W ie lk ie cofnięcie się k u ltu r y , j a k i e na-

(7)

„Ys 17 W SZBCHS W IAT 263 stąpiło w E uropie po u p a d k u p a ń s tw a

Rzym skiego, u nieruchom iło również n a długo i nau k ę , k tó ra pędziła sk ro m n y żyw ot je d y n i e n a łonie kościoła chrze- ściańskiego. Niemniej j e d n a k i w ty m okresie czasu nie zupełnie p rzestano się zajm ować zagadn ien iam i meteorologicz- nemi; mianowicie ojcowie kościoła, k t ó ­ rzy pisali liczne k o m en ta rz e do t. z w.

heksaem ero n u, czyli siedm iodniow ego dzieła mojżeszowej historyi stw orzenia, ro z p a tru ją c dzień pierwszy, dodawali czę­

sto długie rozdziały o istocie atm osfery oraz o zachodzących w niej zm ien n y ch zjaw iskach.

Z początkiem wieków śred n ich wielcy encyklopedyści, j a k Izydor Hispalensis w Hiszpanii, Beda Czcigodny (Venerabi- łis) w A nglii i R a b a n u s M aurus w N iem ­ czech, oraz wielu in n y ch za jm u ją się bli­

żej meteorologią, ale i zaintereso w an ie się ogółu k w e s ty a m i m eteorologicznemi musiało ju ż w te d y znów wzrosnąć; w sa ­ mej rzeczy ju ż w X -y m wieku ukazuje się w A nglii k siążk a dla ludu, n a p isa n a w j ę z y k u anglo-saskim; ro z p a tru je ona w yłącznie z a gad n ie nia astronom iczne i meteorologiczne. O ile sądzić można z eg zem p larzy do dziś dnia ocalałych, u tw ó r ten w swoim czasie by ł bardzo rozpo­

wszechniony, a wyszedł praw dopodobnie z kół m nichów irla n d z k ic h i szkockich, k tórz y należeli w te d y do najbardziej w y ­ kształco n y ch ludzi w Europie. Z p r z e d ­ miotów m eteorologicznych k sią ż k a t a roz­

b iera w sposób ludo w o-naiw ny w ia try , deszcz, grad, śn ie g i grzm oty.

Ożywienie w s tu d y a c h n a u k o w y c h wo- góle n a stą p iło dopiero w koń cu XII-ego wieku, kiedy ś w ia t zachodni zapoznał się z pism am i A ry sto te le sa , między innem i z jeg o meteorologią; przyte m nie w p ro st z oryginałów greckich, któ ry c h w te d y nie um ia n o b y jeszcze czytać w Europie zachodniej, lecz w p rzekład ach łacińskich, d okonanych w Hiszpanii z kolei z p rze­

kładów ara b sk ich . S y s te m m eteorologi­

czny wielkiego S ta g ir y ty , tak w ykończo­

n y pod w z g lę d em form alnym , ponownie w y w a rł potężny w pływ na prace uczo­

n y c h i ich działalność pedagogiczną w ' świeżo założonych u n iw e rsy te ta c h ; pod j

ty tu łe m „ m e te o ra “ miano n a ty c h o s ta t­

nich s y s te m aty c zn e w yk łady a n a w e t ćwiczenia z dziedziny meteorologii, m e­

teorologii przeważnie zresztą A r y s to te le ­ sowej. Conaj wyżej uw zględniano nadto

„Historia N a tu ra lis" P liniusza albo roz­

trząsano w oddzielnych lekcyach układ astro - m eteorologiczny staro ż y tn y , udo­

skonalony pod wpływem arabskim . W owym czasie A lbe rt W ielki w Ko­

lonii napisał wielkie dzieła meteorologi­

czne (De Meteoris L ib ri IV i De Passio- n ib u s aeris), w k tó ry c h porów nyw a i d y ­ s k u tu j e poglądy A ry sto te le sa oraz innych autorów, przyczem podaje swoje własne uw agi i spostrzeżenia, św iadczące często 0 wielkiej zdolności o bserw acyjnej. Po­

dobnie W in c e n ty de Beauvais we Fran- cyi, Tomasz de C an tim prć w Belgii, Ri- storo d’Arezzo we W łoszech, Bartłomiej de Glanville w Anglii, zapoznają szer­

sze koła z ideam i A rystotelesow em i za­

pomocą wielkich dzieł przyrodniczych, z a ty tu ło w an y c h zwykle „De n a tu r a r e ­ rum “.

To ponowne zapoznanie się z A ry s to ­ telesem obudziło copraw da n a j a k i ś czas z le ta rg u badania w Europie. Je dn akże n a stę p n ie okazało się, że uporczywe t r z y ­ m anie się n a u k m istrza, zaprzeczanie w szystkiego tego, czego nie można było znaleść w je g o pismach, było ta k szko­

dliwe dla praw dziw ego postępu w pozna­

w a n iu zjaw isk, że w krótce wszystko na- nowo obumarło. Atoli nowe idee, które doświadczenie i obserw acyę s ta w ia ły po­

nad a u to r y t e t A ry s to te le s a i dlatego to­

czyć m usiały o strą w alkę z scholastycy- zmem, torow ały sobie powoli drogę; rzecz p rzy te m bardzo ciekawa, że pierw sze po­

czątki nowoczesnej um iejętności e kspe­

r y m e n taln e j p rzy p a d a ją a k u r a t n a ten sam czas, kiedy sc holastycyzm był u szczytu potęgi, m ianowicie n a wiek X III-ty .

Nie ustalono jeszcze z całą pewnością,

gdzie była ko lebk a nowej um iejętności

e k sp ery m e n ta ln e j; bardzo j e s t prawdopo-

dobnem, że — je d n o c z e śn ie —we F ra n c y i

1 Anglii dwaj przyjaciele, P io tr de Ma-

ric o u rt (P e tru s Pereg ricu s) i Roger Ba-

kon, mogą być uważani jak o pierwsi

(8)

•264 W SZ E C H ŚW IA T M 17

p rze d staw ic iele n ow eg o k ie r u n k u . Pier-

j

wszy, szlachcic f ra n c u s k i i oficer inży- n ie ry i z P ik a rd y i, n a p isa ł s ły n n ą r o z p ra ­ wę o m ag n e sie oraz wykonał, p odobnie ' ja k je g o przyjaciel a n g lik , w iele dośw iad- : czeń z dziedziny optyki; i chociaż obaj nie p rac ow ali n a polu ścisłej m eteorolo ­ gii (z w y j ą tk i e m tęczy), to j e d n a k ż e w p ły w ich na naszę n a u k ę m usiał być wielki. E n e r g ic z n a w a lk a R o g e ra Ba- k o n a z a rg u m e n to w a n ie m bez e k s p e r y ­ m e n t u — „ a rg u m e n tu m non sufficit, sed e x p e r i e n t i a “—dopro w adziła n a tu r a ln i e do tego, że i z ja w is k a a tm o sfe ry cz n e zaczę­

to teraz o bserw o w ać częściej i d o k ła d ­ niej, za m iast d a w n e g o w y łą c zn e g o i n t e r ­ p re to w a n ia pism s ta r o ż y tn y c h . I w ła ś c i­

wie g r u n t do teg o był j u ż p o n iek ą d p rz y ­ g otow any.

W s p o m n ia łe m w ła śn ie wyżej,7 że ju ż w czasach s ta r o ż y tn y c h z a p is y w a n o s ta n pogody; z a p isyw an ie to, pom im o c zęsty ch i d łu g ic h p rzerw , p ra w d op o d o bn ie nie u s ta w a ło n ig d y zupełnie. A lbow iem z w y ­ czaj k ro n ik a r z y rz y m s k ic h z a p is y w a n ia w ro czn ikach n a jw a ż n ie js z y c h z ja w isk a tm o sfe ry cz n y c h , m ianow icie t a k ic h , k t ó ­ re w y m a g a ły ofiar b ła g a ln y c h , p r z y ję ty został przez k r o n ik a r z y śred n io w ieczny ch . K roniki t y c h o s ta tn ic h z każdem s tu l e ­ ciem o b f itu ją coraz b ardziej w z a p is k i 0 pogodzie, aż w re szc ie w ko ń ć u XIII-ego

stu le c ia ilość u w a g m ete o ro lo g ic z n y c h w z r a s ta do ta k ie g o stopnia, że m o żn a ju ż n a mocy ty ch d a n y c h o d tw o rz y ć c h a r a ­ k t e r ogólny p og o d y w ow ym okresie.

1 oto n a s ta j e o k re s sp o s trz eż e ń bardziej s y s te m a ty c z n y c h . A n g lik o w i W illia m o w i M erlem u p rzy p a d a z a sz c z y t p ro w a d z e n ia pierw szego n a Zachodzie r e g u la rn e g o dzien n ik a pogody. D zien n ik t e n o b e j­

m u je l a t a od 1337-ego do 1344-ego i Bod- leian L i b r a r y w Oxfordzie p rz e c h o w u je go jesz c ze do d n ia dzisiejszego. Zgodnie z m o ją propozycyą, dziennik M erlego w y ­ d a n y został w 1891 r. w d r u k u f a k s y m i­

low ym przez zm arłego m ego p rz y ja c ie la G. J. Sy m onsa, j a k o j e d n a z n a js t a r s z y c h p a m i ą t e k n aszej um iejętno ści.

W y d a w a ło się w te d y , że ów d zienn ik Merlego j e s t j e d y n y m w ty m rodzaju.

T y m c za se m udało mi się od teg o czasu

od naleść inne podobne ob se rw ac ye oraz dowieść, że praw ie niep rz erw an ie od XIV-ego wieku do połowy XVII-ego, tj.

aż do w y n a le zie n ia n a jw a żn ie jsz y c h przy­

rządów m eteorologicznych, w wielu m ie j­

sc ac h E u ro p y czyniono ju ż sp ostrzeżenia s y s te m a ty c z n e n a d pogodą. T a k więc i w tej dziedzinie w ciąg u tysiącoleci z a ­ chodził stopniow y, często p rze ry w a n y , ale wciąż o d rad z a ją c y się rozwój: z zapi- s y w a ń z ja w is k p ow ie trz n ych szczególnie w ażnych, początkowo zupełnie odosobnio­

ny c h , p o w s ta ły sp ostrzeżen ia s y s te m a t y ­ czne n a d pogodą.

Nowy, po tężny bodziec do obserw acyi i b a d a ń n a d z agad n ien iam i atm osferycz- nem i zjaw ił się w końcu XV-ego w iek u ze s tr o n y zupełnie innej. W ielkie o d k r y ­ cia n a lądzie i m orzu ro zszerzy ły nagle w id n o k r ą g m eteorologiczny w sposób n i e ­ oczekiw any. Żeglarze opowiadali o z ja ­ w is k a c h atm osferyczn ych, k tó ry c h do­

t y c h c z a s n ig d y nie oglądano, i p o z n a ­ wali s to s u n k i klim atyczne, zupełnie od­

m ie n n e od zachodnio-europejskich. L i te ­ r a t u r a ow ych czasów św iadczy o głębo- kiem w rażeniu, j a k i ś te z ja w is k a w y w ie ­ r a ł y n a ludzi. L u d w ik de Camoes, sła­

w n y p o e ta p o rtu g a lsk i, o p isu je w eposie

„Os L u s ia d a s “ poraź pierw sz y dokładnie t r ą b y morskie, k tóre o b serw ow ał koło Gwinei, oraz po łu d niow o-indyjską b u rzę w iro w ą przy M adagaskarze. W d z ie n n i­

k u żeglarskim, p ro w a d z o n y m przez K rz y ­ sztofa Kolum ba w ciągu pierwszej je g o podróży do Indyj Zachodnich, wyraźnie j e s t zaznaczone, j a k on i je g o ludzie u d e ­ rzeni byli w ielk ą różnicą w klim acie i po­

godzie n a oceanie A tla n ty c k im po obu stro n a c h Azorów.

Nowe te o b serw acye n a jb a rdzie j się przyczyn iły do rozw oju n a u k i o w ia tra ch . W bogatej litera tu rz e żeglarskiej w iek u XVI-ego, k w itn ą c e j szczególnie w Hisz­

p a n ii i Portug alii, postęp te n d a je się prześledzić n ajlepiej; w 1662-im roku, po­

raź pierw sz y od czasów s ta ro ż y tn y c h , F ra n c is z e k B akon pisze osobną książkę o w ia tra c h , gdzie usiłuje zgłębić ogólny obieg atm osfery.

T y m c za se m u m iejętność e k s p e r y m e n ­

talna, k tórej naro d zin y w w ie k u X III-ym

(9)

W SZEC H ŚW IA T 265

wyżej naszkicowałem , rozw inęła się t a k dalece, że w pierwszej połowie wieku XVII-ego wynaleziono j u ż najw ażniejsze p rz y rz ą d y meteorologiczne. Zaszczyt w y ­ dania na ś w ia t meteorologii in stru m en - | ta-lnej p rzy p a d a w udziale Włochom; ko ­ le b k ą nowej n a u k i była Florencya.

K o rzystam t u z okazyi, aby wyrazić cześć cieniom E w an g e lis ty Torricellego, w y nalazcy ba rom e tru, któ re g o trzechset- n ą rocznicę urodzin W łochy obchodziły w ro k u u b ieg ły m (25-ego października).

W y n a le z ie n ie p rzyrząd ó w m eteo ro lo gi­

cznych było p ierw szym k ro k ie m do s to ­ pniow ego p rzeobrażenia się meteorologii z gałęzi w iedzy w naukę. Okres począt­

kow y m eteorologii dobiegł jednocześnie końca.

Tłum. L. H.

Prof. H. BO UASSE.

O METODZIE W FIZYCE OGÓLNEJ.

(Dokończenie).

Dowodzenie zasad. Zasad się nie dowo­

dzi. Konieczność w y g ła s z a n ia podobnych oczyw istych rzeczy j e s t n iew ypow iedzia­

nie sm u tn ą , lecz, n ie s te ty , konieczną.

O tw órzm y p e w n e w y k ła d y te rm o d y n a ­ miki; u jrzym y szumne ty tu ły :

^Dowodzenie zasady równoważności e n e rg ii", „Dowodzenie z a sa d y C a rn o ta '1!

C h w ilow y n a m y sł w ystarczy , aby p rze ­ k onać o bezsensow ności takiego przed­

sięwzięcia.

W sza k ż e p o stu la te m , zasadą, hy potezą (te trz y pojęcia są zupełnie identyczne) z w iem y to, co służy za podstawę, na k tó ­ rej z b u d u je m y nasze rozum owanie, naszę f o r m ę . D ow ieść teoretycznie postu latu, to znaczy w y prow adzić go z tw ierd zen ia jeszcze oczywistszego; nie można więc do­

wieść postulatu; m ożna go zmienić j e ­ dynie.

A b s u r d e m też j e s t chęć dowiedzenia p o s tu la tu dośw iadczalnie (w sposób zu­

pełnie ogólny). Można dowieść, że pew na ilość f a k t ó w —że w sz y stkie znane fakty, d a jm y n a to — mogą być umieszczone w danej formie, t. j. że w yprowadzić je można z p o stu la tu , k tó ry tkw i w zasa­

dzie tej formy. Nie m ożna j e d n a k do­

wieść, że fak ty nieznane wejdą do naszej formy, a tego rodzaju dowodzenie j e d y ­ nie j e s t ogólnem dośw iadczalnem dowie­

dzeniem p ostula tu .

W a rto ś ć ted y każdej z a s a d y j e s t n ie­

pewna; każda zasada j e s t na łasce od­

k r y ć . Chodzi teraz o określenie, w ja k ic h g ranicach z a sa d a zależy od odkryć: o tom właśnie tra k to w a ć zamierzamy.

Przewroty w dziedzinie fizyki. W spółcze­

śnie z powolnym rozwojem optyki g eom e­

trycznej w w ieku XV!I-ym i X V IIl-ym poznano s z ere g zjaw isk, w ychodzących I poza jej granice oraz sprzecznych formal-

! nie z zasadniczą h y p o tez ą optyki geome- i try c z n e jr z hypotezą m a t e r y a l n e g o

| i s t n i e n i a p r o m i e n i a i z h ypotezą

i

p rostolinijnego rozchodzenia się św iatła.

Odkryto zjaw isko u g in a n ia się św iatła (dyfrakcyi) (1665), zbadano zabarw ienie cienkich błon (1665) oraz zjaw isko po­

dwójnego załam ania się św ia tła (1669).

W roku 1678 H u y g h e n s wygłosił te- oryę d r g a ń św ietlnych. Na te m m iejscu opisyw ać nie możemy, w j a k św ie tn y sposób b a d a n ia Younga, Fresnela, A ra g a zapew niły nowej teoryi z upełne z w y c ię ­ stwo, pomimo w ysiłk ów zwolenników

; emisyjnej teo ry i Newtona, którzy bronili

i

realności promienia. Zdaw aćby się więc

; mogło, że o p ty k a g eom etry czn a, wraz z usunięciem pojęcia m a te ry a ln e g o p r o ­ mienia, m usiała ledz w gruzach; ta k się j e d n a k nie stało. O p ty k a geom e try c z n a p rze trw a ła k ry zy s teo ry i promienia, .u

F a k t to h isto ry cz n y wielce pouczający;

przem y śliw aćby nad nim w inni rozmaici półuczeni, skłonni do głoszenia rew olucyi w nauce, skoro ty lk o j a k i e ś dośw iadcze­

nie nowe sprzeciwiać się zdaje ich krót- kowidzącej wiedzy. Nowa teorya światła ograniczyła je d y n ie dziedzinę o p ty k i g e ­ o m etrycznej. Zrozumiano, że d a w n a for­

m a s ta ła się zaciasną, że trz e b a j ą za­

stąp ić przez inną obszerniejszą. I, Co

w ażniejsza, n ik t zaprzeczać n ie myślał,

(10)

•266 W SZ E C H ŚW IA T

że je d n e m z k o n ieczn y ch w y m a g a ń , j a ­ kie w zględem nowej fo rm y powziąć n a ­ leży, j e s t w y m a g a n ie , by z a w a rła ona w sobie d a w n ą formę, j a k o p rz y p a d e k s pe cya ln y. W id z im y przeto j a k H u y g h e n s i F re sn e l s t a r a j ą się o dna le ść p o s tu la ty o ptyki g e o m e try c z n e j, w ychodząc z n o ­ wej teo ry i d r g a ń eteru .

I p o k a z u je się, że istotn ie pro m ień ma- t e r y a l n y —naog ół — nie istnieje , lecz w s z y ­ s tk o w p e w n y c h w a r u n k a c h o d b y w a się t a k j a k g d y b y on istniał; to w łą c za d a ­ w n ą formę do nowej i u p r a w n ia n a t y c h ­ m ia s t w sz y s tk ie d e d u k c y e w y p row adzo n e z dawnej formy.

P rz ew roty, rew o lu c y e są niem ożliwe w nauce, k t ó r a ju ż u sta liła s w ą m etodę;

może być mowa je d y n i e o uogólnieniach.

N a u k a j e s t t r a n s p o z y c y ą faktó w z ta k ą łub in n ą ścisłością, k t ó r ą to ścisłość m o ­ żemy określić. F o rm a , do k tó re j raz w łą ­ czyliśm y z d a n ą ścisłością s z ere g fak tó w (zjawisk), pozostanie zawsze w y s t a r c z a ­ j ą c ą dla tego szeregu zjaw isk i to z tą s a m ą ścisłością i niezależnie od w sz e l­

k ic h późniejszych o d k ry ć. W ty ch też g r an ic ac h teo ry ą zależy od d o św ia d c z e ­ nia, w t y c h g r a n ic a c h te o ry ą j e s t n a ł a ­ sce przyszłości; t a k a j e s t p o d s ta w a t r w a ­ łości n a u k i i u z a s a d n ie n ie zaufania, j a k i e do n a u k i mieć możemy.

Isto tn ie, czasem trz e b a zm ie n ić sposób w y r a ż a n ia się, lecz to w ażn em nie j e s t . i fizycy, kierow an i zdrow ym rozsąd k iem , nie zm ieniają sw ego sp oso b u w y ra ż a n ia się i z a ch ow ują obok siebie n a jr ó ż n ie j ­ sze z e w n ętrzn ie form y, o ile ich tre ś ć w e w n ę trz n a j e s t w spólna i g d y pozwala to na u łatw ie n ie dowodzeń czy też n a uproszczenie r a c h u n k ó w . W o p ty ce m a ­ m y s e tk i tego przy kładó w .

T e o ry ą em isyi zaw dzięcza ś m ie rć swo- j ę , właściw ie m pwiąc, tem u , że n ig d y nie b y ła w s ta n ie objąć w sposób d o s tę p n y w iększej ilości zjaw isk, że n i g d y przeto re g u la rn ie nie żyła. Z zało żen ia m ały ch k ulek , rzu con y ch w p r z e s trz e ń , nie m o ­ żna było w y s n u ć tw ierd z eń , t ł u m a c z ą ­ cych w sposób z a d a w a la ją c y zjaw isk o u g inan ia się lub kolory b łon cienkich.

G dyby nie to, z a cho w a ćby j ą m ożna było obok teoryi d r g a ń ś w i e tl n y c h i powie-

! dzieć, j a k to zrobiono dla promienia, że w n iek tó ry ch p rz y p a d k a c h rzecz się ma tak, j a k g d y b y przy c z y n ą św ia tła były owe kulki, obdarzone ruchem .

Zrozumieć teraz łatwo, j a k w ażną j e s t zm iana zasady i ja k ie znaczenie ma co f­

nięcie się prze d ty m c z aso w ą zasad ą w łań c u c h u rozum ow ania dedukcy jn eg o.

I F e r m a t, na przykład, nie n a d a rm o o d k ry ł sw ą zasadę najm niejszeg o działania, gdyż z a sa d a ta, j a k przyszłość w ykazała, m o­

że się zaw sze godzić z te o r y ą d rg ań ś w ie tln y c h , podczas gd y zasada Descar- te s a pogodzić się z n ią nie daje. T r y ­ um fem F e rm a to w s k ie j z asad y było w y ­ prow adzenie z niej przez I lu y g h e n s a t e ­ o ry i podwójnego załam ania, uogólnionej potem przez Fresnela.

Zmniejszanie ilości form . Ideałem fizyka j e s t o dbudow anie zjaw isk ś w ia ta z e w n ę ­ trznego na drodze sylogizm u o p a rte g o na zasadzie d ostateczn ie ogólnej. To też n a tu ra ln e m je s t, że dąży on, o ile można, do u d o w odnie nia analogii czy też id e n ­ tyczności rozdzielanych do tąd gru p z ja ­ wisk. Zidentyfikow anie takie pozwala na posługiw an ie • się form am i ro zw in ię te m i w je d n e j g rupie dla u jm o w an ia zjaw isk z d ru g ie j g ru py , czyniąc przeto postęp n a u ki szybszym i łatw iejszym . W op ty ­ ce m a m y wiele p rzy k ła d ó w tego rodzaju iden tyfik acy i. W eźm y; naprzyk ład, z id e n ­ tyfikow anie trz e ch rozlicznych części wi­

dm a słonecznego: infraczerw onej, wido­

cznej i ultrafioletowej. P ie rw o tn e p r z y ­ puszczenie is tn ie n ia w św ietle słonecz- nem trzech rodzajów niezależnych od sie-

! bie promieni (cieplnych, b a rw n y c h i ch e ­ m icznych) nie mogło długo pozostać za- dow alającem . Stw ierdzono, że trz y wła­

sności zasadnicze promieni (k tó re poprze­

dnio służyły do klasyfikacyi) nie w y s t ę ­ p u ją oddzielnie, że każdy promień o da­

n y m w s p ó łc zy n n ik u łamliwości posiad a j e z aw sze w t y m sam y m sto su n k u i, na- koniec, że w sz y stk ie zja w isk a zachodzą­

ce z prom ieniam i barw nem i (jako to po- la ry z ac y a , in te r fe re n c y a i podw ójne z a ła ­ manie) s k o n s ta to w a ć się d a ją z prom ie­

n iam i cieplnem i lub ch em icznie czynne- mi (ultrafioletow em i) W y n ik a ło stą d ,

| że istotn ej c h a r a k te r y s ty k i pro m ie n io w a ­

(11)

N i 17 W SZEC H ŚW IA T 267

nia sz u k ać należy w e w spółczyn n ik u za­

łam a n ia w d a n e m dobrze określonem ś r o ­ dow isku lub lepiej j e s z c z e — w długości fali.

W te n sposób ciepło prom ien iujące zo­

stało włączone do ogólnej n a u k i o św ie­

tle, o p ro m ieniow aniu św ietlnem . P r z y ­ k ład analogiczny co do m etody, większy i w ażn iejszy j e d n a k oraz tru d n ie jsz y pod względem w ykonania, widzim y w upodo­

b nien iu d rgań e le k tro m a g n ety c zn y c h do d rg a ń św ie tln y c h — r e z u l ta t wiekopom­

n y c h w y siłkó w M axwella i Hertza.

P ra g n ę lib y śm y w yc ią gn ąć z h isto ry i tego o d k ry cia tro c h ę w skazów ek ogól­

n y c h co do m e to d y oraz isto ty teoryi i w y ja śn ie n ia w fizyce.

T w ierdzenie mianowicie, że się uznaje teoryę falową j e s t dość n iejasn e. Co p ra ­ w da istn ien ie fal i fal poprzecznych o g ra ­ nicza w y b ó r p ostulató w , lecz zo staw ia j e ­ szcze m ożność przypuszczenia szeregu ró żnoro d n y ch hy potez drug o rz ę d n y c h . W idzim y p rze to w X IX -y m w iek u po­

w sta n ie najm niej tu zin a form, d a jący ch osta te cz nie te sam e re z u lta ty , a więc z u ­ pełnie nie u le g a ją c y c h d yskusyi.

T eorye te tw o r z y ły trz y głów ne gru p y zależnie od położenia przypuszczalnego d r g a n ia e t e r u względem k ieru n k u roz­

chodzenia się oraz płaszczyzny polaryza- cyi.

Nie będziem y t u poruszali ta k błahego i jedn o c z e śn ie obszernego te m a tu , j a k im są h om eryczne boje, stoczone z powodu ty c h teoryj. Porów nać j e m ożem y do wyżej wspom nianej d y sk u sy i nad ciałem 0 d a n y c h e le m en ta c h s y m e try i. Teorya e le k tro m a g n e ty c z n a św ia tła try u m fu je obecnie i z p rzy jem no ścią widzimy, że w szystk ie trz y g r u p y wyżej w sp o m n ia ­ n ych teo ry j w ch odzą do je j obecnej for­

my. W idząc tyle w ylanego napróżno a tra m e n tu , fizycy z a p ra g n ę li odpocząć 1 p rz y rz e k li sobie nie w racać do bezpło­

dnej d yskusyi. Któż j e d n a k zabronić może w y nalazco m w y o brażać sobie, że posiedli p ra w d ę , poza k t ó r ą niem a zba­

wienia?

F izyka matematyczna. N iem a dw u r o d z a ­ jó w fizyki o g ó ln ej—fizyki doświadczalnej oraz m a te m a ty cz n e j; is tn ie ją raczej dw a

rodzaje zajęć dla fizyków. J e d n i za jm u ją się k sz ta łto w an ie m tego, co nazw aliśm y t o r m ą , ro zw ija ją rozumowanie sylogi- styczne; dru dzy badają, czy zjaw iska d a ją się umieścić w tych formach.

Mówimy o pierw szych, że z a jm u ją się fizyką m ate m a ty cz n ą , o drugich, że zaj­

m u ją się fizyką doświadczalną; n;i fizykę ogólną s k ła d a się rez u lta t tych d w u ro­

dzajów wysiłków.

Naogół biorąc te dw a rodzaje zajęcia w y m a g a ją odm iennych zdolności — stąd konieczność podziału pracy. W s p o m n ij­

m y wszakże sław ne p rz y k ła d y ty c h , co w obudw u dziedzinach równie św ietn ie się odznaczyli; w s p o m n ijm y N ew tona, Gaussa, Kirchhoffa, Helmholtza i Kelvina.

Fiz y k a więc nie j e s t m ate m a ty c z n ą dla­

tego, że s p o ty k a m y w niej a lg o ry tm y a l­

gebraiczne; fizyka j e s t m a te m a ty c z n ą d la ­ tego raczej, że każ d a form a ro zw ija się zapomocą symbolów m a te m a ty cz n y c h i że każde doświadczenie m usi w końcu wejść do k tó re jś z ty c h form. D latego też t a k tru d n o ściśle określić różnicę pomiędzy fizyką m a te m a ty c z n ą a m a te m a ty k ą ; obie- dwie te n auk i p osługują się jed n a k o w e- mi m etodam i i z d a ją się różnić je d y n ie isto tą poruszanych zagadnień.

A bsurde m j e s t robienie zarzutów t w ó r ­ cy teoryi co do w artości i istoty je g o po­

stu la tu ; form a o p a rta n a k a ż d y m p o s t u ­ lacie— naw et n a postulacie nie odpow ia­

d a ją c y m niczem u rea ln em u , r z e c z y w is te ­ m u - j e s t pożyteczna j a k o tak a dla uzu­

p ełnienia s y s te m u form; zupełnie j a k t e ­ o r e m a t m ate m a ty c z n y . Nie m am y też żadnego dowodu na to, czy przyszłość nie p rzy n ie sie odk rycia zjawisk, k tó re będą mogły w ejść do danej formy. W tem zrozum ieniu s p ra w y niem a też t e o r y j b ł ę d n y c h — istnieć zaś mogą teorye puste.

Granice fizyk i ogólnej. W św ietle tego, cośm y wyżej wyłożyli możemy obecnie przystąpić do ro z trzą sa n ia zagadnienia, k tó re g o śm y n a po czątk u ro zstrz y g n ą ć nie mogli, z a g a d n ie n ;a zakreślenia g ran ic fi­

zyki ogólnej.

Do nauk m ate m a ty c z n y c h włącza się

z w y k le m ech anik ę analityczną oraz a s tr o ­

nomię. Zdefiniujemy te nauki.

(12)

•268 W SZ E C H ŚW IA T Nś 17

M ech anika a n a li ty c z n a j e s t form ą o p a r ­ t ą n a postulacie p rac y możliwej w s ta ­ tyce,. który, to p o stu la t z n a jd u j e uogól-, pienie w dyn am ice p rzez w p ro w a d z e n ie sił i en ergii 1), J e s t to z a te m n a u k a ści­

śle d e d u k ty w n a i m a te m a ty c z n a , tale j a k k aż d a fo rm a j e s t m atem atyczną', m e c h a ­ n ik a a n a lity c z n a u je j e s t bardziej m a t e ­ m atyczna, nip j a k a k o lw ie k te o ry a fizy­

czna.

P ra w d a , ,żq. zasad niczy p o s tu la t m e c h a ­ n iki p o sią d ą a u t o r y t e t w y ją tk o w e j oczy­

wistości; jto jednak; nip w y s ta rc z a do n a ; dania-.mechąnice s p e q y ą in e g o s ta n o w isk a , w kla^yfikacyi bowiem iórni;--jak to w y ­ żej .zaznaczy luś my - mało n a s obchodzi p r a k ty c z n a wartość* postulatu.. Dla utw o- rzeuią formy doskonałej, należy je d y n ie w yc ią g nąć z p o s tu la tu w szy stko , co w nirn tkw ić może: o d tw ó r c y teo ryi w y m a ­ ga ć m ożem y j e d y n i e i wyłącznie .rozu m ow anią b.ez zarzutu.

Obok m ec h a n ik i,, a n a lity c z n e j m am y - jak o . form ę sp e cy a ln ą — m e c h a n ik ę n i e ­ bieską, m echanikę a n a lity c z n ą sił cen t ra ln y c h i o d w rotnie p ro p o rc y o n a ln y c h do d ru g ie j potęgi z odległości.

P r z y jr z y jm y się zja w isk o m m ie s z c z ą ­ cym się w d w u wyżej ..w zm ian k o w an y ch formach* a u jrz y m y , że należą one w y ­ łącznie do fizyki. Czyż trz e b a pow tarzać, żfl w szy stk ie z ja w isk a z g a d z a ją się z po­

s tu la ta m i m e c h a n ik i a na lity c z n e j, że e l e k ­ try c z n o ść i rrjagnetyzm z a jm u ją się c z y n ­ nikami, dzialającem i n a p o d o b ie ń s tw a sił r o z p a try w a n y c h \y m ec h a n ic e niebieskiej, j j że m nó stw o tw ie rd z e ń d ow iedzionych w tej d ziedzinie , m ożna .z a sto so w a ć bez zm ian y do ty ch gałęzi fizyki.

Niem ożna więc za k re ślić ścisły ch g r a ­ nic pomiędzy fizyką a m ec h a n ik ą . : Mo- żnaby tw ierdzić, że m e c h a n ik a s p e cy a l­

nie za jm u je się ro zw ija n ie m formy, a fi­

z y k a p rzy s to s o w y w a n ie m do niej faktów . Rozróżnienie ta k i e j e s t wadliwe, bo j e ż e ­ liby t a k n a w e t było, to podział ten z p u n ­ k t u w idzenia logicznegoj nie m a sensu, a z p u n k t u w id z e n ia p r a k ty c z n e g o j e s t j a k n a jz g u b n ie js z y dla p o s tę p u o b u d w u nauk.'. a ii' . 7 .' " v ■■■•'• >

-• Ł-"' ,:n-\' 'KUr-i ii'- !f'i !

A astronom ia ? Odejm ijm y od niej m e ­ c hanikę niebieską, a zostanie optyk a, tj.;

Znowu fizyka. •

Zw róćm y się do n a u k zbliżonych do fizyki. W eźm y m ineralogię. Bliższy n a ­ m ysł p r z e k o n y w a nas, że mineralogia.jłast obecnie zlepkiem wielu nie trz y m a ją c y c h się siebie części. W yróżnić m o żem y ,’ prze­

dew szystkiem , krystalografię fizyczną, k tó r ą włączyć należy do ogólniejszej n a ­ u k i o s y m e try i wogóle. I tu znów za­

uw a ż y ć należy, że zjaw iska, k tó re to w a ­ rzyszą s y m e try i i k tó re j ą c h a r a k t e r y ­ zują, zawsze zaliczano do fizyki ogólnej.

Po odjęciu krystalografii pozostaje z m ineralogii część ch e m icz na oraz część geograficzna, wchodząca do geologii i n a ­ leżąca przeto do n a u k przyrodniczych opisowych..

W n a u k a c h ścisłych więc — pomiędzy w łaściw ą m a te m a ty k ą , a n a u k a m i przy- rodniczem i „opisow em i“ zostaje m iejsce w yłącznie dla fizyki i chemii: pozostaje więc- za k re ślić g ran ic e między tem i dw ie­

m a nau k a m i.

Czem się one różnią? Najkrócej w y r a ­ zim y tę różnicę, mówiąc, że ch e m ia w p rze c iw ie ń stw ie do fizyki z a jm u je się b a ­ da n ie m r o d z a j ó w n i e c i ą g ł y c h i sposobam i pozw alającem i n a przejście od je d n e g o ro dzaju do d ru g ie g o *).;

Część chem ii z a jm u ją c a się z ja w is k a ­ mi o c h a ra k te r z e c iągłym (zagadn ien ia ogólne rozpuszczalności itd. itd.) zwio się fizyko-chemią, n a znak trudności, j a k ą n a p o ty k a m y chcąc j ą odróżnić od fizyki właściw ej.

T e o ry a jo n ó w np. j e s t form ą rozw inię­

t ą przez fizyków i z a sto so w a n ą do zja ­ wisk, o d k ry ty c h przez chemików.

Ń au ki stosowane. F iz y k a ogólna łączy się z szeregiem n a u k stosow anych, p o słu ­ g u jąc y c h się jej zdobyczami (np. e le k try ­ czność z astosow an a w przem yśle, m a ­ s z y n y parow e i inne, n a u k a o o d po rn o­

ści m ateryalów ). P r z y jr z y jm y się m e to ­ dom ’ w łaściw ym każdej z ty c h nauk.

<) Zasada &’A lem berta, ■ ■ ^ .. i (ÓBizyp. tłum i).1 i i

M owa tu o pierwiastkach i połączeniach.

P ó jście ciągłości ‘:ria’tenMty<Sźifó.‘! , • '• i.

j ; (Przyp. tłmmj). ■ >

Cytaty

Powiązane dokumenty

Kości udowe

nia w ym agają współdziałania tych dwu części komórki. Protoplazma przyjmuje pewne sub- stancye z otaczającego j ą środowiska, część ty ch substancyj oddaje

ności do dalszego podziału jąder, które się raz podzieliły amitotycznie, podlegała licznym krytykom. Tak Ziegler i vom Rath twierdzą, że podział amitotyezny

żdego ciała rozżarzonego ta okolica widma em isyjnego, gdzie energia prom ieniowania je st m axim um , tem bardziej zbliża się ku krańcow i fioletowemu, im te m p

wierzchniowego cieczy w temperaturach wrzenia, które nadają się do porównania ze. względu, że, jak wiadomo, są dla różnych cieozy tak zwanomi stanami

jąc, że się iszczą trzy prawa „zachowania&#34;, L ewis buduje nowy system at mechaniki, w którym ilością, ruchu byłby iloczyn mv, energią cynetyczną —

przekonał się, żo na podstaw ie d łu ­ gości igieł, ilości rzędów szparek, oraz ilości przewodów żyw icznych w liściach, nie mo­.. żna odróżnić na pew

Należy do nich zbadane przez Svena Hedina p rze­.. sunięcie się jez io ra