M - 17. Warszawa, d. 25 kwietnia 1897 r. Tom XVI.
TYGODNIK P O P U LA R N Y, PO ŚW IĘC O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N IC Z Y M .
PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA*1.
W W arszaw ie: rocznie rs. 8, kw artalnie rs. 2 l p rze sy łką pocztow ą: rocznie rs. lo , półrocznie rs. 5 Prenum erow ać można w Redakcyi „W szechświata*
i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Komitet Redakcyjny W szechświata stanow ią Panow ie:
Deike K., D ickstein S., H oyer H., Jurkiew icz K., K w ietniewski Wł., Kram sztyk S., M orozewicz J „ Na- tanson J „ Sztolcman J., Trzciński W. i W róblew ski W .
A d res !E3ed.a,łs:c3ri: K!ra<lso'wsł5:ie-I=rzed.m.ieście, 3STr 6 6 .
W A L T E R N E R N S T .
Zadania chemii fizycznej.
Dzień dzisiejszy je s t uroczystem świętem powtórnego złączenia się dwu nauk, fizyki i chemii, które aż do czasów ostatnich żyły w nienaturalnej rozłące. Mówię „pow tórne
go złączenia się”, gdyż rozdwojenie wcale nie było stanem pierwotnym. Jeżeli bowiem przypomnimy sobie wielkiego budowniczego fizyki współczesnej, N ew tona, to stanie nam zarazem w pamięci, że sławne jego prawo obejmowało zarazem i cały obszar spraw kosmicznych i zjaw iska czysto chemiczne.
Newtonowskie praw a ciążenia nie zostały jednak ta k powszechnie przyjęte przez che
mików, ja k przez badaczów mechaniki wszech
świata, gdyż wnioski z nich płynące nie były dla chemii tak pełnem i znaczenia, ja k dla in nych części nauki o przyrodzie. Ale, prze
*) W olny przekład mowy publicznej na otw ar
cie in sty tu tu chemii fizycznej i elektrochem ii w uniwersytecie getyngeuskim 2 czerwca 1896 r.
chodząc do początków naszego stulecia, spo
tykam y świetną plejadę mężów, z jaśnieją- cemi na czele imionami D altona, W o llaston a, A m perea, Davyego, Dulonga, Gay-Lussaca, których działalność równemi skarbam i zbo- gaciła fizykę jak chemią.
W późniejszym dopiero czasie szeroki wspólny gościniec rozdziela się na dwie drogi.
W . W eber, H elm holtz, Kirchhoff, Clausius, P . N eum ann, K u n d t, H e rtz — to są fizycy;
Berzelius, D um as, Liebieg, W óhler, Hof- m ann—chemicy. O kres wielkiego rozwoju fizyki i chemii w sposób niezależny jed na od drugiej moźnaby zamknąć mniej więcej m ię
dzy latam i 1835 a 1885. P ierw szą z ty ch d a t wybieram dlatego, źe w owym czasie dwie nasze nauki m usiały bronić swego istnienia ''przed „naturfilozofią” , a H enryk H eine pisał w owym roku (D ie rom antische Schule)> źe „G oethe sta ł się indyferentystą : zam iast najwyższych spraw ludzkości, za przedm iot swych zajęć wziął te a tr, an ato mią, naukę o barw ach, botanikę i uważanie obłoków”. Rok zaś 1885 je st d atą ogłosze
nia pamiętnych badań nad roztworam i van t ’Hoffa, którego myśli otworzyły przed fizyką i chemią żyzne pole wspólnej pracy; w tym również roku wyszedł pierwszy tom wielkiego dzieła Ostwalda o chemii fizycznej.
2 5 8 WSZECHS WIAT. Nr 17.
W szelakoż i w zaznaczonym powyżej okre
sie działali uczeni, którzy obfitą wiedzę che
miczną, łączyli z fizycznym swych b ad a ń kie
runkiem . T ak przedewszystkiem R egnault, który również pilną uwagę zw racał n a czys
tość chemiczną ciał badanych ja k na ścisłość pomiarów fizycznych; ta k F a ra d a y i H itto rf, którym zawdzięczamy pierw sze podwaliny teoretyczne elektrochem ii; ta k H orstm ann i Gibbs, którzy stworzyli term odynam ikę chemiczną. W tym że okresie pow stała a n a liza spek traln a, zrodzona ze szczęśliwe
go skojarzenia chemicznej myśli B unsena z fizyczną—KirChhoffa, ja k również prawo działania chemicznego mas, którego tw órca
mi byli fizyk-teoretyk G uldberg i chemik- eksperym entator W a ag e.
Jest-źe to dziełem czystego przypadku, źe właśnie w tej chwili środki b adan ia fizyki i chemii dopełniają się wzajemnie i że właśnie te ra z mamy ta k znaczną liczbę uczonych, których im iona zarówno h isto ry a fizyki ja k i chemii na swoich k a rta c h zapisze? J a myślę, że to spraw ił nie przypadek wcale, przeciwnie, m am nadzieję dowiedzenia, źe poprzedni ro z b rat, równie, ja k przed niedaw nym czasem dokonane zbliżenie są n astęp stwem zupełnie naturalnego porządku rzeczy.
R ozpatrzm y te ra z pytanie, czern chemia różni się od fizyki. M ówią częstokroć, że chemia zajm uje się składaniem cząsteczek z atomów, gdy fizyka bierze cząsteczki już gotowe. Określenie to jed n ak a limine musi być odrzucone, ponieważ w sam em jego za
łożeniu tkwi pew na szczegółowa tych nauk hypoteza, ta k zwana hypoteza atom istyczna, do której wprawdzie bardzo często i z wiel- kiem powodzeniem zw racają się obie, ale k tó ra bynajm niej nie stanowi ta k wyłącznej podwaliny b adania, żeby na niej można było oprzeć ogólną zasadę podziału.
Niem niej często pow iadają, źe fizyka b ad a te sprawy przyrody, w których zasadnicze ciał własności pozostają nietknięte, kiedy chemia ro zb iera m ateryalne przem iany sub- stancyi. I tu ta j wszakże można zarzucić, że fizyka zna wiele zjawisk, w których w łasno
ści m ateryi żadnego nie m ają znaczenia albo też tylko zupełnie podrzędne; oprócz tego fizyka zajm uje się przecież nie samemi wy
łącznie przem ianam i, ale b ad a również często i układy m ateryalne, pozostające w zupeł- I
nym spokoju, to je s t w' równowadze. Nie można zatem , bez wchodzenia w szczegóły, wskazać pewnej podstawy podziału.
Ł atw o jed n ak dostrzedz pewną oznakę bardzo w yróżniającą, k tó ra je s t wspólną własnością fizyki i chemii w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych gałęzi nauki 0 p rz y ro d zie: W szystkie pozostałe nauki przyrodnicze znajdują swoje przedm ioty b a dania, swoje układy m ateryalne, w świecie zewnętrznym w stanie zupełnie gotowym do badania. A stronom rozw aża własności ciał niebieskich w tym stanie, w jakim je dostrze
ga; zoolog rozpatruje różnorodność istnieją
cych w świecie form zwierzęcych; fizyolog bada przejaw y życia zwierzęcego i roślinnego w takiej postaci, w jakiej one odbywają się w przyrodzie. Chemik i fizyk—przeciwnie—
m uszą sobie stw arzać przedm ioty badania i, w zależności od wyobrażeń teoretycznych, które chcą sprawdzić lub wypróbować, wy
bierać m uszą z surowego, bezpostaciowego dla siebie m ateryału, ja k i znajd ują w świecie zewnętrznym , ten lub ów układ, który w d a
nej chwili i z danego punktu widzenia wydaje się im szczególniej godnym uwagi. S ą to zatem nauki tw orzące d la siebie m atery ał badania, nauki „konstrukcyjne”. B adacz przyrody może więc dostrzegać swój cel albo w poznawaniu możliwie najdokładniejszem pewnych części św iata zewnętrznego w tym stanie, ja k one są stw o rzo n e: zostaje on wtedy astronom em , zoologiem, fizyologiem 1 t. p., wogóle— poświęca się naukom przy
rodniczym „opisującym ”, albo też może szu
kać celu swych zabiegów w poznawaniu praw ogólnych, k tóre rząd zą istnieniem i życiem św iata zewnętrznego, a wtedy musi przygoto
wać sobie, stworzyć niejako odpowiedni m a te ry a ł do badania i zostać fizykiem lub che
mikiem, albo te ż —użyjmy wreszcie tego w yrazu—fizyko-chemikiem.
M ożnaby powiedzieć, że tem bardziej nie- zrozum iałem pozostaje do szczegółów sięga
jące, ostre zróżnicowanie się tych nauk, któ rego ta k silnym objawem zewnętrznym je st ów stanowczy rozdział, ja k i w nich panuje, np. w szkolnictwie pod względem pracowni, k ated r, egzaminów i t. p.
Łatw iej może będzie nam wniknąć w istotę rzeczy, kiedy wyobrazimy sobie człowieka, żyjącego przed pół wiekiem, który, oparty
Nr 17. WSZECHSWIAT 259
na doniosłości praw a Newtona, przejęty zna
czeniem praw a nieznikomości m ateryi, prze
czuwający wielkość praw a zachowania ener
gii, je st przeświadczony, że podciągnięcie nieskończonej rozm aitości zjawisk pod prawa proste, ogólne i powszechnie obowiązujące nie pi*zechodzi możności umysłu ludzkiego.
Człowiek ten jed n ak nie je s t bezwzględnym wyznawcą współczesnej sobie naturfilozofii, zwłaszcza zaś t. zw. filozofii tożsamości i wie, że nie je st rzeczą m ożebną wysnuć ze swego umysłu całe dzieje przyrody, ani też odsłonić jej tajem ice zapomocą pracy przy biurku, choćby też i najpilniejszej. Cóż ma uczynić ten człowiek, jeżeli pragnie zostać badaczem przyrody?—Nie wątpimy, że musi zwrócić się do tych nauk, które nazwaliśmy konstrukcyj- nemi—ale k tó rą z nich w szczególności wy
bierze i dlaczegoby nie m ógł zostać chemi
kiem i fizykiem zarazem?
Nam się wydaje, źe to ju ż w całości zależy od indywidualnych właściwości umysłu, czy badacz nasz zechce opanować świat zjawisk, zaczynając p racę od zapoznania się ze szcze
gółami, za których lasem dopiero spodziewa się znaleźć punkt wyniosły, z którego obej
mie ogół rzeczy, czy te ż —przeciwnie—poszu
kiwać zechce przedewszystkiem praw ogól
nych, o ile można najm niej związanych ze szczegółowemi spraw am i św iata, dla których zjawiska pojedyńcze byłyby tylko p rzykła
dami, równaniami objaśniającem i. W pierw
szym razie badacz nasz bezw ątpienia pójdzie drogą chemiczną, w drugim — zwróci się do fizyki. W ybó r pomiędzy kierunkiem czysto chemicznym a czysto fizycznym je st zatem zależny od przyrodzonej umysłowi ludzkiemu takiej lub owakiej skłonności, je s t może an a
logiczny z wrodzonym pociągiem ku m aterya- lizmowi w jednych um ysłach, ku spirytyzm o
wi—w innych. W chwili swego kształtow ania się nauki konstrukcyjne m usiały rozdzielić się na fizykę i chemią.
Dlaczego jednak, zapytajm y, nie widzimy od początku dążenia do współrzędnego u p ra wiania chemii i fizyki przez jednych i tych samych badaczów? Przypom nijm y sobie w od
powiedzi na to pytanie, ja k różne są tych nauk środki i dyscypliny pomocnicze i ja k trudnem byłoby jednoczesne niemi wszyst- kiemi w ładanie. Fizyk musi posiadać obszer
ne i głębokie przygotowanie m atem atyczne,
1 chemik nie może obejść się bez pomocy mi
neralogii i nauk biologicznych, które d o star
czają mu surowego m atery ału do badań.
Już ta jedn a okoliczność je s t w ystarczającą przyczyną podziału, źe wszakże niepodobna, żeby wszystkie te rzeczy zmieścić się mogły w jednym i tym samym mózgu. Nie jest też pozbawioną znaczenia i ta, choć podrzędna, okoliczność, że większość przyrządów, które- mi posługują się badania fizyczne, nie znosi przejętej ostrem i param i atm osfery pracow
ni chemicznych, skąd przyrządy te, o ile w zwykłem laboratoryum się znajdują, m u
szą być najtroskliw iej ochraniane i przez to samo nieczęsto byw ają w użyciu. Nawzajem, wiadomo, z ja k ą obawą i niechęcią otwiera się ustronna izdebka, w której dobrze u rz ą
dzony instytut fizyczny mieści swoję „kuchnię chemiczną”.
R ozdział więc fizyki od chemii m iał swoje źródło w naturalnych i łatwych do zrozum ie
nia przyczynach, a, dodajmy, nietylko że nie był okolicznością dla rozwoju tych nauk nie
przychylną, lecz—przeciwnie—podział pracy zapewnił obu gałęziom badania wiele i waż
nych korzyści.
Cóż teraz za dni naszych zmieniło się w stosunku tych nauk między sobą? Z a strzeżm y się przedewszystkiem, źe tło ogólne obrazu dziś je s t takież samo ja k przed laty trzydziestu i też same przyczyny, które wte
dy zmuszały do odrębnego traktow ania każ
dej z naszych nauk, działają i dzisiaj z równą siłą. Z dniem każdym raczej w zrasta nie
prawdopodobieństwo, żeby jeden um ysł mógł objąć w równym stopniu cały obszar chemii i cały obszar fizyki. Skłonność nakoniec wrodzona zawsze jednych pociągać będzie ku jednej, innych—ku drugiej nauce. Rozumie się także, że niepodobna myśleć o złączeniu we wspólnej pracowni badaczów pracujących nad chemią i nad fizyką.
Dwa narody cywilizowane, chociażby ich ziemie dzieliła największa odległość, muszą wchodzić w coraz bliższe i częstsze stosunki handlowe, naukowe i wogóle kulturalne, toteż być nie mogło, żeby pomiędzy dwiema n au kam i, ta k do siebie zbliźonemi, nie wytwo
rzyły się punkty zbliżenia, tem liczniejsze i ważniejsze, im głębiej i szerzej sięgało zba
danie dwu pól sąsiadujących. Chem ia fizycz
n a je st przeto jakgdyby sferą stosunków
260 WSZECHSWIAT. Mr 17.
międzynarodowych między dwoma samodziel- nemi państw am i. A le nie n a tem kończy się jej znaczenie.
K iedy chemik i fizyk p ra cu ją każdy na swoim łanie i każdy sweini m etodam i, to po
środku zostaje odłogiem dobry kaw ał pola, które uprawione być może tylko połączonemi siłam i i z zastosow aniem mieszanych sposo
bów uprawy. T u taj właśnie chemia fizyczna znalazła urodzajny g ru n t dla swoich usiło
wań, czego dowodem są wspaniałe je j zdoby
cze z okresu la t ostatnich.
M ożnaby jeszcze zapytać, dlaczegóż to stało się dopiero tera z— nie wcześniej? Mnie się zdaje, że właśnie w tem leży rdzeń całej sprawy, źe dopiero chwila obecna korzystać może z przebogatego plonu ogólnych a przez prostotę swoję szczególnie ważnych i cennych praw przyrody, k tóre zdążyło nagrom adzić owo półwiecze rozdziału. T eraz dopiero b o wiem um ysł badacza w niewielu wyrazach lub wzorach zam knąć może olbrzym ią m no
gość faktów, zdobytych przez całe zastępy uczonych.
Liczne i różnorodne zjaw iska fizyczne wy
stęp u ją przed nam i nietylko w ogólnych swych zarysach, ale z całym kompletem szczegółów i swoistych odrębności, gdy roz
ważamy p raw a term odynam iki, cynetycznej teoryi gazów, rów nania elektrodynam iczne M axwella i H e rtz a , teo ry ą elektrolizy, lub wreszcie—gdy przebiegam y myślą u k ład je d nostek bezwzględnych. Toż sam o w zakresie chemii pow tarza się, gdy się zastanaw iam y nad ciężaram i atomowemi i związanym z nie
mi układem peryodycznym , nad n au k ą o b u dowie ciał organicznych, n ad stechiom etryą, nad praw em d ziałania chemicznego mas, nad twierdzeniem o fazowym przebiegu zja
wisk. Umiemy dzisiaj w przem ianach che
micznych m ateryi zauważyć rysy ogólne, p o w tarzające się stale we wszystkich p rz y p a d kach podobnych, a znamy je ta k dokładnie, że na ich zasadzie jesteśm y częstokroć upo
ważnieni do przewidywania własności m ate- ryj jeszcze nigdy przedtem nie dostrzeganych zmysłami, do wypowiadania uzasadnionych i spraw dzających się przypuszczeń o wzajem- nem działaniu chemicznem jednych takich m ateryj na drugie.
T ak i stan rzeczy odbił się ju ż częściowo na współczesnych środkach nauczania, cho
ciaż ta okoliczność może urzędowo nie jest jeszcze uznana. Porównajm y jed nak dzisiej
sze podręczniki naszych nauk z dawniejsze- m i : o ileż więcej treści zawiera się w mniej - szej objętości. I nie dziw, bo to, co dawniej w długich wywodach musiało być popierane licznemi przykładam i i szczegółami, dzisiaj daje się wyprowadzić w krótkim przeglądzie, jak o p roste i konieczne następstwo niewielu zasad, obejm ujących długie szeregi przypad
ków szczegółowych.
(Dok. nast.).
Zn.
0 Wpfyvv>ie kfimafu górskiego . na krevi?.
Czytelnicy W szechświata mieli przed kilku m iesiącami sposobność zapoznania się z wpły
wem, ja k i podróże górskie i napowietrzne wywierają n a organizm ludzki. Mówiliśmy wtedy, źe objawy, zazwyczaj towarzyszące wznoszeniu się n a znaczniejsze wysokości atm osferyczne, a objęte mianem choroby górskiej, sprow adzają się do zaburzeń ze strony krążenia krwi, oddychania i u k ład u nerwowego, jakoteż źe niżej 3 000 m nad p o ziomem m orza nigdy praw ie ich nie spostrze
gamy. J a k o uzupełnienie obrazu zmian, jak ie w takich w arunkach w ustroju zacho
dzą, chcemy tu słów p a rę powiedzieć o sk ła dzie krwi w klimacie górskim, a jestto kwe-
| stya niezwykle interesu jąca nietylko pod względem teoretycznym , lecz posiadająca bardzo ważne zastosowanie praktyczne w le- i czeniu niektórych chorób, a zw łaszcza błęd
nicy.
O d czasu badań P aw ła B e rta (1882 r.) nad składem krwi zw ierząt w górach, posypały się liczne b ardzo poszukiwania w tym kie
runku, które w ciągu stosunkowo ta k k ró t
kiego czasu zdołały na tę kwestyą dosyć jasne rzucić światło. W yniki wszystkich tych do
ciekań są przedmiotowo zupełnie z sobą zgodne, tylko dotychczasowy sposób tłu m a czenia obserwowanych tu zjawisk napotyka poważne zarzuty.
WSZECHSWIAT. 261
N a zasadzie badań, przeprowadzonych na zasuszonych próbkach krwi różnych zwie
rząt, zamieszkujących wzniesienia powyżej 2 000 m nad poziomem m orza, B ert przyszedł do wniosku, źe ju ż na tej wysokości wytwa
rza się brak tlenu we krwi, ponieważ rozrze
dzone powietrze atm osferyczne nie jest już w stanie zasycić hemoglobiny, w ciałkach czerwonych krwi zaw artej, dostateczną jego ilością. D la zapobieżenia szkodliwym następ
stwom takiego stanu w u stroju wzmaga się ilość hemoglobiny.
Natom iast inny badacz tej kwestyi, Yiault.
nie potwierdza wniosku B e rta co do niedo
statecznej ilości tlen u we krw i zwierząt w górach. B adając skład krwi w K ordylie
rach na wysokości 4 392 m, przekonał się on, źe ilość tlenu w niej je s t ta k ą sam ą, ja k na płaszczyznie, lecz ilość hemoglobiny w zrasta, a mianowicie przez zwiększenie ilości czer
wonych ciałek krwi. Z auw ażył on również powstawanie w tych w arunkach licznych cia
łek czerwonych drobnych wymiarów, które przecież z czasem, po dłuższym w górach pobycie, znikały, u stępując miejsca n o r
malnym.
N astęp u ją później z inicyatywy M ieschera liczne badania E g g e ra w A rosa (1800 m wysokości) i wielu innych,- w różnych, daleko niżej położonych miejscowościach Szwajca- ryi, poświęcone tem u sam em u przedmiotowi.
Uwzględnione w nich zostały zm iany, jak ie w tych w arunkach we krwi zachodzą natych
m iast pG przybyciu w góry, po dłuższym w nich pobycie, jakoteż po powrocie na płaszczyznę. W szystkie one wykazały jed- nozgodnie wzrost ilości czerwonych ciałek krwi; E g g er stw ierdził przyrost ich w ciągu 14 dni o 700 000 u ludzi zdrowych i o jeszcze więcej, bo o 980 000, u osobników gruźlicz- nych na 1 m m 3 krwi. (P rzeciętna ich ilość wynosi norm alnie 5 000000 w 1 m m 3). Po powrocie z gór na płaszczyznę ilość ich rów
nie szybko maleje; w ciągu pierwszych sześciu dni spadła ona u samego E g g e ra o l ' / 2 m i
liona na 1 m m 3, sp adając co dwa dni o miliona. W miejscowościach niżej położo
nych stwierdzono też znaczne zwiększenie ich ilości.
W olff i K oeppe w Reiboldsgriin (700 m nad poziomem m orza), stwierdziwszy zarów
no przyrost czerwonych ciałek krwi w gó
rach, ja k i ukazywanie się drobnych ich form, t. z w. mikrocytów, uzupełniają nasze pod tym względem wiadomości ciekawemi danemi o szybkości tego przyrostu. Z badań ich wynika, że już w ciągu pierwszych 24— 36 godzin przybywa ich około 1 miliona w l m m 3.
Później obserwowali krótki okres zmniejsze nia ich liczby, za którym następow ał ponow
nie przyrost. Ilość hemoglobiny zrazu spa
dała, aby następnie wzrosnąć.
Do takich samych wniosków pod względem szybkości przyrostu czerwonych krążków krwi doszedł M ercier, stwierdziwszy w ciągu pierw
szych 24 godzin, w A ro sa zwiększenie się ilości o 800 000, w takim zaś samym czasie po zejściu z góry ubytek ich o 1 milion w 1 m m 3. P rze d dwuma wreszcie dopiero laty Jaru nto w sk i i Schroder potwierdzili otrzym ane przez innych badaczów wyniki swemi badaniam i krwi w Gorbersdorfie.
Takie jednom yślne rezultaty poszukiwań nad składem krwi w klimacie górskim zn a
lazły też zgodne u wszystkich badaczów objaśnienie. Tw ierdzą oni, źe zmniejszenie ciśnienia atmosferycznego, zubożenie w tlen powietrza w górach stanowi przeszkodę do nasycenia się nim hemoglobiny czerwonych ciałek krwi, wskutek czego organizm dąży do wyrównania poniesionej straty na drodze szybkiego przyrostu ilości ciałek czerwonych.
IV tej więc zaradczej czynności narządów krwiotwórczych upatryw ać, zdaniem ich, n a
leży dowód przeprowadzenia teleologicznej zasady w przyrodzie. Potw ierdzenia tej ostatniej dopatryw ano się także w tem , źe przy niektórych stanach chorobowych, np.
wadach serca, gdzie w ytw arzają się zastoje w obiegu krwi, również zauważyć się daje zwiększenie liczby ciałek czerwonych, a m a to mianowicie następować wskutek niedosta
tecznego w tych przypadkach utleniania krwi, będącego, podobnie jak w klimacie górskim, bodźcem drażniącym narządy krwio
twórcze (głównie szpik kostny) i pobudzają
cym je do szybkiego nowotworzenia kolosal
nej ilości ciałek czerwonych. Takiem u wszakże sposobowi tłum aczenia tego zjawiska zdaje się dosadnie zaprzeczać ta okoliczność, że nie znajdujem y go bynajmniej w innych a n a lo gicznych pi’zypadkach chorobowych, którym przecież towarzyszą niewątpliwe oznaki nie
dostatecznego utleniania ustroju, ja k np.
262 WSZECHSWIAT N r 17.
przy rozległych wysiękach zapalnych w j a mie opłucnej, uciskających miąższ płucny, przy daleko posuniętych stadyach gruźlicy i t. p. W ystępowanie więc w ta k silnym stopniu zwiększenia ilości ciałek czerwonych krwi ju ż n a stosunkowo nieznacznych, bo zaledwie około 700 m (R eiboldsgriin) wyno
szących wyniosłościach górskich i to w czasie niesłychanie krótkim , bo w ciągu niespełna doby, w zestawieniu z przytoczoną przed chwilą sprzecznością obserwowanych pod tym względem w różnych stanach objawów chorobowych, dom aga się oczywiście innego tłum aczenia faktów. Z surow ą też i g ru n tow ną krytyką dotychczasowych na tę sprawę poglądów w ystępuje w pracy swej G ra w itz 1), staw iając swoję teoryą, k tó rej z kolei się przyjrzym y.
Przedewszystkiem zaznaczyć należy, że do
świadczenia, przeprow adzone przez F ra n k la i G e p p erta nad działaniem pow ietrza ro z
rzedzonego, wykazały, źe przy zniżeniu jego ciśnienia do 410 m m rtęc i, odpowiadającem stopniowi rozrzedzenia, ja k ie na wysokości 4 900 m , t. j . mniej więcej góry M ont Blanc, spotykamy, psy doskonale jeszcze nasycały swą krew tlenem . Poniew aż doświadczenia powyższych badaczów ogólne uzyskały po
twierdzenie, niepodobna więc zrozumieć, w ja k i sposób powstawać może ta k kolosalne pod wpływem jakoby d ziałania pow ietrza rozrzedzonego nowotworzenie się ciałek czer
wonych, ju ż n a wysokościach, niedosięgają- cych naw et 3 000 m.
G dyby dalej istotnie w ciągu 24—36 go
dzin przybywać m iało n a 1 m m 3 krwi około 1 miliona ciałek czerwonych, co na ogólną masę krwi w organizm ie, wynoszącą około 5 litrów, stanow iłoby potężną cyfrę 5 bilio
nów, musielibyśmy jak o nieodłączne tego fak tu następstw o stw ierdzać znaczne zwięk
szenie ilości barw nika krw i—hemoglobiny, kiedy tym czasem wszystkie odnośne b adan ia jednozgodnie wykazują w pierwszych dniach pobytu w górach, t. j. właśnie w chwili n a j
potężniejszego przyrostu ilości ciałek czerwo
nych raczej ubytek ilościowy hemoglobiny.
*) U eber die E in w irk u n g des H ohenklim as a u f die Zusam m ensetzung des B lutes (B eri. Klin.
W och. n-r 33 i 34, 1895).
Gdybyśmy zaś ten b ra k wzrostu ilości barw nika we krwi jednoczesnem i równomiernem z ciałkam i czerwonemi (t. j. o '/ 5) zwiększe
niem ilości osocza krw i wytłum aczyć chcieli, musielibyśmy przyjąć wytwarzanie się w u stro ju pełnokrwistości, któraby żadną m iarą nie m ogła ujść uwagi, a której przecież ani śladu nie spostrzegam y.
Niepodobna też przypuścić, ażeby ta k ol
brzymie zwiększenie liczby ciałek czerwonych powstawać mogło zarówno u ludzi zdrowych, ja k chorych, a naw et u ostatnich w wyższym jeszcze stopniu, bez żadnych ze strony orga
nizm u objawów. Nie małoważną je s t też okoliczność, źe najobfitsze nowotworzenie się kom órek w organizm ie zachodzi niewątpliwie przy ropieniach, a jed n ak podobnie szybkie
go i olbrzymiego przebiegu zjawiska naw et i wtedy nigdy praw ie nie spotykamy.
Ciężkim zarzutem przeciwko teoryi nowo- tw orzenia czerwonych ciałek krwi w górach je st brak wzmianki u któregokolwiek z wy
mienionych badaczów o czerwonych ciałkach, ją d ro zawierających, a przecież ostatnie, j a ko stadya rozwojowe, jak o postaci niedojrza
łe, przy każdym procesie odnaw iania się krwi, a więc przy znaczniejszych je j u tra ta c h i pow stających stąd niedokrwistościach, p rze
dewszystkiem się ukazują. B adania la t o sta t
nich dowodzą, że w podobnych przypadkach występuje zawsze i rozm nażanie się białych ciałek krw i — t. zw. leukocytoza — której w klim acie górskim również nie znajdowano.
W spom nieliśmy ju ż o tem , źe niektórzy badacze znajdowali we krw i w górach t. zw.
mikrocyty, t. j. drobne ciałka czerwone, k tó rym , za formy młodzieńcze, niedojrzałe je poczytując, szczególne dla teoryi rozm naża
nia się we krwi kom órek przypisywali zna
czenie. N ie ulega wszelako wątpliwości, że mikrocyty u k azują się we krwi nie wyłącznie podczas procesu jej odnawiania, lecz w n a j
rozm aitszych w arunkach, nic z niem niema- jących wspólnego* C iałka czerwone należą do utworów bardzo w ogóle n a w arunki oto
czenia wrażliwych i pod ich wpływem nie
zm iernie łatw o ulegają zmianom swej wiel
kości i postaci. W iadom o, że np. głodzenie, wysoka tem p eratu ra, działanie morfiny i inne czynniki mogą zmniejszyć wymiary ciałek czerwonych; n ato m iast przez wprowadzenie dw utlenku węgla do krwi wywołujemy zwięk
Nr 17. WSZECHSWIAT. 263
szenie ich objętości, a wszystko to dzieje się prawdopodobnie drogą dyfujyi pomiędzy wo
dą osocza a ciałek czerwonych. Obecność więc mikrocytów we krwi, jeżeli sam a przez się wprawdzie nie obala w mowie będącej teoryi, niemniej jed n ak żadną m iarą za po
parcie jej służyć nie może.
Najpoważniejszym jed n ak zarzutem , ja k i teoryi o powstawaniu ta k kolosalnej ilości nowych ciałek krwi w klimacie górskim po
stawić należy, je st równie niesłychanie szyb
kie znikanie ich po zejściu na równinę i to bez żadnych zgoła zaburzeń w ustroju.
Wiemy z przytoczonych powyżej doświad
czeń, źe w ciągu pierwszych dwu dni u sam e
go E g g era znikło ich */2 miliona w 1 m m 3 krwi, a w badaniach M erciera liczba ta o ka
zała się jeszcze wyższą,bo dosięgła 1 miliona w ciągu jednej doby. Otóż, n a zasadzie licz
nych badań w tym kierunku, je st już dziś w nauce faktem ustalonym , źe obfitszy nad normę rozpad czerwonych ciałek krwi nie
odzownie odbija się n a ogólnym stanie o rg a
nizmu, powodując żółtaczkę, lub zwiększe
nie ilości barwników żółciowych w moczu, a w cięższych przypadkach ukazanie się he
moglobiny w moczu, t. zw. hem oglobinuryą.
O żadnym z wymienionych tu objawów nie znajdujem y jed n ak nigdzie najm niejszej wzmianki, co teoryi w mowie będącej, według G ra witza, cios zadaje stanowczy.
N a tem kończy się nader, ja k widzimy, gruntowny i wyczerpujący rozbiór tej teoryi, której G raw itz przeciw staw ia własną, na wynikach licznych, przezeń podjętych do
świadczeń, ja k również na logice obserwowa
nych w górach faktów o p artą. Twierdzi on mianowicie, że zmiany, jak ie krew w klimacie górskim wykazuje, polegają pozornie tylko na zwiększeniu ilości ciałek czerwonych; je s t
to zwiększenie nie bezwzględne, lecz względ
ne, zależne od u tra ty w ogólności przez cały organizm, a więc i przez krew, znacznej części zaw artej w niej • wody. W iadom o przecież, że powietrze górskie odznacza się suchością, w zrastającą Wraz z wzniesieniem nad poziom morza; najnowsze badania me
teorologiczne dowodzą, że ilość p ary wodnej w powietrzu górskiem opada naw et znacznie szybciej, niż jego ciśnienie. N astępstw em tego je s t zwiększone wydzielanie przez ustrój wody dro g ą oddychania i czynności skóry.
Że tak je s t w istocie, o tem przekonywa nas suchość skóry i błon śluzowych w góracb, pękanie skóry i warg, uczucie pragnienia, powodowane suchością gardzieli, wreszcie skoncentrowany najczęściej mocz, pomimo przyjmowania zwiększonej ilości napojów.
Do suchości powietrza górskiego, bezpośred
nią stanowiącej przyczynę zwiększonej przez organizm u traty wody, przyłącza się jeszcze wpływ przyśpieszonego w górach, wskutek rozrzedzenia powietrza, oddechu, któ ry oczy
wiście jeszcze zgęszczenie krwi potęguje.
Dziwną wydać się musi rzeczą, źe u żad
nego z badaczów tej kwestyi nie znajdujem y dokładnej analizy gęstości krw i w klimacie górskim; tem dziwniejszą, że możliwość za
leżności wszystkich wymienionych w składzie krwi zmian jedynie od zwiększonej przez organizm u tra ty wody brali oni pod rozwa
gę. L uk ę tę postanowił uzupełnić Graw itz i w tym celu podjął liczny szereg doświad
czeń na zwierzętach. Umieszczał on miano
wicie króliki pod kloszem, zaw ierającym roz
rzedzone powietrze o ciśnieniu 430—470 m m rtęci i dostarczał im obfitujących w wodę po
karmów. Z w ierzęta natychm iast zaczynały szybciej oddychać, a częste lizanie w arg świadczyło o zasychaniu błon śluzowych, j J u ż po upływie pierwszych 24 godzin liczba ciałek czerwonych w zrastała przecięciowo { o 600000. Również najczęściej w ciągu już 1 pierwszej doby, rzadko dopiero drugiej, n a stępowało bez żadnego w yjątku zgęszczenie krwi, wykazujące przyrost 1— 3 % suchej reszty, a w ciągu 24 godzin po ukończeniu doświadczeń, trw ających 5 dni, w racała gęstość krwi do normy. Zaznaczyć tu się godzi ciekawy fakt, że podczas gdy krew niezmieniona stale ju ż od pierwszego dnia doświadczeń ulegała zgęszczeniu, zebrana z niej surowica natom iast, w niektórych wprawdzie tylko przypadkach, z początku okazywała albo bardzo nieznaczny tylko przyrost suchej reszty, lub naw et jej ubytek.
Z doświadczeń tych przeto wyprowadzić n a
leży wniosek, że pomiędzy gęstością ogólnej masy krwi, a samej jej surowicy niekoniecz
nie równoległy zachodzi stosunek, t. j. innemi słowy, że zgęszczenie krwi nie odbywa się wyłącznie drogą wyparowania z niej pewnej ilości wody, lecz że w tym procesie udział brać muszą i sam e ciałka czerwone, czem,
2 6 4 WSZECHS WiAT N r i ? . być może, według G raw itza, wytłum aczyć
można ukazanie się drobnych ciałek czerw o
nych, t. zw. mikrocytozę. T a ostatnia, ja k wiadomo z b adań M anasseina, o czem juź wspominaliśmy, pow staje pod wpływem róż
nych czynników, a zwłaszcza wysokiej tem p eratu ry zew nętrznej, stanow iącej pod tym względem równoważnik czynnika, pow odują
cego wysychanie. N ietylko m ikrocytoza wszakże, lecz cały proces zgęszczania się krwi odbywa się analogicznie pod wpływem wysokiej tem peratury. Istn ie ją w tym wzglę
dzie zajm ujące spostrzeżenia na ludziach, przebywających dłuższy czas w pasie zw rot
nikowym; znajdujem y i u nich mianowicie ko
losalne zwiększenie ilości ciałek czerwonych.
Niepodobna zamilczeć o jednym n ad er po
ważnym zarzucie, jakiby teoryi G raw itza, którąśm y ta k szczegółowo tu rozebrali, po
stawić należało, a mianowicie, że podobnie znaczne zgęszczenie krwi, spowodowane u tr a tą wody w niej zaw artej, musi nieodzownie pociągnąć za sobą jeszcze znaczniejszą u tr a tę wody całego ciała (o czem zresztą mówi G raw itz), a tymczasem w aga podobnego ubytku (20—2 5 % ) nie wykazuje. N a tej więc zasadzie berliński fizyolog, Z an tz, uw a
żając kw estyą tę za nierozstrzygniętą jeszcze w duchu teoryi G raw itza, przypuszcza tu dwie m ożliw ości: 1) albo znaczne ilości oso
cza krwi występują z niej i przechodzą w przestrzenie limfatyczne, albo 2) stosunek względny ciałek czerwonych do osocza ulega zmianom pod wpływem zmiennych warunków kurczliwości drobnych tętniczek, gdyż znacz
ne przestrzenie tych ostatnich zaw ierają nie
kiedy praw ie tylko osocze, kiedy znów w in
nych w arunkach te same przestrzenie nabite są czerwonemi ciałkam i krwi.
Jakkolw iekbądź, teorya o rozm nażaniu się czerwonych ciałek krwi w klimacie górskim ru n ę ła pod ciosem surowej krytyki, opartej n a d atach klinicznych i doświadczalnych.
Z w rot tedy, ja k i się w najnowszych czasach empirycznie dokonał w terap ii błędnicy, przy której ilość czerwonych ciałek krwi ule
ga zm niejszeniu, a mianowicie usuwający z program u leczenia tej choroby klim at górski, z upadkiem powyższej teoryi zyskuje naukowe uzasadnienie.
M ieczysław Goldbaum.
hC O W Y
deszezomierz samopisząey.
B rak pluwiom etru samopiszącego, któryby funkcyonował z należytą dokładnością i na
daw ał się do powszechnego użytku przez niską cenę i prostotę budowy, skłonił me
teorologa berlińskiego, G. H ellm anna, do obmyślenia takiego ap a ratu , w którym głów
ne błędy zwykle używanych pluwiometrów zostałyby usunięte. P od ług wskazówek H e ll
m ann a m echanik F uess zbudował w zeszłym roku taki a p a ra t, a próby z nim odbyte wy
dały re zu ltat pomyślny. Podajem y tu taj opis i sposób użycia tego przyrządu na z a sadzie rozpraw y, k tó rą H elłm ann umieścił w czasopiśmie „Z eitschrift fu r M eteorologie”
za luty 1897.
P rzy budowie ap a ra tu zwrócono uwagę na n astępujące punkty :
Ponieważ rejestrow anie elektryczne podle
g a zboczeniom, których wyrugowanie przed
staw ia duże trudności, przeto elektryczność została wyłączona.
Notowanie mechaniczne powinno odbywać się ja k można najprościej, ta k żeby naw et obserw ator z wykształceniem elem entarnem mógł je łatwo zrozumieć i kontrolować.
P rzy bardzo skomplikowanych aparatach , jakich dotąd używano, w arunek ten nie był
przestrzegany.
P rzy rząd powinien służyć tylko do noto
wania deszczu, ponieważ niepodobieństwem je s t zapomocą jednego i tego samego a p a ra tu z jednakow ą dokładnością notować deszcz i śnieg. Topienie śniegu przez sztuczne ogrzewanie pociąga za sobą różne niedo
kładności w notowaniu : ogrzewanie wywołu
je silne parow anie i wstępujący p rą d po
wietrza, który oddala od a p a ra tu drobniejsze kryształki i p łatk i śniegu; wreszcie przy b a r
dzo silnym opadzie topienie odbywa się za- wolno, ta k źe w notowaniu powstaje znaczne opóźnienie.
Schem aty, służące do rejestrow ania, po
winny mieć tak ie wymiary, żeby gwałtowne deszcze były oddane dokładnie i wyraźnie.
P rzyrząd powinien być tak opatrzony, żeby
N r l i . WSZECHSWIAT. 265
wilgoć i inne warunki pogody nie miały na niego szkodliwego wpływu i żeby odrazu można go było ustawić i używać.
W skutek prostej konstrukcyi ap a ratu cena jego powinna być ta k niska, ażeby mógł być powszechnie używany.
W szystkim tym warunkom pluw iograf H ellm anna odpowiada bardzo dobrze. U rzą
dzenie jego je s t następ u jące (fig. 1):
Naczynie, przeznaczone do zbierania wody spadającej, m a tak i sam k sz ta łt i powierzch-
F ig. 1. P luw iograf Hellmanna,
nię ja k zwykły pluwiom etr H ellm anna *);
ostra krawędź pierścienia mosiężnego tw o
rzy koło, którego powierzchnia (zbierająca deszcz) wynosi 200 cm,2. Naczynie to mieści | się na wierzchu walcowatej budki z grubej blachy żelaznej. W budce tej znajduje się naczynie mosiężne G, do którego woda deszczowa dostaje się z górnego naczynia przez ru rk ę metalową. W naczyniu G je st | pływak, w którym tkwi p rę t S ; do tego prę-
') P a trz W szechśw iat z r. 1893, str. 497.
ta przytwierdzony jest sztyft, zakończony piórem stalowem, które przyciska zlekka po
wierzchnię walca T , pokrytego paskiem p a pierowym i wykonywaj ącego całkowity obrót dokoła swej osi w 24 godzinach; w ten ruch wprawia go maszyna zegarowa, umieszczona wewnątrz niego. W taki sposób ruch pły- I waka przenosi się na papier. P rzyrząd ^'est tak nastawiony, że stalówka stoi na linii zero wtedy, kiedy w naczyniu G znajduje się pew
na niewielka ilość wody— około 6 cm wyso
kości; skoro deszcz pada, pływak podnosi się, a stalówka kreśli na papierze (który ciągle się posuwa) krzywą wstępującą. N a p apie
rze tym są porobione podziałki poziome w odstępach, z których każdy odpowiada 1 m m wysokości opadu. N ajw yższa podział- k a odpowiada 10 m m i w chwili, w której I stalówka jej dosięga, naczynie G opróżnia się, zatrzym ując w sobie tylko tę ilość wody, k tó ra w niej była początkowo (6 cm), pływak opada, a stalów ka powraca, kreśląc linią pionową, do swego położenia pierwotnego przy podziałce zero. Opróżnienie to doko
nywa się zapoinocą szklanego lew arka, któ
rego ram ię krótsze jest osadzone w naczyniu G, a pod dłuższem stoi kubełek, w który woda spływa. Ponieważ powierzchnia zbie
ra ją ca deszcz wynosi 200 cm2, więc opadowi 10 m m odpowiada ilość wody 200 cm3; lewa
rek je st więc tak urządzony, ażeby naczynie G opróżniało się, skoro je s t w niem 200 cm3.
Jeżeli deszcz p ada dalej, wtedy taki sam proces rozpoczyna się nanowo.
D la kontroli mierzy się bezpośrednio ilość wody zebranej w kubełku; ilość tym sposo
bem wykazana je s t zwykle o 0,1— 0,3 mm mniejszą, aniżeli przyrząd zanotował, ponie
waż m ała ilość wody pozostaje uczepiona przy ściankach naczyń i lew arka.
Stosunek powierzchni zbierającej deszcz do powierzchni przecięcia wewnętrznego n a
czynia G wynosi 8,2; z tego wypada, źe 1 mm opadu odpowiada wzniesienie się p ły waka i stalówki o 8,2 mm.
B ębenek T obraca się dokoła osi raz w ciągu 24 godzin; wymiary bębenka są t a kie, że jednej godzinie odpowiada na papie
rze 15,9 mm; podziałki są porobione w od
stępach oznaczających 10 m inut, wobec czego 2 minuty mogą jeszcze być z łatwością od
czytane. F ig. 2 przedstaw ia w wielkości na-
266 WSZECHŚWIAT. N r 17.
tu raln e j część krzywej, wykreślonej przez ap a ra t.
P rzy rząd przyśrubow uje się do kloca drew nianego wpuszczonego w ziemię (do głęboko
ści około 50 cm), lub do jakiego innego fun dam entu. Jeż eli instru m en t je s t wystawiony n a bardzo silne wichry (w górach, lub na wybrzeżu m orskiem ), któreby mogły wpę
dzać deszcz przez szpary budki, wtedy dobrze je s t otoczyć j ą d ru g ą budką, pozo
staw iając nazew nątrz tylko naczynie, zbiera
jące opad.
O bsługa instrum entu polega n a tem , że się codzień o oznaczonej godzinie, np. o 7-ej
P rzy używaniu ap a ra tu należy jeszcze wziąć pod uwagę, że po długotrw ałej suszy wskutek wysuszenia i zakurzenia lew arka może nastąpić opóźnienie nieznaczne w opróż
nieniu naczynia G ; odwrotnie przy ulewnych deszczach naczynie opróżnia się, zanim się zbierze 200 cm 3 wody. W pierwszym przy
padku stalów ka występuje poza linią 10, w drugim nie dochodzi do niej. Oczywiście z tego powodu b łą d żaden nie powstaje, p o nieważ stalów ka wskazuje zawsze istotną wy
sokość opadu. N ależy tylko pam iętać, że w tym razie każda oddzielna część krzywej nie oznacza 10 mm, tylko trochę więcej lub
F ig. 2. K rzyw e, wykreślone p rze z pluw iograf Hellmanna,
zrana, zmienia pasek papierowy, n ak ręca ze
g a r i mierzy ilość wody zebranej w kubełku, zapom ocą dodanego w tym celu cylindra szklanego, opatrzonego podziałką. Z eg ar, ra z nakręcony, idzie wprawdzie przez cały tydzień, ale nie zawsze ściśle jednakowo; dla uniknięcia więc możliwych błędów lepiej je s t nakręcać go codzień.
W oda, zn a jd u ją ca się w naczyniu G, kiedy stalów ka stoi n a zerze, może parow ać tylko w bardzo nieznacznej ilości; jeżeliby jed nak przy długotrw ałej suszy wyraźnie w yparo
w ała większa ilość wody, wtedy przez dolanie je j należy przyprowadzić pióro do zera.
m niej. ( W ap aratach , w których każde opróżnienie t. zw. huśtaw ki (W ippe) H o m e r a notuje się zapomocą elektryczności, przy silnym deszczu huśtaw ka przew raca się, za
nim otrzym a przew idzianą ilość wody; tę niedokładność bardzo je s t trudno w yru
gować ) .
W zimie, kiedy przyrząd je s t nieużytecz
ny, bębenek i naczynie G wyjmuje się z b u d ki, a otwór górny zam yka się dołączoną do a p a ra tu pokrywą.
C ały przyrząd waży 15 kg i kosztuje 150 m arek, je s t więc tańszy, aniżeli wszelkie inne pluwiom etry. Wziąwszy pod uwagę
Nr 17. WSZECHSWIAT. 267 jego główne z a le ty : dokładność, prostotę
i taniość, musimy mu stanowczo oddać pierw
szeństwo przed innemi.
Jedynym fabrykantem opisanego p rzy rzą
du jest R. F uess w Steglitz pod Berlinem.
IV. K .
W n-rze 5 W szechśw iata z r. b,, w artykule pod nazwą „Spis roślin rzadkich, lu b zupełnie dotąd nieobserwowanych w k r a ju ” i t. d. au to r tegoż, p. H. Cybulski, zam ieścił ta k że i N astur- tium austriacum C rntz., ja k o b y znalezioną poraź pierwszy przez siebie w obrębie K rólestw a P o l
skiego. 0 roślinie podanej przezem nie za gatu
nek powyżej wymieniony jeszcze na początku roku 1892 (p atrz Wszechśw. r. 1892, stv. 142—
143), a znalezionej w lipcu 1891 r. pod Ciecho
cinkiem, p. C. mówi, że z N astu rtiu m au stria cum C rntz. się nie zgadza, ponieważ ma wszyst
kie (naw et górne) liście głęboko pierzasto wyci
nane (gdy właściwy gatunek ma tylko dolne liście wycinane), a korzeń nie łażący, więc także nie taki ja k w N. austriacum Crntz. Szanowny autor tw ierdzi na podstaw ie tego, że m oja roślina musi być albo odrębnym , nieopisanym jeszcze gatunkiem , albo jak im ś m ieszańcem N. a u s tria cum z innym gatunkiem rukw i i że ja , określając ją za N. austriacum , zostałem w błąd w prowa
dzony przez je j k uliste owoce. Otóż muszę zaznaczyć, że podobny sposób dow odzenia nie w ytrzym uje żadnej k ry ty k i i gdyby tylko o znaw
ców chodziło nie zabierałbym w tej spraw ie gło
su, lecz że W szechśw iat czytają przew ażnie nie znawcy, więc 'dla nich zamieszczam poniższe wyjaśnienie : T a k ro d zaje ja k i gatu n k i roślin ustanaw iają się przew ażnie (pierw sze niem al wy
łącznie) na podstaw ie różnic w kw iatach i w owo
cach, szczególniej zaś te ostatnie są tu ro z strz y gającem i. Różnice w liściach i t ; p. są rzeczą podrzędną i służą conajwyżej do rozróżniania odmian, a najczęściej tylko postaci (form ae). Ze wszystkich znanych gatunków ro d za ju N astur- tium jedno tylko N. austriacum C rntz. posiada owoce zupełnie k u liste, w szystkie zaś inne m ają owoce conaj mniej dwa razy ta k długie ja k sz ero kie '). W szystkie m ieszańce N. austriacum z innemi posiadają ta k ż e bez w yjątku owoce mniej lub więcej w ydłużone. Mój więc gatunek, posiadający owoce ściśle k u liste, ani wielkością,
') P. H. Cybulski pokazyw ał N asturtium am- phibium L. z owocami praw ie kulistem i.
ani postacią, ani długością blizny i t. d. nie róż
niący się od owoców typowego N. austriacum Crntz., je s t nim bez wszelkiej wątpliwości i dla
tego muszę go za ta k i uważać. Co zaś dotyczy liści, to inna rzecz : podając roślinę w spom nia
łem o nich, i dlatego, gdy czas stosowny n ad e j
dzie (co sobie zastrzegam ) opiszę j ą zapewne ja k o odrębną odmianę (lecz nigdy ja k o gatunek), uw ydatniając jej różnice od postaci typowej. Co zaś do różnic w korzeniach, to te właściwie nie istnieją, a bezwarunkowo istnieć nie będą, jeżeli p. C. pohoduje moję roślinę jeszcze z ro k lub dwa w swoim ogródku : ja k u rośliny praskiej ta k i u mojej korzeń j e s t trw ały (a łodyga u dołu aż drzew iasta) i rozłogowy, lecz u m ojej, młodej, otrzym anej z nasienia, korzeń dopiero się rozw i
ja , a więc przew ażnie się zagłębia, wypuszczając odrostki nawzór chrzanowego, dlatego nie mógł jeszcze wytworzyć licznych odgałęzień pniowych, ja k rośliny stare, przyniesione przez p. C. z P r a gi. I m oja roślina z czasem będzie wypuszczała przeważnie korzenie poziome. W podobny spo
sób zachow ują się wszystkie młode rośliny d w u liścienne z korzeniam i łażącemi, w ypada mi tylko wspomnieć Cirsium arvense, Sonchus arvensis i mnóstwo innych : pewnik ten je s t powszechnie znany botanikom . Inaczej ma się spraw a z k o rzeniam i roślin jednoliściennych i tych, któ re po
siadają kłącze, t. j . łodygę podziem ną łażącą.
D -r A . Zalewski.
SPRAW O ZDA N IA.
— 0 p rze d staw iciela ch rodzaju „Echinosto- m um “ Rud. (1 8 0 9 ) u kaczki i kury, oraz słów kilka W kw estyi synonim iki, podał d - r Mieczy
sław Kowalewski (z tablicą I; odbitka z „Kosm o
s u ”). Lwów, 1897.
A utor pierw szą część swej rozpraw y poświęcił sprostow aniu nazwy gatunku przyw ry Distomum (Echinostomum) F roelichii, M. Kow. i po szcze- gółowem porów naniu opisów kilk u autorów , k tó rzy m ieszali różne gatunki i identyfikowali je z sobą— dochodzi do wniosku, że zgodnie z za
sadam i nom enklatury zoologicznej, według k tó rych wszystkie nazw y gatunkowe m uszą ustąpić m iejsca pierw otnej, gatunek Distom um (Echino
stom um ) Froelichii M. Kow. 1895, powinien się nazywać Echinostom um conoideum (Bloch 1782 non Railliet, 18 8 5 ) M. Kow. 1896.
Ponieważ gatunek ten przyw ry należy do n a j
pospolitszych pasorzytów naszych kaczek i k u r, przynajm niej w D ublanach, a przytem często się spotyka z Echinostom um echinatum Zed. 1803 i Echinostom um recurvatum L inst. 1873, ta k że