• Nie Znaleziono Wyników

Podróż (I)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Podróż (I)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

Laurencja Sternowa

Podróż (I)

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 4-5 (28-29), 321-331

1976

(2)

Autobiografia

Laurencja Sternowa

Podróż (I)

3 X 1975 r.

(...) Na różne pytania o podróż, odpow iadam chętnie, szkoda tylk o , że nie m ogę tego zrobić osobiście. Podróż do Peru, E kw ado ru i K o ­ lum bii, choć odb yła m ją w o d w ro tn y m porządku, była i pozostanie szokiem k u ltu ro w y m . A poza ty m zachętą do tego, żeb y w na stęp ­ n y m ro ku w ybrać się w okolice rów nie egzotyczne. M arzy m i się Mongolia i Japonia zw iedzana od gór w dół. Poza ty m H im alaje itp. Z A m e r y k i P ołudniow ej pozostała m i tęskn o ta do pow rotu. N ie w e w szy stk ie m iejsca, ale na pew no nad jezioro Titicaca i do p ew n ej w ioski położonej w Andach p o m ięd zy Cusco i M achu Pichu. Dopiero tera z zaczęłam rozum ieć antropologów , k ó ryc h gna w ta kie m iejsca nie ty le n aukow a pasja, ile odm ienność nie do pojęcia i przez to fascynująca. C zy m je s t życie Indian nad jezio rem Titicaca, tego zro­ zum ieć nie m ożna. Pod ty m w zg lę d em są oni na ró w n i z nam i. Dla nich w yobrażenie E uropy rów n ież nic nie znaczy, jest rów nie n ie ­ przeniknione ja k dla nas ich życie. Nasze pojęcia nie przylegają do ta m tejszyc h sytu a cji. S p ró bu j sam sobie w yobrazić, że m ieszkasz w dom u z glin y, bez okien, bez łóżka, stołu i krzesła, że m asz ty lk o to, co nosisz na sobie, czego z siebie nie zd e jm u je sz, że tw ó j dzień rozpoczyna się w oślepiającym słońcu o godzinie piątej rano i k o ń ­ c zy się w m om encie, k ie d y ziem ia zam arza na ka m ień o piątej po południu, k ie d y słońce zachodzi za gó ry i białe s z c z y ty odległej o d ziesiątki kilo m e tró w Cordilliera Real w stę p u ją na niebo w m a je ­ sta ty c zn e j grozie. W yo b ra ź sobie, że ż y je s z na m ilczą cym k o n ty ­ nencie, gdzie nie m a p ta kó w , gdzie nie m a w iatrów , gdzie k ro w y nie ryczą, sam ochody nie trąbią i ludzie do siebie nie m ów ią, a n ie ­

(3)

m o w lęta nie płaczą. Dwanaście godzin nocy sp ędzasz s k u lo n y w k a ­ cie dom u zbudow anego z g lin y, bez żadnego ogrzew ania, żując albo liście coca, że b y zabić głód, lub też k a w a łe k w ysu szo n ej św in ki m o rskiej, któ rą k u p iłeś na ta rgu w m ia ste c zk u odd alo nym o m ile, do którego w ędrow ałeś całą noc po za m ro żon ej zie m i, oganiając się od w śc iek łyc h psów . Od styczn ia do m aja m a sz czas trochę lep- i'zy. P ow ietrze jest nieco cieplejsze, a od czasu do czasu pada deszcz, pozw alając ci upraw ić n ę d zn y ka w a łek ziem i w y r w a n y kam ieniom i zam ien io n y na poletko, na k tó r y m sadzisz sto sześćdziesiąt odm ian kartofli, je d y n e j ja rzy n y , która w y tr z y m u je te n n ie lu d zk i klim at. J e d yn e bogactwo, jakie posiadasz, to la m y i parę owiec, któ re z gło­ du jedzą n a w e t papier zna lezion y na śm ietniska ch . Co się dzieje w reszcie kra ju , nie m asz pojęcia. W sza k nie m ó w isz w ża d n y m ję z y k u ja k ty lk o w aym ara, ję z y k u Indian, k tó r z y p rzed stuleciam i, a m oże tysiącleciam i w zn ieśli gigan tyczn e posągi n iezn a n ych bogów w Tiahuanaco nad brzegiem jeziora. W o fic ja ln y m ję z y k u «castillia- no» u m iesz liczyć, to w ażne jeżeli .zamierzasz coś kupić w w ię k sz y m m ia steczku , a poza ty m znasz kilka d o d a tko w ych zdań, ja k np.: «ile to kosztu je» itp.

Fakt, że coś się zm ien iło od d n i tw oich p rzo d kó w , dostrzegasz w ty m , ie k u p u je s z sobie tra n zysto ro w e radio. N ie p c to, że b y słuchać a u ­ dycji, ale m u z y k i. Do kościoła chodzisz skru p u la tn ie i kłan iasz się z p o d ziw em w ie lk im w y zło co n y m figu ro m , im w ięcej złota t y m le ­ piej, a z d ru g iej stro n y oddajesz ró w n ież hołd górom , ja k tw o i przodkow ie, ty le ty lk o , że oni najpraw dopodobniej nie żegnali się na ich w id o k zn a k ie m krzy ża , ale t y o ty m przecież nie w iesz. N iesam ow ite, co? A spotkania w sk le p ik u w oddalonej wiosce z lokal­ n y m «w itchdoctor». B y ła to starucha, m ów iła po h iszpa ńsku, ofia­ rowała m i dw a św ieże jajka, na zn a k p rzyja źn i. B y ły ta m i suszone żaby, pono n a d zw y c za j dobre na a rtre ty zm , kora z drzew a, któ re plą­ cze k r w a w y m i łzam i, niezaw odna na raka żołądka, w ęże na kaszel i bóle w piersiach, lilipucie kro ko d yle, zioła sprow adzane z dżungli i rozm aitego ty p u a fro d y zja ki, m aście na przyn ęcan ie niechętnego kochanka, na niepłodność itp.

T a k je s t nad jezio rem Titicaca, którego krań có w nie widać, m im o że pow ietrze je st ta k przeźro czyste, że w id zisz na d ziesią tki kilo m etró w . Na jezioro za dnia patrzeć nie m ożna. W słońcu rozżarza się do białości, ja k folia cynkow a. A ltip la n o , c zyli otaczający p ła sk o w y ż, jest w kolorach szaro-rudych. Indianie ubrani bajecznie kolorow o.

(4)

323

K o b ie ty noszą po dziesięć spódnic, jedna na drugą, a to w celu ochrony p rzed zim n em . K ażda w in n y m kolorze, w szy stk ie odm ia­ n y czerw ieni, różu, fio letu i ciem nego b łękitu . Podobnie m ę żc zyźn i. Są m ali, drobnego w zrostu, nie w yglądają na n ied o żyw io n ych , p rze ­ p iękn e zę b y . Nie chodzą, ale biegają drobiącym k ro kie m . W sz y s tk ie sw oje rzec zy noszą na plecach, z n iem o w lęta m i w łącznie. J e d y n y m tra n sp o rtem są ciężarów ki. O tw arte oczyw iście, gdzie k u rz p o k ryw a cię od stó p do głów szarym p y łe m . Drogi o czyw ista są ty lk o bite. N a w et podróżując w samo południe, k ie d y tem peratu ra pow ietrza osiąga około trzy d zie stu stopni w słońcu, m a rzn iesz na ciężarówce na kość. I nie pomaga ci ani poncho, któ re m asz na sobie, ani spod­ nie i grube sk a rp e ty i te dodatkow e tr z y pary sw etró w , któ re p rze ­ zornie z rana wciągnąłeś na siebie. I m im o w s zy stk o ty lk o ta m n a ­ praw dę chciała b ym wrócić, bo czegoś takiego nigdzie in d ziej na kwiecie nie znajdziesz. Jest to kraina «su b lim e » i dopiero ta m bę­ dąc za czyn a sz pojm ow ać walor ciszy, która jest w stanie stym u lo w a ć przeżycia m isty c zn e . Dlaczego św ięci szli na pustyn ię? T a m nie w y ­ maga to ża d n y ch d o d a tkow ych k o m en ta rzy.

Nie do jech a liśm y do Boliw ii. A szkoda, bo w iem ja k w szy scy m ów ią, je st to k ra j jeszcze d ziw n ie jszy n iż Peru. P eru to te ż nie jed e n kraj. M asz A ltip la n o , któ re eg zystu je poza czasem h isto ry czn y m . M asz Cusco, któ re ż y je w czasie h isto ryczn o -zm ito lo gizo w an ym św iata I n ­ ków , i m a sz w y b rze że i takie m iasta hiszpańskie ja k A reąuipa, k tó ­ ry ch m ie szk a ń c y nic nie w iedzą o ty m , co się dzieje za ich plecam i w A nd ach, ani te ż po praw dzie nic nie chcą w iedzieć.

A le o ty c h spraw ach napiszę Ci w n a stęp n ych listach z podróży.

30 X 1975 r.

D zięku ję Ci za list i dobrą opinię o m o jej narracji z podróży. W p e w ­ n e j m ierze b yła to bow iem podróż z ty p u d ziew iętna sto w ieczn ych w y p ra w do n iezn a n y c h części naszego globu. A m e r y k a P ołudniow a w n ie k tó ry c h sw oich fra g m en ta ch je s t ciągle ziem ią nieznaną, a ja k w iesz, je st to ra ryta s szczególny. N iew iele ju ż bow iem m a m y ta kich m iejsc na św iecie. W ro ku n a stę p n y m chciałabym w ybrać się do M ongolii, gdzie p ew n ie m ożna jeszcze u chw ycić coś ze św iata, k tó r y gdzie in d ziej p rzem in ą ł ju ż bezpow rotnie. T y le o przyszłości, a teraz z pow ro tem do m itó w . Na dzisiaj je s t Cusco i okolice. C zyli w yp rą

(5)

-w a do stolicy In k ó -w , -w przeszłość hiszpańską i n a -w r ó t tradycji m iejscow ej. Czy ty lk o napraw dę m iejscow ej. Z aró w n o ku ltu ra ln e, ja k i narodowe «revivale» m ają to do siebie, że u p ięk sza ją i u lep - szają to, do czego się odwołują. M a to ró w n ież m iejsce w revivalu, k tó r y odbyw a się w A ndach, a w Cusco szczególnie. M iejscow a lu d ­ ność szczyci się ty m , że m,ówi w ję z y k u In kó w , zapom inając o ty m w szakże, że b ył to ję z y k najeźdźców , k tó ry w y p a rł ich w łasne w ios­ kow e narzecza. P rzed w ejściem Corteza do Cusco m iejsco w a ludność nie m ów iła w keczua, b ył to bow iem ję z y k Panów , a nie podbitych szczepów . Uwagi tego ty p u m ożna by było m n ożyć w n ieskończo­ ność. P rzy kła d stosun ko w o nieudolnie robionego odrodzenia narodo­ wego pokazuje dobitnie, ja k całe to p rzedsięw zięcie jest lipą, a w gruncie rzeczy fasadą dla pe^cnyćh treści p o lityc zn y c h , całkiem zresztą n iem iłych . A le teraz o Cusco. A w ięc m asz dolinę pom iędzy pasm am i górskim i. M ożesz dojechać koleją, około dob y z L im y , m o ­ żesz dolecieć sam olotem (jedna godzina), o autobusie nie m a co na w et w spom inać, około trze c h dni. D ziw isz się. Odległości w A m eryce P ołudniow ej są nieobliczalne. A le szosy nie m a, i czy być m oże zresztą, k ie d y m asz pokonać szereg łańcuchów górskich i wspiąć się z poziom u m orza na w ysokość trzech i pół tysiąca m etró w . W obec tego p rzyla tu je sz sam olotem . Z lotniska jedziesz p rzez b rzydkie przedm ieścia; nic Ci nie m ów ią, co za chw ilę zobaczysz. Nagle w jeżd ża sz w śródm ieście. N ieodzow na Plaża de A rm a s — nie m a m iasta w Peru, w k tó r y m g łó w n y sk w e r nie n o siłb y te j n a zw y — i zn a jd u je sz się od razu naprzeciw ko ka ted ry, w spaniałej i ponurej s tr u k tu r y z żółtaw ego kam ienia w o ka za łym b a ro ko w ym s ty lu , obok stoi przylep io n y n a jsta rszy kościół w Cusco zw a n y E l T rionfo, u fu n ­ d ow an y p rzez samego Corteza ja ko dar w o ty w n y złożon y w podzięce w ładzom n ieb ieskim za cudow ne ocalenie z d w uletniego oblężenia. Z in n ej stro n y s k w e r u zn a jd u je się kościół je zu itó w zb u d o w a n y na d a w nej św ią ty n i w ężów . Obok w ejście do u n iw e r sy te tu w s ty lu m udejar, ja k w Salam ance. D w ie dalsze stro n y zabudow ane jed n o ­ p iętro w y m i dom am i z podcieniam i i o w y m i hiszpa ńskim i balkonam i, gdzie p a n n y m o g ły obserwoiuać eleganckich kaw alerów , sam e nie będąc w idziane. W około dalsze trzyd zieści kościołów a w ieczorem nad m iastem rozżarza się figura C hrystusa, ustaw iona na w zgó rzu , w ielki fe ty s z, k tó r y m a ratować m iasto przed trzęsien ia m i ziem i. O statnie zdarzyło się w latach pięćdziesiątych. Połowa m iasta legła w gruzach, a rząd hiszp a ń ski p rzysła ł zarów no pieniądze, ja k i r z e ­

(6)

325

m ie śln ik ó w do przeprow adzenia odb u d o w y zru jn o w a n yc h za b ytkó w . H iszpanie m iasta In k ó w nie zn iszczyli. Oni je po prostu z u ż y tk o ­ wali. Ja k chodzisz po Cusco, to w id zisz, że w iększość dom ów sto­ jących w śródm ieściu jest zbudow ana do w ysokości pierw szego p ię t­ ra z w ie lk ich ciosów ka m ien n ych . O tóż to są daw ne dom ostw a I n ­ ków . B y ły one niew ysokie. In ko w ie — m istrzo w ie obróbki ka m ie ­ nia — nie opanowali s z tu k i w znoszenia w ielo ko n dyg na cjow ych bu­ dowli. D om y ich sięgały pierw szego piętra, dach b y ł w w iększości, lub te ż w s z y s tk ic h w yp a d ka ch ze sło m y. O we dom ostw a m ia ły cha­ ra k te r jo rte c zn y . To co m asz teraz, to b y ł daw n iej czw orobok w zn ie ­ siony z kam ienia, jedne do niego p row ad ziły drzw i, a w śro d ku zn a jd o w a ły się pom niejsze budow le w znoszone na ogół z gliny, w k tó ry c h m ieszka li członkow ie klanu. Do dziś dnia stru k tu ra w si in d iańskiej z A n d ó w oparta jest na podobnej zasadzie. Co zrobili H iszpanie, to zdarli dachy, w y b u r z y li d o m ki z gliny, znajdujące się w środ ku kam iennego obm urow ania i ostatnie z u ż y li jako podsta­ w ę czw oroboku ulicznego, parcelując go w e w n ętrzn ie i z ze w n ą trz na szereg rezy d e n c ji, dobudow ując jedno lub dw a górne piętra. T a k w ięc chodzisz po Cusco, m ieście d w u w a rstw o w y m . Ś w ią tyn ie inka- skie innego d oczekały losu. W iększość w y b u rzo n o całkowicie. U żyto ich po p ro stu jako kam ieniołom ów do w znoszenia kościołów na ich m iejsce. J e d y n y za b y te k , ja k i pozostał praw ie nie naruszony, to św ią tynia słońca, E l Corricancha, obecny kościół D om inikanów . Do dziś dnia zachow ał się w sp a n ia ły bastion narożny i poza Ąjm cała w łaściw ie św iątynia , k tó re j m u r y zo sta ły inkorporow ane w dziedzi­ niec kla szto rn y. Obecnie się to m iejsce bada, a w łaściw ie odbud o ­ w u je w n a jle p szy m p o lskim s ty lu re k o n stru k c ji za b y tk ó w . M it złota. Z łoto było i jest w Cusco nadal. H iszpanie pew nie zabrali sporo, ale to, co zostało, robi w rażenie. A le sam pow iedz, czy byś nie zw ariow ał, ta k ja k to m u sieli zrobić bandyci Corteza, k ie d y naresz­ cie w eszli do św ią ty n i słońca i tam że zobaczyli, że dziedziniec św ią ty ­ ni je st w y ło żo n y złotą blachą, że na te j w yściółce stoją drzew ka odlane ze złota ze z ło ty m i listka m i, że p o m ięd zy ty m i drzew ka m i stoją odlane ze złota la m y n a tu ra ln ej w ielkości, jedząc ze złota zro­ bioną traw ę. O pra w d ziw ą traw ę, w y d a je się, było tru d n ie j niż o je j złotą im ita cję. O czyw ista, że zda rli i przetopili zw ierzątka, c z y m sobie zarobili na ludow ą rew o ltę i d w u letn ie oblężenie, które m ogło się b yło sko ń czyć źle dla przyszłeg o hiszpańskiego panowania w im p e riu m In kó w . Do p e w n e j części tego złota król hiszpański

(7)

zgłosił sw oje preten sje, ale reszta pozostała w Cusco, bądź w p r y ­ w a tn y c h rękach, bądź te ż zam ieniona na w yzłocenie o łta rzy i w n ę tr z kościołów. N ie była to zam iana nieuczciw a. Jed en k u lt zastąpiono drug im i ja k się w yd a je a rty styc zn ie o znacznie w y ż s z e j jakości. Jak się zachow yw ali H iszpanie w now o zd o b y ty m im p eriu m ? Tak ja k przystało na ośw ieconych zdobyw ców . Karano krw aw o, nagradzano łaskaw ie. Ci pierw si zd o b y w c y m u sieli p rzeżyć coś w ro d zaju w strzą ­ su psychicznego w obliczu cyw ilizacji, która n a w e t w ich pojęciach nie m ogła być uznana za barbarzyńską. W szeregu kościołów m asz obrazy z przedstaw ieniam i m o m e n tu ślu b u m ię d zy H iszpanam i a r y ­ stokratycznego pochpdzenia a p o to m ka m i królew skiego rodu I n k ó w . P an ny z królew skiego dom u In k ó w idą do ołtarza ubrane w naro­ dowe ko stiu m y , długie białe sza ty, bogato haftow ane, obwieszone klejn ota m i. Panow ie w kryzach, ja k z V elasqueza. S to ły do w iecze­ rzy ślub n ej uginają się pod ro d zim ym i i sprow ad zon ym i sm a k o ły ­ kam i, a pierw sze m iejsce za jm u je w śród potraw pieczona małpa, zn a n y delikates, w ysoce ceniony p o m ięd zy tub ylca m i.

Z w iedzanie kościołów i klasztorów o tw a rty c h ostatnio dla tu ry s tó w jest p rzeżyciem dla każdego, a dla h isto ryka s z tu k i w strząsem . Z nasz Europę, potrafisz w ięc to docenić. G d zieko lw iek pojedziesz w E uro­ pie, zn a jdziesz za b y tk i, które są znacznie zubożone w sto su n ku do ich pierw otnego stanu. To, że dzieła Boscha m ożesz oglądać je d y ­ nie w Prado lub w W iedniu, a na pew no nie w H olandii czy Belgii, m ó w i o sm u tn e j w ędrów ce i rozproszeniu przedm iotów , któ re rza d ­ ko zn ajd u ją się w m iejscu ich pochodzenia. M u ze u m w G ripshol- m ie, któ re m a w ięcej o biektó w do stud ió w nad historią Polski sie­ dem nastego w ieku, je s t tego tra g iczn ym przyp a d kiem . Dlatego te ż Cusco jest ta k im w strząsem . W chodzisz do za k ry stii i stoją tam w szy stk ie te wspaniałe sza fy i k u fr y , w iszą obrazy w ta k im sa m y m porządku, w ja k im je ustaw iono i zaw ieszono te trz y s ta lat te m u . Nic sta m tą d nie ubyło, niew iele p rzyb yło rów nież. Z ło ty W iek h isz­ pańskiego Cusco sk o ń czył się w raz z u zy sk a n ie m niepodległości przez P eru w latach trzy d zie sty c h dziew iętnastego w ie k u . Od tego czasu hiszpańska trad ycja zn a jd u je się w odwrocie, co praw da nic nie w eszło na je j m iejsce p rzez długi okres czasu. Dopiero tera z w w y n ik u p olityczn ej propagandy zm ierzającej do odrodzenia n a ­ rodowego obserw uje się ta kie oto dziw olągi ja k hotel H ilton p r z y ­ ozdobiony pseu d oin ka skim i ornam entam i, lub też kino w no w szej części m iasta zbudow ane w s ty lu św ią ty n i słońca, kasa m ieści się

(8)

w im ita cji bastionu! S ta n z a b y tk ó w h iszpańskich budzi w iele do życzenia. O brazy brudne i pocięte. C udow ne kazalnice z drzew a, m a js te r s z ty k i stolarki na m iarę św iato w ą , są restaurow ane p rzy pom ocy w ielkich gw oździ, k tó r y m i p rzyb ija się odpadające fra g ­ m e n ty . P rzy kła d siedem nastow iecznego w isielczego hum oru. N a szczycie kazalnicy w kościele Sa n Blas w Cusco zarząd kościoła um ieścił czaszkę je j tw ó rcy — chyba na zn a k uznania dla jego ku n sztu .

J a k w szy sc y tu ryści rów nież i m y o d b y liśm y p ielg rzym k ę do M achu Pichu. Rano o godzinie siódm ej w raz z in n y m i tu ry sta m i wsiadasz do pociągu, k tó r y najp ierw w y w o zi cię na poziom otaczających Cusco gór, by następnie zjechać do sąsiedniej doliny i posuw ając się w zd łu ż rze k i U rubam ba w jechać w kanion, gdzie te ż zn a jd u je się stacja w yła d u n k o w a do M achu Pichu. T łu m tu ry stó w rzuca się do w yjścia. T ło czysz się razem z nim i i w m om encie, k ie d y pociąg za­ tr z y m u je się na peronie, pędzisz ja k oszalały, żeb y zająć dobre m iejsce w kolejce do autobusów , które czekają na ciebie po drugiej stronie kanionu. W siadasz do jednego z p ierw szych , biada spóźnio­ n y m , m uszą bow iem czekać w kolejce, aż w szy stk ie autob usy tu r y ­ sty c zn e pojadą do góry i wrócą z p ow rotem , trw a to około półtorej godziny. A u to b u sy ruszają i w spinasz się po zboczu, około dw adzieś­ cia zyg zakó w . Z dołu w y d a je ci się, że jest to najpew niejsza droga do nieba; gdzie mogą się znajdow ać ow e sław ne ru in y , nie sposób z dołu zobaczyć. Nagłe a uto b u sy z a trzy m u ją się. Rodzaj p la tfo rm y, na platform ie hotel a dalej kasa. K u p u je sz bilet i idziesz. To co przed tobą otw iera się, to w ąskie siodło górskie, otoczone z dw óch stron przepaściam i — z jed n e j z nich w łaśnie przyjechałeś. Z je d ­ n e j stro n y m asz w ąską przełęcz łączącą siodło z n a stę p n y m pasm em górskim . Z d rugiej stro n y w yra sta nad tobą m a sy w H uana Pichu, coś w rodzaju G iew ontu, k tó r y ze w szy stk ic h stron jest ta k p rze ­ paścisty ja k od stro n y Zakopanego. Różnica: dwa ra zy w y ższy . A przed tobą na siodle praw d ziw e rozciąga się m iasto. Z jed n ej stro n y św ią tyn ie i pom ieszczenia m o żn ych , z d rugiej norm alne z a ­ budowania. I w szęd zie schody. Jeżeli k to k o lw ie k k ie d y k o lw ie k bę­ dzie Ci m ó w ił o religii In k ó w i ich system ie ko sm iczn ym , to nie w ierz! T e n lud czcił schody, za p ew n iam Cię o ty m . C w ałujesz po schodach w górę i w dół, w chodzisz do pom ieszczeń jednako p u stych , za ska k u je Cię w id o k ślep ych okien, podziw iasz sy ste m iry g a c y jn y , na Huana Pichu. Z dołu w y d a je się to przedsięw zięciem zgoła n ie ­

(9)

m o żliw ym , ale dow iadujesz się, że na sam s z c z y t w ied zie ścieżka, szeroka na stopę, w y k u ta w ka m ien iu (dw a tysiące stopni!), wobec tego w spinasz się w raz z in n y m i, po drodze ża rtu ją c , że jed n a k nie należałoby się poślizgnąć, bo w y lą d u je sz w rzece U rubam ba około tysiąca m etró w n iżej, i zapew ne nie w je d n y m k a w a łk u . W koricu jesteś na szczycie, zn o w u zdjęcia pan o ra m y A n d ó w i biegiem w dół, żeby się nie spóźnić na autobus odw ożący Cię do stacji. Dopadasz autobusu, zjeżdżasz, w p ych a sz się do pociągu ra zem z m ię d zyn a ro ­ d o w y m tłu m e m — k ilk u k się ży z Irlandii na pra cy m is y jn e j, jeden profesor, ksiądz z H eidelbergu, duża grupa F rancuzów , p aru w y c i­ szonych N iem ców i reszta to rozbuchani A m e r y k a n ie w sze lk ie j m a ś­ ci. O dziesiątej w ieczór pociąg w y rzu c a Cię z p o w ro te m w Cusco, w tem pera tu rze, któ ra spadła poniżej zera. S zczęka ją c zęba m i r u ­ szasz na poszukiw anie jedzenia, ja k m a sz szczęście, to zn ajd ziesz talerz gorącej zu p y. Cusco kładzie się spać, w dom ach ci, co je m ają, inni układają się na chodnikach, pod a rkada m i dom ów , lub też w o kó ł targu, czekając na w schód słońca i n o w y dzień, k ie d y będzie się m ożna zagrzać, m oże coś ukraść od tu ry s tó w , m oże coś sprzedać i zjeść.

W sw o jej dalszej p ielg rzym ce po za b y tk a c h in ka sk ich w y ru sza sz następnego dnia na piechotę w zd łu ż pasm a górskiego panującego nad doliną Cusco. P ie rw szy za b y te k , do którego dochodzisz, to tw ierdza. W ęd ru jesz w zd łu ż bastionów zb u d o w a n y c h z ciosów około trzy d zie stu ton ka żd y. P oko n ujesz niezliczone k la tk i schodow e, w spinasz się z jednego tarasu na drugi i zaczyn a sz rozum ieć, dlacze­ go pisarze p oszu ku ją cy zaginionych c yw iliza cji — być m oże nie na­ szego ziem skiego pochodzenia — rozpisali się na te m a t A m e r y k i Południow ej. Jest b ow iem coś dziw acznego i n iesam ow itego w ty c h budowlach, które w n ic z y m nie przyp om in ają rze c zy n a m znanych. Nie bardzo wiadomo, czem u słu ży ły , dlaczego ow a tw ierd za otw iera się na rów ninę starannie w yklep a n ą, ja k n a jlepsze boisko do p iłk i nożnej. C zy żb y byli rów n ież czcicielam i footballu? S ta m tą d idziesz na piechotę dalej. Droga w iedzie cię do następnego za b y tk u , ty m razem je st to g ig a n tyczn y kam ień, w yob ra ża sz sobie, że m ógł to być m eteor w ielkości czteropiętrow ej ka m ien icy przew ró con ej na bok. T y m ra zem w ygląda to ja k w ie lk i p ro je k t a rc h ite kto n ic zn y nig d y nie zrealizow anego m iasta — lub te ż w yb udo w a nego, lecz nie od­ kryteg o , ja k m yślą archeolodzy. — Nagle dochodzi cię ja kiś głos, idziesz za n im i o d k ryw a sz jego źródło. N a k a m ie n iu siedzi In d ia ­

(10)

329

nin sta ry, praw ie ślepy — trz y m a w r ę k u in stru m e n t p rzyp o m in a ­ ją cy k s zta łte m bałałajkę i a ko m p a n iu je sobie na ty m instrum encie, k tó ry w y d a je d źw ię ki ja k cykada. D rżą cym głosem w y śp ie w u je jakąś m elodię, a jed y n e co m ożesz z n iej w y c h w y c ić to to, że na pew no je st ona różna od B eattlesów . Za chw ilę zw ala się cała grupa tu ry s tó w , p stry k a n ie aparatów fotog ra ficzn ych, In dia nin przestaje śpiew ać i tępo w p a tru je się w oko ka m ery. R uszasz wobec tego dalej, gdzie ju ż nic nie ma poza A n d am i. W p e w n y m m iejscu n a ty ­ kasz się na grupę Indianek. Siedzą p rzy drodze ta k, ja k b y to było odw ieczne m iejsce spotkań, w y m a ch u ją do ciebie ręka m i, coś zaga­ dują, czego oczyw iście nie ro zum iesz, a po tem śm ieją się z ciebie, bo przecież dla nich w yglądasz ja k ja kiś n ie z w y k ły okaz z w ie rzy n y z ZOO. D alej rozciąga się p ła sko w yż, trochę m ize rn e j tra w y , słońce zapada za góry, jakieś dw ie In d ia n k i zaganiają w nieznane stado lam , p rzysp iesza sz k ro ku , że b y jeszcze przed nocą dotrzeć do ostat­ nich ru in . P rzych o d zisz nieom alże w osta tn iej chw ili. Słońce ju ż się skryło , zm ierzch zapada szyb ko , p u stko w ie i w ąw óz, i na końcu tego w ą w o zu zn a jd u je sz now e ru in y , t y m ra zem m a sz w rażenie, że ich b u d o w n iczy b yli czcicielam i w ody. J e st ta m bow iem źródło w o d y (rzec z na p ew no rzadka w A n d a ch ), w y tr y s k a stru m ien ia m i i sp ływ a specjalnie w y b u d o w a n y m i kanałam i w m u ra ch do k r y te j sadzaw ki. J e s t zim no, szyb k o robisz parę zdjęć w zapadającym zm ie rzc h u i w racasz na głów ną drogę, gdzie łapiesz ciężarów kę. W spinasz się na ty ł, kucasz, o kryw a ją c się c z y m m asz na sobie i ze sobą, i p rze z na stęp n e dziesięć kilo m etró w do Cusco podziw iasz Drogę M leczną, K r z y ż P ołudnia i inne konstelacje i księżyc, k tó ry szyb u je ci nad głową. W m ieście biegniesz k łu se m w p o szu kiw a ­ n iu jed zenia i tą ułudą ciepła, ja ką ci daje za m k n ięte pom ieszcze­ nie.

P o tem pozostaje ci jeszcze do zw ied zenia Pisać, w ioska położona w dolinie ś w ię te j r z e k i U rubam ba. T u ry ści z w y k le jeżd żą ta m w niedzielę, k ie d y odbyw a się w ie lk i targ indiański, ale ty o d k r y ­ łeś inną w ioskę, do k tó re j w y b ie rze sz się w niedzielę, w y ru sza sz w ięc do Pisać w dzień codzienny. W autobusie praw ie sam i m ie js ­ cow i i ty lk o k ilk u cudzoziem ców . Z e zd u m ie n ie m o d kryw asz, że dw óch z n ich n a leży do s e k ty bahai, że prow adzą w śród Indian pracę m isy jn ą , naw racając In d ia n na m u zu łm a n izm i ucząc ich w egetarianizm u . J a k g d y b y w ty c h w ioskach było coś innego do je ­ dzenia! N a w ią zu jesz z n im i konw ersa cję, siedzą z n im i jacyś lokalni

(11)

Indianie, k tó rzy z dum ą w ska zu ją na siebie, ze oni ju ż też są bahai. D w ie g odziny podróży w zd łu ż ło żyska rze k i przechodzą ci szybko. D ojeżdżasz na m iejsce, w ioska taka ja k inne, to zn a czy d om y z g li­ ny, nędza i pusto. W chodzisz na skw er, oczyw iście n a zyw a się d u m ­ nie Płaza de A rm as, dwa ogrom ne drzew a, w yglądają na sy ko m o ry i m ają pew nie około tysiąca lat każd y. Są to je d y n e za b y tk i prein- kaskie w m iasteczku. A le nie przyjech a łeś tu po to, żeb y podziwiać ow e drzew a. Poza ta rg iem n ied zie ln y m Pisać jest sła w n y z ru in inka skich , ja k z w y k le w łańcuchu g ó rskim d o m in u ją cym dolinę. W spinasz się w ięc do góry, brak Ci trochę oddechu, ale po chw ili dochodzisz do poziom u p ierw szych tarasów up ra w n ych . Całe pasmo jest bow iem pocięte tarasam i, na k tó ry c h m iejscow i Indianie u p ra ­ w iają do dziś k u k u ry d z ę i ziem niaki. D alej dochodzisz do p ierw sze­ go bastionu, tw ierd zy . S ta m tą d m a sz p e łn y w id o k na dolinę, na Pisać i góry po drugiej stronie rzeki. Pisać było osiedlem w yb u d o - w a n y m p rzez H iszpanów na planie ty p o w y m dla tyc h budo w ni­ czych. Założenie regularne, m iasto pocięte w czw oroboki, ulice uło­ żone pod k ą te m pro stym , w środku plac i kościół. H iszpanie budo­ w ali sw oje osiedla w dolinach. In ko w ie poza Cusco m ieszkali na gó­ rach. N ie w górach, ale na górach w łaśnie. Za tobą, na siodle łą ­ czącym dw a łań cuchy górskie, rozciąga się m iasto inkaskie. Składało się ono z dw óch, a raczej trzech zasadniczych elem entów . Teras u praw n ych , osiedla k o m u n y w ie jsk ie j i wznoszącego się nad n im i k o m p le ksu św iątynnego. T a k napraw dę to zw iedza sz ty lk o ko m p leks św ią ty n n y , je d y n y praw dziw ie interesu ją cy. Pozostały w n im św ie t­ nie zachow ane ru in y dw óch budow li, zw a n y c h p rzez archeologów św iątyn ią słońca i śtuiątynią księżyca. Poza ty m m asz ta m ró w n ież in n y ob iekt o ta je m n ic zy m przeznaczeniu. Jest to budow la cen tra l­ na, na planie koła, zbudow ana na i w o kó ł kam ienia. C zy b ył to m eteo ryt? T rudno pow iedzieć, nie je ste m geologiem. S z c zy t k a m ie ­ nia został w y ra źn ie ścięty. C zem u on służył? c zy m iał znaczenie rytualne? Tego m ożna się ty lk o dom yślać. Co je st w ty m in te re su ­ jące, to fa k t, że m asz tu oto n o w y p rzy k ła d tego, ja k k o m p leks ś w ią ty n n y został w zn iesio n y w okół kam ienia. Inn e p rzyp a d k i to Kaaba w M ekce i «Dome on th e Rock» w Jerozolim ie, zb u do w a ny na m iejscu d a w nej św ią ty n i Salom ona w zniesionej na starszej je sz­ cze św ią ty n i J e b u ze jeży k ó w , k tó rzy ongiś za m ieszkiw ali to w zgórze. Zarów no w M ekce, ja k i Jerozolim ie centralną pozycję za jm u je kam ień , w p r zy p a d k u Jero zo lim y legendy m ów ią, że jest on z ie m ­

(12)

331

s k im ośrodkiem , ta m m iał się znajdow ać grób A dam a, i ta m że m iał A bra h a m ofiarować Izaaka. In n y m i sło w y jest to szc z y t góry M o- riah, skąd M ahom et m iał się w znieść w po w ietrze i poszybow ać do M ekki.

T y łe o In ka ch i d ygresji na tem a t historii porów naw czej. Po zw ie ­ dzen iu ru in wracasz inną drogą do m iasteczka. A u to b u s p rzyje żd ża za parę m in u t, zabierasz się w ięc z p o w ro tem do Cusco. N ajp ierw długa jazda bitą drogą w zd łu ż rze k i w dolinie, natom ia st na o sta t­ nie pół godziny w jeżd ża sz na oficjalną m iędzynarodow ą szosę w io ­ dącą z Cusco do La Paz, stolicy Boliw ii. C zy w le p szy m stanie? T rudno pow iedzieć, raczej nie. W k a żd y m razie w p e w n y m m o m e n ­ cie autobus skręca gw ałtow nie i k u tw o je m u przera żen iu zanurza się w rzece. M iędzynarodow a szosa «chwilowo» się bow iem w ty m m iejscu urw ała. Z tru d e m w yp ełza — a m oże w y p ły w a — na drugi brzeg, po to że b y po n a stęp n ych pięciu m in u ta ch za n u rzyć się w r z e ­ ce znow u. A le ty m ra zem w y ja zd z niej je st ca łkiem n iespodziew a­ ny, bow iem nagle zn a jd u jesz się na autostradzie o a sfa lto w ej n a ­ w ierzchni. W te d y zda jesz sobie spraw ę, że jesteś ju ż w Cusco, i że radni m ie jsc y postanow ili k ie d y ś «mieć szosę». E nergii i pien ięd zy starczyło ty lk o do rogatek, dalej rozciąga się to samo dzikie Peru, gdzie p o p u la rn ym zaprzęgiem je st wół, i gdzie zdegradow any poto­ m e k In k ó w dalej ż y je w glinian ych lepiankach, chodzi na targ bez butów , p okonując kilkad ziesiąt kilo m etró w w ciągu dnia na p ie­ chotę, ja k k o lw ie k trzym a ją c tra n zysto r p rzy uchu. C zasy się bow iem zm ien iły, n a w et dla nich, a c y w iliza c y jn y proces p r z y jm u je czasem zadziw iające fo rm y .

T y le na dziś, w n a stę p n y m liście n o w y fra g m e n t pt. «Targ n ied ziel­ n y w Chinchero».

Cytaty

Powiązane dokumenty

Trójglicerydy czyli lipidy właściwe, składają się z glicerolu i trzech reszt kwasów tłuszczowych.. Kwasy nasycone występują u zwierząt, posiadają konsystencję

Jako ogólny model wisk (układów) badanych przez geografow, ktore stanoWią nie _luzne pojęciowy, stanowiący wspólne ramy pojęciowe ·zarówno dla globalnego zbiory

[r]

Numer indeksu Obecność Rzut Parteru Zadanie 1 Zadanie 2 KOLOKWIUM SUMA

Aby ułatwić poruszanie się po nim umieszcza się obok napisów również odpowiednie „obrazki”, które ułatwiają orientowanie się gdzie co się znajduje.. O tych

Pewien układ gospodarczy składa się z trzech gałęzi. Gałąź pierwsza zużywa w procesie produkcji własne wyroby o wartości 20 mln zł, produkty gałęzi II o wartości 40 mln

Pewien układ gospodarczy składa się z trzech gałęzi. Gałąź I zużywa w procesie produkcji swoje własne wyroby o wartości 20 mln zł, produkty gałęzi II o wartości 40 mln zł

Trzymając się tego, co bezpośrednio dane, co wprost znajdujemy w samym dziele muzyki czystej, należy - jak sądzę - opowiedzieć się za następującym poglądem: