• Nie Znaleziono Wyników

Ko 40 i 41 (1275).

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Ko 40 i 41 (1275)."

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

Ko 40 i 41 (1275). W arszawa, dnia 11 listopada 1906 r. Tom X X V .

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y R A D K O M P R Z Y R O D N I C Z Y M ,

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA". PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W W arszaw ie: rocznie rb, 8, kwartalnie rb. 2. W Redakcyi W szechśw iata i we wszystkich księ- Z przesyłki} pocztową: rocznie rb. 10, pólr. rb. 5. j garniach w kraju i za granicą.

Redaktor W sze chśw ia ta przyjm uje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godzi­

ny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 1 1 8 . T e l e f o n u 8 3 1 4 .

O NA SZY CH S P R A W A C H P R Z Y R O ­ DNICZYCH.

P o d ty tu łe m „Polski u n iw e rs y te t w a r ­ szaw ski” s p o ty k a m y w trz e ch o statnich nu m erach ty g o d n ik a „ Ś w ia t” szereg in- formacyj o k a n d y d a ta c li n a k a te d r y w przy sz ły m u n iw e rsy te cie w W a rs z a ­ wie. Godna p o c h w a ły pilność w sprawie ta k nieskończenie ważnej a tak mało do­

ty c h c z a s poruszanej w naszej prasie ogól­

nej, skłoniła re d a k c y ę „ Ś w ia ta ” do ze­

b rania szeregu wiadomości ze źródeł n aj­

bardziej k o m p ete n tn y c h , to j e s t od naj­

pow ażniejszych przedstaw icieli różnych działów umiejętności. Pon iew aż rzecz ca­

ła w chwili obecnej m a c h a ra k te r zale­

dwie ory entow ania się w treści „poboż­

n y c h ż y c ze ń ” i n a w e t do robót przygoto­

w aw czych jeszcze n am daleko, może nie będzie z b ytecznem dorzucić i z innej strony p arę „zdaje mi się”, które nie m a ­ j ą większej pretensy i n a d zwrócenie u w a ­ gi na rzeczy przeoczone przez red akcyę

„ Ś w ia ta ” i nad wyw ołanie dyskusyi co do pewnej myśli, wypowiedzianej w roz­

p a tr y w a n y m artykule.

W ięc p rze d e w sz y stk ie m a n k ie ta „Św ia­

t a ” dotyczę Praw a, M atem aty ki, Historyi,

Filozofii, M edycyny, Teologii i Filologii.

Jeżeli kto przypuszcza, że Filozofia, ma, tu znaczenie niem ieckich i austryackich f ak ultetów filozoficznych, myli się, bo fa­

k u l te ty owe obejmują w sobie i n au ki 11- lologiczno-historyczne i n a d to — nauki przy­

rodnicze, w wywiadach zaś redakcyi

„Ś\via,ta“ nauki przyrodnicze są pominięte zupełnie. Mimochodem zaledwie, jako o przypadkowein sąsiedztwie, wspomnia­

no o nich pod m a te m a ty k ą, w czem, na­

turalnie, niema żądnej winy ze strony osób dających informacye, lecz za to je s t bardzo ważne przeoczenie ze strony w spół­

pracownika „Ś w iata”, k tó ry się podjął wyw iadu.

Kiedy i w jakich w arun kach W arszaw a uzyska t a k niesłychanie dla kraju k o n ie ­ czny u n iw e rs y te t polski, jeszcze nie wie­

my. Tem mniej możemy dziś m ów ić o tem, j a k a będzie tej szkoły ustaw a, j a ­ ki układ wydziałów i k a t e d r — „zdaje mi się” jednak, że w każdym razie nauki przyrodnicze będą tra k to w a n e odpowied­

nio do swej godności i znaczenia. W t y m ­

czasow ych więc uwagach, zamieszczanych

w pismach ogólnych, może nieźle byłoby

mówić czytającej publiczności o ty ch n a ­

ukach, pamiętając, że wogóle publiczność

t a co do nich jest niesłychanie mało po­

(2)

618 WSZECHŚWIAT „\ó 40 i 41 w iadam iana. P a ra d o k s a ln e m się w ydaje,

ja k k o lw ie k j e s t n a jo c z y w istsz ą prawdą, że istnieją dziś jeszcze u nas nietyłko poje- dyńcze osoby, ale naw et całe g ru p y to ­ warzyskie, do w a rstw najw yższej inteli­

g e n c j i zaliczane, dla k tó ry c h wszelkie pojęcia z n auk przyrodniczych są obce, obojętne, może nieprzyzwoite. Niedziw, że wobec tego położenie n auk przyrodni­

czych j e s t u nas wprost opłakane: O ich przedstaw icielach n ikt nigdy nie słyszał, książki z ich zakresu (oprócz—od nieda­

wnego czasu—podręcznika szkolnego) ża­

den księgarz nie wyda, b a d a n ie m przy- rodniczem, choćby najdonioślejszem, nikt się nie zaciekawi, pismo przyrodnicze gi­

nie dla b rak u p ren u m e ra to ró w . A ja k ie herezye uchodzą za m ądrość w tyin kie­

runku, ja k ie ab su rd y b y w a ją ogłaszane drukiem!

I tutaj u w a g a naw iasow a. D aw na szko­

ła, z czasów przed reformą tołstojow ską, miała b e zw ątpienia m nóstw o w ad i b r a ­ ków. Ale w ycho w ańco m swoim daw ała choć ogólne wyobrażenie de omni re sci- bili. Ludzie, k tó rz y u nas tw orzyli w a r­

stwę inteligen tną przed 40 albo 50 laty, mieli wszyscy przynajmniej ogólnikowe pojęcie o przedm iocie i stan o w isku k a ż ­ dej nauki przyrod n iczej, rozumieli i o ce­

niali zabiegi Taczanow skich, Zejsznerów, Ł a b ę c k i c h , Zdzitowieckich. Było też wów czas wielu zbieraczów i w żadnej prawie rodzinie inteligentnej nie b ra k o ­ wało am ato ró w „osobliwości” p rzyrodni­

czych. N ietyłko szkoły, ale i p e w n e in- s ty tu c y e adm inistracyjne g rom adziły zbio­

r y okazów przyrodniczych i b ez w ą tp ie n ia wielu ludzi starszych p a m ię ta jeszcze do­

t ą d g a b in e ty zoologiczne rządów guber- nialnych. J a k ż e doszczętnie, ja k bez śla­

du znikły te zamiłowania. J a k doniosłe powodzenie miała szkoła, k tó rej celem było p rzetw orzyć naród n iety łk o zew nę­

trznie— co do ję z y k a , ale i w e w n ę trz n ie — co do k ierun ku myśli i upodobań. Bo, naturalnie, kiedy nam je d n y c h wiadomo­

ści n a b y w a ć zabraniały przepisy, a inne- mi zaczęliśmy gardzić sami, ciemności ogarnęły um ysł a chłód — serce narodu.

Zadaniem szkoły polskiej, k ie d y zacznie działać prawidłowo, będzie niety łk o za­

stosow anie j ę z y k a polskiego do naucza­

nia, ale nad to rozbudzenie wśród ogółu polskiego zamiłowania do nauki, zrozu­

m ienia jej ważności i powagi.

Że w ty c h strasznych czasach, kiedy u nas nie było nauczania publicznego, a szkoła rządow a miała różne cele, tylk o nie naukę, w y ra s ta ły i rozwijały się j e d ­ nostki, n a u k ą się zajmujące, to cud p r a ­ w dziw y. Prędzej jeszcze zrozumieć moż­

na, że nie w yginęli u nas do szczętu n a ­ ukowi p raw n ic y i lekarze, bo wszakże niejeden młodzieniec, k tó ry obrał sobie praw o daw stw o lub m e d y c y n ę za zawód chlebodajny, m ógł prawie przypadkow o dać się porw ać urokowi studyów te o r e ty ­ cznych, zapom inając nieraz o zarobkow a­

niu lub naw et ujmę mu czyniąc. Ale skąd brali się nasi przyrodnicy? W iadomo, że nauki przyrodnicze u nas chleba nie za­

pew niały, i niemniej wiadomo, że prze­

cież uczyć się nie w y p a d a ludziom za­

m ożnym . A czy czytaliście kiedy w bar­

wnie i nastrojowo skreślonej powieści opis n ę d z y takiego m łodego k a n d y d a ta na N e w to n a lub Darwina? Mogę was z ape­

wnić, że wszystkim ty m opisom daleko jeszcze do rzeczywistości, daleko do tego stanu, w k tó ry m pewność najczarniejszej przyszłości je s t jeszcze bardziej oczywista od cierpień chwili bieżącej. J e d n a k byli tacy, k tó ry c h nie p rzestraszały te rzeczy okrutne, byli, i p rzetrw ać umieli, i doszli wysoko, choć nie w m ateryaln ym , rzecz prosta, względzie.

Nie dlatego, że sam je s te m przyrodni­

kiem, ale przez proste poczucie sprawie­

dliwości boleję, de razy krzyw da się dzie­

je przyrodnikom polskim. K rz y w d ą zaś i to ciężką j e s t pomijanie ich, kiedy mo­

wa o uczonych Polakach, bo te m u to właś­

nie g a tu n k o w i P o la k ó w należałoby oddać cześć za wytrwałość, za p racę nietyłko bez n agrod y ale i bez uznania, i za to, że swego sztandaru nauki nie zniżyli nig­

dy i przed nikim. Mam też mocną nadzie ję, że w tej promiennej przyszłości, k tó ra

ma n am k ied y ś zaświtać, przyrodnicy na

si sami sobie zgotują najlepszą nagrodę

za swoją pracę i wytrwałość, stając

w pierwszych szeregach tych przewodników

narodu, k tó rz y mu w skazyw ać zaczną

(3)

■V q 40 i 41

wyższe i szlachetniejsze cele nad codzien­

ną troskę o szary b y t powszedni.

A teraz p u n k t drugi, któ ry daleko kró­

cej nas zatrzyma. W y w ia d o w c a Św iata ze szczególnym naciskiem pow tarza w ielo­

krotnie, że p rzy szły u n iw e rs y te t w a rs za w ­ ski, niczem przypominać nie będzie tej instytucyi szczególnej, która pod t a k ą sa­

m ą nazwą istniała w W a rs z a w ie od r. 1869.

Zbyteczna uwaga. U n iw e rs y te t będzie uczelnią, nie biurem policyjnem, więc cóż tu może b y ć wspólnego. Ale to od­

nosi się do strony wew nętrznej, do rzeczy­

wistej treści, a co do cech zew nętrznych, to są już rzeczy podrzędne. Ozy zatem u n iw ersytet w arszaw ski dzielić się będzie na trzy, cztery, czy pięć fakultetów , czy te lub inne w y k ła d y będą obowiązywały ten lub inny wydział, to sprawy p rzy ­ szłych tw órców ustaw y. T u znowu „zdaje mi się”, że ci, co ow ą u staw ę pisać będą, nie zechcą wytężać myśli na odkrywanie A m eryki. Historya u niw ersytetów j e s t stara: wszakże to i Jagiello ń sk iem u do­

brze ju ż poszło na szóste stulecie istnie­

nia. Był już czas w ypróbować, j a k m a b y ć urządzony i podzielony ta k i zakład, który przecież z n a tu ry rzeczy musi b y ć pod pieczą ludzi najlepszych i najśw ia­

tlejszych w narodzie, tem bard ziej, że do­

brze zasłużone u niw ersy tety istnieją w n a j­

rozm aitszych krajach w bardzo różnorod­

n y c h w a ru n k a ch społecznych i p olitycz­

nych. Czy dla nas nie będzie właściwsze w ybrać sobie z tych różnych wzorów, ja ­ kich w ty m kierunku dostarczyć nam m o­

g ą wszystkie naro d y cywilizowane, ta k i typ , k tó ry najłatwiej dałby się dostoso­

w a ć do naszy ch potrzeb i do naszych środków. My— publiczność czy opinia, po­

sta ra jm y się ty lk o wyw rzeć w pływ na przyszłych twórców ustawTy, żeby ją u c z y ­ nili po datną do rozwoju i ulepszeń, i trw a j­

m y w przekonaniu, że najbardziej w y t r a ­ wne grono praw odaw ców uniw ersytetu, z najlepszą działające wolą, n ig d y nie ob­

myśli takiej ustaw y, w której p r a k ty k a nauczania uniw ersyteckiego nie zażądała­

by zmian i poprawek. I t a k być musi, bo tu idzie o in te resy nauki, k tó ra nie jest

6 1 9 _ zmartwiałą, skrystalizowaną formą, lecz żyje, rozw ija się i wzrasta.

W JNe 44 „Tygo dn ika ilustrow anego”

p. Stefan Górski rzuca myśl „wskrzesze­

nia W arszawskiego T o w arzystw a P rz y ja : ciół N a u k ”. Myśl niesłychanie ważna i k tó ­ rej uzasadnienie, jeżeliby kom u chodzić mogło o uzasadnienie rzeczy ta k niew ąt­

pliwie koniecznej, znajdzie się łatwo w po­

wyżej skreślonych uw agach. P. Górski wspomina, że myśl t a jest nienowa, gdyż

„od la t paru kołacze się po szpaltach wie­

lu pism polskich”, a nawet, że „w swoim czasie z łona redakcyi „Słow a”. . . do P e ­ tersburga przesłano opracow aną ustawę do zatwierdzenia”. O ile moje wiadomości sięgają, kroki czynione przez grupę osób, zbliżonych w te d y do redakcyi Słowa, by­

ły co do czasu o parę la t późniejsze od akcyi, podjętej przez inne grono i popie­

rającej projekt nieco skromniejszy. Tem u drugiemu gronu chodziło bardzo o to, że­

by publicznie nie występować przed cza­

sem i dlatego starania, czynione wśród społeczeństwa i u władz, nie zostały w owym czasie ujawnione. Teraz, j a k przypuszczam, nic nie stoi na przeszko­

dzie ogłoszeniu drukiem pobieżnej histo- ryi projektu, którego opracowanie było posunięte już dość daleko, a n aw et urze­

czywistnienie wydaw ało się zapewnionem.

K iedy w połowie października 1901 r.

nadeszła do W arszaw y wiadomość o śmier­

ci ś. p. Marcelego Nenckiego, kilku p rzy­

rodników i chemików tutejszych, za sta ­ nawiając się nad sposobami uczczenia p a ­ mięci wielkiego nieboszczyka, doszło do przekonania, że pod p a tro n a te m jego imie­

nia uda się może przeprowadzić założenie instytucyi, k tó ra z jednej strony w spo­

sób najzaszczytniejszy utrwali na wieki pamięć Nenckiego, z drugiej z a ś — społe­

czeństwu przyniesie głębokie i ważne k o ­ rzyści. Zatrzym ano się na projekcie j e d ­ nego ze znanych chemików polskich s ta ­ rania się u władzy o koncesyę na T ow a­

rzystwo polskie Przyjaciół N a uk Ścisłych imienia Marcelego Nenckiego z siedzibą w W arszawie. Podanie do m inisteryum spraw wew nętrznych, podpisane przez

WSZECHŚWIAT

(4)

620 WSZECHŚWIAT Jslb 40 i 41 dwadzieścia kilka osób mniej lub więcej

z n a n y ch w mieście i w kraju, razem ze szczegółowo opracow aną u sta w ą, było do­

ręczone gdzie należy jeszcze przed k o ń ­ cem r. 1901. Od tej chwili przez kilka la t trw ała nieustająca podróż owego podania z jed n ego do drugiego m m isteryuin w P e ­ tersb u rg u , s tam tąd do różnych in stancyj w W arszawie i znowu z p ow rotem . 1, rzecz godn a zapam iętania, władze polityczne i administracyjne jeszcze choć cokolwiek mniej wrogo były usposobione od władz naukowych, bo g dy te ostatn ie n a jb a r­

dziej stanowczo odmawiały, ta m te p ropo­

now ały inicyatorom różne warunki, pod którem i, jak ob y, skłonne były dać swe zezwolenie. O stateczn y re z u lta t j e s t naj- | ciekawszy: Inicyatorow ie otrzymali z a ­ wiadomienie, że w o l n o 'i m u tw o rz y ć ż ą ­ dane stowarzyszenie pod opieką un iw er­

sytetu warszawskiego.

W edług wszelkiego praw do p o d ob ień stw a wszyscy przyrodnicy i przedstawiciele n a u k ścisłych w Polsce zgodzą się ze m ną, że dziś, kiedy otw iera się możność założenia T ow arzystw a, k tó re b y popierało rozwój wszystkich nauk, należałoby zo­

gniskow ać w szystkie siły i nie ro z s trz e ­ lać się n a żadne g ru p y oddzielne. Jeżeli tę sprawę podnoszę w te m miejscu, c z y ­ nię to przedewszystkiem dlatego, że, j a k to już powyżej zaznaczyłem , p rzyrodnicy system atycznie są pomijani, ile razy ch o ­ dzi o k w e s ty e n auk o w e wogóle, g d y t y m ­ czasem samo ju ż pierw szeństw o in icyaty- w y pow innoby im ty m razem zapew nić głos bardzo poważny, nie m ówiąc o w zglę­

dach innych, znacznie ważniejszych. Oprócz j

t eg o idzie mi jeszcze o je d n ę stronę spra­

wy, do której przechodzę n a ty c h m ia s t, chociaż w formie ogólnikowej.

Stowarzyszenia n auk o w e w cały m świe- cie przedstawiają znaczną mnogość t y ­ pów, ró żniących się między sobą zakre- | sem i c h a ra k te re m działalności. Są mię- { dzy niemi ciała, stanow iące j a k g d y b y ! najw yższą instancyę w rzeczach nauki* do których należy w yrok o w an ie w n a js u b ­ telniejszych i najzawilszych jej z ag ad n ie­

niach. Z aszczyt należenia do g ro n a człon­

ków podobnej instytucyi, to jeden z n a j­

w yższych zaszczytów, ja k i sp o tk a ć może

człowieka. D ostaje się on (przynajm niej w zasadzie), ludziom, k tóry ch zasługi n a u ­ kowe są wiecznotrwałe i za takie uznane zostały przez cały świat naukowy. Już ta okoliczność wskazuje, że ciała podobne, złożone ze specyalistów, w swoich g a łę ­ ziach nauki bardzo rozmiłowanych, i przy- tem od danych pracy przez czas długi, więc i w lata zwykle posuniętych, nie m og ą brać na swe ramiona różnorodnych zadań, w wielu razach społecznej raczej niż naukow ej natury, ja k ie p rzypadłyby na-zem u stow arzyszeniu z konieczności.

Oprócz tego, a wzgląd to pierwszorzędny, stow arzyszenie z takim ch a ra k te re m w P ol­

sce istnieje już od lat trzydziestu czte­

r e c h — je s t niein A kadem ia Umiejętności krakow ska. Niechże Królestwo Polskie nie łudzi się, że. tej szanownej i pow aż­

nej in sty tu cy i dorówna i niech nie zapo­

mina, że, pomimo epitetu „krako w sk a”, h akadem ia t a od początku swego istnienia i b y ła i j e s t „polską”. Od pierwszycli kro­

ków, jakie czynić będziemy około wpro­

w adzenia w życie T ow arzystw a P r z y ja ­ ciół Nauk, powinniśmy mieć na pamięci, że tow a rz ystw o to me może być A k a d e ­ mią. Jeżeli zaś chodzi o wzór, k tó ry — za-

| wsze w edług m ego „zdaje mi się ” —

| w z ią ćby nam należało za podstaw ę p ro­

jekto w ania, to właśnie dawne, pow iedz­

m y „ Staszycow skie” Tow arzystw o, ze sw em i dążeniami obywatelskiemi, ze swą opieką nad całokształtem ruchu n a u k o ­ wego, ze swą cenzurą naukow ą książek i pism nau ko w ych n a w e t elem entarnych powinno nam slale świecić przed oczami.

B r. Znatowicz.

^Tt><rs^ -

D IU N Y W ARCACHON.

P o c z ą te k wiosny r. b. spędziłem w Bor- deaux dla studyów nad miocenem okoli­

cy tam tejszej. Bogactw o skamieniałości tej części F rancyi j e s t powszechnie z n a­

ne, wszak mioceńskie piaski tam tejsze t. zw. „faluns” już przed stu laty dostar­

czyły bog atego m a te ry a łu dla prac p a ­ leontologicznych B a stero ta i Grateloupa.

J e d n a k o w o ż i pod niektóremi innemi

(5)

Ko 4 0 i 41 WSZECHŚWIAT

względami obszary tam tejsze są z a jm u ją ­ ce dla geologa, tuż za Bordeaux rozpo­

czynają sig przecież sław ne r L a n d e s ,” na k tó ry c h diuny x) osiggły najw iększą w y ­ sokość w całej Europie.

Nie miałem wcale zamiaru zwiedzać ca­

łego pasu Landów, k tó ry rozpoczyna sig u ujścia G arronny n a północy i ciągnie się aż do ujścia A d o u r u n a południe, jest wigc przeszło 200 k m długi. Ograniczy­

łem sig jedynie do okolic Areachonu, gdzie diuny rozwingły się najpotgżniej.

Arcaehon j e s t miejscem kąpielowem 1 klim atycznem , w którem gości rocznie około 100 tysigcy osób. Ponieważ ma dobre, bezpośrednie połączenia kolejowe z Bordeaux (2 godz. drogi), przeto w y ­ cieczki są ułatwione.

J u ż w pobliżu pierwszej stacyi kolejo­

wej poza Bordeaux (Pessac) rozpoczyna­

j ą się L andy, K rajo b raz staje sig mono­

tonnym ; równina zupełna, wszgdzie pia­

ski p o k ry te sosnowemi lasami, wśród k tó ­ ry ch gdzieniegdzie widnieją pola u p raw ­ ne. P iaski zawierają dość liczne kaw ałki żwirów; m am y przed sobą formacyg nie­

wiadomego pochodzenia i wieku. Geologo­

wie francuscy przypuszczają, że owe „sa- bles de L a n d e s ” są pochodzenia rzeczne­

go, a w tak im razie pochodziłyby z P i­

renejów; wiek ich j e s t również niepewny, w każdy m razie są młodsze niż m ioceń­

skie.

P o z a sta c y ą L a m o th e widzimy poraź pierwszy obszerną zatokg Arcachon; m i­

j a m y jeszcze kilka m ałych stacyj i je-*

steśm y u celu. Zatokg oddziela od Ocea­

nu Atlantyckiego wąski, bo zaledwie 2 k m szeroki, półwysep diunami p o k ry ­ ty; w ew nątrz zatoki są liczne ławice piasz­

czyste, które znikają podczas przypływ u morza. J a k płytkie jest tu morze, tego dowodzi pow ierzchnia zatoki mierząca po

0 Używam nazwy „diuna“, wspólnej kilku j ę ­ zykom europejskim; jako te rm in międzynarodo­

wy ta nazwa je s t wygodna, pochodzenie jej je st celtyckie. Również dobra je s t n azw a „wydma";

czy termin „przesyp" nie j e s t rossyjskiego pocho­

dzenia, j a k niektórzy twierdzą, nie mogę orzec dla braku znajomości tego ję zyka. (Autor).

Redakcya W sze chśw ia ta sądzi, że wyrazu, od­

powiadającego pochodzeniem wyrazowi „prze­

syp", wcale niema w języku rossyjskim w danem

znaczeniu. (Red. Wszechśw.).

odpływie zaledwie 1/ 3 część tej, j a k ą ma podczas najwyższego stanu wody.

Spieszmy jednakowoż do diun; obserwo­

wałem je najpierw na poprzednio wspom ­ nianym półwyspie. Mały parow czyk prze­

wozi nas na brzeg wewngtrzny półwyspu, a wigc ku zatoce zwrócony; w stępuję na ląd i rozpoczynam uciążliwą drogę po piaskach, które są przeważnie rozwiane, gdyż lasy tu młode i dosyć rzadkie.

W reszcie teren sig podnosi, polgżny ło­

skot morza słyszymy już zdaleka i w k ró t­

ce jesteśm y na szczycie olbrzymiego po­

dłużnego wału, u którego stóp leży bez­

brzeżny ocean.

W ał ten rozległy j e s t wynikiem działa­

nia fal morza, wały brzeżne nie są b o ­ wiem diunami w ścisłem tego słowa zna­

czeniu. Morze wyrzuca t u piasek na brzeg;

po wyschnigciu w iatr toczy po zboczach wału ziarnka piasku w głąb lądu, gdzie stają sig m ateryałem w ydm .

Przechadzając sig n a szczycie wału brzeżnego możemy z łatwością obserwo­

wać tworzenie się wydm. Każda kępa traw y, której rośnie t u wiele, w y tw o rz y ­ ła m ałą diunę. Czasem widzimy p o c z ąt­

kowe stadya, t. j. wzgórki podłużne przed kgpą traw y; czgstsze są wzgórki leżące już poza kgpą o profilu c h a ra k te ry s ty c z ­ nym dla diun, t. j. m ające strome zbocze odwrócone od strony wiatrów, a wigc od morza, przeciwne zaś nachylone słabo.

Zrazu małe, bo zaledwie na 1—2 dm w y­

sokie wzgórki wreszcie stają sig coraz wyższemi w miarg n ow y ch ilości pia­

sku. Małych diun j e s t wszędzie n a ca­

łym półwyspie wiele.

Aby zrozumieć stosunkowo dość szyb­

kie tworzenie się przesypów, należy uwzględnić siłg wiatru. Byłem kilka razy na ty m półwyspie, podczas jednej z w y ­ cieczek wiał od strony morza w iatr nie­

co silniejszy. Wówczas obserwowałem wol- nem okiem wcale wyraźny ruch ziarn piaskowych, chyżość oceniałbym na kilka milimetrów w sekundzie. Wśród piasków w odległości około 1 k m od brzegu wi­

działem bardzo liczne, lekkie skorupki

sercówek (Oardium), k tó ry c h wiele leży

nad brzegiem morza. Widocznie razem

z ziarnami piasku potrafi je przenieść

(6)

622 WSZECHŚWIAT .N*s 40 i 41 w ia tr nieco silniejszy, a c h a ra k te ry sty cz-

nem jest, że widziałem w piask ach diun tylko skorupki dro bny ch sercówek, cho­

ciaż nad brzegiem m orza leżą skorupki rozlicznych g a tu n k ó w m ięczaków . Też sa­

me skorupki widziałem na wielkich diu­

n a c h n a południe od A rcachon, o k tó ry c h pom ówię w krótce.

Tworzenie się diun umożliwiają olbrzy­

mie m asy piasku, które ocean ciągle w y­

rzuca. Brzegi są tu piaszczyste, falowa­

nie bardzo energiczne, a każda fala w y ­ rzuca świeży piasek. P o d czas odpływu morze cofa się o ja k ie 80 m etrów x) od­

słaniając dno piaszczyste. Przechodziłem tęd y w kilka godzin po odpływie; piaski były ju ż zupełnie suche, a w iatr toczył ięh ziarnka w głąb lądu. Po niezepsu- ty ch , lecz całkiem praw ie świeżych cia­

łach meduz mogę sądzie napewno, że za­

ledwie przed 8—4 godzinami morze opu­

ściło te miejsca.

Profil całego półwyspu przedstaw i nam się w sposób następujący. Od oceanu wał brzeżny, a w głąb lądu szereg diun, k tó re k u zatoce opadają i j ą zasypują.

Ław ice na południe od półwyspu to dal­

szy ciąg t y c h diun. Kiedyś będą one w yż­

sze i b ę d ą stale sterczeć ponad p o ­ wierzchnię morza, przedłużą półwysep i wreszcie o detną zatokę od morza. Z a ­ miast zatoki będzie więc jezioro, p rzy b ę ­ dzie nowe „ e ta n g ”, k tó ry c h jest tak w ie­

le w Gaskonii.

Zamknięcie dop ły w u now ych m as pia­

sku od oceanu ]est rzeczą pierwszorzęd­

nej wagi, jeżeli ruch diun ma by ć po­

w strzym any. W rzeczywistości w y k o n a ­ no też prace w ty m kierunku. Zbocza wału brzeżnego obsadzono k ępam i tra w y , k tó ra u tru d n ia do pewnego stopnia t r a n s r

port piasku w głąb lądu. Zalesienie so­

sną przestrzeni piaszczystych je s t drugim etap em tej walki z piaskami.

W ielkich diun niema n a półwyspie, o którym mówiliśmy dotychczas. N aj­

wyższe, niezatrzym ane w sw ym biegu diuny znajdują się na południe od Arca- chonu w odległości około 7 km.

Z A rc a ch on u do stajem y się gościńcem

‘) Oceniam n a oko.

| do osady klimatycznej „Moulleau.” Na I południe stąd b rak już dróg dobrych, idziemy więc wśród piasków drogą b a r ­ dzo uciążliwą do t. zw. „le P iła t,” gdzie się znajduje kilka domów. Stąd niedale­

ko już do diun; idę brzegiem morza ku ich zboczom.

Od domów w „Piłat1’ wznosi się na długości ja k ic h 8 km odrazu od brzegu morza podłużny wał piasku, k tó ry je s t olbrzymią diuną do 78 m wysoką. Profil jej je s t niezupełny, ponieważ morze pod­

m yw a stok zwrócony ku oceanowi, w sku­

t e k czego je s t on bardziej stromy, niż by łby w w a ru n k a c h norm alnych. W pod­

m y ty c h i u rw a n y c h brzegach widzimy w a r s tw y torfu; są one widocznie obszerne, skoro po n ich spływa w oda ja k o po w a r­

stwie nieprzepuszczalnej. Też same w a r ­ stw y torfu widać i wyżej n a dnie; t w o ­ rzą one wkładki wśród piasków. Najniż­

sze w arstw y torfu leżą tuż przy brzegu morza, po naniesionych muszlach m or­

skich, po ciałach meduz mogłem poznać, że są one pod wodą podczas najw yższe­

go stanu wody.

Stoję przed zjawiskiem pierw szorzędne­

go znaczenia. Jeżeli pokłady torfu leżą dzisiaj niżej poziomu morza, to widocznie nie było tu morza wtedy, gdy lasy rosły.

Morze dostało się później w te miejsca, czyli inaczej m ówiąc ląd musiał uledz po­

wolnemu zapadnięciu. Nastąpiło więc p r z e ­ sunięcie linii brzegowej morza w głąb l ą ­ du, co nazyw am y w geologii p o z y tyw ­ n y m ruchem morza.

Zapadanie lądu u brzegów Landów je s t fak tem znanym oddawna. Poznano licz­

ne dowody, j e d n y m z nich są właśnie opi­

sane pokłady torfów. W okolicy Arcacho- nu znaleziono nad to resztki zatopionych lasów, k tó ry c h pnie wznoszą się pionowo w górę. Inne dowody zebrano w północ­

nej części L andów koło P o in tę de Grave.

L a ta r n ia m orska naprzeciw teg o przyląd­

ka (tour de Cordouan) oświetla wedle Delfortriego m niejszy obszar niż dawniej;

m apa z r. 1630 zaznacza odległość tej la­

tarni od lądu na 5400 w, dzisiaj wynosi

około 7000 m, a znaną je s t rzeczą, że

miejsep, gdzie jest latarnia, było kiedyś

lądem stałym .

(7)

Ne 40 i 51 WSZECHŚWIAT 623 Stwierdziliśmy więc, że u brzegu L a n ­

dów ocean w kracza w głąb lądu. Obec­

nie w ra c am y do rozpoczętej wędrówki po diunach Pilatu. Zaznaczę jeszcze, że m a­

p y n a z y w a ją te diuny „Dune de la Grave.”

Od brzegu morza wchodzę na zbocza diuny. Zrazu wejście j e s t strome z po­

wodu podmycia; czepiając się kęp traw y lub krzaków żarnowca, podchodzę wyżej nieco, gdzie nachylenie j e s t już słabsze.

Po zmierzeniu okazuje się, że wynosi za­

ledwie 10— 15°. Wśród czystego białego piasku sterczą resztki pili drzew nych, wi­

docznie diuny były dawniej zalesione, a po wycięciu lasów odżyły nanowo. Mo­

zolnie idę coraz wyżej, do szczytu diuny je s t już niedaleko; przed grzbietem spa- dzistość zboczy jest już nieco silniejsza (mierzyłem k ą t 40°); jeszcze kilkadziesiąt kroków i jes te m u celu.

Grzbiet diuny jest nieco sfalowaną po­

dłużną płaszczyzną, ponieważ diuna jest podłużnym wałem o szerokości niespełna 100 m etrów. P iasek śnieżno biały, sfalo-

Rys 1-y.

Zbocze diuny „P ilat“ ~od stro n y lasów. Diuna zasypuje las.

Z fotografii autora.

Rys. 2-gi.

Zbocze diuny „Piłat" od strony lasów.

Z fotografii autora.

wany nieco przez wiatr okazuje liczne pręgi podobne do p ręg falistych (ripple marks), jakie widać zwykle na piaskach przy brzegu morza. Stopy grzęzną głę­

boko wśród piasków, chwilami wydaje się nawet, że jeste m na zupełnej płaszczyź­

nie, dopiero, gdy zbliżę się ku zboczom diuny, przypominam sobie, że jestem na szczycie wzgórza. W idoki n a obie stro­

n y wspaniałe. Od strony morza widzimy potężne fale liżące spód diuny, liczne piaszczyste ławice sterczące wśród wody, dalej półwysep tw orzący zatokę Areacho- nu, a za nim morze bez końca. N a p a ­ trzywszy się tu dosyć, spieszę na drugą stronę grzbietu, lecz tu ta j widok jest wprost straszny— cała diuna spada stro­

mą, 60— 70 m w ysoką ścianą ku lasom grzebiąc je w zupełności. K o n trast bia­

łego piasku i ziemnej zieleni lasów jest wcale niemiły, widać tutaj wyraźnie w a l­

kę na śmierć i życie między piaskiem

a lasem, walkę, w której zw yciężają gó ­

r y piasku. J u ż na szczycie diuny widać

gdzieniegdzie wierzchołki sosen sterczące

(8)

6 2 4 WSZECHSW1AT JNe 40 i 41 wśród piasku, zielono ich gałązki ż y ­

j ą jeszcze, lecz życiem suchotnika, k t ó r e ­ mu śmierć pisana.

To zbocze diuny j e s t nader strome. N a oko w ydaje się, że n ach ylen ie wynosi co najm niej 70°, lecz p rzy k ła d am busolę i m ie­

rzę k ą t tylko 40 stopniowy; zawsze oko, j a k wiadomo, nachylenie przecenia. W resz­

cie chcę zejść z diuny ku lasom. P ia se k usy puje się pod stopam i i j e s t ta k g rzą ­ ski, że, zdaje się, pochłonie wędrow ca;

wreszcie jedn ak ow oż zesuwam się szybko po zboczu i wkrótce stoję wśród lasów u stóp diuny.

W id o k i stąd j e s t g r o źn y —wszak diu­

na j e s t prawie dwa razy w yższa niż n a j­

wyższe drzewa, nic dziwnego więc, że je pochłonie zwolna. Zresztą tę walkę wi­

dzę wyraźnie: tu sterczą sosny zasypane do połowy, gdzieniegdzie w yzierają ty l­

ko od spodu zagrzebane w piasku. T y m ostatnim dalej do śmierci, ale ona . ich nie minie.

Napatrzyw szy się dowoli całości, z a czy ­ nam niektóre obserwacye szczegółowe.

N a piaskach diuny- widzę w yraźne w a r­

stwowanie; Sokołow i inni zwrócili już uwagę na ten szczegół i tłumaczyli go zmienną wielkością ziarn piasku. G dzie­

niegdzie piaski okazują nieznaczną spój­

ność, być może zawdzięczają j ą wodom deszczowym, w sk utek czego tw orzą się ja k g d y b y w arstew ki bardzo kru cheg o piaskowca. Zrozumiemy łatwo, że piaski nasy p an e na stwardniałą nieco piaszczystą powierzchnię utworzą w arstw ę różniącą się już n a oko od poprzedniej.

Oddalam się od morza, „Dune de la G ra v e ” niknie mi z oczu, kroczę w p raw ­ dzie wśród innych wydm, ale zalesionych i utrw alonych, poszytych gęstem i lasami.

J e ste m w prawdziwej puszczy: dróg brak zupełnie, nieliczne ścieżki k r zy ż u ją się wprawdzie, ale więcej m ylą niż p o m a g a ­ j ą w drodze. Dążę ku zachodowi ku t.

zw. „ E ta n g C azau”, ponieważ jednakow oż tere n tw orzą z północy n a południe b ie ­ gnące, zalesione diuny, przeto idę z w y­

dm) na wydmę i t a k k ilk a godzin bez przerwy. P u s tk a i cisza dokoła, g d z ie ­ niegdzie tylko widać opustoszałą sino- larnię.

Po kilkogodzinnem błąkaniu się, dostaję się wreszcie nad brzeg jeziora. J e s t to największe z tutejszych etangs. Brzegi są zarośnięte oczeretem, dno błotniste u brze­

gu. Bardzo krótko jednakowoż mogłem zabawić nad jeziorem, ulewna "burza zmu­

siła mnie do powrotu na stacyę kolejową, skąd kolejką lokalną powróciłem do Ła- mothe, a stąd do Bordeaux. Nadmienię tylko, że E t a n g de Cazau, jak i inne, ma obecnie wodę słodką, chociaż powstało pierwotnie z z atoki morskiej odciętej przez diuny.

Rozglądając się uważnie na mapie, wi­

dzimy, że wydmy wyższe jeszcze od po­

znanych znajdują się między E t a n g Ca­

zau, a oceanem . S ą t o „Dunes d e L e s c o u r s “;

m apa podaje , ich wysokość n a 89 metrów.

Na zakończenie kilka jeszcze słów o L a n ­ dach. K rain a to nieurodzajna, lesista i podm okła. W nieznacznej głębokości pod piaskam i znajduje się nieprzepuszczal­

na w a rstw a zw ana „alios”, k tó ra sprawia nagrom adzenie w o dy zaskórnej. Nic więc dziwnego, że dzikie i bagniste okolice t u ­ tejsze są słabo zaludnione, brak dróg n a ­ uczył m ieszkańców osobliwego sposobu lokomocyi, mianowicie chodzenia na szczu­

dłach; listonosz g oniący n a szczudłach, pastuch pilnujący swej trzody z w yso­

kości szczudeł, to m oty w wcale częsty na obrazkach tutejszej okolicy. J e d n a ­ kowoż dzisiaj zmieniły się ju ż czasy. P o ­ budowano drogi, rowami osuszono lasy i pola, w skutek czego szczudła w y ch od zą z użycia.

W edle świadectw historyczn ych nie b y ­ ło dawniej diun w Landach, a kraj cały p o k ry w a ły lasy. Dopiero po ich w y tr z e ­ bieniu w y tw o rz y ły się diuny, gdyż uw ol­

niły się piaski. ]) Zgubne skutki okazały się w krótce i ginęły n aw et wsi całe pod górami piasków, przykładem Vieux Soulac, Sainte Heleno Perdue, le Porge, Lege.

Kościół w Vieux Soulac, pochodzący z 12 wieku, był dług,, tak dalece zasypany, że z piasków sterczała tylko dzwonnica.

M ieszkańcy na długi czas przed zupeł- nem zasypaniem używali jeszcze kościoła

') Montaigne pisze w połowie 16-go wieku, że

„od niedawnego cz a s u “ wsi bywają zasypyw ane

przez góry piaskowe.

(9)

Mb 40 i 41 WSZECHŚWIAT 625 lecz dostawali się do środka przez wej­

ście zrobione powyżej zasypanej już bramy. Obecnie piaski opuściły ten k o ­ ściół.

P ow strzym anie ruchu diun j e s t zasłu­

gą Brem ontiera (ur. w r. 1809), który zwrócił u w agę na zalesienie wydm, jako na j e d y n y sposób pow strzym ania ich ru­

chu. Dzisiaj też prawie całe L a n d y są olbrzymim lasem sosnowym, nic więc dzi­

wnego, że wydmy ustały w swym biegu.

W yjątkow o ty lko są one jeszcze dzisiaj nad brzegami, j a k te, k tó re poznaliśmy koło Arcachonu.

Dr. Wilhelm Friedberg.

J A N DRIESCH.

SY STEM B I O L O G I I 1).

Ogół zagadnień, zaw artych w pojęciu

„życie”, m ożem y podzielić n a dwie duże grupy: jed na obejmuje zagadnienia p ra ­ widłowości zjawisk, d ru g a —to zagadnie­

n ia system atyki.

Tego podziału je d n a k nie trz y m a się biologia, s p o ty k a m y go raczej w z akre­

sie tych zjawisk przyrody, gdzie przebieg zjawiska występuje w coraz to innej zmie­

nionej formie, w innym odcieniu indy w i­

dualnym. W ty m zakresie przyrodoznaw­

stw a n a każdym kroku spotykam y się z pytaniem: według j ak ic h p raw ogólnych odbywa się przekształcanie; drugiem py­

taniem, które nam się tu nasuwa jest:

dlaczego to, co m a znaczenie najogólniej­

sze, występuje tu właśnie w tej a nie w żadnej innej formie, czy można ogół cech specyalnych pojm ow ać z jednego ogólnego p u n k tu widzenia?

lnnerni słowami, chcąc przystępniej w y ­ łożyć czytelnikowi te, być może, oderw a­

ne myśli, powiemy: Ogólna reguła w pra- widłowem ksz tałtow aniu się i przemia­

nach m ate ry i m a znaczenie dla w sz y st­

kich form, jak im więc sposobem możemy

’) Siiddeutscbi1 M onatshefte. Rocznik 11, z e ­ s z y t 6.

pośród tych form odróżniać robaki, m edu­

zy, ow-ady, zwierzęta ssące i czy mamy wytłumaczenie dlaczego właśnie te formy istnieją, a nie żadne inne. P ra w a zała­

m yw ania światła i otaczanie się k ry sz ta ­ łu płaszczyznami według praw a „odcin­

ków w y m iern y c h ” są te same dla wszyst­

kich ciał krystalicznych, dlaczego jedn ak istnieją takie klasy sym etryi kryształów, a nie inne? Jeżeliby krystalografia lub chemia była głów nym przedm iotem na­

szych dociekań, to musielibyśmy powie­

dzieć wiele rzeczy ważnych o racyonal- nej system atyce czyli raczej o poglądzie na konieczność poznania ogólnych praw rządzących wypadkami specyalnemi. Sy­

stem biologiczny jednakże jest j a k dotąd pow ierzchow nem oryentow aniem się wmnó- stwie faktów i nie dostarcza m a te ry a łu do głębokiego, praw dziw ie racyonałnego wni­

knięcia w istotę rzeczy, dlatego też prze- studyujem y go o tyle, o ile zajmuje się on prawami zmienności ciał żyjących.

Przedm iotem naszych poszukiwań m eto­

dologicznych będzie więc to, co zwykliś­

my nazyw ać fizyologią i to pojęte w jak- najszerszem znaczeniu tego słowa, obej- m ującem nietyłko n au k ę o funkcyach osobnika dojrzałego lecz również funkcye k ształtow ania się.

Biologia, a z nią razem i fizyologią, według dostarczanych faktów rozpada się na dwie zasadnicze części, z k tó ry c h j e ­ dna zajmuje się roślinami, druga zwierzę­

tami, a więc na botanikę i zoologię. Zaj­

miemy się tu specyalnie biologią zwierzę­

cą, chociaż to, co powiemy, z małemi zmianami, może być odniesione i do bio­

logii roślinnej. N ieobeznany z przedmio­

tem czytelnik sądziłby może, że, a b y wy­

robić sobie pogląd na to, jakie zagadnie­

nia nasuwa nam zoologia, o ile nie je s t sy stem atyk ą, w ystarczy wziąć podręcznik tej nauki i przedstaw ić w krótkości, co zawierają jego części poszczególne, tym sposobem powinnoby się uzyskać zupełny przegląd zagadnień, a więc system danej nauki. T a k być powinno, ale ta k nie jest.

Przeglądając w szystkie powszechnie uży­

wane podręczniki zoologii i kursy tego,

co na uniw ersytetach jak o zoologia bywa

wykładane, przeko nyw am y się, że j e s t to

(10)

626

W S Z E C H Ś W I A T

N> 40 i 41 zaledwie część tej nauki, n ig d y zaś całość;

je s t to anatom ia opisowa zwierząt, trochę embryologii, bardzo dużo system atyki, więcej nic. Praw da, istnieje rozdział w s tę p ­ n y zaty tu ło w an y „zoologia og ó ln a”, ale lepiej caczej, żeby go nie było. O b e jm u­

je on kilka powierzchownych analogij w kształtowaniu, trochę „D arw inizm u”

i „teoryi dziedziczności”, ale ścisłego przedstaw ienia praw dobrze przeprow adzo­

nych prób eksperym entalnych niem a tam ani śladu. Jeżeli przerzucać będziemy jak ikolw iek z podręczników, będ ących w użyciu możemy dojść do wniosku, że zwierzęta istnieją tylko w stanie zakon­

serwowanym, lub jako pięknie zabarwio­

ne skrawki, bo o tem, że żyją niem a nigdzie wzmianki. Może mi k to zarzucić, że to wchodzi już w zakres fizyologii, k tó ra w rozwoju historycznym została oddzielona od zoologii w ściślejszem zna­

czeniu, i tra k to w a n a je s t obecnie jako część m edycyny. O ty c h stosunkach hi­

storycznych pomówię jeszcze w innem miejscu. Zgodziwszy się n a w e t na sprawie­

dliwość takiego w yjaśnienia,zgodziw szy się, że n auk a o funkcyach osobnika dojrzałego powinna należeć do zakresu nauk m e­

dycznych i że zoologia ma by ć tylko n a ­ u k ą o formach zwierzęcych, to jeszcze i w te d y w ym agaćbym musiał, aby to co wiadomo o kształtach zwierzęcych w yk ła­

dać jaknajobszerniej. Należałoby więc przedew szy stkiem przedstawić to, czego dowiedzieliśmy się o praw ach rzą d z ą cy c h powstawaniem form z jaja, lub, w tak zw anych reg en eracyach , o p r a w a c h rzą­

dzących zmiennością. O w szystkiem tem albo się milczy, albo się z b y w a kilkoma nic nieznaczącemi, lub zgoła błędnem i wyjaśnieniami W najlepszym razie po­

przestaje się na „anatomii p o ró w n a w c z e j”, w na jgorszym —m am y spekulacye filoge­

netyczn e i najnieprawdopodobniejsze kon- strukcye genealogiczne.

Zaiste nie j e s t to stan odpowiedni dla najwyższej z n a u k przyrodniczych.

W zakresie botaniki rzecz się m a ina­

czej. Wystarczy rzut oka n a podręcznik Strasburgera, k tó ry nie j e s t w yjątkiem , aby się przekonać, o ile się różni zakres botaniki od zoologii. Skąd to pochodzi?

Właśnie tu j e s t miejsce do zrobienia tej ju ż zapowiedzianej wycieczki w kierunku historyi. W zaczątku nowożytnego t r a ­ ktow ania nauki m edycyna i przyrodozna­

wstwo były jeszcze nierozłączone i na uniw ersytetach były wykładane przez tych samych profesorów. Nauki tra k tu ją c e przyrodę martwą, przedewszystkiem zaś chemia i fizyka, najpierwsze wystąpiły z tego związku; nauki biologiczne, j a k to leżało w naturze rzeczy, pozostały nadal w łączności z m edycyną. Nastąpiło t e ­ raz zróżnicowanie m ed y c y n y na p rak tycz­

ną i teoretyczną, wszystko w obrębie fa­

k u lte tu medycznego; jed y n y profesor wy­

kłada ł to wszystko, co wiemy te o re ty c z ­ nie o istotach żyjących, zawsze jednak ze specyalnem uwzględnieniem potrzeb m edy ka , który, rozumie się samo przez się, szczególniej specyalnie musiał studyo- wać budowę i funkcye ciała ludzkiego.

Dalej, wyłącza się botanikę z ogółu nauk biologicznych; wszystko jednak, co wie­

m y o życiu zwierzęcem pozostaje jeszcze w nierozerw anym związku z medycyną.

Wreszcie nastąpił ostateczny podwójny rozdział: n a u k a o życiu zwierzęcem otrzy­

m ała czysto teoretycznego przedstawiciela

„zoologa” n a fakultecie filozoficznym lub przyrodniczym, na m edycznym natom iast zamianowano dwu profesorów dla bio­

logii zwierzęcej: „ a n ato m a ” i „fizyologa”, którzy w ykładają, k a ż d y pewną część bio­

logii ze specyalnem uwzględnieniem po­

trzeb lekarzy. Jeżeli będziemy sądzić tę o statnią fazę rozwoju, k tó ra z maJemi zmianam i trw a do dziś dnia, z punktu wi­

dzenia sprawiedliwości logicznej,^to może­

m y jej najw yżej zarzucić, że pojęcie „zo­

o log” j e s t trochę zaobszerne. Gdybyż przynajm niej rzeczywistość odpowiadała idealnem u schem atow i profesur; t a k j e d ­ n a k nie jest; nie można wprawdzie ana­

tomowi i fizyologowi, będącym zupełnie n a usług ach m edycyny, zarzucać, że t r a k ­ tu ją jed y n ie budowę i funkcye ciała ludz­

kiego i w yższych kręgowców', ta k postę­

pow ać oni są zmuszeni, gdyż przyszły lekarz musi p rzystęp ow ać do tego, co go czeka, z dobrem odpowiedniem p rzy go to­

waniem.

Lecz czegóż uczy zoolog? Po w ie dz ie ­

(11)

K<! 40 i 41 WSZECHŚWIAT 627 liśmy to już: dużo anatom ii i system a­

tyki, trochę embryologii opisowej, zgoła nic o istotnie „ ż y ją c em ”.

T eg o n a w e t historycznie w ytłu m aczy ć nie można; dlaczegóż botanika, k tó ra przecież również w yłoniła się z m ed y c y ­ ny, je s t nau ką pełną, nauką, której przed­

stawiciele są w znacznej większości p rz y ­ padków ogólnie przyrodniczo w y k sz tałc e ­ ni? Pew n em wytłumaczeniem, dla mniej zadaw alającego stanu zoologii niech bę­

dzie znaczniejsza obfitość form zwierzę­

cych niż roślinnych, k tó ra p rzed staw ia znaczniejsze trudności w zbadaniu. J e d e n człowiek może zaledwie wystarczyć do zaznajomienia słuchaczy ze stroną opiso- wo-formalną zoologii. Zgadzam się, ale dlaczego te n je d e n nie sta ra się jak n aj- usilniej o to, aby m u przydany był dru­

gi, któryby w y k ła d a ł to, czego teraz bra­

kuje? A przy te m j a k w ytłum aczyć bra­

ki w podręcznikach? T u już niema w y ­ mówki.

W iem dobrze, że zoofizyologię uważa się za część fizyologii, i s tu d e n ta zoologii odsyła się n a w ykłady medyczne fizyo­

logii; ta m słyszy on naturalnie wiele do­

brego, przytem je d n a k wiele rzeczy, k tó ­ re, niezmiernie ważne dla przyszłego le­

karza, dla teore ty c z ne go biologa są p ra­

wie bez znaczenia. A tego coby miało dla nich nader ważne znaczenie, tego, po większej części nie słyszą; o rzeczy naj­

ważniejszej, o fizyologii kształtowania, sły­

szą równie mało jak w Collegium zoolo- gicznem, z czego fizyologowi wydziału m edycznego nie można robić z a r z u t u 1) Z ak oń czam y jednakże część polemiczno- k ry ty c z n ą naszego szkicu, dodając n a koń­

cu tylko, że w E uropie dopóty będzie niemożliwy rozwój fizyologii porównaw­

czej, ani też postaw ienie fizyologii ro­

zwoju n a ty m stopniu, n a jak im się znaj­

duje w Am eryce, dopóki trw ać będzie stan obecny, stan w którym nieliczni

‘) Niektórzy nawet fizyologowie „medyczni"

rozwinęli znacznie flzyologię przez badanie orga­

nizmów niższych, co właściwie powinno być obo­

wiązkiem zoologów. Tacy badacze ściągnęli na siebie gromy zachowawców swego cechu, j a k ró­

wnie zoologowie, którzy nie s ą jedynie bad a cz a­

mi opisowymi. Dla prawdziwie ogólnej fizyologii niema oficyalnie miejsca.

energiczni badacze prawdziw ej, głębokiej zoologii rozwoju i fizyologii porównawczej muszą pracow ać wbrew oficyalnemu po­

rządkowi, przeto w wyróżnieniach b y w a ­ j ą raczej pomijani, niż odznaczani, i dla­

tego też nie mogą wyćwiczyć dobranego grona uczniów.

Nieliczni niemieccy przedstawiciele fi­

zyologii ogólnej i mechaniki rozwoju, za­

pew ne dlatego dali nauce ta k znaczną, w stosunku do swej liczby ilość poglądów, ponieważ pracują wśród ciągłej walki i rzeczywiście dla mało prak tyczny ch po­

budek; pomimo tego je d n a k nie zdołają zapobiedz tem u, że stan nauki zoologii w A m eryce w niedługim czasie prześci­

gnie pod względem ilości i jakości nie­

tyłk o Niemcy, lecz i inne państw a euro­

pejskie. Chyba, że oficyalny zakres zo­

ologii na uniw ersytetach ulegnie zasadni­

czej zmianie.

Dla rozwoju nauki nie może b y ć , rze­

czą błahą to, że właśnie ty ch badaczów, którzy najgłębiej zajm ują się poznaniem teoretycznem życia zwierzęcego, zoologo­

wie stale pomijają, ja k o nie zoologów, fizyologowie zaś, jako nie fizyologów. Ale wróćmy do tego, co rozumiemy przez zo­

ologię i do system u zagadnień, k tóry przedstawia zoologia, tak ja k my j ą poj­

mujemy, niezależnie od system atyki.

Badając życie zwierzęcia dochodzimy do wniosku, że organizm zw ierzęcy w y­

chodzi ze stosunkowo prostego początku i, po całym szeregu przemian, produkuje cząstkę substancyi, k tó ra znów stanowi p un kt wyjścia dla następnego pokolenia.

Widzimy dalej, że, w ciągu swego istnie­

nia przyjm uje m atery e ze świata ze­

wnętrznego, inne n a to m ia s t w y d a la na zewnątrz, że wreszcie może staw ać w zglę­

dem tego świata zew nętrznego w różnych stosunkach przestrzennych.

Z tego trojakiego poznania życia zwie­

rząt wynika podział na trz y zasadnicze części tej połowy zoologii, k tó ra się zaj­

m uje prawami rządzącemi zmiennością, a mianowicie na: 1) n aukę kształtow ania się, 2) przem iany m atery i i 3) ruchów.

W szy stkie te części otrzym ują swoję

nazwę a potiori, gdyż przem iana m ate ry i

j e s t zw iązana z kształtow aniem i ruchem,

(12)

628 WSZECHŚWIAT .Ne 40 i 41 ru ch z kształtow aniem , to o statnie znów

z przem ianą m ateryi; ale w e właściwem kształtowaniu przem iana m a te ry i staje się rzeczą podrzędną, w przemianie m iejsca zw racam y u w ag ę ty lk o na ru ch i t. d.

A b y uzyskać głęboki pogląd na rozdział całej dziedziny zoologii, m usim y wniknąć głęboko w każdą z poszczególnych 3-ch

części.

* * *

Pierw szem pytaniem, jakie sobie zadaje n a u k a p o w staw ania form jest: ja k ie zasa­

dnicze środki powodują, że zaw iązek or­

ganizm u prze tw a rza się w organizm u k sz­

ta łto w a n y .

W y ra ż e n ie „środki” j e s t teleologiczne, gdyż, m ówiąc o środkach przy pu szczam y istnienie celu: tu je d n a k musi on b y ć p o ­ j ę t y w ściśle opisowo-teleologicznem zn a ­ czeniu, t. j. oznaczać m a je d y n ie p o szcze­

gólne procesy, k tó ry c h kom binacye pro w adzą zawsze do danego celu p ow stania formy. Środki potrzeb n e do p ow sta w a nia kształtów można łatwo podzielić n a ze­

wnętrzne i wew nętrzne. Środki zewnętrzne m ogą być nazw ane w arunkam i staw ania się i różnicują się dalej na fizyczne i che­

miczne: tu np. należy badanie, o ile w p ły ­ w a na rozwój ciepło, tlen lub światło, a l­

bo, dla zwierząt morskich, w od a m orska o p e w n e m znanem stężeniu soli. J e ­ dnakże badania w t y m k ieru n k u w z a ­ kresie n a uk i tw o rzenia się form są do­

piero w zaczątk u, dalsze ro zp a try w a n ia należą już do nauki o przem ianie m ateryi, gdyż dla u trzym ania organizm u potrzebne są w znacznej mierze te sam e warunki, co i dla je g o pow stania, a znaczenie ich w ystępuje tu ze wzmożoną wyrazistością.

Za to w ew nętrzne warunki k sz ta łto w a ­ nia są w y łącznym zakresem nauki o po ­ w staw aniu form. Złożoność m a te ry i ż y ­ wej j e s t pierwszym przedm iotem badań.

W większości p rzy p a d ków m a ona s k u ­ pienie płynne o budowie piankow atej;

z tego w ynika, że stosują się do niej p r a ­ w a napięcia powierzchniow ego i włosko- watości: pozostaje zbadać, j a k daleko te p ra w a sięgają.

Chemiczna przem iana m ate ry i j e s t dru­

gim w ew n ętrzn ym środkiem k s z ta łto w a ­

nia; pod jej w p ływ em następuje różnico­

wanie histologiczne np. włókien mięsnych, kości, chrząstek. Na tem polu dalsze b a ­ dania należą znowu do n a u ki o przem ia­

nie m a te ry i.— N a to m ia st b adania ostatnich j e d n o s te k fizyologicznych, w ytw arzanie k ształtów , należy w zupełności do nauki p o w sta w a n ia form: o ile zwracam y u w a­

gę na właściwe zw ierzęta (tkankowce w odróżnieniu od pierwotniaków), tem i o statecznem i je d n o s tk a m i będą „kom órki”;

n a u k a o podziale kom órkow ym , będzie z a te m nader ważną, dla e k sp ery m en ta l­

n y c h b a d a ń dostępną, częścią fizyologii kształtow ania. J e d n a k ż e nie można prze­

ceniać znaczenia komórki, j a k to d o ty c h ­ czas gdzieniegdzie spotykam y; już t a oko­

liczność, że u ta k zw. pierwotniaków , np.

u wymoczków, w obrębie jednej komórki p rze b ieg a ć m og ą n a d e r zawikłalie p roce ­ sy rozw ojow e, wskazuje, że pojmowanie kom órki, w ogólnem znaczeniu, jak o naj­

p rostszego organizmu, j e s t błędne; rów ­ nież nowsze b a dania wykazały, że zwierzę- ta wyższe nie są zlepkami komórkowemi, lecz czemś zupełnie jednolitem , że są rze­

czywiście „osobnikam i”, a na podstawie fizyologii ruchów nabrać m ożna podo­

bnych poglądów.

Obok nauki o środkach kształtujący ch w ystępuje inna, k tó ra się zajmuje sprawą um iejscow iania zdolności tworzenia form czyli potencyi w elem entach rozrodczych, s ta n ow ią c ych p u n k t wyjścia rozwoju.

N a u k a t a j e s t utw orem ostatnich dw'u dziesiątków lat; w jej obszarze operuje dziś większość b adań t. zw. mechaniczno- rozw ojow ych, z niej zaczerpnięto także d ow ody samodzielności procesów życio­

w y c h . P rzedm iotem badań doświadczal­

n y c h j e s t tutaj: czy wszystkie części z a ­ rodka są w równej mierze uzdolnione do czynności kształtu jący ch, czy też różne części w tem mają udział nierówny. Roz­

w iązanie tego zagadnienia m ożna uzyskać, odejm ując lub przem ieszczając pewne czę­

ści zarodka i badając w yn ikające stąd re ­ z ultaty.

W ażnem tutaj będzie odróżnić rozwój

n orm a lny od regulującego. Zdolność r e ­

g u la c y jn a tu dopiero po raz p ierw szy

uw zględniona została ja k o te n czynnik,

(13)

M 40 i 41 WSZECHŚWIAT 629 k tó ry pomimo przeszkód w rozwijaniu się

doprowadza osobnika do formy normalnej.

„Moc tw ó rcza pierw szorzędna” j e s t po d ­ staw ą normalnego rozwoju, „moc tw ó r ­ cza drugo rzęd n a” p o dstaw ą rozwoju r e g u ­ lacyjnego. Obie różnie rozmieszczone by ć mogą; z pom ocą m ocy drugorzędnej, od­

b y w a się wszystko, co obejm ujem y m ia ­ nem regeneracyi.

Trzecią część fizyologii k ształtow ania stanowi n a u k a o „ pobudkach k s z ta łto w a ­ n i a ”. W dziedzinie tej nauki znajdujem y odpowiedź na p ytan ie, od jakich c z y nn i­

ków poszczególnych zależy umiejscowie­

nie i w y specyalizow anie się p ew ny ch ukształceń, jak ie więc są „ p r z y c z y n y ” kształtow ania. Tego zresztą wieloznacz­

nego w yrazu „ p rz y c z y n y ” u ż y w a m y w głębszem je g o znaczeniu

Badanie przedw stęp ne rozróżnia części organizmu „samodzielnie się różn icu jące”

od różnicujących się zależnie od otocze­

nia; wśród t y c h o statnich ważne m ają znaczenie pobudki k ształtujące. J a k o t y ­ pow y p rzyk ła d działania pobudki k s z ta ł­

tującej może służyć pow staw anie soczew­

ki w oku kręgow ców, k tó re następuje j e ­ dynie w tedy, jeżeli k u b e k w zrokowy dotknie się w a rs tw y nabłonkow ej nad nim leżącej. P r z y k ła d ten m oże nam za­

razem posłużyć do zrozumienia różnicy między rozwojem ty p o w y m , a re g u la cy j­

nym, — m ocą pierwszo- a drugorzędną.

Normalnie więc soczew ka pow staje z w a r­

stw y nabłonkow ej, regen eru je się j e d n a k , po odjęciu, z tęczówki. Z pojęciem mocy twórczej pierwszo- i drugorzędnej związa­

ne je s t pojęcie pobudki kształtującej pierw ­ szego i drugiego rzędu. P o b u d k ą p ierw ­ szorzędną będzie w n a szy m p rzykładzie zetknięcie się brzegów k u b k a z w a rstw ą nabłonkową. Oznaczenie pobudki w w y ­ pad k u reg e n e rac y i j e s t już trudniejsze.

P e w n e jest, że n a tu ra jej j e s t inna niż pobudki pierwszej. Czyż działa tu rana?

lecz tęczów k a nie j e s t zraniona. B yć mo­

że, że p o b u d k ą j e s t tu, „nieobecność” so­

czewki.

Dokładnie nie m ożem y tego je d n a k określić; p rzyznać trzeba, że praw ie w ża­

dnym w y p a d k u nie m ożem y wskazać czynnika, k tó ry w yzw olił re s ty tu c y ę czę­

ści uszkodzonej. Zbadanie ty ch c z y n ni­

ków należy do najważniejszych zadań przyszłości; na polu botanik i więcej już w ty m k ieru nk u zdziałano, zoologia j e ­ dnak mało od niej skorzystać może. J e ­ żeli teraz przebiegniem y m yślą poboczne zadania fizyologii, przek on am y się, że obok zagadnienia, jak ie j e s t „minimum z a ­ r o d k a ” potrzebne do rozwoju, pozostanie nam jeszcze część fizyologii tra k tu ją c a 0 „cykliczności rozw oju”.

Po d mianem cykliczności rozwoju ro­

zumiem „zapłodnienie” i „dziedziczność”.

Do pewnego stopnia w pojęciu „ c yklicz­

ności” za w a rty już j e s t fakt, że zagadnie­

nia, które nasuwa, są pierwszemi i osta- tniemi zadaniami fizyologii kształtowania;

organizm w ychodzi z pewnego p u n k tu rozwoju, w większości w yp a d k ó w z za­

płodnionego ja ja i w y tw a rz a taki sam p u n k t wyjścia do nowego rozwoju; co b y ­ ło pierwszem, j e s t zarazem ostatniem.

Tu w y stę p u ją zagadnienia nauki o za­

płodnieniu: czem jest zapłodnienie, co oznacza, co w ykonyw a, dlaczego niekiedy może nie w ystępow ać, j a k to widzim y w dzieworództwie. W zw iązku z tem i za­

gadnieniami znajduje się n a u k a o elem en­

ta c h płciow ych i ich pow staw aniu, j a k również o t. zw. „dojrzewaniu j a j k a ”.

J a k o drugie zagadnienie teoryi c yk licz­

ności w ystępuje „teorya dziedziczności”.

Dlaczego rozwój rytm icznie się pow tarza 1 ja k ie są pow ody tego rytm u? N a ty m gruncie p ow stała nauka o .„plazmie za­

ro d k o w e j”, zagadnienia te dostarczyły również dowodu dla autonomii procesów życiowych.

Ale te dwa główne zagadnienia nie w y ­ czerpują jeszcze nauki o cykliczności. P o ­ zostaje jeszcze jedno zagadnienie, które do pewnego stopnia stanowi koniec tego, co n a z y w a m y „praw em zm ienności”, z a ­ gadnienie, które w prow adza nas w d z ie ­ dzinę system atyki. R ytm cykliczności nie je s t zupełnie ścisły: dzieci nie zawsze są do rodziców podobne. N asu w a się więc pytanie, o ile są one niepodobne i co to niepodobieństw o powoduje. S ta ty s ty c z n e b adanie zmienności stara się sprowadzić to niepodobieństwo do sumow ania się dro­

bnych różnic; poważniej ju ż przed staw ia

(14)

630 WSZECHŚWIAT Xo 4 0 i 41

się nauka, o t. zw. „ m u t a c y a c h ”, k tó ra w yw ołuje i bada skokowe zm iany s p e c y ­ ficzności; dośw iadczenia nad w p ły w e m zmienności te m p e r a t u r y n a larw y m otyli należą, do tej dziedziny, chociaż tu w znacz­

nej mierze idzie o zaham ow anie rozwoju fizyologicznego. . Do tej pobieżnie naszki­

cowanej dziedziny w iedzy należy ta od ­ robina danych, ja k ie m am y dla t a k z w a ­ nej descendencyi organizmów. Gdyż nie

i

m ożem y nig dy dość nacisku na to poło-, życ, że dla t. zw. teo ry i descendencyi

x ) j

nie m am y ż a d ny ch dowodów prócz kilku wzmianek, przew ażnie op iera ją c y c h się n a geograficznem rozsiedleniu z w ie rz ą t i n a d a n y c h paleontologicznych. P o t r z e b a jesz-, cze długich i żm u d nych studyów , a ż e b y te po czątki b ad ań nad d e s ce n d e n c y ą w y ­ dały pożądane owoce. J e d n a k ż e racyo- n alną sy ste m aty k ę , t. j. rozwiązanie za­

gadnienia, dlaczego istnieje ta k i ogół form, a nie inny, można ustalić i przed zgłę­

bieniem te o ry i descendencyi, k tó ra prze^

cie głównie jest zagadnieniem historycz-j nem.

tłum . J. Mlodowska, (Dokończenie nastąpi).

. 1

O Ł A D U N K U E L E K T R O N Ó W W S T O ­ S U N K U DO ICH M ASY .

i (Dokończenie).

O dstąp m y je d n a k na chwilę od logicz-j nego biegu myśli i, u p rze d z a ją c wyniki badań, podajm y tu z góry pew ną hypo*

tezę. Działo się t a k i w historyi te g o zaŁ gadnienia, albowiem Thomson, w sw y c h badaniach e k sp ery m e n ta ln y c h w dwadziej- ścia la t później doszedł do ty c h sam ych poglądów, które ju ż w r. 1879 wypowia'L dał był Crookes w swym słynnym odczyn cie o m ate ry i promienistej. W od czyciś ty m ilustrow anym doświadczeniami, k tó re obecnie stały się już klasycznem i, C ro o­

kes obrał sobie za p u n k t w yjścia idee F a ­ r a d a y a o czw artym stanie m ateryi. P r z e ­ chodząc od ciał sta ły c h do ciekłych i lot-

*) O ta k zw. „Darwinizmie" mówić tu nie bo­

dziemy.

nych , widzimy, że różnice pom iędzy po- szczególnemi ciałami ciekłemi mniejsze są, aniżeli pom iędzy ciałami stałemi, gazy zaś różnią się ju ż między sobą względnie nieznacznie: wszystkie są dość lekkie, praw ie przezroczyste, za małemi w y ją tk a ­ mi bezbarwne. F a ra d a y uważał więc za możliwe przypuścić, że istnieje czwarty jeszcze stan materyi, „m aterya pro m ieni­

s t a ”, gdzie różnice gatun ko w e bardziej jeszcze się zacierają. T en czw arty stan m a te ry i Crookes widzi w promieniach ka- todalnych. Oto, co sam mówi o tern na zakończenie swego odczytu *): „Badając t e n c z w a rty stan m ateryi, wydaje się nam, że posiedliśmy i poddaliśmy kontroli n a ­ szej małe cząsteczki, które, j a k przypusz­

czam y n a dobrych podstawach, stanow ią podłoże fizyczne wszechśw iata. Widzie­

liśmy, że w n iek tórych sw ych w łasno­

ściach m a te ry a prom ienista j e s t również m ate ry a ln a, j a k stół ten, a równocześnie w innych sw ych własnościach okazuje c h a ra kte r energii promienistej. Doszliśmy obecnie do granicy, gdzie m a te ry a i ener­

gia zdają się zlewać w jedno, — do p a ń ­ stw a m rok u pom iędzy wiadomem a mewia- domem, k t ó r a to dziedzina miała dla m nie zawsze szczególny urok. Ośmielam się przypuszczać, że największe zagadnienia przyszłości znajdą swe rozstrzygnięcie na tej granicy, a n a w e t poza nią. Tam, zdaje mi się, są ostatnie realności, subtelne, c u ­ downe, doniosłości wielkiej...”

Od ty c h p ięk n y c h natchnionych słów w ró ć m y znowu do dziedziny e kspery m en­

tu, do badań J. J. Thomsona. J a k e ś m y ju ż zaznaczyli wyżej, decyd ującem miało być oznaczenie stosunku -■■, czyli ład un ­ k u elektrycznego w elektronie do m asy jego. Na określenie tej wielkości pozwoli nam na stę p ując e rozważanie. Weźmy zno­

wu rurkę przedstaw ioną n a rys. 3-cim,

*) Korzystam tu z przekładu francuskiego, umieszczonego w książce L an g e v in a i Abraham a:

„•Jons, electrons, corpuscules", P aryż, 1905 r. J e s t to zbiór n ajw ażniejszych rozpraw oryginalnych, d otyczących tych nowych dziedzin badania. B a r­

dzo dobry popula rny wykład o prom ieniach ka-

todalnych znaleźć m ożna w dziełku S. C. Schmidta

r K athodenstrahlen“ i Yillarda, „Rayons catho-

diq ues“ (nieco trudniej pisane).

Cytaty

Powiązane dokumenty

[r]

Otóż pod opieką proboszcza Niedzicy była fundacja na dom starców w Łapszach Niżnych i Frydmanie. O Frydmanie mamy tylko nieliczne wzmianki, jak

Uczniowie zastanawiaj się w jakich sytuacjach zachowujemy się asertywnie (obrona swoich praw, wyrażanie opinii, uczuć, wyrażanie i przyjmowanie krytyki)... 5. Uczniowie

śmieję się wtedy, gdy przeszłość się marzy, gdy chcę płakać bez

Załóżmy, że ustawiliśmy płyty z rysunku 24.16a i b blisko siebie i równo- legle (rys. Płyty są przewodnikami, dlatego też po takim ich ustawieniu ładunek nadmiarowy na

Zbieżność i granica nie zależą od pominięcia lub zmiany skończe- nie wielu początkowych wyrazów

Udowodnić, że średnia arytmetyczna tych liczb jest równa n+1 r

Pow ołując się n a wagę owych wydarzeń, stwierdza: „(...) kryzysy te oraz sposoby ich rozwiązywania stanow ią zasadnicze m om enty zwrotne w historii