m 3 4 (1677). Warszawa, dnia 25 sierpnia 1912 r. Tom X X X I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA TA".
W Warszawie: r o czn ie rb. 8, kwartalnie rb. 2.
Z przesyłką pocztową ro czn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5.
PRENUMEROWAĆ MOŻNA:
W R e d a k c y i „ W s z e c h św ia ta " i w e w sz y stk ic h k s ię g a r
niach w k ra ju i za g ra n ic ą .
Redaktor „W szechśw iata*4 przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i co d zien n ie od g o d zin y 6 d o 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.
A d r es R ed a k cy i: W S P Ó L N A jsfó. 37. T elefo n u 83-14.
O C H R O N A P R Z Y R O D Y W GALICYI.
(Z a n ik a n ie fa u n y i flory k ra jo w e j. P ro je k t r e z e rw a c ji. M y śliw stw o n a u słu g a c h o ch ro n y
p rzy ro d y ).
W dziewiątym dziesiątku lat wieku zeszłego rozprawiano wiele na temat użyteczności i szkodliwości zwierząt pe
wnych, nierozumiejąc jeszcze jasno, że w przyrodzie nie może być właściwie mowy o tem, ponieważ w całokształcie jej zarówno najdrobniejsze ja k i najpo
tężniejsze stworzenie, wyznaczone ma sobie stanowisko. Rezultatem jed n ak do
datnim tych sporów były poraź pierwszy podówczas wydane przepisy, dotyczące ochrony pewnych zwierząt „użytecznych".
Względy n atu ry czysto utylitarnej ode
grały w akcyi tej główną rolę. Myśl j e dnak poruszona w tej formie, płodna być miała w wyniki doniosłe w dalszym swym rozwoju stopniowym. Ludzie, ma
ją cy oczy otw arte na życie przyrody, otaczającej nas dokoła w postaci zwie
rząt, drzew lub skał, zauważyli z ogrom
nym żalem, a poniekąd i trwogą, że |
przyroda ta coraz gwałtowniej wymiera i ginie i że pod względem jej bogactwa nie możemy się równać z szczęśliwszymi przodkami naszymi, choćby naw et z przed lat kilkudziesięciu. Nieszukając zbyt wie
le w kronikach i annałach, dowiedzieć się musieli bardzo wielu rzeczy smutnych i przykrych z dziejów przyrody żywej i martwej. Przypomnieli więc sobie, że już za pamięci ludzkiej wyginęły u nas żubry, które niegdyś i pod samym Lw o
wem nie należały wcale do rzadkości, ja k tego dowodem nazwa wioski pod
miejskiej Żubrzy, lub nadanie praw a do łowów na żubry, znane z aktów erek- cyjnych dóbr Zarudce z przyległościami.
Za pokaźną tą zwierzyną, znaną obecnie jedynie z nielicznych okazów w puszczy Białowieskiej, przyszła kolej i na łosia.
Za temi poszły zmyślne bobry, należące kiedyś do pospolitych u nas zwierząt;
żyły one nietylko nad brzegami w szyst
kich rzek wielkich i małych, ale prze
bywały również po stawach i bagnis- kach. Od 1 8 2 0 do 1 8 3 8 r. ju ż tylko po
jedyncze kolonie żyły samotnie nad Bu
giem, a dziś i tutaj już ani śladu po
nich. Z wyglądem ich, ciekawym t r y
bem życia i zwyczajami, sposobność m a
580 WSZECHSWIAT JSI
234
my obecnie zaznajomić się jed y nie przy pomocy opisów i okazów, przechowanych w muzeach. W żywych je d n ak orygina
łach w Gałicyi należą już dawno do p rze
szłości, wzbogaciwszy treść coraz b a r dziej i nadal wzrastającej „księgi zm ar
łych", ja k nazw ać będzie należało kie
dyś dzisiejszą zoologię, o ile ludzkość nie zechce znaleźć sposobu na zapobie
żenie jej uszczuplaniu.
Dzięki tylko wspomnianej akcyi za za
chowaniem zwierząt pożytecznych, uni knęły niechybnej śmierci i zagładzie pię
kne kozice i św istaki tatrzańskie, ocalo
ne staraniem Komisyi fizyograficznej Akad. krakowskiej, a zwłaszcza zabiega
nie prof. d-ra Nowickiego, k tóry poparty przez kom itety tow arzystw gospodar
skich, podał do Sejmu galic. prośbę o opie
kę nad terni zwierzątkami i ptakami owa- dożernemi. W s k u te k tego też wyszła ustawa, zakazująca łowienia i zabijania ich i to w sam czas, albowiem ju ż nie
wiele okazów znanych było w Tatrach.
W ypadek ten byłby pierwszą zapowie
dzią nawrócenia się z dotychczasowej drogi bezmyślnego i bezwzględnego tę pienia wszystkiego, co żyje, a co prze
cież pragnie i ma prawo żyć własnem życiem niezależnem. Tak je d n a k się nie stało, ponieważ po pierwszym kroku nie nastąpiły inne, wiodące coraz bliżej do celu właściwego. Poprzestano wówczas na kilku tylko punktach kwestyi, w y m a
gającej żywej i bardzo wszechstronnej akcyi, ju ż od tego czasu nieustannej.
Przyczyną zaś tego było, że ludzie ówcze
śni nie zdawali sobie ta k jasno sprawy z tego, co dla nas dzisiaj nieulega ża
dnej wątpliwości, a owszem aż w nazbyt czarnych przedstaw ia się kolorach.
Nie takim je d n a k torem potoczyły się spraw y zainicyowanej ochrony przyrody w innych krajach Europy. Podobnie ja k u nas, i tam względy u ty lita rn e były pierwszemi, które skłoniły człowieka do oględniejszego szafowania wyczerpuj ące- mi się skarbam i przyrody. Różnica j e dnak między obcymi a nami w ytw orzyła się bardzo znaczna, ponieważ zagranica, przeciwnie ja k się rzecz miała u nas, nie poprzestała na pierwszych, n a jp ry m ity w
niejszych środkach, lecz raz podniesioną ideę rozwijała coraz bardziej, doprowa
dzając w rezultacie do wyników, jakie- mi nieprędko my będziemy mogli się pochwalić.
Ochrona przyrody kraju jest bezpo
średnio interesem dobrobytu nietylko pokolenia obecnego, lecz i pokoleń przy
szłych. To też opieka nad roślinami uży- tecznemi, nad zwierzętami i nad kopali
nam i znalazła najprędzej we wszystkich krajach rzeczników należytych w sferach rządowych i w instytucyach społecznych, wywierając odpowiedni wpływ na pra
wodawstwo. Wychodzą przepisy prawne, obowiązujące do ścisłego przestrzegania czasu, przeznaczonego na dozwolone po
lowania, zbiorowej i przymusowej walki ze szkodnikami roślin uprawnych, istnieją przepisy, dotyczące gospodarki leśnej i eksploatacyi skarbów mineralnych.
Tego rodzaju ochronę przyrody pody
ktowały względy n atu ry ekonomicznej.
Istnieją je d n ak jeszcze inne okoliczno
ści, przemawiające niemniej poważnie za ochroną, chociaż nie brane do niedawna prawie przez nikogo pod uwagę. Dopie
ro w ostatniem dziesięcioleciu pomyślano też o wartościach, jakie przyroda przed
staw ia ze względów ogólno ludzkich, na
rodowościowych, naukowych lub estety cznych. Poczęto odróżniać „osobliwości"
od „zabytków41. Zabytkiem może być wszelki wytwór natury, nieskażony ręką ludzką, a więc dający się poniekąd p rze
ciwstawić — ze stanow iska ludzkiego — dziełom sztuki ludzkiej. Pojęcie „zaby
tek" mieści w sobie, ja k o pierwiastek, pojęcie czasu. Do zabytków więc zali
czyć można te wszystkie okazy świata żywego lub mineralnego, które, niegdyś pospolite, dziś pozostają w stanie w y
mierania i nieznaczną tylko swą ilością przypom inają nam niejako minione cza
sy swej świetności. Do „osobliwości"
zaś zaliczyć możemy te rzadkie w danej miejscowości okazy przyrody, które wo- góle naturalnej skłonności do w ym iera
nia lub zanikania nie wykazują, lecz są
gdzieś niepospolite ze względu na spe-
cyalne warunki, bądź geograficzne bądź
biologiczne. Osobliwością nazyw am y za
JMa 34 WSZECHSWIAT 581 tem rzadki okaz w danem miejscu, a za
bytkiem przyrody — rzadki okaz w da
nym czasie.
Głębsze podobne ujęcie sprawy, nie- opierające się na samych tylko wzglę
dach pożyteczności, zawdzięczamy w naj
główniejszych zarysach uczonym przy
rodnikom niemieckim, a przedewszyst
kiem, znanemu już dziś powszechnie prof. H. Conwentzowi, autorowi licznych rozpraw konstrukcyjnych i monograficz
nych z zakresu ochrony przyrody. W ro
ku 1904 wydał on dzieło (Die Geiahrdung der N aturdenkm aler und Vorschlage zu ih rer E rh attu n g . Berlin), które stanowi obecnie podstawę całej organizacyi ochro
ny zabytków i osobliwości przyrody w Niemczech. Wskazówki podane w niem, stały się wytycznemi ta k dla wszelkich następnych zarządzeń adm inistracyjnych, ja k i dla zabiegów licznych stowarzy
szeń naukowych i społecznych w N iem
czech.
W pierwszej części swej książki Con- wentz przedstawia grożące zabytkom przyrody niebezpieczeństwa, ilustrując je całym szeregiem przykładów. Pomija przytem zupełnie niebezpieczeństwa, gro
żące okazom ze strony naturalnych zja
wisk przyrody, rozpoznaje zaś wszelkie szkodliwe wpływy, zagrażające ze strony k u ltu ry ludzkiej: 1) brak uświadomienia i 2) względy materyalne. Jako przykła
dy wskazuje: zeszpecanie krajobrazów przez stawianie pomników, niemających nic z daną miejscowością wspólnego;
umieszczanie w malowniczych zakątkach ogłoszeń i szyldów reklamowych; s ta wianie fabryk w miejscach, gdzie obec
nością swoją nietylko pod względem este
tycznym, mącą cichy nastrój lub ogólną harmonię przyrody, lecz zapełniając po
wietrze dymem, zatruw ają roślinność okoliczną, a wpuszczając do rzek szko
dliwe odpływy, zabijają w nic!) wszelkie życie. Regulowanie rzek i strumieni p ro wadzi za sobą po większej części trze
bienie nadbrzeżnych lasów i zarośli — a co zatem idzie — 'zan ik naturalnych zbiorowisk roślinnych zwierząt. Wpro
wadzanie racyonalnego gospodarstwa le
śnego przyczynia się do wymierania pta- |
ctwa i innych drobnych zwierząt, które w ogołoconych z podszycia roślinnego lasach utrzymać się nie mogą. Najroz
maitsze melioracye rolne, j a k obniżanie poziomu wód naturalnych w jeziorach, osuszanie łąk i bagien, przekopywanie kanałów i rowów, a także budowa torów kolejowych i t. p. wpływają stanowczo na przekształcanie pierwotnego oblicza powierzchni ziemi, na miejscowy lub po
wszechny zanik flory i fauny. Zwłasz
cza torfowiska ulegają szybkiemu zani
kowi, a wraz z niemi giną nazawsze nie- poznane dotychczas okazy najdaw niej
szych postaci flory i fauny, gdyż bada
nia ich podjęło dopiero niedawno.
Drugą, ważniejszą dla nas część swej książki Conwentz poświęca projektom, mającym na widoku organizacyę ochro
ny osobliwości i zabytków przyrody.
Pierwszym krokiem w tym kierunku w in
no być spisanie wszystkich osobliwości przyrody, rozrzucanych po całym obsza
rze kraju z wynotowaniem szczegółowem ich miejsca i warunków bytu. Spis taki powinien być podany co rychlej do w ia
domości publicznej. Następnie sporzą
dzić należy specyalną mapę, z oznacze
niem na niej rozmieszczenia w ynotow a
nych okazów. Oprócz mapy ogólno k ra jowej, powinny być wykonane mapy,
obejmujące określone, poszczególne miej
scowości. Pozatem winny być gromadzo
ne fotografie i rysunki, przedstawiające zrejestrowane osobliwości.
Oprócz organizacyi ogólno - krajowej, z zarządem głównym, czuwającym nad prawidłowością i jednolitością działania w k raju całym, winny istnieć organiza- cye miejscowe, działające na własnych, obszarach najbliższych. Projektowanej organizacyi zapewniana ma być ze stro ny władz pomoc i współdziałanie, oraz udzielone prawo samodzielnego w ystępo
wania. Do organizacyi takiej winni przy
stąpić wszyscy, którzy oceniają donio
słość podejmowanej sprawy. Kierowni
ctwo organizacyi pozostawać ma w ręku komisyi, złożonej ze specyalistów.
Projekty Conwentza uzyskały odrazu
uznanie u władz państwowych i dzisiaj
cały legion współpracowników pracuje
582 WSZECHSWIAT AB 34
w myśl w ytk n ięteg o przezeń planu. Ruch w tym kierunku raz rozpoczęty, rozwi
ja ć się będzie i rozwija też coraz wspa
nialej tak, że z czasem u stać musi n isz
czenie osobliwości i zabytków przyrody, gdyż w ich obronie stanie społeczeństwo całe i prawo.
* * *
Tak przedstaw ia się akcy a ochrony przyrody w Niemczech, za któremi szyb
ko podążyły i inne państw a europejskie.
W arto zaś zaznajomić się ze stan em sp ra wy ochrony osobliwości i zabytków p rzy rody i u nas. Jak dotychczas, to stan ten niezbyt j e s t zadawalający, chociaż w porównaniu z tem cośmy pisali nieda
wno w tym przedmiocie '), spraw a po
stąpiła przecież nieco naprzód. I właśnie przez wzgląd na to, mamy zamiar przy
stąpić do rozpatrzenia niektórych waż
niejszych zdarzeń w dziedzinie działalno
ści nad konserw acyą przyrody k raju n a szego.
Po uchw aleniu Ustawy, biorącej w opie
kę kozice i św istak i tatrzańskie, akcya w kierunku ochrony przyrody w Galicyi ograniczała się jed y n ie do w ydaw ania przepisów ochronnych dla myśliwych i rybaków. W dwadzieścia pięć lat do
piero potem Namiestnictwo reskryptem ministeryalnym z 30/XI 1903 r. ogłosiło wezwanie do osób pryw atnych i instytu- cyj, aby o zabytkach przyrody, na ochro
nę zasługujących donosiły N am iestni
ctwu, celem poczynienia odpowiednich zarządzeń. Pochwały godnemu zarządze
niu nie odpowiedziało je d n a k zaintereso
wanie szerszej publiczności. Liczba po
danych do ochrony zabytków wynosi le
dwie setkę, na tysiące całe, istniejące i znane w kraju. Żywszą nieco akcyę w celu ochrony i zachowania osobliwości
!) S t. P ie tru s k i, z a ło ż y c ie l p a rk u z w ie rzęc e
g o w P o d h o ro d c a c h . W s z e c h ś w ia t 1911, Na 48.
O chrona p rz y ro d y k ra ju i p a rk i n aro d o w e.
Ł ow iec. L w ó w 1911, Ns 20 — 21.
E o o s e v e lt w p a rk u Je llo w sto n e . Ł o w iec 1912,
Wś 6 — 7.
O ch ro n a p rz y ro d y . S y lw an . L w ó w 1912, JSIe
3 - 5 .
I i zabytków przyrody, przedsięwzięło Pol
skie Tow. przyrodn im. Kopernika, z któ
rego członków najbardziej dotychczas zasłużył się prof. M. Raciborski, który w licznych broszurach nawołuje do sza
nowania ważnych okazów, a zapomocą kw estyonaryuszów zbiera materyały do inw entarza zabytków naszej fauny i flo
ry. Ze sprawą tą wystąpił w Sejmie ga- lic. na posiedzeniu z dnia" 15 listopada 1910 roku gorący rzecznik jej bar. J.
Brunicki, który w mowie wygłoszonej poruszył kwestyę ochrony zabytków i oso
bliwości przyrody, wykazując konieczną potrzebę ratow ania ich od zagłady. Mo
wę tę przedrukowały z calem uznaniem wszystkie niemal dzienniki i czasopisma, ale i na tem się też skończyło. A j e dnak po odpowiedniem poinformowaniu społeczeństwa o potrzebie tego, należa
łoby przecież przystąpić do zorganizowa
nia akcyi planowej w tym kierunku, trzym ając się streszczonego powyżej pro
g ram u Conwentza.
Dwa p u n k ty zasadniczo wyróżnić n a leży w akcyi całej, a mianowicie ochro
nę przyrody wogólności, tudzież s tw o rzenie t. zw. „rezerwacyj“ parku ochron
nego przyrody. Dla ochrony przyrody wogóle pracować j e s t rzeczą niełatwą, a często naw et wprost niemożebną. Kul
tura dąży naprzód; widoki i możliwość szybkiego wzbogacenia się przez wyzy
skanie skarbów przyrody, są bardzo po
nętne. Wychodząc z tego stanowiska, postanowiono — oczywiście jeszcze nie u nas — przynajmniej niektóre partye przyrody ochronić przed gorączką zy
sków. W ten też sposób poraź pierwszy powstał podobny „Park narodow y11 w S ta nach Zjednoczonych, które wyłączyły ogromny kawał ziemi, gdzie gospodaro
wać ma sama n atu ra według swych od
wiecznych, chociażby nawet srogich p r a wideł. Park Jellowstone przedstawia obec
nie największą i najwspanialszą rezerwa- cyę w świecie kulturalnym . S tany A m e
ryki półn. więcej posiadają obecnie po
dobnych pustkowi naTodowyęh. Mają park Josemite, G rant — Nationalpark, Mount Rainier — N ationalpark, Arizona — N a
tionalpark, Chickam auga and Chatta-
JN° 34 WSZECHSWIAT 583 nooga — Nationalpark, tudzież Mariposa
Grove of Big Trees w sercu Kalifornii.
W niedługim czasie park podobny po
wstać ma również i w Ameryce połu
dniowej, mianowicie na tery to ry u m wo
dospadów Iąuażu, które pod względem piękności i obfitości wód przewyższać mają znacznie sławne wodospady Niaga- ry. Szwajcarya posiada rezerwacyę w dol
nym Engadynie. W Szwecyi i Kongo utworzone być m ają również wielkie re- zerwacye.
Galicya ma piękny rezerw at dzięki właścicielowi Szczawnicy i Nawojowej, Adamowi hr. Stadnickiemu. W lasach swych, na górze Barnowiec, przeznaczył on dużą przestrzeń pierwotnej, nietknię
tej puszczy jodłowej i wyłączył j ą naza- wsze od wszelkiego użytkowania. W ten sposób inicyatywie jednostki kraj za
wdzięcza rzecz zaiste cenną i doniosłą, na której je d n ak poprzestać bezw arun
kowo nie może. Celem sprostania zada
niom, z jakiem i w czasach dzisiejszych zakłada się rezerw acye większe, starać się koniecznie należy o zdobycie obsza
ru, nadającego się do stworzenia zeń re zerwacyi, godnej ta k wielkiego i boga
tego pod względem przyrodniczym kraju, ja k im je s t Galicya. Przed dwoma też laty Galie. Tow. Leśne zwróciło się do Ministeryum rolnictwa z memoryałem, w którym wykazano ważność reze rw a
tów leśnych w Karpatach i przedstawio
no propozycyę; by resztki puszcz karpac
kich jako rezerw aty wyłączono od go
spodarki i pozostawiono w stanie pier
wotnym. Na memoryał ten Towarzystwo nie otrzymało jed n ak odpowiedzi pozy
tywnej i spraw a stworzenia rezerwacyi oczekuje nadal rozwiązania. Inicyatywę tego powinny podnieść właściwie wszyst
kie istniejące w k ra ju towarzystwa przy
rodnicze, leśnicze, myśliwskie i gospodar
cze i ich to staraniem powinno być za
łożone towarzystwo, którego zadaniem byłoby popularyzowanie idei samej, t u dzież gromadzenie funduszów, a także wyjednanie u władz ustępstw i ulg w tem zadaniu. W Galicyi rezerw at sta
nowiłby własność k ra ju dla którego p ra cowałoby Towarzystwo ochrony przyro
dy. P ryw atne bowiem, choćby najusil
niejsze starania, z pewnością nie mogą mieć nadziei pomyślnego uwieńczenia swych zabiegów. Myśl podobną zreali
zować może jedynie liczniejsze zrzesze
nie ludzi dobrej woli, świadomych dobrze celu i wagi przedsięwzięcia podjętego.
Należałoby tedy, żeby ktoś z powołanych do tego, zechciał podjąć się opracowania projektu założenia rezerwacyi, opartego na ścisłych i dokładnych danych i ob- serwacyach. E laborat podobny stanowił
by doskonałą podstawę do dalszej pracy celowej, a przedyskutowany publicznie, zdołałby wskazać dokładnie drogę, po której kroczyćby należało, celem urze
czywistnienia projektu. W każdym ra
zie możnaby się w tym razie prędzej doczekać ja'<ichś pozytywnych rezulta
tów.
B . Ja n u sz.
(Dok. nast.).
N O W E P R Z Y C Z Y N K I D O K W E - S T Y I D Z IE D Z IC Z E N IA C E C H
N A B Y T Y C H .
(D okończenie).
II.
Czy bodźce zewnętrzne mogą przenikać do komórek rozrodczych?
Zagadnienie dziedziczności cech naby
tych oddawna n u rtu je umysły biologów ze względu na swą doniosłość tak teore
tyczną, jak i praktyczną. Gdy wielu z nich uważa fak t dziedziczności za do
wiedziony eksperymentalnie, inni zaś te mu stanowczo przeczą — różnica między nimi na tym punkcie istnieje raczej w grze słów, aniżeli w rzeczywistości, ponieważ często pierwsi cechą „n a b y tą 11 nazywają cechę, zwaną przez drugich „wrodzoną11.
Gdy pierwsi cechą nabytą nazyw ają każ
dą nową cechę, powstałą pod wpływem
zmian środowiska, bez względu na to,
w ja k i sposób ona u dawnego osobaika
584 WSZECHSWIAT M 34 powstała, pod wpływem bezpośrednim
danego czynnika, czy też za pośrednict
wem komórek somatycznych jego ro d z i
ców — drudzy nazwę cechy nabytej za
chowują tylko dla zjawisk drugiego ro
dzaju. A wszak we w szystkich doświad
czeniach dotychczasowych, m ających na celu dowiedzenie istnienia dziedziczności cech nabytych, możliwość bezpośrednie
go w pływ u na komórki rozrodcze, czyli możliwość wywołania u nich pewnych zmian „wrodzonych11, ja k nazyw ają je zwolennicy drugiego obozu, nie była usu
nięta; zgadzają się na to prawie wszyscy badacze, którzy się tą k w esty ą zajm o
wali doświadczalnie. Lecz spór ten, jak dotąd, je s t czysto teoretyczny, gdyż nie wiemy prawie nic (z w y jątk iem doświad
czeń Towera, k tó re zdają się przemawiać za bezpośrednim wpływem bodźców na komórki rozrodcze) o tem, czy dane czyn
niki mogą i w jak im stopniu przenikać przez ciało rodziców do gonad, czy więc i w ja k im stopniu mogą one wpływać modyfikująco na komórki germinacyjne;
z drugiej strony nie znamy również sto sunków ty ch komórek z komórkam i so- matycznemi, ani też ich wzajemnego wpływu na siebie. To też ta k tw ierd ze
nie kategoryczne W eism anna, głównego przeciwnika idei dziedziczenia cech na
bytych, że komórki rozrodcze są zupeł
nie niezależne, w sk u tek czego nie mogą być modyiikowane przez somę, ja k i nie
mniej stanowcze twierdzenie Semona, że wpływy zew nętrzne nie mogą przenikać przez ciało — są gołosłowne, gdyż nie opierają się n a żadnych obserwacyach ani doświadczeniach. Dopóki nie pozna
my dokładnie warunków, w ja k ic h się znajdują gonady w ciele organizmu, do
tąd k w esty ą dziedziczności cech n a b y tych nie będzie wyjaśniona.
Zadanie zbadania tych stosunków wziął na siebie I n s ty tu t Biologiczny doświad
czalny w W iedniu („Biologische Versuch- san stalt in W i e n “), pozostający pod kie
runkiem swego właściciela Hausa Przi- brama. I n s ty tu t ten w czasie swego sto
sunkowo krótkiego istnienia (od 1902 ro
ku), dał nam ju ż wiele przyczynków do tej trudnej kw estyi, że tylko przypomnę I
prace Kammerera. Obecnie Przibram opra
cował program badań, którego w ykona
nie zajmie oczywiście lat wiele, a który ma na celu poznanie otoczenia „plazmy zarodkow ej“ *).
Przibram je s t zdania, że dziedziczność cech nabytych została stwierdzona przez doświadczenia; dla niego też pozostaje tylko pytanie (będące właśnie punktem spornym między zwolennikami a prze
ciwnikami dziedziczności cech nabytych), czy cechy nabyte powstają pod wpły
wem danego bodźca najpierw w komór
kach somatycznych, które dopiero tę ce
chę przenoszą na komórki rozrodcze (in- dukcya somatyczna) — czy też nowe te cechy powstają i w komórkach soma
tycznych i w rozrodczych, w obu nieza
leżnie od siebie, pod wpływem bezpo
średnim bodźca zewnętrznego (indukcya równoległa). Ażeby pytanie to rozstrzy
gnąć, należy znać dokładnie: 1) warunki, w ja k ich się znajdują normalnie komór
ki rozrodcze wewnątrz ciała rodziców, 2) ja k ie zmiany mogą zachodzić w tych w arunkach pod w'plywem zmiany w arun
ków zewnętrznych, wreszcie 3) stosunki wzajemne między komórkami rozrodcze- mi a pozostałem ciałem.
Zadanie olbrzymie i trudne do wyko
nania ze względu na brak odpowiednich metod badania. Trudności je d n a k Przi
bram się nie uląkł i zapowiada szereg badań doświadczalnych, będących już w toku, a mających na 'celu zbadanie przepuszczalności ciała zwierzęcego dla czynników zewnętrznych, których za Da- venportein wylicza osiem: 1) czynniki chemiczne, 2) wilgoć, 3) gęstość, 4) czyn
niki mechaniczne, 5) ciężkość, 6) elek
tryczność, 7) światło i 8 ) ciepło.
Dwie pierwsze z szeregu tych prac leżą przedemną.
Jed n a z nich 2), której autorem je st
V
Secerov, bada ciało salam andry plamistej
*) D ie U m w e lt des K eim plasm as. I H a n s P rz ib ra m . D as A rb e itsp ro g ram m , A rcb. f. E u tw - m ech. Tom 33. Zesz. 3—4. 1912.
2) D ie U m w e lt des K eim plasm as. I I . S lavko
V
SeceroY. D e r L ic h tg e n u ss im S a la m a n d ra - K or-
JM» 34 WSZECHSWIAT 585 p o 1 względem zdolności przepuszczania
światfa. Zdolność ta dla pewnych rodza
jów promieni, ja k np. Rontgena, Becąue- rela, rodowych i t. p., oddawna j e s t zna
na. Tu jed nak chodziło nie o te ich ro
dzaje, gdyż dla naszej kwestyi mają one znaczenie podrzędne, lecz o promienie słoneczne, należące do czynników, m ogą
cych uczestniczyć w przetwarzaniu ga
tunków. W pierwszym szeregu doświad
czeń badacz zabijał zwierzę, wyjmował wnętrzności, odcinał głowę i kończyny, rozprostowywał ciało na szkle, podkładał pod spód papier fotograficzny (papier do kopiowania) i, uszczelniwszy po bokach, aby przeszkodzić przenikaniu światła, eksponował. Ponieważ jednak tego ro dzaju papier okazał się zbyt mało czu
łym, badacz zastąpił go papierem bro- mosrebrnym, tak zw. papierem do w y
woływania. Rezultaty otrzymane stw ier
dzają, że spora ilość światła przenika przez ciało salamandry, gdyż już po j e dnej sekundzie ekspozycyi badacz otrzy
mywał fotogramy, wykazujące sczernie
nie papieru. Plamom żółtym skóry, prze
puszczającym światło więcej, aniżeli czar
ne, odpowiadały miejsca ciemniejsze na fotografii, kręgosłup zaś zaznaczał się j a ko ja s n a smuga, poprzecinana ciemniej- szemi paskami poprzecznemi (odpowia- dającemi miejscom połączenia kręgów).
Podobne fotogramy otrzymano również ze światłem elektrycznem.
D rugą seryę doświadczeń wykonano na zwierzętach żywych. W tym celu w rurki długości 1 — 1,5 cm, o średnicy
1 m m , wkładano zwinięty, a czułą stroną nazewnątrz zwrócony, kawałek papieru bromosrebrnego, poczem otwór rurki za
klejano gumą. Rurki te przez niewielki otwór w boku zwierzęcia wsuwano na miejsce wyciętych gonad, poczem, albo czekano na zagojenie się rany, oczywi
ście trzym ając zwierzę w ciemności i k a r miąc je w świetle czerwonem, albo też ranę dokładnie uszczelniano i zwierzę zaraz w ystaw iano na światło dzienne lub
p er. A rch. f. E n tw m e c h . Tom 33. Zesz. 3 — 4.
1912 r.
elektryczne. Rezultaty otrzymane podo
bne były do poprzednich; papier czerniał w krótkim przeciągu czasu. Oczywiście dla kontroli część zwierząt nie była wy
staw iana na światło; w tych też razach papier pozostawał białym. Podobnych doświadczeń dokonano przeszło 1 00 i wy
niki ich posłużyły do obliczenia „współ
czynnika przenikania" światła.
v
W tym celu Secórov stworzył sobie skalę próbek poczerniałego papieru o roz
maitych tonach, z któremi mógł poró
wnywać tony papieru z ciała salamandry;
eksponował on papier przy lampie żaro
wej o sile 5 świec przez i sekundę z od
ległości 1, 2, 3, 4 i 5 metrów, oraz z od
ległości 1 m etra przez 1, 2, 3, 4 i 5 se
kund. Skala ta służyła mu do porównań i obliczeń.
Do obliczenia ilości przepuszczonego światła,' inaczej — „współczynnika prze
nikania" badacz oparł się na prawie Bunsena i Roscoego, głoszącem, że j e dnakowe stopnie sczernienia odpowia
dają jednakowym iloczynom z pomnoże
nia długości trw ania naświetlania (t i <,) przez chemiczną intensywność światła ( / i /i)> w myśl równania J t = Jttt . P o
nieważ jednak niezawsze eksponowano w jednakowej odległości od źródła świa
tła, w równanie to należy wprowadzić odległość (podług znanego prawa fotome- trycznego - L ~ = - ^ 2 , przez co o- trzym am y równanie: ^ -
Iloczyn więc otrzym any przez pomno
żenie siły światła, padającego na próbkę papieru przez czas trw an ia ekspozycyi, podzielony przez kw adrat z odległości (lewa połowa równania), powinien być równy iloczynowi, otrzymanemu przez pomnożenie siły światła przenikającego do w nętrza ciała salamandry przez czas, podzielonemu przez kw adrat odległości salamandry od źródła światła (prawa strona równania). Oczywiście w rzeczy
wistości tak nie jest, gdyż tkanki ciała absorbują pewną ilość światła, w skutek czego w danym razie prawa połowa ró
wnania będzie zawsze mniejsza, aniżeli
586 WSZECHSWIAT JMŚ 34 lewa. Należy więc do rów nania w pro
wadzić jeszcze jed n ę wielkość k , ozna
czającą ilość światła absorbowanego po drodze przez tkanki. Otrzymamy więc równanie: - - = k , skąd łatwo
r 1 r i
już otrzym ać tę wielkość k , k tó ra nas właśnie obchodzi, a którą Secćrov nazwał
„współczynnikiem przenikania":
Tern równaniem się posługując, badacz obliczył, że do gonad przenika średnio V 173 część ilości światła, padającego na zwierzę, przyczem przez miejsca skóry zabarwione n a żółto przenika 3 — 4 razy więcej, aniżeli przez skórę czarną. Po
nieważ ilość św iatła dziennego j e s t ogro
mna, ułamek ten przypuszczalnie może w ystarczyć do bezpośredniego w ywoła
nia zmian w komórkach rozrodczych.
Prawdopodobnie u zwierząt, hodowanych n a podłożu czarnem, ilość światła docho
dzącego do gonad będzie mniejsza, ani
żeli u zw ierząt n a podłożu dajm y n a to żółtem (jak np. w doświadczeniach Kam- m erera nad salamandrami), co może w y ja śn ić wyniki doświadczeń Kammerera.
Oczywiście nie je st to pewnikiem, lecz badania nad tą k w estyą są już w toku.
P raca d ruga *), wykonana przez Cong- dona, zajmuje się k w esty ą wpływu te m p eratu ry zewnętrznej na tem peratu rę ciała u zw ierząt stenotermicznych, czyli ciepłokrwistych. Dla zwierząt poikilo- termicznych, t. j. ta k zw. zimnokrwis
tych, u których te m p e ra tu ra ciała zm ie
nia się równolegle ze zmianami tem pe
r a tu r y otoczenia, wpływ ten je s t oczy
wisty, musimy więc przypuścić, że tu komórki rozrodcze mogą być przez ten czynnik dotknięte bezpośrednio. J a k się je d n a k ta k w esty a przedstawia u ciepło
k rw istych, mieliśmy dotąd dość słabe pojęcie.
T h e surrcrandiDgs o f th e g e rm pl asm . I I I C ongdon. T he in te r n a l te m p e ra tu ro o f w arm - bloo d ed anim als (M us d eeu m a n u s, M . m usculus, M y o x u s glis) in a rtific ia l c lim a tes. A rch. f.
Entwmech. Tom 33. Zesz. 3—Ł 1912 r.
Doświadczenia były czynione na szczu
rach, myszach i popielicach (Myoxus glis). Szczury hodowano w różnych te m peraturach, w 16° i 33°, różnica więc tem p e ratu r środowiska zewnętrznego wyno
siła 17°. Tem peratura ciała, mierzona w kloace, wynosiła u pierwszych 36,2°, u drugich zaś 37,2°, czyli różnica tem p e
r a tu r ciała równała się 1 °. Jeżeli prze
niesiono szczury dorosłe z temperatury 16° do 5°, tem peratura ciała spadała o 1,8°, gdy przenoszono do 33°, podnosiła się o 1 , 6 °. Taką zmienioną temperaturę ciała Congdon obserwował w ciągu około dni 20 od chwili zmiany tem p eratu ry otoczenia. Jeszcze większe różnice za
uważono w razie zmiany tem p eratu ry otoczenia u myszy, gdyż po przeniesie
niu ich z 16° do 5° tem peratura ciała spadała o 3° (z 34,2° na 31,2°), podniesie
nie zaś tem peratury środowiska z 16° do 25° wywoływało zmianę tem peratury ciała o 1,1° (podniesienie z 34,2° do 35,3°).
Robiąc je d n a k pomiary u szczurów, hodowanych w różnych temperaturach, w okresie . ich dojrzewania płciowego, Congdon nie mógł zauważyć żadnej ró
żnicy w tem peraturze ich ciała. Tak ho
dowane w temp. 16° ja k i 33° wykazy
wały jednakow ą tem peraturę ciała 37,9°.
U myszy otrzymał wyniki podobne, gdyż różnica wynosiła tylko 0 , 2 °. Jedn ak w r a zie nagłej zmiany tem peratury w tym okresie, np. obniżenia jej z 33° do 16°, otrzymał dla myszy różnicę 1 , 2 °, w r a zie podniesienia zaś z 16° do 33° różni
cę 0,7°.
Popielice, poddane działaniu tem p era
tury podwyższonej (z 14° do 25°) w y k a
zywały różnicę 0 , 8 °.
Pomiary więc wykazały dość znaczne zmiany tem p eratu ry ciała pod wpływem zmian zachodzących w środowisku, lecz pomiary te dają rezultaty t y l k > dla klo
aki. Organy płciowe męskie, ją d ra , jak o bardziej zewnętrzne, są bezwarunkowo poddane zmianom znacznie większym, za to jajniki, umieszczone wewnątrz orga
nizmu, zapewne mniejszym zmianom pod
legają. Podczas dojrzewania płciowego zwierząt, tem p eratu ra ciała w środowis
k u ta k ciepłem, ja k i chłodnem je s t j e
Ns 34 WSZECHSWIAT 587 dnaką, o ile je d n a k tem peratura środo
wiska nie ulega zmianie. W razie prze
ciwnym, bez względu na okres życia zwierzęcia, tem p eratu ra jego ciała ró
wnież zmienia się, a wraz z nią i tem peratura komórek rozrodczych.
Dwie te prace to tylko początek. O dal
szym ich ciągu będę się starał informo
wać czytelników Wszechświata, w miarę ich publikacyi.
W. Roszkowski.
Prof. dr. O. WILCKENS.
O W Y M I E R A N I U W I E L K I C H G R U P Z W I E R Z Ę C Y C H .
(Dokończenie).
W ydarzenia geologiczne, jednostronne ukształtow anie organów, nadm ierny p rzy
rost wielkości ciała, nieodwracalność roz
woju i stopniowy zanik zmienności—oto według poglądu wielu paleontologów przyczyny w ym ierania nie tylko poszcze
gólnych gatunków i rodzajów, lecz i wiel
kich grup zwierzęcych, rodzin i rzędów, ja k to my w naszej system atyce okre
ślamy. Potężne dinosaury z czasów śre d niowiecza naszej ziemi miały wyginąć przez swe olbrzymie rozmiary i ocięża
łość, ponieważ wylewy morskie ograni
czyły ich miejsca zamieszkania i przez to w płynęły ujemnie na ilość pożywie
nia (pogląd ten Deperet uważa za dzie
cinny, ponieważ, jego zdaniem, zawsze jeszcze pozostawały kolosalne przestrze
nie lądowe, n a których gady mogły d a
lej istnieć) lub też dlatego, że wyschły błota, w których żyło wiele z pośród nich. Co zaś dotyczę wymierania tych olbrzymich gadów specyalnie na teryto- ry u m A meryki północnej, to tu podają jeszcze inną przyczynę, niż te, które są sformułowane w wyżej podanych „pra- w ach“, mianowicie walkę o byt w ści-
słem tego słowa znaczeniu. W pojmo
waniu D arwina wszystkie wpływy ze
wnętrzne, przeciwko którym organizm musi się bronić zapomocą przystosow a
nia się, należą do zakresu walki o byt.
Lecz jakże chętnie wyrażenie to bywa używane przez paleontologów w znacze
niu węższem, mianowicie w znaczeniu wzajemnego pożerania się zwierząt I wła
śnie dinosaury miały być przez ssaki wprost wytępione.
Miało się zaś to odbywać w sposób następujący. Przedstawicielami ssaków, mieszkających w końcu epoki kredowej w Ameryce północnej w tych dzielnicach, gdzie dinosaury w ciągu długich o k re
sów średniowiecza w historyi ziemi wio
dły „luksusowy, próżniaczy żywot“ nie
ograniczonych władców, ja k się to o nich chętnie mówi, byty pewne małe zwie
rzęta, mieszkające na drzewach. Ssaki te były wielce zwinne i, jako że miały względnie duży mózg, były według wszel
kiego prawdopodobieństwa zmyślne, t. j.
posiadały te własności, których odmawia się dinosaurom, uznanym ogólnie za zwie
rzęta leniwe, powolne i głupie, jako po
siadające czaszkę bardzo małą i mózg o przecięciu niniejszem, niż rdzeń krę
gowy w okolicy lędźwiowej. W sk u tek ruchliwości i zmyślności, pomimo małych rozmiarów ciała, ssaki te miały przynieść zagładę olbrzymim gadom. Ich dłuto
wate zęby przodowe miały być p rzez n a
czone do tego, by mogły nimi przebijać skorupę jaj gadów, któremi się chętnie żywiły. Przypomina to zwyczaje ichne- umona, który wypija ja ja krokodyle. Nie wiemy wprawdzie, czy dinosaury skła
dały jaja, czy też, co je s t także bardzo możliwe, rodziły żywe potomstwo; jeżeli jed n ak przyjmiemy ten pierwszy przy
padek, to byłaby to bądź co bądź droga, na której drobne • ssaki mogłyby zwal
czyć dinosaury.
Istnieje jeszcze inny pogląd, według którego ssaki te miały odważnie i otw ar
cie nacierać na olbrzymich wrogów, a mianowicie miały im na kark w skaki
wać. Pogląd ten opiera się na tej p od
stawie, że Triceratops, jeden z najosob
liwszych północno - amerykańskich dino-
588 W SZECHSW IAT Nk 34 saurów kredowych, miał potężną tarczę
kostną na tylnej części czaszki, której miał nabyć n a s k u te k tego, że drobne ssaki posiadały niemiły zwyczaj w sk a k i
wania gadom na kark i przegryzania im tętnic szyjowych. Doprawdy, mimowoli chciałoby się zapytać początkodawców tych śmiałych hypotez geologicznych:
czy panowie byliście naocznymi tego świadkami?
Paleontolog am eryk ań sk i Luli energicz
nie przeczy tym wyjaśnieniom, dotyczą
cym w ym arciu dinosaurów, i w yraża przekonanie, że w przyrodzie panuje r ó wnowaga i nigdy je d n a g rupa zwierzęca nie wytępia innej grupy. A jednak, j a k że często bywa podawana ta właśnie przyczyna w ym ierania tego lub innego rzędu, tej lub innej rodziny. Szczegól
nie często w ym ieranie grup zwierzęcych składano na karb żarłoczności rekinów, tak np. im to przypisywano winę w y
niszczenia ichtyosaurów.
Wszystkie te wyjaśnienia, opierające się na walce o byt, mają tę zaletę, że są miłe dla uszu ju ż przez sam swój ch a r a k te r dram atyczny, lecz z drugiej stro- ny pozbawione są wszelkiej podstawy naukowej. I nietylko te w yjaśnienia za
wodzą, ale zawodzą także i prawa, które głoszą Cope, Doiło, Rosa i Depóret, gdy chcemy zapomocą nich w ytłum aczyć w y
marcie pewnej określonej g ru p y zwierzę
cej. Hoernes w książce swej: „W ymie
ranie gatunków i rodzajów, a także wię
kszych grup św iata zwierzęcego i roślin
nego praw a te uznał za w ystarczające do wyjaśnienia zjaw iska w ymierania zwierząt. (O w yjątkach, które i według poglądu Hoernesa należy inaczej w yja
śnić, będzie mowa niżej). Zbadałem d o kładnie je g o obszerne dzieło, by się prze
konać, czy on lub też często przez niego cytowany D eperet przytacza choćby j e den je d y n y k o n k retn y przykład, stw ie r
dzający owe przyczyny w ymierania. Lecz nie znalazłem tego. 1 ani dla jednego rodu nie został tam ściśle przeprowadzo
ny dowód, że przyrost wielkości łub wy- specyalizowanie się, lub nieodwracalność rozwoju, lub też redukcya zmienności doprowadziła go do tego stanu, który
odjął mu zdolność przystosowania się do pewnej określonej zmiany w warunkach życia
W tych warunkach, kiedy wszystkie próby wyjaśnienia nie dają zadowalają
cych wyników, musiała wystąpić zrozu
miała reakcya przeciwko nadaremnemu szukaniu poomacku przyczyn w ym iera
nia wielkich grup zwierzęcych, i nie mo
że nas dziwić, że zagadnienie to zaczęto trak to w ać z zupełnie innego punktu wi
dzenia. Uczynił to Steinmann w książ
ce: „Podstawy geologiczne nauki o po
chodzeniu", której nawet liczni jego prze
ciwnicy nie mogą nie przyznać ożywcze
go wpływu na zainteresowanie paleonto
logów w kwestyi spożytkowania ich wie
dzy dla dobra teoryi descendencyi. S tein
mann przecina węzeł gordyjski proble
matu i wyjaśnia: Wymarcie wielkich grup zwierzęcych, o którem się tyle mó
wiło i nad którego przyczynami przepro
wadzało się tak wiele usilnych badań, je s t czemś zgoła nieistniejącem. Świat zwierzęcy dawnych czasów żyje i w cza
sach obecnych; „les races des corps vi- y an ts su b sisten t toutes, malgre leurs va- riations".
To, że rasy organizmów mimo swej zmiany są trw ałe — to powiedział La- marck. Jak słusznie zaznacza Radl w swej historyi teoryi biologicznych, p rzed sta
wiciele najrozmaitszych kierunków n a u kow ych uważają Lam arcka za swego to warzysza. I jeżeli niektórzy sądzą, że Lam arck, gdyby teraz żył, nie przyznał
by się do teoryi pochodzenia, ogłoszonej przez Steinm anna, niechaj je d n a k nie z a pominają o tem, że idee Steinm anna w niektórych punktach miały już bądź co bądź poważnych poprzedników. Mię
dzy innemi dotyczę to punktu, mającego na celu wyjaśnienie zniknięcia amonitów w końcu formaeyi kredowej; wyjaśnienie to brzmi: w w arstw ach młodszych od kredow ych nie znajdujem y amonitów dlatego, że postradały one skorupę w b ie
gu swego rozwoju.
J a k wiadomo, te tylko zwierzęta mogą
się zachować, jako skamieniałości, które
posiadają tw arde części, skorupy lub
szkielety. (W wyjątkowych tylko razach
M 34 WSZECHSWIAT 589 znajdujemy i inne zwierzęta w warstwach
geologicznych, ja k np. opisane przez Haeckla meduzy, które się zachowały w postaci odcisków w najdelikatniejszym mule). I to właśnie je st tym wielkim brakiem danych paleontologicznych, na k tórym opierają się uczeni, chcący po
zostawić paleontologom zaledwie pod
rzędne prawo do wspólpracownictwa w b u dowie nauki o pochodzeniu. Prawdopo dobną zupełnie j e s t rzeczą, że pewna grupa zwierząt w biegu swego rozwoju traci tw arde części ciała i przez to staje się niezdolna do utrw alenia swych śla
dów w w arstw ach ziemi. Z chwilą, gdy pewien ród zwierzęcy traci szkielet lub skorupę, musi się nam wydawać, że uległ zupełnemu wymarciu.
Zittel sądzi, że w w arunkach istnienia zaszły głęboko sięgające zmiany, które sprowadziły wyginięcie amonitów, inni badacze za przyczynę tego zjawiska uw a
żają przyczyny wewnętrzne. Ed. Suess wyjaśniał ju ż jednak w roku 1870: Z gó
ry wydaje się bardziej prawdopodobnem, że g rupa zwierząt tak bardzo rozpo
wszechniona, tak bogata liczebnie i tak różnorodna, której tw arde części przytem w ta k silnym stopniu zmniejszają się w stosunku do rozmiarów ich ciała od czasu formacyi sylurskiej, nie dlatego znikła z rzędu skamieniałości, że w y marła, lecz dlatego, że wydzielanie się tw ardych części z czasem w ogóle się przerwało. Mój pogląd, mówi Suess, skła
nia się ku temu, że amonitydów nie n a
leży uważać za zwierzęta wyginione. Za ogniwo, łączące am onity uskorupione i nieuskorupione (temi ostatniemi były
by ośmionogi). Suess i Stein mann u w a żają żeglarki, żyjący rodzaj ośmionogów, u których tylko samica posiada skorupę, i to skorupę, w ykazującą redukcyę, nie
ma tam bowiem warstwy perłowej sko
rupy amonitów, przez to samo niema więc oddzielających komory powietrzne przegród, które się składają właśnie z w arstw y perłowej. C harakterystyczna i u poszczególnych gatunków żeglarka nader rozmaita budowa skorupy dowo
dzi, że mamy tu do czynienia nie z czemś nowonabytem, lecz z pewną pozostało
ścią z biegu historyi rodowej, i choć n ie
można przytoczyć wystarczającego do
wodu dalszego istnienia amonitów w po
staci dzisiejszych ośmionogów w równym stopniu, ja k i dowodu przeciwnego, i prze
to można być tego lub innego o tem mniemania, to jed n ak przynajmniej co do ośmionogów stanąłbym stanowczo wraz z Suessem, Steinmannem i Hoer- nesem na tem stanowisku, że są to po
tomkowie amonitów. Z większą jeszcze pewnością można oświadczyć się za twier dzeniem Steinmanna, że owego zupełnego wymarcia amonitów w końcu epoki trya- sowej (z wyjątkiem jakiegoś jednego lub dwu rodzajów), o którem mówią niektó
rzy paleontologowie, w rzeczywistości wcale nie było i nie daje się ono zgoła utrzymać w razie naturalnego, genetycz
nego grupowania form.
Trudniejszą atoli rzeczą dla S teinm an
na je s t pozyskać uznanie dla swego po
glądu, że i wielkie gady także nie były wymarły. Zagadnienie wyginięcia tej, tak charakterystycznej dla średniowiecza ziemi, gromady przedstawia olbrzymie trudności. Tak np. nie jesteśm y w s ta nie podać zadowalającej przyczyny zni
knięcia silnych rozpowszechnionych we wszystkich morzach gadów morskich.
Hypoteza Steinmanna, że ichtyosaury prowadzą dalszy żywot w postaci delfi
nów, plesiosaury w postaci kaszalotów, thalattosaury w postaci wielorybów, smo
ki latające w postaci nietoperzy — bywa po części zupełnie odrzucana. Nad hy- potezą zaś, przypuszczającą, że wielkie niezdolne do lotu ptaki, które dopiero człowiek był wytępił, są potomkami di- nosaurów o silnie zredukowanych przed
nich kończynach, tych, które znamy już z formacyi tryasowej, żadnej jaszcze nie prowadzono wogóle dyskusyi.
Jak niekiedy wielokształtne grupy gi
ną tylko dlatego, że w dalszym swym rozwoju przeobrażają się w inne formy i w ten sposób przestają istnieć w swych formach dotychczasowych, to wykazał Handlirsch na nader pouczającym przy
kładzie. Opracował on mianowicie cał
kowity m ateryał owadów kopalnych i uło
żył dla tej gromady drzewo rodowe, od
590 W SZECHSW IAT JV6 34 chylające się w znacznym stopniu od do
tychczasowego. Paleodictyoptery g órne
go węgla, różniące się od dzisiejszych owadów nader pierw otną organizacyą i często jeszcze zaopatrzone w jednę p a rę małych skrzydeł na przedkarczu, są praowadami; z rozmaitych rodzin tych praowadów poprzez praprostoskrzydle, prakaraluchy, prajętki i t. d. rozwinęły się prostoskrzydłe, karaluchy, jętk i i t. d.
Paleodictyoptery ograniczają się jedynie do górnych w arstw węgla; wszelako nie w ym arły one, lecz żyją w inaczej upo
staciowanych potomkach aż do naszych dni.
Steinm ann zna je d n ę tylko istotę na ziemi, k tó ra kroczyła drogą wyniszczania innych organizmów — człowieka. Czło
wiek wytępił wielką zwierzynę epoki d y luwialnej, a może i najmłodszej epoki okresu trzeciorzędowego. Jeżeli np. po
myślimy o tej olbrzymiej ilości koni. k t ó re zabił człowiek przedhistoryczny we Prancyi, jeżeli pomyślimy, j a k pustoszą- co wpływa polowanie narodów m yśliw skich, które nie uznają żadnego okresu oszczędzania zwierzyny, możemy przyjąć ten pogląd bez zastrzeżeń. I istotnie o k a zuje się, że w ytępieniu uległy właśnie wielkie zwierzęta, na które polowano, nie zaś ssaki drobniejsze. Zapewne* to jeszcze zagadnienia nie rozwiązuje; w celu w yjaśnienia przyczyn wymarcia wielu dużych ssaków okresu trzeciorzędowego nie możemy przytoczyć myśliwskiej dzia
łalności człowieka, gdyż nie posiadamy dostatecznych dowodów, że człowiek w o
góle istniał w owym okresie. I pośród zwierząt bezkręgowych znamy formy, których wymarcie nie poddaje się ob ja
śnieniu żadnej z dotychczas w ym ien io nych teoryj, włącznie z teo ry ą steinman- nowską. Jed n y m z najlepszych tego przykładów jest, mojem zdaniem, małż Inoceramus. Spotykamy go ju ż i w for
macyi jurejskiej, i w młodszych kredo
wych, w takiej p rzytem obfitości, że g a tunki jego służą jak o skamienjałości prze
wodnie dla danych formacyj. Znamy t e go małża ze skamieniałości w szystkich częśc5 świata; ma on mocną, g rub ą sk o rupę, sięgającą u niektórych g atu n k ów
wyżej 50 cm w przecięciu; ale nigdy j e szcze nie znaleziono okazu Inoceramusa w okresie trzeciorzędowym, i obecnie niema też żadnego żyjącego jego przed
stawiciela. Cóż mogło wpłynąć na w y niszczenie tego małża na powierzchni ca
łej kuli ziemskiej, w okolicach oceanu Spokojnego i Atlantyckiego, na północ
nej i na południowej półkuli?
Wyznać musimy, że wobec znikania z powierzchni ziemi wielkich grup zwie
rzęcych, stoimy niby przed zagadką, stoimy bowiem przed zjawiskiem, od któ
rego istotnego, pełnego zrozumienia j e steśm y jeszcze bardzo dalecy. Szczegól
nie zaakcentować należy: wobec znikania wielkich grup zwierzęcych. Wymieranie bowiem gatunków, a nawet jeszcze ro
dzajów można sobie objaśnić zapomocą tych zjawisk, które oznaczyliśmy mia
nem prawa specyalizacyi drzew rodo
wych, praw a nieodwracalności rozwoju, prawa ograniczonej zmienności, dalej za
pomocą wydarzeń geologicznych lub pod
dania się w walce z potężniejszym prze
ciwnikiem, wreszcie zapomocą wytępie
nia przez człowieka. Lecz wymieranie całych rzędów pozostaje problematem nierozstrzygniętym (poza temi zdarzenia
mi, kiedy wymarcie j e s t tylko pozorne) nawet wtedy, gdy się nie ograniczamy do jednostronnego punktu widzenia, lecz stosujem y lub kombinujemy wszystkie próby wyjaśnień. P roblem at ten, pro
blem at wykrycia przyczyn wymierania wielkich grup zwierzęcych, będzie w dal
szym ciągu przedmiotem badań paleon
tologii, tembardziej, że ma on istotne znaczenie dla kw estyi wykrycia sprężyn rozwoju organicznego i dróg oraz p rz y czyn przekształcania się świata zwierzę
cego.
Tłum. J. B.
JSIÓ 33 WSZECHSWIAT 591
Z A Ć M IE N IE S Ł O Ń C A ZA D W A L A T A .
W gpdzinach popołudniow ych ‘2 I-go sier
pnia roku 1914 pasem 160 wiorst, szerokim przeciągnie przez L itw ę i U krainę całko
w ite zaćm ienie słoń ca. Cały szereg dużych m iast będzie ją m ógł oglądać, a w ięc prze- d ew szystkiem W ilno, Mińsk i Kijów; dalej R yga ( i y s mili na południe od środka pa
sa), Mitawa, D ynaburg, Ś w ięcian y, W ilejka (środek pasa); S łu ck Bobrujsk, Czernihów, Elizawet-grad. W ilno leży mniej szczęśliw ie, blizko południow ej granicy pasa; w yjątkow o zato uprzyw ilejow any będzie Mińsk, który znajdzie się w sam ym rdzeniu cienia k się życa, z trw aniem zaćm ienia 2 m inuty 20 sekund. Zjawisko przyjdzie w nasze strony z północnych części N orw egii i Szw ecyi, poprzez w yspy AJandzkie, z U krainy zaś pójdzie na K rym i przez Morze Czarne do Turcy i W schodniej i P ersyi. W K rólestw ie w idoczne będzie ono jako zaćm ienie częścio
we, mniej w ięcej tej siły, co tegoroczne k w ietn iow e.
7. Banachiewicz.
KRONIKA NAUKOWA.
Spostrzeżenia elektryczno-atmosferyczne podczas zaćmienia słońca z 17 kwietnia
1912 r. Podczas zaćm ienia słońca 17/IY 1912 r. pan C haureau m ierzył popierw sze in ten sy w n o ść pola elektryczno-atm osferycz- nego za pomocą aparatu registrującego, po- w tóre rozproszenie elek tryczn e zapomocą przyrządu E lstr a i Geitla („O bseryation sur 1’ó le c tric itś atm osphóriąue pendant 1’óclipse du 17 avril 1 9 1 2 “. Coinptes R endus, 154, 24, 1912 r.). Przyrząd registrufący funkcyo- nował bez przerw y od 9 do 20-go kw ietnia.
K rzyw a dla 17-go nie okazuje żadnego w p ły w u zm niejszenia prom ieniow ania sło n eczn e
go na w artość pola elek tryczn ego. W iado
mo, że pole elek try czn e atm osfery ulega wahaniom dziennym . P ew ne wahania w ie
czorne n iek tórzy badacze rozpatryw ali w zw iązku z zachodem słońca. Otóż rezultat n eg a ty w n y p. C hauveau, k tóry zresztą nie b ył niespodzianką, podaje w w ątpliw ość bez
pośredni zw iązek pom iędzy prom ieniow a
niem słonecznem a wahaniam i pola elek try cznego atm osfery. N ieoczek iw an y zupełnie b ył w y n ik pom iarów rozproszenia elek try cz
nego zapomocą przyrządu E lstra i G eitla.
Rozproszenie elektryczności dodatniej oka
zało podczas zaćm ienia minimum, rozpro
szenie zaś elek tryczn ości odjemnej — maxi- mum. Trudno znaleźć przyczynę tak iego zachowania się przew odnictw a pow ietrza.
Prom ieniow anie przenikliw e podczas zaćm ie
nia m ierzył p. de Broglie („Sur 1’eclipse de Soleil du 17 avril et la radiation pónótran- te mesuróe par l ’ionisiation naturelle de l ’air en vas clo s.“ C. R. 154, 24, 1912).
Jak można było oczekiw ać, zaćm ienie słoń
ca i ie okazało żadnego w p ływ u na prom ie
niowanie przenikliw e.
Dr. J. S.
Dyspersya światła w próżni Badania C. Nordmanna nad (3 Perseusza i X Byka i G. A . Tikhoffa nad R T Perseusza i W W ielkiej N ied źw ied zicy pozw oliły tym u czo
nym na w ygłoszen ie wniosków, dotyczących dyspersyi św iatła w próżni takiej, jaką m u sim y sobie obecnie wyobrażać w przestrze
niach m iędzygw iazdow ych; podobny w niosek był może trochę przedw czesny, lecz skąd
inąd tak był ciek aw y, że astronom ow ie ocze
kiwali dośw iadczeń dalszych i ściślejszych , któreby m ogły czy to obalić czy potw ier
dzić podobne przypuszczenie. D ośw iadcze
nia te zostały przeprowadzone nad gw iazda
mi x x Łabędzia i W W ielkiej N ied źw ie
dzicy przez d-ra Krona, który je ogłosił w j\g 65 „Publikaeyi obserw atoryum astro
fizycznego" w Postdam ie (tom X X II, JMs'3, maj 1912): h yp oteza dyspersyi św iatła nie daje się zastosow ać do ty c h now ych badań.
Dr. Kron dodaje: „Uważam zw łaszcza za ryzyk ow n e wnioski, które chciał w yciągnąć C. Nordm ann ze sw ych badań nad A lgo- lem, jako w niosek z m ateryałów dośw iad
czalnych niedostatecznycli i niedoskonałych, gd yż badania opierają się na pomiarach w y konyw anych w interwalach czasu od 8 do 13 m inut, a w tyoh granicach w yznaczenie fotom etryczne pozwala oznaczyć z pewTną ścisłością jedno tylko minimum A lgola, nie- mówiąc już o w yznaczeniu odbyw ającem się w tak n iekorzystnych warunkach jak minimum X B yka, zaledw ie m ożliwego w ty ch ok oliczn ościach 14. Badanie gw iazd zm ien nych w ysuw a się tedy na pierw szy plan w pracach astronom ów , wraz z hypotezam i, które należy wprowadzić dla w ytłum aczenia ich niepraw idłow ości.
H. G.
(La jNat.).
Rad w nowych gwiazdach. N iezw y k le ciekaw ą wiadomość otrzym ało niedawno b iu ro A stronom ische N ach rich ten w Kolonii:
znaleziono podobno rad w N ow ej B liźniąt.
592 WSZECHŚWIAT AB 34
N ow a ta gw iazda została odkryta przed pa^
ru m iesiącam i. K iistn er kierow nik obserw a- toryum w Bonn znalazł w w idm ie N ow ej czarne linie uranu i em anacyi radu. P o tw ierdzenie tej w iadom ości tem będzie c ie kaw sze, źe obecność radu m ogłaby m ieć ważne znaczenie w tw orzen iu się ty c h gw iazd n ow ych.
H. G.
(La Nat.).
Ruchy Browna w gazach pod nizkiem ciśnieniem. T eorya E in stein a ruchów brow- now skich w gazach przew iduje niezależność ich od ciśnienia gazu. N iezależn ość tę od ciśnienia stw ierd ził p. Broglie w szerokich granicach: od 76 cm do 1 cm ciśnienia. R u ch y brow now skie nie ustają naw et, g d y ci
śn ien ie obniży się do 10 m m rtęci i są te go sam ego rzędu w ielkości — choć nieco mniej ożyw ione — co pod ciśnieniem atm os
fery cznem .
D r . J . S.
C. R . 1912.
Temperatura źródeł światła. L inie sp ek tralne gazu okazują zaw sze paw ną — choć niew ielką — szerokość; każdą taką lin ię m o
żna uw ażać za w idm o cią g łe o bardzo ma
łej rozciągłości, zdefiniow ane przez krzyw ą przedstaw iającą rozm ieszczenie en ergii jako fu n k cy i dłu gości fali. Ową szerokość linii lord R ayleigh tłu m a cz y ł teoryą c y n e ty czn ą gazów: każda św iecąca cząsteczk a gazu w y tw arza w praw dzie św ia tło praw ie ściśle m o
n och rom atyczn e, jednakże w ed łu g teoryi cy- n ety cz n e j gazów cząsteczk i są w nieustan- nem , nieregularnem ru ch u i sk u tk iem teg o dłu gość fali św iatła w y sy ła n eg o przez nie doznaje, w ed łu g zasady D opplera, m odyfi- k acyi. Stąd pochodzi szerokość linij w idm o
w ych . N a szerokość A rachunek daje wzór:
A = 0 ,8 2 . 10—6 . X 7/ 2L ' m
gd zie X oznacza d łu gość fali rozpatryw anej linii, T tem peraturę absolutną, a m masę cząsteczk i (odniesioną do atom u wodoru).
W rachunku dającym ten wzór nie są uw zględ n ion e zderzenia czą steczek pom iędzy sobą, ch oć i ow e zderzenia przyczyniają się do rozszerzenia linii spektralnej. W skutek gw a łto w n eg o n a g łeg o zderzenia się dw u czą ste cze k zm ienia się też (na krótki czas) frek w en cy a , faza i t. p. św iatła w y sy ła n eg o przez czą steczk i, co pow oduje— jak to zro
zum ieć ła tw o — rozszerzenie się linii sp e k tralnej. O znaczm y przez At rozszerzenie linii sk u tk iem zderzeń, a przez A rozszerze
nie skutkiem szybkości cząsteczek (na za
sadzie D opplera), to teorya daje:
A1 r,* X
A T