• Nie Znaleziono Wyników

m 3 4 (1677). Warszawa, dnia 25 sierpnia 1912 r. Tom X X X I .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "m 3 4 (1677). Warszawa, dnia 25 sierpnia 1912 r. Tom X X X I ."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

m 3 4 (1677). Warszawa, dnia 25 sierpnia 1912 r. Tom X X X I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA TA".

W Warszawie: r o czn ie rb. 8, kwartalnie rb. 2.

Z przesyłką pocztową ro czn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W R e d a k c y i „ W s z e c h św ia ta " i w e w sz y stk ic h k s ię g a r­

niach w k ra ju i za g ra n ic ą .

Redaktor „W szechśw iata*4 przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i co d zien n ie od g o d zin y 6 d o 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

A d r es R ed a k cy i: W S P Ó L N A jsfó. 37. T elefo n u 83-14.

O C H R O N A P R Z Y R O D Y W GALICYI.

(Z a n ik a n ie fa u n y i flory k ra jo w e j. P ro je k t r e ­ z e rw a c ji. M y śliw stw o n a u słu g a c h o ch ro n y

p rzy ro d y ).

W dziewiątym dziesiątku lat wieku zeszłego rozprawiano wiele na temat użyteczności i szkodliwości zwierząt pe­

wnych, nierozumiejąc jeszcze jasno, że w przyrodzie nie może być właściwie mowy o tem, ponieważ w całokształcie jej zarówno najdrobniejsze ja k i najpo­

tężniejsze stworzenie, wyznaczone ma sobie stanowisko. Rezultatem jed n ak do­

datnim tych sporów były poraź pierwszy podówczas wydane przepisy, dotyczące ochrony pewnych zwierząt „użytecznych".

Względy n atu ry czysto utylitarnej ode­

grały w akcyi tej główną rolę. Myśl j e ­ dnak poruszona w tej formie, płodna być miała w wyniki doniosłe w dalszym swym rozwoju stopniowym. Ludzie, ma­

ją cy oczy otw arte na życie przyrody, otaczającej nas dokoła w postaci zwie­

rząt, drzew lub skał, zauważyli z ogrom­

nym żalem, a poniekąd i trwogą, że |

przyroda ta coraz gwałtowniej wymiera i ginie i że pod względem jej bogactwa nie możemy się równać z szczęśliwszymi przodkami naszymi, choćby naw et z przed lat kilkudziesięciu. Nieszukając zbyt wie­

le w kronikach i annałach, dowiedzieć się musieli bardzo wielu rzeczy smutnych i przykrych z dziejów przyrody żywej i martwej. Przypomnieli więc sobie, że już za pamięci ludzkiej wyginęły u nas żubry, które niegdyś i pod samym Lw o­

wem nie należały wcale do rzadkości, ja k tego dowodem nazwa wioski pod­

miejskiej Żubrzy, lub nadanie praw a do łowów na żubry, znane z aktów erek- cyjnych dóbr Zarudce z przyległościami.

Za pokaźną tą zwierzyną, znaną obecnie jedynie z nielicznych okazów w puszczy Białowieskiej, przyszła kolej i na łosia.

Za temi poszły zmyślne bobry, należące kiedyś do pospolitych u nas zwierząt;

żyły one nietylko nad brzegami w szyst­

kich rzek wielkich i małych, ale prze­

bywały również po stawach i bagnis- kach. Od 1 8 2 0 do 1 8 3 8 r. ju ż tylko po­

jedyncze kolonie żyły samotnie nad Bu­

giem, a dziś i tutaj już ani śladu po

nich. Z wyglądem ich, ciekawym t r y ­

bem życia i zwyczajami, sposobność m a­

(2)

580 WSZECHSWIAT JSI

2

34

my obecnie zaznajomić się jed y nie przy pomocy opisów i okazów, przechowanych w muzeach. W żywych je d n ak orygina­

łach w Gałicyi należą już dawno do p rze­

szłości, wzbogaciwszy treść coraz b a r ­ dziej i nadal wzrastającej „księgi zm ar­

łych", ja k nazw ać będzie należało kie­

dyś dzisiejszą zoologię, o ile ludzkość nie zechce znaleźć sposobu na zapobie­

żenie jej uszczuplaniu.

Dzięki tylko wspomnianej akcyi za za­

chowaniem zwierząt pożytecznych, uni ­ knęły niechybnej śmierci i zagładzie pię­

kne kozice i św istaki tatrzańskie, ocalo­

ne staraniem Komisyi fizyograficznej Akad. krakowskiej, a zwłaszcza zabiega­

nie prof. d-ra Nowickiego, k tóry poparty przez kom itety tow arzystw gospodar­

skich, podał do Sejmu galic. prośbę o opie­

kę nad terni zwierzątkami i ptakami owa- dożernemi. W s k u te k tego też wyszła ustawa, zakazująca łowienia i zabijania ich i to w sam czas, albowiem ju ż nie­

wiele okazów znanych było w Tatrach.

W ypadek ten byłby pierwszą zapowie­

dzią nawrócenia się z dotychczasowej drogi bezmyślnego i bezwzględnego tę ­ pienia wszystkiego, co żyje, a co prze­

cież pragnie i ma prawo żyć własnem życiem niezależnem. Tak je d n a k się nie stało, ponieważ po pierwszym kroku nie nastąpiły inne, wiodące coraz bliżej do celu właściwego. Poprzestano wówczas na kilku tylko punktach kwestyi, w y m a­

gającej żywej i bardzo wszechstronnej akcyi, ju ż od tego czasu nieustannej.

Przyczyną zaś tego było, że ludzie ówcze­

śni nie zdawali sobie ta k jasno sprawy z tego, co dla nas dzisiaj nieulega ża­

dnej wątpliwości, a owszem aż w nazbyt czarnych przedstaw ia się kolorach.

Nie takim je d n a k torem potoczyły się spraw y zainicyowanej ochrony przyrody w innych krajach Europy. Podobnie ja k u nas, i tam względy u ty lita rn e były pierwszemi, które skłoniły człowieka do oględniejszego szafowania wyczerpuj ące- mi się skarbam i przyrody. Różnica j e ­ dnak między obcymi a nami w ytw orzyła się bardzo znaczna, ponieważ zagranica, przeciwnie ja k się rzecz miała u nas, nie poprzestała na pierwszych, n a jp ry m ity w ­

niejszych środkach, lecz raz podniesioną ideę rozwijała coraz bardziej, doprowa­

dzając w rezultacie do wyników, jakie- mi nieprędko my będziemy mogli się pochwalić.

Ochrona przyrody kraju jest bezpo­

średnio interesem dobrobytu nietylko pokolenia obecnego, lecz i pokoleń przy­

szłych. To też opieka nad roślinami uży- tecznemi, nad zwierzętami i nad kopali­

nam i znalazła najprędzej we wszystkich krajach rzeczników należytych w sferach rządowych i w instytucyach społecznych, wywierając odpowiedni wpływ na pra­

wodawstwo. Wychodzą przepisy prawne, obowiązujące do ścisłego przestrzegania czasu, przeznaczonego na dozwolone po­

lowania, zbiorowej i przymusowej walki ze szkodnikami roślin uprawnych, istnieją przepisy, dotyczące gospodarki leśnej i eksploatacyi skarbów mineralnych.

Tego rodzaju ochronę przyrody pody­

ktowały względy n atu ry ekonomicznej.

Istnieją je d n ak jeszcze inne okoliczno­

ści, przemawiające niemniej poważnie za ochroną, chociaż nie brane do niedawna prawie przez nikogo pod uwagę. Dopie­

ro w ostatniem dziesięcioleciu pomyślano też o wartościach, jakie przyroda przed­

staw ia ze względów ogólno ludzkich, na­

rodowościowych, naukowych lub estety ­ cznych. Poczęto odróżniać „osobliwości"

od „zabytków41. Zabytkiem może być wszelki wytwór natury, nieskażony ręką ludzką, a więc dający się poniekąd p rze­

ciwstawić — ze stanow iska ludzkiego — dziełom sztuki ludzkiej. Pojęcie „zaby­

tek" mieści w sobie, ja k o pierwiastek, pojęcie czasu. Do zabytków więc zali­

czyć można te wszystkie okazy świata żywego lub mineralnego, które, niegdyś pospolite, dziś pozostają w stanie w y­

mierania i nieznaczną tylko swą ilością przypom inają nam niejako minione cza­

sy swej świetności. Do „osobliwości"

zaś zaliczyć możemy te rzadkie w danej miejscowości okazy przyrody, które wo- góle naturalnej skłonności do w ym iera­

nia lub zanikania nie wykazują, lecz są

gdzieś niepospolite ze względu na spe-

cyalne warunki, bądź geograficzne bądź

biologiczne. Osobliwością nazyw am y za­

(3)

JMa 34 WSZECHSWIAT 581 tem rzadki okaz w danem miejscu, a za­

bytkiem przyrody — rzadki okaz w da­

nym czasie.

Głębsze podobne ujęcie sprawy, nie- opierające się na samych tylko wzglę­

dach pożyteczności, zawdzięczamy w naj­

główniejszych zarysach uczonym przy­

rodnikom niemieckim, a przedewszyst­

kiem, znanemu już dziś powszechnie prof. H. Conwentzowi, autorowi licznych rozpraw konstrukcyjnych i monograficz­

nych z zakresu ochrony przyrody. W ro­

ku 1904 wydał on dzieło (Die Geiahrdung der N aturdenkm aler und Vorschlage zu ih rer E rh attu n g . Berlin), które stanowi obecnie podstawę całej organizacyi ochro­

ny zabytków i osobliwości przyrody w Niemczech. Wskazówki podane w niem, stały się wytycznemi ta k dla wszelkich następnych zarządzeń adm inistracyjnych, ja k i dla zabiegów licznych stowarzy­

szeń naukowych i społecznych w N iem­

czech.

W pierwszej części swej książki Con- wentz przedstawia grożące zabytkom przyrody niebezpieczeństwa, ilustrując je całym szeregiem przykładów. Pomija przytem zupełnie niebezpieczeństwa, gro­

żące okazom ze strony naturalnych zja­

wisk przyrody, rozpoznaje zaś wszelkie szkodliwe wpływy, zagrażające ze strony k u ltu ry ludzkiej: 1) brak uświadomienia i 2) względy materyalne. Jako przykła­

dy wskazuje: zeszpecanie krajobrazów przez stawianie pomników, niemających nic z daną miejscowością wspólnego;

umieszczanie w malowniczych zakątkach ogłoszeń i szyldów reklamowych; s ta ­ wianie fabryk w miejscach, gdzie obec­

nością swoją nietylko pod względem este­

tycznym, mącą cichy nastrój lub ogólną harmonię przyrody, lecz zapełniając po­

wietrze dymem, zatruw ają roślinność okoliczną, a wpuszczając do rzek szko­

dliwe odpływy, zabijają w nic!) wszelkie życie. Regulowanie rzek i strumieni p ro ­ wadzi za sobą po większej części trze­

bienie nadbrzeżnych lasów i zarośli — a co zatem idzie — 'zan ik naturalnych zbiorowisk roślinnych zwierząt. Wpro­

wadzanie racyonalnego gospodarstwa le­

śnego przyczynia się do wymierania pta- |

ctwa i innych drobnych zwierząt, które w ogołoconych z podszycia roślinnego lasach utrzymać się nie mogą. Najroz­

maitsze melioracye rolne, j a k obniżanie poziomu wód naturalnych w jeziorach, osuszanie łąk i bagien, przekopywanie kanałów i rowów, a także budowa torów kolejowych i t. p. wpływają stanowczo na przekształcanie pierwotnego oblicza powierzchni ziemi, na miejscowy lub po­

wszechny zanik flory i fauny. Zwłasz­

cza torfowiska ulegają szybkiemu zani­

kowi, a wraz z niemi giną nazawsze nie- poznane dotychczas okazy najdaw niej­

szych postaci flory i fauny, gdyż bada­

nia ich podjęło dopiero niedawno.

Drugą, ważniejszą dla nas część swej książki Conwentz poświęca projektom, mającym na widoku organizacyę ochro­

ny osobliwości i zabytków przyrody.

Pierwszym krokiem w tym kierunku w in­

no być spisanie wszystkich osobliwości przyrody, rozrzucanych po całym obsza­

rze kraju z wynotowaniem szczegółowem ich miejsca i warunków bytu. Spis taki powinien być podany co rychlej do w ia­

domości publicznej. Następnie sporzą­

dzić należy specyalną mapę, z oznacze­

niem na niej rozmieszczenia w ynotow a­

nych okazów. Oprócz mapy ogólno k ra ­ jowej, powinny być wykonane mapy,

obejmujące określone, poszczególne miej­

scowości. Pozatem winny być gromadzo­

ne fotografie i rysunki, przedstawiające zrejestrowane osobliwości.

Oprócz organizacyi ogólno - krajowej, z zarządem głównym, czuwającym nad prawidłowością i jednolitością działania w k raju całym, winny istnieć organiza- cye miejscowe, działające na własnych, obszarach najbliższych. Projektowanej organizacyi zapewniana ma być ze stro ­ ny władz pomoc i współdziałanie, oraz udzielone prawo samodzielnego w ystępo­

wania. Do organizacyi takiej winni przy­

stąpić wszyscy, którzy oceniają donio­

słość podejmowanej sprawy. Kierowni­

ctwo organizacyi pozostawać ma w ręku komisyi, złożonej ze specyalistów.

Projekty Conwentza uzyskały odrazu

uznanie u władz państwowych i dzisiaj

cały legion współpracowników pracuje

(4)

582 WSZECHSWIAT AB 34

w myśl w ytk n ięteg o przezeń planu. Ruch w tym kierunku raz rozpoczęty, rozwi­

ja ć się będzie i rozwija też coraz wspa­

nialej tak, że z czasem u stać musi n isz­

czenie osobliwości i zabytków przyrody, gdyż w ich obronie stanie społeczeństwo całe i prawo.

* * *

Tak przedstaw ia się akcy a ochrony przyrody w Niemczech, za któremi szyb­

ko podążyły i inne państw a europejskie.

W arto zaś zaznajomić się ze stan em sp ra ­ wy ochrony osobliwości i zabytków p rzy ­ rody i u nas. Jak dotychczas, to stan ten niezbyt j e s t zadawalający, chociaż w porównaniu z tem cośmy pisali nieda­

wno w tym przedmiocie '), spraw a po­

stąpiła przecież nieco naprzód. I właśnie przez wzgląd na to, mamy zamiar przy­

stąpić do rozpatrzenia niektórych waż­

niejszych zdarzeń w dziedzinie działalno­

ści nad konserw acyą przyrody k raju n a ­ szego.

Po uchw aleniu Ustawy, biorącej w opie­

kę kozice i św istak i tatrzańskie, akcya w kierunku ochrony przyrody w Galicyi ograniczała się jed y n ie do w ydaw ania przepisów ochronnych dla myśliwych i rybaków. W dwadzieścia pięć lat do­

piero potem Namiestnictwo reskryptem ministeryalnym z 30/XI 1903 r. ogłosiło wezwanie do osób pryw atnych i instytu- cyj, aby o zabytkach przyrody, na ochro­

nę zasługujących donosiły N am iestni­

ctwu, celem poczynienia odpowiednich zarządzeń. Pochwały godnemu zarządze­

niu nie odpowiedziało je d n a k zaintereso­

wanie szerszej publiczności. Liczba po­

danych do ochrony zabytków wynosi le­

dwie setkę, na tysiące całe, istniejące i znane w kraju. Żywszą nieco akcyę w celu ochrony i zachowania osobliwości

!) S t. P ie tru s k i, z a ło ż y c ie l p a rk u z w ie rzęc e­

g o w P o d h o ro d c a c h . W s z e c h ś w ia t 1911, Na 48.

O chrona p rz y ro d y k ra ju i p a rk i n aro d o w e.

Ł ow iec. L w ó w 1911, Ns 20 — 21.

E o o s e v e lt w p a rk u Je llo w sto n e . Ł o w iec 1912,

Wś 6 — 7.

O ch ro n a p rz y ro d y . S y lw an . L w ó w 1912, JSIe

3 - 5 .

I i zabytków przyrody, przedsięwzięło Pol­

skie Tow. przyrodn im. Kopernika, z któ­

rego członków najbardziej dotychczas zasłużył się prof. M. Raciborski, który w licznych broszurach nawołuje do sza­

nowania ważnych okazów, a zapomocą kw estyonaryuszów zbiera materyały do inw entarza zabytków naszej fauny i flo­

ry. Ze sprawą tą wystąpił w Sejmie ga- lic. na posiedzeniu z dnia" 15 listopada 1910 roku gorący rzecznik jej bar. J.

Brunicki, który w mowie wygłoszonej poruszył kwestyę ochrony zabytków i oso­

bliwości przyrody, wykazując konieczną potrzebę ratow ania ich od zagłady. Mo­

wę tę przedrukowały z calem uznaniem wszystkie niemal dzienniki i czasopisma, ale i na tem się też skończyło. A j e ­ dnak po odpowiedniem poinformowaniu społeczeństwa o potrzebie tego, należa­

łoby przecież przystąpić do zorganizowa­

nia akcyi planowej w tym kierunku, trzym ając się streszczonego powyżej pro­

g ram u Conwentza.

Dwa p u n k ty zasadniczo wyróżnić n a ­ leży w akcyi całej, a mianowicie ochro­

nę przyrody wogólności, tudzież s tw o ­ rzenie t. zw. „rezerwacyj“ parku ochron­

nego przyrody. Dla ochrony przyrody wogóle pracować j e s t rzeczą niełatwą, a często naw et wprost niemożebną. Kul­

tura dąży naprzód; widoki i możliwość szybkiego wzbogacenia się przez wyzy­

skanie skarbów przyrody, są bardzo po­

nętne. Wychodząc z tego stanowiska, postanowiono — oczywiście jeszcze nie u nas — przynajmniej niektóre partye przyrody ochronić przed gorączką zy­

sków. W ten też sposób poraź pierwszy powstał podobny „Park narodow y11 w S ta ­ nach Zjednoczonych, które wyłączyły ogromny kawał ziemi, gdzie gospodaro­

wać ma sama n atu ra według swych od­

wiecznych, chociażby nawet srogich p r a ­ wideł. Park Jellowstone przedstawia obec­

nie największą i najwspanialszą rezerwa- cyę w świecie kulturalnym . S tany A m e­

ryki półn. więcej posiadają obecnie po­

dobnych pustkowi naTodowyęh. Mają park Josemite, G rant — Nationalpark, Mount Rainier — N ationalpark, Arizona — N a­

tionalpark, Chickam auga and Chatta-

(5)

JN° 34 WSZECHSWIAT 583 nooga — Nationalpark, tudzież Mariposa

Grove of Big Trees w sercu Kalifornii.

W niedługim czasie park podobny po­

wstać ma również i w Ameryce połu­

dniowej, mianowicie na tery to ry u m wo­

dospadów Iąuażu, które pod względem piękności i obfitości wód przewyższać mają znacznie sławne wodospady Niaga- ry. Szwajcarya posiada rezerwacyę w dol­

nym Engadynie. W Szwecyi i Kongo utworzone być m ają również wielkie re- zerwacye.

Galicya ma piękny rezerw at dzięki właścicielowi Szczawnicy i Nawojowej, Adamowi hr. Stadnickiemu. W lasach swych, na górze Barnowiec, przeznaczył on dużą przestrzeń pierwotnej, nietknię­

tej puszczy jodłowej i wyłączył j ą naza- wsze od wszelkiego użytkowania. W ten sposób inicyatywie jednostki kraj za­

wdzięcza rzecz zaiste cenną i doniosłą, na której je d n ak poprzestać bezw arun­

kowo nie może. Celem sprostania zada­

niom, z jakiem i w czasach dzisiejszych zakłada się rezerw acye większe, starać się koniecznie należy o zdobycie obsza­

ru, nadającego się do stworzenia zeń re ­ zerwacyi, godnej ta k wielkiego i boga­

tego pod względem przyrodniczym kraju, ja k im je s t Galicya. Przed dwoma też laty Galie. Tow. Leśne zwróciło się do Ministeryum rolnictwa z memoryałem, w którym wykazano ważność reze rw a­

tów leśnych w Karpatach i przedstawio­

no propozycyę; by resztki puszcz karpac­

kich jako rezerw aty wyłączono od go­

spodarki i pozostawiono w stanie pier­

wotnym. Na memoryał ten Towarzystwo nie otrzymało jed n ak odpowiedzi pozy­

tywnej i spraw a stworzenia rezerwacyi oczekuje nadal rozwiązania. Inicyatywę tego powinny podnieść właściwie wszyst­

kie istniejące w k ra ju towarzystwa przy­

rodnicze, leśnicze, myśliwskie i gospodar­

cze i ich to staraniem powinno być za­

łożone towarzystwo, którego zadaniem byłoby popularyzowanie idei samej, t u ­ dzież gromadzenie funduszów, a także wyjednanie u władz ustępstw i ulg w tem zadaniu. W Galicyi rezerw at sta­

nowiłby własność k ra ju dla którego p ra ­ cowałoby Towarzystwo ochrony przyro­

dy. P ryw atne bowiem, choćby najusil­

niejsze starania, z pewnością nie mogą mieć nadziei pomyślnego uwieńczenia swych zabiegów. Myśl podobną zreali­

zować może jedynie liczniejsze zrzesze­

nie ludzi dobrej woli, świadomych dobrze celu i wagi przedsięwzięcia podjętego.

Należałoby tedy, żeby ktoś z powołanych do tego, zechciał podjąć się opracowania projektu założenia rezerwacyi, opartego na ścisłych i dokładnych danych i ob- serwacyach. E laborat podobny stanowił­

by doskonałą podstawę do dalszej pracy celowej, a przedyskutowany publicznie, zdołałby wskazać dokładnie drogę, po której kroczyćby należało, celem urze­

czywistnienia projektu. W każdym ra­

zie możnaby się w tym razie prędzej doczekać ja'<ichś pozytywnych rezulta­

tów.

B . Ja n u sz.

(Dok. nast.).

N O W E P R Z Y C Z Y N K I D O K W E - S T Y I D Z IE D Z IC Z E N IA C E C H

N A B Y T Y C H .

(D okończenie).

II.

Czy bodźce zewnętrzne mogą przenikać do komórek rozrodczych?

Zagadnienie dziedziczności cech naby­

tych oddawna n u rtu je umysły biologów ze względu na swą doniosłość tak teore­

tyczną, jak i praktyczną. Gdy wielu z nich uważa fak t dziedziczności za do­

wiedziony eksperymentalnie, inni zaś te ­ mu stanowczo przeczą — różnica między nimi na tym punkcie istnieje raczej w grze słów, aniżeli w rzeczywistości, ponieważ często pierwsi cechą „n a b y tą 11 nazywają cechę, zwaną przez drugich „wrodzoną11.

Gdy pierwsi cechą nabytą nazyw ają każ­

dą nową cechę, powstałą pod wpływem

zmian środowiska, bez względu na to,

w ja k i sposób ona u dawnego osobaika

(6)

584 WSZECHSWIAT M 34 powstała, pod wpływem bezpośrednim

danego czynnika, czy też za pośrednict­

wem komórek somatycznych jego ro d z i­

ców — drudzy nazwę cechy nabytej za­

chowują tylko dla zjawisk drugiego ro­

dzaju. A wszak we w szystkich doświad­

czeniach dotychczasowych, m ających na celu dowiedzenie istnienia dziedziczności cech nabytych, możliwość bezpośrednie­

go w pływ u na komórki rozrodcze, czyli możliwość wywołania u nich pewnych zmian „wrodzonych11, ja k nazyw ają je zwolennicy drugiego obozu, nie była usu­

nięta; zgadzają się na to prawie wszyscy badacze, którzy się tą k w esty ą zajm o­

wali doświadczalnie. Lecz spór ten, jak dotąd, je s t czysto teoretyczny, gdyż nie wiemy prawie nic (z w y jątk iem doświad­

czeń Towera, k tó re zdają się przemawiać za bezpośrednim wpływem bodźców na komórki rozrodcze) o tem, czy dane czyn­

niki mogą i w jak im stopniu przenikać przez ciało rodziców do gonad, czy więc i w ja k im stopniu mogą one wpływać modyfikująco na komórki germinacyjne;

z drugiej strony nie znamy również sto ­ sunków ty ch komórek z komórkam i so- matycznemi, ani też ich wzajemnego wpływu na siebie. To też ta k tw ierd ze­

nie kategoryczne W eism anna, głównego przeciwnika idei dziedziczenia cech na­

bytych, że komórki rozrodcze są zupeł­

nie niezależne, w sk u tek czego nie mogą być modyiikowane przez somę, ja k i nie­

mniej stanowcze twierdzenie Semona, że wpływy zew nętrzne nie mogą przenikać przez ciało — są gołosłowne, gdyż nie opierają się n a żadnych obserwacyach ani doświadczeniach. Dopóki nie pozna­

my dokładnie warunków, w ja k ic h się znajdują gonady w ciele organizmu, do­

tąd k w esty ą dziedziczności cech n a b y ­ tych nie będzie wyjaśniona.

Zadanie zbadania tych stosunków wziął na siebie I n s ty tu t Biologiczny doświad­

czalny w W iedniu („Biologische Versuch- san stalt in W i e n “), pozostający pod kie­

runkiem swego właściciela Hausa Przi- brama. I n s ty tu t ten w czasie swego sto­

sunkowo krótkiego istnienia (od 1902 ro­

ku), dał nam ju ż wiele przyczynków do tej trudnej kw estyi, że tylko przypomnę I

prace Kammerera. Obecnie Przibram opra­

cował program badań, którego w ykona­

nie zajmie oczywiście lat wiele, a który ma na celu poznanie otoczenia „plazmy zarodkow ej“ *).

Przibram je s t zdania, że dziedziczność cech nabytych została stwierdzona przez doświadczenia; dla niego też pozostaje tylko pytanie (będące właśnie punktem spornym między zwolennikami a prze­

ciwnikami dziedziczności cech nabytych), czy cechy nabyte powstają pod wpły­

wem danego bodźca najpierw w komór­

kach somatycznych, które dopiero tę ce­

chę przenoszą na komórki rozrodcze (in- dukcya somatyczna) — czy też nowe te cechy powstają i w komórkach soma­

tycznych i w rozrodczych, w obu nieza­

leżnie od siebie, pod wpływem bezpo­

średnim bodźca zewnętrznego (indukcya równoległa). Ażeby pytanie to rozstrzy­

gnąć, należy znać dokładnie: 1) warunki, w ja k ich się znajdują normalnie komór­

ki rozrodcze wewnątrz ciała rodziców, 2) ja k ie zmiany mogą zachodzić w tych w arunkach pod w'plywem zmiany w arun­

ków zewnętrznych, wreszcie 3) stosunki wzajemne między komórkami rozrodcze- mi a pozostałem ciałem.

Zadanie olbrzymie i trudne do wyko­

nania ze względu na brak odpowiednich metod badania. Trudności je d n a k Przi­

bram się nie uląkł i zapowiada szereg badań doświadczalnych, będących już w toku, a mających na 'celu zbadanie przepuszczalności ciała zwierzęcego dla czynników zewnętrznych, których za Da- venportein wylicza osiem: 1) czynniki chemiczne, 2) wilgoć, 3) gęstość, 4) czyn­

niki mechaniczne, 5) ciężkość, 6) elek­

tryczność, 7) światło i 8 ) ciepło.

Dwie pierwsze z szeregu tych prac leżą przedemną.

Jed n a z nich 2), której autorem je st

V

Secerov, bada ciało salam andry plamistej

*) D ie U m w e lt des K eim plasm as. I H a n s P rz ib ra m . D as A rb e itsp ro g ram m , A rcb. f. E u tw - m ech. Tom 33. Zesz. 3—4. 1912.

2) D ie U m w e lt des K eim plasm as. I I . S lavko

V

SeceroY. D e r L ic h tg e n u ss im S a la m a n d ra - K or-

(7)

JM» 34 WSZECHSWIAT 585 p o 1 względem zdolności przepuszczania

światfa. Zdolność ta dla pewnych rodza­

jów promieni, ja k np. Rontgena, Becąue- rela, rodowych i t. p., oddawna j e s t zna­

na. Tu jed nak chodziło nie o te ich ro­

dzaje, gdyż dla naszej kwestyi mają one znaczenie podrzędne, lecz o promienie słoneczne, należące do czynników, m ogą­

cych uczestniczyć w przetwarzaniu ga­

tunków. W pierwszym szeregu doświad­

czeń badacz zabijał zwierzę, wyjmował wnętrzności, odcinał głowę i kończyny, rozprostowywał ciało na szkle, podkładał pod spód papier fotograficzny (papier do kopiowania) i, uszczelniwszy po bokach, aby przeszkodzić przenikaniu światła, eksponował. Ponieważ jednak tego ro ­ dzaju papier okazał się zbyt mało czu­

łym, badacz zastąpił go papierem bro- mosrebrnym, tak zw. papierem do w y­

woływania. Rezultaty otrzymane stw ier­

dzają, że spora ilość światła przenika przez ciało salamandry, gdyż już po j e ­ dnej sekundzie ekspozycyi badacz otrzy­

mywał fotogramy, wykazujące sczernie­

nie papieru. Plamom żółtym skóry, prze­

puszczającym światło więcej, aniżeli czar­

ne, odpowiadały miejsca ciemniejsze na fotografii, kręgosłup zaś zaznaczał się j a ­ ko ja s n a smuga, poprzecinana ciemniej- szemi paskami poprzecznemi (odpowia- dającemi miejscom połączenia kręgów).

Podobne fotogramy otrzymano również ze światłem elektrycznem.

D rugą seryę doświadczeń wykonano na zwierzętach żywych. W tym celu w rurki długości 1 — 1,5 cm, o średnicy

1 m m , wkładano zwinięty, a czułą stroną nazewnątrz zwrócony, kawałek papieru bromosrebrnego, poczem otwór rurki za­

klejano gumą. Rurki te przez niewielki otwór w boku zwierzęcia wsuwano na miejsce wyciętych gonad, poczem, albo czekano na zagojenie się rany, oczywi­

ście trzym ając zwierzę w ciemności i k a r ­ miąc je w świetle czerwonem, albo też ranę dokładnie uszczelniano i zwierzę zaraz w ystaw iano na światło dzienne lub

p er. A rch. f. E n tw m e c h . Tom 33. Zesz. 3 — 4.

1912 r.

elektryczne. Rezultaty otrzymane podo­

bne były do poprzednich; papier czerniał w krótkim przeciągu czasu. Oczywiście dla kontroli część zwierząt nie była wy­

staw iana na światło; w tych też razach papier pozostawał białym. Podobnych doświadczeń dokonano przeszło 1 00 i wy­

niki ich posłużyły do obliczenia „współ­

czynnika przenikania" światła.

v

W tym celu Secórov stworzył sobie skalę próbek poczerniałego papieru o roz­

maitych tonach, z któremi mógł poró­

wnywać tony papieru z ciała salamandry;

eksponował on papier przy lampie żaro­

wej o sile 5 świec przez i sekundę z od­

ległości 1, 2, 3, 4 i 5 metrów, oraz z od­

ległości 1 m etra przez 1, 2, 3, 4 i 5 se­

kund. Skala ta służyła mu do porównań i obliczeń.

Do obliczenia ilości przepuszczonego światła,' inaczej — „współczynnika prze­

nikania" badacz oparł się na prawie Bunsena i Roscoego, głoszącem, że j e ­ dnakowe stopnie sczernienia odpowia­

dają jednakowym iloczynom z pomnoże­

nia długości trw ania naświetlania (t i <,) przez chemiczną intensywność światła ( / i /i)> w myśl równania J t = Jttt . P o­

nieważ jednak niezawsze eksponowano w jednakowej odległości od źródła świa­

tła, w równanie to należy wprowadzić odległość (podług znanego prawa fotome- trycznego - L ~ = - ^ 2 , przez co o- trzym am y równanie: ^ -

Iloczyn więc otrzym any przez pomno­

żenie siły światła, padającego na próbkę papieru przez czas trw an ia ekspozycyi, podzielony przez kw adrat z odległości (lewa połowa równania), powinien być równy iloczynowi, otrzymanemu przez pomnożenie siły światła przenikającego do w nętrza ciała salamandry przez czas, podzielonemu przez kw adrat odległości salamandry od źródła światła (prawa strona równania). Oczywiście w rzeczy­

wistości tak nie jest, gdyż tkanki ciała absorbują pewną ilość światła, w skutek czego w danym razie prawa połowa ró­

wnania będzie zawsze mniejsza, aniżeli

(8)

586 WSZECHSWIAT JMŚ 34 lewa. Należy więc do rów nania w pro­

wadzić jeszcze jed n ę wielkość k , ozna­

czającą ilość światła absorbowanego po drodze przez tkanki. Otrzymamy więc równanie: - - = k , skąd łatwo

r 1 r i

już otrzym ać tę wielkość k , k tó ra nas właśnie obchodzi, a którą Secćrov nazwał

„współczynnikiem przenikania":

Tern równaniem się posługując, badacz obliczył, że do gonad przenika średnio V 173 część ilości światła, padającego na zwierzę, przyczem przez miejsca skóry zabarwione n a żółto przenika 3 — 4 razy więcej, aniżeli przez skórę czarną. Po­

nieważ ilość św iatła dziennego j e s t ogro­

mna, ułamek ten przypuszczalnie może w ystarczyć do bezpośredniego w ywoła­

nia zmian w komórkach rozrodczych.

Prawdopodobnie u zwierząt, hodowanych n a podłożu czarnem, ilość światła docho­

dzącego do gonad będzie mniejsza, ani­

żeli u zw ierząt n a podłożu dajm y n a to żółtem (jak np. w doświadczeniach Kam- m erera nad salamandrami), co może w y ­ ja śn ić wyniki doświadczeń Kammerera.

Oczywiście nie je st to pewnikiem, lecz badania nad tą k w estyą są już w toku.

P raca d ruga *), wykonana przez Cong- dona, zajmuje się k w esty ą wpływu te m ­ p eratu ry zewnętrznej na tem peratu rę ciała u zw ierząt stenotermicznych, czyli ciepłokrwistych. Dla zwierząt poikilo- termicznych, t. j. ta k zw. zimnokrwis­

tych, u których te m p e ra tu ra ciała zm ie­

nia się równolegle ze zmianami tem pe­

r a tu r y otoczenia, wpływ ten je s t oczy­

wisty, musimy więc przypuścić, że tu komórki rozrodcze mogą być przez ten czynnik dotknięte bezpośrednio. J a k się je d n a k ta k w esty a przedstawia u ciepło­

k rw istych, mieliśmy dotąd dość słabe pojęcie.

T h e surrcrandiDgs o f th e g e rm pl asm . I I I C ongdon. T he in te r n a l te m p e ra tu ro o f w arm - bloo d ed anim als (M us d eeu m a n u s, M . m usculus, M y o x u s glis) in a rtific ia l c lim a tes. A rch. f.

Entwmech. Tom 33. Zesz. 3—Ł 1912 r.

Doświadczenia były czynione na szczu­

rach, myszach i popielicach (Myoxus glis). Szczury hodowano w różnych te m ­ peraturach, w 16° i 33°, różnica więc tem ­ p e ratu r środowiska zewnętrznego wyno­

siła 17°. Tem peratura ciała, mierzona w kloace, wynosiła u pierwszych 36,2°, u drugich zaś 37,2°, czyli różnica tem p e­

r a tu r ciała równała się 1 °. Jeżeli prze­

niesiono szczury dorosłe z temperatury 16° do 5°, tem peratura ciała spadała o 1,8°, gdy przenoszono do 33°, podnosiła się o 1 , 6 °. Taką zmienioną temperaturę ciała Congdon obserwował w ciągu około dni 20 od chwili zmiany tem p eratu ry otoczenia. Jeszcze większe różnice za­

uważono w razie zmiany tem p eratu ry otoczenia u myszy, gdyż po przeniesie­

niu ich z 16° do 5° tem peratura ciała spadała o 3° (z 34,2° na 31,2°), podniesie­

nie zaś tem peratury środowiska z 16° do 25° wywoływało zmianę tem peratury ciała o 1,1° (podniesienie z 34,2° do 35,3°).

Robiąc je d n a k pomiary u szczurów, hodowanych w różnych temperaturach, w okresie . ich dojrzewania płciowego, Congdon nie mógł zauważyć żadnej ró­

żnicy w tem peraturze ich ciała. Tak ho­

dowane w temp. 16° ja k i 33° wykazy­

wały jednakow ą tem peraturę ciała 37,9°.

U myszy otrzymał wyniki podobne, gdyż różnica wynosiła tylko 0 , 2 °. Jedn ak w r a ­ zie nagłej zmiany tem peratury w tym okresie, np. obniżenia jej z 33° do 16°, otrzymał dla myszy różnicę 1 , 2 °, w r a ­ zie podniesienia zaś z 16° do 33° różni­

cę 0,7°.

Popielice, poddane działaniu tem p era­

tury podwyższonej (z 14° do 25°) w y k a­

zywały różnicę 0 , 8 °.

Pomiary więc wykazały dość znaczne zmiany tem p eratu ry ciała pod wpływem zmian zachodzących w środowisku, lecz pomiary te dają rezultaty t y l k > dla klo­

aki. Organy płciowe męskie, ją d ra , jak o bardziej zewnętrzne, są bezwarunkowo poddane zmianom znacznie większym, za to jajniki, umieszczone wewnątrz orga­

nizmu, zapewne mniejszym zmianom pod­

legają. Podczas dojrzewania płciowego zwierząt, tem p eratu ra ciała w środowis­

k u ta k ciepłem, ja k i chłodnem je s t j e ­

(9)

Ns 34 WSZECHSWIAT 587 dnaką, o ile je d n a k tem peratura środo­

wiska nie ulega zmianie. W razie prze­

ciwnym, bez względu na okres życia zwierzęcia, tem p eratu ra jego ciała ró­

wnież zmienia się, a wraz z nią i tem ­ peratura komórek rozrodczych.

Dwie te prace to tylko początek. O dal­

szym ich ciągu będę się starał informo­

wać czytelników Wszechświata, w miarę ich publikacyi.

W. Roszkowski.

Prof. dr. O. WILCKENS.

O W Y M I E R A N I U W I E L K I C H G R U P Z W I E R Z Ę C Y C H .

(Dokończenie).

W ydarzenia geologiczne, jednostronne ukształtow anie organów, nadm ierny p rzy­

rost wielkości ciała, nieodwracalność roz­

woju i stopniowy zanik zmienności—oto według poglądu wielu paleontologów przyczyny w ym ierania nie tylko poszcze­

gólnych gatunków i rodzajów, lecz i wiel­

kich grup zwierzęcych, rodzin i rzędów, ja k to my w naszej system atyce okre­

ślamy. Potężne dinosaury z czasów śre d ­ niowiecza naszej ziemi miały wyginąć przez swe olbrzymie rozmiary i ocięża­

łość, ponieważ wylewy morskie ograni­

czyły ich miejsca zamieszkania i przez to w płynęły ujemnie na ilość pożywie­

nia (pogląd ten Deperet uważa za dzie­

cinny, ponieważ, jego zdaniem, zawsze jeszcze pozostawały kolosalne przestrze­

nie lądowe, n a których gady mogły d a­

lej istnieć) lub też dlatego, że wyschły błota, w których żyło wiele z pośród nich. Co zaś dotyczę wymierania tych olbrzymich gadów specyalnie na teryto- ry u m A meryki północnej, to tu podają jeszcze inną przyczynę, niż te, które są sformułowane w wyżej podanych „pra- w ach“, mianowicie walkę o byt w ści-

słem tego słowa znaczeniu. W pojmo­

waniu D arwina wszystkie wpływy ze­

wnętrzne, przeciwko którym organizm musi się bronić zapomocą przystosow a­

nia się, należą do zakresu walki o byt.

Lecz jakże chętnie wyrażenie to bywa używane przez paleontologów w znacze­

niu węższem, mianowicie w znaczeniu wzajemnego pożerania się zwierząt I wła­

śnie dinosaury miały być przez ssaki wprost wytępione.

Miało się zaś to odbywać w sposób następujący. Przedstawicielami ssaków, mieszkających w końcu epoki kredowej w Ameryce północnej w tych dzielnicach, gdzie dinosaury w ciągu długich o k re­

sów średniowiecza w historyi ziemi wio­

dły „luksusowy, próżniaczy żywot“ nie­

ograniczonych władców, ja k się to o nich chętnie mówi, byty pewne małe zwie­

rzęta, mieszkające na drzewach. Ssaki te były wielce zwinne i, jako że miały względnie duży mózg, były według wszel­

kiego prawdopodobieństwa zmyślne, t. j.

posiadały te własności, których odmawia się dinosaurom, uznanym ogólnie za zwie­

rzęta leniwe, powolne i głupie, jako po­

siadające czaszkę bardzo małą i mózg o przecięciu niniejszem, niż rdzeń krę­

gowy w okolicy lędźwiowej. W sk u tek ruchliwości i zmyślności, pomimo małych rozmiarów ciała, ssaki te miały przynieść zagładę olbrzymim gadom. Ich dłuto­

wate zęby przodowe miały być p rzez n a­

czone do tego, by mogły nimi przebijać skorupę jaj gadów, któremi się chętnie żywiły. Przypomina to zwyczaje ichne- umona, który wypija ja ja krokodyle. Nie wiemy wprawdzie, czy dinosaury skła­

dały jaja, czy też, co je s t także bardzo możliwe, rodziły żywe potomstwo; jeżeli jed n ak przyjmiemy ten pierwszy przy­

padek, to byłaby to bądź co bądź droga, na której drobne • ssaki mogłyby zwal­

czyć dinosaury.

Istnieje jeszcze inny pogląd, według którego ssaki te miały odważnie i otw ar­

cie nacierać na olbrzymich wrogów, a mianowicie miały im na kark w skaki­

wać. Pogląd ten opiera się na tej p od­

stawie, że Triceratops, jeden z najosob­

liwszych północno - amerykańskich dino-

(10)

588 W SZECHSW IAT Nk 34 saurów kredowych, miał potężną tarczę

kostną na tylnej części czaszki, której miał nabyć n a s k u te k tego, że drobne ssaki posiadały niemiły zwyczaj w sk a k i­

wania gadom na kark i przegryzania im tętnic szyjowych. Doprawdy, mimowoli chciałoby się zapytać początkodawców tych śmiałych hypotez geologicznych:

czy panowie byliście naocznymi tego świadkami?

Paleontolog am eryk ań sk i Luli energicz­

nie przeczy tym wyjaśnieniom, dotyczą­

cym w ym arciu dinosaurów, i w yraża przekonanie, że w przyrodzie panuje r ó ­ wnowaga i nigdy je d n a g rupa zwierzęca nie wytępia innej grupy. A jednak, j a k ­ że często bywa podawana ta właśnie przyczyna w ym ierania tego lub innego rzędu, tej lub innej rodziny. Szczegól­

nie często w ym ieranie grup zwierzęcych składano na karb żarłoczności rekinów, tak np. im to przypisywano winę w y­

niszczenia ichtyosaurów.

Wszystkie te wyjaśnienia, opierające się na walce o byt, mają tę zaletę, że są miłe dla uszu ju ż przez sam swój ch a ­ r a k te r dram atyczny, lecz z drugiej stro- ny pozbawione są wszelkiej podstawy naukowej. I nietylko te w yjaśnienia za­

wodzą, ale zawodzą także i prawa, które głoszą Cope, Doiło, Rosa i Depóret, gdy chcemy zapomocą nich w ytłum aczyć w y­

marcie pewnej określonej g ru p y zwierzę­

cej. Hoernes w książce swej: „W ymie­

ranie gatunków i rodzajów, a także wię­

kszych grup św iata zwierzęcego i roślin­

nego praw a te uznał za w ystarczające do wyjaśnienia zjaw iska w ymierania zwierząt. (O w yjątkach, które i według poglądu Hoernesa należy inaczej w yja­

śnić, będzie mowa niżej). Zbadałem d o ­ kładnie je g o obszerne dzieło, by się prze­

konać, czy on lub też często przez niego cytowany D eperet przytacza choćby j e ­ den je d y n y k o n k retn y przykład, stw ie r­

dzający owe przyczyny w ymierania. Lecz nie znalazłem tego. 1 ani dla jednego rodu nie został tam ściśle przeprowadzo­

ny dowód, że przyrost wielkości łub wy- specyalizowanie się, lub nieodwracalność rozwoju, lub też redukcya zmienności doprowadziła go do tego stanu, który

odjął mu zdolność przystosowania się do pewnej określonej zmiany w warunkach życia

W tych warunkach, kiedy wszystkie próby wyjaśnienia nie dają zadowalają­

cych wyników, musiała wystąpić zrozu­

miała reakcya przeciwko nadaremnemu szukaniu poomacku przyczyn w ym iera­

nia wielkich grup zwierzęcych, i nie mo­

że nas dziwić, że zagadnienie to zaczęto trak to w ać z zupełnie innego punktu wi­

dzenia. Uczynił to Steinmann w książ­

ce: „Podstawy geologiczne nauki o po­

chodzeniu", której nawet liczni jego prze­

ciwnicy nie mogą nie przyznać ożywcze­

go wpływu na zainteresowanie paleonto­

logów w kwestyi spożytkowania ich wie­

dzy dla dobra teoryi descendencyi. S tein­

mann przecina węzeł gordyjski proble­

matu i wyjaśnia: Wymarcie wielkich grup zwierzęcych, o którem się tyle mó­

wiło i nad którego przyczynami przepro­

wadzało się tak wiele usilnych badań, je s t czemś zgoła nieistniejącem. Świat zwierzęcy dawnych czasów żyje i w cza­

sach obecnych; „les races des corps vi- y an ts su b sisten t toutes, malgre leurs va- riations".

To, że rasy organizmów mimo swej zmiany są trw ałe — to powiedział La- marck. Jak słusznie zaznacza Radl w swej historyi teoryi biologicznych, p rzed sta­

wiciele najrozmaitszych kierunków n a u ­ kow ych uważają Lam arcka za swego to ­ warzysza. I jeżeli niektórzy sądzą, że Lam arck, gdyby teraz żył, nie przyznał­

by się do teoryi pochodzenia, ogłoszonej przez Steinm anna, niechaj je d n a k nie z a ­ pominają o tem, że idee Steinm anna w niektórych punktach miały już bądź co bądź poważnych poprzedników. Mię­

dzy innemi dotyczę to punktu, mającego na celu wyjaśnienie zniknięcia amonitów w końcu formaeyi kredowej; wyjaśnienie to brzmi: w w arstw ach młodszych od kredow ych nie znajdujem y amonitów dlatego, że postradały one skorupę w b ie­

gu swego rozwoju.

J a k wiadomo, te tylko zwierzęta mogą

się zachować, jako skamieniałości, które

posiadają tw arde części, skorupy lub

szkielety. (W wyjątkowych tylko razach

(11)

M 34 WSZECHSWIAT 589 znajdujemy i inne zwierzęta w warstwach

geologicznych, ja k np. opisane przez Haeckla meduzy, które się zachowały w postaci odcisków w najdelikatniejszym mule). I to właśnie je st tym wielkim brakiem danych paleontologicznych, na k tórym opierają się uczeni, chcący po­

zostawić paleontologom zaledwie pod­

rzędne prawo do wspólpracownictwa w b u ­ dowie nauki o pochodzeniu. Prawdopo dobną zupełnie j e s t rzeczą, że pewna grupa zwierząt w biegu swego rozwoju traci tw arde części ciała i przez to staje się niezdolna do utrw alenia swych śla­

dów w w arstw ach ziemi. Z chwilą, gdy pewien ród zwierzęcy traci szkielet lub skorupę, musi się nam wydawać, że uległ zupełnemu wymarciu.

Zittel sądzi, że w w arunkach istnienia zaszły głęboko sięgające zmiany, które sprowadziły wyginięcie amonitów, inni badacze za przyczynę tego zjawiska uw a­

żają przyczyny wewnętrzne. Ed. Suess wyjaśniał ju ż jednak w roku 1870: Z gó­

ry wydaje się bardziej prawdopodobnem, że g rupa zwierząt tak bardzo rozpo­

wszechniona, tak bogata liczebnie i tak różnorodna, której tw arde części przytem w ta k silnym stopniu zmniejszają się w stosunku do rozmiarów ich ciała od czasu formacyi sylurskiej, nie dlatego znikła z rzędu skamieniałości, że w y ­ marła, lecz dlatego, że wydzielanie się tw ardych części z czasem w ogóle się przerwało. Mój pogląd, mówi Suess, skła­

nia się ku temu, że amonitydów nie n a­

leży uważać za zwierzęta wyginione. Za ogniwo, łączące am onity uskorupione i nieuskorupione (temi ostatniemi były­

by ośmionogi). Suess i Stein mann u w a ­ żają żeglarki, żyjący rodzaj ośmionogów, u których tylko samica posiada skorupę, i to skorupę, w ykazującą redukcyę, nie­

ma tam bowiem warstwy perłowej sko­

rupy amonitów, przez to samo niema więc oddzielających komory powietrzne przegród, które się składają właśnie z w arstw y perłowej. C harakterystyczna i u poszczególnych gatunków żeglarka nader rozmaita budowa skorupy dowo­

dzi, że mamy tu do czynienia nie z czemś nowonabytem, lecz z pewną pozostało­

ścią z biegu historyi rodowej, i choć n ie­

można przytoczyć wystarczającego do­

wodu dalszego istnienia amonitów w po­

staci dzisiejszych ośmionogów w równym stopniu, ja k i dowodu przeciwnego, i prze­

to można być tego lub innego o tem mniemania, to jed n ak przynajmniej co do ośmionogów stanąłbym stanowczo wraz z Suessem, Steinmannem i Hoer- nesem na tem stanowisku, że są to po­

tomkowie amonitów. Z większą jeszcze pewnością można oświadczyć się za twier dzeniem Steinmanna, że owego zupełnego wymarcia amonitów w końcu epoki trya- sowej (z wyjątkiem jakiegoś jednego lub dwu rodzajów), o którem mówią niektó­

rzy paleontologowie, w rzeczywistości wcale nie było i nie daje się ono zgoła utrzymać w razie naturalnego, genetycz­

nego grupowania form.

Trudniejszą atoli rzeczą dla S teinm an­

na je s t pozyskać uznanie dla swego po­

glądu, że i wielkie gady także nie były wymarły. Zagadnienie wyginięcia tej, tak charakterystycznej dla średniowiecza ziemi, gromady przedstawia olbrzymie trudności. Tak np. nie jesteśm y w s ta ­ nie podać zadowalającej przyczyny zni­

knięcia silnych rozpowszechnionych we wszystkich morzach gadów morskich.

Hypoteza Steinmanna, że ichtyosaury prowadzą dalszy żywot w postaci delfi­

nów, plesiosaury w postaci kaszalotów, thalattosaury w postaci wielorybów, smo­

ki latające w postaci nietoperzy — bywa po części zupełnie odrzucana. Nad hy- potezą zaś, przypuszczającą, że wielkie niezdolne do lotu ptaki, które dopiero człowiek był wytępił, są potomkami di- nosaurów o silnie zredukowanych przed­

nich kończynach, tych, które znamy już z formacyi tryasowej, żadnej jaszcze nie prowadzono wogóle dyskusyi.

Jak niekiedy wielokształtne grupy gi­

ną tylko dlatego, że w dalszym swym rozwoju przeobrażają się w inne formy i w ten sposób przestają istnieć w swych formach dotychczasowych, to wykazał Handlirsch na nader pouczającym przy­

kładzie. Opracował on mianowicie cał­

kowity m ateryał owadów kopalnych i uło­

żył dla tej gromady drzewo rodowe, od­

(12)

590 W SZECHSW IAT JV6 34 chylające się w znacznym stopniu od do­

tychczasowego. Paleodictyoptery g órne­

go węgla, różniące się od dzisiejszych owadów nader pierw otną organizacyą i często jeszcze zaopatrzone w jednę p a ­ rę małych skrzydeł na przedkarczu, są praowadami; z rozmaitych rodzin tych praowadów poprzez praprostoskrzydle, prakaraluchy, prajętki i t. d. rozwinęły się prostoskrzydłe, karaluchy, jętk i i t. d.

Paleodictyoptery ograniczają się jedynie do górnych w arstw węgla; wszelako nie w ym arły one, lecz żyją w inaczej upo­

staciowanych potomkach aż do naszych dni.

Steinm ann zna je d n ę tylko istotę na ziemi, k tó ra kroczyła drogą wyniszczania innych organizmów — człowieka. Czło­

wiek wytępił wielką zwierzynę epoki d y ­ luwialnej, a może i najmłodszej epoki okresu trzeciorzędowego. Jeżeli np. po­

myślimy o tej olbrzymiej ilości koni. k t ó ­ re zabił człowiek przedhistoryczny we Prancyi, jeżeli pomyślimy, j a k pustoszą- co wpływa polowanie narodów m yśliw ­ skich, które nie uznają żadnego okresu oszczędzania zwierzyny, możemy przyjąć ten pogląd bez zastrzeżeń. I istotnie o k a ­ zuje się, że w ytępieniu uległy właśnie wielkie zwierzęta, na które polowano, nie zaś ssaki drobniejsze. Zapewne* to jeszcze zagadnienia nie rozwiązuje; w celu w yjaśnienia przyczyn wymarcia wielu dużych ssaków okresu trzeciorzędowego nie możemy przytoczyć myśliwskiej dzia­

łalności człowieka, gdyż nie posiadamy dostatecznych dowodów, że człowiek w o­

góle istniał w owym okresie. I pośród zwierząt bezkręgowych znamy formy, których wymarcie nie poddaje się ob ja­

śnieniu żadnej z dotychczas w ym ien io ­ nych teoryj, włącznie z teo ry ą steinman- nowską. Jed n y m z najlepszych tego przykładów jest, mojem zdaniem, małż Inoceramus. Spotykamy go ju ż i w for­

macyi jurejskiej, i w młodszych kredo­

wych, w takiej p rzytem obfitości, że g a ­ tunki jego służą jak o skamienjałości prze­

wodnie dla danych formacyj. Znamy t e ­ go małża ze skamieniałości w szystkich częśc5 świata; ma on mocną, g rub ą sk o ­ rupę, sięgającą u niektórych g atu n k ów

wyżej 50 cm w przecięciu; ale nigdy j e ­ szcze nie znaleziono okazu Inoceramusa w okresie trzeciorzędowym, i obecnie niema też żadnego żyjącego jego przed­

stawiciela. Cóż mogło wpłynąć na w y ­ niszczenie tego małża na powierzchni ca­

łej kuli ziemskiej, w okolicach oceanu Spokojnego i Atlantyckiego, na północ­

nej i na południowej półkuli?

Wyznać musimy, że wobec znikania z powierzchni ziemi wielkich grup zwie­

rzęcych, stoimy niby przed zagadką, stoimy bowiem przed zjawiskiem, od któ­

rego istotnego, pełnego zrozumienia j e ­ steśm y jeszcze bardzo dalecy. Szczegól­

nie zaakcentować należy: wobec znikania wielkich grup zwierzęcych. Wymieranie bowiem gatunków, a nawet jeszcze ro­

dzajów można sobie objaśnić zapomocą tych zjawisk, które oznaczyliśmy mia­

nem prawa specyalizacyi drzew rodo­

wych, praw a nieodwracalności rozwoju, prawa ograniczonej zmienności, dalej za­

pomocą wydarzeń geologicznych lub pod­

dania się w walce z potężniejszym prze­

ciwnikiem, wreszcie zapomocą wytępie­

nia przez człowieka. Lecz wymieranie całych rzędów pozostaje problematem nierozstrzygniętym (poza temi zdarzenia­

mi, kiedy wymarcie j e s t tylko pozorne) nawet wtedy, gdy się nie ograniczamy do jednostronnego punktu widzenia, lecz stosujem y lub kombinujemy wszystkie próby wyjaśnień. P roblem at ten, pro­

blem at wykrycia przyczyn wymierania wielkich grup zwierzęcych, będzie w dal­

szym ciągu przedmiotem badań paleon­

tologii, tembardziej, że ma on istotne znaczenie dla kw estyi wykrycia sprężyn rozwoju organicznego i dróg oraz p rz y ­ czyn przekształcania się świata zwierzę­

cego.

Tłum. J. B.

(13)

JSIÓ 33 WSZECHSWIAT 591

Z A Ć M IE N IE S Ł O Ń C A ZA D W A L A T A .

W gpdzinach popołudniow ych ‘2 I-go sier­

pnia roku 1914 pasem 160 wiorst, szerokim przeciągnie przez L itw ę i U krainę całko­

w ite zaćm ienie słoń ca. Cały szereg dużych m iast będzie ją m ógł oglądać, a w ięc prze- d ew szystkiem W ilno, Mińsk i Kijów; dalej R yga ( i y s mili na południe od środka pa­

sa), Mitawa, D ynaburg, Ś w ięcian y, W ilejka (środek pasa); S łu ck Bobrujsk, Czernihów, Elizawet-grad. W ilno leży mniej szczęśliw ie, blizko południow ej granicy pasa; w yjątkow o zato uprzyw ilejow any będzie Mińsk, który znajdzie się w sam ym rdzeniu cienia k się ­ życa, z trw aniem zaćm ienia 2 m inuty 20 sekund. Zjawisko przyjdzie w nasze strony z północnych części N orw egii i Szw ecyi, poprzez w yspy AJandzkie, z U krainy zaś pójdzie na K rym i przez Morze Czarne do Turcy i W schodniej i P ersyi. W K rólestw ie w idoczne będzie ono jako zaćm ienie częścio­

we, mniej w ięcej tej siły, co tegoroczne k w ietn iow e.

7. Banachiewicz.

KRONIKA NAUKOWA.

Spostrzeżenia elektryczno-atmosferyczne podczas zaćmienia słońca z 17 kwietnia

1912 r. Podczas zaćm ienia słońca 17/IY 1912 r. pan C haureau m ierzył popierw sze in ten sy w n o ść pola elektryczno-atm osferycz- nego za pomocą aparatu registrującego, po- w tóre rozproszenie elek tryczn e zapomocą przyrządu E lstr a i Geitla („O bseryation sur 1’ó le c tric itś atm osphóriąue pendant 1’óclipse du 17 avril 1 9 1 2 “. Coinptes R endus, 154, 24, 1912 r.). Przyrząd registrufący funkcyo- nował bez przerw y od 9 do 20-go kw ietnia.

K rzyw a dla 17-go nie okazuje żadnego w p ły ­ w u zm niejszenia prom ieniow ania sło n eczn e­

go na w artość pola elek tryczn ego. W iado­

mo, że pole elek try czn e atm osfery ulega wahaniom dziennym . P ew ne wahania w ie­

czorne n iek tórzy badacze rozpatryw ali w zw iązku z zachodem słońca. Otóż rezultat n eg a ty w n y p. C hauveau, k tóry zresztą nie b ył niespodzianką, podaje w w ątpliw ość bez­

pośredni zw iązek pom iędzy prom ieniow a­

niem słonecznem a wahaniam i pola elek try ­ cznego atm osfery. N ieoczek iw an y zupełnie b ył w y n ik pom iarów rozproszenia elek try cz­

nego zapomocą przyrządu E lstra i G eitla.

Rozproszenie elektryczności dodatniej oka­

zało podczas zaćm ienia minimum, rozpro­

szenie zaś elek tryczn ości odjemnej — maxi- mum. Trudno znaleźć przyczynę tak iego zachowania się przew odnictw a pow ietrza.

Prom ieniow anie przenikliw e podczas zaćm ie­

nia m ierzył p. de Broglie („Sur 1’eclipse de Soleil du 17 avril et la radiation pónótran- te mesuróe par l ’ionisiation naturelle de l ’air en vas clo s.“ C. R. 154, 24, 1912).

Jak można było oczekiw ać, zaćm ienie słoń­

ca i ie okazało żadnego w p ływ u na prom ie­

niowanie przenikliw e.

Dr. J. S.

Dyspersya światła w próżni Badania C. Nordmanna nad (3 Perseusza i X Byka i G. A . Tikhoffa nad R T Perseusza i W W ielkiej N ied źw ied zicy pozw oliły tym u czo­

nym na w ygłoszen ie wniosków, dotyczących dyspersyi św iatła w próżni takiej, jaką m u ­ sim y sobie obecnie wyobrażać w przestrze­

niach m iędzygw iazdow ych; podobny w niosek był może trochę przedw czesny, lecz skąd­

inąd tak był ciek aw y, że astronom ow ie ocze­

kiwali dośw iadczeń dalszych i ściślejszych , któreby m ogły czy to obalić czy potw ier­

dzić podobne przypuszczenie. D ośw iadcze­

nia te zostały przeprowadzone nad gw iazda­

mi x x Łabędzia i W W ielkiej N ied źw ie­

dzicy przez d-ra Krona, który je ogłosił w j\g 65 „Publikaeyi obserw atoryum astro­

fizycznego" w Postdam ie (tom X X II, JMs'3, maj 1912): h yp oteza dyspersyi św iatła nie daje się zastosow ać do ty c h now ych badań.

Dr. Kron dodaje: „Uważam zw łaszcza za ryzyk ow n e wnioski, które chciał w yciągnąć C. Nordm ann ze sw ych badań nad A lgo- lem, jako w niosek z m ateryałów dośw iad­

czalnych niedostatecznycli i niedoskonałych, gd yż badania opierają się na pomiarach w y ­ konyw anych w interwalach czasu od 8 do 13 m inut, a w tyoh granicach w yznaczenie fotom etryczne pozwala oznaczyć z pewTną ścisłością jedno tylko minimum A lgola, nie- mówiąc już o w yznaczeniu odbyw ającem się w tak n iekorzystnych warunkach jak minimum X B yka, zaledw ie m ożliwego w ty ch ok oliczn ościach 14. Badanie gw iazd zm ien ­ nych w ysuw a się tedy na pierw szy plan w pracach astronom ów , wraz z hypotezam i, które należy wprowadzić dla w ytłum aczenia ich niepraw idłow ości.

H. G.

(La jNat.).

Rad w nowych gwiazdach. N iezw y k le ciekaw ą wiadomość otrzym ało niedawno b iu ­ ro A stronom ische N ach rich ten w Kolonii:

znaleziono podobno rad w N ow ej B liźniąt.

(14)

592 WSZECHŚWIAT AB 34

N ow a ta gw iazda została odkryta przed pa^

ru m iesiącam i. K iistn er kierow nik obserw a- toryum w Bonn znalazł w w idm ie N ow ej czarne linie uranu i em anacyi radu. P o ­ tw ierdzenie tej w iadom ości tem będzie c ie ­ kaw sze, źe obecność radu m ogłaby m ieć ważne znaczenie w tw orzen iu się ty c h gw iazd n ow ych.

H. G.

(La Nat.).

Ruchy Browna w gazach pod nizkiem ciśnieniem. T eorya E in stein a ruchów brow- now skich w gazach przew iduje niezależność ich od ciśnienia gazu. N iezależn ość tę od ciśnienia stw ierd ził p. Broglie w szerokich granicach: od 76 cm do 1 cm ciśnienia. R u ­ ch y brow now skie nie ustają naw et, g d y ci­

śn ien ie obniży się do 10 m m rtęci i są te ­ go sam ego rzędu w ielkości — choć nieco mniej ożyw ione — co pod ciśnieniem atm os­

fery cznem .

D r . J . S.

C. R . 1912.

Temperatura źródeł światła. L inie sp ek ­ tralne gazu okazują zaw sze paw ną — choć niew ielką — szerokość; każdą taką lin ię m o­

żna uw ażać za w idm o cią g łe o bardzo ma­

łej rozciągłości, zdefiniow ane przez krzyw ą przedstaw iającą rozm ieszczenie en ergii jako fu n k cy i dłu gości fali. Ową szerokość linii lord R ayleigh tłu m a cz y ł teoryą c y n e ty czn ą gazów: każda św iecąca cząsteczk a gazu w y ­ tw arza w praw dzie św ia tło praw ie ściśle m o­

n och rom atyczn e, jednakże w ed łu g teoryi cy- n ety cz n e j gazów cząsteczk i są w nieustan- nem , nieregularnem ru ch u i sk u tk iem teg o dłu gość fali św iatła w y sy ła n eg o przez nie doznaje, w ed łu g zasady D opplera, m odyfi- k acyi. Stąd pochodzi szerokość linij w idm o­

w ych . N a szerokość A rachunek daje wzór:

A = 0 ,8 2 . 10—6 . X 7/ 2L ' m

gd zie X oznacza d łu gość fali rozpatryw anej linii, T tem peraturę absolutną, a m masę cząsteczk i (odniesioną do atom u wodoru).

W rachunku dającym ten wzór nie są uw zględ n ion e zderzenia czą steczek pom iędzy sobą, ch oć i ow e zderzenia przyczyniają się do rozszerzenia linii spektralnej. W skutek gw a łto w n eg o n a g łeg o zderzenia się dw u czą ­ ste cze k zm ienia się też (na krótki czas) frek w en cy a , faza i t. p. św iatła w y sy ła n eg o przez czą steczk i, co pow oduje— jak to zro­

zum ieć ła tw o — rozszerzenie się linii sp e k ­ tralnej. O znaczm y przez At rozszerzenie linii sk u tk iem zderzeń, a przez A rozszerze­

nie skutkiem szybkości cząsteczek (na za­

sadzie D opplera), to teorya daje:

A1 r,* X

A T

gdzie L oznacza wolną drogę cząsteczek . W przypadku rur G eisslerow skich, gd zie c i­

śnienie jest rzędu w ielkości m ilim etra, dro­

ga wolna w ynosi blizko 100 [A, zatem sto ­ sunek — je st bardzo mały i efekt, w yw o-

JL j

łany przez zderzenia cząsteczek można za­

niedbać. Wzór A = 0,86.10~~6 .X 1/ ^

m pozw ala oznaczać tem peraturę źródła św ia­

tła, gd y się m ierzy w ielkości X i A. P o ­ m iary takie przeprowadzili Ch. P ab ry i H.

Buisson (C om ptes R endus 154, 19 i 21,

„Sur la largeur des raies sp ectrales et la production d ’interferences & grandę diffe- rence de m arche“ i „Sur la tem pórature des sources de lumi&re“). U żyw ali oni ru­

rek napełnionych rozrzedzonym helem , n e­

onem , kryptonem i znaleźli, że tem peratura gazów św iecą cy ch w ow ych rurkach sk u t­

kiem prądu elek tryczn ego przez nie prze­

p ływ ającego, równa się mniej więcej tem ­ peraturze otoczenia i to naw et w przypad­

ku, gdy rurka się znajdowała w pow ietrzu ciek łem . Dla lam py Coopera i H ew itta tą samą m etodą otrzym ali tem peraturę około 1 200° O, dla łu k u św ietln ego pod nizkiem ciśnieniem — 2 400° C. Ciekawe je s t zasto­

sow anie do widma słonecznego. Gdy przyj­

m ujem y tem peraturę T za znaną, można w ed łu g wzorów p ow yższych ob liczyć szero­

kość A linii. Dla tem peratury słońca P a ­ bry i Buisson przyjęli T — 6 000° (w artość otrzym aną na podstaw ie wzoru W iena Xm T = 2 940 [i 1°0 — gdzie Xm oznacza ową d łu gość fali św iatła, na który przypa­

da m axim um in ten syw n ości) i w ten sposób obliczyli A dla linii C, F , D i porównali z szerokością A ty ch że prom ieni obserw o­

waną wprost. N astępująca tabelka daje ze­

staw ien ie w artości w yrachow anych z war­

tościam i obserwowanom i.

0,96 0,75 0,160 (D ,) 0,175 ( « ,) 0,170.

Z godność jest bardzo dobra i potw ierdza w artość tem peratury słońca T — 6 0 0 0 ° C otrzym aną na innej drodze.'

L in ia P ie rw ia

ste k X

oaen w y ra ch o

w ana

C H 6563 0,90

F H 4861 0,58

D

f N a l F e

5893 0,165

4400 0,068

D r . J . S .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Oba więc w ydarzenia przez żaden w y ­ bór układu odniesienia nie mogą być sprowadzone do zbiegania się w prze­.. strzeni, lecz mogą być sprowadzone do

rzały rytmicznie, to możemy bądź to otrzymać szereg skurczów pojedyńczych zupełnie prawidłowo skończonych, bądź też — o ile podniety będą dostatecznie

powszechnione je s t mniemanie, że organ niefunkcyonujący musi zaniknąć. Na to można odpowiedzieć, że organ ten u tr a ­ cił swą zdolność normalnego funkcyono-

walająco, o ile przyjmiemy założenie, że ciała zbudowane są z atomów jedn ak o ­ wych: ciała różniłyby się tedy jedynie ilością atomów w sobie zawartych.

giczny zwykle polega albo na tem, że się zwierzę obserw uje w w arunkach o ile możności zbliżonych do jeg o normalnych warunków życia, a tylko wprowadza

łać rozwój normalny tych organów u ka- strata, jeżeli implantuje mu się gruczoły tej samej płci do worków limfatycznych, albo zastrzykuje kilka razy miazgę z

począł się bardzo ożywiony wzrost na wszystkich pączkach bocznych. Rozwój liści odbywał się bez przerwy przez całą zimę i dotąd okres spokoju nie

Badał on zachowanie się porostów podczas zetknięcia się ich brzegów i doszedł do wniosku, że porosty, spotkawszy się, już się dalej po skale nie