• Nie Znaleziono Wyników

.Nk 3 0 (1673). Warszawa, dnia 28 lipca 1912 r. Tom X X X I.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ".Nk 3 0 (1673). Warszawa, dnia 28 lipca 1912 r. Tom X X X I."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

.Nk 3 0 (1673). Warszawa, dnia 28 lipca 1912 r. Tom X X X I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA TA". j PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W Warszawie: roczn ie rb. 8, kwartalnie rb. 2.

Z przesyłką pocztową roczn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5.

W Redakcyi „W szechśw iata" i we w szystk ich księgar­

niach w kraju i za granicą.

R edaktor „W szechświata'* przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i cod zien n ie od god zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

A d res R ed a k cy i: W S P Ó L N A jsfe. 37. T elefon u 83-14.

S Z Y B K O Ś Ć R E A K C Y J C H E M I C Z ­ N Y C H G A Z Ó W .

Zmieszajmy (w roztworze) dwa ciała A i B, które reagu ją między sobą che­

micznie i tworzą — powiedzmy-r-ciało C, to owo ciało C nie powstanie n a ty c h ­ miast po zmieszaniu się ciał A i B, ale potrzeba na to pewnego czasu. N akreśl­

my ilość substancyi C ja k o funkcyę cza­

su t od chwili zetknięcia się ciał A i B, to otrzym am y mniej więcej krzywą fig. 1. ;

Ilość produktu C rośnie 7, początku szyb­

ko, potem coraz powolniej i zbliża się asymptotycznie do wartości końcowej. .

Szybkość reakcyi chemicznej z począt­

ku stosunkowo duża, maleje stopniowo, w miarę tego, ja k ubyw a ciał A i B, by wreszcie spaść do zera. Podstawowa za­

sada cynetyki chemicznej daje dla reak ­ cyi chemicznej: A -\- B -* C równanie:

Szybkość reakcyi = K . CA . CB, gdzie K oznacza współczynnik proporcyonalno- ści, CA — koncentracyę ciała A, CB — koncentracyę ciała B, czyli słowem: szyb­

kość reakcyi chemicznej je s t proporcyo- nalna do koncentracyi ciała A i równo­

cześnie do koncentracyi ciała B, t. j. do J iloczynu z obu koncentracyj. Z powodu przemiany ciał A i B w ciało C koncen- tracya ciał A i B się zmniejsza i dlate­

go to w miarę postępu reakcyi chemicz­

nej A -)- B -» C jej szybkość się zmniej­

sza. Przypuśćmy, że reakcya chemiczna odbywa się według wzoru 2 A - \ - B C , to jest, że 2 molekuły ciała A i jedna molekuła B tworzą jednę molekułę ciała C, w takim razie cynetyka chemiczna daje równanie:

Szybkość reakcyi = K . ( C \ ) 2. CB- W o­

góle szybkość reakcyi chemicznej w y ra­

żonej wzorem:

M1 • -^1 “b n2 • ^2 4" •" H" ■ A m — > n /.

; równa je s t = K. (CAl) nl. (6'A2)"2. (C*,)"3...

(2)

516 WSZECHSW IAT Ma 30

Analiza m atem atyczna ;ego równania I daje dokładnie przebieg cały danej r e a k ­ cyi, a porównanie w yrachowanego p r z e ­ biegu z przebiegiem rzeczywistym p o ­ zwala stwierdzić, czy w danym przypad­

ku podstawowe prawo cynctyki chem icz­

nej zostało sprawdzone lub nie. Kiedy reak cye w cieczach w edług dotychcza­

sowych spostrzeżeń bardzo dokładnie spraw dzają zasady cynetyki chemicznej (tuk zw. prawo „działania m a s “ Guldber- ga i Waagego), to w reakcyach chemicz­

nych gazów spotykano wielkie zboczenia.

I ta k np. Lemonie badał dokładnie prze­

bieg reakcyi H3 -J- I2 = 2 H I i znalazł sprzeczności z teoryą. Podobnie ma. się rzecz z reakcyami:

2 H, + 0 2 = 2 H 20 2 CO + 0 2 = ‘2 C 0 2.

Wobec owych sprzeczności doświad­

czenia z teoryą należy się zapytać: czy cynetyki chemiczne] niemożna stosować do reakcyi gazów, czy może raczej ist­

nieją w reakcyach chemicznych gazów pewne czynniki zakłócające, które powo­

dują owe zboczenia od teoryi, a które k ry ją się przed większością badaczów.

Kwestyę tę rozstrząsa dokładnie E. Bri- ner w rozprawie „Recherches sur quel- ques vitesses de rćaction en tre corp. ga- zeux“. Contribution h la ąuestion des „faux equilibres“ chimiąues. (Jo u rn al de Chi- mie Physiąue. Tom X, 1912) i dochodzi do rezultatu, że i reakcye chemiczne g a ­ zów nie sprzeciwiają się zasadom cy ne­

ty k i chemicznej, że jed n ak zajścia p o d ­ czas reakcyj gazowych są bardziej zło­

żone, niż to naogół dotychczas przyjm o­

wano. Już Bodenstein, który k o n ty n u o ­ wał pomiary Lemoinea szybkości r e a k ­ cyi H2 -j- I2 = 2 H I, stwierdził, że szkla­

ne ściany naczynia, w którem reakcya się odbywała, adsorbowały małe, lecz nie znikome ilości H I. Stąd wynikały n ie­

dokładności pomiarów i okazało się, że uwzględnienie owej okoliczności p ro w a­

dzi do doskonałej zgodności e k sp ery m e n ­ tu z teoryą.

Briner zajmuje się między innemi re- akcyą: 2 H 2 -f- 0 = 2 H 20. Reakcyą tą na pozór bardzo prostą zajmowało się

j

wielu badaczy, między innemi v a n ’t Hoff, W. Meyer i jego uczniowie Krause, Aske- nazy, Frey er i Raum. Eksperymentato- rowie ci znaleźli, że część mieszaniny wybuchającej, ja k a w danym czasie prze­

mienia się w wodę, wahała się pomiędzy 20 a lOO°/0, choć w arunki doświadczeń

■były w różnych przypadkach możliwie identyczne. Bodenstein, który się też tą reakcyą zajmował, wykazał, że i w tym przypadku ściany naczynia w ywierają znaczny wpływ na przebieg reakcyi. B ri­

ner badał wpływ ciśnienia i te m p e ra tu ­ ry na szybkość owej reakcyi i znalazł, że przebieg reakcyi zbyt je s t n ie re g u lar­

ny i zawiły, by tu można stosować pro­

ste równania cynetyki chemicznej. W y ­ chodząc z prawa działania mas, należa­

łoby się spodziewać, że szybkość r e a k ­ cyi będzie rosła ze wzrostem ciśnienia, gdyż im wyższe ciśnienie, tem większa koncentracya składników ze sobą r e a g u ­ jących. (W przypadku reakcyi 2H 2-j-03=

2 H 20 zdwojenie ciśnienia musiałoby w y­

wołać prawie ośmiokrotne pomnożenie szybkości reakcyi). Tymczasem Briner zauważył, co następuje. Pod ciśnieniem

! atmosferycznem i w temperaturze 400°, część mieszaniny wybuchającej, która się w ciągu dnia przemieniała w wodę, wynosiła l , l ° / 0; pod ciśnieniem zaś 300 atmosfer i w tejże tem peraturze 400°

; wynosiła 1,2$, a więc prawie to samo, co pod ciśnieniem 1 atmosfery. Briner tłumaczy to w ten sposób, że nietylko tem peratura i ciśnienie ale i ko n tak t g a ­ zów ze ścianami naczynia stanowi czyn­

nik przyśpieszający reakcyę. Giiy daną masę gazu zgęszczamy, to powierzchnia ściany naczynia, z którą owa m asa je st w zetknięciu, stosunkowo się zmniejsza;

choć więc z jednej strony podwyższenie ciśnienia zwiększa szybkość reakcyi, to z drugiej strony zmniejszenie powierz­

chni zetknięcia gazu ze ścianą naczynia zwalnia reakcyę. W doświadczeniach Brinera mieszanina w ybuchająca znajdo­

wała się pod ciśnieniem atmosferycznem w kontakcie z 80 cm2 ściany naczynia, gdy tymczasem ta sama masa mieszani­

ny pod ciśnieniem 300 atmosfer znajdo­

wała się w kontakcie ledwo z 4 cm 3 ścia-

(3)

JNfa 30 W SZECHSWIAT 517

ny. Bodenstein przypuszcza, że k a ta li­

tyczne działanie szkła naczynia je s t tak duże, iż w pobliżu ścian naczynia reak ­ cya odbywa się prawie natychmiastowo, że zatem mierzona szybkość reakcyi je s t przedewszystkiem od tego zależną, ja k szybko cząsteczki gazu dyfundują z w nę­

trza naczynia ku jego ścianom.

Dalej — w edług Brinera — należy zwa­

żyć następującą okoliczność. W miarę postępu reakcyi 2 H 2 -f- 0 2 = 2 H20 w y­

tw arza się w naczyniu para wodna, a część jej skrapla się — w pewnych tem p eraturach — na ścianach naczynia, tworząc w ten sposób delikatne warstwy powierzchniowe. W arstwy te utrudniają cząsteczkom gazu dostęp do ścian naczy­

nia i zmniejszają w ten sposób k atali­

tyczne działanie szkła. Stąd pochodzi komplikacya przebiegu reakcyi, trudno dająca się kontrolować rachunkiem. Stąd też pochodzi, że reakcye gazowe, odby­

wające się regularnie w temperaturach wysokich (w których owe w arstw y po­

wierzchniowe nie powstają), stają się nieregularnem i w tem peraturach niż­

szych. Uwzględnijmy następnie, że po­

między szkłem naczynia a gazami w niem się znajdującemi zachodzą też reakcye chemiczne — i tak Hślier poznał, że wo­

da pow stająca w naczyniu szklanem z mieszaniny wodoru i tlenu była alka­

liczna — a zrozumiemy, w ja k wysokim stopniu ściany naczynia modyfikują i za­

kłócają przebieg reakcyi. Jeśli tedy na reakcye gazów będziemy zapatrywali się, jak o na reakcye chemiczne w ośrodkach niejednorodnych, to nieregularności i zbo­

czenia obserwowane znajdują w yjaśnie­

nie naturalne.

D r. J . S.

S K U R C Z D O W O L N Y M IĘŚNIA .

Obserwacye nad mięśniami wyciętemi z organizmu w ykazują nam istnienie dwojakiego rodzaju skurczów. Jeden z nich powstaje wtedy, kiedy przez mię­

sień lub przez nerw przebiega podnieta

krótkotrwała, np. prąd elektryczny in­

dukcyjny, wyładowanie kondensatora i t. p.; cecha charakterystyczna takiego skurczu pod względem mechanicznym polega na tem, że skurcz doszedłszy szczytu swego przechodzi bezpośrednio w rozkurcz, innemi słowy, niema tak ie­

go okresu, w ciągu którego mięsień po­

zostawałby w stanie niezmiennym, choć­

by pozornie. Taki skurcz nosi nazwę pojedyńczego. Jeżeli podniety, wywołu­

jące skurcz pojedyńczy, będą się powta­

rzały rytmicznie, to możemy bądź to otrzymać szereg skurczów pojedyńczych zupełnie prawidłowo skończonych, bądź też — o ile podniety będą dostatecznie częste — skurcze zaczną się zlewać ze sobą, mięsień będzie drgał, kurczył się i wydłużał, niemogąc dojść do stanu cał­

kowitego spoczynku. Wreszcie podniety mogą stać się tak częstemi, że mięsień, raz się skurczywszy, w ty m stanie już trw ać będzie i nic na oko nie okazuje, żeby ten nowy stan powstawał ze zlania się skurczów pojedyńczych. Taki skurcz nosi nazwę skurczu tężcowego czyli tęż­

ca; o ile zaś poszczególne drganie czyli skurcze pojedyńcze są jeszcze dostrze­

galne, mówimy wtedy o tężcu niezupeł­

nym. Z wielu doświadczeń wynika, że dla otrzymania tężca zupełnego w mię­

śniach żaby trzeba 20 podniet na sek u n ­ dę; u innych mięśni ta liczba może tro­

chę się różnić. Porządek wielkości zo­

staje zawsze ten sam.

Już dawne obserwacye i badania za­

pomocą metod mechanicznych dowiodły, że skurcze dowolne, naw et najszybsze, mają zawsze ch arak ter tężcowy, innemi słowy do mięśnia w stanie skurczu do­

wolnego muszą dochodzić im pulsy r y t ­ miczne z układu centralnego. Znalezie­

nie tego ry tm u oddawna było celem wy­

siłku wielu badaczów, gdyż ważne p y ta­

nia z dziedziny fizyologii nerwów i mię­

śni związane były z tą sprawą. Kwestyą jed n ak była do rozstrzygnięcia trudna, głównie z powodu b rak u metod. Już Helmholtz czynił w tym kierunku wy­

siłki. Zauważył mianowicie, że mięsień w stanie skurczu tężcowego wydaje p e­

wien bardzo słaby ton; genezę tego tonu

(4)

518 WSZECHSW IAT No 30

łatwo zrozumieć, jeżeli uprzytom nim y so­

bie na zasadzie tylko co opisanych do­

świadczeń, że mięsień wr tężcu w ykony- j wa drgania. Rzeczą j e s t ja sn ą , że o ile nam się uda określić wysokość tonu mię­

śniowego, tem samem będziemy znali ilość drgań mięśnia w jednostce czasu, a więc ry tm unerwienia. Ton mięśnio­

wy można słyszeć na sobie samym w ci­

szy zupełnej zaciskając powieki, albo ści­

skając mięśnie ziejące; na innych osob­

nikach można słyszeć ton mięśniowy przykładając ucho bezpośrednio lub z po­

mocą steloskopu (mały przyrządzik u ży ­ w any przez lekarzy do osłuchiwania to ­ nów serca i płuc) do mięśni dwugłowych ramienia, znanych może lepiej pod ła c i ń ­ sk ą nazwą „Biceps“ brachii. J e d n ak to­

ny te są bardzo słabe i nizkie, to też nawet ludzie o słuchu nadzw yczajnie wy- subtelnionyin nie mogą dokładnie ozna­

czyć ich wysokości i rezultaty tą drogą osiągane m ają w artość niemal równą zeru.

Dopiero w ostatnich latach spraw a ta i stała się zasadniczo możebną do rozwią­

zania, a n aw et już została rozstrzygnię- | ta, przynajm niej w zarysach ogólnych, a stało się to skutkiem postępu metod badania elektrycznego. A żeby jednak zrozumieć cały bieg badań, musimy od- biedź nieco od głównego te m a tu i zwró cić się do pewnych danych elektrofizyo- logii. Już koło połowy ubiegłego s tu le ­ cia Du Bois Reymond wykazał, że w m ię­

śniu i nerwie podczas skurczu rozegry- wrają się zjawiska elektryczne. Uczeń jego H erm ann wprowadził pewien ład w zawiłą dziedzinę tych zjawisk, w y k a ­ zawszy, że ta część mięśnia łub nerwu, która w danym momencie je s t fizyolo- gicznie czynna, je s t elektroodjem na w po rów naniu z częściami spoczywającemi.

W yobraźm y sobie teraz, że dwa p u n k ty m ięśnia lub n erw u połączymy z galwa- nometrem; o ile mięsień j e s t w spoczyn­

ku i nigdzie nieuszkodzony, wtedy prą du w galwanom etrze nie będzie. Jeżeli teraz mięsień n a jed n y m końcu podraż- nimy, to owa okolica stanie się elektro- odjem ną i ten stan czynny a zarazem elektroodjemny będzie wędrował wzdłuż

mięśnia z prędkością równą prędkości przewodzenia danej tkanki. W pewnym momencie ta fala elektroodjemna dojdzie do pu n k tu bliższego połączenia z galwa- nometrem; w ted y w nim w ystąpi prąd elektryczny. Po pewnym czasie to m iej­

sce elektroodjemne dojdzie do drugiej elektrody galwanom etru i znowuż w nim wystąpi prąd, ale ja k łatwo zrozumieć, kierunek tego prądu będzie przeciwny niż poprzedni. W ten sposób otrzym a­

my ta k zwany prąd dwufazowy czyli dwa bardzo krótkotrwałe przeciwne so­

bie prądy. Jeżeli, j a k to zachodzi w sk u r­

czu tężcowym, podniety będą rytmicznie następowały po sobie, to w galwanome­

trze otrzym am y szereg prądów dwufazo­

wych, z których każdy odpowiada jednej podniecie. Gdyby się nam udało zliczyć częstość tych prądów podczas skurczu dowolnego, to mielibyśmy rozwiązane zagadnienie jego rytmu. Przez długi czas rozumowanie to miało charak ter niejako teoretyczny; nie znaliśmy bo­

wiem przyrządów, któreby bezpośrednio mogły wskazywać ta k szybkie i słabe zmiany prądu. To też udało się zaled­

wie stwierdzić zasadniczą słuszność tych poglądów, uciekając się nieraz do ge­

nialnych sztuczek doświadczalnych; za­

wiodły je d n ak wszelkie próby stosowa­

nia tych prądów dwufazowych jako m e­

tody do badania wielu zjawisk nerwowo mięśniowych. Dopiero wynalezienie elek- tro m etru włoskowatego i ostatecznie gal- w'anometru strunowego umożliwiło b ad a­

nia. Nie p rag n ę wchodzić w szczegóły budowy tych przyrządów, zaznaczę tylko że galwanom etr strunow y jest w zasa­

dzie przyrządem nadzwyczaj prostym.

W polu bardzo silnego elektromagnesu znajduje się nader cienka nitka k w a r­

cowa powleczona srebrem. Z chwilą gdy po nitce tej płynie prąd, dokoła niej roz­

wija się pole elektromagnetyczne; w r e ­ zultacie pod działaniem poła magnesu i nitki, ta ostatnia przesuwa się prosto­

padle do linii sił magnesu bądź w jednę, bądź w drugą stronę, zależnie od k ieru n ­ ku prądu. Ruchy te są bardzo szybkie;

w czasie równym drobnemu ułamkowi

sekundy nitka przyjmuje położenie od­

(5)

Are 30 W SZECHSW IAT

powiadające sile prądu przepływającego po niej. W tej formie je d n a k galwano- m etr strunow y niewielkie oddałby nam usługi. Dopiero w połączeniu z ap ara­

tem fotograficznym stat się nieodzownem i niezastąpionem narzędziem dla współ­

czesnego fizyologa. Rzucamy mianowi­

cie obraz jednego pun k tu nitki na szyb­

ko poruszającą się kliszę, i otrzymać możemy krzyw ą ilustrującą dokładnie przebieg prądu płynącego przez galwa- nometr. Jeżeli prądem, którego przebieg zapisujemy, będzie prąd mięśniowy dwu­

fazowy, to wtedy na kliszy ujrzymy od­

chylenie n itk i w jednę stronę, a zaraz potem w stronę przeciwną, poczem n a ­ stępuje spoczynek.

Nie będę się wdawał tutaj w różne zagadnienia elektrofizyologii, które tą metodą badać można; dziś chciałbym zwrócić uwagę tylko na skurcze dowol­

ne mięśni ludzkich.

Liczne badania, przedewszystkiem Pi- pera w Berlinie, wykazały, że najw ygod­

niej badać te zjawiska na grupie zgina- czy przedramienia. Dla odprowadzenia prądu do galwanom etru używać trzeba elektrod niepolaryzujących się. W tym celu bierzemy dwa lejki szklane, pięcio- centym etrowej średnicy; szerszy otwór zaciągamy pęcherzem, wnętrze napełnia­

my nasyconym roztworem siarczanu cyn­

kowego i przez szyjkę wstaw iam y p rę­

ciki cynkowe, połączone z galwanome- trem. E lektrody te umieszczamy na we­

wnętrznej powierzchni przedramienia, górną o jak ie 15 cm poniżej staw u łok­

ciowego, dolną zaś jeszcze o kilkanaście centym etrów niżej. Przedewszystkiem trzeba rozstrzygnąć pytanie, czy w tych w arunkach uda się nam obserwować prąd dwufazowy, a w ty m celu trzeba konie­

cznie wywołać skurcz pojedynczy. Po­

nieważ, ja k to już wyżej wspominałem, je s t on produktem sztucznym, którego unerwienie dowolne nie daje, więc trz e ­ ba się uciec do sztucznego podrażnienia elektrycznego. W tym celu jednę elek­

trodę od cewki indukcyjnej przykładamy do pleców, a d ru g ą —małą—do tego miej­

sca na ramieniu, gdzie blizko pod skórą przechodzi nerw odpowiedni. W razie I

odpowiedniej siły prądu otrzymujemy w tych warunkach skurcze pojedyńcze, a jednocześnie -galwanometr wykazuje obecność typowego prądu dwufazowego, trwającego V50 sekundy. Jeżeli elektro­

dy galwanom etru przeniesiemy wyżej, umieszczając jedn ę tuż pod łokciem, a drugą blizko od niej, to również otrzy­

mamy w warunkach powyższych prąd dwufazowy. Z porównania kierunku p r ą ­ dów w obu doświadczeniach wysnujemy przytem wniosek, że w pierwszem pod­

nieta szła od góry do dołu, a w dru- giem — od dołu do góry. Ten stan rz e ­ czy można wytłumaczyć, przypuszczając, że zakończenia nerwowe w mięśniach zginaczach leżą mniej więcej w odległo­

ści jednej trzeciej długości całego p rzed ­ ramienia, licząc od góry. Jeżeli elektro­

dy prowadzące do galwanometru umie­

ścimy po obu stronach tego równika nerwowego, to otrzymamy nieprawidłowe prądy, które jed n ak na zasadzie faktów poprzednio opisanych łatwo wytłumaczyć można. Jeżeli teraz umieścimy elektro­

dy galwanom etru poniżej równika n er­

wowego i będziemy fotografowali ruchy nitki, t. j. prądy czynnościowe, podczas skurczu dowolnego, to zauważymy za­

wsze jeden i ten sam ch arakterystyczny rytm: 50 prądów dwufazowych na sekun­

dę. Między prądam i niema okresu spo­

czynku, co je s t rzeczą do zrozumienia łatwą, jeżeli sobie przypomnimy, że prąd dwufazowy trwa mniej więcej V50 sekun­

dy, ja k to ju ż wspominaliśmy poprzed­

nio. Badając bliżej skurcz n atu raln y stwierdzamy przedewszystkiem, że ów ry tm je st niezależny od siły skurczu.

Dla słabych skurczów otrzymamy prądy słabsze, odchylenie nici mniejsze, ale ró­

wnież będzie ich 50 na sekundę.

Jeżeli będziemy bliżej się przyglądali krzywej prądów czynnościowych skurczu dowolnego, to zauważymy na niej prócz fał głównych jeszcze inne znacznie słab­

sze, tworzące tylko małe jakby niepra­

widłowości na rytm ie zasadniczym. Zro­

zumienie ich też nie je s t rzeczą trudną.

Wszak mięsień składa się z wielkiej liczby pojedyńczych włókien mięśnio­

wych i każde z nich je st siedliskiem

(6)

520 W SZECHSW IA T JSIe 30

prądów czynnościowych. Ów prawidłowy opisany poprzednio prąd dwufazowy mię­

śnia możliwy j e s t tylko wtedy, gdy stan czynny szeregiem, prawidłowo, biegnie po w szystkich włóknach. Gdyby było inaczej, galw anom etr w ykazyw ałby ru ­ chy nieprawidłowe, niedające się zanali­

zować. Otóż widocznie podczas skurczu dowolnego — większość włókien przew o­

dzi sta n czynny jednocześnie, je d n ak niektóre o trzym u ją impulsy nerwowe nieco wcześniej lub później i dają po­

czątek ty m d robnym nieprawidłowościom.

Obserwacye n ad różnymi osobnikami dowodzą, że ry tm ten mięśniowy niewiel kim tylko ulega wahaniom; na 30 osob ników w wieku od 25 do 70 lat nie zn a ­ leziono ry tm u niżej 47 na sekundę, u j e ­ dnego było 54 — 56, a u innego naw et

■55—58 prądów na sekundę. Różne m ię­

śn ie tegoż samego osobnika w ykazują też ry tm bardzo mało się różniący. P o­

nieważ i u królika znaleziono zjawiska takież same, można przeto twierdzić, że u zw ierząt ssących podczas skurczu do- | wolnego mięsień otrzym uje od 40 do 60 podniet n a sekundę.

Pozostaje nam jeszcze rozpatrzeć kilka przypadków szczególnych.

Przedew szystkiem ja k i c h a ra k te r mają bardzo szybkie skurcze? Otoż galw ano ­ m e tr stru n o w y raz jeszcze dowiódł, że są skurcze tężcowe; najkrótsze, ja k ie do­

tychczas udało się obserwować, miały 3—4 prądy dwufazowe, ale ry tm wynosił również 50 na sekundę. Ciekawe bardzo wyniki dały obserwacye nad zmęczeniem;

okazało się, że ry tm się w ted y zmienia, może opadać do 35 na sekundę. Przy- tem w y stęp u ją nieprawidłowości w p rą

j

dach wskazujące, że obecnie impulsy przychodzące z u k ład u nerwowego już nie m ają tej precyzyi, co w stanie z w y ­ kłym, że podniety nie biegną ju ż szere­

giem po w łóknach mięśniowych.

Ażeby niejako spraw dzić obserwacye poprzednie, trzeba jeszcze zbadać tężec sztuczny, t. j. o trzy m y w an y przez szyb­

ko po sobie n astęp u jące podniety elek ­ tryczne. Otóż jeżeli liczba podniet b ę­

dzie mniejsza niż 50 n a sekundę, to m ię ­ dzy poszczególnemi prądam i dwufazowe-

mi będą paUźy, kiedy nitk a galwanome*

tru będzie w spoczynku. Jeżeli rytm podniet wynosi od 50 do 150 na sek u n ­ dę, to otrzym ujem y tyleż prawidłowo rozwiniętych prądów czynnościowych.

W granicach od 150 do 3f>0 podniet na sekundę p rądy cżynnościowe stają się nieprawidłoWemi i nieraz liczba ich nie odpowiada liczbie podniet. Skoro p rze­

kroczym y 300, to otrzym amy prądy czyn­

nościowe bardzo nieprawidłowe; liczba ich jUż nie odpowiada rytmowi podniet, ale wynosi około 250 na sekundę, w aha­

ją c się w bardzo znacznych granicach.

Z porównania krzywych skurczów do­

wolnych i tężca sztucznego wynika, że największe podobieństwo między niemi je s t wtedy, gdy mięsień otrzymuje 50 podniet elektrycznych w ciągu sekundy.

Znamy jeszcze jed en rodzaj tężca; j e ­ żeli przez mięsień prowadzimy prąd s ta ­ ły, dostatecznie silny, to mięsień może się skurczyć i trwać w tym stanie. Ale obserwacye prądów czynnościowych w tym przypadku wykazują również, że mamy tu do czynienia ze zjawiskiem natury odmiennej od skurczu dowolnego; otrzy­

m ujem y mianowicie w tym przypadku p rądy słabe, a rytm ich nieprawidłowy.

Ani przeto tężec od p rądu słabego, ani od prądów wysokiej zmienności nie od­

powiadają skurczowi naturalnem u, ja k to przypuszczali niektórzy badacze. Ten ostatni je s t to typowy tężec, odpowiada­

jący 50 impulsom na sekundę.

J . Sosnowski.

Z N A C Z E N I E S T A C Y J D O Ś W I A D ­ C Z A L N Y C H R Y B A C K IC H DLA

H O D O W L I RYB.

Mimo rozwoju hodowli ryb bardzo je sz­

cze mało wiemy o biologii najważniej­

szych gatunków hodowlanych, tudzież o tworzeniu się i przebiegu procesu ży­

ciowego w wodach. Z tego powodu nie posiadamy też najważniejszych i n ie­

zbędnych wiadomości, któreby w p rak ­

(7)

W SZECHSWIAT 521

tyce, w hodowli, jaknajkorzystniej spo­

żytkować można.

Poczucie tego b rak u je s t dzisiaj po- wszechnem, u nas w szczególności od Wielu lat objawiają się życzenia rozpo­

częcia ścisłych badań biologicznych nad rybami, bez których rzetelny postęp w gospodarstwie rybnem je s t wprost nie­

możliwy. Od życzenia jed nak daleko jeszcze do czynu.

W Galicyi tow arzystw a przyrodnicze i akademia w etery n arsk a we Lwowie czynią od kilku lat starania o założenie doświadczalnej stacyi rybackiej przy akademii w eterynarskiej we Lwowie, staran ia te je d n ak żadnego dotąd nie od­

niosły skutku, i niema nawet nadziei, aby s k u tek nastąpił w czasie niedalekim.

Lepszą nadzieję rokuje działalność związku hodowców ryb w Królestwie Polskiem, którzy polegając tylko na w ła­

snych siłach, własnemi funduszami za­

kładają stacyę doświadczalną rybacką w Rudzie Malewieckiej. Stacya ta roz­

pocznie czynności swoje niezawodnie w roku bieżącym, lub najpóźniej w roku przyszłym.

Towarzystwo polskie przyrodników im.

Kopernika we Lwowie ze znaczną zapo­

mogą udzieloną przez Wydział Krajowy, zakłada w Gródku Jagiellońskim stacyę biologiczną, k tó ra atoli według tymcza­

sowych postanowień będzie się zajmować tylko naukowem badaniem flory i fauny wodnej, a może dopiero w dalszym swym rozwoju zajmie się także biologią ryb.

Niemożna się dziwić temu, że pragnie­

nie pogłębienia wiedzy w dziedzinie bio­

logii ryb stało się tak powszechnem, k a ­ żdy bowiem, ktokolwiek szczerze zaj­

mował lub zajmuje się rybactwem, wie dobrze, że bardzo wiele i to ważnych za­

gadnień w biologii ryb czeka Da rozwią­

zanie naukowe, a na poparcie tego tw ie r­

dzenia w ystarczy przytoczyć choćby naj­

ważniejsze zagadnienia, ja k np. poznanie obrotu życiowego w wodach stojących i bieżących; wybór miejscowości na staw;

zbadanie gleby dna stawowego i jego wpływu na wodę stawową, na jej skład chemiczny i pożywność; zbadanie wła­

ściwości wody i wybór najodpowied­

niejszych dla hodowli ryb; poznanie właściwości fizyologicznych i biologii każdego g atun k u ryb, hodowlanych i wyzyskanie tychże dla hodowli; w y­

bór najodpowiedniejszego pożywienia dla każdego g atunku ryb; zbadanie systematyczne wydatności każdego środ­

ka pożywienia pod względem przyro­

stu ryb; zbadanie, o ile poprzestać mo­

żna na naturalnem pożywieniu w stawie się znajdującem o ile zaś trzeba doda­

wać paszy przyrządzonej, albo sztucznej, to w jakiej ilości, w jakich porach i okre­

sach czasu trzeba paszę podawać; jakie ryby hodować? czy dwu, czy też trzech­

letnie, lub nawet starsze; wpływ różnych środków pożywienia na osadzanie tłusz­

czu w mięsie rybiem i powstawanie cho­

rób rybich; badanie składu chemicznego przyrządzonych, albo sztucznych paszy, ich wartości pożywnej, tudzież wpływu ich na zdrowie i przyrost ryb.

Praca badacza będzie mozolna i długo­

trwała, obecnie bowiem używa się bar­

dzo wiele różnych rodzajów paszy, aby wyliczyć tylko niektóre: młuto, mąka z orzecha ziemnego (przetwór z wytło­

czyn nasienia orzechy (Arachis hypo- gaea)), ikra rybia, mączka rybia, odpad­

ki mięsne, garnele (Carididae), mózg b y ­ dlęcy, soja, ścierwo, mączka ścierwia, ziemniaki, odpadki kuchenne, wątroba bydlęca, larwy i gąsienice owadów, ko­

nina, glina, łubin, kukurydza, bobik, mą­

ka ryżowa i kukurydzana, krew bydlę­

ca, otręby, odpadki z rzeźni, ślimaki i wiele innych.

Oprócz powyższych wielkie znaczenie mają nadto: krzyżowanie ras hodowla­

nych i zbadanie jego wpływu na szyb­

kość wzrostu i na przyrost wagi ryb;

kwestyą wypuszczania wody ze stawów i ugorowania dna, w szczególności, czy ugorowanie ma się odbywać co roku, czy też w większych odstępach czasu;

wpływ wypuszczania wody ze staw u na

rozwój pożywienia naturalnego, a tem

samem na przyrost ryb; żywienie ryb

w zimie i zbadanie wpływu tegoż na

przyrost ryb; sporządzanie konserw r y ­

bich i zbadanie, które z nich mogłyby

(8)

522 W SZECHSW IAT JMa 30

w naszych stosunkach przynieść hodow­

cy najw iększą korzyść i wiele innych.

Rozwiązanie wszystkich ty ch kwestyj i zadań nietyłko zbogaciłoby wiedzę t e ­ oretyczną, lecz miałoby doniosłe znacze­

nie dla hodowli. Hodowca nie m a rn o­

wałby pracy czasu i pieniędzy z chwilą, kiedyby n auka w sp a rta badaniam i i do­

świadczeniami ustaliła: ja k należy hodo­

wać i żywić ryby, aby koszty produkcyi były jaknajmniejsze, a przyrost ryb, a więc i dochód jak najw ięk szy . Za p rzy ­ kład i zachętę służyć mogą rezultaty osiągnięte w hodowli bydła, trzody i dro­

biu, oparte na pewnikach, przez naukę zdobytych.

Stacyę doświadczalne uchronią hodow­

ców od s tr a t pieniężnych, n a ja k ie dzi­

siaj częstokroć są narażeni, ta k w chwili założenia hodowli ryb, ja k i podczas p ro ­ wadzenia hodowli samej. Już sam wybór niewłaściwego m iejsca i niedobrej wody uczyni hodowlę nieodpowiednią. A ile pieniędzy m arnuje się na zakupno sztucz­

n ych paszy. Paszy takich przybywa co­

raz więcej, szumne, niekiedy niezrozu­

miałe nazwy: Lupiscin, Radikal, posilna pasza hanow erska, pastylki melasowe, Reformdunger, zdolne złudzić naw et ho­

dowców niebardzo chciwych nowości.

Żądni zysku spekulanci wysilają się na coraz nowre kombinacye różnych paszy dla ryb, a w sp ry tn y ch ogłoszeniach za­

chw alają ich nadzw yczajną wartość po­

żywną. Hodowcy idą na lep i na z a k u ­ pno paszy w ydają znaczne sumy, zanim się przekonają, że nadużyto ich dobrej w iary i że zakupiona pasza nic nie w a r­

ta. Pomoc i kontrola stacyi stanie się wr takich przypadkach nieocenioną, a h o ­ dowcy j a k tylko do działalności stacyi nabiorą zaufania, nie zakupią nowej pa­

szy choćby najbardziej zachwalanej, przed zbadaniem jej w artości przez stacyę do­

świadczalną.

Obszar działalności stacyi będzie więc bardzo wielki i z tego powodu, przepro­

w adzając organizacyę pierw otn ą p o stę­

pować trzeba z nadzw yczajną s ta ra n n o ­ ścią i ostrożnością. Stosuje się to szcze­

gólnie do w yboru kierow nika stacyi. P o ­ winien to być człowiek naukowo i zawo­

dowo wykształcony i mający znaczniej­

szy zasób zawodowego doświadczenia.

Zapewnić mu trzeba także wynagrodze­

nie i zabezpieczenie, aby całą pracę po­

święcił stacyi i nie zajmował się żadne- mi ubocznemi zatrudnieniami dla przy­

sporzenia sobie dochodu, wyjąwszy ko­

nieczne podróże z w ykonywaniem dzia­

łalności stacyjnej połączone.

Kierownik powinien przebywać stale w stacyi, a nie kierować nią z oddale­

nia. Dodać mu należy jedynie pomocni­

ka dla w ykonywania podrzędniejszych, mechanicznych czynności, z wyłączeniem tak zw. asystentów, lub adjunktów, a to w ty m celu, aby cała praca w stacyi przejęta była jednym duchem, i aby kie­

row nik pracował z całym zapałem, z po­

święceniem się dla sprawy. Możnaby jedynie dopuścić praktykantów , którzyby dla nabycia praktyki i doświadczenia na w łasny koszt w stacyi pracować chcieli.

Tylko w ten sposób zapewni się owoc­

ność pracy w stacyi i przeszkodzi b iu ­ rokratycznem u załatwianiu spraw, posłu­

giw aniu się w pracy głównej a sy sten ta­

mi, spychania pracy na drugich.

Ofiarność i inicyatyw a pryw atna może tu taj oddać wielkie usługi i je s t n a js k u ­ teczniejszą siłą do stworzenia i prowa­

dzenia odpowiedniej działalności, ożywia ją bowiem zapał i poświęcenie. Z tego też powodu interesowani zw racają w y tę­

żoną uwagę na stacyę doświadczalną w Rudzie Malenieckiej, założoną dzięki ofiarności prywatnej.

W podobny sposób powstała np. sła­

wna dzisiaj stacy a doświadczalna rybac- i ka w Nikolsku, w gubernii Nowogrodz­

kiej w Rossy i.

Założyli ją pierwotnie około roku 1850 w Nikolsku właściciel dóbr Włodzimierz W raski i medyk Malyschew, jako zakład sztucznej hodowli ryb. Z czasem rozpo­

częli z wielkim zapałem badania nauko­

we, a przez to stacya zjednała sobie t a ­

kie wzięcie i rozgłos, że po śmierci

W raskiego w roku 1862 rząd rossyjski

nabył cały zakład na własność. Od tego

czasu stacya rozwijała się tak szybko,

że obecnie prócz zakładu głównego ma

jeszcze 5 zakładów filialny c ł T ^ w s z y s t­

(9)

AB 30 WSZECHSWIAT 523

kie pracują w edług jednolitych zasad i jednolitych planów naukowych.

S tacya w Nikolsku ma dzisiaj nadzw y­

czaj wielkie znaczenie dla rozwoju ry bactwa w Rossyi i dla biologii ryb. W y­

niki badań i doświadczeń, prowadzonych przez wiele lat, zastosowane zostały w hodowli ryb, dlatego niektóre z nich przytaczam:

1) Dotychczas mniemano, że ryby wracają zawsze z morza lub jeziora do tej rzeki, w której rozpuszczono n a ry ­ bek, a właściwość ta miałaby doniosłe znaczenie dla aklimatyzacyi, wogóle dla hodowli ryb w wodach otwartych. Na zasadzie licznych dokładnych prób i do­

świadczeń z pstrągam i przekonano się jednak, że tak nie jest. Pstrąg, gdzie­

kolwiek jego nary b ek rozpuszczono wcho­

dzi do rzek i potoków jego naturze n a j ­ lepiej dogadzających, chociażby te były bardzo naw et oddalone od miejsca ro z­

puszczenia narybku. Doświadczenia te pouczyły również, że hodowanie ryb w wodzie ich naturze nie odpowiadają­

cej, nie wyda żadnych rezultatów i na nic się nie przydaje, chociażby naw et rozpuszczano bardzo znaczne ilości n a ­ rybku.

2) Koregonów (Cor. Baerii, Cor. Swirii), zamieszkujących wielkie i głębokie j e ­ ziora (Ładoga, Onega), skąd wchodzą na tarło do rzek, nie można z korzyścią ho­

dować w mniejszych jeziorach, gdzie, ja k się zdaje, nie mają dostatecznej ilo­

ści tlenu; natom iast można je hodować sztucznie w wielkich staw ach o silnym przypływie, gdzie znajdą ochronę przed drapieżnikami (okoniem, szczupakiem i miętusem).

3) Karp (lustrzeń, skórzany i dziki karp wołżański), wsadzony jak o kroczek do wód północnej Rossyi, chowa się b a r ­ dzo dobrze, jeżeli przez zimę pozostanie w staw ach conajmniej 4 m głębokich;

trze się także w płytkich stawach k a r ­ piowych najczęściej w lipcu. Jednorod­

nego n ab y tk u w otw artych wodach ho­

dować niemożna, gdyż w ciągu długiej zimy i pod g rubą powłoką lodową tak w stojących, ja k i przepływających wo­

dach całkiem marnieje. Dlatego niemo­

żna na północy prowadzić gospodarstw karpiowych, natomiast można z k orzy­

ścią hodować leszcze (Abramis brama), według zasad hodowli karpi. Hodowla leszcza jest poplatniejszą, gdyż ryba ta ma w północnej Rossyi zbyt lepszy.

4) Do hodowli i rozmnażania sanda­

czy w stawach trzeba brać sandacze z jezior, nie zaś z rzek.

5) Czeczuga (sterlet, Acipenser ruthe- nus) nie trze się ani w stawach, ani w jeziorach, choćby naw et miały silny przepływ, nie można jej więc tutaj roz­

mnażać. Natom iast n ary b ek rośnie świet­

nie i nabyw a znakomitego smaku w s ta ­ wach, dlatego hodowla sterletów w s ta ­ wach bardzo je st popłatna.

6) Podczas wylęgania się z zapłodnio­

nej ikry w wodzie wielkie ilości ikry marniały. Z tego powodu zaprowadzono w Nikolsku nowy sposób wylęgania ikry w wilgotnem powietrzu, który okazał się bardzo korzystnym, gdyż w razie jego stosowania marniało zaledwie 7% ikry.

Jako przyrządy do wylęgania służą w filii w Łudzę aparaty Kostego, a w Nikolsku ramy drewniane z szybami szklanemi z podłóżką waty, lub torfowca. Robią także próby z zasłonami ze szkła czer­

wonego.

Stacya zajmuje się nadto oceną pożyw- ności wody w stawach i jeziorach, w y­

konywa rozbiory chemiczne i fizyczne wód i bada systematycznie plankton.

Rada i pomoc, jakiej stacya udziela hodowcom ryb, przyniosła tę wielką ko­

rzyść, że gospodarstwa stawowe rozwi­

ja ją się w Rossyi coraz pomyślniej i ma­

ją wielką przed sobą przyszłość.

Nie wątpię też że i stacya doświad­

czalna w Rudzie Malenieckiej, jeżeli bę­

dzie należycie prowadzona, stanie się dla hodowców w Królestwie in sty tu cy ą n a d ­ zwyczaj p rzydatną i niezbędną, a rozwój rybactwa, jak i niezawodnie spowoduje, opłaci sowicie koszty na utrzym anie s ta ­ cyi wyłożone.

Tego życzę serdecznie zjednoczonym gospodarzom stawowym Królestwa Pol­

skiego.

D r. F . W .

(10)

WSZECHŚWIAT JVo 30

Z J E Z I O R W I E L K O P O L S K I C H .

(Dokończenie).

Tak przedstawia się w zarysie teren mej pracy i jej zakres. Co do metody badań stosuję się do wskazówek d-ra L.

Sawickiego, prof. Raciborskiego oraz do instrukcyi Ros. T-wa Geogf.

Zdjęcia planimetfycznego jezior nie dokonałam, gdyż w ystarczy skopiować je z dokładnych* o dużej skali planów

dóbr; do których należą.

Pomiary głębokości zostawiam na zimę;

na lodzie można ściśle notować odległość jednego opuszczenia ciężarka od n a s tę p ­

nego, teraz zaś z łódki, k tó rą rozporzą­

dzam i z wioślarzem, niewprawnym w szybkie a miarowe uderzenia wiosłem, oznaczanie odległości byłoby bardzo nie­

ścisłe. Do tego fale tak znoszą łódkę, że niepodobna utrzym ać je j nieruchomo na miejscu lub kierować ściśle po ozna­

czonej linii. Obecnie dokonywam po­

miarów głębokości dorywczo, w p u n k ­ tach, skąd biorę próbę dna zapomocą lejka system u Nadsena. Je s tto silnie obciążone lejkowate naczyńko z je d n y m otworem w górze. Ciągnięte po dnie nabiera ono g ru n tu , poderwane unosi się w górę, przyczem opada na nie i z a k ry ­ wa je pod naciskiem wody pokrywka szczelnie dopasowana. Dno je s t prze­

ważnie płaskie, pokryte cienką w arstw ą mułu, stoki jeziora są łagodne, najczęś­

ciej piaszczyste, o ile nie zarasta ich trzcina. Dno cieśnin łączących jeziora j e s t muliste z obfitą zawartością szcząt­

ków organicznych.

Ciekawe j e s t badanie dróg, któremi czysta powierzchnia jeziora z biegiem czasu przechodzi w torfiasty moczar.

Że zmiana ta zachodzi istotnie, n a to 1 mamy pewne dowody: 1) kroniki h isto ­ ryczne aż po Długosza podają wskazówki co do ówczesnej wielkości tych jezior, co do połączeń ich między sobą i z są- siedniemi rzekami; 2) można dziś jeszcze obserwować płytkie wąwozy, przez które niegdyś łączyły się wody jezior, oraz

I ślady, że cały łańcuch Wielkopolski s ta ­ nowił jednę całość z Gopłem; 3) na odda­

lonych wydmach spotykam y obfite szcząt­

ki muszli jeziornych; 4) u bardziej stro ­ mych brzegów wytworzyły się wtórnó, nizkie, piaszczyste brzegi.

Wreszcie i dziś praca zarastania jezior i przeistaczania ich w trzęsawiska idzie stale, choć powolnie. Tam gdzie fale nie są zbyt silne, a zbiornik nie zbyt głęboki, pojawiają się setki roślin: jed n e znoszą silniejszy prąd np. Nymphaea candida, N uphar luteum, Potaniogeton, Ranuncu- lus; inne g rupują się po zatokach i cie­

śninach: Ceratophyllum, Lemna, Stra- tiotes Aloides, Myriophyllum. Rozrastają się one nadzwyczaj szybko, a szczątki ich, padając na dno, podwyższają je i tworzą coraz bardziej sprzyjające dla swych potomków podłoże. Do utw orze­

nia mulistej w arstw y dna przyczyniają się też organizmy mikroskopowe dzięki olbrzymim ilościom, w jakich występują.

Gdy dalszy rozwój wyżej wymienionych gatunków stanie się niemożebnym dla b rak u miejsca i dla płytkości wody, na ich mogile pojawiają się dalsze etapy roślinności: Typha latiłolia, Aspidium thelipteris, P hragm ites communis, Scir- pus lacurtris. Następnie na bardzo już płytką wodę zachodzi kożuch Sphagnum, na nim Caresc, Eriophorum — i oto go­

towe torfowisko. Przeważnym czynni­

kiem w zarastaniu jezior opisywanych są przybrzeżne szuwary; dopomaga im roślinność łąk podwodnych (nadzwyczaj obfita Elodea canadensis), a małą wzglę­

dnie rolę odgryw ają rośliny pływające.

Zbierając rośliny nadbrzeżne i wodne, trzeba więc zwracać uwagę przede­

wszystkiem n a te przejścia lokalne je d ­ nych gatunków w drugie. Odróżniam zbiorowiska następujące: 1) torfowiska przybrzeżne; 2) łąki; 3) piaski p rzyb rze­

żne podwodne; 4) trzciny i sitowia; 5) łąki podwodne; 6) roślinność pływ ająca po powierzchni wody. Rośliny wyższe, mchy, paproci suszę w prasie drucianej z bibułą; napotykane przy brzegach grube naloty glonów nabieram na papier i wysuszam na powietrzu. Bogaty bę­

dzie dział glonów obrastających kam ie­

(11)

M 30 W SZECHSW IAT 525

nie, korzenie, pnie podwodne oraz sko­

rupy mięczaków. Te przechowuję razem ś przedmiotami, do których się przy­

twierdziły. Drobne gatunki glonów p rze­

chowuję jak o próby planktonowe w pró- bówkach ź formaliną. Liczne gatunki znajdą się też zapewne w próbkach gruntu, zachowanych do badań biolo­

gicznych.

Prób g ru n tu do badań chemicznych nie zbieram zupełnie. Chodzi mi jedynie 0 poznanie go pod względem mechanicz­

nym, mineralogicznym i petrograficznym oraz biologicznym. Aby umożliwić te ostatnie, część prób gruntowych prze­

chowuję w probówkach, ja k próby faunistyczne i florystyczne.

Wysokości fal nie badałam z pomocą przyrządów. Na oko zaobserwować mrt- żna niekiedy prawie gładką o lekkich zmarszczkach powierzchnię, najczęściej fale wysokie na kilkanaście centymetrów, czasem wysokie bałwany, rzucające ło­

dzią i obijające brzegi.

Wysokość średnią wody łatwo ozna­

czyć zapomocą deski, wbitej pionowo 1 zaopatrzonej podziałką. O ile wiem dotąd poziom wód w opisywanych jezio­

rach waha się w bardzo małych g r a ­ nicach.

T em peraturę notuję czworaką za każ­

dym połowem: l) powietrza w okolicy;

2) powietrza nad jeziorem; 3) wody tuż pod powierzchnią;

4 )

wody na dnie;

T em peratura nad jeziorem je s t niższa od otaczającej średnio o 1° R. Tem peratura wody na dnie wahała się od 1 kwietnia do i łfpca w granicach od 10,5°— 11,5.

Wobec braku odpowiednich a zbyt kosz townych term om etrów liczby te nie są zbyt pewne. Prób wody do badań che­

micznych nie zbieram, gdyż nie mam odpowiednich przyrządów.

Barwę wody oznaczam w sposób na stępujący: je d n em okiem patrzę w b la­

szaną rurę, czarną wewnątrz, szerokim lejkow atym końcem zanurzoną w wodzie, drugiem na skalę barw Forela. Jeziora Wielkopolskie mają barwę szaro-zieloną, żółto-zieloną, oliwkowo - zieloną, nigdy niema choćby słabego odcienia błękitu.

Przezroczystość mierzę zapomocą k rąż­

ka Secchiego z blachy biało malowanej.

Znika on średnio w głębokości okółd 1 m 50 cm.

Połowy planktonu robię zapomocą siat­

ki planktonowej jakościowej. Jestto stożkowata siatka z gęstej gazy mły­

narskiej, przymocowana do obręczy 0 średnicy 30 cm. Do jej węższego koń­

ca przymocowane je st maleńkie m eta­

lowe naczyńko z otworem zaopatrzonym rurką gumową. Podczas połowu siatka idzie tuż pod powierzchnią wody. Po wyciągnięciu z wody zawartość naczyńka wlewa się do probówki, dolewa formaliną 1 pieczętuje, dodając k artk ę z datą i miejscem połowu. Prób tych nie ba­

dałam jeszcze pod mikroskopem. Gołem okiem widać, że marcowe i kwietniowe są kryształowo czyste, z osadem jasnego mułu na dnie, a majowe i czerwcowe są zielonawe łub brunatnawe, o grubym osadzie i zawiesinie ostrozielonej, bron- zowej lub żółtej barwy. Siatka podobna, ale obciążona zbiera próby z głębi wody.

Fauna owadów wydaje mi się, jak dotąd, uboga w gatunki. Z mięczaków zebrałam ledwie 7 gatunków. Co do ryb, to połowy systematyczne dla uzy­

skania m ateryału do przechowania od­

kładam na jesień. Raków niema w j e ­ ziorach zupełnie, wygubiła je przed paru laty zaraza.

Jeziora Wielkopolskie należą przewa­

żnie do dóbr: Goslawickich, Wąsoskich, Mikoszyńskich, Kazimierskich, niektóre działki podczas uwłaszczenia dostały się wsiom. Jeziora Gosławickie, Pątnowskie i Licheńskie dzierżawi rybak niespecya- lista, płacący hr. Kwileckiemu 3000 rb.

rocznej dzierżawy. Rozporządza on b a r ­ dzo pierwotnemi łodziami i sieciami i nie prowadzi gospodarki rybnej, ale raczej wyniszczający jeziora rabunek.

Stąd coraz to mniej ryb, przeważnie okunie, szczupaki, sumy, węgorze.

Jadw iga W odzińska.

(12)

W SZECHSW IAT M 30 526

A k a d e m i a U m i e j ę t n o ś c i .

III. Wydział matematyczno-przyrodniczy.

Posiedzenie dnia 1 lipca 1912 r.

P rzew od n iczący: D y r e k to r E . Janczew ski.

Sekretarz przedstaw ia w yd aw n ictw a, które u kazały się od ostatn iego posiedzenia.

1) B u lletin International de 1’A cadóm ie des S cien ces de C racovie, C lasse des S c ie n ­ ces inathem atiąues et n atu relles, Sórie A,

<Ns 5 (Mai) 1912. Zawiera praoe pp. K.

Krafta, S t. K reutza, J . K ow alsk iego i E . B anasińskiego, K. Ż oraw skiego, W. S ierp iń ­ sk iego L . G odeaux.

2) B u lletin International de l ’A cadóm ie des S cien ces de C racorie, C lasse des S cie n ­ ces in ath em atiąu es et n atu relles, Sórie B, JV° 4 (A vril) 1912. Zawiera prace p. W ł.

R otherta, p. R. H u lan ick iej, pp. H. Zapa- łow icza i S t. P ow ierzy.

Sekretarz p rzedstaw ia nad esłan y przez czł. S. D ick stein a z W arszaw y tom X X II w yd aw n ictw a „Prace m a tem atyczn o-fizycz­

ne, w ydaw ane przy w spółudziale W ład. N a- tansona, A . W itk ow sk iego, K. Ż oraw skiego przez S. D ick stein a" . Tom ten , pośw ięcony pam ięci ś. p. W ład. G osiew skiego i ozdo­

biony portretem niezapom nianego teg o b a ­ dacza, zawiera rozpraw y pp. L . L ich ten - steina, W. S ierp iń sk iego, T. B anachiew icza, K . Ż oraw skiego, G. A. Millera, A. A xera, O. T oeplitza, H. Stein h au sa, M. W olfkego oraz pracę ze sp u ścizn y rękopiśm iennej po ś. p. W ład. G osiew skim .

Czł. H ugo Z apałow icz przesyła rozprawę w łasną p. t.: „ K ry ty czn y przegląd roślin n o­

ści G a licy i11. Część X X V .

N astęp u jące g a tu n k i i podgatunki: A lys- sum b orysth en icu m m., A ly ssu m brodense m., Draba aizoides L. subsp. Żm udae m.

i Draba carinthiaca subsp. orientigena m.

są nowe.

Czł. M. P. R udzki przedstaw ia rozprawę p. E . W. K am ińskiej p. t.: „T rw ałość po­

kryw y śnieżnej na p ółn ocn ym sto k u K arpat".

S tu d yu m niniejsze je st oparte na mate ryale 10-letnim , k tó ry obejm uje 248 stacyj (w czem 150 zred u k ow an ych ) z ,okresu 1901— 10 roku. Mapa dołączona p rzed sta­

wia d łu gość trw ania i rozm ieszczenie trw a ­ łości szaty śnieżnej na płn. stok ach K arpat.

S zereg k rzy w y ch w yk azu je zw iązki p om ię­

dzy trw ałością sza ty śnieżnej oraz 1) śred- niem w y ch ylen iem w °/0, 2) d łu g o ścią ge ograficzną, 3) w ysok ością, 4) spółczynnikiem opadu i tem p eratu ry.

Czł. M. P. R udzki przedstaw ia rozprawę

p. W ład. D ziew ulskiego p. t.: „O w yzn acza­

niu ruchu słońca w przestrzeni na pod sta­

wie m etody B ra v a is“.

Metoda Brayais polega na rozw iązaniu ró­

wnań ruchu w zględem środka bezw ładności układu gw iazd. A żeb y je rozwiązać, należy znać m asy gw iazd, ich od ległości od słońca (paralaksy) i ruchy gw iazd, składające się z tak zw. ru ch ów w łasn ych gw iazd i z ru­

chów wzdłuż prom ienia widzenia. Poniew aż wiadom ości nasze o masach gw iazd są na­

der szczupłe, autor przypuszcza, że masy gw iazd są rów ne sobie i równe masie sło ń ­ ca. Dalej zestaw ia listę gw iazd, dla k tó ­ rych paralaksy i ruchy wzdłuż prom ienia w idzenia są znane (ruchy w łasne gw iazd są znane w znacznie szerszych granicach);

opierając się na zebranym m ateryale, do­

chodzi kilku drogami do w yznaczenia ruchu słoń ca w przestrzeni. P .W . D. rozpatruje je sz ­ cze jed en przypadek szczególn y, m ianow icie gw iazd y tak zw. ty p u B, dla k tórych w ię ­ ksza ilość ruchów wzdłuż prom ienia w idze­

nia je st znana; autor wprowadza tu para­

lak sy w ed łu g h y p o tezy K apteyna i w yp ro­

wadza ruch słońca.

Czł. K. K ostanecki przedstaw ia rękopis tom u Ii-g o dzieła p. t.: „A natom ia człow ie- k a “ przez prof d-ra A dam a Bochenka.

Tom I-szy, k tóry ukazał się w r. 1909, obejm ował część ogólną i dwa działy części szczegółow ej. W części ogólnej dr. A . B.

przedstawił: 1) rys historyi anatom ii, przy- czetn w osobnym u stęp ie u w zględ n ił dzieje anatom ii w P olsce i na L itw ie; 2) rys roz­

woju organizm u ludzkiego, od pierw szych chw il do epoki tw orzenia się organów; 3) rys histologii ogólnej. Z części sz c zeg ó ło ­ wej opracował w ty m tom ie działy o k o ­ ściach, staw ach i wiązadłach, jak oteż o sy ­ stem ie m ięśniow ym . Oddany obecnie przez autora do druku tom Il-g i zawierać będzie: naukę o przew odzie pokarm ow ym , oddechow ym , o narządach m oczow opłcio- w y ch i naukę o narządach krążenia. P o ­ dobnie jak w pierw szym tom ie, w stęp em do każdego działu je st rys historyi rozwoju o r­

ganów w dziale om aw ianych. Przy każdym organie dr. B. przedstaw ia najpierw jego budow ę m akroskopową, później m ikrosko­

pową.

Czł. J. M orozewicz przedstaw ia rozprawę p. S t. K reutza p. t.: „Bliźniaki k aloytu z E g r e m o n t“.

P. K. opisuje bardzo rzadki bliźniak w e­

dług [111]. Badanie dokładności, z którą oba osobniki są spojone, w ykazuje zupełną zgodność z w ym aganiam i teoryi. Z pomia­

rów bliźniaka w edług [100] z tej samej m iej­

scow ości w ynika, że położenie osi k rystalo­

graficzn ych obu osobników je st tu od ch y­

lone od praw idłow ego o kilka m inut, 00 jest

(13)

.Na 30 WSZECHSWIAT 527

rzeczą godną uw agi. Form y dostrzeżone są:

[100], [ l i i ] , [ 2 U ], [201], [272], [3 H ], [410]

i forma wioynalna do [310],

Czł. J . M orozewicz przedstawia rozprawę p. W. Z ygm untow skiej p. t.: „R yolit sod o­

w y z w ysp K om andorskich".

Pani Z. podaje w yn ik i sw oich badań ana- lity czn o -ch em iczn y eh nad ryolitem sodowym w y sp y M iedzianej, tw orzącym jej północno- za c h o d u przylądek. Skała ta odznacza się w ielką przew agą sodu nad innem i pierw iast­

kami alkalicznem i i ziem no - alkalicznem i.

Jej skaleniem je st niem al cz y sty albit, pi- roksenetn — a u git, bogaty w drobiny dyo- psydow e, jej ciasto skalne je st sferolitycz- ne. P rak ryształy stanow ią m ocno obtopione dyheksaedry kw arcu i krótkopryzm atyczne osobniki albitu, którego op tyk a wskazuje zgodną z analizą zaw artość a n ortytu w ilo­

ści około 4 — 5°/0 mol. N aogół skała za­

wiera 38,6°/0 mol. kw arcu, 58,8°/0 albitu, l ° / 0 piroksenu, 0 ,3 % a p a ty tu i 1,3°/0 wol­

n ych tlen k ów żelaz . Pod względem g e o lo ­ giczn ym w ystęp ow an ie ryolitu sodow ego na w ysp ach K om andorskich je st ciekaw e, albo­

wiem przez nie pacyficzue w ybrzeże A m e ­ ryki północnej, gdzie sk ały sodowe są roz­

pow szechnione, wiąże się w całość petrogra­

ficzną z podobnem i skałam i sąsiedniej K am ­ czatki.

Czł. J . M orozewicz przedstaw ia rozprawę p. Z. S tarzyń sk iego p. t.: „P rzyczyn ek do poznania an d ezytów pacyficznych".

P . Z. S. opisuje naprzód dwa typ ow e an- d ezy ty Kom andorskie: am fibolowy z w yspy Miedzianej i a u gitow y z w ysp y Behringa.

S k ały te zo sta ły zbadane pod względem chem icznym szczegółow o, gd yż n ietylk o ich skład ry cza łto w y został podany, ale zostały także o d d zielo .e i zanalizowane głów ne ich składniki: skalenie, amfibol, au git oraz w obu przypadkach ciasto skalne. Analiza optycz- no-m ikroskopow a w ym ien ion ych minerałów zgadza się n aogół z w ynikam i analizy ch e­

m icznej. Obie sk ały są typ ow em i p rzed sta­

w icielkam i m agm y wapienno - alkalicznej.

W szk listem cieście skalnem an d ezytu am- fibolow ego uderza w ysoka zaw artość wody (5 ,8 4 °/0). O ryginalną skałę opisuje p. S. da lej pod nazwą beringitu, w ystęp u jącego na w ysp ie B ehringa w pobliżu góry StellerH, w zatoce D zikiej, gdzie tw orzy grube żyły wś ód tu fów a n d ezytow ych . Skała ma w y ­ gląd lam profirow y. Składa się przeważnie z k ró tk o-p ryzm atyczn ych , czarnych k rysz­

tałk ów am fibolu i szarego drobnoziarnistego cem e n tu skaleniow ego. Am fibolem je st ty pow y barkeyikit, skaleń zaś składa się w y ­ łącznie z drobin albitu i ortoklazu. N ie ­ w ątp liw ie alkaliczna m agm a beringitu sta now i w ylew n y analogon lamprofirów; fakt ten d oty ch cza s b y ł nieznany. Porów nanie

skał badanych z odpow iedniem i skałam i te ­ renów sąsiednich stanow i ostatni rozdział rozprawy, w którym p. S. podnosi w y s tę ­ powanie w prow incyi pacyficznej skał wa- pienno-alkalicznych obok alkalicznych, po­

twierdzając spostrzeżenie M. Crossa.

Czł. J . M orozewicz przedstawia rozprawę p. A. Pleszara p. t.: „P rzyczyn ek do roz­

woju pow ierzchni niżu północno-niem ieckie- g o a. W iadom ość tym czasow a.

P. A . F. w ykazuje, że ukształtow anie dzisiejszej pow ierzchni niżu północno - n ie­

m ieckiego nie je st bezpośredniem dziełem erozyi lodow cow ej. Rozwój tej pow ierzchni zależy przedew szystkiem od falistych ru ­ chów skorupy ziem skiej. T e epejrogeniozne ruchy działały w czasie czw artorzędu w ró­

żn y ch etapach; można ugrupow ać je w c z te ­ ry sy ste m y . A k u m u lacya czwartorzędna zasypyw ała tw orzące się w głębienia; o ile w głębienia te później nie zostały w y n iesio ­ ne w zględem otoczenia, akum ulacya czw ar­

torzędna przyczyniła się do złagodzenia form dzisiejszej powierzchni; o ile zaś późniejsze ruchy w yn iosły obszary silnie zakum ulow a­

ne, akum ulacya starszo-czw artorzędna przy­

czyniła się do zaostrzenia rzeźby dzisiejsze­

go naziomu.

Czł. H. H oyer przedstaw ia rozprawę p.

B u g . Kiernika p. t.: „M ateryały do paleozo­

ologii d ylu w ialn ych ssaw ców ziem polskich.

Część III, Szczątki suhaka (A ntilope saiga) z jaskini M aszyckiej“.

P. E . K. opisuje szczątki suhaka (A n tilo ­ pe Saiga) z jaskini M aszyckiej pod Ojco­

wem i porów nyw a je ze szczątkam i suha- ków znalezionych w krajach sąsiednich w epoce dyluw ialnej, tudzież ze szkieletam i suhaków żyjących . N astęp n ie p. E . K. zaj­

muje się k w esty ą redukcyi zębów trzono­

w ych w dolnej szczęce suhaka i dochodzi do w niosku, że Pm 2 dolny w ystęp u je zawsze w uzębieniu m lecznem i stałem u obu płci, ale u sam ców w ypada stosunkow o w cześnie po zm ianie zębów, u sam ic zaś pozostaje do późnej starości. Z teg o pow odu, po anali­

zie cech dyluw ialnej Saiga prisca N eh g., autor nie uznaje jej za odrębny gatu n ek dy- luw ialnego suhaka, lecz za stary okaz sa­

m icy. W dyluw ium żył zatem na całej przestrzeni zach. E uropy aż po A tla n ty k len sam gatu n ek suhaka, który żyje do dziś dnia m orfologicznie niezm ieniony. P. E . K.

omawia również k w esty ę m ożliw ości po­

b y tu na n aszych ziem iach w epoce d y lu ­ wialnej innej an tylop y zw . P antholops hodg- soni czyli Chim i kończy pracę uwagam i nad rozm ieszczeniem suhaka dzisiejszego w porównaniu do rozm ieszczenia w d y lu ­ wium , tudzież nad kierunkiem jego w ę­

drówek.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dziwne to bardzo, że Kartezyusz, k tó ­ r y był zarazem fizykiem i filozofem, nie dostrzegł dualizmu w hypotezie wirowej, którą sam powołał do życia; albowiem

szej ziemi istniała nie jedna, lecz kilka epok lodowcowych. Rozwijane hypotezy musiały podledz gruntownej rewizyi. Po uporaniu się z nowo ugrupowanym ma- teryałem

nia są podzielone; według Seblatera tem podłożem byłoby .jąderko, założenie tem bardziej uzasadnione, że u niektórych istot, w stad y um spoczynkowem tam tylko

Ozł. w czasie, kiedy tylne odnóża widoczne są już na zewnątrz w postaci m ałych guzków. Rozwijają się one jako wypuklenia naczynia żylnego, vena vertebralis

Czł. Rostafiński przedstawia rozprawę własną p. Twierdzenie to jest zgoła nieprawdziwe. z Turcyi przez Wołosz­.

ne i podziurawione — j a k się okazało, była to robota dzięciołów, które pojawiają się w ślad za mrówkami i dobierając się do nich, niszczą, roślinę.

Badał on zachowanie się porostów podczas zetknięcia się ich brzegów i doszedł do wniosku, że porosty, spotkawszy się, już się dalej po skale nie

Kości udowe