.Nb. 5 0 (1593). Warszawa, dnia 15 grudnia 1912 r. T om X X X I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZY!.
PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA". PRENUMEROWAĆ MOŻNA:
W W a rsza w ie: ro czn ie rb. 8 , kwartalnie rb. 2.
Z przesyłką pocztową roczn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5 .
W Redakcyi „W szechśw iata" i w e w szystk ich księgar
niach w kraju i za granicą.
Redaktor „W szechświata*4 przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i cod zien n ie od godziny 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.
A d r es R ed a k cy i: W S P Ó L N A Jsfe. 37. T elefon u 83-14.
P S Y C H O L O G I A W O B E C M A L A R S T W A .
(Z pow o d u k siążk i E . R . Ja en sc h a: U eb e r die W a h rn e h m u n g des R aum es. L ip sk 1911. S tr. 488).
J e s t rzeczą charakterystyczną dla roz
woju każdej nauki przyrodniczej, że wciąga—w miarę ja k się upora z pierw- szemi trudnościami — w zakres swych badań dziedziny, k tórych związek na pierwszy rzut oka wydaje się dość luź
nym, po głębszem zastanowieniu się j e d nak zyskuje na ciągłości i nabiera ch arak teru jednolitego. Gdy tak praca n auk przyrodniczych, zacząwszy od fu n damentów, bieży po jasno określonej li
nii wytycznej, obejmując coraz to szer
sze widokręgi, niedziw, że unika ryzy
kownych skoków i kładzie tamę pohop- nym w ybrykom przyrodzonej człowieko
wi skłonności teoretyzowania.
Psychologia — w ostatniej instancyi n au k a przyrodnicza *) — nieco odmienny
J) Co d o ty czę lic zn y c h zastrzeżeń, ja k ie u cz y n ić n a le ż y w raz ie zaliczenia p sy c h o lo g ii do nauk p rzy ro d n ic z y c h , por. T w ardow ski: O m etodzie p sy ch o lo g ii. W a rsza w a , 1910.
wiodła i wiedzie żywot. Każdy przejaw życia towarzyskiego, każdy utw ór k u ltu ry, każde dzieło sztuki je s t zarazem za
gadnieniem (jeśli nie zagadką) psycholo- gicznem, tajnią, nęcącą władze badawcze człowieka. Ale kiedy inne nauki przy
rodnicze szły krok za krokiem, zwolna zdobywając przesłanki i g ru nt pod no
gami dla podjęcia trudniejszych proble
mów, psychologia zbyt śmiało zapusz
czała się w gąszcze najzawilszych prze
jawów psychicznych. W ten sposób do
szło do tego, że powstały psychologie religii czy twrórczości artystycznej a bra
kło dokładnej analizy wrażeń zmysło
wych, że dokonano rozbiorów stanów psy
chicznych wyobrażeń i woli bez uprzed
niej analizy zwykłych kojarzeń.
A szczególnie jaskraw o ta dysharmo- nia zaznacza się, jeśli weźmiemy pod uwagę z jednej strony wyniki, które zdo
byto żmudną pracą naukową, a z drugiej owe najwyższej w arstw y ducha ludzkie- I go (np. twórczości artystycznej) dotyczą
ce poszukiwania, w których więcej znać
zapału niż reileksyi naukowej, w k tó
rych dowolność konstrukcyj myślowych
i rażące błędy stłum iają zarodki pięknych
analiz pozytywnych. Zarzuty te, które
I
836 WSZECHSWIAT Nu 50
uczynić możemy rozbiorom twórczości artystycznej wogóle, czynić musimy także wielkiej liczbie rozpraw, poświę
conych analizie twórczości malarskiej.
Bezwątpienia wiele subteln y ch p om y
słów zawierają analizy twórczości m alar
skiej, które wyszły z pod pióra h is to ry ków sztuki — j a k Meyer - Graefe, Voll, Frimmel i Wolfflin — lub które zawdzię
czamy usiłowaniom w ybitnych a rty s tó w — że wspomnę tylko nazw iska Signaca.
Hildebranda, Klingera, Corintha.
Ale analizy w spom nianych autorów, pod wieloma względami niezmiernie do
niosłe i ciekawe, nie zaczynają od pod
staw, od podłoża psycho-fizyołogicznego tworzenia; brak im często ciągłości w roz
winięciu konstrukcyj myślowych, brak im fundamentów naukowych, któreby im mogły służyć za p u n k t oparcia.
Dlatego też zawsze z radością powitać należy takie badania, które, poczynając od zasadniczych, nieraz elem entarnych rozbiorów, wznoszą się na podstawie osiągniętych wyników do wyższych s tref analizy tworzenia lu b —zastosow ując swe wyniki — oddają j e na usługę zrozumie
nia dzieł sztuki malarskiej. Do dzieł te go rodzaju zaliczam z pośród wielu in
nych rozprawę Helmholtza p. t. „Opti- sches ueber Malerei", publikacye Heinego i Lenza (Ueber F arb enseh en besonders der Kunstmaler, 1907), Bezoida (Die Far- benlehre in Hinblick au f K unst und K unstgewerbe, 1874), G uttm an n a (Farben- sinn und Malerei, 1909) oraz dwie nowe, obszerne monografie D. Katza: Die Er- scheinungsweise der F arb en und ihre Beeinflussung durch die individuełłe Er- fahrung, 1911, i wyszczególnioną w n a główku monografię E. R. Jaenscha, o k t ó rej—o ile się zajm uje problemami m a lar
s tw a —chcę powiedzieć słów kilka *).
J) O bok p o d an y ch rz e c z y w ła śc iw ie w ym ię- ń ić b y należało n az w isk a ja k B rilcke, R a eh lm an n , H ir t, C orrado R icc i, C ornelius, £ i n e t i w ie le in ny ch . P ism a ty c h w sz y s tk ic h a u to ró w u w z g lę d niłem w o dczycie p. t. P s y c h o lo g ia i fiz y o lo g ia w obec m a la rstw a , w y g ło sz o n y m n a o sta tn im Z jeździe p rz y ro d n ik ó w i le k a rz y w K ra k o w ie (por. K osm os. L w ó w , X X X V II, 4—G).
Dzieło Jaen sch a j e s t dokładną, nieraz drobiazgową analizą poczucia przestrzen
ności. Na podstawie licznych doświad
czeń pisarz ten dochodzi wreszcie do sformułowania na wielką miarę zakrojo
nej teoryi, którą popularnie zawrzeć mo
żna w zdaniu, że poczucie przestrzeni j e s t tworem naszej uwagi. Od n astaw ie
nia uwagi zależy przedewszystkiem j a kość i siła poczucia przestrzenności; od nastaw ienia uwagi zależy również, czy przestrzeń, która się znajduje między przedmiotami, może stać się widzialną i nabrać ch arak teru jakiegoś medyum jasnego lub ciemnego, które w przypad
kach korzystnych dla specyalnego na
staw ienia uwagi i w odpowiednich w a
ru n k ach zewnętrznych staje się zab ar
wione. Ponieważ dla zrozumienia wywo
dów, dotyczących m alarstw a, zbędne je s t szczegółowsze rozpatrzenie wyników b a
dań Jaenscha, poprzestaję na tej ogólnej charaktery sty ce.
W szeregu rozdziałów, zajmujących się malarstwem, Jaensch przenosi nas w czasy Wczesnego renesansu i w drugą połowę X IX wieku, tam—analizując po
czucie przestrzeni i perspektywy ówcze
snych malarzy i ówczesnego społeczeń
stwa, tu — rozbierając zagadnienie tak zw. widzenia impresyonistycznego.
Wprzód jednak, nim rozpatrzym y pro
blem perspektywiczny wczesnego ren e
sansu, chcemy wspomnieć kilka elemen
tarnych, ogólnie znanych czynników, któ
re nam pozwolą całe zadanie ująć w ści
sły i przejrzysty sposób. Jeżeli na ja k iś przedmiot, np. ołówek, patrzeć będziemy raz z odległości 2 m, drugi raz z odle
głości 4 m, to ołówek w pierwszym p rzy padku będzie się nam wydawał w ięk
szym niż w drugim. Ta „widziana wiel
kość" ołówka nie je s t jed n ak w pierw
szym razie dwa razy większa niż w d ru
gim; n atom iast obraz ołówka, odtw arza
ją c y się na siatkówce j e s t w drugim przypadku dwa razy mniejszy niż w pier
wszym. Wielkość obrazu siatkówki zmie
nia się proporcyonalnie do odległości przedmiotu, kiedy „wielkość widziana"
nie w tym sam ym stopniu maleje wraz
ze wzrostem oddalenia. P ły ta fotogra
JMś 50 WSZECHSWIAT 837
ficzna odtwarza wielkości przedmiotów, znajdujących się w różnych odległościach, tak jak je odtwarza siatkówka Dlatego też na fotografii, która przedstawia zaró
wno przedmioty bliskie jak dalekie, przed
mioty bliskie wydają się nam zbyt wiel- kiemi, dalekie—zbyt małemi. Z tego to powodu brak takiej fotografii wszelkiej plastyczności, jak to często na zdjęciach amatorskich zobaczyć można. Poprawnie perspektywicznie rysowany obraz ró
wnież musi w nas wywołać wrażenie cze
goś nieplastycznego; czujemy pewną dys- proporcyę między naszem perspekty wicz- nem ujęciem przyrody a ujęciem obrazu poprawnie perspektywicznie narysowa
nego, t. j, obrazu, na którym wielkości przedstawionych przedmiotów są funkcyą liniową ich odległości od widza. Ale tak jak fotografia zyskać może na plastycz
ności—o ile ją oglądamy przez aparacik zwany werantem, a polegający na tem, że ustawia fotografię pod takim kątem widzenia, że jej obraz na siatkówce staje się takim, jakimby był, gdybyśmy pa
trzyli wprost na oryginał, którego kopią jest fotografia—tak jak fotografia może zyskać na plastyczności, tak też i obraz poprawnie perspektywicznie narysowany zyskuje na plastyczności przez oglądanie go z pomocą werantu. Z biegiem czasu, skutkiem wprawy w oglądaniu takich, początkowo niesprawiających wrażenia perspektywiczności obrazów, i bez we
rantu obrazy te w widzu wywołać mogą wrażenie plastyczności. Należy tylko - jak wspomniałem — oglądać tak naryso
wany obras (łub fotografio) z odpowied
niej odległości (pod odpowiednim kątem widzenia); niezbędne jest również spe- cyalne nastawienie uwagi (specyalna apercepcya obrazu) ze strony widza. „Ma
larze renesansu — a także ich publicz
ność — w wysokim stopniu posiadali wprawę w tego rodzaju oglądaniu obra- zów“. „Częste, uważne, długo trwające oglądanie perspektywicznie poprawnie rysowanych obrazów pod odpowiednim kątem widzenia, stwarza niezbędne do plastycznego ujęcia obrazów nastawienie wewnętrzne" ł).
>) Str. 165.
Jest, zdaniem mojem, wysoką zasługą Jaenscha, że na te rzeczy zwrócił uwagę historyków sztuki. Z jego wywodów bo
wiem wynika, że malarzom wczesnego renesansu chodziło przedewszystkiem o ar
tystyczne odtworzenie trójwymiarowości widzianej przestrzeni. W tym celu ma
lowali oni obrazy w tak zw. poprawnej perspektywie, gdyż tylko ten rodzaj ma
lowania w razie odpowiedniego nastawie
nia wywołuje olbrzymie wrażenie plasty
czności. Ówcześni — którym owo nasta
wienie nie sprawiało trudności — lubo
wali się w plastyczności tych obrazów.
Czasy się zmieniły; to co było kierun
kiem, rzec można modą wczesnego re
nesansu, stało się dla dzisiejszych ludzi rzeczą niezrozumiałą. Właśnie te obra
zy, które z powodu swej plastyczności budziły zachwyt w epoce renesansu, wy
dają się dzisiejszym jakby mylnie szki
cowane, ich rysunki wywierają wrrażenie niejednolitości, prawie gmatwaniny. Ale kto się zdobyć umie na odpowiednie na
stawienie, temu w mig się przemienią obrazy płaskie o nieprzejrzystym rysun
ku w wysoce plastyczne utwory wyso
kiej kultury artystycznej. Istnieje prze
paść między owemi a dzisiejszemi cza
sami; lecz nie jest ona tak wielka, by mostu przez nią rzucić niemożna. Ta przepaść—to psyche ludzka, jedna i nie
zmienna; ale jej brzegi są różne—to spo
sób nastawienia i zarazem postawy este
tycznej, sposób, który z biegiem wieków uległ zmianie x).
Drugiem zagadnieniem, które Jaensch szczęśliwie rozwiązuje, jest zagadnienie tak zw. widzenia impresyonistycznego.
Impresyonizm, którego bujny rozkwit przypada na drugą połowę X IX w., nie odrazu znalazł zwolenników. Mówiono—
do czego zresztą w wysokim stopniu przyczyniła się krytyka — że malarz-im- presyonista widzi świat inaczej, w in
nych barwach niż profan; twierdzono, że
!) W y w o d y pięknej ro z p ra w y J . Segała:
O ch a rak te rz e psych o lo g iczn y m zasadniczych za
g a d n ień e s te ty k i (P rz e g lą d filozoficzny, z e sz y t I I I , 1911) z n a jd u ją p o tw ie rd z e n ie w p rzy to czo nym fakcie zm iany n astaw ie n ia.
838
WSZECHSWIAT JV
o50
m am y tu do czynienia z ja k im ś nowym rodzajem widzenia, że stanęliśm y wobec ostatniej fazy rozwoju biologicznego, j a kiem u ciągle ulega zmysł wzroku. Poza tą frazeologią jed n ak jednom yślnie poda
wano jako je d n ę z n ajch arak te ry sty cz- niejszych cech impresyonizmu tendencyę odtwarzania rzeczywistości w roztopach światła, malowanie przedmiotów w prze
strzeni widzianej kolorystycznie, w bar
wnej atmosferze, w powietrzu harmoni- zującem różnorodność gry barw.
Myśl, jak o b y śm y tu mieli do czynienia z pewnym nowym rodzajem widzenia, je st zgoła nieprawdopodobna; niepodobna bowiem przypuścić, że w ciągu kilku
dziesięciu lat dokonał się ostro zaryso w any przew rót biologiczny, kiedy ja k ie goś przewrotu biologicznego w ciągu kil
ku tysięcy lat istnienia sztuki śladów n aw et niema J). Na praw dopodobieńst
wie zyskuje natom iast myśl druga, że to, co powszechnie uważano za nowy rodzaj widzenia, j e s t tylko nową metodą malo
wania, usiłującą uchwycić efekty św ietl
ne przestrzeni i ich wpływ na barwy przedmiotów. Rozstrzygnięcie całego spo
ru zależy od odpowiedzi na pytania, czy p rzestrzeń widziana między przedm iota
mi wogóle posiada pewne zabarwienie, czy to zabarwienie j e s t zależne od ro
dzaju naszego nastaw ienia się i jak i m u
si być rodzaj naszego n astaw ienia się, by pod jego działaniem zjawiska prze
strzeni barwnej w ystąpiły dobitnie? Te pytania zadał sobie J aen sch i ze stano wiska i środkami psychologii przestrzeni s tarał się na nie odpowiedzieć.
Jeśli stojąc przy oknie w przedw ie
czornym czasie spoglądam y w narożny k ą t pokoju, to zdaje nam się, że k ą t za
pełnia jakieś ciemno-szare medyum; jeśli pokój oświetlimy światłem barwnem, to owo medyum n abiera pewnego zabarwie
nia. Liczne obserwacye i doświadczenia dały się ująć wreszcie w zdaniu, że w r a żenie medyum zabarwionego je s t zależne
i) P rz e c iw te z ie p rz e w ro tu bio lo g iczn eg o p rz e m a w ia ró w n ie ż t a okoliczność, że ju ż s ta r o ż y tn o śc i nie b y ł o b cy im p re s y o n is ty c z n y sposób m a lo w an ia . P o r. W e rn e r W eisbach: Im p re sio n i- sm us, szczególnie tom p ie rw sz y .
od nastawienia naszej uwagi; zwrócenie uwagi, a szczególnie chwilowe zwrócenie uwagi na owo medyum, t. j. na p rze
strzeń zam kniętą przedmiotami, przyczy
nia się do łatwiejszego widzenia zabar
wienia tej przestrzeni; ten sposób p a trz e nia zarazem przyczynia się do tego, że przedmioty, które się znajdują poza za
barwioną przestrzenią, odbijają się na siatkówce w kręgach rozproszonych, co za sobą pociąga niedokładne widzenie tych przedmiotów. Sposób patrzenia, przez który dochodzimy do widzenia prze
strzeni barwnej, Jaensch nazywa impre- syonistycznym sposobem patrzenia.
W tych kilku słowach zawiera się kw intesencya poglądów Jaenscha. W sto
sunku do m alarstw a impresyonistyczne- go trzeba, opierając się na uprzednich rozważaniach, powiedzieć: „Dawniejsi ma
larze—o ile niema w nich mniej lub wię
cej dobitnych zaczątków impresyonistycz- nego sposobu malowania - malowali świat tak, ja k się on nam przedstawia wów
czas, kiedy wzrok i uwagę naszę zw ra
camy kolejno ku poszczególnym przed*
miotom. Malarze ci, zwracając wzrok i uwagę kolejno na poszczególne przed
mioty, odtwarzają je zupełnie tak, j a k się one nam przedstawiają, skoro wprost się na nie patrzymy. Malarze ci, malując aleję, zw racają swą uwagę na drzewa, odtwarzając wnętrze pokoju kierują wzrok na poszczególne części umeblowania; ale n igdy im n a myśl nie przychodzi malo
wać świat tak, ja k się go widzi w chwi
lach, kiedy zwracamy uwagę na pewien p u n k t w powietrzu lub -tylko pobieżnie wokół się rozglądamy" (Jaensch. Str. 316).
Że wywody Jaenscha, dotyczące barw nie widzianej przestrzeni, są słuszne, nie ulega żadnej kwestyi; również słuszne je s t twierdzenie, że na obrazach współ
czesnych im presyonistów spotykam y się z artystycznem odtworzeniem barwnie widzianej przestrzeni. Jednakże zgodzić się niepodobna na zbyt ciasne ujęcie ca
łego kieru nk u impresyonistycznego w ra
my jednej tendencyi: malowania prze
strzeni barwnej. Impresyonizm—j a k wo
góle wszelka prawdziwa sztuka — uchyla
się przed ujęciem w pewne formułki. Mo
JMÓ 50
WSZECHSWIAT
839żna wprawdzie wykazywać, że ten lub ów rys charak tery sty czn y je st nową w ar
tością artystyczną, która w porównaniu z dawnemi wartościami stanowi postęp w dziejach rozwoju malarstwa. Ale b y łoby zamykaniem oczu na piękno całości artystycznej, gdybyśm y jed n ę z cech — naw et gdyby cecha ta była zasadnicza—
wznieśli na piedestał k ry tery u m danego kierunku artystycznego i sądzili, żeśmy w ten sposób znaleźli rozwiązanie zagad
ki i wniknęli w tajnię tworzenia. Bez- w ątpienia je s t je d n ą z tendencyj impre- syonizmu odtworzenie atmosfery, powie
trza drgającego w roztopach promieni słonecznych, całej owej barwnej prze
strzeni, k tóra się wciska w każdy załom i tworzy b arw n ą wstęgę łączącą a za
razem harmonizującą barw y przedmio
tów. I nie je st to tylko zwykła obser
wacya jednego lub całego szeregu m ala
rzy; na dnie tego sposobu malowania spoczywa wprost pogląd na świat, p raw dziwa i zasadnicza myśl o wszechobecno- ści św iatła i cieni, k tó ra granice tego, co może być przedmiotem malarstwa, roz
szerza w nieskończoność. Ale naw et tak szeroko pojęta tendencya malowania p rze
strzeni barwnej bynajmniej nie wyczer
puje istoty impresyonizmu. Trzebaby wymienić cały szereg rysów ch ara k tery stycznych, ja k np. dążność uchwycenia chwilowej sytuacyi w przypadkowem oświetleniu, lub odtworzenie — bez dro
bnostkowej analizy i mikroskopowej pe- danteryi — tego wszystkiego, co się zja
wia w polu widzenia, uwzględnienie wi
dzenia obwodowego, całe skale nastrojów i h u rag an y uczuć, a mimo to mieć to w ew nętrzne poczucie, że się dotknęło tylko powierzchni, wydobyło na ja w tyl
ko strzępy, i że całej niepomiernej głębi kierunku impresyonistycznego w słowach jakichkolw iek formułek ująć niepodobna.
Dzieło sztuki bowiem przemawia do wi
dza bez pośrednictwa estetycznych czy innych naukowych rozważań, zupełnie tak, ja k melodya działa na słuchacza nie- znającego zasad harmonii. Ale czybyśmy dlatego mieli rezygnować z naukowego badania zasad harmonii?...
Stefan Błachowski.
J E R Z Y K L E B S .
Z JAWISKA P E R Y O D Y C Z N E R O ŚLIN Z W R O T N I K O W Y C H .
Badania Treuba, Haberlandta, Schim- pera, W righta i innych stwierdziły w a
żny takt, że w jednostajnym klimacie zwrotników niektóre drzewa nie rosną nieprzerwanie, lecz w ykazują wyraźne okresy spoczynku. Zdawało się stąd w y
nikać, że życie roślinne, j a k to zaznacza Schimper (jeszcze w r. 1898), porusza się w pewnym koniecznym rytm ie spoczyn
ku i wzrostu, który ma swą przyczynę w istocie organizmu, nie zaś w otocze
niu. Na podstawie spostrzeżeń i doświad
czeń, wykonanych na Jawie, w zimie 1910/11 roku, usiłowałem (1911) dowieść niesłuszności tego poglądu w szeregu przypadków. W swem dziele „Opadanie i odnawianie się liści pod zwrotnikami", które właśnie się obecnie ukazało w d ru ku, Volkens opisuje swoje oddawna ocze
kiwane spostrzeżenia, poczynione w Bui- tenzorgu (Jawra) od końca grudnia 1901 roku do końca lipca 1902 roku. W dziele tem znajduje się mnóstwo ciekawych faktów co do peryodycznego zrzucania i odnawiania liści przez najrozmaitsze gatunki drzew, z których były ciągle kontrolowane te same określone osobniki.
Volkens rozpatruje także stosunek tych zjawisk peryodycznych do klimatu i do
chodzi przytem do takich samych wnios
ków negatywnych, ja k i Schimper. Nie- uznając żadnego ściślejszego związku twierdzi on, że opadanie i powstawanie nanowo liści zachodzi niezależnie od świata zewnętrznego i opiera się jed y n ie na „dziedzicznych wewnętrznych" przy
czynach. W końcu swego dzieła w spo
mina on także i moję rozprawę (1911), ściągającą się do tegoż zagadnienia, od
rzuca jed n ak moje poglądy i nie zapusz
cza się w stwierdzone przeze mnie fak
ty, aczkolwiek te ostatnie mogłyby go
skłonić do pewnej ostrożności. Chcę więc
ze swojej strony poddać dzieło Yolkensa
840 WSZECHSWIAT N» 50
krytyce, żeby zbadać, ja k dalece jego spostrzeżenia upoważniają do wyciągnię
cia podanych przezeń wniosków. Tem chętniej wracam do tej kwestyi, że w Hei
delbergu prowadziłem dalej swoje b ad a
nia nad wzrostem roślin zw rotnikowych, a rezu ltaty tych badań dostarczyły no
wego poparcia moich poglądów.
Przedew szystkiem zamierzam uwzględ
nić kwestyę wzrostu peryodycznego, a po
tem dopiero zająć się zagadnieniem opa
dania liści, którego nie uwzględniłem bli
żej w mojej rozprawie dawniejszej. Vol- kens sądzi, że ry tm ik a zanikania ma ści
śle to samo znaczenie, co i ry tm ik a po
wstawania. Bezwątpienia, zjawisko opa
dania liści j e s t także bardzo ciekawe, a je d n a k miałem prawo odsunąć je na plan drugi. Powstawanie bowiem liści j e s t bezpośrednim w yrazem wzrostu osi, o k tó rą głównie chodzi rytm ice ogólnej.
Liść wyrosły jest, o ile uczą wiadome obecnie fakty, skazany na śmierć i cho
dzi tylko o to, czy ta śmierć nastąpi wcześniej czy później, czy opadnięcie liści powtarza się peryodycznie, czy nie- peryodyęznie.
I. W zrastanie roślin zw rotnikow ych.
W ogólnem zagadnieniu wzrostu roślin zw rotnikow ych powinniśmy rozróżniać dwie kwestye:
1) Czy w zrost wogóle j e s t peryodycz- ny u przeważającej większości roślin zw rotnikowych?
2) Czy dostrzeżona pod zwrotnikami peryodyczność pew nych g atunków roślin posiada ch a ra k te r niezmienny, czy też ulega w jakim kolw iek stopniu zmianom pod wpływem w arunków otoczenia?
Żeby znaleść odpowiedź na pierwsze pytanie, prowadziłem spostrzeżenia w cza
sie pobytu w Buitenzorgu od końca paź
dziernika 1910 roku początkowo tą samą metodą, co i Volkens, t. j. kontrolowa
łem podczas codziennych wycieczek pe
wne określone osobniki roślin, śledząc, czy w ydają one nowe liście. Pokazało się przy tem, że wielka liczba roślin po
zostawała w nieprzerw anym wzroście od
października do środka lutego; należały tu palmy, paprocie, Musaceae, Zingibera- ceae, Araceae, liczne krzewy, które też nieprzerwanie kwitły, ja k D uran ta, Aca- lypha, Hibiscus i t. d., jak również drze
wa, do których powrócę później. Posze
dłem jednak dalej, niż Volkens, znacząc określone latorośle takich roślin i bada
ją c ich wzrost drogą mierzenia. Lecz jeżeli nie ulegało wątpliwości, że te ró
żne rośliny rosną przez całą zimę, to j e dnakże pozostawało nierozstrzygniętem pytanie, czy będą one zachowywały się tak samo w ciągu następującego lata.
Ażeby to zbadać, zabrałem młodsze eg
zemplarze ch arakterystycznych przedsta
wicieli tych gatunków do Heidelberga, albo hodowałem wyrostki, które tu wy- kiełkowały w lutym i marcu 1911 roku z nasion buitenzorskich. Potem, gdy się przekonałem, że rośliny te pozosta
wały w maju i czerwcu w silnym wzro
ście, większa część ich została wysadzo
na na pagórku z bardzo żyzną glebą i od końca czerwca, albo początku lipca, była codziennie mierzona. W okresie czasu od 10 sierpnia, do 10 września stwierdzono tylko wzrost ogólny; od tej ostatniej zaś daty do dziś znowu były w ykonywane codzienne pomiary. Cie
plarnia była opalana przez całe lato; mi
nim um tem peratury zawsze było wyżej 20°C, maximum w gorące godziny osię- gało pomimo dobrego przewietrzania, 35—38°, było więc wyższe, niż w Buiten
zorgu. Lato było, ja k wiadomo, nadzw y
czaj jasne, słoneczne, tak, że w arunki wzrostu roślin zwrotnikowych można było nazwać prawie optymalnemu. W każdym razie ogromna większość rosła doskonale.
Z jesienią w arunki się zmieniły, światło się zmniejszyło i było w pochmurnych miesiącach, listopadzie i grudniu, bardzo małe, minimum te m p eratu ry spadało co
dziennie cokolwiek poniżej 20° do 19 — 16°; w skutek słabego przewietrzania wil
gotność powietrza była bardzo znaczna
(80 — 100$). Od środka stycznia dnie
stały się słoneczniejsze, od lutego zaś
i cieplejsze. Rośliny zachowyw ały się
rozmaicie, tak, że wolę opisać je g r u
pami.
M 50 W SZECHSW IAT 841
G ru p a pierw sza. R o ślin y z nieprzerw anym wzrostem.
W zrost odbywał się nieprzerwanie w lecie, jakoteż i w zimie, z tą tylko ró
żnicą, że prędkość w ciągu miesięcy li
stopada do stycznia zmniejszała się. Li
ście potrzebowały dłuższego czasu, ażeby dojść do stanu trwałego, przyrosty co
dzienne średnio były mniejsze, w niektó
rych dniach dla poszczególnych g atu n ków prawie nieznaczne.
Do tej grupy należą:
1) Pothos aurea (Araceae). Szczep z Buitenzorgu. Ten g atunek roślinny rósł tam przez całą zimę 1910/11, egzem
plarz w Heidelbergu rósł ja k w lecie, tak i w zimie.
2) Cocos nucifera (Palma). Dwuletni wyrostek. W miesiącach letnich przy
rost codzienny wynosił 1
cmśrednio (ma- ximum 2
cm),równał się więc mniej wię
cej przyrostowi bujnej Caryota urgens posadzonej w ogrodzie buitenzorskim.
Przeciwnie w miesiącach listopadzie do stycznia przyrost codzienny obniżał się do 0,7—0,5
cm.3) Nipa fruticosa (Palma). Wyrostek.
Pomiary zaczęły się dopiero 1 sierpnia;
przyrost codzienny wynosił średnio w sier
pniu do września 0,6
cm ,w grudniu 0,1,
W
lu ty m 0,2
cm.4) Albizzia moluccana (Leguminosae).
W yrostek, który prędko wyrósł na małe drzewko; nieprzerwany wzrost, ja k to Volkens spostrzegł w Buitenzorgu, a pó
ź n iej i j a stwierdziłem.
5) Picus geocarpa (Moraceae). Szczep z Buitenzorgu. Stary krzak rósł w Bui
tenzorgu nieprzerwanie przez całą zimę 1910/11 roku; szczep w Heidelbergu rósł bez przerwy w lecie i w zimie.
6) Scaevola sericea (Goodeniaceae).
W yrostek, który rośnie powolnie ale nie
przerwanie. Na starem drzewie w Buiten
zorgu stwierdziłem również nieprzerwa
ny wzrost przez zimę 1910/11.
7) Pterolomia triąuetrum (Legumino
sae). Roślina z Buitenzorgu; w ciągu lata rozwinęła się ta k silnie, że 10 wrze
śnia i 27 października musiano j ą obciąć.
Powstały nowe boczne pędy, które w koń
cu października okryły się kwiatami; ro
ślina kwitła przez całą zimę, chociaż ty l
ko część kwiatów rozwinęła się całkowi
cie. W Buitenzorgu krzewiaste wazono
we egzemplarze rosły i kwitły przez całą zimę 1910/11.
8) Clitoria' ternata (Leguminosae).
Szczep tego wijącego się trawiastego ga
tunku rozwinął się latem nadzwyczajnie, tak, że od czasu do czasu musiano ro
ślinę obcinać. Przez zimę rosła powol- niej ale nieprzerwanie; ściślejszych po
miarów na tej roślinie nie robiłem.
Z tych spostrzeżeń wynika, że przed
stawiciele całkiem różnych rodzin roślin, a zarazem i przedstawiciele różnych form roślinnych, ja k traw, krzewów, drzew, rosną nieprzerwanie w lecie, ja k i w zi
mie, nawet w nieoptymalnych w arunkach naszej jesieni. Po wyżej poczynionych uwagach co do wzrostu w Buitenzorgu w zimie 1910/11 roku wydaje się bardzo prawdopodobnem, że wielka liczba roślin zwrotnikowych należy do tej kategoryi.
Ogólna ważność bronionego przez Schimpera i Volkensa twierdzenia, że wzrost roślin zwrotnikowych odbywa się peryodycznie, w zmianie spokoju i ru chu, je st więc już dziś obalona przez fak
ty. Trzeba pozostawić dalszym badaniom rozstrzygnięcie pytania, ja k wielki je s t procent tych nieperyodycznie rosnących roślin w ogólnej liczbie roślin zwrotniko
wych. Spostrzeżenia Schimpera, W righta, Smitha, Volkensa ograniczały się do dwu
liściennych gatunków drzew, z których znaczna część pochodzi przytem z kli
m atu peryodycznego.
Co do takich drzew, które pod zw rot
nikami, naprzykład w Buitenzorgu, prze
żywają swój wzrost przez okresy spo
czynku, nasuwa się teraz drugie z powy
żej sformułowanych pytań, czy spokój rzeczywiście nie zależy od świata ze
wnętrznego, czy może przeciwnie, jego nastąpienie, czas rozpoczęcia się i okres trwania mogą być zmienione przez w a
runki zewnętrzne. W dziele Volkensa nie znajdujemy żadnych spostrzeżeń roz
strzygających, uważa on bowiem to py
tanie za ju ż rozwiązane w pierwszym
sensie i nie przypisuje stwierdzonym
842 W SZECHSW IAT Na 50
przeze mnie doświadczalnie w aryacyom ry tm iki żadnego znaczenia.
P akty, dowodzące takiej zmienności w określonych w ypadkach, nie dadzą się jed n ak obalić w podobny sposób; nie chcę ich rozpatrywać tu raz jeszcze szczegó
łowo, wolę n ato m iast przytoczyć moje nowe doświadczenia, poczynione w Hei
delbergu.
Okres spokoju może n astępow ać w ro z
m aity sposób; rozróżniam dla swoich ce
lów dwa główne sposoby.
A. Rozwój liści odbywa się je d n o s ta j
nie; powstawanie nanowo liści przerywa się, albo już będące w zalążku przestają rosnąć.
B. Rozwój liści odbywa się skokowo, w poszczególnych pędach, j a k tego do
wiódł Volkens dla wielu drzew. Przez pęd liści rozumie on ogół w szystkich li
ści (czasem bardzo nieliczny), w ydanych przez pączek boczny od początku do koń
ca wzrostu gałęzi.
G ru p a druga. R o zw ó j liści odbywa się j e dnostajnie, lecz m oże być p r ź tr w a n y okresam i
sp o ko ju .
l) Terminalia catappa (Combretace- ae). W edług Volkensa drzew a w Bui- tenzorgu w ydały pączki w marcu, w koń
cu zaś kw ietnia były o kryte świeżem ulistnieniem; w lipcu liście były już czę
sto czerwone. D rugie pączkowanie n a stęp uje prawdopodobnie we wrześniu.
Drzewo, które ta m zbadałem w początku grudnia 1910 roku, znajdowało się w s t a nie zupełnego spoczynku; liście z jednej gałęzi zerwałem 7-go grudnia, lecz aż do 14-go stycznia nie mogłem zauważyć ża
dnej zmiany. Zupełnie inaczej zachow y
wały się podczas moich doświadczeń młodsze rośliny. Mogły one być zmuszo
ne, w Buitenzorgu, w zimie, do nieprzer
wanego wzrostu, wywołany bowiem przez b ra k soli pożywnych sta n spoczynku mógł być znowu u sunięty w małych w a
zonach. Wiele z moich roślin doświad
czalnych zabrałem ze sobą do Heidelber- ga. Jeden egzemplarz, który od maja pozostawał w energicznym wzroście, zo
stał wysadzony 2.4 czerwca 1911 r. i n a
tychm iast rozpoczęło się intensyw ne po
wstawanie gałęzi i liści, tak, że roślina stała się zawysoka i zaszeroka dla cie
plarni. 11 października musiałem j ą prze
sadzić do wazonu. Wzrost natychm iast spowolniał, na wierzchołku zaś zupełnie się zatrzymał 29 października. Na gałę
ziach bocznych nastąpiło w skutek u su nięcia wierzchołka bardzo powolne nowe pączkowanie; na pozbawionej liści gałęzi nastąpiło, poczynając od 20 października, bardzo powolne powstawanie liści w g r u dniu i styczniu. W końcu stycznia roz
począł się bardzo ożywiony wzrost na wszystkich pączkach bocznych. Druga roślina w Buitenzorgu, któ ra w lecie ro
sła w wazonie nieprzerwanie, chociaż d a
leko powolniej, niż pierwsza, została w y sadzona 16 października. Rozwój liści odbywał się bez przerwy przez całą zimę i dotąd okres spokoju nie nastąpił. Nie nastąpi on i nadal, o ile będą zachowane sprzyjające warunki. W każdym razie stąd wynika, że względny spokój pierw
szej rośliny wywołany był przez otocze
nie, t. j. przez przesadzenie do ważona, które pociągnęło za sobą znaczne uszko
dzenia korzeni, oraz przez małą działal
ność asymilacyjną.
2) Eriodendron anfractuosum (Malva- ceae). Drzewo kapokowe je s t jed n em z najbardziej uderzających zjawisk w oko
licach Buitenzorgu w październiku. Stoi ono zupełnie obnażone ze swojemi pię
trowo wznoszącemi się poziomemi gałęź- mi, j a k obcokrajowiec wśród innych drzew, niosąc na sobie w czasie swej n a gości kw iaty i owoce. W edług W rig h ta (1905) jednoletnie rośliny zrzucają na Ceylonie swe ulistnienie w lutym; na starszych drzewach nowe liście powstają pierwej, nim opadną stare.
Obserwowałem w Buitenzorgu wzrost roślin wazonowych: rozwój liści odbywał się nieprzerwanie, co było szczególnie widoczne po usunięciu liści. Zabrałem jeden szczep ze sobą z Buitenzorga;
w stanie pędu został on wysadzony. Ro
ślina rozwinęła się tak silnie, że 12 w rze
śnia musiałem j ą obciąć, po ożywionem zaś powstaniu nowych pędów bocznych
| obciąłem j ą raz jeszcze 7 listopada. Wów
JMś 50 WSZECHŚWIAT 843
czas powstały nowe pączki i liście—lecz 15 grudnia wszelki wzrost się zatrzymał, aby rozpocząć się wyraźnie nanowo do
piero 12 lutego. Dowodu, że ten spoczy
nek był wywołany tylko przez warunki zewnętrzne, dostarcza zachowanie się no
wego szczepu, który wziąłem ze starej rośliny 7 listopada i hodowałem w cie
płej piaszczystej grzędzie. Utworzył on powoli nowe korzenie i wydał w począt
ku grudnia nowe liście. Przesadzona do ziemi, roślina ta wydawała nowe liście powoli ale bez przerwy przez całą zimę aż dotychczas.
3) Tectona grandis (Yerbenaceae).
Drzewo teakowe pochodzi z klimatu pe- ryodycznego; we wschodniej i środkowej częściach J aw y pozostaje ono, według Koordersa, obnażone przez kilka letnich miesięcy, gdy tymczasem wr Buitenzorgu także i o tej porze je s t okryte liśćmi.
Yolkens widział w Buitenzorgu powsta
wanie liści od stycznia do końca kw iet
nia. Zatem drzewo, pomimo swych liści, jak ob y wcale tam nie rośnie; należy j e dnak zbadać, czy rzeczywiście wszystkie gałęzi pozostają w spokoju. J a wykaza
łem, że młode rośliny można było u tr z y mać we wzroście przez całą zimę 1910/11 roku. W małych wazonach następowała, co prawda, od czasu do czasu pewna przerw a wzrostu, którą jedn ak zawsze można było usunąć przez zerwanie liści, podlewanie roztworem odżywczym lub wysadzenie. Wiele z moich roślin do
świadczalnych zabrałem do Heidelberga i obserwowałem jednocześnie młode w y
rostki. W czerwcu wstawiłem jednę ze starszych roślin w wazonie do cieplarni;
jednocześnie posadzono do ziemi jeden z wyrostków. Jedno i drugie rosły nie
przerwanie przez cale lato. Wzrost osi głównej w yrostka zatrzymał się 18 paź
dziernika, wzrost starszej rośliny — 13 listopada. Całkowity spokój jednakże nie nastąpił, bo po zatrzymaniu się osi głównej powstawały powoli przez zimę pędy podstawowe. W każdym razie nie ulega żadnej wątpliwości, że rośliny mo
gą rosnąć latem zupełnie tak samo, ja k rosły w Buitenzorgu zimą.
Tectona je s t jed y n ą z przywiezionych
przeze mnie roślin zwrotnikowych, która nie znalazła dla siebie w mej cieplarni warunków optymalnych. Albowiem n a
wet te liście, które rozwinęły się latem, były znacznie mniejsze w porównaniu z egzemplarzem, posadzonym w Buiten
zorgu. Zapewne szkodliwa je s t dla niej znaczna wilgotność gruntu; im bardziej zmniejszało się światło, tem nieprzyjaź- niejszemi staw ały się warunki, tak, iż następował spokój; podobnie ja k u egzem
plarzy wazonowych w Buitenzorgu by
wał on wywoływany przez brak soli od
żywczych.
4) Schizolobium excelsum (Legumino- sae). 'len g atunek roślinny pochodzi z peryodycznego klimatu Brazylii; według Schimpera roślina ta pozostaje nagą przez zimę, w której końcu zaczyna kwitnąć.
Według Yolkensa drzewo zrzuca na J a wie swe ulistnienie corocznie w począt
ku listopada, następnie kwitnie i po 14 dniach wydaje nowe liście. Stąd wynika tylko krótki okres wzrostu rocznego.
Lecz u hodowanych w Buitenzorgu egzem
plarzy, ja k o tem zawiadomił już Schim- per, poszczególne gałęzi zachowują się odmiennie. Volkens widział nagą gałąź, k tó ra po najmniej trzymiesięcznym spo
czynku zaczęła znowu rosnąć w k w iet
niu i w ciągu 6 tygodni ukończyła już kształtowanie liści. Mniej więcej dw ulet
nie hodowane w wazonach egzemplarze rosły w Buitenzorgu nieprzerwanie przez zimę 1910/11 od 28 października do 7 lu
tego (koniec obserwacyi), co prawda, po tem, jak zapomocą trzykrotnego zryw a
nia liści zostawały coraz to znowu zbu
dzone z rozpoczynającego się już spo
czynku. W Heidelbergu posadziłem w mej cieplarni w początku czerwca lutowy (1911) wyrostek; rósł on bardzo żwawo, tak, iż w początku września o s ięg n ąłju ż wysokość 74 cm. Rozwój liści odbywał się nieprzerwanie do 14 grudnia; wów
czas, w najbardziej nieprzyjaznych w a
runkach, nastąpił okres spokoju i w koń
cu grudnia drzewko zrzuciło wszystkie liście. Na korzyść poglądu, że okres spoczynku wywoływany je st przez w a
runki zewnętrzne przemawia fakt, iż dwa
ostatnie liście, 19,2 i 27,2 cm długości)
844 W SZECHSW IAT JMe 50
zmuszone były w strzym ać swój wzrost pośród właściwego okresu rozwoju, je sz cze przed pierzastem rozwinięciem się blaszek. W zrost rozpoczął się nanowo 29 stycznia i odbywał się dalej bez prze
szkód. Dwa nierozwinięte liście nie mo
gły jed n ak rozpocząć nanowo wzrostu i odpadły.
5) Albizzia stipulata (Leguminosae).
Ten gatunek, rozpowszechniony w środ
kowej części Jaw y, zrzuca w edług Koor- dersa swe liście w czasie monsunu wschodniego i stoi obnażony w ciągu ca
łych miesięcy. Młode drzewo rosło w ogro
dzie buitenzorskim nieprzerwanie od koń
ca października do środka lutego (koniec obserwacyi). Egzemplarze wazonowe ro
sły w ty m sam ym czasie powolniej, ale bez wszelkiej przerwy.
Jeden w yrostek (luty 1911) rósł żwa
wo w mojej cieplarni; wydaw ał on stale nowe liście do 29 grudnia. W ted y , w n a j
posępniejszym czasie zimy, nastąpił okres spokoju i roślina zrzuciła także swe s ta r sze liście; 15 stycznia usunąłem z niej ostatnie liście i 18 stycznia rozpoczął się wyraźnie nowy wzrost, trw ający od tego czasu bez przerwy.
Te pięć g atu n kó w drzew, znacznie ró
żniące się pomiędzy sobą, w y k azują w po
staci starszy ch drzew ta k w swej ojczyź
nie, j a k i w Buitenzorgu, w yraźną peryo- dyczność (co do Albizzia stipu lata nie można tego twierdzić z pewnością, gdyż w Buitenzorgu nie była ona b adana la tem). J e d n a tylko T erm inalia catappa je s t tubylcem w Jaw ie zachodniej. W szy
stkie inne pochodzą z klim atu peryodycz- nego, pozostają w swych okolicach rodzi
mych nagie przez całe miesiące i w s tr z y mują prawdopodobnie na ten czas swój wzrost. Zbadane przeze mnie młode osob
niki w szystkich ty ch gatunków zacho
w yw ały się całkiem inaczej. W zrost Terminalia może odbywać się nieprzer
wanie przez cały rok. W szystkie inne również dobrze rosną zimą ja k i latem, w Heidelbergu najsilniej rosły latem, t. j.
o tej porze, gdy w swej ojczyźnie g a t u nek pozostaje w okresie spoczynku. P rze
ciwnie, okres spoczynku następow ał tu dla w szystkich mniej więcej o tej samej
[ porze, między listopadem a środkiem s ty cznia, t. j. w czasie, kiedy one pod zwrot
nikami właśnie rosną, ale kiedy tu pa
nuje najmniejsze natężenie światła i sto
sunkowo nizka temperatura; a więc nor
malna peryodyczność tych gatunków drzew nie je s t koniecznem, wynikającem z konstytucyi g atu n k u zjawiskiem, lecz raczej skutkiem jego zależności od świa
ta zewnętrznego, i nic tu nie zmienia okoliczność, że nie znamy bliżej p rzy czyn, wiodących w Buitenzorgu do pe- ryodyczności.
Z drugiej strony je d n ak gatu n k i te ró żnią się znacznie od gatunków pierwszej grupy, które rosną bez przerwy także i w czasie naszej zimy. Różnicę tę m o
żemy wyrazić w ten sposób, że powiemy:
obiedwie grupy okazują różny stosunek do św iata zewnętrznego swych s tru k tu r specyficznych. Tu spotykam y rzeczywi
ście czynnik, który na razie należy uznać za stały, mianowicie stru k tu rę specyficz
ną. Ona to określa, w ja k iem natężeniu każdy z ważnych warunków zew nętrz
nych powinien kombinować się z innemi, ażeby wywołać wzrost optymalny. Okre
śla też ona, że wzrost się zatrzymuje, skoro w tej kombinacyi chociażby jed en z czynników spada poniżej pewnej g ra nicy albo się podnosi nad granicę górną.
Znany je s t fakt, że naprzykład, minimum, albo też maximum, te m p eratu ry nie je s t przywiązane do pewnego szczególnego stopnia, lecz samo może nieco się wahać.
Tłumaczy się to właśnie tem, że nie sa
ma tylko tem p eratu ra rozstrzyga o wzro
ście, lecz zawsze połączenie jej z innemi czynnikami, np. z zależnym od świata zewnętrznego stanem odżywienia. Obied
wie grupy gatunków różnią się więc mię
dzy sobą tem, że granice czynników, działających w połączeniu ze sobą, w j e dnej grupie są pociągnięte inaczej, niż w drugiej. Tak naprzykład Albizzia mo- luccana może jeszcze tosnąć wobec na
t ę ż e n i światła, wobec którego Albizzia
stipulata zmuszona już je s t spoczywać,
obiedwie zaś mogą jeszcze rosnąć wobec
takiej zawartości soli pożywczych w g ru n
cie, wobec której Tectona, Terminalia
i inne są już skazane na czasowe w strzy
JYo 50 WSZECHSWIAT 845
manie się wzrostu. Wniosek z tych po
glądów wymaga, żeby wszystkie gatunki drugiej grupy w stale optymalnych w a
runkach zewnętrznych także rosły nie
przerwanie. Zgadza się to w znacznej mierze z faktami, o ile chodzi o rośliny młode, co do których je s t praktycznie możliwem podtrzymać do pewnego sto
pnia stałość warunków. Tymczasem n a suwa się teraz pytanie, czy wśród roślin zwrotnikowych niema także takich, u k tó rych stosunki byłyby bardziej skompli
kowane. Istotnie, spotkamy takie rośli
ny w grupie następnej.
Tłum. J. Ozieb/owski.
(C. d. nast.).
P O C Z Ą T E K P L A N E T I K S I Ę Ż Y C Ó W .
Za przewodem pewnych analogij do
św iad czaln ych — tak pisze Kr. Birkeland w komunikacie, złożonym Akademii nauk w Paryżu — doszedłem do wniosku, że w układach słonecznych, będących w s ta nie ewolucyi czynne są siły pochodzenia elektromagnetycznego tego samego rzę
du, co siła ciążenia, i że siły te, działa
ją c 'wspólnie, dały właśnie początek pla
netom o orbitach prawie kołowych, po
łożonych prawie w tej samej płaszczyznie, księżycom i pierścieniom dokoła planet oraz mgławicom w kształcie pierścieni lub o postaci spiralnej.
Istnienie księżyców najodleglejszych, które odkryto niedawno w pobliżu Jowi
sza i Saturna, a które posiadają ruch wsteczny, nie przeczy temu poglądowi;
przeciwnie, z teoryi tej wynika, że, jeśli w odległości wystarczająco wielkiej od N eptuna odkryte zostaną kiedy nowe planety, to będą one również obiegały dokoła Słońca ruchem wstecznym.
Jako założenie zasadnicze przyjmuję ten takt, że wszystkie słońca w stosun
ku do przestrzeni wszechświatowej mają
•olbrzymie napięcie elektryczne odjemne, które różne j e s t dla różnych gwiazd, ale które, jeśli chodzi o rząd wielkości, wa
ha się dokoła 600 milionów woltów dla Słońca naszego oraz dla słońc tej samej kategoryi.
Z pomocą analogij doświadczalnych starałem się wykazać, w jaki sposób mo
że wtedy powstać dokoła gwiazdy pole magnetyczne, zwrócone osią swoją wzdłuż osi obrotu, oraz w ja k i sposób wyłado
wania elektryczne, pochodzące od ciała centralnego, mogą zachodzić wtedy głó
wnie dokoła magnetycznej płaszczyzny równikowej, przyczem odbywa się ciągłe wyrzucanie cząstek materyalnych naelek- tryzowanycb, które poruszają się w dal
szym ciągu w tej samej płaszczyznie.
Z równań, w które ująć można założę- nie powyższe, wynika bezpośrednio, że cząstki, które w stosunku do ładunku elektrycznego posiadają masę drobną, dawać będą początek kołom granicznym o promieniu większym, aniżeli cząstki, które w stosunku do wielkości ładunku posiadają masę większą. Nadto, w w a
runkach równych cząstki odjemne zbli
żać się będą ruchem wstecznym do kół granicznych o promieniu większym, ani
żeli cząstki dodatnie, które ku swoiln ko
łom granicznym zmierzają ruchem pro
stym — jeżeli tylko Słońce nam agneso
wane je s t odwrotnie względem Ziemi.
Cząstki, które zbliżają się do pewnego koła granicznego, mogą w dalszym cią
gu poruszać się tam już na stałe. J e dnakże, je s t rzeczą prawdopodobną, że łączą się one, w kulki coraz to większe, które w wyniku ostatecznym utworzą planetę, przyczem ładunek elektryczny cząstek pierwotnych musi uledz zani
kowi.
Jeżeli ładunek cząsteczek zniknie n a gle, to, ja k wykazuje analiza m atem aty
czna, cząsteczki zaczną zataczać dokoła ciała centralnego drogi eliptyczne, k tó rych p u n k t przysłoneczny znajduje się w obrębie koła granicznego.
Jednym z warunków niezbędnych do tego, aby przypuszczenia powyższe mo
gły się ziścić, byłby np. ten, żeby cząst
ki metaliczne, wyrzucane z katody me
talowej, zabierały ze sobą, przynajmniej w większości przypadków, ładunek do
datni.
846
W SZECHSW IAT
j\To 50Otóż, liczne doświadczenia pozwoliły Birkelandowi w ykazać z zupełną pewno
ścią, że ta k j e s t w istocie. Spraw dzanie odbywało się przez ważenie ilości palla
du, w yrzucanych poprzez szczelinę i osa
dzających się na małym ekranie. Oka
zuje się, że trafiają się wśród tych czą
stek cząstki z ładunkiem dodatnim, że je d n a k przew ażają cząstki z ładunkiem odjemnym, przyczem jedne d ają się od
dzielić od drugich bądź pod wpływem potężnych sił m agnetycznych, bądź też w polu elektrycznem.
Zdaje się, że zjawiska, k tó re zachodzą w katodzie podczas wyładow ania w p ró żni, dają się porównać pod pewnemi względami do spraw y rad y o akty w n ej.
Promienie katodalne powinnyby w tym przypadku przedstawiać pewne analogie z promieniami p, gdy tym czasem promie
nie Kx (katodalne pochodne) oraz d odat
nie atomy metaliczne, w yrzucane z k a tody, mogłyby odpowiadać promieniom a.
Birkeland przeprow adza obecnie b a d a nia, mające na celu stwierdzenie, czy de- zintegracyi k ato d y tow arzyszy wydziela
nie się ciepła, j a k to się dzieje, gdy rad ulega przemianie. P ytanie to zdaje się mieć pierw szorzędną doniosłość dla k w e styi zapasu ciepła oraz czasu trw an ia Słońca i gwiazd.
Przypuszczam, powiada Birkeland, że każdy układ gwiazdowy w stanie roz
woju wyrzuca w przestrzeń ciałka elek
tryczne. Wobec tego staje się praw do
podobną hypotezą, wedle której najw ięk
sza część mas m ateryalnych wszech
św iata mieści się nie w układach słone
cznych lub mgławicach, ale właśnie w tak zwanej próżni, k tó rą możnaby pomyśleć jak o napełnioną latającemi ciałkami ele k trycznem u atom am i i cząsteczkami r ó żnych pierw iastków chemicznych.
Gdyby masa taka, ja k ą przedstaw ia nasz układ słoneczny, miała być rozmie
szczona jednostajnie, np. n a wzór ato mów żelaza, w kuli o promieniu, rów nym odległości Słońca od najbliższej gwiazdy
(a Centaura) to na każde 8 centym etrówsześciennych przestrzeni przypadłby za
ledwie jed en atom. Otóż, nie zdaje się, aby jakik o lw iek fak t znany nie pozwa-
| lał nam na przypuszczenie, że w prze
strzeni istnieją atomy latające w liczbie np. 100 razy większej od wyżej przyto
czonej.
S. B.
C o m p te s r e n d u s .
Z T O W . P R Z Y J A C I Ó Ł N A U K W P O Z N A N I U .
P osiedzenie w ydziału przyrodniczego 23 listopada zagaił dr. P . C hłapowski w sp om n ie
niem pośm iertnem ś. p. Jana Sznabla, le k a rza i entom ologa z W arszaw y. S p ecyaln o- ścią jeg o była dypterologia, a w ięc badanie krajow ych m uch, komarów i t. d. Opisał i rossyjskie i skandynaw skie, które na w y cieczk ach nau k ow ych pozbierał.
P rzystęp u jąc do dem onstracyi, dr. C hła
pow ski naprzód zauw ażył, że przedstaw ione na ostatm em zebraniu gniazdo srocze było darem p. Pokrzy w n ickiego z M ałachowa pod W itkow em . Z nadesłanych druków przed
staw ił:
1) Opis prac, odnoszących się do fizyo- grafii ziem polskich za 3 lata, 1907— 1909, przez p. Pokornego, w ydany staraniem Tow.
Przyrodników p olskich im. K opernika. Prac w y liczo n y ch je st 2 763.
2) I i II częśó rozprawy Stefana S to b ieck iego p. t. „W sprawie M uzeum p rzy
rodniczego krajowego" oraz sta tu t T ow a
rzystw a „Muzeum Krajoznaw cze w K rako
w ie".
3) P lu g sch rift z. H eim atkunde d. P row P osen, herausgegeben vom A u sscliu ss f. N a- turdenkm aeler. 32 str. druku i 38 rycin do
sk on ałych oraz pocztów ki z fototyp iam i ty c h pom ników krajowej przyrody.
N astęp n ie przedstaw ił
10
now ych pudeł, n ap ełn ion ych sam em i prawie nocnem i m o ty lam i, takiem i w Ł śn ie, jakich dotąd nie posiadaliśm y w cale, dar barona Juliana B ru- n ick ieg o z P odhorzec pod Stryjem .
N asze m uzealne zbiory m otyli krajow ych nie b y ły już wprawdzie przedtem u b ogie, ale to co p. B runicki nam teraz nadesłał je s t ważnem dopełnieniem tego, co już po
siadaliśm y. B rak nam było p rzedew szyst- kiem m otyli n ocnych, a w ięc sów ek (N o ctu - ae), a także i m iernie i pom niejszych k o m p letu . Skoro się o tem dow iedział przed rokiem w spom niany w yżej ob yw atel G alicyi w schodniej, um iejący p ołączyć obowiązki dobrego gospodarza i dzielnego członka sej
m u galicyjsk iego i w ydziału krajow ego z za
m iłow aniem badacza fauny krajowej, obiecał
JMa 50 W SZECHSWIAT 847
w n et tem u brakowi zaradzić. W ybudow ał on przed kilku la ty na dom u sw ym , poło
żonym na w zgórzu, pawilon oszklony z o tw o rem z jednej tylk o stron y i lampą elek tr y czną, której siln y blask w nocy letn ie zw a
bia z daleka tłum y m otyli. W iększa część nadesłanych 211 gatu n k ów w ten sposób dostała się w ręce pana B.; niektóre są w y chow ane z g ąsien ic lub poczw arek. Z w y
jątkiem paru, p ochodzących od galicyjskiego lepidopterologa, p. Sohillego, w szystkie inne są sch w y ta n e przez barona B runickiego, choó n iek tóre oznaczone zostały przez prof. R e- bela w W iedniu.
W ielka część nadesłanych nam przez p.
B . g atu n k ów nie uchodziła przedtem za kra
jow ą wcale. Co rok spis takich nowo od
k r y ty c h g atu n k ów publikuje on od kilku lat w rocznikach A kadem ii U m iejętn ości, a w ostatniej z ty c h publikacyj (IV -ej) licz
ba stw ierd zon ych w stryjskim pow iecie g a tu n k ów przeszła już 1 ty sią c (1020). To całkiem niespodziew any plon dla fizyografii krajowej. Oby ten przykład i w in n ych z ie m iach dawnej Polski znalazł naśladowców!
D la gospodarza i leśnika nieobojętną je st rzeczą poznać sw oich przeciw ników , gdyż gąsien ice m otyli n ocn ych — to są szkodniki.
Już z tego pow odu warto, by kto z m łod
szych ziem ian zajął się ty m działem fauni- sty k i krajowej. , . ■ ...>•
Sposób, ja k ieg o p. B. używ ał w nocy le t
nie w celu nagrom adzenia tak olbrzym iego m ateryału w stosunkow o krótkim czasie, w ym aga k ilk u słów objaśnienia. W iadomo, że m otyle nocne zlatują się grom adnie do źródła św iatła i nieraz w niem giną, opa
liw szy sobie sk rzyd ła.— D ążność tę owadów n ocn ych biologow ie nazwali fototropizm em dodatnim . W obec faktu, że te same owady, pozornie św iatłow strętem się odznaczające, bo za dnia nieruchom o w ukryciu chow a
jące się, a dopiero o zmroku, lub gdy p eł
na n oc zapadła się ożyw iające, w n ocy zda- leka zlatują się do źródła św iatła, niemożna już teraz ow adów ty c h dzielić na św iatło- lubne i św iatłow strętn e; pozorny bowiem ich fototropizin odjem ny polega poprostu ty lk o na tem , że niezbędnym warunkiem czyn n ego ich życia, a w ięc lotu , je st w ilgoć pow ietrza, która latem je st zawsze w iększa w n o cy , aniżeli za dnia, zw łaszcza w czasie su szy. Susza dzienna je w istocie ubezwład- nia i w sen pogrąża, ale w ciepłe, w ilgotn e dnie m ożna w idzieć n iety lk o ćm y, ale i n o c
nice u nas także i za dnia krążące. Swoją drogą rok w ilg o tn y , jak obecny, nie sprzyja sprzętom n o w y ch okazów m otyli; g d y za dnia była w ilgoć, mniej ciągną do św iatła w nocy, a m oże są także inne jeszcze wa
runki, niesprzyjające rozm nożeniu m otyli w lata sło tn e i zim ne.
Pan baron B runicki nie chce poprzestać na tem , co przysłał, al3 przyrzekł dalej za
silać nasze zbiory nowem i darami, w takich sam ych k siążkow ych pudłach, jak te, co za
wierają okazy na-n nadesłane od A kadem ii.
D rugi dar dem onstrow any, to nietoperz stosunkow o duży, nadesłany nam ze Słupów pod Szubinem , który po polsku nazyw a się m yszakiem (V espertilio m urinus).
N a 44 lub 45 gatunków ssaków (Mamma- lia), które w K sięstw ie Poznańskiem dziko jeszcze żyją, przynajm niej czw arta część ich należy do latających (Chiroptera) czyii rę- koskrzydłych, a bardzo mało kto u nas wie o tem . Są ta cy , co sądzą, że m amy w ogóle ty lk o 1 gatu n ek . Tym czasem w ydany pod redakcyą prof. H. H oyera w K rakowie (1910) K lucz do oznaczania zw ierząt k ręgow ych na ziem iach polskich w ylicza 6 rodzajów a 20 odrębnych gatunków , z k tórych sama W ar
szaw a z najbliższą okolicą dziesięciu g a tu n ków dostarczyła do zbiorów. W zbiorach m uzeum im ienia D zied u szyck ich w e L w ow ie już blizko 20 lat tem u figurow ało 16 g a tu n k ów , przeważnie z G alicyi.
Prof. K. Schulz z Poznania w k siążeczce
„Studien uber die Posener W irbeltierfauna“, w której podane są i polskie nazw y zw ie
rząt, w ylicza 9 napewno stw ierdzonych g a tunków , a dwa podane, ale nienapew no stw ierdzone w K sięstw ie Poznańskiem . W m u zeum F ryd eryk a jest kilka gatu n k ów w y pchanych, ale tylk o 1 pochodzi napewno z naszej dzielnicy.
W zbiorach T ow arzystw a Przyjaciół N auk posiadano dotąd tylk o 4 okazy, z k tórych 3 bardzo u nas po domach pospolitego g a cka w ielkoucha (P lecotu s auritus) a 1 m y- szaka (Y espertilio m urinus), w szystk ie nie- osobliwie w ypchane i źle zachow ane.
W d ysk u syi, jaka się następnie w yw ią
zała, wyjaśniono zapom ocą rycin niektóre szczegóły m orfologiczne. Dr, S. Szum an interesow ał się szczególn ie fizyologicznem i.
W reszcie uznano, że najlepiej przysyłać nie
toperze w sp irytu sie albo w roztw orze for
m aliny, g d y niema w bliskości dobrego w y- pychacza. K oniecznie trzeba się o to sta rać, by m ieć kom plet ty c h krajow ych z w ie rzątek, uw ijających się sku teczn ie za szkod
nikam i nocnem i.— Jed yn ie ten cel ma o b ec
na publikacya objaśnień dem onstranta.
N astępnie miał od czyt p. Su ch ock i z P le szew a o w p ływ ie drobnoustrojów na k u ltu rę ludzką. W ykład ten b ył połączony z de- m onstracyą m ikroskopicznych preparatów oraz kultur prątka cudotw órczego (B acillu s prodigiosus). N astąpiła ożyw iona d yskusya, w której u czestn iczy ło k ilk u członków .
Dr. F . Chłapowski, zaznaczył w tej d y sk u syi, że b akterye najlepiej dzielić na au- totroficzne i heterotroficzne; pierw sze, sa-