• Nie Znaleziono Wyników

Medycyna i Przyroda. R. 3, nr 1 (1939)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Medycyna i Przyroda. R. 3, nr 1 (1939)"

Copied!
42
0
0

Pełen tekst

(1)

jm m

MEDYCYNA iPRZYRODA

N r 1. R o k I I I . S t y c i e ń 1 9 3 9

%

m i

. 9 v m t v 4 3

I L U S T R O W A N Y M I E S I E C Z N I K Ś W I A T A L E K A R S K I E G O

(2)

r

T r e ś ć n u m e r u .

Proł. U . J. K. Dr. R o m a n Leszczyński ( Lwów) . ..Acne vulgaris" l egendy i rzeczywistość.

Dr. M a r i a n Jak ubows k i ( W a r s z a w a ) . Z wi zytq u w ę ­ żów.

Ks. kan. M i c h a ł Rękas ( L wó w) . O czynnq p ost awę w o b e c c hor oby ( r a d i o w a ak c j a Apost ol st wa C h o ­ rych).

Proł. U . J. Dr. Z S z a nt r o c h ( K r a k ó w ) Z b a d a ń nad mo r f ol og i ą e l e m e n t ó w n e r w o w y c h : Wi e l k o ś ć k o­

m ó r e k n e r w o w y c h ze sz czegól nym uwz g l ę d n i e n i e m n e u r o n ó w współczul nych.

Doc. U . J. P. Dr. Julian W a l a w s k i ( W a r s z a w a ) . Z zo- kład u fiz jo lo g ii U . J P (d yr. P ro f D r. Fr. C z u b o ls k i). Rytm Ser- c a w ś w i e t l e n i e k t ó r y c h f a k t ó w f i z j o l o g i c z n y c h . O g r o d n i c t w o w sztuce i naturze.

L e k a r z D. Rot bar d ( W a r s z a w a ) C h a r a k t e r y s t y c z n y i p r z y p a d e k pr z e d ł u ż a j ą c e j się p n e u m o n i a e lobulari s

Doc. U . J. P Dr. phil. et med. P. W . Słonimski ( W a r s z a w a ) Instytut a n a t o mi i móż gu w Z u r y c h u Dr. I gnacy M Spi t zer (Bystra na Ślqsku). S a na t o-

ryj ni ctwo l udowe.

D r Leontyn D mo c h o w s k i (Londyn) (S ty p e n d y sto F u n d a c ji im Ja k u b a P o to c k ie g o . Londyński Instytut dla b a d a ń nad r a k i e m — I mpe r i a l C a n c e r Resear ch Fund.

Dr. W a c ł a w K o r a b i e w i c z ( Barbados) , ( D a r P o m o r z a ) L e k a r z na ż a gl owc u. Ilustr Ery k Lip iń sk i.

L e k a r z M. K ur z r o k ( W a r s z a w a — Tr us k a wi e c ) Bi ol o­

giczne dz i a ł a ni e pr omi eni Rent gena i r a d u na t k a n ­ kę n o r ma l n q i n o w o t w o r o w ą ( Z ro zm o w y z D r A n - nq G o ld ie d e r , sły p e o d y słk q N e w -Y o r k C it y C a n c e r Institut M| r . Dr. St. K o n o p k a ( W a r s z a w a ) D r o b i a z g i histo­

ryczne i literackie: T r e p a na c j a .

D. Alina B r e wd a ( W a r s z a w a ) . Histori a r a k a .

Dr. Tadeusz Ze l e ńs k i - Boy ( W a r s z a w a ) Me d y c y n a i l e k a r z e W teat rze. Ilustr W ła d y sła w D a s z e w s k i

D r I. M o s z k o w s k a ( W a r s z a w a ) O nieswoistej t e r a ­ pii odporności owej .

D o c Dr. I gnacy Z ł o t o ws k i (Pari s) N a u k a w wal ce z r a k i e m. (Sprawozdanie z Kongresu Międzynarodowego ku uczczeniu odkrycia elektronu, rodu, promieni Rentgena oraz fol Hertza.

Kroni ka.

Z życia n a u k o w e g o .

O k ł a d k a : Ks. Kan M i c h a ł Rękas p r z e m a w i a do m i ­ krofonu Polskiego Radi a w t r a k c i e akcji r a d i o we j Apo s t o l s t wa C h o r y c h .

C e n a egz. zł 1.50.

Str.

1, 36-38 2 - 3

4 - 6

6 - 8

8 - 1 0 10-11

12- 13

14-19

19-21 26-27

24-25

26 27 28-32 32-33

33-36

(3)

M E D Y C Y N A

N r 1. R O K III.

P R Z Y R O D A

S T Y C Z E Ń 1 9 3 9

„Acne vu lg aris"

( l e g e n d y i r z e c z y w i s t o ś ć )

Prof. U. J. K. Dr RO M AN LESZCZYŃSKI (Lwów).

Jednym z najczęstszych schorzeń skóry, z którym każdy lekarz praktyczny miewa do czynienia, jest spra­

wa zwana: acne vulgaris. Po polsku nazywa się to:

„trądzik pospolity"; nazwa o tyle niezbyt szczęśliwa, że ktoś cierpiący na trądzik zgoła nie jest trędowatym.

Dlatego proszę czytelników o wybaczenie, że w dalszym ciągu będę się posługiwał terminem łacińskim.

Słowo acne jest bardzo starym i było używanym i nadużywanym na oznaczenie najrozmaitszych scho­

rzeń, których wspólną cechą było tworzenie się krosty około mieszka, czasem nawet tylko krosty. Ponieważ

„clara pacta, claros faciunt amicos“, przeto należy nam przede wszystkim ustalić, co rozumieć pod słowem

„acne vulgaris“. Spotykamy bowiem takie nazwy, jak:

acne syphilitica, a. cachecticorum, a. yarioliformis, a. ro- sacea, a. vermicularis itd. Określenia takie, jak acne syphilitica, acne cachectoricum it p„ należy zupełnie za­

rzucić, ponieważ są to pustulae, których przyczyna jest nam znaną (tu lues, tu avitaminosa itd.). Jeśli Ramel opisuje wykwity acne juvenilis, w których znalazł prąt­

ki gruźlicze, to stanowczo należy stwierdzić, że nie była to acne, ale postać gruźlicy skórnej lub tuberkulidów po­

dobna do acne, zatem tylko acneiformis. Schorzenia 0 znanej etiologii, jak wyżej wymienione, należy zupeł­

nie odłączyć od pojęcia acne vulgaris. Tak samo nie na­

leżą tu postacie, gdzie słowo acne jest użytym z dodat­

kiem jakiegoś predykatu, co razem tworzy dopiero od­

rębną swoistą postać chorobową, np. acne yarioliformis.

Najważniejszym jednak wydaje mi się oddzielenie 1 rozróżnienie dwóch pojęć zasadniczo różnych, które zupełnie niesłusznie przez autorów są mieszane. Są to słowa „folljculitis“ i „acne“. Pod nazwą folliculitis nale­

ży rozumieć zapalenia mieszkowe wywołane wyłącznie przez zakażenie lub w ogóle szkodliwość zewnętrzną, zatem exogenne. Tu należą więc wszystkie zakażenia przez gronkowce (Sycosis barbae, lepiej folliculitis bar- bae), dalej — acne picea, czyli folliculitis wywołana przez przetwory dziegciowe, zapalenia mieszkowe wy­

wołane przez wcieranie szarej maści itp.

Natomiast słowa acne powinniśmy używać wyłącz­

nie na oznaczenie zapaleń mieszkowych wywołanych przez przyczyny wewnętrzne, czyli endogenne. Pro­

totypem takiego ścisłego pojęcia acne jest acne jodata, będąca następstwem wydzielania substancji trującej przez gruczoły łojowe.

Acne vulgaris powstaje więc endogennie i jest w y­

razem dążności ustroju do pozbycia się pewnych sub- stancyj drogą przez gruczoły łojowe. Między folliculitis

a acne zachodzi więc stosunek podobny, jak między dermatitis a eczemą. Dermatitis jest odpowiedzią skóry na noxa exogenes, eczema jest reakcją skóry o zmienio­

nym biochemizmie, na minimalne prowokacje zewnętrz­

ne lub nawet bez nich. Eczema jest zatem odczynem wywołanym głównie przez noxy endogenne (zwiększo­

na wrażliwość, zmniejszona odporność, przeładowanie skóry produktami wadliwej przemiany materii itp.).

Z nastaniem ery bakteriologicznej szukano uparcie w krostach acne mikrobów chorobowych. Opisano ich cały legion, przypisując w zapale nawet niewinnym sa- profitom własności patogenne. Wszystkie te badania są złudne, ponieważ jeśli krosty powstają na skutek zaka­

żenia mikrobami od zewnątrz, to podpadają już pod po­

jęcie folliculitis. Czy krosty prawdziwej acne v. mogą ulec wtórnie zakażeniu, nie jest pytaniem istotnym, bo wtedy i tak zjawiskiem pierwotnym będzie guzek lub krosta acne. Przypomnieć warto, że nikt mniejszy niż Sabouraud, wykazał, że krosty acne juvenilis są pier­

wotnie jałowe. Pogoń za rzekomym bacillus acne i nie- rozróżnianie acne od folliculitis, poprowadziły prostą drogą do prób z najrozmaitszymi szczepionkami, hetero- i autowakcynami. Z rozważań poprzednich wypływa ja­

sno i logicznie, że szczepionka przeciw acne v. istnieć nie może. Jeśli ktoś widział realny wynik po jakiejś szczepionce, to widocznie popełniał błąd obserwacyjny, bo rozpoznawał acne v. tam, gdzie w rzeczywistości ist­

niała tylko folliculitis. A że przy pyodermiach szczepion­

ki mogą zadziałać, szczególnie przy głębszych, nikt nie przeczy. W ten sposób uporaliśmy się, jak mi się wy­

daje z jedną legendą.

Idźmy dalej. Większość przypadków acne v., ale bynajmniej nie wszystkie, idzie w parze z łojotokiem, ze seborrhoea. Stąd we wszystkich klasycznych pod­

ręcznikach seborrhoea jest wskazywana jako przyczyna acne v. Twierdzenie takie jest dość dowolne, a w żad­

nym razie nie jest udowodnionym eksperymentalnie.

Wprost przeciwnie. Jeśli przypomnimy sobie najwyższe znane stopnie łojotoku, jakie widzimy post encephaliti- dem epid. (Salbengesicht), to nie spostrzegamy tam wcale acne. Jak często w historii medycyny, tak i tu nastąpiła omyłka w interpretacji; zjawiska równoległe, stojące do siebie w stosunku równorzędnym, połączono mylnie stosunkiem przyczynowym! To jest druga le­

genda, która przeszkadza zrozumieniu istoty acne vul- garis. Do tej sprawy wrócimy jeszcze później.

W ten sposób otrząsnęliśmy się z balastu i doszliś­

my do czystego pojęcia acne yulgaris. O schorzeniu tym pisano bardzo wiele i w opisach powtarzają się stale pe­

wne spostrzeżenia; więc związek z okresem dojrzewa­

nia, związek ze stanami jelit i trawienia, koicydencja

D a l s z y c iq g n a s t r . 3 6 - « | .

C Z Y T E L N I C Z K O M I C Z Y T E L N I K O M „ M E D Y C Y N Y I P R Z Y R O D Y " N A J L E P S Z E

Ż Y C Z E N I A N O W O R O C Z N E P R Z E S Y Ł A R E D A K C J A

(4)

'idok ogólny Instytutu Butantan'.

W idok ogólny mieszkania wężów.

Z w izy tq u w ężów .

( Z p o d r ó ż y p o B r a z y l i i ) . Dr MARIAN JAKUBOWSKI (Warszawa).

Gdyby nie takt, że ananasy byty na targu po jednym mil- rejsie (okoto 20 gr.), można było przypuszczać, że się jest w jakimś mieście portowym na południu Francji. Nie rato­

w ały sytuacji anemiczne palmy u podnóża Monte Serrat, ani ogród botaniczny rozpięty malowniczo na stoku tego wzgó­

rza, przez gąszcze którego przeciskać się musiał wagonik ko­

lejki zębatej, wiozącej zmęczonego turystę na taras szczyto­

wy. Bo to wszystko mogło być na niby. Bo tak jest prawie wszędzie z małymi odmianami, począwszy od Marsylii na po­

łudnie, a od Montevideo na północ. Tu rośnie trochę więcej cytryn, tam trochę więcej bananów, tu pije się whisky, tam raczej Byrrh lub jakieś inne paskudztwo lokalne, zaprawione kostką lodu — zawsze niezmiennym pozostaje typowy nastrój ulicy Południa z jej życiem na chodniku, spiekotą, melancho­

lijną monotonią, grubym patronem za kontuarem bistry i ol­

brzymią ilością bezdomnych kotów. Nie, Santos nie jest pięk­

nym ani oryginalnym i na darmo włócząc się od świtu po jego uliczkach, szukałem Brazylii.

Z uczuciem ulgi i zaciekawienia rozlokowałem się więc w wozie, który miał mnie zawieźć do Sau Paulo. „To jeszcze nie jest interior, ale tam pan zobaczy już kawałek prawdzi­

wej Brazylii11, przypomniały mi się słowa, dane jako wiatyk na drogę z Rio. Nie zawiodłem się zupełnie. Zatem najpierw droga, której nie można pominąć milczeniem, tak jest prze­

piękna widowiskowo i emocjonująca turystycznie. Dość powie­

dzieć, że wijąc się cały czas pośród bujnego, tropikalnego la­

su, pokonuje na długości niecałych ośmiu kilometrów około tysiąca metrów wzniesienia. Stromymi serpentynami windu­

jemy się z moczarzystego Santos na płaskowyż o zdrowym, umiarkowanym klimacie. Mijamy po drodze parę aut o pokie­

reszowanych chłodnicach, które nie zdoła.y się wyminąć. Nam jakoś uszło, mimo, że szofer zatrzymywał się na wjeździe parokrotnie wbrew przepisom, by dać się wyszaleć mej Leice.

Na górze oddycha się powietrzem czystym i prawie że europejskim. Za to wóz ślizga się po czerwonej glince pauli- stańskiej jak po roztopionym maśle, mamy bowiem pecha je­

chać bezpośrednio po ulewnym deszczu. Ponieważ jednak

szofer nie traci animuszu i wali naprzód pełnym gazem, Więc pocieszam się, że ostatecznie jest wszystko jedno, na którym mostku wywalimy się za chwilę. W księdze przeznaczenia było widać zapisanym, że mamy dojechać do Sau Paulo żywi i cali, więc dojechaliśmy jakoś, zarabiając po drodze baga­

telkę, zagięcie tylnego błotnika.

Po krótkim odpoczynku na stojąco przy małej czarnej i wonnym cygarze (oba produkty o jakości w naszym starym świecie zupełnie nieosiągalnej), szofer był zdecydowany po­

móc mi przeżyć wszystkie osobliwości Sau Paulo za jednym zamachem. Nadaremnie wyciągałem co chwila z kieszeni list polecający do Instytutu Surowic i wymachiwałem mu nim przed oczyma, że to mnie interesuje najbardziej. Szofer byl nieubłagany. Oświadczał mi łamaną francuzczyzną, że gady i tak nie uciekną i woził dalej. Byłem zły, rozbawiony i za­

dowolony równocześnie, bo upór mojego murzyna dał mi poznać Sau Paulo i jego amerykański rozmach rozbudowy.

(Na marginesie wyjaśnienie: Sau Paulo jest drugim co do wielkości miastem Brazylii, jest ważnym centrum przemysło­

wym i ma przeszło milion mieszkańców).

W óz zatrzymywał się co chwilę, a mój murzyn cmokał i wyrzucał z siebie całe kolumny cyfr i superlatywów. Nie było rady. Wreszcie kiedy go zapewniłem, że przy Rua Barao de Itapetininga Czterdziesta Druga ulica New Yorku jest mu­

chą. o której nie warto nawet wspominać, odetchnął z widocz­

ną ulgą i zdawał się być zadowolony. Jego wzrok powiedział mi, że jestem naprawdę porządnym człowiekiem i że. jeżeli tego tak pragnę, to zaraz zawiezie mnie do Instytutu Butan­

tan. Jeszcze raz przekonałem się, że w Brazylii najłatwiej można się porozumieć schlebiając nieszkodliwemu patriotyz­

mowi lokalnemu tych dużych, przemiłych dzieci.

Dwadzieścia minut drogi poza miasto i znajdujemy się na terenie farmy wężowej. Okazuje się, że mam pecha. D y­

rektor Instytutu, do którego miałem od jednego z moich przy­

jaciół Rioskich list polecający, jest nieobecny, poza tym przy­

jechałem w dniu kiedy węże odpoczywają i kiedy robi się porządki. Sytuacja poprawia się jednak wybitnie po nawią­

zaniu kontaktu z sympatycznym asystentem Instytutu, który dla kolegi zza Oceanu postanawia zrobić wyjątek. Ponieważ już jesteśmy we wnętrzu budynku, więc^ zaczynamy od koń­

ca, od probówek, pożywek i termostatów. Długie, nieskoń­

czone baterie najstraszliwszych jadów. Inne, osłabione już

„przejściem" przez odpowiednie zwierzę. I dalej znowu inne z płynem lekko mętnawym i opalizującym, to już surowice.

Zbawczy, cudowny lek, owoc geniuszu Ehrlicha, Behringa i mrówczej pracy tylu innych.

Wzorowe, lśniące wnętrza Instytutu pobudzają mimo swej arcymaterialności do refleksji. Mimo uszu przechodzą cyfry, ile centygramów tego a tego jadu jest w stanie zabić świnkę morską, jak trudnym jest ten właśnie „passage", ile zachodu wymaga zabieg, żeby się ta a ta surowica nie strąciła i nie straciła swej wartości leczniczej. Uśmiecham się uprzejmie i bezbarwnie, żeby nie robić przykrości miłemu Koledze, ale umysł mój przeżywa jeden z krótkich, błyskawicznych nieraz momentów ujawnienia jakiejś syntezy. Tak, to jest naprawdę cudowne, mimo, że to wszystko wydaje nam się dziś tak pro­

stym i naturalnym, zdawałoby że streszcza się do niewielu schematycznych zabiegów laboratoryjnych. A jednak — „na­

leży zdjąć kapelusz...“ jak mówi Anglik.

O doniosłości praktycznej prac Instytutu, który jest nie tylko placówką naukową, ale również półpaństwową wytwór­

nią surowic o światowej sławie, świadczy olbrzymi procent uratowań pokąsanych przez węże. Zastosowana dość wcze­

śnie i w odpowiedniej dawce surowica, jeżeli nie zawsze za­

pobiega pewnym przejściowym nieraz objawom porażennym, to w każdym razie ocala życie pokąsanego. Trudność leży w tym, że jadów wężowych jest ogromna ilość i że jest tech­

nicznie niemożliwym problem zaopatrzyć każdego kto jedzie do interioru (chociażby tylko białego), we wszystkie możliwe gatunki surowic.

Czy są jady wężowe nieznane jeszcze człowiekowi? —•

zapytuję mego rozmówcę. — Na pewno, bo na pewno istnieje jeszcze szereg wężów, których oko ludzkie nie widziało, albo których nie udało się schwytać. Z drugiej strony staramy się oczywiście dojść do pewnych surowic typowych, wielowar- tościowych, dzieląc jady wężów według ich pokrewieństwa chemicznego, wzgl. biologicznego, na grupy. To się nie zaw­

sze udaje, na ogół jady wężowe mają cechy wybitnie specy­

ficzne i wymagają wytwarzania dla neutralizacji każdego z nich osobnej, specyficznej surowicy. Także objawy zatrucia są przy ukąszeniach przez węże brazylijskie nader różno­

rodne i nie zawsze ograniczają się do wystąpienia typowych objawów porażennych czy hemolitvcznych. Ale to już byśmy

zabrnęli w teorii i objawach za daleko... — dorzucił z uśmie­

chem mój miły rozmówca. — I tak wam już nie zdążę poka­

zać naszej „menażerii" zwierząt doświadczalnych. Chodźmy zatem do wężów, bo to was zapewne najbardziej zairtteresuje, no i po to przyjechaliście do nas.

Chociaż jak się zdołałem zorientować, asystent nie był rodowitym Brasileiro, a laborant wyglądał w najlepszym ra­

zie na Czecha, zostałem oddany w zwrotach szerokich i kwie­

cistych pod opiekę laboranta, starego wygi, który jak zau­

ważyłem i tak już zdążył w ten dzień zakazany przemycić parę protegowanych osób i pokazywał im właśnie swoje sztuczki z wężami. Orientując się, że lekarzowi nie zaimpo­

nuje takimi kawałami, jak opasywanie się kobrą albo draż­

nienie grzechotnika i nie zarobi swego pourboiru, zademon­

strował mi, a raczej mojej Leice otrzymywanie jadu grze­

chotnika do celów laboratoryjnych. Na zdjęciu widać dosko­

nale, jak za naciśnięciem gruczołów ścieka jad z zębów jado­

wych węża do podstawionej szalki Petriego. Laborant opo­

wiedział mi przy tym mnóstwo ciekawych szczegółów o wę­

żach, ich życiu, zwyczajach, charakterze, słabościach. Miało się wrażenie, że to są jego najbliżsi przyjaciele, tak ich znał dobrze, tak rozróżniał doskonale na pozór niczym się od sie­

bie nie różniące okazy.

Był już oczywiście całkowicie odporny na ukąszenie na­

wet najjadowitszych wężów. Rhingero (o ile nie pomyliłem nazwy), ukąsił go siedem razy, ale to było w początkach jego kariery, teraz jest już ostrożniejszy. Zawsze to jest niemiłe

— dodaje. Przypuszczam, że nawet zdecydowanie niemiłe i mimo woli odsuwam się do boku, kiedy potężny wąż jak ołów opada do nóg laboranta. Uśmiecha się trochę, przecież w ąż jest zupełnie nieszkodliwy, nie ma więcej jadu. Jakby na potwierdzenie tych słów odrywa sam koniec grzechotki węża (która jest wytworem stale się złuszczającego nabłonka i jest łatwo łamliwa) i ofiarowuje mi ją na pamiątkę. C‘est un mag- nifiąue porte-bonheur... oświadcza mi po przyjacielsku, ze­

zując coraz wyraźniej w stronę mej portmonetki.

Wierzę mu. Poza tym prezent bawi mnie niezmiernie.

Grzechotkę przywiozłem do kraju owiniętą pieczołowicie ra­

zem z motylami w pudełku wyłożonym watą i miałem zamiar zużytkować ją w jakiś sposób oryginalny i właściwy jej po­

chodzeniu. Tymczasem przestała grzechotać, zeschła się pa prostu.

Wschód słońca w Santos.

(5)

O czynnq postawę wobec choroby.

( r a d i o w a a k c j a A p o s t o l s t w a C h o r y c h ) Ksiqdz MICHAŁ RĘKAS (Lwów).

Na jednym z ogólnych zebrań członków Międzyna­

rodowego Towarzystwa Szpitalnictwa po referacie 0 duszpasterstwie szpitalnym była obszerna, na wyso­

kim poziomie stojąca, dyskusja. Głos zabierali lekarze, pielęgniarki, kapelani. Zgodnie z zasadami towarzystwa 1 na podstawie nowoczesnych prądów w medycynie i w szpitalnictwie ustalono, że duszpasterstwo musi być wbudowane w całokształt świadczeń lekarsko-szpital- nych dla chorego. Ucffwalono jednomyślnie szereg re­

zolucji (wydruk owarie są one w Nosokomeion i w or­

ganie Polsk. Iow. Szpital.). Wtedy zabrał jeszcze głos jeden z kapelanów (Frick, Hamburg) i powiedział: pa­

nowie lekarze-specjaliści tal£,,yM«parcelowali chorego pomiędzy siebie, że dla kapelana już nie ma miejsca.

Chory w szpitalu tylu musi poddadfsię różnym zabie­

gom i badaniom lekarskim, pielęgniarskim i socjalnym, że poprostu fizycznie braknie nm czasu, by zajął się własnymi sprawami duchowymi i religijnymi. Należa­

łoby uporządkować i skoordynować pracę tych, co pod­

czas choroby zjawiają się przy człowieku, należałoby ustalić pewną hierarchię wartości, czasu ilwysiłków.

Człowiek nie da się mechanicznie podzielić na pewne części organiczne, nie mpżna oddzielić duszy od ciała, choruje człowiek jako całość psychofizyczna i to trzeba uwzględnić w pracy wszelkiej przy chorym i dla cho­

rego. i

Te myśli przypomniały mi się, gdy na zaproszenie Redakcji zabrałem się dg/pisania artykułu do numeru świątecznego. Na święta Bożego Narodzenia na sali szpitalnej, w pokoju lekarskim, w ^duszach pacjenta, le­

karza, pielęgniarki, zjawia się coś odmiennego niż w in­

nych powszednich dniach pracy i cierpienia. Do głosu dochodzą przeżycia duchowe, religijne. Nawet ci, któ­

rzy są obłożnie cnorzy i ci, co przy nich mają dyżury, by mogli przez radio \iczestniczyć w radosnych obrzędach Pasterki i wraz z innymi kolendować, a potym dzielić się opłatkiem, składać życzenia... Niechże mi wolno bę­

dzie w tym okresie świątecznym podzielić się z Czytel­

nikami „Medycyny i Przyrody" doświadczeniami z pra­

cy, która wbudowuje się powoli w całokształt pracy le­

karzy i szpitalników polskich: radiowej pracy Apostol­

stwa Chorych. I "

Troska o duszę człowieka zdrowego i chorego sta­

je się coraz mocniejsza we współczesnym świecie le­

karskim, w naukach lekarskich. W raz z kulturą medy­

cyna współczesna żtialazła się na przełomie od ma­

terializmu do spirytualizmu. Coraz częściej mówi się, że „medycyna szuka swojej metafizyki". Na tym tle od­

czuwamy coraz więcej znaczenie religii w przeżyciu choroby i cierpienia. W dziele zbiorowym „Handwor- terbuch der psychischen Hygiene und der psychiatri- Międzynarodowa Katolicka Konferencja radiowa, Poznań.

gosławieństwo chorych

Pada Międzynarodowa Radiofonii Katolickiej. Hilversum 1938

(6)

- 2fi

>e t t ' fi

schen Fursorge (Romer, Kolb, Bumke, Kahn) na wielu miejscach znajdujemy dowody tej przemiany, znajduje­

my wołanie o religię w życiu chorego. Erich Stern pi­

sze w tym dziele: „Naturalizm, który przez długi czas opanowywał masy i który dzisiaj jest mocno poderwa­

ny, nie mógł dać człowiekowi stałego punktu oparcia w trudnościach życiowych. Naturalizm usunął religię, ale nie postawił na jej miejscu niczego. W filozofii wal­

czy się teraz o stworzenie nowego światopoglądu, ale pogląd ten może być dostępny tylko niewielu ludziom, nie będzie mógł wpływać na życie mas. Rzeczywiste oparcie może dać tylko pogląd budowany na religii.

Gdy masy, żyjące pod wpływem naturalizmu, napotka­

ją w życiu na trudności, wtedy dowodnie okazuje się ich niewytrzymałość, brak wszelkiej celowości, co jest wynikiem braku wiary i religijnego poglądu na świat".

Nauki lekarskie i przyrodnicze szukające metafizy­

ki i nowego poglądu religijnego na świat otwierają w ten sposób drogę do porozumienia z religią i do współpra­

cy z Kościołem. Mamy już coraz więcej dzieł nauko­

wych z pogranicza teologii i medycyny. Obok dzieł naukowych mamy fakty w postaci książki dr. Carrel:

L ‘homme, cet inconnu. Ukazanie się tej książki to fakt znamienny dla obecnego okresu medycyny i teologii.

Frzyszea( czas, by medycyna na nowo nawiązała łącz­

ność żyw ą i bezpośrednią z religią i teologią. Tak było niegdyś w zaraniu dziejów medycyny. Wyrazem tej dążności jest między innymi także działalność Apostol­

stwa Chorych.

Religia katolicka uczy, że choroba i cierpienie mo­

gą stać się albo początkiem i przyczyną ruiny duchowej i materialnej człowieka, albo początkiem i środkiem od­

rodzenia duchowego i twórczej pracy religijnej. Religia Chrystusowa wskazuje człowiekowi sposoby twórczej, czynnej postawy wobec choroby i cierpienia, ratuje go od ujemnych skutków cierpienia przeżytego biernie, bezsilnie, w samotności i opuszczeniu. Takie postawie­

nie sprawy dalekie jest od hasła „sztuka dla sztuki11, cierpienie dla cierpienia. Zgodnie z nowoczesnym lecz­

nictwem, które w chorym szuka sprzymierzeńca do czynnej walki z chorobą, religią przez apostolstwo za­

przęga psychikę i pobożność chorego do takiej samej czynnej walki na poziomie ducha. Erich Stern we wspomnianym wyżej dziele mówi: „Cierpienie jest ka­

mieniem probierczym, na którym wykazuje się wartość poglądu na świat. Nie ulega żadnej wątpliwości, że prawdziwie pobożny człowiek, który czuje oparcie w swojej wierze, zupełnie inaczej zachowa się wobec ciosów losu życiowego, niż człowiek stojący na grun­

cie naturalizmu".

Chory z negatywizmu i bierności przejść więc mu­

si do postawy czynnej, do twórczego spożytkowania trudności i przerobienia ich na wartości społeczne, reli­

gijne. Buduje on swoją własną osobowość, wzmacnia charakter, dąży do świętości, a równocześnie w łącz­

ności ze źbawiającym cierpieniem Chrystusa, działa ja­

ko apostoł ofiary. Lekarz, pielęgniarka jako ludzie ofiar­

nej, ideowej pracy przy chorych, zrozumieją napewno wartość takich czynów. Gdy dodamy, że pozytywne

■U i tf

£ K L

*_

fik

* l i r r

w ; j « s « <

u

•• fi?.

« ' *

k 0 0 5 t&k A et.

s L * i r 1 V * t *• 9 4 /* 'y

i 9 it

C fSIiL ®

b i*

- I

'„ 1 l * /m - * i W 4rb ®i; r

O i

r l >

flj* fz y m b *

® o r L

£ ' » :

T? A'

m*■?

wT?

I f t l o 1'

jm;

±'-,i*

m3

n<

i ' r.

*>

6 "

■P

0

W i toi.

> łi*:

L A1 L

a-

* * 5

bT-v U *

i Z b

•*. K

S J T

*>

Aw y A-iK

* ftp*- U w*

iv-r W flif;

W0 “ K I

3 ‘ 4o

K Ht/C i fi

-e PR" L

•e »

£ T ' c t r

ttfco

t i:

A !i 3 f t i * 0 ‘ tf

ł> fi

*4

sam?

L '' ł m t i O o

^ *

» Ł W * m y

te 9

0 X?

0

« ‘ -e A i

0 3BI fr/. u

!=*■«

53“ M i A 1" U

4 m U JO’"

ł i -i- 3 45 : 7^ fi

* U L ł>

l ' i

m 0

ii

«i,' o

0

ł:» a

l i i

łffl KT

n b

0

«U Sr tJ1

i*

X*

h 0 ffil« A 0 t :4 m 4-

Reprodukcja artykułu ks. Rękasa o radiowej akcji Apostolstwa Chorych w czasopismie japońskim Seibo-no-Kishi.

nastawienie duchowe chorego ułatwia choremu, leka­

rzowi, pielęgniarce ich wspólną walkę o zachowanie czy odzyskanie zdrowia, to już napewno porozumiemy się całkowicie co do wartości Apostolstwa Chorych ja­

ko współczynnika religijnego działającego obok medy­

cyny i szpitalnictwa.

Organizacja Apostolstwa Chorych powstała w Ho­

landii w r. 1925, do Polski wprowadzili ją sami chorzy w r. 1928-29, obecnie sekretariaty są już w 26 pań­

stwach na różnych kontynentach. W Polsce wpisa­

nych jest 19.000 członków, to jest chorych z różnych sfer, klas, stanów. Łącznikiem pomiędzy nimi są dru­

kowane miesięczne listy, w których omawia się szcze­

gółowo wyłożone na początku artykułu zasady, odpo­

wiada się na listy chorych i ich przyjaciół. Utrzymuje­

my ścisłą i stałą łączność ze wszystkimi, którzy pracu­

ją przy chorych jak: rodziny chorych, parafialne orga­

nizacje dobroczynności, opieka społeczna i t. d. Orga­

nizujemy przy współudziale lekarzy i pielęgniarek na­

bożeństwa dla chorych i pielgrzymki.

Oprócz listów drukowanych i osobistych używamy także radia jako środka łączności chorych i zdrowych między sobą. Radiowe audycje dla chorych wprowa-

(7)

dzone w r. 1930 mają za zadanie mówić do chorych, mówić zdrowym o chorych Metoda audycji opiera się na zasadach nakreślonych we wstępie tego artykułu.

Z radością stwierdzić trzeba wielką pomoc i życzliwość lekarzy, pielęgniarek i wogóle szpitalników dla radio­

wej akcji wśród chorych. Ich listy są dla naszej akcji cennym źródłem nowych inicjatyw i nowych sposobów mówienia do chorych, mówienia zdrowym o chorych, szerokiej akcji religijno-społecznej i radiowej. W ciąż jednak odczuwamy jeszcze brak większego i wydat­

niejszego udziału lekarzy w naukowym zbadaniu w pły­

wu działalności programu radiowego na chorych.

Polskie Tow. Szpitalnictwa udzieliło już raz swo­

jej cennej pomocy do przeprowadzenia ankiety na te­

mat: radio w szpitalu. W yniki tej ankiety wydrukowa­

no w Nosokomeion oraz w kwartalniku PTSZ. Już są pewne podstawy do dalszej pracy naukowej i jeszcze szerszej akcji społecznej. W radiowych audycjach Apo­

stolstwa Chorych uczy się chorych twórczej metody przeżycia cierpienia w sposób pozytywny, apostolski.

Zdobywamy także twórcze, pozytywne nastawienie oto­

czenia chorych do chorych. Dowodem tego są liczne listy chorych i zdrowych, gdzie stwierdzają, że inaczej już przeżywają cierpienie. Dowodem są liczne ofiary dla chorych najuboższych, ofiary składane albo wprost do najbliższego szpitala, parafii, przytułku, albo na ad­

res: Radio dla chorych — Lwów. Z darów tych dostar­

czono chorym najuboższym sprzęt radiowy, książki, czasopisma, odzież, żywność, lekarstwa, opał, leczenie i t. d.

Akcja idzie w dwóch kierunkach: propaganda pra­

cy dla chorych na miejscu, zorganizowana dobroczyn­

ność miejscowa, a także: solidarność i ofiarność radio­

wa wobec tych, co się zwracają o pomoc do centrali na­

rodowej we Lwowie. Polskie Radio spełniło w tej dzie­

dzinie czyny przodujące radiofoniom innych krajów.

Znamiennym dla charakteru radiowej akcji dla chorych jest fakt z ostatnich dni. Chory i kaleka od urodzenia tak był przygnębiony, że mimo częstych wezwań nie chciał nigdy zabrać się do jakiegoś zajęcia, listy pisał w jego imieniu zawsze ktoś obcy. Audycje dla chorych i udział w nabożeństwie pobudziły go do zajęcia czyn­

nej postawy, zwalczył przygnębienie i ospałość, nau­

czył się czytać i pisać, już sam napisał list i doniósł, że gruntownie zmienił się duchowo on sam, a otoczenie od­

czuło znaczną ulgę z tego powodu.

Oprócz duchowej religijnej pomocy usiłujemy bu­

dzić zrozumienie dla nowoczesnych duchowych postu­

latów medycyny i szpitalnictwa, w szczególności wal­

czymy o udostępnienie zdobyczy medycyny i szpital­

nictwa dla ubogich w miastach i we wsiach. W ten spo­

sób radio niesie wszędzie dobrą nowinę, podnosi i krze­

pi dusze, budzi ofiarność, popiera wszelką zorganizowa­

ną akcję. Okazuje się, że przy chorym jest miejsce tak­

że dla działalności czynników religijnych i społecznych.

Medycyna, szpitalnictwo, religia, — lekarz, pielęgniar­

ka, duszpasterz — stają zgodnie obok siebie do harmo­

nijnej pracy dla dobra poszczególnego chorego człowie­

ka, dla budowy silniejszej społeczności państwowej i na­

rodowej. Wspominamy te rzeczy w okresie Świąt Bo­

żego Narodzenia poto, by wykonywać je wytrwale i usilnie przez cały Nowy Rok.

Z badań nad m orfologiq elem entów nerw ow ych.

Prof. U. J. Dr. Z. SZANTROCH (Kraków).

W i e l k o ś ć k o m ó r e k n e r w o w y c h z e s z c z e g ó l n y m u w z g l ę d n i e n i e m n e u r o n ó w w s p ó ł c z u l n y c h .

Skala w obrębie której waha się wielkość komórek zwierzęcych i ludzkich jest, jak wiadomo, bardzo rozle­

gła. Obok elementów, których wymiary linearne nie przekraczają kilku mikronów, występują komórki o śre­

dnicy kilkuset mikronów i więcej. Największe wymiary posiadają komórki jajowe, których wielkość dochodzi nawet do kilku centymetrów, jak np. u ptaków. Można oczywiście dyskutować nad tym, czy jest właściwym obliczać wielkość komórki jajowej ptaków łącznie z jej olbrzymim balastem deutoplazmatycznym, boć przecież wszystkie potomne komórki rozwijają się tutaj w yłącz­

nie przez bruzdkowanie niewielkiej stosunkowo masy plazmatycznej bieguna twórczego (animalnego), podczas gdy olbrzymia reszta komórki jajowej ptaków odgrywa pod tym względem rolę zupełnie bierną. Ale nawet i wówczas, jeżeli będziemy brali pod uwagę wielkość tylko komórek tkankowych, to i tak różnice będą bar­

dzo znaczne.

Należy sobie jednak uprzytomnić, że różnic wielko­

ści rozmaitych elementów komórkowych nie można roz­

ważać z jednego tylko punktu widzenia. Znanym jest fakt, że w świecie zwierząt kręgowych największe ko­

mórki posiadają na ogół płazy, stosunkowo najmniejsze

— ptaki. Są to różnice gatunkowe, wynikające z ogól­

nego, w świecie materii żywej obowiązującego prawa, które stwierdza, że wielkość komórek w poszczególnych tkankach jest dla poszczególnych gatunków wielkością stałą i wahać się może tylko w pewnych ściśle określo­

nych granicach (Driesch).

Zupełnie innego rodzaju różnicami są te, jakie za­

chodzą pomiędzy wielkością komórek różnych tkanek, lecz u tego samego osobnika, jak np. pomiędzy krwin­

kami a komórkami wątroby. Są to różnice morfologicz­

ne, związane oczywiście z całkiem odmienną rolą fizjo­

logiczną różnych typów elementów komórkowych.

Różnice wielkości dotyczą także elementów tej sa­

mej tkanki u tego samego osobnika. Może nigdzie te właśnie różnice nie występują tak jaskrawo, jak w tkan­

ce nerwowej. Wystarczy tutaj przypomnieć chociażby wielkość komórek warstwy ziarnistej kory móżdżkowej z wielkością tuż obok siebie, w osobnej warstwie leżą­

cych komórek Purkinjego. Sprawa tego rodzaju różnic wielkości pomiędzy elementami nerwowymi od dawna zwracała na siebie uwagę badaczy. Już w drugiej poło­

wie ubiegłego stulecia Pierret wskazał na związek, jaki istnieje między długością włókna osiowego a wielkością komórki nerwowej. Tak np. komórki motoryczne rogów przednich rdzenia w okolicy lędźwiowej należą do naj­

większych elementów, jakie spotykamy w układzie ner­

wowym i wysyłają jedne z najdłuższych włókien osio­

wych To samo dotyczy również komórek występują­

cych w korze mózgowej w obrębie strefy ośrodków ru­

chowych. Ze długość wypustek osiowych idzie w parze z wielkością komórek, zdaje się nie ulegać wątpliwości, jednakże wchodzą tutaj w rachubę jeszcze inne czynniki.

Zauważono mianowicie, że istnieją przecież komórki nerwowe znacznej wielkości o stosunkowo krótkich włóknach osiowych, jak np. wspomniane powyżej ko-

(8)

Rys. 1. Różne typy komórek nerwowych współczulnych; powięk­

szenie około 450 razy; impregnacja azotanem srebra; mikrofo­

tografia oryginalna. Rys. 2. W ielka komórka nerwowa współ- czulna, jednojqdrzasta; powiększenie około 1000 razy; impreg­

nacja azotanem srebra; mikrofotografia oryginalna.

mórki Purkinjego w korze móżdżku. Toteż Lewi i Cajal łączą wielkość komórki nerwowej nie tylko z rozległo­

ścią terenu jaki zaopatruje włókno osiowe, lecz także z wielokrotnością połączeń ciała komórkowego i jego wypustek protoplazmatycznych czyli dendrytów. Lewi uważa, że u zwierząt o większej masie ciała, połączenia te są bardziej rozległe, wobec czego i odnośne komórki nerwowe mają rozmiary odpowiednio większe. Ten o- statni punkt widzenia nasuwa jednak pewne wątpliwo­

ści, jest bowiem w tym świetle niezrozumiałym, dlaczego np. u salamandry lub u axolotla, które należą do zwie­

rząt małych, komórki są stosunkowo bardzo duże Że wielkość ciała danego osobnika nie decyduje o wielkości jego komórek w ogóle, świadczą również niedwuznacz­

nie badania Boveri‘ego, który porównując komórki ol­

brzyma z komórkami człowieka średniego wzrostu w y­

kazał, że u olbrzymów występują nie większe, lecz tylko liczniejsze komórki.

Liczni autorzy jak Cajal, Terni i i. zauważyli, że w węzłach układu współczulnego, podobnie jak w układzie mózgowo - rdzeniowym, występują czę­

sto obok siebie, a więc u tego samego osobnika, komórki nerwowe, które między sobą mogą bar­

dzo znacznie różnić się pod względem wielkości. Zjawi­

sko to obserwowałem również na swoich preparatach jako stałe i dla tkanki nerwowej współczulnej charak­

terystyczne. Obraz komórek nerwowych rozmaitej wielkości ułożonych obok siebie, przedstawia nam wła-*

śnie ryc. I.

W różnicy wielkości komórek nerwowych współ­

czulnych dopatrują się niektórzy badacze (J. Botar) właściwości, przy pomocy której można odróżnić węzły wegetatywne ścienne (gg. parietalia) od węzłów wege­

tatywnych trzewnych (gg. visceralia). Według tego po­

glądu węzły wegetatywne ścienne miałyby składać się z mieszaniny małych i dużych komórek, podczas gdy węzły trzewne byłyby zbudowane wyłącznie z elemen­

tów drobnych. W sprzeczności z takim poglądem pozo­

staje jednak fakt, że węzły ścienne pnia współczulnego w okolicy piersiowej (gg. thoracalia) prawie z reguły wykazują elementy komórkowe drobne i średniej wiel­

kości, podczas gdy komórki wielkie spotyka się przede wszystkim w węzłach krzyżowo-lędźwiowych (gg. sa- cro-lumbalia a także w węźle gwieździstym (g. stella- tum) i w węźle szyjnym górnym (g. cervicale sup.). Na podstawie badań, przeprowadzonych zarówno na węz­

łach współczulnych człowieka jak i zwierząt, miałem już sposobność zwrócić uwagę na to, że różnica wielkości komórek nerwowych współczulnych zależy przede wszystkim od dwóch czynników, a mianowicie: 1) od wielkości i odległości terenu, jaki zaopatrują dane ko­

mórki, 2) od wieku osobnika Co do pierwszego punktu, to decydujące znaczenie ma tutaj fakt, że przez węzły pnia współczulnego są zaopatrywane naczynia krwio­

nośne tułowia, kończyn i głowy, podczas gdy zwoje przed-aortalne jak g. coeliacum, gg mesenterica, g. hy- pogastricum itp., przeznaczone są dla naczyń narządów jamy brzusznej. Otóż w węzłach krzyżowo-lędźwiowych pnia współczulnego występują największe elementy ko­

mórkowe, jakie w ogóle w układzie współczulnym na­

potykamy. Obecność takich właśnie komórek, szczegól­

nie licznych w węzłach krzyżowo-lędźwiowych, pozo­

staje moim zdaniem w bezpośrednim związku z odleg­

łością i rozległością terenu naczyniowego, jaki te węzły zaopatrują (naczynia kończyn dolnych). To samo doty­

czy zwoju gwiaździstego (naczynia kończyny górnej) i węzła szyjnego górnego (naczynia mózgu). W węzłach natomiast piersiowych pnia współczulnego i wspomnia­

nych poprzednio węzłach brzusznych występują niemal wyłącznie komórki średniej wielkości i drobne, co odpo-

(9)

Rys. 3. W ielka dwujqdrzasta komórka nerwowa współczulna;

powiększenie około 1000 razy; impregnacja azotanem srebra;

mikrofotografia oryginalna.

wiada bliskim terenom naczyniowym i równomiernemu ich rozłożeniu.

Przeciętna wielkość komórek nerwowych współ- czulnych waha się od 20—30 mikronów. W węzłach jed­

nakże krzyżowo-lędźwiowych średnica ich wzrosnąć może więcej niż dwukrotnie w porównaniu z komórkami średnich rozmiarów. Ryc 2 i 3 przedstawiają pod silnym, około 1.000-krotnym powiększeniem takie olbrzymie ko­

mórki, które oprócz swej wielkości charakteryzują się także bardzo licznymi, we wszystkich kierunkach roz­

chodzącymi się wypustkami. Czasem w komórkach ta­

kich napotykamy na dwa lub więcej jąder (ryc. 3).

Drugim elementem, który decyduje o wielkości neu­

ronów współczulnych, jest wiek danego osobnika.

Z wiekiem mianowicie i to aż do późnej starości, w y­

stępuje przesuwanie się stosunku komórek małych i śred­

nich do wielkich na korzyść tych ostatnich. Jest to w du­

żej mierze następstwem stanowiska, jakie tkanka ner­

wowa zajmuje w stosunku do tkanek innych. Podczas bowiem gdy inne tkanki posiadają możność zastąpienia zużytych komórek przez nowe pokolenia, ciągle powsta­

jące drogą rozmnażania się komórek macierzystych, tkanka nerwowa otrzymuje w swym rozwoju embryo- nalnym jednorazowo całkowite wyposażenie, które musi jej wystarczyć na przeciąg całego życia. Toteż czerpie ona z tego zapasu bardzo oszczędnie i z jednej strony wciąga do pracy coraz to nowe zastępy dojrzewających i rozrastających się komórek, z drugiej jednakże pozo­

stawia aż do późnego wieku pewien zapas drobnych, mało zróżnicowanych elementów nerwowych.

Rytm serca w świetle

niektórych faktó w fizjologicznych.

Doc. Dr. JULIAN WALAWSKI — z Zakładu Fizjologii Uniwersy­

tetu Józefa Piłsudskiego w Warszawie.

(Dyrektor, Prof. Dr. FR. CZUBALSKI)

Normalny rytm czynności serca zależy od okresowe­

go pobudzenia węzła zatokowego (Keith-Flacka), skąd pobudzenie przenosi się przez swoisty układ przewo­

dzący na mięsień sercowy, powodując jego skurcz. Ta okresowość powstania bodźców w węźle zatokowym powoduje właściwy rytm serca, przy czym w warun­

kach normalnych u człowieka liczba wytwarzanych bodźców wynosi około 70 — 80 na 1 minutę. U rozmai­

tych zwierząt liczba bodźców, wytwarzanych przez wę­

zeł zatokowy jest różna, a dlatego i rytm bicia serca jest różny. 1 tak np. słoń ma liczbę uderzeń na 1 minutę oko­

ło 25 — 28, żaba 20 — 40, pies 100 — 130, kot 130, kró­

lik 150, mysz 500 — 600, wróbel 850, kanarek 1000. — Węzeł zatokowy jest węzłem, kierującym rytmem ca­

łego serca.

Istnieje jeszcze w sercu drugi węzeł na granicy przed- sioinkowo-komo>rowej, węzeł Aschoffa-Tavary, który również posiada zdolność wytwarzania bodźców, lecz wytwarza on te bodźce tylko w pewnych warunkach, to jest wtedy, kiedy łączność jego z węzłem zatokowym zostaje przerwana. W ęzeł Aschoffa-Tavary posiada mniejszy automatyzm t. zn., w ytw ałza mniej bodźców, a mianowicie około 30 — 40 na 1 minutę. Łatwo się o tym przekonać, oddzielając węzeł zatokowy przez prze­

wiązanie lub zamrożenie zatoki żylnej od reszty serca.

W tych warunkach doświadczalnych zatoka bije ryt­

mem właściwym sobie, natomiast serce całe zostaje zatrzymane. Po pewnym czasie jednak wyzwalają się bodźce z węzła Aschoffa-Tavary i serce zaczyna bić rytmem zwolnionym. Jeżeli ustaje czynność w ęz!a Aschoffa-Tavary, odcinki serca niżej położone również mogą jeszcze wyzwalać bodźce do skurczu, jednak w stopniu znacznie mniejszym, powodując bardzo rzadkie skurcze. Istnieje więc automatyzm serca, który jest naj­

większy w zatoce żylnej, a najmniejszy na koniuszku serca. Cały automatyzm serca można ująć jako swoi­

sty automatyzm układu przewodzącego. Bodźce prawi­

dłowe, powstające w zatoce, nazywamy nomotopowy- tni, zaś w innych odcinkach układu przewodzącego —

tieterotopowymi.

Już od dawna zastanawiano się nad tym, co jest przyczyną wytwarzania się bodźców w węźle zatoko­

wym. Jest to może jedno z najciekawszych zagadnień fizjologicznych, gdyż powstawania bodźca w węzłach sercowych nie jesteśmy w stanie uchwycić obiektywnie żadną znaną dotychczas metodą.

Możnaby myśleć o tym, że podczas czynności serca wytwarzają się specyficzne, przejściowe produkty prze­

miany materii, działające drażniąco na węzeł zatokowy w momencie jego bezczynności (---- ). Nagromadze­

nie się tych produktów powoduje podrażnienie węzła zatokowego i wyzwalanie się bodźców i stanu czynnego w samym węźle. Można tłumaczyć jeszcze tę sprawę w inny sposób, a mianowicie tak, że podczas pracy ser­

ca zmienia się wzajemny stosunek elektrolitów, co po­

woduje przechodzenie elektrolitów poprzez otoczki ko­

mórkowe węzła zatokowego i powstawanie dzięki temu prądów elektrycznych, pobudzających węzeł i wyzwa­

lających w nim stan czynny. Że elektrolity wybitnie wpływają na czynność serca — świadczy o tym nastę-

8

Cytaty

Powiązane dokumenty

Występują one wówczas, gdy bardzo mała cząstka alfa spotyka się z jądrem, które jest nie o wiele większym od niej; wobec tego i prawdopodobieństwo tego

A jednak dla historyka kultury musi być bardzo znamienne, że w pewnych okresach historycznych jakaś nauka staje się modną, a wyniki jej, czy też tylko hipotezy

wości, że amoniak (NHa) łączy się z dwutlenkiem węgla ( C 0 2) bezpośrednio i zagadnieniem głów nym było, czy przetworem pośrednim jest kwas karbam inow y

miłowanie do zawodu jest jakby leit-motywem niniejszego odczytu i dlatego podkreślam tu tylko jego konieczność. Bez tych cech można przypadkowo „urządzić się“

dług klasyfikacji chorób psychicznych. Na siódmym piętrze znajduje się kilka większych i mniejszych pracowni, a na dziesiątym dwie ogromne sale gimnastyczne —

2) Od sinicy tętniczej należy odróżnić sinicę żylną. Jest ona zawsze objawem zbyt powolnego przepływu krwi przez tkanki i głodu tlenowego w tkankach. Na

zały szybko rosnące anaplastyczne carcinoma sąuamo- sum. Rak pojawiał się zarówno w miejscach brodawek, jakoteż w miejscach smarowanych niezajętych przez

wany ujemnie. u wodoru krążący elektron, otrzymamy jon wodorowy o ładunku dodatnim. Taki jon staje się niezmiernie czynnym. Otóż w myśl prawa tego rodzaju