, J JLUSTROWANY MIESIĘCZNIK ŚWIATA LEKARSKIEGO
T r e ś ć n u m e r u :
Prof. U. J. S t a n is ła w S k o w r o n (K ra k ó w ). H o r m o n y z w i e r z q t b e z k r ę g o w y c h i k r ę g o w c ó w .
W ł o d z i m ie r z P u cha lski (L w ó w ). J a w o r z y n a — n o w y s k a rb ie c p o ls k ie j p rz y r o d y .
L a u r e a c i k o n k u rs u Z . U S u na ..P am iętnik le k a rz a " . M e l c h i o r W a ń k o w i c z ( W a r s z a w a ) . P a m ię tn ik i l e
k a rzy.
D r. M a r i a n J a k u b o w s k i ( W a r s z a w a ) . W y s t a w a h i
g ie n ic z n a Z . U . S 'u .
D r. H R e z n ik o w ( W a r s z a w a ) O k r ó t k i c h fa lach . D oc. D r. S. Bagiński (W iln o ). D z iw y c ia ła lud z k ieg o:
U k ł a d p o k a r m o w y w uję ciu m a te m a ty k a .
D r. A. K ra s u s k i ( W a r s z a w a ) . D a n ie l M ik o ł a j C h o d o w ie c k i a m e d y c y n a .
M g r . I. W o h l f e l d o w a (Lwów). K a r t k i z p o d ró ż y . L e k a rz M a k s y m i li a n K u r z r o k ( W a r s z a w a — T ru s k a -
wiec). R o z m o w y z u c z on y m i: D r. A r t h u r W a l ł o n ( C a m b r id g e ) .
D r. J a n in a P r z e w o rs k a ( W a r s z a w a ) . K o s m e ty k a i c h i r u r g i a k o s m e ty c z n a u lu d z i p ry m ity w n y c h . Z sali o d c z y to w e j: D r. M ir o s ła w Z a le s k i. O r g a n i z a
cja le c z n ic tw a re n tg e n o w s k ie g o i r a d o w e g o w Sz w e c ji.
III Ś w i a t o w y k o n g re s c h ir u r g ii p la styczn ej.
C z a s o p is m o h in du s k ie o w a lc e z g r u ż li c q w Polsce.
M jr . D r. St. K o n o p k a ( W a r s z a w a ) . Z j a z d y n a u k o w e o f i c e r ó w z d r o w ia .
D r. Z y g m u n t Z u c h o w s k i ( M a c ie jo w ic e ) . F ra g m e n ty ze s ta ry c h a k t ó w s z p ita la p o w i a t o w e g o w M a c i e jo w ic a c h z r. 1 8 6 3 .
In w es ty c je z a k o p ia ń s k ie ja k o czyn nik z d r o w i a p u b lic z n e g o .
Dr. Jó zet M a r z e c k i (W a rs z a w a ) . K w in te s e n c je . D r. M ie c z y s ła w S t a b r o w s k i (Poznań). C o d zie ci po-
ły k a jq ? ( Z o b s e r w a c ji klin ic z n y c h ).
D r. Józef H a r t m a n (L w ó w ). N o w e p o g lą d y na le czenie w ita m in e m A.
D r. K o r n e lia G r a f o w a (L w ó w ). Rola e p id e m ii w d z ie jach k u ltu r y .
D r. M. S z e y n m a n ( W a r s z a w a ) . I m m u n o te r a p ia . H e n r y k K o p r o w s k i (D u b lin ). W in s ty tu c ie b io c h e m ii
E d w a r d a C o n w a y a . K r o n ik a .
Z ż y c ia n a u k o w e g o .
O k ł a d k a : J a w o rz y n a . K o z io r o ż c e idq na g ra ń .
Fof. W . Puchalski.
C e n a e g z . z ł 1.50.
M E D Y C Y N A i P R Z Y R O D A
N r. 2. R O K III. LUTY 1 9 3 9
Horm ony z w ie rz q ł bezkręgow ych
Prof. U. J. Dr. STANISŁAW SKOW RO N (Kraków).
Nauka o wewnętrznym wydzielaniu, czyli endokry
nologia rozwinęła się wyłącznie na podstawie badań i spostrzeżeń poczynionych nad zwierzętami kręgowy
mi i nad człowiekiem, dając początek nowej gałęzi bio
logii i medycyny praktycznej. Ustrój kręgowca nie po
siada jednak bynajmniej monopolu w wytwarzaniu hor
monów i w swoistym reagowaniu organizmu na czynni
ki dokrewne, istnienie ich bowiem stwierdzono także w świecie roślinnym i wśród przedstawicieli niektórych typów zwierząt bezkręgowych. Chociaż dotychczas ba
dania te nie dały wyników’ mogących znaleźć praktycz
ne zastosowanie w medycynie, posiadają one bardzo ważne znaczenie teoretyczne zarówno w dyskusji nad rolą hormonów w ustroju, ich klasyfikacją, jak i mecha
nizmem ich oddziaływań.
Przede wszystkim rozpatrywanie wpływu hormo
nów w ustroju roślinnym, bezkręgowca i zwierzęcia kręgowego, ujawnia regulacyjny charakter oddziaływań dokrewnych, dzięki którym roślina i zwierzę dostoso
wują się do zmiennych warunków zewnętrznych i we
wnętrznych, dzięki którym zostaje zapewniony har
monijny rozwój poszczególnych części organizmu i ko
ordynacja ich pracy. Hormony wzrostowe roślin kieru
ją pęd nadziemny rośliny w kierunku światła, hormo
ny skorupiaków i głowonogów wywołują zmiany w wy- barwieniu tych zwierząt, dostosowując barwę ich do za
barwienia podłoża, hormony owadów wyzwalają pro
cesy przeobrażeń, którym podlega osobnik, nim osiągnie w końcu postać do'skonałą. Regulacyjny charakter tych zjawisk tak samo nie może podlegać wątpliwości, jak regulacje dostrzegane w organizmie kręgowca i czło
wieka, a uzależnione też od bodźców hormonalnych. We wzroście, z hormonem wzrostowym przysadki mózgo
wej współdziałają inne hormony, jak np. hormon tarczy
cy, w regulacji cieplnej spotykamy się z wpływami do- krewnymi, które posiadają też duże znaczenie dla go
spodarki węglowodanowej, solnej i t. d. Dlatego też w każdej definicji hormonów nie może brakować pod
kreślenia, że są to „ciała, wytwarzane w ustroju dla jego własnych potrzeb i działające nań regulacyjnie w swoisty sposób". W ten sposób charakteryzuje Koller hormony, niezależnie od tego czy mamy na myśli hor
mony roślin, bezkręgowców, czy też zwierząt kręgo
wych.
Prace nad hormonami zwierząt bezkręgowych roz
szerzyły znacznie zakres pojęcia hormonów i dozwo
liły na powiązanie uzyskanych danych z rozważaniami na temat znaczenia hormonów w rozwoju zarodkowym kręgowca. Biolog i lekarz poświęcający się endokryno
logii zwierząt wyższych skojarzył wytwarzanie hor
monów z gruczołami wewnątrzwydzielniczymi, gdy tymczasem u zarodka kręgowca i zwierzęcia bezkrę
gowego produkcja hormonów nie zawsze odbywa się
i kręgow ców .
w gruczole dokrewnym. Idąc za Kollerem należy u zwie
rząt bezkręgowych wyróżnić trzy rodzaje hormonów.
Pierwszy rodzaj obejmuje t. zw. hormony komórkowe, wytwarzane w komórkach i najczęściej działające we- wnątrzkomórkowO. Do nich zaliczamy substancje pro
dukowane przez zawiązki cech dziedzicznych, czyli ge
ny, a następnie ciała regulujące wzajemne reakcje mię
dzy jądrem komórki i jej cytoplazmą. Do drugiej kate
gorii włączamy tz. hormony tkankowe, rozprzestrze
niające się najczęściej drogą dyfuzji do znajdujących się w pobliżu i zdolnych do odpowiedniej reakcji tkanek.
Należą tu np. hormony wydzielane przez tkankę serca mięczaków i działające pobudzająco na akcję serca i neurohormony, powstające w obrębie tkanki nerwo
wej. Do ostatniej wreszcie kategorii hormonów zali
czymy hormony wytwarzane w gruczołach dokrew
nych i rozwożone przez krew, względnie soki ustrojo
we po całym organizmie. Należą tu hormony płciowe niektórych bezkręgowców, działające na wytwarzanie się cech płciowych, hormony wpływające na przebieg wylinek i zapoczwarczanie się owadów i wreszcie hor
mony kierujące zmianami ubarwienia wielu skorupiaków i niektórych owadów.
Ten podział hormonów bezkręgowców znajduje swój odpowiednik u zwierząt kręgowych i u człowieka.
W ontogenetycznym bowiem rozwoju musimy przyjąć zarówno działania hormonów komórkowych, czyli ciał wytwarzanych przez geny, jak i działanie hormonów tkankowych, reprezentowanych głównie przez substan
cje powstające w tzw. ośrodkach organizacyjnych w cza
sie rozwoju zarodkowego. Dopiero w następnym etapie rozwoju pojawiają się właściwe hormony wydzielane w gruczołach dokrewnych. Jeżeli więc rozszerzamy po
jęcie hormonów zarówno na hormony komórkowe, jak i tkankowe, a nie ograniczamy go tylko do hormonów gruczołowych, jak się to najczęściej dzieje, to wówczas stosunki spotykane u bezkręgowców odpowiadają tym, które istnieją u zwierząt wyższych i u człowieka.
Badania porównawcze nad hormonami wyższych i niższych zwierząt odsłaniają też dalsze fakty nie po
zbawione głębszego biologicznego znaczenia. Hormon pęcherzykowy np., odgrywający tak dużą rolę w fizjo
logii kręgowca, występuje u wielu zwierząt bezkręgo
wych, a nawet u roślin. Według wszelkiego prawdopodo
bieństwa czynnik ten powstaje jako jeden z produktów ich przemiany materii i nie posiada żadnego znaczenia hormonalnego dla zwierzęcia niższego. Dopiero u krę
gowców poczęły pewne tkanki reagować swoiście na to połączenie. Jeden i ten sam więc związek może dla jed
nych zwierząt być hormonem, dla drugich natomiast nie posiadać tego znaczenia.
Na razie posiadamy jeszcze zbyt skąpy materiał Clqg 4«Uiy ort. na tir.
G ajow y w Tatrach.
Hołu. Kozice.
J a w o rzy n a — nowy skarbiec polskiej p rzyro d y.
WŁODZIMIERZ PUCHALSKI (Lwów).
Z częścią niedawno odzyskanych Tatr otrzymaliśmy bardzo cenny skarb w postaci dawnego rezerwatu zwierzyny tatrzańskiej ks. Jiohenlo- hego w Jaworzynie. Jest to ńie tyl
ko najpiękniejsza partia tych Tatr, ale i część, w której dzięki dużej kul
turze czeskiej znajduje się najsilniej zgrupowana zwierzyna w całych Tatrach. Kś. liohenlohe, jako właści
ciel Jaworzyny, był założycielem tego zwierzyńca. — Przed wojgd nakładem bardzo dużej pracy i kosz, tów ogrodził' przestrzeń kilkunaiw tysificy ha, do. której wpuść1fcmj|§
. ilość jeleni i niedźwiedzi. Z,Alp1* spro
wadził do tego rezerwattł kozioroż-i ce, które znakomicie^zaakllmatyzo- wały się. Ks. Hohenlm®, jako zaittlr łowany liodowca-mysliw^. zyjdjjaj rzynę otacza! ogromną trQ | ljM ^^
oią. Była ona przez cały djMjjK/i-
«
owy -stale dokarmiana. Jajj^W do- awaly 500 kg chleba d z ie « B v y - piekanego z grysu 1 kukurfidzWiikt.Znakomita straż*-strzegła zwieŁynę ijwięks;
n a stan zwie;
trach, jak i 1 zostały prze zdziesiątkow korzystali w
:wierz>
tusown:
L A U R E A C I K O N K U R S U
Z. U. S.
N A
P A M I Ę T N I K
L E K A R Z A
Dr. Karaś Zofia (Biała)
Dr. Stefan Giebocki (Barcin) Dr. Cz. Gaw arecki (Lublin). Dr. Jan Hozer (Warszawa)
Dr. Czesław Jaworski (Warszawa) Dr. I. Skopińska-Rużycka (Warszawa). Dr. K. Schaffel (Ostrowiec Kielecki).
4
P a m i ę t n i k i l e k a r z y ,
M ELCHIOR W A Ń K O W IC Z (Warszawa).
Jako członek jury konkursu na „Pamiętnik lekarza społecznego11, przeczytałem pięćdziesiąt prac nadesła
nych na ten konkurs.
Pisane gorzej lub lepiej — wszystkie stanowią pierw
szorzędne dokumenty socjologiczne. Widać, że na we
zwanie do składania prac na konkurs — w świecie le
karskim nastąpiła erupcja; widać, że wiele już, zbyt wiele nawarstwiło się spraw niezałatwionych i bólów nieprzebolałych.
Pamiętniki lekarzy staną się tegoż rodzaju ważkim dokumentem, jak pamiętniki chłopów, pamiętniki bezro
botnych. Ale, rzecz pozornie paradoksalna — dokumen
tem bardziej egzotycznym. Bo nie to jest egzotyzmem prawdziwym, co opisuje życie nam dalekie; prawdzi
wym egzotyzmem jest znalezienie obcości pod samym naszym bokiem.
Ci ludzie pochodzą „z naszej", t. zn. inteligenckiej sfery. Stykamy się z nimi w dniu codziennym, gramy z nimi w bridża. I trzeba było dopiero konkursu, aby zrozumieć tę otchłań nędzy ludzkiej, wśród której bro
dzą.
Wielką wymowę współczesnej epoki mają te pamięt
niki. Epoki, w której poświęciliśmy wszystko, by spro
stać sprawom kultury materialnej, bożka zrobiliśmy z maszyny i nie mieliśmy czasu na człowieka, którego wszak dobry Bóg dał Polsce w nadmiarze.
Z tych prac nadesłanych na konkurs wyjdzie obecnie dziesięć pierwszych nagrodzonych. Cytuję je w porząd
ku odwrotnym, t. zn. poczynając od dziesiątej nagrody, którą przyznano dr Szamocie.
Dawno już minęły te czasy, kiedy dr Szamota jako młodziutki lekarz biegł śpiesznie do ubezpieczalni po przydział adresów. Uprzedziwszy kolegów, mógł w y
brać rejon nie rozstrzelony, adresy bardziej skomaso
wane.
Zwykle operuje na tyłach szpitala starozakonnych — na uliczkach Wesołej, Zwrotniczej, Sławińskiej.
„Małe, co najwyżej jednopiętrowe drewniane domki.
Mieszkania jednoizbowe. Uliczki niebrukowane, bez chodników, pokryte na całej szerokości wszystkim, co normalnie mieszkańcy wrzucają do śmietników, a co z braku tych śmietników wyrzucali przed dom. Wieczo
rami w świetle dwóch słabo tlejących latarń opalizowało błoto, lub skrzył się kopny śnieg. Schody, powyginane najbardziej fantastycznie, wiecznie i na różne tony skrzypiące11.
Taki jest świat, w którym operuje dr Szamota. Po
tem otrzymuje najbardziej elegancki rejon — na Słu
żę wskiej. Porównanie nie wypada na korzyść publicz
ności zamożnej. Spelunki apaszy wprawdzie witają go bezceremonialnym: „Szlag może trafić człowieka, póki się ta chora kasa doczłapie", podczas gdy uplatynowane blondynki na Służewskiej witają go dyskretnym spoj
rzeniem na zegarek: „Myślałam, że już Pan Doktór nie przyjdzie". Podczas, gdy jednak doktór znajduje drogę do braci robotniczej — pomiędzy nim a inteligencją, a zwłaszcza półinteligencją, stoi mur trudny do poko
nania.
Kiedy w pewien wieczór zimowy pomaga chłopako
wi szukać zagubionej złotówki, słyszy za sobą wyjaś
nienie dzieciarni: „To nasz doktór"! Świadomość, że jest „ich doktorem", że oni to wiedzą, że znają go, spły
wa na niego jak poznanie nowej rzeczywistości.
To dzieje się w tejże okolicy Warszawy, kędyś na Chłodnej, lat czterdzieści temu. Dr Judym oczekiwał na
pacjentów. O cóż to walczył? O profilaktykę, o ochronę pracy kobiet i dzieci, o szpital dla wszystkich. Odsądzi
liśmy się od tamtych czasów. Ale ironiczne docinki, którymi był osaczony Judym, wyszły z ciasnego kręgu gości salonowych na ulicę.
Następny lekarz, dr Hozer, pełen buńczucznych za
miarów na prywatną praktykę, rychło przekonywuje się, jak wielką męką dla lekarza jest nie mieć możności zaopatrzyć chorego w lekarstwa, ani poddać badaniom specjalnym. Pamiętnik jest wykreśleniem drogi, po któ
rej zbliża się do lecznictwa ubezpieczeniowego, aby za
kończyć pełnym znaczenia okrzykiem:
Tylko mniejszość ideologów lekarskich zdaje się ro
zumieć, jak potężną broń dostaje wzamian w rękę le
karz, który umie swą wolność stanową oddać na usługi zbiorowości, nie wypuszczając jej z rąk. Wielu uważa, że wolność stanu i wolna praktyka to synonimy. Tru
dno o gorszy komunał".
Dr Piekarski jest jedynym lekarzem, w którego pa
miętnikach błysnął moment, który nazwałbym Weresa- jewoskim. „Pamiętniki lekarza" pióra Weresajewa, które przed wojną obiegły świat, pełne były zwątpień lekarskich w słuszność swej diagnozy i celowość tera
pii. Nasi lekarze pełno mają istotnych frasunków, indy
widualnych i społecznych, ale nie typu Weresajewow- skiego. Złożyłbym to częściowo na nasz charakter na
rodowy, bardziej oporny temu, co nazywamy Dosto
jewszczyzna, ale jeszcze bardziej na karb tego, że le
karz społeczny ma do rozporządzenia arsenał środków, które niejako automatycznie współdziałają w stawianiu diagnozy.
Dr Piekarski natomiast daje niezwykle cenny wkład w sprawę tego, jak może wyglądać prawdziwa praca społeczna lekarza. W ośmiotysięcznym Śremie, do któ
rego go los rzucił, zarejestrowano niemal sto organiza- cyj społecznych, tak, że wreszcie powołano organizację prezesów i wybrano „prezesa prezesów".Lekarz w tej atmosferze „rozspołecznienia" idzie swoją wąską dro
żyną i notuje z satysfakcją ilość wyprostowanych krę
gosłupów i poplombowanych zębów młodzieży szkolnej, porad udzielonych inwalidom, badań, dokonanych dla przysposobienia wojskowego — wszędzie tam daje
swoją inicjatywę bezpłatnie.
Dr Skorecki we wstępnym opowiadaniu „pierwszy krok — pierwszy guz" opowiada z goryczą, jak chory, u którego skonstatował skręt kiszek — dla braku trzech złotych potrzebnych na bilet do miasta, w którym znaj
dował się szpital, gdzieby go uratowano, odjechał na pewną śmierć w kierunku odwrotnym od stacji. „Prze
konałem się" — pisze z goryczą — „że najlepsza dia
gnoza jest nieraz mniej warta, niż trzy złote".
Dr Gawarecki znów kreśli tę drogę duchową, którą przebył do zrozumienia tego, czym jest lekarz społecz
ny. Motyw to stale powtarzający się w pamiętnikach, które zresztą nie szczędzą niejednokrotnie słów ostrej krytyki dla ubezpieczeń..
Pierwsze swoje postanowienie pozostania lekarzem i „nie brania za wiele" dr Gawarecki powziął w czasie, kiedy jako kilkonastoletni chłopiec posłyszał, że lekarz opryskliwie wymawia chorej matce, że otrzymał zbyt mało. Następnie, kiedy jego przyjaciel, subiekt sklepo
w y się wiesza, a młody kandydat na doktora dowiaduje się, że nie miał w ogóle pieniędzy na leczenie „strasznej choroby", postanawia z dziecinną bezfrasobliwością „nie brać nic". Kiedy jednak jego przyjaciel ginie na gruźli-
5
cę, aczkolwiek ma zapewnioną poradę lekarską, bo go nie stać na wyjazd do sanatorium, autor staje bezradnie wobec jakiejś ściany nie do przebycia. Teraz, kiedy zo
stał lekarzem społecznym, ta ściana runęła.
Ale runęła tylko na odcinku ubezpieczonych, nie należy zapominać zaś, że z dobrodziejstwa ubezpieczeń nie korzysta cała ludność rolnicza. Lekarze, zamknięci w swoich gabinetach, w szczupłym światku ubezpieczo
nych, patrzą bezradni na ten ocean cierpienia, który bije 0 brzegi ubezpieczeń i ta bezsiła lekarzy jest najbar
dziej wstrząsającym motywem pamiętników.
Tenże sam dr Gawarecki, który na stanowisku leka
rza ubezpieczeniowego znalazł niejako ziszczenie ma
rzeń młodości pisze, jak kobieta zabrała przedwcześnie na pewną śmierć męża ze szpitala, bo nie mogła, mając pięcioro dzieci, ryzykować sprzedaży ostatniej krowy na koszta leczenia, jak mężczyzna w sile wieku został kaleką na całe życie, bo nie mógł sobie pozwolić na za
bieg ortopedyczny, jak młody ozdrowieniec wprost ze szpitala rzuca się pod pociąg, bo nie ma nikogo, ktoby mu dał możność przebycia paru tygodni rekonwales
cencji.
Dr Cz. Jaworski, gospodarujący, niby rolnik w ogród
ku, na swoich 3720 kartotekach, obrazujących 3720 dusz ludzkich, daje szereg obrazków, które, rzekłbym, są ni
by pielenie tego ogródka. Dr Giebocki, rezydujący w 2- tysięcznym Barcinie, daje świetną atmosferę małomia
steczkowego życia, na które skazany jest lekarz prowin
cjonalny.
Wreszcie zdobywca trzeciej nagrody, którego praca opatrzona jest hasłem „salus aegroti suprema lex“, nie zdekonspirował się, nie podjął pokaźnej nagrody pie
niężnej, która na niego czeka. Praca jego jest pomyślana bardzo oryginalnie. Zaczyna się jesienią i obiega rok.
Praca lekarska jest ściśle zespoloną z przyrodą. Kolisko trzysta sześćdziesięciu pięciu dni jest zwarte z koliskiem zmieniających się chorób i wybuchających epidemij.
I u tego autora powtarza się moment bezsiły w sto
sunku do potrzeb zdrowotnych ludności nieubezpieczo- nej. Małżeństwo chłopskie przywozi z miejscowości od
ległej o 16 kilometrów dziewczynkę chorą na błonicę.
„Szpatułką otwieram chorej usta i mimowolnie wydaję okrzyk grozy: migdałki i podniebienie miękkie zamie
nione są w jedną cuchnącą brudną masę“. Dziecko nie może mówić. Uratować je może tylko zastrzyk natych
miastowy, ale zastrzyk kosztowałby 24 złote, a chłop ma tylko dwa złote. Poczyna się gorączkowe poszuki
wanie resztujących dwudziestu dwu złotych. Projekty, by dziedzic zaręczył telefonicznie w aptece, by to zrobiła gmina — spalają na panewce. Miotania się trwają od dziewiątej rano do siódmej wieczorem O tej godzinie rodzice przynoszą zdobyte dziesięć złotych. Dostaje się za nie cztery razy za mało surowicy. Dziecko ginie.
Nurt tych opowiadań, im bardziej zbliżamy się do pierwszej nagrody, staje się coraz bardziej drama
tyczny.
Pierwsze dwie nagrody, rzecz charakterystyczna, otrzymały kobiety. Kobiety przodują w literaturze. Tłu
maczą to łatwo — że mają więcej czasu, niż mężczyźni, bo pracują na nie mężowie. Ale te dwie laureatki kon
kursu lekarskiego, wszak pracują równie ciężko. W idać dusze kobiece wrażliwiej reagują.
Dr Skopińska praktykuje i we wsi pod Poznaniem 1 w Poznaniu i w Warszawie. Jest to świetny pamiętnik, dający obraz wysiłku człowieka-lekarza, aczkolwiek narracja jest tak przedmiotowa, że tylko wypadkiem, przy okazji omawiania spraw lokomocji dowiadujemy
W ystaw a H ig ien iczn a Z .U .S .-u .
Dr M AR IA N JAKUBOWSKI (Warszawa). ,
Zrozumienie dla profilaktyki istniało już dawno, od cza
su, kiedy postępy nauki lekarskiej uprzytom niły nam, że naj
lepszym i najtańszym sposobem w alki z chorobą jest niedo
puszczenie do jej powstania. Zasada, że lepiej jest zapobie
gać, niż leczyć, nie budziła nigdy zastrzeżeń, lecz dopiero lata powojenne w raz ze w zm ożoną ingerencją Państw a w ż y cie społeczeństwa przyniosły wzm ożenie zainteresowania się profilaktyką, która stała się dziś czynnikiem wielkiej w agi i doniosłości społecznej. ,
Im społeczeństwo jest biedniejsze, tym w iększy zasięg musi obejm ow ać zbiorow a akcja profilaktyczna, tym też jest kosztowniejsza i trudniejsza do zrealizow ania w skali ogólno- państwow ej. Jedną z pierwszych w Polsce instytucyj, która zaczęła na sw ym odcinku pracy realizow ać założenia profilak
tyczne, b y ły ubezpieczenia społeczne. Systematycznie, nie po
pędzane w tym kierunku bynajm niej przez przym us ustawowy, zdziałały do tej pory daleko więcej, niż jakiekolwiek inne instytucje, z czego społeczeństwo naogół nie zdaje sobie sprawy.
Ograniczony tematem, pragnąłbym zapoznać nasz świat lekarski z jedną choćby akcją ubezpieczeń społecznych w dzie
dzinie profilaktyki, a m ianowicie z W y s ta w ą Higieniczną Z a
kładu Ubezpieczeń Społecznych. Jest to obiekt, który swym znaczeniem i w pływ em przekroczył już dzisiaj zam ierzenia i horoskopy, jakie mu stawiano. W y staw a liczy zaledwie lat dwa. Pow stała z eksponatów, jakie ZU S odziedziczył po O k rę
gow ym Z w iązk u Kas Chorych we Lw ow ie, które to eksponaty w ym ieniane są stale na lepsze i nowocześniejsze. Pom yślana pierwotnie jako ośrodek popularyzacyjny ubezpieczeń spo
łecznych, jest dzisiaj objazdow ą w ystaw ą higieniczną na cał
kiem niepoślednim poziomie.
W szczegółach w zorow ana na Drezdeńskim Muzeum Higieny, w swej koncepcji ogólnej kształtow ana była raczej przez życie samo, co nie tylko nie w yszło jej na złe, lecz przeciwnie, uczyniło ją bardziej praktyczną i popularną, uw ydatniło jej kierunek dydaktyczny. Z w iedzający nie jest przeciążany kolum nami cyfr, ani piram idam i w ykresów , nie ma być niczym olśniony, nie odczuwa chaosu w rażeń, jak to zw ykle byw a na innych wystaw ach, lecz poprostu dow iaduje się jak m a żyć, jak mieszkać, jak się ubierać, czego unikać, na co zw racać uwagę, by zachow ać zdrow ie i ży ć jak n aj
dłużej. D ow iaduje się rzeczy najprostszych, ale i najpotrzeb-
się, że mąż autorki postradał życie w wypadku auto
mobilowym i że została z drobnym dzieckiem.
I tu kwiaty, które rzucają jej wiejskie dzieci na auto są zadośćuczynieniem wyrzeczeń, walki z przesądami i z głupotą. Jak mało trzeba jest sercu ludzkiemu, aby
znowu wierzyło i owocowało.
Pierwsza nagroda, którą otrzymała lekarka z Suchej, Karasiówna, to dzieło wielkiego literackiego talentu.
Sygnalizuję ten talent, uwięziony w kieracie podgórskie
go miasteczka w sposób nie mniej okrutny, jak uwię
ziony był w więzieniu Świętokrzyskim talent autora
„Wielkiej Niedźwiedzicy". Tu nie sposób czegokolwiek cytować. Jędrny, niemal Rablesowski styl, przyprawio
ny goryczą, w którym drga zatajona głęboka nuta współczucia dla bliźniego, pasja człowieka bezsilnego wobec bezmiaru ludzkiego cierpienia, humor, plastyka opisów, świetne po prostu skróty.
Tak oto szukaliśmy dokumentacji, a znalazłszy ją w nadmiarze, odkryliśmy pierwszorzędny talent.
Przeczytajcie te pamiętniki. Może pomogą, a w na
stępne dwudziestolecie więcej poczniemy dbać — o czło
wieka, na którego nadmiernym cierpieniu nie można dźwigać ani przemysłu, ani zbrojeń, bo te dźwignięcia okażą się domkami z kart. Kto nie wierzy, niech spojrzy na Rosję Sowiecką.
6
niejszych, jest uśw iadam iany racjonalnie. O ileż racjonalniej, niż to są w stanie uczynić jakiekolw iek broszury propagan
dowe, nie m ów iąc już o szkodliwej kam panii popularyzow ania m edycyny przez niektóre pisma brukowe.
W y staw a Z.U.S. składa się z działów : anatomii norm al
nej człowieka, higieny osobistej, higieny mieszkania, higieny społecznej, w ychow ania sportowego, chorób zakaźnych, al
koholizmu, gruźlicy, jaglicy, chorób wenerycznych, bezpie
czeństwa pracy i działu przeznaczonego na eksponaty m iej
scowej Ubezpieczalni Społecznej. Najszerzej ujęte są gruź
lica i choroby weneryczne.
P rzypatrzm y się eksponatom z działu gruźlicy. A więc najpierw m am y m alow any na szkle i ośw ietlony a jour roz
maz plw ociny gruźliczej i m ały portrecik Roberta Kocha, po
tem tablice przedstaw iające normalne drogi oddechowe.
Zm iany gruźlicze obrazuje szereg tablic, m ulaży i około dw u
dziestu słojów preparatów anatomiczno - patologicznych naj
bardziej typow ych przypadków gruźlicy płuc. Parę tablic m ów i o gruźlicy kości i parę o gruźlicy skóry. Bardzo in- struktyw ne fotomontaże kom pozycji Trepkowskiego obrazują drogi szerzenia się gruźlicy. Poza tem wszędzie olbrzymie napisy kładące „łopatą do głow y", że gruźlica nie jest dzie
dziczna, że gruźlica jest uleczalna. Specjalny kom plet napi
sów propaguje szczepienia Calm ette‘a (B.C.G.).
R ów nie w yczerpująco potraktowane są choroby wene
ryczne. Eksponaty tego działu umieszczone są w oddzielnej sali, do której wpuszcza się osobno m ężczyzn i kobiety. P o
niew aż na w ystaw ie (we wszystkich działach) prowadzone są pogadanki i odczyty przez m edyków , a eksponaty przy w ię
kszych grupach zw iedzających służą jedynie jako kanw a do prelekcji, dział chorób wenerycznych rozpoczynają dw a du
że modele części rodnych m ężczyzny i kobiety w przekroju strzałkow ym . Kiła, w iew iór i w rzód m ięki ujęte są bardzo instruktywnie i interesująco w ok. 40-tu m ulażach i 70-ciu tablicach jedno i wielobarwnych.
Z innych działów zw rócić należy uwagę na stojące na wysokim poziomie graficznym eksponaty Instytutu Spraw Społecznych, instytucji powołanej przez M inisterstw o Opieki Społecznej i Zakład Ubezpieczeń Społecznych, a zajm ującej się, m iędzy innymi, zagadnieniem bezpieczeństwa pracy. Afi
sze propagandowe I.S.S. ostrzegające przed w ypadkiem , ucho
dzić m ogą za w zory ekspresji i przem aw iają rów nie silnie do każdego.
W ystaw a, jak ju ż mów iliśm y, jest w ystaw ą objazdową.
W każdej m iejscowości gdzie zostaje zainstalowana, d ąży się do pow iązania jej z terenem, jego w łaściw ościam i sanitarny
mi, potrzebami i bolączkami. D u ży nacisk kładzie się na stro
nę estetyczną i graficzną. Po m niejszych miastach w alczyć trzeba nieraz z ogrom nym i trudnościami, by z lokalu w o
łającego o pomstę do nieba, dosłownie w yczarow ać wnętrze odpow iadające w ym aganiom estetycznym. Że naogół uda
w ało się to dotychczas nie najgorzej, zasługa to w ybitnego gra
fika w arszaw skiego p. Ernesta, który ma w swej opiece sza
tę zew nętrzną w ystaw y. W stęp na w ystaw ę jest bezpłatny.
W porze wieczornej po każdej prelekcji w yśw ietlane są fil
m y o treści ogólno - higienicznej i popularyzatorsko - propa
gandowej.
W y s ta w a higieniczna Z.U.S. rozpoczęła swe tournee w G dyni w styczniu 1937 roku. Od tego czasu gościła w Tcze
wie, Grudziądzu, Bydgoszczy, Toruniu, Gnieźnie, Inow rocła
wiu, Poznaniu, O strow iu W lkp., Lesznie, Kaliszu, Łodzi, S ta
rachowicach, W ilnie i Białym stoku. Obecnie znajduje się w Grodnie. W dalszym objeździe przew idziane są pozostałe kresy północno-wschodnie, potem wschodnie, dalej południo
wo-wschodnie, wreszcie przez Podkarpacie i Śląsk pow róci
łaby do W arszaw y. Zainteresowanie w ystaw ą i frekwencja zw iedzających b y ła we wszystkich tych miastach rekordowa i przekraczała zazw yczaj najśmielsze przypuszczenia orga
nizatorów. Podam przykładow o, że w Poznaniu zw iedziło w ystaw ę w ciągu 5 tygodni 204 tysiące osób, a w Łodzi w przeciągu 7 tygodni ponad 500 tysięcy osób. Razem zw ie
dziło dotychczas W ystaw ę Higieniczną Z.U.S. ponad półtora m iliona osób. Powodzenie jej jest więc niew ątpliw e i sta
nowi najlepszą m iarę oddźw ięku jak i im preza ta budzi w sze
rokich masach społeczeństwa.
Jeżeli uprzytom nim y sobie, że W y staw a Higieniczna Z.U.S. jest jedyną w ystaw ą objazdow ą tego typu w Polsce, a — poza m ało dostępnym i zbioram i Państw ow ej Szkoły H igieny w W arszaw ie — w łaściw ie jedyną rów nież sensu stricto w ystaw ą higieniczną popularyzującą w skazania pro
filaktyczne, stwierdzić należy, że znaczenie jej w ykracza już dziś daleko poza ram y ubezpieczeń społecznych i że zadanie swe na w yznaczonym sobie odcinku zdrow ia publicznego spełnia należycie.
Kom pozycja Erno; ta
7
O k r ó t k i c h f a l a c h
Dr H. REZNIKOW (Warszawa).
Jedną z najmłodszych gałęzi medycyny praktycznej jest leczenie krótkimi falami. Leczenie to w ciągu wzglę
dnie krótkiego czasu zjednało sobie wielu zwolenników.
We wszystkich kulturalnych krajach wre praca zarówno nad teoretycznym uzasadnieniem działania krótkich fal, jak i nad ustaleniem ściślejszych wskazań ich zastoso
wania w lecznictwie. Najwymowniejszym dowodem za
interesowania, jakie wzbudziło leczenie krótkimi falami, są liczne zjazdy naukowe, poświęcone ich istocie i za
stosowaniu w medycynie.
W brew nazwie krótkie fale nie należą do najkrót
szych, stosowanych w medycynie. W szeregu wzrasta
jącym znajdują się promienie: miękkie i twarde promie
nie Roentgena, promienie graniczne (Bucky‘ego), poza- fiołkowe, świetlne, podczerwone ( L = l mm), fale elek
tryczne, a pomiędzy nimi t. zw. krótkie lub ultrakrótkie o długości od 3 — 15 m.
Wiadomo, że fale elektromagnetyczne powstają na skutek wahadłowego ruchu elektronów i jako drgania eteru poruszają się z szybkością 300.000.000 m/sek. Każ
de zatem drganie odpowiada pojedyńczej fali. Im więcej drgań na sekundę, tym krótsza fala.
Leczenie krótkimi falami (a według Kowarschika t. z.
prądami szybkozmiennymi), zapoczątkował d‘Arsonval, stosując prądy o szybkości 0,5— 1 miliona drgań na sek., 0 małej sile i wielkim napięciu.
Von Zeynek użył do tego celu prądu o podobnej czę
stotliwości, ale zwiększył jego siłę i zmniejszył napięcie.
Ten sposób leczenia nazwano diatermią, sugerując przez samą nazwę pojęcie ciepła, które wytwarza się podczas stosowania tego zabiegu i które odgrywa główną rolę czynnika leczniczego. Z chwilą kiedy Stiebock użył prądu o jeszcze większej częstotliwości, niż dotąd sto
sowanej, w sferę ogólnego zainteresowania wkroczyła terapia krótkofalowa.
Zaczęło się przede wszystkim od ustalenia różnicy między właściwą diatermią a leczeniem krótkimi falami.
Na tym polu odznaczyli się Szereszewski w Ameryce 1 Schliphake w Niemczech.
Oba sposoby różnią się techniką stosowania: w dia
termii przeprowadza się prąd wysokoczęstotliwy przy pomocy przewodnika bezpośrednio do ustroju, w lecze
niu zaś krótkimi falami umieszcza się ustrój w polu elek
tromagnetycznym między dwoma kondensatorami, w ten sposób, że kondensatory i ustrój dzieli warstwa złego przewodnika elektryczności, przynajmniej powietrze.
Leczenie krótkofalowe polega zatem na wywoływaniu w ustroju szybkozmiennych drgań o tej samej częstotli
wości co prądy elektromagnetyczne, zawarte między elektrodami kondensatorów.
Pod względem właściwości fizycznych, leczenie krót
kofalowe góruje nad diatermią przenikliwością swego działania.
Oba sposoby w ywołują w ustroju ciepło. Ale kiedy przy stosowaniu diatermii ciepło, podlegając prawom Joule‘a i Kirchhofa, rozgrzewa warstwy powierzchowne i rozprasza się wśród lepiej przewodzących ciepło oraz nie dochodzi do tkanek głębszych (kości), to krótkie fale tym prawom nie podlegają i nie omijają przeto znacz
niejszych oporów, gdyż w tych razach nierównie więk
szą rolę odgrywa opór indukcyjny, zależny jak wiado
mo od odległości elektrod od badanego względnie le
czonego ustroju, dalej pojemności indukcyjnej, stałej dielektrycznej tegoż ustroju oraz częstotliwości prądu.
Im krótsza fala, tym jej przenikliwość doskonalsza. O
gólnie rzecz biorąc, działanie krótkich fal sprowadza się do działania prądów indukcyjnych w obrębie pola elek
tromagnetycznego.
Do wytwarzania prądów indukcyjnych w celach leczniczych istnieją dwa rodzaje aparatów — iskierni- kowy i lampowy.
Pierwszy daje falę gasnącą, t. j. pracuje z przerwami na fali różnobarwnej, zawierającej fale o najrozmaitszej długości. Wydajność tych aparatów jest niewielka i dla
tego niemożliwe jest utrzymanie odpowiedniej odległo
ści elektrod od ciała. Odbija się to ujemnie na przenikli
wości gasnących fal, to znaczy, że fale te nie dążą do
statecznie w głąb ustroju. Znaczna część energii elek
trycznej przeistacza się w ciepło w obrębie tkanki pod
skórnej i ulega rozproszeniu. Napromienianie tego ro
dzaju aparatem słusznie nazwano diatermią krótkofa
lową.
Inaczej sprawa się przedstawia w aparatach, zaopa
trzonych w lampy Lee de Foresta. W ytwarzają one falę niegasnącą, o jednolitej długości, posiadają dostateczną wydajność (minimum 300 watt), dlatego też można do
wolnie ustawiać elektrody od ustroju i wzmagać lub ob
niżać przenikliwość fal, jakoteż wytwarzanie ciepła.
Mechanizm działania leczniczego krótkich fal na u- strój żyw y nie jest jeszcze dotąd z całą stanowczością ustalony. Jedni badacze sądzą, że przegrzanie jest je
dyną przyczyną zmian w ustroju pod wpływem pola elektromagnetycznego (Heller, Cristie, Bergman, Szere
szewski, Raab, Jewreinow i inni). Niektórzy z tych ba
daczy twierdzą, że efekt leczniczy uzyskuje się w ów czas, gdy ustrój en masse jest przegrzany. Inna znów część sądzi, że niekoniecznie cały ustrój powinien ulec przegrzaniu, wystarczy gdy poszczególne jego części ulegają nagrzaniu, co ujęte zostało pod nazwą punktów cieplnych Paetzolda.
Szereg innych autorów przypisuje znów krótkim fa
lom działanie swoiste z wyłączeniem czynnika cieplne
go (Stiebock, Wagner-Jauregg, Pflomm), inni zaś jesz
cze, jak Libesny, Schliphake, Archangelski, uważają, że w pewnych warunkach w pływ pola elektromagnetycz
nego może być atermiczny (względnie swoisty). Zda
niem tych badaczy może to być nawet jedyny i naj
ważniejszy czynnik leczniczy, występujący w polu elek
tromagnetycznym, może się również kojarzyć z przysła
niającym go czynnikiem cieplnym i nie uzewnętrznić się z tego powodu w efekcie końcowym.
Przekonano się, że krótkie fale wywołują w ustroju badanym przekrwienie czynne, a przy dłuższym za
działaniu — porażenie naczyń włosowatych. W tych samych warunkach następuje także obfitsze wypełnie
nie się chłonką naczyń chłonnych.
Radioamatorzy i radiotelegrafiści jedni z pierwszych odczuli na sobie działanie krótkich fal w postaci uczucia zmęczenia, senności i apatii lub też odwrotnie nadmier
ną pobudliwość, bezsenność, uczucie lęku, depresję psy
chiczną. Obiawy te ustępowały od razu lub w ciągu paru dni po zaprzestaniu pracy przy nadajniku krótko
falowym.
Zaobserwowano również przykre doznania w posta
ci uczucia ściskania w okolicy kości czołowej, opasują
cego ucisku w okolicy nadbrzusza. Niektórzy osobnicy po przebytych zapaleniach nerwów lub nerwobólach odczuwają mrowienia w dawniej porażonych zakresach nerwowych, o ile znajdują się w przestrzeni, wypełnio
nej drganiami elektrycznymi aparatu krótkofalowego.
8
Hoff i Weissenberg wykazali niezbicie na ustroju ludz
kim in vivo, że krótkie fale wpływają na czynność móz
gu. Naświetlanie móżdżka wywołuje obiawy niezbor
ności.
Napromienianie krótkimi falami serca żaby extra corpus, wywołuje zwolnienie jego czynności, a po dłuż
szym zadziałaniu zatrzymanie się serca w rozkurczu.
Na podkreślenie zasługuje przeciwbólowe działanie krótkich fal Goldscheider, Halpern, Auclair i inni sądzą, że to działanie polega na bezpośrednim zahamowaniu przewodnictwa włókien dośrodkowych w sensie blo
kady Brown-Sequarda. Pflomm przekonał się doświad
czalnie, że zjawiska bólowe uzależnione są od nagroma
dzenia się jonów sodowych i potasowych loco dolenti.
Wydaje mu się, że przeciwbólowe działanie krótkich fal jest wynikiem szybkiego wypłukania ciał szkodli
wych przez przekrwione naczynia.
Krótkie fale działają na bakterie na ogół zabójczo, zależnie od długości i czasu napromieniania, przy czym niekiedy fala pewnej długości działa hamująco na ich wzrost, innej znów — pobudzająco, np. drobnoustroje zgorzeli miazgi zębowej, grzyba strzygącego i promie- nicy rozrastają się pod wpływem fali o długości 15 m.
Lecznicze zastosowanie krótkich fal wykazuje wiel
ką rozpiętość. W jednych dziedzinach są one w istocie środkiem pewnym i niezastąpionym, a częstokroć nawet zbawiennym, w innych zaś wyniki napromieniania oka
zują się mniej skuteczne, wreszcie odnotować należy dziedziny, w których efekt stosowania krótkich fal jest bardzo nikły.
W pierwszej grupie schorzeń należy umieścić wszyst
kie sprawy zapalne ostre, ropne, na podłożu paciorkow
cowym lub gronkowcowym: ropowice, czyraki, za
strzał, zapalenie pochewek ścięgnistych, kaletek śluzo
wych, jam obocznych nosa, nieżyt nosa, zapalenie ucha środkowego, zapalenie gruczołów potowych, zapalenie gruczołów sutkowych, ropiejące rany pourazowe, zapa
lenie okołozębne, przetoki pooperacyjne, zapalenie szpi
ku kostnego ostre lub przewlekłe itp.
Naświetlanie krótkimi falami ostrych spraw ropnych czyni w przytłaczającej większości przypadków zbęd
nym zabieg chirurgiczny. Doniosłość tego sposobu le
czenia na drodze bezkrwawej zyskuje na znaczeniu, je
śli zważyć, że ostre sprawy ropne mają często tenden
cję do przejścia w stan przewlekły lub do szerzenia się w kierunku szczególnie groźnych dla życia (czyraki wargi górnej, zapalenie ucha środkowego, zapalenie jam obocznych nosa).
Pozatem naświetlania krótkimi falami okazały się skuteczne tam, gdzie kilkakrotne zabiegi chirurgiczne zawiodły (Shliphake).
Przekonano się także, że w niektórych stanach cho
robowych (szpiku kostnego, przewlekłe zapalenie jam szczękowych), poprzedzające napromienianie krótkimi falami wpływa dodatnio na wyniki pooperacyjne.
Stosowanie krótkich fal w stanach ropnych uderza przede wszystkim efektem doraźnym — uśmierzeniem bólu. I z tej racji leczenie krótkofalowe ma jedyny odpo
wiednik w lekach odurzających.
W dalszym etapie pod wpływem krótkich fal nastę
puje wessanie się nacieków zapalnych albo ich rozmię- kanie z pęknięciem samorodnym lub przy nieznacznej interwencji chirurgicznej.
Napromienianie krótkimi falami okazało się skutecz
ne w stanach skurczowych naczyń: w zgorzeli syme
trycznej (choroba Raynaud‘a), samorodnej sinicy koń
czyn (acrocyanosis), w migrenie, w stanach skurczo
wych naczyń mózgowych, w chromaniu przestanko
wym. W chorobie Raynaud‘a naświetla się krótkimi fa
lami okolicę wyższych ośrodków wegetatywnych (cza
szka). Wyniki są niekiedy uderzające. Zimne, sine palce różowieją, wzrasta wskaźnik oscylometryczny na tęt
nicach kończyn. Niebezpieczeństwo zgorzeli względnie jej szerzenia się zostaje zażegnane.
W nadciśnieniu samorodnym umieszczenie całego ciała w polu elektromagnetycznym przyrządu krótkofa
lowego daje wyniki bardzo dobre. Ciśnienie skurczowe obniża się o 30— 50 mm rtęci, równocześnie ustępują bóle głowy i zawroty (Auclair).
W zakrzepowym zapaleniu żył, zwłaszcza w jego przewlekających się postaciach, napromienianie daje ko
rzystne wyniki (Kowarschik).
We wrzodach goleni na tle rozszerzeń żył naświe
tlanie tkanki otaczającej na dużej przestrzeni ma skutek prawie niezawodny.
Leczenie krótkimi falami święci istne triumfy w rop
niach i zgorzeli płuc. Stanowi to niespożytą zasługę Schliphakego. Zbawienny w pływ leczenia krótkimi fala
mi tych stanów chorobowych ujawnia się szczególnie u dzieci, u których ze względu na słabo rozwinięte żyły musimy przeważnie rezygnować z leczenia farmakolo
gicznego i zdać się na wprawdzie wszechpotężną, ale jakże często zwodą ową vis medicatrix naturae.
W dychawicy oskrzelowej działanie krótkich fal przerywa napad. Weissenberger przyrównywa je do działania adrenaliny.
W dławicy piersiowej, w przewlekłych nieżytach oskrzeli ze współtowarzyszącą rozedmą płuc oraz w stanach z przeciągającym się zapaleniem płuc, lecze
niem krótkofalowym otrzymano wyniki bardzo dobre.
W ropnym zapaleniu opłucny po wycięciu żebra na
świetlanie krótkimi falami przyśpiesza znakomicie pro
ces gojenia się. Schliphake ogłosił przypadki ropnego zapalenia opłucny, w których naświetlanie krótkimi fa
lami zapobiegło interwencji chirurga — nastąpiło całko
wite wessanie się ropnego wysięku i wyzdrowienie.
Podobnie w rozstrzeniach oskrzelowych pod w pły
wem napromieniań zmniejsza się ilość odksztuszanej plwociny.
Zapalenie pęcherzyka żółciowego i dróg żółciowych ustępuje całkowicie w polu elektromagnetycznym. Do
tyczy to zarówno spraw ostrych jak i przewlekłych, z długotrwałymi stanami podgorączkowymi. W jednych i drugich przypadkach po kilku napromienianiach cie
płota wraca do poziomu prawidłowego i bóle ustępują.
Nawet napad kamicy żółciowej szybko zostaje opano
wany przy pomocy krótkich fal, napromienianie zaś po napadzie znakomicie przyśpiesza restitutio ad integrum.
Zapalenia przydatków macicy i przymacicza oddzia- fywują bardzo skutecznie na napromienianie, zwłaszcza w okresie ostrym.
W ostatnich czasach dużo uwagi poświęcono lecze
niu krótkimi falami chorób oczu. Gutsch ogłosił statys
tykę opartą na 700 leczonych przypadkach, Rieger — na 39, Haussman — 31. Okazuje się, że zapalenie ropne woreczka łzowego, ropień oczodołu, ropień powieki i ciała szklistego oddziaływują skutecznie na naświetla
nie. Kiłowe schorzenie rogówki ustępuje dość szybko pod wpływem napromieniań, przy czym ostrość wzroku zostaje zachowana, natomiast zmętnienia i zbliznowa- cenia pozostają bez zmian.
Bardzo zachęcające są wyniki napromieniań w cho
robach tęczówki, zwłaszcza w postaciach przewlekłych zarówno skrycie przebiegających po zabiegach opera
cyjnych, jak i pochodzenia gruźliczego. W tych ostat
9
nich przypadkach Gutsch kojarzył napromienianie z die
tą bezsolną.
Największym może osiągnięciem w leczeniu chorób oczu jest skuteczność napromieniania w schorzeniach siatkówki i nerwu wzrokowego. Choroby dna oka mało były dotąd dostępne naszej interwencji; w wielu scho
rzeniach należało w ogóle zrezygnować z jakiegokol
wiek leczenia, gdyż było ono zupełnie bezowocne.
Szczególnie pomyślnie reagują także na krótkie fale gruźlicze schorzenia siatkówki, przy czym ostrość wzro
ku prawie zawsze powraca do stanu prawidłowego.
G. Krausch skutecznie leczył również i jaglicę krót
kimi falami łącznie z kataforezą solami miedzi W cięż
szych przypadkach (z łuszczką jagliczą), leczenie trwa
ło od 6— 10 tygodni.
Zaobserwowano także skuteczne wyniki po napro- mienianiach wyrostka robaczkowego w okresie prze
wlekłego zapalenia, w przypadkach, w których z jakich- kolwiekbądź względów nie można było wkroczyć chi
rurgicznie (De Buono-Pietro). Podobnie w stanach bó
lowych po usunięciu wyrostka robaczkowego naświe
tlanie krótkimi falami okazało się bardzo korzystne. Na podstawie zdobytego doświadczenia wydaje się, że za
stosowanie krótkich fal w bólach pooperacyjnych po
winno odegrać doniosłą rolę w rękach chirurga.
Nie podobna pominąć zbawiennego wpływu naświet
lań krótkimi falami w naciekach zapalnych na tle obok- żylnego wstrzyknięcia chlorku wapnia, neosalvarsanu, tetra-contrastu itp. W tych razach jak wiadomo, w y
stępują nieznośne bóle z długotrwałym naciekiem, na
stępowym rozmiękaniem oraz głębokim wiotkim owrzo
dzeniem, prowadzącym nierzadko do przykurczów. Do
tychczasowe leczenie nie było zawsze zadowalające.
Pomijając dokuczliwe bóle, chory był przez długi czas (jeśli nie na zawsze) inwalidą, pozbawionym możności zarobkowania. Napromienianie natomiast prawie błys
kawicznie uśmierza ból, skraca prawie do minimum czas leczenia i usuwa niebezpieczeństwo utraty zdolności do pracy.
Osobny rozdział w leczeniu krótkimi falami stanowią schorzenia nerwowe. Napromienianie stosowano przede wszystkim w nerwobólach.
Na ogół w chorobach nerwowych należy być bardzo ostrożnym, gdyż, jak już wspomnieliśmy, te stany są szczególnie wrażliwe na działanie pola kondensatoro
wego.
W pracy niniejszej ze względu na brak miejsca mu
simy pominąć wyszczególnienie tych wszystkich przy
padków, w których napromienianie stosowano ze zmiennym powodzeniem.
Najsłabszą może stroną leczenia krótkimi falami po
zostaje sprawa dawkowania. Dotkliwie daje się odczuć brak odpowiedniego przyrządu.
Współcześnie zagadnienie dawkowania sprowadza się do następujących momentów: naświetlać z efektem cieplnym, czy w sposób atermiczny i jak długo? Według Schliphakego im ostrzejszy jest proces chorobowy, tym krócej należy naświetlać i tym krótsza powinna być fala.
Zdaniem Libesny‘ego wszystkie ostre sprawy ropne i schorzenia naczyń krwionośnych należy napromieniać z wyłączeniem efektu cieplnego, w przewlekłych zaś, w których zastosowanie ciepła w jakiejkolwiek postaci jest korzystne, powinno się naświetlać w ten sposób, aby uczucie ciepła było przyjemne.
W sprawach stawowych (zniekształcających), należy stosować nagrzanie ustroju w polu kondensatorowym.
W niektórych chorobach trzeba szczególnie spotęgować przenikliwość krótkich fal. W tym celu należy oddalić
D ziw y c ia ła ludzkiego.
U k ł a d p o k a r m o w y w u ję c iu m a t e m a t y k a . Doc. Dr S. BAGIŃSKI (Wilno).
Obliczenia m atem atyczne dotyczące pojemności, pow ierz
chni czynnej, ilości gruczołów i t. p„ w odniesieniu do poszcze
gólnych n arządów bądź układów , mato jest znane szerszemu ogółowi, aczkolwiek dane te nie są pozbaw ione naw et pew nego znaczenia praktycznego.
Z rozum iałym jest, że nie m ogą one mieć znaczenia abso
lutnego, lecz stanow ią pewne przeciętne wyniki, otrzymane drogą licznych i żm udnych obliczeń. W niniejszym artykule przytaczam y szereg m atem atycznych danych dotyczących u- kładu pokarmowego, zaczerpniętych z różnych podręczników anatomii oraz opartych na w łasnych badaniach.
Ż o łq d e k .
A bstrahując od k ształtów i budow y podkreślimy, że ogól
na powierzchnia żołądka wynosi 800 centym entrów kw ad ra
towych, z tego na dno z wpustem przypada 650 cm kw ad ra
towych, na część odźw iernikow ą 150 cm kwadratow ych.
Pojem ność natomiast w edług Luschki przeciętnie wynosi półtora, dw a litry.
N ajw iększa obserwowana pojemność dosięga niemal dw óch i pół litra, m ianowicie w edług Pugai u Japończyków najw iększa pojemność w ynosiła:
2417 cm 3 — przeciętna 1407 cm 3,
u Japonek cokolwiek mniej, gdyż najw iększa nie przekraczała 2081 cm3 — przeciętna 1275 cm 3.
W y n ik a z tego, że pojemność a więc i pow ierzchnia żo łądka zn ajdują się w zależności od wysokości ciała i w edług Richtera w ynosi:
na 1 m wysokości ciała przypada 375 cm 2 powierzchni żo
łądka przeciętnie, które to liczby m ogą się w ahać pomiędzy 227 a 485 cm 2, zaś objętość obliczona na podobnej podstawie, wynosi średnio
650 — 750 cm3 na 1 m etr wysokości ciała.
Jak wiadomo, pow ierzchnia śluzów ki żołądk a nie jest gładka, lecz posiada olbrzym ią ilość dołków , t. zw. foveolae gastricae '(patrz fot. l), których przypada
elektrody od ciała. Do takich należą ropnie i zgorzele płuc, zapalenie przydatków i przymacicza oraz dławica piersiowa.
Stosowanie krótkich fal nie jest ani rzeczą łatwą ani tak niewinną, jakby się to na pozór wydawało. Przy braku wprawy i doświadczenia mogą one spowodować uszkodzenia w postaci oparzeń skóry, obostrzenia ner
wobólu lub stanu naczynio-skurczowego, krwotoki płuc albo uogólnienia sprawy ropnej. Nie należy napromieniań powierzać pielęgniarkom ani łaziebnikom, jak się w y
raża Schliphake. Leczeniem krótkimi falami powinni za
jąć się lekarze, odpowiednio do tego celu przygotowani, gdyż wynik leczniczy przy prawidłowo postawionych wskazaniach zależy od osobistego doświadczenia, zna
jomości fizyki, biologii, kliniki oraz techniki napromie
niań. Szczególnie ważną jest rzeczą dokładne zapozna
nie się lekarza z właściwościami własnego aparatu.
Każdy bowiem przyrząd krótkofalowy jest b. złożony, posiada własne odrębne cechy charakterystyczne, od których w dużym stopniu zależy dodatni wynik lecz
niczy.
Wreszcie kilka uwag co do wskazań. Wielu sądzi, że naświetlanie krótkimi falami jest panaceum na wszyst
kie dolegliwości. W istocie jednak tak nie jest. Z dnia na dzień zarysowuje się coraz wyraźniej zrąb ścisłych wskazań dla leczenia krótkofalowego.
*
B ł o n a ś l u z o w a / m u o o s a /
M i k r o f o t o g r a f i a ż o ł ą d k a p s a w pow. ok. 1 00 x
Fot. 1.
S c h e m a t p l a s t y c z n y r y s u n e k w / g S t o h r a . Pow. ok 75 x
Fot. 2.
na 1 cm powierzchni dna 18 tysięcy,
na 650 cm powierzchni dna 11 m ilionów 700 tysięcy, w czę
ści odźw iernikow ej jest ich mniej, mianowicie na 1 cm powierzchni przypada 9 tysięcy,
na 150 cm powierzchni przypada 1 milion 350 tysięcy. O g ó
łem na całej powierzchni śluzów ki znajduje się przeszło 13 m ilionów dołków żołądkow ych.
Do pow yższych do łków uchodzą gruczoły żołąd k a po k il
ka do każdego dołka, ogółem w błonie śluzowej dna w ystępuje 35 m ilionów gruczołów traw iennych (Fot. 2).
których w y m iary w ynoszą: długość 0,65 mm i szerokość 0,05 mm, skąd powierzchnia jednego gruczołu wynosi 0,1 mm 1, zaś powierzchnia w ydzielnicza wszystkich gruczołów trawiennych w sumie w ynosi 3 i pół m etrów kw adratow ych.
Ł atw o zrozum ieć kolosalną pracę w ydzielniczą w y k o n y w aną przez 35 m ilionów gruczołów na 3 i pół m etrowej po
wierzchni.
W części odźw iernikow ej na powierzchni 150 cm 2 w ystę
puje tylko
3 m iliony 370 tysięcy gruczołów
o ogólnej pow ierzchni 0,34 m 2, skąd eo ipso m ożna wnosić o m niejszym fizjologicznym znaczeniu gruczołów odźwierni- kowych.
Ju ż sam fakt obecności na jednocentym etrowej pow ierz
chni śluzów ki dna żołądk a praw ie 54 tysięcy oraz w części odźw iernikow ej 22 tysięcy gruczołów , w skazuje na ogromne biologiczne znaczenie ich, oraz podkreśla te zaburzenia, które pow inny w ystąpić w funkcji traw ienia przy w yłączeniu z tych lub innych pow odów nawet niewielkiej powierzchni śluzów ki żołądka.
*
D aniel M ik o ła j C hodow iecki a m ed ycyn a
Dr A KRASUSKI (Warszawa).
Daniel Mikołaj Chodowiecki urodził się w Gdańsku 16 października 1726 r. Ojciec jego był kupcem zbożo
wym.
Pod okiem ojca i za jego zachętą, Chodowiecki, jako mały chłopiec, zaczął się uczyć rysunków.
Ojciec nie mógł dać lepszej szkoły naszemu artyście, gdyż sam jej nie posiadał, zasługą jego jednak było, iż rozwinął u syna zamiłowania artystyczne.
Po śmierci ojca, Chodowiecki zamieszkał w Gdańsku przy matce i ciotce, która trudniła się malarstwem ema
liowym,
Od ciotki zapewne skorzystał on pod względem ar
tystycznym więcej, niż od ojca.
W 1741 r. Chodowiecki na życzenie matki poświęcił się zawodowi kupieckiemu i objął posadę w sklepie ko
rzennym.
Zawód kupca nie odpowiadał jednak ambicjom arty
sty, który ciągle marzył o poświęceniu się sztuce iopo całodziennej pracy w sklepie ćwiczył się nocami w ry
sunkach.
Po pewnym czasie Chodowiecki dostał posadę w sklepie wuja w Berlinie. Tam znalazł możność wydo
skonalenia się w sztuce. Tam talent jego rozwinął się.
Porzucił on wreszcie zawód kupiecki i poświęcił się w y
łącznie działalności artystycznej.
Musiał on szybko osiągnąć powodzenie, skoro już w 1755 r. pomyślał o założeniu rodziny. Ożenił się on z Joanną Barez, córką rzemieślnika z kolonii francuskiej w Berlinie.
Modne podówczas miniatury, które zastępowały dzi
siejsze fotografie, zjednały mu wkrótce sławę i powo
dzenie materialne.
W 1757 r. zaczął on zajmować się malarstwem olej
nym i sztycharstwem.
Sztycharstwo zjednało mu w końcu światową sławę.
Chodowiecki zdobił swymi sztychami liczne książki.
Ilustracje do książki pedagogicznej Basedowa rozniosły sławę mistrza w całym ówczesnym świecie kultural
nym.
W 1797 r. został on rektorem Akademii Sztuk Pięk
nych w Berlinie.
Na tym stanowisku zmarł on 26 października 1801 r.
Żona Chodowieckiego zmarła wcześniej, gdyż w 1785 r.
i zostawiła mu 7-ro dzieci.
Z dzieci Chodowieckiego wyróżniali się talentem ma
larskim syn Wilhelm (zm. 1805) oraz córka Zofia, żona pastora Henry. Dzieci jednak nie dorównały pod wzglę
dem talentu ojcu.
Wnuczka Chodowieckiego zrodzona z córki Zofii z małżeństwa z pastorem Henry, była matką słynnego fiziologa berlińskiego Emila du Bois-Reymonda. W ten sposób w żyłach tego genialnego fizjologa płynęła do
mieszka krwi polskiej.
Chodowiecki całe życie swoje spędził w Berlinie i sławę swą zawdzięczał tamtejszym stosunkom, ale jednak uważał się za Polaka.
Żywszych uczuć patriotycznych zapewne nie miał, ale w tematach swych prac artystycznych czerpał czę
sto z życia polskiego współczesnego mu i wieków mi
nionych.
W 18-tym wieku graficy cieszyli się wielkim uzna
niem. W Anglii w połowie 18-go wieku słynął Hogarth N a b ł o n e k c y l i n d r y c z n y
Ko m ó r k i
K om órki gł
Mię5nióvvka śl uz owe j / m u s c u l a r i s m u c o s a e /
B ł o n a ś l u z o w a / m u c o s a/
o mó r k i o k ł a d z i n o w e
Komórki główne
M i ę ś n i ó w k a śl uzo wej m u s c u l a r i s m u c o s a e /
Dołki / F c r e o l a e g a s t r i c a e /