• Nie Znaleziono Wyników

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".W Warszawie: rocznie rub.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".W Warszawie: rocznie rub."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

jsn> 4 9 (1070). Warszawa, dnia 7 grudnia 1902 r. T om X X I .

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O ŚW IĘ C ON Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".

W W a rsz a w ie : rocznie rub. 8, kwartalnie rub. 2.

Z przesy łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5 .

Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godz. 6 do 8 wiecz. w lokalu redakcyi.

A dres R ed a k cy i: MARSZAŁKOWSKA Nr. 118.

W A H A D Ł O FO U CA U LTA .

Od d. 22 października w ielk ie wahadło L eona F ou cau lta znow u się w alia pod kopułą p aryskiego Panteonu. E kspery­

m ent F ou cau lta z w ahadłem potwierdził, w sposób n iezb ity i dostępny dla szero­

kich w arstw fak t ruchu obrotow ego ziem i naokoło jej osi. Przeprow adzony po raz p ierw szy przed pół w iek iem — opis pierw szych sw ych dośw iadczeń F ou ­ cau lt u m ieścił w odcinku naukow ym Journal des D ebats z d. 31 marca ro­

ku 1851— eksperym ent ten zyskał odrazu w ielk i rozg ło s w całym św iecie, intere­

sującym się postępam i nauki i stał się klasycznym .

Jedynym do o w eg o czasu faktem , po­

tw ierd zającym ruch obrotow y ziem i, b y ­ ł y dośw iadczenia ze spadkiem ciał, prze­

prow adzenie ich atoli, ze w zględ u na niezbędną ścisłość pomiarów, b yło nad­

zw yczaj trudne, a w każdym razie dla szerszego ogółu niedostępne.

Jak w iadom o, K opernikow i nie po­

w io d ło się znalezienie bezpośrednich d ow odów ruchu ob rotow ego ziem i i mu­

s ia ł się zad ow olić w ykazaniem praw­

dopodobieństw a te g o ruchu oraz zbiciem

j

przew idyw anych przez siebie zarzutów

J

przeciw istnieniu ruchu obrotowego.

P om ięd zy argumentami, w ystaw ionem i

j

przez przeciw ników system u kopernikań- I skiego, figu row ało twierdzenie, że, je żeli

! ziem ia obraca się z zachodu na wschód,

| te d y swobodnie spadające ciało musi

j

w spadku sw ym p ozostać w ty le, ku za­

chodowi. P ierw szą odpow iedzią na błęd-

j

ne to tw ierdzenie b y ła ustanow iona przez I G alileusza zasada n iezależności ruchów

j

jednoczesnych, w ed łu g której ciało, spa- I dające z w ierzchołka m asztu np. zacho-

| w uje prędkość te g o wierzchołka, i ruch

| je g o jest w ypadkow ą kom binacyi tej prędkości z pionow ą prędkością spadku,

i

A to li zasada ta, jak k olw iek dostateczna do obalenia zarzutów przeciw ruchow i obrotowem u i sprawdzona dla spad­

ku ciał z w ysok ości nieznacznych, nie u w zględ n ia w szystkich okoliczności okre­

ślających ruch ciała spadającego i żad­

nego argum entu p ozy ty w n ego za, ruchem obrotow ym ziem i nie dostarcza. P ie r w ­ szy pom ysł eksperymentu, bezpośrednio dow odzącego obrotu ziemi, zaw dzięcza­

m y N ew ton ow i. W liście sw ym do T o­

w arzystw a K rólew sk iego w r. 1679 N e w ­

ton zw raca u w a g ę na to, że prędkość

punktu leżącego na w ysokościjA ponad

pow ierzchnią ziem i, a w ięc o d ległego

(2)

770 W SZECHŚW IAT N r 49 0 r -i- h ocl jej środka, w ięk sza je s t od

prędkości punktu, leżą c eg o na samej p o ­ w ierzchni ziem i, t. j. na od leg ło ści r od środka; albow iem w iadom o, że w ob ec tej samej prędkości k ątow ej prędkość obra­

cających się punktów proporcyonalna je st do o d leg ło ści od środka obrotu. I Z te g o w ynika, że ciało, spadające ze znacznej w ysok ości i zachow ujące pręd-

j

kość punktu w yjścia, spadnie n ieco na w schód od punktu leżą ceg o na p ow ierzch ­ ni ziem i na jednej lin ii pionow ej z tym punktem w yjścia. T ow arzystw o K ró-

j

lew sk ie poruczyło swem u ów czesnem u

j

„Curator of Experirnents“ znakom item u

j

H ookeow i przeprowadzenie odpow iednich doświadczeń; w yn ik i ich a to li ok azały się. niezadow alającem i ze w zg lęd u na nie dość dużą w y so k o ść spadku, w sk u ­ tek czego odchylenie od pionu, po uw zględnieniu zakłócających w p ły w ó w spłaszczenia ziem i, oporu p ow ietrza i t. d.

(jak to w w iek u X IX -y m w yk azał 01- bers w rozbiorze krytycznym tych do­

świadczeń), w yn o sić m usiało nie w ięcej nad V3 m m czy li gu bić się w ó w czes­

nych błędach obserw acyjnych.

N iepow odzenie to spraw iło, że przez d łu gi czas nie ponaw iano podobnych | eksperym entów, dopiero w r. 1791 G uglielm ini w B o lo n ii podjął je znowu, korzystając z pochyłej w ie ż y A sin ellich,

J

tej

;

samej, na której ongi O. B ic c io li

j

chciał dośw iadczeniam i nad spadkiem ciał obalić teorye G alileusza. Z w ier z­

chołka w ieży G uglielm ini opuszczał, przez podpalanie podtrzym ujących je nici, k u l­

ki ołow iane, które na dole trafiały na pokrytą w arstw ą w osk u deskę i w ten sposób zn a czyły m iejsce sw eg o spadku;

eksperym ent ten p ow tórzył 16 razy 1 okazało się, że środek ciężk ości otrzy­

m anych 16-tu punktów oddalony b y ł o około 2 cm na p ołudnio-w schód od podstaw y pionu na 80 m w yso k o ści | spadku; rezultat ten p otw ierdziły, a cz­

k olw iek w sposób n iezu pełnie zadow ala-

j

ją c y —o czyw iście z w in y eksperym entu—

rachunki teoretyczn e L aplacea.

Bardziej zbliżone do w y n ik ó w teoryi (rachunki przeprow adził G auss) j rezultaty dośw iadczeń analogiczn ych , |

w ykonanych przez B enzenberga w ro­

ku 1802 na w ież y Sw . M ichała w H am ­ burgu i w roku 1804 w szachcie k o­

palni w ę g la Schlebusch koło D u ssel­

dorfu.

J eszcze pom yślniejsze w y n ik i o sięg n ą ł w roku 1831 R eich , który eksperym en­

to w a ł z w ysok o ści 158 m w kopalni w ę g la pod Freibergiem .

G dy eksperym entatorzy oddaw ali się żmudnej pracy ścisłych pom iarów spad­

ku cia ł i w ten sposób u siłow ali w zm oc­

n ić ten, jedyn y podów czas, bezpośredni dow ód ruchu obrotow ego ziem i,— fizyk francuski Leon F ou cau lt w padł na n o w y a św ietn y pom ysł zdem onstrowania te g o ruchu zapom ocą w ahadła. Ju ż w roku 1661 w m ieście, uśw ietnionem praca­

mi, starością i śm iercią G alileusza, w e

J

Florencyi, członkow ie Akadem ii del Ci- m ento zau w ażyli oscylacye wahadła.

W „Pam iętnikach “ tow arzystw a teg o c z y ta m y : „Jeżeli ostry koniec w ahadła o jednej nici p osuw a się po pow ierzchni pokrytego proszkiem marmuru, w ów cza s g d y b ie g je g o zaczyna się zw aln iać

| i odbyw a się, p o zosta w ion y sam sobie, w e d łu g spiralnej,— ted y ów koniec w a ­ hadła rysow ać bądzie sw ą drogę, którą będzie linia spiralna zw ężająca się u sta­

w iczn ie ku śr o d k o w i. . . W ahadło od­

dala się nieznacznie od sw eg o położenia p ierw otnego, aż do stanu spoczynku".

P óźn iej P o in sin et w kom entarzu do sw eg o dw u nastotom ow ego w ydania P li­

niusza (Paryż 1771—1782) w yraźniej jesz­

cze sform ułow ał tw ierdzenie o niezm ien-

j

n ości p łaszczyzny w ahań wahadła. to niezm ienność wrzią ł F ou cau lt za pod­

sta w ę sw ego eksperym entu.

D o w ieść jej f m ożna w laboratoryum przy pom ocy jedn ego z najprostszych przyrządów. M ałe w ahadło w iesza m y na w iesza d le u staw ionem na ruchomej pod­

staw ie. K ażm y w ah ać się w ahadłu w pew nym kierunku, poczem obracajmy p o w o li cały przyrząd. Zapom ocą pun­

k tó w stały ch w z ię ty ch poza przyrządem m ożem y i w ó w czas stw ierdzić, że kieru­

nek p łaszczyzn y wahań pozostaje n ie­

zm ienny, albow iem pozornie zdaje ona

się obracać w kierunku przeciw nym do

(3)

N r 49 WSZECHŚWIAT 771 rzeczy w isteg o obrotu p odstaw y i z taką

sam ą prędkością. I

J eż eli ted y w yobrazim y sobie w aha­

dło, zaw ieszon e nad biegunem północ­

nym i w praw im y je w ruch płaski w a ­ h adłow y, p łaszczyzna wahań, w skutek rzeczy w isteg o obrotu ziem i z zachodu n a wschód, będzie się obracała pozornie | w dw adzieścia cztery god zin y w stronę | przeciwną, czyli od ręki lew ej ku pra­

w ej, w kierunku strzałek zegara.

N a biegunie południow ym otrzym am y to samo zjaw isko, tylko tutaj płaszczyz­

na w ahań obracać się będzie pozornie w kierunku przeciw nym w skutek od­

w rotn ego położenia obserwatora, czyli że obrót pozorny będzie się odbyw ał od strony prawTej ku lew ej.

N a innych szerokościach kuli ziem ­ skiej zjaw isko kom plikuje się, płaszczyz­

na w ahań zachow uje się odmiennie. Fou­

cau lt ustanow ił, że musi ona u sta w icz­

n ie przechodzić przez pion danego pun­

k tu i w ykazał, że prędkość obrotu po­

zornego p łaszczyzny wahań dokoła pio­

nu w przybliżeniu rów na je st prędkości obrotu ziem i, pomnożonej przez w sta- w ę szerokości geograficznej danego pun­

ktu kuli ziem skiej. W ynika stąd, że na | b iegun ie w spom niana prędkość pozorna je st ściśle rów na prędkości obrotu ziemi, | zaś na równiku, gd zie szerokość geo- ! graficzna w y n osi 90°, a w ięc jej w staw a | rów na je st zeru,— prędkość pozornego obrotu p łaszczyzn y w ahań też je st rów ­ na zeru, czy li że płaszczyzna ta je st po-

i

zornie nieruchoma.

Przyrząd, na którym Fou cau lt spraw­

dził ,początkow o sw oje w yw od y, m iał I dw a tylko m etry w ysok ości. Składał się

on z kuli m osiężnej, w ażącej 5 kg i za-

j

w ieszonej na drucie stalow ym u w ierz- i chołka sklepienia p iw nicy. W pół g o ­ dziny po w praw ieniu w ahadła w ruch

j

p łaski w p ły w odchylenia b y ł już bardzo i w id oczn y i w przybliżeniu zgod n y z pra­

w em w sta w Foucaulta. Dom, w którym F ou cau lt przeprow adził to dośw iadcze­

nie, znajdow ał się w P aryżu na rogu u lic d’A ssas i deV augirard; dziś w m iej­

scu tem stoi w ielk a kam ienica, na k tó ­ rej w idzim y w m urow aną tab licę z na­

stępującym napisem : „Tutaj stał dom, gd zie d. 11 lu teg o 1868 r. zmarł Jan Bernard Leon Foucault, członek In sty ­ tutu, urodzony w Paryżu d. 19 września r. 1819. W tym to domu u sku teczn ił on w r. 1851 pierwsze doświadczenie, które dow iodło ruchu obrotow ego ziem i przez obserw ow anie w ahadła11.

Ten sam przyrząd przeniesiono potem do Obserwatoryum paryskiego i z upo­

w ażnienia A rago um ieszczono w w ielkiej sali linii południkowej na w ysok ości 11 m, co bardziej jeszcze uw ydatniło obserw ow ane zjawisko.

W reszcie przeprowadzono ten sam eks­

perym ent w gm achu Panteonu w olbrzy­

mich już rozmiarach. U w ierzchołka kopuły przytwierdzono nieruchome części m etalow e, na których zaw ieszono drut sta lo w y o 67 m d ługości, a 1,4 mm śred­

nicy. U dołu kuli w ahadła znajdow ało się ostrze, które za każdem wahnięciem

| zn aczyło w yraźn y row ek w w arstw ie piasku usypanej pod wahadłem. P on ie­

w aż am plitudy w ah n ięć b yły bardzo w ielk ie i trw ały 16 sekund, m ożna tedy było śledzić ruch obrotow y p łaszczyzny wahań za każdem wahnięciem . Obrót ten potw ierdził wzór, podany przez F ou­

caulta.

P ierw otn ie trw anie całego eksperym en­

tu było ograniczone stopniow em w y g a ­ szaniem w ahań w skutek tarcia pow ietrza i t. d. A b y zaradzić temu, sam F ou­

cault w yn a la zł później urządzenie elektro­

m agnetyczne, które pozw alało przedłużać zupełnie dow olnie czas trw ania ekspery­

mentu.

W tej zw łaszcza p ostaci eksperym ent Foucaulta posiada tę g łó w n ą p rzew agę nad doświadczeniem , stwierdzającem od­

chylenie ciał, spadających ze znacznej w ysokości, że grom adzi ono w ciągu dość d łu g ieg o czasu w p ły w y , zrazu nie­

znaczne, ja k ie pow olny obrót kuli ziem ­ skiej w yw iera na ruch pozorny ciał.

P o F ou cau lcie w ielu fizyk ów w róż-

j

nych punktach ziem i pow tarzało jeg o doświadczenie; w spom nim y tylk o Gar-

j

th ego w katedrze kolońskiej, Schrudera

w H alli, B unta w Bristolu, w reszcie

Secchiego w R zym ie— w tym samym

(4)

772 W SZECHŚW IAT Nr 49 Rzym ie, gd zie w roku 1633, w ed łu g

podania, G alileusz m usiał w yrzec się pod przysięgą m yśli o ruchu ziemi, w d w ieście la t później jezu ita Secchi bez żadnych przeszkód dem onstruje rze­

czyw istość te g o ruchu zebranemu tłu m o­

w i w k ościele św. Ign acego.

N ajpow ażniejsze udoskonalenia w ah a ­ dła F oucaulta zaw dzięczam y fizy k o w i holenderskiemu O nnesow i (1879); pole­

gają one na zastosow aniu t. z w. karda- now skiego system u zaw ieszan ia (znanego z busol, lamp ok rętow ych i t. p.) oraz na operow aniu w rozrzedzonem p ow ie­

trzu, co usuw a częściow o w p ły w oporu powietrza. To też otrzym ane przezeń w yniki, mimo znacznie m niejszej d łu gości wahadła, są daleko ściślejsze od rezulta­

tó w dawniejszych.

* * *

N a posiedzeniu T ow . A stronom icznego francuskiego d. 8 styczn ia 1902 r. W ilfrid d eF o n y ielle po odczycie o w ahadle w spom ­ n iał o zajęciu naukowem , jakie przed­

staw iałob y p onow ne uz^ządzenie ekspery­

mentu F oucaulta, który zo sta ł przerwany przez zam ach stanu z 2 grudnia 1851 r., albow iem rządy N apoleona I i i - g o od­

dały P an teon obrządkom w yznaniow ym . Zebranie T ow . A stronom icznego jedno­

głośn ie przyjęło tę m yśl i poruczyło swem u sekretarzow i ogólnem u K. Flam - m arionow i p oczyn ić odpow iednie kroki u w ładz paryskich. P o n iew a ż P an teon już od pogrzebu W iktora H u go powró- cony został znow u u ży tk o w i publiczne­

mu, pozw olen ie otrzym ano bez żadnych trudności, i stroną tech niczną oraz nau­

k ow ą d ośw iadczenia zajęli się b ezzw ło cz­

nie, prócz Flam m ariona, architekt P a n te ­ onu N en o t oraz fizy k JBerget.

Jako kulę w ah ad ła w z ię to kulę spo­

rządzoną dla te g o sam ego celu przez fizyka Maumfene, który p ow tórzył ekspe­

rym ent F ou cau lta w katedrze w Reims;

w a ży ona 28 kg. Z aw ieszon o ją na sta ­ low ej strunie fortepianow ej d łu gości 67,24 m o średnicy 0,72 mm. G órny koniec tej struny ujęto w silne ob cęgi m iedziane, w praw ione w m asy w n ą belkę u w ierzchołka sklepienia. Czas w ah n ię-

j

cia w ynosi, jak wiadom o, pierw iastek kw ad ratow y z d łu gości wahadła, w da­

nym w ięc razie rów ny on je st [ / 67,24 cz y li 8,2 sekundy; w ahadło pow raca w ięc do pierw otnego położenia po u p ły ­ w ie 16,4". S ą to w ahania w oln e i m aje­

statyczne, których prędkość nie w ięk sza

| je st od prędkości chodu człow ieka. A by zap ew nić sobie płaski chai’akter wahadła, t. j. uchronić je od w szelk ieg o pchnięcia prostopadłego do p łaszczyzny pionow ej w praw ia się w ahadło w ruch przez sp a­

len ie nitki, do której przyw iązana je st kula w początkow em sw em położeniu;

ciężka kula, skoro stanie się sw obodną, zaczyna w ów czas się poruszać pod wy-

| łączn ym w p ływ em ciężkości.

W ahania trw ają kilka godzin, przy- czem amplituda ich u staw icznie maleje, lubo pozostają one izochronicznem i.

P od wahadłem ustaw ione je s t koło, p o ­ dzielone na stopnie, m inuty i sekundy i posypane w odpow iednich m iejscach w a rstw ą piasku. Rachunek, oparty na przybliżonem praw ie w sta w Foucaulta, w skazuje, że w P an teon ie (szerokość geograficzn a 48°50'49") p łaszczyzna w a ­ hadła dokona p ełnego obrotu w 31g4 7 m1 5 s czy li w 114 4 3 5 s. P on iew aż d ługość k oła podzielonego w yn o si 25 133 mm, w ięc odchylenie w ahadła w yn iesie 0,219 mm na sekundę, cz y li 3,592 mm za każdym powrotem (ok. 16 sek.). Tak też się dzieje. P o 10 podw ójnych w ahnięciach, czy li po 2 m4 4 s odchylenie w y n osi około 3V2 cm.

Oto głów n e szczeg ó ły ekspei-ymentu, k tóry w szystkim ciekaw ym paryżanom okazuje obecnie co czw artek i co n ie ­ dziela popołudniu, jak się obraca ziem ia dokoła sw ej osi. m. h. h.

O M UTACYACH

I O K R E SA C H M U TA C Y JN Y C H W P O JĘ C IU D E Y R IE S A .

(D o ko ń cze n ie).

D e Vries dochodzi ted y do w niosku,

że postęp i rozwój w św iecie organiz-

I m ów odbyw a się w o g ó le skokami. W cią-

(5)

N r 49 W SZECHŚW IAT 773 gu tysią co leci w szystk o jest w stanie

spoczynku. D ziko rosnące rośliny naszej flory— pow iada on— są obecnie w zasa­

d zie tak ie same, jak za czasów starożyt­

n ych germ anów. „Ale od czasu do cza­

su przyroda dąży do stw orzenia czegoś n ow eg o i lep szego. R az ch w yta się jedn ego, kiedyindziej innego znów g a ­ tunku. Rozbudzona zostaje siła twórcza,

j

a n ow e form y p ojaw iają się odrazu ze

j

starego niezm iennego dotąd szczepu J Tak ted y pow stają n ow e gatunki bez udziału doboru naturalnego, odrazu, w y ­ buchow o. A le nie w szystk ie n ow opo­

w sta łe znajdują^ dla siebie odpowiednie w arunki życiow e, jedne są silniejsze, inne słabsze, a z konieczności w y stęp o­

w a ć musi pom iędzy niem i w sp ółzaw od ­ n ictw o, w alka o byt, o jakiej m ów i D arw in. W w alce tej zw yciężają ga- I tunki silniejsze, m ające odpow iedniejsze

warunki bytu, g in ą zaś słabsze lub w o- g ó le te, które posiadają mniej odpow ied­

n ie warunki. D e Y ries nie odrzuca w ię c działania doboru, ale gd y w ed łu g

i

D arw ina dobór naturalny je st czynni­

kiem, w ytw arzającym w przyrodzie n o­

w e gatunki, to, w e d łu g de Yriesa, gatu n ki p ow stają na drodze m utacyi okresowej, całkiem niezależnie od w alk i 0 byt i doboru, ten ostatni zaś ma tylko tak ie znaczenie, że usuwa, elim inuje g a ­ tunki, nie m ające odpow iednich dla b y­

tu sw ego warunków; działanie je g o nie jest zatem tw órcze, lecz niszczące. Dar­

w in przypisuje, jak wiadom o, doniosłe znaczenie drobnym zboczeniom in d yw i­

dualnym, bo, w e d łu g niego, każda zmia- | na, choćby bardzo nieznaczna, skoro tylk o przynosi p ew n ą korzyść osobnikom j w w a lce o byt, zostaje w ciągu pokoleń utrw alona i sp otęgow an a przez działanie ) doboru naturalnego. D la niego tedy, jak i dla w ięk szości innych biologów , istnieje tylk o jeden rodzaj zm ienności

j

1 jeden rodzaj dziedziczności. D e Vries ; atoli odróżnia zw y k łą zm ienność indy­

widualną, która pow oduje zw yk łe różni­

ce pom iędzy potom stw em jednych rodzi­

ców , w aha się tylk o w określonych gra- j nicaćh i m oże b yć u żyta przez hodow - i ców jako środek do w ytw arzan ia now ych

| odmian, a prócz te j—zm ienność muta- 1 cyjną, która powoduje głęb sze różnice pom iędzy osobnikami, a co najważniejsza, różnice w ystępujące nagle, okresowo i od pierwszej ch w ili pojaw ienia się stałe i dziedziczne. P ierw sze, jakkol­

w iek m ogą doprowadzić hodow cę do w ytw orzenia now ych odmian, nie są, zdaniem de Yriesa, stałe, w skutek czego rasa now outw orzona może' szybko po­

w rócić do dzikiego szczepu, g d y pozo­

staw iona będzie samej sobie; ostatnie natom iast są stałe i dziedziczne, prowa­

dząc do w yb u ch ow ego pow stania now ych

j

gatunków .

Ten ostatni pogląd de Yriesa, stano-

! w iący głó w n e jądro jeg o teoryi, jest też

! może i najsłabszą jej stroną, albowiem

| niepodobna przeprowadzić granicy po­

m iędzy zm iennością indywidualną, ą mu­

tacyjną. W szelka cecha organizm u może u legać zmianie; i w szelkie też zboczenia od typu rodzicielskiego m ogą się odzie­

dziczać i przenosić na całe szeregi po­

koleń. W dziełach Prospera Lucasa, Galtona, D arw ina i w ielu innych napo­

tykam y tysiączne fakty, przekonyw ające nas o tem. Z drugiej strony niem a gra­

n icy ścisłej pom iędzy rasą czyli odmianą, a gatunkiem , a znow u liczne fak ty prze­

k onyw ają nas, że odmiany nie odrazu, lecz w łaśn ie przez pow olne i w ciągu

| bardzo d łu giego czasu odbyw ające się nagrom adzanie i p otęgow an ie się p ew ­ nych znam ion osięgają w reszcie tak w ielk ie różnice, że m ogą być poczytane za różne gatunki, które stale i dziedzicz­

nie przenoszą sw e cechy na potom stw o.

Znany je st np. pow szechnie fakt, że króliki europejskie, przew iezione na w y ­ spę Porto-Santo, w ciągu w ielu pokoleń zd ziczały tam i skarłow aciały pow oli, w ytw o rzy w szy stopniow o całkiem od­

m ienny gatunek, który n aw et się nie krzyżuje ze swoim szczepem europejskim, co uchodzi za jedno z najw ażniejszych kryteryów, w yróżniających od siebie dobre gatunki. N ie mamy też naj­

m niejszego powodu do przypuszczenia,

aby tak nadzw yczajnie różniące się od

siebie rasy naszych zw ierząt dom owych,

np. gołąbi, psów, koni lub bydła, p ow oli

(6)

774 W SZECHŚW IAT JSIr 49 w drodze św iad om ego lub b ezw iedn ego

doboru sztucznie w ytw orzon e, a od dzi­

kich szczepów pochodzące, p ow róciły do stanu p ierw otnego i zatraciły szybko w szystkie tak znam ienne cechy dzie­

dziczne swej rasy, gd yb y działanie do­

boru ustało. Znam iona ich m o g ły b y się zatrzeć tylk o przez krzyżow anie, ale to ostatnie sp ow odow ałob y rów nież elim i- m inacyą różnych sw oistych w ła ściw o śc i dziedzicznych u gatu n k ów de Vriesa, pow stałych bez doboru, n agle, w y b u ­ chowo.

D laczego, spytajm y dalej, tak rzadko napotykam y wr otaczającej nas przyro­

dzie organicznej okresy zm ienności mu- [ tacyjnej, d laczego pośród setek ty sięc y ga tu n k ów roślin i zw ierząt nie n a p oty­

kam y w ięcej tak ich w iesiołk ów , w na­

szych oczach, na podobieństw o w yb u ch a­

ją ceg o wulkanu, produkujących liczn e gatu n ki nowe? D e Y ries objaśnia to przez przypuszczenie, że okresy nieczyn- ności są bardzo długie, peryody zaś zm ienności m utacyjnej bardzo krótko­

trw ałe. A le czy ż faktu te g o nie moż-

j

naby objaśnić sobie zupełnie inaczej, j a m ianow icie tem, że w przypadkach, opisanych przez de Yriesa, m am y do czynienia z jakąś zm iennością p ato lo­

giczną, z pew nym chorobow ym stanem czynności p łciow ych , warunkującym , że tak pow iem niespraw ność dziedziczności?

B o czyż nie jest to rzeczyw iście dziw ne, że pew ien gatunek ni stąd, ni zow ąd, przestaje podlegać zw ykłym prawom dziedziczności i produkuje n iezliczon ą liczb ę form o cechach całkiem odmień- | nycli. Osobniki takie w porów naniu z formą rodzicielską m ożnaby u w ażać za potworne, teratologiczn e, a w iem y przecież, że potw orn ości są rów nież

j

dziedziczne i przez w ie le pokoleń m ogą ; się przenosić z rod ziców na dzieci, jak

i

to np. było w słynnej rodzinie Lam ber­

tów , u których w szeregu pokoleń odzie- | dziczały się szczególn e r o g o w e w y r o st­

ki na skórze.

P o n iew aż tedy liczn e bardzo fa k ty w skazują nam, że p ostaci organiczne zm ieniają się stop n iow o i p ow oli, w cią-

i

gu d łu giego bardzo szeregu pokoleń

p rzystosow u jąc się do otoczenia, a tylk o jak dotąd, nader n ieliczne fak ty zdają się w y k a zy w a ć co innego, a m ianow icie m ożliw ość nagłej produkcyi form, róż­

nych od rodzicielskich, m usimy przeto p ierw sze uw ażać za prawidło, ostatnie za w yjątek, pierw sze za normę, ostatnie za zboczenie, za objaw natury p a to lo ­ gicznej. P o g lą d ten w ypow iadam atoli z zastrzeżeniem . O ileb y przyszłe bada­

nia w yk azały, że zjaw iska opisane przez de Y riesa częściej w ystępują w przyro­

dzie i o ileby przyszłe dociekania prze­

k onały nas, że gatunki n ow op ow stające tą drogą, pomimo ła tw o ści w zajem nego krzyżow ania się z pow odu zam ieszkiw a­

nia te g o sam ego obszaru, za c h o w y w a ły ­ by stale sw e cechy i w ciągu d łu giego bardzo okresu czasu w y k a zyw ałyb y od­

rębność sw o ję —o ty le p ogląd y de Vriesa zy sk ałyb y na praw dopodobieństw ie. D la przyszłych badań biologicznych otw iera się, bądź co bądź, w tej dziedzinie n ie­

zm iernie w dzięczne pole.

N a zakończenie jeszcze słów kilka o tem, jaką d łu gość i częstość przypisuje przypuszczalnie de Yries swoim okresom m utacyjnym . G dybyśm y znali cały czas procesu ew olu cyjnego oraz przeciętną trw ałość przerw pom iędzy następującem i po sobie okresami mutacyjnem i, to lic z -

! ba tych ostatnich rów nałaby się w sp ó ł­

czynnikow i dwu pierw szych w ielkości.

O tóż nazwijm y, za przykładem de Vriesa, ów czas przerwy pom iędzy okresami m utacyjnem i średnią d łu gotrw ałością g a ­ tunku. J eż eli tedy pom nożym y ow ą średnią w szystk ich przodków danego gatunku przez liczbę tychże, to otrzy­

m am y czas trw ania całego procesu ew o ­ lucyjnego. L iczba zaś przodków rów na się liczb ie okresów m utacyjnych, a w ięc, m ów i de Vries, m am y rów nanie:

M X L = BZ

czy li liczba okresów m utacyjnych (M) w pewnej lin ii rodowej pom nożona przez średnią długotrw ałość gatunku (L) rów ­ na się czasow i procesu ew olu cyjnego (biologicznego). D e Y ries n azyw a to rów naniem biochronicznem.

N iestety , rów nanie to składa się z trzech

(7)

Nr 49 WSZECHŚWIAT 775 niew iadom ych, ale każdą z nich można

w przybliżeniu określić z pewnym stop ­ niem prawdopodobieństwa.

Co do czasu procesu ew olu cyjnego na ziem i naszej, to najsłynniejsi fizycy i g eo lo g o w ie próbow ali g o obliczyć w przybliżeniu. Przyjm ują oni, że od­

dzielenie się księżyca, licząc na okresy geologiczn e, m iało m iejsce nieco w cze­

śniej, aniżeli pierw sze zestalen ie się sko­

rupy ziem skiej, i że po niem nastąpiło w krótce zagęszczen ie pary wodnej, w y ­ tw orzen ie oceanów , ląd ów stałych i rzek.

Jerzy D arw in obliczył, że od ozasu p ow stan ia k siężyca upłynęło conajmniej 56 m ilionów lat. N a podstaw ie liczb, w skazujących przyrost ciepła w skorupie ziem skiej w miarę zagłęb ien ia się do tejże w różnych kopalniach Ameryki północnej i Czech, obliczono, że w iek skorupy ziem skiej w yn osi około 40 m i­

lio n ó w lat. D ubois ob liczył na podsta­

w ie osadów w apiennych, w ytw orzon ych przez organizm y na dnie morskiem, że w iek tych osadów w yn osi około 36 m i­

lion ów lat, a lord K elvin w ykazał w ro­

ku 1897 na podstaw ie różnych tych obliczeń i innych jeszcze dociekań, że ż y c ie na ziem i naszej trw ać musi już conajmniej 24 m iliony lat. L iczbę tę przyjmuje i de Y ries dla sw eg o rów na­

nia biochronicznego.

Co do tego, jak d ługo trw ały przerwy pom iędzy każdem i dwuma okresami mu­

tacyjnem i, to de V ries przypuszcza, że przeciętnie w y n o siły one po kilka ty sięcy lat. P orów n yw ając części w ielu roślin zachow anych obok mumij w piramidach egipskich z naszem i roślinam i obecnemi, w idzim y, że nie zm ieniły się one, a od te g o czasu upłynęło conajmniej 4000 lat, a w ięc gatu n ki te w ciągu tak ieg o I conajm niej czasu zach ow ały się niezm ie- ; nione. D e Y ries w ięc przyjmuje, że okre­

sy bezczynności czyli im m utacyi trw ać m ogą 4 000 lat. J eż eli tę liczbę przyj- ( mierny za przeciętną (do czego jednak nie mamy żadnych danych), to podzieli­

w szy 24 m iliony przez 4 000, otrzym am y 6 000, ty le w ięc m ogło być okresów m utacyjnych w rozw oju rodowym g a ­ tunków , ty le conajm niej przyjąć musimy

skoków, wybuchów' w tw orzeniu się now ych gatu n ków w każdej p oszczegól­

nej lin ii rodowej. Sam de Vries, podając tę liczbę, powiada, że nie rości sobie ona pretensyi do dokładności, ale „może tylk o służyć za podstaw ę dla naszych wyobrażeń, i że na niej m ogą się oprzeć dalsze ob liczen ia1'.

W odpow iednich pism ach de Vriesa znaj­

dujemy i inne jeszcze, interesujące bądź co bądź, przypuszczenia i poglądy, zw ią-

| zane z teoryą m utacyjną. Sądzi on np., [ że przejście od w y ższy ch małp do czło­

w iek a b yło w yjątkow o szybkie i że Pithecanthropus erectus (małpolud), k tó­

rego szczątk i kopalne zostały niedaw no odkryte przez D u Boisa, b y ł jednem z ogniw , które w pewnem określonem i m iejscu i czasie szybko, drogą m utacyi [ pow stały; przypuszcza on dalej, że g a tu ­

nek ludzki znajdow ał się n iegd yś w okre­

sie m utacyjnym i w y tw o rzy ł liczn e rasy, obecnie zaś pozostaje w okresie spoczyn- j ku, zastoju ew olucyjnego. Możnaby tedy

| w nosić, że przyszły okres m utacyjny spow oduje kiedyś pow stanie now ych ras, w yższy ch m oże postaci w gatunku ludzkim, może p ew n ych nadludzi. A le tu w kraczam y już w dziedzinę fantazyj naukowych, z którem i ścisłe dociekania nie m ogą mieć n ic w spólnego.

Pom im o, że teorya de Vriesa spotkała się z zachw ytam i ze strony w ielu b ota­

ników, zoologom nie może ona impono­

w ać. Tu pow tarza się to samo, co i w w ielu innych przypadkach, a m iano­

w icie, że na pew ne k w esty e b iologiczne z innego stanow iska spoglądają botanicy, z innego zaś zoologow ie; to zaś uw a- runkowanem je st g łó w n ie przez to, że zw ierzęta w yk azu ją bez porównania w iększą kom plikacyą budow y i d latego u nich można nierów nie lepiej, dokładniej i wszechstronniej badać różne objaw y przystosow ania, an iżeli u roślin. B ada­

nie zaś tych objaw ów , tak nieskończe­

nie różnorodnych, przekonywa zoologa, że w szelkie przystosow ania odbyw ają się w przyrodzie nader stopniow o i po-

j

w oli, krok za krokiem, w miarę, jak się zm ieniają warunki otoczenia. N iem a

| może św ietn iejszeg o na to dowodu, jak

(8)

776 W SZECH ŚW IA T N r 49 rozliczne zm iany, jakim p o d leg ły z w ie ­

rzęta morskie, p rzystosow ujące się do coraz w ięk szych głębin. Mamy całe sze­

regi przejść, np. od skorupiaków opa­

trzonych dobrze rozw iniętem i, słupko- w em i oczami, do takich, które, żyjąc głębiej, u traciły ju ż oczy, ale posiadają jeszcze słupki oczne i w reszcie do zu ­ pełnie już p ozb aw ionych i oczu i słu p ­ ków . A w miarę zanikania organów w zrokow ych, jako zb yteczn ych w ciem ­ nych otchłaniach morskich, rozw ijają się stopniow o coraz lepiej d łu g ie czułki i w iotk ie odnóża, będące siedliskiem or­

gan ów d otykow ych. Tu nam n ic nie objaśni m utacya, lecz tylk o pow olne, stopniow e przystosow anie się do w arun­

ków , a że czynnikiem m odyfikującym b y ły w tym przypadku w arunki ze­

wnętrzne, na to dowód, że zw ierzęta rozm aitych grup, jak np. ryb y i skorupia­

ki, zm ieniły się w pew nym określonym kierunku, u traciły oczy, otrzym ały orga­

n y d otyk ow e szczególn iej rozw inięte, narządy św iecące i t. p. Z m ienność m utacyjna, uw arunkow ana, zdaniem de Yriesa, przez jak ieś tajem nicze, czysto w ew nętrzne, w yb u ch ow e przyczyny, n ic nam tu zg o ła objaśnić nie m oże, w św ie ­ tle zaś teoryi p rzystosow ania fa k ty te i tysiączn e inne stają się jasne i zrozu­

m iałe. Jak się jednak w przyszłości zarysuje teorya m utacyjna, bądź jak bądź, niezm iernie interesująca jak o idea, w yk ażą to przyszłe badania.

P rof. clr. J. N uśbaam .

NAJM NIEJSZE KRĘGOW CE.

D o typu k ręg ow ców n ależą n ajw ięk sze olbrzym y św iata zw ierzęcego , ale obok nich znajdują się i bardzo m ałe stw o r ze­

nia, naturalnie, nie najm niejsze, w k a ż ­ dym jednak razie tak drobne, że d łu gość

•ich trzeba m ierzyć na m ilim etry, a bar­

dzo w iele ow adów n iezb yt n a w et dużych przew yższa je w ielk ością. T ak ie naj­

m niejsze k ręgow ce znajdujem y w g ro ­ m adzie ryb.

W Europie najm niejszym ze w s z y s t­

kich ryb je st ciernik (G astrosteus p ungi- tius), którego d łu gość w aha się od 4 —5 cm.

W sp ółzaw od niczyć z nią m ógłb y jed yn ie

| południowo-europejski zębiełek najm niej­

szy (Crocidura suaveolus), którego dłu- I go ść w y n osi tylk o 4,5 cm, je żeli ją liczy m y bez ogona, d łu g iego na 2,5 cm.

A le z pow odu w iększej grubości, zębie­

łek ó w sprawia w rażenie zw ierzęcia

J

w ięk szego , niż ciernik. R ybka ta po-

j

siada istotn ie w zrost bardzo mały, który [ przekracza niejeden konik polny, n ie­

jedna w ażka, nie m ów iąc już o jelonku;

j

nie je st ona atoli jeszcze najmniejszym z istniejących k ręgow ców .

Znacznie m niejsze rybki znajdujemy w A m eryce północnej, w Stanach Zjed­

noczonych : należą one do rodziny karpi zębatych (Cyprinodontidae) i zam ieszkują słodkie oraz słone w ody w Stanach południow ych. Są to Heterandria formo- sa z K aroliny południowej i F lo ry­

dy oraz L ucania ommata, znajdow ana tylk o w e Florydzie. P ierw sze z tych rybek zaw dzięczają n azw ę znacznej róż­

n icy w w ielk ości, jaka daje się zauw a-

! ży ć m iędzy sam icam i a sa m c a m i: tam ­ tych d łu gość w y n o si 25 mm, g d y u tych

; d osięga zaled w ie 18— 19 mm. I u Lu- I cania omm ata różnica w w ielk o ści płci istn ieje również, ale nie dosięga takich rozm iarów : sam ice są 20 —22 mm długie, sam ce zaś 19— 20 mm. Jeżeli zw rócim y u w a g ę nie na najw yższą, lecz tylk o śred­

n ią w ielk ość, to trudno je st rozstrzygnąć,, którą z tych rybek n ależy u w ażać za mniejszą; w każdym jednak razie obie

| one są znacznie m niejsze od n aszego karzełka— ciernika, a dla znalezienia i przew yższających je w zrostem ow ad ów nie trzeba już robić poszukiw ań wśród n ajw ięk szych p rzedstaw icieli te g o działu : krajow e pływ aki, krówki, chrabąszcze, szczyp aw k i i w ie le innych p rzew yższają je sam ą długością, że już nie będziem y brali pod u w a g ę w iększej grubości ow a ­ dów.

W rodzinie Cyprinodontidae znajduje się w ięcej gatunków , w których samce są jeszcze mniejsze, niż u obu w spom nia­

nych, ale średni w zrost w ypada znacznie

(9)

Nr 49 W SZECHŚW IAT 777 w ięk szym z pow odu ogromnej stosunko­

w o w ielk ości samic. Sam ce żyworodnej Gambusia affinis nie przekraczają czę­

stokroć 12,5 mm d ługości, ale zato sam i­

ce mają aż 50 mm. W rodzinie okunio- w y ch (Percidae) m am y rów nież ryby karzełkow ate, m ian ow icie niektóre g a ­ tunki rodzaju Am bassis oraz Elassom a evergladei, zam ieszkująca błota G eorgii i F lo r y d y : średnia d łu gość rybek z tego gatunku w y n o si koło 20 mm, w yjątkow o zaś d osięgają one 33 mm.

Z morskich ryb w drobne gatunki obfituje szczególn ie rodzina babkowa- tych (G ob iid ae): niektóre z nich nie przekraczają 25 mm. D o takich należy sp otyk any tak że koło europejskich w y­

brzeży L atrunculus p ellu c id u s: rybka ta odznacza się przezroczystością i dla tego p ływ a sobie w w odzie, będąc prawie niedostrzeżoną. W ed łu g badań Colleta, zasłu guje ona jeszcze na u w agę z tego powodu, że żyje tylk o jeden rok, jak i przew ażna część ow adów i jak bardzo

j

w iele roślin.

Latrunculus składa ikrę w czerwcu i lipcu; m łode lęg n ą się w sierpniu i do­

sięgają ostatecznej w ielk ości w ciągu jesien i (m iędzy październikiem a grud­

niem), przyczem obie płci mają w zrost jednakow y. R y b y te przepędzają zim ę bez zm iany, poczem w kw ietniu samce tracą m ałe zęby, które posiadały dotych­

czas, a na ich m iejsce w yrastają nowe, znacznie w ięk sze i silniejsze. Sam ice j nie mają tej zm iany uzębienia. Trudno zresztą zrozum ieć jej znaczenie w obec j te g o , że na początku lata po złożeniu

j

ikry w szystk ie dorosłe zeszłoroczne osob- i niki gin ą i dopiero w końcu sierpnia j zjaw iają się nowe.

D o tej samej rodziny babkow atych n ależy gatunek odkryty niedaw no koło

j

w ysp F ilipińskich (na południe od Luzo-

j

nu), a posiadający najm niejszy w zrost ze w szystk ich k ręgow ców . Opis jeg o podaje H. M. Sm ith z W aszyngtonu w „S cien ce11. U sp raw ied liw ia on najzu- ; pełniej nadaną sobie n azw ę M istichthys, co znaczy najm niejsza (jAstatoę) ryba, j najw iększe bow iem okazy tej rybki są jeszcze m niejsze od najm niejszych z in-

5 nych g atu n k ów poznanych dotychczas i (z w yjątkiem niektórych sam ców G am ­ busia affinis) I tutaj różnica w w ielko-

! ści płci je st bardzo w y r a ź n a : sam ice j mają średnio 13,5 mm długości, najw ięk­

sza ze złapanych d osięgała 15 mm, naj-

j

m niejsza m iała tylk o 12 mm; w zrost

! sam ców waha się od 10— 13,5 mm, znaj­

dowano jednakże i m niejsze, niż 10 mm.

j

Średni zaś w zrost obu płci, w yprow a-

j

dzony z pom iarów 50 okazów w y n iósł

i

12,9

m m .

Jest to d łu gość zaled w ie mu-

! chy domowej, a jeżeli obok takiej d łu g o­

ści w yobrazim y sobie odpowiednio małą grubość, jaką w o g ó le odznaczają się

i

ryby, to będziem y m ieli pojęcie o tem,.

jak drobnem stw orzeniem je st M isticli- th ys luzonensis.

R ybka ta odznacza się następującem i c e c h a m i: p łetw y brzuszne są zrośnięte;

; dw ie grzbietow e, w yraźn ie oddzielone jedna od drugiej, przednia z 3 m iękkiem i promieniami; uzębienie złożone z jedne­

go szeregu stożkow atych zębów; skóra

j

pokryta dużemi grzebykow atem i łuskami.

Całe zaś ciało, z w yjątkiem kilku czer­

w onych plam i pasków je st praw ie zu ­ pełnie przezroczyste za życia. O ile się zdaje, ryby te są żyworodne.

Ciekawą je st rzeczą, że tak drobne rybki, jak M istichthys, m ogą jednakże służyć za pokarm ludziom. K rajow cy łapią je w sieci o nadzw yczaj drobnych oczkach, przyrządzają zaraz po złapaniu z pieprzem oraz innem i korzeniam i i na­

stępnie jedzą je w całości te g o sam ego dnia, nie przechow ując na dłużej. P rzy ­ pomina to nieco sposób przyrządzania i spożyw ania stynek w Europie, z tą jednak różnicą, że M istichthys trzeba zjeść znacznie w ięcej, aby się nasycić, są one bow iem przeszło 10 razy mniejsze.

A le zato nie posiadają teg o n iem iłego zapachu, jakim odznaczają się stynki.

Żołnierze am erykańscy jadali je nieraz i znajdują, że sta n ow ią one zupełnie sm aczne i przyjemne p ożyw ien ie, tak przynajmniej tw ierdzi jeden z lekarzy armii amerykańskiej na Filipinach, dr.

A. Zeller.

P o odkryciu tej rybki filipińskiej, u w a ­

żane dotychczas za najm niejsze gatu n ki

(10)

778 W SZECH ŚW IA T N r 49 lądow e północno-am erykańskie (H eteran-

dra formosa i L ucania ommata) muszą u stąpić na drugi plan i za najm niejsze zw ierzę k ręgow e należy uznać M istich- thys luzonensis.

Co jednak ciekaw sze, to to, że są pe­

w ne dane, jakoby rów nie drobne rybki istn iały już w m inionych okresach g e o ­ logiczn ych . Przed 10 mniej w ięcej la ty znaleziono w czerw onym piaskow cu w Achanarras (w Szkocyi) doskonale zachow ane skam ieniałości m ałej ryby dewońskiej (Palaeospondylus), która m ia­

ła 12— 15 mm d ługości, a zatem nie była w ięk sza od dzisiejszej M istichthys.

Miała ona tylk o p łetw ę ogonow ą, p arzy­

stych zaś n ie posiadała wcale; otw ór pyszczka był okrągły, otoczon y w isior­

kam i i przypom inający z k ształtu ssący pyszczek m inogów . N ie je st tylk o rze-

j

czą rozstrzygniętą, czy znalezione szcząt-

j

ki należą do dorosłej, zupełnie rozw inię-

j

tej ryby, czy też do larw y.

B . Dyakowski.

SPRAW O ZDANIE.

— ProS. dr. Józef Nusbaum. Zasady Anatomii Porównawczej. Tom II. Anatomia porów-

j

nawcza zwierząt kręgowych. Z 134 drzewo­

rytami, obejmującemi 400 przeważnie orygi­

nalnych rysunków. Wydanie z zapomogi Kasy im. Mianowskiego. Str. 552. Cena ru- i bli cztery. 1903.

Sprawozdanie z tomu pierwszego dzieła

j

prof. Nusbauma podaliśmy przed trzema la- I ty; obecnie mamy tom drugi. Przerwa jest zupełnie zrozumiałą ze względu na zakres

j

i rozmiary książki, oraz na ilość rysunków, | przeważnie oryginalnych.

Układ ogólny materyału jest mniej więcej ' taki sam, jaki przyjęto powszechnie w wy-

j

kładzie anatomii porównawczej kręgowców; [ więc po rozdział.cb, traktujących o skóize i jej pochodnych, oraz o szkielecie kręgów-

j

ców, poprzedzonych treściwym lecz wj czer- I pującym zarysem systematyki—idą rozdziały l rozpatrujące : układ mięśniowy, nerwowy, na­

rządy elektryczne, narządy zmysłów, narządy

j

oddychania i krążenia, a wreszcie moczo- i płciowe W końcu książki znajdujemy roz­

dział, traktujący o organizacyi osłonie, po­

miniętych w tomie pierwszym, a ściśle rodo- j wo związanych z kręgowcami.

Nie będziemy się tu rozwodzili nad zaleta­

mi książki: samo imię autora jest już bowiem

; dostateczną rękojmią jej ścisłości i jasności wykładu. Zaznaczyć musimy tylko wielkie

j

bogactwo materyału, krytycznie i z szero- kiem uwzględnieniem terminologii polskiej I wyłożonego, a ilustrowanego mnóstwem ry-

! sunków w 3U zupełnie nowych i oryginal­

nych. Wielką też jest zaletą książki prof. N.

uwzględnienie danych histologicznych i em-

j

bryologicznych, zupełnie prawie dotychczas

! pomijanych w najbardziej rozpowszechnio­

nych podręcznikach obcych (np. w znanej książce R. Wiedersheima), a dziś wprost nie­

zbędnych w wykładzie anatomii porównaw­

czej.

Przez długie lata książka prof. N. oddawać będzie niewątpliwie znaczne usługi przyrod­

nikom polskim. Przedewszystkiem korzystać z niej zapewne będą słuchacze 2 i 3 kursu wydziału przyrodniczego, dotąd prawie zupeł­

nie pozbawieni dobrego podręcznika anatomii porównawczej.

Jan Tur.

SEKCYA CHEMICZNA.

W dniu 8 listopada r. b. odbyło się posie­

dzenie Sekcyi chemicznej ze współudziałem 42 osób. Po odczytaniu i przyjęciu spra­

wozdanie z zebrania poprzedniego dr. St.

Serkowski z Łodzi przemówił na tem at:

i

„O badaniu środków spożywczych, ich zafał­

szowaniu i sposobach walki z podobnem nadużyciem1*. Prelegent rozpoczął odczyt od przytoczenia liczb, wskazujących, że ilość fabryk produkujących materyały spożywcze wynosi 42%, a ogólna ich produkeya przed­

stawia wartość 22% ogólnej produkcyi. Nic więc dziwnego, jeżeli kwestya produktów , spożywczych wysunięta została w ostatnich latach na plan pierwszy zwłaszcza wobec stale wzmagającego się zafałszowywania tych­

że produktów. Tak np. w 100 badanych przypadkach mleko okazało się zafałszowane w 7G, masło podrabiane 52—90%, kawa 100%, oliwa 50—80% i t. p. Ponieważ do­

mieszki mają na celu albo podniesienie wagi, albo zamaskowanie złych własności produktu, przeto zaliczają się do rzędu oszustw, z któ- remi walka powinna być zjednoczonemi siła­

mi prowadzona. Z jednej strony państwa z drugiej osoby prywatne przyczyniać się powinny do skutecznego wytępienia tej plagi.

Na tle odczytu p. Serkowskiego wywiązała się dyskusya, która ujawniła przedewszyst­

kiem potrzebę ujednostajnienia metod bada­

nia i norm dobroci produktów spożywczych.

Ze spraw bieżących prezydyum zapropo­

nowało wycieczkę do fabryki barwników

anilinowych Kallego i sp. oiaz garbarni

Temlera i Szwedego; propozyc.yę tę Sekcya

przyjęła.

(11)

Nr 49 W SZECHŚW IAT 779

KRONIKA NAUKOW A.

— Przewodnictwo elektryczne w ciałach elektro­

litycznych. Jeżeli przy pomocy prądu stałego zapalimy lampę żarową Nernsta w naczyniu szklanem, z którego można wypompować po­

wietrze, to ze zmniejszającem się ciśnieniem zmniejsza się szybko i opór elektryczny ża­

rzącego się w lampie ciała. Jeżeli następnie przez włączanie w obwód sztucznego oporu nie pozwolimy, aby siła prądu wzrosła, to przewodnik drugiego stopnia, mający w lam­

pie kształt pręcika, przejdzie w stan ciemno­

czerwonego rozżarzenia, z chwilą wszakże wpuszczenia powietrza do naczynia szklanego nabiera prawie natychmiastowo poprzedniego blasku. W lampie palącej się przez pewien czas w próżni, a następnie zagasłej, pręcik świecący traci swój, posiadany przed pale­

niem się, czysty biały kolor, nabierając ciem- no-szarego, a nawet w razie dłuższego wy­

pompowywania powietrza, zupełnie czarnego zabarwienia, z wyraźnym metalicznym połys­

kiem. Zabarwienie to pozostaje nawet po wpuszczeniu powietrza napowrót. Przez ogrze­

wanie jednak można doprowadzić pręcik do pierwotnego stanu.

Te zjawiska świadczą o tem, że w próżni zaszły mniej lub więcej daleko idące zmiany w wewnętrznym składzie ciała, poddanego doświadczeniu, i że oswobodzony metal przez rozżarzenie na powietrzu znowu się spala.

Zresztą, podczas palenia się lampy Nernsta pod dzwonem pompy, w tym ostatnim nie możemy otrzymać takiego stopnia rozrzedze­

nia, jak wtedy, gdy się lampa nie pali. Po­

chodzi to stąd, że podczas palenia się lampy wskutek ektrolizy wytwarza się na anodzie tlen, który przynajmniej w części doprowa-

J

dzony zostaje do wnętrza dzwona.

Jeżeli przewodnik w lampie Nernsta rozża-

j

rzać będziemy przy pomocy prądu zmiennego, to nie następują żadne znaczne zmiany w przewodnictwie. Wygląd pręcika w ciągu doświadczeń nie zmienia się, a próżnia daje doprowadzać do takiegoż stopnia, jak i wte­

dy, gdy lampa się nie pali. Powyższe fakty świadczą o elektrolitycznej naturze zjawisk, zachodzących podczas użycia prądu stałego.

Prowadzący powyższe doświadczenia, p.

Emil Bose, gdy badał pręcik lampy w próżni, zauwTażył jeszcze jedno ciekawe zjawisko.

Zjawisko to polegało na powstawaniu świa­

tła niebieskiego w przestrzeni, otaczającej żarzące się ciało. Światło to czasami, a szcze­

gólniej jeżeli przez pręcik przepuszczano dość silny prąd, stawało się bardzo silne i wtedy, jaknajzupełniej naśladowało niebieskie, obla­

ne słońcem, niebo. „Kolor nieba" daje się otrzymać tylko za użyciem prądu stałego.

Zjawisko to wywołuje, zapewne, rozpylony i spalający się w próżni metal. W razie ; nagłego przejścia od prądu stałego do zmień- j riego, kolor niebieski znika, stając się szcze­

gólniej silnym na chwilę przedtem, zapewne

| wskutek otrzymanego, podczas działania prą­

du zmiennego, dokładniejszego rozrzedzenia

| powietrza.

Zjawisko to można, prawdopodobnie, obja-

| śnić w ten sam sposób, jak lord Rayleigh objaśnił niebieskość nieba, a mianowicie

| obecnością malutkich cząsteczek o wielkości

| tegoż porządku, co długości fal świetlnych, i między któremi krótsze pod względem zdol-

! ności odbijania się mają pierwszeństwo.

iv. w.

— Własności termoelementów w próżni. W „An- nalen der Physik“ (wrzesień, 1902) znaj duj e-

j

my artykuł, z którego widać, że termoele- } ment, umieszczony w próżni, wykazuje daleko większą czułość na promieniowanie, niż takiż element w powietrzu. Przyczyną tego jest

j

zmniejszanie się w próżni szybkości ochła-

| dzania się. Nowe doświadczenia z termoele- mentami z drutów platynowych i konstanta- nowych (średnica = 0,025 mm), umieszczonych

j

w kuli szklanej, połączonej z pompą po-

j

wietrzną Kahlbauma, wykazały co nastę­

puje :

W granicach od jednej atmosfery do około

| 5 mm ciśnienia czułość elementów pozostaje bez zmiany. Wobec mniejszych ciśnień czu­

łość różnic szybko wraz ze stopniem rozrze­

dzenia powietrza dochodzi do praktycznie najwyższego punktu, gdy ciśnienie wynosi

J

około 0,01 mm. Czułość elementów wzrasta siedmiokrotnie dla poczernionych i dwadzie­

ścia pięć razy dla termoelementów z gładką } powierzchnią metalową. Dalsze rozrzedzenie

| powietrza, ponad podaną granicę, nie przy­

nosi żadnych widocznych korzyści.

w. w.

— Regulowanie lampy żarowej. Wiadomo po­

wszechnie jaką niewygodą jest niemożność regulowania siły świetlnej lampy żarowej.

Najbardziej uczuwać się to daje np. w szpi­

talach, sklepach, oświetlanych przez całą noc i wogóle wszędzie, gdzie należałoby mieć podczas nocy stałe, lecz słabe oświetlenie.

Wszystkie dotychczasowe próby wytwarzania lamp żarowych regulowanych nie dawały za­

dawalających wyników, tak że w przypadkach powyżej przytoczonych używa się zwykle specyalnych lampek nocnych o mniejszej sile świetlnej, t. j. lampek lO-o lub pięcio-świeco- wych, co jednakże pociąga za sobą zwiększe­

nie kosztów instalacyjnych o cenę tychże lampek. Innym, często używanym lecz rów­

nież kosztownym sposobem, jest przeprowa­

dzenie do lamp żarowych takich połączeń, że wieczorem każda lampka pali się równo­

legle z innemi i daje normalną ilość świec, w nocy zaś, dwie lub więcej łączy się w szereg, wskutek czego lampki nie otrzy­

mują potrzebnego napięcia prądu i, słabo się rozżarzając, dają tylko część światła normal­

nego.

Obecnie, podług „American Elektrician“,

ukazała się w handlu nowa lampa żarowa,

dająca dwie różne siły świetlne, zmieniające

Cytaty

Powiązane dokumenty

B., gdyż je s t to przestarzały sposób przedstaw iania wielkości zaćmień, lecz podaję sposób, przyjęty obecnie przez w szystkich astronom ów.. Na inne zarzuty

otrzymywał ustrój dwugłowy, nie posiadający ani części środkowej ciała, ani ogona; re g e ­ nerow ały się natom iast dwa pnie nerw ow e, stykające się z

W rozdziale pierwszym autor wymienia poglądy rozmaite autorów różnych, że żydzi przedstawiają rasę czystą, że się dzielą na dwie grupy, a mianowicie, na

m at dziedziczności braków fizyologicz- nych ustroju przekształca się przeto sam przez się naturalną drogą w problemat dziedziczności je g o w ad

rządy czasowe tylko, które zwierzę wytwarza wtedy, kiedy się porusza, wpływają one także bardzo znacznie na kształt samej komórki.. Noszą one nazwę nibynóżek

H eidenhaina obraz pól Oohn- heima, jako też badania nad powstawaniem i wzrostem włókienek dowodzą, że grubość ich jest bardzo zmienna, źe tedy muszą się

syłane przez ciało ogrzane, otrzymujemy widmo, w którem promienie szeregują się w miarę długości swych fal. Część środkową tego widma tworzą promienie

nicę potencyałów w tych punktach nerwu, które dotykają się elektrod. Jeżeli obie elektrody zetkniemy z podłużną powierzch­.. nią nerwu, to otrzymamy również