<Ni> 5 0 (1071). Warszawa, dnia 14 grudnia 1902 r. T om X X I .
T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , PO ŚW IĘ C ON Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .
PRENUMERATA „W SZECHŚWIATA".
W W a rsz a w ie : rocznie rub. 8 , kwartalnie rub. 2. Z p rzesy łk ą pocztow ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.
Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godz. 6 do 8 wiecz. w lokalu redakcyi.
A dres R ed ak cyi: MARSZAŁKOWSKA Nr. 118.
O STA N O W ISK U A. v. H A L L E R A W HISTO R Y I EMBRY OLOGII.
W nauce o rozw oju zw ierząt, od naj
d aw niejszych jej p oczątków dw ie sprzecz
ne ze sobą ścierały się d ok tryn y: prefor- m acyi i epigen ezy. T eorya preformacyi, czy li przedistnienia zarodków, u trzym y
w ała, że w jajku zapłodnionem znajduje się już cały g o to w y ustrój dorosły, ze w szystk iem i narządami w ykształconem i ostatecznie, lecz zw in iętem i dziw acznie,
•drobnemi niezm iernie i zupełnie przezro- czystem i. N aodw rót, teorya epigenezy, w yrażona poraź p ierw szy w formie w y kończonej przez K. F. W olffa w jego słynnej „Theoria gen eration is11 (1759), upatryw ała w procesach rozw ojow ych szereg zm ian i różnicow ań się następ
czych, zdążających p ow oli lecz sta te c z nie do utw orzenia z jednorodnych za czątk ów —ustroju w ykończonego, drogą p ow olnych m odyfikacyj niezróżnicow a- n ego zaczątka p ierw otn ego—jajka.
Ju ż po osław ionej teoryi W olffa, je sz cze przez ca ły w iek X V III teorya przed
istnienia zarodków panow ała niepodziel
n ie : śm iałe w ystąp ien ie W olffa w zbyt w ielk iej b yło sprzeczności ze zdaniem
j
n ajw iększych p o w a g ow oczesnych, aby m ogło sobie szybko prawo ob yw atelstw a w nauce w yrobić. D opiero w pół w iek u po W olffie, pod w p ływ em badań P an - dera, Meckla, a szczególniej K. E. v. B a e ra—teorya ep igen ezy zapanow ała w nau
ce. Tu musimy z przyjem nością zazna
czyć fakt, że słyn n y nasz fizy o lo g J ę drzej Śniadecki w swej „Teoryi jestestw organ iczn ych 11 w yp ow ied zia ł śm iałe na czasy ow e zdanie, ż e : „w upłodnionem jaju żadne nie je st uform owane narzę- d zie“. W ielki b io lo g polski uprzedził w ten sposób postęp em bryologii zachod- dnio-europejskiej, duchem jakby przeczu
cia naukow ego odczuw ając prawdę, acz w yp ow ied zian ą już, lecz przeoczoną i za pomnianą.
D laczego idee W olffa tak długo cze
kać m usiały na uznanie powszechne?
O gólnie przypisują to przewadze g ło sów ów czesnych p ow ag em bryologicznych, co się z oburzeniem op ow ied ziały przeciw
„heretyckim" poglądom m łodego a n ie
znanego uczonego. Zjaw isko tak ie nie je st niczem oderwanem w historyi nau
ki : przecież w e Francyi gen ialne idee D arw ina b y ły przez czas długi p oczy ty
w ane za czcze i fan tastyczn e złudzenia,
a to pod w pływ em panującego długo
i bezsprzecznie autorytetu Cuyiera, który
786
W SZECH ŚW IA TNr 50 zm ógł ostatecznie w nierów nej na czasy
ow e w alce, p ogląd y poprzedników D ar
w in a — Lamarcka i G eoffroy- S ain t-H i- lairea.
Za najpow ażniejszego przeciw nika idei W olffa u w ażają p ow szechn ie A. v. H a l
lera (1708— 1777). W ielk i autor „E le
m entów fiz y o lo g ii“ b y ł zd ecydow anym zw olennikiem teoryi przedistnienia i z a zw yczaj cytują go w pierw szym rządzie pom iędzy obrońcam i doktryny, przypusz
czającej istn ienie szeregu nieskoń czonego zarodków, „w łożon ych jedn e w d ru g ie11.
W rozprawach, traktujących o historyi p ogląd ów em bryologicznych często c z y ta ć się zdarza ustępy, potępiające w ie l
k ieg o fizy o lo g a . k tórego Yerworn oskarża w prost, że „całą m ocą p o w a g i sw ej p o
pierał dogm at przedistnienia zarodków i w ten sposób w strzym ał postęp nauki o rozw oju zw ierząt w ięcej n iż na pół stulecia" *).
C zytając to, m oglibyśm y przypuszczać, że w H allerze przesąd n au k ow y brał górę nad jasnym sądem badaw czym ; tak jednak nie b y ło : w przełożonych poniżej ustęp ach z pism je g o w y ję ty ch w id zim y n ie zw y k łą jasn ość w ielk iej m yśli, d o sk o n ale zdającej sobie spraw ę z ó w czesn ego stanu nauki,jproroczo staw iającej z a g a d n ienia na drodze jej d alszego rozwoju.
Chcę tu m ian ow icie zw rócić u w a g ę cz y teln ik ó w na m ało zazw yczaj u w z g lę d niane dzieło Hallera, traktujące o p o
tw ornościach D zieło to przedstaw ia, rzecz m ożna bez przesady, najlepszy traktat z teratologii w w iek u X V III, tak że na zasadzie je g o z ch ęcią za lic z y li
byśm y H allera do tw ó rcó w te ra to lo g ii now oczesnej.
Pom ijając b o g a ty niezm iernie m ateryał fak tyczn y w d ziele tem zaw arty, zw ró
cić tu m usim y u w a g ę na w y w o d y te o retyczne, w yp ow iad an e przez H allera na schyłku jeg o życia. S zczeg ó ln ie uderza
jący je st ustęp, w którym sęd ziw y pre-
*) Max Yerworn. Allgemeine Physiologie.
1895. Str. 18.
2) Alberti v. Haller. Operum Anatomici Argumenti Minorum. Tomus tertius. Lau- sannae. MDCCLXVHI. De Monstris libri duo.
form ista m ów i o znaczeniu badań tera- to lo g iczn y ch dla p od staw ow ych z a g a d nień em bryologii normalnej (op. cit. L i
ber II, C. I ) :
„ .. Jakąż tedy jest przyczyna, sk u t
kiem której powstają, Diezbyt w praw dzie często, w szelako niekiedy, is to ty o orga- n iza cy i odmiennej, do zw y k ły ch form niepodobne? Z agadnienie to przenika do najskrytszych tajnik ów płodzenia i n ader starannie badanem być w inno “.
„Jeżeli organizacya od zw ykłej od
m ienna, a przecież praw idłow a, uporząd
kow ana i zdolna do życia, tw o rzy się skutkiem przypadku, je żeli aż do teg o stopnia przypadek może z m ateryi ożyw - nej budow ać ustroje do zw y k ły ch n ie podobne, to byłob y to potężnym d ow o
dem na korzyść teoryi ep ig en ezy “.
„Lecz je żeli p otw ory te, chociaż od- m iennną od zw ykłej posiadają organiza- cyą, lecz do istnienia ludzkiego zdolne, zaopatrzone w sw e w ła ściw e mięśnie,, n aczyn ia i nerwy, b yły już takiem i od p ierw szych początków człow ieka, jakie- m i na św ia t się ukazują—to znow u sy stem przedistnienia w ielce przez potw ory te stw ierdzonym mi się być zdaje".
Zdaje się, że w sposób bardziej w y raźny nie m ó głb y w yp ow ied zieć swej m yśli żaden z em bryologów n o w ocze
snych, m ających za sobą całe falan gi pracow ników na polu em bryologii do
św iadczalnej, starającej się drogą w y w o ły w a n ia potw orności sztucznych roz
strzygn ąć odw ieczny, a w nowej, bardziej w ysubtelnionej formie, trw ający spór po
m iędzy doktrynam i przedistnienia a epi- genezy.
Co zaś dotyczę „bezw zględności, z jak ą H aller narzucał sw ym w sp ółczesnym teoryą przedistnienia “, to w sprawie tej najlepszem św iad ectw em je st ustęp na
stępujący (tamże, roz. I I I ) :
„Ja sam, g d y w r. 1735 znalazłem po
tw ora o dwu g łow ach i pojedyńczym
tu łow iu, w w ielu rozprawach trzym ałem
się te g o ż zdania (co do przedistnienia
potw orności). O becnie—jak m ożna te g o
od starca oczek iw ać—wracam do za g ad
nienia te g o w ten sposób, że zapominam
najzupełniej o tem , com dawniej o spo
N r 50
WSZECHSW1AT787 rze tym sąd ził i nie chcą bynajmniej zda
n ia m ego um ieszczać pom iędzy dow oda
mi m ającem i zagadnienie to rozstrzygać.
N a le ż y rozpatryw ać zaw sze p oszczegól
ne klasy p łod ów potwornych i dla k aż
dego z nich określać— czy m ogły one p ow stać w skutek choroby, czyli też ich b udow a odmienna b yła już taką w naj
w cześn iejszych zaczątkach*1.
W idzim y tu, że na schyłku życia sw e
g o H aller, trzym ając się w ciąż doktryny przedistnienia, traktuje teoryą epigenezy jak o rów now ażną sw ym poglądom i m o
ż liw ą alternatyw ę rozw iązania podsta
w o w e g o sporu em bryologicznego. W ba
daniu ob jaw ów potw orności w idzi on k lucz do zagadnień em bryologii normal
nej i jakby przewiduje ukazanie się teratogenii, t. j. g a łęzi em bryologii ba
dającej p ow staw an ie isto t potwornych.
Istotn ie, w badaniu przejaw ów potw or
n ości nauka często następnie czerpała jed y n ie pew ne w skazów ki, co do isto ty procesów tw orzen ia się „norm alnego“
ustroju. K ażd y bow iem „typ “ morfolo
g iczn y je st w isto cie tylk o linią idealną, po której obu stronach grupują się roz
m aicie najrozm aitsze zboczenia, bądź p ow ierzchow ne, bądź głębsze. Badania tych zboczeń często zm uszają nas do zm ieniania naszych pojęć o „typie" sa
mym, przez nas stw orzonym . Z drugiej strony, jak z obserw acyi praw idłow o funkcyonującego a za w iłeg o mechanizmu trudno je st nieraz sądzić o zależności wzajem nej jeg o części składowych, a gd y k ółko jedno lub sprężyna u legnie znisz
czeniu, w ó w czas o tych części roli z w y kłej przekonać się m ożemy, tak też ze zboczeń rozw ojow ych sądzim y nieraz o zależności w zajem nej części zarodka, 0 której mało nas pouczają ich zw ykłe, przez nas „normalnemi" i „harmonijne- m i“ zw ane, stosunki.
A co je st przyczyną zboczeń samych 1 ich nieskończonej rozm aitości? „Haec ąuaestio ad intim a penetrat mysteria g en eration is“ . . . (Haller).
Jan Tur.
O TR ZY M Y W A N IE E L E K T R Y C Z N IE Z W IĄ Z K Ó W AZO TO W YCH
Z PO W IE TR Z A .
W numerze 35 W szech św iata z r. b.
podaliśm y w zm iankę o zaw iązaniu się w N iagara-F alls tow arzystw a pod n a
zw ą „The Atm ospheric Products Compa- n y “, które w zięło za zadanie tak udosko
nalić otrzym yw anie zw iązk ów azotow ych z p ow ietrza zapom ocą elektryczności, aby w ten sposób m ożna było w y tw a rzać na w ielką skalę n aw ozy sztuczne.
Że zadanie n ow ego tow arzystw a je st bardzo ważne, to w ą tp liw o ści nie pod
lega, to też cały św ia t śledzi z niezmier- nem zaciekaw ieniem w szy stk ie stadya prac i usiłow ań badaczów i w y n ala z
ców, pow ołanych do rozw iązania n a
stręczających się trudności. „E lectrical World and E n gin eer“ podaje n ow e szcze
góły, którem i śpieszym y podzielić się z czytelnikam i W szechśw iata, przypom i
nając pokrótce na czem p olega i do cze
go dąży now a gałąź przemysłu.
A tm osfera ziem ska składa się, jak w ia domo, przew ażnie z azotu i tlenu, tw o rzących m ieszaninę fizyczną, a dw a zm ie
szane tu pierw iastki w zw y k łych warun
kach nie w ykazują żadnych skłonności do chem icznego łączenia się ze sobą. P od w pływ em iskry elektrycznej łączą się one jednakże i tw orzą różne tlenki a z o tu, które szczególniej w obecności alka
lió w przechodzą w kw as a zo ta w y i azo to w y i tw orzą z niem i sole, mające w y soką w artość jako naw ozy. Z teg o to powodu w w odzie deszczow ej podczas burzy znajdują się oba kw asy w dają
cych się ła tw o stw ierdzić ilościach. P rzy pom ocy sztucznych iskier elektrycznych udało się dotychczas otrzym ać zaledw o bardzo nieznaczne ilo ści zw iązk ów a zo tow ych z pow ietrza. P a n ow ie K arol S.
B radley i B. R. L ovejoy, nie szczędząc jednakże znacznych sum pieniężnych, po
cząw szy od roku 1899 badali warunki, w jakich zapom ocą siły maszyn można otrzym ać najw iększą ilość p oszukiw a
nych zw iązków , tak, aby je można b yło
788
W SZĘCH SW IA TNi' 50 w prow adzić na rynek handlow y. W tym
celu badacze wystawiali-3po w ietrze na działanie całego szeregu isk ier'elek trycz
nych, w y w o ły w a n y ch w sp ecyaln ym przyrządzie zam kniętym . P o w yjściu z teg o przyrządu pow ietrze sty k a się z wodorotlenkiem potasu lub sodu, aże
b y u tw orzyć saletrę p otasow ą lub so dową.
Iskry w szakże, które p o w sta w a ły w zw y k ły sposób przez w yład ow an ia elektryczności statyczn ej n ie od pow iada
ły zupełnie pokładanym nadziejom . P ró bowano w ięc następnie za sto so w y w a n ia łuku św ietln ego z prądem zm iennym i stałym o różnych napięciach i otrzy
mano w końcu najlepsze w y n ik i z prą
dem stałym o napięciu 10 000 w o ltó w , je żeli najpierw zbliżono oba b ieg u n y tak,
że prąd przebijał pow ietrze na krótkiej od ległości i tw o rzy ł łuk, który n a stęp nie przerywano przez nader szyb k ie roz
sunięcie biegunów .
Schem at połączeń w id zim y na poda
nym rysunku (fig. 1). Za źródło prądu służy w ielk a dynam om aszyna do św ia tła łu k ow ego, w ytw arzająca napięcie 10 000 w o ltó w . B ieg u n odjem ny m aszyny pro
w ad zi do w ału, obracającego się naokoło osi pionow ej, od w ału zaś rozchodzi się sześć kontaktów , jak to w id ać w prze
cięciu na rysunku. N ap rzeciw k o tych k ontaktów um ieszczono na obw odzie koła sześć inn ych w takiej odległości, że skutkiem obracania się w a łu k on tak ty przechodzą w p raw d zie bardzo blisko sie
bie, ale się n ie dotykają. K on tak ty stałe przytw ierdzone są do w ew nętrznej
1 strony szerokiego i w yso k ieg o bębna, zam kniętego ze w szystk ich stron, tak jednak, że są od ścian te g o ż bębna sta rannie izolow an e. W zdłuż bębna zn aj
dują się, jeden nad drugim, 23 podobne kom plety k ontaktow e na w a le i ścianie bębnow ej. K ażdy z kontaktów na ścia nie bębna p ołączony jest za pośredni
ctw em dław nika z biegunem dodatnim m aszyny. G dy w a ł w y k on y w a szybkie obroty, łuk św ietln y przebija krótką przestrzeń pow ietrzną m iędzy k ontakta
mi w chw ili, g d y te ostatn ie stoją naj
bliżej siebie. W tym m om encie zaczyna działać dław nik i zapobiega zb yt w ie l
kiem u w zro sto w i prądu aż do chw ili, w której tenże zostanie przerwany w sk u tek n atych m iastow ego oddalenia się kon ta k tó w skutkiem dalszego obrotu w ału.
Z astosow ane w tym przypadku dław niki są tak obliczone, że przez czas w yn oszą cy około ‘Aooo sekundy przedłużają im puls w chw ili, gd y luk ma zgasnąć.
Przez zastosow an ie 8 000 w o ltó w i z prą
dem, w yn oszącym około 1/.2„0 ampera na jeden łuk, ten ostatni osiąg a d łu gość 10—15 cm. D o poruszania w ału z kon
taktam i służy m ały, wprost z nim p ołą
czony elektromotor, robiący 500 obrotów na minutę. P o n iew a ż sześć par kontak
tów , leżących w jednej płaszczyźnie, w y w o łu je za pełnym obrotem w ału utw orzenie się 36 łuk ów św ietlnych, a tak ich szeregów kontaktow ych je st 23, przeto, podczas 500 obrotów w ału na minutę, tw o rzy się i gaśn ie 414000 łu k ów św ietln ych . Przez ten przyrząd bębno
w y przepędza się p ow ietrze z szybkością p ięciu stóp sześciennych amerykańskich na kontakt i godzinę. P o n iew aż zaś w szy stk ieg o je st 6 X 23 = 138 kontak
tów , przeto na god zinę przepływ a przez
bęben 690 stóp sześciennych czyli 19,5 m3
powrietrza. O puszczając bęben, p ow ietrze
zaw iera 2l/ 2°/0 tlen k ów azotu, tak że
ilość tlen k ów w ytw orzon ych na godzinę,
w ob ec zu życia 12 k ilo w a ttó w energii
elektrycznej, w yn o si w przybliżeniu
635— 1 000 g. Przed przepędzeniem przez
bęben p ow ietrze starannie się osusza,
ażeby uchronić od zniszczenia części
m etaliczne. M ieszanina rów nych części
Nr 50
WSZECHŚW IAT789 azotu i tlenu daje lepsze w yn ik i niż po
w ietrze. T eoretycznie ciek aw y -i bardzo w ażny dla dalszych usiłow ań jest fakt, że do utw orzenia się zw iązk ów tlenu z azotem potrzebny je st nietylko łuk elektryczny, lecz i obecność silnego pola elektrycznego. Z jaw isko to da się obja
śnić zapew ne tylk o na podstaw ie najno
w szy ch p ogląd ów na zachowanie^ się elektryczności w gazach.E
Jak donosi n ow o p ow stałe amerykań
skie pism o elektrochem iczne „Elektroche- m ical Industry", próby z now ym sposo
bem fabrykacyi d ały tak dobre i obiecu
jące rezultaty, że „Atm ospheric Products Company" przystąpi do fabrykacyi na w ielk ą skalę, skoro tylko otrzyma prąd elek tryczn y od tow arzystw a, które pod
jęło się je g o dostaw y. Fabrykacya ma się rozpocząć z siłą 2 000 koni. Ażeby w y tw o rzy ć całą ilość saletry, spotrzebo- w yw an ej przez Stany Zjednoczone, trze- baby rozporządzać siłą 15 000 koni pa
row ych.
w. tu.
FELIK S LE DANTEC.
O DZIEDZICZNOŚCI. ‘)
Szanow ni słuchacze!
Ilekroć w yraz „dziedziczność" w y ch o dzi z u st naszych, pow staje zaw sze w m y
śli w ięk szości przynajmniej z tych, co go w ym aw iają, pojęcie jakiejś tajemniczej siły, w in ow ajczyn i tylu b łędów i prze
stęp stw w życiu zarów no jednostek, jak całych społeczeństw , pojęcie czegoś, co n akształt straszliw ego fatum ciąży n ie
złom nie nad życiem ludzi i nad życiem zw ierząt.
L ecz pojęcie tak ie błędnem jest i nie- spraw iedliw em , podobnie, jak niespra- w ied liw em byłoby i błędnem, gd yby ktoś, odzied ziczyw szy po ojcu swoim m i
lion i zob ow iązan ie płacenia starej słu-
') KonfereDcya p. F . le D a n te c a w S o r b o n ie 23 stycznia 1902 r. R e v u e S c ie n tifią u e nr. 10 r. 1902.
żącej 300 franków dożyw ocia, zapom niał 0 m ilionie i w ciąż u tysk iw ał tylko na konieczność płacenia owej nieznacznej renty dożyw otniej. B o choć w rzeczy samej dziedziczność może obarczać z nas każdego pewnem i ciężarami, przytem nie trzeba zapom inać jednak, że nie co in nego, jak ten w łaśn ie całokształt, to n a
grom adzenie w łasn ości dziedzicznych, czyni nas tem, czem jesteśm y—ludźmi, 1 że je żeli zaw dzięczam y rodzicom na
szym — ów pew ną newrozę, inny skłon- I ność do artretyzmu i t. d., to im rów nież zaw dzięczam y jednak i w szystkie narządy nasze, nogi i ręce, oczy i uszy, m ózg nasz m yślący i inteligentny.
Z resztą w niniejszej pogaw ędce nie je st zamiarem : naszym roztrząsać kw e- styi w zględnej rów now agi między po
żytkiem a szkodą dziedziczności; chciał
bym jedynie pom ów ić z w am i o tym problemacie z punktu w idzenia czysto b iologicznego, a nadew szystko w skazać wam, jak należy problemat ten postaw ić naukowo : [że m ianow icie z jajka mniej-
j
szego znacznie niż łepek od szpilki po-
! w staje cały człowiek! Oto, co w tak w ielki w praw iło n iegdyś podziw i co dotąd jeszcze zdziw ienie w yw ołu je tak ogrom ne w każdej istocie, obdarzonej i zdolnością rozm yślania.
G dybyśmy, dajmy na to, chcieli, by I jakiś artysta w szech potężn y odtw orzył nam człow ieka, ile dokumentów, ile da-
| nych dostarczyćbyśm y mu musieli! N ie
j
m ów ię tutaj o odtworzeniu postaci z e wnętrznej, jak to ma m iejsce w posągu, lecz o odtworzeniu b ezw zględnie całko- witem, jak to, co się odbyw a z jajka, 0 sfabrykowaniu człow ieka, że tak po
wiem . N ależałob y dać artyście takiem u opis całkow ity; a wiadomo, że człow iek je st czemś niesłychanie zaw iłem i złożo- nem, a jednocześnie nad podziw ścisłem 1 dokładnem. C złow iek średniego w zro
stu i tu szy zajmuje mniej w ięcej obję- ] tość 60 litrów , czyni to 60 m ilionów mi-
| lim etrów sześciennych, a prawie 60 try-
j
lion ów komórek, z których każda musi znajdow ać się w określonem, sobie w ła-
| ściw em miejscu, z odpowiedniem i sw o-
jem i cechami.
7 ‘JO W SZECHSW IAT
Nr 50 I oto przecież z jajka, m ającego za
led w ie 0,2 mm średnicy, p ow staje to wszystko! Cóż w ięc zaw iera ono w so
bie tak nadzw yczajnego?
P ytan ie to zajęło oczy w iście tych przy
rodników, co uzbrojeni m ikroskopem od
kryli elem enty rozrodcze kobiece i mę
skie. I pow odow ani zgóry p o w ziętą ideą, że w e w nętrzu (m orfologicznie biorąc) elem entów ow ych znajdą coś, cob y tę szczególn ą w łasn ość jajka >tłumaczyło, w yobrazili sobie oni, że w id zą tam w ła śnie m ałego człow ieczk a, człow ieka w miniaturze, tak zw a n eg o hom unculusa.
P od ali n a w et rysunki jeg o . N a n ieszczę
ście tylko, jedni pragnęli zn aleźć hom un
culusa teg o w produktach p łciow ych męzkich, inni w żeńskich. B y ł to ów, znany ongi, w ielk i spór sp erm atystów 2 . ow ulistam i.
Mniemane to odkrycie hom unculusa stało się później nieco punktem w yjścia do stw orzenia fan tastyczn ej teoryi za
rodków zam kniętych. D la o w u listów , np., jajko zaw iera homunculusa; ten zn ów zkolei, o ile je st żeńskim , w jajniku sw y m maleńkim zaw iera w zm niejszeniu isto ty pokolenia następnego; osobniki żeńskie te g o d ru giego p okolenia w ja j
nikach sw ych jeszcze m niejszych z a w ie rają zkolei jeszcze bardziej zm niejszone zaczątk i isto t trzeciej gen eracyi i tak dalej, dalej aż do skończenia w iek ów . Czyli, sięgając aż do początku i do źró
dła sprawy, w szystk ie pokolenia, ja k ie istn ia ły i jak ie istn ieć będą, m u siały w m iniaturze znajdow ać się ju ż o n gi w jajniku pierw szej k obiety, o ile n atu ralnie k iedyk olw iek p ierw sza kobieta istniała!
Oto hypoteza, której przyjęcie liczn e trudności napotykać m usi, a co stokroć sm utniejsze jeszcze, n ic ona nie tłum a
czy, jak to w tej chwali postaram się w ykazać.
Przypuśćm y, dla przykładu, że jajko, dajmy na to, k ozy zaw iera w zm niejsze
niu m iniaturow ą kózkę. C zyż m yślicie, że to jak k olw iek n a w et rozw iąże nasz problemat? Tak, pozornie m oże go to
rozw iązuje naw et, le c z jeżeli zad o w o li
m y się jed yn ie podobieństw em i porów naniam i do zjaw isk, jak ie codziennie spotykam y. P rzy w yk liśm y ju ż do w id o ku, że małe stw orzen ia wzrastają]:
Sic canibus catulos similes, sic matribus hoe- [dos...
(Tak to są kozom koźlęta, a psom podobne [szczenięta), m ów i przecież pasterz u -^Wergilego.
P rzeto, je ż e li’ patrzym y bez zdziw ienia, jak młode, św ieżo zrodzone koźlę w zra
sta p o w o li i stop n iow o aż do rozm iarów matki, nie pow inniśm y upatryw ać rów -
j
nież 'nic fd ziw n eg o , że m iniaturow e
| zw ierzątko, zaw arte \ w jajku m acie- rzyńskiem , przetw arza się w m łode k o
źlę. A w dodatku przecież nie n a le ż y porównania te g o brać dosłow nie.
Młode koźlę nie je st bynajmniej dokład- nem odtworzeniem kozy; dziecko nie je st dokładnem odtworzeniem człow ieka d o rosłego; gd yby dziecko w zrastało, p o zo
stając w ciąż podobnem do siebie, stałob y się one z czasem nie człow iekiem , lecz jakim ś potworem dziwnym , przypo- i m inającym tych p oczciw ców z gum y, sprzedaw anych po jarmarkach, co się to, jak p y zy w ydym ają z w ew nątrz.
Pom ińm y n aw et zresztą tę m ałą n ie-
| dokładność. Jak jednak m ożem y bez
i
zd ziw ien ia patrzeć na przem ienianie się w k ozę m ałego koźlęcia? Oto tab li
ca, dająca o g ó ł zjaw isk, zachodzących w pierw szym r o k u :
koźlę 4-funtow e
-j-dw utlenek w ę g la )
= odchody, m ocz , i t. d.)
mleko
kapusta, siano, listk i w ierzbow e i t. d.
woda pow ietrze
koza 30-funtow a
i Czyli, że po zużyciu przez 4-fun tow e koźlę pokarm ów w yliczon ych w drugiej kolum nie, otrzym ujem y z kolum ny trze-
i
ciej prócz ekskrem entów, kozę 30-funto- I wą; czy li jeszcze, że podczas p ierw szego
; roku zaszło kosztem różnorodnych pier-
j
w iastk ów , pobranych z zew nątrz, u tw o -
| rżenie się 26 fu n tów substancyi (ciała)
Nr 50
WSZECHŚW IAT791 k ozy. D ziałaln ością w łasn ą koźlę prze
tw orzyło substancye najróżnorodniejsze w substancyą w łasną, w substancyą ciała sw ego; zasym ilow ało ono substancye pokarmów, przyczem słow o „asym ilować"
bierzem y tutaj w znaczeniu etym ologicz- nem „przetw orzyć w substancyą taką samą, jak przetwarzająca*4. D ziałalność k oźlęcia p olegała tutaj na całym szeregu procesów , jako to : przyjm owanie pokar
m ów, traw ienie ich lub rozpuszczanie w ka
n ale pokarmowym, w chłanianie cieczy, p ow stających przez traw ienie i w reszcie asym ilacya cieczy tych i przetworzenie ich w ciało k oźlęcia. P ow y ższa tablica pom ija w szystk ie te procesy przejściowe i w skazuje tylk o punkt w yjścia i w ynik ostateczn y, p olegający na przetworzeniu pewnej ilości kapusty, siana i t. d.
w ciało kozy. W podobny sposób piszą się form uły chemiczne; cała rzecz polega tam w yłączn ie na tem, by w drugiej
■części rów nania znaleźć dokładnie te same pierw iastki, co i w pierwszej, nie zw a ża ją c bynajmniej, jakie tam reakcye przejściow e zachod ziły m iędzy danemi składnikami.
N a leży jednak zw rócić u w a g ę na to, że w razie badania procesów życiow ych postępujem y w o g ó le w ręcz przeciwnie;
że w łaśn ie najw ażniejszem i dla nas są tutaj przedew szystkiem te zjaw iska przej
ściow e, których n astępstw o kolejne wzrok n asz zastanaw ia, i nie m yślim y przytem w r a le o całok ształcie zjawisk, o asy- m ilacyi, co w rzeczy samej najściślej
■charakteryzuje życie. A sym ilacya— oto,
•czem je st życie! I pozostaje ona podsta
w ą życia n aw et w tedy, gd y okres w zro
stu już się skończy; bez przerw y bowiem istn ieje w ustroju tw orzenie się substan- cy i żyjącej kosztem substancyj obcych, cz y li asym ilacya w łaśnie, z tą tylko różnicą, że w okresie późniejszym sub- stan cya now op ow stająca nagradza je d y n ie straty, jak ie ponosi ustrój w innych procesach życiow ych , tak że asym ilacya nie zdradza się ju ż potem przez zw ięk szenie całk ow itej objętości lub w a g i isto ty żyjącej.
Oto w ięc doszliśm y do tego, co je st najistotniejszem , zasadniczem zjaw i
skiem w szelk ieg o życia — do w y tw o rzenia przez dany ustrój substancyi identycznej z substancyą ciała jego.
I, zauw ażm y zaraz, tajem nicze to zjaw i
sko asym ilacyi w ystępuje zarów no pod
czas p o w staw an ia koźlęcia św ieżo zro
d zonego z przypuszczalnego jak iegoś k o źlęcia w miniaturze, zaw artego w jajku matki, jak i podczas zm ieniania się k oźlę
cia m ałego w ustrój dorosłej kozy. J ak ą kolw iek formę nadaw alibyśm y w przy
puszczeniach naszych czynnej substancyi jajka, niezbędnem je st zaw sze, by ta substancya hypotetyczna asym ilow ała niezm ierną ilość materyj odżyw czych, przetw arzała je w substancyą własną, nie zaś w jakąś inną, tak że jej w a g a staje się stopniow o m iliony i m iliony razy w ięk szą od początkow ej. W tem je st zagadka cała, w tem cały nasz problemat! Co zaś do przypuszczenia, by forma tej minimalnej ilości sub
stancyi czynnej jajka b yła czynnikiem dostatecznym , aby nadać kierunek i czy
nić w ciąż podobnemi do niej samej w szystk ie kolejne formy wzrastającej przez asym ilacyą substancyi, podczas tak natężonych procesów życiow ych , to przy
puszczenie takie je st zupełnie niepraw- dopodobnem, a zresztą nie je st ono i prawdziwem w cale.
W rzeczy samej obserwujm y rozwój kurzego jajka choćby. W idzim y tam z początku na powierzchni żółtka m ałą plamkę, co je st substancyą żyjącą i czyn
ną. Ż ółtko są to zapasy odżyw cze, które z biegiem czasu w chłon ie w siebie ta maleńka ilość substancyi żyjącej, za sy miluje i przetw orzy w ciało pisklęcia.
Otóż zauw ażyć można, że k ształt tej rosnącej w ciąż substancyi żyjącej u lega w czasie rozwoju zasadniczym zmianom i dopiero po u p ływ ie pew nego dość zn acznego czasu zbliża się ona nieco do k ształtu kurczęcia; w początkach zaś jest odeń niezm iernie daleka. Mamy dziś przeto zupełną już pewność, że jajko kury nie zaw iera bynajmniej kurczęcia w miniaturze, które jakby w zrasta je dynie aż do w y k lu cia się ze skorupy.
Istn ieje zato asym ilacya; istnieje prze
tw arzanie żółtka, zaw artego w jajku,
792
W SZECHŚW IATNr 50 w substancyą kurczęcia, zupełnie tak sa
mo, jak potem , po w yk luciu , zachodzi prze
tw arzanie zjadanych przez kurczę ziar
nek żyta albo ow sa w substancyą ciała kury. A przeto obecnie n a le ży nam się zająć tą w łaśn ie k w esty ą form y i k szta ł
tów zewnętrznych; m usim y jednak zau w ażyć z góry, że te zm iany k szta łtu nie są dla nas niczein zb y t zadziw iającem , bo znam y przecież fa k ty bardzo proste, k iedy k ształt danej m asy m ateryi n ie ż y jącej zm ienia się w danych w arunkach m echanicznych w raz ze zm ianam i m asy.
Popatrzm y, dajmy na to, na niedokręco- n y kurek, skąd w od a sączy się p ow oli kroplami; w ch w ili, g d y jedna kropla dopiero co spadła, w oda, zam ykając otw ór kranu, ma k szta łt m enisku, zn i
żon ego ku środkowi; pęcznieje on z w o l
na, wzbiera, aż zm ienia się w półkulę, potem w trzy ćw ierci kuli; w reszcie od
ryw a się, przez ch w ilę je st k szta łtu łzy, poczem je st ju ż zupełną kulą. U kur
częcia przekształcenia są, naturalnie, daleko znaczniejsze i teraz w ła śn ie zaj
m iem y się niem i, bo po asym ilacyi n aj
bliższą dla nas k w esty ą je s t k w esty a kształtu, jak i przybierają substancye za
sym ilow ane.
* *
*
Z jaw iska m orfologiczn e tow arzyszą ' zw y k le asym ilacyi, będącej procesem chem icznym. Ju ż zw y k ła codzienna ob- serw acya p ozw ala nam przew idzieć, że tym samym zjaw iskom m orfologicznym tow arzyszą ch w ilow o te sam e procesy asym ilacyjne. Z k szta łtó w zew n ętrznych poznajem y zw y k le jakiś gatu n ek roślin y | lub zw ierzęcia i, je żeli poddam y go n a stępnie badaniu chem icznem u, jesteśm y przekonani, że skorośm y ju ż raz stw ier
d zili pew ne k sz ta łty zew nętrzne, w e - { w nątrz znajdziem y sta le p ew n e określone p ierw iastk i składow e. W najprostszym przypadku takiej an alizy chem icznej ! dokonyw am y zapom ocą zm ysłu smaku;
jw id ząc kapustę, przew idujem y smak jej i odwrotnie, smak k ap u sty p ozw ala nam
jodtw orzyć m yślą k szta łt jej. P s y zn ow u czynią to samo zapom ocą węchu; pana ■ sw eg o pies poznaje po zapachu jego, <
czy li analiza chemiczna, dokonana zapo
m ocą węchu, doprowadza g o do przew i
d yw an ia i odgadnięcia znanej mu postaci pana jego, a dobry pies m yśliw ski I w iatrem odszukuje zw ierza. U w a g a ta, j zresztą bardzo pospolita, daje nam po
znać, że skład chem iczny (odkrywam y to zapom ocą smaku albo węchu) ma przy
w iązan ą do siebie odrębną, jem u w ła ści
w ą formę. N a nieszczęście chem ia n ie je st jeszcze w stanie dokonyw ać całk o
w itej an alizy m ateryi żyjącej, niedosta
teczn ość jej środków n ależy uzupełniać dopiero dośw iadczalnie. Tak znane są nam dośw iadczenia, często powtarzane, w yk azu jące z całą stanow czością, że is t nieje zw iązek m iędzy pew ną odrębną
| formą a składem chem icznym. Są to dośw iadczenia t. zw . merotomii; uczone to słow o znaczy jedynie, że zw ierzę żyjące przecięte zostało dla dośw iad
czenia na dw ie lub w ięcej części.
P rób y takie b yły dokonyw ane na zw ie
rzętach w szelk iego rodzaju, od p ierw ot
n iak ów p ocząw szy aż do najw yżej uor- gan izow an ych , ale w yn iki nie w szędzie b y ły jednakow e. Przejrzyjm y naprzód cały szereg stworzeń, u których osią gn ię
te w yn ik i m erotomii dają się porównać.
W szeregu tym napotykam y zaraz n ie
om al w szy stk ie pierw otniaki. Stentor wśród nich np., w jak ikolw iek sposób zostan ie rozcięty, byle tylk o ży ć nie przestał, czy też byle tylk o zachow ał zdolność asym ilow ania (a do teg o po
trzeba, aby k aw ałek od cięty zaw ierał choć jakąś część jądra o minimum okre- ślonem ) po pew nym przeciągu czasu przybiera z powrotem sw ą odrębną formę.
A dalej, od czasów k lasyczn ych do
św iadczeń Trem bleya słynnem je st zja
w isk o regeneracyi w klasie H ydrozoa.
S tu łb ię pokrajać m ożna na liczn e k a w a ł
ki, a każdy w sprzyjających warunkach środow iska żyje nadal i po pew nym cza
sie przekształca się w m aleńką stułbię podobną do pierwszej, którą pokrajano.
To samo zjaw isko odzyskiw ania k ształ
tu napotykam y choć w odm iennych fo r
m ach u gw ia zd morskich, trytonów ,
jaszczurek i t. d. Odetnijm y łapkę try-
Nr 50
W SZECH ŚW IA T798 ton ow i (jest to rodzaj salamandry w od
nej), a nie otrzym am y stąd wprawdzie tak iego sam ego, jak w przypadku pierwszym , m ałego trytonika, łapka jednak odrośnie zw olna, a pierwotna sw oista forma zostan ie odzyskana. J e żeli odetniem y ogon jaszszczurce, odro
śnie z powrotem i t. d.
W ięc w e w szystk ich przypadkach po
w yższych , b yle tylk o ustrój żyć, czyli asym ilow ać nie przestaw ał, substancya sw oista, rosnąc, przybiera znow u z po
wrotem sw ą formę sw oistą, co je st dla n ieg o formą rów now agi. W ykazuje to niezbicie, że w rzeczy samej istnieje ścisły zw iązek, u stan ow iony odrazu w po
czątkach najpierw szych, m iędzy formą a składem chem icznym substancyi w ła ściw ej danemu ustrojow i.
Ale, p ow iecie, zjaw isko nie je st ogól- nem ,—bynaj mniej.
Gdy utniem y praw ą rękę człow iekow i, pozostanie już na zaw sze mańkutem. Gdy utniem y łapkę żabie, która je st n aw et w z g lęd n ie d osyć blizko z trytonem spo
krewnioną, łapka nie odrośnie, zarówno, jak nie odrośnie ona kurczęciu, lub kaczce.
Istnieją zatem z punktu w idzenia me- rotom ii dw ie k ategorye isto t ż y w y c h : te, co regenerują od cięty członek ciała, skoro żyją dalej, i te, co go nie regene
rują naw et, gd yb y ży ć po stracie jego nie przestały.
Czyżby to m iało znaczyć, że zarazem istn ieją dw ie k ategorye isto t ż y w y c h : jedna, których forma niezłom nie określo
na je st przez ich skład chem iczny, inne, u których substancya nie określa formy, gd yż naw et, k iedy substancya ta skład sw ój przez asym ilacyą niezm iennym z a chow uje, forma sw o ista tych ostatnich isto t nie zostaje odzyskiwaną?
B y ło b y to dopraw dy rzeczą n adzw y
czajną!
Zbadajmy w rzeczy samej rozwój dwu osobników zw ierzęcych, należących do tych dwu odm iennych kategoryj istot;
fazy ich rozwoju ze w szechm iar porów nać się dają; widzim y, jak zw iększa się stopniow o przez asym ilacyą ilość mate- ryi żyjącej k ażd ego zarodka; form y ro-
I snącego zw ierzęcia następują jedna po drugiej praw idłow o w porządku, ściśle dla każdego gatunku określonym, tak że każda forma późniejsza zdaje się w prost p ow staw a ć przez dodanie n ow ej ilo ści substancyi sw oistej do formy uprzedniej;
słow em m iędzy dwiem a ew olucyam i istnieje zupełny paralelizm.
Czemu w ięc przypisać nam należy tę różnicę tak istotn ą w zachow aniu się dwu tych zw ierząt w zględem regenera- cyi? Z obaczym y zaraz, że w daje się tu m ianow icie now y, a nader w ażn y czyn
nik m orfologiczny— szkielet.
B o w rzeczy samej, w miarę, jak ciało zw ierzęcia, rosnąc pod w p ływ em asym i- lacyi, w ytw arza kolejne formy rozwoju sw ego, w miarę teg o pow staje w niem i w zrasta nietylko sw oista, w łaściw a mu m aterya żyjąca, lecz nadto jeszcze sub-
J
stancye dodatkowe, z których jedne zo
stają w ydzielone na zewnątrz, inne zaś strącają się i osiadają w g łęb i tkanek, tw orząc w ten sposób trw ałe w ew nętrz
ne rusztow anie.
To rusztow anie w łaśn ie zowiemj^ szkie
letem; rozumie się też samo przez się, że pod tą nazw ą nie należy pojm ować jedynie kości i chrząstek, lecz o g ó ł w szystkich stałych opór dających sub- stancyj, które w ypełniają ciało i ustalają formę jego . O czyw istem je st również, że rusztow anie je st pierwszorzędnej w a g i w każdej fazie rozwoju osobnika, gdyż określa ono i ustala m orfologią, k ształty całej żyjącej masy.
Szk ielet ów, zależnie od gatunku, ma
| mniejsze lub w iększe w życiu ustroju znaczenie. U stułbi, np., znaczenie je g o sprowadza się do zera. I d latego w ła- ' śnie jak ak olw iek cząstka ciała stułbi, nie spotykając oporu w podtrzym ującym ją szkielecie, przybiera w krótce po od
cięciu jej od reszty żyjątka sw oistą formę w łaściw ej sobie rów now agi.
Przechodząc zaś bezpośrednio na drugi koniec drabiny isto t żyjących, u czło
w iek a dzieje się w ręcz przeciwnie;
szk ielet posiada tutaj znaczenie bardzo
w ielkie, i jeżeli odejmują komuś z ludzi
rękę, szk ielet bezręki, który pozostaje,
w ystarcza zupełnie do podparcia i utrzy-
7 9 1
W SZECHŚW IATNr 50 m ania w rów now adze now ej form y całą
pozostającą jeszcze bezręką masą sub
stan cyi ludzkiej. P om ięd zy zaś hydrą a człow iekiem form am i przejściow em i są w łaśn ie tryton i jaszczurka. N ie chcę się tutaj dłużej zatrzym yw ać nad tem, mu
szę jednak, zanim przedm iot ten porzu
cę, dać w am jeszcze poznać p ew n e do-
jśw iadczenie fizyczn e, które w sposób nieskończenie prosty p ozw ala zrozum ieć znaczenie szkieletu, jak o rusztow ania, podtrzym ującego formę ró w n o w a g i w cie
le. J e st to od bardzo daw na znane dośw iadczenie P la tea u z bańkam i my- dlanemi. W szyscy z W as zapew ne, sza
now ni słuchacze, będąc je szcze dziećm i, p uszczaliście ow e bańki z m ydła i w iec ie też w szyscy, że zaw ieszo n e w spokoj- nem pow ietrzu, bańki te mają k szta łt I kulisty. O tóż P la tea u w p ad ł na pom ysł w ydm uchiw ać bańki takie na siatk i naj
rozm aitszej formy, a w te d y zam iast przybierać p ostać kuli, przybierały one k szta łty siatek, wśród których zo sta ły
Jw ydm uchane, cz y li inn em i sło w y , za
m iast okrągłej, jednorodnej bańki otrzy
m yw ał on całe szeregi pow ierzchni zaw iłych , zależnych od kierunków ką
tó w m iędzy p łaszczyznam i siatek.
Czyż jednak w ob ec w y n ik ó w tych u trzym yw ać m ożna, że form ą normalnej ró w n ow agi bańki z m ydła nie je s t kula?
Że nie, je st oczyw istem , bow iem do
św iadczenie P lateau w p row ad zało n o w y 1 w arunek ró w n ow agi, siatkę, będącą jak- g d yb y szkieletem ; a n o w y teń czynn ik b ył tak w ielk iej w a g i z punktu w id ze
nia zrów now ażenia p łytk i m ydlanej w o dy, że now ou tw orzona forma n ie m iała już najm niejszego zw iązku z formą, jak ą przybrałaby w w arunkach zw yk łych na wolnem. pow ietrzu.
I w łaśn ie te same stosunki najzupeł
niej zachodzą u zw ierząt, obdarzonych, jak człow iek, szk ieletem stałym , co w y starcza do zd ecydow ania form y rów no
w a g i ciała. W ciągu w zrastan ia ustroju su bstan cye czynne asym ilujące przybie-
jrają w praw dzie w każdej oddzielnej ch w ili k ształty, będące w danej ch w ili w łaśn ie k ształtam i w ła ś c :wej im rów n o
w agi; ale jedn ocześn ie w y d ziela ją one
szk ielet ham ujący, twardy, co o statecz
nie ustala tę jakąś pew ną pośrednią form ę rów now agi, tak że koniec końców , g d y zw ierzę już dojrzeje, k ształty jeg o nie są formą rów n ow agi samej substan- cyi je g o czynnej, lecz formą szkieletu, p odłu g którego układa się k ształt ludz
k ieg o ciała. I konsekw entnie biorąc, fak t braku regeneracyi od ciętego człon
ka nie dow odzi
Avięcbynajmniej, aby k szta łt człow ieka nie był, jak k ształty stułbi lub jaszczurki, formą rów n ow agi pew nej ilo ści substancyi żyjącej, będącej w stadyum działalności asym ilacyjnej.
Oto zresztą dośw iadczenie nader proste, p ozw alające porównać zjaw iska, jakie zachodzą w obrębie danego gatunku u osobnika opatrzonego starym, stw ard
niałym szkieletem , z tem, co zachodzi, g d y osobnik ham ującego teg o szkieletu n ie posiada.
Odcinam jednę z m łodych g a łęzi drze
wa; drzewo stare pozostaje już na za w sze bez gałęzi, które nie odrastają bo w drzew ie istnieje stary szkielet, opór staw ia ją cy ,—drzewo, co czyni stałą for
mę rów now agi. A le oto dalej zasadzi- i łem młodą, św ieżo odciętą gałęź w od
pow iednim gruncie; w g a łęzi tej istnieją, n ib y w młodym osobniku drzewa, części szkieletu pozbaw ione jeszcze; części te asym ilują i odbudowują z biegiem czasu to, co już nie m ogło być regenerow ane przez nasze drzewo stare,—n ow e gałęzie, które z biegiem czasu, w miarę jak się starzeją, w yd zielają szk ielet i stają się zn ów niezdolne do regeneracyi.
P rzykład ten streszcza najdokładniej w szystk o, co dotąd pow iedzianem było;
! na zasadzie je g o tw ierdzić ostatecznie można, że na w ypadek, kiedy regenera- cya nie zachodzi, szk ielet je st w iną te g o .
J
A le w każdym razie zw iązek m iędzy
! składem chem icznym ciała, a w ła ściw ą ciału temu formą, je st ściśle określony;
skład chem iczny zaw sze nadaje kierunek i określa formę.
(DNi
Tłum. K . B ł.
Nr 50
WSZECHŚW IAT795
P IE R W SZ Y INSTRUM ENT MUZYCZNY.
W szystk ie w yn alazk i ludzkie podzielić m ożem y na trzy kategorye. D o pierw szej należą te, które są skutkami po
w szechnych praw rozwoju; spotykają się one w szędzie, gd zie ludzie pew ien sto
pień cy w iliza c y i osiągnęli, w zasadni
czych sw oich cechach jednakie u tych sp ołeczeństw , które być może n igd y się ze sobą nie sty k a ły i z te g o powodu cech z jed n ego pnia rodzinnego płyną
cych nie posiadają. W ynalazki drugiej k ategoryi są m iejscow e, w ynikają one z cy w iliza c y i nagrom adzonej w pewnej grupie społecznej, lub pew nych grupach społecznych, których życie b yło kiero
w an e przez szczeg óln e w łaściw ości o to czen ia Ave w szelkiej je g o formie. R zec m ożna, że w yn alazk i te m usiały się pojaw ić, bo na nie ow e społeczeństw a p racow ały, ale zaspakajając potrzeby je d n eg o porządku, b y ły one odmienne w odm iennych środowiskach. Trzecia w reszcie k ategorya obejmuje w ynalazki, które w yn ik ły ze szczególn ego zbiegu dziedzictw" i dośw iadczeń, które p ow o
dują w jednostkach szczególn e skojarze
nia wyobrażeń; te w yn alazk i są w y tw o rem ind yw id ualistów i m ogłyb y się nie pojaw ić w cale. P ierw szy instrum ent m uzyczny, bęben, n ależy zaliczyć do p ierw szej kategoryi, znajdujemy go bo
w iem w szędzie, już w k ształcie w łaści
wym , już w form ie doń prowadzącej.
Grupy pierw otne w io d ły nieustanne boje z otoczeniem zw ierzęcem i ludz- kiem. P o czą tk o w o b y ły to tylk o ło w y z wahającem się powodzeniem grom a
d n ie przedsiębrane, wojen bow iem na najniższych szczeblach cyw iliza cy i nie znano P od czas ło w ó w ludzie niejedno
krotnie zm uszeni b yli rozpraszać się dla poszukiw ania zdobyczy, i je żeli następ
n ie jeden z n ich zaobserw ow ał coś god nego u w a g i w spółbraci, zaw iadam iał ich o tem przez okrzyk, w którym w yrażał uczucie, w y w ołan e przez sp o t
k ane zjaw isko. W okrzykach w ięc tych
■dźwięczała trw oga lub radość, i rozsiani
człon k ow ie grupy, zdała już poinform o
w ani z rodzaju w zruszenia o rodzaju zjawiska, ściągali ku wołającem u. C zło
w iek pierw otny uzbrojony b ył w m aczu
g ę którą walczył; jego okrzyki nie m o gły trw ać długo, i g ło s bowiem n użył się prędko i konieczność w alczenia w y m agała skupienia w ew nętrznego oraz ruchów, co okrzyki utrudniało, albo wstrzym yw ało; w tedy odgłos w alki słu ż y ł dla śpieszących z pomocą za drogo
wskaz. O czyw iście w tym odgłosie g łó w n ie u w a g ę przyciągały uderzenia m aczugi, których dźw ięk być może nie rozchodził się dalej, niż głos w ołającego, lecz inform ow ał bezpośrednio o biegu akcyi.
Znajdując się pod w p ływ em bodźca, podniecającego do w alki, a nie m ogąc działać dla różnych przyczyn, człow iek postępow ał jak zw ierzęta. Z w ierzę w o bec wroga, którego dosięgnąć nie może, wpada w e w ściekłość bezsilną i rw ie w szystko dokoła; można rzec, że ono, pragnąc szarpania ofiary, a nie m ogąc jej dosięgnąć, wyobraża sobie, że ją ma pod pazurami; tym sposobem w yład ow u je się energia, nagrom adzona do zużycia
przez podnietę, którą jesfc ofiara. Tak samo człow iek pierw otny postępował, że zaś zw y k ł był w a lczy ć uderzeniami ma
czugi, uderzał n ią z w ściekłością o z ie mię lub drzewo, a odgłos tych uderzeń, słyszan y zdaleka przez członków grupy, sprowadzał ich do n iego i wtedy, łą c z nie działając, OAvładali oni zdobyczą.
S praw dziw szy dośw iadczalnie korzyść ow ych uderzeń, ludzie w odpow iednich chw ilach już n ietylk o zużyfckowywali nadmiar energii przez uderzanie maczugą^
ale jednocześnie m yśleli i o przyzw aniu sw oich rodaków. K ied y pew ne postępo
wanie, w yw ołan e bezpośrednio przez w zruszenie, okazuje się pożyteczne, lu dzie stosują je do innych przypadków, gdyż chcą osiągnąć podobnyż pożytek.
Nauczeni doświadczeniem , że uderzenia
m aczugą sprowadzają rodaków, poczęli
teg o postępow ania u żyw ać w różnych
przypadkach, starając się, by uderzenia
b yły głośne, oraz by je rozpocząć jak-
najwcześniej.
796
W SZECHŚW IAT.Nr 50 K ied y ludzie osiedli, w ażnem b y ło dla
jnich zabezpieczenie sw ych siedzib od niespodziew anych napadów; najbliżsi gra- | nic siedzib w szczy n a li alarm przez ude
rzanie m aczugam i w drzewa, zaled w ie ! się zdaleka ukazał nieprzyjaciel; urobiło [ się wprędce dośw iadczenie, jak ie drzewa najsilniejszy dźw ięk w ydają, dobierano w ię c pni, p ierw szeń stw a dając dziupla- stym, w braku zaś tych ostatn ich stara
no się je p rzygotow ać sztucznym sposo
bem, w ydrążano w ięc pnie i um ieszcza
no je na ziem i w pobliżu siedzib; gd y znaczenie tym sposobem otrzym yw anej próżni zostało n ależycie ocenione, nie um ieszczano pni na ziem i bezpośrednio, lecz na podstaw kach, nóżkach; od pnia w yd rążonego do w ła śc iw e g o bębna pro
w a d z ił krok ty lk o jeden; dbałość o do
bór p ła szczyzn y do uderzania rosła wraz z w zrostem siedzib grupy w spółżyjącej, z w zrostem jej liczebnym i terytoryal- nym; znając w łasn ości skóry, uderzając w nią nieraz, rozpiętą na gałęziach , czło w iek p rzełożył ją nad drzew o i ow ijał n ią pnie w ydrążone.
D ziś zaled w ie za słu gu jący na u w a g ę w życiu codziennem, bęben dla n iższych cyw iliza cyj je st czynnikiem d on iosłego znaczenia; najczęściej n a w o ły w a ł on, co i dziś poniekąd czyni, do boju, i d latego przez sam dźw ięk sw ój budzi w zruszenia wojenne; ale dawniej m iał on u dział w e w szystk ich niem al w ażn iejszych m om en
tach życia zbiorow ego.
SPRA W O ZD A N IA .
— Dr. Ignacy Maurycy Judt. Żydzi jako rasa fizyczna.
(Analiza z dziedziny antropologii).
1902 r. Cena 1 r. 50 k. Wydanie z zapomo
gi Kasy pomocy dla osób pracujących na polu naukowem imienia d-ra J. Mianow
skiego.
Monografia ta zasługuje na uwagę wielką, onieważ bada lud, znajdujący się w warun- ach niezwykłych, rozsiany po całej prawie kuli ziemskiej, który przeżywa tułaczkę kil- kunastowiekową i wpływy najróżnorodniejsze środowiska, zarówno fizycznego, jak i du
chowego.
W rozdziale pierwszym autor wymienia poglądy rozmaite autorów różnych, że żydzi przedstawiają rasę czystą, że się dzielą na dwie grupy, a mianowicie, na aszkenazów i sefardów, teoryą Ikowa, teoryą Logneau i wreszcie poglądy rozpatrujące żydów, jako agregat różnorodnych żywiołów etnicznych.
Widzimy więc, że w antropologii rasowej żydów istnieją pojęcia wręcz przeciwne sobie i teorye pośrednie.
W rozdziale drugim zgrupowane są rezul
taty badań autorów rozmaitych nad głównym wskaźnikiem czaszkowym u żydów i zesta
wienie tych badań wskazuje nam, że cechą żydów jest krótkogłowość, a nie długogło- wość, że niema wcale różnicy w budowie czaszki u sefardów i aszkenazów i że niema analogii istotnej w budowie czaszki pomię
dzy żydami a ludnością rdzenną—dla przewa
żającej ilości krajów.
Przytem wskazane są błędy metodyki kra- niologicznej i dane z kraniologii historycznej żydów.
Dalej rozpatrywane są badania nad barwą włosów i oczów z odpowiedniemi danemi et-
| nograficznemi i historycznemi.
Nakoniec analizowane są badania nad wzrostem i wykazana jest analogia we wzro
ście ze społeczeństwem miejscowem.
W rozdziale trzecim rozpatrywany jest i wpływ środowiska na typ fizyczny żydów, i t. j. wpływ środowiska na czaszkę, na barwę
włosów i tęczówki i na wzrost.
W rezultacie widzimy, że kształt czaszki, barwa włosów i oczu posiadają duży stopień stałości rasowej, a wzrost jest zależny od warunków zewnętrznych.
W rozdziale czwartym autor mówi o krzy
żowaniu rasowem żydów w epoce przedchry- stusowej, a więc rozpatruje wędrówki pier
wotne hebrajczyków, co mu pozwala zazna
czyć, że szczep hebrajski dążył od północy i wschodu na zachód i południe. Celem więc wędrówki była Syrya, a punktem wyjścia Azya środkowa. Zaznacza również prawdopodobieństwo krzyżowania praliebrąj- czyków z ludnością aryjską Pamiru i Arme
nii, oraz z rasą turańską Mezopotamii.
W okresie samodzielności państwowej ży
dów w Palestynie, przez wieków kilkanaście odbywała się amalgamacya rasowa żydów z ludnością pierwotną tego kraju.
Dalej rozpatrywana jest etnologia Kanaanu, t. j. kanaanejcsyoy, amoryci, chetejczycy i kuszyci i rezultaty krzyżowania żydów z temi ludnościami.
W rozdziale piątym autor analizuje po
glądy na krzyżowanie rasowe żydów w epo
ce rozproszenia w Grecyi, państwie rzym- skiem, bizantyjskiem, w Hiszpanii, Francyi, krajach germańskich, słowiańskich, na wy
brzeżach morza Czarnego, w Krymie i na Kaukazie. ;
W rozdziale szóstym i ostatnim są już zsyntetyzowane wnioski, że żydzi nie pod
legali krzyżowaniu rasowemu z ludno-
j