• Nie Znaleziono Wyników

Szkolne przyjaźnie na całe życie - Helena Chróściewicz-Filipowicz - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Szkolne przyjaźnie na całe życie - Helena Chróściewicz-Filipowicz - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
2
0
0

Pełen tekst

(1)

HELENA CHRÓŚCIEWICZ-FILIPOWICZ

ur. 1928; Wilczy Przewóz

Miejsce i czas wydarzeń Nałęczów, PRL

Słowa kluczowe Praca w szkole, relacje w szkole, szkolne przyjaźnie, liceum plastyczne w Nałęczowie, uczniowie

Szkolne przyjaźnie na całe życie

To jest takie miłe, że [byli uczniowie] piszą. Mam te kartki. Przesyłali listy, prosili, żeby coś tam im pomóc. Jak jeden [z uczniów], co do wojska poszedł, pisał do mnie - [nadal] mam ten list, czy ja nie mogłabym mu pomóc, bo on trafił do wojska, ale do jednostki, w której się źle czuje. Żebym poprosiła pana dyrektora naszego, bo on się mnie nie wstydzi, żeby do dyrektora napisać, bo on się wstydzi, bo: „Pani profesor, to na pewno mi pomoże”. Chyba ze cztery lata wstecz, czy pięć, uczennica napisała, czytałam mężowi ten list, że ona nigdy nie zapomni, że tak im pomagałam wszystkim.

Dzwonią do nas. To było teraz w okresie świąt Bożego Narodzenia. Ja już leżałam w łóżku, bo to było wieczorem. [Dzwonił jeden z byłych uczniów], on mi się przedstawił, ale takim głosem ściszonym. Ja też słyszę, że to nie ktoś młody, tylko też już taki [starszy] pan. Potem doszłam do tego, że to był ten Pszonka, tak się nazywa, bardzo utalentowany pan, mój uczeń. [Kiedyś] podarował mi na jakimś wernisażu fotografie papieża, takich kilka kartek. To on na pewno. On jest do tego jeszcze taki bardzo religijny, chyba też pracuje dla kościoła trochę. Był tu kiedyś na wernisażu, chyba trzy, czy cztery razy w takich odstępach. No i właśnie powiedział mi, że on organizuje teraz takie spotkanie dla dzieci. Pomyślałam sobie od razu o nim. Chwilę rozmawialiśmy ze sobą, mówiłam na „pan” do niego, bo w pierwszym momencie nie mogłam skojarzyć, kto to mógł być. [Pamiętam wielu swoich uczniów], ale nie wszystkich. No, a takie małżeństwo z Kurowa, oni ciągle są w kontakcie z nami. –

„Jak wy sobie dajecie radę?”. Ja mówię: „Nie martwcie się.” Jestem z nimi na „ty”, bo oni są [ode mnie] nie tak dużo [młodsi] - w plastycznej uczyłam ludzi, którzy byli starsi ode mnie. No i oni, [ci] z Kurowa mówią tak: „My mamy obowiązek wami się opiekować. Nie macie dzieci, to kto wami się opiekuje?” Ja mówię: „My sami nawzajem się opiekujemy”. Oni na Wigilię nas zapraszają i w ogóle tak wożą nas teraz, bo mąż już nie ma samochodu, mówią: „Przyjedziemy po was i jedziemy tutaj”.

Pokazać nam chcą różne zakątki ciekawe na Lubelszczyźnie. My się tam rewanżujemy, jak możemy, ale oni mówią: „Mamy obowiązek wami się opiekować.”

(2)

Dobrze zrobiłam, że przeniosłam się wtedy, jak mi zaproponowano [pracę] w plastycznej. W tej jedenastolatce potem, jak ją przerobiono na gimnazjum i liceum, tam nie było takiej więzi miedzy ludźmi. Też było normalnie, ale każdy tak dbał tylko o siebie. Nie było takiej więzi. Nie było takiej przyjaźni. A w plastycznej – odwrotnie.

Przecież jak wtedy ja zachorowałam, to od razu przyszła dyrekcja [szkoły plastycznej]. Przyszli i powiedzieli, że też będą się starać pomagać. Bo nauczyciele dostawali czasem taką pomoc, nawet pieniężną, jak było wiadomo, że ktoś tam, no nie ma takiego bogatego życia. A jak chorowano, to zawsze można było napisać podanie o jakieś małe wsparcie na leki, na inne rzeczy. Ja nigdy nie napisałam żadnego podania o pomoc, ale oni wiedzieli, jakie mam życie. Ojciec umarł wcześniej, potem mama z tą swoją chorobą. Ojciec też miał, po tych ich [przejściach]

po I wojnie światowej astmę sercową - tak to wtedy nazywano. Jak zachorowałam tak bardzo, to z tamtej szkoły [jedenastolatki] nikt nie przyszedł. A, jak już tak poważnie byłam chora, to na drugi dzień przyszła pani dyrektor [z plastyka], która była zastępcą i przyniosła mi tę zapomogę. Ja mówię, że nie, pani dyrektor, ja sobie dam radę. –

„To się pani należy.” I ciągle mnie odwiedzali, no i taka więź z uczniami jest do tej pory.

Data i miejsce nagrania 2017-01-27, Nałęczów

Rozmawiał/a Piotr Lasota

Transkrypcja Agnieszka Piasecka

Redakcja Agnieszka Piasecka

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

No i tam mieszkaliśmy, ojciec zaczął pracować w szkole, dostał nakaz pracy – to był już Związek Radziecki – i tam musiał uczyć ludzi pisać i czytać, bo połowa tych

No, bo jest taki tłok na farmację.” Ale powiedział tak: „Po miesiącu – studia zaczynają się od października – proszę się dowiadywać, ponieważ córka zdała, tak

A może pani powiedzieć?” - „Mogę.” Ja mówię tak: „Jak byłam w liceum, w Lublinie, w liceum pani Arciszowej, zapisałam się na listę, żeby mnie przyjęli do ZMP.” - ”No

Może [ze względu na to, że] ojciec pracował w tym wydziale nauczycielskim w Puławach, i to, że tutaj mieszkamy, to dostałam nakaz pracy do „jedenastolatki”, bo w

Nie wiem skąd rodzina mamy tam się znalazła, no, łatwo się domyśleć, że to było bardzo dawno, no i Polacy, którzy tam byli, to wiemy, jaką mieli przeszłość,

”Wiesz co, że ten jeden pan mi kogoś przypomina.” Ona mówi: „A, ty masz tyle dzieci, rodziców, młodzieży, to pewnie ktoś tam ci się przypomniał”.. A on

Trzeba było z nią rozmawiać, ona się popłakała, no i później też trzeba było jej wytłumaczyć wszystko, że tak nie wolno robić. Taka to

Okazało się, że to są dobrzy lekarze i zaczęła się taka wędrówka do Nałęczowa inwalidów i innych ludzi z chorobami różnymi.. I trzeba było