Mirosław Derecki (M.D.)
EKRAN I WIDZ: PRZYGODY JASKINIOWCÓW
Mitologia grecka przekazała światu piękną opowieść o szlachetnym Prometeuszu, który wykradł bogom ogień i przekazał go rodzajowi ludzkiemu żyjącemu dotąd w ciemności, chłodzie i niedostatku. Francuski reżyser, Jean Jacques Annaud przypomina, że cywilizacja wzięła początek w chwili, kiedy włochaty jaskiniowiec, bezmyślny troglodyta zdołał oswoić upadły na ziemię piorun, gdy zaczął go karmić suchym drewnem, aby zachować na zawsze przy sobie rozjaśniające mroki nocy światło i życiodajne ciepło…
Ogień dawał siłę, ogień stanowił ochronę przed drapieżnikami w czasach, kiedy jedyną bronią niedawnego neandertalczyka był kamień albo wyłamany w pobliżu jaskini kij. Ogień spadał od czasu do czasu z nieba w czasie burzy, i gdy się go posiadło, trzeba go było pilnie strzec i żywić, aby nie umarł. Kto miał ogień, ten miał władzę. Ogień był dobrem, które istoty z rodzącego się gatunku homo sapiens starały się sobie nawzajem odebrać. Takie jest też podstawowe założenie kanadyjsko - francuskiego filmu przygodowego „z życia jaskiniowców”, zatytułowanego „Walka o ogień”.
Kilkanaście lat temu oglądałem film o podobnej tematyce, nakręcony przez Amerykanów ze wschodzącą gwiazda Raquel Welch w głównej roli. Nazywał się „Milion lat przed naszą erą”: na ekranie widać było, jak wśród skał i pieczar biegali sobie przystojni jaskiniowcy, w powietrzu fruwały gęsto pterodaktyle, po ziemi sunęły ciężko kolosalne przedpotopowe jaszczury. Ale to wszystko było tylko tłem dla ślicznie rozebranej, paradującej w jakimś ledwie zauważalnym skrawku futra - a za to w pełnym makijażu - sex- bomby. Raquel Welch była atakowana przez groźnego niedźwiedzia, porywana w przestworza przez skrzydlatego gada, napastowana przez wstrętnego, krwiożerczego płaza jak trzypiętrowa kamienica, lecz ze wszystkich tych opresji wychodziła zwycięsko, coraz piękniejsza i jeszcze bardziej godna pożądania. Film ów nie przynosi, z pewnością, zaszczytu reżyserowi, ale dał sławę Raquel Welch: od tej pory zaczęła się jej światowa kariera.
Jean Jacques Annaud, przystępując do realizacji „Walki o ogień”, nie szukał gwiazd filmowych, ani nie starał się lansować przystojnych debiutantek. Postanowił bowiem zrobić
„przygodowy” film mieszczący się jednakowoż w gatunku dzieł ambitnych. Jego bohaterowie to brudni, kudłaci jaskiniowcy o na wpół jeszcze zwierzęcych reakcjach, osobniki, których
mózg pracuje bardzo powoli, a usta wydają z siebie skrzekliwy, niezrozumiały bełkot. Przez cały czas trwania filmu nie pada z ekranu ani jedno słowo, tylko te pomrukiwania, pochrapywania i krótkie ryki lub szczeknięcia, przy których pomocy porozumiewały się między sobą dwunogie stworzenia. Lecz jednocześnie u owych prymitywnych, pierwotnych ludzi rysują się już zalążki uczuć wyższych: przyjaźni, opiekuńczości, troski o wybranego osobnika płci odmiennej. Choć seks w tym filmie często dochodzący do głosu, nosi znamiona prymitywnej zwierzęcej kopulacji, to przecież i ta sfera doznań zaczyna się w miarę rozwoju akcji „cywilizować”, nabierać „wyrafinowania”. Niczego nam zresztą nie oszczędza reżyser:
ani krwawych walk z małpoludami atakującymi ludzkie jaskinie, ani scen ludożerstwa, ani krwawych starć ludzi z drapieżnikami. W „Walce o ogień” pierwotny człowiek poluje na zwierzęta, ale sam jest również zwierzyną łowną. Tym bardziej upośledzoną od innych mięsożernych istot, że nie posiadającą już kłów i pazurów, a nie dysponującą jeszcze dostatecznie dobrze wykształconymi środkami zastępczymi. Czyli - odpowiednią bronią.
W długiej wędrówce trzech członków jaskiniowej społeczności, którzy zostali wysiani w świat na poszukiwanie utraconego ognia, zdarzają się momenty niezwykle dramatyczne, ale także chwile pełne sytuacyjnego komizmu. I ten właśnie delikatny humor, jakim podbudowuje co pewien czas reżyser swój film, nadaje owej opowieści z życia troglodytów bardziej szeroki, humanistyczny wymiar. Podobnie jak swoistym „filozoficznym” akcentem
„Walki o ogień” jest wtopienie słabej ludzkiej jednostki w oszałamiający swym pięknem, dostojeństwem i bezmiarem milczący ziemski krajobraz. Ale to już także zasługa operatora, który swym wspaniałym zdjęciom, kręconym w Kanadzie, Szkocji i Kenii, potrafił nadać wzniosły, ponadczasowy charakter.
A wracając do mitologii, to w filmie Annauda rolę Prometeusza spełnia... kobieta.
Zakochana - na swój przedpotopowy sposób - kobieta z bardziej cywilizowanego plemienia, która wykradła tajemnicę krzesania ognia, aby złożyć ją w darze wybranemu przez siebie samcowi.
Co zresztą tłumaczyłoby znany od dawien dawna fakt, że dziewczęta z tzw.
„porządnych domów” mają dziwną inklinację do męskich prymitywów.
PS. „Walkę o ogień” obejrzeć warto. Niemniej, z podobnego typu „problematyką filmową” wolałbym osobiście nie mieć zbyt często do czynienia. Inna sprawa, że bezpieczniej oglądać zmagania troglodytów na ekranie, niż troglodytów współczesnych, działających wokół nas.
Pierwodruk: „Kamena”, 1983, nr 18, s. 15.