• Nie Znaleziono Wyników

Relacje-Interpretacje, 2012, nr 1 (25)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Relacje-Interpretacje, 2012, nr 1 (25)"

Copied!
44
0
0

Pełen tekst

(1)

n­ter­pre­ta­cje

Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Nr 1 (25) marzec 2012

Z Lucyną Kozień o teatrze Malarstwo Czesława Wieczorka Będziemy stolicą mody?

Kabarety, kabarety Rozmowy artystów plastyków Idzi Panic o warsztacie historyka

Relacje

ISSN 1895–8834

25

(2)

Rafał Bojdys: Botanik i jego przyjaciele, akryl, płótno

Józef Hołard: Frida K., plakat

(3)

Bielsko XXI – Mainstream

Galeria Środowisk Twórczych

(Bielskie Centrum Kultury)

21 lutego – 11 marca 2012

Adam Molenda: Statki kosmiczne, akryl, deska, płótno

Jerzy Fober: Królowa Saby,

(4)

Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej

Rok VII nr 1 (25) marzec 2012 Adres redakcji

ul. 1 Maja 8 43-300 Bielsko-Biała telefony

33-822-05-93 (centrala) 33-822-16-96 (redakcja) redakcja@rok.bielsko.pl www.rok.bielsko.pl Redakcja Małgorzata Słonka redaktor naczelna

Opracowanie graficzne, DTP Mirosław Baca

Wydawca

Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej

dyrektor Leszek Miłoszewski

Rada redakcyjna Ewa Bątkiewicz Lucyna Kozień Magdalena Legendź Janusz Legoń Leszek Miłoszewski Artur Pałyga Jan Picheta Maria Schejbal Agata Smalcerz Maria Trzeciak Urszula Witkowska Druk

Augustana, Bielsko-Biała Nakład 1000 egz.

(dofinansowany przez Urząd Miejski w Bielsku-Białej) Czasopismo bezpłatne ISSN 1895–8834

n­ter­pre­ta­cje Relacje

Okładka

25 numerów „Relacji–Interpretacji”

Agata Tomiczek-Wołonciej

­Wkładka

Bielsko XXI – Mainstream

Podróże Guliwera w Banialuce Dariusz Dudziak

Tadeusz Król: Formy tracone, akryl, płótno

Stanisław Markowski z cyklu Polska z nieba, fotografia

Teatr

1 O kompromisach nie ma mowy

Z Lucyną Kozień

rozmawiała Magdalena Legendź

Literatura

6 Bielsko-Biała – literackie spojrzenia

Marzena Lorenc

Nasze rozmowy

10 W archiwum i wśród ludzi

Z prof. Idzim Panicem

rozmawiali Małgorzata Słonka i Leszek Miłoszewski

21 Niepokorny

Z Czesławem Wieczorkiem rozmawiała Helena Dobranowicz

Kabaret

14 Panelem w kabaret

Maria Trzeciak

Moda

17 Moda jest rzeczą (po)ważną

Marzena Kocurek Tomasz Gruszczyk

33 Rozmaitości 36­ Rekomendacje Galeria/

Wkładka­

­ Czesław Wieczorek – Malarstwo

4

Bielsko-Biała. Ludzie i budowle 25 Jankowscy

Piotr Kenig

Dyskusja 29 Bielsko?

Tu jest dużo dobrze

Maria Trzeciak

Miłość, 1987

Show

Trendy Hair Fashion Tomasz Iskrzycki

(5)

1

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Magdalena Legendź: Dwie nominacje do Ikara, w 2002 i 2008 roku, a teraz od razu otrzymała Pani Ikara spe- cjalnego. Czy dlatego przy odbiorze statuetki mówiła Pani, że ta nagroda ma wielki ciężar?

Lucyna Kozień: Ikara specjalnego odbieram jako szcze- gólny honor i wyróżnienie mające swoją wagę. Najtrud- niej jest być docenianym we własnym środowisku – jesz- cze trudniej codziennie potwierdzać, że się na nagrodę zasługuje...

Jak godzi Pani te różne aktywności, za które doceniła Panią kapituła. Myślę zwłaszcza o funkcji dyrektora i krytyka – także redaktora kwartalnika „Teatr Lalek”.

Czy to przeszkadza, czy pomaga?

Dyrektorem jestem stosunkowo niedawno, niecałe dzie- sięć lat, pisaniem o teatrze zajmuję się od zawsze. To był początek mojego zawodowego zainteresowania sztuką teatru, w szczególności lalkarstwem właśnie. Jednym z moich pierwszych dziennikarskich zadań był Między- narodowy Festiwal Teatrów Lalek. W styczniu 1978 roku jednego dnia, podczas posiedzenia komitetu organiza- cyjnego festiwalu, poznałam trzech artystów lalkarzy, którzy w sposób istotny zaznaczyli się w moim życiu:

Jerzego Zitzmana, Aleksandra Łabińca i Jana Dormana.

Jakiś czas potem, kiedy już trochę o festiwalu i Bania- luce zdążyłam napisać, dyrektor Zitzman zapropono- wał mi stanowisko kierownika literackiego w Bania- luce. Odtąd regularnie zajmowałam się publicystyką teatralną, pisząc sporo do miejscowej i ogólnopolskiej prasy, nie tylko o Banialuce, ale też o sztuce teatru la- lek – w Polsce i za granicą. Szczególnie istotna była moja współpraca z „Teatrem Lalek”, pismem, którego od 2001 roku jestem redaktorem naczelnym. To fascy- nująca i przynosząca wiele satysfakcji praca, a dla mnie jako dyrektora teatru i festiwalu jest dodatkowo nieoce-

M a g d a l e n a L e g e n d ź

nie ma mowy

nionym źródłem rozległej wiedzy o wszystkim, co dzie- je się w polskim i światowym lalkarstwie.

Właśnie za ten dorobek została Pani w 2005 roku na- grodzona przez ASSITEJ, czyli Międzynarodowe Stowa- rzyszenie Teatrów dla Dzieci i Młodzieży, nagrodą „dla wybitnego krytyka teatru dla dzieci i młodzieży”.

Nagroda ASSITEJ dotyczyła ogólnie mojej teatralnej pu- blicystyki, ale z pewnością odnosiła się też do redagowa- nia „Teatru Lalek”. To pismo od wielu lat jest swoistym znakiem firmowym Polskiego Ośrodka Lalkarskiego UNIMA i ma za sobą nietuzinkową historię. Tradycją sięga okresu międzywojennego: założył je i przez wiele lat, z przerwą wojnną, redagował Jan Izydor Sztaudynger, a wśród moich poprzedników – redaktorów naczelnych były tak wybitne osobowości świata teatru, jak m.in.

Henryk Ryl, Jerzy Koenig czy Henryk Jurkowski. Dziś pismo ukazuje się w wersjach językowych polskiej i an- gielskiej, rozprowadzane jest także za granicą i budzi – nieskromnie powiem, że słusznie – uznanie i zazdrość naszych kolegów lalkarzy z innych krajów. W ubiegłym roku minister Bogdan Zdrojewski włączył „Teatr Lalek”

do nielicznej grupy pism objętych patronatem Minister- stwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Pochodzi Pani z Gorlic, miejsca niezbyt teatralnego, choć, z drugiej strony, ze ściany wschodniej pochodzili tacy twórcy współczesnego teatru, jak Grotowski czy Szajna. Skąd w takim miejscu Pani zainteresowanie teatrem?

Miejsce urodzenia chyba nie jest istotne dla później- szych wyborów życiowych czy zawodowych. Każdy ja- kieś miał... Dla mnie bardziej znacząca była wyniesio- na z domu, wręcz z genami, pasja czytania. Moja babcia, mama i ja sama byłyśmy wręcz uzależnione od czytania.

Do dziś nie wyobrażam sobie dnia bez książki. W szkole,

Rozmowa z Lucyną Kozień

Magdalena Legendź – teatrolog, stała recenzentka RI. Zajmuje się krytyką teatralną, publicystyką, redagowaniem czasopism i książek.

O kompromisach

(6)

2

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e jak każdy, brałam udział w recytacjach na akademiach...

i teraz mogę bez trudu cytować Majakowskiego, na przy- kład: Mróz trzaskający. / Zima – niczego. / A bluzy się lepią od potu. / W bluzach komuniści. Ładują drzewo. / Czas: popołudnie, sobota. Lub też: Kto tam znów rusza prawą? / Lewa! / Lewa! / Lewa!... Ale też na przykład mo- jego ukochanego Gałczyńskiego, Asnyka czy... Broniew- skiego. Mam też za sobą epizody teatralnych i tanecz- nych występów – nic specjalnego, ale mogłabym moim aktorom w razie potrzeby (choć nie daj Boże!) służyć za suf era przy Balladynie albo Dziadach i Weselu – gdy- byśmy je wystawili.

Dziady i Wesele w Banialuce! To by było coś. A pierw- sze zauroczenia profesjonalną sceną, przedstawienie, które zrobiło na Pani niezatarte wrażenie, to pewnie jakiś spektakl z Rzeszowa na gościnnych występach w rodzinnym mieście... czy coś innego?

Wszystko, co ważne – w kontekście teatru, ale i kultu- ry w ogóle – zdarzyło się w Krakowie, w drugiej poło- wie znaczących dla kultury lat siedemdziesiątych. To był czas wspaniałego rozkwitu teatru, przedstawień Stare- go Teatru, poszukiwań artystycznych grup studenckich, spektakli Tadeusza Kantora (wcale wówczas nie tak jak dziś cenionego), festiwalu piosenki studenckiej, filmo- wych „Konfrontacji”, wydarzenia o randze ogólnopol- skiej, na którym jako widzowie pojawiały się gwiazdy scen warszawskich (wtedy „Konfrontacje” odbywały się tylko w Krakowie), przeglądów teatru alternatywnego w Rotundzie, wystaw w Bunkrze Sztuki i licznych gale- riach – na przykład jeszcze szerzej nieznanego Zdzisła- wa Beksińskiego, a znajomego mojej koleżanki z Sano- ka (jego niezwykłe obrazy do dziś tkwią mi w pamięci).

My, studenci polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, mocno i faktycznie uczestniczyliśmy w życiu kultural- nym. Normą było oglądanie wszystkich premier teatral- nych, chodzenie na wernisaże, nocne seanse w maleńkim kinie w Pasażu Bielaka, specjalizującym się w prezen- tacji dokonań światowego kina. Te lata ukształtowały moje widzenie teatru i wrażliwość na sztukę, wyzna- czyły poziom odniesienia, do którego – niestety – cią- gle się odwołuję...

Które z tego bogactwa przedstawień – i ich reżyserów – wymieniłaby Pani jako te mające wpływ na Pani wrażliwość, rozwój jako człowieka teatru?

To przede wszystkim przedstawienia Starego Teatru:

Dziady i Wyzwolenie Konrada Swinarskiego, Biesy i Noc listopadowa Andrzeja Wajdy, Wiśniowy sad Jerzego Jarockiego, ale także Umarła klasa, a potem inne reali-

zacje Tadeusza Kantora. Z tamtych lat niezwykle wy- raźnie pamiętam bardzo wówczas odmienne i napraw- dę awangardowe przedstawienia krakowskich teatrów Pleonazmus i Stu, a także widzianych na przeglądach w Rotundzie innych polskich teatrów alternatywnych, na przykład Akademii Ruchu. Miałam wielkie szczęście w ciągu kilku lat oglądać spektakle i spotykać artystów, którzy dziś należą już do kanonu polskiego i światowego teatru. Dopiero potem, z wielką ciekawością, ale z inną emocjonalną temperaturą, odkrywałam dla siebie te- atr Szajny, Dejmka, Grotowskiego, także Hanuszkie- wicza. To było jednak już poza Krakowem, „na wyjeź- dzie”, a nie w „swoim” mieście, obdarzonym w dodatku tak niezwykłą atmosferą.

Zetknięcie się z teatrem lalek nastąpiło dopiero w Biel- sku-Białej?

Nie, najpierw była krakowska Groteska, do której tra- fiłam za namową mojej siostry, studentki Akademii Górniczo-Hutniczej. My, studenci polonistyki, do te- atru lalek nie chodziliśmy i – wstyd powiedzieć – nic o nim nie wiedzieliśmy. Nawet tego, że tam się wysta-

Archiwum Banialuki

(7)

3

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

wia przedstawienia dla dorosłych. Toteż Zwierzęta hra- biego Cagliostro Andrzeja Bursy i Wygnańcy Ewy Jana Sztaudyngera, oba w reżyserii Zofii Jaremowej i ze sce- nografią Kazimierza Mikulskiego, to był wstrząs, odkry- cie całkiem innego świata! Tak naprawdę zainteresowa- nie Banialuką czy raczej najpierw festiwalem lalkowym wzięło się z tej krakowskiej inspiracji.

Jak zatem tu, do Bielska-Białej, Pani trafiła?

Właściwie z przypadku i na skutek młodzieńczej bez- troski. W wakacje odwiedziłam wypoczywającą tu sio- strę i widziane po raz pierwszy miasto tak mi się spodo- bało, że postanowiłam w nim zamieszkać, rezygnując z wcześniej umówionej, podobno prestiżowej pracy i zda- jąc się na niepewne. Miasto i okolice naprawdę zrobi- ły na mnie wrażenie. Nikogo tu nie znałam, ani jednej osoby. Ale było stąd blisko do Krakowa, gdzie jeszcze studiowałam na podyplomowych studiach dziennikar- skich. No a potem, już szybko, doszłam do ulicy Mic- kiewicza i Banialuki.

Przez lata była Pani kierownikiem literackim. Miała Pani innego rodzaju, może mniejszą, odpowiedzialność,

ale czy mogła Pani w więk- szym stopniu realizować się twórczo?

Właśnie wtedy mogłam.

To były dla mnie najbardziej owocne – w sensie tworzenia – lata. Moja praca zawodowa polegała na pisaniu: o Bania- luce, o festiwalu, o artystach, o teatrze lalek. Dużo podró- żowałam z teatrem po świecie, to też była dodatkowa inspi- racja i źródło wiedzy o świa-

towej sztuce lalkarskiej. Moje teksty o teatrze w świecie i relacje z festiwali, na które wtedy rzadko kto miał spo- sobność jeździć, były przez redakcje chętnie publikowa- ne. Ta wiedza – na przykład o irańskim teatrze lalek, któ- rą nie bez trudności zdobywałam w tym zamkniętym kraju, przeprowadzając wywiady (między innymi z re- żyserką Marziye Borumand, dziś wielką postacią irań- skiej kultury) w obecności co najmniej trzech, uważnie słuchających pytań, a jeszcze bardziej odpowiedzi, osób

„towarzyszących” – była wtedy dla nas naprawdę uni- katowa. Dzisiaj w zasadzie każdy może pojechać w do- wolny zakątek świata i ma otwartą drogę do poznawania wszelkich tajników życia i kultury, ale wtedy od świa- ta dzieliła nas żelazna kurtyna i tylko nieliczni mogli ją przekraczać. Byłam – dzięki Banialuce – w tym wybra- nym gronie.

Z drugiej strony, kierownik literacki miał wtedy określo- ne powinności – ja w każdym razie takie miałam i pew- nie wynikało to z zaufania, jakim obdarzali mnie moi dyrektorzy. Należało do nich między innymi opraco- wywanie sztuk planowanych do realizacji scenicznych, czasem pisanie adaptacji bądź w razie potrzeby tekstów piosenek. Miałam też obowiązek – ale i wielką przyjem- ność – uczestniczyć w próbach, szczególnie analitycz- nych i końcowych, dzięki czemu bardzo dobrze, przez tyle lat, poznałam tajniki warsztatowe, brałam udział w wielu dyskusjach i sporach dotyczących koncepcji in- scenizacyjnych (wtedy takie się toczyły!), i w ogóle by- łam bardzo blisko artystycznej twórczości. A ponadto, z racji festiwalu, oglądałam bardzo wiele przedstawień teatrów lalkowych, z których potem rekomendowałam wybrane do udziału w nim. Miałam więc naprawdę do- brą orientację, którą starałam się na różne sposoby wy- korzystać, ku chwale Banialuki, ale i we własnym zawo- dowym interesie.

Książki z serii „Lalkarze”

Archiwum Banialuki

(8)

4

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Pani twórczość literacka: teksty sztuk, adaptacje

przedstawień i piosenki do spektakli, których Pani wiele napisała, nie jest właściwie znana. Co można by o niej powiedzieć, zwłaszcza o tym, z czego jest Pani najbardziej zadowolona?

Wtedy nie podpisywało się własnym nazwiskiem każ- dego opracowania i każdej linijki tekstu. Nie było mowy o wstawieniu swojego nazwiska do adaptacji Kopciuszka czy Śpiącej królewny. Wiele rzeczy robiło się anonimo- wo, „z urzędu” i, warto dodać, bez poczucia dyskomfortu z tego powodu. Także po to byli zatrudniani kierownicy literaccy. Z wystawionych w Banialuce sztuk chciałabym przywołać Opowieść o chłopcu i wietrze oraz Zbójnic- ką opowieść – obie w reżyserii Aleksandra Antończaka.

Szczególnie ta pierwsza okazała się wielkim sukcesem i pokazywana była w wielu krajach świata. Natomiast bar- dzo żałuję Królewny Banialuki zamówionej i ostatecznie niezrealizowanej przez Jerzego Zitzmana oraz adaptacji powieści Marty Tomaszewskiej Omijajcie wyspę Hula.

Piosenek było znacznie więcej, pisanych nie tylko dla Ba- nialuki, ale miały charakter służebny wobec tekstu sztuk i pewnie nie warto ich przywoływać. Może tylko anegdo- tycznie: Tadeusz Nalepa komponował muzykę do sztuki Czimi, bardzo mu się spodobały piosenki i chciał je wy- dać na płycie, co by było wówczas – w roku 1982 – ewe- nementem. W końcu coś poszło nie tak. A jednak byli- śmy o włos od wydania płyty!

Co zmieniło się w Pani podejściu do teatru jako insty- tucji i jako miejsca twórczego fermentu, gdy w 2003 roku została Pani dyrektorem Banialuki?

Nie zmieniłam swojego myślenia o tej dziedzinie sztuki, raczej otworzyła się przede mną możliwość realizowa- nia teatru, który uważam za cenny. Teatru pokazujące- go swój czas z jego problemami. Z szacunku dla widza – profesjonalnego. Teatru otwartego na dyskusję o waż- nych, nawet bolesnych sprawach. Podejmującego próbę interpretacji współczesnego świata – chętnie poprzez nową interpretację klasycznych tekstów, ale też takiego, który nie stroni od współczesnej dramaturgii. Teatru, gdzie równie ważna jak efekt końcowy jest droga – pro- ces twórczy, spotkanie artystów szukających i odkrywa- jących nowe możliwości scenicznej ekspresji i komuni- kowania się z widzem. Teatru uczciwego, wychodzącego naprzeciw publiczności – ale jej nie schlebiającego. Te- atru żywego i oddziałującego na emocje widza: bo w te- atrze tylko uczucia są prawdziwe.

Dyrektorzy artystyczni teatrów to najczęściej reżyse- rzy; czy inne, niereżyserskie, spojrzenie pomaga Pani, czy przeszkadza w pracy z artystami?

Daje mi wielką niezależność i możliwość tworzenia linii repertuarowej według własnych upodobań literackich, artystycznych i własnego wyobrażenia o sztuce teatru lalek. Zasadę mam taką: na początku myślenia o kolej- nym przedstawieniu jest problem, który mnie – i mam nadzieję widza – interesuje, potem szukanie odpowied- niej sztuki lub tekstu do scenicznego opracowania, a na- stępnie reżysera, najbardziej według mnie odpowiednie- go do podjęcia problemu. Prawie nigdy nie przyjmuję do realizacji sztuk proponowanych przez reżysera, aby uniknąć przypadkowości repertuaru. Często natomiast Królowa Śniegu

(9)

5

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Lucyna Kozień – dyrektor naczelna i artystyczna Teatru Lalek Banialuka, krytyk teatralny, redaktor naczelna pisma „Teatr Lalek”. Absolwentka polonistyki Uniwersytetu Jagielloń- skiego w Krakowie i Podyplomowego Studium Dziennikarskiego przy UJ. Od 1981 roku kierownik literacki Teatru Lalek Banialuka w Bielsku-Białej, od 2003 dyrektor Teatru i Mię- dzynarodowego Festiwalu Sztuki Lalkarskiej. Wiceprezydent Polskiego Ośrodka Lalkarskie- go UNIMA. Autorka sztuk i adaptacji teatralnych wystawianych w Banialuce, kilkunastu publikacji książkowych z zakresu teatru oraz licznych artykułów prasowych dotyczących teatru i sztuki dla dzieci. Autorka m.in. kilku monografii Banialuki i Międzynarodowego Fe- stiwalu Teatrów Lalek (obecnie Sztuki Lalkarskiej), 100 przedstawień polskiego teatru lalek (wspólnie z Markiem Waszkielem) i publikacji z serii „Lalkarze” (Jerzy Zitzman, Aleksander A. Łabiniec, Jan Dorman, Włodzimierz Dobromilski, Krzysztof Rau). Teksty publikowała m.in. na łamach „Animatora”, „Teatru Lalek”, „Beskidzkiego Informatora Kulturalnego”,

„Sceny”, „Sztuki dla Dziecka”, „Teatru”, „Opcji” „Wokół Teatru”.

Laureatka m.in.: Ogólnopolskiego Konkursu „Bliżej teatru” i „Sceny” (1988), Złotej Maski (1997), Nagrody Ministra Kultury (1998), Nagrody Polskiego Ośrodka ASSITEJ dla Krytyka Roku 2005, Nagrody Marszałka Województwa Śląskiego (2007), Srebrnego Medalu Zasłu- żony Kulturze – Gloria Artis (2007) oraz Ikara – Nagrody Prezydenta Miasta Bielska-Białej (2011).

zapraszam do współpracy reżyserów wyróżniających się indywidualnym postrzeganiem świata i teatru, których twórczość cenię. Wtedy wspólnie ustalamy temat, a na- stępnie – czasami po wielu dyskusjach – adresata i wy- bór sztuki. Takie działanie uważam za najbardziej cen- ne i twórcze, choć przyznaję, że nie zawsze wszystko toczy się tak gładko.

Jako dyrektor musi Pani zapewne wybierać między realiami codzienności a swoją wizją teatru. Czy czę- sto zawiera Pani kompromisy i jakie wiążą się z tym zagrożenia?

Bardzo się zdziwiłam, kiedy Jan Englert powiedział w jednym z wywiadów, że kompromis w teatrze jest rze- czą konieczną. Okazało się, że myślał o zarządzaniu i prowadzeniu zespołu: rzeczywiście, w tej materii szu- kanie konsensusu bywa niezbędne, a godzenie rozlicz- nych interesów trudne. Ale w sferze twórczości o kom- promisach nie może być mowy – raczej skłonna byłabym myśleć o radykalnych i trudnych decyzjach, polegających na przykład na odrzuceniu gotowych projektów niż po- prawianiu ich na siłę i dla zachowania dobrej atmosfery.

Sztuka rezygnacji w teatrze się nie sprawdza, lepiej doko- nać innych wyborów. Natomiast odrębną sprawą są za- grożenia: widzę dwa, realne i bardzo poważne. To pre- sja komercji i presja ekonomii.

Trzydzieści lat pracy artystycznej, a taki jubileusz świę- towała Pani w listopadzie ubiegłego roku, to kawał życia. Czy czuje się Pani osobą spełnioną zawodowo?

Jakie jeszcze ma Pani plany i marzenia?

Mam to wielkie szczęście, że praca w teatrze wiąże się dla mnie przede wszystkim z pasją, a nie z obowiązkiem.

Czego chcieć więcej?

Dziękuję za rozmowę, gratuluję i... życzę więcej.

Opowieść o chłopcu i wietrze,

Krawiec Pan Niteczka, Zbójnicka opowieść, Czimi

Archiwum Banialuki

(10)

6

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Szedłem o świcie ulicą ogrodów

– w białej zamieci wiśniowego śniegu;

okręty fabryk – przez daleką zieleń – do wysokiego gór przybiły brzegu2.

Autorem tych wersów jest Mieczysław Stanclik, którego życie i twórczość ściśle były powiązane z Biel- skiem-Białą. Opublikowany w 1981 roku niewielki tom zatytułowany Białe miasto. Wiersze beskidzkie można z powodzeniem potraktować jako przewodnik po ro- dzinnym mieście. Poeta oprowadza po nim czytelnika, prezentując najznamienitsze zabytki, a zarazem snuje głębokie refeksje nad dziejami tego miejsca3.

W zacytowanym wierszu Bielsko o świcie podmiot liryczny przemierza ulice podczas zimowego poranka, dzieląc się z czytelnikiem doznaniami związanymi z wi- dokiem budzącego się do życia miasta. Utwór składa się z zaledwie dwóch czterowersów, w których odnajduje- my metafory typowe dla poezji Mieczysława Stancli-

ka, mamy „okręty fabryk”, „łoskot maszyn”, a z drugiej strony „ulice ogrodów”, „wszędobylską zieleń” i „wyso- kie góry”. W tym wypadku autor pokazuje to, o czym pisze wielu historyków, mianowicie że: o bielskim regio- nie można mówić wielostronnie. Maszyny włókiennicze i szybowce, tkaniny i aparatura elektryczna, miejscowo- ści wypoczynkowe i turystyczne trasy – tworzą kolorowy urozmaicony obraz tego zakątka Polski4.

Mieczysław Stanclik ukazuje miasto, w którym łą- czą się ze sobą różne sfery: natura i cywilizacja, od- mienne kultury – choćby niemiecka i polska – oraz historia lokalna. Sfera natury przejawia się w górskim krajobrazie – Beskidów, a konkretnie Beskidu Śląskie- go, u którego podnóża leży Bielsko-Biała. Cywilizacja natomiast, owe „okręty fabryk” czy „łoskot maszyn” – to jest ten drugi obraz miasta, przemysłowego, dyna- micznie się rozwijającego. W wierszu Bielsko o świcie wschodzi nad nim słońce. Jeszcze uśpione, za chwilę

M a r z e n a L o r e n c

Bielsko-Biała – literackie

W połowie listopada odbyła się u stóp Beskidów interdyscyplinarna konfe- rencja naukowa, której tematem było „małe miasto”, postrzegane jako spe- cyficzna przestrzeń kulturowa. Jeden z referatów1, przygotowany przez stu- dentkę ATH, był próbą spojrzenia na obraz Bielska-Białej zawarty w poezji Mieczysława Stanclika, z przywołaniem również innych poetów. Przedsta- wiamy nieco skróconą wersję tego wystąpienia. (red)

Marzena Lorenc – studentka IV roku filologii polskiej Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej.

Należy do Koła Naukowego Polonistów.

spojrzenia

(11)

7

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

będzie tętnić życiem, gwarem fabryk i miejskich za- tłoczonych ulic.

Mieczysław Stanclik przywołuje także kontekst hi- storyczny w otwierającym tom wierszu Wstęp do miasta:

Wiązaliśmy, Miasto, koniec z końcem, związaliśmy się, niby brzeg z brzegiem.

Z tego miejsca rozpoczyna swoją podróż po kartach historii, odsyłając czytelnika do 2. połowy XIII wie- ku, kiedy to nad rzekę Białą dotarła fala osadników ślą- skich, do których dołączyli również koloniści niemieccy.

Przez stulecia Bielsko było ośrodkiem wielokulturowym i wielonarodowym, żyli tu obok siebie Polacy, Niemcy, a od XVII wieku również Żydzi. Ze względu na kulturę, intensywny rozwój oraz zamożność mieszkańców okre- ślano je mianem „małego Wiednia” i zaliczano „do naj- piękniejszych miast na zachodnich kresach Rzeczpo- spolitej”5. Z upływem czasu, aż po wydarzenia II wojny światowej i powojenne, ten nieco wyidealizowany przez poetę wizerunek ulega zmianie. Biała pojawiła się w XVI wieku i od początku należała do Polski. Choć nie podle- gała wpływom z zewnątrz, pozostawała w cieniu „wiel- komiejskiego” Bielska, od którego oddzielała ją jedynie rzeka. Proces zrastania się obu miast w jeden organizm miejski był długofalowy. Dzisiejsze Bielsko-Biała po- wstało oficjalnie 1 stycznia 1951 roku.

Dwa główne obrazy Bielska-Białej, jakie przedsta- wia Mieczysław Stanclik, to obraz naturalny i kulturo- wy. Motywy rozkwitającej przyrody dominują również w utworach innych poetów. Jednym z nich jest Stani- sław Gola, który opracował zbiór Strofy o Bielsku-Białej6. Zawarł tam również swój wiersz Widokówka z Bielska.

Nie znamy adresata lirycznego, może nim być zapew- ne każdy czytelnik, dowiadujemy się jednak o czasie, w którym owa widokówka powstaje. Są to wakacje, upalne lato, kiedy to do miasta ściągają turyści z róż- nych regionów:

Płyną wakacje

Zielona łódź Beskidu wypełniona dziećmi.

W prądzie sierpniowych lasów Ławice wiewiórek

(...)

Wakacje popłyną – rzecz prosta dalej – do września zatoki aż pęknie kasztan słońca i łódź Beskidu ozłoci.

Wystylizowany przez Golę krajobraz nie posiada znamion, które zdradzałyby czytelnikowi, że ma do czy- nienia z opisem miasta. Autor skupia się na elementach

otaczającej go przyrody, odwołuje się do górskich wido- ków, natomiast nie wspomina o przemyśle, fabrykach, jak czyni to Stanclik. W tym utworze do sfery natury nie wkracza cywilizacja, obecność ludzi zdaje się współ- grać z krajobrazem. Tym sposobem tworzy się sielanko- wy, idylliczny obraz miejsca nieskażonego cywilizacją.

W poezji Stanclika dostrzec można tendencję do łą- czenia sfery natury i cywilizacji w opisie beskidzkie- go miasta, zawsze bowiem znajdzie się aluzja do którejś z nich. Nie inaczej dzieje się w wierszu Widok z okna, w którym pojawia się bliżej nieokreślony widok na po- lanę, las, góry – ale z czyjego okna to widok? Podmiot li- ryczny zdaje się odpowiadać na to pytanie: „z mego okna – widok na góry”. Nie wiemy jednak, co to za góry, choć pewnie Beskidy, może Szyndzielnia. Z apostrofy skiero- wanej do biegającej po polanie zwierzyny wnioskować można, że poeta odczuwa tęsknotę za pięknem górskiej przyrody, a zarazem lęk – ale przed czym to obawa?

Ejże, sarno z podpalonej głowni, żyj spokojnie w swojej dzikiej stronie;

popatrz, komin Elektrociepłowni nad górami – jak latarnia – płonie.

Poeta-obserwator znajduje się w mieszkaniu gdzieś w zatłoczonym mieście, wśród codziennego zamę- tu, czuje się niejako uwięziony, a okno jego mieszka- nia jest wyjściem na „inny świat” z dala od miejskiego gwaru7. Okno Stanclika pozwala na kontemplację pięk- na przyrody zepchniętej, jak się zdaje, nieco na margi- nes; przyrody, w którą wkracza nieuchronnie postęp cy- wilizacyjny. Stąd komin elektrociepłowni płonie już nad górami, a podmiot liryczny nawołuje zwierzynę do po- zostania po tej „lepszej”, „dzikiej” stronie tak, jakby chciał powiedzieć, że cywilizacja odbiera istnieniu po- czucie bezpieczeństwa.

W całym tomie Białe miasto. Wiersze beskidzkie nie odnajdujemy krytycznego stosunku Mieczysława Stanclika do rodzinnego grodu. Przeciwnie, Bielsko- -Biała Stanclika to miasto jak ze snu, a w jednym z utwo- rów urasta ono nawet do rangi Rzeczpospolitej8. Staje się centrum południowej Polski, jeśli nie osobną krainą hi- storyczną, beskidzką. Poeta zachwyca się nie tylko kraj- obrazem górskim, lecz także „średniowiecznymi mura- mi”, nie może „nadziwić się” – jak to ujmuje – „pięknu zaklętemu w kamień”. Zachwyt powoduje, że wizeru- nek ten ulega sakralizacji, miasto staje się czymś wiel- kim, podniosłym, godnym uczczenia.

Tymczasem w tomie poezji opracowanym przez Stanisława Golę znajduje się wiersz Stanclika, który

Lech Helwig

(12)

8

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e ku zaskoczeniu czytelnika przełamuje afirmatywny cha-

rakter dotychczasowego wizerunku:

Niepiękneś zgoła, zapyziałe, duszne, wody zatruwasz,

lasom dymem smrodzisz –

więc sprawiedliwe jest chyba i słuszne, bym rzekł ci, (...)

Nie ma za co cię kochać...

Ów wiersz nosi tytuł Bielsko-Biała i opatrzony jest dopiskiem: Fraszka komplementarna. Poeta ujaw- nia ironiczny stosunek, widać wyraźnie, że toczy jakąś grę, wręcz narzeka, ale żartobliwie. Z jednej strony kry- tykuje miasto za to, że jest toksyczne i zatłoczone, z dru- giej zaś pisze:

(...) więc cię nie kocham za coś, lecz – pomimo.

A dalej:

niepiękneś – zgoda.

Ale ujdziesz w tłoku.

Odmienny wizerunek kreuje inny poeta, a mianowi- cie Juliusz Wątroba. W wierszu Moje miasto pokazuje Bielsko-Białą jako miejsce zatrute, skażone cywilizacją:

Na halach ulic stada samochodów

skubią jak trawę asfalt szkło i beton

W chodnik Piastowskiej wsiąkła moja młodość zanim zostałem stukniętym poetą.

Tu przestrzeń została zdominowana przez sfe- rę cywilizacji, samocho- dy, spaliny, które zatruwa- ją to, co jeszcze pozostało ze środowiska przyrodni- czego. W kolejnych wer- sach przeczytamy, że mia- sto „krwawi Białej raną”, raną rzeki zanieczyszczo- nej odpadami cywilizacyj- nymi, a podmiot liryczny

„we śnie widzi rzekę z czy- stą ikrą”. Rzec by można, że autor chce przekazać czytelnikowi swój obraz Bielska-Białej, na który

składają się asfalt, beton i szkło, nie ma już roślinności, dominuje to, co sztuczne. To dość radykalne spojrze- nie. Obserwujemy tu tendencję do wypierania natury przez człowieka, tendencję o charakterze futurystycz- nym, choć – jak zapowiada podmiot liryczny – „ku mia- stu pielgrzymują góry, by wesprzeć ludzi oddechem zie- lonym i przemyć oczy czystą krynicą”.

Jeszcze inne miasto ukazuje Kazimierz J. Węgrzyn.

W wierszu zatytułowanym Dyptyk o Bielsku zawarte są dwa obrazy – dzienny i nocny. Są one skrajnie odmien- ne, oddają różne emocje. Za dnia:

nie lubię miasta z jego kwaśnym dymem pazerną bieganiną od drzwi – do drzwi gdy w murach dusznych lęk mnie goni – zielona przestrzeń mi się śni.

Poeta za dnia czuje się przytłoczony gwarem mia- sta, jego rytmem, a właściwie pędem – bezsensownym, chaotycznym pędem ludzi, wręcz szalonym, takim, któ- ry nie ma końca. Można odnieść wrażenie, że doznaje uczucia zmęczenia, nie nadąża za dynamicznie zmienia- jącą się rzeczywistością. Zdaje się, że bezpieczniej czuł- by się na łonie natury, bowiem – jak przyznaje – „zielona przestrzeń mi się śni”. Przytłoczony tempem miejskiego życia człowiek poszukuje wytchnienia i spokoju, odnaj- duje je dopiero nocą:

idę w zaułek gdzie znajomy kamień może ze swego bólu mi się zwierzać.

Poeta doświadcza lęku, ale nie jest to lęk przed nie- znanym, lecz przed miejscem, które zdaje się dobrze znać. Choć w innym utworze z tomu pod redakcją Sta- nisława Goli, List do W.P. Bielska-Białej Mirosława Bo- chenka, wyczytamy:

Lecz dziś

mam już oczy szeroko otwarte bo ulice

porozbiegały się po okolicy i co rusz

nadziewam się na jakiś obcy wieżowiec.

Bielsko-Biała zdaje się być dynamiczne, a przez to nieustannie się zmieniające i rozrastające, dlatego Ka- zimierz J. Węgrzyn pisze: „boję się miasta – kłębowiska krzyku, pogoni ciągłej w labiryncie godzin”, co sugeru- je, że człowiek musi ciągle dopasowywać się do miej- skiego tempa życia.

Widok beskidzkiego miasta rodzi więc różne po- stawy – od zachwytu po skrajną krytykę bądź ironię.

We Wstępie do Strof o Bielsku-Białej Stanisław Gola tak

(13)

9

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

uzasadnia te skrajne oceny: Bo też dzisiejsze Bielsko-Bia- ła – to naprawdę niesforne dziecko Beskidów. Wyolbrzy- mione o nowe osiedla, utraciło urok enklawy spokoju, podgórskiej przystani dla turystów.

Ze stanowiskiem Goli można by polemizować... Biel- sko-Biała, jak każde miasto, nie mogło uniknąć postępu.

Pojawia się jednak pytanie, czy odbiera mu to urok? Gola nie przyjmuje tego z entuzjazmem9, natomiast Stanclik akceptuje, choć ciągle gdzieś na marginesie wypomina, że postęp zniszczył pewną wartościową część tego pięk- nego zakątka Polski. Ostatecznie przybiera jednak po- stawę zachwytu:

Wszystko tu moje: gazowe latarnie, wróbel na dachu, jemioła na drzewie...

Głos mój jak pożar ulice ogarnie,

złączony z głosem maszyn – w ich codziennym śpiewie (Miasto).

Głos poety utożsamia się z gwarem miasta, wtapia się w nie, ale nie ginie, lecz staje się jego integralną częścią.

Obrazy Bielska-Białej u Mieczysława Stanclika oraz innych przywołanych poetów są tak różnorodne jak sam region. Oddają w pełni istotę tego kameralnego miejsca.

1 Tytuł wystąpienia, które publikujemy, brzmiał: Obrazy Biel- ska w poezji Mieczysława Stanclika.

2 Mieczysław Stanclik, Bielsko o świcie, [w:] Białe miasto. Wier- sze beskidzkie, Bielsko-Biała 1981.

3 Niemalże wszystkie utwory z tomu Białe miasto traktują o wybranych wydarzeniach z historii Bielska-Białej (np. Po- żar w Kościele św. Mikołaja) bądź zabytkach (np. Rynek, Za- mek, Stare miasto).

4 Bielsko-Biała. Zarys rozwoju miasta i powiatu, oprac. H. Re- chowicz, Katowice 1971, s. 554. Choć autorzy wyraźnie za- znaczają również, że we współczesny krajobraz Bielska-Białej mocno wpisuje się kultura: W dzisiejszym wizerunku bielskiego regionu teatr i film, plastyka i muzyka, domy kultury i czytelnie rysują się wyraziście i są dostrzegalne w wielu aspektach.

5 Jerzy Polak, Przewodnik po Bielsku-Białej, Bielsko-Biała 1992, s. 11. Autor rozwija tę myśl we wstępie: Na ocenę taką skła dało się szereg czynników, takich jak wygląd estetyczny W obliczu postaw pod-

miotów lirycznych oka- zuje się jednak, że czło- wiek nawet w niewielkim mieście może poczuć się zagubiony, przytłoczo- ny. Twórczość ta udo- wadnia, że małe miasto jest w stanie stać się miej- scem, w którym czło- wiek czuje się tak samo bezradnie jak w metro- poliach, a zarazem swoj- sko jak w prawdziwym domu. Te dwie tendencje wciąż się ścierają w my- śli poetów – mieszkańców tego regionu i filozofii tego miejsca, tworząc rozma- ite wizerunki, jak trafnie ujmuje to Stanisław Gola:

Bielsko-Biała malowane słowem jawi się w obra- zach, które pełne są szcze- gółów nie tylko architekto-

nicznych, ale też i klimatyczno-psychologicznych, jakich nie odda najsprawniejszy aparat fotograficzny. Ta po- etycka fotografia współczesnych myśli i doznań jest siłą wierszy o Bielsku-Białej10.

(14)

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

10

miasta, oryginalne inwestycje publiczne, pracowitość i naj- wyższa w kraju stopa życiowa mieszkańców, wytworne skle- py czy specyficzna polsko-niemiecko-żydowska mozaika lud- nościowa (...). Te cechy (...) były wynikiem ich dość spokojnego historycznego rozwoju (s. 5).

6 Strofy o Bielsku-Białej, oprac. S. Gola, Bielsko-Biała 1989.

Zbiór wydany przez Towarzystwo Miłośników Ziemi Biel- sko-Bialskiej.

7 Warto przypomnieć, że topos okna funkcjonuje w kulturze jako element oddzielający dwie rzeczywistości: wewnętrz- ną (mieszkanie poety) oraz zewnętrzną (górski krajobraz za oknem).

8 Zob.: M. Stanclik, Rzeczpospolita Beskidzka, [w:] Strofy..., dz.cyt. W tomie tym zawarte są jedynie fragmenty utworu.

9 W dalszej części S. Gola z dozą ironii pisze: Ale tramwajom pozwoliliśmy wyginąć jak dinozaurom, i miasto ledwie oddycha w chmurach spalin. Nic więc dziwnego, że ton antyindustrialny pojawia się w wielu wierszach o Bielsku-Białej.

10 Strofy o..., dz.cyt., s. 5.

„Relacje–Interpretacje”: Już jako młody chłopak, po- wiedzmy w liceum, wiedział Pan, że pójdzie w kierunku naukowym i że to będzie właśnie historia?

Idzi Panic: W podstawówce mój nauczyciel chciał ze mnie zrobić inżyniera górnika. Ale ponieważ tatę kiedyś w kopalni zasypało, to ja górnikiem nie chciałem być.

A od taty przejąłem pasję do historii. Oprócz tego uczył mnie łaciny, myśmy na takim bardzo podstawowym po- ziomie rozmawiali sobie czasem po łacinie. To we mnie obudziło historyczne zainteresowania. Poza tym zawsze w czasie wakacji kupowaliśmy taki specjalny bilet auto- busowy i jeździliśmy przez tydzień, dwa lub trzy po Pol- sce. Po Kielecczyźnie, Pomorzu, Małopolsce czy Zie- lonogórskiem. Potem w liceum jeszcze się medycyną interesowałem. Medycyna albo historia – bo obie te dzie- dziny dotyczyły człowieka, i to mnie pasjonowało. Ojciec jeszcze jednego mnie nauczył – dużego zainteresowania przyrodą. Brał mnie do lasu. Do dzisiaj z żoną jesteśmy skumplowani ze zwierzętami na działce albo za oknem, sikorki czy kosy po barkach nam chodzą, dzwońce, ko- waliki to są koledzy.

Dlaczego zatem historia?

Kiedy myślałem o medycynie, zastanawiałem się, czy będę dobrym lekarzem, czy komuś nie zaszkodzę.

Miałem dylemat i w końcu zrezygnowałem. Ojciec był za historią – choć muszę powiedzieć, że rodzice mną nie kierowali. Mama może byłaby bardziej za medycyną.

Natomiast był też taki krótki czas, gdy się zastanawia- łem, czy nie podjąć studiów prawniczych. Moja nauczy- cielka, pani Gorzkowa, mówiła do mnie: jeżeli będziesz chciał robić to, co lubisz, to idź na historię; jeżeli bę- dziesz chciał robić to, co da ci pieniądze, idź na prawo.

A młody człowiek chce robić to, co lubi... więc posze- dłem na historię. Nie żałuję. Studiowałem potem przez pewien czas prawo, ale zrezygnowałem.

Międzynarodowa konferencja naukowa „Małe miasta”, Bielsko-Biała, 14–15 listopada 2011.

Organizatorzy: Katedra Literatury i Kultury Polskiej Wydziału Humanistyczno-Społecznego Akademii Techniczo-Humanistycznej oraz Instytut Teologiczny im. św. Jana Kantego w Biel- sku-Białej.

Mirosław Baca

(15)

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

11

A na historii zdecydował się Pan na średniowiecze.

Miałem z tym pewien problem, dlatego że mnie intereso- wała i starożytność, i średniowiecze. Już na I roku prof.

Andrzej Kunisz namówił mnie na seminarium ze sta- rożytności. Natomiast na II roku prof. Józef Szymański zabrał mnie na naukowy obóz średniowieczny i to za- interesowanie się pogłębiało. To prof. Kunisz skierował mnie w stronę studiowania języków antycznych, z my- ślą, że będę się zajmował tym, co mnie pasjonowało, czyli Wschodem około roku 1000 przed Chrystusem, czasami przełomu cywilizacyjnego. I pewnie miałbym problem, ale na III roku, kiedy decydowałem się na seminarium, prof. Kunisz chciał, żebym pisał pracę magisterską z Rzy-

M a ł g o r z a t a S ł o n k a L e s z e k M i ł o s z e w s k i

W archiwum i wśród ludzi

Rozmowa z prof. Idzim Panicem

27 października 2011 roku w Bibliotece Śląskiej wręczono ubiegłoroczne Nagrody im. Karola Miarki.

Wśród laureatów (obok Zofii Rozanow, prof. Stanisława Gajdy, Michała Józefa Lubiny i prof. Roberta Rauzińskiego) znalazł się prof. Idzi Panic – historyk z Uniwersytetu Śląskiego, zajmujący się w sposób szczególny historią południowej części województwa śląskiego, mieszkający w Cieszynie. Jest m.in. re- daktorem monografii Cieszyna i Śląska Cieszyńskiego. Za popularyzację historii Bielska-Białej w czte- rotomowej monografii (2010), której był redaktorem, został uhonorowany Ikarem – nagrodą prezy- denta miasta w dziedzinie kultury i sztuki.

mu, a ja tego nie chciałem. Zaś prof. Szymański zapro- ponował temat, który mi się bardzo podobał i u niego zostałem. Ale wielka estyma do Wschodu starożytnego mi została, więc na przykład uczyłem się języka akadyj- skiego, a na moim ostatnim wykładzie monograficznym z dziejów pisma między innymi zapoznawałem studen- tów z pismem klinowym.

W stronę historii nowożytnej Pana nie ciągnęło?

Z historii nowożytnej dużo wiem, choć orłem nie je- stem. Ciągnąc dalej odpowiedź na to pytanie, powiem, że przydała mi się ta wiedza przy monografii Bielska-Bia- łej. Albo kiedy nagle okazało się, że muszę napisać o go- spodarce Cieszyna w 2. połowie XIX wieku. Autor tego

Leszek Miłoszewski – dyrektor,

Małgorzata Słonka – jego podwładna w Regionalnym Ośrodku Kultury. Na łamach RI role się odwracają – ona jest naczelną, a on pisze dla niej.

Paweł Sowa

(„W Bielsku-Białej. Magazyn Samorządowy”)

(16)

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

12

materiału na skutek życio- wych okoliczności się wy- cofał, a ja jako redaktor odpowiedzialny za całość musiałem ten brak uzu- pełnić. W tego typu pracy nie da się czegoś pominąć, chronologia i układ tema- tyczny muszą być zacho- wane. Nie zawsze też uda- je się szybko kogoś znaleźć na zastępstwo, bo przy tej tematyce trzeba umieć czy- tać bardzo specyficzne ga- tunki dokumentów, dużo źródeł zbadać, w różne sprawy wejść, dokopać się niejako, i wymaga to sporo czasu. Przy Bielsku przykła- dem może być chociażby słynna sprawa spalenia miasta w latach 80. XVII wieku, co opisał Kuhn. Był przekona- ny, że tak się stało, jak pisał, tymczasem to jest po prostu nieprawda. Może nie do wszystkich źródeł dotarł, oparł się głównie na Komonieckim – to wszystko w książce wy- jaśniam. Zachowałem oczywiście dużą ostrożność, oma- wiając swoje badania.

Można z tego wnioskować, że praca historyka polega na odkrywaniu prawdy: jak to rzeczywiście było. I ro- zumiem, że w wypadku czasów bardzo odległych po- szukiwanie prawdy odbywa się w archiwach, korzysta się z materiałów zastanych.

Tak się szczęśliwie składa, że od XVIII wieku, a zwłasz- cza w XIX, wydawano drukiem materiały źródłowe.

Współcześnie coś takiego dla Bielska-Białej zrobiliśmy z doktorem Jerzym Polakiem, wydając kroniki jezu- itów z Białej. Oryginalna kronika jest jedna, gdyby ją nie daj Boże myszy zjadły, to nic nie zostanie, a wyda- nie takiego źródła je ocala. Tylko ktoś to musi najpierw odczytać z oryginału pisanego tak zwanym gotykiem i z tym bywa największy problem. Języka można się na- uczyć i (na przykład) germanista przetłumaczy potem treść, ale zacząć trzeba od odczytania. To bardzo waż- na i rzadka umiejętność.

Potem przychodzi czas na analizę.

Do tego zmierzam. Część tych źródeł jest wielotomo- wa, liczą nawet setki tomów. Sporo już zostało wydane, więc można je studiować w bibliotece. Potem jest już etap analizy, etap odtwarzania historii, dociekania prawdy, na ile się da.

Tu czasem trzeba z pewnością wchodzić w polemiki, bo na przykład ktoś się pomylił.

Poza tym czasem historia, jak większość nauk nieści- słych, jest w pewien sposób zależna od spojrzenia czło- wieka – tak jak dla Kuhna wspominany najazd na Biel- sko w XVII wieku nie był straszny, dla kogoś innego będzie katastrofą. Dla jednego bitwa warszawska bę- dzie radością, żeśmy wygrali; kto inny powie: szko- da, że tak się stało. W kwestii przebiegu wydarzeń po- winna być czysta nauka, na etapie odtworzenia, jak coś wyglądało, bez emocji. Wtedy jest szansa, że się czegoś nie pominie. Natomiast potem dochodzi interpretacja.

I tak na przykład dla jednych faszyzm będzie prawico- wym wynaturzeniem, dla innych tylko wynaturzeniem, a jeszcze dla innych lewicowym wynaturzeniem (skoro NSDAP w swojej nazwie miała człon – socjalistyczna) – to już będzie kwestia interpretacji. Dla mnie Napoleon – oprócz tego, że jest genialnym wodzem, że zrobił wiele dla Polski (choć nie wszystko, co można było) – jest wy- bitnym rzeźnikiem; dla innych złoczyńcą, jeszcze dla in- nych w każdym względzie geniuszem...

Wróćmy do tworzenia Pańskiego warsztatu historyka.

Po studiach przyszedł czas doskonalenia badawczych umiejętności. Na ile istotna była praca w Bibliotece Śląskiej Oddziale* w Cieszynie?

Pracowałem w Dziale Zabytkowym. Czytałem i opraco- wywałem stare dokumenty z wielojęzycznych zasobów starodruków, inkunabułów i rękopisów XVIII-wiecz- nej kolekcji księdza Leopolda Jana Szersznika. Najstar- sze pochodzą z XIV wieku. To mi się oczywiście póź- niej przydało.

Rozumiem, że bardzo przydatne były też języki.

Wspominał Pan o łacinie, później niemieckim – iloma językami Pan włada?

Swobodnie tłumaczę, dziś już słabiej mówię w angiel- skim, francuskim, niemieckim, włoskim, rosyjskim i cze- skim (w Czechach prowadziłem wykłady na uniwersyte- cie w Ostrawie). Oczywiście posługuję się także łaciną, która jest u mnie językiem czynnym. Poza tym są języ- ki bierne. Węgierski (tylko tłumaczę, nie umiem mówić) był mi potrzebny do doktoratu, z tego powodu musiałem się go nauczyć tak, by móc tłumaczyć teksty i nigdy tej biernej znajomości, niestety, nie przekształciłem w czyn- ną. Podobnie z rumuńskim, akadyjskim, greką. Bier- nie znam też starosłowiański jeszcze z czasów studiów czy bułgarski. Ale to „wina” mojej żony – kiedy w so- boty i niedziele, a także nocami była na dyżurze w szpi- talu, musiałem coś robić, żeby się w domu nie nudzić...

* Dziś Książnica Cieszyńska.

Profesor Idzi Panic z Monografią Bielska-Białej, za którą odebrał Ikara (fotografia na str. poprzedniej) Paweł Sowa

(17)

13

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Jakie są najważniejsze kierunki Pana naukowych za- interesowań?

W swoich badaniach szedłem dotąd trzema wąskimi ścieżkami. Jedna to było wczesne średniowiecze po- wszechne na terenie kręgu naddunajskiego, od południo- wych terenów polskich – wtedy jeszcze słowiańskich – po mniej więcej Adriatyk, czyli tereny przemieszczania się Słowian. Na razie zaowocowało to trzema książka- mi, dotyczącymi: początków Węgier, ostatnich lat Wiel- kich Moraw i nazwy „Niemcy” w języku Słowian zachod- nich. W tym ostatnim przypadku wyjaśniam, że moim zdaniem Słowianie nie dali Niemcom pogardliwej na- zwy od słowa „niemi” i bełkotliwej mowy – jak tłumaczą słowniki – ale z tego powodu, że kiedy się z nimi zetknę- li, ten kraj nie miał nazwy, ta nazwa była więc „niema”.

Drugi zakres to południe Górnego Śląska: Skoczów, Gór- ki Wielkie, Cieszyn i cały Śląsk Cieszyński, Żory, Rybnik, Bielsko-Biała, Racibórz. Efektem są liczne opracowania naukowe dotyczące tych miejscowości oraz monografie Bielska-Białej, Cieszyna i Śląska Cieszyńskiego. A trze- ci obszar zainteresowań to XIII-wieczny okres rozbicia dzielnicowego. Często zakres tych prac wykracza poza nasz region i obejmuje nawet całą Europę Środkową.

Monografia jest sumą wiedzy. Kiedy się ukazuje, to sy- gnał, że wiedza na temat historii danej miejscowości jest uporządkowana. Jeśli brak monografii, historycy mają pole do popisu. Z Pana rozeznania na temat histo- rii południowej części Górnego Śląska wynika, że jesz- cze jest dużo białych plam, spraw do przebadania?

Jeśli chodzi o średniowiecze, to niewiele. Tu ogranicze- niem jest ilość źródeł, a ona jest niewielka. Natomiast je- śli chodzi o czasy nowożytne, to dopiero początek prac naukowych. W zasadzie poza Cieszynem, Bielskiem-Bia- łą, Żorami, Tychami i Bytomiem wszystkie pozostałe miejscowości czekają na kompleksowe opracowania hi- storyczne. Na przykład Racibórz nie ma wyczerpującej monografii, Katowice, o ile wiem, prowadzą w tym za- kresie zaawansowane prace.

Czy z wydanych monografii jest Pan zadowolony?

To przecież tak wielka praca, że nie da się do końca ogarnąć wszystkiego, uniknąć pewnych nieścisłości.

Ja bym powiedział o tych trzech monografiach (Cieszyn, Bielsko-Biała, Śląsk Cieszyński), że jest w nich zawarta tożsamość tych miejsc. W przypadku każdej z nich mia- łem do czynienia z ludźmi, którym zależało na tej pracy i którzy mnie bardzo wspierali.

Praca historyka to w zasadzie działalność stricte naukowa, trzeba dotrzeć do źródeł i drobiazgowo,

sumiennie, często samotnie pracować. Ale w Pana przypadku jest też jej druga strona – tłumy młodych ludzi, studentów. Uczył Pan także w szkole.

Kiedy uczyłem w liceum i byłem wychowawcą, to w la- tach 1983–1987 byłem na 23 różnych wycieczkach z mło- dzieżą, nawet w czasie wakacji. Żona na dyżur, a ja i mło- dzież do pociągu. Trzeba umieć zachować równowagę pomiędzy pracą naukową, archiwalną a kontaktem z ludźmi. A ja lubię ludzi.

Prof. dr hab. Idzi Panic – historyk, wykładowca, pracownik naukowy Uniwersytetu Śląskiego. Urodził się w 1952 roku w Wodzisławiu Śląskim. Studia historyczne na Uniwersyte- cie Śląskim ukończył z wyróżnieniem (1976). Doktorat na UŚ (1980), habilitacja na Uniwersytecie Wrocławskim (1992).

Od 1995 roku profesor zwyczajny. W latach 1976–1981 pra- cownik obecnej Książnicy Cieszyńskiej, 1981–1987 nauczy- ciel łaciny w liceach. Od 1983 roku adiunkt na cieszyńskim Wydziale Pedagogicznym UŚ. Przez dwie kadencje dyrektor Instytutu Historii, w latach 2002–2008 wicedyrektor ds. na- ukowych tegoż Instytutu, zaś od 1998 roku kierownik Za- kładu Historii Średniowiecznej Uniwersytetu Śląskiego. Pro- wadził wykłady zagraniczne, m.in. na Uniwersytecie Śląskim w Ostrawie (1996–2000). Jest członkiem Polskiego Towa- rzystwa Historycznego, w latach 1989–1995 oraz od 2006 prezesem Oddziału PTH w Cieszynie. Łącznie opublikował 16 monografii autorskich, 10 tomów dokumentów łacińskich, niemieckich i czeskich ze średniowiecza i czasów nowożyt- nych (w tym dwa z równoległym tłumaczeniem z języka ła- cińskiego), ponad 120 artykułów naukowych oraz ponad 40 publikacji jako redaktor naukowy.

(18)

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

14

Teoretycy i praktycy kabaretu spotkali się z młodzie- żą bielskich szkół (głównie Plastyka) w sali senatu ATH.

Najpierw młodzi zostali uraczeni krótkim wykładem na temat historii i typologii kabaretu polskiego.

Zielony Balonik powstał w Krakowie w roku 1905.

W Warszawie wtedy była rewolucja... – zaczął profesor Tomasz Stępień, po czym z wdziękiem przebiegł przez gatunki, formy ekspresji, sposoby oddziaływania na pu- bliczność stosowane w Qui pro Quo, Piwnicy pod Bara- nami, Kabarecie Starszych Panów i innych przybytkach sztuki kabaretowej. Było bardzo różnie – od schodów i piór przez wyrafinowane wygłupy literackie, uporząd- kowane następstwo piosenek, skeczy i wejść konferan- sjera aż po teatr, a wreszcie obecność w radiu, telewizji i Internecie. Co w tej różnorodności jest wspólnego? Ka- baret zawsze żywi się życiem polityczno-społeczno-oby- czajowym swoich czasów, a produkuje ŚMIECH.

– Pamiętajcie: praca licencjacka to 50 stron, ma- gisterska 100, doktorska 200. Jeden żyjący twórca ka- baretowy na doktorat nie wystarczy, ale na licencjat i owszem – wabił młodzież prowadzący spotkanie dok- tor Robert Pysz.

Po wykładzie grupa praktyków – Władysław Siko- ra (kiedyś legendarny kabaret Potem, teraz Adin), Ro- bert Korólczyk (Kabaret Młodych Panów), Piotr Skucha (Długi) oraz Izabela Mikut (zrobiła doktorat z Jeremie- go Przybory) – tłumaczyła młodzieży, dlaczego kabaret niekoniecznie musi być polityczny. Wrażenie, że musi, wywołał niechcący Robert Pysz, zadając kabareciarzom pytanie o POCZUCIE MISJI. Pytanie o tyle uzasadnione,

M a r i a T r z e c i a k

To był marketingowy pomysł organizatorów dziesiątego przeglądu kabaretowego „Fermen- ty” – zrobić ferment jeszcze większy i przygoto- wać zaczyn pod pokolenie przyszłych kabarecia- rzy oraz kabaretologów. Pierwsi robiliby kabaret, drudzy – pobierali stosowne nauki na polonistyce Akademii Techniczno-Humanistycznej i tym sa- mym coraz mocniej zaznaczali Bielsko-Białą na ka- baretowej mapie Polski.

[Prof. Tomasz Stępień: Ka- baret jest sztuką dla tu i te- raz. Nie można go robić dla późnych wnuków.]

Panelem

że Sikora i Skucha zaczynali w przedostatniej dekadzie PRL-u, kiedy tryumfy święcił bardzo polityczny kaba- ret, np. Egida Jana Pietrzaka czy Tey Zenona Laskowi- ka. Odpowiedzi raczej przekraczały możliwości zrozu- mienia współczesnych nastolatków.

Piotr Skucha: Wtedy wszystko było polityczne, nawet bajki. Wszyscy wiedzieli, kto jest Czerwonym Kaptur- kiem, a kto wilkiem. Cokolwiek się zdarzyło, ludziom się kojarzyło. Wystarczyło wychwycić śmieszności codzien- nego życia. Kabaret był ersatzem opozycji politycznej, bo

Maria Trzeciak – niebanalna w swoich spostrzeżeniach dziennikar-

ka, publicystka, redaktorka

„Pełnej Kultury!”

i „W Bielsku-Białej. Maga- zynu Samorządowego”, a także specjalistka DTP.

(19)

15

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

no mówić. Jak się użyło innego słowa, puszczali. To była taka dziwna gra – kto kogo przechytrzy.

Sikora: U nas była wesoła pani cenzorka, nie za- wsze trzeźwa.

– Tu jest mapa kabaretów z całej Polski, które w cią- gu 10 lat odwiedziły „Fermenty” – usiłował zmienić temat Robert Pysz. – Przeglądów i festiwali kabareto- wych jest wiele. Które są przepustką do sukcesów i śro- dowiska?

Robert Korólczyk: „Mulatka”, „Lidzbarskie Biesia- dy”, „PAKA”, „Debeściak”, „Ryjek”... „Fermenty” też.

Ale nie chodzi o nagrody, tylko o to, co się z takiego fe- stiwalu wywiezie, nawet przegrywając. Ważny jest ten, na którym poczułeś, że idziesz w dobrym kierunku.

Sikora: Kabareciarze rozmawiają o programach, o skeczach – nie o przeglądach. Nagroda „PAKI” ma znaczenie, kiedy pokazujesz CV dyrektorowi ośrodka kultury, w którym chcesz wystąpić. Pod warunkiem, że dyrektor wie, co to jest „PAKA”.

Ten wątek dyskusji podsumowano wnioskiem, że aby gdzieś powstał kabaret – a jeszcze lepiej ruch, środowi- sko, zagłębie (jak to słynne zielonogórskie) – potrzebny jest jakiś zapalnik, zaczyn, ferment. To może być osoba, grupa osób, ale nieźle działa też przegląd.

Skucha: Wiecie, jak zaczynali w Rybniku? Był tam jeden człowiek, który znał Władka Sikorę!

O stosunkowo nowych dla kabaretu środowiskach, czyli o reklamie telewizyjnej i Internecie, miała coś do powiedzenia także przysłuchująca się panelowi mło- dzież. Pozytywnie, choć z widocznym dystansem oceniła nie było swobody wypowiedzi. Zresztą dzisiaj jest po-

dobnie, ale ludzi to jakby mniej obchodzi...

Władysław Sikora: Oni uchodzili za bohaterów na- rodowych, bo dopieprzali władzy. Jak mieli kiepski pro- gram, to mówili, że im cenzura wycięła najlepsze nu- mery. Naszą misją było, żeby było śmiesznie, a nie żeby walczyć z czerwonymi, którzy byli nielubiani i dokucza- li opozycjonistom. Mnie nie dokuczali.

Skucha: Cenzorzy to z reguły byli inteligentni ludzie.

Mieli taką książkę z przykładami, o czym i jak nie wol-

w kabaret

Adam Ruśniak,

pomysłodawca i szef prze- glądu, honoruje zasłużonych dla „Fermentów”

(w tym akurat wypadku to Piotr Skucha)

Paweł Sowa

Panel dyskusyjny Lucjusz Cykarski

(20)

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

16

przypadki kabaretów Mumio (reklama) i Limo (Inter- net). O nachalnej obecności w telewizji wyraziła opinię:

„mało śmieszne”.

– Bo kabaret trzeba oglądać na żywo! – zdenerwo- wał się Korólczyk.

Na żądanie profesora Stępnia kabareciarze spróbo- wali zachęcić młodzież do robienia kabaretu opowieścią o tym, jak zaczynali...

Korólczyk: Tego nie trzeba robić na studiach, ja żad- nych nie skończyłem. Myśmy się spotykali w klubie.

Skucha: Chcieliśmy w liceum założyć zespół roc- kowy. Wymyśliliśmy, że na sprzęt zbierzemy, robiąc w szkole dyskoteki. Dyrekcja się zgodziła pod warun- kiem, że będzie też część artystyczna.

I stąd kabaret.

„Fermenty”

Obrosły legendą ogólnopolski przegląd młodych kabaretów po raz pierwszy odbył się jesienią 1999 roku w Starym Bielsku, w stołówce Szkoły Podstawowej nr 31. Nazywał się wtedy Starobielskie Spotkania Ka- baretowe i był dziełem grupy absolwentów Mechani- ka, którzy w czasach szkolnych – a potem studenckich – lubili się powygłupiać na scenie. Ta grupa i jej przyja- ciele to Krzysztof Kwaśny, Robert Pysz, Adam Ruśniak, Andrzej i Roman Sikorowie, a także Tomasz Wasilew- ski, Piotr „Pepe” Szczutowski, Agata i Andrzej Ruśnia- kowie, Dominika Grzbiela, Basia Tymczyszyn, Marta Bruczyńska i bardzo wielu innych. Od początku plano- wali, że impreza będzie cykliczna, ale nie obyło się bez kilkuletniej przerwy. Z czasem zmieniła się nazwa fe- stiwalu („Fermentami” nazwali go Łowcy.B), spotężniał jego rozmach, rozgłos i kaliber pojawiających się na de- ser gwiazd. W 2011 roku przegląd konkursowy i gala odbywały się w klubie Klimat, a jubileuszowa uroczy- stość z nagrodami dla zasłużonych, tortem i kabaretem Hrabi – w Bielskim Centrum Kultury. Wolnych miejsc praktycznie nie było.

Pierwszy festiwal trwał jedno popołudnie, następne już trzy dni. Głównym punktem programu jest zawsze przegląd konkursowy młodych grup, które ocenia pro- fesjonalne jury. Kiedyś najlepsi dostawali pudło krówek, dziś walczą już o solidną nagrodę pieniężną. Magnesem dla publiczności są występy gwiazd – ostatnio były to ka- barety: Hrabi, Szarpanina, Limo i Ani Mru Mru. Zwy- cięzca konkursu występuje ostatniego wieczoru podczas gali wraz z gwiazdami. Powagi imprezie dodają pane- le dyskusyjne, organizowane w Akademii Techniczno- Humanistycznej, oraz nagrody dla dobroczyńców prze- glądu – Złote Fermenty (otrzymało je już 16 osób).

„Fermenty” 2009 Archiwum

Dzielenie jubileuszowego tortu Paweł Sowa („W Bielsku-Białej. Magazyn Samorządowy”)

X Jubileuszowe Spotkania Kabaretowe „Fermenty”, 4–6 listo- pada 2011. Organizator: Miejski Dom Kultury w Bielsku-Bia- łej – Starobielski Ośrodek Edukacji Kulturalnej

(21)

17

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

M a r z e n a K o c u r e k T o m a s z G r u s z c z y k

jest rzeczą (po)ważną

Kiedy rozmawialiśmy o tekście na temat organi- zowanego w Bielsku-Białej po raz pierwszy fe- stiwalu mody – festiwalu, który ma spore szan- se, by zagościć tu na stałe – padło pytanie: „Ale co to ma wspólnego z kulturą?”. Odpowiedź na nie wydawała się oczywista, tak oczywista, że w pierwszej chwili nie było wiadomo, co od- powiedzieć. „Wszystko, wszak moda JEST częścią kultury” – skonstatowaliśmy po chwili. Ale uzasad- nienie owego poglądu to już zadanie, do którego należy podejść z całą powagą.

Powaga jest niezbędna, ponieważ modzie poświę- cane są konferencje naukowe na uniwersytetach, przez jej pryzmat analizuje się dzieła literackie i filmowe, ba!

moda rządzi się własną filozofią, tworzy własną teorię.

Wkroczyła już do galerii i muzeów – choć na dobrą spra- wę w tych ostatnich była zawsze. Ale dopiero od niedaw- na galerie sztuki współczesnej, jak nowojorskie MoMA, organizują ekspozycje najsłynniejszych dzieł uznanych projektantów. Tak stało się w przypadku wystawy Ale- xander McQueen: savage beauty poświęconej twórczo- ści zmarłego tragicznie w 2010 roku projektanta. Ar- gumentów mogłaby także dostarczyć Semiotyka mody Rolanda Barthes’a, rozprawa na temat mody jako syste- mu znaków. Albo Pasaże Waltera Benjamina – jego opus

M o d a

Przygotowania do pokazu Olgi Kardash

Tomasz Iskrzycki

(22)

18

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e magnum, dzieło utkane z cytatów i komentarzy na temat

najważniejszych zjawisk XIX wieku i rodzącej się nowo- czesności – w których, co znaczące, jeden z rozdziałów został poświęcony właśnie temu zagadnieniu. Moda była częścią procesu emancypacji kobiet – uwolnienie z fisz- bin i gorsetów oraz zdobycie bastionu męskości, spodni, pozwoliło im na zajmowanie się tym, czym wcześniej zajmowali się wyłącznie mężczyźni. Odzwierciedla ona także procesy społeczne – kolorowa, kiczowata i przery- sowana w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku była wyrazem optymizmu bogacącego się społeczeństwa. Mi- nimalizm lat dziewięćdziesiątych, ich zgrzebność i sza- rość, to zaś świadectwo niepokoju i kaca moralnego, jaki stał się udziałem zachodniego społeczeństwa po szalonej dekadzie hedonizmu. Ale nie tylko – moda potrafi tak- że antycypować przyszłość, o czym pisał Walter Benja- min we wspomnianych Pasażach: Mimo to moda, wsku- tek niezrównanego kobiecego węchu dla tego, co szykuje przyszłość, pozostaje z rzeczami przyszłymi w kontakcie o wiele mocniejszym i ściślejszym. Każdy kolejny sezon w swych najnowszych kreacjach niesie jakiś ukryty sy- gnał tego, co nadciąga. Ten, kto by takie sygnały potrafił odczytywać, miałby już z góry wiedzę nie tylko o nowych prądach w sztuce, ale także o nowych kodeksach praw, o wojnach i rewolucjach.

O tym, że moda jest rzeczą (po)ważną, świadczy- ły również tłumy ludzi szturmujących wejście do Mu- zeum Techniki i Włókiennictwa przed galą otwarcia i zamknięcia festiwalu Neo Fashion Jamboree. Ludzi uzbrojonych w wejściów- ki i zdeterminowanych, by zasiąść na szczelnie wy- pełnionej widowni. Nie- koniecznie natomiast były to osoby zainteresowa- ne modą na tyle, by odbi- ło się to w ich wyglądzie.

Czasem było wręcz od- wrotnie. Większość jed- nak dawała swojemu zain- teresowaniu wyraz, dzięki czemu w okolicach Pocz- ty Polskiej oraz na placu Żwirki i Wigury zaroiło się od postaci, które za- zwyczaj możemy oglądać jedynie na ulicach Londy- nu, Nowego Jorku czy Pa-

ryża, natomiast niekoniecznie już Warszawy czy Krako- wa, o Bielsku-Białej nie wspominając. Fotorelacja, którą zamieścił na swoim blogu Yvan Rodic alias Face Hunter – jeden z najsłynniejszych fotografów street fashion i gość festiwalu – wyraźnie pokazuje ową nieprzystawalność barwnych ptaków, najczęściej płci żeńskiej, i szarych, odrapanych kamienic, pełniących funkcję tła. Można się oburzać, że tła bywają i w Bielsku-Białej znacznie lep- sze, ale Yvan Rodic nie jest artystą, który „cykałby fot- ki” na tle fontanny pod teatrem czy na schodach prowa- dzących na plac Bolesława Chrobrego. Jest szaro, będzie więc szaro – Face Hunter słynie z tego, że jest wnikliwym obserwatorem miejsc, które odwiedza. A zasięg jego po- dróży jest zaiste imponujący. Z Kijowa leci do Hanoi, stamtąd wraca na dwa dni do Paryża, by zaraz potem znaleźć się w Tokio. Z nieodłącznym aparatem, niczym współczesny baudelaire’owski fâneur, krąży po centrach miast, deptakach i głównych arteriach, rejestrując świe- żym okiem to, co prawdopodobnie dla ich mieszkańców już do cna spowszedniało. Daje to okazję do nowego spojrzenia na swoje miasto, może nie zawsze pochlebne- go, ale niepozbawionego przecież pewnego uroku. Byli- śmy pełni podziwu dla tego młodzieńca, który w przy- kusych spodniach i cienkiej marynarce fotografował Gość festiwalu, bloger

Yvan Rodic alias Face Hunter Michał Modliszewski

Pokaz Andrei Ayali Tomasz Iskrzycki

Cytaty

Powiązane dokumenty

ciaż chór już nie istnieje, żywa jest  nadal pamięć znakomitego kompozyto- ra i pedagoga w sutannie, który zespół regularnie odwiedzał, nie tylko przy okazji

Lapbook jest „książką” tematyczną, którą tworzy się na dany temat i w której tworzeniu uczeń aktywnie uczestniczy.. Dzięki lapbookom uczniowie

To jeden z powodów, dla których Muzeum w Bielsku-Białej ogłosiło konkurs na pejzażowe przed- stawienia miasta, a że rok 2007 był Rokiem Wyspiań- skiego, inspiracją stała

FTMiŚ jury uzna- ło Kytice Konserwatorium Janačka (reż. Bedřich Jansa, opieka pedagogiczna Alexandra Gasnárková), zaś uczeń konserwatorium Ivo Sedláček otrzymał indywidualną

Każdy z nich jest indywidualny i być może dlatego wernisaż okazał się tak dużym, w mojej opinii, sukcesem. W czasach, gdy malarstwo zanika, ustępując

IV Dni odby- ły się już w Górkach Wielkich i wpisywały się w inau- gurację działalności Centrum (w programie znalazł się m.in. panel dyskusyjny z udziałem Władysława

To również Muzeum Techni- ki i Włókiennictwa, gdzie też dzieje się dużo.. W jesieni otworzymy tam nową galerię na 500 metrach

Natomiast dotykamy tu innej sprawy, a mianowicie me- todologii kształtowania koncepcji artystycznej. Tu może być pewna wspólnota i wydaje mi się, że w wielu punk- tach jest.