• Nie Znaleziono Wyników

Relacje-Interpretacje, 2008, nr 1 (9)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Relacje-Interpretacje, 2008, nr 1 (9)"

Copied!
44
0
0

Pełen tekst

(1)

n­ter­pr­eta­cje

Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Nr 1 (9) marzec 2008

Jedyny wywiad Jadwigi Grygierczyk Piaskownica w Teatrze Polskim Jesienny jazz Rzecz o slamie poetyckim 60 lat temu... Animator: Marian Koim Horoskop

Rela­cje

ISSN 1895–8834

(2)

Pastelowe miasto Bielsko-Biała

Laureaci konkursu

(I nagrody nie przyznano) II nagroda: Ewa Surowiec- -Butrym za Światła niewielkiego miasta

III nagroda: Halina Olechowska-Cwanek za Kościół św. Mikołaja

wyróżnienia pozaregulaminowe:

Cyprian Biełaniec za Spotkanie na szczycie, Iwa Kruczkowska-Król za Pod górę, Krzysztof Krzych za Światła Bielska 2, Joanna Kwiecińska-Władyczka za Pankiewicza 1, Zdzisław Poskier za Bielsko-Biała dworzec kolejowy Organizator: Muzeum

w Bielsku-Białej Fundatorzy nagród:

Prezydent Miasta Bielska-Białej, Ośrodek Wydawniczy Augustana, Centrum Finansowe Banku Millennium SA, Zakłady Tłuszczowe Bielmar, Radio Bielsko Archiwum Muzeum

w Bielsku-Białej Halina Olechowska-Cwanek: Kościół św. Mikołaja Cyprian Biełaniec: Spotkanie na szczycie

Joanna Kwiecińska-Władyczka: Pankiewicza 1 Ilona Kotaszewska: Bielsko-Biała 2

(3)

Ewa Surowiec-Butrym: Światła niewielkiego miasta

Artur Ligenza: Noc

Jadwiga Szmidt: Bielski ratusz i dwie świątynie Krzysztof Krzych: Światła Bielska 2

(4)

Recenzje

6 Ja, mnie, moje

Magdalena Legendź

24 Pastelowe miasto

Małgorzata Słonka

Fotografia

26 Z pasji do podróży i fotografowania

Z Ewą Saj rozmawiała Monika Zając

Horoskop

32 Ryby, Baran, Byk

Teresa Sztwiertnia

33 Rozmaitości 36 Rekomendacje

Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej

Rok III nr 1 (9) marzec 2008 Adres redakcji

ul. 1 Maja 8 43-300 Bielsko-Biała telefony

033-822-05-93 (centrala) 033-822-16-96 (redakcja) redakcja@rok.bielsko.pl www.rok.bielsko.pl Redaktor naczelna Małgorzata Słonka Rada redakcyjna Ewa Bątkiewicz Lucyna Kozień Magdalena Legendź Janusz Legoń Leszek Miłoszewski Artur Pałyga Jan Picheta Maria Schejbal Agata Smalcerz Maria Trzeciak Urszula Witkowska Opracowanie graficzne, DTP Mirosław Baca

Projekt logo

Agata Tomiczek-Wołonciej Wydawca

Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej

dyrektor Leszek Miłoszewski Nakład 1000 egz.

(dofinansowany przez Urząd Miejski w Bielsku-Białej) Druk Drukarnia Times, Bielsko-Biała Wapienica Czasopismo bezpłatne ISSN 1895–8834

Okła­dka­

Bielsko-Biała Sikornik – fotografia Dominika Łyszczka

Wkła­dka­

Pastelowe miasto Bielsko-Biała Sylwetki

1 Siedem razy święto

Z Jadwigą Grygierczyk rozmawiał Janusz Legoń

28 Być animatorem

Z Marianem Koimem

rozmawiała Małgorzata Słonka

Literatura

7 Poezja uratowana?

Monika Zając

10 Wiersze lipowiczów 12 Nielipna „Lipa”

Jan Picheta

Jazz 13 Od pięciu lat w Bielsku-Białej

Dariusz Bandoła

n­ter­pr­eta­cje Rela­cje

Ewa Surowiec-Butrym: Trzy wieże, pastel

Galeria

Wkła­dka­

Marian Koim – Fotografia

60 lat temu...

16 Droga do piękna

Jan Picheta

Biblioteki

21 Bibliotheca Tessinensis

Krzysztof Szelong

Enrico Rava, Jazzowa Jesień w Bielsku-Białej Archiwum BCK

(5)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Jadwiga Grygierczyk: Zróbmy tak. Napiszesz ten wywiad.

Dasz mi przeczytać. I do druku. Nie ma sensu gadać...

Janusz Legoń: Sądzisz, że nikogo nie obchodzi, co myśli aktor?

Myślę, że tak. Konkretnie w moim przypadku. Ci, co mnie znają, to niestety mnie znają, a ci, co mnie nie zna- ją, to na szczęście mnie nie znają. Nie mam im nic atrak- cyjnego do powiedzenia (małżeństwa, rozwody, flirty, konspiracja...).

Błagam... Powiedz jednak, co Cię przyciągnęło do teatru? Jakiś film, przedstawienie, czy może wywiad z aktorem?

Od zawsze występowałam, na Dzień Górnika – mała Ja- dzia, na Dzień Kobiet – średnia Jadzia, na 1 Maja – duża Jadzia. Świat był szary. Kiedy występowałam, robiło się kolorowo wokół mnie. To było miłe.

Tak Ci się spodobało, że postanowiłaś: to będzie mój zawód?

Nigdy tak nie myślałam. Za wysokie progi. Gdzież ja z prowincji, z Czechowic-Dziedzic – aktorką! Miałam zostać polonistką – siłaczką.

Rozumiem...

Zastanawiałam się przed naszym spotkaniem, co po- wiedzieć. „Czym jest dla ciebie aktorstwo?” – Nie wiem.

„Jak budujesz rolę?” – Nie wiem. Prawdę mówiąc, do- piero w ciągu ostatniego roku zaczęłam o tym myśleć, próbować to jakoś nazwać. I stwierdziłam, że nie budu- ję roli intelektualnie, lecz intuicyjnie. Że mi biologia, in- stynkt – jak zwierzęciu – podpowiadają. Któryś reżyser nazwał mnie nawet zwierzęciem teatralnym. Ja wiem, jak ma być, ale dlaczego – nie wiem. Dlatego kiedy spo- tykam się z ostrą ingerencją reżysera, postać robi się dla mnie obca. Między osobowością a aktorstwem istnieje połączenie... Gdyby reżyser oczekiwał czegoś całkowi- cie sprzecznego z tym, co podpowiada mi instynkt, nie umiałabym...

...zagrać wbrew sobie?

Zdarza się, że role, w których źle się czuję, podobają się widzom. Ale nie powiem, które...

Kiedy mnie koledzy pytają czasem, czy dobrze grają, nie umiem odpowiedzieć. Wiem coś dopiero, kiedy zagram.

Tak było przy Szkicach z „Pana Tadeusza”. Reżyser ma

J a n u s z L e g o ń

Rozmowa z Jadwigą Grygierczyk

Jadwiga Grygierczyk nie udziela wywiadów. Po długich negocjacjach zgodziła się jednak na rozmowę dla naszego czasopisma. Jest to wywiad podwójnie ekskluzywny. Kiedy artystka, aktorka Teatru Pol- skiego w Bielsku-Białej została uhonorowana Ikarem, Nagrodą Prezydenta Miasta, kilka innych redakcji zwróciło się do niej z prośbą o rozmowę. – Ja już udzieliłam wywiadu panu Legoniowi – odpowiadała.

Janusz Legoń – teatrolog, kierownik literacki Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, publicysta.

Siedem razy święto

Festiwale, festiwale...

– gala karnawałowa:

Jadwiga Grygierczyk, Tomasz Lorek i Rafał Sawicki, reż. Mirosław Książek, Robert Talarczyk, Teatr Polski w Bielsku-Białej, prem. 31.12.2007

Tomasz Wójcik

(6)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e przyjść na próbę z gotowymi pomysłami. Na początku

zaczęłam oszukiwać, bo nie wiedziałam, co robić! Ale pod koniec już nie stwarzałam pozorów. Jak ktoś zapy- tał o coś, mówiłam: „Zaczekaj”. Zagrałam to sobie i od- powiadałam: „Tak, taka sytuacja ma być na scenie i taka intencja”. A dużą scenę ostatnią, między Telimeną i Ta- deuszem, zagrałam w domu, i z notatkami przyszłam na próbę. Gdyby to był Szekspir, u którego jest dwadzieścia postaci, to by mnie na noszach wynieśli – tak mi kole- dzy później powiedzieli.

Musiałabyś jak Krystian Lupa przez rok próbować.

Mało tego, musiałabym tekst na pamięć umieć, żebym emocjami zadziałała, bo na sucho też nie wiem jak. I ta- ki ze mnie reżyser.

Reżyserem jesteś doświadczalnym, a aktorką intui­

cyjną?

Często szybko wskakuję w rolę, lecę, lecę, potem niby nie mam co robić. Nie przesiaduję w domu nad egzempla- rzem, nie chcę, żeby rola chodziła ze mną. A ona mimo to jest ze mną. Niekiedy zastanawiałam się: może zadać ja- kieś pytanie reżyserowi, coś rozwinąć, pogłębić. Ale nie.

Ja się nie rozwijam ani nie pogłębiam, po prostu strzelam i... Takie jest to moje aktorstwo. Dutkiewicz, gdy go jed- nak o coś spytałam, mówił: „Jadzia, nie myśl, nie trzeba”.

Z czego się bierze taka umiejętność?

Nie wiem. Na pewno nie ze szkoły aktorskiej, którą wspominam nijak. Milej wspominam technikum, bo było to technikum... artystyczne.

Jak to? Jakie technikum kończyłaś?

Hutnicze o profilu mechanicznym. Było czterdzie- stu chłopów na hutniczym, a na mechaniczny zaczęli przyjmować dziewczyny, więc było po połowie. Koleżan- ka z klasy skończyła historię, chłopak rok wyżej, Grze- sio Tomaszczyk, psychologię, jeden poszedł na księdza...

Sześciu chłopaków dobrze grało na instrumentach, stwo- rzyli zespół, a ja z nimi śpiewałam.

Za moich czasów na pierwszym miejscu był ksiądz, na- uczyciel, lekarz. Dla mnie do tych świętości dochodził jeszcze aktor. Miałam fantastyczną polonistkę w tech- nikum, panią Barbarę Stworową, z którą jeździliśmy do bielskiego teatru. Jeździliśmy zresztą też w podsta- wówce. Kiedy byłam w czwartej czy piątej klasie, pani od polskiego, Czesława Sało, wzięła mnie z ósmoklasi- stami na Dziady...

Głośne przedstawienie w reżyserii Mieczysława Gór­

kiewicza, premiera w listopadzie 1965 roku.

W ogóle nie rozumiałam, o co chodzi. Było cały czas ciemno, ciemno, smutno, i naraz – scena się rozjaśniła...

wszyscy w przepięknych kostiumach (dzisiaj wiem, że to był Salon Warszawski), i była muzyka, i oni chodzili...

Bardzo przeżyłam tę wizytę. To była swego rodzaju nobi- litacja: dziecko górnika weszło do muzeum – i to nie ta- kiego, w którym niczego nie można dotknąć. Tu mogłam usiąść na pluszowym fotelu... dotykałam tych obitych materiałem poręczy, szłam po dywanie (u nas w domu nie było dywanów, tylko linoleum w kuchni)... kande- labry... Dokładnie wiem, gdzie siedziałam, teraz to tak zwana loża dyrektorska. Pamiętam jeszcze, że w przed- dzień wieczorem na pierzynach w domu leżała pliso- wana spódniczka, granatowa, i biała bluzeczka, staran- nie przygotowane przez mamę. To było coś więcej niż Wigilia! Teraz tak o tym opowiadam, wtedy tylko czu- łam... Że komunia jakaś wydarza się w moim życiu. Już byłam po Pierwszej Komunii Świętej, to była moja Dru- ga Komunia. W dzieciństwie moje bycie w świecie było takie, że kiedy się jechało do centrum Czechowic-Dzie- dzic, to się mówiło, że do miasta. A Bielsko-Biała – to drugi koniec świata.

Może dlatego później, kiedy pojechałam do Krakowa na studia, czułam się jak prowincjuszka. Zagubiona w mie- ście... Bardzo samotna... Byłam tradycyjnie wychowana, więc już to, że musiałam mieszkać w akademiku, było trudne. Mieszkaliśmy w segmentach, na dziesięć osób wspólny prysznic oddzielony zasłonką, i dwie umywal- ki. Żebyś ty widział, jak ja brałam ten prysznic! Które- goś razu myję ręce, a tu koleżanka z czwartego roku idzie pod prysznic nago – szok! Dziś myślę o tym z humorem, ale do końca studiów nago pod ten prysznic nie poszłam.

Jak wspominasz szkołę teatralną?

Nikt nie wiedział, że idę do szkoły teatralnej. Nie bałam się, co powiedzą ludzie, jeśli nie zdam – wiedziałam, że to loteria. Bałam się, że mnie od razu wyśmieją. „Z Ko- lonii z Czechowic-Dziedzic do szkoły teatralnej?!”

Wzorcami aktorów byli Holoubek, Łapicki, Łomnicki – znani z teatru telewizji, na którym się wychowałam.

I ja śmiałabym się z nimi porównywać? Ale przygotowa- łam kilka wierszyków i udało się. Nie wiedziałam jed- nak, co mnie czeka.

Na pierwszym roku intensywnie pracowałam. Postra- chem był profesor Eugeniusz Fulde. W pierwszym se- mestrze cały czas słyszałam od niego: „Źle, fatalnie, koszmar”. W przeddzień egzaminu wziął mnie na bok i powiedział: „Jest źle, a w dodatku pani ma zeza. Ja tego oczywiście komisji nie powiem. Ja będę pani bronił. Ale jak nie będzie pani pracować...”. Po drodze do akade- mika wstąpiłam do kościoła, strasznie mi się łzy lały, W czasie benefisu aktorki

Marii Wójcikowskiej w Teatrze im. L. Solskiego w Tarnowie, 1979

Archiwum prywatne

(7)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

byłam przerażona, że mnie wyleją. Po egzaminie oka- zało się, że nie mam zeza i że tak się tępi tych zdolniej- szych – czyli mnie, czyli... nie wyleją. To mi wystarczy- ło. Skończyłam ze szkołą, wstąpiłam do kina. To znaczy przez trzy lata całymi dniami oglądałam filmy. Zaczy- nałam o ósmej rano, wtedy odbywały się projekcje dla studentów szkoły teatralnej. Nikogo nie było, tylko Gry- gierczyk. Nóż w wodzie, Pies andaluzyjski – wszystkie najważniejsze. Później biegłam na Rynek, wędrowałam nawet do kin na obrzeżach Krakowa. Trzy, cztery fil- my dziennie. Wieczorem nie umiałam powiedzieć ko- legom, co widziałam. Czas spędzony w kinach to był piękny sen na jawie.

Spotkałaś jakiegoś zawodowego mistrza, kogoś, kto był dla Ciebie wzorem aktora?

Wtedy sobie tego do końca nie uświadamiałam, ale dzi- siaj wiem, że był ktoś taki. Ważną osobą była dla mnie Izabela Olszewska, aktorka Starego Teatru, opiekunka naszego roku. Jej się uczepiłam jak matki – w tym ob- cym mieście musiałam mieć mamę. Ale z zawodowego punktu widzenia ważniejsza była Ewa Lassek, genialna aktorka, która uczyła nas wiersza. Pierwszy raz zoba- czyłam ją na scenie, kiedy w technikum pojechaliśmy na spektakl do Krakowa. Polonistka wysłała mnie, że- bym załatwiła dla klasy bilety „na cokolwiek” w Starym.

Udało mi się zdobyć bilety na... Matkę Witkacego z Ewą Lassek i Markiem Walczewskim.

Legendarne przedstawienie Jarockiego... Co w niej było tak fascynującego?

Jej aktorstwo to były same „bebechy”...

Czyli emocje?

Emocje, ale nie wykrzyczane, połączone z niezwykłą oszczędnością środków aktorskich. Jak stanęła – ni- kogo nie było na scenie. Jak powiedziała – była totalna cisza na widowni. Była niezwykłą osobowością w tym świetnym wówczas zespole Starego Teatru. Wszystkie role kapitalne...

Z zajęć pamiętam jedno: ktoś mówił (przez pół roku nad tym pracowaliśmy) inwokację z Pana Tadeusza. Ona niby go słucha, chodzi po sali, zachodzi go od tyłu i na- raz – łapie za dupę. „Nooo, jak mięsień jest flakowaty...”

– mówi. Nie chodziło o sztuczne napięcie mięśni, ale o tak intensywne wewnętrzne skupienie, że ciało samo za nim idzie. To później dociera do widzów. Nie umiem metody Lassek opisać precyzyjnie, ale mniej więcej cho- dzi o to, że szuka się dla dłuższych fragmentów jakichś podstawowych uczuć, na przykład: „wściekłość”, „zga- dzam się z tym – nie zgadzam”... Jeśli te emocje wzbu-

dzisz w sobie, widz zorientuje się, o co chodzi... Umiem to od niej.

Niekiedy w dniu premiery o niej myślę... Staję za kulisa- mi i myślę: „Trzydzieści lat, jak szybko przeleciało...”. Pa- trzę na koleżanki i kolegów: „Boże, żeby tak zatrzymać tę chwilę”. To najpiękniejsze, co człowiek może przeżyć: za kulisami, przed wejściem na scenę w dniu premiery. Nie samo granie. Granie jest różne – czasem lepsze, czasem gorsze, ale w dniu premiery zawsze wyjątkowe... Dlate- go mówię, że nie trzeba się bać premiery (i tak zawsze się boję), bo przez te emocje zawsze jest dobre przedsta- wienie. Ale one są tak wielkie, że ich nie wystarcza na drugi dzień, stąd drugie przedstawienie musi być gor- sze, chociaż wszyscy bardzo chcą...

Z kim robiłaś dyplom?

Fajny mieliśmy dyplom. Z Ireną Wollen – wielkie nazwi- sko – robiliśmy Irkucką historię Afinogenowa dla Teatru Telewizji. Główną rolę zagrała moja koleżanka Ola. Wy- soka, szczupła dziewczyna, z zamożnego domu – na stu- diach sobie myślałam, że ona dla kontrastu się ze mną przyjaźni, bo ja byłam okrąglutka, tłuściutka. Jak przy- szedł na premierę do Teatru STU kolega z roku i zoba- czył, że gram w Królu Ubu Dupę, śmiał się: „Myśmy na studiach myśleli, że ty zawsze chazjajki ruskie grać bę- dziesz, a tu patrzę: jaka Dupa!”.

Zanim trafiłaś do STU, pracowałaś w Teatrze im. Ludwi­

ka Solskiego w Tarnowie, to był Twój pierwszy angaż po studiach.

Poszłam do Tarnowa „z kagankiem oświaty”. Chciałam grać. Nie było pędu do pieniądza ani do sławy. Świado- mie nie startowałam do

żadnego teatru krakow- skiego.

Chciałaś ciągle jeszcze zostać siłaczką?

Owszem. Ale też nie mia- łam śmiałości... „Gdzież ja – w Krakowie?!” W tar- nowskim teatrze była wówczas świetna atmosfe- ra. Prowadził bardzo roz- legły objazd. Więc ja z tym kagankiem oświaty byłam na przykład w Birczy mię- dzy Przemyślem a Sano- kiem, prawie w Bieszcza- dach. Wszyscy przyszli, bo teatr przyjechał. Stał

Panna Młoda w Weselu S. Wyspiańskiego (z Mieczysławem Ostrorogiem), reż. Józef Gruda, prem. 15.12.1979

Ann w Świecie tajemnic A. Cwojdzińskiego

(z Janiną Orszą-Łukasiewicz i Tomaszem Piaseckim), reż.

Jan Sycz, prem. 10.02.1980 Tarnowski Teatr

im. L. Solskiego w Tarnowie:

(8)

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e



milicjant koło księdza, sołtys koło członka kółka różań- cowego. Cała wieś, nawet kobiety z dzieckiem przy pier- si. Graliśmy Poskromienie złośnicy, mój debiut teatralny (grałam Biankę). Po przedstawieniu cała wieś – razem z aktorami – poszła do knajpy na darmowy poczęstu- nek. Jak tam się grało? Stoi ojciec, obok Kaśka i Bianka, i pyta zalotników: „Którą chcecie?”. I potem była dłu- ga scena, bo chłopy z widowni wołali, którą wolą. „A jo bych wzioł tamta”. Autentyk!

Odeszłaś jednak z Tarnowa.

Jola Gadaczek ciągle marudziła: „Chodźmy do tego Kra- kowa, chodźmy...”. I zaprosiła Krzysztofa Jasińskiego na Białe małżeństwo Różewicza. Reżyserował Lech Terpi- łowski. Jasiński przyjechał z całą świtą, przedstawienie mu się podobało. Po spektaklu żal mi się zrobiło rozsta- wać z przyjaciółką ze studiów, i z głupia frant pytam go, czy też mogłabym zaangażować się do jego teatru.

I tak na krótko zagościłaś w zespole STU.

Przyjechałam do Krakowa. Oczywiście pieniędzy bra- kuje. Więc pozostało mi – miałam już 27 lat, dojrza- ła kobieta – mieszkać kątem u ludzi. Wynajęłam pokój u rodziny, wspólna łazienka, wspólna kuchnia. Przycho- dziłam tam jak najpóźniej, zwiedzałam muzea, siedzia- łam w knajpach – ale ileż można, ja nie lubię. I mnie to gniotło niepraw- dopodobnie. Ale przede wszystkim – pomyłka z Teatrem STU.

Pierwsza próba na Błoniach w na- miocie. Przychodzę w spódniczce, butach na obcasie. Wchodzę, patrzę:

w pierony piasku i karuzela. Na dole podest, jakaś rura. Weszłam w Kró- la Ubu. Główną rolę grał Władysław Komar. Już mnie to dotknęło, że ja- kiś amator – co z tego, że olimpijczyk – gra. Ale to drobiazgi. Weszłam – i jak w szpilkach po tym piasku przejść? Jasiński zobaczył moje wa- hanie, kazał się nie przejmować i za- pytał, czy miewam zawroty głowy, bo ta platforma pójdzie do góry i bę- dzie się obracać. Ubrałam uprząż za- bezpieczającą, a jego aktorzy, ci, któ- rych wychował – bez zapinania! Bo oni – dla niego. Wyjechałam w gó- rę. Obracanie. Na początku myślę:

może być. Ale jak naprawdę zawiro- wało, jak poczułam siłę odśrodkową!

Bardzo wiele to miało wspólnego z aktorstwem... Pod- niosłam rękę. Zatrzymał. „Da pani radę?” No pewnie, że dam radę, w końcu zadanie aktorskie: mogę się ob- racać na karuzeli.

To było głośne przedstawienie...

Tak, ale miałam taką rolę, że więcej w niej było gimna- styki niż aktorstwa. Komar mówił, a ja nie.

Wybuchł stan wojenny, nie można było grać, więc Jasiń- ski sprowadził z Ameryki panią psycholog, specjalistkę od aktorstwa. Na spotkaniu ona mówi: „A teraz udaje- my kury”. Jestem trzy lata po szkole, a tu mam kurę uda- wać, „żeby się otworzyć”. Myślę sobie, co jest? Patrzę:

wszyscy zap... równo, wczuwają się, a pani psycholog – jak wariatka – biega między nimi. Nie mogę! Myślę so- bie: chcesz, to ci zrobię tę kurę bez żadnego „otwiera- nia”. Jak zaczęłam szaleć, gdakać, prawie że fruwałam jak kura... a tu trzask w pysk... żebym niby wyszła z transu – a ja się wygłupiałam. Zrozumiałam, że ten kurnik te- atralny, to nie dla mnie. Czułam, że powinnam zmie- nić teatr, ale jak odejść... z Krakowa! Najlepiej, żeby wy- rzucili. I nadarzyła się okazja (to oczywiście wszystko było podświadome).

Jak się skończyła przygoda ze STU?

Na próbie nowego przedstawienia miałam stanąć w świa- tłach. Nie stanęłam. Powtarzamy – ja znowu źle. Jasiń- ski, już zdenerwowany, każe powtórzyć jeszcze raz. Ja znowu... Jakbym go chciała sprowokować do wyrzuce- nia. Jakby mi organizm powiedział: dość, nie męcz się.

Guru wściekł się: „Ty już nie jesteś aktorką tego teatru”.

Pojechałam do domu. Zrozpaczona – ale jakoś zadowo- lona w tej rozpaczy. To nie był mój teatr. Dusiłam się.

Teatr widowiskowy, nie aktorski.

Kiedy dyrektor ochłonął, spotkał się ze mną i powiedział coś, za co go bardzo szanuję: „Jadziu, ty jesteś aktorką, która musi mieć kulisy i deski sceniczne, a nie piasek pod stopami. Tutaj się nie nadajesz. Chcesz, załatwię ci Hutę – tylko idź mi stąd”.

I tak trafiłaś pod Jasną Górę...

Teatr Ludowy w Nowej Hucie – to tak, jakbym wróciła do Czechowic-Dziedzic, robotniczego miasteczka. Prze- niosłam się więc do Częstochowy. Szefem był wtedy Woj- ciech Kopciński. Potrzebował Soni do Zbrodni i kary. Ja taka dziewoja wielka byłam, a Sonia z biedy wyszła – ale potrzebował. To było bardzo dobre przedstawienie. Po- kazywaliśmy je na festiwalu w Bułgarii i mówił mi jeden aktor bułgarski – nie wiem, jak się dogadaliśmy – że pod- czas spektaklu siedział z kolegami w kabinie akustyka, bo tyle było ludzi. Wszyscy mieli słuchawki na uszach Małgorzata Kozłowska

(Erna) i Jadwiga Grygierczyk (Maryjka) w Prezydentkach Wernera Schwaba, reż. Tomasz Dutkiewicz, Teatr Polski w Bielsku-Białej, prem. 5.02.2000

Archiwum TP

(9)

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e



ze względu na tłumaczenie. A kiedy weszłam na scenę, aktorzy słuchawki zdjęli – żeby mnie słuchać po polsku.

Kocham przypominać sobie te słowa.

Z Częstochowy poszłam na krótko znów do Tarnowa, stamtąd przyszłam do Bielska-Białej i już 23 lata tu pra- cuję – dobrze pamiętam, bo mój syn ma tyle samo lat.

W mojej pamięci szczególnie utkwiły Twoje role: Pie w Scenariuszu dla trzech aktorów Scheaffera w reży­

serii Julii Wernio, Maryjka w Prezydentkach Schwaba i Mary w Milczeniu Stephenson w reżyserii Tomasza Dutkiewicza, Profesor w Lekcji Ionesco w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza.

W Milczeniu miałam problem, bo zostałam obsadzona w roli ofiary, a nie mam w sobie cech ofiary. I w życiu, i na scenie. W czasie prób tej sztuki o przemocy w ro- dzinie słyszę od reżysera stale: „Źle, źle, źle”. Przełom nastąpił, kiedy zrozumiałam, że muszę poszukać jakiejś łamliwości, słabości... Pomyślałam, a raczej poczułam, że ta kobieta musi być jakaś „cienka” emocjonalnie, bo z inną by się ten facet nie ożenił, potrzebował kogoś, kogo mógłby deptać. Spróbowałam to zagrać i wyszło, ale grałam, nie „byłam”.

Jednak Maryjka u Schwaba to też postać słaba, jak piłka unoszona na wodzie...

Ale zwariowana – ta cecha jest mi bliska.

Według tej autocharakterystyki najbliższy był Ci Pro­

fesor z Lekcji.

To racja, ale też dlatego, że lubię formalne granie w te- atrze. Podbudowane emocjami, ale formalne. I możli- wość improwizacji, za którą Marta, moja uczennica, cza- sem mnie pochwali, ale czasem delikatnie strofuje. Dużej roli nigdy nie mam osadzonej na sto procent w sobie, to znaczy, że za każdym razem gram inaczej, pozwalam sobie na zmianę sytuacji – oczywiście w granicach nie- utrudniających gry partnerom, myślę tu raczej „o sytu- acji w sobie”. Wydaje mi się, iż o tyle jestem w porząd- ku, że zawsze to jest „w postaci”...

Jak gdybyś wydobywała jej inny odcień?

Właśnie. Z tego też powodu uwielbiałam Lekcję, bo da- wała mi wielkie możliwości w tym zakresie, to jest prze- cież rodzaj monodramu Profesora...

Po latach grania zauważyłam, że rzeczywiście lubię im- prowizować, zmieniać, co czasem denerwuje scenicz- nych partnerów, na przykład Anię, która jest aktorką bardzo precyzyjną i w takich sytuacjach mówi za kuli- sami: „Wróć do tego, co było na premierze”. Nie zawsze mogę się z tym zgodzić. Jeśli zmiany wynikają z obser- wowania reakcji widowni – to dlaczego nie zmieniać?

Właśnie obserwuję Cię na pró­

bach Żyda...

Dawno nie miałam takiej roli jak nauczycielka w sztuce Artura Pa- łygi. W Korowodzie, w Czarnej komedii, w Testamencie Teodo- ra Sixta – sceny, epizody. Nawet w Allo! Allo! – niby spora rola, ale w takiej komedii to zupełnie inne granie. Więc już na wstępie się ucieszyłam. Dorwałam się do roli. Po drugie – podoba mi się temat. I ta postać jest mi bliska.

Nie chce mi się udawać, tak w ży- ciu, jak i na scenie – może stąd ta skłonność do improwizacji. Pytał mnie Kuba, jakie mam życzenia na nowy rok. Ja mówię: „Chciała- bym ze sceny powiedzieć coś mą- drego”. I teraz coś takiego może się zdarzyć.

Pracujesz wiele z młodzieżą. Co byś radziła młodemu człowiekowi, który chce zostać aktorem?

Nikogo nie namawiam i nikogo nie odwodzę – chyba, że ktoś ma biologiczną wadę dykcyjną, której nie da się usunąć. Trzeba wiele szczęścia w tym trudnym zawodzie.

Ale gdy mnie ktoś prosi o opinię, staram się być mak- symalnie uczciwa, bo nie ma nic smutniejszego niż ak- tor bez talentu, który jakoś się przemknie przez szkołę, a później całe życie gra ogony.

Wspominałaś, że czasem przed wejściem na scenę w dniu premiery przypominasz sobie słowa, które usłyszałaś od Ewy Lassek. Gdybyś chciała młodszym koleżankom, kolegom w zawodzie coś takiego przeka­

zać, to o czym aktor nigdy nie może zapomnieć?

Hmm... że każde przedstawienie jest premierą? Chyba to... Jest siedem dni w tygodniu i jeden to święto. Ten zawód daje mi to, że gdybym siedem razy w tygodniu przyszła do teatru, miałabym siedem razy święto. Jest mi lekko w tym zawodzie, mimo że zdarzają się sytu- acje trudne. Dobrze się czuję w tym środowisku: z chło- pakami technicznymi, w garderobie, w charakteryzator- ni, że nie wspomnę o scenie. Uwielbiam to...

Za dużo Ci powiedziałam. Jak ja tego będę żałować!

Za dużo Ci powiedziałam.

Jak ja tego będę żałować!

Tomasz Wójcik

(10)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Do Bielska-Białej dotarła jedna z ciekawszych sztuk tego nurtu plasującego się między reality show a sce- nicznym dokumentem – Piaskownica Michała Walcza- ka, laureata łódzkiego konkursu dla młodych dramato- pisarzy. W kilka lat po wałbrzyskiej prapremierze, po próbie stołecznej sceny i po realizacji w Teatrze Tele- wizji mogą obejrzeć ją bielscy teatromani. Dla zmęczo- nych trelami i brzdąkaniem, wydobywającymi się raz po raz zza kurtyny Rottonary, jest to oczekiwana odmia- na. Chociaż nie, nie całkiem, tu też mamy do czynienia z koncertem – na dwa aktorskie instrumenty.

Co może robić aktor, jeżeli jego bohater nie ma możli- wości podejmowania brzemiennych w skutki decyzji czy dokonywania ważkich wyborów? A może na przykład cyzelować rodzajowość – i to zrobione zostało fantastycz- nie. Ma bowiem sztuka Walczaka jeden niezaprzeczalny walor: żywy, współczesny język, pełen kolokwializmów, doprawionych z umiarem wulgaryzmami, mieniący się i skrzący w trafnych, wartkich dialogach i monologach.

Potoczną polszczyzną wyraża autor mity i stereotypy kultury masowej, lekko z nich sobie dworując. Dowcip- nie odwzorowane relacje międzyludzkie mają posmak tragikomedii.

Reżyser, biorąc Piaskownicę na warsztat, deklarował, że to najlepsza sztuka ostatniego ćwierćwiecza. Można z tym poglądem polemizować – przede wszystkim jej konstrukcja mogłaby być lepsza; próżno szukalibyśmy zarzewia wielkiego konfliktu, który zmierza do kulmi- nacyjnego punktu. To raczej udramatyzowana przypo- wieść, moralitet. Piaskownica jest metaforą współcze- sności zdziecinniałej, która sobie gębę przyprawia sama, która w synczyźnie, maliźnie jest rozmiłowana, a od oj- czyzny i dorosłości stroni.

M a g d a l e n a L e g e n d ź

Ja mnie moje

Mijająca dekada obfitowała w kraju w inicjatywy promujące repertuar współczesny, eksploatujący bieżące, gorące problemy społeczne. Począw- szy od I Tygodnia Sztuk Odważnych w Radomiu, przez Szybki Teatr Miejski gdańskiego Wybrze- ża, po studio baz@rt Starego Teatru, propono- wane produkcje teatralne starały się być zapisem tego, co zwyczajne, codzienne, ale też nieefek- towne i niepasujące do pierwszych stron gazet.

Oparte na tekstach zamawianych niekiedy nawet u dziennikarzy czy niedoświadczonych literatów, bazowały na zwierzeniach, wspomnieniach lub relacjach świadków.

Magdalena Legendź – teatrolog, zajmuje się krytyką teatralną, publicystyką, redagowaniem czasopism i książek.

Anna Guzik i Tomasz Drabek w Piaskownicy

Tomasz Wójcik

(11)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Bohaterowie to para dzieci bawiąca się w piaskowni- cy. W bielskiej realizacji w każdej z trzech części są one w różnym wieku, mają: siedem, siedemnaście i dwadzie- ścia siedem lat. Nie dojrzewają, pozostając na tym samym poziomie rozwoju emocjonalnego. Straszne? Owszem, ale jak zagrane! Najlepiej samemu to zobaczyć. Na sce- nie aż gęsto od stanów i emocji. Agresja i potulność, ko- kieteria i popisywanie się, opiekuńczość i przemoc, obo- jętność i zainteresowanie.

Anna Guzik i Tomasz Drabek kłócą się, biją, krzyczą i płaczą, obrażają się i ranią. Przechodzą zachwycające metamorfozy. Naburmuszona siedmiolatka wtulająca głowę w ramiona w chwili strachu za moment przeista- cza się w cyniczną nastolatkę, żującą gumę i powtarza- jącą „nie twoja sprawa” między jednym a drugim ese- mesem. Rozwrzeszczany nadruchliwy gówniarz zmienia się w pozornie opanowanego w gestach i słowach zakap- turzonego chłopaka, któremu jednak niewiele trzeba, by wybuchnąć. Ja, mnie, moje – to zaklęcia pomocne w walce o terytorium, o dominację. Zadanych wzajem- nie ran czas nie zabliźnia, a wyznaczoną granicę coraz trudniej przekroczyć.

Scenografia jest oszczędna – podświetlany podest, wewnątrz wypełniony piaskiem, służy za miejsce gry.

Otacza go płot z blachy falistej wymalowany w różne na- pisy i graffiti, jakie można spotkać na każdym blokowi- sku. Dopełnieniem są rekwizyty: szmaciana lalka, autko, figurka Batmana (tylko czemu taka mała, już z trzeciego rzędu wcale jej nie widać) oraz wyraziste kostiumy.

Każdą z części rozpoczyna jedna z piosenek z Mia- sto manii Marii Peszek. Niewykluczone, że to osadze- nie w wielkomiejskim sztafażu (w trakcie trwania pio- senek na ścianę z falistej blachy puszczane są projekcje przedstawiające „trafic” – wielkomiejski ruch, obojęt- nych przechodniów, sznury samochodów, rozświetlone witryny domów towarowych) miało wzmacniać czy po- głębiać wymowę scen rozgrywających się później. W rze- czywistości efekt jest za każdym razem coraz bardziej nużący. Ale grunt, że aktorzy zdążą się przebrać…

Jedno tchnienie, coś jak przebłysk geniuszu, chwila z długopisem w dłoni i rap płynie do twych uszu (...).

To uczucie wielkie, kiedy tryby zaskakują, idea staje się słowem, szare komórki pracują.

(Ziemas) Rzecz I. Czym jest slam poetycki?

Slam poetycki to nieślubne dziecko poezji i perfor- mance’u. Charakteryzuje go temporalność. Slamer (czyli osoba „recytująca” swoje wiersze) ma bezpośredni kon- takt z publicznością (z której wybiera się jury), wchodzi z nią w swoistą interakcję. To audytorium decyduje, któ- re popisy oratorskie najbardziej przypadły mu do gustu i kogo należy obdarzyć już nie idealistycznie wieńcem laurowym, ale pragmatycznie pewną kwotą pieniężną.

Najciekawszym aspektem slamu jest sięganie do róż- nych dyskursów poetyckich. Ze sceny można usłyszeć poetów na miarę Szymborskiej, punków, hip-hopowców,

M o n i k a Z a j ą c

Poezja uratowana?

R ze c z o s l a m i e p o e t yck i m

Nauczyciele narzekają, że uczniowie nie kocha- ją poezji. Ba, przeciętny student polonistyki, ma- jąc do wyboru: przeczytać Miłosza, czy nie prze- czytać – zapewne wybierze to drugie. Rodzi się więc pytanie o kondycję liryki. Gdzie ją zadomo- wić w epoce Świetlickiego? Tego, że nie ma dla niej miejsca w pozłacanych tomikach, na najwyż- szych półkach, chyba nie trzeba udowadniać.

Poezja musi przekonywać, inaczej nikt jej nie uwierzy. Musi dziać się na oczach widzów. Czy odpowiedzią na postawione wymagania może okazać się slam poetycki?

Monika Zając – studentka III roku polonistyki Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej.

Teatr Polski w Bielsku-Białej: Piaskownica Michała Walcza- ka, reżyseria Grzegorz Chrapkiewicz, scenografia Jan Kozi- kowski, światło, fotografie, projekcje Olaf Tryzna, premiera 19 i 20 stycznia 2008

(12)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e grafomanów... Dla slamu poetyckiego nie ma tematów

tabu. Poczynając od lirycznych wierszyków miłosnych, a kończąc na wywodach dotyczących chociażby przej- ścia podziemnego w mieście X, każdy ma prawo nadać swojej poezji dowolny styl i formę.

Adam Zagajewski postanawia porzucić płytką poezję i zostać Emo.

Staje pośrodku ulicy, staje w przejściu podziemnym.

Zatrzymuje się na skrzyżowaniu, patrząc na wielką reklamę podpasek Bella, i mówi:

Mam tego dość! Kurwa, mam tego dość! Potrzebne mi nowe trampki!

I postanawia zapuścić grzywkę, zaczyna jeździć na desce.

(Dawid Koteja) Rzecz II. Krótka historia

Slam poetycki narodził się z buntu wymierzone- go przeciwko zamykaniu poezji w klatce krytyki i teo- rii literackiej. W 1986 roku robotnik i poeta z Chicago – Marc Kelly Smith – zorganizował pierwszy w histo- rii slam – „The Uptown Poetry Slam”. Wyrecytowane wówczas wiersze miały pokazać, że poezję można roz- patrywać w kategoriach „normalności”, tzn. nie rozbie- rać do aliteracji, synekdoch i oksymoronów, tylko ba- wić się samą jej obecnością. Idea slamu szybko dotarła do Nowego Jorku i San Francisco (w 1990 roku odby- wają się pierwsze amerykańskie slamowe mistrzostwa).

Do Polski dociera w 2003 roku. Wówczas w Starej Pro- choffni, spośród ośmiorga poetów biorących udział, pu- bliczność na zwycięzcę wybiera – aktualną polską iko- nę slamu poetyckiego – Jasia Kapelę.

Możesz je tylko podziwiać z daleka, Nacieszyć oczy chwilą, co ucieka.

Przepiękne ptaki zapomnienia, pomogą uciec od osamotnienia jakie niesie każdy zimny dzień.

(Aleksandra Walusiak) Choć historia slamu zaczyna się w połowie lat 80. XX wieku, to jego korzenie sięgają dużo głębiej. Małgorzata Wiśniowska (pisząca pracę licencjacką dotyczącą slamu poetyckiego w Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej) początków tego zjawiska doszukuje się w Renesansie:

W połowie XVI wieku we wsi Babin pod Lublinem Stanisław Pszonka i Piotr Kaszowski założyli koło to- warzyskie – żartobliwą imitację republiki z godnościami i urzędami nadawanymi za umiejętności opowiadania dowcipów, żartów i facecji. Koło to nazywano Rzeczpo- spolitą Babińską. Należeli do niej Kochanowski, Rej, Za- mojski. Wystarczyło, że Janek z Czarnolasu przyjechał do Babina, opowiedział fraszkę, facecję względnie anegdo- tę. Dodatkowo pomachał rękami, uśmiechnął się, puścił oko i dostawał nagrodę – a to jakiś medal, a to oficjal- ne gratulacje. Oczywiście te ich turnieje okraszone były staropolskim winem, piwem tudzież towarzystwem pięk- nych kobiet.

Kolejnym przykładem na to, że tego typu wieczor- ki poetyckie istniały od dawna w naszej kulturze, są ro- mantyczne improwizacje. Pierwszy, romantyczny poje- dynek na improwizacje odbył się w 1840 roku. Wtedy to, na wystawnym przyjęciu zorganizowanym dla Adama Mickiewicza z okazji odebrania tytułu profesorskiego, doszło do bitwy na rymy pomiędzy dwoma wieszczami.

Na owym przyjęciu zjawił się bowiem Julek Słowacki, ale że w sercu tkwiła zadra pretensji do Adama – mil- czał, strojąc urażoną minę. Kiedy skończono powitanie Mickiewicza, Słowacki rozpoczął improwizację. Ocza- rował zebranych wspaniałym wierszem. Kiedy skończył, zaczął mówić Mickiewicz, a swoją improwizację podsu- mował słowami „kochajmy się” – i o tej chwili nauczy- cielki w szkole mówią: wielkie pojednanie.

W dwudziestoleciu międzywojennym, od działal- ności futurystów i dadaistów, już tylko rzut beretem do Głosująca publiczność

slamu poetyckiego w Galerii Wzgórze

(13)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

slamów z chicagowskich knajp. Mianowicie w 1918 roku w Warszawie zostaje otwarta kawiarnia artystyczna Pod Picadorem. Za 5 marek każdy bywalec mógł na estradzie zaprezentować swój utwór, toteż kawiarnia skupiała „wy- jątkowych” poetów, malarzy i muzyków. Wśród nich nie zabrakło Słonimskiego, Tuwima, Iwaszkiewicza, Wie- rzyńskiego – największych filutów tamtych czasów.

Mówię pies – nie czujecie jego zapachu.

Jednak, kiedy mówię, już wiecie o tych łapach, pysku i ogonie (...).

Wiatr wieje, Rozpuszczony w powietrzu pies Dociera pod galerię Wzgórze.

Mówię, jesteście w wietrze psa, Mówię jesteście.

(Grzegorz Adamczyk) Rzecz III. Pierwszy slam poetycki

w Bielsku-Białej

20 stycznia br. w Galerii Wzgórze miało miejsce, jak to określił Szymon Kuś (redaktor portalu BB365.in- fo), jedno z ciekawszych wydarzeń kulturalnych ostat- nich miesięcy. Organizatorzy (studenci III roku poloni- styki ATH) zadbali o ty, by wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Dzięki odpowiedniemu nagłośnieniu

sprawy dopisała nie tylko publiczność, ale i pretenden- ci do miana I Slamera Bielska-Białej. Do gromkich okla- sków zachęcali prowadzący – dziennikarze internetowe- go radia iGol FM (Maciej Nowicki, Łukasz Wiśniowski).

Konkurs przebiegał w trzech etapach, o zwycięstwie za- decydowała (racząca się kanapeczkami, tudzież korecz- kami i piwem) publiczność, wyrażając swoją aprobatę poprzez podniesienie czerwonego lub zielonego karto- nika (zielony – przechodzi do następnej rundy). Naj- ważniejszym punktem programu były oczywiście same popisy oratorskie. W repertuarze znalazły się wiersze bardziej lub mniej liryczne – a wśród nich prawdziwa perełka, hip-hopowy rap członka składu ZpJp Ziemasa.

Zwycięzcą pierwszego slamu poetyckiego w Bielsku-Bia- łej został Dawid Koteja, który swoją erudycją rozgrzał publiczność do czerwoności.

W ślad za nim Wisława Szymborska postanawia porzucić płytką poezję i zostać Emo.

Rodzice jej nie rozumieją, jest zbyt wrażliwa.

W związku z tym Dawid Koteja postanawia porzucić płytką poezję i zostać Wisławą Szymborską.

Bo właśnie zwolniło się miejsce, trzeba wykorzystać taką okazję.

(Dawid Koteja) Rzecz IV. A jednak alternatywa?

Slam poetycki jest doskonałym przykładem na to, że poezja może ciągle wciągać i fascynować. Współcześnie nie zachwyca nas sama treść, ale przekaz. O ileż przy- jemniej snułoby się dywagacje na temat Miłosza, gdyby zamiast wkuwania dat ukazywania się kolejnych tomi- ków poezji pozwolono nam „pobawić się” jego twórczo- ścią? Przecież o tym, że wielkim poetą był, wie każdy.

Pytanie tylko, czy każdy do końca z tą wielkością się zgadza?

?

W tekście zostały wykorzystane fragmenty utworów wygło- szonych podczas slamu poetyckiego, który odbył się w Biel- sku-Białej 20 stycznia 2008 w Galerii Wzgórze.

Dawid Koteja, laureat pierwszego bielskiego slamu

Damian Swinczyk

(14)

0

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

O l g a M a j l i c h

* * *

Prawda i kłamstwo nie idą jedną drogą Kłamstwo

z dumą kroczy Łatwo znajduje przyjaciół nie boli Prawda wierna czysta

nieśmiało spuszcza oczy odpychana

Kopciuszka cieniem często w kącie woli być milczeniem

M i c h a l i n a Ś p i e w a k Mat…

Matematyk, matematyka, matematyczka,

matematyczny, matematyczyć…

Czas już liczyć!

B a r b a r a Z a m o r s k a Jutro

Siedzi jak wtedy gdy dostała list Następnego dnia poszła do kina Jutro też pójdzie

Do ławki w parku Do obcych ludzi

Do znanego na pamięć filmu Gdzie wszystko się kończy dobrze I szczęśliwie

I w o n a C z y ż Zabiłem Boga

Gwóźdź mego grzechu przebił Mu dłoń.

Włócznia mej niewiary przeszyła Jego bok.

Cierniem na skroniach stały się me kłamstwa.

Zabiłem człowieka.

Zabiłem Boga.

Posłałem do grobu.

Otrzymałem zbawienie.

Jezusie!

Co z nas za owce krzyżujące codziennie Swego Pasterza?

(15)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Agata Tomiczek-Wołonciej

M a r t a D z i e d z i n a Podanie o nieśmiertelność

wnoszę podanie o nieśmiertelność złotą

całą w ciepłym pszczelim złocie wnoszę podanie o nieśmiertelność dotykalną

żeby móc ją wyczuć podtrzymać przytulić w razie potrzeby pożyczyć

wnoszę podanie o nieśmiertelność bezcenną

wymienialną tylko na czyjeś opiekuńcze ramiona nietrwałe

O l g a T a r a s i u k Ironia kostna

Jak na ironię konstrukcja człowieka opiera się na kruchym kostnym rusztowaniu

Rzeszotowienie kości to osteoporoza Człowiek piszący wiersze to nie ten sam który pisze Ostrą Prozę

choć często śpią pod tym samym imieniem jednakowe beleczki kostne

J o a n n a Ł a s k i

* * *

mam lat dwanaście plus sześć zupełnie zbędnych widziałam ludzi zwykłych kolorowych chorych i złych widziałam słonia żyrafę słyszałam o śmierci

wiem co to aldehyd dwumian Newtona i co głosił Schelling wiem też że pięć godzin snu to całkiem dużo

i ciągle boję się że wsiądę do złego autobusu i wciąż świat jawi mi się potworem

potykam się o krawężniki ciągnę wzrok po ulicy jak zabawkę na sznurku

dokładnie wiem skąd się wzięłam czując się nadal mikroskopijną komórką ale wciąż nie wiem

po co

M a r c e l a G o l i s Wiersz czwarty

Czyli pejzaż ze sztafażem

z nową kobietą lub starym mężczyzną z pejzażem w tle

zamknięci w ciepłych powiekach napojów wysokoprocentowych

i wiosny

jak w pościeli nie będziemy już umieli się odnaleźć

przypływy i odpływy spotęgują nasz niedorozwój emocjonalny i kiedy piersi opadną a wzwody ustaną to wszystko będzie już jasne

i spóźnione

(16)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Nielipna „Lipa”

Ogólnokrajowy charakter nadała imprezie anima- torka kultury z bielskiej Spółdzielni Mieszkaniowej Zło- te Łany Irena Edelman. „Lipa” obchodzić będzie jednak w tym roku 25-lecie kwitnienia, gdyż po raz pierwszy jej finał odbył się w nieistniejącym już klubie Złote Łany 4 czerwca 1983 r. Przegląd przez 14 lat miał bowiem za- sięg ograniczony do województwa bielskiego. Od 11 lat laureatami ogólnopolskiej imprezy zostaje około stu młodych ludzi z wielu zakątków Polski, a ich utwory publikowane są w specjalnej „lipowej” antologii. Auto- rami publikowanych na poprzednich stronach wierszy są laureaci „Lipy” 2007.

Nazwa przeglądu, którą – że nieskromnie przyznam – wymyśliłem, wzięła się z szacunku dla drzew, a oso- bliwie dla Tilia cordata, gatunku występującego w Pol- sce. Włoski pisarz Guido Ceronetti powiada, iż drze- wa nie są zielenią: to nasi starsi bracia unieruchomieni, dawne plemię pokryte sierścią, pełne wilgoci, obrosłe ro- gami (...). Kiedy drzewo zmienia się w zwyczajną rzecz, w użyteczny lub zdobiący przedmiot, choć niegdyś było siedzibą sił nadprzyrodzonych, widzialnym śladem bo- skości, nie da się go już uratować. Dzięki symbolice drze- wa człowiek jest związany z nim wieloma nićmi trady- cji. Chrześcijańskie drzewo życia symbolizuje m. in.

żywot duchowy, wieczne szczęście i uzdrowienie mo-

ralne. Arkadyjska natura lipy w utworze Jana Kocha- nowskiego koi nerwy, daje beztroski byt, wystarcza do szczęścia. Urodzony w sąsiedztwie Złotych Łanów Emil Zegadłowicz w Powsinogach beskidzkich przywołuje lipę jako symbol początku i końca ludzkiej drogi i łączy ją z krzyżem życia.

Niestety, nowe pokolenia tracą już zarówno intymny, jak i metaforyczny kontakt z naturą i tradycją. Przejawia się to nie tylko w dewastacji przyrody (słynnym przy- kładem jest Święta Lipka, w której wycina się lipy). Do- piero podczas mojego spotkania autorskiego z młodzie- żą w jednej z bielskich szkół, notabene artystycznych, zdałem sobie sprawę, jak znaczna jest także dewastacja moralna tradycji. Młody człowiek wstał i kategorycznie oświadczył, że nazwa przeglądu jest chybiona: – Lipa to przecież dziadostwo – zawyrokował. Zacząłem wyja- śniać, że niezupełnie: – Lipa to przede wszystkim drze- wo. – Drzewo? Skonfundowany młodzieniec nie znał w ogóle tego typu skomplikowanej konotacji.

Przykład młodzieńca ze szkoły artystycznej dowo- dzi niedostatku łączności między pokoleniami, braku

„miejsc wspólnych”, o których tak ładnie pisał mój szkol- ny kolega Aleksander Nawarecki we wstępie do ksią- żeczki poetyckiej pod tym tytułem. Czy to już zmierzch wypróbowanych przez wieki obrazów i tropów, które gwa- rantują poetom zrozumiałość i uniwersalność? Koniec kultury? Parafrazując Zbigniewa Herberta można po- wiedzieć, że ludzie coraz szybciej tracą związek z wiel- kimi drzewami historii. Dlatego „Lipa” powinna co roku rozkwitać.

J a n P i c h e t a

W tym roku po raz dwunasty odbędzie się Ogólnopolski Przegląd Dziecięcej i Młodzieżo- wej Twórczości Literackiej „Lipa” pod patrona- tem Prezydenta Miasta Bielska-Białej.

?

Teksty na „Lipę” 2008 moż- na nadsyłać do końca czerw- ca br. pod adresem: SCK Best 43-300 Bielsko-Biała, ul. Ju- trzenki 22 (bliższe informacje pod nr. tel. 033-499-08-33).

Olga Majlich – uczennica III kl. Chrześcijańskiej Szkoły Podstawowej i Gimnazjum Arka we Wrocławiu.

Michalina Śpiewak – uczennica II kl. SP nr 3 w Żywcu.

Barbara Zamorska – uczennica VI kl. SP nr 37 w Bielsku-Białej.

Iwona Czyż – uczennica III kl. Gimnazjum w ZS

im. J. Londzina w Zabrzegu w gminie Czechowice-Dziedzice.

Olga Tarasiuk – uczennica II kl. LO w Łosicach.

Marta Dziedzina – uczennica III kl. Gimnazjum w Poraju.

Joanna Łaski – uczennica II kl. I LO im. K. Miarki w Żorach.

Marcela Golis – mieszkanka Poraja, uczennica II kl.

Państwowej Ogólnokształcącej Szkoły Sztuk Plastycznych w Częstochowie.

Jan Picheta – dziennikarz, publicysta kulturalny, poeta.

(17)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

D a r i u s z B a n d o ł a

O d pięciu lat

w Bielsku-Białej

Co roku jesienią giganci światowego jazzu, niczym wędrujące ptaki, nadciągają do Bielska-Białej.

Tomasz Stańko – dyrektor artystyczny Jazzowej Jesieni w Bielsku-Białej

(18)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Jesienie pełne mistrzowskiego jazzu

Jazzowa Jesień w Bielsku-Białej jest wspaniałym mu- zycznym wydarzeniem, które co roku elektryzuje fanów jazzu i to nie tylko w naszym kraju. Festiwal – zawdzię- czający swoje powstanie menedżerskim talentom orga- nizatorów z Bielskiego Centrum Kultury – stał się po pięciu latach od swych narodzin jedną z najbardziej pre- stiżowych imprez jazzowych w Europie. Co roku jesie- nią giganci światowego jazzu, niczym wędrujące ptaki, nadciągają do Bielska-Białej.

Tej muzycznej imprezy wielu nam zazdrości i – choć to nieskromnie zabrzmi – mają czego. Mało komu prze- cież udaje się zebrać w tym samym miejscu i czasie jazzmanów z najwyższej światowej półki, a w dodatku zapewnić jeszcze przedsięwzięciu patronat jednej z naj- bardziej prestiżowych wytwórni muzycznych świata ECM Records. Kto jednak odmówi jazzowemu guru Tomaszowi Stańce, dyrektorowi artystycznemu biel- skiego festiwalu, który, tak jak zapowiadał przed laty, uczynił z sygnowanej swoją marką imprezy wyjątkowe wydarzenie muzyczne.

Stańko pokochał Bielsko-Białą

Wciąż pozostaje tajemnicą, w jaki sposób Władysław Szczotka, szef Bielskiego Centrum Kultury, przekonał ostatecznie naszego najsłynniejszego jazzmana, zajmu- jącego od lat niekwestionowane miejsce w elicie świato- wego jazzu, aby został dyrektorem artystycznym festi- walu. Tomasz Stańko zawsze niechętnie podchodził do tego rodzaju „zaszczytów” i wcześniej innym odmawiał.

Dlaczego dla Bielska-Białej zrobił wyjątek? Z pewnością – co przy każdej okazji podkreśla – urzekła go wspa- niała, rozkochana w jazzie bielska publiczność, a tak- że przychylność miejskich władz wobec stworzenia dla niego autorskiego festiwalu. Decyzja nie zapadła jednak z dnia na dzień i dojrzewała latami. Ziarno zostało po- siane na początku 1999 roku, gdy nasz trębacz wystąpił wraz ze skandynawskimi instrumentalistami – saksofo- nistą Berntem Rosengrenem, pianistą Bobo Stensonem, basistą Pallem Danielssonem, perkusistą Jonem Chri- stensenem – w Bielskim Centrum Kultury. Tamten kon- cert był dla rodzimych melomanów pierwszą okazją do usłyszenia na żywo utworów ze słynnej płyty Litania nagranej w wytwórni ECM do muzyki Krzysztofa Ko- medy. Atmosfera w sali Domu Muzyki była wówczas niesamowita, a spontaniczne reakcje bielskiej publicz- ności najwyraźniej przypadły do gustu artystom. Bez wahania zgodzili się wziąć udział w zwołanej na gorą- co konferencji prasowej z udziałem widzów, organizato- rów i dziennikarzy. Właśnie wtedy Stańko zapewnił, że gdy tylko otrzyma zaproszenie, to do Bielska-Białej jesz- cze na pewno przyjedzie. Dyrektor Władysław Szczot- ka przypomniał mu o tym dwa lata później, gdy w mie- ście urodził się pomysł stworzenia nowego jazzowego festiwalu o wyróżniającej go wśród innych formule. Po trwających kilka miesięcy rozmowach Tomasz Stańko zgodził się zostać jego artystycznym dyrektorem i pod koniec 2003 roku ruszyła po raz pierwszy Jazzowa Je- sień w Bielsku-Białej.

Od tego czasu przyjeżdżają jesienią w Beskidy za- równo legendarni instrumentaliści, jak i...

...plejada jazzowych znakomitości...

młodszego pokolenia. Dzięki nim estrada Domu Muzy- ki BCK stała się znaczącym w branży miejscem, gdzie często odbywają się polskie premiery nowych jazzowych projektów z udziałem artystów ze światowej elity. Biel- ski festiwal już od momentu swoich narodzin stworzył własną, niepowtarzalną aurę. Na jego muzyczny wize- runek składają się zarówno autorskie projekty samego John Scofield

Dariusz Bandoła – dziennikarz, od wielu lat pracujący w „Kronice Beskidzkiej”.

(19)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Tomasza Stańki, jak i najczęściej tutaj koncertujących jazzmanów z kręgu magicznego ECM-owskiego brzmie- nia. Jest to jazz o różnych barwach i odcieniach. Koja- rzący się zarówno z muzyką łagodną, nawet relaksują- cą, ale także pełną ekspresji, nierzadko na pograniczu free i awangardy. Program każdego z festiwali opraco- wywany jest ze szczególną starannością, tak aby ukazać szerokie spektrum muzycznych dokonań artystów spod znaku ECM, a przy tym zaprezentować także odmien- ne nurty współczesnego jazzu czy zbliżonych do niego okolic. Podczas dotychczasowych edycji Jazzowej Jesie- ni w Bielsku-Białej wystąpiły takie gwiazdy, jak: gita- rzyści – John Scofield, John Abercrombie, Terje Ryp- dal, Marc Ducret, Ralph Towner, Jerome Harris i Nik Bartsch; pianiści – John Taylor, Ketil Bjornstad, Bobo Stenson, Stefano Bollani; kontrabasiści – Gary Peacock, Anders Jormin, Marc Johnson; saksofoniści – Charles Lloyd, Roscoe Mitchell, Louis Sclavis, Tim Berne, Try- gve Seim; trębacz Enerico Rava; perkusiści – Jack De- Johnette, Zakir Hussain, Manu Katché.

Podczas Jesieni gościła też w Bielsku-Białej plejada naszych znakomitości: Adam Makowicz, Włodzimierz Nahorny, Krzysztof Ścierański, Michał Kulenty, Krzysz- tof Herdzin, Janusz Skowron, Lora Szafran, Aga Zaryan, grupa Pink Freud oraz muzycy z kwartetu Stańki – pia- nista Marcin Wasilewski, basista Sławomir Kurkiewicz i perkusista Michał Miśkiewicz.

Koncerty, które przeszły do historii

Wydarzeniami bielskich festiwali są premierowe koncerty z udziałem Tomasza Stańki. Nasz mistrz, wraz ze swoim kwartetem, promował już podczas Je- sieni słynne płyty Soul Of Things (zaliczona do stu albu- mów jazzowych, które wstrząsnęły światem), Suspended Night i Lontano. Wykonywał również wspólne muzycz- ne projekty z takimi herosami jazzu, jak gitarzysta John Abercrombie, kontrabasista Marc Johnson czy saksofo- nista Louis Sclavis. Podczas Jazzowej Jesieni przed dwo- ma laty odbyła się w Bielsku-Białej druga, po paryskiej inauguracji, autorska prezentacja nagrań z kultowego al- bumu Manu Katché Neighbourhood. Wówczas także do- szło do wykonania rewelacyjnego projektu, przygotowa- nego specjalnie na bielski festiwal, razem z legendarnym amerykańskim kontrabasistą Garym Peacockiem.

Nie tylko tamten koncert został odnotowany w histo- rii światowego jazzu. W liczne jazzowe fajerwerki obfito- wał z racji jubileuszu pięciolecia ostatni festiwal z 2007 roku. Do Bielska-Białej przyjechał wówczas legendar-

ny amerykański saksofo- nista Charles Lloyd, któ- ry wspólnie z hinduskim mistrzem tabli Zakirem Hussainem i rewelacyj- nym perkusistą rodem z Teksasu – Erikiem Har- landem wykonali, określa- ny jako kosmiczny, projekt Sangam. Trio w tydzień po bielskim koncercie wystą- piło w Oslo podczas cere- monii wręczenia Pokojo- wych Nagród Nobla. Na scenie BCK czarował rów- nież perfekcyjną techniką John Scofield, amerykań- ski gitarzysta, którego na- zwisko nieprzerwanie od początku lat siedemdzie- siątych gości na szczytach światowych jazzowych rankingów. Podobnie jak Sangam również i jego muzyczny projekt This Meets That – wykonywa- ny z basistą Steve’em Swal-

lowem i perkusistą Billem Stewartem – były polskimi premierami. Bielszczanie, jako pierwsi na świecie, mo- gli natomiast oklaskiwać najnowszą, międzynarodową formację Tomasza Stańki, a dzięki transmisji w III Pro- gramie Polskiego Radia koncertu mogła bezpośrednio z sali Bielskiego Centrum Kultury słuchać cała Polska.

Wydarzeniem najwyższych lotów stał się, jedyny w Eu- ropie, występ słynnego chicagowskiego awangardzisty Roscoe’a Mitchella, improwizującego z formacją Note Factory Group.

Jazzowa Jesień w Bielsku-Białej to nie tylko muzyka.

Obok koncertów podczas festiwalu odbywa się wiele in- nych imprez artystycznych. Są wystawy plastyczne i fo- tograficzne, multimedialne pokazy i projekcje filmów.

Zawsze panuje wspaniała atmosfera, a jazzfani zastana- wiają się, kto przyjedzie do Bielska-Białej za rok. Tomasz Stańko gwarantuje, że, jak dotychczas, nasze miasto bę- dzie rozbrzmiewało muzyką w najlepszym wykonaniu, a jazzowych sław i artystycznych doznań najwyższych lotów z pewnością nie zabraknie.

Gary Peacock

Archiwum Bielskiego Centrum Kultury

(20)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Tuż po wojnie w Bielsku i sąsiedniej Białej znaleźli się ludzie, którzy byli związani mocno z Beskidami już w czasach II Rzeczypospolitej, tacy jak plastycy Jerzy Zitzman, Stanisław Oczko i Jan Chwierut czy muzycy Julian Lewinger-Lewiński i Władysław Koterbski. Los rzucił tu również wybitnych twórców z innych regio- nów kraju, np. rzeźbiarz Edward Piwowarski przyjechał z Warszawy, poeta Zygmunt Lubertowicz z Nowego Są- cza, malarz Zenobiusz Zwolski z Katowic, a rysownik Władysław Nehrebecki z Borysławia. Włókienniczy cha- rakter Bielska i Białej powodował, że szczególnie pla- stycy mogli znaleźć zatrudnienie w rozwiniętym prze- myśle lub szkolnictwie zawodowym. Rozwój kulturalny obu miast miał także korzenie w międzywojennej pol- skiej tradycji.

U źródeł

W obu miejscowościach działały w dwudziestoleciu międzywojennym polskie amatorskie zespoły teatralne czy chóralne. Bielsko nie miało stałej polskiej sceny, ale przyjeżdżały teatry z Krakowa i Katowic. Tu tworzyli wybitni artyści, jak Adam Bunsch czy Jakub Glasner.

W pobliskiej Bystrej osiadł Julian Fałat. Inspirująco od- działywali na środowisko również Jan Chwierut, Bertold Piotr Oczko czy Franciszek Zitzman – w młodości twór- ca lalek dla Zielonego Balonika w Krakowie, a później także kukiełek dla swego syna Jerzego.

W czasach gimnazjalnych to właśnie młody Jerzy Zit- zman terminował u znakomitego bielskiego drzeworyt- nika Jakuba Glasnera, w którego pracowni powstawały grafiki do kwartalnika gimnazjów w Bielsku, Cieszynie, Pszczynie, Żywcu, Wadowicach. Z czasopismem współ- pracowali nie tylko uczniowie, lecz również ich opie- kunowie: Zofia Kossak-Szczucka, Julian Przyboś, Emil Zegadłowicz, Gustaw Morcinek. Jerzy Zitzman pisywał również recenzje z przedstawień, m.in. o premierze Dam i huzarów w wadowickim gimnazjum, w których jedną z głównych ról powierzono Karolowi Wojtyle.

W bielskiej filii katowickiego Instytutu Muzycznego kształciły się talenty pod okiem kierownika Juliana Le- wingera-Lewińskiego. Instytucją istotną dla życia towa- rzyskiego i artystycznego był salon Kazimiery Alberti.

Poetka mieszkała w Białej, aczkolwiek była żoną staro- sty bielskiego. W salonie gościł m.in. Stanisław Ignacy Witkiewicz ze swoją firmą portretową.

W Bielsku istniały też od wielu lat silne artystycz- ne tradycje niemieckie, austriackie i żydowskie. Dlatego mogły rozwinąć się tak wyraziste osobowości twórcze,

J a n P i c h e t a

W latach 1947–1948 powstało kilka dominują- cych w pejzażu Bielska-Białej instytucji kultury.

1 września 1947 r. zaczęło działać Liceum Tech- nik Plastycznych. 7 grudnia tegoż roku odbył się pierwszy spektakl Teatru Kukiełek Robotniczego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci Banialuka. 14 lu- tego 1948 r. otwarto Muzeum Miejskie. W tym- że roku przeniesiono z Wisły do Bielska Ekspery- mentalne Studio Filmów Rysunkowych. Rozkwit nowych instytucji kulturalnych miał z jednej strony źródła personalne, a z drugiej tkwił w charakterze obu miast oraz kulturalnych tradycjach.

D roga do piękna

Uczniowie pierwszej klasy liceum (wydział rzeźby) i ogniska plastycznego w Bielsku, rok 1948. Od lewej: Antoni Tośta, Wanda Tomiczek, August Dyrda, Eugeniusz Kwerko, Edward Piwowarski – nauczyciel rzeźby, Stanisław Sikora, Florian Donocik, Wacław Mazurek, Jan Skibski, przed nimi Marian Koim

(21)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

jak wiedeńska śpiewaczka Selma Kurz czy amsterdam- ski artysta teatru Karl Guttmann, który na trzy lata przed śmiercią (1995) zdążył jeszcze zrealizować z ze- społem Teatru Polskiego sztukę na swej pierwszej, biel- skiej scenie.

Zamek sztuk jeden

Tradycje tradycjami, a nie byłoby powojennego życia artystycznego Bielska bez Stanisława Oczki. Ten z uro- dzenia kozianin był malarzem i pasjonatem sztuki. Co prawda studia z historii sztuki i archeologii ukończył w 1950 roku, ale sztuką zajmował się wcześniej. Nie umilkły jeszcze echa wystrzałów sowieckiej artylerii, a on już został kierownikiem referatu kultury w biel- skim starostwie powiatowym. W referacie zatrudnił się również Jerzy Zitzman, który otrzymał polecenie przeję- cia zamku od radzieckich wojskowych. Jeden z nich ka- zał mu potwierdzić to na kartce papieru. Jerzy Zitzman napisał: Kwituję odbiór zamku, sztuk jeden.

To dzięki zapobiegliwości Stanisława Oczki zamek zaczął żyć kulturą. Tam znalazł siedzibę oddział Związ- ku Polskich Artystów Plastyków. Bielscy artyści urato- wali też pamiątki po Julianie Fałacie oraz samą Fałatów- kę w Bystrej Śląskiej.

Pierwsza wystawa obrazów środowiska bielskiego ZPAP odbyła się w zamku Sułkowskich 30 września 1945 r. Wystawiali m.in.: Jan Chwierut, Anna Golon- kowa, Stanisław Oczko, Jan Skawiński, Tomasz Woźniak, Jan Zipper, Jerzy Zitzman, Zenobiusz Zwolski. Świadko- wie wernisażu potwierdzali, że nikt nie krył łez.

10 grudnia 1945 r. rozpoczęła na zamku działalność prywatna Szkoła Malarstwa, Rzeźby i Grafiki w Biel- sku. Jej kierownikiem został Stanisław Oczko, a wykła- dy za symbolicznym wynagrodzeniem prowadzili rów- nież Jan Chwierut, Franciszek Dudziak, Jerzy Zitzman, Szczepan Olszowski i Zenobiusz Zwolski. Później dołą- czyli jeszcze m.in. Monika i Edward Piwowarscy (no- tabene rodzice znanego filmowca Radosława Piwowar- skiego, który przyszedł na świat w Olszówce Dolnej).

Bielskie szkolnictwo artystyczne przeszło na garnuszek państwa 1 września 1947 r. Z prywatnej szkoły wyłoniły się dwie placówki: Liceum Technik Plastycznych i Ogni- sko Kultury Plastycznej.

O prężności ówczesnego środowiska bielskich pla- styków świadczyło ponadto zorganizowanie Pierwszej Ogólnośląskiej Wystawy Sztuki, której wernisaż odbył się 14 kwietnia 1946 r. Udział wzięło 102 twórców, któ- rzy zaprezentowali 236 dzieł malarstwa, grafiki, rzeź-

by i tkactwa artystyczne- go. Ślązacy zastanawiali się, dlaczego taką wysta- wę można było zorgani- zować w małym Bielsku, a nie w wojewódzkiej me- tropolii. W Katowicach nie było jednak Stanisła- wa Oczki...

Mistrzowskie lekcje To właśnie Stanisław Oczko zgromadził w Li- ceum Technik Plastycz- nych znakomite grono pedagogów, którzy stwo- rzyli niepowtarzalny świat

twórczych pasji. Rzeźbę prowadził absolwent warszaw- skiej ASP Edward Piwowarski, który studiował m.in.

z Alfonsem Karnym i Stanisławem Sikorą. Absolwent pierwszego rocznika, fotografik Marian Koim wspomi- na, że siedmioosobowa grupa kandydatów na rzeźbiarzy tworzyła wspaniałe grono, a Edward Piwowarski oddał im wszystkie swoje artystyczne siły. Swych podopiecz- nych zabrał na wycieczkę po zrujnowanej stolicy. Ucznio- wie gościli również w tamtejszej ASP oraz w pracowniach kolegów mistrza – Stanisława Sikory i Mariana Wnuka.

Rzeźbę w kamieniu prowadził Antoni Biłka, który wykonywał m.in. projekty Xawerego Dunikowskiego do pomnika Powstańców Śląskich na Górze Świętej Anny.

Przez pewien czas nauczycielem był Franciszek Sukna- rowski (z gorzeńskiego kręgu Emila Zegadłowicza). Ję- zyka polskiego uczył poeta i miłośnik gór Zygmunt Lu- bertowicz, twórca fraszek o swych uczniach i kolegach – profesorach. Marian Koim zapamiętał jedną: Mistrz Piwowar z żółtej gliny lepi baby jak pierzyny.

Stanisław Oczko sam uczył w atrakcyjny sposób.

Uważał, że lekcje historii z największym pożytkiem odbyć się mogą tam, gdzie mieści się najwięcej w Pol- sce dzieł sztuki i architektury na metrze kwadratowym.

Dlatego zabrał uczniów na pięciodniową wycieczkę do Krakowa. Dwa dni młodzież spędziła na Wawelu, a resz- tę w tamtejszych kościołach i muzeach.

Do grona pedagogów należeli ponadto Jerzy Zitzman (malarstwo i rysunek) oraz Stanisław Szpineter (liternic- two). Śpiewu nauczał Władysław Koterbski (ojciec słyn- nej piosenkarki Marii), prowadził chór szkoły muzycznej

i plastycznej, najlepszy wówczas w województwie. Marian Koim Uczennice pierwszego rocznika PLTP w drodze do szkoły – od lewej:

Barbara Warmus, Irena Goleniowska, Janina Szołdra, Antonina Wietrzna

Cytaty

Powiązane dokumenty

Do szkoły zacząłem chodzić, gdy miałem pięć lat, a już wcześniej mieszkaliśmy na Blichowej (obecnie Partyzan- tów). Zacząłem w powszechnej szkole żydowskiej, gdzie

W chwili, gdy pozbyliśmy się tych ograniczeń, wszystko stało się możliwe, a malowanie muralu na ścianie Muzeum Techniki i Włókiennictwa przez mło- dych artystów

Pojawił się też wy- móg, że elementy małej architektury powinny być do- stosowane do aranżacji zrealizowanej już ulicy 11 Listo- pada i udało się to osiągnąć – twierdzi

Było ze mną jeszcze dwoje młodych ludzi. Tryp- tyk rzymski wyświetlano już od kilku tygodni, nic więc dziwnego, że widzów mało. Pierwsze ka- dry zupełnie mnie zdezorientowały.

Krąg Kobiet Studnia.. Gościłyśmy też trenerki rozwoju osobistego i wybrałyśmy się do pracowni ceramicznej Aleksandry Kimel. W otoczeniu fantazyjnych wyrobów z gliny

(Maciejowski: – Tam jest takie wzgórze obok uniwersytetu, na którym już stoi po- mnik Osieckiej, pomnik Niemena, pomnik Grotowskie- go. Czujesz się tam jak w raju arty-

IV Dni odby- ły się już w Górkach Wielkich i wpisywały się w inau- gurację działalności Centrum (w programie znalazł się m.in. panel dyskusyjny z udziałem Władysława

To również Muzeum Techni- ki i Włókiennictwa, gdzie też dzieje się dużo.. W jesieni otworzymy tam nową galerię na 500 metrach