Adam Szczerbowski
Leopold Staff
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 39, 99-120
LEOPOLD STAFF
Czciciel gwiazd i mądrości, m iłośnik ogrodów, W yznawca snów i piękna i uczestnik godów, Na które sw ych w ybrańców sprasza Sztuka boska: Znam gorycz i zawody, w iem co ból i troska, Złuda miłości, zwątpień mrok, tęsknot rozbicia, A jednak śpiewać będę wam Pochw ałę Życia — Bo żyłem długo w górach i m ieszkałem w lasach. Pam ięcią sw e dni chmurne i dni w słońca krasach Przechodzę jakby jakieś w ielkie, dziwne miasta, Z m yślą ciężką jak z dzbanem na głow ie niew iasta, A dzban wino ukrywa i łzy w swojej cieśni, Kochałem i w iem teraz, skąd się rodzą pieśni: Widziałem konających w radosnej otusze I kobiety przy studniach brzemienne jak grusze, Szedłem przez pola żyzne i m ogilne kopce, Żyłem i z rzeczy ludzkich nic mi nie jest obce. Przeto m yśli me, które stoją przy m nie w radzie, Choć smutne, są pogodne jako starcy w sadzie. I uczę miłowania, radości w uśmiechu,
W łzach w idzieć słodycz smutną, dobroć chorą w grzechu. I pochwalam Tajń życia w pieśni i w m ilczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem i w prawny w cierpieniu.
J a k dźwięcznie i rów no pły n ą trzy n astozg łosk ow ce teg o w ier sza, ta k jasn o i w yraziście sn u je się jego w ą te k treściow y, p osług ując się zarów no s fe rą pojęć (ból, tro s k a , m iłość, piękno, t a j ń życia...), ja k ob razam i rozdzielającym i n ag ro m ad zen ia m yśli i zbliżającym i je przez k o n k rety z ac ję do św iadom ości czytelnika (w ędrow iec, niew ia s ta z dzbanem , kob iety u stu d n i...). Szczerość uczucia id ąc a w rów n ej p a rz e z jasn o ścią m yśli, zestro jenie ich z a rty sty c z n y m w yrazem i budow ą p o em atu p o dającą n a w stępie w yznaczniki treściow e w po sta c i pięknych p e ry fra z (czciciel gwiazd, m iłośnik ogrodów , w yznaw ca
snów ...), aby poprzez fra z ę rozw inięcia zam kn ąć sy n te ty z u ją c y m w y dźwiękiem (pochw alam T a jń życia....) — s k ła d a ją się n a d o sk o n a ły klasycyzm teg o w iersza.
U m ieszczony n a czele jednego z w cześniejszych zbiorów p o ezji (Przedśpiew do to m u „G ałąź k w itn ąc a “ ) je s t a u to c h a ra k te ry s ty k ą , p ieśnią o sobie, w yznaniem P o e ty w ypow iedzianym tem u la t c z te r dzieści, dźwięczącym w ciąż z niezm ąconą pełnością i nieprzyprószo- n y m pyłem czasu. N ie m a też w nim cechującego okres, w k tó ry m S ta ff rozpoczął tw orzyć, zam knięcia się w sobie, egocentryzm u, so- lipsyzm u poetyckiego. M ówiąc o sobie, o swoich doznaniach, cierp ie n iach czy radościach, m ówi bardzo „po p ro s tu “ , całkiem „po lud zku “ . T en przecież jego sto su nek do św iata, do jego T ajn i, jego u ro d y i bólu, t a — mimo w szystko — pochw ała życia, to nie s ą to sp ra w y niedo stęp n e innym , to nie s ą uczucia i s ta n y w yjątkow e, n iepow tarzalne. Zawody i gorycze naw ied zają każdego u czestnik a życia, ja k uśm iech, rad o ść i m iłość, „dni ch m u rn e i dni w słońca k ra s a c h “ . T a h u m a n i s t y c z n a p o sta w a P o e ty pozw alająca m u niem al dosłow nie tłu m aczyć łacińską zasadę „nil hum anu m a m e alienum p u to “ na
Żyłem i z rzeczy ludzkich nic mi nie jest obce
je s t jed n ą z n a jb a rd zie j c h a ra k te ry sty c z n y c h cech poezji L e o p o l d a S t a f f a , a to w arzy szy m u ju ż od z a ra n ia tw órczości.
U rodzony 14 listo p ad a 1878 ro k u we Lwowie, gdzie ukończył szkołę śred n ią i odbył stu d ia u niw ersyteckie, ogłosił w ro k u 1901 pierw szy to m poezyj „Sny o potędze“ . D ebiut poetycki należy jednak p rzesu n ąć o k ilk a la t w stecz, jeśli chodzi o sam m om ent w ystąp ien ia w pism ach ta k , że obecne siedem dziesięciolecie życia zbiega się z pięćdziesięcioleciem tw órczości. I tw órczości te j — ściśle m ówiąc — liryce, pozostał w iern y do dnia dzisiejszego, od „Snów o potędze“ zaczynając poprzez k ilk anaście późniejszych tom ów do o statniego „M artw a pogoda“ w ydanego w 1946 ro k u i już po te j dacie do w ierszy z dwu la t o sta tn ic h , ogłaszanych w czasopism ach.
M om ent w y stąp ien ia Leopolda S ta ffa p rz y p a d a n a dobę szczyto wego rozw oju M łodej P olsk i i rów noczesny je s t niem al z „W eselem “ W yspiańskiego, n ajw iększym arcydziełem o kresu, i pierw szym w iel kim sukcesem powieściowym Żerom skiego „L udźm i bezdom nym i“ , u tw o ram i o w y ra ź n ej problem atyce n arodow ej i społecznej, u trw a lonym i w św iadom ości ogółu jak o dzieła stanow iące pow ażny w kład do k u ltu ry narodow ej.
LEO POLD S T A F F 1 0 1 Czy S ta ffa „Sny o p o tędze“ s ą ich rów now ażnikiem w liry c e? Czy odgłos ich i rozgłos je s t rów nie siln y ? A by n a to odpowiedzieć, trz e b a w przód uśw iadom ić sobie nierów nom ierność oddziaływ ania przez powieść i t e a t r z jednej, a przez poezję liry czn ą z d ru g iej stro n y . Podczas gdy bowiem powieść m a odbiorców m asow ych, a te a t r idzie w rozciągłości sw ych w pływ ów i upow szechnieniu o k ro k za nią, od działyw anie liryk i, zw łaszcza c z y s t e j liryk i, nie ściśle okolicz nościow ej i p rogram ow ej, było i je s t zawsze o wiele słabsze i o g ra n i czone do bardzo szczupłych zespołów. Tylko m om enty k u ltu ry czytel niczej p rz y specjalnie k o rzy stn e j ko n iu n k tu rze, ja k niem niej d o stęp ność, c z y t e l n o ś ć tw ó rcy , um iejącego przem ów ić nie w yłącznie do g ru p k i zaznajom ionych z nim poetów i k ry ty kó w , może spow odo wać, że p oeta liryczny znajdzie szerszy k rą g czytelników . W g rę wcho dzi oczywiście i sp ra w a te m a ty k i, sp ra w a ak tu aln o ści p o ety i jego dzieła, ale nie je s t o n a w yłącznym k ry te riu m popularności. A snyk czy K asprow icz u zy sk ali ją nie ty le dzięki sw ym program ow y m w ier szom, ile raczej b ardziej o sobistym , bezpośrednim . T akim m om entem 0 kon iu n ktu rze raczej pom yślnej dla p o ety był m om ent w ystąp ien ia Leopolda S ta ffa , wnoszącego now e wów czas w artości, k tó re r y s u ją się w yraźnie n a tle pan u jący ch w te j dobie p rąd ó w literack ich i u s ta lonych poglądów n a poezję, poetyekość, piękno i sztukę.
W liryce te j doby stan ow isk o naczelne zajm ow ał K azim ierz T e t m ajer. Jego w iersze były wów czas — w o sta tn im dziesięcioleciu X IX wieku i jeszcze ja k iś czas potem — nie ty lk o d rukow ane po czaso pism ach, ale n a p raw d ę czytane, ja k p rzed nim poezje A snyka, k tó rego przyćm ił i w cień u sunął. „Jeg o w iersze, p reludia, hym ny, szep ty 1 k rzy k i były n a u s ta c h w szy stk ich .“ (Boy-Żeleński). Jego poezje ogłaszane seriam i, zw łaszcza d ru g a, zasadnicza dla te j doby, rozcho dziły się w kilk u w ydaniach i ty sią c ac h egzem plarzy, a poszczególne w iersze w eszły w św iadom ość ogółu i d o stąp iły n a w e t tego osobliwego sukcesu, że uległy zbanalizow aniu. („N a Anioł P a ń sk i“ , „Mów do m nie jeszcze....“ , „P am iętam ciche, jasn e , złote dnie....“ ). Bezideowość te j poezji, jeśli pom inąć w iersze jubileuszow o-obchodowe, w k tó ry c h w y pow iadało się „zam ówienie społeczne“ ty c h czasów, b y ła w yraźna, a po skreślen iu tu i ta m rzu can ych grom kich a głucho brzm iących „h aseł“ pozostaw ała w najw yższych osiągnięciach tre ś ć w yraźnie ne g aty w n a, n ik ła i pobrzm iew ająca w ydźw iękam i m odnego d ek ad en ty z m u. „Nie w ierzę w nic, nie p rag n ę niczego n a św iecie“ , „m elancholia, zw ątpienie, sm utek... s ą tre ś c ią m ojej duszy...“ . N ajw yższym dobrem człowieka je s t osiągnięcie N irw an y, bo „jedynie to , co nie istn ieje
nie podlega złem u.“ T ylko m iłość, użycie, rozkosz przynoszą chw ilo w e u kojenie, s tą d bujnie ro zro sła w tw órczości T e tm a je ra poezja m i
łosna, w yodrębniona n aw et w oddzielny to m ,,E ro ty k ó w “ .
E ro tyzm o w i T e tm a je ra w tó ru je i n a sw ój sposób p rz y tw ie rd z a P rzy b y szew sk i („N a p o c z ątk u b yła chuć...“ ), K asprow icz w zbiorze „M iłość“ , a za nim i k a rn y tłu m naśladowców . Prócz liry ki ero ty cz n e j b ezpośredniej opiew ał też T e tm a je r k u lt Miłości (przez duże M) w w ierszach ja k N aro d ziny A fro d y ty , „spraw czyni najsro ższy ch m ą k “ , lub głośny, w olnym w ierszem pisan y „H ym n M iłości“ . W szy st ko co n a św iecie je s t pozornie dobre, piękne i wielkie, u stę p u je wobec p iękna, p o tęg i i mocy m iłości:
Kędy o sław ie sny, s n y o p o t ę d z e zw ycięstw ach dumy, odpłacaniu krzywdy, o nieznoszeniu niespraw iedliw ości
w obec snów o ukochanej?
Czy z teg o „H ym nu“ urodził się ty tu ł pierw szego zbioru S ta ffa „Sny o p otęd ze“ ? B ezpośrednie potw ierdzenie nie je s t potrzebne, ale zaw iera je pośrednio z a w arto ść ideow a zbioru, zw łaszcza cyklu t y tu łowego. K siążkę o tw iera głośny i w ielokroć cytow any sonet „K ow al“ , n a k tó re g o ju ż dzisiaj historyczn o-literackie znaczenie w skazyw ano od daw na. Ten sym boliczny „K ow al“ — poeta, tw ó rca, czy ogólniej k a ż d y człow iek dążący do m ocy w ew nętrznej, p rzekuw a tre ś ć sw ej duszy, w szy stk o co w n iej je s t słabe czy niezdecydowane n a nową, sil n ą i zdrow ą. „C horej niem ocy“ duchow ej przeciw staw ia ideał siły i zdrow ia m oralnego i w „rad o sn ej o tu sz e “ dąży do w ykonania tego „pilnego dzieła“ . J e s t w ty m zdecydow anym , program ow ym przeciw sta w ie n iu się dekadentyzm ow i, schyłkow ości T e tm a je ra niew ątpliw ie i echo nietzscheańskiego „filozofow ania m łotem “ , ale S taffo w i nie chodzi o nadczłow ieka, dla k tó re g o człowiek je s t ty lk o d ro g ą do celu, czym ś co m u si być przezwyciężone, o an tih um anizm N ietzschego, d ą żenie do w ładzy, przew agi, k u lt w ojny, zwycięzcy i zdobywcy. J e s t n a to m ia s t w a lk a z sam y m sobą, w ypracow anie sw ojego ethosu, prze zwyciężenie tego, co w człowieku „trw ożne, poddańcze, poko rne“ , pięcie się w g ó rę po m oc w ew nętrzną, „w ielką, p ro stą , su ro w ą i tw a r d ą “ , o k tó re j m ów ią so n ety cyklu tytułow ego i cykl w ierszy o dyna m icznej rozległej ry tm ic e : „B urze“ :
B łyskaw icow ym lotem gnam. Pęd dech zapiera, świszczę, smaga! Pruje powietrze jakby grom, uderza w dzwon pierś moja naga...
LEOPOLD S T A F F 1 0 3 A źródła te j m ocy w ew nętrznej leżą u p o d staw życia. T am gdzie życie je s t zdrowe, m łode i przelew ające się przez brzegi, ta m budzi się dążenie do mocy, w ysiłku, rozm achu życiowego. D ążność t â nie m usi obalać is to t obok się zn ajdujących, ale wręcz przeciw nie, może rozdaw ać, pom agać, może darzyć. T ak ja k u S ta ffa , b ra k tego u N ietz schego, zw łaszcza w w u lgam iejszym , popularniejszym , „niem ieckim “ jego rozum ieniu, ale te sam e m yśli znaleźć m ożna u innego filozofa- m o ralisty , p rz y ty m rów nież ja k N ietzsche poety. Był nim J a n M aria G uyau (1856— 1888), w spółcześnik N ietzschego, a u to r m. in. „ E sq u is se d ’une m o rale sa n s obligation ni san ctio n “ (1855). Jego w iersz o „złudzeniu ow ocnym “ (Illusion fécondé) przypom ina S ta ffa „Zbaw czą ułudę“ i jego „O bracie, p raw d ą je s t co du cha cieszy“ , jego p o jęcie woli, k tó re j celem je s t sam je j a k t : „II f a u t v iv re p o u r vou lo ir e t a g ir “ — to S taffo w sk i ideał wiecznego dążenia, niekoniecznie rodem z Goethego. D o g m aty s ą złudne, ale życie m a m im o to do niosłość i głębię, życie przelew ające się przez brzegi, k tó re p rag n ie być zużyte, p rag n ie się ofiarow yw ać — te źródła e ty k i i zarazem e ste ty k i u J . M. G uyau, to zarazem źró d ła p iękn a i d o b ra u S ta ffa . Toteż choć pozory w iodą do N ietzschego, zw łaszcza w k ierun k u fo rm aln y m (pew ne sym bole, m eto d a ty tu ło w an ia itp .) , to tre ś ć w ie dzie raczej do filozofa francuskiego, do J . M. G uyau, ale nie m am tu n a m yśli tego, że S ta ff zapożyczył się u m o ralisty i p o ety fra n c u s kiego, któ reg o może n aw et nie znał. Chodzi raczej o w spólnotę źródeł, pokrew ieństw o p o staw y życiowej, zasadniczy to n m yśli, k tó ry m są tra d y c je h u m a n i z m u , nie ich zaprzeczenie u N ietzschego. J e s t jeszcze t a łatw o d o strzeg aln a różn ica m iędzy S ta ffe m a N ietz- schem -poetą, że podczas g d y u N ietzschego w zruszenie in telektu alne w yprzedza często w yraz m yślowo-słow ny, pow odując am orfizm dy- ty ram b iczn y , b ezk ształt nie w ypełniony kon k retem , u S ta ffa u k ład a on się zawsze w rów ne fale o bogatym , pełnym , ekw iw alentnym o b ra zow aniu.
S ą poza ty m w ty m pierw szym zbiorze w iersze pod wpływem T e tm a je ra p o w stałe (cykle: „Zimowe, białe sn y “ i „Zm ierzchem i je- sie n ią “ ) i je s t w d ru g im z ty ch cyklów w iersz pośw ięcony T e tm a je ro wi „Melodie zm ierzchów “ , o p a rty n a te j sam ej zasadzie ry tm iczn ej co T e tm a je ra „M elodia m gieł nocnych n a d C zarnym S taw em G ąsieni cow ym “ (w iersz 14-zgłoskowy o sześciu p rzy c isk ac h ), jedno z n a czelnych arcydzieł liry k i T e tm a je ra . B ra k „M elodiom“ S ta ffa te j niezró w n anej zwiewności i p rzejrzy sto ści, wydźw ięk w iersza te tm a - jerow ego ściszający melodię ale je j nie u ry w ający , w S ta ffa
„Melo-d iach “ został zam k nięty przejściem zm ierzchu w noc i sen, ale cie k aw szym je s t przeniesienie, ja k b y przesunięcie k ra jo b ra z u z odludzi w ysokogórskich w św ia t zam ieszkały, p o śró d ludzi:
Porzućmy groty głuche, gdzie dzień nas zepchnął złoty, Na św iat biegnijmy, chyże na ziem ię zwróćm y loty! Lećmy w iotkie i ciche w sioła, w uśpione chaty,
Z serc ludzkich sm utków gorzkich w ykradać plon bogaty I po błękitów bladej rozrzućmy je roztoczy,
Aż od nich całe nieba sklepienie się zamroczy.
P rzeciw staw ienie bardzo c h a ra k te ry sty c z n e dla om ówionej we w stępie hum an istyczn ej p o sta w y S ta ffa \
„Snam i o potędze“ rozpoczął S ta ff sw ą drogę p o ety ck ą i nie porzucił je j do d n ia dzisiejszego, a e ta p y te j d rogi przed staw ion e są w k ilk u n a stu tom ach poezyj, ogłaszanych w la ta c h od 1901 do 1946. W w ydaniu zbiorowym , k tó re zaczęło się u kazyw ać od ro k u 1931, zbiory te m a ją ty tu ły : „Sny o p o tęd ze“ , „Dzień d uszy “ , „G ałąź k w it n ą c a “ , „P tak o m niebieskim “ , „Pył z sz a t pielg rzy m a“ , „U śm iechy go dzin“ , „W cieniu m iecza“ , „Łabędź i lir a “ , „Tęcza łez i k rw i“ , „Ścieżki polne“ , „Żywiąc się w locie“ , „Sowim piórem “ i „Ucho igielne“ . — D ochodzą do nich m łodzieńczy p oem at „M istrz T w ardow ski. Pięć śpiewów o czynie“ , bezpośrednio po „Snach o potędze“ ogłoszony, d a lej przedw ojenne zbiory poza w ydaniem zbiorow ym : „W ysokie d rze w a “ (1932) i „B arw a m iodu“ (1936) i już po o sta tn ie j w ojnie „M ar tw a pogoda“ (1946). Poza tw órczością liryczną ogłosił S ta ff u tw o ry d ram atyczn e „ S k a rb “ , „G odiw a“ , „Ig rzy sk o “ , „To sam o “ , „W aw rzy n y “ , „P ołudnica“ , pisane głównie przed pierw szą w o jn ą św iatow ą, bio g rafię M ichała Anioła, o raz w ielką ilość przekładów , z k tó ry c h , po m ijając pozycje powieściowe, w ym ienić n ależy choćby ty lk o zna kom ite tłu m aczen ia z lite r a tu r y w ło skiej: „K w iatków św iętego F r a n ciszka z A ssyżu“ , „Poezyj M ichała A nioła“ (pełny p rz e k ła d ), „Pism w y b ra n y c h “ i „B ajek L eo n ard a d a V inci“ , p rzek ład y poetów fra n
-1 Wydane bezpośrednio po Snach o potędze dwa w ielk ie młodzieńcze utwory: poemat Mistrz T w a rd o w sk i (1902) i tragedia Skarb (1904) związane są ideowo z cyklem tytułow ym pierwszego zbioru. Pięć ś p ie w ó w o czynie (podtytuł Mistrza Twardowskiego) daje w kunsztownych tercynach i oktawach obraz zmagania się ducha ludzkiego ze słabością w łasną i otoczenia, a pozy tyw ne postaci Skarbu, D ziwna i Strażnik N iezłom ny, to wraz z Twardowskim najbliższa rodzina K o w a l a .
L EO POLD ST A F F 1 0 5 cuskich, p rze k ład y N ietzschego o raz p a ra fra z ę p oety ck ą z Goethego
„L is p rze c h e ra “ . O żyw otności S ta ffa ta k ż e w ty m k ieru n k u św iadczy o s ta tn i p rzek ład a u to b io g rafii B en v en u ta Celliniego (1948).
W ra c a ją c jed n a k do tw órczości lirycznej S ta ffa , będącej przed m iotem teg o szkicu, a ta k d lań zasadniczej, że przyćm iew a n a w et znaczne osiągnięcia w d ram acie, zaznaczyć przede w szystkim trzeb a, iż g ru n tow niejsze om ówienie w ażniejszych b odaj w ątków , m otyw ów , ew olucji pom ysłów i „chw ytów “ poetyckich, o raz zdefi niow anie poprzez do kładną analizę p o staw s t a f f i z m u , a co za ty m idzie, jego szkoły poetyckiej, w ym agałoby dużego tom u, k to wie czy m oże nie raczej se m in a ry jn ej p ra c y zespołu badaczy. Tym czasem nie p osiad am y d otąd, poza szeregiem recenzyj, szkiców i s tu diów (pierw szy szkic sy n tety czn y dał Z. L. Zaleski w tom ie „Dzieło i tw ó rc a “ , te rm ip „ S taffiz m “ w prow adził O stap O rtw in, „W iado m ości L ite ra c k ie “ 1929) an i jed n e j m on o grafii jego tw órczości, ani jednej k siążk i p o p u lary zu jącej należycie jego poezję, k tó ra m im o tego osobliwego n ied o p atrzen ia n aszej k r y ty k i i h isto rii lite ra tu ry zdoby w a sobie w ciąż nowe k ręg i czytelnicze i rozciągłością sw ych w pły wów sięg a dalej niż do pierw szych la t dw udziestolecia w ojennego, ja k b y się m ogło w ydaw ać p rzy obecnie p anujący ch tenden cjach i su g estiach k ry tyczn y ch .
W ram a ch k ró tk ieg o szkicu w yznaczyć się da ty lk o k ilk a głów nych linii przeb iegających przez tę n a j b o g a t s z ą w całej naszej poezji tw órczość liryczną, a rac z e j k ilka p u n k tó w w yjścio w ych i ty ch , k tó re p o w sta ją z przecięcia się ty ch linii zasadniczych. A więc na w stępie p rzyjdzie się ro zejrzeć w rozległych o b szarach te j poezji. W ięc u ży w ając je j ję z y k a p rze jść n ap rzó d „O gród przedziw n y “, pełen drzew , kw iatów , p ta c tw a , blasków i barw , odm iennych zależnie od p ó r ro k u (z nich n a jb a rd z ie j ulubioną je s t S taffow i po dobnie ja k K ochanow skiem u la to ) , i za ogrodam i ty m i przejść „bo b ra m a ogrodów zam iejsk ich nie strz e ż e “ idąc „ścieżkam i polnym i“ n a pola, łąki, p a stw isk a , a kied y się sp acerem przejdzie przez wieś i p rz y jrz y strzechom , ludziom, p ta c tw u i zw ierzętom domowym, w stę puje się do kościoła, ja k b y n a odpoczynek, na rozm owę z Bogiem, n a rozw ażanie taje m n ic m ęki i z m a rtw y ch w sta n ia, w sam otności i ciszy późnego popołudnia, nie w tłum ie, nie w pow szechności kościoła, bez z a trac e n ia siebie, bez e k sta z y czy ap o sto lskich poryw ów .
Ale coraz częstsze s ą p o w ro ty do m ia s ta — więc do rzeczyw i stości. Bo rzeczyw istość o g r o d ó w , to rzeczyw istość snów n a
jaw ie, w i e ś to pół sen, pół jaw a. Z atem pow rót do dom u, za k tó rego oknam i szum ią z jedn ej s tro n y w ysokie drzew a, z d ru g ie j p rz y pływ a zgiełk i h a ła s ulicy, a w dom u biurko, książki, o b razy i posągi, w idziane i u trw alo ne w chw ytnej pam ięci a r ty s ty zjaw y a rcy tw o ró w a rc h ite k tu ry , rzeźby i m ala rstw a , obrazy rzeczyw istości życia po wszedniego i w tó rn e j rzeczyw istości sztuk i, a tak że nie-obrazow e p rzed staw ien ia pojęciowe, u trw alo n e lotnym i sk o jarzen iam i, a ro z ja ś n ia ją c e „ ta jn ą zaw iłość“ św iata...
Z teg o żyw ota, z te j kunsztow nej tk a n in y sn u i jaw y , w k tó re j ja w a o sen z a trą c a , a sn y są bardzo jaw ne, bo kontrolo w ane przez czu jn y in te le k t i oprzędzone m arzeniam i, w y ry w a ją poetę obie w ojny św iatow e, z k tó ry c h p ierw sza k a z ała m u porzucić spalone ogrody i zam ienić je n a pola i łąki czy m iejskie ulice, lub coraz częściej i d łu żej przebyw ać w kościele, a d ru g a „okropność klęsk i g ró z “ w y g n ała go i sta m tą d , bo
Gdy św iat się w łasną struł wątrobą, I skrywa wszystko wkrąg żałobą, Ty nie nad nami, lecz nad sobą, O Chryste Panie, litość miej.
To ogólne rozejrzenie się w tere n ac h poezji Leopolda S ta ffa nie m a innego sensu prócz chęci oddania, choćby ubogiego i pow ierz chownego w sw ym skrócie, jak im je s t zasadniczy k l i m a t te j w ielo stron nej tw órczości. Odbiega on pozornie od te j p o staw y bojow n ik a o siebie sam ego, od młodzieńczego poczucia pełni i nad m iaru , po zw ycięstw ie n ad „uśpionym w piersi w raży m złem “ , od ty c h r a dosnych zapowiedzi m ocy i wielkości, k tó ry m i w itał n a s p o eta przy pierw szych zetknięciach się z nim w „Snach o potędze“ . Ale tylko pozornie. W „S n а с h “ w yznaczał p o e ta p u n k ty w yjściow e, po kazyw ał swoje — człowieka i poety — p rzygotow anie do życia, sw ój, że u żyję frazeologii sym bolicznej, ry n sz tu n e k bojow y, w k tó ry m przystępo w ał do „pilnego dzieła“ życia, a w zbiorach później szych pokazyw ał sw ą drogę, dro gę życia i poezji, przed staw iał jej koleje, obrazow ał je j etap y i postoje, — drogę nie nad-człow ieka, g ardzącego m iłością, tłu m em i współczuciem , ale c z ł o w i e k a , dla k tó reg ó nic co ludzkie nie je s t obce, więc zaw ody i klęski, radości i pociechy, tru d y i wypoczynki. Ileż jed n a k pięk niej od w szystkiego, co b y o ty m m ożna powiedzieć, i p rzy ty m jak ż e ściśle, precyzyjnie i p rosto, powie sam P o e ta (w zbiorze „Ł abędź i L ira “ ) :
LEO POLD S T A F F 1 0 7 Kochać i tracić, pragnąć i żałować,
Padać boleśnie i znów się podnosić,
Krzyczeć tęsknocie „precz!“ i błagać „prowadź!“ Oto jest życie: nic a jakże dosyć...
Zbiegać za jednym klejnotem pustynie, Iść w toń za perłą o cudu urodzie, Ażeby po nas zostały jedynie Ślady na piasku i kręgi na wodzie.
W ięc czyżby zm iana zasadniczej p o staw y od afirm aty w n ego stan o w isk a m łodzieńczych utw orów do sceptycznej po staw y la t m ęs
kich, przejście do pesym izm u? T a k , bo p ety ck a k o n k rety zacja pew nej sfe ry przeżyć przynosi w ty m w ierszu zaw arto ść pełną m e lancholijnej zadum y n a d sp ra w ą ciągłego p rzem ijan ia i n iep o w tarzal ności życia — n i e , bo sto su n ek P o ety do życia, jego h u m anistyczn a postaw a nie uległa zasadniczej zm ianie i p rzy odm iennej tem aty ce, przy innym układzie przeżyć — w innych w ierszach — przynosi ob razy zdecydow anie a firm u jąc e życie i jego piękno, ja k choćby w sąsiad u jący m z pow yższym — innym w ierszu tego sam ego zbioru :
Nic mi, św iecie, piękności twej »zmącić nie zdolne! Błogosławione, które w ydało m ię plem ię,
Patrzę na gwiazdy górne i na kw iaty polne I w oczach sw ych jednoczę i niebo i ziemię. Choć danyś m i jest tylko na krótki ciąg godzin, Cień śm ierci mojej duszy nie straszy w eselnej.
Przez wieczność już nie było m nie przed dniem narodzin, A mędrzec dawno uczył mię, żem jest śmiertelny.
„M ędrzec daw no uczył mię, żem je s t śm ierteln y “ . Podobnie ja k rad o ść ta k i cierpienie i lęk przed śm iercią zo staje prześw ietlony przez m yśl i rozpogodzony przez m ąd ro ść :
Mnie nic trwożyć nie może, bo nie zawisło od Losu
Szczęście męża, gdyż nie jest złem, czego złem nie nazwałem. Ból i radość to glina życia. Cierpienie jest mistrzem Zapaśnika, co zręczność do nagich igrzysk zaprawia. Grą jest życie.
S t o a ze zbioru „Uśmiechy godzin“. T a s ta ła p o staw a Poety, trz y m a ją c a na wodzy uczucie, o k reśla ją c a m u g ran ice i w yzn aczająca te re n y d ostępne emocjom, ten r
a-c j o n a l i z m poetya-cki, idąa-cy w p arze z jego hum anizm em , te n jego intelek tualizm , o k tó ry m pisano dość ju ż dawno, zw łaszcza w odnie sieniu do pierw szej fazy jego tw órczości (do w ybuchu pierw szej w ojny św ia to w ej), później jak o b y przycichł, u stą p ił postaw ie relig ijn ej, a zw ro t te n znam ionuje o s ta tn i o kres tw órczości, poczynający się od „U cha igielnego“ (1928).
Ale ja k iż je s t wydźw ięk te j religijności P o e ty ? Czy n a su w a się ona n a hum anizm i racjo n alizm i z a sła n ia je całkow icie? Czy r a c jo n alisty czn e poznanie zastąp io ne zostało przez m istyczny i 1 u m i- n i z m („rozśw iecenie przez B oga“ ), stopniow e wznoszenie się d ro g ą pozaem pirycznego, nadprzyrodzonego poznania albo przez w ia rę p ro sta c zk a , naiw ny realizm relig ijn y ? O dpow iadając n a to , należy przede w szy stk im zauw ażyć, że już w pierw szej fazie tw órczości te n „m iłośnik ogrodów “ , „p ijak słońca w ieczny“ — w sw ych w ędrów k ach po świecie idei w stąp ił — nieraz w stępow ał do A ssyżu. Te sp o t k a n ia ze św iętym F ran ciszk iem p rzynosiły m u szereg doznań, wzbo g acający ch trz o s podróżny. „O słodyczy cierp ienia“ pisał w ted y sło w am i ta k pięknym i, że pod kwieciem słów nie widać ra n , w rzodów i k alectw a. W tym że cyklu, a m a on znam ienny ty tu ł „Pył z sz a t p ielg rzy m a“ , bo pył je s t czymś, czego się m ożna pozbyć i nie obciąża nadm iernie, m ówi też P o e ta o „łasce przebaczenia“ , n a w e t o „miłości w ro g a “ :
Tyś m nie spotwarzył, bracie, tyś proch mi cisnął w oczy — Jam twarz swą w źródle umył, w tobie się dusza mroczy. Tyś cios mi zadał w duszę, co m iłość ci swą dała — Jam bólem się oczyścił, a dusza twa skonała.
W ięc: ty ś m ię skrzyw dził, a ja ci odpłaciłem wdzięcznością i m iłością, bo ból zad an y mi przez ciebie posunął mię n ap rzó d w d ro dze do doskonalenia się, a raczej m iłość p ięk n a i je j n a d m ia r każe za w szy stk o płacić pięknem i dobrem , zarów no za najw yższe za ch w yty i ek stazy , ja k i za najniższe w strę tn e posługi. Z re sz tą poza t ą este ty cz n ą s tr o n ą franciszkan izm u S ta ffa , i w te j fazie jego tw ó r czości w idnieje jak że w idoczny hum anizm jego p o sta w y tw órczej, p ozw alający m u godzić i z e stra ja ć pewne sprzeczności, ja k w ty m w y pad k u a n ty n o m ia pokory i w yrzeczenia z dążeniem do wielkości i m ocy w ew n ętrzn ej. W ięc nie ty le relaty w izm pojęć woli, m ocy i siły (słabość je s t w mocy, dum a w pokorze, i o d w ro tn ie ), ile raczej h u m an isty czn e zracjonalizow anie ty ch ciem nych, ta jn y c h i
niepokoją-LEO POLD ST A F F 1 0 9 cych stan ó w duszy, ja k p ragnienie w iary , irra c jo n a ln a tę s k n o ta za sta n a m i pokory, „łask i przebaczenia“ , odsłanianie taje m n ic n a drodze w iary , jednym słow em chęć dojścia i t ą d ro g ą ta k ż e do „zbaw czej u łu d y “ ... I dochodzi P o e ta do o stateczn ych konkluzyj, k tó re nie m a ją nic z rew e la to rstw a m istycznego, ale są w y raźnie m yślow ym i k o n s tru k c ja m i :
Jeno cierpieniem twardym w dojrzewań potrzebie Pracuje duch... Od dłuta cierpi kruszcu bryła... Że żniw jest ojcem — w szelki ból m iłuje siebie... Ból to radość, co jeszcze twarzy nie odkryła, W esele, co dopiero staje się, dojrzewa...
Cierpkim sokiem jabłeczna słodycz niegdyś była... A słodka, złota jesień czeka w szystkie drzewa...
Od F ra n cisz k a z A ssyżu prow adzi d ro g a do jego pierw ow zoru, do C h ry stu sa. W „U chu igielnym “ już w prolo gu zazn acza P o e ta drogę, k tó rą odbył :
Szukałem ciebie w chmurach na niebiosach I na tej niskiej, pełnej grobów glebie,
I dzisiaj widzę w radosnych łez rosach, Że Bóg był bliższy mnie, niż ja sam siebie.
a b y w cyklu kunsztow nych sonetów oddać hołd U krzyżow anem u, przyznać się do w iny z a p arc ia się go i pychy i s k ła d a ją c w ofierze wyrzeczenie się swego ja, oddaje się w ręce Boga chrześcijańskiego rozw ażnie, ja k b y po nam yśle, racjo n alizu jąc i tu ta j. To nie cud, nie olśnienie przyw iodło go do Boga, ale chęć spoczynku, w y tch n ien ia: „Z w ielką rad o ścią i spokojem serce me w tobie odpoczyw a, jak o dłoń w dłoni p rzy ja cie la “ . Bo „Ucho igielne“ to ty lk o p o stó j na Golgocie, raczej w Ogrodzie oliw nym , ja k ty le innych w cześniej i później odbytych przez P oetę w gościnie u w ielkich tw órców i m ęd r ców, to chwilowe przym knięcie oczu i uciszenie:
Bo co dzień chętniej przymykam Oczy w tej niemej zadumie,
Gdy serce ciche jest i śm ierć rozumie.
W spom inało się k ilk ak ro ć o drodze poetyckiej L eopolda S ta ffa , a do tego określenia upow ażnia najczęściej sp o ty k a n a u P o e ty sy m bolika: sym bole drogi, podróży, włóczęgi, pielgrzym ki sta n o w ią je den z zasadniczych m otyw ów, k o stium w ędrow ca to po m łodzień
czej m asce rycerza-zdobyw cy, w ja k ie j wszedł do poezji, n a jc z ę stsz e sym boliczne p rzeb ranie Poety. Bo tw órczość S ta ffa zw iązana je s t ściśle z dobą sym bolizm u. T a zab aw a w chowanego, k ry cie się pod m ask am i czy ub ieran ie kostium ów , aby zaskoczyć niespodzianką i ol śnić niezw ykłością, k tó ra cechuje sym bolizm , a k tó rą p o tem z a s tą piono m eta fo ry k ą sztuczną i w ysiloną (w ty m sam ym c e lu ), u S ta f f a nie je s t praw ie nigdy celem d la siebie, nie sprzeciw ia się jego hum anizm ow i, polega n a zam ianie jed n o stk i n a gatu nek , m a n a celu upodobnianie i upow szechnianie przeżyć. Sym bole najczęściej ro z w iązu ją się bezpośrednio :
O, jak ostrożnie niosę p u c h a r m ego s e r c a , O, jak ostrożnie niosę go przez życie!
N ajczęściej też t a p rz e jrz y s ta sym bolika w sk azuje nam n a poetę- w ędrow ca: życie to d ro g a znaczona odpoczynkam i, p rzy sta n k am i, odejściam i, podróż, k tó ra już sa m a je s t celem d la siebie („ a w iększą m i rad o śc ią podróż niż przyb y cie“ ). Bo celem życia je s t dążenie, nie u sta n n e sta w an ie się. W M odlitwie przed czynem z poem atu „M istrz T w ard ow sk i“ mówi P o e ta:
Duch mój jest drogą do celu, pochodem Ciągłym, dążeniem w przód n ie ustającym. Nie bierz mi, Panie, w moim życiu młodym Rozkoszy ruchu i pędu. Stojącym
Jeziorem kres jest i spoczynku chłodem... Nie daj, bym życia kres przed życia końcem Osiągnął. N ie daj, bym jak spustoszałe Był drzewo, które przeżyło sw ą chwałę. a w innym m iejscu powie :
Ja tylko jednej rzeczy pragnę — umrzeć w d rod ze1.
Ten m otyw , k tó ry u og ólniając nazw ijm y „m otyw em d rogi“ , je s t w p rak ty c e po ety ck iej ta k różnorodnie p rzed staw ian y , że nie
1 Pochodzący z tych czasów drugi z kolei dramat S taffa Godiwa zaw iera podobne założenia. Winą Grajka jest, że ośm ielił się spojrzeć na nagość Godiwy, że zapomniał o pierwszym przykazaniu wiecznego czuwania i dążenia, że chciał oglądać ziem skim i oczami ucieleśnioną doskonałość. Związek z ideą Fausta wyraźny, istnieje też zw iązek czy pokrew ieństw o z dramaturgią Hebbla (zwłaszcza z tragedią Pierścień Gigesa).
LEO POLD S T A F F 111 nuży nigdy, nie razi, a je s t elem entem k o n stru k c y jn y m sp a ja ją c y m nie kończącą się jak b y , biegnącą wciąż n ap rzó d linię jego tw órczości. Bo te ż ileż krajo b razó w o tw iera się oczom poety-w ędrow ca ! Mi strz o stw o obrazow ania je s t absolutne i w szechstronne. W achlarz opisów się g a od w yidealizow anych, w ypięknionych do realisty czny ch praw ie, nie p o trą c a ją c nigdy o w y n a tu rz e n ia z jedn ej czy d ru g iej stro n y . W ieś, w yśniona w poezji, graniczy o m iedzę z w sią rea ln ą, z je j p racą, tru d a m i, życiem ludzi, p tac tw a i zw ierząt domowych. Odpow iedników te j sz tu k i opisyw ania szukać by trz e b a w m alarstw ie, w łoskim przede w szy stk im („P am ięć m alu je przeszłe la ta , ja k r a j anielski daw ni W łosi“ ), rzad ziej przyw odzą n a m yśl rzeźbę, częściej płaskorzeźbę. (W iersz: „H o ra tań cząca“ , „K ow al“ ). N ajw iększe bo daj try u m fy te j sztu k i opisyw ania w idzim y w w ierszach d ru g iej fazy tw órczości, w to m ach pierw szych la t pow ojennych, ja k w zbiorze „Ścieżki polne“ , o b fitu jący m w czyste, niezabarw ione re fle k s ją czy sym bolem o b razy w si („P o d ó j“ , „ G ęsiark a“ , „K arto flisk o “ , „D ro g a“ ...).
T en p rz y ję ty w z a ra n iu tw órczości g e st i p rzeb ran ie poety-w ę drow ca tow arzy szy m u stale, dobiegając ja k b y do końca w o sta tn im zbiorze „M artw a pogoda“ :
U kresu mojej podróży skończonej, Zrzuciwszy z ramion sakwę niepotrzebną, Legnę na ziemi...
Ale je s t też w jednym z w ierszy o sta tn ic h („Z nad ciem nej rzeki w ia tr p rzy la ta ...“ ) ja k b y o b rachunek z przeszłością, przypom nienie czasów „Snów o potędze“ :
...Kask, miecz i pęd podróży, Płomień na ostrzu smukłej dzidy, Kiedy chadzałem w szatach burzy I żeglowałem do Kolchidy,
ale nie m a w ty m o b rac h u n k u z przeszłością św iadom ości klęski, ża lów czy tę sk n o t za s t r a c o n y m c z a s e m . „Lecz nie żałuję, nie żału ję i w szystko spełniłbym ra z d ru g i“ — mówi P o e ta n a te j sam ej stro n ie:
Bo coś w szaleństwach jest młodości, Wśród lotu wichru, skrzydeł szumu, Co jest m ądrzejsze od mądrości, A rozumniejsze od rozumu.
J e s t bowiem poezja S ta ffa poezją r ó w n o w a ż n i k ó w , w szy stk ie omówione d o tąd je j cechy s k ła d a ją się n a rów now agę, s p ra
w iającą, że szale rado ści i sm u tk u , cierpienia i w esela, życia i śm ierci w ra c a ją zaw sze do s ta łe j pozycji, jakiekolw iek byłyby m om enty w znie
sień i opadań. I — rzecz osobliw a — raczej w m łodości zabrzm i w y dźwięk sm u tk u za ty m ,,co znikło, co ju ż nie w róci“ . („P ogoda“ ze zbioru „ P tak o m niebieskim “ ), w w ierszach późniejszych go nie m a. Bo S ta ff to po eta c z a s u n i e s t , r a c o n e g o , on go nie p o trzeb u je o d najdyw ać w ludziach i w y d arzeniach przeszłych, w sobie m inio nym , on go w siebie w chłonął, on go rozm ierzył n a w ielką ilość odcin ków i każdy m om ent określił, k ażd y w yodrębnił i pochwycił. On nie powie do chw ili: N ie odchodź, nie, je s te ś ta k piękn a; (V erw eile doch, du b is t so schon ! ), bo wie, że w ty m p rag n ien iu w yraziłab y się k lęsk a, zejście z o siąg n iętej pozycji zwycięzcy i zdobywcy, porzucenie s ta now iska świadom ego, pełnego człow ieczeństw a. N aw et w n a jb a rd z ie j pesym istycznie n a stro jo n y m w ierszu „U k re s u “ , jedn ym z o sta tn ic h , gdzie ju ż je s t m ow a o m ożliwości ko ńca podróży, o o sta tn im szczycie, na k tó ry w spiął się wędrow iec, P o eta, obejm ując m y ślą całe swe ży cie, nie tę sk n i za m inionym , ale ra z jeszcze za „w szystkim i niczym “ . Będąc poezją, dla k tó re j „d ro g a “ je s t celem, bo „dorobek piel- g rzy m sk i“ nie przy no si w rezu ltacie nic, ja k o ty m poucza „S pojrze nie w stecz“ , zam y k ające tom „ P tak o m niebieskim “ , nie je s t poezją ostateczn y ch osiągnięć, to też żadnego z jego ta k licznych tom ów nie m ożna by nazw ać głów nym dziełem P oety, szczytem tw órczości. Nie je s t też m ozolnym pięciem się w g ó rę ja k poezja K asprow icza, ale je s t za to poezją niezliczonych dojść, poezją w yników , k tó re nie w y m a g a ją podliczeń, bo ich su m a dałab y fałszy w y o b raz ich zaw artości. Znaczy więc P o e ta sw ą dro g ę p u n k tam i dojść, k tó re w oczach czy te ln ik a łączą się w jed n ą linię. P o e ta nie ch w yta chw ili n a gorąco, w czasie je j sta w a n ia się, nie d y n am izu je sw ych przeżyć, n a d im pul sam i g ó rę bierze reflek sja, w tó rn e przeżycie, retu sz a rty sty c z n y . S tą d też nigdy nie pisze zachłyśnięty, z przyspieszonym oddechem , zadyszany, ale z rów nym w ydechem i w dechem . N aw et w tedy, kiedy s ta n uczuciow y u leg a rozfalow aniu, n a w e t w tedy w y ra z a rty s ty c z n y u k ła d a się w rów ne fale, rozkołysane, ale rów nym ta k te m zmie rz a ją c e do brzegu. T akim je s t ju ż w m łodzieńczych uniesieniach „ B u rz “ :
Piorun rozpętał w ięzy me, wzbudził zgnębiony w e m nie gniew! Za duszy mej zhańbiony wstyd! Za mą w ylaną w rącą krew! Za wypaczoną jasną myśl! Za podeptany ducha hart!
Że kiedy spojrzę w serca głąb, plw ać na nie m uszę śliną wzgard! Za zmarnowany życia dar! Za każdą nędzną m yśl i chuć!
LEO PO LD S T A F F 1 1 3 gdzie p rec y z ja tego osk arżen ia w ysuw a niem al na sam początek w ypaczenie „ ja sn e j m y śli“ , najdroższego sk a rb u człowieka; tak im je s t ta k ż e w o sta tn ic h w ierszach, w ow ym boleśnie pięknym „Z m ar tw y c h w stan iu “ zam y k ający m o s ta tn i zbiór („M artw a pogoda“ ) , a bę dącym jed n y m z n ajgłębszych w yrazów przeżyć o sta tn ie j w ojny :
Oto ogromny lud nędzarzy, Których pożera głód i chłód, Ci, których bije pięść po twarzy, I nieszczęśliw si od Łazarzy Sini w ięźniow ie młodzi, starzy, Których żołnierski kopie but. Oto są twoi pognębieni Wśród okropności klęsk i gróz. I serce tw e ich ważność ceni, Jak suki, która się oszczeni, Nikt nie wyrzuca z domu sieni, K iedy na dworze deszcz i mróz. A psy są tobie dziś potrzebne, Potrzebne tobie dziś są psy, Bardziej niż nam koszule zgrzebne, Niż chłopskiej biedzie klacze źrebne, Niż tobie pieśni me chwalebne, Nasze m odlitwy, nasze łzy.
N a w et tu ogrom cierpienia, bólu i w spółczucia, gniew Spraw ie dliwego n a nikczem ność rozpanoszonego zła i bolesne stw ierdzenie darem ności w iary nie w yb u ch a o stry m krzyk iem rozpaczy ani i r r a cjonalnym , fałszujący m isto tę „rzeczy lud zk iej“ b u n tem pro m etej skim , lecz w odniesieniu do stw ó rc y ogran icza się do — litości:
Ty nie nad nimi, lecz nad sobą, O Chryste Panie, litość miej!
T a staty czn o ść poezji S ta ffa w znosząca się n a praw ie Ł adu, harm onii, z e stro je n ia sprzeczności s ta w ia ją po apollińskiej stro n ie linii rozdzielającej św ia t tw órczości a rty s ty c z n e j w edług N ietzsche go, k tó reg o n a jisto tn ie jsz ą ch y b a k siążk ę P o e ta tłum aczył. („N a rodziny tra g e d ii“ ). Z ducha apollińskiego nie dionizyjskiego poczęta je s t t a tw órczość nie c o fa jąc a się p rzed tragizm em , ale rozw iązują ca go' św iatłem poznania, o ile w ogóle rozróżnienie to zachow uje sw oje znaczenie dla poezji d ob y w spółczesnej, dalekiej od m om entu narodzin poezji „z ducha m u zyk i“ .
Bo poezja S ta ff a je s t poezją k u ltu ry , rozp orządza w szystkim i je j osiągnięciam i i nie w yrzeka się ich, nie sięga do p rym ityw u, bo wie, że z tego w yrzeczenia nie w y try sn ą nowe źródła siły tw órczej, W m łodzieńczym dram acie „Ig rzy sk o “ przed staw io n a je s t p ró b a w y rzeczenia się swego j a k u ltu raln eg o n a rzecz ciem nych niezbadanych sił. B o h a te r d ra m a tu , przed staw ion y n a rozdrożu k u ltu ra ln y m w epo ce przejściow ej, u schyłku „p o g ań stw a“ i w z aran iu ch rześcijań stw a, genialn y h istrio n Filem on, w poszukiw aniu praw d y człowieka p rz y j m uje „przeciw ną p o staw ę“ , postaw ę ch rześcijanina, aby załam ać się, zrozum ieć, że był ig ra sz k ą i narzędziem w ciem nych ręk u . W ięc w y rzeczenie nie dało rez u lta tu , było ty lko „igrzyskiem “ , a p raw d y nie było tak że po ta m te j stro n ie, po stro n ie chrześcijańskiej, skoro jej przyw ódca duchow y A poloniusz załam uje się o ileż bard ziej od a r ty sty , i ucieka przed m ęczeństw em , stw ierd zając sw ą klęskę słow am i:
Głosiłem radość krzyża i m ęczeństwa, A krzyż m ię przygniótł.
I znów in n ą drogą, ale zawsze w racam y do jednego: poezja S ta ffa to poezja czystego, konsekw entnego hum anizm u, poezja o statecz nych afirm a c y j życia i k u ltu ry , bo:
Błogosławione, które zrodziło mię plemię!
Gdzież w ta k im razie m iejsce n a poezję? W świecie zjaw isk, k tó re o k reślam y jak o kulturow e, zajm u je stanow isko dość skrom ne; bezinteresow ność je j osiągnięć stw ierdzono dość już daw no i t ą dro g ą zepchnięto ze stano w isk a, k tó re zajm ow ała daw niej. Czym je st sz tu k a wobec w ielkich zdobyczy wiedzy, techniki, wobec sp raw ży cia gospodarczego, społecznego i politycznego? Ale S ta ff rozpoczął tw orzyć w dobie M łodej Polski, kiedy w ierzono w k ap łań stw o a rty
sty , w jego powołanie, a Sztuce (zaw sze przez duże S) w yznaczano najw yższe m iejsce w h iera rc h ii p rac i w ysiłków ludzkich. A rty sta , k ap łan sztuki, gardził obowiązkowo tłum em , p rzy b ie ra jąc pozę wy niosłą, w zgardliw ą i lekcew ażącą w szystko, co mogło mieć w artość d oraźną, co m ogło z a tr ą c a ć • osław ioną „ten d en cją“ . K asprow icz to stanow isko w yraził w sposób dosad n y i n a m ię tn y w sły nn ym w ier szu: „Byłeś mi niegdyś bożyszczem, o tłu m ie “ , dla innych spraw a „ tłu m u “ była czym ś ta k niezgodnym z ich godnością poety, że naw et nie m yśleli o uzasadnieniu takiego stano w isk a, sta n o w isk a obojętno ści, lekcew ażenia czy w zgardy. T ak było w poezji, w liryce, bo w d ra macie obow iązyw ały w edług te j niesp isan ej poetyki tak ż e problem y
LEO POLD S T A F F 1 1 5 narodow e, a powieść dopuszczała „ tłu m “ , z re sz tą o ty m zadecydow ał Żerom ski i jego szkoła. Ale Żerom ski był pow ieściopisarzem , a po wieść tra k to w a li poeci te j doby zw ykle jak o coś podrzędnego, u ż y t kowego, zarobkow ego... W róciła (n a k ró tk o ) ro m an ty czn a h ie ra r chia gatunków literack ich i dopiero w łaśnie Ż erom ski sw ą pow ieścią „liryczną“ zdobył d la niej stanow isko w sto su n k u do innych g a tu n ków w spółrzędne. W poezji obow iązyw ała więc m a sk a k a p ła ń stw a , naw et kiedy p o ru szała zagadnienia narodow e (m ag M iciński), do społecznych nie zniżała się p raw ie nigdy.
Jak że n a ty m zgrubsza n ak reślo n y m tle w y gląd a S ta ff w sw ej początkow ej, m łodzieńczej fazie? W idzieliśm y go już ja k o „kow ala“ , przekuw ającego tre ś ć sw ej duszy, przysłu ch iw aliśm y się jego ry c e r skim „snom o potędze“ i ru szy liśm y z nim w w ędrów kę po drodze życia. Ale w drodze te j, jakkolw iek sam otn ie odbyw anej, nie to w a rzyszy m u prześw iadczenie o sw ej wyższości, jego poezja nie oddziela się od „tłu m u “ , a jeśli kroczy sam otnie, to je s t to sam otn ość m ędrca szukającego m ądrości, ab y się n ią potem podzielić z drugim i. N aw et w najw cześniejszych w ierszach nie sp o ty k a m y w yw yższania się, oddzielania, w ynoszenia ponad innych, fałszyw ego a ry sto k ra ty z m u duchowego. B ra t, s io stra , kochanka, m a tk a , — to najczęstsze o k reś lenia n a oznaczenie ludzi n ap o ty k an y ch w „wędrówce wesołego piel g rzy m a“ , bo ludzkość to dla P o e ty je d n a w ielka rodzina, a sen o so bie, k tó ry śni, to sen, k tó ry każdy przeżyw a:
Każdy sam siebie ciągle jeno śni, Przeżywa sw oją w łasną baśń o sobie...
Toteż choć „odjazd w m arzenie“ trz e b a odbyć sam otnie, chwile najw yższych uniesień, „południe w łóczęgi“ , przeżyw a wspólnie. Z kim ? Z nam i.
Tutaj spoczniemy...
Syćm y się... Chłońmy ogień spadający z nieba! Zapasów słońca, lata, południa nam trzeba,
Bo przyjdzie wieczór mroczny, żar złoty ochłódnie...
Ten nowy w ówczesnej poezji to n , te n poziom b ra ta , ta k w ła ściw y jego sztuce i ta k często po n im p o w tarzan y , odróżnia znako micie jego p o staw ę od innych poetów te j doby. K asprow icz p rzy b ra ł go późno, bliżej k resu sw ej tw órczości, ale to jego „gazdow stw o“ in n ą m a b arw ę uczuciow ą i nie je s t ty m łagodnym nachyleniem się n a d czytelnikiem -bratem czy sio strą , ty m pozbaw ionym g estu
wyż-szóści współczuciem . Je śli czasem P o e ta odczuw a sw ą odrębność od „ s ió s tr i b ra c i“ , to czyni to słow am i p ro sty m i, zadum anym i n ad róż- n aro d n o ścią losów ludzkich.
Ten łan po prawej, Panie, bratu memu Daj pod pszenicę. Ten z lew ej pod żyto Daj mojej siostrze. Żyzność czarnoziemu Da im plon bujny i zbiórkę obfitą. Niech pobudują chaty pełne słońca
I niech tam z szczęściem i potom stwem siedzą. A mnie, o Panie, co nie znam dróg końca, Obdarz biegnącą wzdłuż tych łanów miedzą.
Nie w yw yższając się i nie p rete n d u ją c do stan o w isk a wodza czy przyw ódcy, k a p ła n a czy w ieszcza, P o e ta tow arzyszy p ieśn ią sw ą rzeszom . N ie s tą p a w praw dzie z nim i w k a rn y m szeregu, nie zagrze w a ich do w alki i zw ycięstw a, ale d a rz y ich tym , co p o siad a: poezją i m arzeniem :
Piosenki
Śpiew ałem proste... To tak, jakbym rzeszy Pielgrzym ów stopy m ył ranne z udręki... O nie broń, abym m iędzy ludźmi szerzył Naukę, którą ma tęsknota śpiew a —
Ten jed n ak „odjazd w m arzen ie“ , t a słoneczna w łóczęga nie w y p ełn iają w szystkich dni. S ą to ty lk o „uśm iechy godzin“ , ale na „dzień du szy “ s k ła d a ją się inne jeszcze przeżycia: pow rót z k ra ju m arzeń w „dzień dzisiejszy“ , dzień bez j u tr a i bez przyszłości:
Jakaż nam przyszłość?... Jaka nasza droga?.,. / Zachód krwią spłynął... mrok smutkiem się ścieli...
W zbiorze „ P tak o m niebieskim “ (1905), w tak ich u tw orach , ja k „B rzem ię godzin“ lub „M odlitw a“ , w o b razach życia „w yklętych zaułków “ rozw aża P o e ta zagadnienie grzechu, zbrodni, odpowie dzialności za nie i „pow szechnej podłości“ , ale w u tw o rach ty ch , nie w ątpliw ie zw iązanych z p an u jący m wów czas w powieści n u rte m spo łecznym , o gran icza się do k o n s ta ta c ji zła i jego m etafizycznego sen su, bliski t u K asprow iczow i, ale bez jego prom eteizm u. N ie m a winy, a są ty lk o k rzy w d y — k o n s ta tu je P o e ta — a cn o ta je s t ju ż sam a dla siebie szczęściem. U sta lo n y porządek św ia ta m e może być zm ienio ny, sko ro go nie zm ieniła n ajw y ższa o fia ra, o fia ra G olgoty:
LEO POLD S T A F F 1 1 7 I ujrzał Chrystus zaparcie i zdradę,
W niew iarę rzucił sw e daremne trudy, Gorzkimi łzam i zw ilżył lica blade I beznadziejny poszedł... zbaw iać ludy...
Pełen św ietn ej re to ry k i w iersz „O sp rzy jan ie nie zn ający m c n o ty“ w przejm u jący ch o b razach ro zw ija m yśl, że sk oro zło nie je s t zależne od człow ieka, a cn ota je s t d a re m i szczęściem, nie m oże być k a ry i przebaczenia. A zatem — ro zu m uje P o e ta — czyniącym zło a popchniętym doń p rzez nędzę, należy się z a p ła ta :
Daj im choć z czynów złych pomyślność biedną...
To zabarw ione m etafizy czną iro n ią współczucie dla nędzy i zła z niej zrodzonego i dla nędzarzy, dopuszczających się zbrodni, nie szuka w iny n a ziemi, jeszcze poezja nie porzuciła daw nego to ru , do p a tru ją c się źró d ła zła w szatan ie, ja k u K asprow icza, i w obo jętno ści Boga, czy w w alce A ry m an a z O rm uzdem , ale je s t ju z k ro k n a przód: S z a ta n (oczyw iście przez duże S) ta k częsty, że praw ie co dzienny gość w poezji M łodej Polski, w poezji S ta ff a p o jaw ia się bodaj ra z ty lk o (w m łodzieńczym , bardzo m łodopolskim , „Deszczu jesienn y m “ ). P o e ta nie z a sła n ia się nim przed odpow iedzialnością za zło i nędzę, p rz y jm u ją c część je j ciężaru n a siebie :
Twardzi zbrodniarze, o w ięźniow ie bladzi! O królu krzyża! Jam też św iadczył w inie N iejednym dniem swym...
Ja, co sw ą młodość przeżywam... bezpieczny...
Ale t u z a trzy m u je się, nie w y c ią g ają c o stateczny ch konsekw en- cyj, jego poezja nie s ta je się p oezją w alk i społecznej, przeżycie rz u tu je się wzwyż nie w szerz, a tę d ro g ę wzwyż, do Boga, w yznacza m u a tm o sfe ra środow iska, śro do w isk a m ieszczańskiego, m ieszczańskiej k u ltu ry , sk ręp o w an ej pow ijak am i pojęć ety k i chrześcijań sk iej i kon w encji społecznej, z czego długo w yzw alać się będzie, aż pojm ie, że t a a tm o sfe ra poczekalni chorych („C h orzy w poczekalni“ w zbiorze
„Ucho igielne“ ) m usi w końcu doprow adzić do sam ozagłady.
Ale s ta n y te nie tr w a ją długo. Ich to k je s t w praw dzie stały , ale cichszy od n u r tu m arzen ia. S ym bolika postojów i odjazdów , wzlo tó w i o p ad a n ia n a ziemię, p ersew eru je m ożna by powiedzieć w tw ó r czości S ta ffa . K iedy znuży m ąd ro ść, zawiedzie w ia ra , p o zostaje „kw iat m arzen ia i owoc sw obody“ , rad o ść ze zguby, lekkom yślność,
„płocha weselni ca“ , te n słoneczny optym izm , sk ry stalizo w an y m iędzy innym i w „Sonecie szalonym “ , sk ą d powyższe c y ta ty , upojenie życiem , słońcem , pięknem , p rzy ro d ą, t a p o staw a, k tó ra ta k bliską o k a z ała się p ostaw ie poetyckiej sk am and ry tó w , że uczyniła S ta ffa — ja k p i sze Boy-Żeleński — ich m łodym p a tria rc h ą . W ybór z 1947 ro k u („W iersze w y b ra n e “ . W yd. „C zytelnika“ ) nie daje pełnego o b raz u te j s tro n y tw órczości S ta ffa , bo przechodząc kolejno tom y, z każdego w y b iera po k ilk a w ierszy, i ty m sam y m nie u w y d a tn ia w y s ta rc z a ją co w y raźn ie ty ch m om entów . S ą i poza ty m pom inięcia, pow iedział b ym bolesne d la m iłośników poezji S ta ffa . Chodziłoby przede w s z y s t k im o u tw o ry dla tego, co się „ staffizm em “ zw ykło określać, ch a rak te ry sty c z n e , a więc o w iersze ta k ie ja k z w cześniejszych „P ro śb a
o sk rz y d ła “ lub „W ieża“ (ze zbioru „Łabędź i L ira “ ) lub z o sta tn ie g o to m u „Św ięty S e b a stia n “ , należące do najp ełniejszy ch w yrazów jego poezji, a łączące w klasycznym z e stro jen iu owe antynom ie s p o ty k a ne w te j tw órczości. Bez nich ob raz je j nie byłby pełny, bo ze sp a la się w nich ten d e n c ja ety czn a z rad o ścią życia, dążenie do m ocy z cichą zad u m ą i k o n tem p lacją św iata, Południe włóczęgi z w ieściam i o jesz cze innych k ra ja c h , o Ziemi O biecanej, ja k w „Prośbie o sk rz y d ła “ :
Jest dziwny cudów kraj. Odcięty rzeką, Której nie przejdzie, kto latać nie umie. Śpi pod niebiosów błękitną opieką, Jak oko, które m yśl bożą rozumie. Gdyśmy tonęli w marzenia zadumie, W cieniu ukryci w południe przed spieką, Przyszły nam o nim w ieści w drzew poszumie Szepczące jeno: „Daleko, daleko!“
Gdy noc zapadnie, chodźmy nad tę wodę I tam rozbijmy płócienne namioty,
Gdzie w ierzby wiatrom zastawiają sidła. I wznosząc w górę nasze serca młode Do gwiazd, co płoną, jak nasze tęsknoty, Módlmy się cicho na klęczkach — o skrzydła.
Z acytow any w całości pow yższy sonet S ta ffa nie je s t oczywi ście n ajd osk on alszy m w yrazem jego arty zm u , ale je s t dlań bardzo c h a ra k te ry sty c z n y . M ożna n a nim śledzić doskonałą ekonom ię sło wa, w spółdźw ięk m yśli i obrazow ania i tę przedziw ną w yrazistość, dla k tó re j określenie „klasyczność“ ju ż jej odbiera ja k b y lekkość i pozbaw ia świeżości. W zdaniach o budow ie p ro ste j, w słow ach co
LEOPOLD ST A F F 1 1 9 dziennych (o język „poetycki“ p o trą c a ty lk o owo: jeno) wypow iada się tre ść osobliwa. I ta k ą je s t zawsze sz tu k a po etycka S ta ffa od jej z a ra n ia . Można rzec, że S ta ff nigdy nie raczkow ał jak o a rty s ta , że wyskoczył z M łodej Polski w pełnym ry n sz tu n k u poetyckim , a dosko nalenie się jego sztuk i postępow ało rac z e j w k ieru n k u uproszczenia pewnych chw ytów , nigdy zubożenia, rac z e j zarzucenia bez p rzesko ków i to ty lk o częściowego n iek tó ry ch bard ziej ju ż o granych i k o st niejących form .
W tom ach w cześniejszych do najulu bień szych fo rm należą so n e t i terc y n a. Sonety, a je s t ich w zbiorach p rzed w ojn ą ogłoszonych sto kilkadziesiąt, są z początk u nie-klasyczne bez p o w ta rz a n ia r y mów, ja k b y dla przeciw staw ienia się poprzednikom , później w ra c a ją n a stałe do budow y klasycznej, ja k pow yżej zacytow any, a rozm iesz czenie ich w poszczególnych tom ach je s t n a ogół rów nom ierne, jesz cze w „U chu igielnym “ , w o sta tn ic h je s t ich coraz m niej (w „M art w ej pogodzie“ ty lk o d w a ). T ercyna, k tó rą p isa n y je s t w ielki poem at m łodzieńczy „M istrz T w ard ow ski“ i wiele w ierszy w zbiorach daw nych, w ra c a potem już chyba w yjątkow o. W ogóle przew aża stro- ficzn a budow a w iersza (zw rotk i o różnej długości najczęściej czte- ro w ierszo w e), w iersz wolny, nierym ow any w y stęp u je czasem w pierw szych to m ach (poem at „ W ejm u ta“ pod w pływ em K asprow icza), ale większych osiągnięć w ty m k ieru n k u nie m a, to też o s ta tn i w ybór pom ija zupełnie w iersze tego ty p u . W yposażone są więc w ry tm t r a dycyjny, sylabiczny, od k tó reg o n ajw ażniejsze odchylenie stanow i cykl „Śladem sto p y a n ty czn ej“ w zbiorze „U śm iechy godzin“ (1910), p isa n y h ek sam etrem , w łaściw ie w ierszem sześcioprzyciskow ym
(z ogrom ną p rzew agą w ierszy 15-zgłoskow ych).
T radycjonalizm ow i ry tm u to w arzy szy tra d y c y jn y ry m pełny, uboższy b o d aj w pierw szych zbiorach, w dalszych w zbogacający się, ale w sposób m ało d o strzegalny, w n iek tó ry ch późniejszych, n aw et rzadki, zw łaszcza w son etach opisowych, gdzie kw estia „fo rm y “ w ysuw a się n a plan pierw szy. W bardzo nielicznych w ypadkach w o sta tn ic h zbiorach ry m zo staje zastąp io n y przez asonans, raczej k unsztow ny ry m niepełny, nie do pom yślenia jed n ak przed w prow a dzeniem i rów noupraw nieniem nowoczesnego aso nan su w poezji dw u dziestolecia m iędzyw ojennego. W żadnym w y padku jed nak nie m ożna by stw ierdzić ja k ie jś w y raźn iejszej ew olucji w zakresie fo rm wer- sy fik acy jny ch , z w iększym o przesunięcie w kieru nk u realizm u poe tyckiego, p rzy wciąż odm iennym a n ieu stan n y m w y rażan iu urody i bujności św ia ta zjaw isk.
Z m iana pod ty m w zględem da się zauw ażyć już na p ro g u d r u giej fazy tw órczości, o b raz y w si w „Ścieżkach polnych“ n a b ie ra ją m iąższości, w iększej w idzialności, dosadności. P o stac i ludzkie, oglą d an e najczęściej n a tle k ra jo b ra z u , s ta ją się lepiej weń w kom pono w ane w yraźn iej z nim związane. („G ę sia rk a “ , robotnice w so n etach „P o d ó j“ i „K a rto flisk o “ ). Także i obrazy m ia s ta s ta ją się b a rd z ie j autentyczne, od pozornego realizm u n iek tó ry ch w ierszy m łodzieńczych (ja k om ówionej wyżej „M odlitw y za nie po siadających c n o ty “ lub „ Ję k w yklętych zaułków “ ) przechodzi P o e ta do ta k dosadnych opi sów, ja k w zbiorach o s ta tn ie j doby „Ż ebrak“ (tom „W ysokie drze w a “ ) czy wiele innych.
Ale nie chodzi tu w yłącznie o opisy. F razeologia P o ety, jego słow nik, w o sta tn ic h trzech to m ach s ta je się pro stszy , jeszcze b a r dziej zbliżony do tzw . m owy potocznej, ja k b y P o eta, k tó ry n a pro g u tw órczości od innych tw órców w yróżnił się w łaśnie tym , że wyzwolił języ k sw ej poezji ze zbanalizow anego upoetycznienia i u tw orzył w ła s ny, te ra z znużony w łasn y m sw ym bogactw em , odbarw ił sw ój styl, aby go nasycić now ym i w arto ściam i i zw iązać z językiem epoki (dw u dziestolecia m iędzyw ojennego). Ale zasadniczy to n pozostał nie zm ieniony, pozostała jasno ść, niechybność uderzenia, tra fia ją c e g o zaw sze i nieom ylnie we w łaściw e m iejsce, co sp raw ia, że k ażd y w iersz , P o e ty je s t w yodrębnionym organizm em poetyckim , istn iejący m a u tonom icznie i ad ekw atn y m z p rzed staw ian y m fra g m en te m rzeczy w istości.
W dziejach n aszej liryki, w cztero wiekowym je j trw a n iu tw ó r czość S ta ffa je s t pozycją jed n ą z n ajw ażniejszych. P rzejdzie, już dziś w niej u trw alo n a, do dziejów n aszej k u ltu ry , bo je j najo czy w ist sze w arto ści, je j hum anizm , je j bogactw o i doskonałość, je j rodzi m ość i je j człowieczeństwo w ynoszą ją nad brzegi ak tu aln o ści i okreś- • ła ją je j odrębność i wyłączność. Z w ierciadlaność te j poezji — że za c y tu ję N orw ida — pochodzi ze słońca, a dno m a ojczyste — i w ty m sensie L e o p o l d S t a f f je s t k l a s y k i e m , jed n y m z n a j w iększych w n aszej poezji.
1 2 0 A D A M SZCZERBO W SK I