• Nie Znaleziono Wyników

Zawód: amator

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Zawód: amator"

Copied!
3
0
0

Pełen tekst

(1)

Piotr Gruszczyński Tygodnik Powszechny, 1/1994

Zawód: amator

Wbrew obawom jest ich nadal wielu. Do weteranów dołączają wciąż nowi, coraz młodsi.

Teatralne rzemiosło, które czasami staje się sztuką, uprawiają z rozmaitych powodów. Można nazywać ich teatrem alternatywnym, teatrem otwartym, a nawet — jak chce Eugenio Barba — trzecim teatrem, może jednak warto uprzeć się przy nazwie zupełnie już niemodnej, której nawet nie wypada używać: „amator”.

W Łodzi już po raz drugi odbyły się Łódzkie Spotkania Teatralne. Festiwal ten ma ambicję stać się przeglądem tego wszystkiego, co w teatrze niezawodowym najlepsze. W tym roku na trzy dni zjechało tu prawie ćwierć setki teatrów, reprezentujących trzy pokolenia alternatywy. Od klasyków, lub jak kto woli, weteranów gatunku poczynając (Teatr Ósmego Dnia, Provisorium, Akademia Ruchu), poprzez młodszych — Teatr NN z Lublina, Pstrąg — Grupa 80 z Łodzi, Cogitatur z Katowic, Biuro Podróży z Poznania, które przyłączyło swe siły do nowego spektaklu „Ósemek”

— skończywszy na teatrach najmłodszych, tworzonych często przez licealistów, z otwartą ze zdziwienia buzią słuchających bajania o żelaznym wilku zwanym teatrem alternatywnym. Co ciekawe, te teatry najmłodsze działają przeważnie w małych miasteczkach: Teatr im. Alberta Tison w Żninie, Teatr „Tea” w Białogardzie, Teatr Prawdziwy w Bielawie. Do kompletu zaproszono jeszcze Leszka Mądzika ze Sceną Plastyczną KUL. Był też sławny już na Polskę całą Merlin z Towarzystwa Wierszalin. Nie udało mi się zobaczyć wszystkich przedstawień (uniemożliwiała to konstrukcja programu przeglądu — na przykład trzeba było wybierać pomiędzy Teatrem Ósmego Dnia i Wierszalinem; wybrałem „Ósemki”, Merlina odkładając na czas Warszawskich Spotkań Teatralnych, kiedy to podobno przyjechać ma do Warszawy). Dlatego też nie będę opisywał kolejno dwudziestu kilku występów. Ograniczę się do kilku spostrzeżeń kardynalnych, niekoniecznie najweselszych. Zacznijmy od weteranów.

Nowy spektakl Teatru Ósmego Dnia zatytułowany jest „Sabat”. Pomyślany jako plenerowy, w Łodzi grany był w wielkiej sportowej hali, co podobno znacznie zmieniło jego charakter.

Z przykrością, bo bardzo ten teatr lubię i szanuję, muszę stwierdzić, że „Sabat” jest przedsięwzięciem nieudanym. Ktoś powiedział o tym spektaklu, że jest ładny i zły bardzo zarazem.

Przez czterdzieści minut aktorzy konstruują wielką kacerską karuzelę. Zakuci w żelazne maski hańby, a potem w kacerskich czapkach na głowach kręcą się szaleńczo na karuzeli. Gra muzyka, płonie ogień, a to co widzimy, wygląda doprawdy imponująco. Cóż z tego, skoro po to, aby dowiedzieć się o co w nim chodzi, musimy sięgać do programu. Pośród grafik Goyi pomieszczono w nim wykładnię spektaklu: „»Sabat« — przedstawienie o różnych sprzecznych i gorzkich

(2)

właściwościach ludzkiej natury: o tej, która produkuje wyrafinowane metody panowania nad drugim człowiekiem: (...) która sprawia, że społeczeństwa nieuchronnie wypychają na margines jakąś swą część (...); o tej, którą wielki pisarz nazwał potrzebą cudu, tajemnicy i autorytetu, którą można także nazwać ponurym powabem władzy (...); o skłonności do marzeń, poezji i śmiechu”.

Program swoje, a spektakl swoje. Jedynym zrozumiałym tekstem jest wyrecytowane chórem zdanie z „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa.

Reszta tonie w chaosie i nadmiarze użytych środków. W ogólnej szamotaninie ginie nawet poetycka uroda karuzeli. Może „Ósemki” wymyślą jeszcze kiedyś inny spektakl, na miarę wspaniałego rekwizytu, którym się posługują? Tak więc największa legenda polskiego teatru alternatywnego okazała się niestety smutnym rozczarowaniem. Może to także skutek rozstania zespołu z Lechem Raczakiem — szefem i reżyserem najznakomitszych przedstawień „Ósemek” od ponad dwudziestu lat, a może pewnego wyczerpania tego zespołu?

Zawsze uważałem, że największą cnotą teatru alternatywnego jest to, że uprawia się go dobrowolnie i tylko wtedy, kiedy chce się p czymś ważnym rozmawiać z widzem. „Ósemki”

pokazały, że nie mają nic do powiedzenia i tu, paradoksalnie, spotkały się z teatrami najmłodszymi.

Mogliśmy bowiem obejrzeć w Łodzi kilka przedstawień powstałych wyłącznie z samej chęci zrobienia przedstawienia (wbrew temu, co pisał Konstanty Puzyna, że: „teatr otwarty to ucieczka od kultury gotowych produktów do kultury kontaktów międzyludzkich”), lub co gorsza, z narcystycznego samouwielbienia aktorów paradujących po scenie, upajających się blaskiem reflektorów. Na przykład Teatr Prawdziwy z Bielawy pokazał spektakl trwający niemal godzinę, który przebiegał tak: najpierw kelner nakrył stół do obiadu (około 10 minut najprawdziwszej prawdy w teatrze prawdziwym): potem weszło kolejno kilka osób, które zdjęły płaszcze i usiadły przy stole (około 10 minut); następnie jeden facet uderzył pięścią w stół i wszyscy kolejno wyszli:

pozostała jedna dziewczyna, która zanim wykonała wielką etiudę polegającą na rozpuszczeniu włosów, patrzyła jak inna dziewczyna biegała po scenie z prawej na lewą i z lewej na prawą stronę.

Ten, przyznaję, złośliwy opis można by ciągnąć dalej, szkoda jednak na to czasu i miejsca. Sądzę jednak, że tego rodzaju przedsięwzięcia, a powiadam, nie był to jedyny tego rodzaju spektakl w Łodzi, świadczą o tym, że teledyski zrobiły swoje rozmieniając rzetelną teatralną wypowiedź na serię obrazków, które podobają się tylko ich uczestnikom. W dodatku każdy teledysk byłby nie do.

zniesienia, gdyby trwał godzinę, utraciwszy to, co w nim najważniejsze, czyli tempo i szybki montaż. Kiedyś teatry młodzieżowe gadały, krzyczały, biegały. Ze sceny lały się wiersze, wszyscy chcieli zmieniać świat. Czasy się zmieniają i coraz częściej miejsce aktywności zajmuje melancholijne umiłowanie kiczu. Spektakl Teatru Prawdziwego nazywał się „Ciemna strona księżyca”. Szef teatru zapytany, również złośliwie, o czym jest jego spektakl, odparł, że p rzucaniu symbolami i albo ja to chwytam, albo nie. Ja zdecydowanie nie chwyciłem.

Stosunkowo najmniej barwnie wypadło średnie pokolenie teatru. Teatr NN z Lublina

(3)

zaprezentował spektakl świadczący o tym, że jego twórcy dokładnie wiedzą, jak należy robić piękne przedstawienia. „Ziemskie pokarmy” to utrzymana w poetyce rodem z Schulza i Kantora opowieść o wędrówce i zgłębianiu tajemnic życia i teatru, bardzo piękna, ale niestety pozostawiająca widza obojętnym, jak umiłowany krajobraz oglądany przez nieustępliwą szybę.

Z kolei katowicki Cogitatur w przedstawieniu „Mein Herz ist schwer” osunął się w pseudoawangardowy, bombastyczny bełkot. Tak jakby rzeczywiście postmodernistyczne ględzenie było właściwą odpowiedzią teatru na postkomunizm. I wreszcie łódzki Pstrąg — Grupa 80. To przedstawienie wypadło zdecydowanie ciekawiej, próbując opisać stan popeerelowskiego załamania życia „zwykłych” ludzi.

Skoro tyle już ponarzekałem, pora na łódzki rodzynek. Teatr im. Alberta Tison ze Żnina pokusił się o wystawienie — bagatela — „Marat-Sade” Petera Weissa. Wszystkim cierpła skóra na samą myśl o tym, co to będzie i jak to będzie. Wiadomo bowiem, że tekst do łatwych nie należy, że ma bogatą tradycję wystawiania w teatrze i to przez reżyserów tej miary co Konrad Swinarski cz Peter Brook. A tu jacyś szaleńcy z piętnastotysięcznego Żnina, w większości w wieku licealnym napisali w programie, że: „obecna rzeczywistość, zaistniała po obaleniu systemu totalitarnego, niejako domaga się swego wyrazu w sztuce teatru”. Zrobili więc „Marata-Sade'a” i — co ważniejsze — udało im się. Zadanie było o tyle trudniejsze, że w odróżnieniu od bełkotliwych popisów innych teatrów to przedstawienie oparte jest przede wszystkim na aktorstwie. Wymaga konsekwentnego budowania postaci, a nie biegania po scenie z wytrzeszczonymi oczami, wymaga po prostu solidnego warsztatu, o którym młody teatr chętnie i skutecznie zapomniał. W Żninie powstał półtoragodzinny spektakl, mówiący o sprawach ważnych, umiejętnie i nie wprost komentujący naszą dzisiejszą sytuację. W takich wypadkach jest mi wszystko jedno, jak taki teatr nazwiemy:

alternatywnym, otwartym, amatorskim czy szkolnym. Możemy z czystym sumieniem mówić po prostu o dobrym teatrze. I to wystarczy, jeśli się pracuje i kocha teatr, a nie siebie oprawionego w teatralne ramy.

Łódzkim Spotkaniom Teatralnym towarzyszyła sesja dotycząca teatru alternatywnego.

Zaproponowałem na niej powrót do dawnej nazwy dla tego rodzaju teatru: teatr amatorski, z jednoczesnym przywróceniem właściwego sensu słowu amator: miłośnik, ten który robi coś wyłącznie z potrzeby serca, tak dziś niemodnej. Skończyłby się wówczas zamęt z alternatywą, która sama nie wie nawet wobec czego ma być alternatywna.

Czy może być coś wspanialszego niż amator podchodzący do przedmiotu swego umiłowania w pełni profesjonalnie?

ŁÓDZKIE SPOTKANIA TEATRALNE, Łódzki Dom Kultury, 11-13 grudnia 1993

Cytaty

Powiązane dokumenty

W mojej pierwszej pracy trafiłem na towarzystwo kolegów, którzy po robocie robili „ściepkę” na butelkę i przed rozejściem się do domów wypijali po kilka

To było wygodne miejsce do demonstrowania, bo ulica Spokojna jest nieprzejezdna, żadnego ruchu nie ma, wystarczy zgłosić, że się przyjdzie, nikomu to niczego nie

Kiedy wszystkiego się nauczyłem i swobodnie posługiwałem się czarami, to czarnoksiężnik znów zamienił mnie w człowieka... 1 Motywacje i przykłady dyskretnych układów dynamicz-

Dostosowując powyższą metodę uzyskujemy pełny algorytm przy pomocy którego, możemy sprawdzić czy zadana liczba naturalna n o dowolnej podstawie m

Na wolontariacie w SZLACHETNEJ PACZCE Damian nauczył się jak zarządzać projektem – zrekrutował zespół kilkunastu wolontariuszy, którzy odwiedzali rodziny

Choć z jedzeniem było wtedy już bardzo ciężko, dzieliliśmy się z nimi czym było można.. Ale to byli dobrzy ludzie, jak

I jest to prawie zawsze ucieczka przed zagrożeniem życia, głodem, niedostat- kiem.. Nie wydaje się, aby sytuacja mogła ulec radykalnej zmianie, redukcji tego zjawiska,

Oczywiście jest, jak głosi (a); dodam — co Profesor Grzegorczyk pomija (czy można niczego nie pominąć?) — iż jest tak przy założeniu, że wolno uznać