• Nie Znaleziono Wyników

i^.dres ZRedeufccyi: IKZrałcoTarsfeie-lFrzed.rn.ieście, IbTr es.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "i^.dres ZRedeufccyi: IKZrałcoTarsfeie-lFrzed.rn.ieście, IbTr es."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Warszawa, d. 17 Stycznia 1892 r. T o m X I .

T Y G O D N IK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRO DNICZYM .

PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W a rs z a w ie : rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 Z p rze s y łk ą p o c z to w ą : rocznie „ 10

p ołrocznie „ 6

(Prenum erować m ożna w R ed a k cy i W szechśw iata i w e w s zy s tk ich k sięgarn iach w kraju i z a g r a n i c ą .

K om itet R edakcyjny W s zec h ś w iata stanowią panowie:

Aleksandrowicz J., Deike K„ Dickstein S., Hoyer H., Jurkiewicz K., Kwietniewski W ł.. Kramsztyk S.,

Natanson J., Prauss St. i Wróblewski W.

„W szechśw iat*1 przyjm uje ogłoszen ia, k tórych treść m a ja k ik o lw iek zw iązek z nauką, na następ u jących warunkach: Za 1 w iersz z w y k łeg o druk u w szpalcie albo jeg o m iejsce pob iera się za pierw szy raz kop. 7*/t

za sześć n astęp n ych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

i^.dres ZRedeufccyi: IKZrałcoTarsfeie-lFrzed.rn.ieście, IbTr es.

PERYJODYCZNOŚĆ

WZROSTU U ROŚLIN.

D o najciekaw szych objaw ów życia rośli­

n y należą niezaw od n ie objawy peryjodycz- ności, którym ulegają, rozm aite odbyw ające s ię w nich spraw y. D o pew nego stopnia zjaw isk a te ja k i w iększość zjaw isk peryjo- d y cz n y c h na ziem i w zw iązku są z dwoma peryjodam i kósm icznem i, które zaznaczają ob ieg ziem i w około słońca oraz jćj obrót naokoło osi. T ak zm iana pór roku, jako te ż zm iana dnia i nocy w ykazują w idoczny i łatw o zrozum iały przez zm ianę w aru n ­ ków ośw ietlenia, tem peratury, w ilgotn ości i t. d., w p ływ na życie rośliny. Istn ieje jed n a k cały szereg objaw ów peryjodycz- nych, których zw ią zek z peryjodam i kos- m icznem i n ie da się tak ła tw o w ykryć. D o { ta k ic h należą np. d zielen ie się kom órek w w iększój części w odorostów jed n ok om ór­

k o w y ch , odbyw ające się w pew nych, dla rozm aitych gatunków odm iennych, g o d zi­

nach n ocy. P ery jo d y czn o ść taką w szelako tłu m aczyć sobie m ożem y do pew nego sto- |

pnia następstw em po sobie dw u zależnych od zm iany św iatła stanów tych organizm ów . W dzień pod w pływ em św iatła przeważa przysw ajanie i nagrom adzenie m ateryjału kom órki; w nocy, g d y czynność ta ustaje, nagrom adzone zaś m ateryjały ulegają d a l­

szemu przerabianiu, w ystępuje plastyczna i twórcza czynność kom órki, tw orzen ie n o ­ w ych osobników m orfologicznych. T łu m a­

czenie to jednak praw dopodobnie uległob y wielu ograniczeniom i zm ianom , gdybyśm y posiadali ob szern iejszy zapas dośw iadczeń nad w zrostem i dzieleniem się komórek w rozm aitych warunkach, ja k o to: przy sta­

łem jednostajnem ośw ietleniu, przy stałem zaciem nieniu, przy użyciu roślin g ło d zo ­ nych (rosnących bez przystępu dw utlenku w ęgla) i t. d.

T w orzenie się kom órek służących do roz­

m nożenia w tych samych w odorostach w pew nych godzinach nocy (p ly w k ó w i t. d.) należy do zjaw isk tćj samój kategoryi.

A le najbardziej zagadkow o w yglądają te objaw y, których peryjodyczność okazuje się n ietylk o niezależną od w arunków zew n ę­

trznych życia rośliny, lecz często odbywa, się w brew tym warunkom .

P ob ieżn e naw et spostrzeżenia nad czasem

(2)

3 4 W SZE C H ŚW IA T. N r 3 :

opadania liści drzew n aszych w yk azu ją, że n ajw cześniej żółkną i opadają liście na tych drzew ach, które są pochodzenia północnego (brzoza); przeciw n ie pochodzące z południa gatunki (kasztan słod k i, akacyja i t. d.) utrzym ują najdłużej liście sw oje. G dyby opadanie liści b yło następstw em niskiej tem peratury w jesien i, p ow in n ib yśm y byli sp od ziew ać się w ręcz o d w ro tn eg o stosunku;

drzew a bowiem p ołu d n io w e, jak o najm niej przystosow ane do klim atu su ro w eg o ,, po- w innyby b y ły naprzód uled z w p ły w o w i ch łod ów jesien n ych ; p rzeciw n ie zaś drzew a, które w północnej ojczyźn ie sw ojej w cześ­

niej traciły liście, m ogłyb y je u nas dłużej zachow ać. W idzim y w ięc tu objaw peryjo- dyczności, w ła ściw y samej roślinie, m ec h a ­ nizm , d ziałający w ten sposób, ja k np. m e­

chanizm budzika, który o pew nej określo­

nej porze zaczyna d zw on ić. W yraz „dzie­

d ziczn ość”, na k tóry się p ow ołu ją często w podobnych w ypadkach, nic zg o ła nie tłu ­ m aczy; je st on ty lk o w yrazem , oznaczają­

cym fakt sp ostrzegania i n ic n ie dodaje do tego, co w yrażam y. Inaczej m ów iąc, r o ­ ślin y zachow ują tę peryjod yczn ość co do zm iany liści, jak ą m iały w o jczy źn ie sw ojej, g d zie odpow iadała ona p eryjod yczn ości w a­

runków zew n ętrzn ych . W yraz d zied zicz­

ność utrudnia tu k w e sty ją , bo do w y ob raże­

nia m echanizm u, o jakim w spom inaliśm y, a o istocie którego nic n ie w iem y, dodaje je sz c z e p ytan ie o sposobie je g o pow stania i przekazyw ania now ym osobnikom zapo- mocą nasion ').

Podobnój p eryjod yczn ości u lega i p ręd ­ kość w zrostu pojedynczych części roślin .

') P op rzed n io u ży ty w yraz „p rzy sto so w a n y 11 do p ew n eg o k lim atu , jak k olw iek obejm uje rów nież ty lk o szereg n iezn a n y c h faktów , p o d leg a jed n ak zarzutow i w m niejszym stopniu; m ożem y bow iem p rzy w ią zy w a ć do n ieg o zrozu m iałe w y o b ra ż en ie ró żn eg o sk ład u c h em ic zn eg o plazm y rozm aitych roślin i odm iennej te m p era tu ry , potrzeb n ej do p ew n ych za ch o d zą cy ch w r o ślin ie rea k c y j, p ow o­

d u jących ż ó łk n ie o ie i o p ad an ie liś c i. M amy tu sp row ad zen ie zjaw iska z ło ż o n e g o do p r o stszy ch , g d y p rzeciw n ie, u ży w a ją c w y r a żen ia d zied ziczn o ­ śc i jak o sp osob u tłu m aczen ia, p rostsze zjaw isko au to m a ty czn eg o m ech an izm u , d z ia ła ją ceg o peryjo- d y czn ie, ścią g a m y do n ieo k reślo n eg o p o ję c ia ob ej­

m u jącego sz e re g faktów n ie zm ier n ie sk om plik o­

w an ych .

R oślina nie rośnie jed n ostajn ie w ciągu*

całego sw ego życia, lecz przeciw nie wzrost:

odbyw a się z początku w olniej, późnićj c o ­ raz szybciej aż do pew nego punktu, nako- n iec zaczyna się zw alniać stopniow o i w re­

szcie całk ow icie ustaje. J eśli na rosnącym korzonku porobim y kreski w rów nych o d ­ stępach, to zauw ażym y po u p ływ ie 12 lub 24 godzin, że od leg ło ści m iędzy kreskami w zrastają niejednakow o; najwięcej oddalą się od sieb ie kreski w pobliżu rosnącego- końca, g d y tym czasem wzrost na samym końcu n ie je s t tak prędki; w pewnój zaś od niego odległości, idąc w stecz, w idzim y s t o ­ p n iow e zm niejszanie się przyrostu aż do zu ­ p ełn ego je g o braku. Zjaw isko to w yk ryte przez R auw enhoffa nazw ano w ielkim pe- ryjodem w zrostu. Sachs, który w tym przedm iocie ja k i we w szystkich praw ie działach fizyjologii ogrom ne p ołożył za słu ­ g i, wprow adzając udoskonalon e przyrządy (w zrostom ierz), w ykazał, że oprócz tego w ielk ieg o peryjodu, obejm ującego całe ż y - I cie rośliny, daje się dostrzedz p eryjod ycz- j ność dzienna w prędkości wzrostu. Sp o-

| strzeg ł on, że szybkość w zrostu w ielu ro­

ślin ubyw a w ciągu dnia do 6~ej godziny w ieczór, potem zaczyna w zrastać i nad ra­

nem dochodzi do m axim um . T łu m aczył on tę peryjodyczność ham ującym w p ływ em św iatła na w zrost roślin y. W krótce jed n ak w yk azał B araniecki, że peryjodyczność ta zachow uje się i w tedy, gdy rośliny są stale utrzym yw ane w ciem ności; niektóre rośliny utracały zresztą peryjodyczność po kilku dniach pobytu w ciem ności, u innych zm ie­

n ia ł się czas trw ania peryjodu.

P ran tl i Stebler, badając w zrost liśc i,- p rzek on ali się, że tu przeciw nie n ajszyb szy w zrost odbyw a się w tedy, gd y o św ietlen ie je s t najm ocniejsze, t. j. około południa. P o ­

dobnież zachow ały się w dośw iadczeniach Steb lera w yp łon ion e liście żyta, stale zosta­

ją c e g o w ciem ności. Dalój Y in es na li­

ściach i trzonkach zarodnikow ych grzyb ów , a F r. D arw in na korzeniach wykazali- w p rost ham ujący w p ły w św iatła na w zrost.

N iedaw no w yszła obszerna praca E . G o­

d lew sk iego '), który zapomocą szeregu do—

*) Studyja n a d w zrostem roślin . Kraków, 1891.

roku.

(3)

N r 3, W SZE C H ŚW IA T. 3 5

św iadczeń starał się w ykryć tak w p ły w roz­

m aitych czynników na w zrost rośliny, jako- też poznać sposób, czyli m echanizm fizyjo- lo giczn y ich oddziaływ ania. Za przedmiot do dośw iadczeń słu ż y ł zaw sze członek nad- liśc ien io w y fasoli. P rzedew szystkiem na­

leżało stw ierdzić istnienie i praw idłow ość peryjodu dziennego. 17 dośw iadczeń w y ­ konanych w tym celu dow iodło, że nie jest on tak p raw idłow ym i stałym , jak sądził Sachs. Już w dośw iadczeniach tego bada­

cza chm iel w yk azyw ał odm ienne od innych roślin zachow anie się: m axim um wzrostu tej rośliny przypadało w dzień, minimum w nocy. Z dośw iadczeń p. G odlew skiego w ynika, że tak długość peryjodu, ja k i pora dnia, w której wzrost dosięga najw iększej lu b najm niejszej prędkości, zależą poczęści od in d yw id u aln ości rośliny, poczęści od po­

ry roku. N iektóre roślinki w ykazyw ały dw a m axim a i dwa minima na dobę. Po- dobnąż n iepraw idłow ość peryjodu d zien ­ nego w y k a zy w a ły i rośliny w ypłonione:

jed n e z nich skracały w ciągu kilku dni peryjod z 24 do 16, 14 lub 10 godzin, inne w cale n ie w y k a zy w a ły peryjodyczności dziennej. Z m iany w ilgotn ości powietrza w yw ierały znaczny, ale prędko przem ija­

ją c y w p ływ ; każde zm niejszenie w ilgotności w y w o ły w a ło g w a łto w n e ale krótkotrw ałe zm niejszenie szybkości wzrostu, zw ięk sze­

nie w ilgotn ości pow odow ało rów nież g w a ł­

tow ne i krótkotrw ałe zw ięk szen ie prędko­

ści w zrostu. T łum aczy się to w pływ em w ilgotn ości pow ietrza na jęd rn ość kom órek, która się zm niejsza w suchem powietrzu (w skutek parow ania) a wzrasta w w ilgot- nem; w yd łu żen ie w ięc rośliny w skazyw ane przez w zrostom ierz w tych dośw iadczeniach n ie było w ynikiem sam ego tylko wzrostu, a le wzrostu oraz roskurczania i w yciągania się jej w skutek zm iany jędrności tkanek.

Z achodzące przytem gw ałtow n e wahania prędkości w zrostu były w ięc tylko pozorne.

N ajw ażniejszym z czyn n ik ów w pływ ają­

cych na peryjodyczność w zrostu jest n ie ­ w ą tp liw ie św iatło. Już P ran tl w dośw iad­

czeniach sw oich otrzym yw ał opóźnienie m axim um wzrostu, przedłużając przez sztu ­ czne zaciem nienie o parę godzin trw anie ciem ności nocnej.

D ośw iad czen ia p. G od lew sk iego wykaza-

| ły , że nagłe ośw ietlen ie rośliny pow oduje osłabienie wzrostu; szczególnie prawidłowo w ystępow ało to przy cogodzinnej zm ianie św iatła i ciemności; najbardziej wrażliwemu okazały się pod tym w zględem rośliny w y­

płonione. Z dośw iadczeń Sachsa wiadom o b yło, że tem peratura w yw iera stanow czy w pływ na prędkość w zrostu, obniżenie tem ­ peratury na kilka stopni osłabia wzrost, p odw yższenie przyspiesza go. P . G od lew ­ ski znalazł, że tem peratura w yższa od 35° C działa odw rotnie, t. j . zw alnia w zrost ro­

śliny.

Zestaw iając w yniki tych doświadczeń, w idzim y, ja k skom plikow ane są zjaw iska peryjodyczności wzrostu roślin, ile rozm ai­

tych czynników składa się na ich w ytw o­

rzenie.

A żeby zdać sobie spraw ę ze sposobu od­

d ziaływ ania tych czyn n ik ów , należy przede- w szystkiem uprzytom nić poglądy botani­

ków w spółczesnych na sposób wzrastania kom órki roślinnej, a w łaściw ie jej błony, ta bowiem część kom órki jako sztyw na i elastyczna stanowi o j e j w ielkości. D w ie teoryje wzrostu błony dzielą m iędzy sobą zdania uczonych; jedna z nich (teoryja apo- zycyi) uczy, że wzrost odbyw a się przez rosciąganie pierw otne b łon y w skutek c i­

śnienia hidrostatycznego i następne utrw a­

lenie tego rosciągania przez osadzenie no­

w ych warstw błonnika; druga, teoryja in- tussuscepcyi, tłum aczy w zrost w staw ieniem now ych cząsteczek błonnika (m ic e lló w ) w odstępy m iędzycząsteczkow e istniejącej błony, przyczem ciśnienie hidrostatyczne, rosciągając błonę, a w ięc zw iększając o d ­ stępy m iędzycząsteczkow e, ułatw ia w nika­

nie now ych m icellów O biedw ie teoryje

’) Co do szczfg ó łó w porównaj W szech św ia t z r o ­ ku 1S90 N r 5 i z r. 1891 N r 10 (Szkice z h istoryi natur, w odorostów ). Starałem sig w ykazać rów nież jak, przypuszczając pew n e k ształty i uk ład m ice l­

lów, w ytłum aczyć m ożem y za pom ocą teo ry i in- tu ssu scep cy i, d laczego błony n iek tórych komórek rosną w jed n ym ty lk o k ieru nk u (d łu g o ści). Dodać tu należy, że p raw ie w szy stk ie sp ostrzeżen ia i d o ­ św iad czenia, p rzem aw iające ja w n ie na korzyść te o ­ ryi apozycyi (D ipp el, S trasb urger, N oll) czyn ion o nad jed n ą grom adą w odorostów (Siph oueae), k tó ­ rych budow a tak si§ różn i od budow y w szystkich in n ych kom órek roślin nych (są to w odorosty j ••

(4)

W SZ E C H ŚW IA T. -Nr 3 .

zgod n ie w ięc przyjm ują w p ły w turgoru (jędrności kom órki, zależnej od ciśnienia h id rostatyczn ego) na rosciągan ie błony, 1'óżnią się tylk o w p oglądach na p rzy czy n ę u trw alen ia tego rosciągn ięcia. T e dw a m o ­ m enty w zrostu n ależy brać pod u w a g ę, b a ­ dając w p ły w rozm aitych czyn n ik ów na prędkość w zrastania. P rzed ew szy stk iem n a ­ leży od p o w ied zieć na p ytan ie, który z tych m om entów i w ja k im stop n iu o d d z ia ły ­ wa na w ytw oi-zenie w ielk ieg o i d zien n ego p eryjodu.

Co do w ie lk ie g o peryjodu, to G o d lew sk i ju ż w r. 1879, a W ortm ann w najnow szym czasie, w yjaśn ili ten p eryjod w następujący sposób: kom órki znajdujące się na sam ym w ierzchołku rosnącego pędu, lub korzenia, są n a p ełn io n e tylk o protoplazm ą, dopiero w m iarę, ja k w zrasta kom órka, tw orzą się w jej w nętrzu w od n iczk i (w a k u o le ), n a p eł­

n ion e sokiem kom órk ow ym , które, zlew ając się ze sobą, w k rótce zajm ują przew ażną część w nętrza kom órki i odsuw ają plazm ę k u obw odow i. Jed n ocześn ie w ytw arzają się w ew n ątrz kom órki substancyje osm otycznie czynne, które pow odują p rzy p ły w cieczy do w nętrza kom órki i p o d w y ższen ie ciśnie­

n ia h idrostatycznego w ew n ątrz niej. N aj­

m łodsze w ięc kom órki pędu nie m ogą tak prędko w zrastać, ja k kom órki, znajdujące się w pewnej od leg ło ści od w ierzch ołk a,

dnokom órkow e, d osięgające n ie k ied y ogrom nej w ielk o ści, w porów naniu z p rz ec ię tn e m i w ym iara­

m i kom órki), że n ie b y ło b y za d z iw ia ją cem , g d y b y i sp osób w zra sta n ia b ło n y o k a z a ł się w n ich od­

m ien n y m od zw yk łego. Z daje m i się, że w tej k w esty i, ja k i w w ielu in n y c h , n ajw ięcej się p rzy ­ czyn ia do zaw ik łan ia p rzed m iotu d ążn ość do sz u ­ kan ia n ieistn ieją cej w r zeczy w isto ści jed n ostajn o- ści; p raw d op od obn ie te ż sp rzeczn e w yn ik i sp o ­ strzeżeń dad zą sig p o g o d zić niein aczej ja k przez p rzyjęcie rozm aitych Bposobów w zrastan ia błon y w rozm aitych ro ślin a ch , lu b w r ozm aitych kom ór­

kach tej sam ej ro ślin y , a m oże n a w et w różn ych częścia ch b łon y tej sam ej kom órki. P. G odlew ski je s t zw olen n ik iem te o ry i apozycyi, k tó rą zresztą m odyfikuje, w p row adzając u d ział protop lazm y w w y ­ ró w n a n iu ro sc ią g n ie n ia e la sty czn eg o . Starałem s ię p rzed sta w ić w y n ik i j e g o p racy n ie z a le ż n ie od w szelkiej te o r y i w zrostu b łon y, która je s t rzeczą sporną, przyjm u jąc d w a za zn aczon e przezeń c z y n ­ n ik i tego w zrostu, t. j. tu rgor i w yró w n a n ie n a ­ p ięcia ela sty czn eg o , n iep o ru sza ją c k w e s ty i, ja k to oaU tn ie się odb yw a.

albow iem ciśnienie hidrostatyczne, a w ięc i rosciąganie błony, je st w nich m niejsze.

T łu m a czy to nam, dlaczego w zrost nie jest najprędszy na samym końcu pędu. W m ia ­ rę jed n ak dalszego wzrostu kom órki, g ru ­ b ieje jój b łona i staje się coraz mniej z d o l­

ną do rosciągania się pod w pływ em ciśnie­

nia w ew nątrzkom órkow ego; gdy nareszcie zg ru b ien ie błony, lub tow arzyszące mu n ie­

k ied y zm iany chem iczne dojdą do tego sto ­ pnia, że w ew nętrzne ciśnienie kom órki w cale nie je st w stanie rosciągnąć j(5j, w te­

dy m usi też w strzym ać się d alszy wzrost kom órki.

J eśli to przypuszczenie je st słuaznem , n ależy się spodziew ać, że rosciągnięcie tur- gorow e b łony ustaje w tym sam ym punkcie rosnącój części, w którym ustaje i wzrost.

M am y środek zaw sze poznać, czy błona je st w stanie rosciągnięcia turgorow ego, czy nie;

środkiem tym je s t plazm oliza, czy li odjęcie w ody kom órce przez zanurzenie jój do ros- tw oru ja k iejk o lw iek soli, pow odującej w y­

siąkanie w od y z kom órki. Zm niejsza się przytem ciśnienie w ew nątrz kom órki, a j e -

! śli błona była rosciągnięta, wraca ona w sku­

tek elastyczn ości do pierw otnej swój w ie l­

kości. M ierząc d łu g o ść kom órki przed i po p la sm o lizie, oznaczyć m ożem y stopień ro s­

ciągn ięcia turgorow ego.

D ośw iad czen ia p. G od lew sk iego w y k o n a ­ ne były w sposób następujący: trzym ano roślin ę przy w zrostom ierzu dopóty, dopóki d a w a ł się w idzieć ja k ik o lw iek przyrost w ciągu godziny; g d y roślina n ie w y k a z y ­ w ała ju ż żadnego w idocznego przyrostu p rzez k ilk a god zin , znaczono ją kreskam i w rów nych odstępach i w kładano do ros- tw oru saletry. Z trzech dośw iadczeń c z y ­ nionych w ten sposób w y n ik ło , że w zrost ustaje całk ow icie w tedy, g d y rosciągn ięcie tu rgorow e w yn osi jeszcze 2 do 3% d łu g o ­ ś c i kom órek, czy li, że tam, gdzie niem a ta ­ k iego rosciągn ięcia, niem a i w zrostu. W sk a­

zu je to jednak zarazem , że wyżój p rzytoczo­

n e objaśnienie w ielk ieg o peryjodu n ie jest w ystarczającem , czy li, że nie sam brak ros­

ciągnięcia p ow oduje ustanie w zrostu.

T rudniój było zbadać, czy istnieje z w ią ­ zek pom iędzy rosciągn ięciem turgorow em a peryjodycznością dzienną, gdyż tu n ie m ożna było w ykonać plasm olizy na tój sa-

(5)

N r 3 . W SZECH ŚW IAT. 3 7

mćj roślinie, która była przy w zrostom ie- rzu. N ależało się ogran iczyć do porów na­

nia roślin rosnących jednocześnie i w m oż­

liw ie jednostajnych w arunkach. Z 9-ciu dośw iadczeń w ypadło, że przestrzeń roscią- gliw a n adliściennego członka fasoli jest w porze dziennego m axim um w zrostu d łuż­

sza, aniżeli w porze dziennego minimum.

D ośw iad czen ia nad w p ływ em św iatła w y ­ kazały, że w ciem ności rosciągliw ość błon zachow uje się d łu żej, niż na św ietle, czy li, że św iatło zm niejsza rosciągliw ość błon ko­

mórek, które ju ż d oszły do pew nego wieku, ale nie zm niejsza w znaczniejszym stopniu ro sciągliw ości błon kom órek bardzo m ło ­ dych. N ie je st to w szakże jedyną, przyczy­

ną dla którdj rośliny w yp łon ion e w ydłużają się nadm iernie, p rzeciw nie z dośw iadczeń w ynika, że św iatło zm niejsza szybkość w zro­

stu n iety lk o tych kom órek, w których w y ­ w ołu je ju ż zm niejszenie rosciągliw ości b ło ­ n y , ale także najm łodszych, na rosciągli­

wość których jeszcze nie od d ziaływ a, czyli, że w p ływ a ono jeszcze w jak iś inny sposób.

N ależy w ięc przypuszczać, że oddziaływ a ono na drugi m om ent wzrostu, t. j. zm n iej­

sza prędkość, z jak ą w yrów nyw a się ros- ciągn ięcie elastyczn e, c z y li, jak przyjm u­

je p. G odlew ski, przez pośrednictw o proto- plazm y.

Co do sposobu działania tem peratury w y ­ niki dośw iadczeń p. G od lew sk iego zgodne są z otrzym anem i przez A sk en azego na korzeniach kukurydzy, t. j., że rosciągnię- cie turgorow e nie je st bynajmniój zm niej­

szone w tem peraturach, w których wzrost ju ż się w cale nie odbywa.

W szystk ie te dośw iadczenia w ykazują, że rosciągn ięcie turgorow e je s t tylk o jed n ym z czyn n ik ów wzrostu; dośw iadczenia nad sposobem oddziaływ ania św iatła, ciepła, ró­

w n ież te, które w ykonane b yły dla w y tłu ­ m aczenia w ielk ieg o peryjodu, dow odzą, jak to słu szn ie podnosi autor, obecności innego czynnika, a u staw anie wzrostu w tych tem ­ peraturach, w których w szystkie czynności ży cio w e plazm y są sprow adzone do m ini­

mum , przem aw ia za zależnością tego d ru­

g ieg o czynnika od żyjącej plazm y, w yk azu ­ jąc zarazem , że rosciągnięcie turgorow e je st raczej w arunkiem , niż przyczyną wzrostu.

P . G od lew sk i badał sposób oddziaływ ania

rozm aitych czynników przez pośrednictw o tego jed n eg o warunku; nie czynim y mu z tego zarzutu, gdyż najsum ienniejsza i naj­

staranniejsza praca (a do takich należy ta, o którćj m ow a) nie jest w stanie w yczerpać kw estyi, chcem y je d y n ie zaznaczyć, że w szy­

stkie poszukiw ania dotychczasow e nad pe- ryjodycznością, w zrostu i jćj przyczynam i odsłaniają tylk o m ały rożek zasłony, zakry­

wającej przed naszym, w zrokiem isto tę tych zjawisk.

Wł. K ozłow ski.

C H E M I J A

W Ę G L A K A M I E N N E G O .

(Ciąg dalszy)^

Zapomocą dośw iadczenia, zupełnie podo­

bnego do tego, w którem określaliśm y ilość w odoru w w ęglu kam iennym , m ożem y z r ó ­ w ną łatw ością poznać ilość zaw artego w nim pierw iastku w ęglow ego. P ierw iastek ten, spalając się całk ow icie w tlen ie, tw orzy znany zw iązek , dw u tlen ek w ęgla. P o n ie ­ w aż dw utlenek w ęgla je st gazem , a ważenie gazów stanow i bardzo trudne zadanie, w y ­ m agające użycia dokładnych przyrządów i ścisłego uw zględ n ien ia w ielu okoliczności pobocznych, w pływ ających naobjętość gazu, przeto chem icy uciekli się do tój samój m e­

tody, zapom ocą którój, ja k poprzednio op i­

sałem , w aży się wodę. D w u tlen ek w ęgla posiada w łasności kw asow e, to znaczy, łą ­ cząc się z zasadam i solnem i tw orzy sole, sole zaś są ciałam i stałem i, nielotnem i, bar­

dzo w ięc dogodnem i do ważenia. Jeżeli zatem strum ień gazów, pow stających przy paleniu w ęgla kam iennego w opisanej p o ­ przednio rurce, skierujem y do przyrządu, w którym znajduje się ściśle zw ażona ilość zasady so ln ćj, np. w odanu potasu, to w szy­

stek d w utlenek w ęgla złączy się z tą zasadą i utwyorzy się w ęglan potasu, a ten, rzecz prosta, musi w ażyć w ięcej od użytego w o ­ danu potasu o tyle, ile p rzyłączyło się dw u­

tlenku w ęgla podczas dośw iadczenia. P rzy - byt na wadze wskaże nam tedy, ile dw utlen-

(6)

38 W SZ E C H ŚW IA T. iNr 3.

ku w ęg la u tw o rzy ło się przez sp alen ie zna­

nej ilości vvęgla kam iennego, p on iew aż zaś w iem y, że w składzie d w u tlen k u w ęgla na każde 8 części w agow ych tlen u w ypada sta ­ le 3 części w ag. w ęgla, w ięc 3/i i przybytu w tem dośw iad czen iu oznacza nam ilość p ierw iastk u w ęg lo w eg o , zaw artą w badanym w ęglu kam iennym .

Jak poprzednio dla w odoru, tak samo teraz dla pierw iastku w ę g lo w e g o , z ty s ią ­ cznych rozbiorów w'ęgla kam iennego z n a le ­ ziono liczb y bardzo rozm aite i wahające się w granicach 70 do 95 odsetek.

G dyby wTę g ie l kam ienny sk ła d a ł się tylko z rospatrzonych dw u części składow ych z dodatkiem popiołu, to dodając do siebie zn alezion e w dośw iad czen iu ilo śc i popiołu, w odoru i p ierw iastk u w ęg lo w eg o p ow in n i- byśm y otrzym yw ać sum ę, równą u żytej pier­

w otnie do d ośw iad czen ia ilo ści w ęgla k a ­ m ien n ego. T ak jed n a k że n ig d y n ie byw a, I ale sum y, w yp row ad zon e pow yższym sposo­

bem, są zaw sze niższe od ilości w ęg la ka­

m iennego, użytej do dośw iad czen ia, a to, I czego brakuje, m oże w yn osić aż do 20 od- | setek. R ozb iór w ięc ch em iczn y dotychczas op isan y n ie w yczerpał je sz c z e całk ow icie zadania i do poznania sk ład u w ę g li kam ien­

n ych brakuje nam ja k ie jś reszty jeszcze.

O d p ow ied n ie badania, których tutaj szcz e­

gółow o przed staw iać nie będę, uczą nas, że reszta ow a składa się za w sze z sia rk i, tlenu i azotu.

Ilo ść siarki w w ęglu kam iennym byw a z w y k le bardzo nieznaczna i n ie przenosi p osp olicie 2% . S iark a ta b yw a zaw arta pod różnem i postaciam i: w pew nej części ja k o zw iązek z żelazem (p iryt ż ela zn y ), ja k o siarczan w apnia, a czasam i barytu, w innój c zęści—ja k o zw iązk i z w ęglem , wodorem a m oże i z tlenem . T e zw ią zk i siarkow e, w których znajdują się m etale, m ało zm ie­

n ione pozostają w p op iele; n iew ielk a tylko część ich siarki podczas p a len ia się w ęgla k am iennego może w ejść w n o w e kom bina- c y je, tw orząc ciała lotne i uch od zące przeto z dym em . P r z e c iw n ie , siarka złączon a z w ę ­ g lem i w odorem spala się, a w ytw orem sp a ­ lan ia jest g a zo w y d w u tlen ek siarki, zaw sze w gazach z w ęgli kam iennych obecny i, w e ­ d łu g h ig ien istó w , psujący bardzo atm osferę m iast, w których na opał u żyw a się w ę g iel i

kam ienny. Z tem w szystkiem , w jednej czy w drugiej postaci, siarka w yw iera bardzo ograniczony w p ływ na zasadnicze w łasności w ęgla kam iennego i tylko pew ne specyjal- ne g a łęzie przem ysłu unikają w ęgla b o ­ gatego w siarkę, albo starają się ją usunąć

| z produktów z w ęg la tego w ytw orzonych.

D la teg o to w dalszym ciągu pom ijać b ęd zie­

my siarkę zupełnem m ilczeniem i spotkam y się z nią dopiero wtedy, kiedy z kolei rzeczy j m ów ić nam w ypadnie o niektórych z tych w łaśnie specyjalnych zastosow ań w ęgla ka- I m iennego, w których siarka uzyskuje w a ż­

ne, zw y k le bardzo szk o d liw e znaczenie.

Z u pełnie inaczej rzecz się ma z tlenem . J est on, ja k w iem y, pierw iastkiem , w y w o ­ łującym i podtrzym ującym zjaw isko palenia się c ia ł innych, a produkty spalenia— to zw iązki ow ych ciał innych z tlenem . J eż eli tedy jak iś m ateryjał ju ż odrazu tlen w so ­ bie zaw iera, to m usim y uw ażać go za czę­

ściow o spalony i oczekiw ać, że dalsze je g o p alenie da nam m niej ciepła, aniżeli p a le ­ nie m ateryjału niezaw ierającego w cale tle ­ nu. D ośw iad czen ie stw ierdza ten domysł:

1 gram czystego w ęgla (p ierw iastk u ), sp ala­

ją c się na dw u tlen ek w ęgla, daje ilość cie­

pła dostateczną do ogrzania 80 gram ów w od y 0° do 100° t. j. do w rzenia, ale 1 gram tlen k u w ęgla, a zatem ciała, które ju ż za­

w iera w sobie pew ną ilo ść tlenu, spalając się rów nież na dw u tlen ek w ęgla, daje cie­

pła o tyle mni^j, że rów ne z poprzedniem ogrzanie zapew nia tylk o 56 gram om w ody.

T ak w ięc m am y prawo n azyw ać tlen szk o d ­ liw ą częścią składow ą w ęgla kam iennego i w w yb orze pom iędzy różnem i gatunkam i teg o m ateryjału dawać pierw szeństw o tym , które tlen u zaw ierają jak najm niej. Zoba­

czym y jed n ak że w dalszym ciągu, że p odo­

bny w ybór nie w każdem zastosow aniu w ę ­ g la kam iennego u czyn ić się daje, gdyż ilość tlen u w jeg o sk ład zie znajduje się w pewnej zależności od ilości wodoru, a ja k k o lw iek niem ożna p ow ied zieć, żeby te w szystkie g a ­ tunki stale zaw ierały najm niej w odoru, w których najmniej znajdujem y tlenu, to jednak je s t rzeczą pew ną, że małą zaw arto­

ścią tlen u odznaczają się przedew szystkiem te gatu n k i w ęgli kam iennych, które w piecu n ie palą się płom ieniem , lecz tylk o żarzą, w ym agając bardzo siln ego ciągu pow ietrza,

(7)

N r 3 W SZECH ŚW IAT. 3 9

w ięc antracyt i podobne do niego w ęgle.

-Znamy zaś zastosow ania w ęgla kam iennego, p rzy których w łaśnie idzie o w ysoki p ło ­ mień i i n n e je sz c z e , przy których głów nym w arunkiem pow odzenia je st obecność w odo­

ru, a tego w łaśnie brakuje praw ie całkiem w antracycie i doń podobnych gatunkach.

Z w rócić tu jeszc ze w ypada uw agę na to, że kiedy pali się w ę g iel kam ienny, wówczas zaw arty w nim tlen spala n ietylk o pierw ia­

stek w ęg lo w y , ale także i wodór, albo raczej— spala pierw ój wodór, aniżeli p ier­

w iastek w ę g lo w y , poniew aż p ierw szy je st łatw iej palny. Stąd w łaściw ie nie bez­

w zględna ilość tlenu w składzie w ęgla ka­

m iennego ma znaczenie, orzekające o jeg o technicznej w artości, ale stosunek pom iędzy

•ilościami tlenu i wodoru.

P ozostaje nam jeszcz e wzm ianka o azocie.

P ierw ia stek ten ze w szystkich najrzadziej w ystępuje w roli czynnej w ogóle i taki też charakter zatrzym uje i w sk ład zie w ęgli kam iennych. Znajduje się on tutaj zapew ne w postaci zw iązków z w odorem i w ęglem , a przy sp alen iu zostaje w yd zielon y jako pierw iastek. O tóż na to w yd zielen ie zużyć się musi pew na ilość ciepła, którą zatem zw iązk i azotow e odkradają z ogólnej ilości ciep ła dostarczonego przez palenie się w ę­

g la kam iennego. A z o t jed n ak że zaw iera się w w ęglach k op aln ych zaw sze w ilości bardzo n ie w ielk iej, rzadko dochodzącej do 2% . G dy zaś w p ły w je g o na wartość w ęgla op ałow ą je st mniej więcej taki sam ja k tlenu, przeto, przy rozbiorach, oznacza­

j ą p osp olicie tylk o sum ę tlen u i azotu, zaw ar­

tego w w ęglu kam iennym i najczęściej p rzy­

łączają je sz c z e do tej sumy siarkę, którapier- w iastk ow o znajdow ała się w postaci zw ią z­

ków paln ych . P raw da, że tym sposobem św iadom ie p opełnia się błąd p e w ie n —jest on je d n a k bardzo m ały, a rów now aży się przez tę korzyść, że, chcąc określać ilości w szystkich trzech w ym ienionych p ierw iast­

ków , n ależałoby w ykonyw ać pracę nader żm udną i uciążliw ą.

i dok. n ast.).

Zn.

Światło iarow©.

(D ok oń czen ie).

Z tego, co dotąd było, wiem y ju ż na z a sa ­ d zie jakich praw i zjaw isk fizycznych pow ­ staje św iatło żarowe, wiem y rów nież, że ko- rzystnem je st do lam pek żarow ych brać w łókna roślinne skarbonizow ane. W za­

leżności od tego, z jakich roślin brane są w łókna, jak ą drogą są otrzym yw ane oraz ja k i kształt w lam pce mają, pow stały roz­

m aite system y lam pek żarowych, ja k E d i­

sona, Swana, M axima, L ane F o x a , Bern­

steina i bardzo w iele innych. Zasada je ­ dnakże w e w szystkich tych lam pkach jest jednakow a, różnice są tylk o w szczegółach.

Zresztą dzisiaj ilość now opow stających ty ­ pów m noży się n iesłych an ie, ju ż chociażby dlatego, że św iatło żarow e ciągle się rospo- wszechnia, a ok oliczn ość ta stanow i n ie ­ małą zachętę dla w ynalasców do ulepszeń i uzyskiw ania coraz now ych patentów . Tą drogą p o w sta ły w najnow szych czasach ty ­ py Siem ensa i H alsk ego, berlińskiego tow a­

rzystwa elektr., K hotinskiego, Ł odygina i w iele innych.

D w a kraje, A n glija i A m eryka, toczą ze sobą spór o pierw szeństw o w ynalezienia dzisiejszój lam pki żarow ej. W ła ściw ie ni gdy żaden w yn alazek nie narodził się od- razu w pojedyńczój g ło w ie jak iegoś wyna- lascy, lecz p rzygotow an y m usiał być przez cały szereg poprzednich niefortunnych prac i prób, z których jed n ak każda posuw ała pom ysł o krok naprzód, rzeczą je s t dopiero ostatniego w ynalascy złożyć w szystko co przed nim zrobiono w jed n ę całość i d oło­

żyć ostatni charakterystyczny w ysiłek . Co do lam pek żarow ych to w iem y już, że zanim w ystąpiły w dzisiejszej postaci, przejść m u­

siały bardzo trudny i nieprędki proces p rzygotow aw czy, już bow iem w roku 1841, w A n g lii, n iejak i M oleyns otrzym ał patent na pierw szą lam pkę żarową z atmosferą obojętną, w roku 1845 K ing, w r. 1873 Ł o ' d ygin i t. d.

Zdaje się jednak, że za praw dziw ego tw órcę teraźniejszej lam pki żarow ej, za te­

go w łaśnie człow ieka, który ostatnią sw oję

(8)

4 0 W SZ E C H ŚW IA T. N r 5.

ceg iełk ę dorzu cił do b u d ow y tego w ynalazku i u c zy n ił go przez to w praktyce m ożliw ym , n ależy uw ażać E disona. D ata w y n a lezie­

nia tój lam pki odnosi się do roku 1880.

W ynalasca am erykański z błyskaw iczną szybkością, opracow ał swój pom ysł; widać to stąd, że w 1881 r. na w ystaw ie paryskiój w idziano całk ow ity kom p let o św ietlen ia elek tryczn ego żarow ego. N ie b y ły to j e ­ d ynie lam pki, ale w szystk ie n iezb ęd n e do nich akcesoryja, w szystk ie p rzyrząd y i środ ­ ki pom ocnicze takie, ja k p rzew od n ik i, k o ­ m u tatory, d y n a m o m a szy n y , przeryw acze i t. p. W sp an iały ten wzór w ym agał tylko w cielenia go w ży cie, co też n ieom ieszkało nastąpić.

N iek tórzy chcą uw ażać an glik a Sw ana za w ynalascę lam pki żarow ój. Istotnie, rzeczą je s t n iew ątp liw ą, że n ad łu go przed rokiem 1880 S w an w padł na m yśl żarzenia w ęgla w próżni, a naw et na jed n ym z od­

czytów p u b liczn ych p okazyw ał podobną lam pkę, sam przecież, dla braku w yn ik ów praktycznie dobrych, zn iech ęcon y od stąp ił od swój pracy. D op iero p ow od zen ie E d i­

sona w 1881 roku zach ęciło Sw an a do w ró­

cenia do dawnój m yśli, którą też r z eczy w i­

ście usk u teczn ił, ale ju ż n ie sam odzielnie.

C ała różnica m ięd zy obu system am i polega g łó w n ie na tem , że E d ison do sw oich w ę­

g li w lam pce u żyw a w łó k ien bam busu, Swan zaś n ici b aw ełn ian ych skarbonizow a- nych.

W tem m iejscu m usim y w spom nieć o c ie ­ kaw ym sposobie, w prow adzonym p rzez Ma- xim a, jak iego dziś używ ają w szyscy prawie fabrykanci lam pek żarow ych , w tym celu , aby w łók n o posiadało jed n ostajn ą grubość i średnicę. W p raw d zie zanim w łók n o ro ­ ślin n e przejdzie proces karbonizacyi, zostaje ono doskonale w ym ierzone i w yrów nane co do d łu gości i szerokości pożądanćj zapo- mocą od p ow ied n ich przyrządów nacinają­

cych , ale di^oga ta, ja k się przek on an o, nie j e s t w ystarczająca. Sposób ten p o leg a na tem , że wTłókno w ęglow e w prow adzają do k olb k i, napełnionój param i ben zolu , lub in n eg o w ęglow od oru , następnie p rzep u sz­

czają przez n ie siln y prąd elek tryczn y.

W sk u tek nadzw yczaj w ysok ićj tem peratury w ytw orzonćj na p o w ierzch n i w łók n a, n a ­ stępuje roskład w ęglow od oru w bespośre- >

dniem sąsied ztw ie z w łóknem na w ęg iel i g azy pochodne; chem icznie czysty w ę g ie l osadzać się będzie na pow ierzchni, a n a w et w porach w łókna. W ten sposób na p o ­ w ierzchni w łókna narasta nadzw yczajnie tw arda i opierająca się dezngregacyjnem u działan iu prądu w arstw a. J eśli gazow e prod u k ty roskładu w ęglow odoru będziem y w ciąż oddalali, a natom iast przepuszczać b ędziem y przez kolbę strum ień coraz to św ieżego gazu, w tedy w zrost w łókna trw ać b ęd zie dopóty, dopóki przepuszczać będzie­

m y prąd i gaz św ieży.

P roces p ow yższy ma na celu n iety lk o po­

w ięk szen ie masy w łókna, ale i w yrów nanie go na całój pow ierzchni. Ł atw o zrozumieć*

d laczego to ostatnie ma m iejsce: cieńsze części w łókna rozgrzane są silniej p rzez prąd, w tych w ięc m iejscach następuje bar­

dziej en ergiczn y roskład pary benzolu i prędsze pow iększanie się w łókna w ęg lo ­ w ego, rozum ie się, aż do ch w ili, g d y śre­

dnica na całćj dłu gości będzie jednakow a, w ów czas zaczyna się już jed n ostajn y w zrost w łókna.

C ały ten proces, m ający w ielkie zn acze­

n ie dla fabrykacyi lam p żarowych, zw ie się żyw ieniem w ęgla (nourrissage) i w yn alezio­

n y został przez M axim a.

N astręcza się p ytanie, k ied y proces rze­

czon y wypada przerwać. W szak lam pka fabrykow ana pow inna odpow iedzieć p ew ­ n ym ściśle naprzód określonym warunkom co do ilości św iatła, ja k ie daw ać pow inna.

P od czas procesu opisanego siła św ia tła zm ienia się bez przerw y z powodu cią g łej zm iany w oporze w łókna.

O tóż podczas całego pow yższego przebie­

gu lam pka porów nyw a się pod w zględ em siły św iatła z inną, uważaną za normalną*, n ap rzyk ład dającą 16 św iec p rzy w iadom ej liczb ie w olt, np. 50; g d y w ięc nasza lam pka d osięgn ie tój siły św iatła co i norm alna (obie lam pki zasilane są przez jed n o i ta sam o źródło elektryczności, dające 100 w olt), w tedy d alszy dopływ pary benzolu j e s t niepotrzebny, tudzież m ożem y prąd

przerw ać, bo zadanie je st skończone.

Na zakończenie podajem y tu lam pkę ża­

row ą typu L an e F o x , którćj konstrukcyja odznacza się zarów no prostotą ja k d o k ła -

(9)

N r 3. W SZE C H ŚW IA T . 41

dnością i dlatego nadaje się do opisu w piś­

mie nietechnicznem .

L an e F o x u ż y ł do swćj lam pki w łókien brzozy albo perzu (chićndent). W łókno takie, po przejściu procesu odżyw czego, za ­ tem doskonale skalibrow ane, na końcach zaopatrzone je st w m ałe cy lin d ry w ęg lo w e cć i w prow adzone do am pułki sposobem następującym . D o w nętrza każdego z c y ­ lin d rów cc wchodzą, druciki platynow e za ­

topione w rurkach szklanych, mających rosszerzenia aa, które następnie łączą się w jed en cylin d er przylutow any na płom ie­

niu dm uchaw ki do szyi am pułki. R ossze­

rzenia aa zaw ierają rtęć w celu utrzym ania doskonałego kontaktu m iędzy drucikam i platynow em i i m iedzianem i ee, pozw alają- cem i złączyć lam pkę z obw odem . N ad r tę ­ cią znajduje się ład u n ek w aty niepozw ala- jącćj rtęci uchodzić, a nad tem w szystkiem znajduje się p okład gip su , służący do utrw a­

len ia w szystk iego.

C zyteln ik spyta się, a którędyż następuje w ytw orzen ie próżni w lam pce. W ła śn ie w tym celu słu ży dolna część am pułki, k tó­

ra zanim otrzym a taką postać ja k na ry­

sunku, przedłuża się w rurkę szklaną, sko­

m unikowaną z pompą rozrzedzającą p o w ie­

trze, rurka ta po w ytw orzeniu próżni zostaje przerw ana na płom ieniu dm uchaw kow ym przy samćj kolbce. M iejsce, gd zie była rurka, w idoczne je st mniój więcój w każdój lam pce żarow ej.

S tefan Stetkiew icz.

Z

ŻYCIA

OWADÓW WODNYCH.

^ P o k o ń c z e n ie ).

N a rysunku fig. 5 w idzim y szereg prze­

mian kom ara zw yczajnego,. C ulex pipiens.

U góry z prawej strony je st wyobrażona sa­

mica, z lew ćj — samiec. P oniżćj, na pow ierz­

chni w ody, kom ar w ychodzi z obsłonek po­

czw arki, a dalój sam iczka składa jajka. P o d w odą z prawśj strony gąsienica, a z lew ćj poczw arka.

Inną gąsienicę o wadu d w u sk rzyd łego, na­

leżącą do całkiem innój grupy, niż Chiro- nomus, Sim ulium i komar, bo do m uch w ła­

ściw ych, je st gąsienica Stratiom ys Chamae- leon . J a k k olw iek w system atyce mucha Stratiom ys je st bardzo oddalona od komara, gąsienica jed n ak jćj używa tych samych sposobów co gąsienica kom ara i ma podo­

bne obyczaje. G ąsienica S tratiom ys Cha- m aeleon (fig. 6) ma ciało w ydłużone, w rze­

cionow ate, głow ę wyraźną, tępo uciętą, ko­

niec jednak ogonow y ciała mocno zeszczu- p lon y i przybrany w spaniałą koroną w y­

rostków piórkow atych, prom ienisto u łożo­

n ych w około otw oru oddechow ego, u m iesz­

czonego na końcu ciała; w yrostki te zw ie­

rzę może zbliżać, lub oddalać od siebie.

G dy gąsienica w ypływ a na p ow ierzch n ię w ody, wówczas w yrostk i pierzaste rospoście- ra w postaci korony, tw orzy się w tedy z a ­ głęb ien ie lejk ow ate, otw arte dla pow ietrza,

(10)

42 W SZ E C H ŚW IA T. N r 3.

ale niep rzep u szczające w ody z pow odu cienkiej siateczki, jak ą tw orzą rozłożone w yrostk i piórkow ate. G dy jed n a k zw ierzę ma się zanurzyć, w yrostki piórkow ate p od ­ noszą się, końce ich zb liżają się, ro zg a łęzie­

nia boczne składają się i za g łęb ien ie prze­

m ienia się na w yrostek gruszko waty, za­

w ierający w ew n ątrz k u lk ę p ow ietrza. G ą­

sien ica Stratiom ys zanurza się głęb iej przy najm niejszem n ieb esp ieczeń stw ie i p ływ a rucham i falow em i, przypom inającem i ruchy gą sien icy C hironom usa, lu b kom ara.

F ig. 5. P rzem ian y kom ara zw yczajn ego, C uiex pipiens.

G dy n ieb esp ieczeń stw o m ija, przestaje u ciek ać i p ow raca na p ow ierzch n ię wody;

ostry k on iec w iązk i ogonow ej w ystaje z w o­

dy, n itk i rozdzielają się nanow o i z a g łę ­ bienie pom iędzy niem i zn ow u pow staje.

Gąsienica Stratiom ys j e s t m ocno w y d łu ­ żona, k sz ta łt jej ciała je s t w zw ią zk u z pe- wnem i w łaściw ościam i sposobu jej życia.

P o czw a rk a je s t o w ie le m niejsza od g ą sie­

n icy i zajm uje ty lk o przednią część skóry, zrzuconej przez gąsien ice. P o z o sta ła p rze­

strzeń w skórze g ą sie n ic y je s t w yp ełn ion a

pow ietrzem i w ciągu tego okresu życia zw ierzę p ły w a po pow ierzchni w ody w sk ó­

rze napół próżnój, pozostałej po w y le n ie ­ niu się gą sien icy . W ogóle różn ice m iędzy gąsienicą i poczwarką są tak znaczne, że n iektórzy przyrodnicy opisali poczw arkę jako pasorzyta pierw szej. Stratiom ys, tak w stanie gąsien icy, ja k o też i poczw arki przebyw a na pow ierzchni wody; w p ierw ­ szym sw oim stanie m oże się zanurzać i ucie­

kać, g d y je st napadnięty, w stanie zaś po­

czw arki zanadto jest lek k i, oplątany skórą, która chroni poczw arkę od rozm aitych przypadków. P rzyp u szczaln ie ta skóra n ie­

kształtna, pływ ająca biernie na p ow ierzch ­ ni w ody, m yli ptaki i ow ady drapieżne, które jej nie chw ytają, biorąc ją za przed­

m iot m artwy. N adto w ytrzym ałość i tw ar­

dość skóry, pozostałej po w ylen ien iu się g ą ­ sien icy, daje także pe­

wną rękojm ię bespie- czeństw a; skóra ta b o ­ wiem składa się z dwu w arstw , w ew nętrznej 1 m iękkiej i błonkow a- tój, zew nętrzna zaś je st nasycona solam i w apienne mi i tw arda

j chociaż giętk a dosta- i teczn ie, tak, że nie tam uje ruchów g ą sie ­

n icy . Z ew nętrzna ta Gąsienica Stra- . , tiom ys, powiększona 2 w arstw a skory utw o- r a zy .

rzona je s t z sześcioką­

tnych tafelek, ze śro d ­

ka których wyrastają stożkow ate, w apienne w yrostki, opierające się podstaw ą o w ar­

stw ę m iękką. K szta łt i ustaw ienie ow ych drobnych w yrostk ów (ig iełek ) w apiennych nie ogranicza ruchów , jed n ocześn ie jed n a k cała pow ierzchnia zew nętrzna je s t ochro­

niona bronią, przeciw której nic nie mogą naw et szczęki gąsien icy drapieżnej p ły ­ waka. N a fig. 7 w idzim y przem iany S tra­

tiom ys cham aeleon; w wodzie znajdują się gąsienice i poczw arka, nad wodą unoszą się ow ady dorosłe, które należą do d w u sk rzy - d łych z krótkiem i rożkam i, czy li much.

G ąsienica i poczw arka in n ego ow adu dwuskrzy dłego, P tych op tera paludosa, przed­

(11)

N r 3. W SZEC H ŚW IA T. 43

staw ia d ziw ne p rzystosow anie system u d y - chaw ek do sp ecyjaln ych w arunków życia.

G ąsienica w spom niana znajduje się w ro­

w ach b łotn istych , gd zie zagłębia się w m u­

le na 3 —4 centym etrów ; nie może ona zdo- i

być, w takiem położeniu, tlen u , ani w sta­

n ie gazow ym , ani rospuszczonym . G dy chodzi o zaczerpnięcie now ego zapasu t le ­ nu, zm uszona jest sięgnąć na pow ierzchnię błota końcem sw oich rurek oddechow ych, które m ieszczą się w pierścieniach o g o n o ­ w ego końca ciała, urządzonych w ten spo­

sób, że m ogą się w suw ać jed n e w drugie,

aż na pow ierzchnię i poruszające się bar­

dzo energicznie. G dy w ody niem a, wtedy w ydłużenie ciała ogoniaste leży na pow ierz­

chni błota. D w ie rurki oddechow e prze­

biegają całą długość ciała gąsien icy i prze­

dłużają się również i w ten ogon, w którym są one bardzo poskręcane, lecz nie ro zg a ­ łęziają się.

K u środkow i ciała dychaw ki, czy li rurki oddechow e, znacznie się rosszerzają w po- środku każdego pierścienia i w ydają tam liczne, drobne rozgałęzien ia. T ym sp oso­

bem każda rurka oddechow a podobna je st

F ig . 7. P rzem iany S tratioin ys Cham aeleou.

n ak ształt lunety. T oż samo urządzenie spo­

strzegam y u in n ój, p o w szec h n ie znanej gą"

sien icy m uchow atego ow adu, który nosi nazw ę gn ojk i w ytrw ałój, Eristalis ten ax ( f ig . 8 ) .

P ierścien ie końcow e ciała są cienkie i m o­

gą być w ciągane i w ysu w an e przez g ą sie­

n ice, w skutek czego d łu gość jś j m oże się zm niejszać, lub pow iększać. W w odach n ieg łęb o k ich znajdują się często gąsienice E rista lis, leżące na d n ie, lub zagrzebane w m ule i w yciągające swój rurkow aty ogon

do szeregu baloników połączonych wąskie- mi szyjkam i. Na przecięciu poprzecznem można łatw o przekonać się, że dychaw ki są spłaszczone, przytem dolna ich część ma ściany zgrubiałe i zachow uje k ształt p ół- w alcow aty, część zaś górna posiada dw ie pod łu żn e głęb ok ie brózdy. D y ch a w k i ła ­ tw o się nadym ają i przyjm ują postać w a l­

cowatą, w ch w ili gdy p ow ietrze do nich w chodzi, opadają zaś i płaszczą przy w y ­ rzucaniu pow ietrza z siebie.

G ąsienica może dow olnie w prow adzać

(12)

4 4 WSZECHŚWIAT. N r 3.

w siebie w ięk szą, lub mniejszą, ilość p o w ie ­ trza i tym sposobem zm ieniać ciężar w ła ści­

wy ciała, co zostaje w zw iązk u z ilością w ody.

P oczw ark a posiada parę d y ch a w ek p o ło ­ żonych ju ż nie w o gon ie ale w tu łow iu , bespośrednio poza głow ą; jed n a z tych d y ­ chaw ek je st bardzo krótka, druga zaś dwa razy dłu ższa od ciała i rozd ziela się na c ie n ­ kie n iteczk i na w olnym końcu; daje się w nićj zau w ażyć budow a prom ienista, która zapew ne przeznaczona je st do zam ykania i otw ierania dychaw ek; chociaż staranne badania nie w y k a za ły n ajm n iejszego otw or-

n ow ym u gąsienicy, przenoszą się na ok oli­

cę tułow ia, lub g ło w y u poczwarki; zja w i­

sko to pow tarza się u Chironom us, kom ara, Corethra i w ielu innych ow adów w odnych.

Zapew ne n ie je st to bez racyi, że gąsienice pobierają pow ietrze ogonowym końcem cia­

ła, a poczw arki tułow iem . Zastanówm y się naprzód nad gąsienicam i; gd y gąsienica p ł y ­ wa blisko pow ierzchni, rozum iem y, że o g o ­ now a część musi dotykać poziom u w ody i w nićj muszą się m ieścić organy od d ech o­

w e, głow a bow iem ma organy g ęb ow e i m u­

si szybko poruszać się w różnych kierun-

F ig . 8. P rzem iany E r ista lis tenax.

k u na końcu rurek od d ech ow ych , delikatna ty lk o b łon k a rosciąga się p om iędzy strzęp ­ kam i na końcu i broni od g w a łto w n eg o n a ­ p ły w u pow ietrza. W tćj rurce otw iera się dychaw ka, będąca dalszym ciągiem jed n eg o z głów n iejszych pniów d ychaw kow ych i gd y poczw arka znajduje się na p ow ierzchni m u­

łu , na d nie płytkiój w ody, n itk i p ływ ają po w od zie i tlen odnaw ia się z łatw ością przez cien k ie ścianki rureczek.

M ożnaby tutaj postaw ić pytanie, d laczego organy od d ech ow e p ołożon e na końcu ogo-

kach, a n aw et zagłębiać się w m ule, dla w y ­ szukania cząstek odżyw czych . D w ie n a j­

w ażniejsze czynności życiow e, oddychanie i karm ienie się, rozm ieszczone są na dw u p rzeciw n ych końcach ciała, pierw sze od b y­

w a się z n ajw ięk szą łatw ością na p o w ierz ­ chni wody, g d y tym czasem drugie (p o ży ­ w ien ie) znajduje się na dnie, albo przynaj­

m niej pod pow ierzchnią wody. T e u w agi dostatecznie nam w yjaśniają pow ody, dla których u gąsien ic tak a n ie inaczćj organy te są rozm ieszczone.

(13)

N r 3 . WSZECHSWIAT. 4 5

G dy następnie gąsienica przem ienia się w poczw arkę, n ie przyjm uje ju ż w tedy p o ­ karmu, a rurki oddechow e przesuwają się

\v okolicę tu łow ia lub g ło w y , przyczyny tój zm iany n ie um iem y sobie w ytłum aczyć w sposób zadaw alniający. A le nadchodzi ch w ila , w której ow ad doskonały uw alnia eię ze sw oich pow ijaków poczw arczych, skó­

ra pęka w zdłuż grzb ietu na przestrzeni tu­

łow ia i zw ierzę dojrzałe uw aln ia kolejno sw oje łap k i, skrzydła, głow ę i odw łok z k rę­

pujących je w ięzów . G łow a i części gębo­

w e oswabadzając się, zw racają się ku ty ło ­ wi, nóżki ku górze, a od w łok ku przodowi;

zostaje tylk o część górna tułow ia, ku k tó ­

rej

kierują się ruchy w szystkich organów i ta część ciała m usi się w znosić ponad po­

w ierzchnię w ody, przynajm niej w ostatnich ch w ilach stanu poczw arki. W przeciw nym razie owad zam iast znaleść się w pow ietrzu, w padałby do w ody, to też pozycyja po­

czw ark i, z k on ieczn ości, sprow adza p o ło ­ żenie organów oddechow ych do tułow ia.

P ozostaje nam w końcu zastanow ić się nf;d korzyściam i i rezultatam i z tych w sz y ­ stkich urządzeń, zapom ocą których ow ady żyjące w pow ietrzu, na lądzie p rzystoso­

wują się do życia w odnego. N ajpierw szą korzyścią, ja k ą ow ady odnoszą ze zm iany sposobu życia je s t zdobycie odrazu w ielkich zapasów pożyw ienia.

R oślin y w odne, drobne zw ierzątka, ma- teryje organiczne roskładające się, znajdują eię bardzo obficie w naszych wodach. To też gatunki ow ad ów w odnych olbrzym io się rozm nożyły, a liczba ich osobników jest nadzw yczaj w ielka. Su b stan cyje odżyw cze ja k ie się spotykają w wodach, n ietylk o, że są. bardzo liczne, ale nadto są łatw e do spo­

żyw an ia i przysw ajania; dlatego też głow a gą sien icy roślinożernej je st zw yrodniała, staje się małą, budow a jej się upraszcza.

O rgan y ruchu przedstaw iają także pew ien rodzaj zw yrodnienia. G dy jed n ak ow ady starają się o przekazanie życia następnym pokoleniom przez rozm nażanie, w yszukują eię w zajem nie w celu zapłodnienia, a na­

stęp n ie w ybierają odpow iednie m iejsce do złożenia ja jek , w tedy potrzeba już, żeby po­

siad ały p ew ien stopień in telig ien cy i, orga­

n y zm ysłów ulepszone a naw et w yd osk on a­

lone i m ożność szybkich ruchów . A le n ie­

które ow ady wodne, ja k rów nież pew ne g a ­ tunki lądow e, spotykając zbytnią obfitość pożyw ienia, zw yrodniały do tego stopnia, że w ylęgają się z jajek n iezap łod n ion ych , które znoszą ow ady bez sk rzyd eł, lub gą­

sienice. S łu szn ie też można pow iedzieć, że pożyw ienie obfite, łatw e do zdobycia i ła- : tw o straw ne, ja k ie znajdują ow ady przy- i stosow ane do życia w odnego, w yw ołało w w ielu razach zanik organów w yższych i ich czynności. Rzadką w praw dzie je st rzeczą, żeby zw yrod n ien ie u ow adów w o­

dnych dorosłych dochodziło do ostateczn e­

go punktu, praw ie zaw sze z poczw arki w y-

! lęg a się owad doskonały, którego budowa i ruchliw ość stanow i wyraźną sprzeczność 1 z prostotą organizacyi i niedokładnością

ruchów gąsienicy.

A . S.

WYPRAWY

DO AZYI ŚRODKOWEJ.

(D ok oń czen ie).

W ład ze tybetańskie żądały, aby podróżni w rócili tąż samą drogą, którą p rzyb yli i do­

piero, po dłu gich rosprawach p ozw olon o im udać się na W . P od eskortą w ojsk D alai L am y, d. 4 K w ietn ia, ruszono do Batang.

W ciągu dw u m iesięcy podróży kraj zu p eł­

nie zm ienił w ygląd. W y n iesien ie zm niej­

szyło się na 2 —3 000 m, zbocza gór pokry­

wają w spaniale lasy drzew szpilkowrych, d olin y zam ieszkałe a n aw et upraw ne. D r o ­ ga prow adzi ku W ., przecina w ięc w szyst­

k ie rzeki p łyn ące ku P d ., naprzód U rczu , która w ed łu g chińczyków je st górnym Sul- nenern, o tej porze roku przebyto go j e s z ­ cze po lodzie; dalej dop ływ poprzedniej Sokczon, następnie G enom -C zu i Zotczu, które łączą się o 20 m il poniżej i tworzą M enong, w m iejscu przepraw y mają one ju ż po 60 m szerokości i są bai-dzo g łęb o k ie i trudne do przebycia z powodu głębokiego łożyska; szczególniej stosuje się to do pier­

wszej, Krajobraz ciągle ten sam, w dole la sy szpilkow e, wyżej rododendrony 3 — 4

Cytaty

Powiązane dokumenty

skiej zw raca się szybko w stronę ofiary i raptow nie jakby sprężyną poruszana jedna z olbrzym ich łap drapieżnych w yciąga się i prostuje, by na now o się

nie zw ierząt o galaretow atej powierzchni ciała (meduz np.) nie je s t sam odzielnem świeceniem danego zw ierzęcia lecz polega na fosforescencyi

G roza ta pow iększa się częstemi błyskawicami i grzm otam i, którym zawsze tow arzyszy jeszcze szczególny szelest w samćj chm urze, podobny do tego, ja k i

rające jajeczk a, dostają się z dołów kloacz- nych za pośrednictw em ścieków do chlewów albo też n a łąki; tam ścianka proglotydu rosk ład a się, a

Rodzaj Passerina, z rodziny Thymeleae, więcej ma gatunków nad Baj kałem niż u nas, przytem rodzaj Diarthron, do naszój flory nienależący, ma tam jednego

1 w idzim y ciało ostrygi położone w skorupie lew ej czyli w iększej S zwrócone prawą stroną ku patrzącemu; prawa sk oru ­ pa została tutaj odrzucona po

w odować zbyt wielkiej różnicy, tem niemniej w wyżej wspom nianych kopalniach W ilm ing- ton w A nglii, gdzie gaz w ydzielający się ze szczeliny do ośw ietlania

Trzy tysiące młodych osób z lubelskich szkół będzie czytało, jak mantrę, nazwiska 4 i pół tysiąca Żydów, którzy przebywali na terenie Majdanu Tatarskiego w 1942 r..