s i » i s n z i i c z i
I. Józef Ignacy Kraszewski . . . . . ■ • • ' . * str. , 5.
II. Listy Z. Chodakowskiego do J. S. liandkiego . 12.
III. Rzut oka dziejowy na umiejętnos'ć i sztukę wojo
wania . . . . . . . • fltl . •.' . ' —- 27.
IV . Listy o stanie teraźniejszym piśmiennictwa polskiego.
Rozbiory :
a) Literatura i krytyka M. Grabowskiego . . — 8C.
b) Części mowy odmieniające się przez przy-
padki napisał F. Zóeliowski . . . . — 115.
c) Zasady sztuki połozniczej dla niewiast tej
że sztuce się oddających przez F . Pfaua. • — 158.
d) Początki algebry przez G . A. Hreczynę . 147.
■ c) Dwie podróże Jak* Sobieskiego odbyte po krajach europejskich w latach 1607—15 i
1758 . . . . • • I • • • • v • — 149.
Bibliografia . . , . . . . • . . . . . — ISO.
TOM III.
K R A K Ó W .
W KSIĘGOTŁOCZNI STANISŁAWA CIESZKOWSKIEGO.
1 8 3 7.
w Ł W E ą m m m m m ®
%
JÓZEF IGNACY KRASZEWSKI.
W
pośród ciszy um ysłow ej, ja k a panow ała w naszem piśmiennictwie pow ieściow em , w pośród naw alnego strumienia tłumaczeń i nasladowań w tym ro d z a ju , strum ienia, który, chłonął w sobie to w szy stk o , cokolwiek się na tej drodze oryginalnego pokazało i mknęło przelotnie ja k odro
bina czystego błękitu w śród zachm urzonego słotą nieba, w tej> źe ta k rz e k ę mglistej jesien i dla powieści i rom ansów:
K raszew ski w ystąpił z swoim górującym talen tem , i mamy n a d z ie ję , źe d ro g a, ,po której poszedł, nie zarośnie chwa
stam i, i w yprow adzi nas p rzecie, choćby przynajm niej w powieściach, z tej choroby zapatryw ania się zaw sze na obcych.
Lecz nim przystąpimy do Kraszewskiego, zobaczmy jakąto była ta cisza umysłowa, o której namieniliśmy. Przy
patrzmy się na chwilę powieściom i romansom w Polsce, nie sięgając dalej jak do czasu, nim się w niej Walter-
1*
kie gałęzie literatury naszej były do siebie podobne z tego względu, źe wszystkim brakowało głównego żywiołu, to jest oryginalności. I dla tejto właśnie przyczyny romanse Bernatowicza, Wężyka i innych, prócz stylu i innych form zewnętrznych, co do ducha swojego mało czem się różnią od siebie. Jaką była poezya przed 1822 rokiem, taką by
ła powieść, takim był romans — kopią drugich.
W ich ducha najprzód zawitała jakaś wygórowana, nie ludzka, nie ziemska, ckliwo-sentymentalna czułość, i ta czułość, — używając wyrażenia Kraszewskiego, — rozlała się jak zupa rumfordzka po całej literaturze romansowej.
Reprezentanci jej były romanse: Niorozsądne śluby, Julia i A d o lf i cały kalendarzowy szereg imion obojej płci po
łączonych z sobą literą i , i nazwany powieścią lub roman
sem. Wszystkie te książki wzdychały, czytelnicy wzdy
chali , czytelniczki wzdychały i płakały, słowem cała ta ga- łęź literatury kołysała się wzdychaniem, — a przecież ula
ło kto się roześmiał, chociaż niema nic nudniejszego jak wzdychanie przy papierowej kochance.
W czasie tego wzdychania i ziewania spojrzał pochmur- nem okiem na czytelników i autorów polskich tłumaczony Walter-Skot. I wnet jakby na wróżki skinienie pojawiły się w Polsce turnieje średniowiecznych rycyrzy, — karcz
my i szynki angielskie stanęły dla czytelników polskich otworem, i bardzo słusznie! — dla pokrzepienia sił zwątlo- nych w nużącej podróży od rozdziału do rozdziału. Wróż-
.żeglowały ha łopatach z łysej góry,— dokąd? — zapewne za granicę po wzór do naśladowania. INie jedno udzielne ksiąźe polskie (W ładysław Łokietek W ężyka), albo tam jaki wojewodzie lub starościc śpiewać zaczęli pod oknami swoich kochanek czułe piosenki, — i dla czegóżby nie mieli śpiewać? — zasady moralności, tak surowo przestrzegane w starej Polsce, przecież niewzbraniały jej obywatelom śpiewać pod oknami swych najulubieńszych jakiej ody Ho
racego lub psalmu Kochanowskiego!!
Do tego obrazu dodać nam tylko wypada niestosowność, jakiej wielu z naszych pisarzy się dopuściło, nadając boha- tyrom romansów z czasów dawnych charaktery i wyobra-
• żenią z XVIII. lub XIX. stulecia, i sposób wyrażania się' dziś używany powszechnie, a będziem mieli zupełny obraz naszych romansów ęarodowo-historycznych i ogólną formułę na nie, — nie bez małych wyjątków jednakże. Nieprze- czemy tu jednak, żeby nie miały być dobrze naśladowane, twórcy ich niekłamali nawet faktów historycznych, nie bra
kowało im talentu; jedynie tylko niechcieli lub niemogli być oryginalnemi pod dwojakim, jak to wyżej powiedzie
liśmy, względem. Im się zdawało, jak Niemcewiczowi, któ
ry tłumacząc niektóre poezye angielskie, sądził, że uczyni je krajowemi przez to , że zamiast Tamizy lub Twedu po
łoży Dniestr lub Wisłę. Oni tak sądzić musieli, i to moż
na powiedzieć, było nie ostatnią przyczyną prędkiego prze
sycenia czytelników.
Ale przestańmy o nich, bo ich wyobrażenia o powie
ści i>sposób ich oddania, słowem wszystko było tak wszech
stronne, na tak wiele rozszczepione promieni, źe dla po
wieści każdego z osobna potrzebaby oddzielnego określenia (definicyi), z których żadne niebyłoby prawdziwe, a wszyst
kie tym do siebie podobne, że nieodpowiadają celowi. Do zrozumienia tylko tego, cośmy dotąd o nich nawiasem po
wiedzieli , zapatrzmy się na powieść w naszem indywidu
alnym rozumieniu, i na stanowisko, jakie względem takiej zajął Kraszewski.
Powieść, według nas, — czy ona będzie historyczną lub nie, czy polską, czy niemiecką, turecką, czy jakiego
kolwiek innego narodu, — w najogólniejszem jej znaczeniu jest kopią życia ludzkiego, i ta sama jej istota, ażeby była wierną kopią życia, jest już niejako jej celem; bo gdyby taką nie była, nikogoby niemogła zająć. Ale roz- maitem okiem na świat poglądać można, i autor, który patrzy na niego przez pryzma swoich marzeń, jak n; p.
autor Heloizy, będzie poetą, ale nie autorem powieści lub romansu. Pragnienie szczęścia, nieodłączne od natury ludz
kiej, prowadzi ludzi do marzeń; marząc, robią utopię ze świata i ze wszystkiego, i poznają dopiero wtedy, że się znajdnją na ziemi, gdy im co z świata rzeczywistego (jak się dowcipnie ktoś wyraził) na nos spadnie. Ażeb'^ ich nawrócić, potrzeba wszystkie barwy ich pięknych ma
rzeń powlec kolorytem rzeczywistości, która w tym razie*
będzie ironią; potrzeba im rzucić przed oczy obraz świa-
ta rzeczywistego, kopię ich własnego ż y c ia — powieści Kraszewskiego. Z jego pism widno, źe długo także na świat swoich marzeń spoglądał. Wypadki życia nam nie
znane potłukły to tęczowe pryzma, bo Kraszewski przej
rzał, rozwaźnem okiem pojrzał w przeszłość swojego na
rodu, ironicznem okiem w prywatne jego życie obecne, i stał się autorem powieści. W Kraszewskiego powie
ściach wszystko jest tak ludzkie, tak zgodne z naszą zie
mią, tak naturalne jednem słowem, iż niepodobna nie przyznać mu pierwszeństwa przed jego poprzednikami, z których jedni wisieli między ziemią a niebem wymarzo- nem, i śniąc tylko o ostatniem, niedotknęli nigdy pierw
szej , — a drudzy niepróbowali sił swoich, by coś orygi
nalnego napisać. Kraszewski obrazuje ludzi rzeczywistych;
nie wymusza z ich serc innych uczuć, prócz tych, które tam natura zaszczepiła; nie tuła się po nad ziemią,, bo za
pewne czuje tę prawdę, źe przyjdzie czas, gdy nasze cie
lesne sukienki rozsypią się, a duch, jak elektryczność do składu ogólnego, spłynie do oceanu przeszłości, Ale daj
my temu pokój, co tam nas czeka za grobem; grób lu
dziom zawsze stoi na oczach, i po cóż im jeszcze nasu
wać obrazy tego zagrobowego życia, życia, gdzie (jak po
wiada Kraszewski) niebędzie ani panny Karoliny, ani wag- sztafu, ani szampańskiego. W powieściach trzeba być w w pewnym względzie materyalistą.
Czas w czasie — jak jenialny malarz, — pędzlem ży
cia, — ludźmi jak farbami, — maluje wielki obraz liiśtoryi.
potrzeba kopii tego obrazu na papierze, kopii mogącej im wskazać prawdę, i to będzie historya; kopii mogącej ich zająć tą prawdą, i to będzie powieść historyczna. W bez- granicznem paśmie czasu cieką wieki jak namiętności w bez- granicznem w pragnieniach sercu ludzkiem; każdy jak na
miętność wypala niezatarte właściwe piętno na twarzy ży
jącego w nim człowieka, i tylko jeniusze żyją wcześniej o jeden wiek, jakby mniej o jednę namiętność. Powieść więc, którą nazwaliśmy wyżej kopią życia ludzkiego, musi być zmienną jak to życie, musi iść za swoim orygi
nałem —' za duchem wieku. Dla tegoto powieści i roman
se mogą być tylko względnie piękne i dobre. Ale ta Wła
śnie harmonia między duchem czasu a kopią życia ludz
kiego jest zadaniem autora powieści. Kraszewski rozwią
zał to zadanie.
W historycznych powieściach zdają się zmartwychwsta- wać pod jego piórem postacie przeszłości. Ich usta prze
mawiają językiem, do którego swojego czasu przywykły.
Oczy zapalają się dziwnym dla nas blaskiem jak zgasłe da
wno meteory na nowo zapalone. Poruszają się w poważnym uroczystym ruchu. Westchnienie wydobywa się z piersi ich jedno, święte, ku świętemu celowi, który wytknęła natura. Takimi są bohatyrowie powieści: Rok ostatni ■pa
nowania Zygmunta III. i Kościoł Sto Michalski w W il
nie. Kraszewski nie uronił w nich najmniejszego rysu bez- potrzebnie. Gdy nam maluje chorego i niedołężnego Zyg
wznosi jednak majestatyczne i wzniosłe .czoło, — niestra- cił jeszcze pozoru wielkości, chociaż w nim wszystkie so
ki życia już wymarły. Dumna i przebiegła Mejeryn, jakby duch jaki niewidzialny, przemawia rozkazami z tego dębu,—
a każdy zdaje się wierzyć, że to król sam przemawia.
Rozpustni Kazanowscy, dumny Radziwiłł, inni, przesuwa*
ją się koleją przed naszemi oczami tacy sami, jakich wi
dzieliśmy w marzeniach.
Kraszewski nie nudzi jednostajnością opowiadania, nie przenosi i nie stosunkuje wypadków w pewne prawidłowe dawnych powieściarzy następstwo, ani ich wikła z sobą niezręcznie, aby w końcu bohatyrów wyplątanych z tego węzła "intrygi poprowadzić do ołtarza lub do grobowca.
Zdaje się, że u niego idą wypadki po sobie w takim sa
mym porządku, w jakim szły w przeszłości; — wykopio- wane dokładnie, powleczone draperyą dowcipu i poezyi.
A co najwięcej uderza w jego powieściach, jest ten kon
trast wypadków i charakterów osób, jaki wszędzie napo
tykać można.
W Panu Karolu Kraszewski skupił i uosobił wyobra
żenia tych ludzi , którzy za cel swojemu życiu wytknęli roskosz zmysłową, u których wszelkie zasady moralności są niczem, jeżeli im staną zawadą na drodze. Namiętny, z twarzą mającą jakiś dziwny, ponętny urok dla kobiet.
Pan Karol bałamuci dwie żony sędziego; niszczy szczęście ubogiej matki, której córkę, uwiedzioną roskoszą szczę-
ścik zadomowego, rzuca w zamęt występku; a idąc ciągle tą drogą, kończy na pustelniczem i odludnem życiu swój zawód. Kraszewski w tej powieści pędzlem prawdziwie malarskim, po mistrzowsku odmalował słabość kobiet i prze*
biegłość lubieżnego mężczyzny, jak przeciwnie w Czte
rech weselach w odwrotnym stosunku ich uważał. Charak
ter Karola jest prawie ten sam, co charakter Julii w Czte
rech weselach. Tu znowu kobieta występuje z wyobraże
niami, które wszystko to , co dotąd pomiędzy ludźmi było skromnością i cnotą, umieszczają w rzędzie przesądów i głupstwa, — a słaby charakter Adolfa, którego ona odcią
ga od serca dobrej i kochającej go małżonki, odpowiada zupełnie słabości kobiet w Panu Karolu.
Zdaje się, że w obu tych powieściach Kraszewski miał na celu uważanie dwustronne mężczyzny i kobiety, i z ca- ą ironią, jaka mu wszędzie towarzyszy, odmalowanie więk
szej części dzisiejszej młodzieży; — i dopiął go z wielkim talentem.
Charaktery bohatyrów powieści Kraszewskiego może nie jednemu z czytelników widzieć się przytrafiło, a któ
rych może nieraz odgadnąć niemogli. Przecież bylito lu
dzie zwyczajni, w których albo egoizm wszystko opacznie umieścił i oni się śmieją wtedy, gdy płakać potrzeba, — albo w eleganckie ramki wysznurowanych ust udaniem opra
wili polipa1 namiętności, krzewiącego się na dnie .s e rc a ,—
lub na których-obliczu martwe usadowiło się głupstwo, — i tym podobni. Kraszewski pojrzał ironią w tych ludzi;
jednych rozrzewnił właśnie wtedy, gdy śmiać się mieli, drugim rozsznurował usta, a czoła ich nabiegły wstydem;
z łetargicznej twarzy głupstwa wydobył promienie czucia, bo myśli wydobyć z niej niepodobna. Z każdej rzeczy, któ
rej się dotknął, wydobył jej ducha i oprawił go w atra
mentowe ciało, i wykopiował życie tak dokładnie, jakbyto była jaka kopia urzędowa, tylko źe po niej powiał poezyą—
powlókł kolorytem wdzięku i życia.
Lecz by Kraszewskiego dzieła należycie ocenić, ko
niecznie je czytać potrzeba i porównywać z dziełami jego poprzedników, od których się we wszystkiem różni. W e
dług nas Kraszewski zrobił epokę w powieści, i dla tego właśnie znajdą się tacy, którym się podobać nie będzie, a tymi będą ci wszyscy, którzy szukają form i prawideł tam , gdzie ich niema ani być mogą — w sercu ludzi i
w ich życiu. E. IV.
L I S T Y
Z O R Y A N A C H O D A K O W S K I E G O do J. Bandtkiego.
Kraków, 5 listopada 1817 r, Chciej pan uczynić ślub bogom ojczystym, źe dziś jeszcze odwiedzisz łysą-górę, którą napytałem w bliskości Krako
wa. O pierwszej przyjadę do pana, i udamy się dla obej
rzenia tej starożytnej posady, która była niegdyś świętą, a dziś przedmiotem być ma naszej ciekawości. Miło dla mnie spólne czynić uwagi z panem, i t d.
Zoryan Chodakowski.
* *
*
Kraków, 15 listopada 1817 r.
Witając was gospodynu, na dzień dobry posyłam ory
ginał przywileju Bolesława wstydliwego. W arto, aby pan każde słowo zgodził z akademicznym drukiem; niegodzi się w rzeczach takich żadnej głoski przemieniać, wyłączywszy skrócenia, których niepodobno już wyrazić. Mnie obcho
dziły imiona właściwe, i ja te tylko poprawiłem. Pełno wszędy myłek. Takie miasto jak Kraków, taka akademia,
co‘się zwała w monarchalnych czasach Seminarium, Reipu- blicae, powinny hyły obok dzisiejszego druku wysztycho- Wać całkowicie ten przywilej, i pieczęcie — miłe nastę
pnym czasom byłyby pamiątki. Lecz wy po staremu tylko wydrukowali errory!
c W dowód mojej ku wam gospodynu wielkiej poczci
wości, mostem ścielę się, i czołem biję jako najniższy
służka Zoryan Chodakowski.
Kraków, 30 listopada 1817 r.
Kiedy wczoraj nad wieczorem , i dziś w godzinę gro
żącą . powszechnym potopem niemogę pana zastać w do
mu, a chcąc się uiścić w mojem słowie, zostawiam panu wiadomość, że byłem we wsi Krakoszowicach, obejrzałem mogiłę potężną, i wymierzyłem: jej wysokości stóp wie
deńskich 35, obwodu przy podstawie stóp 420, głębokości rowu stóp 9. Bo ta mogiła sypana jest nie z ziemi przy
niesionej w połach, lecz z tegoż samego miejsca- Wierz
chołek tej mogiły jest ścięty, czyli zniżony; zrobiono miej
sce i kanapki do zabawy, i zda się do 5 stóp zniżono całą mogiłę. Lecz krom tej jest inna pod Pilicą we wsi Czczy- cach, która podobnym sposobem usypana z rowu, który ma być nierównie głębszy, i kopiec sam ma przenosić wy
sokością mogiłę, co jest na Lasocinie.
Zoryan Chodakowski.
* 4
* -
Kraków, 3 grudnia 1817 r.
W i e l m o ż n y Mości D o b r o d z i e j u !
J. p. Danielski gotuje dla mnie obraz Sobótki z wysta
wieniem całej uroczystości, ile mogę o niej wiedzieć: w je
dnej stronie dwanaście dziewic jednako ubranych są wcho- rowodzie koło ognia, w drugiej mołojce przeskakują koło ognia; tam rześkie parobki trą tarcice dla dostania nieska
lanego ognia; tu napoje stoją dla ożywienia wesołości, a indziej stare baby trzymając zebraną bylicę, łopian i inne zioła pomocne dla zdrowia i na odpędzenie uroków. Zorza poranna (Leliwa) przyświeca jej czcicielom. Wszystko będzie oznaczonem należycie; tylko malarz i ja niewierny bylicy, którą powinny być przepasane dziewice, i którą trzy
mają stare baby. Racz pan obdarzyć mnie na dzisiaj ja kim autorem hist. natur., w którymby rzeczone zioła były sztychowane, a lepiej, gdyby illuminowane. Będę mocno obligowany.
Z prawdziwą czcią i przychylnością pragdie być pana najniższym sługą Zoryan Chodakowski.
Sieniawa, 5 lutego 1818.
Chlubna pamięć, że poznałem osobiście pana, przetrwa we mnie na zawsze. Jego ciągłe trudy w dziejach naszych, jego sąd trafny i bezstronny we wszystkiem, ogłaszam mo
im rodakom, i stawię za przykład tym , którzy chcą w po
dobnym względzie przysłużyć się powszechności. Z tem
przekonaniem miło mi jest przemówić i do pana spodzie^
wająe s ię , 4 e tak;mówiąc do siebie, rumienić.,się niebę:
dziemy. Wyjechałem z Krakowa w porze., kiedy każdy podróżny zwyczajnie przeklina, drogę, i trzeciego dnia sta
nąłem w Nowem-mieście Korczynie. Chciałem widzieć oko
licę Nidy i jezioro;.C zartoryę, wyrażoną w Długoszu; lecz jak zdziwiłem się, kiedy, na pierwszej przeprawie pod W i- niarami’ usłyszałem «d przewoźników, że płynąłem w po
przek bystrej Csarloiryi,. i że ta nie jest jeziorem, tylko odnogą rzeki Nidy, która półtory mili ubiegłszy, wpada do Wisły powyżej wsi ■ Raju. Przekonałem się bardziej je
szcze o myłce Długosza, kiedy mnie mieszkańcy korczyńscy ukazali przywilej Władysława Jagiełły 1403 w dzień ś. Fe
liksa męczennika Mikołajowi młynarzowi dany na postawie
nie młynu na rzćoe Czartoryi.
Pod Wiślicą napytałem dwie potężne mogiły podobne podkrakowskim, z których jedna od dziedziczki tamecznej zupełnie zniszczona, druga dla wielkich zaspów śnieżnych nie: mogła być widziana- ode mnie. Bawiąc tu w święto ko- lędne » otrzymałem piosenkę dawną: o turze z złotemi roga
mi, i tę przyłączam .panu.' (Zobacz w końcu}.
Wracając do mogiły wiślickiej: chciałbym mieć jej wy
miar. ‘Piszę do inżyniera mającego nadzór nad oczyszcze
niem i wymiarem rzeki Nidy; lecz źe ten jegomość niebar- dzo usłuchać może mojej prośby, racz pan jako czczony od niego, równie zobowiązać go do tej przysługi w na
szych dziejach. Poczyniłem starania o wymiar wielu innych,
i mam odpowiedzi pomyślne. Dowiedziałem się od jednego poczciwego Szlązaka, z Opawy, źe niedaleko od tego mia
sta w Lubomiersycach i Lubtyni są dwie ogromne, mogiły na wysokich wzgórzach, w widoku od siebie o pół mili będące. Pan, mający. obszerne związki w owym kraju, niech raczy o tem dowolniej przekonać się. W ruskiem województwie, w okolicach rzeki S tryja , między wsiami Bolechowem i Cisową, są dwie piramidy z jednej sztuki skały wyrobione, wewnątrz próżne, do których niewidać żadnego nad ziemią wnijścia, mają po kilka krągłych okien na ukos w górę wyciętych, są takiej wysokości jak kamie
nica z piątrem, i między temi piramidami pośrodku je st ska
ła czworogranna z wykutemi pokoikami, od niepomnych czasów bez pokrycia stoi. Nikt tego jeszcze nieprzejrzał gorliwie, i ja wybieram się ńa to miejsce. Bawię od No
wego roku w Sieniawie, i przeglądam się w tutejszej Rusi, która wiele mi podaje swojej starożytności.— -— Na tych dniach kilka wesel wiejskich, przybyłych do pana, miało na swych chorągiewkach czerwonych Leliwę, która od Sonu aż do Donu opiewa się, lecz z takiem wyrażeniem i posłałem to'znamię do księżny i wszyscy .zdziwili się. Będę tega dopytywał się koło Lwowa i Halicza i Czerwonogrodu.
W tej krainie postrzegam dla siebie obfite plony, lecz za
leżeć będzie od dobroci sierpa, mały i nie ostry nie' wiele urżnie.— — | : ' '< : - : ' r < :•’>
Jeżeli co ważnego napotkam, nieomieszkam donieść panuj teraz proszę Jego pamiętać łaskawie o inżynierze
i okolicy opawskiej, i jeśli raczysz co mi napisać, więc do Sieniawy adresując przez Rzeszów i Jarosław, — a kie- dyby można uiścić obietnicę względem śpiewków księdza Kudrewicza, byłbym ucieszony.
Upadam do nóg pana, najniższy sługa
Zoryanv Chodakowski.
Zapomniałem imienia panny Wielowiejskiej sta- rościanki, która mieszka przeciw odwachu razem z matką (głuchą), kaź pan foremnie zaadresować i jej oddać,— piszę o piosnkach żywieckich.
Sieniawa 1 marca 1818.
W i e l m o ż n y m o ś c i d o b r o d z i e j u !
Powróciłem z Rawy (ruskiej) i zastałem łaskawą od
powiedź pana; wdzięczny jestem za wszystko, i będę czekał przysłania starego Hermana maslografii do Sieniawy, lecz teraz należności nieposzlę panu, bo nie mam przez jaki sposób. Odesłałem na pocztę do Puław duk. 12, które po doniesieniu od Danielskiego o-gotowości rysunków so
bótkowych, dojdą do Krakowa. Myślę tymże gościńcem i panu uiścić się.
Sprawiedliwie pan karcisz mnie, że nic nie napisałem o książętach; godzi się zaprawdę, by o nich zawsze pi
sać , lecz moja myśl rozrzucona po całej sławiaószczyznie, niema czasu ani zdolna ich uwielbiać. Przed karnawałem był kilkakrotnie tu wystawiony teatr, gdzie sama księżna
Pam. Nauk. T. III. zeszyt 1. 2
bardzo świetnie i dobrze grała żonę Jana Kochanowskiego;
sam karnawał był pełen maszkar, była wesołość u wszyst
kich, księżna tylko jako matka nie mogła jej dzielić, z po
wodu, że Pac wznawia w jej sercu obawę.
Januszowscy oboje wzajemny ukłon oświadczają, a ja moje uszanowanie składam, z którem przetrwam na zawsze
życzliwym i najniższym sługą Zoryan Chodakowski.
0 pannie Joannie Wielowiejskiej racz dobrotli
wie pamiętać. Żywiecki klucz ma być obfity w śpiewy starodawne. — Rozważywszy, że panu nie tylko 15 złp. lecz i koszt w przesłaniu będę winien, więc razem to załatwiam złotówką holę- derską ryzykownym sposobem.
* *
*
Xpucmocb Bockpecb!
Sieniawa, 20 marca 1818.
W i e l m o ż n y mo ś c i d o b r o d z i e j u !
List pański 19 lutego pisany w dni kilka odebrałem po powrocie moim z Rawy ruskiej. Znajdując w nim tyle dowodów łaskawej jego przyjaźni, rychło odpowiedziałem, a pragnąc skwapliwie otrzymać Hermana maslografię w jego uczonej szafie dawniej będącą, stosownie do woli pana przyłączyłem nie 15 złp. lecz czerw. złt. 1 , który przy
syłam wewnątrz listu, i potężną pieczęcią księcia przy
krywszy, puściłem na los, życząc szczęśliwego dojścia do
pana. Lecz oto miesiąc schodzi, nic nie mam od pana, i wnoszę, że list w przezornym ręku gdzieś zagrzązł. — Piszę do pana tym celem, abyś nie chciałjmnie potępiać za długie niby milczenie; a trwając w chęci mieć koniecznie Hermana, na tygodniu świątecznym przez- wyjeżdżającą księżnę do Puław przeszlę dukata do tamtejszego poczt- mistrza pana Hoffmana, aby przy dyliżansie odesłał do pana.
Oddaję do woli jego wstrzymać się na pieniądze takowe, lub w dobrej wierze, nieczekając na nie, przysłać mi zaraz Hermana do Sieniawy, adresując jak dawniej przez Rze
szów i Jarosław.
W yznaję, że czuję przyjemność oświadczając prawdzi
we uszanowanie i tę cześć wysoką, z którą zostaję wielmożnego wmć pana dobrodzieja najniższym sługą
Zoryan Chodakowski.
P. Danielski mieszkający w domu Michałowskich, nie przysyła mi rysunków sobótkowych, na które przesłałem resztujących duk. 12. Racz pan zao
piekować się tą okolicznością. '
Sieniawa, 20 maja 1818.
W i e l m o ż n y m o ś c i d o b r o d z i e j u !
Maslografię odebrałem, i piosnki krakowskie, i lekcye akademiczne z poprawnym przywilejem Bolesława wstydli
wego. Wszystko tak było opakowane i ubespieczone, że w całości mogłyby dojść do Kamczatki, najmocniej zatem
r
Rychło potem otrzymałem przez Puławy od p. Danielskiego obrazy sobótkowe, i racz pan uwiadomić go o tem, aby pewnym był, źe już doszły do swojej przystani. Wdzię- czen mu jestem, chociaż tak spóźnił rysunek, mimo wy
tknięte uchybienia w sztuce malarskiej co do wody, drzew, gwiazd i za wielkiego ognia między dziewicami, w ogól
ności te obrazy podobały się tu wszystkim, i u mnie ze czcią będą chowały się.
Snuję się po różnych kątach Halicza, byłem w Prze
myślu i znalazłem oryginał 1292 r. października 8 nadania Lwa Daniłowicza dla władyków percmyślskich wsi Stra- szewicz i innych, gdzie między wielą szczegółami-wyraża się, że dziesięciny, miodowe i winoJcradne dla tychże wła
dyków należą. Z księdzem Fajglem począłem pierwszą znajomość, jest uczony, otwarty i przyjemny, pokochałem więc go, lecz w dążeniu jego do tegoż przedmiotu, który mnie zajmuje, doznawać musi większych trudności, że z powołania i obowiązku swojego przywiązany jest do je dnego- miejsca, i źe obchodzi się jednym tylko polskim dyalektem, nieposiadając drugich pobratnich, niepodobno jest widzieć tych rzeczy w całem świetle.
Ksiądz Mogilnicki z metropolitą unickiego obrzędu czy
nią ważną przysługę względem ruskiego języka; zaprowa
dziwszy szkółki dla ludu wiejskiego, i po uzyskanem po
zwoleniu, wydali książki dla tegoż ludu w ruskim dyalek- cic, chroniąc się ile można polskich przybyszowych wy
razów. Mają w zamiarze zbierać śpiewy starożytne w tych okolicach; lecz stan duchowny tyle nabawia nieśmiałością baby, że te nic jeszcze dotąd parochom nie odkryły, i za
miar duchownych daremny. Moja ręka, trzymając flaszę i datek pieniężny, obfitsze zbiera żniwo; w tym czasie na
trafiłem na śpiewane Biało-G rody, Tam o-G rody i t. d.
Pod Rawą, jak Roczniki warszawskiego towarzystwa wy
raziły, lecz istotnie w Potyliczach o 1% mili odległej wsi od pierwszego miejsca, oglądałem górę i kamienie na niej, jakby w pewnym porządku ustawione, i przeświadczyłem się, źe zawołani mistrzowie nasi mogą także nierozumieć w tej materyi, im wielkie rzeczy zdają się błahemi a małe wielkiemi; na tejto górze, zwanej dziś Przemienieni (*) Puńskiem, od kościoła na niej byłego pod tym tytułem, ujrzałem zwyczajne horodyszcze czyli ogród święty starych Sławian, wałem do koła obniesiony; a źe ten wał na sa
mej pochyłości góry skalistej sypany, mógł łatwo osypać się, stawiono zatem .płaskie kamienie w szczeliny podsta
wy, i ziemią osypywano dla umocnienia wałów. W nie
których miejscach te kamienie chropawe dają się widzieć wśród wału, a w niektórych, gdzie ziemia wałowa osypała się, same tylko sterczą, bez rozmiaru, obrobienia i bez żadnego porządku; tak mi-chłopi tameczni tłumaczyli, i tak każdy na miejscu postrzeże. Będę miał rychło plan tego horodyszcza ze wszystkiemi szczegółami na ukaranie tej
(“) Pewnie pomyłka i powinno bye~ Przemienieniem.
śmiałości', z jaką u nas chcą o wszystkiem sądzić, nieza- dając pracy w uczeniu się rozleglejszem. Taka bystrość pojmowania wszystkiego za jednym rzutem oka, to teź sprawia, źe my nic jeszcze nieumiemy.
Rzecz osobliwszą znalazłem w wsi Csermnie nad Huczwą niżej Tyszowiec. Są wały krągłe jak We wszyst
kich horodyszczach i jakie są w Czerwonogrodzie niżej Halicza przy ujściu rzeki Duby, i ten grodek Ruś tamecz
na zowie Czerwin Horod. Teraz pytam się naszej historyi, który z nich był przodkujący, czyli który był głównem miejscem między czerwieńskiemi miastami czyli w Czerwo
nej Rusi. Obadwa były w Czerwonej Rusi; bełzkie wo
jewództwo poczęło się 1466 r. za Kazimierza Jagiełłowe- go, a przedtem można uważać i na Wołyniu, gdy Bug rzeka środkiem tej prowincyi płynęła.
Ksiądz dziekan katedry krakowskiej nieraczył nic mi odpisać w przeciągn kilku miesięcy o inwentarzu księstwa siewierskiego, który w archiwum kapitulnem pewnie znaj
duje się, a przez mylne podanie (albo raczej niewiadomość) o ruskim krzyżu, w skarbcu krakowskim będącym, narazili mnie na twierdzenie także mylne; usprawiedliwiając się z tego, i doszedłszy z owoczesnych pisarzów, zkąd ten krzyż zaszedł do Krakowa, rychło poszlę do Pamiętnika objaśnienie o tem dla powszechności.---7-
Ze czcią wysoką i przywiązaniem zostaję zawsze wiel
możnego wmć pana dobrodzieja najniższym sługą Zoryan Chodakowski.
* *
#
Sieniawa, 13 lipca 1818.
W i e l m o ż n y mo śc i d o b r o d z i e j u ! .
Umordowałem pana moją korrespondencyą, i już długo nie mam przyjemności odbierać listów jego. Znając jednak łaskawość jego ku mnie, i niezwykłą pracowitość, ^ądzę, że ważne, przyczyny zajść musiały. Troszcząc się o zdro
wie pańskie, i żałuję, że nie zawarłem przymierza z jego krewnemi pannami, aby mnie o tem raczyły uwiadamiać. i Książe Czartoryski senator wojewoda, i kurator uniwersy
tetu Ayileńskiego, pytał mnie względem pana, czy ja znaj
duję podobnem do uskutecznienia, aby pana przesadzić do W ilna, podając mu zyskowniejsze tam warunki. Odpo
wiedziałem, że mi się niezdaje, gdyż p. Bandtkie liczy już 50 lat, dość zrobił dla nas poświęcenia się, przecho
dząc z Wrocławia do Krakowa, i wiele pracował dla chwały jagiellońskiej szkoły, i nie spodziewam się, aby zapalał się nowem przedsięwzjęciem i nowem miejscem; wreście do
dałem, że byłaby krzywda dla Krakowa, odbierając mu takiego męża. Zgodził się ze mną książę i zaprzestał o tem myśleć. Czylim dobrze zrobił, racz pan mi na to od
powiedzieć.
Wiadomy pan o przedsięwziętej pracy pana Styczyń
skiego i o jej użyteczności; programma wydane w Dzienniku wileńskim to ogłosiło. Nadesłano tu do Sieniawy bilety do prenumeraty, rozebrano kilkanaście, resztę posyła się do Lwowa, i pięć biletów ja przyłączam do pana. Pomocą łaskawą jego mogą być rozebrane w Krakowie. Biblioteka
akademiczna, i rodzice mające dzieci w zawodzie nauko
wym , mogą potrzebować Wyboru z różnych gatunków poezyi polskiej. Sto złotych wzjęte za bilety, przyszłe pan Sieniawy dyliżansem.
Przebąknienie moje o Sławiańszczyznie p rze d chrzcĄ ściaństwem, już panu znajome w V numerze Ćwiczeń na
ukowych; jestto prędkie skreślenie i nadto ogólne, do tego żelaznym stylem złożone. Nadto byłem zńaglonym, i nie miałem czasu ozdobić i wygładzić stylu. Lecz mniejsza o styl, nam chodzi więcej o rzecz, która zdawała się być zupełnie straconą. Dają mi tu wszyscy poklask, ale nie wiem co o tej oryginalności świat krytyczny wyrzecze.
Książe kurator przełożone na rossyjskie przedstawia do Pe
tersburga, i ma wyjednać dla mnie subsidia stałe dla do
prowadzenia tej rzeczy ku szczęśliwemu końcowi. Jest mojem życzeniem, aby te myśli przesłać jw . Ossolińskie
mu i księdzu Bobrowskiemu do Wiednia. Moźeby ten promyk był przydatny w wyszukiwaniach podobnych u Sło
waków austryackich.
Od panny Joanny Wielowiejskiej nic jeszcze nie otrzy
małem, i nie wiele mam nadziei; już zawiodłem się nie
raz w podobnych''obietnicach i oczekiwaniach. Samemu najpewniej jest być i pracować wszędz#.
Byłem we Lwowie przez dwie niedziel. Archiwa ka
pituły i ruskiej metropolii przejrzawszy, trochę poznajdo- wałem.---
W tych dniach wyjeżdżam do Krzemieńca; . moi przy
jaciele ułatwią mi tu wszystkie korespondencye. Obecny powinienem być, gdy przedstawienie do księcia Golicyna wygotuje się.
Upadam do nóg pańskich, , jako wierny sługa i przy
jaciel JLoryan^
Na kolędę w Nowem,-mieście Korczynie 1818.
A czyje, czyje to nowe siedle W tem nowem siedlu komnateczka, W tej komnateczce jest dwie' okieneczce W jednem okieneczku krasna pani
I z pannami.
Wyszła sobie przed ganeczek I wyjrzała w szczere pole W sczere pole na podole.
1 zobaczyła zwierza tura Zwierza tura, co złote rożki ma I zawołała na służków swoich:
Służkowie wstajcie Koni siodłajcie
Będziecie gonić zwierza tura Zwierza tura, co złote rożki ma.
Służkowie wstają Koni siodłają
Zwierza tura, co złote rożki ma.
Cóż z tego tura podziejemy Złote rożki mu pozbijamy W komnateczce powbijamy W komnateczce we ścianeczce
Cóź na tycb rożkach wieszać będziemy Rysie, sobole, przepyszne stroje Nahajeczkę i szabeleczkę.
* *
Jejmości piosneczkę!
A nam kolędeczkę!
NA
UMIEJĘTNOŚĆ I SZTUKĘ W OJOW ANIA.
W stęp. Niech kto jak chce dowodzi, że wojenność jest tylko prostem rzemiosłem, w którem jedynie drogą dłu
giego doświadczenia nabywać można wprawy i biegłości;
niech inni utrzymują, iż zrodzić się potrzeba wodzem, aby hetmanić wojsku ('): podług naszego sądu lepiej z marszał
kami de Saint-Gyr, Puysegur podzielać przekonanie, iż spo
sób prowadzenia wojny jest zarazem nauką, sztuką i rze
miosłem, ma zatem swoję wyrozumowaną teoryę, a nauka z doświadczeniem była i będzie kształcenia się w niej spo
sobem najwłaściwszym; bo jeżeli kiedy niekiedy pojawia
ły się jeniusze: Aleksander macedoński, Hanibal kartagin- ski, Cezar rzymski, Tureniusż francuski, Fryderyk pruski, to przecież nieustępowały im w doskonałości liczne talenta:
Maryusz, Sylla, Lukullus, Pompejusz u Rzymian,— Moreau, Ma'ssena, Davoust, Saint-Cyr, Suchet, Murat, Jubert, Lan- nes u Francuzów, — Schwerin, Bewern, Zeidlitz, Bliicher u Prusaków.
(■) Memoires sur les guerres 1 8 0 9 en Allemagne par le generał Pe l e t.
Jeszcze Grecy, a mianowieie Spartanie, ujęli wojen- ność w karby naukowe, a Minerwa była nauk, umiejętno
ści i zarazem wojny boginią, której tarcza, samym bogom straszna, w rzeczy samej była tylko mądrości godłem.
Lecz jako jest przyszłość z przeszłością ogniwem te
raźniejszości w ścisły i nierozerwany łańcuch czasu połą
czona, tak też wszelakie odnogi wiadomości ludzkich, za- czem i umiejętność a sztuka wojowania (strategia, taktyka) dwoistą stronę mieć mogą. Przeszłość, doświadczenie, w ka
żdej są stroną niższą wiedzy, historyczną; posunienie się zaś w którejkolwiek ducha badawczego dalej, naprzód, o ile tylko poskoczyć zdolny, stanowi przyszłość wiadomości, część tejże wyższą, filozoficzną. Chcąc zbadać jak być powinno, co będzie, należy pierwej dokładnie przetrząsnąć co było, co jest; i może niebyłoby Napoleona, gdyby nie
było Fryderyka, znowu Fryderyka poprzedzili Gustaw Adolf i Tureniusz, a przed Cezarem — słynęli w zawodzie woj
skowym Maryusz, Scypionowie, Hanibal, Aleksander.
Z takiego stanowiska wychodząc, skreślimy obecnie króciuchny rys historyi umiejętności i sztuki wojowania.
Podział. Dzieje wojowania najstosowniej podzielić na dwa wielkie okresy, bardzo od siebie różne i rodzajem używanej broni i sposobem walczenia (2).
Pierwszy okres, starożytny, rozciąga się aż do cza
sów Ludwika XIV i Fryderyka wielkiego. Znamionami (*) Considerations sur Part de la guerre par le generał du genie
Rogotat, Paris 1817.
jego są: oręż ręczny jako broń główna, szyk głęboki w massie (1’ordre profond), potykanie się wręcz. Osłony, szańcowania ważną czyniły posługę.
Drugi okres, nowoczesny, ledwie za stulecie XVIII818
sięgający, odznacza się stanowczą przemianą przez wpro
wadzenie w użycie wojenne broni palnej. Broń rzutna, dodatkowa u starożytnych, stała się odtąd główną. Walka rozstrzyganą bywa pospolicie z daleka, moralnym wpływem strzałów, rzadko przychodzi do starcia się na bagnety.
Szyk koniecznie wypadł płytki, rozwinięty (1’ordre mince).
Twierdze są użyteczne jedynie w szczególnych przypad
kach ; więcej znaczą stanowiska z przyrodzenia obronne, do boju stosowne. Osłony, uzbrojenia osób, całkiem od
rzucono (s).
Tak więc system wojowania z przemianą broni zmien
nym być musi; i jako wprzód nie inaczej, tylko potyczką w ręcz, w pomieszaniu, tylko zręcznością i siłą osobistą walczących, fizycznie, zwycięstwo otrzymanem być mogło, tak dziś jedynie systematyczność, dokładność w porusze
niach wojskiem (des manoevres), przewaga moralna, jest w stanie zjednać i zapewnić wyższość nad przeciwnikiem.
Ale chociaż sposób szyku i walki teraźniejszy od sta
rożytnego o tyle jest odmiennym, różnica broni niewy- warła prawie najmniejszego wpływu na sposób popisu, urządzenia, ćwiczenia, żywienia żołnierzy, na szczegóły
(3) Precis des guerres d e Cesar par Na p o l e o n. Bruxelles 1836; na str. 88.
w ciągnieniu ,r nakoniec na środki rozbudzenia i hartowania ducha rycyrskiego. Sam nawet szyk bojowy (ordre de hataille) pozornie prawie inny od starożytnego, równie jak rzymski zawsze jest w dwie linie bojowe (ligne de bataille) i odwodową (ligne de reserves). System zatem wojenny starożytny będzie zawsze okwitem źródłem, z którego czer
pać należy, i spożywać wszystko, co dla nas pożytecznem być może.
Rozpatrując się tu w okresie starożytności, namienimy tylko nieco o sztuce wojennej innych narodów, rozwijając najwięcej wojskowość rzymską, albowiem Rzymianie spo
sób wojowania dawnym orężem do najwyższego szczebla doskonałości posunęli, i znowu, ponieważ odurzeni sławą, prawie z całym światem w eszli w zapasy, wykładając ich wojenność dotkniemy tem samem wszystkich bardziej rycyrskich ludów starożytności: Partów, Numidów, Karta- gińczyków, poznamy bliżej bohatyrskich: Mitrydatesa, Ju- gurtę, Hanibala. ■
Okres starożytny.
Początki wojowania. Jak dzieje rodzaju ludzkiego tak też i dzieje każdej umiejętności, nauki i sztuki, pewnych, bliżej oznaczonych początków mieć nie mogą. Niektórzy mędrcy i dziejopisarze mniemają, że pierwsze pokolenia ludzkie trzymały się ściśle praw przyrodzonych, i źe wte
dy kwitła między ludźmi miłość, zgoda, braterstwo, a za
tem niebyło wojny; że w tych złotych czasach, kiedy je
szcze nieznano bogactw, ani pomyślano o twierdzy lub orężu, bo sama szczerość, prostota i niewinność obycza
jów, były dla każdego najmocniejszą obroną, jak to pięknie oddał Owiniusz (libr. I. Metamorph.):
Nondum praecipites cingebant oppida fossae Non tuba directi, non aeris cornua flexi, Non ęaleae, non cassis erat sine militis usu, Mollia securae peragebant otia mentes.
Lecz inni przypuszczają już w pierwszej rodzinie ludz
kiej członków gwałcących prawa przyrodzone, którzy na
pastowali spółziomków, zagrażali ich wolności osobistej, i wojnie, z prawa obrony wynikającej, początek dali. My się niechcemy zatapiać w tych domysłach, i tylko to jedno za pewnik przyjmujemy, że pierwsze targnienie się na prawa trzeciego, pierwsze zerwanie stosunków braterskich z drugiemi, zrodziło wojnę czyli rozstrzygnienie sporu za pośrednictwem siły cielesnej.
Początkowo używał człowiek zapewne tylko pięści, potem kija, następnie pałki nabijanej krzemieniami, dalej przyszedł do siekiery kamiennej, dzidy z ością rybią, drążka z twardego drzewa przypalonego w ogniu, nareszcie do włóczni z żelazem, do miecza i łuku. I znowu, ile wy
naleziono broni, tyle też szukano osłon; przeciw razom kija tępym może używano odzieży ze skóry dzikich zwie
rząt, potem tarczy drewnianej, a później wzięto się do że
laznej broni (4).
(*) Milltarischer Notizen - Scbatz von Franz Mc l l e r. Prag, 1836.
Tom I. na str. 363.
Następnie po odosobnieniu się w narody, każdy lud stosownie do okoliczności kształcił sztukę walczenia mniej lub więcej na swój własny sposób. Pierwiastkowe naro
dów starożytnych wojska nic niemiały podobnego do dzi- ■ siejszych. Cały naród, bardziej zapalczywością niż orężem uzbrojony, wpadał w sąsiedzkie kraje, rabował j e , palił, zabijał i zabierał jeńców; wojna kończyła się jedną wal
ną bitwą.
Egipcyanie i Grecy. Pierwsi Ęgipcyanie porządne zaciągali i trzymali wojska, nie tak dla najazdu krajów sąsiedzkich, bo z przyrodzenia spokojnym obdarzeni umy
słem, całą swoję ochotę do kupiectwa i kunsztów obracali jako raczej dla zabespieczenia własnego (5). Nauka szań
cowania ( fortyfikacya) była ze wszystkich części umieję
tności wojny najwięcej w początkach doskonaloną, którą Grecy, przejąwszy od Egipcyan, wysoko ukształcili. Grecy, można powiedzieć śmiało, położyli węgielny kamień dzi
siejszej sprawy rycyrskiej; już oni wynaleźli rozmaity szyk wojska porządny, i tak: epicampus albo opistia (o dwóch ścianach), amphistomus (o dwu czołach), plaesium (długi a wąski), w okrąg, w półksiężyc, wężykowaty, i t: d. (6).
Oni pierwsi uczyli się sztuki wojowania jako umiejętności:
Ksenofon przygotował tryumfy Agezylauszowi i Aleksandro
wi ; Pelopidesa i Epaminondy teoryi winny Teby swoje pod (*) Geografia Wyrwicza.
(6) Marcin Bi e l s k i Spis o sprawie wojennej; Kraków 1569, Roz
dział XII i XIII.
Leuktrą i Mantineą zwycięstwa, w ich szkole nauczył się zwyciężać Filip; Timoleonowi winny ocalenie Syrakuzy, a Pyrus Rzymian bić się wyuczył, Ksantyp oswobodził Kartaginę przeciw Reguluśowi, otworzył obszerne pole Amil- karowi, Hasdrubalowi, Hanibalowi (7)^ Nie będziemy je
dnak wiele rozwodzić się nad wojennością Greków, a od
syłając ciekawych do dwóch ksiąg w tym względzie wy
bornych Ariena i Eliana (8), damy tylko później porównaw
cze wyobrażenie zastępu greckiego (phalanx) z rzymskim (legio).
Teraz już skreślimy rycyrskość rzymską, tak świetną, iż zawsze każde pokolenie na niej kształcić się umiejętnie w tym zawodzie pocznie. Chwała pisarzom rzymskim, mianowicie Polybiuszowi i Wegetiuszowi, że tak piękny a nieskażony obraz wojenny ziomków swoich potomności dla nauki przekazać umieli.
Rzymianie. Jako u innych ludów starożytności tak i u Rzymian początki wojskowe były proste i nieokrzesane.
Ich pierwiastkowe wojsko źle uzbrojone, bezkarne, biło się w nieładzie, a armia Romulusa bez wątpienia wcale podobną nie była do owej Cezara, tak, jak armia Aga- memnona do owej Aleksandra. Romulus, zebrawszy i po
łączywszy różne zgraje pasterzy i włóczęgów, utworzył z nich jak mówią korpus z 3000 piechoty i 300 jazdy zło-
(7) Magazin fur Jngeniers und A rtilleristen vom Bohme. Giessen, 1777.
(8) De instruendis aciebus G raecorum .—
Pam. Nauk. T. III. zeszyt 1. 3
żony, a podzielony na trzy równe części (9), przeznacza
jąc dla każdej z takowych jednę stronę rodzinnego miasta, właściwie obozu oszańcowanego, i tak ustanowił trzy po
kolenia (tribus): 1. Ramnenses albo Ramnes, 2. Tatienses (Sabinczykowie), 3.# Luceres (Tuskowie). Każdemu poko
leniu dowodził pułkownik (tribunus legionis), które znowu dzieliło się na dziesięć cechów (curia), albo rot (centuria) o 1 0 0 pieszych, i dziesięć pocstów (decuria) o 1 0 jeźdź
cach ; każdą rotą piechoty dowodził setnik (centurio, sive ordinis ductor), a każdym pocztem jazdy dziesiętnik (de- curio). Oto początek satsępu (legio) i jego składu, który następnie z czasem przez doświadczenie do wysokiego sto
pnia doskonałości doszedł.
Cienie nocy, pokrywające pierwsze urządzenia rzym
skie, niedozwalają rozwinąć stopniowego kształcenia się zastępu, domyślać się tylko można, że od czasu połącze
nia się Sabinów z Rzymianami, piechotę w nim równie jak oficyrów podwojono: było więc wtedy 60 rot i tyluż setni
ków w piechocie a 6 pułkowników; tak podwojone roty z 2 0 0
ludzi złożone, nazwano kompanią (manipulus) ( 10). Wojsko to nie było, ze skarbu płacone, żywione, ubierane, ani uzbrajane: trzeba je sobie wystawić jako orszak wieśnia
ków (caterva) zgromadzonych dopiero w czasie samejże potrzeby przez odpowiednie władze. Każdy uzbrajał się (#) Dykcyonarz starożytności Pir a m o w ic z a, War. 1770, wyraz Legio.
( 10) Rituum Romanorum succincta explicatio — a G. H. Nic u p o r t.
Argentorati 1738, Sectio V. de militia romana.
jak mógł najlepiej i jak mu było dogodniej; brał zaś z so
bą żywność na dni pietnaście, a gdy przestrzeń Rzymu zajmowała wówczas tylko kilka stanowisk (locus), wojsko takie z mieszaniny powstałe niedaleko ciągnęło na nieprzy
jaciela. W razie przegranej na otwartem polu, wstępowa
no do miasta, dokąd też i wszyscy mieszkańce wsiów ścią
gali z całą swoją chudobą, aby nie wpaśdź w ręce nieprzy
jacielskim wojownikom, rozsypującym się bez karności za
raz po wygranej na wszystkie strony. Zwyciężywszy prze
ciwnika, łupiono obóz i pustoszono jego kraje, uprowa
dzając z sobą dobytek i zapasy zboża; i tak po kilku dniach wyprawy, z powrotem do Rzymu rozchodzono się do do
mów. Dla niedostatku żywności, przez konieczność zara
dzenia potrzebom rodziny, szybko legioniści wracali w za
cisze domowe, i pierwsze Rzymian wyprawy rzadko dłu
żej nad dni pietnaście trwały; nieprzedsiębrali więc w po
czątkach ani oblężeń ani stałych podbojów.
Wkrótce jednak, polubiwszy nade wszystko namiętnie rycyrskość, otoczeni ludami w bojach zaprawionemi r chci
wie od nich przyjmowali obyczaje wojskowe. Oświeceni doświadczeniem w ciągłych zapasach odpornych, ogarnieni i niepokojeni gorącą żądzą podbojów, naśladowali, dosko
nalili lub wynajdywali to wszystko, co tylko posłużyćby mogło ku własnemu wywyższeniu się a poniżeniu spółza- paśników. Zaczem urządzenia wojenne, uzbrojenie, kar
ność; szybko się u nich doskonaliły, skoro już przy końcu ostatniej kartagińskiej rosprawy, wszelkim narodom na polu
3*
. • chwały przodkowali. Oto właśnie chwila, odznaczona gwałtownością i rozległością podbojów, świetnością zapału i sławy wojennej; i dla tego tę chwilkę staraliśmy się uchwycić, kreśląc obraz rycyrski Rzymian; poczem wska
zać wypadnie postępy ich w tym zawodzie z czasu domo
wych wojen; teraz bowiem wystąpiły na krwawą widow
nię najznakomitsze talenta, rozbudzone wielkością intere
su, skoro szło o berło nad całym światem, aź nakoniec je- niusz Cezara napiętnował umiejętność prowadzenia wojny, na sposob starożytny, znamieniem doskonałości. Tak sta
nąwszy na szczycie, odtąd za cesarzów chylić się ku upadkowi poczęła; bo i cóż tna ziemi stałem bywa! Okre
su tego chylenia się zaledwie dotkniemy, ponieważ sądzi
my, że naszym jest obowiązkiem jedynie pożytek czerpać z przeszłości.
Popis. Rzymianie ściągali wojsko przez wybory (ele- ctio); sposób popisu dla tego tak nazwano, ponieważ wła
dze ioybieraly do służby wojskowej najznakomitszych oby
wateli. Konsul albo pretor przywoływał na pole Marsa albo na Kapitolium wszystkich obywateli od służby niewy- łączonych, dla utworzenia corocznie zastępów, W liczbie, wedle uchwały senatu stanąć mających. Obowiązani byli przyjść na popis wszyscy Rzymianie od lat 17 aż do 40 lub 50 mający, którzy jeszcze dwudziestu wypraw pieszo lub dziesięciu konno nieodbyli, wyjąwszy obywateli osta
tniej klasy, mniej jak 1 1 0 0 0 assów majątku posiadających, dla ubóstwa od służby uwolnionej. Pospolicie tworzono