• Nie Znaleziono Wyników

Kazimierz Budzyk - nauczyciel

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Kazimierz Budzyk - nauczyciel"

Copied!
6
0
0

Pełen tekst

(1)

Janusz Sławiński

Kazimierz Budzyk - nauczyciel

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 2, 145-149

1972

(2)

Roztrząsania

i rozbiory

Kazimierz Budzyk — nauczyciel

P iąteg o m arca upły nęło osiem la t od śm ierci K azim ierza B udzyka, w ybitnego h istoryk a i teo re ty k a lite ra tu ry , n auczyciela uniw ersyteckiego, zasłużonego o rg an izato ra polonistycz­ nego życia naukow ego. Z m arł m ając 53 lata, a więc w w ieku, k tó ry dla uczonych-hum anistów b y w a zazwyczaj okresem najb ard ziej po­ m yślnej p racy tw órczej i n ajdojrzalszych osiągnięć przychodzących po długich latach studiów i lek tu r. Był postacią niep rzeciętn ą w środow isku polonistycznym nie ty lk o z ra c ji swoich rozległych zainteresow ań, angażujących bardzo w yspecjalizow ane i w tak im połączeniu na ogół nie w y stęp ujące w a rszta ty naukow e (stylistyka, w ersologia, księgoznaw stw o, bibliografia, dzieje p iśm iennictw a s ta ­ ropolskiego, teo ria lite ra tu ry , m etodologia b adań literackich), ale także — w rów nej m ierze — jak o niezm ordow any pom ysłodaw ca i in ic ja to r poczynań kolektyw nych, w ychow aw ca m łodej k a d ry b a ­ daczy i tw órca zespołu naukowego.

P ra g n ę sw oją w ypow iedź poświęcić w yłącznie tej drugiej sferze działalności P ro fesora Budzyka. Jego prace badaw cze, u trw alo n e w słow ie pisanym , żyją w obiegu społeczno-naukow ym . Są do d y ­ spozycji każdego, k to poświęca swój w ysiłek poznaw czy zjaw iskom , k tó re absorbow ały kiedyś uw agę autora. Mogą być podejm ow ane lub korygow ane, akceptow ane lub kw estionow ane, mogą stać się p odstaw ą dla dalszych badań lub zadaniem do przezw yciężenia dla następców . P o d leg ają no rm aln y m praw om pam ięci i zapom nienia w tra d y c ji naukow ej. W ty m sensie są niezależne od pam ięci ind y­ w idu alnej. N atom iast aktyw ność pedagogiczna K azim ierza B udzy­ ka, m am na m yśli tę aktyw ność, k tó ra w ykraczała poza sta n d a rd o ­ we zobow iązania dydakty czn e pracow nika uniw ersyteckieg o i była ro zw ijan a z m yślą o tw orzeniu now ych sy tuacji w u p raw ian ej p rz e ­

(3)

zeń dyscyplinie, je st znana jed y n ie tym , k tó rz y m ieli okazję zn a­ leźć się w polu jej odd ziały w ania, a w ięc u trw aliła się w p am ię­ ci n ieliczn ych w końcu osób — uczniów i w spółpracow ników P r o ­ fesora.

N ależałem do tej niew ielkiej grom adki, k tó ra w lata ch 1955—1956 rozpoczynała pod jego k ieru n k iem p rac ę w now o założonej K ate d rz e T eorii L ite ra tu ry U n iw e rsy te tu W arszaw skiego. B yliśm y w szyscy bardzo m łodzi, jeszcze nie zdołał obeschnąć tusz na naszych d y p lo­ m ach m agisterskich. U ru ch am iając now ą placów kę n au k o w o -d yd ak­ tyczn ą (pierw szą tego ty p u w polskich un iw ersy tetach ), chciał P ro ­ fesor, ażeby była ona n ow a nie ty lk o jak o in sty tu c ja , ale także jak o zespół ludzi w raz z nią w zrastających. P ro g ram o w o zaczyna od p u n k tu zerow ego — od m etodycznego kształcenia w spółpracow n i­ ków. W ielkodusznie i — trzeb a pow iedzieć — ryzyk ow n ie udzielał k re d y tu zau fan ia m łodym osobom, k tóre n a dodatek stu d ia od b y ­ w ały w okolicznościach nie b ard zo sp rzy jający ch zdobyw aniu rz e ­ teln ej w iedzy. W gru ncie rzeczy w ted y dopiero, za sp ra w ą P ro fe ­ sora, zaczęliśm y uśw iadam iać sobie w łaściw y sens słow a „studio­ w ać”. S taw iał w ysokie w y m agania, często p rz e ra sta ją c e — o czym w iedział — nasze m ożliwości, ale w zyw ając do inten sy w n eg o w y ­ siłku — sam nie szczędził swojego: nie był doradcą od św ięta i nie lim itow ał czasu o fiarow yw anego uczniom . M yślę, że ten rodzaj po­ w inności d y d a k ty czn y ch — p ra c a z m ałą grupą ludzi zw iązanych w spólnotą zain tereso w ań — po p ro stu odpow iadał jego n a tu ra ln y m u zdolnieniom nauczycielskim , a zarazem m obilizow ał te uzdol­ nienia.

Z w ykła d y d a k ty k a u n iw ersy teck a nie przynosiła m u szczególnych saty sfakcji. Nie należał do w ykładow ców , k tó rzy m ogą liczyć na pow odzenie w śród publiczności stu d e n c k iej. Nie był d o b ry m m ów ­ cą, w y k ła d a ł sucho, a b stra k cy jn ie , jego /teoretyzujące w yw ody s p ra ­ w iały tru d n o ści słuchaczom nie m ającym za sobą odpow iedniego tre n in g u in te le k tu a ln e g o . Nie p o tra fił daw ać w y tch n ien ia opow ia­ daniem anegdot czy krasom ów czym i popisam i. F akt, że źle słyszał, u tru d n ia ł m u dodatkow o styczność z au d y to riu m . Był n ato m iast p raw d z iw y m m istrzem d y d a k ty k i 'kam eralnej, w sy tu a c ji dialogo­ w ej, gdy nie m iał obow iązku przek azy w an ia przetraw io n ej w iedzy, lecz m ógł w bezpośrednim kontakcie d y sk u sy jn y m z rozm ów cam i rozw ijać m yśli, z k tó ry m i sam się jeszcze w pełni nie oswoił.

R ad yk alizm pedagogicznych działań K azim ierza B udzyka polegał n a ty m przed e w szystkim , że w ym agał on od sw ych uczniów s p ra w ­ dzianów niespecjalistyczn ych . Nie zadow alało go nigdy, że ktoś o p a ­ now ał — n a w e t dobrze — jak ieś w ąskie poletk o badaw cze. Spec­ jalizacja w a rszta tu , tw ierd ził, przychodzi w sposób n a tu ra ln y z w ie­ kiem , zaczynać trzeb a od b o ry kan ia się z p ro b lem am i ogólnym i i p odstaw ow ym i w dan ej dyscyplinie. Je d n y m z p ierw szych zadań, k tó re w raz z dw ojgiem kolegów opracow ałem pod jeg o k u ra te lą , był... p od ręczn ik teo rii lite ra tu ry . T rójosobow a ekipa auto ró w liczy­ ła łącznie sześćdziesiąt siedem la t; je st rzeczą oczyw istą, że w ta ­

(4)

kich okolicznościach nie m ogła pow stać książka w artościow a. N api­ saliśm y ją, została naw et opublikow ana i szybko się rozeszła, nie ma jed n ak co ukryw ać: był to u tw ó r n iedojrzały i kiepski. Ale P rofesor w iedział dobrze, że re z u lta ty przedsięw zięcia nie będą olśniew ające i by n ajm n iej nie przew idyw anie w ysokich w arto ści p odręcznika nim kierow ało, gd y skłaniał nas do tej roboty. S ta w ia ­ jąc takie zadania, zm uszał nas do przem yślenia od podstaw p ew n e­ go całościow ego kom pleksu p ro b lem aty k i i do uprzytom n ienia so­ bie, jak zbudow ana jest dziedzina w iedzy, k tó rą m ieliśm y u p ra ­ wiać.

W iedział zarazem , że tego ro d zaju przedsięw zięcia (podejm ow aliśm y je k ilk ak ro tn ie jeszcze w n a stę p n y c h latach) sp rz y ja ją jak m ało co k ry stalizow an iu się zespołu naukowego. A prześw iadczenie o po­ ż ytk ach — zarów no społecznych, jak i badaw czych — n au k ow ej działalności kolek tyw nej tow arzyszyło w szystkim inicjatyw om K a ­ zim ierza B udzyka, w ięcej: b y ło ideą n aczelną ty c h inicjaty w . Re­ spektow ał różnorodne zainteresow ania uczniów, doceniał ich kom ­ p eten cje w w ybran y ch dziedzinach, ale rozum iał — i tego ro zu­ m ienia uczył — że praw dziw ie zespołowa praca nie polega n a p ro ­ stym sum ow aniu się robót indyw idualnych, lecz staw ia p rzed każ­ dym z uczestników obow iązek ustaw icznego przekraczania sw ojej dom eny problem ow ej. Na sem inariach prow adzonych przez P ro fe ­ sora w K atedrze Teorii L ite ra tu ry referow ano w y n ik i bard zo ro z­ m aity ch poczynań. W ty m sam ym o kresie p ro g ram zeb rań m ógł Obejmować tak różne elem enty, ja k p am iętn ik arstw o siedem n asto ­ wieczne, staropolska proza historiograficzna, w zorzec p oetycki Ko­ chanowskiego, p o ety k a sentym entalizm u, w iersz ro m an ty czn y , po­ wieść dziew iętnastow ieczna, liry k a Tuw im a, aw ang ard a p oetycka okresu m iędzyw ojennego. Od każdego z uczestników P rofesor ocze­ kiw ał gotowości m yślow ej — sam dając jej p rzy k ła d — do podej­ m ow ania cudzych zagadnień, d y skusyjnego i w spółtw órczego zaan­ gażow ania w sp raw y zajm ujące kolegów, n a w e t jeśli b y ły one od w łasnych bardzo odległe. W dyskusjach tych — ostrych i na ogół bezcerem onialnych — k o n k retn a p raca h isto ryczn oliteracka s ta ­ now iła zawsze p u n k t w yjścia, ale p u n k ty dojścia znajdow ały się poza sferą jej tem atu . W grę w chodziły nieodm iennie kw estie m etodologiczne: stra te g ia postępow ania analitycznego, narzędzia in ­ te rp re ta c ji, term inologia, czyli — m ówiąc ogólnie — język b ad aw ­ czy, a więc to, co może odgryw ać rolę czynnika jednoczącego różno­ rodne — ze w zględu na ich przedm iot — usiłow ania naukow e. P ro feso r dysponow ał niecodzienną um iejętnością rozpoznaw ania w złożoności zjaw iska zarysów sy tu acji m odelow ej, tłum aczącej ow ą złożoność w sposób tyleż przekonyw ający, co elegancki. S ta ra ł się zaszczepić nam tę w rażliw ość na pro stotę i ogólność, u k ry te pod p rzeb ran iem skom plikow ania i p arty k u larn o ści, w rażliw ość, bez której tru d n o sobie w yobrazić m yślenie teoretyczne. W idział sens ty lk o tak ich p rac szczegółowych, które o św ietlają jak ąś w iększą całość problem ow ą i w prow adzają p u n k ty w idzenia pozw alające zo­

(5)

baczyć te re n rozleglejszy od bezpośrednio obserw ow anego. W ym a­ gał zarazem , aby w każdym przedsięw zięciu b y ły w y raźnie ok reś­ lone granice dziedziny, k tó rej ono dotyczy. Niezdolność specyzow a- n ia przed m io tu zain tereso w ań drażn iła go w najw yższym stopniu. P o stu la t określoności m iał dla niego — ja k się zdaje — znaczenie n ie ty lko m etodyczne, ale i m oralne. Badacz nie u m iejący je d n o ­ znacznie zid entyfikow ać obszaru zajm u jących go zjaw isk, a więc p o zw alający sobie na ro zp raw ian ie o „n ie-w iadom o-czym ”, n a ga­ d aninę, p rze d staw ia ł się jego oczom jak o człow iek nie będący w sta ­ nie określić rów nież sam ego siebie, sw ego ,,ja” społecznego, a nic nie było m u b ardziej obce — żeby nie pow iedzieć w rogie — niż niejasność po staw y, bezgraniczność poglądów czy sy m patii. O kim ś pow iedział, że nie m a do niego zaufania, bo te n chce ze w szy st­ kim i żyć w przyjaźni. K luczow ym term in em jego d y d ak ty k i było słow o „zasadność” . P ra ca nau k o w a — ta k w łasna, ja k cudza — o b jaw iała K azim ierzow i B udzykow i w artość nie w grom adzeniu ta ­ kich czy in n y ch , choćby n ajb ard ziej frap u jący ch , obserw acji i u s ta ­ leń, lecz ja k o tru d scalan ia i s tru k tu ra liz a c ji dan ych fak tyczny ch, ja k o w znoszenie kom pozycji teorety cznie praw om ocnych, p od d a­ jąc y c h się k o n tro li inn y ch um ysłów , czyli odpow iedzialnych. Szczególnie u d e rz a ło w d y sk u sjach z nim to, że w w ypow iedziach p a rtn e ró w doszukiw ał się zawsze u k ry ty ch , a w ażnych racji. B ę­ dąc bezw zględnym wobec pustosłow ia i k o n iu n k tu ra ln e g o frazesu, nierzad k ich przecież w naszej dyscyplinie, p o tra fił zarazem w n ie ­ jasn y c h czy n iew p raw n y ch sform u łow an iach cierp liw ie o dk ry w ać dom yślne w a rs tw y sensu, przy jm o w ał cudze ośw iadczenia w ich o p ty m aln y m uposażeniu treściow ym . Posiadł w stopniu rzadko spo­ ty k an y m u m iejętność, jak że doniosłą dla pedagoga, racjo n alizo ­ w a n ia w ypow iedzi rozm ów cy. D y sk u tu ją c z nim m iało się w rażenie, ja k gdyby w łasn e m yśli o d słan iały nowe stro n y ; okazyw ało się, że to, co m ówię, m a znaczenie, k tó reg o p rzed tem nie przew idyw ałem , ob iektyw ne, zatem w ażne.

T o leran cja i ta k t P ro feso ra: n ig dy w sporach nie p rzy w o ły w ał w ro li a rg u m e n tu sw ojego a u to ry te tu . W artość poglądów była dla niego n iezależna od tego, k to je głosił; w ażne było jed y n ie i roz­ strzy g ające, czy zasług u ją na m iano poglądów . Nie m iał nikom u za złe u p iera n ia się p rzy swoim , akceptow ał p ostaw ę niezgody na w łasne ra c je , jeśli ty lk o ktoś zajm u jący tak ą postaw ę p o tra fił znaleźć dla niej d ostatecznie m ocne uzasadnienia. N ajchętniej u p raw ia ł im m an e n tn ą k ry ty k ę d y sk u to w an ych koncepcji, p rzy jm o ­ w ał lo jaln ie czyjeś założenia, sta ra ją c się je usp raw n ić i rozw inąć. D latego też d y sk u sje z nim m iały c h a ra k te r k o n stru k ty w n y , nie p rze k re śla ły n a ogół o siąg nięty ch n a jakim ś etapie rezu ltató w , lecz u m ożliw iały p osuw anie się dalej po o b ran ej drodze.

W spółpraca z K azim ierzem B udzykiem b

3

/ła dla nas nie ty lk o szansą k ształcen ia się i osiągania w yników w działalności b a d a w ­ czej. B yła w nie m niejszy m stop n iu szkołą dośw iadczeń w szeroko p ojętej ak ty w n o ści d y d akty czn ej i o rganizatorskiej. P ro feso r nie

(6)

p o trafił trak to w ać tych dziedzin rozłącznie. Jego uw agę w ciąż za­ p rzą tały spraw y refo rm y polonistycznych studiów uniw ersyteckich (erudycyjny typ kształcenia stu d entó w uznaw ał za anachroniczny przeżytek), szkolenia nauczycieli i pom ocy naukow ych (w zespo­ łow ych przedsięw zięciach prow adzonych pod jego k ieru n k iem je d ­ no z czołow ych m iejsc zajm ow ały p race n ad podręcznikam i). W iel­ ką w agę p rzy k ład ał do pouniw ersyteckiego kształcenia m łodych p r a ­ cowników naukow ych. Był jed n y m z pierw szych propagatorów idei studiów d oktoranckich w naszej dyscyplinie, a zapew ne p ierw ­ szy stw orzył ek sp ery m en ta ln y pro g ram takiego studium . Z in icja­ tyw y P rofeso ra pow stała in sty tu c ja corocznych k on feren cji teo re- tycznoliterackich m łodych polonistów , k tó ra w sw oim dotychcza­ sowym istnieniu, już przeszło dziesięcioletnim , urosła do roli w aż­ nego skład nika w życiu naukow ym środow iska. W szystkim tego rod zaju poczynaniom pośw ięcał w iele czasu i energii. W iadomo, ja ­ kie cen y płaci się u nas za działanie nie m ieszczące się w zd rew n ia­ łych ram ach in sty tu cjo n a ln y c h kom petencji, jak iej przebiegłości i jakiego u poru potrzeba, ażeby zrobić coś społecznie użytecznego, ale nie przew idzianego przez p rogram y odnośnych urzędów . K a­ zim ierz Budzyk pochodził z rodziny ty ch , k tó ry m zależy. Był spo­ łecznikiem w n ajlepszym tego słowa znaczeniu. Nie znosił p a rty ­ k u laryzm u, zam kniętych środow isk, dzielnicow ych interesów , tak jak nie otaczał sym patią zb y t daleko posuniętej specjalizacji zain­ teresow ań badaw czych. Pozostał w pam ięci sw oich uczniów i p rzy ­ jaciół jako człow iek ustaw icznie pokonujący w sobie pokusy kon­ form izm u i w ybierający, często przeciw w łasnem u interesow i, d ro ­ gę o tw a rte g o sporu z tym , co uznaw ał za niesłuszne lub naganne.

Janusz Sławiński

Cytaty

Powiązane dokumenty

Do tego dołącza się jeszcze p o czucie strasznego piętna, jakie wypala sum ienie na duszach tych, którzy dla nienawiści i prywaty niszczyć się sta­. rają

3.112 b) za podkreślenie wzorów wszystkich właściwych substancji: HCl, CCl 4, NaOH, NaNO3, NaHCO3, CO2, CH3COOH, P 43.21 – za poprawne podanie związku, wzorów tworzących go jonów

Za: a) uzupełnienie tabeli: Barwa zawartości probówki II przed reakcją po reakcji pomarańczowa lub brunatna bezbarwna. 18.11 b) podanie zastosowania procesu w probówce

Poziom rozszerzony Copyright by ZamKor P.. Poziom rozszerzony Copyright by ZamKor P.. Poziom rozszerzony Copyright by ZamKor P.. Poziom rozszerzony Copyright by ZamKor P..

Odtąd staje się coraz bardziej jasnem praw dziw e znaczenie procesów tera ­ tologicznych. W ten sposób jesteśm y zmuszeni

Z wyników otrzymanych po wysianiu wszystkich nasion okazuje się, że wszystkie nasiona, które zawierają tłuszcze, bezwątpienia przechowywu- ją się znacznie lepiej

Spoiecznej. Corocznie stypendysta obowiązany jest przedłożyć zaświadczenie uczelni o przebiegu studiów. · wyplatę stypendillm uskutecznia Kasa Miejska na zlecenie

Kolejnym krokiem koniecznym do określenia przedmiotu badań jest zdefi niowa- nie rozumienia terminu „polskie organizacje imigranckie” 1. Będziemy je defi niować jako