• Nie Znaleziono Wyników

Babcia – Helena de Tramecourt - Ewa Minuczyc - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Babcia – Helena de Tramecourt - Ewa Minuczyc - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
3
0
0

Pełen tekst

(1)

EWA MINUCZYC

ur. 1948; Garbatka-Letnisko

Miejsce i czas wydarzeń Lublin, II wojna światowa

Słowa kluczowe Lublin, Radom, okres popowstaniowy, II wojna światowa, PRL, rodzina, historia rodziny, babcia, Helena de

Tramecourt, dziadek, Jerzy de Tramecourt, dokumenty rodzinne, fotografie, losy dziadka

Babcia – Helena de Tramecourt

Urodziła się w Ługowie, to jest ponoć koło Puław. Tam rodzice jej przypuszczalnie okresowo przebywali, bo ojciec babuni dzierżawił majątki, co raz jakiś inny, i przypuszczam, że w takich okolicznościach się babunia urodziła. Później, jak miała siedem lat, to mieszkali w Bereściu. Z tego okresu – 1891 roku – mam list babuni mamy do jakiejś drogiej Jadzi. Nie wiem kto to, może to była siostra, w każdym razie pisany takim ładnym pismem kaligraficznym, dosyć długi ten list. I babunia tam jako siedmiolatka dopisała się na dole, że „Hela – Hela czy Helcia – Stefcię całuje”. A Stefcia to była jakaś kuzynka babuni. Ja nie dotarłam, jakie to pokrewieństwo je łączyło. Wiem, że była taka z późniejszych lat Stefa Kucharska, ale z domu jak ona się nazywała, to nie wiem – przez wiele, wiele lat one utrzymywały ze sobą kontakt i pisały listy. I być może to właśnie ta Stefcia, ale kto to ta Jadzia, to nie wiem. Dużo ciekawych rzeczy w tym liście jest na temat ceny dzierżawy majątków, jakichś rozliczeń finansowych w rublach, w kopiejkach, bo to przecież okres zaborów jeszcze, o chorobie dzieci, o influency. Taki bardzo, bardzo ciekawy list też mam w tych dokumentach starych.

Przez pewien czas [po aresztowaniu dziadka] mieszkała w Lublinie, podobno na Skłodowskiej później Niemcy wysiedlali, bo zajmowali te budynki, tak że gdzieś musiała się przenieść. Ale przez pewien czas mieszkała w Lublinie. Utrzymywała się z pieczenia ciastek, dostarczała gdzieś do jakiejś kawiarni przez pewien czas, potem już nie było z czego piec, tak że już nie miała tego źródła utrzymania. Wiem, że do mamy mojej jeździła przez pewien czas, mieszkali razem trochę w Radomiu, trochę w Piotrkowie Trybunalskim, bo mojego ojca też przenoszono w różne miejsca. I w Busku mieszkali, i w Kielcach, w Kielcach chyba dłuższy czas. Tak że babunia przyjeżdżała do nich.

Po wojnie usiłowała szukać pracy w Lublinie. Ciężko jej było bardzo znaleźć

(2)

cokolwiek, w końcu udało jej się zaczepić na KUL-u i w rachubie pracowała. To być może dzięki ciotce Moskalewskiej, żonie pierwszego wojewody lubelskiego, która właśnie też tam pracowała. Tak przypuszczam, że chyba jej musiała pomóc, dlatego że była sytuacja taka, że nikt babuni nie chciał pomóc. Nawet dobrzy znajomi przedwojenni nie bardzo w ogóle chcieli rozmawiać. To były takie czasy, że ludzie się bali po prostu.

Wiem, że przez Czerwony Krzyż szukała [dziadka], z tym że ja nie mam żadnych dokumentów, żadnych odpowiedzi, ale wiem, że pisała wszędzie, gdzie tylko mogła, bez skutku. Ale czy odpowiedzi jakieś dostawała i jakie, to nie wiem. Idąc tropem informacji, którą dostała od Niemców, trzeba było sprawdzić obozy koncentracyjne, były przecież rejestry najrozmaitsze i ludzie się odnajdywali w ten sposób. No ale tutaj nic, w żadnych spisach, żadnych rejestrach nie figurował nigdzie.

Wracając jeszcze do babuni, okresu okupacji i tych dokumentów i zdjęć, które mam – większość tych rzeczy ocalała dzięki babuni, ona widocznie była jednak bardzo zaradna i mimo tego dramatu, który przeżywała, że mąż zaginął, starała się coś robić, działać i zabezpieczać to, co było. Miała jeden kufer po swojej mamie, wyprawowy mamy jeszcze, dokupiła jakiś drugi. Wszystko, co cenniejsze – zdjęcia, dokumenty, dziadka nominacje, odznaczenia, być może jakąś odzież popakowała w te kufry i to przekazała do przechowania kuzynce, która mieszkała z mężem na ulicy Probostwo w Lublinie. Oni prowadzili jakąś pralnię, farbiarnię, mieli tam jakieś składziki, magazyny i tam to wszystko było złożone i przez całą okupację bezpiecznie to wszystko przeleżało, tak że tu wykazała ogromną przytomność umysłu. Nie wiem, w którym momencie to było zrobione, czy wtedy wyjeżdżała z Lublina i tak to zabezpieczała, czy to na początku właśnie, jak tylko dziadek został aresztowany.

Nie pamiętam, do którego roku pracowała. Potem emerytura, przez pewien czas mieszkała u nas w Radomiu, z tym że myśmy w Radomiu nie mieli luksusu. Babunia tutaj miała jeden pokoiczek jakiś sublokatorski, wynajmowany, myśmy mieli jeden pokój z kuchnią na całą rodzinę, plus babunia, tak że nie było różowo. Po pewnym czasie babunia wróciła jednak do Lublina. Nasza rodzina generalnie nie należy do rodzin, które potrafią robić interesy i do czegoś w życiu dojść, z opowiadań rodzinnych wynika, że zawsze wszystkim było ciężko, samo życie.

Niedługo przed śmiercią odwiedziła dawne swoje mieszkanie w Lublinie przy placu Litewskim. Obejrzała sobie wszystkie pomieszczenia, nie wiem, czy się przyznała, kim jest. Chyba wspominała, że tu mieszkała, ale nie mówiła chyba, kim jest. Poszła do łazienki, posiedziała sobie tam, powspominała, łezkę uroniła. To takie było jej pożegnanie z Lublinem i z tym miejscem. Nie wiem, czy jeszcze rok żyła, czy krócej po tej wizycie. Jeszcze wtedy mogła się poruszać, chodzić. Później – wylew za wylewem.

(3)

Data i miejsce nagrania 2013-09-03, Lublin

Rozmawiał/a Wioletta Wejman

Redakcja Justyna Molik

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dziadek był uwięziony wtedy z dyrektorem banku jakiegoś, wiem, że ten pan się nazywał Sekutowicz, i jeszcze z kimś – trzech ich wtedy było uwięzionych w sądzie apelacyjnym..

To jest ogromna radość i satysfakcja, że inni docenili dziadka życie, jego dokonania, jego zaangażowanie, to, jakim był człowiekiem.. Że ta pamięć, taka dobra pamięć

Ale może dlatego więcej wspominała, że koleżanki z jej klasy były bardzo zżyte ze swoją wychowawczynią i przez cały okres powojenny, póki jeszcze były fizycznie

Praca wymuszała na nas, że często po dwudziestej drugiej musieliśmy iść do pracy i milicja obywatelska nas kontrolowała. Brak przepustki mógł oznaczać, że nawet

Trzeba było pójść na piechotę, bo ulica Nałkowskich była brukowana i nie jeździły tamtędy furmanki, samochody ani autobusy. Szło się drogą w kierunku Dąbrowy i na

Pamiętam, że za moich czasów, czyli jak byłam studentką, to w Lublinie był Teatr Gong 2 [Andrzeja] Rozhina. Był wspaniały chór na KUL-u, doskonały chór i teatr KUL-u,

Tego krytyka literackiego, który, chyba w 2000, czy 2002 roku zmarł chyba w Stanach Zjednoczonych, a przecież w PRL-u to był na indeksie.. Widocznie musieli być mądrzy tam

Jak mieszkaliśmy na tych Żulinkach, to babcia zawsze trzymała też świniaka, i kury miała, i kaczki miała, i króliki miała, bo w czasie okupacji to na kartki tego mięsa było