• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, dnia 31 maja 1908 r. Tom X X V II.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, dnia 31 maja 1908 r. Tom X X V II."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

jste. 2 2 (1356). W arszawa, dnia 31 m aja 1908 r. Tom X X V I I.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W arszaw ie: rocznie rb . 8, kw artalnie rb . 2.

Z p rz e s y łk ą pocztow ą ro czn ie rb . 10, p ó łr. rb . 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W Redakcyi „W szechśw iata" i w e w szystkich k sięg ar­

niach w kraju i za granicą.

R edaktor „W szechśw iata'4 przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

A d r es R ed a k c y i: K R U C Z A JVb. 32. T elefon u 83-14.

E. R A B A U D .

D Ą Ż E N IA T E R A T O G E N I I W S P Ó Ł ­ C Z E S N E J ‘).

I.

Zadaniem teratogenii j e s t badanie po­

staci anormalnych istot ożywionych.

W szkicu niniejszym mam zamiar w y­

kazać w zarysach ogólnych, co mamy rozumieć pod postaciami anormalnemi, jakie metody stosowane są do ich ba­

dania, w ja k i sposób teratogenia wiąże się z innemi gałęziami przyrodoznawstwa oraz jakie mogą być jej zastosowania.

Anormalne formy ustrojów otrzymały

*) D w a w y k ła d y , k tó r y c h p rze k ła d podaję poniżej, z o sta ły w y g ło sz o n e w S orbonie w r. z., ja k o w stę p i zakończenie k u rsu E m b ry o lo g ii A no rm aln ej. O głoszone później zo stały : p ie rw sz y w „R evue d a M ois“, d ru g i— w „R iy ista di Scien- z a “. P rz e k ła d u d okonałem z ark u sz ó w k o re k ty , u p rze jm ie p rze słan y c h m i przez Szan. A u to ra, za co m u w tem m iejscu sk ład am szczere p o ­

d ziękow anie.

J . T u r .

nazwę potworów lub anomalij. Zazwy czaj określa się je, mówiąc, że są to po staci, odchylające się od „typu swoiste g o “ gatunku. Określenie to nie j e s t zu pełnie ścisłe i winno być wyjaśnione Niemożliwe je st bowiem ustalenie typu swoistego, ustalenie pewnego „ne varie t u r “ w szczegółach cech danego gatun ku, tak, aby wszystkie osobniki tego ga tunku pod wszystkigmi bez w y ją tk u względami odpowiadać miały temu typo­

wi wymarzonemu. W rzeczywistości—

pomiędzy osobnikami jednego i tego sa­

mego gatunku istnieje jedynie podobień­

stwo ogólne, a podobieństwo to nieje­

dnokrotnie maskuje różnice ta k znaczne, że możnaby mówić o kilku „typach"

w obrębie jednego gatunku. Co więcej, niejednokrotnie widzimy możliwość usze­

regowania takiego pewnej ilości osobni­

ków danego gatunku, że nieuchw ytnie przejść możemy—poprzez formy pośred­

nie — od jednego „ty p u “ zupełnie okreś­

lonego do drugiego - określonego nie mniej wyraźnie. Pojęcie tedy ty p u swo­

istego je st abstrakcyą jedynie, nieraz bardzo pożyteczną, lecz często też bezu­

żyteczną zupełnie.

Jako przykład, przytoczyćby można

(2)

338 W SZECHŚW IAT N« 22 zbiory osobników, należących do g a tu n ­

k u Chrysochroa rugicollis, tęgopokryw ych z rodu Bogatków (Buprestidae). Zabar­

wienie zmienia się u tych owadów w za­

kresie wystarczająco rozległym, aby mo­

żna było wyraźnie w yodrębnić dwa typy s k ra jn e —je d e n o p okryw ach b ru n a tn y c h z plamą niebieską i d ru g i—o pokrywach niebieskich z plam ą b ru n a tn ą w k s z ta ł­

cie kresy poprzecznej. Pomiędzy terai dwoma ty p am i umieścić można cały sze­

reg postaci pośrednich, w k tó rych plamy niebieskie ro zrastają się coraz bardziej, kosztem zasadniczego tła brunatnego. J e ­ żeli je d e n z ty c h typów będziemy uw a­

żali za typ właściwie norm alny—drugi będziemy musieli uznać za anorm alny i odwrotnie. Jeżeli zaś mówić będziemy o typie „średnim", czysto teoretycznym , to od ty pu tego odbiegać będą w szyst­

kie osobniki danego g atunku. Czy w sz y st­

kie one będą w ted y anormalne?

Zagadnienie w tej postaci je st źle w y ­ rażone. N ajw ażniejszą t u j e s t t a oko­

liczność, że różne postaci zabarw ienia elytr, zarówno skrajne, ja k i środkowe, przechodzą n ieuchw ytnie je d n e w drugie;

wszystkie one są mniej więcej je d n a k o ­ wo częste. Nie można tu tedy powie­

dzieć, które są „normalne", a któ re od­

biegają od normy. Każda z tych postaci stanow i proste odmiany.

Lecz w y staw m y sobie, że pomiędzy wszelkiemi możliwemi postaciami u b a r ­ wienia je d n a w y stęp u je tylko u jednego osobnika, i że od niej nie można w y śle­

dzić żadnego przejścia do innych postaci.

Nie będziemy się tu zastanaw iali n a d zagadnieniem, czy taki osobnik w y ją tk o ­ w y odbiega od nieuchwytnego, niemożli­

wego do u stalen ia „typu sw o isteg o 11, lecz powiemy poprostu, że dana cecha nie je s t podobna do żadnej innej. W s to ­ sun k u do ogółu osobników danego g a­

tu n k u będziemy tu mieli postać w y jątk o ­ wą, nie dającą się połączyć poprzez przej­

ścia drobne z innemi. Ponieważ j e s t ona w y jątk o w a — i jed y n ie dla te g o —m am y prawo postać ta k ą nazwać anormalną.

A więc anomalią nazw ać można w ah a­

nie w yjątkow e pomiędzy wszelkiemi mo­

żliwemi w ahaniam i g a tu n k u danego.

Brak przejść od postaci w yjątkow ych do postaci zwykłych prowadzi nas do pojęcia o amplitudzie w ahań osobniko- wych. Amplituda ta stanowi cechę n a­

der ważną. Byw ają w ahania osobnikowe nieuchwytne, nie dające się rozróżnić na pierwszy rzu t oka, lecz które zaznaczają się coraz wyraźniej w szeregu następu ­ ją cy ch po sobie pokoleń. W ahania te są

wyrazem przystosowań, coraz to ciaśniej- szych i wyraźniej zaznaczonych, do j a ­ kiejś danej funkcyi. W ah an ia takie, po­

woli uw ydatniające się, nie wchodzą w zakres naszego m ateryału. Przeciw ­ n ie —nagłe ukazanie się, u jednego osob­

nika, cechy nowej i wyraźnie określo­

nej, której nie posiadali jego rodzice i k tó ra nie w ystępuje u ogółu osobników danego g atu n k u , zasługuje na nazwę anomalii lub potworności. Cecha ta je s t wyjątkowa, albowiem je st nowa; cecha ta zaznacza różnicę — nie pomiędzy d a ­ nym osobnikiem a n ieuchw ytnym typem gatunku, lecz pomiędzy rodzicami a ich potomkiem.

Wahania anormalne są to więc w aha­

nia w yjątkow e i o pewnej znacznej am ­ plitudzie. Dodać należy—i to j e s t nader ważne — że te w ahania powstają bardzo wcześnie w ciągu rozwoju embryonalne- go, w jed n em ze stadyów, przez które przejść musi osobnik od stanu ja j k a do postaci wykończonej.

Takiemi są formy anormalne. Z góry ju ż można przewidzieć, że pew na ich ilość nieznacznie tylko różnić się będzie od postaci normalnych, podczas gdy inne odbiegną od tych ostatnich w stopniu bardzo wysokim, tak, że z punktu widze­

nia morfologicznego niepodobna pomię­

dzy niemi przeprowadzić granicy bez­

względnej. Granicy tej ustalić niemożna ju ż dla tej przyczyny, że cała spraw a może być odwrócona i postać ja k a ś, obe­

cnie napotykająca się często, stać się może wyjątkowo r z a d k ą —i naodwrót.

J e d n a ta uw aga ju ż wystarcza, aby

wskazać, ja k ą drogą potworności wiążą

się z ogółem istot ożywionych. Są one

także pewnemi postaciami istnienia,

a przeto zasługują n a uw agę przyrodni-

I ka; potworności w inny być badane ta k

(3)

MŁ 22 WSZECHŚW IAT 339 samo, ja k jakakolwiek gromada zoolo­

giczna, mają bowiem takie samo zna­

czenie.

A je d n ak związki, łączące formy po­

tworne z ogółem istot żywych, nie są widoczne odrazu i same przez się. Dzi­

wny nieraz wygląd tych, t. zw. przez szerszą publiczność „fenomenów" przy­

kuwał przedewszystkiem uwagę ogółu ze względu n a swą niezwykłość; widzia­

no w nich „igraszki przyrody". Dopiero trzeba było usiłowań B. Geoffroy Saint- Hilairea, aby związać te istoty z resztą ustrojów żywych.

Związek ten w ynikał jego zdaniem z poglądów teoretycznych, zaczerpnię­

tych z anatomii porównawczej oraz szczu­

płych ówczesnych wiadomości embryolo- gicznych, a mianowicie z przeświadcze­

nia o jedności planu budowy w świecie zwierzęcym, oraz o możliwości zmian za­

rodka pod wpływem zmian środowiska.

W pojęciu Geoffroy Saint-Hilairea cało­

k ształt p ań stw a zwierzęcego je s t zbudo­

wany podług jednego planu ogólnego i z trudnością mógł on przypuścić, aby postać ja k a mogła od tego planu odchy­

lić się w stopniu znaczniejszym. Budowa postaci potw ornych musiała więc konie­

cznie stosować się do tego planu; urze­

czywistnienie je d n ak planu zasadniczego mogło być niedostateczne. Embryologia miała wyjaśnić, w ja k i sposób się to od­

bywa: od czasów K. P. Wolffa było w ia­

domo, że części składowe zarodka rozwi­

ja ją się jed n e po d ru g ic h —z substancyi zarodkowej pierwotnej, pozbawionej okre­

ślonej postaci. W ystarczało ted y przy­

puścić, że rozwój tej lub owej okolicy uległ wstrzymaniu, że okolica ta k a za­

chowała w większym lub mniejszym sto ­ pniu stan zarodkowy, pierwotny. W tem rozumieniu postaci potworne jaknajroz- maitsze łączyły się w sposób zupełnie n atura ln y z ogólnemi zjawiskami rozwoju normalnego.

W taki sposób u g ru n to w an a została teorya „wstrzymania rozwojowego". Izy­

dor Geoffroy Saint-Hilaire zastosował j ą następnie do różnych form potworności, ustalając kategorye zboczeń podług do­

tk nięty ch niemi narządów, podług przy­

puszczalnych stopni w strzym ania roz­

woju.

Od tego czasu teorya ta zapanowała niepodzielnie w nauce o potworach.

Zbudowana wyłącznie na rozważaniach a priori, oparta na sekcyach kilku posta­

ci anormalnych już rozwiniętych, znala­

zła następnie poparcie w obserwacyach nad morfologią zaród<cową, prowadzonych przez K. Darestea. Badając zarodki po­

tworne in toto, pozostając pod wpływem teoryi swych poprzedników, D areste z ła­

twością doszedł do potwierdzenia teoryi lej, ta k ponętnej ze względu na swą pro­

stotę, która wreszcie w swoim czasie była jedynie możliwą, ze względu na szczupły zakres znanych podówczas fa k ­ tów.

Na czem polegało wówczas znaczenie Teratologii? Poza zw ykłą ciekawością, która nas popycha do badania różnych wytworów przyrodzonych -zn ac zen ia głęb­

szego nauka ta nie posiadała wcale. J e ­ żeli każda postać anormalna przedstawia jedynie pewną fazę rozwoju normalnego, to badanie tych postaci mogło być je ­ dynie środkiem, zapewne ważnym, lecz w każdym razie tylko ubocznym — po­

znania przebiegu rozwoju normalnego.

Wyprowadzano tedy normalne z potwor­

nego, rozważając formy anormalne jako poniekąd gotowy wynik zarządzonego przez przyrodę doświadczenia, w którego następstwie procesy mniej lub więcej przelotne i przeto zagmatwane s tają się ja k b y utrwalonemu, a przeto dostępniej­

szemu Tak np., spór o ilość normalną zawiązków pierwotnych ję zy k a rozstrzy­

gano na zasadzie sekcyi potwora, u któ­

rego znaleziono język rozdzielony na trzy części. Taki punkt wyjścia nie je s t co prawda bezwzględnie nieścisły, lecz uo­

gólnienie go doprowadzić może do błę­

dów nader doniosłych.

Zasada w strzym ania rozwojowego nie mogła wszakże być brana pod uwagę w objaśnieniu powstawania pewnej k a ­ tegoryi potworności, a mianowicie po­

tworów złożonych. Lecz teratologowie-

pod wpływem zasady, że wszelkie ukształ1

towanie anormalne pochodzić musi od

ja k ieg o ś u kształtow ania prawidłowego

(4)

340 W SZE C H ŚW IA T No 22 usiłowali pochodzenie potworności złożo­

nych podciągnąć pod tę sarnę zasadę kierowniczą, niezważając n a wszelkie n a ­ stręczające się tu sprzeczności. W m nie­

m aniu je d n y c h potw ory podwójne miały pow staw ać przez podział płodów po je­

dynczych; inni upatryw ali tu zlanie się dwu zarodków norm alnych. Tak lub ow ak—w szystko dawało się ostatecznie sprowadzić do płodów praw idłow ych, roz­

w ijających się w sposób normalny, je d y ­ nie z podwojeniem lub zlaniem się pe­

w nych zawiązków. A zw racano się przy- tem do wszelkich możliwych w y k rętó w dyalektycznych, byle ty lk o w yjaśnić dziw­

ne ukształtow anie potw orne, z tr u d n o ­ ścią pasujące do zn anych faktów embry- ologicznych.

Co więcej, chodziło t u dotąd wyłącz­

nie o zwierzęta kręgowe, co jeszcze wię­

cej — o kręgowce wyższe. I dziś n aw et znaleść można teratologów, zw racających uw agę je d y n ie n a potw ory ludzkie i t r a k ­ tu jący ch j e z p u n k tu widzenia chirurgii.

Przechodząc od zjaw isk do ich przy­

czyn, spo tk am y się również z pojęciami bardzo uproszczonemi. Po stw ierdzeniu kilk u przypadków przyrośnięcia łożysKa do płodu, Stefan Geoffroy Saint-Hilaire doszedł do przeświadczenia o przyczynie mechanicznej zjawisk w strzy m an ia roz­

wojowego. Kamil D areste przypuszczał pozatem, że błona otaczająca zarodki wyższych kręgow ców —owodnia (amnios) może niekiedy być z b y t ciasna i uciskać ciało płodu. U tw orzyła się w ten sposób

„teorya owodniowa“, zadow alająca u m y ­ sły, bo w ykazująca bezużyteczność szu ­ kania gdzieindziej przyczyn p o w s ta w a ­ nia potworności. Nie zastanaw iano się ani na chwilę nad dw ojaką tej zasady sprzecznością. Po pierwsze, że amnios w ystępuje wyłącznie u kręgowców w yż­

szych, przeto dziwne j e s t występow anie takich samych anomalij u niższych k r ę ­ gowców, bezowodniowców; pow tóre—co najważniejsza — że nie je s t to ro z strzy ­ gnięcie zagadnienia, bo przenosi sprawę przyczyny z ciała zarodka n a otaczającą go błonę: pozostaje znaleźć’ przyczyny Wstrzymania rozwojowego owodni, to je s t samej anomalii.

Takim był — i takim j e s t jeszcze w mniem aniu bardzo wielu — s tan n a ­ szych wiadomości z zakresu teratologii.

Odtąd badania anatomiczne nad potwo­

ram i ju ż wykształconemi miały jed y n ie znaczenie o tyle, o ile za ich pomocą można było ustalić niektóre szczegóły, w ykazać mniej lub więcej ważne różnice pomiędzy przedstawicielami danego ty p u teratologicznego, zwiększyć zasób faktów czysto anatomicznych. Miało to swoje stro n y dodatnie, lecz i ujemne także.

Anatomowie np. dochodzą w te n sposób do przypisyw ania drobnym ukształt.owa- niom znaczenia zbyt wielkiego, j a k to widzimy w anatomii ludzkiej, wzbogaca­

nej codzień nowemi odkryciami dzięki pomiarom w milimetrach.

Em bryołogia anorm alna ze swej strony winna była się ograniczać do stw ierdze­

nia okresu, w którym w strzym anie r o z ­ wojowe miało miejsce, do stwierdzenia wahań in plus lub in minus danego n a ­ rządu potwornego. Długo nie myślano wcale o badaniu systematycznem i wy- czerpującem zarodków potwornych; oglą­

danie ich powierzchowne miało w y sta r­

czać w zupełności do celów wyżej za­

znaczonych. Wszelkie rozważania te o re ­ tyczne z konieczności ograniczone zostały do szczupłego bardzo zakresu: wszystko kończyło się n a wniosku, że każde przy­

stosowanie zarodka obracać się musi w granicach rozwoju normalnego. I j e ­ żeli n aw et D areste w drodze wprost przeczucia, którego zasługi umniejszać niepodobna, przew idyw ał możliwość za ­ stosowania zjawisk teratologicznych do w y tw arzan ia ras nowych, to rasy te były dla niego jedy n ie ilościowemi modyfika- cyami rozwoju normalnego.

Z drugiej strony możliwość wywołania zjawisk w strzy m an ia rozwojowego, do­

wolnego w ytw arzania potworności pod wpływ em czynników zewnętrznych, co stanowi właśnie zasługę D arestea, nie pozostała bez wpływu na rozwój dalszy naszej nauki. Można stąd bowiem wnios­

kować, że rozwój je st w pewnej mierze

związany z wpływem otoczenia. Lecz

w n et po dowiedzeniu tego w yczerpywała,

się doniosłość spraw y i zagadnienie po­

(5)

Na 22 W SZECHŚW IA T 341 zornie ta k szerokie wracało znów do ram

wązkich. Zaczęto n aw et poniekąd uw a­

żać Teratologię za naukę skończoną, sto­

ją c ą odtąd poza wszelkiemi zagadnienia­

mi spornemi; przyłączano j ą epizodycznie do dziedziny anatomii porównawczej lub embryologii normalnej, jako dostarczy­

cielkę faktów, dowodzących pewnych

„praw “ (prawo koneksyi, prawo korela- cyi, prawo równowagi ustrojowej i t. p.).

„P raw “ tych nie można było podawać w wątpliwość, albowiem, w skutek „wstrzy­

mania rozwojowego" — pozostawały one prawdziwe !).

Tłum. J. Tur.

(o. d. n.)

C Z Y N N O Ś Ć O P T Y C Z N A R O P Y W Ś W I E T L E W S P Ó Ł C Z E S N Y C H

T E O R Y J C H E M I C Z N Y C H .

W obronie wyznawanej przez siebie teoryi powstawania ropy z resztek tłu sz ­ czowych organizmów zwierzęcych En- gler 2) wystąpił z artykułem polemicz­

nym wykazując niektóre słabe, zdaniem jego, strony teoryi Waldena. Engler zwrócił uwagę n a to, że tłuszczowe sub­

stancye roślinne nie są wszystkie pra- woskrętne; c h a ra k ter ich czynności opty­

cznej je s t nader rozmaity, ja k to w y k a­

zały badania Rakuzina 3) nad 26 olejami roślinnemi, z k tórych 13 było prawoskrę- tnych, 8 — lewoskrętnych, 2 - optycznie nieczynne lub praw oskrętne, a 3 - zale­

żnie od ich pochodzenia, były lewo—lub też prawoskrętne. Na tej zasadzie ten fakt, że znane nam g atu n k i rop są p r a ­ woskrętne, nie może wcale przemawiać specyalnie za ich pochodzeniem z su b ­ stancyj tłuszczowych świata roślinnego.

*) W te m m ie jsc u a u to r u ż y w a g ry słów, po ­ le g ają ce j n a w y k a z a n in p e w n e g o zw ią zk u k o ­ m icznego pom iędzy te o ry ą „ w strz y m a n ia ro zw o ­ jow ego* — a w strz y m a n ie m ro z w o ju te o re ty c z ­ n y c h p o g lą d ó w te ra te lo g ic z n y c h .

J . T.

2) Chem . Z eit. (1906) 711.

3) , 814.

Nader słusznie Engler zaznaczył niera- cyonalność przypuszczenia, że ropy za­

w ierają w sobie wyłącznie praw oskrętne części skladowre: być może, są tam obe­

cne i lewoskrętne składniki, te pierwsze jednak, silnie reprezentowane, przew a­

żające, nadają ropom ogólny charakter prawoskrętności. Engler w następujący sposób przedstawia zapatryw ania swe na przebieg tworzenia się ropy w naturze:

Ropa powstawała z części tłuszczo­

wych żyjących niegdyś organizmów zwie­

rzęcych, przyczem inne składniki orga­

niczne ulegały rozkładowi w skutek gnicia.

Przetwarzanie się tłuszczów na ropę od­

bywało się w n ad er różnych warunkach ciśnienia i te m p eratury w ciągu nieje­

dnakowych okresów czasu, a więc, zale­

żnie od warunków lokalnych, po wolniej lub prędzej. Różnorodność składu che­

micznego i własności rop była wywołana właśnie przez te rozmaite w arunki ciśnie­

nia, czasu i tem peratury, w mniejszym zaś stopniu zależała od różnorodnego ch arakteru tłuszczów, zależnie od ich po­

chodzenia. Co dotyczę zwykłych tłusz­

czów (glicerydów), prawdopodobnie po­

czątkowy proces rozpadu tłuszczów pole­

gał na odłączeniu się gliceryny (wskutek działania wody lub fermentów, a być może obudwu tych czynników razem) i na wydzielaniu się wolnych kwasów tłuszczowych; mogły też bezwątpienia towarzyszyć tej sprawie dalsze przejścio­

we formy rozpadu. P rzetw arzanie się resztek tłuszczów, wosków i podobnych substancyj na ropę odbywać się musiało w dwu fazach: początkowo zachodził roz­

kład tych substancyj na drobne p ro ­ d u k ty rozkładu: nasycone oraz nienasy­

cone węglowodory, później zaś następo­

wał bardzo powoli, przez wieki całe od­

bywający się sam przez się proses tw o­

rzenia się nowych cząsteczek przez po- limeryzacyę produktów pierwotnego roz­

kładu, tworzenie się naftenów oraz ew en­

tualnie produktów asfaltowych przez przyłączanie się siarki i tlenu. Engler zaznacza jednak, że, z p u n k tu widzenia naukowego, kwestya, czy ropa powstała w naturze z substancyj właściwych flo­

rze, czy faunie, nie j e s t ta k bardzo w a ­

(6)

342 W SZECH ŚW IAT

j

Y» 22 żna, j e s t już drugorzędna, ponieważ

i w pierwszym i w drugim razie w grę zawsze wchodzą substancye tłuszczowe, n a co nacisk położyć nałeży. Powyższa teorya zwie się ogólnie teo ry ą Englera i Hofera, ponieważ geologiczne jej uza­

sadnienie szeroko rozwinął Hofer, Etigler zaś dał głęboko pomyślane i poparte do­

świadczalnie podstaw y chemizmu po­

w staw ania ropy.

Na zasadzie analizy szlamu, p ochodzą­

cego z A ltenberga i zawierającego pe­

wną, nieznaczną zresztą, ilość ropy, Me­

y er ]) przypuszczał, że ropa tw orzyła się w naturze drogą ferm entacyi tłuszczów;

przypuszczenie powyższe nie ma je d n a k pow ażnych dowodów ek sp ery m e n taln y ch za sobą, nie udało się bowiem dotąd za- pomocą działania b aktery j ferm e n tacy j­

nych n a tłuszcze otrzymać ropy, a an a­

liza wspomnianego wyżej szlamu słabo uzasadniać się zdaje hypotezę Meyera.

Marcusson 2) zgadza się z E nglerem co do przebiegu procesów p o w staw an ia ropy, zastanaw ia się, prócz tego, n ad fak ­ ty czn ą przyczyną, k tó ra wywoływać może właściwą ropom czynność optyczną.

Dochodzi do wniosku, że czynność o p ty ­ czna w szystkich rop zależy ściśle od j e ­ dnej i tej samej substancyi, a m ianow i­

cie cholesteryny (charakter tego związku dalej objaśnię). I w ty m także wzglę­

dzie Marcusson zgadza się z Englerem, k tóry prawie jednocześnie 3) też się skło­

nił do uznania cholesteryny lub jej po­

chodnych za przyczynę czynności o p ty ­ cznej ropy; tę ostatnią hypotezę E n g ler szeroko rozwinął i uzasadnił w później­

szych swych publikacyach.

Przeciwko tw ierdzeniom E n g lera po­

w tórnie 4) w ystąpił Walden, dowodząc, że, zgodnie z w ywodam i E n g lera uznać- by należało za możliwe dokonanie s z tu ­ cznej syntezy optycznie czynnej ropy z substancyj optycznie nieczynnych, na zasadzie zaś danych ek spery m en taln y ch tw ierdzić można, że na tej drodze mogą

1) Chem . Z eit. (1906) 814.

2

) Chom . Z eit. (19C6) 788.

5) „ , „ 711.

4) „ „ „ 1155, 1167.

być otrzym yw ane jedynie racemiczne (optycznie obojętne) produkty, ponieważ próby sy n tezy czynnych optycznie związ­

ków ze składników obojętnych w myśl Le Bela ł) i v a n ’t Hoffa 2), do chwili obe­

cnej nie dały rezultatów pozytywnych.

Chociaż W alden zgadza się, ogólnie mó­

wiąc, z możliwością pow stania ropy ze szczątków zarówno flory, ja k i fauny ongi istniejącej, zależnie od warunków, substancyom pochodzenia roślinnego od­

daje on je d n a k pierwszeństwo w proce­

sie tworzenia się ropy w naturze. Opty­

cznie czynna ropa powstać musiała, zda­

niem Waldena, z optycznie czynnych substancyj ze współdziałaniem wysokiej te m p e ra tu ry oraz ciśnienia; różnorodność w składzie chemicznym rop je s t zależna nietylko od warunków lokalnych, w j a ­ kich przebiegał sam proces tw orzenia się ropy w n atu rze na poszczególnych terenach, lecz również od substancyi pierwotnej, różnorodnej ilościowo oraz jakościowo.

Rakuzin, którem u zawdzięczamy cały szereg badań nad czynnością optyczną rozm aitych rop, w r. 1906 3) próbował na gruncie doświadczalnym dowieść swe poprzednie (1904 r.) twierdzenie, że w szy­

stkie ropy zawdzięczają swą czynność optyczną cholesterynie i jej pochodnym.

Chodziło więc o wykrycie cholesteryny w ropach. Z istniejących reakcyj, zapo- mocą k tórych cholesteryna w ykryć się daje, Rakuzin w ybrał „barwną" reakcyę Czugajewa 4), polegającą na ukazywaniu się w obecności cholesteryny całego sze­

re g u ch arak tery styczn y ch , szybko się zm ieniających zabarwień. Badając w ten sposób znaczną ilość gatunków ropy, R a ­ kuzin u trzym yw ał, że zaw ierają one cho- le stery nę i że zjawisko to przemawia stanowczo na korzyść teoryi Englera po­

w staw ania ropy ze szczątków tluszczo-

') P a tr z C o tto n , Ann. Chim . P h y s . (1896) to m

8

, str. 373.

2) L a g e ru n g d e r A to m e im R aum (1894) 30.

3) Ż urn. ru ssk . fiz. chim . obszczestw a 38,

(1906) 7; Chem . Z e it. (1906) 1041.

4) A rc h iy e s ru sse s de P a th ., de M ed. clin. e t

de B a c te rio lo g ie (1900).

(7)

Na 22 W SZECHŚW IAT 343 wych organizmów zwierzęcych, którą to

teoryę również potwierdzać się zdają w y­

niki badań Rakuzina x) nad czynnością optyczną tłuszczów zwierzęcych. Raku- zin jed n ak zaznacza, że ponieważ w n a ­ turze stale zachodzą procesy, w pływ ają­

ce w równej mierze na organizmy roślin­

ne, ja k i zwierzęce, z tego więc powodu je s t n ad er prawdopodobną teorya m i e ­

s z a n e g o pochodzenia ropy zarówno z roślinnych, j a k i zwierzęcych organi­

zmów. Stojąc na gruncie teoryj orga­

nicznych pochodzenia ropy, Rakuzin w y ­ stąpił przeciwko dowodzeniom Charicz- kowa, k tóry j e s t zwolennikiem nieorga­

nicznej hypotezy powstawania ropy w na­

turze drogą działania wody, a właściwie roztworów wodnych rozmaitych soli, na zawarte w głębi ziemi węgliki metali.

Już Sabatier i Senderens 2) zapomocą przeprowadzanej w rozmaitych w a ru n ­ kach (powyżej 200°C) reakcyi działania wrodoru na acetylen, w obecności metali rozdrobnionych (niklu, kobaltu i t. d.) otrzymywali substancyę ciekłą, która nadzwyczajnie przypominała swemi w ła­

snościami i składem chemicznym ropę naturalną.

Przeprowadzając powyższe doświadcze­

nie w obecności azotu, Chariczkow 3) z a ­ pomocą odpowiednich reakcyi wykazy­

wał w otrzym anym produkcie obecność amoniaku lub wyższych aminów; na tej zasadzie dowodził, że azot musiał uczest­

niczyć w reakcyi, wchodząc w związki z innemi pierwiastkami, uczestniczącemi w reakcyi.

Tą drogą Chariczkow pragnął dowieść, że w sprawie tworzenia się ropy w n a ­ turze azot musiał, prawdopodobnie, w po­

dobny zachowywać się sposób i dlatego znajdujem y jego związki w ropach. Za­

uważyć należy, że fak t obecności połą­

czeń azotu w ropach b y w a słusznie w y­

suwany jako poważny arg u m e n t n a ko­

rzyść organicznych teoryj pochodzenia

8) Chem . Z eit. (1906) 1247.

*) C om ptes R e n d u s (1901) 566; (1898) 1173;

(1900) 187; (1902) 1185.

2) Ż u rn . ru ss. fiz. chim . Obszcz. 38, (1906) 5,8, 1275; Chem . C entralbl. (1907 I ) 294, 1218.

ropy, nie został on też wcale zbity przez powyżej przytoczone dowodzenia Cha- riczkowa, chociażby dlatego, że proble­

matycznemu zresztą w ykryciu aminów w ropie syntetycznej nie można n a d a ­ wać dużej wagi, po wtóre zaś, wywody Chariczkowa nie tłumaczą wcale obecno­

ści w ropie pochodnych pirydyny, bez wątpienia ta m się znajdujących. Biorąc pod uwagę stwierdzoną czynność opty­

czną ropy naturalnej, Rakuzin słusznie zauważa, że sztuczne (syntetyczne) ropy nie są czynne optycznie, a to stanowczo dowodzi, że badania w tym kierunku nie są wcale wyczerpujące, a wyniki ich nie mogą być powrażnym argum entem na korzyść nieorganicznej hypotezy powsta-

| nia ropy, tej ostatniej bowiem właściwą 1 je s t przecież w stanie n atu ralny m pe­

wna czynność optyczna. Prócz tego, r o ­ pom sztucznym, otrzym anym drogą s y n ­ tezy, brakuje jeszcze innych własności fizycznych, cechujących ropy naturalne.

W obszernem i nader cennem swem dziele *) Rakuzin poświęcił specyalny roz­

dział rozbiorowi zjawiska właściwej ro ­ pom czynności optycznej; rozwija on tam swe poprzednio wypowiadane poglądy oraz próbuje, na zasadzie badań, ustalić związek pomiędzy czynnością optyczną ropy a epoką geologiczną powstawania jej w naturze. Rakuzin wypowiada, po­

między innemi, przypuszczenie, że czyn­

ność optyczna ropy, być może, j e s t za­

leżna od kwasów naftenowych, które znajdujemy w niektórych ropach (prze­

ważnie na Kaukazie). Badając czynność optyczną ropy z Baku i niektórych in­

nych miejscowości, Rakuzin zauważył, że w razie wyższych koncentracyj roz­

twory ropy w bezbarwnych, optycznie nieczynnych rozpuszczalnikach (np. w ben­

zolu) nie przepuszczają przez siebie św ia­

tła spolaryzowanego. Zjawisko to (t. zw.

zjawisko Tyndalla) Rakuzin początkowo tłumaczył obecnością w ropie nader dro­

bnych cząsteczek „molekularnego w ęgla“;

z tego p u n k tu widzenia, ropy z P en sy l­

wanii, nie wykazujące zjawiska Tyndalla

3) D ie U n te rsu e h u n g des E rd o le s u n d se in er

P ro d u k te (1906).

(8)

344 W SZECHŚW IAT M 22 i dające się z łatwością badać w ap ara­

cie polaryzacyjnym, zdaniem Rakuzina, w stosunku do ropy z Baku są mniej

„zwęglone1*. Powyższe tłumaczenie zja­

w iska Tyndalla dla rop zbił Chariczkow, w ykazując, że, przedewszystkiem, obe­

cność w ropie tych drobnych cząsteczek węgla musi być dowiedziona ek s p e ry ­ mentalnie, powtóre zaś, powyższe zja­

wisko również może być wywołane nie przez węgiel ale przez ciemno zabarw io­

ne związki jego z azotem i siarką. Ra kuzin sam cofa później swe poprzednie objaśnienie tego zjawiska, przypuszcza­

jąc, że mogą je powodować inne zacho­

dzące podczas destylacyi ropy przem ia­

ny, mające c h a r a k te r zjawisk w y stę p u ­ ją c y c h np. w karam elizacyi cukru. Kwe-

sty a ta nie może być obecnie uw ażana za rozstrzygniętą i na tem polu rozmaite panują poglądy (Marcusson x) np. sądzi, że nieprzepuszczalność ropy dla światła spolaryzowanego wywołują zawieszone w ropie bardzo drobne cząsteczki asfaltu w stanie koloidalnym). Rakuzin sądzi, że zachodzące w ropach zjawisko T y n ­ dalla może się ujawnić w każdym roz­

tworze ropy wobec pewnej długości r u r ­ ki polaryzacyjnej i odpowiednio zbudo­

wanego przyrządu.

W myśl Tyndalla, możemy podzielić ropy n a trzy kategorye:

1) Ropy optycznie „przezroczyste1* (pu­

ste optycznie) — czynne lub nieczynne optycznie.

2) Ropy optycznie „nieprzezroczyste"

(pełne optycznie), których czynność o p ty ­ czna bezpośrednio określić się nie daje.

3) Ropy o charak terze różnorodnych form przejściowych pomiędzy klasą p ie r­

wszą a drugą.

W samej sprawie tworzenia się ropy Rakuzin odróżnia dw.i okresy, a m ian o ­ wicie: epokę tworzenia się ropy oraz okres jej „zwęglania s ię “. W związku z różnorodną czynnością optyczną b a d a ­ nych przez siebie rop, Rakuzin s ta r a się p ó ź n i e j3) określić (względnie) epokę geo-

') Chem . Z eit. (1907) 421.

3) Ż urn. ru ssk . fiz. cliim. O bszczestw a (1907) 808.

logiczną formowania się ropy w naturze, podając formułę: A = b -\-r -\-v -\-z , gdzie A oznacza „w iek“ ropy, b rany geologicznie,

b epokę tworzenia się ropy, r „ „ racemizacyi ropy,

« „ „ zwęglania się jej, z „ „ jej rozkładu.

W szystkie wielkości w tem równaniu mogą się zmieniać od 0 do - f oo (tak np.

gdy r = cc mamy do czynienia z ropą, któ ra w zupełności już uległa racemiza­

cyi). Zapomocą powyżej przytoczonego wzoru Rakuzin uważa za możliwe ozna­

czanie (oczywiście względne) wieku ropy.

Ponieważ je d n a k w pewnych razach (jak np. dla rop pochodzących z Pensylwanii) wyniki zastosowania tego wzoru są wręcz przeciwne rezultatom badań geologicz­

nych, sądzić więc należy, że równanie, podane przez Rakuzina, choć w ydaje się z pozoru ta k ja sn e i proste, nie je s t j e ­ dnak ogólne i zastosowanie jego napo­

tk a ć może ważne przeszkody. Badając ropy pochodzące z Rumunii i W ło c h oraz cały szereg rop kaukaskich, Rakuzin *) stwierdził czynność optyczną ty c h rop, p raw o sk rętn y c h ara k ter tej czynności optycznej oraz obecność cholesteryny, w y k ry tej reakcyam i barw nem i Czugaje- wa. Co do tego ostatniego, zauważyć należy, że Chariczkow 2) zbił później do­

świadczalnie wywody Rakuzina, dowo­

dząc jasno, że te wszystkie reakcye b a r­

wne, ja k ie Rakuzin stosował do w y k ry ­ w ania cholesteryny w ropach, nie są wcale ch ara k tery sty cz n e dla tego tylko połączenia, ponieważ wszystkie związki nienasycone w reakcyi Czugajewa dają takie same zabarwienia, jakie w ykazała­

by cholesteryna czysta. Ponieważ zaś ropy zaw ierają w sobie znaczną ilość związków nienasyconych, reakcye więc Czugajewa z ropą zawsze udaw ać się będą, nie dowodzi to je d n a k wcale obe­

cności cholesteryny w ropie.

W ywody Rakuzina, Chariczkowa oraz nader przedm iotow a polemika na szpal­

') Ż urn. ru ssk . fiz. chim . Obszcz. (1906) Ma 7;

(1907) 631, P e tr o le u m I I (1907) Na 11, 15.

2) Ż u rn . ru ssk . fiz. chim . Obszcz. (1907) 129;

C hem . Z e it. (1907) 399.

(9)

M 22 WSZECHŚ WIAT 345 tach pism naukowych pomiędzy Engle­

rem a W aldenem w spornej kw esty i za­

leżności czynności optycznej rop od or­

ganicznego ich pochodzenia, wzbudziły wielkie zainteresowanie się w kołach uczonych, wywołując ożywioną dyskusyę i obmyślanie nowych hypotez, szukanie nowych dróg.

Neuberg ’) twierdzi, że ropa zawdzię­

cza swą czynność optyczną ciałom biał­

kowym ongi żyjących organizmów; za­

strzega się je d n a k przytem, że, zdaniem jego, w grę wchodziły zarówno fauna jak i flora, a żadnej z nich w tej sprawie tworzenia się ropy nie można z pewno­

ścią oddać pierwszeństwa. W yw ody swe w pewnej części przyjęte później przez niektórych innych uczonych (np. przez Englera), N euberg uzasadniał dowodze­

niami, opartemi na badaniach, którym niepodobna odmówić znaczenia.

Ju lia n Bartnicki.

(dok. nast.)

DW A JU B IL E U S Z E .

3. C h e m i a o r g a n i c z n a . Bez­

przykładnie szybki i w ybujały rozrost chemii związków węglowych wszędzie na świecie w yw arł wpływ nadzwyczajny na postępy nauk spokrewnionych, a mo­

że n a w e t—n a rozwój wszystkich przeja­

wów życia naukowego i kulturalnego społeczeństw cywilizowanych wogóle. Dla Francyi ten rodzaj przewrotu w naukach chemicznych, ja k i był następstw em re ­ form zasadniczych w chemii organicznej w drugiej połowie stulecia ubiegłego, stał się nadto źródłem i punktem wyj ścia szczególnego rodzaju walki. Jeżeli wolno używać porównań tego rodzaju, chemia organiczna wywołała w umysłach usposobienie odpowiadające temu, które na lat kilkadziesiąt wcześniej rozbudziło się pod wpływ em sporów pomiędzy kla­

5) B iochem . Z eit. (1906) 374; (1907)368. Chem.

Z e it. (1907) 961.

sykami a rom antykam i w literaturze n a ­ dobnej. Mówiąc tak, nie zapominamy o całej doniosłości różnic — już ta jed n a wystarcza, że wszakże literatu ra piękna obchodzi wszystkich ludzi w ykształco­

nych, kiedy chemia je st przedmiotem za­

jęcia niewielu. Ale są i zbliżenia zasa­

dnicze: i tu i tam zewnętrznie chodziło 0 formę. Pod formą je d n ak kryło się tyle względów ważniejszych, niekiedy wprost podstawowych, że klasycy lite­

raccy, narówni ze zwolennikami starszych poglądów chemii, uchodzili — i słusznie w największej liczbie przypadków — za zdecydowanych konserwatystów we wszy­

stkich względach, gdy rom antycy — we własnem przekonaniu wyznawcy postę­

pu—w oczach klasyków byli wichrzycie­

lami, zwolennikami wywrotu. Starcie klasycznej chemii, w doświadczenie tyl­

ko wierzącej, a krańcowo ostrożnej wo­

bec wszelkich teoryj, z młodą nauką, która wprost za p u n k t wyjścia dla sie­

bie obierała fantastyczną według starych teoryę atomistyczno - cząsteczkową, we Francyi miało przebieg szczególnie ostry.

Chemicy francuscy z obozu konserw a­

tywnego uważali się za spadkobiorców Lavoisiera, obowiązanych do utrzym ania w należytem poszanowaniu cech zasad­

niczych swego dziedzictwa w imię nie­

śmiertelnej sławy Francyi, więc w imię patryotyzmu. Każdy zamach nowatorski był w ich oczach targnięciem się na cześć Francyi w osobie Lavoisiera. I otóż Towarzystwu Chemicznemu Francyi przy­

padło w udziale, jakkolw iek pośrednio tylko, stać się w ojczyźnie swojej pier- wszą^wielką instytucyą publiczną, która zwyciężyła niesłuszne choć na szlachet­

nej podstawie oparte przesądy. Pośred­

nio mówimy, gdyż Towarzystwo nie wy­

stępowało w charakterze polemicznym ani razu, nie zakładało szkół ani praco­

wni, a w Bulletinie swoim nie mogło przecież agitować. Nie mogło te m bar­

dziej, że wszakże nietylko do składu sa­

mego Towarzystwa, ale bardzo często 1 do prezydyum należało wielu koryfeu­

szów obozu klasycznego. Ale propagan­

da nie słowem, lecz czynem szla nad wy­

raz skutecznie, gdyż pozostawała w ręku

(10)

346 W SZECHŚW IAT M 22 najdzielniejszych i najbardziej sprawie

oddanych członków Towarzystwa. Na jej czele był Adolf W u rtz . W szedłszy do składu Tow arzystw a w pierwszych chwilach jego istnienia, powagą swoją, dziwoią um iejętnością je d n a n ia ludzi, uro­

kiem osobistym, ale przedewszystkiem — zupełnem a ta k bardzo owocnem odda­

niem się swojem sprawom nauki, W u rtz sprawił, że grom adka młodych a sy sten ­ tów i słuchaczy szkół wyższych w k r ó t­

kim czasie witać zaczęła w swetr, gronie, przyjmować do swego koleżeństwa, n a j ­ starszych i najbardziej wsławionych tw ó r ­ ców nauki francuskiej. Tow arzystw o po paru latach istnienia już z tej młodzień­

czej grom adki posunęło się n a stopień prawdziwego stow arzyszenie naukowego, z którem liczyć się musiano w k raju i zagranicą. Bezpośrednie otoczenie W urt- za, grono jego osobistych przyjaciół, to z jednej stro n y de Senarmont, Deville, P asteu r, Thćnard, Cahours, Debray, Or- fila, a przed in n em i—Dumas i Berthelot, ludzie ju ż wówczas bardzo sławni, b a r ­ dzo zasłużeni dla nauki a przez nią i dla społeczeństwa, dźwigający na swoich ra ­ mionach kierownictwo in stru k cy i publicz­

nej, a z drugiej stro n y —rówieśnicy lub uczniowie W urtza, Caventou, Combes, Friedel, Gautier, Grimaux, Hautefeuille, Henninger, Naąuet, Salet, Schutzenber- ger, Troost i cały długi szereg imion, które od owrych czasów w nauce fran cuskiej powtarzane być miały ze czcią i wdzięcznością. Praca ty c h ludzi nie zam y k ała się w ciasnych bądź co bądź ramach publikacyj specyalnych, szkół i posiedzeń naukowych. W u rtz szere­

giem książek, w k tó rych liczbie znajdują się i popularne, ale zwłaszcza w y d aw n ic­

twem D ykcyonarza'chem icznego przyczy­

niał się do rozpowszechniania chemii w jej nowej postaci wśród kół szerokich, oddalonych od szkoły i to w arzy stw n a u ­ kowych. W ty m k ie ru n k u dopomagało mu wielu kolegów, zespolonych dążeniem i poglądami, byli zaś i tacy, którzy p ro ­ pagandę nowych poglądów przenosili i na estradę odczytów popularnych i na łam y prasy ogólnej. W ty m ostatnim kieru nk u bardzo wiele zdziałał Grimaux, urodzony

polemista, k tó ry „walkę kochał i nie lękał się rozszerzać koła swych prze- ciwników “. Niepodobna wątpić, że i bez udziału Towarzystwa chemicznego nowe poglądy m usiałyby z biegiem czasu osię- gnąć we Francyi uznanie, ale pam iętać trzeba, że w ty m właśnie k raju walka była utrudniona bardziej, niż gdziekol­

wiek indziej, skutkiem wciągnięcia w grę błędnie może, ale szczerze zrozumianego patryotyzmu. Na tle takich objaśnień pojmowane pierwsze w yrazy wstępu, j a ­ kim W urtz poprzedził Dykcyonarz che­

miczny, wyrazy, które tyle zgorszenia wywołały w swym czasie w całym świe- cie, a ju ż zwłaszcza w kołach naukowych niemieckich: „La chimie est une science fran ęaise“, mogą być rozumiane, w na- szem przekonaniu, jako zwrot dyplom a­

tyczny. W szak one poprzedzają szkico­

wo nakreślony, chociaż dokładny i b a r ­ dzo ja sn y , obraz rozwoju „nowych11 po­

ję ć chemicznych, z którego w ynika to, co w ynikać m usi z bezstronnego przed­

staw ienia historyi postępów nauki, że w ich tw orzeniu uczeni francuscy mieli udział conajmniej równie wielki, ja k ucze­

ni innych krajów. Przez ów w stęp W u rtz chciał powiedzieć obrońcom dawnego po rządku, że młodzi nie przychodzą burzyć ani wywracać, ale owszem — p rag ną w dalszym ciągu prowadzić dzieło rozpo­

częte przez Layoisiereów, Bertholletów, Vauquelinów, rozwijane przez Gay-Lus- saców, Amp&rów, Biotów, na nowe tory popchnięte przez Dumasów, Gerhardtów, Laurentów.

Jeżeli teraz, ja k w rozdziałach poprzed­

nich, zechcemy choć najlżejszem dotknię­

ciem pióra wejść w szczegóły, staniem y wobec ta k olbrzymiego m ateryału, że od­

p ad a wszelka pokusa ujęcia go w ramy,

dostępne dla pisma popularnego i dla

k rótkiego artykułu. Gdybyśm y nawret,

wzorem tego, co uczyniliśmy, mówiąc

o chemii nieorganicznej, chcieli wyliczyć

najgłośniejsze imiona i główne tytuły

ich stawy, jeszcze pozostanie trudność

w yboru i nadm iar treści. Więc chyba

już tylko dla przykładu postaram y się

przypomnieć czytelnikowi kilka w y d a t­

(11)

N» 22 W SZECHŚWIAT 347 niejszych postaci i na los w ybrane przed­

mioty ich studyów.

Pierwsze bezwątpienia miejsce należy się Wurtzowi, który jeszcze na la t osiem przed założeniem Towarzystwa odkrył amoniaki złożone. Już w Bulletinach Towarzystwa ogłosił rozprawę o kwasie mlecznym, w której poraź pierwszy je st wskazana różnica między tem, co nazy­

wano atomowością (ilość grup wodorotle­

nowych w cząsteczce) a zasadowością (ilość grup OH, w których wodór może być zastąpiony przez metal). Wkrótce potem nastąpiły stu d ya nad zasadami organicznemi, zawieraj ącemi tlen w cząs­

teczce i nad mocznikami złożonemi. Da­

lej idą ważne dla rozwoju teoryi roz­

praw y o wartościowości pierwiastków, o anormalnych gęstościach pary, o izo- meryi alkoholów wyższych. Technika miała w przyszłości obszernie wyzyskać metodę otrzym yw ania fenolów z węglo­

wodorów przez pośrednictwo związków sulfonowych.

Karol Friedel, rówieśnik i przyjaciel Wurtza, w doświadczalnym rozwoju ch e ­ mii organicznej nie małe także położył zasługi. Jeszcze w r. 1862 przez uwo­

dornienie acetonu otrzym ał alkohol izo­

propylowy, co dało mu sposobność do ustalenia i określenia alkoholu drugorzę- dowego i do w yciągnięcia wszelkich n a­

stępstw z tego odkrycia dla teoryi b u ­ dowy i izomeryi. On też, z Craftsem a później z Ladenburgiem, otrzymał zna­

czną liczbę związków, zawierających krzem zam iast węgla w cząsteczce i tym sposobem zdobył dowód niezbity cztero- wartościowości krzem u i jego analogii z węglem. W reszcie, któremuż chemi­

kowi przypominać trzeba tę wspaniałą a niewyczerpaną metodę syntezy za po­

średnictwem chlorku glinowego, która, rozszerzona i urozmaicona na tysiączne sposoby, pozwala nam w pracowni przy­

gotowywać niezliczoną ilość związków w sposób łatw y i elegancki.

Cięty polemista, E dw ard Grimaux, był także i niestrudzonym eksperym entato­

rem. Ważne zwłaszcza są jego badania w gromadzie ciał purynow ych i pierwsze syntezy alantoiny i aloksantyny. W iel­

kie wrażenie wywołał w r. 1881 świetną syntezą kw asu cytrynowego. Nakoniec poczynił wiele ciekawych doświadczeń, mających na celu wyświetlenie budowy alkaloidów roślinnych naturalnych.

Jeden z najzdolniejszych uczniów Wur­

tza, Alfons Combes, którego śmierć przed­

wczesna (w 38 roku życia) zniweczyła najpiękniejsze nadzieje, w ciągu krótkie­

go swego zawodu zdążył wynaleść i opra­

cować metodę, dającą p u n k t wyjścia dla niezliczonych i niezmiernie urozmaico­

nych syntez różnego rodzaju związków.

Mówimy tu o odkryciu ciał, zaw ierają­

cych w sobie ugrupowanie—CO—CH2—- CO—(dwuketony), w których dwa atomy wodoru odznaczają się niezwykłą ruchli­

wością i podatnością do reakcyj, co spra­

wia, że ciała podobnś dają się zużytko­

wać do syntez niezmiernie wielostron­

nych i licznych.

W gromadzie ciał mało podówczas (około 1880 r.) zbadanych, mianowicie alkoholów wielohydroksylowych, ważne zdobycze osiągnął Leon Maąuenne. Jego spostrzeżenia posłużyły innym badaczom, a w części i jem u samemu, do rzucenia kilku jasnych promieni światła na cukry i węglowodany wogóle. Nie ograniczały się n a tem zasługi Maąuennea, który wo­

góle był czynny w wielu działach che­

mii organicznej.

W zbliżonym do poprzedniego k ie ru n ­ ku pracował także Karol Tanret, badając szczególniej znaczną liczbę glukozydów i alkaloidów roślinnych.

Jednym z najgorliwszych atomistów został pod wpływem W urtza Armand Gautier, który, wychowany przez Berar- da, asy sten ta Bertholleta, rozpoczął pier­

wotnie zawód chemiczny jako wyznawca chemii dualistycznej, równoważnikowej On pierwszy otrzymał karbyliaki i w ska­

zał przyczynę izomeryi pomiędzy niemi a cyankami rodników alkoholowych. On też w r. 1874 otrzymał ptomainy czyli alkaloidy trupie, przewidywane jed n o ­ cześnie przez włocha Selmiego Gdy j e ­ dnak ostatni, idąc za zdaniem ogółu, są­

dził, że alkaloidy wogóle mogą być tylko produktami roślin i w organach zwierzę­

cych znaleść się mogą wyłącznie na sku­

(12)

348 W SZEC H ŚW IA T M 22 te k przem iany wprowadzonych do o rg a­

nizmu ciał roślinnych, Gautier udow od­

nił, że każda komórka żyjąca, jeżeli zo­

stanie sk azana n a try b życia anaerobij- ny, wytw arza w sobie ciała zasadowe, nazwane wogóle leukomainami. Niektóre z nich, mające własności trucizn, są w ła­

śnie ptomainami. K ierunek flzyologiczny a poniekąd n aw et medyczny, którego Gautier był zwolennikiem, zaznaczony już w powyżej w zm iankowanych b ad a­

niach, pociągnął ku sobie wyłącznie po­

zostałą, bogatą działalność Gautiera.

W dziedzinie syntez chemicznych, j e ­ dno z najw y d atn iejszy ch miejsc zajmują nieskończenie urozmaicać się dające m e­

tody, oparte na reakcyi Grignarda. Re- akcya ta polega na tw orzeniu się przej- ściowem nadzwyczaj podatnych do dal­

szych przemian związków magnezoorga- nicznych. W zasadzie ogólnej pew ną analogię z nią okazuje m etoda Sabatiera i Senderensa — j a k u G rig n ard a bowiem g ru p y atomów, w ciągnięte w n ietrw ały związek z magnezem, następ n ie przecho­

dzą do związku z innemi grupami, ta k u S a b atiera i S enderensa różne metale rozdrobnione (szczególnie łatw o—nikiel) tw orzą nietrwałe połączenia z wodorem, który następnie, in s ta tu nascendi, p rz e ­ nosi się z wielką łatw ością n a n ajroz­

maitsze związki węglowe. Dwie pow yż­

sze metody weszły w nadzwyczaj częste użycie w pracowniach naukow ych i na równi z metodą Priedła i C raftsa pozwą- j łają chemikom bez tru d u zaopatryw ać się w tysiączne związki, k tórych przy­

gotowanie innemi sposobami było nieraz nadzwyczaj kłopotliwe. Są też je d n o ­ cześnie niewyczerpanem źródłem ciał po­

przednio nieznanych.

Należałoby wspomnieć jeszcze o w a ­ żnej i mającej powszechne znaczenie re ­ akcyi Etarda, k tó ry z węglowodorów otrzym uje różne szeregi związków, p od­

dając je działaniu naprzód chlorku chro- m ylu a następnie wody; o transform a- cyach cząsteczkowych, dokonanych przez Tiffeneau, przez Blaisea i ich w spółpra­

cowników; o syntezach Delepinea, Bóha.

la, Augera, Bouyeaulta, Moureau i wielu a wielu innych. Samo je d n a k wylicze­

nie imion i najpobieżniejsze zaznaczenie zdobyczy naukowych tego zastępu p r a ­ cowników zajęłoby więcej miejsca, ani­

żeli pismo nasze przeznaczyć mogło w ty m celu.

W szystkie powyżej wzmiankowane b a ­ dania i odkrycia w dziedzinie chemii or­

ganicznej, albo bezpośrednio miały na celu poparcie, rozszerzenie, czy pogłębie­

nie poglądów teoretycznych atomowo- cząsteczkowych, albo mimochodem od­

dały tej teoryi usługi. Oprócz nich j e ­ d nak członkowie Tow. chem. fran cusk ie­

go zbogacili n aukę mnóstwem nieprze- liczonem zdobyczy pierwszorzędnego zna­

czenia, niemających n a celu popierania teoryi, niekiedy n aw et prowadzić m a ją­

cych do jej obalenia. Tu przedewszyst- kiem wspomnieć należy raz jeszcze wiel­

kie imię prawdziwego olbrzyma wiedzy i pracy, Berthelota. W dorobku jego, k tó ry w literaturze naukowej oznacza się bajeczną prawie liczbą 1 500 tytułów dzieł i rozpraw, część bardzo znaczną zajm ują przyczynki do znajomości ciał organicznych i ich przemian. Jakiej one są nieraz wagi, łatwo pojmie każdy, kto wspomni, że pierwsze syntezy związków w ęglowych z pierwiastków są jego dzie­

łem, które śm iertelny cios zadało u zn a­

wanej poprzednio za niezaprzeczoną sile życiowej. Zbadanie suchej destylacyi, wyśw ietlenie m nóstw a kw estyj, dotyczą­

cych łerm entacyi, postawienie zjawisk katalizy na czele pewnych przemian ch e­

micznych, zachodzących w organizmach żywych — wszystko to są wielkie snopy promieni światła, rzucane hojną ręką B erthelota na ciemne przed nim dziedzi­

ny spraw chemicznych. A pamiętać trz e ­ ba, że B erth elo t w ciągu długiego swe­

go zawodu naukowego zawsze był oto­

czony licznem gronem uczniów i współ­

pracowników, którzy, jeg o duchem p r z e ­ jęci, posuwali wiedzę naprzód bez o g lą ­ dania się na panującą w danej ch w il1 teoryę.

4. C h e m i a b i o l o g i c z n a . Siedem m iast Grecyi wiodło między sobą spór.

o to, w klórem z nich urodził s i ę Homer'

ta k samo w szystkie nauki przyrodnicze

m ogłyby rościć sobie praw o do ozdobie­

(13)

K i 2 2

W SZECHŚWIAT 349 nia swych dziejów wielkiem imieniem

Pasteura. A nadto, któryż z wielkich badaczów przyrody może bardziej zasłu­

giwać n a wdzięczność ludzkości, aniżeli ten prawdziwy j^j obrońca przed n aj­

straszniejszym w rogiem—zarazą? Typo­

wo francuski umysł P asteu ra obejmował tak rozległe horyzonty, że w granicach jednej specyalności było mu ja k b y za- ciasno. Ta cecha dotyczę wszystkich j e ­ go b adań i dlatego mówić o nim z pun­

k tu widzenia pojedyńczej jakiejś umie­

jętności niepodobna, a całkiem słusznie ocenić wielkość jego znaczenia można tylko na podstawie równego i bezpośred­

niego głosowania wielu specyalności n au ­ kowych. Filozofii przyrody P asteu r za­

służył się przez obalenie pojęcia samo- rodztwa; naukom chemiczno-biołogicznym a na dalszym planie—i technologii che­

micznej—przez zbadanie najrozmaitszych fermentacyj; medycynie zaś, a przez nią ludzkości cierpiącej—przez wyświetlenie isto ty chorób zakaźnych i wskazanie sposobów skutecznej z niemi walki.

B erthelot dopełnił poniekąd naukę P a ­ s te u ra o fermentacyi, przeprowadziwszy analogię pomiędzy pewnemi ferm entam i organizowranem i a katalizatorami. W u- myślnie założonej stacyi doświadczalnej w Meudon dokonał też ogromnego sze­

regu badań, odnoszących się do wegeta- cyi, rozpatrując doświadczalnie stan pier­

w otny w łonie ziemi i kolejne przemiany mnóstwa części składowych pokarmu mi­

neralnego, który roślina pobiera zapomo- cą korzeni. Koroną ty c h poszukiwań było stwierdzenie asymilacyi azotu atmo­

sferycznego przez pewne organizmy ogłoszone w r. 1885.

W tej samej gałęzi n au k chemicznych należałoby jeszcze uwzględnić odkrycia Gautiera, odnoszące się do związków tak ważnych w gospodarstwie ustroju roślin­

nego, j a k rozmaite garbniki i ciała bar­

wiące, a przedewszystkiem chlorofil. D a­

le j—ważne odkrycia fermentów utlenia­

ją cy ch c z y li oksydaz, dokonane przez B ertran d a i Bourąuelota. Wreszcie—ba­

dania Abelousa, Gerarda i Aloya, doty­

czące f&rmentów,. D osiadających jed n o ­

cześnie własności utleniające i reduk­

cyjne. _________

Oto pobieżny, konspektowy obraz za­

sług naukowych, położonych przez człon­

ków Towarzystwa chemicznego Francyi w ciągu lat piędziesięciu. Idąc za tak odpowiedzialnym przewodnikiem, ja k os­

ta tn i w rozpatrywanym okresie prezes Towarzystwa, Armand Gautier, dopięliś­

my, śmiemy sądzić, jednego celu: nie pominęliśmy najważniejszych punktów w tym przeglądzie. Ale to nie je s t jesz­

cze zarys dziejów chemii wre Francyi za ubiegłe pół wieku: Nie wszyscy chemi­

cy francuscy należeli do składu Towa­

rzystwa; nie wszystkie rozprawy człon­

ków były ogłoszone w jego w ydaw nict­

wie. Jeżeli więc osławiony zwrot Wur- tz a—La chimie est une science franęai- se — przez wielu był uznany za wyraz zuchwałego szowinizmu, jak iem mianem nazwać trzeba głosy tych, którzy Fran- cyę odsądzić pragnęli od wszelkiego udziału w rozwoju n au k chemicznych?

Br. Znatowicz.

Akadem ia Umiejętności.

Wydział matematyczno-przyrodniczy.

Posiedzenie dnia 6 lęwielnia 1 908 r.

Przew odniczący: D y re k to r 7(\ O ls z e w s k i.

Czł. L. M archlewski przedstaw ia rozpraw ę pp. Ja n a Bieleckiego i A leksandra Kolenie- wa p. t.: „O w pływ ie g ru p m etylow ych na własności farbierskie barw ników zasadowych trójfenylom etanow y ch “.

B arw niki trójfenylom etanow e zw ykle są, mało w ytrzym ałe na działanie alkaliów, n a­

tom iast takie, k tó re zaw ierają g ru p ę sulfo­

nową, nitrow ą, hydroksylow ą, karboksylow ą, lub atom chloru albo brom u w pozycyi orto względem ato m u węgla m etanow ego są zna­

cznie trw alsze. Pp. B. i K. badali wpływ g ru p y m etylowej znajdującej się w pozycyi orto względem atom u węgla m etanow ego barwników trójfeny lo m etano w y ch i przoko- nali się, że w pływ tej g ru p y je s t analogicz­

n y z wpływem g ru p in nych, wyżej wym ie­

nionych.

Czł. L. M archlew ski przedstaw ia rozpraw ę

(14)

350 W SZECHŚW IAT M 22

p. J . D unin-B orkow skiego p. t. „O ta k zw.

zjaw isku G iirbera".

Zjawisko G iirbera polega n a tem , że roz­

tw ó r ch lo rk u sodu staje się alkaliczny- w za­

wiesinie k rw in e k nasyconej dw u tlenkiem węgla. O znaczając re ak cy ę zapom ocą ogniw gazow ych, badacz nie znajduje żadnego zw ię­

kszenia się zasadowości w roztw orach NaCl;

znalazł przeciw nie, że pod w pływ em d w u ­ tle n k u w ęgla roztw ór ch lo rk u sodu staje się kw aśniejszy. Je śli zasadowość określam y jak o k o n ce n tracy ę w olnych jonów O H ’, ozna­

czenia niniejsze przeozą istn ie n iu zjaw iska G iirbera.

Czł. L. M archlew ski re feru je o p ra cy w y­

konanej w spólnie z p. T ad. K oźniew skim p. t. „P rzem iana filotaoniny w fito ro d y n y “.

W p ra cy niniejszej au to ro w ie udow adnia­

ją, że filotaonina albo też ałlofilotaonina przem ienia się pod w pływ em w rącego alko­

holow ego ro z tw o ru chlorow odoru w szereg barw ników czerw onj ch, k tó re m ożna od­

dzielić od siebie na zasadzie ich różnej z a ­ sadowości. B arw niki te odznaczają się b a r­

dzo ch arak tery sty c zn em i w idm am i, k tó re b a ­ dano zarów no w m uiej załam anej części w i­

dm a, ja k i w ultrafioletow ej. P o .o w n a n ie o trzy m a n y ch ciał z fitorodynam i, Otrzyma- nem i w edług m etody W illsta te ra i M iega w ykazało, że oba szeregi są id en ty cz n e. F i ­ lotaon in a je s t bliższą pochodną alkachloro- filu niż fito ry d y n y , co w y p ły w a chociażby ju ż z zabarw ienia roztw orów ty c h p ro d u k ­

tów i ich widm. Zasadniczo filotaonina ró ­ żni się od fitorodyny w zachow aniu się względem alkalij w wysokiej te m p e ra tu rz e . Podczas gdy pierw sza z łatw ością p rzem ie­

nia się w filoporfirynę przez ogrzew anie z 1 0 % ługiem potażow ym rozpuszczonym w alkoholu, fitorodyna w ty c h sam ych w a­

ru n k a c h nie daje filoporfiryny.

Czł. L . M archlew ski przed staw ia p racę w y ­ k o naną wspólnie z pp. W ł. H ildtem i J a ­ nem R oblem p. t. „P rzem iana chlorofilu pod w pływ em kw asów ".

P p. M., H. i E . w p ra c y niniejszej badają przem ianę chlorofilu pod w pływ em łag o d n e­

go działania kwasów . S tw ierdzają przed e­

w szystkiem n a zasadzie rozleg ły ch stu d y ó w porów naw czych, że feofityna W ills ta tte ra je st id en ty czn a z filogenein S ch u n ck a i M ar­

chlew skiego. B adano jakościow o, ilościowo i widm owo filogeny i feofityny otrzy m an e z liści klonu, akacyi, F ic u s repens, pokrzyw i tra w y . B adania o p tyczne w ykonano z u- w zględnieniem m niej załam anej części w idm a i u ltrafio letu , przyczem opisano dokładnie stro n ę dośw iadczalną i ap a rato w ą ty c h s tu dyów. W y k o n a n o też szereg pom iarów sp ek tro k o lo ry m e try czn y c h nad różnem i filo- genam i. O ddzielny rozdział poświęcono chlo- rofilanowi. T en ostatni o trzy m an o w e d łu g

m etody H oppe - Seylera i udowodniono, że p ro d u k t te n poddany takiej sam ej m etodzie i ektyfik acy jn ej, jakiej poddaw ano filogen, a k tó ra polega głównie na strą c a n iu ch lo ­ roform owego ro z tw o ru teg o ciała alkoholem , posiada skład elem en tarny analogiczny ze składem filogenu i zachow uje się względem kw asów o ró żn ych stężeniach ta k samo, ja k n ie k tó re filogeny. Oczyszczony w te n spo- s >b chlorofilan nie zawi ra popiołu, z czego w ynika, że je d y n a podpora poglądu, w che­

mii chlorofilu wielce cenionego, w edług k tó ­ rego ciało to należy do lecy ty n , obecnie nie m a w artości naukow ej. W reszcie porów nano filoksantynę z chlorofilanem i w ykazano, że ciała te są całkiem od siebie odm ienne, p ie r­

wsze je s t w rzeczyw istości p ro d u k tem roz­

k ład u d rug ieg o pod w pływ em kwasów . S ek re ta rz zawiadam ia, że posiedzenie Ko- misyi A ntropologicznej odbyło się dnia 20 lutego 1908 r. pod przew odnictw em d-ra N apoleona C ybulskiego.

U chw alono w niosek Przew odniczącego, aby ud ać się do W y d z ia łu I z prośbą o w y je­

dnanie w Zarządzie A kadem ii osobnej sub- w encyi n a p o k ry cie ko. ztów w ydaw nictw a

„U biory lu d u polskiego11, a sekretarzow i p.

Sewerynowi Udzieli poruczono porozum ieć się osobiście z p. W łodzim ierzem T e tm a je ­ rem i w ydostać od niego b ra k u ją ce tablice do II zeszy tu „U biorów ".

R ozpraw ę p. L eon a R utkow skiego „C ha­

ra k te ry s ty k a antrop ologiczn a ludności ży­

dowskiej P ło ń s k a “ oddano do re fe ra tu dr.

C iechanow skiem u.

O dczytano nadesłany referat p. R om ana Zawiliriskiego o p ra cy p. A leksandra Salo- niego „L ud Rzeszow ski" i uchw alono rzecz tę d ru k o w ać zgodnie z w nioskiem referenta.

Czł. W . S zajnocha p rzed staw ia rozpraw ę p. J a n a L ew ińskiego z W arszaw y p. t.

U tw o ry ju ra jsk ie koło stacy i C hęciny i icha

„fu n a“ .

P . L ew iń sk i opisuje • przekrój w w ykopie kolejow ym koło S t. C hęciny D rogi żelaznej Iw angrodzko-D ąbrow skiej, w k tó ry m odsła­

n iają się w a rstw y środkow o-jurajskie i oks- fordzkie, obfitujące w skam ieniałości, tw o ­ rząc n a s tę p u ją c y profil, w k tó ry m w szy st­

kie w a rstw y są nachy lon e na płn. zachód o 20°— 25°. P oczynając od za chod u w w y ­ kopie odsłaniają się: 1) około 400 m białego zb iteg o w apienia zlekka ni ar glo w at ego, cien­

ko płytow ego zaw ierającego faunę p ię tra P elto ceras tran sv e rsariu m m ianowicie: Car- dioceras alte rn a n s v. B uch, O chetoceras ca n alicu latu m v. B uch, O chetoceras hispi- dum Oppel, Oppelia A n a r Oppel, Oppelia callicera Oppel, Oppelia Lorioli n. sp., O p­

pelia Sarasini P . de Loriol, Oppelia nim b ata

Oppel, T aram elliceras (N eum ayria) Szajno-

chai n. sp., P erisph io nztes Siem iradki n. sp.,

Cytaty

Powiązane dokumenty

Co dotyczę grzybów, hodowanych przez te korniki, to zdaje się, że przystosowały się one już zupełnie do sposobu życia korników. Co więcej, należy naw et

ne i podziurawione — j a k się okazało, była to robota dzięciołów, które pojawiają się w ślad za mrówkami i dobierając się do nich, niszczą, roślinę.

Badał on zachowanie się porostów podczas zetknięcia się ich brzegów i doszedł do wniosku, że porosty, spotkawszy się, już się dalej po skale nie

Kości udowe

padkach uleczenie to je s t tylko pozor- nem, gdyż po pewnym czasie w jego krwi znów zjawiają się trypanosomy i mogą się tak rozmnożyć, że wkrótce naczynia

nych gatunków, nie kopulują pomiędzy sobą, owady, obserwowane przez Towera, łączyły się ze sobą swobodnie.. W yniki tej kopulacyi przedstawiają się ja k

Gatunek nie może się przesiedlić, póki niema pewnej zgodności między w aru n ­ kami ogólnemi, które stara się zająć, a jego barwami, określonemi przez

stwierdził, że były one opanowane przez grzyba, tego zapewne, który znajdował się w korze­. niach