Jerzy Ziomek
"Pisarstwo Henryka Sienkiewicza",
Andrzej Stawar, Warszawa 1960,
Państwowy Instytut Wydawniczy, s.
376, 4 nlb. : [recenzja]
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce
literatury polskiej 53/1, 254-260
I jeszcze jeden przykład. W księdze V (w. 658—661) Podkom orzy zwraca się do Hrabiego przez „Waść” i „W ać”. „W autografie — pisze Górski — w szędzie jest konsekw entnie: W a c i n e j i Wa ć . Zirytow any Podkom orzy [...] sięga po lekcew ażące w a ć zam iast w a ś ć , też nie zajm ujące w ysokiej rangi, ale w h ie rarchii skrótów z dawnego ‘Wasza M iłość P an ’ zawsze o jeden szczebel wyższe. Jański m yślał z początku, że W a c i n y i W a ć to lapsus calami i dodał w obu słow ach 'brakujące niby ś, potem przekonał się z w. 661, że tak ma być, ale dokonanych poprawek nie cofn ął” (s. 256). Nie ma jednak konieczności obarczać Jańskiego odpowiedzialnością za brak jednolitości w zwrotach Podkomorzego. Rozm aitość ich mogła być celow o przez autora wprowadzona: że to niby naj pierw Podkomorzy używ a form y grzeczniejszej, a potem , poniesiony pasją, sięga po bezcerem onialne „Wać”. Oczywiście, to tłum aczenie nie jest zbyt prze konyw ające; zawsze jednak m ożliw ość takiej interpretacji w strzym yw ać może przed pokusą ujednolicenia form.
Czytelnika rozpraw Górskiego raz po raz ogarnia żal, że takie bogactwo językow e i stylistyczne pozostaje poza tekstem głów nym , skazane na marną w egetację w autografach, ich podobiznach lub w ariantach n ieistn iejącego jeszcze w ydania naukowego. Wydanie naukowe, dodajmy, poprawi tę sytuację tylko w ów czas, jeśli udoskonalenia układu graficznego udostępnią czyteln ik ow i w a rianty, które przestaną, na „obraz elizejskich cien i”, błąkać się po aneksach. Rozum iem y w ięc intencje autora, który z taką siłą su gestyw ną pokazuje skarby odkrywane w czasie pracy nad S łow n ikie m M ickiew iczow skim . Zaiste, n ikt chyba tak jak w ydaw ca nie uśw iadam ia sobie, że konieczność w yboru jest koniecznością tragiczną!
PS. Państw ow e W ydawnictwo Naukowe nie okazało, n iestety, książce Gór
skiego należnego starania edytorskiego. Ilość błędów korektow ych (szczególnie d otkliw ych w analizach językowych) przekracza zw ykłą miarę. Najdobitniej w szakże o roztargnieniu w ydaw cy świadczy zagubienie przypisów do jednej z rozpraw (Tadeusz z rę ką na temblaku).
Zofia Stefanow ska
A n d r z e j S t a w a r , PISARSTWO HENRYKA SIENKIEWICZA. W arszawa 1960. Państw ow y Instytut W ydawniczy, s. 376, 4 nlb.
K iedy duże fragm enty tej książki ukazyw ały się w literackiej prasie tygodn io w ej, uwagę czytelnika przykuw ały trafiające w sedno rzeczy b łyskaw iczne roz poznania i spostrzeżenia. Jeśli dodam y do tego znajom ość innych prac tak w y bitnego jak Staw ar krytyka, zrozum iała będzie niecierpliw a ciekawość, z jaką bierzem y do ręki tom am bitnie zatytułow any Pisarstw o H e nry ka Sienkiewicza.
M imo że odnajdujem y tu znane już z prasy fragm enty, przedrukow ane bez istotniejszych zmian, książkę odkładamy z rozczarowaniem , a naw et niechęcią. Owe b ł y s k a w i c z n e rozpoznania, zaleta każdego krytyka-diagnosty, okazują się tylko b ł y s k o t l i w e . W ydanie książkowe z natury rzeczy surowo w e r y fik u je um iejętność system atycznego w ykładu, podczas gdy zalety publikacji czaso- piśm ienniczej tkw ią raczej w trafności ułam kow ych naw et spostrzeżeń.
N ie jestem zw olennikiem rygorystycznego podziału literaturoznaw stw a na historię literatury i krytykę literacką, mimo że w trybie pracy obu dyscyplin za chodzą pewne różnice. K rytyk korzysta z przyw ileju in tu icyjn ego w artościow ania i bardziej świadom ego tudzież jaw nego odczytyw ania danego autora w relacji do w łasn ych poglądów estetycznych, a naw et (a może przede w szystkim ) p
oli-R E C E N Z J E 2 5 5
tycznych. Pisarz odczytany przez krytyka jest zawsze w jakiś sposób j e g o pi sarzem. Taka stronniczość nie m usi być wadą: przeciwnie, w atmosferze napiętej skrajności rodzi się niejedna koncepcja, potem przez długi czas obiegowa i po tocznie uznana.
W ypadło się tak zastrzec, bo pretensje do Pisarstw a H enryka Sienkiewicza nie dotyczą w arstw y im presyjnej książki. Przeciw nie: można m ieć żal, że to nie jest S ienkiew icz na nowo odczytany, że praca jest niezdecydowana jako rodzaj krytycznoliteracki: raz próbuje być popularyzacją, ale w tedy operuje na poziomie rudym entów, żeby nie powiedzieć kom unałów. Innym razem stara się rekapitu low ać fakty biograficzne i bibliograficzne, ale — jak to w ykażem y za ch w ilę — inform uje w tym w zględzie fałszyw ie i nieporządnie. Wreszcie — co m ogłoby być najciekaw sze — podejm uje polem ikę z tzw. uniw ersytecką polonistyką, jed nakże nie potrafi przeciw staw ić dotychczasowym interpretacjom jakiegoś w ła s nego jednolitego system u ocen.
Fenom en twórczości Sienkiew icza dałoby się krótko ująć w pytającą form ułę: dlaczego to takie dobre, skoro to takie złe? Inaczej mówiąc: S ienkiew icz n ie pom iernie chw alony i niepom iernie ganiony, S ien kiew icz czytany przez w s z y s t k i c h z zapartym tchem i Sienkiew icz, na którego nie bez racji wybrzydza kry tyka i bardziej wyrobiony czytelnik. I w reszcie Sienkiew icz — piew ca szlachet- czyzny czytany z zapałem przez chłopa, dem askator germ ańskiej zaborczości, którego powieść Die K r e u z r itte r liczy kilkanaście wydań.
To są pytania, które piszącego o Sienkiew iczu zmuszają do w ysunięcia jedno litej tezy. I takiej w łaśnie tezy u Stawara nie m ożna znaleźć. Owszem, jest sze reg trafnych spostrzeżeń: to o w alce Ursusa w Quo vadis jako o grupie rzeźbiar skiej niezgodnej z zasadami prawdopobieństw a (miałoby się ochotę rozszerzyć to spostrzeżenie na ogólniejszą form ułę interpretacyjną Quo vadis), to o realizmie jako h i p o t e z i e rzeczyw istości (w zw iązku z Bez dogmatu, które Staw ar go tów by rehabilitować), czy w reszcie zwrócenie uwagi na elem enty satyrycznego w idzenia w Rodzinie Połanieckich.
G łów ny w alor kunsztu krytycznego Stawara to um iejętności demaskatorskie. D latego najm niej ciekawe rozdziały książki to rozdział o Krzyżakach, w obec k tó rych trudno było piszącem u zająć postawę polem iczną, i rozdział o Wirach, z k tó rym i polem ika była zbyt oczyw ista, łatw a i tym samym pozbawiona efektów .
Najbardziej atrakcyjną stroną w yw odów Stawara (czytanych odcinkami) b yła analiza tego, co chętnie bym nazw ał „nadwyżką znaczeniową w strukturach fabu larn ych ”. Pow ieściopisarz konstruuje fab u łę z wybranych, cząstkow ych elem en tów życia bohatera. Część wydarzeń i część m otyw acji pozostaje n ieu jaw niona; gdy przedstaw iona część „m ateriału” (używam tego term inu jako odpo w iednika niem ieckiego „der S to ff”) zostaje skomponowana w poetyce realistycznej, m ożna na zasadzie w nioskow ania redukcyjnego dom yślać się nie przedstawionych precedensów i m otyw acji oraz — na zasadzie w nioskow ania dedukcyjnego — nie pokazanych konsekw encji czynów. Takie zabiegi, najczęściej zresztą natury fe lie tonow ej, w niektórych przypadkach mogą się okazać przydatne i w naukowej analizie: mogą w ykryć niekonsekw encje w rozum owaniu pisarza, luki m otyw a cyjne, rozm yślnie ukryte tendencje. Oto przykłady:
Staw ar wychodząc ze słusznego założenia, że „pisarz nie jest sam owładnym panem ani sw ej techniki, jak dziś mówią: w arsztatu pisarskiego, ani m ateriału treściow ego” (s. 166), tropi z zapałem w szelk ie niedopow iedzenia i niek onsekw en cje na skom plikow anych szlakach przygód Sienkiew iczow skich bohaterów. W ten sposób poddaje analizie okoliczności w ypraw y Skrzetuskiego na Sicz. Skrzetuski udaje się na Sicz w gruncie rzeczy jako w yw iadow ca. Wręczone mu przez księcia
listy stanowią tylko pretekst. Jako w ysok i oficer i zaufany W iśniow ieckiego po w in ien zdawać sobie sprawę z charakteru sw ej m isji. Tym czasem, m im o że już w Kudaku zorientował się w nagłej zm ianie sytuacji, zam iast zaw rócić z cen nym i wiadom ościam i jedzie z uporem dalej. Mało tego, w Czehryniu bierze listy polecające do Barabasza i Tatarczuka, chociaż, jak należy sądzić, pułkow nicy ci nie um ieli czytać i chociaż w ie, czy przynajm niej pow inien w iedzieć, że bierze ze sobą m ateriały obciążające.
Ta analiza prowadzi Staw ara do następującego w niosku: „Skrzetuski w y biera pozór. Robi to jako nieodrodny kuzyn Kordiana, nie zadając sobie pytania, czy postępuje w m yśl zaleceń sw ego k sięcia oraz dobra służby. [...] Skrzetuski zachowuje się z w ielką brawurą, lecz autor zdaje się nie zauw ażać, że jego bohater w yw iązuje się ze swej m isji w najgorszy m ożliw ie sposób, zasypaw szy, m ówiąc po dzisiejszem u, ludzi, do których był w y sła n y ” (s. 128— 129).
Inny przykład dotyczy epizodu z porw aniem księcia Bogusław a: „Wprawdzie K m icic — pisze autor — jest paliwodą i gw ałtow nikiem , ale nie jest głupcem. Porw anie Radziw iłła, by rzucić go do nóg króla Jana K azim ierza, nie mogło przyjść do głow y naw et m łodem u i narwanem u, ale na swój sposób doświad czonemu oficerowi [...]. Ciekawe, że autor zdając sobie sprawę z nonsensow ności pom ysłu wkłada odnośne argum enty w usta Bogusław ow i. Widać, że sytuacja, w znakomicie zresztą opisanych rozdziałach, samego Sienkiew icza przyprawia o kłopot. Przerywa ją w ięc w ystrzałem z pistoletu porwanego R adziw iłła” (s. 132—133).
Przed wkroczeniem do Prus K siążęcych K m icic w ydaje rozkaz sw oim Tata rom, aby oszczędzali tych w szystk ich , którzy będą o litość prosili po polsku. Staw ar odsłania niekonsekw encję tego epizodu pytając, jakim sposobem m ieli Tatarzy w wirze bitw y i mordu odróżniać nieom ylnie niem czyznę od polszczyzny.
Do tego typu analiz należy też poszukiw anie u k r y t y c h przyczyn d łu giego narzeczeństwa W ołodyjowskiego, dom niem anie na tem at stosunków G ątow - skiego z Rozalką w Rodzinie Połanieckich, ujaw nianie niezbyt czystych źródeł dochodów Kmicica.
P ytania te i towarzyszące im dem askacje, jeśli nie mają być tylk o zabawnym epatowaniem czytelnika dotychczas przekonanego św ięcie o w ielkości S ien kiew i cza, jeśli nie mają być kontynuacją rozpraw typu „Hamlet w W ittenberdze”, m u szą układać się w s y s t e m przesłanek. Poszukiw anie i rozpatrywanie owych nadw yżek znaczeniow ych może być przydatne w dwu wypadkach: albo posłuży do w eryfikacji m etody realistycznej (właśnie: niespodzianki realizmu!), albo w y każe istn ien ie innej, nie realistycznej p oetyki w analizow anym utworze.
W tym w łaśnie rzecz, że Staw ar n ie zdecydow ał się, jak m a owe n ieści słości i niekonsekw encje ocenić. W ydaje m i się, że zebrany m ateriał prowadził — jeśli tak można powiedzieć — nieuchronnie do przyjęcia, a w reszcie rozbudowania koncepcji Trylogii jako baśni historycznej (Trylogia bow iem zajm uje w tych roz w ażaniach kluczową pozycję). Koncepcja ta, zaproponowana przez Zygmunta S zw eyk ow sk iego1, obecna też w rozważaniach Wyki, ma jedną ogromną zaletę: pozwala zrozumieć nieustanną trw ałość Trylogii i jej sukcesy nie nadwerężone fluk tuacjam i opinii. K oncepcja Trylogii jako baśni nie jest przy tym bynajm niej apoteozą utworu i nie oznacza uniku w obec kryteriów ideow ych oceny. Żąda tylko, aby przy w artościowaniu ideow ym i w ychow aw czym respektow ać założenia poetyki utworu.
R E C E N Z J E 2 5 7
Nie znaczy to, że tw órczość Sienkiew icza nie podlega kontroli historycznych faktów. Rzecz jednak w tym , że płaszczyzna historyczno-realistyczna Trylogii jest tylko odskocznią dla płaszczyzny baśniow o-legendarnej i że w dziele prze cinają się jak by dwa różne układy logik i wydarzeń. Koncepcja Szw eykow skiego sugeruje, że np. W iśniow iecki został w ybrany bez chęci apoteozowania polityki kresowej m agnaterii i że m iędzy Ogniem i m ieczem a P oto pem nie nastąpił żaden zasadniczy przełom ideow y Sienkiew icza. Inaczej sprawę ujm ując m ogli byśm y powiedzieć, że Sienkiew icz czerpał m ateriał historyczny z dobrodziejstwam i i obciążeniam i inwentarza. Stąd np. autor bez w iększego trudu i ideow ego kon flik tu mógł w Panu W o ło d y jo w s k im wprowadzić sw ego rodzaju poprawki uw zglę dniające krytyczne uw agi Dzieduszyckiego sform ułowane po opublikowaniu
Ogniem i mieczem.
Staw ar nie m ógł znać ostatniej książki Szw eykow skiego i jej pełnej argu m entacji. Mimo to chyba nieuw ażnie zapoznał się z w cześniejszą w ersją pracy, skoro polem ikę ograniczył do niezbyt trafnej relacji: „Baśniowa interpretacja
Trylogii odejm uje m ożność zrozum ienia istotnego sensu dzieła, zubaża je po
ważnie. Aby poprzeć swą tezę o baśniow ym charakterze stylu Trylogii, S zw ey kowski w skazuje na upodobanie autora w olbrzymach, okazach w yjątkowej siły fizycznej, H erkulesach i W yrwidębach. U kolosalnienie wydarzeń stanowi n ie w ątp liw ie jedną z cech stylu legendow ego czy baśniowego. U Sienkiew icza jednak legendotw órcze obrazy w ystępują w tow arzystw ie w ariantów realistycznych” (s. 162).
Jeśli dobrze zreferow ałem poglądy Szw eykow skiego, to w łaśnie owo sąsiedz tw o, a raczej przełam yw anie się w ariantów realistycznych i baśniowych jest sed nem tej koncepcji. Rzecz jednak w tym , co Staw ar proponuje w m iejsce inter pretacji baśniowej.
Koncepcja Staw ara w tym w zględzie sprowadza się do odnalezienia u S ien kiew icza elem en tów eposu lub romansu rycerskiego. Napisałem „lub”, a nie „albo”, bo w łaśn ie Staw ar używ a tych term inów w ym iennie, tak jak by te nazw y oznaczały to samo. Na stronie 99 i następnych analizuje szeroko w staw k i hom eryckie u Sienkiew icza, zaś na s. 118 i 165 m ów i o duchu romansu rycerskiego, m ając na m yśli podobne zjawiska. Tak w ięc nie wiadomo, co Staw ar pod term i nem „romans rycersk i” rozumie — czy średniow ieczny romans rycerski, czy
R itterrom an albo raczej Raubritterrom an, czy też to, co A nglicy nazywają the gothic novel.
Podobnie rzecz się ma z epopeją. Terminu tego używ a Staw ar w najbardziej popularnym znaczeniu, które podkreśla jako k onstytu tyw n y czynnik tego gatunku m om ent przełom ow y w dziejach narodu. Gdyby Staw ar zam iast poszukiwać w Trylogii hom eryckiej topiki uwzględnił inne, bardziej istotne cechy eposu, okazałoby się w tedy, że pow ieść Sienkiew icza n iew iele ma w spólnego z tradycją Homera. Bo oto: ani człow iek nie jest u Sienkiew icza podporządkowany w yda rzeniu 2, ani napięcie akcji nie jest rodem z eposu, a sam autor w reszcie pozo staje ukryty za m a teria łem 3. Epik w reszcie nie zna uprzedzeń („der Epiker kennt
2 G. L u к а с s, Der historische Roman. Berlin 1955, s. 29: „In der Epopöe
w ird der Mensch — sozusagen — d e m Ereignis u n te rw orfe n ”.
3 E. S t a i g e r , Grundbegriffe d e r Poetik. Zürich 1956, s. 86: „Man kann
d a ru m [über die Epopöe] auch nicht sagen, der D ichter verschw inde h inter seinem Stoff. Im Gegenteil! Er bringt sich als Erzähler deutlich genug zu r Geltun g”.
kein V o ru rte il” 4). M oglibyśm y powiedzieć: nie ma powodów do uprzedzeń, gdy
opisuje „materiał, o którym wiadom o, że nie da pow ażniejszych niespodzianek”. Ta ostatnia część zdania to ze Staw ara, na dowód, że autor dostrzegł niekonsek w encje swojej interpretacji. Żeby ją jednak ocalić, dodał: „Pisarze ujm ujący środo w iska społeczne w stanie ferm entu z natury rzeczy muszą się posługiw ać elem en tem doktryny przy w ykańczaniu obrazu, który i dla nich sam ych jest niezupeł nie jasny. Stąd publicystyczność i doktrynerstw o autorów ujm ujących stadia rozwojowe danej form acji społeczn ej” (s. 68). Tym czasem w ydaje się, że jest odwrotnie. Weźmy dla przykładu literaturę w czesnego O św iecenia, w czesnego okresu pozytywizm u i na przykład C ichy Don Szołochow a czy Drogą p rze z mąkę A leksego Tołstoja. Elem enty doktrynerstw a czy schem atyzm u (o których skądinąd słusznie pisze Staw ar om awiając m łodego Sienkiew icza) w ystąpią w łaśn ie u p i sarzy nie okresu ferm entu (Szołochow czy Tołstoj), ale w okresach „zaprogra m ow anego” ładu.
Wspominam o tym nie tyle po to, by eksponow ać dyskusję nad jednym szczegółowym problemem, ale dlatego, że zagadnienia historycznoliterackie tej pracy najbardziej domagają się recenzenckiej interw encji.
R ecenzow anie książki w ybitn ego i zasłużonego, ale nie żyjącego już krytyka nie jest zadaniem łatw ym , choćby dlatego, że adresat tych uwag krytycznych nie m oże się już bronić. Ale w łaśn ie fakt, że praca w yszła spod renom owanego pióra, że pod taką firm ą w chodzi w czytelniczy obrót, zm usza do sform ułowania nie tylko zdań polem icznych, ale i do spisania szeregu sprostowań.
W przytoczonym wyżej cytacie zastanaw ia jedno zdanie: „[Skrzetuski] robi to jako nieodrodny kuzyn K ordiana”. Można by uznać to za lapsus, za niezbyt zręczne porównanie, gdyby nie fakt, że na tej analogii buduje Staw ar sw oją kon cepcję bohatera Trylogii. Na stronie 126 czytam y: „Już Chm ielow ski zauważył, że ten siedem nastow ieczny szlachcic za bardzo trąci Kordianem . Jest on w zięty nie ty le z siedem nastego w ieku, ile z rezerwatu bohaterów rom antycznych, k tó rzy też lu bili — jak to m ówią — sięgać przez lew e ram ię do prawej kieszeni, co było regułą w romansach, i zresztą przyczyniało się znakom icie do podtrzym a nia akcji i układania efektow n ych scen ”. Że Skrzetuski jest najm niej udałą kreacją Sienkiew icza — to prawda, że C hm ielow ski być może nie rozum iał K o r
diana — to też prawda, tylk o że to zdanie pow inno się było zatrzym ać na filtrze
redakcyjnej adiustacji w ydaw nictw a. Tym bardziej, że trudno je było przeoczyć. Na stronie 80 bowiem Staw ar pisze: „Sienkiew icz nie zanadto w nikał w ięc w istotę obyczajow ości szlachty X VII w., raczej stylizow ał. W edle w ypróbow anych wzorów zagranicznych rozwinął fabułę, przede w szystkim w ątek uczuciowo-rom ansow y, w sposób odpowiadający nie tyle dawnym obyczajom, ile gustow i czytelnika, naw ykłego do w yrafinow anego s e n t y m e n t a l i z m u [!] poezji m iłosnej X IX w iek u ” (podkreślenie J. Z.). I dalej: „Używając w yrażenia Tarnowskiego — »dusza staropolska«, in stynk ty szlacheckie w ystąp iły w połączeniu z neuraste niczną uczuciowością in teligenta X IX w., rozw iniętą tak bogato u Słow ackiego, ulubionego poety Sienkiew icza. (Nie darmo C hm ielow ski przy Skrzetuskim w sp o m ina o antecedencjach Kordiana S łow ack iego)”.
Nie podejm uję w tym m iejscu polem iki. Zwracam tylk o uwagę redaktorom i czytelnikom . Żeby zaś nie być posądzonym o nadm ierną skrupulatność w w y łapyw aniu potknięć, jeszcze k ilka przykładów:
R E C E N Z J E 2 5 9
„Obok wspom nianej beletrystyki historyczno-w spom inkow ej, gawęd szla checkich (czemu patronował z daleka Pan Tadeusz) szczególnie rozw inęła się poezja m iłosna m arzycielsko-sentym entalna. N aw iązyw ała ona do IV części D zia
dów, choć szczególną popularnością cieszyły się w y j a ł o w i o n e z o g ó l n i e j
s z e j p r o b l e m a t y k i m iłosne poem aty (jak Słowackiego W Szw ajcarii)“ (s. 78; podkreślenie J. Z.).
Jeszcze kilka sprostowań nie w ym agających zresztą osobnych kwerend, sprostowań — powiedziałbym — elem entarnych. Na stronie 7 Staw ar podaje jako dowód zainteresow ań m łodego Sienkiew icza staropolszczyzną jego prace o M ikołaju Sępie Szarzyńskim i Kasprze M iaskowskim . Pisze: „Prace te św iad czyły o żyw ych zainteresow aniach autora w iek iem X V II” (słownie: siedem nastym; przypis J. Z.). Cztery strony dalej znajdujem y w iadom ość o publikowaniu
Humoresek z teki W o rszyłły w „Przeglądzie T ygodniow ym ”. Poniew aż może to
tylko niezręczność sform ułowania, dopiszmy: nie tyle w „Przeglądzie”, ile n a kładem „Przeglądu”. Om awiając w czesną now elistykę Sienkiew icza w ym ienia Staw ar Opowiadania z n a tu ry i życia. Może to tylko błąd adiustacji (właśnie do w ydaw nictw a adresuję w części te pretensje), ale powinno być Z n a tu ry i z życia.
Selim Mirza pisany był w Am eryce, a n ie przed w yjazdem za granicę, jak
to autor tw ierdzi na stronie 18. W roku 1880 ukazały się cztery tom y pism S ienkiew icza, a nie trzy, jak czytam y na stronie 24. N ie ma w nich Latarn ika (druk. w 1881 r. w „N iw ie”), jak to sugeruje om ówienie Stawara, w którym
Lata rnik poprzedza Z pam iętn ika poznańskiego nauczyciela (s. 25). Nieraz kon
strukcja pracy jest tak niejasna, że nie wiadom o, czy m amy do czynienia z b łęr dem czy tylko z nieporządnym w yw odem . Tak np. na s. 38 Staw ar omawia felieton y z „N iw y”. Potem pisze, że ich tytu ł brzmiał Chwila obecna. Tym cza sem C hwilę obecną znajdziem y w „Gazecie P olsk iej”, a nie w „N iw ie”.
Szw ankuje i zestaw ienie literatury przedm iotu. Na stronie 262 autor cytuje pracę J. Falkowskiego. Chodzi tu oczyw iście o Z. Falkowskiego (Zygmunta). To nie błąd korektorski, poniew aż ta sama w ersja im ienia pojawia się na stro nie 354.
W sw oim czasie Staw ar opublikował w „K uźnicy” cykl szkiców, w których spojrzał na Trylogię jako na utw ór pseudohistoryczny, kryjący pod kostium em wydarzeń z X VII w. ocenę w spółczesnych Sienkiew iczow i ruchów społecznych. Z koncepcji takiej Staw ar się w ycofał — w przeciwnym razie nie m ogłaby powstać om awiana książka, która przecież jest m imo w szystko obroną S ien kie wicza. Mimo to w obecnej w ersji pozostały relikty dawnej koncepcji, jakieś ułamki w postaci zdań takich, jak: „Atm osfera czasu sprzyjała wyborow i tem a tyki. Wiąże się to ze sw oistym odczuciem aktualności — z reakcją na ferm ent społeczny, na poruszenia w spółczesnej »czerni«” (s. 63). Sprawa, którą poruszam, to nie tyle k w estia w ew nętrznych niek onsekw encji książki, ale przede w szystkim pew nego porządku bibliograficznego. W sw oim czasie na pracę Stawara z „Kuź n icy” replikow ał rozprawą Wokół „T rylo g ii” Sam uel Sandler, który tym sam ym — co ukrywać — utorował Trylogii powrotną drogę na rynek czytelniczy. Staw ar tym czasem w ogóle się nie ustosunkow ał do pracy Sandlera. Jedynie w roz dziale om awiającym literaturę przedm iotu przytoczył tę publikację, nazyw ając ją w sposób dość lekcew ażący „broszurą”.
Zestaw iona bibliografia prac o S ien kiew iczu nie jest pełna. Nie m usi być pełna. Skoro jednak jest wyborem , spełnia pew ne funkcje rekomendujące. D la tego dziw i częste, także w tekście, przyw oływ anie wśród „sienkiew iczologów ” nazw isk Dobraczyńskiego i Cata-M ackiew icza oraz pow oływ anie się na autorytet
znakomitego skądinąd felieto n isty i autora zbioru Muchy chodzą po m ózgu przy ocenie... języka Sienkiew icza.
Taka recenzja to trochę przykry obow iązek. Ale kiedy się zna autoryta tywną m im o w szystk o siłę słow a drukow anego i pom yśli o niefachow ym w prze w ażającej części czytelniku d ziesięciotysięcznego nakładu P isarstw a Henryka
Sienkiewicza, obowiązek ten trzeba spełnić.
Jerzy Ziom ek
H a l i n a P a ń c z y k , ZE STUDIÓW NAD LIRYKĄ LEOPOLDA STAFFA. Poznań 1960. Stron 91. U niw ersytet im. A dam a M ickiewicza w Poznaniu. (Prace Wydziału Filologicznego. Seria: Filologia P olsk a, nr 1).
Pisać o jakim kolw iek pisarzu w spółczesn ym to praca przysparzająca każdemu badaczowi w yjątkow ych kłopotów i trudności. Przede w szystk im przychodzi zazwyczaj zaczynać całą robotę w łaściw ie od początku, od fundam entów , w po jedynkę i na w łasną odpowiedzialność. To, co się potocznie określa mianem tzw. literatury przedmiotu, z reguły nie istn ieje, nie ma żadnych monografii, żadnych choćby syntetycznych zarysów. Gdy chodzi o pisarzy w ybitniejszych, to istnieje niekiedy w zględnie naw et ob fita literatura recenzyjna, ale badacz piśm iennictwa X X stulecia, który u siłu je korzystać, w braku innych, z owych dokumentów m yśli krytycznej, w ie doskonale, jaką w artość przedstaw iają — jeśli się pominie am bitniejsze w yjątk i — te najczęściej spotykane popisy ek w ilib ry- styki w erbalnej, w yjałow ione z jak iejk olw iek sensow nej, rzeczowej treści. Po przeczytaniu zatem ilu ś tam elukubracji krytycznych w iadom ego rodzaju ma się jedynie poczucie straty czasu. Tyle że su m ien ie naukowe badacza, k tóry w inien znać wszystko, doznaje niejakiego uspokojenia. '
W przypadku Staffa trudności m nożą się i kom plikują dodatkowo. Liryka z natury rzeczy jest w yjątkow o, w ięcej n iż inne gatunki literackie, oporna wobec w szelakiego rodzaju zabiegów interp retacyjn ych i operacji analityczno-op:so- wych, dokonywanych w schem atycznym i skonw encjonalizowanym języku nauki. Wreszcie rozpiętość czasowa tej tw órczości, przynależność S taffa do tylu epok literackich, z których każda w m n iejszym lub w iększym stopniu przedstaw ia się nam w ciąż jeszcze jako te rra ignota, presja tylu sprzecznych prądów m yśli, sztuki i historii — w szystko to w ym aga od krytyka literatury doby w spółczesnej w yjątkow ej erudycji, in tu icji i u m iejętn ości poruszania się w terenie n iezw ykle skąpo zaopatrzonym w tablice i znaki orientacyjne.
Autorka studiów nad liryką Leopolda S taffa m iała jasną św iadom ość trudno ści zadania, pisze o nich w yraźnie w słow ie w stęp nym dając syntetyczny, zw arty przegląd głów n iejszych pozycji krytycznych o poecie. Tym w iększym uznaniem należy przeto pow itać jej d ecyzję podjęcia się tej roboty niełatw ej i w ykonanie jej w rozprawie skom ponow anej n iezw ykle jasno i racjonalnie. Bo architektura książeczki jest istotnie w zorow a i bardzo m etodycznie precyzyjna. Rozdział I, historyczny, ustala genezę tw órczości Staffa, kreśli tło, w ydobyw a klim at i atm osferę, w jakiej staw iał m łody poeta sw oje pierwsze kroki. Daje następnie krótki rys ew olucji, w yp u n k tow u je poszczególne etapy drogi twórczej Leopolda Staffa poprzez półw iecze z górą jego pisarskiej działalności. Rozdział II przynosi system atyczny opis struktury tem atyczno-form alnej liryki Staffow sk iej. Rozdział III jest naturalnym zw ieńczeniem budowy, sumą w niosków , do których doprowadziły rozważania rozdziałów poprzednich.