• Nie Znaleziono Wyników

Adres Redakcyi: MARSZAŁKOWSKA Nb 118. Telefonu 8314.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Adres Redakcyi: MARSZAŁKOWSKA Nb 118. Telefonu 8314."

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

JM ® 38 i 39 (1274). W arszawa, dnia 4 listopada 1906 r. Tom X X IV

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N A U K O M P R Z Y R O D N I C Z Y M .

W W arszaw ie: rocznie rb, 8, kwartalnie rb. 2.

Z przesyłką pocztową: rocznie rb. 10, półr. rb. 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W Redakcyi Wszechświata i we wszystkich k się­

garnia ch w kraju i za granicą Redaktor W s ze ch ch ś w iata przyjm uje ze sprawam i redakcyjnemi codziennie od godzi­

ny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

Adres Redakcyi: MARSZAŁKOWSKA Nb 118. Telefonu 8314.

O d H e d a k e y i .

Całomiesięcznej przerw y w wychodzeniu W szechśw iata nie możemy pozostawić' bez usprawiedliwienia. Czytelnicy w ybaczyć nam zechcą, jeżeli to uspraw iedliw ienie—

wbrew naszej woli — w n iek tóry ch p u nk tach przemienić się może w a k t oskarżenia, trudno bowiem p a now ać nad słowem, kiedy się czuje żal i sm utek, a jeszcze t r u ­ dniej widzieć f a k ty w innem świetle, aniżeli one się p rzedstaw iają po bezstronne m a trzeźwem zbadaniu.

Dla nikogo nie jest tajemnicą, że W szechświat narówmi ze wszystkiemi robota­

mi naukowem i m e cieszył się nigdy łaskami szerokiej publiczności. Z wysiłkiem ż y ­ j ą c z dnia n a dzień, zdobywał sobie minimalne środki pieniężne n a bieżące potrzeby, ale m arzyć n a w e t nie mógł o jakiem ś odkładaniu na czarną godzinę. Łudził się tylko, że ta skrom na garsteczka kilkuset prenum eratorów, dla której pracował, j a k umiał, stanowi grono osób istotnie przek o n an y ch o potrzebie pisma przyrodniczego dla n a ­ rodu, liczącego się na dwadzieścia milionów i roszczącego sobie niem ałą p retensyę do kulturalności. Niestety, pierwszy podmuch wiatru, przeciwnego cichej, a system a­

tycznej pracy, rozwiał te złudzenia. Przyszedł czas w yłącznego zajęcia jaskraw em i sprawam i chwili bieżącej, czas brzm iących, choć najczęściej p u s ty c h sporów o rzeczy mało lub wcale nierozum iane—i oto odwróciły się um ysły od najw ażniejszych naw et zadań, o ile one nie miały wyłącznego c h a ra k te ru zadań bieżących. I nic w tein dziwnego, że sprawy, k tó re napraw dę są wielkie, albo wielkiemi się wydają, opanowują ludzi i zagarniają wszystkie siły na swoje usługi. Dziwnem j e s t to, że wśród tylu głosów, które, zdawałoby się, najwszechstronniej rozbierają i objaśniają zadania, stojące dzi­

siaj otworem przed nami, nie słychać jak o ś dotąd nawoływań do ustrzeżenia od za­

głady ty ch słabyrch może, lecz bądź co bądź istniejących początków naukowości pol­

skiej, dla k tó ry c h w d o ty chczasow ych naszych w aru n k a ch ciasną, lecz prawie j e d y n ą ostoją bjrły czasopisma naukowe. Musi przyjść—przyjdzie z pewnością niezadługo—

chwila, kiedy na właściwe sobie naczelne miejsce zostaną wprowadzone starania

o skierowanie umysłów k u nauce czystej. Ja k ie ż bowiem znaczenie m iałby naród,

k tó ry w rzeczach n auki nie m ógłby zabrać głosu?

(2)

Ja k k o lw ie k n a u k a z polityką nie m a nic wspólnego, rozumielibyśmy dobrze, gdyby k r y ty k a w ystąp iła z zarzutam i przeciw Wszechświatowi, że wobec rozbudzenia dbałości o nasze Avlasne spraw y krajowe zamało w ykazuje czujności w ty m kierunku.

Cieszylibyśm y się bardzo, g d y b y od współpracowników naszych, czy osób dalszych?

n a p ły w a ły wskazówki, co w danej chwili m o żna uczynić lub zapoczątkow ać u nas na polu n a u k p rzyrodniczych, w spraAvie ich nauczania, grom adzenia pomocy nau ko ­ wych, albo b adania kraju. W szakże j e d n ą z g łów ny c h części składowych naszego r u ­ chu wyzwoleńczego było i j e s t dotychczas dążenie, do stw orzenia szkolnictwa n aro ­ dowego. Co więcej— wszakże b a rd z o silnie u w y d a tn iła się konieczność wprowadzenia nauk przyrodniczych do program ów nauczania. W pierwszym numerze W szechśw iata z r. b. obiecywaliśmy sobie, że właśn e nam danem będzie przemówić w ty ch sprawach, które nas najbliżej obchodzą — czy m ogliśmy głos z a b r a ć ? — niech zaw yrokują bez­

stronni a kom petentni sędziowie. Ale, zam iast sp raw y te podnieść i wyjaśnić w spo­

sób prawidłowy, zapom ocą umiejętnej i rzeczowej dyskusyi publicznej w organach p rasy ju ż oddaw na oczekujących n a możność podobnej w ym iany myśli, nasi refor-

matorowie woleli w y b ra ć inne drogi.

Ostatecznie postąpiono z nami w sposób ze w szystkich najprostszy: zapomnia­

no o naszem istnieniu. W7 chwili, kiedy z w y k ły rozsądek kazałby wszelkiemi siłami p odtrzym ać te organy, k tó ry c h um iejętna chęć służenia sprawie ogólnej je s t wypróbowana, pismom n aukow ym polskim z am knięto możność istnienia, o dm aw iając ich prenum eraty.

Nasze pismo w początku ro k u bieżącego straciło więcej niż trzecią część ze zwykłej liczby prenum eratorów . Jeżeli dodamy, że cena t y c h w szystkich rnateryałów i roboty które opłacić trzeba, żeby w y d ać arkusz zad rukow any , podniosła się współcześnie, na n iek tó ry ch pozycyach więcej niż o 50°/0, ł .two już będzie zrozumieć, jak im sposobem W szechświat znalazł się nad samym brzegiem przepaści. O statnim nakoniec ciosem dla zachw ianego wydaw nictwa, było n agłe i bezwzględne żądanie w ypłaty sumy stosunkowo niewielkiej, ale której n a razie nie mogliśmy uiścić. To żądanie sprawiło, że przerwać musieliśmy druk W szechśw iata z dnia n a dzień, nie m ając n a w e t możności uprzedzenia o tein czytelników.

N asuw ające się objaśnienie, że u p a d e k ekonomiczny ogólny, przyczynił się do zmniejszenia liczby prenum eratorów , u trz y m a ć się nie daje. W ie m y napewno, że cof­

nęli się przeważnie ci, któ rzy cenne swe zdrowie uwieźli ze wzburzonego kraju w m iejsca spokojne i przyjem ne.

W ychodząc je d n a k z założenia, że niem a takich trudności, któ re b y uwalniać m ogły od spełnienia p rzyjęty ch zobowiązań, re d a k c y a nasza poczyniła zabiegi, żeby W szechśw iat doprowadzić do końca roku bieżącego bez uszczerbku dla p ren u m erato ­ rów. Pod ejm u jąc z dniem dzisiejszym druk naszego pisma nanowo, zawiadam iam y czytelników, że w y d a w a ć j e będziem y co ty d zie ń w zeszytach powiększonych, dopóki nie pok ryjem y s tra t w objętości pisma spow odow anych przez przerwę.

Co do przyszłości dalszej, to bardziej szczegółowo skreślimy odnoszące się do uiej nasze plany w jed n y m z n a s tę p n y c h num erów Wszechświata. Tymczasem tylko oznajmić m ożem y naszym czytelnikom , że głębokie przekonanie o wartości kulturalnej naszej p ra c y i o doniosłem znaczeniu jej ciągłości każe nam w ytrw ać i nadal. W y ­ tężyliśmy wszelkie usiłowania w celu znalezienia odpowiedniego poparcia i m am y już dzisiaj zupełną pewność, że pow odzenie uwieńczy nasze zamiary.

594 WSZECHŚWIAT JMę 38 i 39

(3)

K q 38 i 39 WSZECHŚWIAT 595

E. MACH.

O P IS A W Y T Ł U M A C Z E N IE . *) Gdy człowiek wielce zasłużony n a polu badania naukow ego wypowie słowo lapi darne, otwierające nowe widnokręgi, sło­

wo to w yw ołuje zdumienie u tych, k t ó ­ rych kierunek myślenia j e s t zgoła od ­ mienny, podziw u innych, którzy zdolni są ocenić jego nowość i trafność, i w re­

szcie opozycyę w obozie konserw atystów , k tórzy w słowie tem widzą jedynie ruinę tego, co dotąd miało wagę i uchodziło za słuszne. Dlatego to do dziś dnia um ilknąć nie może spór o pojęcia opisu a tłu m a ­ czenia, spór, k tórem u dało początek z n a ­ ne w yrażenie się Kirchhoffa w roku 1874.

Niewątpliwie, zbyt mało z w raca się na to uwagi, że n a w e t badacz nawybitniej- szy j e s t przecież tylko człowiekiem i że znaczenie w yrazó w ję z y k a potocznego, naogół mało określonych, można ( k r e ­ śląc dopiero po uwzględnieniu zarówno stanow iska osoby przemawiającej j a k i sta­

nowiska jej a u dy tory um .

K to po raz pierwszy p a tr z y na to, jak w oda w lewarze z jed nej strony płynie do góry a z drugiej na dół, musi zapy­

t a ć ze zdumieniem, dlaczego słup wody nie rozerwie się w miejscu najwyższem, a każda z dw u części nie spłynie po-;

prostu n a dół. P r o s ty opis i zapewnienie*

że spraw a ta k wJaśnie się odbywa, z p e ­ wnością m u nie wystarcza; będzie on sta ­ nowczo odczuwał potrzebę usunięcia sp rz e ­ czności pom iędzy faktem oczekiw anym a tym , k tó ry zachodzi w rzeczywistości.

Otóż jeżeli ktoś wykaże, że wodę w le­

warze utrzym uje w spójności, przeszka dzając jej rozerwać się, jakikolw iek „przy­

m us”, chociażby np. „horror v a c u i”, i że w o d a na podobieństwo łań c u c h a , przerzu conego przez blok, u le g a przew adze cię­

żaru części dłuższej, p rzyczem do części krótszej dołączają się coraz to n ow e ilo­

ści cieczy, to z pewnością ów obserw a­

tor zdziwiony będzie wdzięczny za takie

1) N a tu r w issc h e n sc h a f tlic h ft R u n d s c h a u z d nia 20 w rz e ś n ia 190f>'

wyjaśnienie. Boć przecie z własnego do­

świadczenia z na on w ybornie ciężar wo-

| dy, ów „ przym us”, k tó ry przyciska jeg o palec do otworu pom py ssącej, oraz prze- m aganie ciężaru mniejszego zapomocą ciężaru większego. To też teraz in sty n k t j eg o już nie w zdryga się przed p rze p ły ­

w em wody w lewarze, przeciwnie, obser­

w a to r czuje, że woda nie może się za­

chować inaczej.

Przypuśćm y, że obserw ator nasz z a u w a ­ żył, że słup cieczy w lewarze, wypełnio­

n y m rtęcią, rozrywa się z chwilą, gdy ram iona je g o wydłużą się powyżej 76 cm, i że przeciwnie lewar taki znowu działać zaczyna z chwilą, gdy w skutek nachylenia względem poziomu wysokość pionow a ra­

mion spadnie poniżej pomienionej grani­

cy, w takim razie zjawiłaby się potrzeba przedstaw ienia owego „przym usu”, u trzy ­ mującego ciecz w spójności, w postaci ciśnienia, dającego się zmierzyć w yso ko ­ ścią słupa cieczy. P akt, że w próżni dzia­

łanie lew ara wogóle ustaje, zmusza nas do tego, że za ów „ p rzy m us”, u trz y m u ją c y spójnię, uznajem y ciśnienie, u w a ru n k o w a ­ ne ciężarem własnym powietrza. D o tą d k ażdy z poszczególnych momentów, k tó ­ re czynią dla nas zrozumiałem działanie lewara, a więc np. sprężystość i ciężar powietrza możemy okazać zmysłom na­

szym jako fakt namacalny, znany, fakt, z k tó ry m je s te śm y spoufaleni. Czy j e d ­ nak potrzeba wyjaśnienia kończy się t u ­ taj? Gdy podnosimy z ziemi kaw ał żela- ża, to zachodzi coś takiego, j a k g d y b y ziemia ciągnąc niewidzialnemi mięśniami sprzeciwiała się ciągnieniu, w yw ieranem u j)rzez własne nasze mięśnie. To samo od­

czuwamy, podnosząc kam ień lub k a w a ­ łek ołowiu, Jeżeli rękę, w której trz y m a ­ m y kaw ałek żelaza zbliżymy do bieguna silnego elektrom agnesu dynamo-maszyny, to odczujem y znowu tajemnicze ciągnie­

nie mięśniowe, z b ieguna tego w ycho ­ dzące, które jedna k w zm aga się, w m ia­

rę j a k się zbliżamy, aż wreszcie w y ry w a nam żelazo z ręki. Ciągnienie, w ych o d z ą ­ ce z ziemi, pozostawało zawsze jed na- kiem. W zględem k am ienia lub ołowiu m agnes zdaje się zachow ywać obojętnie.

Dlaczego ciągnienia te, czyli „ s iły ” są

(4)

596

t a k różne? T a k zawsze p y ta ć będziemy, ilekroć n a potykać będziemy tak ie różni­

ce. T ł u m a c z e n i e może się skończyć, p o t r z e b a w y t ł u m a c z e n i a s o b i e

—nigdy.

Cudownie w yjaśnia R. A v enariu s tę, j a k ją Hoffding n azyw a, h istoryę n a tu ­

ralną zagadnienia na p rzy k ła d ac h swoich w tomie II „ K r y ty k i c z y ste g o dośw iad­

c z en ia”. Przyrodnicy, k tó rz y c hętnie u n i­

kają bardziej a b s tr a k c y jn y c h roztrząsań filozoficznych, dopiero w te d y zasm ak u ją w cały m sposobie p rzedstaw ian ia rzeczy A venariusa, gdy zaczną od p rze c z y ta n ia owych przykładów , odznaczonym d ro b ­ nym drukiem, oraz do d atk ó w w y ja śn ia ją ­ cych do te k s t u głównego. P otra fią oni p r z y te m lepiej ocenić A venariusa, aniżeli dotąd czynili filozofowie.

F a k t n iezw ykły, uderzający, m ożna w y ­ tłum aczyć, rozkładając go n a f a k ty znane.

Niekiedy jednak, i to właśnie w w y p a d ­ ka c h najważniejszych, f a k ty te nie są jeszcze wcale znane i n ależy j e dopiero znaleść. W te d y uciec się trzeba do owej m eto d y badania, k tó re N e w to n zowie a n a ­ lityczną, a zapom ocą k tóre j sp row a d za

on np. zjawiska b arw w pry zm acie do składu światła z części ró żnobarw nych, niejednakow o łamliwych, b a n v y zaś c ie n ­ kich b laszek — do niejednakow ych o k re ­ sów t y c h samych części składow ych świa­

tła. T u ta j f a k ty nowo w y k r y te są daleko niezwyklejsze, bardziej uderzające i w aż­

niejsze od tych, które dały powód do ich w ykrycia. Stan ow ią one właściwe o d k ry ­ cia. J e d n a k ż e z chwilą u z n an ia fak tó w nowo odkrytych, te fak ty , dla k tó ry c h poszukiw ano tłum aczenia s ta ją się zrozu- miałemi, a wraz z niemi i wiele innych.

T y m sposobem sprow adzenie rzeczy j e s z ­ cze nieznanej do rzeczy ju ż znanej nie zawsze je s t tem , co osiąga bad acz w d ą ­ żeniu do w ytłum aczenia czegoś. Zawsze j e d n a k j e s t te m stwierdzenie faktów, oraz

ich w zajem nego związku.

Jeżeli wykazanie w sposób zmysłowy części lub stron pewnego fak tu zawodzi, to zwykle przyjm uje się j e na pró b ę, j a ­ ko przypuszczenie, tym czasow o, w ocze­

kiwaniu, żo dowód da się p rzeprow adzić później. Gdzie je d n a k sam rodzaj założe-

j\e 38 i 39 nia je s t taki, że widoków n a to niem a zupełnie, ta m tak ie tłum aczenie hypote- ty c z n e uznać należy za próżne, zmyślo­

ne. Chcąc zrozumieć dobrze wstręt, k tó ­ ry do g ry w hypotezy uozuwali New ton i Kirchhoff, trzeba przypomnieć sobie, ja k dalece nadużyw ano za ich czasów ty c h środków pomocniczych. Do tego stosuje się

„ n e g a c y a ”, k tó rą znajdujem y w zdaniach obu tych mężów. Niemieli oni nic przeciwko upraszczaniu przez wykrywanie związku pomiędzy faktami, pozornie odosobnione- mi; przeciwnie, obaj potężnie popchnęli wiedzę w ty m kierunku. Co do Newtona, w y sta rc z ą p rzy k ła d y wyżej przytoczone, co zaś dotyczę K irch h o ffa--to jako ilit- stra c y ę pomienionej m etody badania przy­

toczyć można je g o odkrycie doświadczal­

ne proporcyonalności pomiędzy prom ie­

niowaniem a pochłanianiem k a ż d tg o cia­

ła w zakresie każdego poszczególnego g a ­ tu n k u p rom ieni— odkrycie, które powiązał on n a ty c h m ia st teo re tyc z n ie z ruchom ą ró w n o w a g ą cieplną. Zarówno Newton ja k Kirchhoff przyw iązywali największą wragę do stw ierdzenia faktów, które w końcu nie daw ały tłum aczyć się dalej lecz dawały się ustalić jedynie drogą opisu.

N iedostateczne uwzględnienie o b u stron m o ty w ó w przew odnich Kirchhoffa, p r a k ­ t y c z n i e wprowadzić może zam ęt do s ta ­ rego dobrego rozróżnienia, a to staje się źródłem nieu stann ych polemik. Niedługo przed Kirchhoffem, H erm an Grassmann (1844) oznaczył ja k o cel wiedzy: „zgod­

ność m yślenia z bytem , oraz zgodność procesów m yślow ych . pom iędzy sob ą”,

a w yrażenie to mniej daje powodów do różnych nieporozumień, aniżeli Kirchhoffo- wski „opis zu p e łn y a na jp ro s ts z y ”. Podo­

bnież lepiej zabezpieczony przeciw ko t ł u ­ maczeniom fałszyw ym je s t, o ile się zda­

je, m o ty w przew odni badania, sform uło­

w a n y na kilka la t przed Kirchhoffem, j a ­ ko „ekonomiczne przedstawienie tego co j e s t p r a k ty c z n e ” , motyw, k tó ry świeżo w sposób bardzo p ociągający i przeko ­ n y w a ją c y przeprowadził n a nowo P. Du- hem, w rozprawie p. t. „T eo rya fizyczna, jej przed m iot i badania ,1906)” .

Szczególnie licznych i p o w a ż n y c h p rz e ­ ciw ników n a p o tk a ł Kirchhoff wśród biolo­

WSZECHŚW1AT

(5)

.\o 38 i 39 W SZECHŚW

i

AT gów. Dziwić się tem u nie należy, ponie­

waż słowo Kirchhoffa zwrócone je s t p rze­

de wszystkie in do fizyków, a w fizyce sto ­ sunki są całkiem inne, niż w biologii.

W. R oux znakomicie wyjaśnił pogląd swój, opierając się na sformułowaniu p r a- w a s p a d k u , któ re iści się w równej mierze dla pióra i dla k a w a łk a ołowiu, na o p i s i e spadku pióra, g d y n a nie działają opór po w ie trz a i p rąd powietrza i dochodzi do wniosku, że „wyniki b a d a ­ nia opisowego i przyczynoW o-analityczne- go należy formułować zupełnie oddziel­

nie i oceniać rozmaicie^. T e m u z pew no­

ścią nikt nie zaprzeczy, jeżeli przez w y ­ raz opis rozumieć będzie opis w y p a d k u indywidualnego, co jed n a k fizyka, dzięki większej prostocie sw ych stosunków, da­

wno już pozostaw iła za sobą. Kepler zna­

lazł pierw otnie swe p ra w a jedynie dla ru ­ chu Marsa i to b y ł y proste opisy. G dyby tenże Kepler, obserw ując z większą do­

kładnością mógł prowadzić dalej swe sp o ­ strzeżenia, to b y łb y znalazł, że żadna pla­

n e ta do praw t y c h ściśle się nie stosuje i że każ d a z nich odstępuje od nich w różnych czasach różnie. N ew ton atoli, znalazłszy drogą analizy przysp ieszen ie mas odwrotnie p roporcyonalne do k w a ­ dratów, mógł sprowadzić do niego ruch w każdym elemencie przestrzeni i czasu i przedstaw ić zarów no ru ch keplerowski, j a k i o dstępstw a od tego ruchu. W y tłu ­ m aczenia przyspieszenia mas i dziś je s z ­ cze nie m am y. A zatem new tonow skie prawo ciążenia j e s t tylko opisem, w p ra­

wdzie nie opisem w ypadku indyw idual­

nego, lecz opisem nieprzeliczonych faktów w elem entach.

Tłum . S. B.

O ZA LEŻN OŚC I

T W O R Z E N IA SIĘ S Z K IE L E T U OD Z A W IĄ Z K Ó W M IĘ ŚN IO W Y CH .

Zależność w zajem na różn y ch organów od siebie, czyli t. zw. korrelacya, znana jest już oddaw na a pierw szym , k tóry na

te n ciekawy objaw pewnej harmonii w organizacyi zw ierząt zwrócił uw agę, był Cuvier. Znajomość zależności w z a je ­ mnej w w ykształceniu się różnych org a­

nów przysporzyła wiele zdobyczy a n a to ­ mii porównawczej, a odkrycie n iek tó ry ch cech korrelacyjnych przyczyniło się w wysokim stopniu do rozwoju paleontolo­

gii. Na podstaw ie znanej zależności róż­

n y c h organów od siebie, n iejednokrotnie z bardzo wielkiem praw dopodobieństw em z jed n e j lub kilku w y k o p a n y c h kości możemy w y tw o rz y ć sobie obraz całego zwierzęcia.

Bliższem rozp atry w an iem jednego z ob­

jaw ów zależności w procesach tw órczych zajął się niedaw no Braus w ro zpra ­ wie, której w y niki m ają stanowić treść niniejszego r e f e r a t u 1). Braus zajm uje się.

zależnością w w y kształcen iu się system u szkieletowego od rozwoju mięśni.

J e s t rzeczą znaną, że między wykształ­

ceniem się szkieletu a mięśni zachodzi pe­

wien dość ścisły związek. Jeżeli u j a k i e ­ goś zwierzęcia wyksztrłci się pewna g r u ­ pa mięśni silniej, niż u form pokrew nych, to n a kości, k tó ra służy ty m mięśniom za przyczep, pow stają równocześnie silne g u zy lub grzebienie, a cała kość grubieje i staje się bardziej masywną. Również i zanik pewnych mięśni odbija się na w y ­ kształceniu kości; kość staje się cieńszą i zanika na niej cała modelacya, sta n o ­ wiąca m iejsca przyczepu dan y ch mięśni.

W idać też, że w ty m wzajem nym stosun­

ku, jaki zachodzi między szkieletem a s y ­ stem em mięśniowym, główna rola p rzy p a ­ da mięśniom, a samo wykształcenie się kości j e s t zawsze zależne od w y k s z ta ł­

cenia się mięśni. Zasadę tę,— która jest wynikiem całego szeregu spostrzeżeń na polu anatomii porównawczej, stw ierdzają również wyniki badań eksperym ental­

nych.

T a k naprzykład E. Fuld (1901) w y k a ­ zał, że u psów, które w m łodym wieku pozbawiono przednich odnóży i u k t ó ­ rych skutkiem chodzenia na t y ln y c h ła-

*) H. B r a u s — Ist clie Bildung des Ske- letes von den Muskelanlgen abhangig? Exper.

Beitr. zur Morph. I. 1906.

(6)

598

pach mięśnie ty c h kończyn nieco odm ien­

nie się w ykształciły, — również i kości pasa m iednicowego uległy zmianie kształ­

tu. W praw dzie w ykazano też zależność w k ieru n ku przeciw nym — a mianowicie w razie złam ania kości, k tó re się krzyw o zrosły, odpowiednie mięśnie skutkiem przemieszczenia przybierają funkcye od­

mienne, to jednak i w ty c h p rzy p a d k a c h sam mięsień wywierał również w p ły w w y kształcający na kość, czego dowodziła zmiana w ugrupowaniu su bsta nc yi zbitej oraz gąbczastej w pu nkcie przyczepu mię­

śnia do kości.

T ak więc wiemy, że w rozwiniętym już organizmie szkielet znajduje się w zale­

żności od system u mięśniowego; należa­

łoby więc zadać sobie pytanie, w ja k i sposób powstał t a k ścisły w zajem ny sto sunek obu systemów.

P y ta n ie to można rozstrząsać w dwu kierunkach. Naprzód m ożem y zapytać, j a k ie p raw a kierują ty m w zajem nym sto­

sunkiem kości do mięśni. Następnie można sformułować to pytanie w kierunku hi storycznym, badając, czy oba system y (to j e s t ko stny i mięsny) od sam ego p ocząt­

ku rozwoju szczepowego (filogenezy) p o ­ zostawały zawsze w ty m samym sto­

sunku zależności od siebie, czy też stosu­

nek te n dopiero stopniowo się wytw arzał, i zależność w m iarę po stępu rozwoju s ta ­ wała się bardziej ścisłą.

Braus postanowił sprawę zależności s y ­ stem u kostnego od mięśni rozpatrzyć w ty m drugim kieruilku i zwrócił się do b adań nad rozwojem osobnikow ym (ontogenią) obu systemów. W ychodząc z założenia, objętego znaną nazwą „praAva biog en ety - c z n e g o ”, B raus postanow ił uż y ć badań rozwoju osobnikowego (ontogenetyczne- go) za pod staw ę do w ysn u cia wniosków w k ierunku rozw.iju filogenetycznego or­

ganów.

N a kw e sty ę, czy w okresie rozwoju zwierzęcia rozwój szkieletu zależy od roz­

woju mięśni, badacze z a p a tru ją się rozmai­

cie.

Ze spostrzeżenia, że pierwej w y k s z ta ł­

cają się zawiązki mięśni, a następnie do­

piero tw orzą się zawiązki części szkiele- owych 0. Rabl wyprowadził wniosek, że

w ytworzenie się zawiązków mięśni sta no ­ wi przyczynę wykształcenia się szkieletu.

To znaczy innemi słowy, że poprostu z a ­ wiązki mięśniowa w yw ierają jakiś wpływ na niezróżnicowaną tkan k ę, że ta w da- nem miejscu w y tw o rz y z początku chrzą­

stkę a następ nie kość.

Zdanie to podziela również A. Doh n, uw ażając kształtujący wpływ zawiąz­

ków mięśniowych na w ykształcenie się szkieletu za r^ecz zupełnie pewną. N a ­ to m iast Gegenbaur je s t zdania, że zależ­

ność m iędzy szkieletem a mięśniami w y ­ stępuje dopiero wtedy, gdy mięśnie są już wykształcone, i że tego, co wiemy o stosunku szkieletu do mięśni w okresie funkcyi fizyologicznej nie można przenosić n a okres rozwoju początkowego. Idąc w ty m kieru n k u W. Roux, zaznaczył ści­

słą granicę między okresem rozwoju, w k tó ry m tkank i i z nich tworzące się organy jeszcze swych czynności fizyologicz- n y c h nie wykonyw ają, a następnym okre­

sem funkcyi fizyologicznej. W pierw­

szym okresie zdaniem R ouxa elem enty tk a n k o w e m ają rozwijać się samodzielnie, g d y przeciwnie w następnym okresie fun­

kcyi fizyologicznej różnicowanie się odby­

w a się zależnie.

B adania Brausa odnosiły się przede- w szystkiem do kwestyi, czy w rozwoju em bryonalnym mięśnie i szkielet rozwija­

ją się w zależności od siebie, j a k p rzy j­

mowali Rabl i Dohrn, czy też rozwój obu system ów idzie od siebie niezależnie. J a ­ ko przedmiot do tych badań Braus w y­

brał płetw ę piersiową u żarłac.zy.

Rozwój płetw y żarłaczy odbyw a się w następujący sposób: naprzód tworzy się u zarodka odpowiedni fałd nabłonka, wy­

pełniony em bryonalną tk a n k ą łączną. N a ­ stępnie do tego zawiązka p łetw y w rastają od m yotom ów (zawiązków mięśni) k a d ­ łuba pojedyńcze pęczki mięśniowe, z któ­

rych rozwijają się później mięśnie promieni kostnych płetwy. Szkielet p łetw y pow­

staje nieco odmienn e, a mianowicie w o- brębie samej płetwy powstaje początkowo jednolita płytka, z tkan ki łącznej bardziej zbitej utw orzona, a następnie w obrębie tej p ły ty , w samym jej środku tw orzą się pierw sze promienie szkieletowe, niejako

■1Y q 38 i 39

WSZBCHSWJAT

(7)

N> 88 i 39 WSZECHŚWIAT

skutkiem zagęszczenia się tkanki, podczas gdy w przestrzeniach między niemi t k a n ­ ka się rozluźnia. W późniejszym okresie chrząstnienia ty ch zawiązków szkieletu ulegają schrząstniem u tylko te miejsca, w któ ry c h tk a n k a była zagęszczona.

Po wyróżnicowaniu się pierwszych pro­

mieni w środku płetwy, w ystępują w o- brębie owej jednolitej płyty dalsze pro­

mienie, tak ku przodowi, j a k i ku tyłowi płetwy.

A żeb y więc w ykazać, czy rozwó) szkie­

letu i mięśni w płetwie odbywa się za­

leżnie od siebie lub nie, Braus wrykonał dwa szeregi doświadczeń. Bezpośrednim celem doświadczeń było przekonanie się, czy związki mięśni wrosną do płetw y, choć się szkielet nie wykształci, i odwro­

tnie — czy tam , gdzie do płetw y sk u t­

kiem odpowiednio urządzonego doświad­

czenia zawiązki mięśni nie wrosną, roz­

winą się mimo to promienie szkieletowe.

Same doświadczenia by ły w y konyw ane w sposób pozornie bardzo prosty, m iano­

wicie Braus nadcinał w bardzo młodych zarodkach żarlaczy S c y l l i u m i P r i - s t i u r u s (rodzina Scillidae) płetwę będą­

cą dopiero w zawiązku, albo wzdłuż jej podstaw y, którą przyrośnięta j e s t do boku ciała, albo też prowadził cięcie od zew nętrznego brzegu płetw y , w kierunku prostopadłym do jej podstaw y.

Tec h n ik a t y c h doświadczeń nie była je d n a k t a k prostą, j a k się to n a pozór wydaje. Zarodki w ym ienionych g a tu n ­ ków żarłaczy rozwijają się poza o rgani­

zmem m a tc z y n y m w tęg ich i tw ardych błonach jajo w y ch.

Sam a k om órka jajo w a u ty ch żarłaczy m a kształt kuli nieco przypłaszczonej i zawiera znaczną ilość żółtka odży w cze­

go; na pow ierzchni ja ja znajduje się n a ­ przód cienka błonka, w y tw o rzon a przez samo jaje jeszcze w tedy, g d y ja je znaj­

duje się w jajniku. P ró cz tej błonki zwanej błoną pierw otną widzimy n a ja ju dojrzałem jeszcze dru gą błonę, g ru bą i tw ardą, u tw orzoną z substaneyi rogo- w a te j, k tó ra w y tw a rz a się w chwili, gdy ja je przechodzi przez jajo w o d y z m ate- ryału dostarczonego przez gruczoły znaj­

dujące się w ew nątrz jajowodów. J e s t to t. zw. błona wtórna.

T a drug a błona tw orzy rodzaj podłu- gow atego woreczka, a na czterech jego rogach przyczepione są długie sznury, z podobnej substaneyi rogowej utw orzo­

ne, j a k sam woreczek. Sznury te są poskręcane spiralnie i służą do uczepie­

nia ja ja na gałęziach wodorostów m or­

skich lub pniach korali. W t a k zbudo- wanem jaju żarłacza zaczyna się rozwijać zarodek n a powierzchni kuli żółtkowej, zrazu w postaci tarczki z kilku w arstw kom órek złożonej. Później ta rc z k a ta wydłuża się, i cały zarodek, posiadający główne części ciała, j a k głowę, tułów i ogon wytworzone, odsięża się od kuli żółtkowej (zwanej już w tem s ta d y u m woreczkiem żółtkowym), pozostaje jed n a k z woreczkiem żółtkowym w związku za pośrednictwem długiego przewodu, ucho­

dzącego po stronie brzusznej do jelita za­

rodka. Z arodek taki z am knięty je s t w pierwotnej błonie jajowej, a cała prze­

strzeń pomiędzy zarodkiem a błoną w y ­ pełniona je s t płynem. Ażeby więc na takim zarodku w ykonać operacyę, trzeba naprzód otworzyć błonę wtórną, następnie błonę pierw otną w ten sposób, b y płynu, tam znajdującego, się ile możności nie wypuścić. P o dokonanej operacyi trzeba zarodka, w y ję te g o z błon, napow rót wło­

żyć, n astę p n ie otwór w błonie w tórnej zam knąć zupełnie szczelnie.

Z pośród całego m nóstw a operow anych z: rodków, zaledwie m ała ich część pozo­

staw ała przy życiu przez p o trz e b n y do doświadczeń przeciąg czasu. W y n ik i j e ­ dnak, jakie Braus otrzym ał, dozwoliły mu na rozstrzygnięcie p ytania, jak ie so­

bie w ytw orzył, podejmując dośw iadcze­

nia.

W pierw szym szeregu doświadczeń, gdzie nadcięcie p łe tw y poprowadzone było wzdłuż jej podstawy, brzegi ran y nie zra*

stały się razem , lecz pozostawała szczeli­

na, która nie dozwaiała, by pęczki mię­

śniowe z kadłuba wrosły do tej części płetwy.

Po upływie pewnego czasu, skoro za­

rodek został powtórnie z błon jajo w y c h

wyjęty, okazało się, że pomimo tego, że

(8)

600 WSZECHŚWIAT JYe 38 i 39 pęczki mięśniowe do części p łetw y nie

wrosły, rozwinął się kom pletny szkielet płetwy.

W tej części płetwy, k tó ra była od­

grodzona od k ad łu b a w yciętą szczeliną, rozwinęły się promienie szkieletowe bez obecności pęczków mięśniowych. W ynik tego doświadczenia je s t zupełnie zrozu­

miały, skoro przypom nimy sobie, że szkielet nie w ra sta do p łetw y od zewnątrz, lecz tworzy się z m ateryału, w sam y m zawiązku płetwy zawartego. Różnicowanie się pro­

mieni szkieletowych w całym obrębie p łetw y nie j e s t je d n a k zupełnie od p e w ­ nych wpływów w zajem nych, leżących w sam ym różnicującym się m ateryale, nieza­

leżne, co w ykazał drugi szereg doświad­

czeń Brausa.

W drugim szeregu doświadczeń nadcię- cie p łetw y prowadzone było od jej ze w ­ nętrzneg o brzegu prostopadle k u p od sta­

wie, p rz y te m nieco do boku płetw y. W t e n sposób podzielona z o stała n a dwie nierówne części, któ re je d n a k u p o d sta ­ w y były ze sobą w związku, a kom unika- cya między kadłubem a płetw ą b y ła na całej przestrzeni nieprzerwana. Stąd też pęczki mięśniowe m ogły w rastać do obu części płetwy. Po pew nym czasie, skoro o perow any zarodek został ponownie w y ­ j ę t y z błon jajow ych, okazywało się, że

w obu częściach p łetw y z n ajd o w ały się już pęczki mięśniowe, zupełnie tak roz­

mieszczone, ja k g d y b y płetw a nie była ope­

rowana. Prom ienie szkieletowe były j e ­ dnak rozwinięte je d y n ie w w iększym k a ­ wałku płetw y, natom iast w je j mniejszej części zam iast promieni w y różnico w an y ch znajdow ała się jeszcze jed n o lita płytka.

W y n ik ten m ożna sobie ta k tłum aczyć, że promienie szkieletowe różnicują się w obrębie jednolitej p ły ty szkieletowej niezależnie od rozwoju mięśni, W' ten spo­

sób, że skoro w ytw orzy się pierw szy pro­

mień w środku płetwy, to je g o pow sta­

nie udziela pewnego rodzaju podniety niezróżnicow anem u m ate rya ło w i w ob rę ­ bie jednolitej płytki szkieletowej do d al­

szego w ytw arzania promieni. P ro m ien ie te tworzą się jed e n po drugim kolejno, idąc od środka k u dołowi i ku tyłow i płetw y, a każdy now ow ytw orzon y pro­

mień stanowi podnietę do w ytworzenia się następnego promienia. Jeżeli jed na k ciągłość jednolitej płyty, stanowiącej ma- te r y a ł dla pow sta n ia promieni, zostanie przerwana, to ta podnieta w ychodząca od już wytw orzonych promieni nie może się udzielić m ateryało w i odgrodzonemu wcię­

ciem i mimo, że tam mięśnie się już w y ­ tw orzyły, jed no lita blaszka szkieletowa pozostaje niezróżnicowaną.

O ba te doświadczenia Brausa dowodzą zupełnej niezależności rozwoju mięśni i szkieletu, przynajmniej u ty c h zwierząt, k tó re były do doświadczeń użyte. D rugą w ażną k w e sty ą jest również wykrycie pe­

wnego rodzaju zależnego różnicowania się sam ego szkieletu płetwy.

Dalsze wnioski swych doświadczeń Braus w ysnuw a mniej więcej w ten spo­

sób. Jeżeli m am y w myśl p raw a biogene- tycz n e g o przenosić spostrzeżenia uzyska­

ne w badaniach rozwoju osobnikowego n a rozwój szczepowy, musimy zastanowić się, czy obserwowane zjawisko rozwojo­

we j e s t pewnego rodzaju reminiscencyą daw niejszych stanów filogenetycznych (t.

z w. palingeneza), czy też teg o rodzaju droga rozw ojow a została wtórnie nabyta, bądź skutkiem zmienionych warunków, w ja k ic h się organizm dany rozwija, bądź też przez pominięcie pew nych stadyów rozwojowych (zjawiska ta k zwanej ceno- genezy).

Ż eb y dane zjawiska rozwojowe w tym kierunku ocenić — m ożem y zwrócić się do paleontologii i anatomii porównawczej i poszukać tam danych, k tó re b y nam w y ­ jaśniły, czy to zjawisko zachodziło już u dawniejszych form kopalnych lub czy ono u form jeszcze żyjących, uw ażanych za szczepowo starsze, daje się wykazać. B a ­ dając w t y m kierunk u różne formy żar­

łaczy, prze k o n y w am y się, że rozwój płe­

tw y wszędzie odbyw a się wT ten sam mniej więcej sposób, j a k u gatu n k ó w z rodziny Scillidae, kóre służyły za przed­

m iot do doświadczeń Brausa.

Dalej widzimy, że stosunki anatom icz­

ne m iędzy szkieletem płetwy a jej

umięśnieniem nie u wszystkich gatunków

są jed nakie. Jeszcze u niektórych form

dziś ż y ją c y c h ilość mięśni niezupełnie od­

(9)

N> 38 i 39 WSZECHŚWIAT 601 p ow iada ilości promieni szkieletowych

i mięśnie przyczepiają się nie do promieni kostnych, lecz do igieł rogowych, które okrywają brzeg płetwy. Zatem u tych g atu n k ó w n a w e t u dorosłych zwierząt związku ścisłego między szkieletem a mię­

śniami niema.

U innych form w ykazano znowu, że mięśnie, k tóre ok ry w a ją pewne promienie szkieletowe, rozwijają się w innych miej­

scach i dopiero w późniejszym rozwoju przesuwają się i wchodzą w związki z te- mi częściami szkieletowemi. Stąd można wnosić, że owa niezależność szkieletu i mięśni w rozwoju p łetw y u Scyllidów nie j e s t zjawiskiem odosobnionem, wtór- nem, lecz odpowiada dawniejszym sta- dyom rozwojowym, k t ó r e jeszcze u nie­

k tó ry c h form dzisiejszych się zachowały.

W końcu Braus w y pow iad a przypuszcze­

nie, że w dawniejszych stad y ach rozwoju szczepowego kręgow ców nie było związ­

k u między system em mięsnym, a czę­

ściami szkieletowemi n aw et u dorosłych zwierząt.

Zw iązek t e n w ykształcał się zwolna, aż pow sta ły dziś stosunki, jak ie widzimy u obecnych w yższych kręgowców, gdzie szkielet u dorosłego osobnika jest zupełnie od system u m ięsnego zależny, i każda zmiana w wielkości lub położeniu jakiegoś mięśnia odbija się zaraz na uk ształto w a­

niu się kości.

Faweł Łoziński.

O Ł A D U N K U E L E K T R O N Ó W W S T O ­ S U N K U DO ICH MASY.

T e o ry a elektronów j e s t obecnie, bez kw estyi, ostatnim w yra z em nauki. O gro­

m na ilość p ra c teo re ty c z n y c h i e k spery ­ m en taln ych je j poświęconych, mnogość zjawisk w y k ry ty c h i uogólnień n a jej gruncie osiągniętych każą j ą tra k to w a ć nie ja k o m odną nowinkę, lecz ja k o powa­

żny prąd um ysłow y, do którego, być mo­

że, przyszłość należy. „ W sz e c h św iat” in­

formował stale czy teln ikó w o n a jn o w ­ szych poglądach w tej dziedzinie; szereg artyku łó w oryg inaln y ch i tłumaczonych

poświęcony był po dstaw ow ym założeniom i wnioskom tej teoryi. Nie mam też za­

miaru w te m miejscu raz jeszcze szkico­

w ać teoryi w je j ogólnym zarysie; chciał­

bym tylko bliżej zapoznać czytelnika z faktami, k tóre były dla niej pun ktem wyjścia i z metodami, k tó re dały moż­

ność określić wielkości zasadnicze. Sądzę, że takie oświetlenie spraw y, oparte na faktach, nie będzie nieprzydatnem , bo krytycznie zdać sobie sprawę z jakiejś teoryi, ocenić jej doniosłość m ożem y t y l ­ ko wtedy, kiedy znamy choć trochę da­

ne doświadczalne, na k tó ry c h oparły się jej zawiązki. Zresztą nasuwa się tu i in­

na myśl. W którem ś z pism swoich A n a­

tol F rance mówi, że kiedy się zastanaw ia nad astronomią, to w ydaje mu się nie ty ­ le dziwnym i cudownym ten w szechśw iat z jego układam i gwiazd i planet, ze ści- słemi prawami ruchu ciał niebieskich, ile

— człowiek, który potęgą ducha swego przenika świat ten cały. I w d any m wy­

padku, anologicznie, nie to nas zdumiewa, że istnieją elektrony w atom ach, ale, że człowiek do nich doszedł, że stw orzył po­

jęcie o t y c h najmniejszych ze znan ych wielkości fizycznych, że i tam w ykrył prawa, stałość liczb pewnych...

Stosunek ładunku elektronów do ich m asy j e s t zasadniczą wielkością w teoryi.

Dopiero jeg o określenie rzuciło światło n a prawdziwą naturę zjawisk; na podstaw ie te g o rodzaju pomiarów pow stała w n a j ­ now szych czasach elektryczna te o ry a ma- teryi. To usprawiedliwi wybór t e m a tu niniejszego artykułu. Chciałbym t u o c z y ­ wiście dać ty lk o pojęcie o istocie stoso­

wanej m etody, poprzestając na z a sa d n i­

czych najprostszych wzorach, nie w cho­

dząc bynajmniej w szczegóły, d otyczące poprawek koniecznych w badaniu ścisłem.

Najpierwszemi i najważniejszemi były tu pomiary dokonane n a promieniach kato- dalnych; na tem więc skupię uw agę czy telnika.

Pozwolę sobie przedewszystkiem przy­

pomnieć nieco faktów, d otyczący ch p ro­

mieni katodalnych. Są to rzeczy n aog óf dość znane, nieobjęte jed n a k , przynajmnie^

do niedaw na, progra m em n auczania szkol"

nego; ponieważ znajomość zasadniczych

(10)

602 WSZECHŚWIAT JYs 38 i39 własności promieni t y c h niez b ę d n ą j e s t

do zrozumienia dalszego biegu myśli, przeto w krótkości p r z y ta c z a m t u główne doświadczenia z przedm iotem ty m zwią­

zane.

W iadom o powszechnie, ż e w y ładow anie elektryczne może przechodzić przez r u r ­ ki szklane o dość znacznej długości, g d y są one napełnione dostatecznie rozrzedzo­

n y m gazem. P o d ciśnieniem około 1 mm rtęci w ru rk ach ty ch , zw an y ch geissle- rowskiemi, w y stęp uje cały szereg nader pięk ny ch zjawisk świetlnych. Je że li sto ­ pień rozrzedzenia posuniem y w y żej, to pod pew nem ciśnieniem (wielkości jego nie podobna określić raz n a zawsze; zale­

ży ona od takich okoliczności, j a k kształt ru rk i i jej wym iary), k tó re to ciśnienie, nie powinno je d n a k przenosić dziesiątych części milimetra, pow stają prom ienie ka- todalne. Zauw ażm y, że w doskonałej próżni również nie m ogą one p ow staw ać.

Promienie te nie są widzialne sam e przez się, że je d n a k wyw ołują świecenie wielu ciał, przeto z łatwością mogą b y ć w y k r y ­ t e zapom ocą ekranu u sta w io n e g o na ich drodze, a p o k ry te g o ja k ą ś su b sta n c y ą f lu ­ oryzującą pod ich wpływem; n a w e t i bez ekranu dowiemy się o ich istnieniu, bo szkło w miejscu, n a które pad ają, z aczy ­ n a świecić b a rw ą zielonkaw ą. Je sz c z e łatwiej obserwować te promienie w rurce tlenem napełnionej, gdyż zaznaczają one w t y m gazie swą drogę, t a k zupełnie, j a k z w y k ły prom ień świetlny w pow ietrzu, w k tó re m unosi się pył. O trzy m ane w te n sposób promienie rozchodzą się od k a t o ­ dy po linii prostej, j a k o te m p rze k o n y ­ wa znane doświadczenie Crookesa. Jeżeli mianowicie weźm iem y rurkę zaopatrzoną w kilka elektrod (rys. 1-szy) i u czyniw szy

Rys. l-szy.

0 katodą, zmieniać będziemy położenie anody, łącząc kolejno z biegunem doda­

tnim cewki Ruhm korffa lub m aszyny elektrostatycznej w A, A ’, A ”, to promienie katodalne niezmiennie dawać będą plamę w miejscu P. Niemniej przekonyw ają- cem je s t piękne doświadczenie z k rzy ­ żem, k tó ry zatrzym ując część promieni daje ostry cień na szkle. Zatrzymane promienie katodalne, przechodzą w inne rodzaje energii, a przeważnie w energię cieplną. Je że li n a d a m y katodzie postać w klęsłą i w ognisku w ych od zący ch w po­

staci stożka promieni-umieścimy ka w a łek p laty n y , rozżarza się ona do czerwoności.

0 fluorescencyi wyw oływ anej przez p ro­

mienie mówiliśmy już; niezw j kle piękna 1 urozm aicona j e s t ona w minerałach; j e ­ żeli ułożym y obok siebie kilka g a tu n k ó w kam ieni, to w razie odpowiedniego ich doboru, o trzym am y szereg przepysznych barw; cudne odcienie fioletu, karm inu, błękit i kolor złocisty olśniewają popro- stu oko.

Prom ienie kato d a ln e posiadają pewien ł a d u n e k e lektry czn y, a mianowicie odje- mny, j a k te g o dowiodło następujące do­

świadczenie P errina. W rurce przedsta­

wionej na rys. 2-gim obierany za katodę

ziem ia

e le ktroskop

Rys. 2-gi

N. Promienie, wychodzące z niej, prze­

biegną przez całą długość rurki i w p ad n ą wew nątrz cylindra m etalow ego ABCD;

cylinder ten połączony je s t z elektrosko­

pem, k tó ry wskazuje o trzym yw any ładu ­ nek elektryczny. Widzimy oprócz tego n a rysunku, że cylinder ABCD zaw arty jest w ew nątrz drugiego E F G H , k tó ry po­

winien być połączony z ziemią. . Walec zew nętrzny m a bardzo ważne znaczenie:

chroni on ABCD od wszelkich ubocznych

w pływ ów elektryczny ch, co w danym ra ­

zie j e s t niezbędne. Wiadomo, na zasa­

(11)

JVo 38 i 39 WSZECHŚWIAT 603 dzie doświadczeń F a ra d a y a , że osłona m e­

talow a chroni od zewnętrznego pola elek­

trycznego, j a k nieprzezroczysty e k ra n — od światła. Brak tej ochrony był powo­

dem, dla którego inni badacze przed Per- rinem, próbując ujawnić ład u n e k promie­

ni, doznawali niepowodzenia. W p rzy ­ rządzie ta k zbudow anym elektroskop za­

raz po pojawieniu się promieni katodal- nych w y kazuje znaczny ład un ek elektrycz­

ności odjemnej. Możnaby to doświadcze­

nie tłum aczyć i w te n sposób, że gaz po­

zostały w rurce staje się przewodnikiem pod wpływem promieni i że rola ty c h ostatnich jest tylko pośrednia. Wszelka wątpliwość pod ty m względem usunięta została przez J . J . Thom sona, który z m o ­ dyfikował doświadczenie P e rrin a w taki sposób, że promienie wybiegające od ka ­ to d y nie p adały bezpośrednio na otwór w cylindrze i nie dostaw ały się odrazu do środka, lecz skierowane były w bok.

Dopiero odchylone zapomocą m agnesu (o odchyleniu tem będzie mowa niżej) trafiały w otwór. Otóż w doświadczeniu tem listki elektroskopu rozchodziły się za każdem odchyleniem promieni i — tylko wtedy.

Prom ienie k ato daln e u leg ają wpływowi pola m ag n e tycz ne go . W e źm y rurkę, ja k przedstawiono^ na rysunku 3-im; przepusz­

czając przez nią wyładowania elektryczne, ujrzym y, j a k zwykle, prostolinijną wiązką promieni. Skoro jed n a k p od su n iem y ’ m a ­ gnes w kształcie podkowy, droga promie­

ni zakrzyw i się ku dołowi. Doświadcze-

Rys 3-ci.

nie to w y m a g a bliższego wyjaśnienia.

M amy tu do czynienia z jednej stro n y z polem m ag netyczn em , z drugiej zaś — ze zjawiskiem przechodzenia e lek try cz­

ności. Nasuwa się p y tanie, czy niem a tu analogii ze znanem i ju ż zjawiskami

elektrom agnetycznem u Po p e w n e m za­

stanowieniu dochodzimy do wniosku, że

Rys. 4-ty.

pole m ag netyczn e działa n a promienie katodalne w te n sam sposób, j a k na prze­

wodnik ruchomy, po k tó ry m płynie prąd elektryczny. Przypom nijm y sobie n a czem polega to oddziaływanie. Jeżeli n a dru­

cie AB biegnie prąd w kierunku wskaza­

nym przez strzałkę i jeżeli pole m agne­

ty c z n e m a kierunek w skazany zapomo­

cą strzałki H, wówczas rys. 4 na każdy ele­

m en t (to je s t bardzo małą cząstkę prądu) działać będzie siła G prostopadła do obu wyżej w ym ienionych kierunków. Co do wielkości swej siła ta, j a k się tego dowo­

dzi, równą je s t iloczynowi HI1, gdzie H oznacza wartość pola m agnetycznego (to j e s t siłę, która działałaby w danym punkcie na jednostkę magnetyzmu), 1 wielkość prądu, 1 długość elementu.

Dotyczę to w ypadku, kiedy, j a k na n a ­ szym rysunku, kierunek pola i prądu są do siebie prostopadłe. Można tu podać prawidło mnemoniczne takie: chcąc zna­

leźć kierunek siły działającej na prąd w polu m agnetycznem , połóżmy się na wzór pły w a k a amperowego wzdłuż prądu głową w jego kierunku, zwra­

cając się tw a rz ą w tę stronę, w którą biegną linie siły pola, w ted y po lewej ręce będzie­

m y mieli siłę n a przewodnik nasz działającą. Pow róćm y teraz do naszej rurki Orooke- sa. Biegun północny magnesu j e s t tam umieszczony z tej strony rurki, z k tórej czytel­

nik spogląda na płaszczyznę papieru; po­

łudniowy j e s t po drugiej.

A więc linie siły, idące od bieguna pół­

n o c n e g o j k u ,p ołud n i o w em u przeszywają nawskroś rurkę, prostopadle do płaszczy­

zny rysunku. Spróbujm y zastosować pra­

(12)

0)04 . WSZECHŚWIAT ,Vg 3 8 i 39

widło nasze do promieni k a to d a ln y c h . Nie zapom inajm y jed n a k , że jeżeli n a w e t n a ­ sze przypuszczenie o ich analogii z p r ą ­ d em jest słuszne, to w k a ż d y m razie m a­

m y tu do czynienia z p rzepływ em ele­

ktryczności odjemnej od stron y k a to d y , w zw y k ły m zaś prądzie u w a ż a m y zawsze b ieg elektryczności dodatniej. Należy więc n am skierować się głową w stronę kato d y , abyśmy mogli konsekwentnie stosować n a ­ sze prawidło, tw a rz ą zaś zwrócić się do odwrotnej strony tej ka rty , lew a rę k a n a ­ sza wskaże nam dół rurki, to j e s t tę stro ­ nę, w k tó rą droga promieni się zakrzywia.

W idzim y stąd, że założenie o tem , iż pro­

mienie k ato d a ln e są biegnącem i cz ąstk am i naładowanemi elektrycznością odjemną, prow adzi do wniosków bezw arunkow o zgodnych z danemi doświadczenia.

Z auw ażm y wreszcie, że prom ienie k a ­ todalne nie są nieodłącznie związane z rurką Crookesa. H ertz dowiódł, że zdolne są one przeniknąć cienkie blaszki m etalow e, naprzykład glinowe. L en ard pierwszy o trzy m ał prom ienie k a todalne poza przy rząd em , w k tó ry m p o w stają i znalazł, że rozchodzą się również w p ró­

żni, j a k w gazach, przez k tó re je d n a k silnie są pochłaniane, że i poza ru rk ą za­

chowują też zwykłe swe własności.

Takie są dane doświadczenia. Z ach o­

dzi teraz pytanie, n a czem p o leg a istot­

nie całe zjawisko, co j e s t jeg o podło­

żem? Przez dłuższy czas istniały ró w no ­ legle do siebie dwa na to po g lądy . W e­

dług pierwszego, zjawisko promieni k a to ­ dalnych sprowadzało się do ruchu i od­

k sz ta łce ń w eterze świetlnym, według drugiego miało ono polegać n a ruchu c ząstek m ate ry a ln y ch , na ła d o w an y c h ele­

k trycznością odjemną. Z dwu ty c h teo- ryj pierwsza m a obecnie je d y n ie z nacze­

nie historyczne, g d y ż ze w szystkich sta­

nowisk zo stała w y p a r ta przez drugą. Nie należy je d n a k przypuszczać, że pogląd o udziale eteru w ty ch zjawiskach był mniej uzasadniony z czysto te o r e ty c z n e ­ go p u n k tu widzenia; przeciwnie, — te o ­ rya ta, stworzona przez iizy kó w niemiec­

kich z H e n ry k ie m H ertzem n a czele, b y ­ ła daleko ponętniejsza dla każdego u m y ­ słu szukającego w wiedzy jedności i har-

! monii. Skoro te o ry a maxwellowska za­

pan ow ała nad umysłami, skoro stwierdzo­

no, że eter wszechświatowy ta k znakomi­

t ą spełnia rolę i w zjawiskach elektrycz­

nych, niepodobieństw em było nie p rag n ą ć sprowadzenia zjawisk wyładowania ele­

k trycznego w ga z ac h do teg o samego pod­

łoża. Pocóż było znowu posługiwać się pojęciem owego fluidu elektrycznego?

Pocóż było znów wracać do elektryczno­

ści dodatniej i odjemnej? Niechęć, ja k a p anow ała pod ty m względem, w y d a się n a m i teraz całkiem zrozumiałą. Niechęć t a je d n a k ustąpić musiała z czasem, i dziś posługiwanie się pojęciem elektryczności, j a k o czegoś w rodzaju fluidu, czegoś, co też się składa z cząstek najdrobniejszych, zyskało prawo obyw atelstw a. H y poteza Crookesa, k tó ra uw aża promienie k a to ­ dalne za rodzaj bombardowania przez cząstki w yrzucone od strony katody, po ­ wszechnie j e s t uznana. Cóż skłoniło do ostateczn ego przyjęcia tej teoryi, któ ra bądźcobądź wydać się musi nieco fa n ta ­ styczną? P rz ed e w sz y s tk ie m to, że oka­

zała się ona daleko prostszą, że nietyl- w sposób n a tu ra ln y tłum aczyła zjawiska znane, ale dawała możność i nowe p rze­

widzieć. T eorya o podłożu eterowem też zjawiska tłu m a c z y ła , opierając się w ra ­ zie p o trz e b y na now ych hypotezach, ale nic przewidzieć nie była w stanie. T ak, naprzykład, przypuszczać należało z p u n ­ k tu widzenia materyalnej hypotezy, że promienie katodalne, będąc cząstkam i odjem nie naładow anem i, ulegać też będą wpływowi pola elektrostatycznego, czyli, że b ę d ą przyciągane przez ciała nałado­

wane dodatnio, a o dpychane przez odje- m ne ładunki. K on se k w e n c y i tej przez diugi czas nie udawało się sprawdzić. J e ­ dnak w r. 1897 Thom son dowiódł, że od­

działywanie to m a miejsce, tylko, że do­

świadczenia należy dokonywać w próżni, bardzo daleko posuniętej, gdyż g a z y s ta ­ j ą się przewodnikami pod wpływem p r o ­ mieni ka todalnych, w skutek czego pole e lektryczne znika m om entalnie prawie.

Był to jed e n z ostatnich, a zarazem n aj­

silniejszych dowodów przemawiających za

h y p o te z ą m ate ry a ln ą.J^ O b e c m e ta k sobie

mniej więcej w y o b ra ż am y to, co zach o ­

(13)

JMł 38 i 39 WSZECHŚWIAT 605 dzi w rurce Crookesa: pod w pływ em sil­

nego napięcia o d b y w a się tam coś w ro­

dzaju elektrolizy, g a z y dodatnie wędrują w stronę k a tod y, odjemne skierowane są do anody. Poniew aż je d n a k spadek pa- ten cy ału , w ynoszący koło kilku tysięcy wolt, całkowicie praw ie ześrodkowany j e s t koło samej k a to d y (znaleziono to eksperymentalnie), przeto działa tam na jo n y odjemne olbrzymia siła elektryczna;

przebiegłszy przestrzeń kolo katody, czą­

stki odjemne nabierają strasznego pędu i dlatego b ieg n ą już później nie zbacza­

ją c z drogi, po linii prostej, aż póki nie natrafią na j a k ą nieprzezw yciężoną p r z e ­

szkodę. Z atrzym ane w swym biegu, da­

j ą równoważną do swej energii cynetycz- nej ilość innego rodzaju energii: ciepła, światła, promieni R ontgena. Gdzie są je d n a k cząstki naład o w an e dodatnio?

W s z a k elektryczność jed n e g o znaku nigdy sama jed n a nie pow staje. Jeżeli wogóle istnieją muszą b y ć skierowane w stronę przeciw ną od cząstek o ładu n ku odjemnym, a zatem — ku katodzie; koło niej muszą też nabierać większego pędu. "Wykrył je Goldstein w sposób na de r pomysłowy:

wziął k a to dę dziurkowaną, przez k tó rą cząstki te mogły swobodnie przechodzić.

Okazało się, że w ty c h w a ru n k a c h rze­

czywiście p o w stają promienie, idące w tył od katod y , nazw ane przez odkrywcę pro­

mieniami kanałowem i (Kanalstrahlen).

N a rysunku 5-ym widzimy w przecięciu

Rys. 5.

dziurkow aną k atodę, oznaczoną literą K;

od niej dziurkami idą nowe promienie; po ­ środku niem a ich, bo p rzeciąg n ięty przez rurkę drut zagradza drogę. Promienie Goldsteina rzeczywiście naładow ane są elektrycznością dodatnią, j a k tego dowie­

dli W ien i Ewers. W idzimy więc, że te o ­

ry a obecna, choć copraw da m a jeszcze sporo punktów ciemnych, szczególnie, co dotyczę promieni Goldsteina, daje nam je d n a k całkowity obraz zjawiska b a ­ danego. Zachodzi jed n a k jeszcze kwe- stya: czy owe cząstki elektryczne są te- mi samemi jonami, które znam y ze zja ­ wisk elektrolizy, czy też j e s t coś cał­

kiem odrębnego. Odpowiedź n a to p y ­ tanie może i powinno nam dać doświad­

czenie. Wiemy, że podczas elektrolizy na gram wydzielonego wodoru zużyw am y 9600 (w okrągłej liczbie) C. G. S. je d n o ­ stek elektryczności. T a sam a ilość ele­

ktryczności, przechodząc przez jak iś inny elektrolit, wydzieli ilość pierw iastku wię­

kszą, a mianowicie proporcyonainą do j e ­ go równoważnika chemicznego (to jest cię­

żaru atomowego, podzielonego przez war­

tościowość). N a 1 gram substaneyi w y­

padnie więc ilość zużytej elektryczności zawsze mniejsza, bo ekw iw alenty wszy­

stkich pierwiastków większe są od ekwi­

w alentu wodoru, który m ożem y założyć rów nym 1. T a k naprzykład dla glinu, u- ważając go za pierwiastek trójw artościo­

wy i biorąc 27 za ciężar atomowy, otrzy­

m ujem y równoważnik 9. Inaczej mó­

wiąc, na k a ż d y gram Al, wydzielonego przez elektrolizę, przypadnie koło 1070 C. G. S. jednostek elekryczności. W ten sposób dzieląc ilość elektryczności przez masę ciała, otrzy m ujem y pewien c h a­

ra k te ry s ty c z n y dla każdego ciała sto ­ sunek ładunku do masy, k tó ry ozna­

czyć m ożem y przez [s ładunek ele­

k try c z n y , ( a m asa ciała]. W w ypadkach jonów elektrolizy stosunek te n zawsze mniejszym będzie, j a k to ju ż zaznaczyli­

śmy, niż liczba 9600, właściwa wodoro­

wi. Jeżeli tera z znajdziemy m etody, k tó ­ re pozwolą n a m dokonać tego samego po­

m iaru w stosunku do cząstek promieni katodalnych, to będziemy je mogli porów ­ nać z jonam i elektrolizy i w ytw orzyć so­

bie o nich dokładniejsze pojęcie.

St. Landem.

(Dok. nast.)

(14)

606 WSZECHŚWIAT No 88 i 89

PROF. DR. L. KNY.

WRAŻLIWOŚĆ W P A Ń S T W I E ROSL1NNEM.

(Dokończenie)

Po m ija ją c zgięcia t r a u m a t r o p i c z n e sp o tyk ające się w m łodych organach roś­

linny ch w przy p a d k u jed no stro n n e g o ich poranienia, przy stępu ję do rozp atrzen ia rzędu ruchów — różniących się zasadni­

czo od zjaw isk wyżej opisanych; gdy bo­

wiem te ostatnie są związane ściśle z pro­

cesem wzrastania, zgięcia powstają, wsku­

te k słabszego lub silniejszego rozrastania się podrażnionego boku organu, tam te w y ko ny w a ne b y w a ją tylk o przez n arząd y ju ż zupełnie wykształcone, k tó re przesta­

ły się rozrastać — przyczem zgięcia zja­

wiające się w sk u te k ruchu nie sprow a­

dzają stałego zniekształcenia — j a k to obserwowaliśmy dotychczas — lecz w y ­ gładzają się. N arząd p rzyjm uje po p e w ­ n y m czasie zawsze swój k sz ta łt p ierw o tn y i położenie — oraz znowu staje się zdol­

ny do w yko n a n ia ruchu. Stąd zwiemy tę k a te g o ry ę r u c h a m i z m i e n n e mi . Bezpośrednią ich p r z y c z y n ą są zmiany w napięciu tk a n e k organu — w sk u te k zmiany ciśnienia soku kom ó rk o w ego w e­

w nątrz poszczególnych kom órek.

Za najw yb itniejszy p rzykład i n a jb a r­

dziej z n a n y takich ruchów zm iennych służą zwykle ruch y w y k o n y w a n e przez blaszki liściowe m uchołów ki (Dionea mus- cipula), rośliny wielce rozpow szechnionej na brzegach torfowisk północnej i połud­

niowej Karoliny; z łatwością m ożna j ą h o ­ dować także w cieplarniach.

Liście t e — tw orzące p rzy ziemi rozetę, mają szczególny kształt. (Fig. 5-a).

Rys. 5-ty.

Liście muchołowki i bańkotki pęcherzykow atej:

a. rozłożony liść muchołówki; b. przekrój przez ten liść złożony; c. szczecinka w rażliw a górnej powierzchni jego; c! rozłożony liść bańkotki;

e. przekrój przez ten liść złożony.

Ogonek, z początku wązki, stopniowo rozszerza się coraz bardziej, zwężając się ra p te m u nasady blaszki. Ta ostatnia składa się z dwu sym etrycznych półkrę- gów, ściętych krzyw o do wew nątrz u gó­

ry i u dołu, przyczem na brzegach ster­

czy od 15 do 20 tw a rd y c h , zaopatrzonych w w iązkę naczyniową, szczecinek ułożo­

nych tak , że po złożeniu blaszki wzdłuż żyłki głównej szczecinki jednej strony w ypadają pomiędzy szczecinkami drugiej—

zupełnie t a k samo — j a k palce gdy zło­

żym y ręce. Obie połowy blaszki m ają p o­

wierzchnię grzbietow ą wypukłą, brzuszną wklęsłą — n a ostatniej w y ra sta ją oprócz teg o 2 — 4 szczecinki składające się z moc­

nej walcowatej p o d sta w y — pierścienio- watego bardziej wązkiego stawu, u tw o ­ rzonego z w a rs tw y zaw ierających wiele plazm y kom órek o grubych błonkach, i wysm ukłego stożkow atego końca (p. fig.

5 c. oraz fig. 6-a).

Rys. 6-ty.

Przekrój podłużny przez podstawę i staw szcze­

cinki wrażliwej u muchołówki. p. podstawa, g.

sta w wrażliwy.

Dalej spotykam y tu jeszcze liczne czer­

wono zabarwione gruczoły trawienne. (Mu- chołow ka, jak wiadomo, należy do roślin t. z. owadożernych).

Gdy jakik olw iek przedmiot, np. owad, usiadłszy, dotknie którejkolw iek z wyżej opisanych A -— 8 szczecinek i przez to po- draźni ją , n a ty c h m ia st następuje re a k c y a — polegająca na zamknięciu obu połówek blaszki, a biedny owad zostaje przytem złow iony i nie może ujść już żarłocznej roślinie.

Je że li podrażnienie było w yw ołane przez

Cytaty

Powiązane dokumenty

nych badaniach Severiego, odnoszącyoh się do powierzchni algebraicznych regularnych, k tóre zezwalają na nieciągłą g ru p ę prze­.. kształceń

tow ych) należą benzolosulfoetylo-o-nitranilid 0 p. Benzolosul- fopikramid, otrzym any przez nitrowanie orto- 1 para- benzolosulfonitranilidów, daje żółtą sól

A czkolw iek zniknięcie gwiazdy pozornie odbyło się w jednej chwili, to je ­ dnak można było zaobserwować stopniowe zmniejszanie się św iatła gwiazdy,

nych długościach fali nie przukracza 0,4 j e ­ dnostek Angstromowskich, (jednostka Ang- stromowska, której symbolem jest U'. A., potwierdziły ścisłość oznaczeń

dzy m asywam i alpejskim a Maures, zostały zdruzgotane i ułożone poziomo; niestałość teg o kraju je st teg o sam ego rzędu, co nie­.. stałość kraju

szała absorpcya gazu przez węgiel drzewny, odbyw ająca się w przyrządzie podobnym do kryoforu.. Działania fotograficzne w temperaturach bardzo

łowemi. Udało się w te n sposób między innemi obliczyć prędkość ciałek. Co dotyczę n a tu ry tych promieni, to najbardziej rozpowszechnione je st mniemanie,

żań i porównań daje się sprowadzić do tego, że wartości, otrzymywane dla strefy zenitowej zbliżają się najbardziej do rzeczywistych wartości