KONIARNICKI, WIIERNOWSKliS^
B iu r o In s ta la c y jn o -te c h n ic z n e■ W A R S Z A W A ■
u l. O r d y n a c k a JN® 9 . T e le f o n 6 5 -5 5 .
KANALIZACYA. WODOCIĄGI. CENTRALNE OGRZEWANIE. WENTYLACYA. OŚWIETLENIE GAZOWE. BUDOWA STACYI BIOLOGICZNYCH PATENTOWANYCH WŁASNEGO SYSTEMU.
JENERALNA REPREZENTACYA NA KRÓLESTWO I POLSKIE i CESARSTWO
d e n i O N B O U T O N
GEYER & C2
P a r t s ’[ B © u l v . M a l e s t a e r b e s 147 W a r s z a w a , N o w y - Ś w la t 4 0 , t e l . i 7 l - o 3 .
Samochody
w s z e lk ic h ty p ó w : t u r y s t y c z n e , w y ś c ig o w e , to w a r o w e i han * I d lo w e . O m n ib u s y do ' k o m u n ik a c y i p o z a - I m ie js k ic h . M o to r y dla celów przem ysłowych. M OTORY z d y n a m o m a s z y n a m ł j do prywatnych instalacyi elektrycznych. S k ła d w s z e lk ic h c z ę ś c i z a p a s o w y c h i p r z y b o r ó w . W Intym r. b. otwarty będzie budujący się obecnie n a j w i ę k s z y G a ra g e Iz w ie lk im i w a r s z ta ta m i reparacyjnymi prowadzonymi przez francuskich specyalistów.
Niezawodny środek
N A A S T M Ę W
a to m ize r
= „ V IX O L ” =
Każdy chory otrzyma atomizer „Vixol“
na 4-tygodniową b e z p ła tn ą próbę.
Vixol £imited.
„Merton Abbey, London S. W .“.
Wyłączne zastępstwo:
Apteka A. KOZŁOWSKIEGO i S-ki
Boduena Nil I. w Warszawie.
o a
■2.8 n.Sr o 5' 3 « s 3 w S
n
"
2 *
c a x
«/»IM Sk>
HOTEL KRAKOWSKI
w W arszawie przy ulicy Bielańskiej Ns 7, tel. 683.
W centrum miasta, w dzielnicy handlowej, w bliskości Banku Państwa i Teatrów.
Pokoje duże w ysokie — Widne — Wygodne. Ceny przystępne. Prowadzony pod zarządem p. KAZIMIERZA JANKOWSKIEGO, w ieloletniego współpra
cownika HOTELU BRISTOL — po gruntownym odnowieniu — poleca się Śza- | nownym gościom. Wanny kamienne 60 k. Prysznice 25 k.
K a ż d y m o że fo to g r a fo w a ć !
od rb. 2 kop. 5 0 do rb. 2 0 0
JMparaiy
T - w a K O D A K i in n eP O L E C A
ERNEST NEUMANN
Skład przyborów fotograficznych
W a r s z a w a , M a z o w ie c k a 6 , tel. 54-96.
Ł3T Nowy polski cennik i objaśnienia bezpłatnie
g. C zV
£5. -w- r ?
Z
“ * - <
<M V t 95“SJ
z w y b o r n e g o ty to n iu
„Ns 3 ” nowe 10 8Zt. 10 kop.
„OBSTALUNKOWE” ■ » 10 .
„Ns 7 ” » » 7 .
„Ns 1” ■ « 6 .
, KOSMOS” • ■ 4 ,
„NOWE” » « 4 .
„MARS” 15 . 6 .
„Ns 4 0 ” 25 , 10 .
p rą c i Polakiewicz,
BENZYNA NIEPALNA
f ijNowość!
jTb^ now^ egodookoła sfinksa
i S tudya o życiu i tw órczości narodu rosyjskiego.
J
TREŚĆ: Dookoła Sfinksa. — Indywidualizm rosyjski i jego odbicie w literaturze. — T. Dostojewski wobec nowych prądów świadomości rosyjskiej. — Maksym Gorkij — Leonidas Andrejew.- Kryzys inteligencyi rosyjskiej.
C e n a r b .
i Wydawnictwo księgarni E. Wende i Sp. (T. Hiż i A. Turkuł).
Do nabycia we wszystkich księgarniach.
WAGI
i Andrejew.— g
i . 1 .5 0 . ł Warszawa. J
«A>
ó * ^
“ <3*
o ~
*3 3 Ł g 3 3
stołowe dziesiętne, setne, wozowe I wagonowe z największej fabryki w kraju
W . H e s s w L u b l i n i e
poleca jeneralny reprezentant na Królestwo Polskie
M£X P/iUZ, Warszawa, Żabia 9.
6" W 3 £ 5 2.
o. 3.
O n 5 3 o »<a
•n
Sprzedaż główna w Składach TOW. AKC.£ndvik Spiess i Syn
^3O
r* o * *X *
CM
«_ _ r>
O cr LU
aa
•wM I z
* 0 - oe . . >
g L U 3 *
ł ._
£ o
cO m
OJ©»
(O
o ? o >
m o 3 o . —
? ©
*o o £
O) <0
“ N
£
' S *
(O c CL T J CS
k i u . *—
«W Q_
- C g . o ~ a S 1 P
N
e©
<5' TJ©
© OŁ_
-OO
WO
3 S cc-u
N A J L E P S Z Y C H M A R E K
WĘGIEL, KOKS, a n i k a u t i
H u rto w o i d e ta lic z n ie z d o s ta w ą od IO k o r c y p o le c a ją
T J < 1 1 C 1 - r n - K a n t o r ; Marszałkowska Ns 146, T elefo n 77-02.
X V y ( l Z C A V S K 1 , r r e i L l e r 1 S l c t u d y Srebrna Ne 3. Telefon81-30
O d p r z e s z ł o 4 0 - t u l a t p o le c a n a p rz e z le k a rz y ca łeg o św iata jak o id e a ln y p o k arm d la d z ie c i
i d o ro sły c h ch o ry ch na żołądek.
Gabinet swiatłoleezniczy
Dla Roberta Jernharda
O r d y n a t o r a s z p it a la ś w . Ł a z a r z a W a r s z a w a , F o k s a l 15.
L eczen ie c h o ró b s k ó ry i w łosów p ro - ' m ieniam i R o en tg en ’a, F in sen -K ro m a- y e r ’a R adium i e le k tro liz ą . C h o ro b y i
w en ery cz n e.
♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦
/ T ł O W O O T W O R Z O N Y ^
S p e c y a ln y M a g a z y n B ie liz n y
i Kon/ekcyi męskiej
S.Satalecki
Warszawa, Marszałkowska 151
T e l 5 1 -9 2
p o le ca w sz e lk ie a rty k u ły , w ch o d zące w z a k re s b ie liz n y i k o n - j fekcji m ę sk iej. I i 1
Kapitały: zakładowy oraz rezerwowy przeszło
5 ,0 0 0 ,0 0 0 rubli.
k a p it a łó w p o ś m ie r tn y )
= = P o s a g ó w i R e n t --- na n a jd o g o d n ie js z y c h w a ru n ka ch
ZA K ŁA DY O GRODNICZE
• J. M IS Z C Z A K A •
B ie la ń s k a M 9 , (H o te l P aryski).
M a r s z a ł k o w s k a At 91, telefon 47-66.
M o n i u s z k i 12, róer M arszałkow tkiei.
W arszawa
P ałac L
DLA KASZLĄCYCH I OSŁABIONYCH
EKSTRAKT I KARMELKI
L E L I W A
w W a rs za w ie , ul. Z ie ln a Ne 21, Tel. 6 9 -5 4 SPRZEDAŻ W SKŁADACH APTECZNYCH I APTEKACH-
Polska i litewska Starka
IMPERIAL"
))
w y ś m ie n it a w s m a k u .
N a jw ię k s z e p o w ag i le
k a r s k i e c a łe g o ś w iata p o le c a ją
jako środek leczniczy, usuwający radykalnie c h r y p k ę , k a ta r , ka
s z e l oraz wszelkie choroby dróg oddechowych.
C ena p u d ełk a 8 5 kop.
U w a g a i O ry g in aln e pudełka zaopa
trz o n e są w cz erw o n ą e ty k ietę z firmą głó w n eg o p rz e d s ta w ic ie la na Króle
stw o i C esarstw o :
Fabian Klingsland, Warszawi
P IE R W S Z A c TJ1 a 1 r 4 « r n » « A
» i
tekarni
a- „Elektryczna ,
’ ’* ' - ' • ' • i ' . - . '*• . f ? '*• S
c Edwarda Gnndelacha
Wolaka N2 30. = = = = = Telef. 77 - 00
PRENUMERATA: w W a r s z a w ie kwartalnie Rb. 2. Półrocznie Rb. 4.
Rocznie Rb. 8. W K ró le s tw ie i C e s a r s t w ie : Kwartalnie Rb.2.25 Półrocznie Rb. 4.60 Rocznie Rb. 9. Z a g r a n ic ą : Kwartalnie Rb. 3.
Półrocznie Rb. 6. Rocznie Rb. 12. M ie s ię c z n ie : w Warszawie, Kró
lestwie i Cesarstwie kop. 76, w Austryi: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 Kor Rocznie 24 Kor. Na przesyłkę „Alb. Szt.*' dołącza się 60 hal.
Numer 60 hal. Adres: „ŚWIAT" Kraków, ujica Zyblikiewicza N? 8.
CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub jego miejsce na 1-ej stro
nie przy tekście Rb. 1, na 1-ej stronie okładki kop. 60 Na 2-ej i 4-e|
stronie okładki oraz przed tekstem kop. 30. 3-cia strona okładki i stro
nice poza okładką kop. 20. Za teksten. na białe) stronie kop. 30.
Zaślubiny i zaręczyny. Nekrologi, Nadesłane (w tekście) kop. 76.
Marginesy: na I-ej stronie 8 rb., na ostatniej 7 rb., wewnątrz 6 rb.
Adres Redakcyi i Administracyi: WARSZAWA, Al.Jerozolimska 49.
T e le fo n y : Redakcyi 80-76, redaktora 68-76, Administracyi 73*22.
FILIE ADMINISTRACYI: Sienna N9 2 tel. 114-30 i Trębacka Ns 10. Rok V. J\T° 6 z dnia 5 Lutego 1910 roku.
Pierwszorz. pracownia sukien męskich C1 LEONA GRABOWSKIEGO, Kraków, Szpitalna, 36, Telefon 561.
Doai bankowy
K A Z IM IE R Z JA SIŃ S K I.
Warszawa, PI. Zielony, dom W-go Herse Załatwia wszelkie czynności bankierskie na najdogodniejszych warunkach
Warszawska orkiestra Symfoniczna Wł. ks. Lubomirskiego, (w Sali Filharmonii)
W Piątek, 11 Lutego o godz. 81/, wiecz.
VIII ABON. WIELKI KONCERT SYMFON. pod dyr.S. FITELBERGA z udziałem RAULAPUGNO(fortepian).
C O G N A C
t REMY MARTIN &c.
W
IELKA KAWIARNIA Marszałkowska róg Złotej. Codziennie koncert od 8-ej w ., la bilardów. Śniadania i po
dwieczorki po 40 koo.
C
ORSO Wierzbowa 7. Kabaret Artystyczny. Codziennie występy pierw
szorzędnych artystów.
Wielka Sala Filharm. Warsz. „The Luxgraph”.
Codziennie w ie lk ii-g o d z. p r o g ra m złożony z p ie rw szych nowości w W a rsza w ie. Początek o d g . a ppoł.
do 11 w. O b ra zy ilustru je orkiestra wybitnych mu- zvków.
I
1 POLSKIE BIURO LEŚNE. Załatwia | wszelkie czynności w zakres leśnictwa wchodzące. Żórawia 22, Tel. 90-90,MEBLE
Z a ł ę s k i i S - k a
W a rs za w a , ul. E ryw ańska Ns 2.
Teleft nu 16-39.
OŻAROWSKI I DOBRSKI, I
WARSZAWA, NOWY Ś W IA T 31.
O T T O \ 7 WODOCIĄGOWE I
R U A . 1 KANALIZACYJNE. | DLA WARSZAWY I PROWINCYI wy- poźyczalnia NUT, J. WELKE, Warsza
wa, Jerozolimska 23, telefon 84-78.
ZŁOCIEŃ, sklep świeżych kwiatów, Mazowiecka 12, telefon 44-17 FAUST-MODERN-STYLE.
Co mi tam bry
lanty! Jeżeli czem uwiodę Małgorza
tę, to jedyn ie fla
konem z wytwor- nemi perfumami paryskiemi AMA.
BILIS f a b r y k MILLOT.
ftsa i - --- --- = »
WPISY SZKOLNE.
użo słyszymy skarg na wielkie trudności, z któremi walczy u nas wszelkie usi
łowanie organizacyi oświaty. Skargi te są niewątpliwie słu
szne, gdyż oświata narodowa wszędzie wymaga pe
wnej organizacyi, aby jednolicie ura
biała ducha przyszłych obywateli.
Ale usunięcie panujących wa
runków nie zupełnie zależy od nas—
więc, dopóki one istnieją, wartoby się także i nad tern zastanowić, ja ką możemy z dolegających nam utrudnień wyciągnąć korzyść, zgo
dnie z naszym charakterem naro
dowym.
A taka korzyść jest najzupeł
niej możliwą, jeśli tylko zrozumie
nie je j ogarnie liczniejsze koła lu dności naszego kraju.
Wszelkie organizacye oświato
we, jak Macierz, T-wo wpisów szkolnych, Oświata— ułatwiają działa • nie przez skupienie środków i uje
dnostajnienie doświadczeń.
Ale tkwi w nich zarazem także pewna zasadnicza niedoskonałość, utrudniająca ich działanie od we
wnątrz, choćby żadnych zewnętrznych przeszkód nie było.
Towarzystwa takie wzywają sze
rokie warstwy ludności do ofiar w imię rzeczy tak nieuchwytnej, tak niedostępnej zmysłom, a nawet umysłom większości, jak pewien ideał. Polak zaś lubi przedmioty konkretne, przywiązuje się do osób, lecz nie łatwo zapala się do abstrak- cyi, niechętnie zatapia się w cy
frach.
Gdy coś dał na oświatę, to po- przestaje na pewnem ogólnem za
ufaniu do instytucyi, która dar przyjęła, i rzadko ma okazyę w i
dzieć skutki swej ofiary.
A dopiero jakieś poglądowe przedstawienie skutków poniesio
nych ofiar zachęca do dalszych ofiar!
W idzimy to w tych stosunkach
ludzkich, w których największe ofia
ry bywają składane, w stosunkach rodzinnych. Zawsze więcej zyska od rodziców syn, co jest przy nich, niż ten, którego życie usuwa się z pod ich bezpośredniej obserwacyi.
Otóż wszelka wielka organi- zacya może dać w sprawozdaniach ze swej działalności tylko wyniki ogólne, trudne lub niemożliwe do sprawdzenia.
Tymczasem ludzie, a szczegól
niej polacy, lubią wiedzieć i nawet widzieć, na co składają ofiary.
To jest najwięcej zgodne z na- szem całem usposobieniem, w ro
giem oderwanym ideałom. Two
rząc wielkie towarzystwo oświato
we, nie tyle idziemy za własnym impulsem, ile przeszczepiamy na nasz własny grunt metody, wypró
bowane na Zachodzie, szczególniej wśród narodów germańskich, skłon
nych do abstrakcyi i do ukochania oderwanych ideałów.
Czyż niema innej drogi, więcej odpowiadającej naszemu charakte
rowi narodowemu i potrzebom na
szego serca?
I owszem, jest taka droga, a za
mykanie wielkich towarzystw nas mimowoli ku niej prowadzi,— a im wcześniej sobie uświadomimy tę drogę naszą, tern dalej na niej zaj
dziemy.
Jeśli nie można skupiać środ
ków w wielkich towarzystwech, to zawsze przecie każdy człowiek za
możniejszy może opłacić wpis za jednego lub kilku znanych mu oso
biście uczni, których rozwój w da nej szkole będzie jego badaniom dostępny.
A gdy ktoś nie ma na to, by wpis opłacić za jednego ucznia, to może z kilkoma lub kilkunastoma innymi połączyć się dla utrzymania choć jednego znanego wszystkim ucznia.
W takim wypadku wszyscy bę
dą mieli przed oczyma owoc swej o fia ry— wykształcenie owego ucznia.
A ponieważ pomoc taka ma cha-
PATENTY NA WYNALAZKI c
Włodarkiewicz i Sieklucki Włodzimierska 16.
C H A M P A G N E
LOUIS de BARY
Polecam y PIW O
E. REYCH SYNOW IE.
N O W O ŚĆ !
STEFANA KRZYWOSZEWSKIEGO
„AKTORKI”
Cena kop. 65' K om edya w 4 aktach, do nabycia we wszystkich księgarniach.DOM BANKOWY
BR. POPŁAWSKI, Mazowiecka M 16, Załatwia najkorzystniej wszelkie operacye bankierskie. Telef. 655.
c --- --- rakter czysto prywatnego stosunku, żadne prawo ni rozporządzenia już nie mogą takim ofiarom zapobicdz.
Aby jednak odjąć temu cha
rakter upokarzającej osobistej ja ł
mużny, trzeba stworzyć pewne obyczaje stałe i powszechne, któ- reby temu prywatnemu stosunkowi nadawały charakter czynu narodo
wego i spełnienia obowiązku spo
łecznego.
To możemy osiągnąć bardzo łatwo, żądając od każdego ucznia, który doznaje pomocy w swem wy.
kształceniu, aby się uroczyście zo
bowiązał przynajmniej dwom in
nym w ciągu swego życia takąż pomoc dla ich wykształcenia w y
świadczyć.
Wtedy każde kółko, ułatwiają
ce wykształcenie jednemu ucznio
wi, będzie miało świadomość, że stwarza rosnące ustawicznie źródło wzrostu narodowej oświaty.
A słusznem jest wymagać, by ten, co korzysta z ofiarności, nie tylko zwrócił ty le, ile sam dostał, lecz nadto złożył ofiarę równą tej, z jakiej korzystał; ze względu na czas, który upływa między przyję
ciem ofiary a zwróceniem jej in nym i ze względu na zupełny brak wszelkiej gwarancyi materyalnej, na możliwość przedwczesnej śmierci stypendystów, lub ich niesumien- ności, — podwojenie ofiary zale
dwie odpowie prawnemu procento
wi od pożyczonego kapitału.
A ponieważ w miarę wzrostu oświaty i powszechna sumienność i wypłacalność stypendystów bę
dzie wzrastać, co znów będzie za
chęcać także wielu takich, co sami żadnej ofiary nie otrzymali, do skła
dania zupełnie bezinteresownych ofiar, — więc na tej drodze naj
skuteczniej można się przyczynić do urzeczywistnienia tych samych ce
lów, które mają wielkie towarzy
stwa oświatowe, z tą różnicą, że tutaj każdy ofiarodawca ma do
stępny sobie obraz skutku swej ofiary, gdy utrzymuje przyjazny oso
bisty stosunek z uczniem, któremu dopomógł się kształcić.
Mamy tu pewien stosunek du
chowy ojcostwa oświatowego, któ
ry budzić będzie szlachetne współ
zawodnictwo między ofiarodawca
mi, by najwięcej sobie zdobyli ta
kich pupilów, którym dopomogli wyjść na ludzi.
Z drugiej strony uczeń, czując oczy na siebie zwrócone tego, co mu pomaga, więcej będzie się czuł zobowiązany do wysiłków, niż wobec nieosobistego towarzystwa.
Naturalnie, że nie od razu się wyrobi taki obyczaj, aby żądać określonych zobowiązań od tych, którym pomagamy, a jeszcze tru
dniej będzie wyrobić powszechny obyczaj, aby tych zobowiązań do
trzymano.
Ale gdy wszyscy zrozumieją potrzebę i doniosłość takich zobo
wiązań, to zobowiązania te prze
kształcą stosunek między składa
jącymi a przyjmującymi ofiary, wyrabiając u przyjmujących pewną dumę, nakazującą dopełnienie zo bowiązania, tak jak uczciwość na
kazuje spłacenie długu.
Więc wtedy dopiero będzie można patrzeć na te ofiary nie ja ko na jałmużnę, lecz jako na ro dzaj długotrwałego kredytu.
Wszak dużo trzeba było do świadczeń ludzkich, nim się w yro
bił kredyt wekslowy i to poczucie honoru handlowego, nakazujące do tizymanie wekslowych zobowiązań.
W dawnych czasach któżby zaufał dłużnikowi bez fantu? W jeszcze dawniejszych, któżby się spodzie
wał zwrotu tego, co daje komuś?
Te obyczaje w yrobiły się wiekami, a kredyt jest najwięcej rozwinięty u narodów o najwyższej cywilizacyi.
Kredyt oświatowy osobisty sta
je się palącą potrzebą u nas. W y
trwale nawołując do wprowadza
nia go coraz szerszego wżycie, nie tylko służymy celom oświaty, lecz w bardzo szczególny, nam wyjątko
wo właściwy sposób, wzmagamy uczucia solidarności społecznej w ogóle i stwarzamy pewien od
rębny gatunek odpowiedzialności moralnej wobec osoby złożonej, która nie jest osobą prawną.
Trzeba tylko, by ofiarodawcy nie wstydzili się przypominania ofiarobiorcom zaciągniętych zobo
wiązań. Trzeba może nawet dla tych zobowiązań obmyślić formę prawną, pozwalającą na to, by nie
sumiennych dłużników zmusić do spełnienia obietnic.
Wiele osób, których ofiarność nie idzie tak daleko, by na towa
rzystwo jakieś, którego działalności sami sprawdzać nie megą, ponie
śli znaczniejszą ofiarę, poniosą ta
ką ofiarę na cel konkretny, do
stępny sprawdzeniu, dopomoźenia do wykształcenia młodemu człowie
kowi, którego rodzinę znają.
Siła ofiarności bardzo zależy od jasności celu. Towarzystwo szkoły ludowej na swe ogólne, a co za tern idzie, mniej określone cele nigdyby nie zebrało miliona ko
ron w ciągu jednego roku, gdyby nie został sformułowany cel kon
kretny, ochrzczony działającą na naszą narodową wyobraźnię nazwą daru Grunwaldzkiego.
Tak samo ofiarności na kredyt oświatowy da się pobudzić ener
giczniej, gdy wymyślimy hasło ja
sne i dobitne, pod którem tę for
mę pracy narodowej możemy sze
rzyć.
Myśli, w tym kierunku pobu
dzone, pewno stworzą lepsze wyra
żenie, niż kredyt oświatowy — tem bardziej, że wyrażenie to nie jest całkiem jasnem, bo nie zawiera w sobie wyraźnej wskazówki, że chodzi tu o pomnożenie osobistych stosunków między ludźmi, kocha
jącymi naród.
A ilość i ścisłość takich sto
sunków niezmiernie pobudza i roz
wija uczucia narodowe.
Chodzi tu o to, że ofiarę da- jemy nie jako jałmużnę osobistą, choć ją dajemy jednostce, lecz ja
ko dar w imię narodu, dla narodu.
A przyjmując od narodu taką ofia
rę, uczeń powinien zdawać sobie jasno sprawę z tego, że zatrzyma
nie tej ofiary dla siebie, zamiast puszczenia je j w obieg, stale po
większający jej rozmiary — jest gor
szeni daleko nadużyciem wobec narodu, niż nadużycie wobec pań
stwa, polegające na zrabowaniu ka
sy rządowej.
Państwo trzyma swe środki w kasach, zaś naród ma swą wła
sność w majątku rozporządzalnym obywateli. Państwo może ściągać podatki z pomocą siły zbrojnej, na
ród zaś swe prace posuwa przez dobrowolne ofiary.
A choć ofiara jest dobrowolną ze strony dającego, to warunek do niej przywiązany bezwzględnie obowiązuje biorącego. W braku le
pszego miana, tę formę ofiar na oświatę narodową możnaby nazwać imieniem jednego z wielkich sze- rzycieli oświaty, np. Konarskiego.
Niech duch Konarskiego zaopiekuje się tą formą ofiar na wpisy — niech wszyscy, co z nich korzystają, na
zywają się stypendystami Konar-
skiego, a cel tych ofiar nazwijmy darem narodowym Konarskiego.
Gdy osiągniemy rozpowszech
nienie takich ofiar i zobowiązań, z niemi związanych, gdy się przy
zwyczaimy piętnować niesumien
nych dłużników, jako złych pola
ków, to stworzymy jedno z tych nieuchwytnych, niemateryalnych, a jednak rzeczywistych organiza- cyi, które są cechą rozwiniętego życia narodowego.
Utrudnienia, jakie napotykamy na drodze materyalnej, widzialnej, prawnie określonej organizacyi, ma
ją to dobrego dla nas, że nas w io
dą ku takim obyczajom i formom, których już prawo wyjątkowe żadne nie może ścigać, bo są oparte nie na pisanych i zatwierdzonych usta
wach, lecz na sumieniach ludzi, po
czuwających się do jedności naro
dowej.
Wszak samo pojęcie narodu, niedostępne jeszcze wielu ludom Europy, jest pojęciem duchowej organizacyi, niewidzialnej, nieu
chwytnej, a jednak rzeczywistej.
Wpisy Konaiskiego kształcić bę
dą całe pokolenia polaków, bez ca
łej formalistyki, jakiej wymaga zwykłe Towarzystwo wpisów.
Aby wybrać zasługujących na wsparcie uczni, regularnie wpisy za nich opłacać, pilnować, by oni otrzymane ofiary w dwójnasób kie
dyś innym zwracali, trzebaby, czy
niąc to w formie działalności ma- teryalnie zorganizowanej, całego za
stępu urzędników, całej sieci biur, ogromnej buchalteryi i korespon- dencyi.
Tymczasem, łącząc ludzi ofiar
nych niewidzialnym węzłem w imię hasta wpisów Konarskiego, może
my wykonać tę samą pracę w spo
sób niezmiernie prosty, bez całej zewnętrznej machiny organizacyj
nej.
Każde takie hasło, które łączy wielu ludzi we wspólnej pracy bez zapisywania ich na listach człon
ków danego T-wa, jest silą, pobu
dzającą świadomość wspólności na
rodowej, usuwającej się z pod wszel
kiego możliwego prześladowania.
Tylko trzeba, żeby takie hasło przenikało do sumienia obywateli, pobudzało ich do czynu i ofiary.
Może trzeba będzie ogromnej pracy ducha, by takiemu hasłu na-, dać kształt i nazwę, trafiającą do wyobraźni ludzi, dla których to ha
sło jest potrzebne. Ale gdy naresz
cie pomysł jakikolwiek zdobędzie formę, odpowiadającą narodowemu charakterowi i narodowej potrzebie, to taki pomysł, choćby wyszedł od jednostki najmniej wykształccnej, staje się potężnem hasłem narodo- wem. Oby wpisy Konarskiego sta-
Z Tow. Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie.
K azim ierz S ta b ro w ski. Zima.
ly się takiem hasłem, choćby pod innem mianem, wymyślonem przez kogoś, co zechce się zastanowić nad powyższym projektem.
Wincenty Lutosławski.
Nasi artyści.
Wystawa zbiorowa prac Kazim.
Stabrowskiego.
W sztuce czyli odzewie duszy, tworzącej piękno, na zewnętrzność czyli przyrodę, respective w malarstwie, za
uważyć można trzy zasadnicze rodzaje:
lub dusza ta odtwarza bezpośrednio rzeczywistość i wtedy tworzy sztukę t. zw. realną, nie bez indywidualnych, oczywiście, zabarwień, tworzy przyro
dę przez pryzmat duszy artysty; lub dusza ta odtwarza przyrodę tę pośre
dnio, dając wyraz główny stanom swym własnym, czyli tworzy duszę, odbitą w przyrodzie, sztukę t. zw. styliza- cyi, symbolu, — lub nareszcie odtwa
rza samą grę oderwaną duszy, reagu
jącej na stosunek swój do przyrody, i pomijając zgoła przyrodę i rzeczywi
stość widomą, i wtedy tworzy t. zw.
sztukę wizyjną i fantazyjną, sztukę naj
szczytniejszą, lecz i n a jszyko w n ie j
szą.
W twórczości K. Stabrowskiego, malarza o wielkim rozmachu techni
cznym i w ielkim woluminie władz twórczy ch, w 80 z górą obrazach, w y
stawionych obecnie w Zachęcie, zauwa
żyć można w stopniowym rozwoju i w szczęśliwym pcchodzie wszystkie
wyżej rzeczone trzy okresy twórczości, wspinające się od skromnej i surowej przy
rody popizez symbole do krainy aniel
skiej uroczych w izyi. Świadectwo to w ielkiej żywotności władz twórczych, gdy zważymy, że często artysta w je dnym tylko okresie całe swe życie po- zostaje.
Do pierwszego okresu twórczości Stabrowskiego należą całe szeregi p łó cien z tematami przyrody, bezpośred
niej rzeczywistości i nastroju {B ia łe noce w F in la n d y i, Zim a elci) i zasad
niczym niejako tematem ruin (prześli
czne ruiny Chęcin, Ujazdu, Ogrodzień- ca), które ar
tysta u k o chał, a które odtwarzając realnie, chciał n ie m n ie j uczynić du
chowym w y razem boles- n y m ż a rn i e rzchłej świetności i mocy. Jest też w tych d o k u m e n
tach boles- Kazim ierz Stabrowski.
nych jużnie-
jako przejście do drugiego okresu, gdzie symbol gra główną rolę i prze
mawia głostm dcnośnjm walki i na
dziei.
Drugiem tern stadyum jest nade- wszystko szereg płócien, okazanych zarówno w szkicach, jak i w potężnych obrazach, i związanych jedną wspólną przewodnią ideą: historyą mocujących się w świecie astralnjm żywiołów, do
li i przeznaczeń (w analogicznym łań
cuchu — od indywidualnych pascwari do historyi duchowej czy astralnej na-
Kaz. S tabrow ski. Z cyklu: „P o ch ó d bu rzy” .
rodu polskiego): jak duch ów poprzez burzę i pożogę, unosząc się nad smu
tnym krajem, gdzie cień ukrzyżowania astralnego pada na ziemię smętną, zdo
bywa swe moce i hejnał niebieski okrzykuje, aż poprzez rapsod uświetni się w tęczy pokoju, która świetliście nad złem sił astralnych zapanuje.
Szereg ten, zatytułowany poszcze
gólnie: Pochód, burzy, P io ru n , Pożoga, N a d sm utnym kra je m . Cień, P o bu
rzy, H e jn a ł, Rapsod i Tęcsa, jest te
dy przyrodą, stylizowaną w pryzma
cie fantazyi artysty, jak na tle natu
ry rozsnutą historyą subjektywnych uczuć, porywów i przekonań. Cykl ten — najniespokojniejszy, jako naj
bardziej rdzenny, najbardziej pasują
cych się sił twórczych. Jest on prze
dzieraniem się z mroków tworzenia ku światłu wszechistnemu a niewysłownemu.
Trzeci okres, wieńczący twórczość Stabrowskiego, to szereg pastelowych szkiców do obrazów, które również mogą być ujęte w jeden duchowy rodowód — pod przewodem jakiegoś anielskiego ducha, Annaela czy M i
chaela, pojętego całkiem w izyjnie.
Kaz. Stabrowski. Portret ojca artysty.
W obrazach tych zapanował ład już całkiem duchowy, władztwo sił anielskich, tryum f i hymn anielskich przewodów. Tryskają one światłem, uśmiechami promiennemi. Nic z sza
rości, nic z mroków ziemi. Walka skończona. Hosmna in excelsis. Isto
ty aniołów pojęte prawie nie materyal- nie, jako zespól i ułuda światła—dzia
łanie i udział jego wszechtwórczy.
Cykl ten najpiękniejszy, najbardziej chwalebny, a z niego Zwiastowanie, naprzykład, jest prawdziwą koroną twórczości idealnej.
Poza temi szeregami twórczości ideowej, w której lubuje się rozkoły
sana wyobraźnia artysty, jest cały sze
reg bardzo ciekawych i niepospolitych portretów, jak portret żony artysty, pani Siemaszkowej, Pytliriskiej, prezesa w p i
sów szkolnych, p. Radoszewskiego, ojca artysty, rycerza w zbroi 1 t. d.
Poza podobieństwem gruntownem por
trety te tchną odrębnemi właściwościa
mi barwy, stroju, układu, wyrażające- mi nader ciekawie i nader szczęśliwie odrębne cechy indywidualne osób por-
Nasz bilans w zaborze pruskim.
Polskiem jest niemal wszystko, co jest istotnie pięknem w architekturze Poznania. Przedewszystkiem zabytki przeszłości. Peczynając od resztek Przemysławowego zamku, odnowionego za ostatnich rządów polskich, i od sta
rożytnych kościołów, a kończąc ra wspaniałym renesansowym ratuszu, z którego wieży miedziany orzeł p o l
ski od półtora wieku patrzy na miasto, i na przepysznym starym pałacu Dzia- łyńskich na Starym Rynku, wszystko, czem się Poznań może pochlubić, to nasze. Najpiękniejszy pomnik w mie
ście -— jedyny prawdziwie piękny, to posąg Hygiei, wzniesiony ofiarą pol
skiego magnata. Niespożyte zasługi rodziny Raczyńskich, położone około rozwoju i upiększenia miasta, to pol
skie zasługi.
Chociaż gnębione i tamowane na każdym kroku, silnem tętnem bije k u l
turalne życic polskie w Poznaniu.
Świadczy o niem sto kilkadziesiąt róż
nego typu stowarzyszeń i związków, naukowych, artystycznych, zawodowych i dobroczynnych, szesnaście diukarń polskich, przeszło trzydzieści czaso
pism, kilkanaście księgarń, dwadzieścia kilka banków i spółek ekonomicznych, wśród których nie brak prawdziwych olbrzymów, biblioteki, muzea, teatr.
Jesteśmy przytem liczebnie gćrą, mimo ciągłego importu niemców, któ-
tretowanych. Zwłaszcza doskonały por
tret Siemaszkowej gra niezwykłemi urokami barwy i układu. Świetnie ma
lowane kwiaty dopełniają bogatej i wezbranej, jak wylew, twórczości.
Artysta, pełen mocy i płomiennej wyobraźni, pełen najszerszego gestu twórczego, władający gruntownie stro
ną techniczną sztuki i wyrażający swe bogate, kłębiące się uczucia i wizye m igotliwe może czasami nazbyt po
śpiesznie, zawsze atoli w sposób nie
zw ykły i interesujący,— artysta o wiel
kiej skali duchowej, wyzwalający się z zaborczych odmętów sztuki materyal- nej ku krainie sztuki idealnej i ukojo
nej, ku czystej w izyi duchowej,—od
twórca porywczy bezpośredni gorącej gry wyobraźni: oto cecha duchowa Stabrowskiego t jego płomiennej twór
czości. Zrobiła ona już wiele w świę
cie sztuki, torującej sobie nowe świa
ty i rozszerzającej horyzonty, zestrzeli się i skrysztali niewątpliwie w nie- jednem znakomitemdziele, świadectwie wyobraźni ukojonej i ziównoważonej.
Józ ej Jankowski.
A nkieta „Ś w iata"
rych sprowadza się pod różnemi moż- liwemi pozorami. W okresie czasu od 1890 do 1905 r. polska ludność Pozna
nia wzrosła z 51" „ na 57%, niemiecka spadła z 49% na 42%. Poznań polszczy się, n e niemczył — o tern mówią i ro
snące na naszą korzyść cyfry i coraz silniejszem tętnem uderzające życie polskie,— polszczy się, mimo niesłycha
nego wprost w ysiłku potęgi pruskiej, aby uczynić z niego miasto niemieckie.
Dziś jest on bardziej polskim, niż byl przed laty pięćdziesięciu, a przyrost nasz trwa ciągle. Zapewniano mnie, że przy normalnym rozwoju stosun
ków osiągnęlibyśmy do kilku lat 60%, który przywróciłby Poznaniowi prawo używania języka polskiego na zebra
niach publicznych; ale rząd użyje wszelkich środków dla „wzmocnienia niemczyzny", aby do tego nie dopu
ścić, a w najniepomyślniejszj m dla sie
bie wypadku — sfałszuje statystykę.
Zapytywałem w Poznaniu, czy przecież forsowna germanizacya przez szkołę nie wyrządza nam bodaj czę
ściowych szkód, n. p. w najniższej warstwie ludności? Odpowiedziano mi przecząco i stwierdzeno, że niebezpie
czeństwo w tym kierunku nie istnieje.
Silne skupienie polskie i wyższość od
działywania rodziny nihilują zupełnie w pływ geimanizacyjny szkoły. Z pe
wnych ust usłyszałem:
— Szkoła niemiecka oddziaływa na nas ujemnie pod względem ducho
wym i wyrządza nam szkody kultural
ne. Pod względem narodow o-poli
tycznym nie tylko żadnych szkód nam nie wyrządza, ale przeciwnie, działa na naszą korzyść. Niebezpieczeństwo ger- manizacyi istniałoby, być może, gdyby rząd prowadził wobec nas inną polity
kę, gdyby rzemieślnika polskiego nie wyłączał od wszelkich dostaw publi
cznych, gdyby nie organizował bo jko tu polskiego kupca, gdyby nie odsu
wał od nas urzędów. Gdyby nie było tego zajadłego tropienia i ścigania nas na każdym kroku, wówczas może i szkoła niemiecka stałaby się dla nas groźną, oczywiście, o ile przestałaby drażnić i gnębić. W warunkach obec
nych nawet najsłabsi i najmniej od
porni są zabezpieczeni od wynarodo
wienia się.
Jak silną jest polskość w Poznaniu, świadczy fakt, że cały szalony napór niemczyzny nie może od niej oderwać na
wet potomków dawnych osadników nie
mieckich, słynnych „b a m brów ', którzy spolszczyli się dppiero przed kilkudzie
sięciu laty. „Bambrzy*, osadzeni pod samym Poznaniem już w czasie rządów pruskich, znajdują się dziś w obrębie Poznania, gdy gminy, które zamieszki
wali, włączone zostały do miasta. Oni pierwsi powinni uledz działaniu niem
czyzny, która tu, w stolicy kraju, ma do rozporządzenia swego aparat tak wydoskonalony, jak nigdzie indziej.
Mimo to, nie odniemczają się, są polakami wcale nie gorszymi, niż rdzenna ludność polska.
Z tą moralną siłą polskości idzie w parze rosnąca siła materyalna. Po
znań polski przedstawia się pod tym względem wcale nie najgorzej. Naj
wyżej opodatkowanym człowiekiem w mieście jest polak, właściciel m ilio
nowej fortuny, drugie miejsce po nim zajmuje wielka polska firma przemy
słowa, zatrudniająca półtora tysiąca lu dzi. Praca i pieniądz polski zdobywa
ją wciąż nowe posterunki, a najwybi- riiejszym tego przykładem jest silny ostatniemi czasy wzrost polskiego ku- piectwa. Do niedawna jeszcze piękny rynek poznański był twierdzą handlu żydowsko-niemieckiego. Dziś dwa je go skrzydła są zupełnie zdobyte przez polaków, jedno polszczy się, a tylko czwarte zachowało dawny charakter.
Należy tu, zauważyć, że przed trzy
dziestu jeszcze laty handel polski w Poznaniu prawie nie istniał; obecnie kupców polskich jest więcej, niż nie
mieckich, a żydzi, którzy hałaśliwie afiszują się tu jako prusacy, ustępują wciąż pod naporem polskiej konku- rencyi. Naturalny rozpęd polskości jest jeszcze daleki od opanowania wszyst
kich pól pracy, jakie stoją przed nim otworem. Narastający ciągle i dziś już bardzo poważny kapitał polski, uwię
ziony w instytucyach finansowych, bę
dzie musiał, wcześniej czy później, zwró
cić się do przemysłu, który dla pol
skości Poznania otworzyłby nową erę.
Polskość ta i dziś przedstawia się o wiele lepiej, niż zwykło się o tern sądzić zdaleka. Wystarczy otrząsnąć się z pierwszego wrażenia, jakie stwa
rza hałaśliwe mrowie biurokracyi pru
skiej, szastające się butnie po ulicach miasta, aby zoryentować się, że je steśmy tu u siebie w domu, wcale nie gorzej, niż w Warszawie i w Krako
wie, że stanowimy tu siłę, mimo wszel
kie przeciwne pozory, większą, niż si
ła najezdcy, bo tysiącznemi organi- cznemi węzłami związaną z gruntem miejscowym. Obok napływowego Po
znania, w którego ręku spoczywa wla dza nad nami, obok Poznania prusa
ków i żydów, istnieje Poznań polski, większy, rdzenniejszy i żywotniejszy od tamtego, który w narzuconych so
bie obcych ramach żyje, rozwija się i pracuje dla przyszłości, i czyni to wszystko z tak niezachwianym spoko
jem, jakby nie miał obok siebie tego drugiego Poznania, którego cała sztucz
na racya bytu streszcza się w te m ,a b y go pochłonąć. Przybysz nie może się, przynajmniej w początkach, oprzeć de
prymującemu wrateniu, gdy opłynie go ze wszystkich stron fala tryum fują
cej niemczyzny. Poznańczyk nie trosz
czy się o nią i wym ija ją z zupełnym spokojem. On nie widzi wcale olbrzy
miej spiżowej postaci Bismarka, czy Wilhelma, która, na największym placu Poznania osadzona, ciężka brutalna, z zastygłym wyrazem pychy, drażni oko, nienawykłe u siebie w domu do ogląląnia pomników, stawianych bo
haterom, którzy pastwili się nad bez
bronnymi. Nie wyprowadza go z ró
wnowagi widok nowego— jak wszystko, co pruskie — zamku, zbudowanego na fundamencie polskiej krzywdy i zda
jącego się grozić swojemi kolosalnemi wieżami. Nad domem jego i jego przyjaciół wisi tabliczka, która przypo
mina mu, że mieszka przy ulicy, na
zwanej imieniem jednego z małych katów jego ojczyzny. Poznańczyk czę
sto i tego nie spostrzega. Cudowna siła jego języka poradziła sobie także z tą prowokacyą. W potocznem życiu Poznania ulica Bossego jest po prostu ulicą „bosą", Bluchera — „blachar
ską ', Bittera — „g o rzką ', Biilowa —
„b ia łą ', Gosslera — „guślarską" i t. d.
i t. d., a wspaniałej ulicy Wilhelmow- skiej, przy której tyle gmachów i insty- tucyi polskich ma swą siedzibę, dal krótszą i lepszą nazwę: Aleje.
Rozwój polskiego Poznania jest imponującym dowodem naszej zdol
ności do życia. Gdybyśmy w ytrzy
mali zwycięsko wolne współzawodnic
two przeciwnika takiego, jak niemcy, byłoby to już wiele. Lecz tu o współ
zawodnictwie niema mowy. To zma
ganie się dwóch sił, z których jedna—
skrępowana, ubezwładniana. dławiona i wyzyskiwana, druga — wolna, za sobna we wszystkie środki, jakie za
pewnia przemoc, wyzwolona z wszel
kich skrupułów moralnych, posługują
ca się gwałtem i bezprawiem z taką samą niezamąconą swobodą ducha, z jaką bandyta posługuje się nożem.
1 mimo to, ta pierwsza siła, siła pol
ska, aż dotąd góruje. Jest to tak wie
le, że można wątpić, czy na więcej zdobyłby się jakikolwiek naród na świecie.
Poznaniem rządzą żydzi i niemcy.
Jak rządzą?
Przedziwna ustawa wyborcza, wspo
magana przez prawdziwe łamańce w y borczej geometryi, sprawia, że 5,000 żydów poznańskich posiada w Radzie gminnej 30 przedstawicieli, 65,000 niemców ma ich 22, a z górą 80,000 polaków — ośmiu! Tego stanu ule- galizowanego bezprawia nic zmienić nie zdoła. A na tej samej wyżynie, co rozdział praw wyborczych, stoją rządy miasta. Dzielnice polskie b y wają systematycznie zaniedbywane i upośledzane, a krzywda ich tuczy kwartały niemieckie. Olbrzym i budżet miejski, wyciskany w znacznej części z polskiej kieszeni, obraca się na upiększanie dzielnic, zamieszkanych przez niemców, na uprzyjemnianie po
bytu tym, których z tego smutnego kraju woła wszystko na zachód, nad brzegi Renu. Duch „w ielkich N iem iec', Niemiec zdobywczych, prących na wschód, ku Wiśle, pragnąłby zatrzy
mać zbiegów. Więc powstają „d la po
parcia niemczyzny" zamki, teatry, ogro
dy publiczne, bulwary, a złoto z kas publicznych płynie istną strugą, bez rachunku, bez m yśli o jutrze. D ługi miasta rosną przerażająco, podatki gminne osiągnęły już 192% podatków państwowych, doszły więc do w yso
kości mgdzie nieznanej. Ta wspaniała niemiecka gospodarka odbija s‘ę naj
dotkliw iej na ludności polskiej i ży
dowskiej. Żydzi coraz częściej mają już dość ofiar dla pruskiej ojczy
zny i coraz częściej likw idują interesy i wynoszą się do Berlina. Polacy cier
pią —1 i zostają. Bo choćby ich twar
da dola miała się stać jeszcze tw ard
szą i cokolwiekby na ich udręczenie mogła jeszcze w ym yślić przemoc, nie są oni w tern mieście przelotnemi pta
kami, jak żydzi, ani intruzami, jak niemcy. Ta ziemia jest ich ziemią, ten kraj jest ich krajem. A stare przy
słowie uczy: dłużej klasztora, niż prze
ora. A. Chołoniewski.
Iluzye postępu.
— Azali istnieje rzeczywiście po
stęp?
Pytanie takie wielu czytelnikom naszym musi się wydać dość niewy
bredną impertynencyą. Czyż można seryo stawiać je? Czyż można seryo wątpić, naprawdę nie wiedzieć, isto
tnie nie być przekonanym, „azali po
stęp istn ie je '. Czyż pierwszy rzut oka w około nie znajdzie dość materya- lów na stanowczą i pozytywną odpo
wiedź na takie pytanie?
Jednak—są ludzie, co o tern wątpią O czem się dziś nie wątpi?— zawo
łacie.—Jest to choroba wieku. Brak charakterów wypełniony został bardzo źle przez zbytek analizy. Przez na
śladownictwo, przez przyzwyczajenie, przez próżniactwo wreszcie wątpimy o wszystkiem, udając małych Descar- tesów. A le tak samo, jak u wielkiego Descartesa, nasze wątpienie jest nie na seryo, pochodzi z metody, nie z po-