K0MIRIICKI,MIERN0W8KliS» B iu ro In s ta la c y jn o -te c h n ic z n e
» — --- W A R S Z A W A ---
ul. Ordynacka JY® 9. Telefon JV® 65-55.
K A N A L IZ A C Y A . W O D O C IĄ G I. C E N T R A L N E O G R Z E W A N I E . W E N T Y L A C Y A . O Ś W I E T L E N I E G A Z O W E . B U D O W A S T A C Y I B IO L O G IC Z N Y C H P A T E N T O W A N Y C H W Ł A S N E G O S Y S T E M U
JENERALNA REPREZENTACYA NA KRÓLESTWO
POLSKIE I CESARSTWO
de D I O N B O U T O N
GEYER & C-
P a r t s Bo uIy. M a 1 e s t a e r b e s 1 4 7 W a r s z a w a , W o w y - S w l a t 4 0 , t e l . 1 7 1 - 0 3 .
Samochody
w sz e lk ic h typów : turysty cz n e , w y ś c ig o w e, tow arow e i h a n dlow e. O m nibusy do k o m u n ih a cy l poza
m iejsk ich . M otory dla celów przemysłowych. MOTORY z dynam om aszynam i do prywatnych instalacyi elektrycznych. S k ład w szelk ich części zapasow ych i przyborów . W lutym r. b. otwarty będzie budujący się obecnie n a jw ię k szy Garage
z w ielk im i w arsztatam i reparacyjnymi prowadzonymi przez francuskich specyalistów.
Niezawodny środek
N A A S T M Ę
w a to m izer1 =
,,VIXOL” =
I K a ż d y c h o r y o trz y m a a to m iz e r „ V ix o l“
n a 4 - ty g o d n io w ą b e z p ła t n ą p ró b ę .
Vixol £imited.
„Merton Abbey, London S. W .“.
W y łą c z n e z a s tę p s t w o :
Apteka A. KOZŁOWSKIEGO i S-ki
] Boduena
M
i. w Warszawie.<2. a s » . N i r o j ' 3 >
u 3 s ?
z
MAROUE "ALUMINA.
LAMPY NAFTOWO-ŻAROWE
najnowszego systemu .Alumina" o sile 1500 świec,
O R A Z IN S T A L A C Y E U R Z Ą D Z A
HANDLOWY
J. S . KORSAK
Warszawa, M oniuszki 3, tei. 88-55. 0
KAWY PALONE
Środki dla konserwacyi włosów
W oda C hin ow a ) Pomada C hin ow a ’ Ekstrakt „V egetale” j -
„S t-P teW ie Chemiczne Laboratorium"
(Z A Ł O Ż O N E W R O K U 1860)
Skład Warszawski
= u l i e a D E S Z f l O 8 . =
W y s t r z e g a c ie s ię n ie u d o ln y c h n a ś la d o w n ic tw i z w r a c a j c i e u w a g ę na n a z w ę firm y sk ła d a ją c ą
s i ę z t r z e c h t y lk o s t ó w :
„St.-Peterel urekle Chemiczne Laboratoryum o r a z na o b o k u m ie s z c z o n ą n a s z ą m a r k ę f a b r y c z n ą .
K A U K A S K I M A G A Z Y N
M. MURATÓW
Poleca
NA SEZON WIOSENNY J e d w a b iena suknie i bluzki.
P I I- R W S Z A
P 11; A p
.
Ń i A„ E l e k t r y c z n a ”S * Edwarda Gundelacha
Wolska Na 30. = —---b i Telef. 77-00 .
!! D la ro d z in p o ls k ic h !!
Nakładem księgarni H . A l t e n b e r g a we Lwowie, u k a za ła s ię d r u g a e d y .cy a w s p a n ia ły c h k o lo r o w y c h r e p r o d u k c y i z e z n a -
nego obraiu J a n a S t y k i i W . K o s s a k a
„B itw a pod Racławicami”
K o lo r o w e te o b r a z y p r z e d s ta w ia ją c e fr a g m e n ty w ie k o p o m n e j b itw y , k a ż d y w i e lk o ś c i 60X ^ 0 c m ., n a b y w a ć m o ż n a p o c e n i e w y j ą t k o w o n is k ie j 2 r b . 5 0 h o p . z a o b y d w a , z p r z e s y łk ą w r o lc e te k tu r o w e j 2 r b . 8 5 k o p . P ie n ią d z e n a d s y ła ć n a le ż y d o k a n to r u „ Ś W I A T A 44 d la k s ię g a r n i 1 1 . A l t e n b e r g a .
F .F U C H S iS -
K a ż d y m o ż e fo to g r a fo w a ć !
•/inepelw °d 2 kop.
5 0 do rb. 2 0 0Tipal diy T-wa KODAK i inne
P O L E C A
ER NEST NEUMANN
Skład przyborów fotograficznych W arszaw a, Mazowiecka 6, tel. 54-96.
. : --- : C E N N IK I N A Ż Ą D A N I E . • -
-*• D Y W A N Y
M a te r y e M e b lo w e .
— FIRANKI,
M a z o w i e e
M a z o w ie c k a
w p ro s t ErywańskieJ. ?
I ■
♦ I
P i e r w s z y r a z w W a r s z a w i e .
M a g a z y n
„JAPONJA”
u l .
11
J O K O J ( z J a p o n ii)
M a r s z a ł k o w s k a
JVś
141.D O T Y C H C Z A S N I E B Y W A Ł Y W IE L K I W Y B Ó R N A J R O Z M A IT S Z Y C H I W Y R O B Ó W J A P O Ń S K C H .
■ I
! ♦
■ I
3>
C
a x
IM
W
a I
£ s?
u>
o £
^3 B O «• I c
» - ł
3 3
P t r O
w " ’ 3 ®
o 3Z
R-o . 5 . o o i ? N
S
Ź
N - O»
5 o
— j r r o
“ <f
i
NAJLEPSZYCH MAREK
CMr>
r->
WĘGIEL, KOKS, ANTRACYT
H u rto w o i d e ta lic z n ie z d o s ta w ą od IO k o r c y p o le c a ją
T * J „ 1 3 3 C* 1
o K a n t o r : M arszałkow ska N ° 146, Telefon77-02.R yd zew sk i, r r e id e r i o -k a s k ł a d y
Srebrna Me 3, Telefon 81-03K łiki>«& t
tn
‘2 a oj cu ■
o p- oj O a
*• o CL LU
LŁl O GJ m
Od p r z e s z ł o 4 0 -tu l a t p o le c a n a p rz e z le k a rz y całeg o świata jako idealny pokarm d la d z ie c i
i dorosłych chorych na żołądek.
Kapitały: zakładowy oraz rezerwowy
przeszło
5,000,000 rubli.
Warszawa,
Pałac L /
k ap itałów p ośm iertnych,
■ P osa g ó w 1 R ent —
na najdogodniejszych warunkach
Brandel, Witoszyński i S-ka, Warsza- wa-Praga, Aleksandrowska 4, tel. 48-66
KONIAK
na ż ó łtk a c h nadzwyczaj p o ż y w n y , św ietny lik ie r dla
smakoszy.
-
ZAKŁADY OGRODNICZE
! • J. M IS Z C Z A K A •
i B ie la ń s k a 9, (Hotel Paryski).
M a r sz a łk o w sk a -V» 91, telefon 47-66 M o n iu s z k i 12, róg Marszałkowskiej.
MOWO OTWORZONY
Specyalny Magazyn
Bielizny i Konjekcyi męskiej
S. Satalecki
Warszawa, Marszałkowska 151
Tel. 51-92
poleca wszelkie artykuły, wcho
dzące w zakres bielizny i kon- fekcji męskiej.
j
N a jw ię k s z e pow agi le
k a r s k i e c a łe g o świata p o le c a ją
pastylki
®RAUDEL’fl
jako środek leczniczy, usuwający radykalnie c h r y p k ę , katar,ka
s z e l oraz wszelkie choroby dróg oddechowych.
Cena pudełka 85 kop.
U w a g a i Oryginalne pudełka zaopa
trzone są w czerw o n ą etykietę z firmą głównego przedstawiciela na Króle
stwo i Cesarstwo:
Fabian Klingsland, Warszawa.
DLA KASZLĄCYCH I OSŁABIONYCH
EKSTRAKT I KARMELKI
L E I I W A
w Warszawie, ul. Zielna Ne 21, Tel. 59-54 SPRZEDAŻ W SKŁADACH APTECZNYCH I APTEKACH.
P r a c o w n ia w łe s n a b ie liz n y m ę z k ie j
G a l a n t e r y a w w ie lk im w y b o r z e .
w W
a r s z a w i e.
PRENUMERATA.: w W a r s z a w ie kwartalnie Rb. 2. Półrocznie Rb. 4.
Z7
Rocznie Rb. 8. W K r ó le s tw ie i C e s a r s t w ie : Kwartalnie Rb.2.25 Półrocznie Rb. 4.60 Rocznie Rb. 9. Z a g r a n ic ą : Kwartalnie Rb. 3.
Półrocznie Rb. 6. Rocznie Rb. 12. M ie s ię c z n ie : w Warszawie, Kró-
( O' i i — / / / /I r □
lestwie i Cesarstwie kop. 76, w Austryi: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie
• 12 Kor Rocznie 24 Kor. Na przesyłkę „Alb. Szt?' dołącza się 60 hal.Numer 60 hal. Adres: „ŚWIAT" Kraków, ujjca Zyblikiewicza No a.
\ \ v v
CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub Jego miejsce na 1-eJ stro- nie przy tekście Rb. 1, na 1-e| stronie okładki kop. 60 Na 2-ej i 4-e|
stronie okładki oraz przed tekstem kop.30. 3-cia strona okładki i stro
nice poza okładką kop. 20. Za teksten. na białe} stronie kop. 30.
Zaślubiny i zaręczyny. Nekrologi, Nadesłane (w tekście) kop. 75.
<2)VAJ I J L
Marginesy: na I-ej stronie 8 rb., na ostatniel 7 rb., wewnątrz 6 rb.
Adres Redakcyi i Administracyi: W ARSZAW A, Al.Jerozolimska 49.
T e le fo n y: Redakcyi 80*76, redaktora 68-75, Administracyi 73-22.
FILIE ADMINISTRACYI: Sienna Ns 2 tel. 114-30 i Trębacka Ne 10.
Rok V. Ns 10 z dnia 5 Marca 1910 roku.
KANTOR ,.ŚWIATA” w ŁODZI: Biuro dzienników i ogłoszeń „PROMIEŃ” , ul. Piotrkowska 81
Pierwszorz. pracownia sukien męskich
LEONA GRABOWSKIEGO, Kraków, Szpitalna, 36, Telefon 561.
Doa bankowy
K A Z IM IE R Z JA S IŃ S K I.
Warszawa, PI. Zielony, dom W-go Herse.
Załatwia wszelkie czynności bankierskie na najdogodniejszych warunkach.
DLA WARSZAWY I PROWINCYI wy- pożyczalnia NUT, J. WELKE, W arsza
wa, Jerozolimska 23, telefon 84-78.
Warszawska orkiestra Symfoniczna Wt. ks. Lubomirskiego.
(w Sali Filharmonii)I
W Piątek, 4 Marca godz. 8*/« wiecz.
IX WIELKI KONCERT SYMFON.
pod dyr. FELIKSA WEINGARTNERA zudz. LUCILLE MARCEL (śpiew).
ZŁOCIEŃ, sklep świeżych kwiatów, Mazowiecka 12, telefon N» 44-17.
MEBLE
Z a łę s k i i S -k a
Warszawa, ul. Erywańska Ne 2.
Telefonu Aj 16-39.
C ORSO Wierzbowa 7. Kabaret Artys
tyczny. Codziennie występy pierw
szorzędnych artystów.________________
TEATR OAZA
Codziennie przedstawienie KINEMATO
GRAFICZNE. Zmiana programu co środa.
Polecamy PIW O
E. REYCH SYNOWIE.
C H A M P A O N E
LOUIS de BARY
I HYPNOTYZER NIE PRZEKONA.
O nie! nie powiem nigdy nic złego o paryskich perfumach AMABILIS fabryki MILLOT... Nigdy!
Nigdy! Nigdy!
C O G N A C
[ REMY MARTIN u
( r - 5 )
Od Administracyi.
Skutkiem nieoczekiwanie wielkiego zapotrzebo
wania, N ° 6 zupełnie wyczerpany został; nowym pre
numeratorom posyłamy wzamian odpowiedni zeszyt
„Romansu i Powieści11, aby nie przerywać ciągu powieści.
L j \
Złamany geniusz.
I
to człowiek bardzo nieszczęśliwy.
I w tem jest syn
teza jego życia.
Biografia jego m o
że być tylko jego mar
tyrologią, kroniką je go cierpień, jego nieszczęść, jego niedoli, ciążącej na nim wciąż, n i
by łańcuch nieprzerwany, od dni jego młodocianych aż po chwilę zgonu, która istotnie była dla nie
go momentem wyzwolenia...
Rzecz dziwna i straszna.
Nieszczęśliwi, bardzo nieszczę
śliw i b yli wszyscy ci ludzie na fi- dyaszową miarę, którzy powstali nagle w narodzie zgnębionym do szczętu, jakby po to, by w zo
raną strasznemi klęskami, straszne- mi ciosami dziejowem i glebę rzu
cić ziarno nowych plonów, zarodki nowego życia, nowej przyszłości,—
zagrożonym zagładą zgotować od
rodzenie, duszącym się w ciem no
ściach rozewrzeć naoścież wrota ku światłu najpromienistszemu, ku niezmiernym przestworom.
*) Artur Śliwiński: Maurycy Mochnacki.
Żywot i dzieła. Lwów. Księgarnia Pol
ska. 1910; — Jan Kucharzewski: Maurycy Mochnacki Kraków. Gebethner i Sp.
1910.
Mickiewicz, Chopin, Słowacki, Malczewski, Maurycy Mochnacki — oto szereg postaci tragicznych, naj
większych mężów, jakby umyślnie postawionych po to, by do dna w ych ylili kielich goryczy życiowych, b y li probierzem, ile też nieszczęść, ile ciosów, ile bólu znieść zdoła dusza ludzka, zanim padnie bez sił, wyczerpana do cna i zamęczona, i bez żalu odejdzie w zaświaty, witając śmierć, jako istotne wyzw o
lenie z życia na ziemi, która była dla nich gorszem, niż dantejskiem, piekłem, prawdziwie padołem p ła czu i w alki beznadziejnej.
Nie tylko dlatego nie zaznali oni szczęścia, że go „nie było w o j
czyźnie", ale i dlatego, że ich przez całe życie prześladował jakiś los fatal
ny, gotujący im co-raz to nowe, coraz to potworniejsze niespodzianki, nę
kający ich bezlitośnie, jakb y po to, by każdy z nich, odchodząc z tego świata, miał prawo pow iedzieć,—
prawo bez porównania większe, niż m iał po temu Krasiński, który sło
wa te wyrzekl; „jam bardzo smu
tny, jam bardzo z n u ż o n y ..“
Wszyscy m ieli „m łodość górną i chmurną"; dla nich wszystkich wiek męski był wiekiem klęski—
o ile i młodość nim nie b y ła ..
Na ziemi wygnania, okrutnie
OŻAROWSKI I DOBRSKI, i f
WARSZAWA, NOWY ŚW IAT 3 1 .
D T T D A / WODOCIĄGOWEI
A . U A . I KANALIZACYJNE. |
DOM BANKOWY
BR. POPŁAWSKI, Mazowiecka N» 16, Załatwia najkorzystniej wszelkie operacye bankierskie. Telef. 655.
P— - --- JJ
rozłączeni ze wszystkiem, co naj
bardziej umiłowali, najlepsze swe lata spędzili i zmarli — prócz Mal
czewskiego — wszyscy.
Troskę o jutro, o chleb po
wszedni, biedę, wciąż do nich szczerzącą zęby, poznali — prócz Słowackiego—wszyscy.
Choroba nieuleczalna, jedna i ta sama, strawiła ich—prócz Mic
kiewicza—wszystkich i wszystkich przedwcześnie zabrała z tego świata.
Kobieta, dla której mieli kult wspaniale rycerski, cześć najszla
chetniejszą i najwznioślejszą, tę
sknotę najczystszą, zawiodła ich—
prócz Mochnackiego—wszystkich.
Zła wola, złość ludzka, oszczer
stwo, zawiść, nikczemność zatru wała im wszystkim—tym razem już bez wyjątku — wszystkie godziny dnia, i tak beznadziejnie smutnego, prześladowała ich aż do grobu...
i poza grób jeszcze.
I to właśnie było najstraszniej
sze, najboleśniejsze dla nich i jest najstraszniejsze, najohydniejsze dla nas, co na te „anielskie duchy"
narodu patrzymy z uwielbieniem kornem i wdzięcznością niezgłębio
ną i najżarliwszem umiłowaniem.
Dla nas oni są wcieleniem naj
szlachetniejszej, najgłębsztj, naj
wartościowszej w dziejach intelektu polskiego myśli, najwyższego i naj
czystszego, najbardziej wszelkch egoistycznych pierwiastków pozba
wionego dążenia, najszczerszego i najwznioślejszego uczucia, — są istotnie twórcami tego, czem od ty
lu pokoleń w sferze uczucia i my
śli żyjemy, a co w tej sferze naj
piękniejsze i najcenniejsze. Są prze
czystymi anielskimi duchami opie
kuńczymi narodu, wodzami, których władzy nikt oprzeć się nie śmie, nikt nie śmie przeciwstawić buntownicze
go, warcholskiego liberum veto.
A dla współczesnych swych byli... tylko ludźmi.
I wszyscy—z wyjątkiem kilku, kilkunastu, może kilkudziesięciu głębszych i bystrzejszych—nic wię
cej prócz „ludzi" widzieć w nich nie cheieli, albo nie mogli.
Ten tłum — jak każdy zresztą tłum — miał w sobie zaciekłą nienawiść wszystkiego, co prze
chodzi normę jego pojęć, rozsadza
stary szablon, wyrasta ponad „prze
ciętny" strychulec. Wszystko, cze
go nie mógł pojąć odrazu, co nie odpowiadało, nie dogadzało jego chwilowemu nastrojowi, było dlań—
zależnie od sfery, w której się prze
jawiało—dziwactwem, głupotą, sza
leństwem, albo zdradą. Wołał iść za krzykliwem jazgotaniem schle
biających jego upodobaniom, albo najniższym instynktom, zuchwale am
bitnych miernot, niż za spiżowym, mocarnym głosem geniuszów. „Krzy
żował nazajutrz to, co wielbił wczo- ra“. I z tą zwyk'ą miernotom hero- stratową lubością słuchał i pow ta
rzał wszystko, co było dla tych wielkich duchów ujemne, co im u- właczało, co je zmniejszało, albo w najlepszym razie tylko ośmie
szało, wszystkie te plotki, potwor
ne oszczerstwa, haniebne podejrze
nia, i z katońską surowością wyda
wał wyroki potępienia, nie dbając o to, czy to wyroki zasadne i spra
wiedliwe...
Stąd owa przez Koźmianów, Molskich e tutti ąuanti wywołana i judzona naganka przeciw roman
tyzmowi wogóle, a Mickiewiczowi i Mochnackiemu w szczególności.
Stąd owe plotki szyderstwa i ka
lumnie, które dały się we znaki Chopinowi, zatruwały życie Sło
wackiemu. S'ąd najpotworniejszy ze wszystkich zarzut zdrady i sprze- dajności za ruble, rzucony Mickie
wiczowi. Stąd ówkatoński ostracyzm, co złamał i zabił Malczewskiego.
Stąd ta zacięta, ani na chwilę nie ustająca naganka na Mochnackiego.
Trzy jędze stały nad mogiłą tego człowieka i szczerzyły zęby w ohydnym, szyderczym chichocie...
Złość i nikczemność ludzka pa
stwiła się nad nim od dziecka, zmagała się z nim, nie dając mu ni
Maurycy M ochnacki.
•chwili wytchnienia, ale zwyciężyć go nie była w stanie, dopóki nie zjednoczyły z nią swych wysiłków dwie jędze jeszcze potężniejsze, przed któremi niemasz ucieczki:
nieuleczalna choroba i nędza...
Ofiarą ich padł Mochnacki nell' mezzo del camin życia, które było jakby nieustannym pożarem, rzucającym wokoło oślepiające świa
tła. W tym ogniu olbrzymim nie
ustannych przemian trawił się ten duch genialny i, jak feniks, wciąźzmar- twych wstawał z własnych popiołów, coraz to inny, coraz to potężniej
szy, coraz lotniejszy i górniejsze zataczający kręgi.
Ale duch to był niespokojny, duch wieczny tułacz, zawsze nieza
dowolony z tego, co posiadł, nie
zdolny do spoczęcia i obejrzenia się wstecz, wciąż przed siebie wpa
trzony, naprzód dążący, ku coraz wyższym szczytom, coraz szerszym widnokręgom, duch wieczny po
szukiwacz zagadnień, których jesz
cze nie rozwiązał, zawsze bez mon- taigne owego spokoju, a z rozpacz- nym buntem stawiający sobie py
tanie: qtte sais-je?
I ten nieustanny niepokój, ta nieustannie płonąca w nim żądza doskonałości, ta nieustannie trapią
ca go nieufność do wszystkich war
tości, które ustalił, wszystkich pew
ników, które zdobył,—oto pierwsza z przyczyn, które nie dały mu stworzyć dzieła, zamykającego w so
bie wyniki rozmyślań i dociekań, twórczych natchnień którejkolwiek doby jego życia. Oto pierwsza z przyczyn, że jego dzieło życio
we, przekazane potomnym pokole
niom, torsem jest jeno, torsem wspaniałym, olbrzymim, tytanicznie genialnym, ale torsem jeno.
A drugą przyczyną po temu—
epoka, moment dziejowy, w któ
rym żyć mu wypadlo. W dniu 29 listopada 1830 roku, zawiadomiony o wybuchu powstania, „natychmiast wielkiemi pociągnięciami pióra" — jak opowiada Goszczyński — prze
kreśla karty ostatniego rozdziału rękopisu dzieła o literaturze pol
skiej, nad którym właśnie siedział, i rzuca się w wir wypadków. Wir ten przepotężny, nad którym darmo chciał zapanować, porywa go i u- nosi, nie wypuszcza już więcej, tłucze nim o skały, rani śmiertelnie i wreszcie nieodwołalnie już na śmierć skazanego wyrzuca na bruk paryski.
I tu chwytają go w swe nieubłaga
ne szpony trzy jędze, łakome takiej
pastwy: nikczemność ludzka, choroba
nieuleczalna i nędza i —wszystkie trzy
społem przedwcześnie porywają go
z tego świata. I ta śmierć przed-
w czesn a, w trzydziestym roku ży
cia, w momencie dojścia do zupeł
nej dopiero męskiej dojrzałości, epoki najpłodniejszej, najw ydatniej
szej pracy,— oto trzecia przyczyna dla której dzieło życiowe Mochnackie
go torsem jeno zostało.
Wczesny b y ł zgon Słowackiego i Chopina, ale nie b ył przedwcze
sny, bo pozostały po nich dzieła doskonałe, wypowiadające całą treść tych dwóch duchów twórczych, k tó re możeby i nie b y ły w stanie wznieść się jeszcze wyżej, niż sta
nęły w przededniu śmierci. Ale zgon Mochnackiego b y ł przedwcze
sny, bo zmarnował krezusowy skarb genialnych koncepcyi, m yśli tw ór
czych, nowych wartości, treści o w ie
le wyższej i głębszej, niż ta, którą pod wrażeniem chw ili i dla chw ili złożyć mógł w ielki m yśliciel w spu- ściźnie, co po nim została.
1 tu nasuwa się pytanie: czy Mochnacki rzeczywiście godzien jest, by go stawić tuż obok Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, tych
„anielskich duchów1’ narodu?
D. N. A d o l f S trzelecki.
7. literackiej spuścizny po Wyspiańskim.
„B a to ry pod P sko w e m ".
W ciągu najbliższych tygodni uka- że się w Krakowie, w postaci spore
go, 12—14 arkuszy obejmującego tomu, całkowita prawie, rękopiśmienna spu
ścizna Wyspiańskiego pod wspólnym tytułem: „Wiersze, fragmenty drama
tyczne, uwagi". T ylko bardzo nie
znaczna jej cząstka, jak rzeczy nie na
dające się z różnych przyczyn doogło- szenia i zbyt zdekompletowane uryw ki, pozostaną nadal w tece. Wszystko inne, co pozostało jeszcze nieznanego z twórczości w ielkiego poety, stanie się dostępnem dla ogołu czytającego i dla badaczy. Znajdzie się tu kilka bardzo dla charakterystyki Wyspiańskiego zna
miennych scen z niewykończonego dramatu „M ąż” , w którym autor ro z wija pewne idee społeczne. Ciekawą, jako próba młodzieńcza, jest scena
„Batory pod Pskowem", napisana pod wrażeniem obrazu M atejki w r. 1888.
Jest to jeden z najwcześniejszych utwo
rów Wyspiańskiego; należy pamiętać, że pisząc go, liczył poeta zaledwie 20 lat.
Zanim książka się ukaże, może
my podać wyjątek z tego, zajmujące
go urywku, który łączy w sobie urok pierwszych wzlotów poetyckich przy
szłego twórcy „W esela” i wartość do
kumentu, wyjaśniającego w pływ y, ja kim ulegał w tym okresie życia. W ma
nuskrypcie ołówkowym nagłówek: „D o obrazu Matejki: Batory pod Pskowem” , Scena rozgrywa się w namiocie króla:
Oto parę jej ustępów:
KRÓL.
Possewinowi poleciłem dalej
prowadzić traktat—oh, bo już nie mogę cierpliwie słuchać wywodów bojara, którego usta fałsz za fałszem głoszą, gdy siłę naszą widzi już zwichnioną i niemoc wojska —
Ha, boleść straszna, niewypowiedziana—
myśl ma zgubiona! Niewdzięczny narodzie, nie zrozumiałeś marzeń twego króla—
Zawsze i wszędzie stoją na przeszkodzie moim zamysłom dumne polskie pany, jak ci Zborowscy—ręce mi krępują przywilejami, które na swą zgubę od poprzedników moich pozyskali.
Nam brak już s iły —wojsko osłabione nie może dłużej już oblegać miasta, do domu wracać koniecznie potrzeba, a z czemże wracać? jesteśmyż zwycięzcę?
Podłym traktatem rycerstwo shańbione miałożby wrócić w swe rodzinne strony i na pergamin zmień ć miecz skrwawiony?
O nie, przenigdy! raczej śmierć już wolę na polu walki, niżli pokój taki,
abym odstąpić miał memu wrogowi choćby część kraju, który z prawa do mnie, do mnie należy! Tak, precz mi z układem!
Zwołaj rycerstwo—niechaj na koń siada—
niech działa ogień zieją w miasta mury, dalej do szturmu—tam nas czeka sława!
Do szturmu dziccj A za nasze męstwo ja mam nadzieję, Bóg nam da zwycięstw o!
POSSEtt IN
(wchodząc przy ostatnich stówach).Miłość, narody łącząca zwaśnione, jest godłem bóstwa Bóg wojnie nie sprzyja, bo chrześcijanin krwi cudzej nie pragnie, na swego brata ręki nie podniesie—
on nie odrzuca przyjacielskiej dłoni, co zgody żąda—co się upokarza.
KRÓL.
Dłoń to ta sama, co nam wydzierała bezprawnie ziemie—co łupiła miasta, co pożarami nasz kraj pustoszyła -
Wnętrze trumny Batorego po otwarciu d. 18 liDca 1877. Akwarela L. Łepkowskiego ze zbiorów gabinetu sztuki Uniw. Jag.
tlie wierz, kapłanie, chytremu gadowi, co się ukrywa pod błyszczącą łuską, bo wewnątrz siebie nosi jad zdradliwy.
POSSEWIN.
Zostawmy Bogu karę na grzeszników—
my wykonujmy Jego święte słowa i Dierzmy przykład z Zbawiciela świata, który miał przyjaźń dla swych nieprzyjaciół i zgodę szczepił w sercu swych wyznawców.
Posłowie Moskwy ulegli mej prośbie, traktat zawarty czeka zatwierdzenia, całe Inflanty oddają ci, panie!
KRÓL.
Inflanty całe .. Jakżeby inaczej
miał król się zgodzić na traktat z bojary!
Niech i tak będzie—wracamy znękani nowych sił nabrać—bo powrócę znowu, wrócę z większemi, niźli mam, siłami;
ze świeżem wojskiem — POSSEWIN.
Lecz Bóg dłoń tę wstrzyma,
chrześcijanina weźmie w Swą opiekę, bo dziś car Moskwy krzyż święty przyjmuje, pragnie hołd złożyć Piotrowej stolicy, lecz twój miecz siogi drogę mu zagradza—
racz go uchylić, miłościwy panie.
SZLACHCIC.
Posłowie Moskwy pragną przed oblicze miłościwego króla być wpuszczeni—
nadbiegli właśnie nowi gońce cara, znaczni bojarzy, mnogie niosąc dary;
mówią, że wszelkie warunki przyjmują za cenę zgody.
(Wchodzą posłowie).
POSEŁ.
Pozdrowienie niosę
cara Wszech-Moskwy i uścisk braterski monarsze Polski
POSSEWIN.
Przyjmie was łaskawie.
KRÓL.
Pozwól, kapłanie—każde Jego słowo stoi w sprzeczności z tym wyrazem twarzy patrz, jak wzrok wkoło niespokojnie biega,- zaufać mu nie mogę.
POSSEWIN.
Ufaj Bogu —
losy państw w jego spoczywają ręku zarówno z życiem najlichszego człeka i najd.obniejszej muszki lub ślimaka, co na dnie morza przyczepion do skały.
Posłuchaj, królu, w oli niebios Pana, krw i chrześcijańskiej nie pragnij rozlewu i w inną stronę zwróć twój oręż s rig i — gdzie Carogrodu mury...
3
KRÓL.
Przystąp wysłańcze i sługo Iwana, Pomn'j dochować dzisiejszej przysięgi na całość paktów—w obliczu kapłana, którego papież tutaj nam przysyła i pokojowi śie błogosławieństwo.
Bo jeśli złamiesz w czem punkta traktatu, ten Rzym, co dzisiaj rękę ci podaje, na ciebie wszystkie swoje gromy zwróci, a polski oręż zuchwalstwo ukróci.
Słowa te zanieś przed tron twego pana, cara Wszech-Moskwy- że nie z własnej woli dziś odstępujem z pod waszego grodu i na warunki takie się zgadzamy,—
lecz że stolicy świętej taka wola.
Ten, co tam rządzi w zastępstwie Chrystusa, błogosławieństwo śle dla waszych carów, czem z rąk zwycięskich miecz krwawy
wytrąca — Bodaj nie złudne były te marzenia i niechby wiara krzewiła się święta dalej na północ—a kiedyś w przymierzu moźeby z nami ruszyli carowie strącić półksiężyc pogańskiej świątyni, wyprzeć na wieki wyznawców islamu j precz z Europy -w ich dawne siedziby.
To me marzenia... do czynu—daleko...
POSSEWIN.
O, nie wątp, królu—pod Bożą opieką rozwiniesz sztandar krzyżowej wyprawy, a Rzym miecz tobie przyśle poświęcony—
zgnębisz nim turka—ukarzesz tatara—
a gdy czyn święty będżie już spełniony, błogosławione będzie twoje państwo, boś pogan zwalczył, podniósł chrześcijań
stwo!
(Posłowie przystępują do złożenia hołdu —- dworzanie podnoszą zasłonę na
miotu — wchodzą wodzowie obu wojsk, widać rycerstwo na k o n ia c h — w głębi miasto. Ugrupowanie—ja k w obrazie Ma
tejki).
S O I
Z Wyst. T. Z. Szt. P. w Warszawie.
Kaź. Stabrowski. Portret art. Siemaszkowej.
Z podróży
po Samaryi.
u i-
Znajdujemy się o jakieś trzydzie
ści kilka do czterdziestu kilometrów w kierunku północno-zachodnim od Jerozolimy.
Widnokrąg jest szeroki.
Okolica wciąż kamienista i falują
ca wzgórzami, jednakże z tą odmianą, że do zespołu barw szarawej i jasno
zielonej właśnie owej zieleni przyby
wa coraz więcej, że się ten kolor wzmac
nia, że czasem już przeważa.
Na stokach wpośród głazów roz
szerzają się smugi pól; w rozpadlinach oliw ki dochodzą tęższych rozmiarów;
wszystek kraj zdaje się stopniowo na
bierać twórczej mocy.
Niewysłowiony smętek Judei po
został już za nami...
W pewnem miejscu, na prawo od gościńca, zarysowała sięwioseczka Sej- lun. W starożytności było to miasto Siło, wsławione przechowywaniem A rki przymierza.
Wioseczka zdaje się leżeć nad pół- kręgiem jakowejś wodnej przestrzeni, zielonkawość barwy i falowan’e pod wiatrem wywołują owo wrażenie.
W istocie leży na brzegu wielkiego pola.
Oczy przybysza, rozeznawszy tę prawdę, wysyłają promień tęsknoty...
Od dawna nie widziało się szerokiego łanu.
Tajemnica uroku pól jest właści
wie bardzo prosta: oto mnogością zja
wisk i głosów przemawia zjemia do wyobraźni człowieka, aliści jej macie
rzyński k'niemu stosunek da się pod
słuchać i wyczuć może tylko w je
dnym sposobie, a przynajmniej w tym jednym nadewszystko.
Rozkołysanie polnych przestwo
rzy miewa dla ucha ludzkiego łaska
wość zawsze powrotną, niewyczerpa
ną, matczyną...
Wyjechawszy z Jerozolimy zupeł
nie wczesnym rankiem, można około południa przybyć do zajazdu El-Lub- ban w pobliżu dawnej Libny.
Przez chwilę jesteśmy na znacz
nej wyniosłości. W stronie północno- wschodniej sinieje daleki „Herm on“ , najdostojniejszy ze szczytówAntylibanu.
„K h a n “ czyli zajazd El-Lubban położony jest w urodzajnej dolinie.
Droga zbiega w kilkakrotnych, wężo
wych skrętach. Gdy pusta, białawo- ścią kamienia połyskuje surowo w w ie l- kiem słońcu. Natomiast bywa, że pstrzy się i mieni Spiesznym ruchem;
zdarza się to w epoce przeciągania karawan.
Oto nikną na skręcie i znów się, jeden za drugim, wydoslają rozpędzo
ne szybko powozy.
Woźnica arabski niejednokrotnie lubi wypuścić konie wprost z góry tę
gim kłusem.
Droga aż do Napluzy (dawnego Sichem) kołowa i dlatego turyści i tak
zwani pielgrzym i tę część podróży odbywać mogą w powozach.
Zdarzają się jednak gromadki, ja- dące konno, albo na osłach, tudzież całe szeregi tych prawdziwych piel
grzymów, ludzi ubogich, którzy wę
drują pieszo.
Włościanie rosyjscy, przybywający rok rocznie w liczbie kilku tysięcy, gw oli spędzeniu Wielkiejnocy w Jero
zolimie, poprzez Samaryę chadzają do Nazaretu. To samo czyni od czasu do czasu jakowaś garść polaków.
Ubogi i odrapany khan Lubban ożywia się w południową godzinę.
Rżenie koni, ryk osłów, różnojęzyczny gwar ludzi. A wszystko, zwierzęta i podróżnicy, schroniło się pod cień muru.
Tymczasem przecudne, złote słoń
ce pali się nad dolinką. Miłośnie pod
niosło się ku niemu rozkwitnięte a rozłożyste drzewo granatu. Na tle ciemnego listowia płomiennie i kro- pliście migocą czerwone, drobne kwia
ty; zaś gałęzie, w dół upadając, schy
lając się aż do ziemi, otworzyły za
ciszną i najczarowniejszą altanę.
Słońce przepotężnie rozgrzało ten wszystek sad, położony przy nędznym khanie, kamienista gleba wydaje ro
snący żar; kilka młodych, wysmukłych drzew migdałowych drży leciuchno powiewnością gałązek w upalnej, znoj
nej ciszy.
Jeden głośniejszy szept ziowić można subtelnym, czujnym słuchem:
to strumeń, wedle sadu płynący, ma
mrocze sam do siebie, bez przestanku unosi jakąś swoję wiadomość, może w znaczeniu drobną, a przecież nie
skończoną...
F ig i rosną na skraju tego zakątka, dość wysoko nad łożyskiem strumie
nia.
Nie są to już niewielkie, marne drzewiny z okolic Jeruzalemu. Zie
mia tchnęła rodzącą mocą. Jeszcze nie jej najtęższy wyraz, ale już dzięki onemu tchnieniu pień się podźwignąt i rozłożyły się wokrąg konary. Jest soczystość ciemno - zielonych, zębia- stych, bujnych liści. Gdzieniegdzie poprzez gęstwinę przegląda błękit nieba.
Przychodzi myśl, że pod takiem pięknem drzewem figowem w podo
bnie złoty dzień zadumał się ongi mądry Natanael, w mniemaniu swojem samotny, lecz dostrzeżony przez Tego, Który następnie przy pierwszem zobo- pólnem zetknięciu powiedział: „Wpierw, niż cię F ilip wezwał, gdyś był pod figą, widziałem ciebie".
Z dziw ił się izraelczyk.
I więcej, bo się zgoła przeraził.
Wydało mu się, że jakieś bez
względne światło lunęło potokiem w mądrą głowę i odsłonione znienacka serce.
Niemałej wagi musiała dlań być ta chwila, przemyślana w samotności pod figą.
Może dotknęła najgłębszych rze
czy, subtelnych włókien, długo niewia
domych składników i zjawisk, które
Malarstwo Polskie.
Vlastimil H'
czasem dopiero po latach objawiają się człowiekowi w najtajniejszem, we- wnętrznem wstrząśnieniu.
A oto cichy głos doń powiada:
„Widziałem". I mówi w taki sposób, że wątpić nie można, iż to oznacza:
„Widziałem cię całego”.
Ze spokojnych na pozór oczu pły
nie przenikające, dolegliwe, niepo
wstrzymane światło.
Drży w ten sposób badane, obna
żone serce człowieka. Cierpi we wsty- dliwości swojej, w bardzo draźliwem, niespodziewanem uczuciu. Cierpienie dochodzi do kresu, w którym gwoli ratunkowi boleśnie dotkniętych rzeczy zerwać się musi jakaś ogromna, przy
wracająca wszelką dostojność nadzieja.
I dlatego Natanael odpowiada w wybuchu: „Rabbi, Tyś jest król izraelski, syn Boży...“
Przed takim odsłonić się—nie boli.
Wyminąwszy El-Lubban, w nie
wielkiej poza niem odległości urywa się bity gościniec. Dalsza droga pro
wadzi po nierównościach i zsypiskach kamieni. Poziom kilkakrotnie zstępu
je w nagłych spadkach i znów się podnosi.
Wreszcie roztworzyła się obszer
niejsza równina. Zafalowało zboże, łany gęstego, dorodnego jęczmienia.
Ciemna zieloność już poczyna przechodzić w złotawy ton dojrzewa
nia; wszystko pole nasyca się odbla
skami nadciągającej pośpiesznie najpięk
niejszej— a smutnej, żniwnej pory.
Tu i owdzie na zbo
czach wzgórz oddalo
nych pokładły się pa
stwiska; zbiegają sze- rokiemi płatami aż ku środkowi doliny,
fmann. studyum .
Pasą się stada ko
ni, wielbłądów i by
dła rogatego. Gromady półnagich pa
stuchów, przeważnie młodzieży i dzieci, dostrzegłszy ciągnącą karawanę, lecą z natrętnym wrzaskiem, domagając się datku: „bakszisz”.
Czasami, a nawet dosyć często, z pomiędzy traw albo nizkich zarośli, wychylą się groźniejsze postacie lu
dzi silnych, posępnych, przemierzają
cych oczyma rozciągłość i obrończą moc podróżnego taboru.
Od strony północnej zamykają widnokrąg jeszcze dalekie szczyty Ga- rizim i Ebal.
W tym kierunku, linią możliwie prostą, posuwa się karawana.
Minęło godzin kilka i dzień się już nachyla, świecą ukośne, przedzacho dnie promienie.
Jesteśmy w pobliżu gór.
Zarysowały się, jako dwa potężne kopce graniczne. Pomiędzy niemi bar- wista smuga, wyjście do jasnej doliny Sichem. Tutaj, w podwojach utworzo
nych przez Garizim i Ebal, w progu obiecanego dziedzictwa, zatrzymał się ongi Abraham, wzrok zapuszczając we wszystką przestrzeń przed sobą.
„I ukazał się Pan Ahrahamowi i rzekł mu: Nasieniu twemu dam ziemię tę...“
Tędy przeciągnął Jakób w powro
cie z domu Labana i za cenę stu ja
gniąt od władców Sichemowych zaku
pił „sztukę pola, na której rozbił na
mioty”.
Vlastimil Hofmann. Studyum..
Zaś w późniejszym czasie, gdy wreszcie miał być uwieńczony tryum
fem długoletni „Exodus“ z ziemi nie
woli, Jozue tutaj lud swój w taki spo
sób ustawił, że „połowica ich podług góry Garizim, a połowica podług góry Ebal”. I ogarnąwszy oczyma ono wielkie półkole, „czytał wszystkie bło
gosławieństwa i przekleństwa i wszyst
ko, co napisano w księgach zakonu”.
Było to jakby sprawdzenie umo
wy, zawartej między Panem i ludem, obrachunek, w którym Jahwe przez usta Jozuego wykazał dotrzymanie obietnic swoich. Przyszłość miała za
leżeć od tego, czy lud dotrzyma.
Pełno tu wspomnień, owych naj
pierwotniejszych, pociągających prostą a wielką poezyą dziecięcego okresu ludzkości.
Oto pasterski byt koczowniczy, trwożne i zachwycone a nieustanne obcowanie z potęgami przyrody: ze złocistym świtem i sinym zmierzchem, z żarem dnia i zagadką nocy. Owie
wa wiatr, przychodzący z pustyni, ga
da przestrzeń, najeżona łańcuchami wzgórz kamienistych, przeciąga burza gwałtowna i krzesze tam wysoko na niebie jaskrawe, okropne błyskawice.
Pada się w lęku na twarz.
Potem powoli wśród chaosu wra
żeń otrzymywanych budzi się świado
mość własnego istnienia. A budzi się i przejawia, jako największa z tych wszystkich tajemnica.
Człowiek pragnie zrozumieć; po- dźwignął głowę w najpierwszem mo- zolnem wysileniu. Tuż nad sobą, nie- ledwie w dymach pasterskiego ogniska, widzi twarz swego Boga. Widzi Go, jakim jest w stanie ujrzeć. Według miary możności swojej. Więc w ry
sach bardzo prostych, nadludzkich w stosunku do stopnia sił, ale nie do samej natury. A przytem bardzo blizko.
S
Z Wystawy sztuki w Zakopanem.
Z podróży?po Samaryi. Widok z dawnego Sichen.
Takie kształty wykowało pierwo
tne poczucie boskości, podnoszące się z ziemi.
I rozpoczęło się to przedziwne współżycie, o którem we wspaniały sposób opowiada Pismo Starego Zako
nu, najcudowniejsze przejawy określa
jąc prostotą słów niezrównanych: „Pan się ukazał, Pan rzekł...“
Zatrzymujemy się na płaszczyźnie
„w obliczu Garizim i Ebal“. Trzeba teraz iść w prawo wązką ścieżyną, wśród szeleszczących, dorodnych kło
sów.
Słońce dogrzewa bardzo łagodnie, w powietrzu cisza.
Idziemy, mając przed sobą w nie- jakiem oddaleniu znów pole i właśnie ową ceną stu jagniąt kupione, Jakó- bowe.
Ale nie dochodzimy do niego.
Jest bliżej miejsce bardziej pamiętne, pochłaniające wszystką uwagę, zdolne obudzić ca'y ogrom wzruszenia.
Ścieżyna stała się wązką do tego stopnia, że brodzimy w bogactwie kło
sów. Zewsząd ogarnia nieprzepławny szept zbóż.
Słońce słodko przygrzewa, w po
wietrzu cisza.
Jest pełno wspomnień.
Ale w tej chwili już nie owych pierwotnych, z surową twarzą Boga, unoszącą się nad pastuszem ogniskiem w kłębach dymu.
Znajdujemy się w kraju przedzi
wnym: Tutaj każda przepływająca epoka stwarzała niezapomniane rze
czy. Aż do tego, co się stało przed dziewiętnastu wiekami.. Zaś to osta
tnie różni się od uprzednich tern, iż nie jest, jak one, przeszłością, lecz o- becnością i tchnieniem nieprzerwanem.
Po dziewiętnastu wiekach tak samo zd-rój „wody żywej' i nieledwie tak samo—niezgłębiony.
Wysoki mur okala przestrzeń nie
wielką; wznoszą się nad nim gdzie
niegdzie konary i głowy drzew.
Na skutek głośnego zapukania otwierają bramkę; wnijść można.
Mija się sadzawkę i długi, pospo
lity, brzydki budynek, zapewne schro
nisko dla pielgrzymów, i klasztor, bo miejscowość obecnie należy do mni
chów obrządku greckiego.
Mija się to wszystko, nie patrząc, nie widząc, nie biorąc pod uwagę.
Licha rzecz, oszpecenie, przejaw wszę
dy w tym kraju napotykanej zdawko
wej czci. Aliści nie zepsuje to stwo
rzonego siłą wzruszeń obrazu.
Była studnia, leżąca na uboczu, na prawo, niedaleko od głównej drogi.
A droga ówczesna prowadziła w tym samym co i dzisiaj, kierunku, z dale
kiej Jerozolimy poprzez wąwóz między Ebalem i Garizim—do Nazaretu.
Prawowierni, pobożni żydzi go
ścińcem tym nie chadzali, przekładając uciążliwszą podróż po drugiej stronie Jordanu. Bo czemże największe utru
dzenie w porównaniu z obrzydliwością mieszkania wpośród nieczystych? Sa- maryę, jak wiadomo, uważano za kraj
„nieczysty...'
Ale był Jeden, nie wzdragający się dotknięcia grzeszników.
Jadwiga Marcinowska.
Fragment wystawy sztuki w Zakopanem
Obok wcale licznej od szeregu lat już kolonii literackiej wytworzyła się w Zako
panem ostatniemi czasy mała kolonia ar- tystyćzno-malarska. Bardzo różnorodne czynniki złożyły się na jej powstanie. Je
dnych, jak przed laty Witkiewicza, zapę
dziły tu względy na zdrów ie, innych pocią
gnęło piękno przyrody i bogactwo tutej
szej sztuki ludowej, jeszcze innych—przy
padek. Z różnorodnych tych elementów, nie zawsze stojących na równym poziomie ar
tystycznym, niełatwo też mogła się wytwo
rzyć jakaś jednolita duchowa całość. Osta
tecznie stałe przebywanie śród tych samych warunków, a przytem małe rozmiary śro
dowiska, umożliwiły pewne zbliżenie i wy
robienie się form wzajemnego nie tylko to
warzyskiego, ale i artystycznego współży
cia. Rolę kitu spajającego odegrała „za
kopiańszczyzna*, jednakowo przez wszyst
kich ceniona i z konieczności zaznaczają
ca swój wpływ na twórczości prawie wszyst
kich osiadłych tu artystów. W „kolonii"
poczęło się krystalizować coś naksztait wspólnego artystycznego oblicza. Pojawi
ły się nawet próby współdziałania twór
czego, jak między utalentowanym rzeźbia- rzem-autochtonem Brzegą i Szczygielskimi, którzy tu przed paru laty osiedli. Wresz
cie okazało się możliwem stworzenie wspól
nej organizacyi; powstało stowarzyszenie
„Sztuka podhalańska', jako widomy i trwa
ły wyraz pokrewnych dążeń, ożywiających
„kolonię*. W lecie ubiegłego roku urzą
dziła „Sztuka" zakopiańska pierwszą swą wystawę, która wypadła wcale pokaźnie i dzięki pełnemu sezonowi letniemu cie
szyła się niemałem powodzeniem. Obecnie wystąpiła „Sztuka" z drugim popisem.
W wystawie, zakrojonej na trochę skrom
niejsze rozmiary, wzięło udział siedmiu artystów: Gałek, Skotnicki, Niesiołowski, Rembowski, Płonowska, Skoczylas i Tar- czałowicz. Wystawa dała wyraz poważ
nym aspiracyom zakopiańskich artystów i przekonała o żywotności grupy, która się pod hasłem „Sztuki* zawiązała. Dla cza
sowych mieszkańców Zakopanego było to jedno z najmilszych urozmaiceń zimowego sezonu.
Zakopane. Słos
6
Barbakan bramy FloryańskieJ. Fragment wnętrza barbakanu.
Koniec wojny
barbakanowej.
Zajmująca, jako przejaw kultury Krakowa, wojna o barbakan, trwająca trzy miesiące, skończyła się kapitula- cyą p. Styki. Kraków rozstrzygnął tu spór, nieobojętny dla innych miast pol
skich, w których nieopatrzność tak czę
sto naraża na szwank zabytki naszej przeszłości.
P. Jan Styka chciał namalowaniem panoramy grunwaldzkiej uświetnić zb li
żające się uroczystości lipcowe, które się w Krakowie skoncentrują. Jako ramy dla swego obrazu, wybrał barba
kan. Tym, którzy nie m ieli sposobno
ści widzieć tego budynku o dziwacz
nej, arabskiej nazwie, trzeba wyjaśnić, że barbakan jest to kolista, wieżyczka
mi najeżona, malownicza budowla, wzniesiona jeszcze przez króla Jana Olbrachta, jako część fortyfikacyi sta
rego Krakowa. Doskonale zachowany, samotnie w pobliżu bramy Floryariskiej stojący barbakan krakowski, jest jednym z najcenniejszych tego typu zabytków fortyfikacyjnych nie tylko u nas, lecz i w całej Europie. K o listy jego kształt jest jakby wymarzony dla pomieszcze
nia również kolistego obrazu, jakim jest panorama, i trzeba uznać pomy
słowość p. Styki, który zapragnął zo
baczyć tu właśnie umieszczonym swój
„Grunwald*.
Lecz odrazu w yło n iły się poważne racye przeciw pomysłowi p. Styki.
Dwie racye górowały nad innemi: bez
pieczeństwo budynku— wzgląd realny, i powaga zabytku—wzgląd zasadniczy.
Zachodziła obawa, że przy założeniu żelaznej konstrukcyi panoramy m ogły
by ucierpieć mury barbakanu. Lecz gdyby nawet takie niebezpieczeństwo nie istniało, pozostawało pytanie, czy jest właściwą rzeczą przystosowywać do jakichkolwiek bieżących celów za
bytek, którego urok polega w pewnym stopniu także na tej dostojnej pustce, Poradzono więc panu Styce, aby zrezy
gnował z barbakanu i panoramę swą umieścił w specyalnym budynku.
P. Styka nie chciał jednak zrezy
gnować. Barbakan b yłb y niepospolitą atrakcyą dla panoramy i atrakcyi tej niełatwo było artyście wyrzec się. Od
powiedział broszurą, w której, zape
wniając, że „leciuchna konstrukcya*
żelazna nie zaszkodzi nic barbakano
wi, i nie zgadzając się na zasadnicze argumenty przeciwników, obiecywał
„stworzyć dzieło, które da chlubne świadectwo o istnieniu sztuki polskiej * (niewątpliwie zresztą ju ż istniejącej, zanim p. Styka o panoramie swej po
myślał) i wołał: „Dajcie barbakan, a damy wam Grunwald! Bez tego ustęp
stwa nie damy pracy naszej!* (Liczba mnoga obejmowała także p. Tadeusza Stykę, syna). Otwierał p. Styka po
nętną, jak sądził, perspektywę, iż pa
norama w barbakanie mogłaby się stać z czasem filią Muzeum narodowego, powoływał się na greków, którzy gro
madzili złoto i kość słoniową dla Fi- dyasza i, niepotrzebnie robiąc z całej sprawy kwestyę osobistego zaufania, oświadczał, że w razie odmowy poło
ży wogóle krzyżyk na Krakowie.
Teraz wojna zawrzała na dobre.
Przeciw oddaniu panoramy wystą
p iły oficyalnle powagi konserwatorskie:
Leon Piniński, Jerzy Mycielski, St. Tom- kowicz. Natomiast murem stanęło przy panoramie mieszczaństwo. W t. zw.
„K ole mieszczańskiem* odbyło się bu
rzliw e zebranie, na którem stwierdzo
no, że konserwatorzy „zanadto dają się już we znaki ludności* ze swą przesadną czcią dla starych murów. Z urąganiem podniesiono sprawę sławnej rudery koło kościoła św. Idziego, którą kon
serwatorzy chronią od zburzenia, jako rzecz, godną restauracyi, gdy stare księ
gi niezbicie wykazują, że budowniczym tego drażniącego gust mieszczański
„zabytku* b ył najzwyklejszy w świę
cie Piotr Śliwa z Krowodrzy. Zgodzo
no się jednomyślnie, że żaden Piotr Śliwa nie mógł wybudować nic zasłu
gującego na uwagę, skoro b ył tylko szczerym krakowskim majstrem. Uzna
no wreszcie, że w kwestyi barbakanu mogą uprawniony głos zabierać jedy
nie ci, których przodkowie „przez pięć wieków bronili z tych murów miasta*.
Cały Kraków niecierpliwie oczeki
wał, jak spór rozstrzygnie Rada miej
ska, jako właściwa szafarka barbakano- wych murów. Na plenum radnem zwar
ły się obie opinie. Nastąpiło niesły
chane w dziejach Krakowa pomiesza
nie gatunków politycznych; pod ha
słem barbakanu rozbite zostało w puch zwykłe ugrupowanie stronnictw, demo
kraci łączyli się z konserwatystami, opozycya podawała dłoń bratnią człon
kom „rządzącej k lik i". Wreszcie dwo
ma głosami większości, uchwaliła Rada oddać barbakan na panoramę, pod wa
runkiem, że mury jego nic przez to nie ucierpią.
Uchwała ta, a zwłaszcza złączone z nią zastrzeżenie, stały się punktem wyjścia do nieskończonego szeregu nowych zawikłań.
Konserwatorzy zabytków miasta Krakowa wnieśli przeciw uchwale Rady rekurs do wyższej instancyi, którą jest wydział krajowy we Lwowie, a osobna deputacya udała się do marszałka kra
ju, celem poparcia protestu. Równo
cześnie magistrat krakowski, jako wła
dza wykonawcza, biorąc pod uwagę zastrzeżenie Rady miejskiej, odrzucił przedłożony przez p. Stykę planjże- laznej konstrukcyi, która miała być wstawiona do barbakanu, i tern samem uniemożliwił rozpoczęcie roboty. Prze
ciw temu orzeczeniu wniósł p. Styka rekurs do specyalnej komisyi m iej
skiej. Komisya stanęła po stronie ma
gistratu. Sprawa zeszła tym sposobem na krętą i zawiłą drogę roztrząsań ca
łego szeregu instancyi technicznych.
M iał właśnie zabrać głos W ydział kra
jowy.
Ale tymczasem spostrzegł się p. Styka, że gdyby nawet wygrał spra
wę w ostatniej instancyi, której zresz
tą nie było jeszcze nawet widać na horyzoncie, to jużby nie starczyło cza
su na samo namalowanie panoramy.
Z łączności obrazu z barbakanem nie chciał zrezygnować. Skwitował zatem z całego planu i wydawszy „lis t otwar
ty " , wyjechał z Krakowa.
Świadek Olbrachtowych czasów, barbakan krakowski, pozostał nietknię
ty, ze swą pustką, pełną uroczystego nastroju, ze swą ciszą, jak groby, w y
mowną.
K rak ó w .
d a r .
Rok V. Ns 10 z dnia 5 m arca 1910 roku. !
Motyw ze Starego Sącza. Fragment klasztoru. Fara Starosądecka.
O liść figowy.
Autentyczny temat do satyry.
Działo się w starym Sączu, na schyłku ubiegłego roku.
Stary Sącz jest to malutkie, ciche miasteczko, położone na drodze do Węgier. Typo
wy, senny par- tykularz polski odznaczasię na
der czcigodną p rz e s z ło ś c ią . Odkopane nie- dawnemi czasy cm e n ta rzysko pogańskie z po
pielnicami i łza- wnicami świad
czy o tysiąde- tn ie m j e g o istnieniu i sta
rożytnością le-
Br. Rychter-Janowska.gjtymacyi po
zwala mu rów
nać się z Krakowem. Za czasów D łu
gosza był Sącz „słynny bogactwy*, po
siadał składy wielkie towarów, okazałe budowle, obronne mury i ciężkie, zw ali
ste bramy. W ciągu setek lat widywał straszliwe napady tatarów, odgrywał nie
poślednią rolę w krwawej historyi dzielnicowych książąt Piastowskich, go
ścił głowy koronowane, polskie i po
stronne, bywał miejscem edukacyi sy
nów królewskich, a nadewszystko zwią
zała się z nim nierozdzielnie legenda dziejów dziewiczej małżonki Bolesła
wa Wstydliwego, świętej królewny wę
gierskiej, pobożnej, cnotliwej i asce
tycznej Kingi. Potężny, wzniesiony przez nią starosądecki klasztor Klary
sek, którego sędziwe mury dźwigają na sobie brzemię sześciu wieków, ma historyę nietylko długą, lecz i świetną.
Tu królewska fundatorka spędziła swój żywot, „otoczony wonią świętości*, i tu, w srebrnej trumience, spoczęły jej re
likwie. Tutaj siostrzenica Kazimierza Wielkiego, księżna Głogowska Kon- stancya, przywdziała suknie zakonne.
Tu także matka tego króla, królowa Jadwiga, żona Łokietka, poświęciła się życiu zakonnemu, zmarła i została po
chowana. Przez setki lat słynął k la sztor starosądecki w całej Polsce, jako zakład wychowawczy, w którym pa
nienki znakomitych domów pobierały ed ikacyę.
To wszystko stwarza w Starym Są
czu „nastrój* tern żywszy, że z prze
szłości pozostało tu jeszcze wiele cen
nych i ciekawych zabytków. Panuje nad miasteczkiem gigantyczny klasztor, obwiedziony potężnemi murami i zaj
mujący kolosalną przestrzeń. Całość niewiele uroniła ze swej przedwiecznej postaci. Część muru obwodowego z przysiadłą ku ziemi, sędziwą basztą mówi o Piastowskich jeszcze czasach.
Śliczny dziedziniec klasztorny i plac przed klasztorem zachowały do dziś niepokalanie starożytny chaiakter.
I w miasteczku spotyka się co krok rzeczy, które zmuszają do zatrzymania się, jak: dawne budynki Franciszkań
skie, jak fara, pamiętająca ostatniego Piasta. W przestronnym rynku i w jego sąsiedztwie mnóstwo starych, orygi
nalnych domów, o dachach malowniczo złamanych, z podcieniami, szkarpami, z latarniami, przyczepionemi do murów.
Te domy o liniach niewymownie szla
chetnych, niespodziewanych, nieraz zdumiewająco pięknych, stanowią cha
rakterystyczny rys Starego Sącza. Peł
no wszędzie malowniczych zakątków, jak nęcący wprost swą malowniczością placyk przed kościołem farnym. M ia
steczko, położone na szczycie w zgó
rza, oddycha wybornem górskiem po-
Szkoła mslsrska w Starym Sączu.