• Nie Znaleziono Wyników

Świat : [pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 5 (1910), nr 25 (18 czerwca)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Świat : [pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 5 (1910), nr 25 (18 czerwca)"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

STAŁA POMOC LEKARSKA

w dzień i w nocy, na m iejscu i na w ezw anie.

N a ż ą d a n ie w y j a z d y le k a r z y s p e c y a ll9 t ó w .

B r a c k a JVś 19.

Telefon 102-86.

Snglish Roller Skating pałace

Jazda na kółkach na sp ecjaln ie ułożonym torz' z drzewa kanadyjskiego we wspaniale urządzo nyca salach. Pop isy w szechświatowych caam

pionów i championek skatingu.

Orkiestra Artystyczna.

S e a n s e : od 10 r. — 3 pp.

4 pp.—1 w.

8 w .—11 w.

Cena wejścia 40 kop.

Używalność terenu 50 kop.

ulica Szopena N° 3

( D o l i n a S z w a j c a r s k a ) .

Nauka jazdy dla dam i dzieci od godz. 3 — 4 i od 7 — 8 w. Ceny wejścia zniżone.

UWAGA. Przy abonamencie ceny zniżone.

tz>

D Z i m o « s w

n ie p o w in n o d o r o s n ą ć , nie p o czy­

n iw s zy z n ieg o z d ję ć ja k o b o k . FOTOGRAFIE TAKIE WYKONYWA SIĘ NAJLEPIEJ

SAMEMU W DOMU.

C e n n ik i o b j a ś n ie n ia n a ż ą d a n ie wysyła

Sklafl Aparatów 1 Przyborów Fo tograflcznycti

= ERNEST NEUMANN =

W a r sz a w a , M A Z O W IE C K A 6. T e l. 54-96.

radjoczynne

O lC O lR F

Kłecka Zakład leczniczy

pod kierunkiem D-ra Kozłowskiego Kuchnia Lahmanowska. Otwarty od 1 K wietnia do 1 Listopada B liższe inform acje udzieli D yrek cja w Ojcowie. W W arszawie Kanc. Tow.

H ygjen., Krak.-Przedm. 66, oraz Biuro Zaleskiego, Al. Jerozolimska 39.

t/ »

3

PODRÓŻE NORSKD-hkDDMlE

d la z d r o w ia i p r z y je m n o ś c i, u r z ą d z a n e *p rzez

„Północno-Niemiecki Lloyd"

w roku bieżącym.

N A W SC H Ó D (Turcya—Grecya—

Palestyna—Egipt).

DO W Ł O C H (Sycylja — Monte Carlo).

PO M O R ZU Ś R Ó D Z IE M N B M . DO D A L M A C Y I (Monte-negro —

B ośn ia—Hercogowina).

DO A L G IE R U (Tunis — Sycylja).

D O H I S Z P A N J I i M A R O K A (Południowa Francya — Portu- g a lj.).

N a P ó łn OC (Danja—Szwecya — N orwegja—Szkocya—Islandya).

DO L O N D Y N U i P A R Y Ż A w po­

łączeniu z podróżą N a W y s ta w ę W s z e c h ­ ś w i a t o w ą do B r u k s e li!

(O stenda—Hol andy a).

DO P Ó Ł N O C N E J A M E R Y K I.

DO I N D Y I (Neapol—S u ez—Cejlon).

N A O K O Ł O Ś W I A T A .

Cenniki i specyalne broszurki ilu- strow. rozsyła na żądanie bezpłatnie.

Generalna Ajentura na Król. Polskie: W a r s z a w a , Leszn o 2 7 .

G. A. Muller

J e r o z o lim s k a J\fi 8 0 . Wanny, um ywalnie, klozety. Rury kanalizacyjne, w odociągow e, z le ­ wowe. Rury żebrow e i radjatory. Kompletne urządzenia kąp ielow e.

BIURO SPRZEDARZY WYROBÓW FABRYKI MASZYN i ODLEWNI

A lf r e d lf a e d łk e w Kutnie,

W A R S Z A W A , u l i c a W Ł O D Z IM IE R S K A JYs 16. T E L E F O N 94-62 Poleca w dziale Maszyn i narzędzi rolniczych: Młockarnie, maneże, sieczkarnie, śrótowniki, wialnie i t. p. oraz na nadchodzący sezon: Kosiarki, żniwiarki i grabie konne znanej Fabryki amerykańskiej „CHAMPION* (International

Harvester C-o of America).

W dziale Technicznym: Tokarnie pociągowe, wiertarnie oraz w szelkie odlewy tak z własnych jak i nadesłanych modeli. Cenniki na żądanie gratis i franco.

Lampy naftowo-żarowe „LA WASHINGTON'

Odznaczone 12 med., 3 dyplomami na wystawach wszechświat.

DOM NAHDLOWY

J. 5. KORSAK

Warszawa M o n iu s z k i 3. T e l. 88-55.

OD 1 LIPCA Marszałkowska N° 141.

Maszynki naftowe i spiry­

tusowe. Lampki i kolby do lutowania. Naczynia do benzyoy, zabezpieczone

od wybuchu.

W yroby galanteryjne, na­

czynia kuchenne i zastawy stołow e tylko z czystego

aluminjum.

Cenniki i katalogi na żądanie.

sr

</»

N §

S N g f §

<*>■

CDr> n>

N Cu (Zł 3 * O

■o s O_ CU D o .N n CU tu 3

(b

i m

-=cn

KRLM niezawodny śro ­

dek przeciw wą­

grom, pryszczom i wszelkim zaka­

żeniom cery.

dla cery chro-J powatej, zmar- l szczonej, od p ie­

gów i w szelk. za­

czerw ienień.

Latem na w si, na wycieczkach, w po­

dróży, kiedy skóra podlega szkodl.

w pływ, słońca, potu, kurzu, B orozyl I chroniąc i znakom icie odświeżając twarz je s t niezbędn. artykuł, toalety.

(Swraw ozdanie klinik d-ra Lustra, Kraków, 13/111 — 1907 r.) Gł. skład '

apteka Zamenhofa, w W arszaw ie. I

SKŁAD PAPIERU i DRUKARNIA

ANTONI SZUSTER

Warszawa, Krak.-Przedmieście Hotel Europejski tel. 12-28.

S

oleca: Materyały piśmienne 1 rysunkowe (kalki płócienne 1 papierowe).

s ię g i b u c h a lte r y jn e , R e je str * g o sp o d a r c ze . Menn, karty wizytowe, zaproszenia ślubne. D ruki w s z e lk ie g o r o d z a ju , galanteryą piśmienną i skórzaną, Albumy do fotografii, do kart pocztowych, Papier do masła i t. d.

Ob«talunkl z prswlnoyl załatwia tlę odwrotną pocztą.

BIURO ARCHITEKTONICZNO-BUDOWLANE

RO GÓ YSKI, Bracia HORN, RUPIEW ICZ

u l i c a K r ó l e w s k a 5 , w W a r s z a w i e .

WSZELKIE ROBOTY BUDOWLANE I ROB. ŻELAZO-BETONOWE.

yfry Skład fabt. Mebli giętych.

B r a c i

THONET

W 4 R Q 7 A W A liriz tłk g iih Ir. 141, tilifgi 20-29 Kompletne urządzenia apartamentów, will, teatrów, zakładów gastronomi­

cznych, klubów, etc. eto. Wielki wybór gotowych Jadalni, Sypialni,

Salonów 1 t. p. na składzie.

Francensbad, Willa Steinsfierga.

Zakład i pensyonat leczniczy. Jedyny dom polski. Komfort i hrgiena nowo­

czesna. Kuchnia dyetetyczna. T ro­

skliw a opieka. Ceny umiarkowane

Prospekty na żądanie. 53

8

I

(2)

A P A R A T Y A M A T O R S K I E S k ła d a p a r a tó w i p rzy b o ró w fo t o g r a f ic z n y c h K L IS Z E O rtochrom atyczne „ C O L O R ’ i zwy 4 k l e w y s o k o c z u t e n i e p o r ó w n a n e j d o b i o c i

J t ... . y je h n e r

ĆOW KoSak Coerz

/ o , o / n ? „ 2

i Innych

y

' Kiihle, Miksche i Tiirk |£ow.

: ... WlaŚCiC.ie l 5 W zzelkie a r t y ^ T ‘, \ T j e n o % o W

yikc. W e s te n d o rp i

o d R b . 2 . 5 0 d o R b . 2 0 0 W a rsza w a , J e ro z o lim sk ie 43, t e l e f . 3 1 -2 7 . cenach b. nizkich.

anych marek

F N 2 *5 3

$ G c o

© □ o

ZAKŁADY OGRODNICZE

• J. M IS Z C Z A K A «

B i e l a ń s k a J6 9, (H otel P aryski).

M o n iu s z k i 12, róg M arszałkowskiej.

vo

Cl

m 2

4

Cd

0)

8 « -

CZ2 W

P a

c 6

P - l

c 6 co J * 4

o

Józef fragel

F abryka W yrobów Pla­

te row anych i S rebrnych 84-ej próby.

Warszawa, El&ktoraina Ma IS-

S K Ł A D Y :

Wierzbowa, 8. Nalewki, 16-

Brandel, Witoszyński i S-ka, W araza- w a-Praga, A leksandrow ska 4, tel.48-66

>

CS QQ

«c

r a

r

-N ‘2

N |

=

m l

SAMOCHODY

Królewska 23, w. 1B7-95

GARAGE,

W arsztaty mechaniczne

I. Ujazdowska 8,

Sylwester Wilamowski.

Codz’ennie k o n c ert w yborow e- go tria m uzyczne

= W arsowie — A u to m o b ile =

Ig p rjliiitH ji: Tow. LORRAINE de DIETRICH, HOTCRKISS & C’

Y o itu rettes (m ałe s a m o c h o d y ) „L lon.“ L es fils d e P e u g e o t frfcres Pn eu m atyk i MICHELIN & C-o

A k c e s o r y a . K u p n o . S p r z e d a ż .K a r o s a e r y a . W y n a je m . O d d zia ł R eparacyi o p o n i k isz e k za p o m o cą p a r o w e g o w u lk an izatora.

X • Starzyński W.

dP« » | •

Romanowski

dawniej

/JMMAL//0JPL

OjV

^arojf^riftjsrAfiaar.

ODZYW CZr ,

przy

A flE M D ^™

IWYCIEfiCZENUT CH9R9BAMI i.t.p ^

A P T E K A

I H

■WARSZAWA

M w

F a b ry k a pow ozów

K ró le w s k a Nś 23, te le fo n 187-95

P O L E C A :

Znane ze swej d o b ro ci

e k w ip a le

oraz

kanosei*jęjcZEK9LADY(t>i.A

dzieci

do sa m o c h o d ó w w s z e lk ic h ty p ó w . i P Ł Y N N Y .

Czysta jfc 2.

w p r o s t H o telu E u r o p e j s k i e g o

GUSTAW

Zmigryder

O t w o r z y ł s p e c y a ln y m a g a z y n o r a z p r a c o w n ię b ie liz n y i k o n fe k c y i d a m s k ie j.

GRODZISK

Z a k ła d w o d o le c z n ic z y i S a n a to riu m

CAŁY rokotwarty.

40 minut od W arszaw y koleją W iedeńską. Ładny park. Kanalizacya, O ś w ie tle n ie e le k try c z n e . Najnowsze urządzenia lecznicze. Kuchnia w ła s n a dyetetyczna. Zakład gruntow nie odnowiony. C horoby n er­

wowe, przem iany m ateryi, narządów krążenia, przew odu pokarmowego, alkoholicy i morfiniści. Ceny 3.50 do 4.50 k. dzienaie.

K ie r o w n ik Z a k ła d u D r . B r o n i s ła w M a l e w s k i .

Zakład w yrabia znany z dobroci e k s tr a k t igliw ia sosnow ego.

Wyrób prosty! BUDYNKI Z FIASKU Znaczne zyski!

= = = = = N A JT A Ń S Z E i N A J T R W A L S Z E . 1 |

Udoskcnalone maszyny „IG NIS”

d0 w ^ o b u z p ia sk u ,

' cem en tu i w apna:

RUR K AN A LIZA CY JN Y CH,

N a jta ń s z e źródło.

PŁYT CHODNIKOWYCH i tnnyfll W ielki wybór maszyn.

F a b ry k a

i Q ka WA* SZAWA-

M a s z y n ,

tYACTt U.oiVl 1 O—

Ordynacka 7 W.

Cennik bezpłatnie na żądanie. Podręcznik szczegółowy |ni. Wł. Zaleskiego po otrzym aniu 35 kop. markami.

W P O S T A C I :

1

PIG U Ł EK . TABLETEK

o - UMSKA J F 2 7

L =

k JER9Z

1

P r z e z m i e s ią c C z e r w i e c t r w a ć b ę d z i e

ZUPEŁNA W YPRZEDAŻ

w m a g a z y n ie n ic i i g a l a n t e r y i

„ALOIZY LUDWIG”

S e n a t o r s k a . JVs 6 ,

który z d n iem 1 -g o L ip ca r. b. z u p e łn ie z w in ię ty zo sta n ie.

S k lep na M a r s z a ł k o w s k i e j I3O p o z o s ta je b e z zm iany.

pierwsza t it pTzriTD A

P IE K A R N IA J J JJ J j A . I ± 1 JL u Z l l N A N o w y -Ś w ia t AI5 8 , t e l. 7 7 -0 0 .

W o ls k a Ma 3 0 , t e l. 8 8 -7 7 .

Poleea z n a n e z e s w e j dob ro ci p ie c z y w a

EDWARD GUNDELACH.

DLA KASZLĄCYCH I OSŁABIONYCH

EKSTRAKT I KARMELKI

Ł E Ł I W A

w W arszaw ie, ui. Zielna Ne 21, Tel. 59-64.

SPRZEDAŻ W SKŁADACH APTECZNYCH I APTEKACH.

Mam zaszczyt zawiadom ić Sz. p.p. M yśliwych, że Skład broni pod firmą

oSJ R o b e r t Z ie g le r 6 ^

istniejący p rzy ul. T R Ę B A C K I E J »\s 10 w domu dochod. Teatrów W arszaw skich nabyłem na w łasność i t a ­

kowy otw arty został. Ogromne zapasy b roni i przyborów m yśliwskich pochodzą- cycb z najbardziej renom o-

wanych fabryk zagranicznych . można będ zie nabyć po ce- n ie niżej kosztuj je st to rzad-

ka okazya dla am atorów p raw dziw ie do- . brej b roni zaopatrzyć się w takow ą po u. r | tak nizkiej cenie.

Z wysokim szacunkiem G o d f r y d Z i e l i ń s k i .

(3)

PRENUMERATA: w W a r s z a w ie kwartalnie Rb. 2. Półrocznie Rb. 4.

Z7

Rocznie Rb. 8. W K r ó le s tw ie 1 C e s a r s t w ie : Kwartalnie Rb.2.26 Półrocznie Rb. 4.60 Rocznie Rb. 9. Z a g r a n ic ą : Kwartalnie Rb. 3.

Półrocznie Rb. 6. Rocznie Rb. 12. M ie s ię c z n ie : w Warszawie, Kró-

( i \_/ / Z/I (”- [— 1

lestwie i Cesarstwie kop. 76, w Austryl: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 Kor Rocznie 24 Kor. Na przesyłką „Alb. Szt.*' dołącza się 60 bal.

S Numer 60 hal. Adres: „ŚWIAT" Kraków, ulica Zyblikiewicza Ns 8.

CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub Jego miejsce na 1-eI stro*

nie przy tekście Rb. 1, na 1-ej stronie okładki kop. 60 Na 2-ej i 4-e|

stronie okładki oraz przed tekstem kop. 30. 3-cia strona okładki i stro­

nice poza okładką kop. 20. Za teksten. na białel stronie kop. 30.

Zaślubiny i zaręczyny. Nekrologi, Nadesłane (w tekście) kop. 75.

/ Z j a \ \ V. V / tn. I

Marginesy: na I-ej stronie 8 rb., na ostatniej 7 rb., wewnątrz 6 rp.

Adres Redakcyi i Administracyi: WARSZAWA, Al.Jerozolimska 49.

T e le fo n y : Redakcyi 80-76, redaktora 68-75, Administracyi 73-22.

FILIE ADMINISTRACYI: Sienna Ne 2 tel. 114-30 i Trębacka Ne 10. Rok V. Ns 25 z dnia 18 Czerwca 1910 roku.

KANTOR „ŚWIATA” w ŁODZI: Biuro dzienników i ogłoszeń „PROMIEŃ”, ul. Piotrkowska81.

Magazyn konfekcyi damskiej ci LEONA GRABOWSKIEGO

Kraków, Rynek gł. 4. Tel. 990.

Dom bankowy, Plac Zielony, dom H ersego KAZIMIERZ JASIŃSKI.

Załatwia wszelkie czynności bankierskie na najdogodniejszych warunkach.

Krajowy dom bankowy

Stanisław ks. Lubomirski

Warszawó, Wierzbowa 11.

Filje: i) Krakowskie Przedmieście Hotel Europejski, 2) Marszałkowska 124.

Oddział w Częstochowie.

Załatwia wszelkie czynności bankierskie.

FRANCUSKIE TOW. UBEZPIECZEŃ NA ZYCIE.

„UURBAINE”

Ulgi na wypadek niezdolności do pracy Filja dla Królestwa P olskiego Marszałkowska 138.

Oddział miejski Jerozolimska 21.

PFiarss. Biuro Transportowe Domu Handlowego

JUL. HERMAN &. CO.

Warszawa, S-to K r zyskają, tel. 46-12, O ddział w Ło­

dzi, zarz.fil. Tow. Akc Jan L u b in ió w iS-ka w Moskwie.

Clenie towarów. Przyjm uje i wysyła transporty za wła­

snymi kwitami transportowymi z dostawą do domu lub bez do wszystkich stacyi Rosyjsk. D r. Żel., p r zy ­ stani W ołgi i K am y z dopływami, na Sybcryę, K a­

ukaz, do A zyi Środkowej, o ra z za granicy Aseku- racya transportów. Przechowywanie towarów we własnych składach. Kkspedycya na kolei. Odbiór towarów z domów i kolei własnemt furmankami.

NOWOWYBUDOWANA, z komfortem urzą­

dzona wspaniała sala restauracyjna w H o­

telu Pojlera w Krakowie.

BAZAR KRAJOWY

W KRAKOWIE poleca:

płótna i chusteczki wilaniowickie._____

Zakład Galwaniczny L. KARDASZYN- SKIEGO, Krak.-Przedm. 60.

HOTEL KRAKOW SKI w Kiakowie.

W najpiękniejszej części Krakowa, poło­

żony przy plantach, wzorowa czystość, usługa grzeczna i szybka, elektryczne o- świetlenie.— Kuchnia domowa, smaczna.

Kąpiele w wannach i łaźnia parowa z tu­

szami w hotelu, jako też stajnia i wozo­

wnia, poleca ZARZĄD HOTELU.

LWÓW, ul. Lelewela, 2. D-ra Bronisława Sabała ZAKŁAD ROENTGENOWSKI I ELEKTROMEDYCZNY do celów rozpoznaw­

czych i leczniczych.

POLECAMY

PIWO E. REYCH SYNOWIE.

KRAKÓW PLANTY.

P u n k t z b o r n y p r z e j e z d n y c h . MLECZARNIA DOBRZYŃSKIEJ.

BAR E X P R E S S . Jerozolimska 80, War­

szawa. Pierwszorz. restaur. Weranda

O— _ _ ■ ■■ ---

U

Od administracyi.

Upraszamy o wczesne nadsyłanie przedpłaty na kw artał lll-ci, celem uniknięcia zw łoki w wysyłaniu pisma.

SPÓR O KULTURĘ.

nego, to

dzie w nim o wpły­

wy obce na kul­

turę naszą, a roz­

dmuchujemy go zawsze w t e d y , gdy dochodzimy do punktu zwrot- gdy zaczynamy uświadamiać sobie, iż jakiegoś wpływu jest za wiele. Rodaj auto­

matycznej klapy bezpieczeństwa.

Teraz dyskusya obraca się dokoła stosunków naszych z kulturą łaciń­

ską i — przez nieunikniony kon­

tra s t— z niemiecką.

Geografia umieściła nas na te­

renie otwartym ze wszystkic-h stron, na prawdziwym przeciągu kultu­

ralnym, a dodajmy, że od lat stu z górą doznajemy słabiej lub sil­

niej różnych nacisków, które miały nie tylko odebrać naszej kulturze zdolność przerabiania i asymilowa- nia pierwiastków obcych, lecz mia­

ły ją wogóle unicestwić. Zamachy pełzną na niczem, lecz pierwiastek obcy przedstawia w riaszem poło­

żeniu czynnik zupełnie odmienny, niż tam, gdzie organizm może prze­

tworzyć go swobodnie, całą ener­

gią swych sił. Podwójnie niebez- piecznem byłoby w tern położeniu oddawać się ulegle i bezkrytycznie wpływom ościennym, albo lekce­

ważyć je, nawet w drobnych prze­

jawach.

Pojęcie Wiednia ustaliło się np. w Galicyi, jako centrum kultu­

ralnie nieszkodliwego—choć o tem wiele możnaby powiedzieć—i ■ Wtaf-

J

tasie życia publicznego więcej mo­

że poświęca się uwagi politycz­

nym, niż ściśle kulturalnym, zaku­

som niemczyzny. Na ogół jednak niemczyzna idzie do Galicyi nie tak via Wiedeń, ile przez Lipsk.

Mniejsza o stosy ilustracyi niemiec­

kich, jakie pochłania iście strusi żołądek tej dzielnicy. Głębiej się­

ga wpływ innej placówki niemiec­

kiej na galicyjskim terenie, placów­

ki, mającej nazwę „Philipp ReclanTs Universal-Bibliothek“.

Utrzymuje ją na składzie każ­

da prawie księgarnia, gdyż klien­

tem na te dwunastocentowe tomi­

ki jest każdy uczeń gimnazyalny.

Czego tam niema! Tłomaczenia literatury wszechświatowej, biogra­

fie muzyków, komplet Schopen­

hauera i libretta oper, Edda i Wik­

tor Hugo, Sofokles i Kant. Okru­

chy języka niemieckiego, pochwy- tane w szkole, starczą dla czytelni­

ka „Reklama". A plan nauk gim- nazyalnych przygotowuje starannie klientelę. Wybadajmy maturzystę galicyjskiego o wiadomości lite­

rackie. Dowiemy się najczęściej, że w

gruncie

rzeczy dwie istnieją literatury: polska i niemiecka. Ol­

brzymia niemiecka, przy której prawie nie widać innych: nawet

francuskiej,

nawet angielskiej poza

Szekspirem .

Mieliśmy za to i jesz­

cze mam y

nieletnich „germani­

stów", którzy nigdy

nie widzieli

Corneille’a, nigdy nie zastanawiali

się nad polotem Wiktora

H ugo,

przechodzili wzruszając

ram ionam i 1

(4)

Magazyn HENRYKA SCHWARZA^

Kraków, ul. Grodzka, 1. 13. Tel. 43.

adr. telegraf. ,,H a s c h w a rz “ . czek P. K. 0 . 803.

Na lato 1910 poleca wełny, popeliny,et&miny, gre- nadiny, fulary, czapki i kapelusze sportowe, rę­

kawiczki, gotowe kostiumy letnie, płaszcze od de­

szczu i k rzu, halki i bluzki. Własne pracownie, i-róby na żą 'anie. Ruble przy zakup e a 2.56.

DOM BANKOWY

BR. POPŁAWSKI, Mazowiecka Ns ić, Załatwia najkorzystniej wszelkie operacye bankierskie. Telei. 655.

& --- -

obok starzyzny molierowskiej i obok zapylonego Danta, lecz za to umieli ślęczeć miesiącami nad nieudolnością, braną za głębię, i nad rozcinaniem włosa na czworo, któ­

re ma być subtelnością.

Przywilej, uzyskany przez li­

teraturę niemiecką, nieraz zamyka drzwi do świata romańskiego i do jego zjawisk, traktowanych prze­

ważnie, jako epizod, w ciągłości niemczyzny, bliższej geograficznie, a Często przystępniejszej materyal- nie, dzięki znajomości języka. Lu­

bimy chełpić się naszym poliglo- tyzmem, łatwością w podchwyty­

waniu muzycznem spadków obcej mowy i w napychaniu pamięci sło­

wnikami. A jednak wartoby wie­

dzieć, jaki procent inteligencyi pol­

skiej może czytać po francusku wszystko, nie tylko romanse, i war­

toby go porównać z procentem

„niemców doskonałych". A także procent klijentów p. Filipa Recla- ma z Lipska — z procentem tych, którzy słyszeli o tanich wydaniach klasyków francuskich...

Mały przykład nasunąłsię obec­

nie, po skandalicznym procesie pi­

sarza niemieckiego Karola Maya.

Podczas gdy arcymistrz gawędy i wielki awiator fantazyi, Juliusz Verne, ledwie doczeka się u nas ponownego przetłomaczenia paru tomów z setek, które stworzył, śmiertelne nudziarstwa podróżnicze Karola Maya znalazły wydawcę czy wydawców, którzy latami wypusz­

czają między młodzież tego tasiem­

ca banalnych opisów i ckliwej ga­

daniny. Ten Karol May, przeko­

nany dzisiaj sądownie o to, że przed napisaniem swych marnych przygód nie ruszył się z Niemiec krokiem, że do literatury, umoral- niającej młodzież przygotowywał się—nie do wiary! — rozbojem po drogach publicznych i kryminali­

styką różnego rodzaju— ten Karol May to również mała oznaka sztur­

mu, jaki przypuszcza do nas obec­

nie kultura niemiecka.

Że samodzielność kultury sta­

je się tern trudniejszą do utrzyma­

nia, im bardziej ułatwia się jej cyr- kulacya w świecie — o tern wie­

dział pewnie i monsieur de La Pa- lisse. To, co dziś nazywamy „prą­

dem" i co obiega galopem obie półkule świata, to samo potrzebo­

wałoby dawniej dziesiątków lat do zapanowania i do ustąpienia z ko­

lei przed nowem zjawiskiem. Re­

nesans szedł na północ wiekami.

Ile czasu potrzebowałby dzisiaj na tę podróż europejską? Styl empire zużył prawie czterdzieści lat, aby wejść w przemysł artystyczny Nie­

miec. Ale jak długo wędrował na wschód i zachód tak zwany „styl nowy", zwany bezmyślnie „sece- syą"? Kultura widziała siedmiomi­

lowe buty telegrafu i pociągów pośpiesznych. Mody kulturalne zmieniają się prawie tak szybko, jak kobiece, a pewnie szybciej od męskich. Co ongi byłoby epoką i żyłoby lat sto, dziś jest prądem i żyje lat trzy, epoka zaczyna się od pięciu wzwyż, kultura weszła w stan szybkiej przemiany materyi.

Przypadło to na największe wytężenie popędu samozachowaw­

czego w zbiorowości: na rozwój idei narodowej. Daleko odbiegli­

śmy od epok, w których np. Pol­

ska tworzyła sobie mieszczaństwo bezpośrednim fmportem z Niemiec, przenosząc obcego człowieka na swój grunt razem z jego obycza­

jem, ustawodawstwem, cywilizacyą, tak jak przesadza się dojrzałe drze­

wo. Jedni z naiwnym strachem zamykają się przed zgniłym Za­

chodem, drudzy wypędzają ze swych kresów ducha romańskiego, wszy­

scy otrzepują z pyłu tradycye i modlą się do przodków. A rów­

nocześnie osmoza kulturalna wtła­

cza wszystkiemi porami pierwiast­

ki obce, zwalczając tę obronę.

A że regulowanie tych dwóch sił, to problem rozwoju kulturalnego, przeto staje przed nami zagadnie­

nie wyboru. Idą na nas różne woj­

ska. Którym otworzyć bramy?

Przed któremi się oszaricować?

Przez dzieje naszej kultury idzie kilku nawrotami pług nie­

miecki. Czerpaliśmy od sąsiada przez wieki, aż przyszedł wiatr po­

łudniowy i przyniósł z za Alp na- sionka Odrodzenia. W końcu XVIII wieku, po francuszczyźnie, po piel­

grzymkach do Jana Jakóba, aby zapisał nam receptę na uzdrowie­

nie organizmu państwowego, za­

czynają wzmagać się powrotną fa­

lą wpływy niemieckie, dochodząc wysoko z początkami poezyi ro­

mantycznej, i z Trentowskim, jako duchowym synem Hegla. Wzno­

siły się i opadały w wędrówkach emigracyjnych, lecz nie traciły już stanu posiadania, zdobytego na kongresie wiedeńskim, który utrwa­

lił strefy nacisków kulturalnych, dwie oddał pod niemczyznę bez­

pośrednio, trzecią pośrednio, i są­

siadów zatwierdził w roli władców.

Wpływy niemieckie bezpośred­

nie na dwie dzielnice Polski nie należałyby do najgroźniejszych, gdyby geografia, jeszcze niełaskaw- sza od polityki, nie skazała nas na konsumowanie nawet kultury ro­

mańskiej i anglosaskiej dopiero po przejściu przez filtr germański. Ca­

ły wiek XIX trwa to narzucanie się niemieckiego porządku. Nasza młodzież dokształcała się zagrani­

cą głównie, na niemieckich uniwer­

sytetach, nasi muzycy szukali wie­

dzy w Berlinie i w Lipsku, nasi malarze jeszcze długo jeździli do Monachium, gdy w Paryżu dawno weszła nowa sztuka, naturalniejsza i potężniejsza od akademizmu z nad Izary. A gdy po roku 1870 Niem­

cy zaczęły tuczyć swój przemysł miliardami kontrybucyi, staliśmy się kolonią eksportową dla nie­

mieckich towarów i czasem dla niemieckiego kapitału, gdy niemiec­

kie dziennikarstwo zaopatrywało nas w tendencyjne, niemieckim intere­

sem dyktowane nowiny, tak, jak to czyni i dzisiaj.

Odbiło się to na naszych związkach z duchem romańskim.

Zwłaszcza odkąd niemczyzna i po­

wiewy od wschodu zaczęły kom­

binować się w niepocieszną mie­

szaninę, której codzienne spoży­

wanie zaczęło przytępiać odczucie kultury łacińskiej w jej czystej po­

staci. Im dalej, tern trudniej nam zrozumieć człowieka naprawdę za­

chodniego, jego radość z bytu, szczerość w wyżyciu się i beztro­

skę w użyciu, jego kulturę myśli i uczucia, które płynie z wiekowych tradycyi, skutych w jeden łańcuch dążeń.

Zanim to potrafimy, wzrok nasz musi przebić się przez pewne opary, które napływają z dwóch stron ruchem fatalnie skombinowa- nym. Wiem, jak utkwiło w nas słuszne poszanowanie niemieckiej głębi i niemieckiej powagi i jak chytrze próbuje przebierać się za nieocięźałość i mozolne pokony­

wanie małych przeszkód. I jeżeli teraz wypleniamy zwolna tę cza­

sem źle aplikowaną czołobitność, to głównie może dzięki Niemcowi, dzięki Nietzschemu i jego pioruno­

wym szyderstwom z duchowego piwowarstwa. Jest wszakże na­

dzieja, że z czasem dojdziemy do zrozumienia prawdy, zawartej w ane­

gdocie o owym profesorze nie-

2

(5)

mieckim, który widząc, źe łóżko w hotelu za krótkie, postanowił położyć się na jego przekątni, lecz zamiast poprostu wyciągnąć się i przekonać, czy długość wystarczy, zmierzył centymetrem krótszy i dłuższy bok łóżka, obliczył kwa­

draty na przyprostokątniach tego trójkąta, zdobył kwadrat na przy- prostokątni, wyciągnął pierwiastek i nakoniec, porównawszy swą wła­

sną miarę z długością owej przy- prostokątni, zdecydował się ledz na wskos łóżka, ziewając przed zgaszeniem świecy: „Niech żyje Pytagoras! “

Wpływy na naszą kulturę współ­

czesną oczekują jeszcze swego kry­

tyka, który je ujmie i zważy. Je­

dno jest pewne. To, że nie zwa­

ży lekko tych olbrzymich kapita­

łów, Jakie nagromadził u siebie duchjj niemiecki. Przy wpływach idzie jednak nie tyle o niesłycha­

ną epopeję filozoficzną od Lei- bnitza do Schopenhauera i o rów­

nież niesłychaną epopeję muzycz­

ną od Bacha do Wagnera, co o naj­

istotniejsze, najbardziej zasadnicze cechy kultury, które płyną ze źród- lisk rasowych germanizmu. Żyje w nich—obok cennych i ważnych pierwiastków- ów duch ciężkości, o którym mówił Nietzsche, ów

„szatan ponury i głęboki", którego poeta filozof tak nienawidził, któ­

rego obierał za cel najzjadliwszych i najsrożej druzgocących inwek­

tyw. Istnieje też pewien specyal- ny rodzaj systematyczności, za­

stępującej polot i pewien dar roz myślania głębokiego nad najprost szemi kwestyami—a jedno i dru gie trzeba bacznie odróżniać od głębi i gruntowności.

Zwłaszcza, gdy to wszystko ma ochotę kombinować się z pierwot- nością niektórych prądów od Wschodu, czasem barbarzyńsko- genialnych, czasem tylko cieka­

wych egzotycznością, którą czło­

wiek kulturalny winien poznać, lecz z którą ożenić się nie może pod grozą popsucia sobie towa­

rzystwa. To też z radością zapi­

saliśmy niedawno krytyczną ocenę tego „wielkiego swobodnego pod­

muchu ze stepów", na których po­

dobno ma harcować nakształt doń­

skiego łoszaka wielka idea przy­

szłości, lux cx Ortente. Przyczyni się ona do wyjaśnienia wielu nie­

porozumień in puncto ciekawości, z jaką patrzy Zachód na pewne zjawiska literackie i kulturalne Wschodu. Niedawny zgon Mel­

chiora de Vogue przypomniał, jak krótkim,choć gwałtownym, był kry­

zys tołstojomanii na gruncie fran­

cuskim. Egzotyzm może co naj­

wyżej zaostrzyć ciekawość i wejść

w modę, lecz nie wejdzie w starą kulturę i na jej gruncie zostanie bezpłodnym—tak jak tłuczenie lu­

ster z wielkiej uciechy nie przyj- mie się w Paryżu, jako forma za­

bawy, choć goście kawiarń bul­

warowych przypatrzą się z zaję­

ciem tej oryginalnej gestykulacyi.

Dla tych wszystkich powodów nie można powitać inaczej, jak z ra­

dością, dyskusyę, wszczętą o na­

wrócenie do kultury łacińskiej. Te­

mu, źeśmy się od niej w wielu kie­

runkach oddalili, trudno zaprzeczyć, tak jak trudno wymazać z mapy nasze sąsiedztwa, które wyprasza­

ją sobie u nas gościnę kulturalną w sposób nazbyt przypominający

Sala w zamku rydzyńskim z portretem Aleks. Sułkowskiego.

Co mówią komnaty rydzyńskie.

„Spadkobierca" Komisyi eduka­

cyjnej, rząd pruski, położył już swą ciężką rękę na wspaniałej rezydencyi Sułkowskich w Rydzynie. Nad ob­

szarami dóbr ordynackich, z których oświata polska miała ciągnąć żywotne soki, zawisł miecz kolonizacyi, w pa­

łacu z resztkami bogatego artystycz­

nego wyposażenia, z przepysznym par­

kiem i cieplarnią, urzędowy przedsta­

wiciel pruskiego najazdu rozpoczął

„prowizoryczne" rządy, w których moż­

liwy koniec nikt nie wierzy. Trage- dya Rydzyny dokonała się.

Malutkie miasteczko, położone na samych kresach polskiego Księstwa, ma za sobą kawał świetnej przeszło­

ści. Założone zostało około r. 14C0 przez czeską rodzinę hr. z Werbna, którzy zaczynają odtąd pisać się Ry- dzyńskimi. W połowie XVII w. prze­

chodzi Rydzyna na własność Lesz­

czyńskich, w których ręku zostaje aż

zaj’azdy litewskie. Wpływ romań­

ski byłby zresztą swoją własną pa- rodyą, gdyby ograniczał się, tak, jak już bywało do wątpliwego grasseyowania i do Ohneta na noc­

nym stoliku. Nie tego brak czu- jemy i nie o to będziemy zabie­

gali. Jeśli wszakże słyszymy dziś głosy o nawiązanie ściślejszych stosunków z romańskim warszta­

tem myśli, to błędem nie do daro­

wania byłoby zatkać uszy i przejść mimo, gdyż w głosach tych odzy­

wa się zdrowy instynkt naszej kul­

tury, która, po nieco jednostron­

nej dyecie, pragnie teraz zmiany pożywienia. Naturam si sequimur ducem, nunąuam aberrabimus. „Nie błądzi się, idąc za przewodem na­

tury".

Kraków.

W itold Noskowski.

do ustąpienia z Polski nieszczęśliwego króla Stanisława. Rafał Leszczyński, wojewoda poznański, buduje część zamku, składającego się z dwóch skrzydeł w kształcie litery L. Wspa­

niale zakrojona budowla ulega znisz­

czeniu w czasie najazdu szwedzkiego i przez długie lata znajduje się w ru­

inie. W r. 1736 Stanisław Leszczyń­

ski sprzedaje Rydzynę Józefowi Ale­

ksandrowi lir. Sulkowskiemu, który w ciągu czternastu lat, do r. 1750, dokonywa gruntownej przebudowy spa­

lonego zamku i ozdabia miasto sze­

regiem gmachów i ogrodów. Jest to początek właściwej świetności Rydzyny.

Dzieje zamku i miasta wiąfą się od tej chwili aż do dni naszych z dzie­

jami rodu Sułkowskich, który dziw- nemi sprzecznościami zapisuje się na kartach historyi kraju.

Sulkowscy, wydżwignięci nagle, w ciągu jednej generacyi, do ogrom-

3

(6)

Zamek w Rydzynie od strony parku. Zamek w Rydzynie od strony wiazdu.

nego znaczenia, są aż do początku XVIII w. drobną, mało znaczącą szla­

chtą. Stanisław Sułkowski, ożeniony z piękną Elżbietą Węgrowską, jest w pierwszych latach panowania Augu­

sta II zwykłym szlachetką, burgrabią krakowskim i podstarościm krzeszo­

wickim. Dziedzic jego imienia, a do­

mniemany syn Augusta II, Aleksander Sułkowski, daje ppczątek wielkości ro­

du. W słońcu saskiego dworu doj­

rzewa szybko jego karyera. W r. 1729 zostaje łowczym nadwornym litewskim, w r. 1733 otrzymał od Karola VI ty ­ tuł hrabiego im perii rom ani, zostaje ochmistrzem dworu Augusta III i mi­

nistrem, w trzy lata później kupuje od Leszczyńskich Leszno i Rydzynę. W r.

1752, po nabyciu księstwa bielskiego na kląsku, które do dziś jest w po­

siadaniu Sułkowskich, uzyskuje od Maryi Teresy dziedziczną godność księcia rzeszy. Dwa razy żonaty, pierwszy raz bezdzietnie z baronową Stein in Jettingen, drugi raz z Anną Przebendowską, wojewodzianką mai- borską, zapewnia dziewięciorgu swym dzieciom pańskie fortuny i koligacye z pierwszemi domami Rzeczpospolitej.

Cztery córki robią świetne partye, wchodząc w domy Sapiehów, Wielo­

polskich, Potockich, Szembeków. Z pię­

ciu synów—Franciszek daje początek jedynej niewygasłej dotąd linii książąt na Bielsku, Antoni, wojewoda kaliski i kanclerz wielki koronny, rozpoczyna wymarłą świeżo linię ordynacką na Rydzynie.

W ciągu krótkiego okresu swej świetności wydają Sułkowscy prze­

dziwnie sprzeczne typy: dworaków i bo­

haterów, zdrajców i patryotów, ludzi idei i karyerowiczów. Wszystko to splata się w jeden bliski węzeł ro­

dzinny.

N ajstarszy syn „założyciela rodu“, bezpotomnie zmarły ks. August, wo­

jewoda poznański, tworząc w r. 1773 ordynacyę iydzyriską, włącza do usta­

wy ordynackiej owo wspaniale, a w sku­

tkach swych tak tragiczne postano­

wienie, iż w razie wygaśnięcia upraw­

nionych spadkobierców z rodu Suł­

kowskich przechodzi Rydzyna na wła­

sność narodu, jako dziedzictwo Ko- misyi Edukacyjnej. Jego brat i spad­

kobierca ordynacyi, Antoni Sułkowski,

ropę od Hiszpanii po ja własnym kosztem się pod Możajskiem

J e rz y h r. M y c ie ls k i.

wojewoda kaliski i kanclerz koronny, jest jedną z najlichszych kreatur swe­

go czasu, widzimy go wśród głów­

nych aktorów Targowicy, a historya wpisuje go na listę przedawczyków, handlujących bez skrupułów ojczyzną i sumieniem. Syn tego Targowicza- nina, Paweł Antoni, jeden z wsławio­

nych bohaterów epopei Napoleońskiej, przedstawia znowu typ odmienny; jak­

by na polu chwały szukał odkupienia win ojcowskich, odznacza się lwią od­

wagą, przebiega z legionami całą Eu- Moskwę, uzbra- pułk, odznacza i Smoleńskiem bohaterską po­

gardą śmierci, jakogenerałdy- wizyi w a lc z y pod Lipskiem i po zgonie P o­

n ia to w s k ie g o o b e jm u je na- czelnedowódz- two armii pol­

skiej. Romanty­

czną i niepos­

politą w każdym calu p o s ta c i ą jest jego współ- cześnik i bliski krewny, Józef Sułkowski, pa- tryota gorący, genialnych zdolności oficer, umysł o wyjątkowo bogatem uposażeniu, oryentalista, filozof, pisarz polityczny. Carnot mówił o nim:

„Gdybyśmy nie mieli Bonapartego—

mamy Sułkowskiego". Napoleon przy­

znawał, że jedynym właściwym dla niego stopniem jest stopień naczelne­

go wodza. Fanatyk republikanizmu, wydziedziczony z tego powodu przez rodzinę, poszedł na służbę republikań­

skiej Francyi i nie zdążywszy rozwi­

nąć wojennego geniuszu, który mu przyznawali wszyscy współcześni, mło­

do, nie dożywszy trzydziestu lat, zgi­

nął w wyprawie egipskiej 1798 r. w o- kolicach Kairu, gdzie pomnik jego do dziś się wznosi. Pełen szalonej bra­

wury żołnierz, pracował—niewiadomo kiedy—jako oryentalista, dokonał kil­

ku ciekawych i cennych odkryć, obja­

śniał hieroglify, układał słownik arab­

ski. Pracował nad dziełem „Filozofia

wojny", wydał w Paryżu szereg 'bro­

szur i dzieł historycznych o Polsce, a w „Ostatnim głosie obywatela pol­

skiego", opublikowanym w Warszawie 1791 r., domagał się przyznania wol­

ności indywidualnej ludowi i zrówna­

nia stanów.

W następnych pokoleniach odży­

ło saskie dworactwo Sułkowskich, typ bohaterski zastępiony został przez sy- barytyczny typ panka, krążącego do­

koła królewskiej klamki. Takim był ostatni ordynat na Rydzynie. Takie typy wydała druga, podniemczona li­

nia rodu Sułkowskich na Bielsku.

Ze ścian pałacu w Rydzynie pa­

trzy nieliczna galerya rodzinnych por­

tretów, obejmująca pięć pokoleń. O na- głem wzniesieniu się, które tłomaczy tajemnica królewskiego pochodzenia, o wspaniałych wzlotach i wielkich bo­

haterskich porywach, wreszcie o de- kadencyi, o zmarnieniu, o rozkładzie moralnym i fizycznym mówią te mil­

czące płótna, rozwieszone w komna­

tach starego pałacu. Z olbrzymich złoconych ram, w wytwornej dwor­

skiej pozie, patrzy upudrowany, ude­

rzająco do Augusta III podobny, Ale­

ksander Sułkowski, budowniczy rodu, którego dzieło leży w smętnej ruinie.

Wymowniej, niż płótna portretów, mó­

wią same komnaty rydzyńskie, puste, świecące resztkami zagasłego blasku.

Jest w nich coś podwójnie trupiego.

Mieszkańcy wymarli, a dom uległ zniszczeniu. Dawny, z Polski wyro­

sły i z Polską związany pałac w Ry­

dzynie dojrzał do pośmiertnego wspom­

nienia. Wspomnienie takie poświęcił mu świeżo prof. historyi sztuki na u- niwersytecie Jagiellońskim, Jerzy hr.

Mycielski, przedstawiając dzieje zamku na posiedzeniu w krakowskiej Akade­

mii Umiejętności.

Odbudowany na miejscu zamku Leszczyńskich pałac w Rydzynie, ma kształt kwadratu z wieżami po czte­

rech bokach. Wnętrze jego przedsta­

wia widok melancholijnego upadku.

Jakby stopa tatarska po nim prze­

szła. Przed półtora wiekiem ude­

rzało tu tętno bujnego i szumnego, choć czczego życia. Jeden i dru­

gi August bywał gościem w komna­

tach rydzyńskich, w napoły familijnem otoczeniu. Gwar saskiej epoki napeł-

(7)

August II (portret Sylwestre’a w zamku w Rydzynie).

niał pokoje. Łatwo zdobyty pieniądz gromadził w nich przedmioty sztuki i ozdabiał zbytkiem wielkopańską sie­

dzibę. Do niedawna jeszcze w yglą­

dała Rydzyna, jak muzeum, jak zasty­

gły żywy obraz X V III wieku. Cóż zo­

stało dziś?

Tylko łachmany świetności. Ob­

darto Rydzynę z wszystkiego, z cze­

go dało się ją obedrzeć, co dało się unieść sfąd i spieniężyć. To prawnuk założyciela gospodarował tak w swojem dziedzictwie. Niezbyt dawno temu to ­ warzyszył tej gospodarce smutny roz­

głos, zaprawiony posmakiem skandalu;

już nietylko kosztowne przedmioty urządzenia i dzieła sztuki, dające się dobrze zbyć, ale odrywane od drzwi złocone klamki szły do rąk handlarzy.

W ciągu niewielu lat złupiona została Rydzyna do szczętu. Wędrówka po salach pałacowych daje jedno wielkie wrażenie wandalizmu, spełnionego przez zniemczonego magnaia polskiego na dziedzictwie przodków. Zostało już prawie to, co zostać musialo. W a- partamenfach recepcyjnych na drugiem piętrze zachowały się misterne deko- racye stiukowe wczesno - rokokowe.

Zatrzymują uwagę trzy sale, tak zwa­

ne sale pór roku i świata, obite gobe­

linami, dalej sala wodna, ośmiokątna i sala prymasowska w stylu empire, prawie identyczna z salą w zamku warszawskim, z sufitem, ozdobionym obrazem, przedstawiającym Olimp, szko­

ły Bacciarellego. Zamek posiadał sto kilkadziesiąt portretów współczesnych wybitnych osobistości i panujących.

I z tego zostały niedobitki.

Z galeryi tej, rozdrapanej i roz­

proszonej, dwa portrety, należące do najcenniejszych, znalazły się szczęśli­

wym trafem w posiadaniu proi. Jerze­

go hr. Mycielskiego w Krakowie i wcie­

lone zostały do cennych zbiorów tego znakomitego uczonego i pełnego sma­

ku zbieracza. Są to portrety obu A u­

gustów polsko-saskich, II i III, malo­

wane przez Louis Silvestre’a w Dreź­

nie, r. 1727. August II w chw ili por­

tretowania znajdował się na schyłku życia, jego syn przedstawiony jest

August III (portret Sylwestre’a w zamku w Rydzynie).

w rozkwicie młodzieńczego wieku, ja­

ko kurfirst. Poza historyczną swą war­

tością, są oba portrety wybornemi dzie­

łami sztuki. Twórca ich, Louis Sil- vestre, jeden z wybitnych przedstawi­

cieli malarstwa swego czasu, ur. w Pa­

ryżu r. 1675, b ył od r. 1716 do 1748 malarzem nadwornym w Dreźnie, zmarł w r. 1752 w Paryżu, jako dyrektor A - kademii. Oba portrety, nieznane do tej pory w reprodukcyi, dzięki zezwo­

leniu obecnego właściciela, reproduku­

jemy poraź pierwszy na łamach „ow iata“ . Ten okruch znalazł się przez po­

myślny zbieg okoliczności w polskich rękach. Sto razy tyle uległo zatracie.

W opustoszałej siedzibie Sułkow­

skich zakłada dłoń pruska ognisko no­

wego życia, które z rydzyńskich kom­

nat promieniować będzie daleko na o- koliczne polskie niwy. Gdzie moralni i majątkowi bankruci, żyjąc bez jutra, staczali się szalonym pędem w prze­

paść, gdzie beznarodowy sybarytyzm wulgarnego gatunku marnował zasoby przeszłości, będzie rabuś polskiego mienia gromadził nowe zapasy, z któ- remi w imię odwiecznego parcia na wschód nowych dokona zdobyczy.

Kraków. A , Ch.

Królowa polska

jansenistką.

Czy Marya Ludwika Gonzaga, żona Władysława lV -go, a następnie Jana Kazimierza, była jansenistką? Nad tą kwestyą historycy polscy przechodzili pobieżnie do spraw innych. Sekta, za­

wiązana w Port-Royal pod Paryżem za czasów Ludwika X IV przez paru ludzi, duchem tak potężnych, jak Pas­

cal i Arnauld, w kraju naszym nie miała żadnych szans rozpowszechnie­

nia się. To zaś dla tych samych po­

wodów, dla których modernizm kato­

licki (a właściwie antikatolicki), żad­

nych w naszym katolicyzmie szkód

nie uczynił: oto pewne sekty opierają się na subtelnościach teologicznych lub filozoficznych, tak wysokich, że mogą przyjąć się jedynie na gruncie wysokiej również kultury uprzedniej.

Dla jansenizmu, który korzeniami swe- mi tk w ił

w

najzawilszych i do dnia dzisiejszego jeszcze w żadnej mierze nie wyjaśnionych stosunkach wolnej woli ludzkiej do Łaski Boskiej— miej­

sca w ówczesnej Polsce nie było. Dla nas wiek X V II b ył przytem wiekiem potęgi jezuitów, wrogów jansenizmu, i w dodatku polak, choćby najbardziej wykształcony, inne miał troski serdecz­

ne, wobec najazdu szwedzkiego, od tych subtelnych rozróżnień, któremi operowali polemiści teologiczni we Francyi.

To też ledwie słabemi echami odbiła się u nas ta cała sprawa, którą w lat d wi :ście przypomniał Sainte Beuve uczo­

nemu światu i z której umiałuczynić jeden z najbardziej interesujących problema­

tów historyi literatury w czasach dzi­

siejszych. Do tego problematu przy­

bywa właśnie przyczynek, który nas bliżej interesuje. W jednym z ostat­

nich numerów paryskiej Revue Bteue znajdujemy artykuł p. Abla Mansuy, poświęcony jansenizmowi Maryi Lu­

dwiki. Autor należy do rzadkich uczo­

nych francuzów, którzy znają nasz ję ­ zyk i mogą przeto korzystać z pol­

skich historycznych źródeł i opraco­

wań. Cytuje też w pracy swojej, z w y­

razami czci gorącej, Korzona,—i, o ile się zdaje, po przedstawieniu argumen­

tów p. Mansuy, ustalających jansenizm księżniczki francuskiej i królowej pol­

skiej, wypadnie być pobłażliwszym dla jej charakteru, aniżeli to, za Korzonem, miało miejsce dotychczas w opinii.

Oto, co sądzi Korzon o pobożno­

ści Maryi Ludwiki: zgodna opinia, po­

parta niezbitemi dowodami, wszystkich jej panegirystów, egzaltuje jej poboż­

ność i dobroczynność. Jest niepraw- dopodobnem, aby z podobnej duszy modlitwa unosiła się do nieba na po­

dobieństwo słodkiego zapachu, ja k iw y - daje kielich kwietny, aby jej dobre uczynki w ypływ ały z serca, przepeł­

nionego uczuciem. W charakterze swo­

im spekulantki pragnęła ona zapewnić sobie ną tamtym świecie stanowisko, odpowiadające temu, jakie zajmowała na tym, i próbowała przekupić ministrów Boga podobnie jak przekupywała mi­

nistrów Rzeczypospolitej.

Korzon wątpi, aby Marya Ludw i­

ka miała czas na mistyczne uniesienia przy jej intrygach, któremi wypełniała dni całe.

P. Abel Mansuy, który zresztą nie postawił sobie bynajmniej na celu re- habilitacyi jakiejkolwiek francuski na tronie polskim, lecz tę sprawę traktu­

je mimochodem w pracy swojej i bez żadnego nacisku, robi bardzo słuszną, naszem zdaniem, uwagę, że zdolności polityczne do intrygi często chodziły w parze z głęboką nawet pobożnością, czego przykładem jest choćby Crom­

well.

Ale skoro ustaloną jest przynależ­

ność Maryi Ludwiki do kierunku jan- senistycznego, tern samem i głęboka pobożność jej nie może ulegać kwe-

5

(8)

styonow aniu, ci bowiem, co okazywali sym patyę sekcie, prześladow anej przez potężny zakon jezuicki i równie w ów ­ czas potężny dwór francuski I\róla- Słońca, mogli to robić jedynie z g łę ­ bokiego przekonania. Nie- staje się z wyrachowania po stronie słabych i zgnębionych.

Dla charakterystyki królowej pol­

skiej p. Mansuy przynosi więc przy­

czynki istotne, cenne, — i tern lepiej, że sym patyczne, poniew aż miłość dzie­

jów ojczystych nic na tern nigdy nie wygrywa, gdy się odsłania wielkie albo małe nędze królów i królowych narodu.

A jansenizm Maryi Ludwiki je st p ew ­ ny. Skoro została ona przełożona nad panny de L ongueeille i de Guise, zap e­

wnie dzięki nie bezinteresow nej zręczno­

ści am basadora francuskiego, hr. Bregy, przed udaniem się do Polski zam iesz­

kała czas jakiś w P ort Royal i tam kom pletow ała swój orszak. Z przeło­

żona, Port Royal, m atką M aryą A nge­

liką Arnauld, znajdow ała się potem w stałej korespondencyi i zamieniła z nią podobno dwa tysiące listów;

trzysta odpow iedzi matki Maryi An­

geliki znamy ze zbioru jej listów, og ło ­ szonego drukiem. Rysem bardzo jan - senistycznym duszy Maryi Ludwiki była jej skłonność do wiary w cuda, p, M ansuy daje obfite m atery ały p o d tym ostatnim w zględem . O ile zaś nasza królowa była istotnie p rotektor­

ką Pascala i o ile opóźniła albo zła­

godziła prześladow ania, jakie nań spa­

dły, ma ona nawet pewną zasługę dla cywilizacyi. Nie była to z pew nością dusza, skłonna do heroizmu lub m ę­

czeństwa; jej sym patyę i przekonania osłonięte były w zględam i politycznem i i oportunistycznem i. Dziś pewno byś- my ją nazwali: „ sym p a tyczką * janseni­

zmu. Nie mniej w ypadnie nam zła­

godzić o niej sąd Korzona, nadmiernie z pew nością surowy.

A!b. PawloKsk’.

JÓ Z E F JAN K O W SK I. „K ę s a ” . U twory dram atyczne i Obrazy niknące. Nakład księgarni St. Sadowskiego, Zgoda Ne 1.

Cena 1 rub.

Wytworny poeta i subtelny stylista ze­

brał w obszerny tom starannego wydaw­

nictwa „Nowości literackich" dwa dziesiąt­

ki bez mała prac swoich, różnorodnych w treści i formie a pochodzących z róż­

nych epok twórczości. Na froncie „panie, panowie, oto tutaj macie- japoński dramat w europejskiej szacie", -Kesę, z repertuaru Sady-Yakkoi Kawakamiego, prozą, miejscami ilustrowany potoczystym i harmonijnym wier­

szem. Dalej okropny moment scenicrny, oryginalny w pomyśle „Zbrodniarz”, wier­

szowana „fraszka sceniczna” podług bajki Lafo.ntaine’a „Niedźwiedzia przysługa”, i parafraza wierszem jednej sceny dramatu Maeterlinka „Algawena i Selyzeba”. Dalej

1 j !

P ro je k t na k o ś c ió ł w O rło w ie w Lubelskiem , odznaczony p ie rw ­ szą na grodą konkursow ą.

Z architektury.

O statni konkurs architektoniczny na projekt kościoła we wsi Orłów

mamy prawdziwy poemat „Te, co kochały”, pięknym, często rzewnym i podniosłym, zawsze wytwornym, nigdy banalnym wier­

szem napisany, świadczący o niezrównanem może dziś wirtuozostwie, z jakiem Jankow­

ski włada mową wiązaną; ten poemat jest dla twórczości Jankowskiego charaktery­

styczny, porusza on bowiem z jednakową swobodą wszystkie struny na swej wyjąt­

kowo bogatej lutni, igrając już to uśmie­

chami, już to łzami prawdziwie po czaro­

dziejsko. „Obrazy niknące" są to krótkie opowiadania prozą, już to liryczne, już to wesołe, zapewne że nie ryte w marmurze ani lane w bronzie, jak prace, pomieszczo­

ne w pierwszej części tomu, bynajmniej jednak nie będące „obrazami niknącemi”;

jeżeli autor chciał tu uczynię aluzyę do wartości tych obrazków, zgrzeszył skrom­

nością,—nie jeden z tych obrazków bowiem poruszy głębiej duszę czytelnika i pozo­

stanie na długo w jego pamięci, choćby

„Nad morzem”, melancholijne opowiadanie, stanowiące „najpiękniejszy romans w ży­

ciu samotnika”. IV. K.

OD KARPAT DO BAŁTYKU. (Zbiór opisów z geografii kraju rodzinnego).

Ułożył B. Dyakowski. Część I. Od Be­

skidu do Mazowsza. Warszawa. Nakład J. Lisowskiej.

Wobec rozbudzonych u nas tęsknot krajopoznawczych, jako odruchu przeciwko bezwładowi wiedzy encyklopedycznej, zbyt może biurokratycznie pojmowanej, zjawiają się coraz pomyślniejsze wysiłki zastosowa­

nia w tern poznawaniu pewnej metody.

Do takich zaliczyć należy książkę powyż­

szą, prac; wybitnego popularyzatora wie­

dzy przyrodniczej i dobrego krajoznawcy.

W postaci opisów barwnych lub ścisłych, wyjątków z utworów literackich lub do­

stępnych pogadanek i rozumowań przy­

rodniczych ujęta została wędrówka oczyma

w Lubelskiem, ogło­

szony i rozstrzygnię­

ty za pośrednictwem Koła architektów w Warszawie, dał do­

wód rosnącego u nas zainteresowania bu­

downictwem kościel- nem. Prac nadesła­

no czterdzieści sześć, a ogólny ich poziom wykazuje niewątpli­

wy postęp, zazna­

czony nawet w tak krótkim p rz e c ią g u czasu, jak od nieda­

wnego konkursu na kościół w Lim ano­

wej. Nagrodę pierw­

szą zdobyli za pro­

jekt swój architekci warszawscy, pp. Zdzi­

sław K alin o w sk i i Gzesław Przybylski.

Przewodnią myślą au­

torów było; zharmo­

nizować architekturę kościoła z krajobra­

zem środkami pros- temi, mocnemi, wy­

raź nemi. Ten za­

mysł, zdaniem . sę­

dziów, powiódł się zupełnie, a piękne ugrupowanie w ma­

sach i oryginalność sylwety podnoszą niemało architektoniczną wartość na­

grodzonego projektu.

i myślami po Karpatach, Tatrach, Beski­

dach, Śląsku, kraipie podkarpackiej i pasie naszych wyżyn południowych. Starannie dobrane ilustracye wielce wyobraźni po­

magają. Strona geograficzna — oczywiście jak to zawsze u Dyakowskiego — jest bez, zarzutu, co się tyczy jednak doboru wspom­

nień dziejowych, mających na celu upla­

stycznienie stosunku historyi ziemi do lii- storyi człowieka, to niektóre wspomnienia zbyt są indywidualne, nastrojone za bar­

dzo jednostronne. Zapewne, wyboru w tym względzie wielkiego nie mamy i zbyt je­

dnostkowo wszyscy jesteśmy nastrojeni,—

brakuje nam bardzo w naszej kulturze ro­

zumowania antropogeograficznego, , staty­

styka mierzy nam nasze farysowstwo lotów wzwyż, a jednakże bez nich niema mowy

o solidniejszem rozumowaniu o kraju. O na­

szej ziemi umiemy mówić przeważnie tylko poetycznie. Trudno, trzeba więc brać taki materyał, jaki jest. Poważnym zarzutem książki jest to, że jest ona zbyt drogą i z tego powodu..utrodni roz­

powszechnienie tych wiadomości i uczuć, o które szanow. autorow i tak serdecznie chodziło. Podręczniki krajoznawstwa mu­

szą być dostępne dla wszystkich, nietylko dla

wybranych. K. Chm.

Józef Brzeziński. „Hodowla drzew i krze­

wów owocowych” .

Mamy drugie wydanie, przejrzane i do­

pełnione, tego cennego dzieła, zupełnie oryginalnego, które stanowi prawdziwą chlubę naszej specyalnej literatury ogrodni­

czej. P. Józef Brzeziński, docent i inspek-, tor pola doświadczalnego uniwerstytetu Ja­

giellońskiego jest najuczeńszym z naszych pomologów i owoce swojego bogatego do­

świadczenia zebrał w obszernej książce, na­

pisanej tak gruntownie i jasno, że z najle- pszemi francuskiemi wydawnictwami tego rodzaju może się mierzyć.

(9)

B alon „ A w ia ta ” g a lic y js k ie g o zw iązku te ch n ic z n o -lo tn ic z e g o . B alon „A w ia ta ” w ypełn iony (przed przym ocow aniem kosza).

W idok placu p o w ysta w o w e g o z balonu w c h w ilę po o d lo c ie (w yraźny cień balonu). Lwów z p e rsp e ktyw y balonu (z 760 m. w ysokości).

Ponad chmurami.

Pierwsza jazda balonem ze Lwowa.*)

Noc cała przeszła przy czujnej pracy—zaprzęg dla napowietrznego dy­

liżansu, „gaz“, musiał być wtłoczony w olbrzymią powłokę balonu. z.ółta martwa płachta nabierała zwolna ży­

cia; a gdy rozświetlił się błękit po­

ranku, pojazd podniebny uwięziony na linach, rwał się, bujając ponad ziemią.

Krół'"' komenda; a 28 ludzi zacią­

ga balon nad kosz, wsiadamy... jeszcze przymocowanie lin, badawcze spojrze­

nie na wentyl, linę rwącą, — i zwolna wyrzucany balast dla oderwania się od ziemi.

Olbrzymi tłum publiczności ocze­

kiwał w naprężeniu, pierwszego de­

biutu „cywilnego" balonu we Lwowie, słońce rzucało już hojnie promieni­

ste snopy, za chwilę łódka unieść mia­

ła ponad chmury mieszkańców ziemi.

Odważenie balonu balastowaniem zabrało jeszcze pół minuty czasu,

*) Inż. Libański, sekretarz Gal. Zwią­

zku techniczno lotniczego „Awiata", prze­

słał na nasze żądanie poniższy artykuł, Pierwsza jazda, urządzona przez sekcyę ba­

lonową, miała na celu propagandę dla aero- nautyki w Polsce. przyp. Red.

(dźwig wynosił około 800 kg.), a na ko­

mendę, d-iną od ziemi przez p. Ku­

rowskiego: puścić!... dyliżans nasz roz­

począł jazdę ku niebu.

Wysypując zwolna balast, prze­

chylony nad brzegiem łódki, patrzałem na oddalający się od nas świat ziemi.

I nie miałem zupełnie poczucia szybkości odlotu.

Po kilku sekundach widzieliśmy już pod sobą olbrzymi krąg, przecina­

ny barwną mozaiką dróg, pól drzew, tui owdzie zawoalowaną obłokami; gru­

py ludzi widniały, jak secesyjne pstre malowidła, wykonane techniką kropko­

wania barw... to słońce odbijało barwy strojów i kapeluszy.

Pęd, dany przez wyrzucenie bala­

stu przy odlocie, był bardzo szybki, za chwilę znaczył aneroid 400 m a wiatr unosił nas na południowy wschód.

Towarzysz podróży, inż. Richtman, zdjął błyskawicznie aparatem barwny krąg placu, który właśnie pożegna ­ liśmy.

Odbitka uwidacznia część widoku, który obejmowaliśmy z wysokości około 100, a następnie 200 m. Wy­

raźnie występuje na niej cień naszego balonu.

Gorący blask słońca uskrzydla

pojazd, zawarty w powłoce, rozpręża się, unosząc nas coraz wyżej — nad­

miar wychodzi dolnym otworem (apen- diksem), już blisko nad nami suną obłoki.

I teraz roztacza się u dołu olbrzy­

mi pstry dywan stolicy i okolic. Nad miastem lekki pył, złocony słońcem, umilkł wszelki gwar, zniknęli ludzie.

Rysują się wyraźnie jasne linie ulic i domeczki, jakgdyby ustawione z kart.

Pośród nich tu i owdzie ciemno-zie­

lone plamy ogrodów. Od szczytów budynków migoce odblask światła;

zdaje się, że to jakiś wyśniony śpiący gród, uroczy miraż rzeczywistości.

I doznaję dziwnie miłego uczucia, patrząc na miasto, które z tej wyso­

kości 1,200 m. odsłania oczom niezna­

ne urocze piękno, poraź pierwszy...

Ale balon nie troszczy się o na­

sze wrażenia, posłuszny pędowi wia­

tru i prawom aerostatyki wzbija się coraz wyżej, płynąc na południowy wschód.

Podpłynął obłok biały i zasłonił gród Lwa. Patrzę na aneroid, wska­

zówka znaczy 1,800 m., termometr -j- 2Oo.

— Musimy po nad chmury—prze­

mówił kierownik, który bacznie śledził kształt i kolor obłoków — jest parno, burza fwisi w powietrzu. Wysypuję zwolna worek balastu — rzucone pa- Rok V Jsfe 25 z dnia 18 czerwca 1910 roku. 7

Cytaty

Powiązane dokumenty

sa niemiecka nie ukrywa nawet ostat- niemi czasy lamentu nad wewnętrzne- mi niedomaganiami instytucyi, która miała być wielkiem dziełem, a okazała się wprost

Zawsze więcej zyska od rodziców syn, co jest przy nich, niż ten, którego życie usuwa się z pod ich bezpośredniej obserwacyi.. Otóż wszelka wielka organi- zacya

Pominąwszy to, że żyje on z gwałtu i cudzej krzywdy, każdy krok jego jest otoczony opieką państwa, na wszystko, czem może się wykazać, złożyły się i

zmem, złagodzonym przez głupotę, przyznaje się, że stary AUenstein był w jej życiu tylko epizodem bez na­.. stępstw,, ojcem zaś Jakóba jest lekarz domu, ten

działbym raczej pewna dezoryenta- cya zapanowała u nas w pewnej części opinii po wywłaszczeniu. Lecz była to chwila, która trwała krótko. Depresya została

dzi w Galicyi i niedawny namiestnik tego kraju, wybitny znawca sztuki, autor kilku ciekawych książek z tej dziedziny, przystępny, uczynny, zawsze pierwszy tam,

parcie kół, stojących na czele gmin żydowskich w różnych krajach. Nadmienić bowiem należy, że jest to stowarzyszenie międzynarodowe, nie niemieckie; tylko

naście miesięcy w roku z jednakową łatwością; żaden inny nie daje ciału tyle giętkości, nie pobudza obiegu krwi z taką równomiernością; żaden inny nie