P O K Ó J S Y P IA L N Y W S T Y L U L U D W IK A X V I, biało lakierowany, z rzeźbami złoconemi, nagrodzony medalem złotym firmy
Warszawa
ERYWAŃSKA 2.
w dzień i w nocy, na m iejscu i na wezwanie.
Na ż ą d a n ie w y ja z d y le k a r z y s p e c y a li s t ó w .
~ &
c J4
KO U
KO
«SI
o
u tS K
C O W
1 = )
P a c6 A
P i
c6
co<x>
> 2 IM CS 0Q
<
Boajoj
« u S O o 3 o">>
2 o &
•“ •“ e re o C — -N » w
5 a * 2 a «Sihi _ O co
■•£ o-żS J2 •—
(O Z '
SZ <u
N Ź . 2 1 C0 5
S T A Ł A P O M O C L E K A R S K A
Skating Rink
* * ** * 1" 7‘*’' • * ”8 ^ (iazda na kółkach).
B r a c k a
Mś
19.T elefo n 1 0 2 -8 6 .
Wkrótce otwarty zostanie
(jazda na kółkach). z n ie b y w a ły m k o m fo rte m i p rze p ych e m urządzony
N a jle p s z e w ś w ie c ie s ą w y s o k o c z u łe k lis z e
£ow. yikc. Wesiendorp i Wehner w
3ColonjiK iih le, M ik sc h e i Tfirk
d o s t a ć m ożna tylko
W SKŁADZIE aparatów i przyborów
fotograficznych.
W łaściciel
B. ŻURKOWSKI,
A Ł , S J K » M ’S<cład stale zaopatrzony we w szelkie nowości w zakres fotografii wchodzące.
Dział amatorski znacznie powiększony.
ZAKŁADY OGRODNICZE
• J. M IS Z C Z A K A »
B ie la ń s k a JXł 9, (Hotel Paryski).
M o n iu s z k i 12, róg Marszałkowskiej.
Józef fraget
Fabryka Wyrobów Pla
terowanych i Srebrnych 84-ej próby.
Warszawa/ Elektoralna Na 16.
SKŁADY:
Wierzbo? Nalewki,-16.
PŁYN
niezawodny śro
dek przeciw wą
grom, pryszczom i wszelkim zaka
żeniom cery.
KREM dla cery ch ro
powatej, zmar
szczonej, od pie
gów i wszelk. za
czerw ienień.
Latem na w si, na wycieczkach, w po
dróży, kiedy skóra podlega szkodl.
w pływ, słońca, potu, kurzu, Boroayl chroniąc i znakomicie odświeżając twarz jest niezbędn. artykuł, toalety.
(Swrawozdanie klinik d-ra Lustra, Kraków, 13/III — 190" r.) Gł. skład apteka Zamenhofa, w W arszawie.
Kapitały: zakładowy oraz rezerwowy
przeszło
5,000,000 rubli.
Warszawa,
Pal
k a p it a łó w p o ś m ie r tn y c h ,
= P o s a g ó w i R e n t — na najdogodniejszych w arunkach
PIE K A R N IA
elektryczna
N o w y -Ś w ia t Ałś 8 , t e l. 77-OO.
W o ls k a Ala 3 0 , t e l. 8 8 -7 7 .
P o le e a z n a n e z e s w e j d o b r o e i p i e e z y w a
EDWARD GUNDELACH.
SKŁMD PAPIERU i DRUKARNIA
ANTONI SZUSTER
Warszawa, Krak.-Przedmieście Hotel Europejski tel. 12-28.
poleca: Materyały piśmienne 1 r y s u n k o w e (kalki płócienne 1 papierowe).
Księgi buchalteryjne, R ejestra gospodarcze. Mena, karty wizytowe, B | *-* ----■*-*--- r o d z a ju , galanterię piśmienną
zapi « ,, — — — — ~ — — o — — — . •
i skórzaną, Albumy do fotografii, do kart pocztowych, Papier do masła i t. d.
Obttalunkl z prawlncyl załatwia tlę adwrotną pacztą.
Wyrób prosty!
BUDYNKI Z PIASKU
. NAJTAŃSZE i NAJTRW ALSZE. =
Znaczne zyski!
Udoskonalone maszyny
„ I G N I S ”do wyrobu z piasku,
CEMENTU 1 WAPNA. RUR K A N A LIZA C Y JN Y C H
N a jta ń sze źródło
PŁYT CHODNIKOWYCH 1 tnnycll
'Wielki wybór maszyn.
F a b r y k a
4 C k a
w ar szaw a, Maszyn, U / . C W U S K l 1 O = Ordynacka 7 W.Cennik bezpłatnie na żądanie. Podręcznik szczegółowy Inż. Wł. Zaleskiego po otrzymaniu 35 kop. markami.
Brandel, Witoszyński I S-ka, Waraza-
! wa-Praga, Aleksandrowska 4, teł. 48-66
estauracya
. Ujazdowska B,
W łaśc. Sylwester W ilom O W S k l.
Codz’enoie koncert wyborowe- go tria muzycznego. y
UŁA-^
TWienY HYGienio?
n y sposób _
PRZYRZĄDZArilA^
K E F IR U
7 7 AJ£ffAi// PjPAOA/
A P T E K A
r a n
aWARSZAWA JER9Z9-
jJMSKA 8f.
f l
P u D t t n o z
4 0 -
PASTYjKAMI nATYLĘ BuTCięk zOEjAsnitrctMRs. I
P A S T Y L K I
Czysta X« 2.
w p r o s t Hotelu E u r o p e j s k i e g o
GUSTAW
Zmigryder
O tw o r z y ł specyalny m agazyn o ra z pracow nię b ie liz n y i konfekcyi dam skiej.
KOMARNICKI.MIERNOWSKliS
K\NALIZACYA. WODOCIĄGI.
B i u r o I n s t a la c y j n o - t e c h n i c z n e
--- = W A R S Z A W A -C^-. “
ul. O rd y n a c k a JNł 9. T e le fo n JNł 65-55.
CENTRALNE OGRZEWANIE. WENTYLACYA. OŚWIETLENIE GAZOWE. BUDOWA STACYI BIOLOGICZNYCH PATENTOWANYCH WŁASNEGO SYSTEMU.
KA
PRENUMERATA; w W a rs t a w ie kwartalnie Rb. 2. Półrocznie Rb. 4.
Z7
Rocznie Rb. 8. W K r ó le s tw ie 1 C e s a r s tw ie : Kwartalnie Rb.2.26 Półrocznie Rb. 4.60 Rocznie Rb. 9. Z a g r a n ic ą : Kwartalnie Rb. 3.
Półrocznie Rb. 6. Rocznie Rb. 12. M ie s ię c z n ie : w Warszawie, Kró-
o n n c —| □
lestwie i Cesarstwie kop. 76, w Austryl: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 Kor Rocznie 24 Kor. Na przesyłkę „Alb. Szt.*’ dołącza się 50 hal.
Numer 60 hal. Adres: „ŚWIAT* Kraków, ulica Zyblikiewicza Nq a
CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub lego mielsce na 1-e| stro-
\ r-.
nie przy tekście Rb. 1, na 1-e| stronie okładki kop. 60 Na 2-e| i 4-e|
stronie okładki oraz przed tekstem kop. 30. 3-cia strona okładki i stro
nice poza okładką kop. 20. Za teksten. na białel stronie kop. 30.
Zaślubiny i zaręczyny. Nekrologi, Nadesłane (w tekście) kop. 75.
L a
Marginesy: na I-ej stronie 8 rb., na ostatnie) 7 rb., wewnątrz 6 rb.
Adres Redakcyl i Administracyi: WARSZAWA, Al.Jerozolimska 49.
Telefony*. Redakcyl 80-76, redaktora 68-75, Administracyi 73-22.
FILIE ADMINISTRACYI: Sienna No 2 tel. 114-30 i Trębacka Nd 10. Rok V. Ns 23 z dnia 4 Czerwca 1910 roku
KANTOR „ŚW IATA” w ŁODZI: Biuro dzienników i ogłoszeń „PROMIEŃ” , ul. Piotrkowska 81.
Magazyn konfekcyi damskiej Ol LEONA GRABOWSKIEGO
Kraków, Rynek gł. 4. Tel. 990.
Dom bankowy, Plac Zielony, dom Hersego K A Z IM IE R Z JA SIŃ S K I.
Załatwia wszelkie czynności bankierskie na najdogodniejszych warunkach.
NOWOWYBUDOWANA, z' komfortem urzą
dzona wspaniała sala restauracyjna w Ho
telu Pollera w Krakowie.
BAZAR KRAJOWY
W KRAKOWIE poleca:
meble wiklinowe i kosze podróżne.
Zakład Galwaniczny L. KARDASZYN- SKIEGO, Krak.-Przedm. 6o.
H O TEL K R A K O W S K I w Ki akowie.
W najpiękniejszej części Krakowa, poło
żony przy plantach, wzorowa czystość, usługa grzeczna i szybka, elektryczne o- świetlenie.— Kuchnia domowa, smaczna.
Kąpiele w wannach i łaźnia parowa z tu
szami w hotelu, jako też stajnia i wozo
wnia, poleca ZARZĄD HOTELU.
W arsz. Biuro Transportowe Domu Handlowego
JUL. HERMAN &. CO.
W arszawa, Ś-to K r zyska 32, tel. 46-12. Oddział w Ło
dzi, za rz. fil. Tow. Akc Jan Lubimow i S-ka w Moskwie.
Clenie towarów. Przyjm uje i wysyła transporty za wła
snymi kwitami transportowymi z dostawą do domu lub bez do wszystkich stacyi Rosyjsk. D r. Żel., p r zy stani W ołgi i Kamy z dopływami, na Syberyę, Ka
ukaz, do A zyi Środkowej, oraz za granice Aseku- racya transportów. Przechowywanie towarów we własnych składach. Ekspedycya na kolei. Odbiór
towarów z domów i kolei własnemt furmankami,
OŻAROWSKI I DOBRSKI, I
WARSZAWA, NOWY ŚW IAT 3 1 .
D T V WODOCIĄGOWEI l Y U I \ I KANALIZACYJNE. | LWÓW, ul. Lelewela, -2. D-ra Bronisława Sabała ZAKŁAD ROENTGENOWSKI I ELEKTROMEDYCZNY do celów rozpoznaw- czych i leczniczych.____________________
Krajowy dom bankowy
Stanisław ks. Lubomirski
Warszaw^, Wierzbowa 11.
Filje: i) Krakowskie Przedmieście Hotel Europejski, 2) Marszałkowska 124.
Oddział w Częstochowie.
Załatwia wszelkie czynności ________ bankierskie.________
K i n e m a artystyczny Sienna a. Zmiana obrazów w środy i so
boty. Muzyka A. Karasińskiego.
KRAKÓW P LA N TY .
P u n k t z b o r n y p r z e je z d n y c h . M L E C Z A R N IA D O B RZYŃSKIEJ.
BAR E K P R E S S . Jerozolimska 80, W ar
szawa. Pierwszorz. restaur. W erand.
t«— --- 4
„WIELCY
d ogłoszenia „Bo
haterów" Carlyla i
„R eprezentantów ludzkości" Emerso- na kwestya zna
czenia i w pływ u
„ w ie lk ic h ludzi"
jest otwarta. I, jak
kolwiek na to pytanie odpowiemy, w duchu „demokratycznym", tj. że historyę tworzą masy i warunki, albo w „arystokratycznym", przy
znającym decydującą rolę potęż
nym indywidualnościom—to nie ule
ga wątpliwości, że „wielcy ludzie"
są wyznacznikami i świadomością swej epoki. A już w jednej sfe
rze wpływ ich decydujący musi być powszechnie uznany: w sferze twórczości artystycznej i naukowej.
Tutaj geniusz twórczy odcina się od tła stanowczo i wyraźnie, jest słońcem, około którego obracają się całe szeregi planet, rozsyłają
ce swe życiotwórcze promienie długo i daleko.
Po czem możemy jednak po
znać tych „wielkich ludzi", i to w warunkach, w których metoda poznawcza najwięcej by się nam przydała, tj. wśród gromady mło
dzieńczej? Gdybyśmy mogli przy
szłe wielkości wcześnie poznawać—
nie pozwalać, by się marnowały—
ale przeciwnie: jak najszybciej do
chodziły do swych wysokich ce
lów—jakaż płynęłaby stąd korzyść, jakie błogosławieństwo dla ludz
kości! Sposobów wywołania ge
niuszów drogą biologiczną nie zna
my; czy istnieje jednak możność wczesnego rozpoznawania ich?
Pytanie to postawił młody ja
pończyk znakomitemu profesorowi chemii na uniwersytecie lipskim, Wilhelmowi Ostwaldowi. Rząd ja
poński wybiera corocznie zpośród uboższej młodzieży szkolnej pewną ilość uczniów, należy przypuszczać:
najzdolniejszych, i wysyła ich na
LUDZIE”.
studya do Europy; mądry i celo
wy, jak zwykle, chciał widocznie osiągnąć pewne kryteryum ich zdolności, lub sprawdzić to, które już posiada, o czem, jak o wielu tajemnicach japońskich, nie wie
my—i stąd to pytanie.
Ostwald jest nie tylko pierw
szorzędnym chemikiem, wynagro
dzonym w roku ubiegłym nagrodą Nobla, lecz od lat kilkunastu zaj
muje się także zagadnieniami szer
szej natury: jest odnowicielem „fi
lozofii przyrody" i twórcą teoryi energietyki, którą zastosowuje kon
sekwentnie do wszystkich dziedzin badań nie tylko natury, lecz także filozofii, kultury etc., etc. Na py
tanie swojego ucznia japońskiego nie odpowiedział natychmiast. Za
strzegł sobie czas do namysłu, i załatwiwszy się nareszcie krótko ze słuchaczem, rezultaty swoich rozmyślań wysłał w świat w po
staci dużego dzieła: Grosse Maen- ner. Opiera się na ogromnym materyale doświadczalnym, który posiada, jako czynny przez ćwierć wieku profesor, zmuszony w labo- ratoryum dużo obcować z mło
dzieżą, rozdawać i osądzać prace;
ponadto wziął do pomocy materyał historyczny w postaci życiorysów i korespondecyi wielkich ludzi.
Materyał to, trzeba odrazu zazna
czyć, dość szczupły i zupełnie jednostronny; znakomitemu uczone
mu brak zmysłu artystycznego jak łatwo poznać po niektórych jego uwagach; brak mu zresztą także zrozumienia dla kwestyi na
rodowościowej; pociągnął więc do pomocy biografie tylko fizyków, chemików i matematyków, sześciu w liczbie. Jednakowoż ten ma
teryał, choć niebogaty, poparty długoletnią praktyką profesorską, doprowadził badacza do pewnych uogólnień bardzo ciekawych.
Po czem można poznać nie-
1
FRANCUSKIE TOW. UBEZPIECZEŃ NA ŻYCIE.
„ L ’URBAINE”
Ulgi na wypadek niezdolności do pracy Filja dla Królestwa Polskiego Marszałkowska 138.
Oddział miejski Jerozolimska 21.
POLECAMY
PIWO E. REYCH SYNOWIE.
M a g a z y n H E N R Y K A S C H W A R Z A Kraków, ul. Grodzka, 1. 13. Tel. 43.
adr. telegraf. „Hascbwarz**. czek P. K. 0. 803.
Na lato 1910 poleca wełny, popeliny, etaminy, gre- nadiny, fulary, czapki i kapelusze sportowe, rę
kawiczki, gotowe kostiumy letnie, płaszcze od de
szczu i kirzu, halki i bluzki. Własne pracownie.
Króby na żąJanie. Ruble przy zakup e a 2.56.
DOM BANKOWY
BR. POPŁAWSKI, Mazowiecka M 16, Załatwia najkorzystniej wszelkie operacye bankierskie. Telef. 655.
e-— ... _ —
zwykle zdolnego młodzieńca?—pyta Ostwald na podstawie swych roz- strząsań. Po tem, że nie zadawal- nia się tem, co mu daje systema
tyczna nauka szkolna. Rzecz jasna, że plan naukowy każdej szkoły musi brać pod uwagę przede- wszystkiem przeciętność; wybit
niejszy umysł przekracza jednak wszelką normę—wyłamuje się z pa
nującej reguły. Stąd często kon
flikty najzdolniejszych uczniów z panującym systemem. U wiel
kich przyrodników Ostwald pod
kreśla niechęć za lat szkolnych do nauk filologicznych, których sam jest stanowczym przeciwni
kiem. Wielki Liebig został ze szko
ły średniej wypędzony, co mu nie przeszkodziło w 21 roku życia zo
stać profesorem uniwersytetu („bez dostatecznych studyów przygoto
wawczych"). Znakomity badacz angielski Faraday zgoła żadnych nie miał „studyów przygotowaw
czych": samoukiem był, termina
torem introligatorskim, gdy pod wpływem wykładów Davy’ego po
czuł w sobie nieprzeparty pociąg do nauk fizykalnych i, zostawszy na- wpół-służącym uczonego, uzyskał możność pracy w laboratoryum i czy
nienia... epokowych odkryć.
W związku z tą cechą wiel
kich ludzi jest ich oryginalność, to jest dar dostrzegania pewnych zjawisk, pomyślania pewnych idei, jakie innym do głowy nie wpada
ją. Oryginalność uważa Ostwald za najpoważniejsze znamię wielkich ludzi: ona pozwala wznieść się ponad dany stan wiedzy, popycha
nia jej na nowe tory. Oryginal
ność można rozwijać, można też zabijać, ale musi ona być wrodzo
ną. Stąd niesłychane znaczenie faktu, który wśród rutynistów u- chodzi częstokroć za wadę, stąd potrzeba pielęgnowania tego, co w życiu częstokroć bywa uważanem za coś drażniącego, niemiłego:
oryginalnego punktu widzenia, in
dywidualnych sądów i aspiracyi.
Pedagogowie amerykańscy wysnu
li z tej zasady wniosek, że dla uczniów samodzielnych i oryginal
nych ustanawia się—odrębne kla
sy; zalety ich mogą przeto swo
bodnie się rozwijać.
Przy rozważaniu dalszych my
śli Ostwalda trzeba brać pod ra
chubę jednę teoryę jego zasad
niczą. Dzieli on typy ludzkie na romantyczne i klasyczne. Pierwsze są impulsywne, gorączkowe, nieo
bliczalne, przerzucają się z pola na pole, indywidualnością swoją wywierają wpływ fascynujący; pra
ce ich noszą często znamiona go- rączkowości, mają błędy, ale też olśniewają; drugie są zrównowa
żone, systematyczne, mało uderza
ją w zetknięciu osobistem, idą nieraz więcej w głąb. Romantykami w tem znaczeniu byli: Davy, Liebig, Ger- hardt; klasykami: Faraday, Helm- holtz, Robert Mayer. U romanty
ków uderza zawsze przedwczesny rozwój, życie ich pełne jest walk i burz; klasycy rozwijają się póź
niej, zato kroczą drogą prostą i pewną. Dla wszystkich przyj
muje Ostwald jednę cechę zasad
niczą: oto wielcy uczeni najważ
niejsze swoje odkrycia czynią w wieku, dalekim od tak zwanej
„dojrzałości męskiej": między 20 a 30 rokiem życia. Wyjątek mię
dzy rozpatrywanemi osobistościami stanowi Faraday; inne spełniają swe wiekopomne czyny młodo, kiedy nie mieli jeszcze czasu po
znać wszystkiego, co „już było"
i przesiąknąć rutyną. A wiek dal
szy, który powinien przynosić „doj
rzałość", „równowagę"? Niestety, jedni stają się własnymi swoimi pomnikami za życia, inni pracują dalej, nieraz do późnej starości, ale najczęściej rozwijają tylko za
sadnicze swe idee, powzięte w pierw
szym okresie. Bywają z tego powodu nieraz prawdziwe trage-
Emil Vasari. Przed obrządkiem.
dye. Twórczość bowiem sprowa
dza Ostwald do pewnej formy energii fizyologicznej, a im silniej ta w pewnym okresie pracuje, tem łatwiej wyczerpuje się, poczem zo- staje już tylko—„metoda", raz na
byta, pozwalająca dalej ekspery
mentować, działać, nie zaś w praw- dziwem znaczeniu tworzyć,—albo zostaje: śmierć. Jej kośba szerzy też straszne spustoszenie wśród młodych uczonych, jest też — co wiemy skądinąd— wśród młodych geniuszów artystycznych.
Na jeszcze jednę bardzo waż
ną okoliczność zwraca uwagę au
tor: na wpływy pochodzenia i śro
dowiska. Na podstawie materyału, którym rozporządza, przyszedł do przekonania, że „wielcy ludzie"
nauki, bardzo rzadko pochodzą ze sfery ubogiej i niewykształconej.
Na zagadnienie „wielkich lu
dzi" prof. Ostwald rzuca ciekawe światło Może i powinna ko
rzystać z niego przedewszy- stkiem sztuka wychowania i pe
dagogika. Skorzystał z niego za
pewne rząd japoński, stawiający przez swoich stypendystów kom
petentnym ludziom tak celowe py
tania. Dzieło laureata nagrody Nobla ma też bezsporne znaczenie praktyczne. Istota bowiem geniu
szu zostaje po niem, jak i dotych
czas, tajemnicą. IV. F.
Wystawa salonów wiosennych paryskich.
Nadesłano ogółem na doroczny turniej paryski 24,836 dzieł—z których przyjęto i wystawiono, niestety, aż 8,120! Powiadam, niestety, bo ani mocy sprawozdawczej, ani siły wzro
ku, ani miejsca w „owiecie", aby bo
daj jeno o najgodniejszych pomówić, aby bodaj tych najgłośniejszych ogar
nąć. Wszak ci, gdyby każdemu z dzieł
Wystawa salonów wiosennych paryskich.
P. C arn ier B elleuse. Gody m iłości. K azim iera M ałaczyńska. S ie ro ty.
MP9 W*-?
I 5 W : - /K r
poświęcić pół minuty czasu, trzeba by jednym tchem spędzić w salonach 65 godzin! Wszak „krytyka" francuska szpalt całych potrzebuje na wydruko
wanie nazwisk tylko dygnitarzów sztu
ki, faworytów i kilku szaraków, którzy jej wpadną przypadkiem w oko i to przy warunku, że za krytykę starczyć musi kilkanaście ogólnikowych przy
miotników, przeplatanych na zmianę!
Pozostaje więc rzut generalny, wrażenie całości, — wrażenie zresztą subjektywne i zależne od tego, w któ
rym punkcie wystawy oczy, zmęczone natężeniem, zaczynają mętnieć, zaczy
nają słabnąć, obojętnieć.
A zatem, z dwóch salonów, — salon dawniejszy (Des Artistes fran- ęais) malarsko jest wyjątkowowo do
bry. Obrazów, znakomicie malowa
nych, mnóstwo. Rzeźbiarsko zaś, ten sam salon stoi niżej, niż w roku ubie
głym, choć nie ustępuje salonowi
„Champs de Mars ', choć ten ma, jak zwykle, na czele swem Rodina. Ten ostatni bowiem drwi sobie, oczywiście, z wystaw. W tym roku dal tors ko
biecy bez rąk i głowy, jak od kilku lat, i nadto dwa biusty, nie lepsze od wielu innych. Bałwochwalcy juści i w tych pracach znajdują ślady geniu
szu, bezstronni wolą pośmiertną wystawę Schnegga, wolą Bourdell'e’a. Charak
terystyką obu salonów jest ubóstwo dzieł rodzajowych, ubóstwo kompozy- cyi, w ogólnem tego słowa znaczeniu,—
jako tematy przeważają portrety ludzi i portrety krajobrazów, kwiatów, ko
ściołów, gm achów i t. p., ale tylko por
trety. Fantazya, allegorya, liistorya, batalia mają bardzo skromny procent przedstawicieli. Na_ogół więcej jesCdo- skonałego rzemiosła, niż twórczości, więcej ;tnateryalnego mistrzostwa, niż ducha.
Lecz przejdźmy do najwięcej ob
chodzącego nas działu polskiego, ba
cząc, iż, na stwierdzenie go i ujęcie,
trzeba długich i męczących poszuki
wań. Praca to wielka, ale wdzięczna, boć 'rezultatem jej aż 37 imion pol
skich i 53 dzieła, które wytrzymały ogniową próbę surowych jury salonów.
Starszyznę naszego malarstwa re
prezentują: Jan Chełmiński z motywem rekonesansu napoleońskiego na tle pięk
nie oddanego krajobrazu górskiego; Mó'e- ntss-Kcmialskize znakomitym a znanym
3
Wystawa salonów wiosennych paryskich.
J. Belon. W ieści niezw ykłe. J. Leem poels. Ulubione kw iaty.
Warszawie „Wilkiem" i mocnym obra
zem „Przed burzą"; Jan Styka z pełnym poezyi „Pocałunkiem Eunice" i, umiesz
czonym na poczetnem miejscu, portretem paryżanki; Z yg m u n t Myrton-Michalski, który, jako zmarły hors-concours przy
pomina się dwoma doskonałemi por
tretami i w ten sposób poraź ostatni salon swój obchodzi; Olga Boznańska, artystka przednia, aż z sześciu studyami portretowemi, posiadającemi te same zalety przedziwnej techniki i te same usterki sprowadzania wszystkich ludzi i kolorów do jednego mianownika sza
rych tonów i chorobliwych spojrzeń;
Lucyan Przepiórski dał wyborną
„Radę przyjacielską"; Andrychiewicz
^.ygmunt portret w pełni powietrznej, portret, przynoszący zaszczyt twórcy zeszłorocznej Nocy, rozpływającej się w blaskach wschodu.
Na czele młodych artystów pol
skich idzie najmłodszy—i idzie tak, że imienia jego nie ważył się żaden kry
tyk rfrancuski pominąć, że imię je
go może być i jest dumą polskiej sztuki.—Tym przodownikiem jest Ta
deusz Styka! Nie ma 21 lat, a po raz
Tadeusz S tyka. P o rtre t Kubelika.
R. Desvarreux. ,,N a przód’5, „Z a O jczyznę” .
piąty święci już salon i tryumf ma
larski. W roku bieżącym „Ikar" Styki (fotografię szkicu daliśmy przed dwo
ma miesiącami) gromadzi tłumy—a je
go portret Kubelika, choć traktowany szkicowym rzutem, jest chwałą salonu.
Wogóle, uczciwość nakazuje stwier
dzić, że Stykowie (ojciec i syn) najwięk
szą summę uznania zdobyli znów i w roku bieżącym.
Tuż za młodym panem Tadeu
szem trzeba postawić Bolesława Bój- lę. Malarz to już poważny, artysta wybitny. Dał w tym roku piękną „Ba
zylikę Sacre coeur" i dwie przepyszne akwarele. Temu malarzowi „jury" rów
nież nie jest strasznem. Leon Kaut- tnan wystąpi! z pejzażem olejnym i dwoma pastelami, utrzymanemi w szaro- rozwiewnej tonacyi. Kaufman, jak za
wsze, wyróżnia się modernizmem w do
brym stylu i silną skłonnością ku de
koracyjnym kreacyom.
Gwozdecki tym razem rylec zmie
nił na paletę i dał dwie prace wy
różniające się. Oprócz Gwozdeckiego, w salonach paryskich znaleźli gościnę:
Boruciński, Jakimowicz, Peszke dla dobrego pastelu, Dobrzycki, Brandel,
^ak, Stryjeński dla subtelnej akwa
reli i hrabia Sinorczewski dla staran
nego i dobrze malowanego portretu damy.
Na czele kobiet malarek, poza Bo- znańską, idzie panna Blanka Mercćre (warszawianka i polka) której portret,
„Moja Matka", zdobył miejsce na mezie“, zdobył bez trudu, bo portret naturalnej wielkości jest doskonale ry
sowanym—i tak doskonale, że tej za
sadniczej sztuki wielu może Mercćrów- nie pozazdrościć. Koloryt spokojny, modelowanie twarzy i rąk bez zarzutu.
Profesor Humbert winien być dumnym z pierwszego popisu swej uczennicy.
Pani Muttermilchowa wystawiła aż 9 prac, lecz tak dziwnie brzydotą od
stręczających, że trzeba tę zdolną ar
tystkę pomówić o jakąś szczególną w tej mierze intencyę. Helena Kwiat
kowska ma „Damę czerwoną", niesłusz
nie skarykaturowaną przez „ Comoedia"
i ładne „Chryzantemy". Galęzowska ma dwa udatne pastele, Dybowska
Blanka M ercóre. M oja matka.
Wystawa salonów wiosennych paryskich.
Leon Kaufman. Portret.
akwarelę, a Dudzińska i Obalska minia
tury benedyktyńskiej sumienności.
Rzeźba polska, w tym roku, ubo
go by się przedstawiała, bo nie ma ani Wittiga, ani Czarnowskiego, — gdyby nie nowy talent żeński... Jest nim
,E. Pinchart. Beduinka z Tunisu.
Leon Kaufman. Portret ks. Br.
p. Kazimiera Malaczyńska, lwowian- ka, która, po roku dodatkowych stu- dyów u Charpentier’a dała grupę na
turalnej wielkości p. t. „Sieroty". Jest to rzeźba mocna, czysta w linii, świad
cząca o szczerym talencie Małaczyń- skiej i takim talencie, jakiego w żeń
skiej—postaci nie oglądaliśmy nigdy.
„Sieroty" Małaczyńskiejsątu szcze
rze wyróżniane.
Poza Małaczyńską, dali udatne, ale drobne statuetki i rzeźby, Glicenstein, Gruberski, Biegas (odlew bronzowy znanej już pracy), Kossowski i Grabow
ska.
W dziale sztuki stosowanej wzięli udział tylko: Piechowska i C;olkcrwski.
W konkursach kompozycyi muzycznej stanął do współzawodnictwa Morawski Eugeniusz z Warszawy.
Na ogół dorobek polski, na wysta
wach salonów, przedstawia się oka
zale i chyba o tyle tylko niepomyślnie, o ile ktoś zliczy artystów-polaków, przebywających nad Sekwaną...
Polacy też w Paryżu, przy by wą- cy tu, by pracować, ulegają ogólnemu pędowi kultury i jej wysiłków, dzięki swej wrażliwości, szybko biorą w siebie jej tchnienie i szybkie robią postępy,—
umieją naprawdę pracować pilnie i wy
trwale. Nie brak, jak widzimy, w tych szeregach coraz liczniejszego zastępu kobiet, a zdobycze ich na polu sztuki rosną z każdą godziną.
Paryż. Waci. G(IS.
Epos góralskie.
„Maryna z Hrubego” Kazimierza Przerwy-T etmajera.
Nieprawy syn Władysława IV-go, w domu magnackim Kostków wycho
wany i ich nazwiska używający, Ale
ksander Leon Kostka, a prawdziwie Szymon Bzowski, płonął afektem ku pięknej pannie Beacie Herburtównie i miłość jej wraz z pierścionkiem po
siadał. Gdy atoli już miał urzeczywi
stnić marzenia, od panny „odsą
dził" go możny rywal, wojewodzie Sie- niawski, który przybył do Herburta z li
stem jednego z Kostków, odsłaniają
cym fałszywe nazwisko narzeczonego.
Herburt wypędza Kostkę, a ów, roz- żarty, płonąc gniewem i zemstą, za
mierzając dzieło samozwańcze, wznieca śród górali bunt przeciw szlachcie, przy pomocy sekciarzn anabaptysty Radeckiego fałszuje listy królewskie, upoważniające go do werbunku, wraz z garścią górali pod wodzą sołtysa Łę- towskiego wyrusza pod Kraków, zaj
muje pozostały naówczas bez załogi zamek Czorsztyński. Z drużyną gó
rali w zamku bawi i Maryna z Hrube
go, piękna, jak bujna jodła, góralka, która niegdyś, spotkawszy w górach ślicznego wojewodzica Sieniawskiego, rozmiłowała się w nim, nie uległa je
dnak z dumy możnemu panu, aczkol
wiek przez niego pożądana. Zamek Czorsztyński oblega wojsko królewskie, garstka się broni, odsiecz od gór nie przybywa Kostce, wtedy sama druży
na góralska Kostki, za głowęKostki i Łę- towskiego poddając zamek, ocalenie swe układem zd ,bywa. Kostkę iŁętowskiego po męczarniach, wraz /, Radeckim, od
dają srogiej kaźni w Krakowie. Do wbitego na pal Kostki przybiega z kla
sztoru panna Beata, która uciekła, że
by go ratować, i jest świadkiem jego strasznej śmierci i konania. Zaczem ucieka w Tatry do górali, gdzie wraz z Maryną u jej rodziny pozostaje.
Tymczasem szlachta poczyna karać chłopstwo za powstanie, „ołnierze Sieniawskiego, wysłani, żeby pojmać Marynę, niszczą zagrodę Topora na Hrubem i zabijają starego dziada Ma
ryny. Maryna jednak ukryła się. So
bek Topór, brat Maryny, udaje się wte
dy do słynnego zbójnika, Janosika Nę- dzy-Litmanowskiego, który gotuje po
wstanie i zemstę górali. Maryna, żeby odwlec i osłabić działanie Sieniawskie
go, sama jedzie do niego i trawi go, kochająca, w mocnych, jak ogień, uści
skach. Janosik, jak ryś, z góralami podkrada się pod obóz Sieniawskiego.
Powieść kończy się wtargnięciem Ja
nosika i jego bandy do izby, gdzie spali Sieniawski i Maryna. „Sobekwy
dał krzyk przeraźliwy i rzuci) się ku łożu z podniesioną siekierą w ręku". Ostatnia karta zapowiada tom drugi, p. t.: „Ja
nosik Nędza-Litmanowski", gdzie, pra
wdopodobnie, odtworzone zostaną po homerycku dzieje bohaterskie tego A- chillesa Tatrzańskiego.
Taką jest osnowa powieściowa
„Maryny z Hrubego", ostatniego utwo
ru Tetmajera,—osnowa, która już przez
5
się, rozsnuta z wielką mocą talentu Tetmijerowskiego, wyposażona w pi er w - szorzędne zalety stylu i plastyki, owio
nięta wyobraźnią bogatą, ugruntowana dostatnio historycznie, sprowadzona do tego szczytnego realizmu artystyczne
go, który tylko z pod ręki poety kształ
ty swe wznosi i wypotężnia do wyżyn prawdy idealnej—typów ogólnych, sta
nowiła by o dziele pierwszorzędnem, przysparzającem suty liść lauru na gło
wę poety-plastyka.
Wszystkie te jednak pierwszorzę
dne zalety w powieści ustąpić muszą przed zjawiskiem stokroć potężniejszem, ukazującem poetę w pełni jego dojrza
łych sił artystycznych, bez współza
wodnictwa prawdziwie, mocnego, jak zwały granitowe, wsłuchane w echa wiekopomne potężnego świata górskie
go, biorące w siebie jego dech i siłę.
Zjawiskiem tern bez współzawo
dnictwa artystycznego jest epos góral
skie w powie
ści — sam a miąsz i tkanka żyw a o koło szkieletu i or- ganicznegoza- rysu powieści.
P rz y ro d a Tatr i byt gó
rali wraz z ich mową uroczną mają wTetma- jerze skończo
nego p o e tę - epika. Jest on bezsprzecznie
HomeremTatr. Kaz. P rzerw a-Tetm ajer.
On jeden je
. oitworzyl. Liryzm długo był przewodnią twórczości Tetmajera. Dusza jego ato
li brała w siebie przez szeregi lat - poszukująca, walcząca, cierpiąca—wiel
kie tchnienie górskiego żywiołu, aż wreszcie stężała, zda się. w jedno z je
go przyrodą, stała się, jak ona, suro
wą, mocną, echową, samotną i nie
przeniknioną; wszystkie cierpienia, owa ława twórcza, zastygły w kształt su
rowy, samotny, aż gdzieś u szczy
tów niedostępnych spiętrzony, — być może nie ukojone, lecz już siebie nie pomne, z przyrodą w jedno skamie
niałe. Stanął on, jak las nieprzebyty, czarną masą zwarty, duszą tatr na
brzmiały. Tatry stały się jego pocie
chą narodową i zapomnieniem szczę
ścia!
I oto tajemnica eposu. Dziś już Tetmajer nie mówi od siebie; precz poszły bóle i cierpienia osobiste, za
gadnienia bez odpowiedzi, czara upo- jeń zawodna, miraż dreszczów miło
snych. Dziś góry w nim mówią suro
we, dziś wicher halny przez duszę je
go gra pieśń swą przepotężną, ludzi i wichrów żywioł pierwociany, bór tajemniczy, prawieczny.
Dusza ta stała się, jak wielka muszla Tatr, która zawarła w siebie wszystkie poszumy dziejowe i żywio
łowe wielkiego świata gór. Dziś echa te oddaje wszechpomnie.
Wielki panteista Tatr! Nabrzmia
ła harfa tatrzańska! Posąg Memnona tatrzański!
Proszę czytać te karty epiczne
w powieści, wypełniające znaczną część książki,—proszę ogarnąć te obrazy bez skazy artystycznej, bez zmąceń lirycz
nej nuty samolubnej, obrazy żywota pasterskiego juhasów: wyprowadzenie bydła w góry, jak wstęgą przewija się śród upłazów, niby „wąż olbrzymi, łuskami migocąc i brzmiąc, wsuwa się w nieprzejrzany, prawieczny las“,
„z hukaniem, brzękiem, muzyką, śpie
wem i cudowną grą tysięcy dzwon
ków"—obrazy całego wolnego bytu góralskiego, ich uciech, bólów, obrzę
dów pierwotnych, tańca i śmierci, zboż- ności i rozboju, bohaterstwa i niecno
ści, sprytu i junactwa, okrucieństw i barankowej dobroci, doli i niedoli — wszystko w kole tej prawdziwości sza
nownej, jaką dają rzeczy w sobie, wzniesione do potęgi żywiołu. Pro
szę przeczytać homerycką walkę Sob
ka z niedźwiedziem, opis chrzcin-ucz- ty (dziecka, które się narodziło nieży
we) u gazdy Wojdyły, tańca Mardu- ły, jak to „skoczył, jak pióro, lekki, na skrzypce Krzysiowe i końcami pal
ców skrzypiec mu dotknął z wierzchu, a Krzyś nie przestał grać, tak lekko dotknął"—:i całe dziesiątki obrazów, jędrnych, świetnych, niezastąpionych,—
jaka szczytność i siła, jaki ton i do
stojność, jaka męskość i rączość, jaka miara epicka!
A wszystko to rozgwarzone mo
wą uroczną góralską, przypominającą jakieś drogie pra-polskie słownictwo,—
mową, tak w duszę przez twórcę wchło
niętą, że zda się jej mową rdzenną, rodzimą,—rozśpiewane całą gęślą cu
downą śpiewów góralskich, istną skarb
nicą ludoznawczą -wierną, cenną, jarz- miącą.
Oto skarbiec żywotny i twórczość niezachwiana — oto Tatr księga taje
mna, księga granitowa!
Jakże małą artystycznie, wobec tych uroków epickich, jest dusza Kip- plinga, działająca na obszarze puszcz nieprzebytych,—jak zabawnie naiwną!
Zadziwiającym jest, jak rzekliśmy, ów realizm artystyczny Tetmajera, któ
ry, acz wypotężnia kształty, nic nie nagina do swych wzruszeń przelot
nych, w niczem prawdy nie ujmie dla celów osobistych artysty—staje wobec żywiołu, jak jego echo surowe, z du
szę poza bólem—z duszą ponad bó
lem, skupioną, mocną, w czułości swej nieczułą. Sceny okrucieństw Sobka, sceny porzucenia Kostki i Łętowskie- go przez załogę góralską dla racyi stanu, dla instynktu bezpośredniego, wobec całej wymiany żywiołu pier
wotnego, ze złem i dobrem zajedno,—
to tryumfy sztuki epickiej, panującej ponad wszelkim sentymentalizmem, bio- rącej w siebie tę wymianę żywiołu z jakąś bezwględnością miłosną, ta
jemną wielkiego łona przyrody.
Jako ów sam Jano Nędza-Litma- nowski, — właśnie przez miarę i opa
nowanie — jest w świecie sztuki dziś Tetmajer przez swe powieści zbójeckie
„harnaś (herszt) nad harnasie", „orzeł halny", „ryś leśny" i „stryła (piorun) z hmur", „najhonorniejszy z honor
nych", którego szanować „straśnie jest za co", jako że „przy siele i przy chuci"—tej wielkiej dojrzałej „siele"
artystycznej, która cudów dokonuje o- rężem słowa i ducha.
W innym też kraju i narodzie za tego rodzaju „zbójnictwo" danoby mu z serc wielotysięcznych promienie, by żywot mu spełna osłodzić, i złotem by go obsypano. U nas—twórczości ta
kiej nie starczy na byt bez troski o jutro.
Józef Jankowski.
Żywiciele duszy polskiej.
(O dobrowolnej niewoli).
W kantorze Księgarni polsko-ka- tolickiej w Poznaniu rozmawiam z mło
dym szefem firmy, p. Zdzisławem Rzepeckim. Rozmowa toczy się o wa
runkach życia umysłowego w Księ
stwie, o rozwoju ruchu księgarskiego, o czytelnictwie, o roli, jaką książka polska spełnia na zachodnich naszych kresach. Schodzi wreszcie na temat niezmiernie żywotny i doniosły, o któ
rym ogół nasz nie ma prawie wyobra
żenia: na niemiecki kolportaż książek w Polsce.
Aby wagę jego określić, powiedz
my ódrazu, że nasz niewolniczy sto
sunek do germańskiego sąsiada sięga daleko poza granice, jakie zakreśla nasza polityczna i ekonomiczna od niego zależność. Istnieje, prócz nich, jeszcze trzecia, najgorsza forma nie
woli—niewola ducha. Jest to niewo
la dobrowolna. Dosięga ona g'ębiej, niż nieunikniony wpływ, jaki na umy- słowość naszą wywiera niemiecka kul
tura przez szkołę, naukę i literaturę.
Odnajdujemy ją na samem dnie na
szego życia w postaci popularnej książki, którą karmi się nasz lud w chwilach, poświęconych zaspoka
janiu potrzeb duchowych. Żywicielem duszy polskiego chłopa i małomie- szczanina jest niemiecki wydawca.
Istnieją w Niemczech całe olbrzymie fabryki wydawnicze, które za pomocą znakomicie zorganizowanego kolportażu zalewają krociami książek ogniska do
mowe w Polsce. Okoio miliona marek płacimy stale, corocznie, naszym nie
mieckim nakładcom. Rynek, z którego ściągany bywa ten kolosalny haracz, nie ogranicza się bynajmniej tylko do za
boru pruskiego; obejmuje on także Galicyę i część Królestwa. Cicha, naj
bardziej upokarzająca forma niewoli rozlewa się na cały obszar Polski.
P. Zdzisław Rzepecki wprowadza mnie informacyami swemi w głąb tej misternej sieci zaborczej, zarzuconej na duszę naszego ludu.
- Kolportaż książek polskich,"wy
dawanych w Niemczech, uprawia długi szereg niemieckich firm nakładowych.
Największe z nich są: Schaffstein i Spół
ka w Kolonii nad Renem, Reński za
kład wydawniczy dla piśmiennictwa katolickiego—Gustaw Brahe (właściciel jej jest ewangelikiem), M. O. Groh w Dreźnie, Loewenberg w Berlinie, Steinbrenner w Winterbergu w Czechach, Bondy i Perles w Wiedniu, Bilz w Dreź-
6
nie, Radebeul, Platen w Berlinie, „Uriiorl- Verlags-Gesellschaft“ w Sztutgarcie, Lipsku i Wiedniu, Otto Thoma w Sztut
garcie, Wilhelm Arming w Wiedniu, nie mówiąc o mnóstwie pomniejszych.
Już sam ten wykaz firm, z których niejedna/żyje przeważnie z polskiej klienteli, świadczy, w jakim stopniu opanowany został przez niemców nasz rynek książkowy. Między poszczegól- nemi firmami istnieje jakby nieumówio- ny podział zakresu działania. Wszyst
kie możliwe gałęzie są tu zastąpione.
Firma Platena i Bilza np. puszcza w obieg mnóstwo popularnych dzieł lekarskich w cenie od 17 do 30 ma
rek, spłacanych w drobnych ratach.
Otto Thoma produkuje w niezliczonej ilości rozmaite żywoty świętych. Stein- brenner zalewa formalnie Galicyę swe- mi kalendarzami, których wydaje sie
dem rodzajów. Cyniczny niemiec nie liczy się do tego stopnia z uczuciami swoich polskich odbiorców, że nie tyl
ko nastraja swe kalendarze na pa- tryotyczną nutę niemiecką, ale urąga wprost 'polskości, sławiąc np. żołnie
rzy rosyjskich za „mężne zdobycie Pra
gi “, lub austryackich za stłumienie powstania w Krakowie. W ostatnim kalendarzu dla żołnierzy-polaków znaj
duje się opis sceny, w której walecz
ny kapral austryacki w sieni pałacu Wodzickich w Krakowie nabija na bagnet chłopa-powstańca—i scenę tę ilustruje Steinbrenner, dla lepszej pla
styki, obrazkiem. Łatwo pojąć, jakie spustoszenie szerzą podobne wydaw
nictwa wśród mniej oświeconych czy
telników. Są na tern polu inne jeszcze kwiaty.
R u m ie ń c e m w sty d u musi zapłonąć twarz wobec faktu, że prawo reprodu- kcyi na powa
żną, jeśli nie na większą część dzieł M atejki, posiadajążydzi, m ięd zy nim i Bondy i Perles, i polski nakład
ca, chcący dzie
ła Matejki re
produkować, nieraz musi się udawać z prośbą do żydów, nie znających nawet polskiego języka. Jeśli dodać do tego, że prawie we wszystkich tych wydawnictwach polszczyzna jest haniebna i roi się od germanizmów, to zrozumiemy, jaki pokarm duchowy otrzymuje nasz czytelnik z rąk swych niemieckich żywicieli.
Na pytanie moje próbuje p. Rze
pecki obliczyć w przybliżeniu, jakie sumy wyciągają od nas wymienione poprzednio niemieckie firmy nakła
dowe.
— Obliczenie to — stwierdza p.
Rzepecki—jest niezmiernie trudne, dla
tego prawdziwego wyobrażenia o tym olbrzymim haraczu nie możemy sobie wogóle wyrobić. O pewnej firmie wia
domo mi, że sprzedała od 1898 r.
przeszło 150,000 dzieł polskich, wy
danych własnym nakładem, a druko
wanych w Lipsku, w cenie 12—14 ma
rek; przedstawia to sumę między 1,800,000 a 2,100,000. Firma Otto Thoma. w Sztutgarcie utrzymuje się przeważnie z polskiej klienteli, a robi ogromne obroty. Przyjmując, jako mi
nimum, na każdą firmę 80—100,000 marek rocznie, pomnóżmy je tylko przez dziesięć firm, a otrzymamy 800,000—1,000,000 marek, które co
rocznie płacimy niemcom za wydawa
ne przez nich polskie książki.
Otóż do współzawodnictwa z tą potęgą stanęło w ostatnich czasach parę ruchliwych firm poznańskich. Zor
ganizowanie kolportażu, który w Niem
czech ma już starą tradycyę, było wogóle rzeczą trudną, a tylko na nim mogła się rozwinąć polska konkuren- cya wydawnicza. Trudności zostały już jednak częściowo pokonane, cho
ciaż inicyatywa nasza na tem polu datuje się ledwie od trzech lat.
O szczegółach mówi p. Rzepecki:
— Powstałe w ostatnich trzech latach polskie firmy wzięły sobie za cel, jedne mniej, drugie więcej świa
domie, wyrugowanie niemieckiego kol
portażu. Z natury rzeczy, młoda firma, rozpoczynająca interes z przeciętnie małym kapitałem, nie mogła się poja
wić na rynku odraza z swojemi w y
dawnictwami, brała więc z początku książki, do których szeroka publicz
ność przyzwyczaiła się, więc często wprost od niemieckich wydawców.
Własnemi niemieckiemi nakładami ru
gowano niemieckie firmy z ich placó
wek. Z czasem polskie firmy, poczu- wszy się na siłach, postanowiły zry
wać stosunki z niemcami i rzucać na rynek nakłady własne, albo pochodzące od polskich nakładców. Dziś możemy stwierdzić z zadowoleniem, że istnie
jące u nas wielkie firmy polskie kol- porterskie mają już albo swoje własne nakłady, albo sprzedają wydawnictwa tylko polskie, któremi z bardzo do
brym skutkiem rugują konkurencyę niemców.
Firm takich, o których p. Rzepecki mówi, mamy w Poznaniu i poza Po
znaniem kilka. Pierwszą z nich, zało
żoną przed dwoma laty, jest Polsko- katolicka księgarnia nakładowa Zdzi
sława Rzepeckiego i Spółki. Ponieważ kolportaż niemiecki u nas opiera byt swój przeważnie na dziełach treści re
ligijnej, przeto i powstający kolportaż polski, chcąc skutecznie z nim wal
czyć, musiał oprzeć się na tym samym dziale. Zasługą Księgarni polsko-ka- tolickiej jest, że, prócz niego, wpro
wadziła na rynek kolporterski dzieła treści narodowej, jak bogato ilustro
wane „Dzieje Polski" Baczyńskiego — wielka, wytwornie oprawna księga, która rozeszła się już w 10,000 egz. — oraz znane album jubileuszowe „Grun
wald" z setkami ilustracyi jednobarw
nych i kolorowych. Nie mówiąc już o treści, oba dzieła przewyższają nie
mieckie wydawnictwa swą szatą zew
nętrzną, a dogodne warunki spłaty zapewniają im zbyt szeroki. Na tej niwie zamierza Księgarnia dalej pra
cować. Drugą firmą jest Spółka Wy
dawnicza Polska w Poznaniu, której właściciel, p. Roch Stasch, jako dzielny
fachowiec, pracował długie lata w nie
mieckich firmach kolporterskich i na
kładowych, a obecnie pomyślnie pro
wadzi własne przedsiębiorstwo, rzuca
jąc na targ, między innemi, obrazy religijne swojego nakładu. Poza Po
znaniem potężne wydawnictwo „Ka
tolika" w Bytomiu rozpowszechnia w wielkich masach swoje wydawnictwa powieściowe i książki do nabożeństwa.
Najmłodszą firmą tego rodzaju jest oląska Księgarnia Wysyłkowa (właść.
Jan Szalik) w Katowicach, założona w zeszłym dopiero roku, a już mająca pewne zasługi na polu kolporterskiem.
Mimo ożywionej działalności tych firm, przeważnie jeszcze młodych, mi
mo pewnego osłabienia niemieckiego kolportażu, wywozi on jeszcze setki tysięcy z Polski, głów niej,z zaboru pruskiego i z Galicyi.
'— W opanowaniu rynku polskie
g o —mówi p. Rzepecki—posługuje się on różnemi sztuczkami. Niektóre firmy, jak np. Otto Thoma ze Sztutgartu i Reński zakład wydawniczy w Kolo
nii, dla przywabienia klienteli polskiej, daje nieznaczną część zysku na budo
wę jakiegoś kościoła w Polsce, i po
świadczenie, uzyskane od odnośnego proboszcza, rozrzuca w krociach tysię
cy przez kolporterów swoich, którzy nieraz jeszcze umieją wmówić w na
iwnego prostaczka, że cały zysk idzie na kościół. Duchowieństwu naszemu należy otworzyć oczy, iż przyjmowa
nie takiego daru Danaów przykłada rękę do roboty nawskróś antinarodowej.
Walka jest zatem niełatwa. Lecz, raz wszczęta, przy poparciu całego uświadomionego i myślącego ogółu, powinna przecież doprowadzić do zu
pełnego wyrugowania od nas niepro
szonych karmicieli duszy polskiej.
Poznań.
Em il Verhaeren.
Z jasnych godzin.
M ów iłaś mi w on w ie c z ó r s ło w a ta k m iłosne, Że nas koch ały K w ia ty ,ro z k w itłe w tę w iosnę, A w id zą c w śród nich jede n, iżeś zakochana, By nas sło d ko p o łą czyć, p a d ł nam na kolana.
M ówiłaś o ty c h czasach, kiedy dni i noce M iło ści te j d o jrz a ły , ja k s ło d k ie ow oce , Jak się przeznaczeń naszych s p lo tły razem
drogi, Jak sob ie będziem y w ierni, aż po śm ierci
p rogi.
O D lotły s ło w a tw o je , Jak gałąź powoju, B iło zcich a tw e s e rce , iż w niemym spokoju C zekałem , upojony dusz naszych pogodą, Aż o tw o rz ą się bram y, co ku śm ierci wiodą.
(Tłom. Zuzanna Aleksandra'.
Hr. Anna de Noailles.
Lato miłosne.
Niechże v.ięc w parnej te j godzinie lata Las mnie gałęźm i czułem i o p la ta I n ie c h mi w ało n ie s y p ie sw e ja g o d y !
- A c h , c z u ć na s e rc u sw em c ię ż a r P rz y ro d y ! I słodkim k w ia to m d a w a ć u s t p ie s z c z o tę , Ja k to m iło ś n ie c z y n ią p s z c z o ły z ło t e . A z a m ia s t s z a ty , g d y p ło n ą u p a ły P o p ro s ić liś c i, by w c ie ń nas u b ra ły , C a ło w a ć w ia tr y i w ooę, co b ie ży S e rc e m ie ć c z y s te , ja k o o w o c ś w ie ż y , W d y c h a ć z ro zko szą sw e m je ste stw e m c a łe m W oń m ło d y c h p ą k ó w i z ie lo n e j m ię ty , C z u ć , jaK się c ia ło s p la ta z iasu c ia łe m - U m rz e ć —g d y a k o rd m iłości ju ż w z ię ty !
(Tłom . Z u z a n n a A le k s a n d r a ) .
Rok V N? 23 z dnia 4 czerwca 1910 roku. 7
Nieznany utwór Fryderyka Chopina.
r
z S- *'*
M o d era to . .---- ■—
i w
PIANO.
i r i r u R ?
i A
W f f
f e
> r >7
> i r '*r
i f c
(I 4& n p i ..j)
g g i O T =&•= A T T
x»
i
to
i
» f > T j n
ś r » T
f
^ T -J -
T - r. r f
T f
A
o1^ B
} T r r j s.
f
i
(I i r~T^ P = g j
4 = 4
t t t ^T
zFź
j - l t ^t T f Hf
4
w
f
fW roku 1843 w Paryżu Chopin wpisał ten utwór do sztambuchu hr. Anny Szeremetjew, który po dziś dzień znajduje się w posiadaniu rodziny. Przed kilku laty hr. Sergiusz Szeremetjew sporządził z niego odbitkę z auto
grafem i dedykacyą, poświadczoną przez wybitnego kompozytora rosyjskiego i znawcę Chopina, Bałakirewa, lecz w kilkunastu tylko egzemplarzach dla lodziny. Jedna właśnie z tych odbitek, nieznanych wcale szerszemu ogóło
wi, za pośrednictwem profesora Cesarskiego Moskiewskiego Konserwatoryum, dostała się do rąk polskiego kom
pozytora, a również profesora tegoż Konserwatoryum, Henryka Pacholskiego, który, posiadając na jej publikacyę odpowiednie upoważnienie, pragnie ją wydać, porozumiawszy się z komitetem budowy pomnika Chopina w War
szawie co do ewentualnego przeznaczenia funduszu. Odbicie to zostało łaskawie udzielonem „Światu" z zastrze
żeniem, iż wszelkie kroki wydawców, bez porozumienia się z p. Pacholskim, będą dochodzone.
8