• Nie Znaleziono Wyników

Świat : [pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 5 (1910), nr 1 (1 stycznia)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Świat : [pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 5 (1910), nr 1 (1 stycznia)"

Copied!
29
0
0

Pełen tekst

(1)

PRENUMERATA: w W a r s z a w ie kwartalnie Rb. 2. Półrocznie Rb. 4.

Rocznie Rb-. 8. W K r ó le s tw ie I C e s a r s tw ie : Kwartalnie Rb.2.25 Półrocznie Rb. 4.50 Rocznie Rb. 9. Z a g r a n ic ą : Kwartalnie Rb. 3.

Półrocznie Rb. 6. Rocznie Rb. 12. M ie s ię c z n ie : w Warszawie, Kró­

lestwie i Cesarstwie kop. 75, w Austryi: Kwartainie 6 Kor. Półrocznie 12 Kor. Rocznie 24 Kor. Na przesyłkę „Alb. Szt.’* dołącza się 60 hal.

Numer 60 hal. ‘ Adres: „ŚWIAT" Kraków, ulicą Zyblikiewicza Na 8.

CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub Jego miejsce na 1-e] stro­

nie przy tekście Rb. 1, na 1-ej stronie okładki kop. 50- Na 2-ej I 4-e|

stronie okładki oraz przed tekstem kop. 30. 3-cia strona okładki i stro­

nice poza okładką kop. 20. Za tekstem na białej stronie kop. 30.

Zaślubiny i zaręczyny, Nekrologi, Nadesłane (w tekście) kop. 76.

Rdres Redakcyi I Ądminlstracyi: WARSZAWA, Rl.Jerozolimska 49.

T e le fo n y : Redakcyi 80*76, redaktora 68-76, Administracyi 73-22.

FILIE ADMINISTRACYI: Sienna Ns 2 te< 114-30 i Trębacka Nu 10.

Z7

r c J LTL

Rok V. Ns 1 z dnia 1 Stycznia 1910 roku.

Główny skład PATHEFONOWAt Grudziński i Berger, Kraków, Szewska 10.

Wspaniałe nowe zdjęcia polskie.

Dom bankowy

K A Z IM IE R Z J A S IŃ S K I Warszawa, PI. Zielony, dom W-go Herse.

Załatwia wszelkie czynności bankierskie na najdogodniejszych warunkach.

Warszawska orkiestra Symfoniczna Wł. ks. Lubomirskiego,

(w S ali Filharmonii)

W piątek, d. 7 Stycznia 1910 r. VI-ty ABONAMENT. WIELKI KONCERT SYMFONICZNY z udziałem Eugene

YSAYE’A (skrzypce).

C ORSO Wierzbowa 7. Kabaret Artys­

tyczny. Codziennie występy pierw­

szorzędnych artystów.

Od administracyi.

Upraszamy o wczesne nadsyłanie przedpłaty na rok 1910, celem uniknięcia zw ło ki w wysyłaniu pisma. Dla uniknięcia pomyłek i nieporozumień, najdogodniej jest w y­

syłać pieniądze w p rost do administracyi „Świata" (W ar­

szawa, Aleja Jerozolim ska, 49).

IV J

Wielka Sala Filharm. Warsz. „The Luxgraph”.

Codziennie wielki i-godz. program złożony z pierw­

szych nowości w W arszawie. Początek od g . 4 ppoł.

do u w. Obrazy ilustruje orkiestra wybitnych mu­

zyków

C O G N A C

e REMY MARTIN sc

Magazyn i pracownia FUTER męzkich i damskich, A. PAWEŁEK, Warszawa, _______ ulica Królewska Ń° 3,_______

Polecamy P IW O

E. R E Y C H S Y N O W IE .

W arsz. Biuro Transportowe Domu Handlowego

JUL. HERMAN & CO.

W arszawa, Ś-to K rżyska 32, tel. 46-12. O ddział w Ło­

dzi, za rz. fil. Tow. Akc Jan Lubimow i S- kaw Moskwie.

Clenie towarów. Przyjm uje i wysyła transporty za wła­

snymi kwitami transportowymi z dostawą do domu lub bez do wszystkich stacyi Rosyjsk. D r. Zel., p rzy ­ stani W ołgi i Kamy z dopływami, na Syberyę, ha- ukaz, do A zyi Środkowej, oraz za granicę. Aseku- racya transportów. Przechowywanie towarów we własnych składach. Ekspedycya na kolei. Odbiór towarów z domów i kolei własnemi furmankami.

R estauracya HOTELU BRUHLOW- SKIEGO

„V E R S A IL L E S “ Aleja Ujazdowska._____

HOTEL KRAKOWSKI w Krakowie.

W najpiękniejszej części Krakowa, poło­

żony przy plantach, wzorowa czystość, usługa grzeczna i szybka, elektryczne o- świetlenie.— Kuchnia domowa, smaczna.

Kąpiele w wannach i łaźnia parowa z tu­

szami w hotelu, jako też stajnia i wozo­

wnia, poleca ZARZĄD HOTELU.

NOWOŚĆ!

STEFANA KRZYWOSZEWSK1EGO

„AKTORKI” Cena kop. 6S.

Komedya w 4 aktach, do nabycia we wszystkich księgarniach.

0:= - --- --- -- ---

R O K LRW Y i B Ł O T fi.

ojusze, w ła d c y , świat— wszystko szalone!" — woła F ilip F aulcon- bridge w szek­

spirowskiej hi- storyi o królu Ja­

nie bez Ziemi.

Po siedmiuset la­

tach szał jesz­

cze trwa i ten sam rządzi nim szatan. Stary Wil nadaje mu jedno tylko imię: „chci­

wość", i twierdzi, że: ten chytry dya- beł, zdań odmieniacz, rajfur, który kark skręca zawsze honorowi, lamie przysięgi i ciągnie za sobą królów, żebraków, slarców i młokosów, pchnął niegdyś na pochyłość inte­

resu świat, co się niegdyś dobrze równoważył, po równym gruncie spokojnie się tocząc. Ona to z pierw­

szej odbiła go drogi, przez nią za­

pomniał o pierwszym swym celu.

Łają tego szatana ci tylko, do któ­

rych nie raczył się umizgnąć. Kto, jako żebrak, głośno przywykł wołać:

„niema większego nad bogactwa grzechu", gdy się zbogaci, cnotą je­

go będzie wołać, że niema grzechu nad żebractwo. — Zrobiliśmy nawet pewne postępy w tym kierunku Dziś już nawet żebracy sądzą, że ich nędza jest grzechem. Teorya interesu i egoizmu wskazana zosta­

ła i im także za jedyny rozumny wskaźnik w sprawach narodowych i osobistych. Rok ubiegły ani przez chwilę nie przeżył przebudzenia się sumień „wdziewających zbroję wspra- wie pokrzywdzonych",— pomnożył raczej krzywdy, skłębił żądze, a zbiorowiska ludzkie oddalił jesz­

cze bardziej od ideału Spinozy, głoszącego, że celem państwa jest wolność, oswobadzająca od przy­

musu i strachu i zapewniająca bez­

pieczeństwo prawom przyrodzonym do istnienia i działania bez uszczerb­

ku dla siebie i innych. Wogóle był to rok cofnięcia się wstecz. W naj­

lepiej urządzonych, najbardziej wol­

nych organizacyach społecznych za­

chwiały się harmonie, wznieciły roz­

terki, jakby na dowód, że „niedość w nich jeszcze zrobiono dla utrzy­

mania zgody, nie dość rozważnie obmyślono rozumne prawa, uchylają­

ce przyczyny starć, nienawiści, gnie­

wów i podstępów". W państwach, w których postawiono sobie za za­

danie panowanie nad ludźmi za po­

mocą grozy i przerobienia istot, ob­

darzonych rozumem, na tresowane bestye lub automaty, trwał albo ów pustynny pozorny spokój wyczer­

pania i bezczynności, albo też rwa­

ły się wszystkie więzy i wracał

pierwotny stan rzeczy, stan anarchii,

dającej ujście popędom narażają-

1

(2)

A TURCZYŃSKI Jubiler w Warsza Q . wie, ulica Czysta .V? 8. POLECA W WIELKIM WYBORZE GOTOWE WYROBY ZŁOTE I BRYLANTOWE.

P IWO DROZDOWSKIE maicowc, ku­

racyjne, sprzedaż wszędzie.

Składy na Meble

„SYRENA” Krak. Przedm .38

„s im s ”

M IE S IĘ C Z N IK L IT E R A C K O - A R T Y S T Y C Z N Y i N A U K O W Y

wychodzi w Warszawie od stycznia r. 1908 pod redakcyą

WŁADYSŁAW A BUKOWIŃSKIEGO, p r z y n ajbliższym w spółudziale IG N . C H R Z A N O W ­

S K IE G O i IG N . M A T U S Z E W S K IE G O .

„SFIN K S" od stycznia roku rgio roz­

szerza format, zmienia papier i druk^ po­

dnosi wogóle swój wygląd zewnętrzny i wartość artystyczną.

„ SF IN K S" stara się być możliwie obje- ktywnym wyrazem i odbiciem współczes­

nej fa li twórczego życia polskiego z ró- żnemi je j odcieniami i zabarwieniami.

„ SF IN K S" w zeszycie styczniowym zaczyna nową powieść W A C Ł A W A S IE ­ RO SZEW SKIEG O p. t. „Jak liść jesien­

ny", studyum polemiczne M ATUSZEW ­ SKIEGO p. t. „7. Weyssenhoff i laury Wyspiańskiego", dramat S A V IT R I p. t.

„Brunhilda", rozprawę ŁUNIŃSKIEGO o księciu Reichsładtu i wiele innych.

Każdy zeszyt „Sfinksa" zawiera około 10 arkuszy druku (160 str.} wyborowej treści literackiej, podanej w wytwornej sza­

cie zewnętrznej, przyozdobionej i urozma­

iconej reprodukcyami dzieł sztuki.

Pren u m erata „Sfinksa! * wynosi rb. S w W a rsza ­ wie, a rb . q z p rze sy łk ą pocztową w K rólestw ie i Ce­

sarstw ie za wydanie tańsze, o ra z rb. to ro cznie w W a rsza w ie, a rz rb . pocztą za wydanie wykwintne na wytwornym p a pierze żeberkowym większego f o r ­ matu. P renum erata ,,''finksa,t zagranicą wynosi 1 z p rze sy łk ą rekomendowaną] rb. i i rocznie za wy­

danie tańsze i rb. z j za d ro ższe.

Adres Redakcyi i Administracyi „Sfinksa"

Warszawa, Hortensya 4.

CZY LATO CZY ZIMA

S ta le n a jw ię k ­ s z y ni p o p y te m cieszą się perfu­

my A M A B IL IS fa­

b ry k i M ILIO T w P A R Y Ż U

DOM BANKOWY

BR. POPŁAWSKI, Mazowiecka „N° 16, Załatwia najkorzystniej wszelkie operacye bankierskie. Telef. 655.

.... - b

cym się wzajemnie na wszystkie nie­

bezpieczeństwa gwałtów chwilowej przewagi sił nad prawami. Jednem słowem, jakby dla stwierdzenia zwąt­

pień w prawo postępu, klepsydra historyi przesypuje raz po raz od­

wieczny piacek czasów Ludwika XIV-go i Wilhelma Iii-go, kiedy to mędrzec hagski pisał, że „państwom częściej grozi zguba od swych oby­

wateli, niż od wrogów zewnętrz­

nych, skutkiem czego ci, na któ­

rych barki wtłoczono najwyższe pra­

wo państwa, bardziej obywateli, niż wrogów jego, obawiać się są skłon­

ni; przed tamtymi, nie tymi się strzegą; zamiast troszczyć się o los swoich poddanych, zasadzki na nich urządzają, zwłaszcza na jaśniejących mądrością; potęgę swoję opierają na ilości żołnierzy, na ich odwadze i wierności; wynika z tego, że zmu­

szeni są częściej podniecać wojsko, niż je w karności ćwiczyć; częściej jego wady ukrywać, niż zasługi wyjawiać; żeby módz najlepszych w państwie tłumić, poszukują ludzi, przez próżniactwo i marnotrawstwo upadłych, odznaczają ich godnościa­

mi, obdarzają pieniędzmi, laskami wynoszą i panowanie swoje nad innymi swoją zależnością wzglę­

dem nich okupują; utrzymują przez to stałe zarzewie pożarów, bo pod­

dają się pod jarzmo tych, dla któ­

rych środkiem do życia — wojna, których siła dopiero w wywoływa­

niu rokoszów i ich uśmierzaniu roz kwita'1...

Rysy dzisiejszego stanu rzeczy nie są zapewne tak grube i proste, jak je kreśli w przytoczonych sło­

wach Spinozy „Tractatus politicus de Monarchia". Wśród piastunów najwyższego prawa—utrzymują hi- storyografowie chwili bieżącej — często jest dużo dobrej woli, dużo chęci godnego spełniania swojej misyi, dużo gotowości do podziele­

nia się ciężarem władzy z najle­

pszymi przedstawicielami ludności, dużo troski o dobrobyt materyalny i zapewnienie spokojnego bezpie­

czeństwa poddanym, a wolno mnie­

mać, że nie przypadkową była myśl, która z miasta, gdzie niegdyś pisał swój traktat wróg rewolucyi, zwo­

lennik monarchii, sceptyk postępu, i głosiciel szczęścia, jako cnoty, uczyniła w naszych czasach środo­

wisko powszechnych, choć chło­

dnych i leniwych, usiłowań do opar­

cia rozwoju ludzkości o podstawy trwałego pokoju. Godności, odzna­

czenia i łaski nie spadają na sa­

mych próżniaków i marnotrawców, dostają się często ludziom żelaznej pracy i wytrwałej zapobiegliwości gospodarczej; armie są ćwiczone w karności i zostały uobywatelone, zdemokratyzowane przez powszech­

ną służbę pod bronią bez różnic stanu, narodowości i wyznania. Ale choć zmieniły się formy, zawartość ich ma smak odwieczny; debrę zamiary, wytężona praca, niepospo­

lite zdolności, milionowe wydatki na cele społeczne są tylko, jak fer­

ment, przelewający od czasu do czasu pianę przez brzegi coraz to nowych kadzi, ale pokrywający się znowu starą pleśnią. Szekspirow­

ski szatan chciwego egoizmu skrę­

ca zawsze kark honorowi, łamie przysięgi i toczy dalej świat po pochyłości przepastnej...

Kronika roku pod sam jej ko­

niec zapisała zniknięcie z widowni życia jednego z takich władców, którzy proszą się o pióro Szekspi­

ra i jad Faulconbridge’a. Leopold Wesoły umiał nawet na marach skandalizować świat pośmiertną awanturą miłosną i sprytem, z ja­

kim ten sparodyowany Lear współ­

czesny zdołał przed złem i córkami ukryć majątek, zdobyty na geszef­

tach, do których korona służyła mu za atut nieocenionej wartości. Sę­

dziwy vivcur i chciwy łowca złota, mimo swoich wad człowieczych, był rzadkim wzorem panującego: po­

chyłość, po której go staczał kobold chciwości i użycia, dotyczyła tylko jego samego, pochłaniała wyłącznie jego prywatną uwagę, oszczędziła jego państwo. Nie miał ani armii dość silnej, aby ją podniecać do za­

borów, ani doradców dość nad nim górujących, aby im dać nad sobą zapanować; odmienne mową narody, nad któremi panował, żyły w zgo­

dzie przykładnej na równem prawie i nie przeszło mu przez myśl, aby je kłócić i jątrzyć; nie obawiał się ani poddanych, ani wrogów, nie draż­

niąc ni jednych ni drugich; kon- stytucyę szanował, uważając jej ist­

nienie za wyrękę i pomoc, nie za skrępowanie i ubliżenie. Na kilka miesięcy przed kichnięciem, które podobno stało się przyczyną śmier­

ci „króla belgów i szansonistek pa­

ryskich", zniknął z widowni politycz­

nej Europy człowiek innego gatun­

ku i innej miary, człowiek, który nie panował, lecz rządził, o tyle solidny, o ile tamten był płochy, a tyle po­

zostawiający jednak swojej wielkiej ojczyźnie szkód moralnych, ile tam­

ten przynosił swojejjmaleńkiej—zy­

sków i korzyści.

Czwarty kanclerz Rzeszy Nie­

mieckiej toczył się szybko z wyżyn, na które wstępował powoli, uroczy­

stym i tryumfalnym krokiem. Za­

wiodła go ewangelia żelaznej i bru­

talnej mądrości stanu, według któ­

rej z życia swego uczynił religijne niemal „naśladowanie Bismarka".

Był istotnie jednym z łych, którzy robili interesy na niechęci władcy do części swoich poddanych i na wzajemnej niechęci poddanych do władcy,—jednym z zakładaczy zasa­

dzek, tłumicieli pierwiastków prawa, sprawiedliwości i dobra, podnieca- czy żądz narodowych i prześladow­

czego instynktu; płaszcząc się przed swym władcą, czynił go od siebie zależnym;; wzniecał, gdzie mógł, za­

rzewia pożarne, aby je gasić z py­

chą i powiększać swoję zasługę.

(3)

Chciwy egoizm interesu państwa postawił ponad wszelkiem prawem boskiem i ludzkiem — i zatruwał, jak zbrodniarz, studnię pojęć m o­

ralnych swego czasu. A upadt dla tego, że w chwili, gdy stać mnie­

mał u szczytów swoich powodzeń, - znajdował się już tylko na samem dnie pochyłości, po której już da­

lej stoczyć się nie było sposobu.

Władca chciał mieć kanclerza, któ­

ryby się jeszcze bardziej płaszczył, junkry chciały mieć kanclerza, któ­

ryby jeszcze bardziej szanował ich kieszenie; kopnięty i wygnany, uczy­

nił się ofiarą intrygi polaków, jak­

by chcąc pochlebić sobie, że prze­

cie strąca go jakaś wyższa moc moralna, a nie własne nędzne ban­

kructwo, że go dławi wróg ideowy, a nie błoto, w którem grzęznąc za­

tonął.—Można było nieraz w ciągu minionego roku odnosić wrażenie, że kataklizm, który za jego świ­

tów Messynę i Kalabryę zamienił w piekło dantejskie, rozlał daleko i głęboko na ląd europejski jakieś niezmierzone fale kalającego dusze ludzkie biota, albo raczej tylko od­

krył bagniste czeluście, tające się dotąd przed światłem publicznego ujawnienia. Wstrętne bańki po­

twornej wewnętrznej zgnilizny wy­

dobyły się na wierzch życia — od­

krycia Burcewa zdarły przed świa­

tem — który mniemał, że nicze­

mu się już dziwić nie będzie i ni- czem brzydzić—maski z twarzy du­

chowych legionu Azefów i Hartin- gów. Zdumiewające, zaiste szalo­

ne sojusze powiązała rajfurząca chciwość i poplątała przewrotow­

ców ze szpiegami w skłębione sploty tak lubieżnych uścisków, że zbrodnie polityczne przypisywać po­

częto pomysłom organizacyi stró­

żów bezpieczeństwa, a szefa depar­

tamentu policy i osądzono, jako wspól­

nika i agenta podziemnej rewolu- cyi. Krople tego błota spadły i na nas: partyjne i obywatelskie sądy krakowskie rozpatrywały podejrze­

nia, ciążące na dwojgu ludzi, któ­

rych rajfur szekspirowski pchnąć miał w najniższą otchłań niepoję­

tego upodlenia. Niestety, nie usu­

nięto podejrzeń, choć nie stwier­

dzono winy, a zagadkowa zbro­

dnia, którą broniona zapłaciła swe­

mu obrońcy, zwiększyła tylko za­

męt zwyrodnieli psychicznych, w któ­

rych obłędne koła dostawały się także umysły, skądinąd świetne.

Od brudów chwili współcze­

snej myśl nasza z tęsknotą zwracała się do hołdu czci, oddanego pro­

miennej poezyi, prowadzącej w naj- górniejsze szlaki piękna, w najplo- mienniejsze zorze szlachetnych uczuć, w najsubtelniejsze tajnie ideałów myśli polskiej i polskiego marzenia.

Nie było można sprowadzić popio­

łów poety, przed któremi zamknię­

to groby wawelskie z obawy, aby nasz sentymentalizm nie rozkołysał się zanadto w manifestacyach po­

grzebowych i aby wolny, rwący się ze wszystkich pęt duch poety nie pociągnął nas w górę tej pochy­

łości, po której w dół spada świat współczesny. Dzieii święta pamiątki upływał wszędzie pod przygnębia- jącem wrażeniem, że nawet swoi robili, co mogli, aby jego podnio- słość skrępować i aby zapał stu­

dzić; najsmutniej upłynął w War­

szawie, gdzie piętrzą się troski ze­

wnętrzne i wewnętrzne i gdzie raz po raz trzeba się dźwigać z pod gromów, bronić przed falą, która podmywa brzegi, i gdzie festyny, urządzone na cześć pierwszych go­

ści narodu, pozwalały tylko na chwi­

lę zapomnieć o posępnej szarzyźnie dni powszednich. Ale zwrot ku poezyi Słowackiego, który przenik­

nął całe życie duchowe narodu, był jakby podsyceniem gasnącego znicza w starej, mrocznej świątyni, był jak­

by rozpaleniem w niej wielu no­

wych pochodni o życiodajnym bla­

sku. Przesiliły się ostatecznie wszyst­

kie nadzieje polityczne, usiłujące się opleść dokoła drogowskazu ego- izmów i interesów mądrości życia, ustali o się jednak, jako trwały na­

bytek, wzmocnienie idealizmu dążeń ducha, a z niem zwiększenie buj- ności istotnych źródeł bytu, trwa­

nia i hartu. A wobec nowych cio­

sów, grożących ziemi chełmskiej i wielkopolskiej, wobec czających się wstrząśnień dziejowych, wobec szalejącej orgii nacyonalizmów,sprzy- siężonych przeciw nam, potrzeba nam tego hartu, aby krzepieniem się wewnętrznem zewnętrzne zastę­

pować straty.

Zaczęty grzmotem podziemnym i huraganem zmąconych z sobą ży­

wiołów, rok kończy się pobudkami głuchych zapowiedzi wojennych.

Na wschodzie Europy i na wscho­

dzie Azyi wznoszą się gotowe do podpalenia stosy pożogi: pożądli­

wość starych i młodych państw czyha tam na wydzierany wzajem­

nie żer, gotowa każdej chwili do skoku. Kilkakrotnie już w ciągu roku zdawało się, że wybiła zło­

wroga godzina. Stłumiono jednak przedwczesny poryw bezsilnych Ka- radżordżewiczów i w milczeniu przypatrywano się przeobrażeniom islamu i detronizacyi sułtańskiego de­

spoty, którego sam cesarz Niemiec uważał za przyjaciela i brata . Ab- dul-Hamid był trzecim z wielkich tego świata, dla których rok ubiegły stal się feralnym: ijego zgubił de­

mon chciwości władzy, spiskujący przeciwko woli jego ludu, złączony

z wolą ludowej armii, i on prze brał miarę w lekceważeniu morał nych norm równowagi życia. Ni uratowała go ani poiega jego bo gactw, ani chytra przebiegłość; chwy ciła go za gardło pomsta okrucieństw, któremi znaczył swoje rządy. Ja- kiemże przeciwstawieniem tej przy­

musowej, gwałt ownej zmiany rządów w państwie, przechodzącem pierw­

szą odrę cywilizacyjnej gorączki, by­

ła równoczesna prawie zmiana ster­

nika w kulturalnem społeczeństwie nowego świata: niepospol ty czło­

wiek i znakomity władca demokra­

tycznej potęgi nakazującej wolę swo- ję państwom starej także półkuli, koń­

czył świetne urzędowanie w pełnej czci obywatelskiej, żegnany wdzię­

cznością rodaków, ustępując n o r­

malnie miejsca nowemu słudze rze­

czy publicznej.

A jeżeli i tam także, tam może nawet więcej, niż gdzieindziej, zi­

mny interes jest regulatorem spraw życia, umiano go tam pojąć szerzej, głębiej i rozumniej, i oprzeć o n ie­

złomne zasady szacunku dla pełnej swobody rozwoju przyrodzonych praw ludzkich, jeżeli nie w ekono­

micznym ustroju, gdzie się tworzą nowe monarchie miliardów, to przy­

najmniej w politycznej gospodarce państwowego związku. Naśladuje ten przykład od lat prawie czter­

dziestu jedyna europejska wielka republika, która z klęsk dziejo­

wych zaczerpnęła hasła niebywałe­

go duchowego i materyalnego od­

rodzenia. I tam także przesilenie usunęło w tym roku z widowni jednego z najznakomitszych ludzi, jakich wydala doba dzisiejsza; sze­

regi zwarły się i zapełniły lukę bez szkody dla sztandarów, powiewają­

cych górnie w atmosferze wolności, równości i braterstwa. A kiedy z za pirenejskiej ściany nadeszły wieści, że walki idei regulowane są tam jeszcze wyrokami sądów wojennych, z placów Paryża pod­

niósł się pierwszy głos protestu, który zdziała! istne cuda przemiany w najbardziej dotąd martwym z kra jów zachodniego świata. Czy ten cud obejmie kiedy szersze kręgi, czy przejdzie poza Alpy i Karpaty, a jeśli przejdzie, czy oszczędzi wstrzą­

śnień i ofiar? Oto pytanie, które wita Rok Nowy... ...

L h r .

3

(4)

fl. Kamieński. Pierwszy bal.

(5)

Wspaniałe zbiory Leona hr. Pinińskieao.

A. van der Neer. Krajobraz nocny. Obraz nieznanego mistrza włoskiego. Ukrzyżowanie.

Nowe wzbogacenie Muzeum narodowego.

Zbiory Leona hr. Pinińskiego.

Społeczeństwo polskie żywo po­

ruszyła wieść, podana przez dzienniki, że lir. Leon Piniński ofiarował Mu­

zeum narodowemu— które ma być przeniesione na Wawel, jako depozyt—

cały szereg znakomitych obrazów ze słynnych swoich zbiorów we Lwowie.

Fakt to niezwykły—z reguły bowiem zbieracze dzieł sztuki zazdrośnie strze­

gą swoich skarbów i nie tylko nie po­

zbywają się ich, lecz z niechęcią wy­

pożyczają je na wystawy i pozwalają zwiedzać. Ofiara więc hr. Pinińskiego i przyrzeczenie jego, że w dalszych zakupach będzie miał szczególnie na oku rzeczy polskie i takie, dla któ­

rych jedynem miejscem jest Wawel, ma podwójne znaczenie. Hr. Leon Piniński, jeden z najwybitniejszych lu­

dzi w Galicyi i niedawny namiestnik tego kraju, wybitny znawca sztuki, autor kilku ciekawych książek z tej dziedziny, przystępny, uczynny, zawsze pierwszy tam, gdzie idzie o dobro sztuki naszej i naszych zabytków, dał przykład, który, być może, nie zosta­

nie bez wpływu.

Zbiory jego, które chętnie zaj­

mującym się sztuką pozwala zwie­

dzać, mieszczą się w pałacyku przy ulicy Matejki. Z pysznej klatki scho­

dowej, w której mieszczą się stare rzeźby, posągi, fragmenty ołtarzów, świeczniki, broń i obrazy, wchodzi się do sali z obrazami przeważnie holen- derskiemi. Zaraz na pierwszy rzut oka widać, że nie jest to „galerya" w nie- znośnem tecro słowa znaczeniu, lecz

zbiory, zawieszone ręką miłośnika piękna; na ścianach, sztalugach i ekra­

nach całe mnóstwo większych i mniej­

szych obrazów, obrazków, miniatur i t. d. A więc parę rzeczy Steena (1626 — 1679), które na wystawie w Leydzie zostały uznane za płótna pierwszorzędne, przedewszysłkiem do­

skonała „Scena betlejemska" i mnó­

stwo innych, obraz wojskowego, ro­

dzajowego ówczesnego malarstwa (XVII-ty wiek) Holendra Piotra Cod- dego (1599—1678), subtelny, malowa­

ny prawie sposobem współczesnym

„Krajobraz nocny" A. v. der Neera (1603 — 1677), krajobrazy leśne S.

Ruijsdaela (1600—1670), który wraz z bratem Jakóbem jest niezrównanym czarodziejem pejzażu; jeden z najcie­

kawszych obrazów Judyty Leyster (1600—1660) dzieła N. Maesa (1632—

Domniemany Rafael. P o rtre t kardynała Jul.

Medici (Klemensa VII).

Piętro Perugino. Ukrzyżowanie.

1693), Dircka Halsa (1600—1656), C.

Netschera (1639—1684), .17. van Mus- schera (1645—1705), J. van Goeyna (1596—1656); z flamandów D. Te- niersa młodszego (1610—1690) i t.

d.—a więc wiek w sztuce holender­

skiej najciekawszy, wiek Rembrandta, Halsa i ich uczniów genialnych.

Obok sali holenderskiej—wielka sala włoska. Przedewszysłkiem rzecz najważniejsza: portret młodego kardy­

nała, Juliusza Medici, prawdopodobnie rzecz Rafaela. Wiadomo, że Rafael malował Juliusza (późniejszego pa­

pieża Klemensa VII-go), jako młodego kardynała — innego portretu papieża z tych czasów niema, prócz tego rzecz sama wykazuje wybitne cechy i wła­

ściwości geniuszu Rafaela, jego spo­

sób rozmieszczenia portretowego, tech­

nikę — dużo więc przemawia za tern

5

(6)

Wspaniałe zbiory Leona hr. Pinińskiego.

-i. Steen. s c e n a betlejem ska.

Nic P. B e rch e m . fG lo ryfika cya pokoju w estfalskiego.J

że jest to rzeczywiście oryginał. Na­

przeciw, na sztalugach, mistrz jego i nauczyciel, Piętro Peruginoz „U krzy­

żowanie” , z tym typowym wyrazem słodyczy w 'tw arzy, na której nie czuć bólu i przebytych cierpień, czego Pe- rugino szczególnie, a wogóle całe O d­

rodzenie włoskie skrzętnie unikało.

Po bokach Chrystusa symbol dwóch łotrów: po prawej stronie zielone, świeże drzewo, po lewej bezlistne, uschnięte. Nie ulega wątpliwości, że obraz jest dziełem Perugina i to je- dnem z ciekawszych. Ze szkoły Bot- łiceł/ego są trzy płótna, z których

„Zwiastowanie” wyszło z pod pendzla dobrego ucznia jego, pod jego może wskazówkami; prócz tego są tu szko­

ły prawdopodobnie Belliniego, B o- saitiego, L . S ig n o re lli, świetna Ma­

donna, kto wie, czy nie z warsztatu Rafaela, doskonały portret wenecki z końca XV-go wieku, „Święta rodzi-

Leon hr. Piniński 'p o d łu g obrazu Z. AJduklewicza).

na” niderlandczyka Ile - messena z XVI go wieku i J/. Berchema ciekawy obraz, przedstawiający a-

legorycznie uświetnienie pokoju westfal­

skiego z 1650 r. Berchem b ył malarzem zwierząt i krajobrazów, więc obraz ten jest poniekąd zjawiskiem w jego tw ór­

czości i ważną kartą w dziejach sztuki holenderskiej. Wytworną tę salę za­

pełnia, prócz wspomnianych rzeczy, mnóstwo innych obrazów i obrazków włoskich, wreszcie wielka ilość rzeźb, specyalnie niemieckich w stylu baro­

kowym i gotyckim.

W salach parterowych, prócz dzieł zagranicznych malarzy współczesnych, jak np. bardzo ciekawe obrazy angiel­

skie, mieszczą się zbiory rysunków Grottgera, Michałowskiego (szkic por­

tretowy Dwernickiego na koniu) i całe mnóstwo płócien współczesnych mala­

rzy polskich, przedewszystkiem M al­

czewskiego, Chełmońskiego, F a ła ta , Dębickiego, Kossaka, Ajdukiewicza i t. d. A także najmłodszych mala­

rzy, jak: Trusza, Porałkowskiego, Cwi-

■ klińskiego, Fabiańskiego i innych.

Hr. Piniński posiada również w ielki zbiór angielskich rycin, przedewszyst­

kiem ogromną wprost ilość rycin Rem- brandta. Zbiory te, których nie podo­

bna wyczerpać w pobieżnej notatce, ciągle się pomnażają i bogacą. Hr. Piniń- ski dał część tylko i to tę, która się na- daje do sal Wawelu; jest to jednak ofia­

ra' hojna, a czcigodny ofiarodawca na niej nie poprzestanie. Niedawno zaku­

p ił hr. Piniński w Gdańsku bardzo cie­

kawy ołtarz, specyalnie dla muzeum na

Wawelu, prócz tego ma dużo planów i zamiarów bardzo szlachetnych, o któ­

rych innym razem napiszemy.

Lwów. o .

P ałac Leona hr. Pinińskiego.

» © c

Na wsi.

Jeszcze nie zsze d ł księżyc sre b rn ó ro g i, a Już sło ń ce w s ta je z d ru g ie j strony.

Klomby, tra w n ik , cich e ścieżki, drogi, p o b ie liły wczesnym rankiem szrony.

Z e sztyw n ia łe w ch ło d zie i m ilczeniu s to ją d rzew a ż ó łte , purpurow e.

W dw óch to p o li sm ukłych obram ieniu w idać oddal, m knącą w k ra je nowe.

O szronione niejeżdżone ś c ie ż k i..

S tąd do ludzi w św ia ty — ta k daleko!

Tu nieznane krzyw dy I zam ieszki, tu złem okiem s e rc a nie urzeką.

Nad szronam i ja sn e j zorzy smugi m głę nieb ieską p iją z nad ro z ło g i.

O dpoczynek na w si zbaw czy, dług i...

O szronione, niejeżdżone drogi...

(7)

Niemniej poważnem dziełem jest praca ks. K orzonkiew lcza p. t. Je- hoszua. Początek narodu izraelsk:ego.

Na granicy filo zo fii i nowoczesnej oryentalistyki stoi dzieło A n d r z e ja N le m o j e w s k l e g o B ó g Jesus. Bez względu na opinię, która, oczywiście, w przedmiocie tak poruszającym serca ludzkie, musi być bardzo niejednolita—

należy przyznać autorowi ogromną eru- dycyę i bogatą inwencyę w dziedzinie swego przedmiotu. A u to r uzbroił się we wszystkie elementa dzisiejszych olbrzy­

mich badań asyro-babilońskich, zwłasz­

cza t. zw. astralistyki t. j. znajomości s’ a- rożytnego gwiaździarstwa. Religia da­

wnego Szenaaru była po prostu kultem gwiazd — i znakomita ilość tej nauki astralnej przeszła do żydów i innych narodów owoczesnych. Ślady tego astrologicznego rozumienia zjawisk no­

wa szkoła badań biblijnych w Niem­

czech spostrzega wszędzie — i za po­

mocą transpozycyi fenomenów niebie­

skich na ziemię wykłada symbole i ta­

jemnice religijne. Wynika stąd nowe zupełnie tłómaczenie Ewangelii. Tak np.

Morozow z danych astronomicznych nader ciekawie wytłómaczył Apokalipsę Ś-go Jana. Już z górą sto lat temu francuzi Volney i Dupuis w obserwacyi gwiazd w idzieli źródło wszystkich k u l­

tów i ojczyznę bogów. Dzisiaj w Niem­

czech istnieje cała szkoła, która w ten sposób wykłada religię. Niemojewski rozszerzył to rozumienie rzeczy na Ewangelię Ś-go Marka — i wykazuje analogie faktów, opowiadanych w tej księ­

dze, ze znakami niebieskiemi. W Niem­

czech, gdzie prace w tym kierunku od dawna się robią i gdzie istnieje znacz­

ne przygotowanie do takiego wykładu Ewangelii—powitano dzieło A . Niemo- jewskiego bardzo życzliwie — i w nie­

długim czasie wyjdzie Bóg Jesus w tłómaczeniu niemieckiem.

Częściowo do tej samej kategoryi badań należy praca p. R. L llie n t a lo - w ej Ś w :ęta żydowskie w przeszłości i teraźniejszości (nakład Akad. Um.

Krak.). Autorka podaje genezę tych świąt z mitów natury — ich analogie u innych plemion oraz ich przemiany w ciągu stuleci.

Z tlómaczeń zaznaczymy tu: L o tze Zarys m etafizyk ', H. H o fd in g a , do­

skonałą dwutomową H istoryę f ilo ­ z o fii; tegoż wyszło dzieło: F ilozofow ie współcześni; dalej V o l l e r s a B e lg ie św h/a, S chop e n h a u e ra rzecz O wZ/roścz ludzkiej w o ł!, E rn. H e llo , znanego pisarza neokatolickiego, dzieło pt. F ilo ­ zofia i aleizm , wreszcie dwukrotny przekład Uczty P la to n a . Jeden w y­

szedł w Bibl. filozoficznej Struvego, drugi w zbiorze pt. Symposion we I.wowie. Symposion jest to serya, w y­

dawana przez Księgarnię Polską we Lwowie; mieszczą się w tej seryi dzie­

ła filozofów— aforystów, jak Leopard';

Vauvenargues, M ontaigne (W ybór pism) w doskonałych przekładach. Dobrą myśl miał p. S. P y ro w ic z , wydając genialne pisma B a c o n a pt. Szkice po- lityczno-elyczne, w oryginale Sermones fideles seu in te rio ru rerum . Bacon—

o którym się przypuszcza, że on jest właściwym autorem tragedyi Szekspi­

ra — b ył nieporównanym stylistą, mi­

strzem zdań pomnikowych i wieczno­

trwałych określeń.

Przejdźmy teraz do dziedziny nauk przyrodniczych. Tu mamy przedewszyst- kiem ostatni V tom, ttómaczonego co prawda, ale nader pożytecznego dzie­

ła p. t. Wszechświat i człowiek.

7. innych pism w tej dziedzinie uważamy za wielce użyteczne w spra wie uformowania poglądu na świat.dzie- ło C. S n y d e r a p. t. Ubras świata we­

d łu g ostatnich badań przyrodniczych.

Praca ta przerobioną jest z ang. New conceptions of science i podaje w spo­

sób zw ięzły w yn iki ostatnich badań naukowych w przedmiocie kosmogonii i biologii.

Ogólnego znaczenia są też dzieła pr. N usbaum a, jako to: zbiór rozpraw p. t. S zla ka m i wiedzy, oraz nowa jego książka, którą należy zaliczyć do naj­

ważniejszych fenomenów piśmienni­

czych ubiegłego roku: Idea ewotucyi w b io lo g ii. Jest to właściwie historya t. zw. darwinizmu, który dziś najpo­

wszechniej został przyjęty w nauce. Autor podaje naprzód fakty, stwierdzające zmienność form organicznych; dalej wy­

kłada teorye pochodzenia gatunków przed Darwinem (Lamarck, G. St. H i- laire, J. Cuvier i i.), następnie samą teoryę Darwina, nakoniec krytykę tej teoryi, jej niedostatki, wreszcie jej przemiany i uzupełnienia (Naegeli, Roux. Weissman, Pauly, Semon, de Vries). Autor nie pomija też walki przeciw teoryi Darwina, wykazuje da­

lej w pływ jej na rozwój wiedzy; do­

łącza wreszcie rozdział o darwinizmie w Polsce. Wyszły też z powodu rocz­

nicy biografie Darwina (z Hofdinga i z Guntera).

Mniej popularna, choć niemniej ważne poruszająca motywy, jest książ­

ka L . B ru n e ra p. t. Ewotucya materyi, dzieło rozważające znaczenie ciał ra­

dioaktywnych, odkrytych przez panią Curie-Skłodowską. Praca stoi na gra­

nicy fizyko-chem ii i filozofii. Natomiast bardzo popularne i ciekawe są Szkice z h i­

sto ryi chemii przez M . C entnerszw e- r a . M. P. R u d z k i wydał poważną pracę p. t. F izyka s e n ti (Nakład. Akad.

Krak.). Pominiemy tu całą seryę dzieł zbyt specyalnych lub zbyt elementar­

nych; zaznaczymy tylko, że ukazało się parę broszur o aw ialyce i budowie aeroplanów. W dalszym ciągu wycho­

dzi K atalog lite ra tu ry naukowej pol­

skiej, a nadto wyszedł Rocznik Towa­

rzystwa P rz y ja c ió ł N auk w W ilnie, jako świadectwo przebudzenia nowego życia duchowego na Litw ie. W rocz­

niku zresztą mamy głównie rzeczy h i­

storyczne.

D z ia ł II. H istorya, Prawo, Ekono­

mia. Praca dziejopisów w r. 1909 zwró­

ciła się przeważnie w kierunku bada­

nia zdarzeń i osób roku 1830iwogóle epoki konstytucyjnego Królestwa P ol­

skiego.

Na pierwszem miejscu znajduje się tu dzieło S ta n is ła w a S m o lk i P o lity ­ ka Lubeckiego przed powstaniem T- slopadowem (2 tomy, nakład Akad.

Krak.). Lubecki b ył ministrem finan­

sów w Królestwie Kongresowem i wła­

ściw ym ojcem idei ekonomicznego pod­

boju rynków rosyjskich przez Polskę'

lekceważył on konstytucyę, a istotny walor miało dla niego zniesienie gra­

nicy celnej między Królestwem a Ce­

sarstwem. B yl to pierwszy zwolennik t zw. pracy organicznej. Ostro go są­

dzi Barzykowski, Mochnacki i in. Smol­

ka staje w jego obronie, wykazując mądrość jego p o lityki ekonomicznej, która do dziś przetiwała. B ył to nie­

wątpliwie człowiek jeden z najwybi­

tniejszych w tym okresie, obfitującym w ludzi znakomitych. — Jednocześnie S. Smolka wydał cztery tomy nadzwy­

czaj ważnej Borespondencyi Litbeckie- go, która wszechstronnie oświetla ów ­ czesny stan kraju.

S zym on A s k e n a z y ogłosił dzieło p. t. Ł u ka siński (2 tomy), który był ró ­ wnież jedną z najwybitniejszych osobi­

stości r. 1830. Założyciel i naczelnik Towarz. Patryotycznego i Wolnomular­

stwa Narodowego — b ył on jednym z najtęższych działaczy tego czasu.

Od r. 1832 do lb68 przesiedział w Szlis- selburgu w więzieniu— i materyały do jego życiorysu były dotąd ukryte w ar­

chiwum szlisselburskiem. B yły tam je ­ go własne zapiski oraz materyały do historyi ówczesnych związków tajnych, do historyi Aleksandra I, w. ks. Kon­

stantego, Ad. Czartoryskiego,Nowosilco- wa i t. d. Dzieło pisane na zasadzie nieznanych materyałów archiwalnych, oświetlające wielostronnie moment dzie­

jow y 1830 r.

Niemniej ważne i godne uwagi jest obszerne, napisane z wielkim entu- zyazmem, na zasadzie nowych i niezna­

nych dokumentów, dzieło A r t u r a Ś li­

w iń s k ie g o : Maurycy Mochnacki. Jego żywot i dzieła. Mochnacki b y ł to je­

den z najgenialniejszych ludzi, jakich wydała Polska. W metafizyce bez­

względnie najtęższy mÓ2g w Polsce, wcale nie niższy od 1 tentowskich i Libeltów, uczeń Hegla i Szellinga — miał on na wszelkie zjawiska myśli i życia pogląd nader wysoki, i z naj­

ogólniejszych wychodząc założeń, dał najciekawszy obraz literatury polskiej w X IX wieku. W życiu praktycznem niemniej czynny i pomysłowy, mógł b y ł odegrać w dziejach powstania 1831 roku większą rolę, niż odegrał. Jego historya r. 1831, jest niebezstronnym, ale wiecznotrwałym pomnikiem, który świadczy o jasnowidzeniu politycznem autora. B ył on też znakomitym literatem i część jego drobnych rozpraw wyszła u Żupańskiego w Poznaniu (r. 1863;. Bar­

dzo wiele jeszcze znajduje się po cza­

sopismach. Słyszymy, że p. Artur Śliwiński zebrał te wszystkie nieznane pisma Mochnackiego i zamierza je opublikować w kilku tomach.

Jednocześnie przygotowują się do druku dzieła J. K u c h a rz e w s k ie g o ,*) S. P o zn e ra , oraz S. S zp o ta ń skle g o o Maurycym Mochnackim.

DN. A ntoni Lange.

i w i c4'»*

*) Książka ta wyszła w ostatniej chwili

Rok V 1 z dnia 1 stycznia 1910 roku. 9

(8)

Ks. Sebastyan hr. Sierakowski. Jerzy Samuel Bandtkie. Ossoliński.

Interesujący pamiętnik.

Rzeczpospolita krakowska i jej działacze.

Kto przylgnął do pamiątek sędzi­

wego Krakowa, spotkał nazwisko A m ­ brożego Grabowskiego, czujnego stró­

ża narodowych świętości, ich lubowni- ka i namiętnego bałwochwalcę. On i późniejszy Józef Łepkowski znali każdy kamień prastarej stolicy, z ka­

gankiem w dłoni obeszli wawelskie podziemia, ratowali, co się uratować dało,— a co niepowrotnie zniszczył ząb czasu, utrwalali w prostych opowiada­

niach. Rozprawy ich, nie wyrastając z szerszego naukowego podłoża, mają dużo*wzruszeń, bezpośredniość i, mi­

mo pozorów suchej rzeczowości, dyszą tęsknotą za majestatem legend, za każdą drobnostką, uświęconą i nama­

szczoną dłonią historyi. .Wspomnie­

nia” Grabowskiego są dla miejsco­

wych dziejów Krakowa rozrzuconą ko­

palnią wiadomości, miłą gawędą przy kominku o wypadkach, których autor przeważnie pars fu it. Niewymuszone, od niechcenia na papier przelane w y­

nurzenia wzlatują w ciepłych tonach, jakby przez barwne witraże przeszło­

ści, ku wielkim duchom i małym lu­

dziom, ku rojowisku zdarzeń i plotek, trzepocą się między straganem a w y­

żynami społecznemi, obejmują pano­

ramę Krakusowego środowiska. W tej bogatej

sz

Y

iy

; rerum , nieoszacowanej kronice wszystkich i wszystkiego, przebija się, niby w wygładzonym nur­

cie, oblicze Grabowskiego, cały czar jego poczciwego żywota, spędzonego pod godłem sięgania w kraje możno­

ści. Niema w tern założeniu nic a nic powszedniej chęci jedzenia ze spokojne­

go żłobka, tylko zrównoważenie nerwów, pogoda i sokratesowskie patrzenie na ziemię. Aż zastanawiająca rzecz, że takim był i pozostał wśród rozbudzo­

nych blasków romantyzmu, wzrostu przewagi wyobraźni i wyskokowości nad silnem skupieniem się. W każ­

dym calu weredyk, natura mało pow i­

kłana, zasklepił się w szrankach pra­

wdziwie chłopskiego rozumu i zdrowia

*) Wspomnienia Ambrożego Grabow­

skiego. Wydał Stanisław Estreicher. Kra­

ków. 190?.— Biblioteka Krakowska. M 40 i I I.

duchowego. Urodzony z ojca mało- mieszczanina z Kent, otaczał czcią pa­

mięć dziada - kmiecia, z chlubą w y­

wodził rodowód z klasy pracowitej, oddanej ojczystemu zagonowi. .Ja pochodzenia mego nie mam za ohydę;

nie patrzę, skąd wychodzę, ale dokąd idę...” Szedł drogą bitą, prostą, przed siebie,— o własnych zasobach i wła­

snym węchem. Początkowych nauk liznął trochę w szkole, przesiąkniętej biurokracyą, podrutowanej schematami, zaskorupiałej w niemczyźnie. W po­

dobnych uczelniach marnowały się dzieci, wytwarzał się na poczekaniu ohydny żargon, przedrzeźnianie wszel­

kich estetycznych pojęć w następują­

cym rodzaju: „Antek, hast du genti­

li z ia ł Bartka.™ — „N ic h t gewidz in te rn ".

Z elementami zatęchłej parafialnej

„sztuby” zawlókł się Grabowski do Krakowa w jednym garniturku, z go­

towizną, uzyskaną ze sprzedaży dwóch par gołębi... Szczęściem, dostał się do znanej księgarni Groebla, która miała stać się dla niego warsztatem naukowym. Wśród stert nagromadzo­

nych dzieł dojrzewał w pomocniku zacnego kunsztu księgarskiego sa- mouk-badacz, niestrudzony szperacz.

W niemieckiem otoczeniu towarzyszów zawodu zaostrzał się patryotyzm Gra­

bowskiego, budziło się pożądanie zo stawienia po sobie szanownej pamięci.

Nie podążał ku strzelistym słupom sławy, tylko ku równinom mrówczego działacza. W myślach o sobie do przesady skromny, powściągliwy,— nie wierzył, że nazwisko jego przetrwa proch mogilny... Życie swoje uważał za bieg cichego stru­

mienia, ukrytego mię­

dzy chróstem, w któ­

rego gąszcze zabłądzi zaledwie ptak lub spłoszony zwierz le ­ śny...

Około 1837 r. do­

b ił się własnej księ­

garni. Teraz dopiero rozwarły się przed nim rozleglejsze w i­

dnokręgi, — sposo­

bność pofolgowania wrodzonym zamiło­

waniom. Grabowski, znojny i zbożny praw­

dziwie pracownik, bo­

nus ciuis, z namięt­

nością bezprzykładną

idzie w usługi starego Krakowa, gro­

madzi olbrzymie collectanea, gorączko­

wo unosi butwiejące rękopisy ze stry­

chów i kramów, jakby potop nieza­

długo miał zalać drogą spuściznę.

N iby w plennym śpichrzu, zebrał w mieszkaniu 164 teki najrozmaitszych materyałów, dotyczących przeważnie dziejów podwawelskiego grodu. Aż dziw, skąd znalazł czas na wszystko!..

Przecież pisał także wiele i zostawił w druku przeszło sześćdziesiąt roz­

praw najróżniejszej treści! Czując do­

brze, że jest raczej przezornym stró­

żem ocalonych zabytków, niż synte- tykiem, tłómaczy się ciągle z swej niemocy i zapiera laurów literackich. Za­

przyjaźniony z Brodzińskim, Reklew- skim, Ossolińskim, Woroniczem, Bandt- kiem, Jackiem Przybylskim, Stattlerem, skupił w sobie współczesność Krako­

wa. Gaduła i pogodny gawędziarz, blizkim jest Wojskiemu z .Pana Ta­

deusza” , chociaż zawzięcie podkreśla swoję pół-chłopskość i szlachcie pod nos finfę puszcza, chociaż ma w zglę­

dem niej ostrość sądu, wykatmioną na lekturze Staszica. W kapocie i roga­

tywce, uosabiał najlepsze tradycye o j­

czyste Kilińskiego, a umysłowością dorównał najtęższym patrycyuszom z doby odrodzenia czy zaniku sła­

wetnego stanu mieszczańskiego w po­

czątkach Wazów. Religiant, człowiek porządny od stóp do głów, nie do­

znał rozczarowań,— bo nie posiadał szarpiących porywów. Wieczór życia zeszedł mu słonecznie, jak szaracz- kowi na przyzbie chaty, odziedziczo­

nej po ojcach. Jowialny, z uśmiechem

Ambroży Grabowski w wieku młodszym, w wieku późniejszym.

(9)

na ustach, ułożył sobie sam napis gro­

bowy:

„T u Ambroży Grabowski leży! Polak [szczery, Boga w ielbił, a dawne rad czytał papiery".

Zamknął oczy w sędziwej staro­

ści, w 87-ym roku życia, oracz czci­

godny na rodzimej glebie.

Wspomnienia Grabowskiego obej­

mują olbrzymi kawał czasu, cofają się do konfederacyi barskiej. Przewija się w nich, w zmiennym kalejdoskopie, porozbiorowa historya, legiony, wojna z 1809 r., powstanie listopadowe, po­

tem dogasanie „wolnej i ściśle neu­

tralnej' państwowości rzeczy pospolitej krakowskiej. Wszędzie wychylają się twarze z narodowej galeryi, okraszone rumieńcem zabawnej dykteryjki i cha­

rakterystycznych drobiazgów. Nie brak i pana Marcina Badeniego z Balic, mądrały nad mądralami, zawołanego gospodarza i niezmiernego dowcipni­

sia. Obok niego żona, z domu Wa- wrzecka, która, dla zaoszczędzenia ro­

gatkowego, przyprzęgała powóz do fu­

ry śmieci.. Z dobrze zasłużonych doczekali się ciepłych słów: Brodziń­

ski, autor „pień sielskich', Reklewski, Jacek Przybylski, tłómacz Homera i Kwinta Kalabra. Jakżeż przepy­

sznym jest arcyuczony Bandtkie, sła­

wny bibliotekarz uniwersytetu Jagiel­

lońskiego, skrycie układający nie­

mieckie noworoczne życzenia dla li­

stonosza Hessal Nie zapomniał Gra­

bowski i o pułkowniku Molskim, czę­

stochowskim poecie, którego Górecki upamiętnił w strofie: „Jakikolwiek jest los Polski, zawsze pisze wiersze Mol- ski. Wita niemi francuzów, równie jak moskali, a wszystkich chwali*.

Z licznych mói i/e la fin zanotował najświetniejsze. W 1866 r. pozwolił Matejko zobaczyć kilku osobom świe­

żo wykończonego Rejtana. Pracownię genialnego artysty zwiedził Adam Po­

tocki, a dostrzegłszy targowiczan Szczęsnego i Branickiego, rzeki su­

cho: dziękuję. Mistrz równie sztywnie odparł: przepraszam. Władysławowa Sanguszkowa zauważyła, że płótno mogliby nabyć rosyanie. Odebrała odpowiedź: „Najwłaściwiej, mościa księżno, bo kiedy dawniej kupili ory­

ginały, to dla kompletu powinni na­

być i kopie...' O Chopinie znalazła się również dykteryjka. W 1830 roku musiał wielki twórca wysłuchać w Ber­

linie wyrzutów z powodu stawiania Kopernikowi (rodem z Torunia) po­

mnika w Warszawie. „Według wasze­

go rozumowania—tfómaczył kompozy­

tor prusakom—Jezus Chrystus, rodząc się w Judei, powinien być uważany za turka...' Niemniej dowcipnym okazał się kasztelan Franciszek Wężyk, tłó­

macz Eneidy. Na powinszowania z o- kazyi nadania mu przez cesarza Fran­

ciszka Józefa orderu powiedział węzło- wato: „Gdyby cesarz jegomość mógł był to zarządzić, aby mi wyrosły no­

we zęby, byłbym mu prawdziwie wdzięcznym". Przysłowie o czasach i ludziach doskonale dało się przysto­

sować do biskupa krakowskiego, Wo­

ronicza. Natchniony pieśniarz struch­

lał na wiadomość, że bez jego wiedzy wydano w nowej edycyi „Świątynię S yb illi'. Uspokoił się jednak rychło po stwierdzeniu, że wypuszczono wiersz przeciw Katarzynie H-ej... Kilku sym- patycznemi pociągnięciami naszkico­

wano wizerunek Chłopickiego. Stary wódz nacierpiał się wiele — jak z in ­ nych źródeł wiadomo — w Krakowie, narażony na piski swarliwej emigracyi, docinki osobiste i w koresponden- cyach do pism frondy paryskiej.

Z równowagi jednak nie dał się wy­

prowadzić, osamotniał, zachował har- dość rogatej, nieugiętej duszy. Aby nie legitymować się z otrzymanych orderów, nie nosił ich nigdy. Mimo namów, nie udał się do cesarza M i­

kołaja z prośbą o wyznaczenie mu emerytury, jako byłemu wojskowemu.

W przedzgonnych chwilach kazał so­

bie czytać gazetę, oświadczając figlar­

nie: „Gdy przyjdę na drugi świat, za­

pytany o nowiny— nie umiałbym nic powiedzieć'. Nader zajmujące są szcze­

góły o ostatnim prezydencie rzeczypo- spolitej krakowskiej, ks. Janie Schind­

lerze, karyerze dziwacznej, uniesionej na skrzydłach szczęścia. Z biednego katechety w Czerniowcach mianowany profesorem teologii wszechnicy Jagiel­

lońskiej, zasiadł w stallach kanoników, dobił się urzędu senatora, w końcu zwierzchnika państwowego i tytułu austryackiego barona. Nie tak dawno zmarły na Bielanach, w klasztorze ka- medułów (pod Krakowem), byl za ży­

cia pobielanym grobem, marą zasty­

głej przeszłości... *) Czarną sylwetą na tle sympatycznych osobistości, rysuje się postać ks. Sebastyana Sie­

rakowskiego, ongiś kustosza skarbca koronnego na Wawelu z epoki, gdy go prusacy rozgrabili. Faworyt rządu austryackiego, skłaniał kapitułę do zgo­

dy na przeniesienie pamiątek z kate­

dry do kościoła Św. Piotra—oczywi­

ście za dobrem porękawicznem z Wie­

dnia. Odprawiony z niczem, kazał przetopić na lichtarze blachy z pomni­

ków grobowych. Rozpustnik, cynik, erotoman, dawał gorszący z siebie przykład,—trzymał się wiecznie spó­

dniczek.

DN. Ernest Limiński.

Awanturniczy epizod.

Badania w zakresie dziejów nowoży­

tnych pod kierunkiem prof. Askenazego od­

słaniają z każdym rokiem, z każdym nie­

mal kwartafem, jakąś nieznaną lub przy­

ciemnioną kartę, ujawniając nazwiska mło­

dych, dopiero co wyszkolonych pracowni­

ków historycznych. W sierpniowym ze­

szycie Biblioteki Warszawskiej ogłosił p. M.

Kukieł doskonale napisaną rozprawkę o wy­

prawie Deniski, jednem z najbardziej smu­

tnych wydarzeń porozbiorowych,—początku nieszczęsnej teoryi o nieprzerwalności po-

*) Kondukt pogrzebowy, pośpieszają­

cy z Bielan do Krakowa, był nader nie­

liczny. Młodsza generacya zupełnie na­

zwiska Schindlera nie znała. (Przyi>. aut.

art.),

wstań i osiągnięciu przez nie wyzwoleń­

czych celów. Sam twórca pomysłu, Joa­

chim Denisko, postać napoły tragikomi­

czna, napoły rozwarcholony typ z wychodź- twa, okraszony szumnym i samozwańczym tytułem .generała wojsk Polski i L itw y', niedoszły wódz wołyńskiej insurekcyi, — rzucił hasło: .kto kocha ojczyznę, niech spieszy na Wołoszczyznę". Było to rze­

czywiście dziedzictwo polityczne bałamu­

tnej dypiomacyi barskiej, spadek po mę­

żach opatrznościowych w rodzaju Karola Radziwiłła i regimentarza Potockiego, — marzących o dokonaniu wielkich rzeczy pod skrzydłami Ottomańskiej Porty. Pod wzglę­

dem szerokości umysłu biorący z nich ro­

dowód pan .brygadyer insurekcyjny' zało­

żył kwaterę w Filipowcach, na ziemi ture­

ckiej, gromadził ludzi, przygotowywał proch zapalny, aby wzniecić pożar pod zaborem austryackim. W swoich działaniach i po­

ruszeniach b ył on widocznie martwem na­

rzędziem w rękach Francyi, zaplątanej wówczas w wojnę z monarchią Habsburską, zwykłym środkiem dywersyjnym... Stali za nim, jako suflerzy, generał Cuza Saint- Cyr i ambasador rzeczypospolitej Dubayet.

Do kompanii, mającej rozwinąć żagle pol­

skiej wolności, należał i Ksawery Dąbrow­

ski, też krzewiciel i Mesyasz ojczyzny na szlakach... wołoskich, — niebawem generał- major rosyjski w łaskach i faworach Pa­

wła I... Pomysł powstania opierał się na myśli wtargnięcia Deniski do Galicyi z je­

dnej strony, od Bukowiny—z drugiej przy­

szłego naczelnika legionów, Henryka Dą­

browskiego... Zbieranina w Filipowcach bawiła się wesoło (zupełnie, jak emigracya barszczan), — zanim zadęto w surmy bojo­

we, jeździła na bale i opowiadała, że .jak tajemnica Trójcy Świętej niepojęta jest dla ludzi, podobnież w niepojęty sposób mu­

si powstać państwo polskie"... Wszystko gotowało się już do czynu. We Lwowie robiono gorączkowe przygotowania, spro­

wadzono na wodza Kniaziewicza... Za­

warcie układu w Leoben, przytłumienie wraz z nim na chwilę francusko-austrya- ckich antagonizmów, było ciosem dla przed­

sięwzięcia... Denisko jednak pragnął konie­

cznie wypłynąć, nie zważał na nic, liczył, że Galicya wsiądzie na koń, — a może i działał pod naporem Dubayeta, który chciał prawdopodobnie unicestwić preliminarze le- obeńskie, zaognić na nowo wojnę, pokiero­

wać dywersyą na wschodzie i ująć sprawę polską w swoje dłonie... Mimo odradzań z Konstantynopola, rzucił się Denisko... z dwu­

stu żołnierzami pod koniec czerwca 1797 r.

na linię Dniestru w kilku punktach bukowiń­

skiego pogranicza i został na miazgę zbity pod Dobronowcami, koło Czerniowiec. Zbiedzy z pola bitwy tułali się po krajach padyszacha, przeszli przeważnie do włoskich legionów, inni, w ich liczbie Denisko, uzyskali za wsta­

wieniem się Ksawerego Dąbrowskiego, ex- marszałka konfederacyi, amnestyę zjPeter- sburga i wrócili,post tauta discrimina rerum, do lemiesza lub spokojnego życia. Sie­

dmiu ujętych na pobojowisku wychodź­

ców skazał sąd doraźny na karę śmierci, którą wykonano z zadziwiającą szybkością, aby zapobiedz wszelkiej łasce z Wiednia.

W cennej pracy pana Kukiela wymaga ja ­ śniejszego wyświetlenia stosunek Ksawere­

go Dąbrowskiego do Deniski, istotne sta­

nowisko Dubayeta i podmalowknie nieco rozleglejszego tła ówczesnych powikłań międzypaństwowych. Sam autor spodzie­

wa się rozszerzyć badania przez wyzyska­

nie niewciągniętych jeszcze źródeł. Ale i to, co jest, stanowi wymowny i nader pouczający przyczynek psychologiczny jak inni w własnych celacłi reżyserowali ru- chawkami narodowemi i zawsze znajdowali posłusznych i wdzięcznych aktorów.

11

(10)

Place krakowskie, proponowane na pomnik Jagiełły.

Dar Paderewskiego.

W Paryżu; parę szczegółów o Wiwulskim.

Żądaliście — więc ze źródła garść wiadomości.

Antoni W iwulski, twórca pomnika grundwaldzkiego, wbrew wszelkim in- formacyom, nie jest bynajmniej żadną tajemniczą i „nieznaną' w polskiej ko ­ lonii paryskiej osobistością. Otarli się oń wszyscy ci, którzy w ciągu roku ostatniego przesunęli się przez gościn­

ne progi domu państwa Mickiewiczów.

Ludzi tych było mrowie... w tern mro­

wiu mnóstwo cale dygnitarzy różnego stopnia „o d “ sztuki i literatury... Ale, juści nikomu z nich nie przyszło na myśl zainteresować s ę młodzieńcem skromnym, cichym, nie mówiącym nic o sobie, nie rozprawiającym, który na pytanie wprost doń zwrócone, odpo­

wiadał: Ja? — pracujęl

Nawet, kiedy mówiono o rzeźbie, nawet kiedy ten i ów z rzeźbiarzy głos zabierał a o sztuce wszczynał rozmowę, — Wiwulski najczęściej m il­

czał, lub najmocniej b ył zajęty poma­

ganiem w uczęstowaniu gości...

I tak przetrwał niezauważony, nie- w ykryty w swej serdecznej tajemnicy...

Dziś, gdy pierwsze zawiadomienie padto z ust hojnego Mecenasa, gdy do pracowni Wiwulskiego szturmują gro­

mady, — dziś na drzwiach atelier w i­

dnieje bezwzględna odprawa i od dziś Wiwulski, dla uniknięcia natrętów, rza­

dziej nawet do Mickiewiczów zaglądać będzie w godzinach co tygodniowych zebrań.

Fotografii swej Wiwulski nieudzieli, żadnych danych co do pomnika rów­

nież aż do chwili dźwignięcia go w Kra­

kowie...

Niema w tem ani przesady, ani fałszywej skromności, jeno godność artysty i cześć dla życzenia obywatel­

skiego serca Paderewskiego.

Paderewski, w imię dobra dzieła,

w im ;ę uchylenia przedwczesnych uwag, krytyk, złośliwości, zawiści, — w imię zapewnienia twórcy pomnika pełni sa­

modzielności—tego od Wiwulskiego żą­

dał. A Wiwulski z radością tym szla­

chetnym warunkom się poddał...

I przed temi pobudkami schylam czoło— i wyrzekam się ambicyi kores­

pondenta niechybnego — zgadując, że tajemniczość Wiwulskiego płynie z g łę ­ bokiej wdzięczności dla Mecenasa, z chęci prawej, — aby nie był uczeń nad Mistrza.

Chwila niepokoju.

— Tak, ale szkic jest w posiada­

niu Rady miasta Krakowa. Jeżeli doj­

dzie chciwych rąk prasy, jeżeli?.,.

— Szkic jest dyskrecyonalnym.

Rada miasta Krakowa nie zezwoli, aby uchybiono życzeniu fundatora..

Paryż.

Elf.

W Krakowie: gdzie pomnik ma stanąć?

Gromkiemi oklaskami przyjęła Rada miasta Krakowa wspaniały dar Pade­

rewskiego i uchwaliła wyrazić mu go­

rące podziękowanie przez usta umyśl­

nej deputacyi, która w tym celu uda się do Morges.

Obecnie toczy się w Krakowie ży­

wa debata nad pytaniem: gdzie po­

mnik Jagiełły powinien stanąć?

W myśl życzenia ofiarodawcy, ma Rada miejska krakowska zapropono­

wać od siebie kilka najbardziej na ten cel nadających się placów publicznych, a on sam dokona ostatecznego w ybo­

ru. Zanim miasto wypowie swą o p i­

nię, zajmuje się tymczasem sprawą miejsca pod pomnik całe społeczeń­

stwo krakowskie, koła kulturalne, pra­

sa, publiczność. W ciągu kilku dni wszystkie możliwe punkty Krakowa poddane zostały ścisłej ocenie, a po­

kazało się przy tej sposobności, że bodaj

żadne miasto polskie nie posiada tylu miejsc otwartych, nadających się pod monumentalne posągi, co malowniczy gród Jagiellonów. Próbę dyskusyi w ytrzym ały ostatecznie trzy place:

plac Matejki, Św. Ducha i Bernar­

dyński.

Każdy z nich ma swoje racye

„za “ i „przeciw*.

Za placem M atejki przemawia jego wspaniała perspektywa. Spiżowy Ja­

giełło patrzałby stąd na jeden z naj­

piękniejszych fragentów starego Krako­

wa, na uwieńczony koroną wieżyczek barbakan, sędziwą bramę Floryańską i resztki dawnych murów miejskich.

Na tyłach miałby za sobą równie sta­

ry, jak one, kościół Św. Floryana i długą perspektywę ulicy Warszaw­

skiej. Natomiast bokom pomnika bra­

kowałoby przestrzeni, i to stanowi ważny szkopuł projektu.

Plac Bernardyński, drugi z branych pod uwagę, jest jednym z najprze­

stronniejszych w mieście. Leży u stóp Wawelu. Przemawia za nim i obszar, który dawałby świetne wrażenie per­

spektywiczne, i nastrojowe tło Zamku królewskiego, i ideowy wzgląd na są­

siedztwo tego Zamku, w którego mu- rach w ielki król przeżywał długie lata swego panowania. Podnoszą się prze­

cież głosy obawy, czy właśnie mury te potężną masą swą nie zaciążą zby­

tnio nad pomnikiem, czy nie przygniotą go swym ogromem?

Plac trzeci, Św. Ducha, pozbawio­

ny tak korzystnej perspektywy, jak tamte, zamknięty jest z jednej strony bokiem miejskiego teatru, z dwóch in ­ nych zwykłemi domami, z czwartej jednym z najpiękniejszych kościołów krakowskich, gotyckim kościołem Św.

Krzyża.

Na którym z nich stanie Jagiełło?

Pytanie musi być rozstrzygnięte szybko, skoro za sześć miesięcy już pomnik ma stanąć na placu. Architekt krakowski, p. Jan Zubrzycki, któremu Paderewski poruczył ustawienie pomni­

ka i budowę podstawy, naszkicował

Cytaty

Powiązane dokumenty

leżycie całego tego ruchu, ogranicza się wciąż jeszcze do niejasnych ogól­. ników, sądów, trafnych raczej przez intuicyę jakąś, lecz nie opierających się

sa niemiecka nie ukrywa nawet ostat- niemi czasy lamentu nad wewnętrzne- mi niedomaganiami instytucyi, która miała być wielkiem dziełem, a okazała się wprost

Zawsze więcej zyska od rodziców syn, co jest przy nich, niż ten, którego życie usuwa się z pod ich bezpośredniej obserwacyi.. Otóż wszelka wielka organi- zacya

Pominąwszy to, że żyje on z gwałtu i cudzej krzywdy, każdy krok jego jest otoczony opieką państwa, na wszystko, czem może się wykazać, złożyły się i

zmem, złagodzonym przez głupotę, przyznaje się, że stary AUenstein był w jej życiu tylko epizodem bez na­.. stępstw,, ojcem zaś Jakóba jest lekarz domu, ten

działbym raczej pewna dezoryenta- cya zapanowała u nas w pewnej części opinii po wywłaszczeniu. Lecz była to chwila, która trwała krótko. Depresya została

parcie kół, stojących na czele gmin żydowskich w różnych krajach. Nadmienić bowiem należy, że jest to stowarzyszenie międzynarodowe, nie niemieckie; tylko

szcze wody upłynie, zanim projekty te się spełnią, zajmijmy się więc raczej tą częścią, która już jest gotową, a jest ona dla nas polaków o tyle ważną