/ „P&A WDZfWA CNOTA K R Y T Y K S IĘ N IE BOI" (KRASICKI)
J& 25 Bok VI W 21. VHI. 1946
Cesmiz icpoński^złłasio kapitatacfe
rys.
£ ry k L ipiński.4 — tom w padl
k
»
ANTONI MARIANOWICZ
ROZBICIE ATOMU
Panowie, baczność! Generalna próba!
Możecie ponad własną wyobraźnią
Wznieść się, lub całkiem wyraźnie się zbłaźnić.
Czeka was walne zwycięstwo lub zguba!
W laboratoriach swych rozbiwszy atom Możecie wkrótce już ujarzmić przestrzeń, Urzeczywistnić' odwieczne sny wieszcze, Wzlecieć naprzeciw nowym, obcym światom!
Wsłuchani w boską gwiezdnych sier muzykę Możecie opór wszechświata zwyciężyć, Pomknąć pociskiem świetlistym na księżyc, Aljjo na Marsa wybrać się na weekend!
Możecie jutro - (czy was nie przenika Triumfalna rozkosz kosmicznych podbojów?) Wędrować pośród planetarnych rojów Za pośrednictwem rakiet „Czytelnika"!
Lecz jeśli nadal będzie filozofia Uczyła żyć was źle i nienawistnie,
To mogą w przestrzeń, zamiast żywych istnień, Wzlatywać szczątki pomiażdżonych ofiar!
Czeka was wówczas rychło zamiast wyżyn
Niebo - pośmiertne grzecznych dusz schronienie!
Możecie zamknąć starą budę - ziemię I na istnieniu swym położyć krzyżyk!
rys. Kazimierz Grus
K a p it u l a c j a
A zatem - proszę Panów — wielka próba:
Możecie boską tę silę obrócić
Przeciwko ludziom lub zużyć dla ludzi.
Czeka was walne zwycięstwo lub zguba!!
■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■•■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■aa
♦
Z ył pewien naród 'kilkaset lat na tej ziemi. Miedza o miedzę, próg o próg, stół o stół. Nikt nie trudził się poznać jego mowy, oby
czajów i pisma. Studiowano sanskryt i chińszczyznę. Zna
no dokładnie przebieg obrzę
dów weselnych u Maorytów w Nowej Zelandii. A tuż obok, od kilkuset lat prakty
kował sąsiad religię, taką czy owaką, a mówiono o jej ob
rzędach szeptem, pisano wie
lokropkami. Jak o mpzy czar
nej. Miedziano, jak się robi francuskie ciasto, włoskie spa
ghetti, ba, chińskie gniazd
ka jaskółcze, ale mace, które rok rocznie chrupały na wszy
stkich piętrach u sąsiadów / które się samemu zajadało ja ko specjał, jak suchary karls- badzkie do zwykłej, miesz
czańskiej kawy, to było mi
sterium krwi. Ale zostawmy to. O tym już dzisiaj o trzy miliony trupów za późno.
**
Zostawmy pisanie satyr na ten tak bolesny temat naszym ajencjom telegraficznym. O tych Niemcach, reichsdeu- tschach, strzelających na uli
cach demokratycznego Krako:
wa, o tych Niemcach, volks- deutschach latających w mu- rach wyzwolonego podwawel
skiego grodu, o tych Kurtach, Schultzach, o tych Johannach Michniokach. O tych rodałach wyrzuconych na ulicę i palo
nych „na znaną modłę hitle
rowską".
My znamy pogromczyków niemieckich. Mamy ich na
zwisk kilka milionów, żądamy
* nazwisk tutejszych, rodzimych pogromczyków. Dość, dość ob
łudy! Widzieliśmy te rodały układane w stosy i spalane wtedy, kiedy -jeszcze wąsik Hitlera nie zasłapiał światy słońca powszedniego. Widzie
liśmy tę łunę synagóg o brza
sku naszej tam tej niepodległo
ści. Wtedy to było we Lwo
wie.
Tak to już weszło w trady
cję, że każdy kongres sjoni- styczny (a taki obraduje wła
śnie w Londynie), że każdy kongres ogólnożydowski J a ta ki zbiera się w tej chwili w Paryżu) otrzymuje * depesze powitalne z całego świata.
I tak już weszło jakoś w tra dycję, że z.Polski dostaje' de
pesze powitalne, donoszące o pogromach. Myśleliśmy, że w ty m .ró k u od tej tradycji, my tradycjonaliści, wreszcie odstąpimy. Ale znów łuna sy
nagogi odbija na niebie. Jest daleko widoczna. Może ją dostrzegą na’wet w Anglii, oślepli z nienawiści panowie Doboszyńscy,- Bieleccy i Bere
zowscy. Może w tej łunie zobaczą zdała giermków swo
ich, mordujących w schronis kach resztki ocalałych od swa
styki nędzarzy, kobiet i dzie
ci. - Może wreszcie zatęsknią do domu. I wrócą do Polski, żeby nie spóźnić, bo nie na wiele pogromów już krwi ży
dowskiej starczy.
*
«* *
Synagogi płoną. „Rycerz Niepokalanej" wychodzi. Pis
mo kościelne „Niedziela" w Częstochowie lży nad kurha
nami trzech milionów trupów żydowskich wspomnienie kobie
ty żydowskiej. „Mein Liebchen was willst du noch mehr?"
Prasa demokratyczna bije na alarm. I stuka o drzwi Episkopatu,, by wydał jakiś list. Do kogo? Po co? Czy jesteśmy jeszcze dzisiaj w opo
zycji? Czy tu w demokracji ma się ktoś wstawiać do włas
nego rządu, jeśli demokratycz
na opinia czegoś wymaga?
Episkopat niech sobie wydaje listy lub nie. To jest Epi
skopatu prywatna wola i sprawa. I czy rząd demokra
tyczny potrzebuje moralnego poparcia rozmaitych uczo
nych, intelektualistów i pisa
rzy dla swego zdecydowanego wystąpienia przeciw zbrodni?
Tu nie potrzebne artykuły i nowele naszych pisarzy. Tu potrzebny nowy artykuł usta
wy lub nowela do artykułu ustawy o ochronie życia oby
wateli.
*
Dużo się pisze o antysemi- tyźmie reakcji. Ależ o tym wiedzą nawet embriony tv matczynych łonach. Reakcja prędzej czy z jakimś tam opóź
nieniem zniknąć musi. A wte
dy zdarzy się cud. Reakcjo
niści odejdą, antysemityzm zo
stanie. Przypatrzmy się wła
snym szeregom!
Nigdy nie zwracałem uwagi na przeciągające ulicami ban-
"dy hitlerowców, wyjące żydo- żercze pieśni. Ale wszystko zamierało we mnie, gdy w tramwajach warszawskich za czasów okupacji słuchałem malców żebrzących, którzy wśród zachwytu publiczności śpiewali z narażeniem własne
go życia, z grandezzą i boha
terstwem, znaną piosenkę pa
triotyczną:
„Siekiera, motyka, piłka szklanka, w nocy nalot, w dzień
łapanka".
A nagle z piosenki patrio
tycznej, śpiewanej ze śmiercią na ramieniu, wyskakiwała zw rotka:
„Siekiera, motyka, piłka śmiecie
’ żydów wykańczają
w Ghetcie".
** *
Antysemityzm to papier lak
musowy. Zanurzmy gs w kwa
sy demokracji. Spójrzmy ja ka będzie reakcja.
** *
A Franka, generał-guberna- tora nie sądźmy w Krakowie.
Tam, gdzie popiół spalonych rodałów, na oczach ludzkich otwartych śmiertelnym przera
żeniem. ,
ST A N ISŁ A W JE R Z Y LEC
4
KAROL SZPALSKI
KONIEC SPEKTAKLU
W knajpie na rogu pod „Złym Kołem"
Wciąż jeszcze gwarzą, marzą o łym, Że znowu gdzieś wybuchnie wojna, Z wojną wyłryśnie dola dojna.
Że okupanclde wrócą czasy, Że chude napęcznieją kasy.
Marzą gromadnie. W samotności.
Przy karłach, wódce, przy miłości.
' Zwartą ferajną, pstrą hołotą, Wyrosłą z łajna, świństw i błota.
Siedzą i tęsknią. Wciąż zawzięci.
Wciąż jeszcze ważni i przejęci.
A więc kapusie, chytre szpicle.
Chłopaki z Kripo. Łapacz z hyclem.
Donosiciele, szantażyści.
Łotry, cwaniaki i sadyści.
Obywatele granatowi.
Tacy. Owacy. Sezonowi.
I urzędnicy z „Arbeitsamtów", Chętni do łajdactw i do kantów.
I volksdeutschery i stammjgi.
Spece obyci z łapankami Szpiedzy. Tajniacy. Stare wygi Razem z swoimi kochankami.
Banda pismaków przekupionych, Draństwo z szmatławca warszawskiego.
, Byli burmistrze i ich żony.
I diabli wiedzą kto do tego.
Pijackim szmerkiem owładnięci, W oparach bimbru i machory, Nie chcą pogrążyć w niepamięci Swoich junackich czynów wzory.
Gdy ręka w rękę z okupantem, Z kumplem niemieckim, ten i tamten Drukarnię tajną gdzieś nakryli, żyda złapali. Zastrzelili.
Rewizja. Donos. Wsypa. Bicie.
To proszę państwa było żyde.
A wieczór knajpa wraz z dziewczyną.
Potem spacerek. Potem kino.
Wszystko dla wodza i dla rasy.
To proszę państwa hyly czasy.
Hej! Posłuchajcie wredne typy, Czas wam gotować się do stypy.
Krepą okręćde krede głowy, Dla was dni smutku i żałoby.
Wieśćcie obwiesie wszystkim waszym, że nie powrócą tamte czasy.
Czasy spodlenia, czasy draństwa, Koniec spektaklu, proszę państwa!
mów, uważusz stara, nawet te kotlety, które tłuczesz. Gdyby je rozbić, to by się z nich 'wyzwo
liła straszna energia wybuchowa.
- Jezus Maria, i ty mnie teraz dopiero to mówisz, Franus? A ja już dziesięć minut tłukę te kotle
ty z całej siły!)
rys. Zenon W asilewski - Psiakrew, gdybyśm y ( mieli trochę słoniny, to moglibyśmy usmażyć sobie na tym ogniu ja
jecznicę, ale znowu nie mamy jajek...
Szczypta soli
O cesarzu japońskim, Hirohiio:
H i r o h i t l e r .
***
O bombach atomowych, "sucanyck przez A ngłosasów na Japonię.: A - t o m m i e s im dali!
TEATR DOMU ŻOŁNIERZA wystawia wesołe widowisko, cieszące się w ielkim powo
dzeniem pt.:
„D RO G A DO C IE B IE "
Początek w dni powszednie o godz. 20-ej, W niedziele i święta o godz. 16-ej i 20-ej.
rys. Zenon W asilewski - Masz tu Józiek 50 groszy włóż je do skarbonki. Jak sobie uskładasz 30 zł, to mi kupisz bu
telkę piwa.
ANDRZEJ NOW ICKI
B A J K A
Na granicy powiatu ,
Leży gmina literatów.
Jest tam widok prześliczny Dla poetów lirycznych. / Oraz księżyc specjalny Jest dla - sentymentalnych.
Jest i sklepik. W sklepiku Rymów kupisz bez liku.
Metafory na łokcie - Na straganie przy poczcie.
Asonanse na deka Odsprzcdaje apteka.
Jest chałupka na boku Dla piszących dla chłopów.
I klasztorek bezpieczny Dla pisarzy społecznych.
* * * I szynk w środku na rynku.
Wszystkich spotkasz w tym szynku.
STANISŁAW SOJECK1
C H ) N O W A ...
Gdy słyszę tysiące narzekań w narodzie Na sklepy, na ceny - rozmyślam: cóż stąd?
Przyczyna nie w ludziach, lecz w nowym zawodzie - Po wojnie są zmiany i tutaj jest błąd!
Przed wojną profesor - dziś z wiktem ma sklepik I drze jak z ołtarza za masło i ser -
Tabliczkę mnożenia wszak od nas zna lepiej, Więc mnoży i nie dba, że dąs jest i szmer.
Buchalter! - Dziś knajpę otworzył w alejach - Podwójną księgowość — rzecz prosta, że zna.
Gdy jeden ci bimbru kieliszek naleje, Bądź pewien - na pewno policzy za dwal
Znam sędzię sprzed wojny - jest dziś jubilerem — Od gościa brylancik za ceny ma pól!
Przysięgnie fałszywie, że objekt ma feler I kupi!... I sprzeda!... Sto procent na stół.
Gdy męczy nas, dręczy nas handlu dziś demon, Dochodzę do wniosku, że dosyć, że czas / Na każdym sklepiku napisać, że... „Remont"
I zacząć od nowa - z cennikiem dla MAS ! -
ANTROPOFAGIA I FOTOGRAFIE Pewien misjonarz, co przenikał do ludożerców okolicznych, spostrzegł raz w chacie u kacyka albumik zdjęć fotograficznych.
„Cóż tu te zdjęcia porabiają?"
spytał misjonarz ze zdziwieniem.
A na to kacyk rzeki, mlaskając:
„To moje obiadowe menu". '
STEFAN STEFAŃSKI
*
I. /
ZBROJO W9JIA
rys. W itold Leonłia/d
i dziś
Dawniej
WERONIKA TALBER
ZABŁĄKANY INTERESANT
Deszczyk padał drobnym pyłkiem, tnołdy Upy i kasztany—
Do pokoju wkradł się chyłkiem interesant zabłąkany.
Mały, zwinny, jak jaszczurka, nos czerwony (chore nerki) dcho zbliżył się do biurka - i wyłożył swe papierki.
Opowiadał bardzo długo przebieg sprawy zawikłany^.
Deszcz już padał całą strugą, mokły Upy i kasztany,.
Odezwałam się nareszcie, gdy dał chwilę do namysłu:
tym do Ministerstwa śpieszcie - ' oczywiście — do Przemysłu".
On wyciągnął Ust, jak rapier.
(w każdym ruchu widać wprawę).
„Oto z Ministerstwa papier odrzucają całą sprawę".
Powiedziałam: „Mówiąc ściśle, to nie miałam przecież racji:
nie załatwią was w Przemyśle, gdyż to dział Aprowizacji".
„Byłetp tam - powiada grzecznie i w uśmiechu zęby szczerzy — powiedzieli, że bezsprzecznie sprawa do nich nie należy".
W zamyśleniu patrzę w okno, dcho klnąc interesanta...
Na ulicy ludzie mokną,
deszcz już leje, jak z hydraato...
Wreszcie znów przerywam dszę - ' nowy plan powstaje w głowie:
„Może szczęście wam dopisze chodaż w Ministerstwie Zdrowia?"
„Byłem! - mówi prosto z murt« - Jest tam jeden proiesorek.
to zagrozi! mi po prostu, że wpakuje mnie do Tworek!"
Więc krzyknęłam mu z rozpaczą:
„Nie mam nic do powiedzenia, bowiem sprawa ła przekracza wszeflde nacze nprawaiepi&T Wciąż zwiększają się kałuże, i mokną Upy i kasztany
Ciągle siedzi u tonie w biurze interesant zabłąkany...
iCiągle na coś czeka jeszcze...
f
Na co? spyta się dekawy.
Bo ja wiem? Aż miną deszcze’
- Lub na załatwienie sprawy? ,
rys. Narcyz
-i‘ Panie Dyrektorze, te ryby już się zaśmierdły'!- A, to świetnie. Można je zwolnić do rozdziału.
rys.
Jan Letuca
- W ie pan, to musi b y ć baz
io trudno, w ybudować dworzec m, gdzie staje pociąg.
ST. J. LEC
O G Ł O S Z E N IA
Wszystkiemi bóle ryczy do cię knieja 'z jednej stronicy codziennych ogłoszeń.
Wspóiczytelnlkut Przeczyta, i proszę # idź Rotem do dom i ŻU Siperwieja*) czytaj spokojnie w domowych pantoflach, potem radosny siada, do kolacji,
że rosnącego tui jesz w demokracji przemysłowego, zdrowego kartofla, i czkaj wspomnieniem poóem co sekundy i to zestawiaj (teniuchna puento)
że rozpacz wielka - zbiegi kulawy kundet i że bezdomne, trzyletnie oczęta.
•) Jutes
Superv!etlf—•
współczesny poeto francuskiKILKA SŁÓW 0 ŁODZI
Łódź, p.o. Warszawy, jest obecnie największym po Chicago skupiskiem Polaków. Ćhclałbym tedy udzielić kilku
informacjio charakterze leksykalnym:
Łódź, miasto zamieszkałe przez warszawiaków, jest rozciągnię
te wzdłuż linii jedynki. Z większych wód. prócz fabryki wody in
dowej 1 łaźni rzymkiej. godna wzmianki jest pływalnia ŁKS-u. Sa- , mo miasto składa się z ulicy Piotrkowskie! 1 jeszcze ktlku domów które się przy niej widać nie zmieściły.
Ulica Piotrkowska jest główną. Główna jest to przecznica Piotrkowskie,. Poza tym na plonie miasta Łodzi, który został proe kroczony, z czego powstała t.zw. Wielka Łódź, znajdujemy nłtcę Kątną. Badania naukowe wykazały, że nazwa pochodzi od mie
szkania kątem. Tam właśnie się znajdują domy profesorów Hal wersytetu, które rozrosły się już do kompleksu.
Gęstość zaludnienia grodu jest jak GUMa (Główny Urząd Mśe szkaniowy) zechce, i niezwykle rozciągliwa. Z mitów i pochń w mieście bardzo rozpowszechniona jest baśń o powstaniu pnk techniki. Na herb tej uczelni proponowano ślimaka, noto hene bez domku własnego na grzbiecie, a wokół napis: festlna lente?
Łodzią steruje Miejska Rada Narodowa, które! sala obrad znaj
dujesię w tym samym gmachu co teatr miniatur „Syrena". Na
i wteż prawdopodobnie oparto finansowo^ nadscenkę, licząc na stalą obecność znudzonych członków Rady. Był to jednak błąd. Tak było może dawniej, dziś są „Inne Czasy".
Jest też czynnych kilkę teatrów, rewii, sal koncertowych, pa cenach bajecznych, z tysiąca U jeden złotych, przystępnych dla mas niepracujących. 1 tak teatr Wojska Polskiego gra „Świętoszka de
likatnie dając tym do zrozumienia miastu, roszczącemu sobie pce tensje do zwrotu gmachu przy ul. Ceglełnianej, że to — „Dośę wodę". Na innej znowu scenie dają „Maturę", która nie zdnto egzaminu dojrzałości.
Na przedstawienia licznie uczęszcza młodzież w wieku nie tyle przedpoborowym Jak przed-szkolnym. Matki zapominają, że tfląc do teatru małe dzieci należy zostawiać w domu, u sąsiadki, odda
wać do garderoby, w żadnym jednak wypadku — zabierać ze W Łodzi wychodzą też gazety. Niczym fakir siedzi nasze mim sto aa „Szpilkach", gdy tymczasem „Odrodzenie" przychodzi z Krakowa. „SzpHkl" drą Kofty z „Odrodzentem", ale moim sda nłem szkoda ną to czasu 1 Putramenta
Zresztą „Czytelnik" ceni oba pisma Jednako. Po pięć złotyfl*
Jak statystyka wykazuje, mieszkańcy Łodzi tyją z pracy. (Sto tystyka wykazuje również, że lepiej być chorym na tyfus atolńe®
milionerem, bo gfly wszyscy milionerzy umierają, to na
tyfus umiera tylko 35*A chorych).Sam znałem jednego, który wraz z rodziną źyl z pensji. Co prawda i on miał boczny dochód: w godzinach pozablurowycłi pokazywano go jako Jedyny zabytek 1 eksponat w Łodzi: „Człowte łca, któremu wystarcza pensja"
Inni robią bokami, starają się jak mogą, w myśl zasady, chcia łem powiedzieć dewizy, ale obcej dewizy w obieg puszczać nie na leży: oraj i laboraj. Esperanto, tyawęot do Zamenhofa. Następnie Piotrkowską w prawo. 1 tasn pod 96 na trzecim piętrze, ze wzglę
du na wysoki poziom mieści się redakcją .Szpilek*4.
ZdzMaw Fedefc
w t ó
I
\
HANNA
MORTKOWK2 OLCZAKOWA
KRAKOWIAK
Krakowiaczek jeden Miał koników siedem, I jeszcze narzekał Że ma wielką biedę.
Krakowianka pewna, Jego bliska krewna.
Chodziła ubrana.
Jak Jaka królewna!
Warszawianin jeden Miał koników siedem.
Ale mu nie został Poiem ani Jeden.
Warszawianka jedna.
Bjda bardzo biedna.
Chodziła siukając Chodakami z drewna.
jechały z Warszawy Transporty na Kraków.
Przyszli warszawianie Do tych krakowiaków . I tak ich prasAi:
,rMtb krakowiacy.
Pomóżcie nam. proszą, Bo nie mamy pracy**.
A poiem mówili:
„Moi krakauerzy Trzeba nam pomagać.
Bo się tak należy***
A poiem krzyczeli:
Wstrętne krakauery Macie nam pomagać Do jasnej cholery!!
1 mówili dalej I krzyczeli dalej A ci krakowiacy Im nie pomagali. / Więc ci warszawianie Okrążeni wielce
Pojechali dalej
Na Bochnię, na Kielce.
Proszę się nie gniewać Kochan] rodacy, B o c i krakowiacy Nic wszyscy są tacy.
Bo bywają przecież.
Wiadome ło sprawy, Anioły z Krakowa I łotry z Warszawy.
t
Czasem warszawianie Są natrętną zgrają.Czasem krakowiacy Bardzo pomagają.
Lecz z tym pomaganiem Sprawa jest niepewna.
Bo są serca z wosku I są serca z drewna.
Twarde serca z drewna.
Miękkie serca z wosku.
Jedne po wartzawsku.
Inne po krakowsku.
Córka moja, przychodzi do p o koju. Siada na krześle.koło biurko, przy którym pracuję. Zanosi się na poważną rozmowę. Przestoję
pisać «
— Mówiłeś, że będziemy mieli radio...
— Powiedziałem, kochanie, bo będziemy mieli.
— Ale powiedziałeś ło już tek
dawno. e
— Widzisz, złożyłem podanie..
A radia nie mamy.
— Bo tam w radio panowie m a
ją dużo pracy. Ale Jak na mnie p r z y jd ą kolej, io'dostanę.
— Bo przecież radio Jest ci p o trzebne?
— Potrzebne.
— Pamiętasz, kiedyś po o biedzie miałeś siedzieć w domu i pisać artykuł. Ale nie siedziałeś, bo mu siałeś pojechać do pana Postema ka słuchać radia, bo bez tego nie mogłeś artykułu napisać.
—- Tak, kochanie Jak ogłaszano wybory w Anglii.
. — A babcia mówiła mi, że czy tała w gazecie, że przez radio czy
♦ają łakie rzeczy, które ty ptszesz
— ‘Czytają.
O Jej, ja bym tak chctała , usłyszeć!
Ja też bym chciał usłyszeć.
— Nte słyszałeś? v •
— No nie, przecież nie mamy radia.
— Aha... Ale m am uta Alinki ma.
— Wszyscy powinni mieć radio, tylko aparatów test za mało
:
k••■ o o o o o o o o a aArmia Czerwona przekroczyła rzekę Amar
rys. Jerzy Zaruba
ROZMOWA Z CÓRKĄ
A mamusia Alinki nic pracuje w redakcji, nie plsee artykułów, ani do radia. Cały dzień siedzi w domu i gra muzykę. A jak ktoś coś przez radio mówi, to przekrę
ca guzik i powiada: „Jakie to nu
dne".
No tak.
A Wanda mi mówiła, że Jak przyszliście' wtedy , do domu po Niemcach, to były dwa radia
- Byty
A gdzie one są? / Oddaliśmy je w milicji. Bo wtedy była wojna i nic wolno było mieć rafia.
— Ale teraz już można. To dla czego nie odblerzecie z powro tern?
— Bo to nie były nasze, tylko poniemieckie
— A przed wojną byto u nas ra
dio?
Było
— A co się z nim stało
— Niemcy zabrali.
To dlaczego za to nie zabra
łeś sobie tego niemieckiego radia?
— Powiedziałem ci, że trzeba było oddać w milicji
:X«SS«5aS5S285SSt5tXSSXSSSSSS8SSX88S8!ISS:S8»«S8S:SSStSS8SX8S2S8SSSX8SSS8SS8S»«8S«: X5SaMSS58aaS
POSŁUSZNA ŻONA
By go nie mogła żona zdradzać pokryjomu.
Zakazał Je) w ogóle mąż wychodzić z domu.
Odtąd tylko raz w miesiąc (słowa męża święte) Mradzała go z gazowni młodym inkasentem.
Toujours 1’Amnr
A mamusia Stetci nie oddała i teraz ma.
— Ale postąpiła nieuczciwie
— A jak ty zrobiłeś uczciwie, to nie masz. Tak?
Krystyn ko deszcz przestał pa
dać. Idź się bawić z Sabą.
— Idę, idę. A wiesz, że ani ma
musia Alłnki, ani mamusia Stela nie nrają telefonu. A my mamy
- Bo ten pan, który każę zakta dać telefony wie, że telefon jeat mi potrzebny do pracy. I dlatego kazał ml szybko założyć.
— A ien pan nic może dag ci radia?
— No nie. bo on ma tytko W e
lony.
— Szkoda, tak chclatabym. że By było radio...
— Krystynko, Saba tuż p łsw w do drzwi.
— Jul idę. Saba, Saba, chodź na dwór.
Wyglądano oknem. Dzieci bawią się z psem. Słońce świeci. Po dnu gtej stronie ulicy wznosi się gibka nowa antena łódzkiei radiostacji Ach, żeby tak mleć radio, postu chać. Ba.
JAN SaBl.ĄH
W L. Brudziński*
N
W sklepach pojawiły się wielkie ilości konserw amerykańskich
„NIESPOKOJNA STAROSĆ"
W. L. BRUDZIŃSKI
WIZERUNKI WSPÓŁCZESNYCH
PLOTKARZ •
•
Wciąż wersje puszcza, że Syrię, że Persję, Właściwie nie wersje już, ale dy-wersje.
Napada, urąga, uwłacza, szkaluje,
A że zburzyć nie może, io chociaż opluje.
IBEAŁ
Czas swój dzieli dokładnie między stół i kościół, Tyle w nim ma być tradycji i tyle polskości!
Co ja mu też przyznaję, bowiem bez przesady, Ucieleśnia on wszystkie narodowe wady.
NIEKTÓRYM KUPCOM
Gdyby za zdzierstwo i pasek dano komu medal, Napewno by go dostał i w swym sklepie sprzedał.
I gdy wszystkim handluje na takich zasadach, Sprzedałby i sumienie, gdyby je posiadał.
PRZYKŁAD
Znam dziś niejeden przykład, który nam dowodzi, że jeden brak nie zawsze w parze z drugim chodzi.
Ot, spójrzmy na Antoniego, jak swe liczy stówki, Zawsze mu brak było zasad, a nigdy gotówki.
/WYDAWNICTWA „CZYTELNIKA"
9
Biblioteka społeczno-polityczna S te fa n Litauer — Zmierzch zł.
L o n d y n u ... 15.—
Chłopska Reforma Rolna . . 12.—
A . Horak— W ojna polsko-nie
miecka 1939 (II wyd.) . . 12.—
K at. Z. Oranow&ki— M ateriały
5
dziejów powstania w arszawskiego. I. W oczach L o n d y n u ... 10.—
, Dla dzieci
L. Krzemieniecka — K ariera F ran k a Ż y r a f y ... 50.—-
Teki graficzne
Z. Tołkaczew— Majdanek wyczerpane M. Ryger— Dni wyzwolenia . 75.—
Podręczniki A. Zarembina, H. Oiogowska
Z. Batorowicz— Czytamy I . 5.—
zł.
S t. Jodłowski i W. Taszycki—
Zasady pisowni polskiej i in
terpunkcji ze słownikiem or- tograficznym . . . , 4 0 —
. • Różne
S t. Łempicki— Słowo o Grun
waldzie ...30.—
Majdanek — Rozprawa przed specjalnym sądem karnym
w Lublinie wyczerpane
T. Ostrowski — Więźniowie czapki zdjąć wyczerpane
Literatura piękna
J. Przyboś — Miejsce na ziemi 95.—
W druku
H enryk Sienkiewicz — Krzyżacy.
Do n a b y c ia w e w szystkich k s ię o a rn ia c h i s k le p a c h
„ C Z Y T E L N I K A "
Nad Poiłską pękła bania poezji. Wi
docznie autorzy albo nie mają nic do powiedzenia, albo tak się krępują wyraźnego wypowiadania swoich myśli, że chętnie je gubią w mowie wiązanej. Dyrekcje teatrów i teatrzy
ków z uporem maniaków czerpały pełną garścią ze skarbca poezji.
I tak: Teatr Wojska po „Weselu*' i .jFantazym'* wystawił znów wido
wisko do rymu: „Barykady W ar
szawy". Nieliczne fragmenty prozy oraz p. Woszczerowicz. za kratami w roli Czarowica nie różniły się od czołowej naszej poezji, były, bowiem całkowicie niezrozumiałe. Dobiega
jący szczęśliwie końca łabędzi śpiew
„Syreny", sutd przetykany poezją Jurandota, nowy program Teatru Do
mu Żołnierza z poezjami Gozdawy i Stępnia, rymujący imiprowizator z teatru „Rozmaitości", to wszyst
ko zniechęciło nas do łódzkich wi
dowisk.
Na dobitkę zjechała nam na głowę pasza ostatecznie rozparcelowana ciotka, ta sama, z którą kiedyś byliś
my na premierze „Fantazego*'.
Zwiesiliśmy smutnie głowy i po
stanowiliśmy zabrać ciotkę do „Ca- sanovy“. Wtem oko ciotki padto na afisz tego lokalu, zdumiona przeczy
tała, skandując: Rysia Grabowska, Kazio Pawłowski, Dziubas Kwieciń
ski. Podzieliliśmy przypuszczenia na
szej biednej ciotki, że ,,Casanova'*
urządza widocznie nocne programy dla dzieci i mimo, że mieliśmy wątpliwości, czy to ciotce nie za
szkodzi, zaprowadzaliśmy ją na
„Niespokojną starość". Tytuł bar
dzo się ciotce spodobał, sama bowiem jak twierdzi, ma bardzo niespokoj
ną starość. Cóż, ziemianka!
Pierwszy akt bardzo się ciotce po
dobał. Sarna bowiem przed laty, by
wała w Peterburku i dotychczas chowa w biurku listy rozmaitych znajomych z nadnewskiej stolicy, które od 1918 rokii przychodziły z Paryża. Nie rozumiała tylko dla
czego p. Zelwerowicz w przededniu rewolucji'' w,raca z Cambridge do .kraju jako profesor Poleżaiew. „Ja bym raczej uciekała do Londynu.
Nie rozumiem, jak taki rozsądny człowiek, jak profesor Zelwerowicz może być tak lekkomyślny" — dzie
liła się z nami uwagami oioitka w an
trakcie.
W dalszym ciągu sztuki ciotka siedziała zupełnie zgaszona 1 z każ
dą minutą twarz się jej wydłużała.
Spodobało jej się tylko, że p. Żeleń
ski odmówił wygłoszenia odczytu popularnego dla marynarzy. „To nasz człowiek!" — pochwaliła. Raz jeszcze ożywiła się, kiedy banda studentów napadła na mieszkanie profesora, potępionego przez ciotkę.
Podniecona, szczypała nas w udo i szeptała jedwabnym głosem do ucha: „Dzielna młodzież! Prawdziwi
patrioci! Pewnie mają w kieszeniach kastety!". Ciotka zawiodła się jed
nak, bo studenci zaczęli używać ka
stetów znacznie później i gdzie
indziej. Wytłumaczyliśmy ciotce, że kastety, lagi bambusowe zakończone żyletką „Polonia luksusowa*' itp. po
moce naukowe zostały, wywiezione wraz ze Skdnbem Państwa przez ru
muńską granicę do Londynu* jeszcze we wrześniu 39 roku. Można je obejrzeć w prywatnej zbrojowni pp.
Doboszyńskiego i Bieleckiego. Ciot
ka westchnęła głęboko.
Tymczasem Zelwerowicz wygnał ze sceny młodych studentów, by
najmniej nie za to, że naszli jego mieszkanie, ale najpewniej 'za to, że źle grali.
Powoli przygotowywaliśmy ciotkę do czwartego aktu. W tym celu skrępowaliśmy jej ręce krawatem, aby nie mogła zatykać sobie uszu i podparliśmy je) powieki zapdlkami.
aby nie mogła zamknąć oczu na rze
czywistość i delikatnie zakneblowa
liśmy jej usta jedwabną angielską chusteczką, aby nie wznosiła anty
państwowych okrzyków. Tak prze
siedzieliśmy cały czwarty akt.
W szatni rozpętana z więzów ciotka, zareagowała najniespodziewaniej w świeeie: „Smarkacze" — rzekła. Po
sądzacie mnie o reakcyjność, ale nie posądzajcie mnie o głupotę. Jak długo miałam nadzieję, że moje ga
danie ocali mó? majątek ziemski by
łam w tamtym obozie. Nie chcę zo
stać w samych podwiązkach, jak Churchill. Zresztą przekonała mnie pani Poleżaijewa, że w jej wieku mo
żna jeszcze dobrze pracować". Na
zajutrz nasza ciotka zgłosiła się de pracy. Pracuje na razie w Umrze.
„Zawsze — powiada — jaki taki kon
takt z zagranicą'*.
P.S. Żarty na bok! Witamy rado
snym, pańsitwowotwórczym okrzy
kiem inicjatywę dyr. Krasnowieckle- go. I tym razem wojsko jćst pionie
rem, Nareszcie proza, nareszcie zwy
kli ludzie na scenie. Nareszcie struś wyjął głowę z piachu. Nie możemy nic napisać o grze p. .Małynicz, p.
Zelwerowicza, p. - Wichniarza, p. Że
leńskiego, p. Skulskiego, bo nie ma s;ę do czego przyczepić. Przeczepili- byśmy tyflko bródkę p. Żeleńskiemu, żeby był jeszcze bardziej podobny do przedrewolucyjnego rosyjskiego inteligenta. Najbardziej jednak po
dobał się nam przekład Pawła Hert
za, po którym nie Spodziewaliśmy się takiego pazura scenicznego. Za
uważyliśmy szereg nieścisłości w przekładzie, ale niech to pozostanie naszą słodką tajemnicą. Proponuje
my, jako że sztuka na przekładzie bardzo zyskała, przekładać wszysb kie, nawet polskie sztuki, na francu
ski albo na rdsyjski, a potem z po
wrotem na poflski, gdyż tłumacz in
nych języków nie zna, a nie możemy mu wytłumaczyć, żeby przestał tłu
maczyć.
»
V
V
STEFANIA GRODZIEŃSKA
P R E Z E N T
Bardzo się przyjaźnię z Marysią, więc chciałam jej kupić na imie
niny coś wspaniałego. Kilka mie
sięcy temu zaczęłam odkładać pieniądze na ten prezent.
Nareszcie nadszedł dzień 15 sierp-.
nia i poszłam kupić jej zegarek.
Ale okazało się, że na zegarek musiałabym odkładać pieniądze jeszcze przez 23 lata. Spytałam wo
bec tego o kryształ, ale obliczy
łam, że mogłabym go kupić za 17 lat i 8 miesięcy, a . jedwab na su
kienkę już za 9 lat, jednak nie chciało mi się tak długo czekać, wobec tego poprosiłam o pończo
chy. Były jeszcze za drogie i już sobie pomyślałam, żeby jej kupić chociaż jedną ładną pończochę, ale chcieli za n ią ,350 zł I żebym się zebrała z kimś takim, co by od ra zu kupił drugą za drugie 350 zł.
Ale żadna z tych znajomych co pracują nic może sobie pozwolić na jedną pończochę za 350 zł, a te które nie pracują, mają dosyć pończoch, co sobie na zachodzie uciułały. Zresztą gdybym nawet miała dosyć pieniędzy, trudno by mi było kupić, bo w Łodzi w związku z akcją powiększenia wy
dajności pracy wszystkie sklepy są zawsze zamknięte. Może i o- twierają się od czasu do,czasu, ale rano , kiedy idę do pracy i w obiad kiedy mam przerwę, wszystko jest pozamykane. Nato
miast przed wieczorem, ponie
waż sklepy są otwarte do 6-tej, kwadrans przed szóstą już są zam
knięte.
Poszłam xwięc na rynek. Rozej
rzałam się i strasznie się ucieszy
łam. Bo oto znalazłam się w sa
mym centrum eleganckiego świa
ta Wśród kupujących używane spędnie i płaszcze w zupełnie do
brym stanie, poznałam najwybit
niejsze osobistości świata arty
stycznego. Wyższy urzędnik pań
stwowy targował żółte buty świeżo podzelowane, a jeden z potenta
tów prasowych mierzył marynar
kę z prawdziwej imitacji bawełny.
- C o, pan tu robi, panie Kar- puszko?
— Jestem przejazdem w podró
ży poślubnej.
- Ach, juk to dobrze, będę mogła nareszcie poznać pańską żonę!
- Nooo... nie. Żona zostalu w domu - koleje są takie dro
gie!
Nie wszystkich kupujących zna
łam z widzenia, ale wokół roz
brzmiewające rozmowy o wyda
rzeniach politycznych 1 kultural
nych, o najnowszej premierze, o najnowszym wice-premierze, dys
kusje nad ostatnimi numerami
„Odrodzenia" 1 „Przekrotu"’wska- zywały na to, że znalazłam się wśród samej śmietanki umysłowej naszego społeczeństwa.
Nic jednak nie kupiłam, bo na ubranie nie miałam pieniędzy, a artykuły spożywcze są na rynku tylko trochę droższe, niż w mieś
cie, ale zato trzeba daleko nosić.
Kiedy wracałam z targu, przy
szedł mi wspaniały pomysł na pre
zent dla Marysi, niedrogi, a kształ
cący.
Otóż lubi ona poezje. Postano
wiłam zatem kupić jej komplet
„Dziennika Łódzkiego" z „co dzień fraszką".
W drodze do redakcji olśniła mnie jednak nowa myśl. Kupię jej papierosy! Mój wybór padł rta
„Partyzantów". Bo to nazwa skro
mna, a Jednocześnie patrlotypzna i przy tym zabawa z odmienia
niem.
Weszłam do sklepu monopolo
wego.
— Proszę o „Partyzanty". (Czy o „Partyzantów"?)
— „Partyzanty" wyszły. (Czy
„Partyzanci" wyszli?)
U ulicznych sprzedawców nato
miast roiło się od „Partyzantów".
Tylko zamiast 20 zł kosztowały 30.
Poszłam dalej, ale prędko pożało
wałam, bo u następnego sprze
dawcy kosztowały już 35 zł.
W końcu kupiłam u tego pierw
szego i łfyłam nawet zadowolona, bo to za jedne 30 zł zaniosłam dwadzieścia prfczentów I Jeszcze pudełko na dodatek.
I teraz niech się już Marysia mę
czy, czy pall „Partyzanty" czy
„Partyzantów" i dlaczego jak coś kosztuje 20 zł to się płaci 30.
- Co? Pogodziła się pani z Ko
byłecką? Przecież nie mówiłyście do siebie coś przez dziesięć lat?
- Ach, tak, ule biedaczka przez ten czas tak zbrzydła, że nie mo
głam się już dłużej gniewać.
Z PIÓREM U NOGI.
Co robią redaktorzy gazet w chwi
lach wolnyoh od dostarczania nam materiałów do „Gabinetu osobliwoś
ci"? Czy nie czytają oty ogłoszeń, które wpływają do ich administra
cji? Czy nie czytają listów do ich redakcji, które po tym publikują?
W liście do redakcji „Gazety Lu
belskiej" (N r 155) pisze jakiś uta
jony polski „imperialista bez gra
pie", protestujący zresztą całkiem przytomnie przeciw projektowanemu zakazowi nauki języka niemieckiego w szkołach m. inńS tak:
„Zdrowa logika państwowo - twórcza nakazuje nam dobrą zna
jomość języków naszych sąsiadów, a więo rosyjskiego, białoruskiego, ukraińskiego, słowackiego, czes
kiego, niemieckiego i angielskie
go, a w drugiej kolejce języka francuskiego* jako dyplomatycz
nego".
Może pan sąsiaduje właśnie w pierwszej kolejce (dojazdowej) z ja kimś Anglikiem, bo „może kiedyś in
nym razem, dziś na razie niel" i -sąsiadujemy z Wielką Brytanią.
A oto ogłoszenie w katowickim
„Dzienniku Zachodnim" (N r 158).
Cukiernia Ziemiańska
„poleca swoje starodawne war
szawskie wyroby".
Przypomina się i Balińskiego „Po
ranek Warszawski":
I z cukierni uderza ciepły zapach ciasta.
Ta woń drożdżowych ciastek i palo
nej kawy Z wanilią, tak znamienna dla ulic ■
Warszawy...
To smacznś w poemacie, ale mniej smaczne jest zjadanie s t a r o d a w n y c h wyrobów? Smacznego, Kato- wiczanie!
W „Życiu Warszawy" z 27 lipca b. r. poszukuje jakaś zrozpaczona matka zaginionego syna-kaleki. — (Ogłoszenie 687-1). Ale cóż? Nawet w najszlachetniejszym wywołuje ono mimowolny śmiech zamiast głębokie
go współczucia. Można było stylisty
cznie poprawić pismo kobiety z ludu, c» poszukuje syna ,
„który chodzi w pozycji siedzącej".
Siedząca pozycja redaktora zobowią zuje go do postawy!
(st. j. 1.).
RAMIĘ PRZY RAMIENIU!
„Rzeczpospolita" w N r 214 z dn.
10.8.45 podaje oświadczenie admira
ła Mountbattena. M. in. pisze:
„Poza tym stwierdził on, że ra- fhię przy ramieniu z wojskami so
wieckimi walczy narodowa armia burmańska. Narodowa armia bur
mańska wstała zorganizowana przez Japończyków, a póżtowj prze szła na stronę aliantów".
Było to bardzo długie ramię, się
gające przez Tybet i Chiny do Mon
golii! (<?, I. b.)
TEMPO ŻYCIA.
W wywiadzie p. Mariana Woy- dyłły z ambas. Bliss-Lane w r.-rze 36 „Kuriera Codziennego" czytamy:
„W rozmowie z przedstawicie
lem „Kuriera Codziennego" mał
żonka Amb. St. Zjedn. Mrs Cor- nelia Lane mile wspomina chwile, spędzone w Polsce i pokazuje nam fotografię ze swą 3 mieś, córecz
ką (która wówczas wyszła zamąz) wykonaną w czasie codziennych spacerów w ulubionym Ogrodzie Saskim, z widocznymi jeszcze ko
pułami Soboru na obecnym Placu Marszałka".
Autor niniejszego wywia ’u, są
dząc po stylu, nie jest o wiele sta r
szy od córeczki państwa Rliss-Lane.
(a .m .)
•
WICEWOJEWODA CIĘŻKIEJ WAGI
W „Dzienniku Łódzkim" z dnia 12 b. m. znajdujemy następujące wez wanie:
„Obecnie, gdy wszystkie sporty po sześcioletniej przerwie — bu
dzą się do nowego życia w wolnej Polsce — atleci, wychowankowie i uczniowie sportowców tej miary co Pytlasiński — nie mogą pozo
stać w tyle. Wojna przerzedziła szeregi sportowców — dlatego ko
nieczne jest, żeby ■wszyscy'ci, co przeżyli koszmar sześcioletniej nie woli — stanęli obecnie do apelu.
Długoletni działacz sportowy — wi cewojewoda Szudziński zaprasza wszystkich sportowców, zawodni
ków i działaczy atletycznych na pierwsze zebrąnie organizacyjne...
Atleci — do apelu! Niech nie za- ( braknie nikogo
Oto administrator silnej ręki! Ta
kich wojewodów nam trzeba! Reak
cję kładzie na łopatki. Szabrowników chwyta -w podwójnego nelsona. A gdy chodzi o reperację dróg, robi mostek i wszystko w mig zalatwie-
ne. (j. s.)
szka z ł939 roku przestarzała.
Stanisław Sz. (Białystok) —
„Ha
sła" nie rozumiemy.
Józef - Jasklowski— Tematy dobre, ale opracowanie gorsze. Nie pójdzie.
Karaś (Łódź). Nie.
Cierpliwski — „Tak być nie mo
że" — słuszne ale nie do „Szpilek".
Bogdan Bialkywski (Lublin) — Jak wyżej.
Zofia Żarnowiecka (Białystok) — Te wiersze nie pójdą. Ale może jesz
cze spróbujecie.
Czytelnik „Szpilek" (pod Berli
nem) — Witamy serdecznie przed
wojennego przyjaciela. Obniżenie ce
ny numeru zależy od wielu okolicz
ności, na które nie mamy wpływu.
N. L, (Łódź) — Nasze milczenie było odpowiedzią. Nie.
„Szpilki" ukazują się co tydzień. - Przedruk bez podania źródła wzbroniony.,
Redakcja: Łódź, Piotrkowska 96, teł. m. 1-23-36. „ , Przyjm uje się oodziennie od 11-tej do 1-szei.
Redagują: St. Jerzy Lec, Zbigniew Mitzner, Leon Pasternak. Jerzy Zaruba._____________________ W yda)e Spółdzielnia wydawnicza „Czytelnik ■ Składano w Zakł. Giaf. „Czytelnik" Nr. 4, Łódź, Żwirki 2. D—04921 Drukowano w Nakładach Graficznych „Książka".
/
4~ C^{/T <-AA«-.rćLXz'
rys. Henryk Grunwald t
SZABRO W NIK
I