• Nie Znaleziono Wyników

Życie Krzemienieckie. R. 8, nr 5 (1939)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Życie Krzemienieckie. R. 8, nr 5 (1939)"

Copied!
36
0
0

Pełen tekst

(1)

ż y c i e :

KRZEMIE!

N I E i C K I E

MIESIĘCZNIK SPOŁECZNY

NR. 5

(2)

P rzew odniczący Kom iteiu R edakcyjnego: R o m a n Chromiński Sekretarz: E m ilia Kornaszew ska

C złonkow ie Komitetu R edakcyjnego: H alin a C zarno cka, Stani­

sław Sheybal, M ieczysław Z ad róźn y .

W sp ó łp rac e zade klaro w ali: Kazimierz Henryk G ro szy ńsk i, Julian Kozłowski, Czesław Kurek, Franciszek M ączak, Dr. Zdzisław O polski, mgr. Jerzy O sostow icz, B ronisław R o b ak , A lin a Rusko- w a, Stanisław Sarek, Jan Sułkow ski, S tanisław Szczepański,

Robert Szłapak.

TREŚĆ ZESZYTU:

St. Bieda: Stosunek d ziatw y szkolnej d o M a rsza łk a

P iłsud skie g o n a tłe w s p o m n ie ń z d ni ż a ło b y . . str. 141 W y jątki z pism Józefa Piłsudskiego . str. 145

Ś. p. Julia Józew ska . , . - . str. 147

M ieczysław Z a d ró ź n y o p u śc ił Krzemieniec i o b ją ł już

n o w e s ta n o w isk o w W arszaw ie . str. 150 W ieczór d y s k u s y jn y z d e d y k a c ją . str. 153

Z e s z t u k i . str. 157

S port i w y c h o w a n ie fizyczne . str, 160

K r o n i k a . str. 162

K o m u n ikaty n a d e s ł a n e ... str. 168

Sekretariat czynny w D om u Społ. ZOS. codziennie z wyjątkiem dni świat, od godz. 13— 14.

(3)

Id ą teraz godziny za godzinam i, zwycięstwo za nam i, przed nam i szerokie życie. Burz dla nerwów me ma, piękno jakby stygnie i człowiek czeka na nowego człowieka, aby. piękno odiodzenia gdzieś wyszło, pięk­

no chw il wiosny wiosny nowego polskiego życia.

Gdy m yślę o tym, zb liża jąc się co krok do grobu, to zawsze m i się zdaje, że odrodzenie, piękno i pieśń, odrodzenia me z naszych niewolniczych piersi się wy­

rwie że piersi dziecinne i g łosiki dziecięce tę pieśń, gdy dorosną, wyśpiewają, że one zobaczą Polskę odrodzoną, p e łn ą śm iechu i szczęścia...

JÓ Z E F PIŁSUDSKI.

(4)
(5)

Ona przede mną do lesistych zacisz Weszła... a harfy śpiewały wiatrzane:

„Dobrze ją poznajbo wkrótce utracisz Jak sny przez dobre duchy malowane; Ż yw ot:. tysiącem żywotów zapłacisz -

A zawsze jedną tę serdecznną ranę Przyciśniesz w piersi rękami obiema Tę jedną smętną ranę — że Jej nie ma!

Sławę ci damy., lecz tobie obrzydnie - Serce ci damy... ale spustoszeje.

Przyjdzie do tego, że będziesz bezwstydnie

(6)

Na to Ja: niechaj me oczy rozwidnię Rubinem, który z Jej ust światło Leje — A me dbam o to, co mię dalej czeka:

Żywoty ducha? czy męki człowieka?

W jednę girlandę męki me uwiążę, Jak człowiek, który za tysiące czuje, l tą girlandą jako świata książę

Czoło uwieńczę i ukoronuję;

Niechaj-że na mnie idą duchy węże!

Niech mię świat zwalczy otwarcie lub truje!

Niech mię ognistą otoczy otchłanią...

Choćby aż w piekło wiodła— pójdę za nią.

* *

*

Cały się stałem ojczyzną... i cały Stałem się prochem. i cały rozpaczą!

Fraszka te węże, co w piekle kąsały Dawne anioły.Niech ludzie zobaczą To ziarno męki i ten proszek mały,

W którym się miasta palą—matki płaczą, Dzieciątka swoje własne gryzą z głodu.

Niech pojmą ducha jęk słowo narodu...

Na mojem sercu, jak na złotej tarczy, Sto dzid się łamie i sto mieczów kruszy, l sto utkwionych strzał boleśnie warczy,

1 sto aniołów upada bez duszy,

Myśląc, że serce za wszystko wystarczy, , Wszystko uzbroi sobą—wszystko wzruszy A ja co?—anioł na dnie mgieł czerwonych., Pan niewidzialnych duchów—brat szalonych...

ról Duch.

z rapsodu I i II.

(7)

Ż Y C I E K R Z E M I E N I E C K I E

_______ M IE S IĘ C ZN IK SPO ŁE C ZN Y

ROK V III M A J 1 9 3 9 NR 5

S t. B ie d a .

S T O S U N E K D Z IA T W Y S Z K O L N E J D O M A R S Z A Ł K A P IŁ S U D S K IE G O n a t le w s p o m n ie ń z d n i ż a ło b y .

Bohaterska postać M arszałka P iłsudskiego, Jego osobowość, życie, czyny i osiągnięcia stały się przeb ogatą sk arbnicą najw y ższych w ar­

tości w ychow aw czych.

Z e skarbnicy tej m o żn a obficie czerpać p rzy k ła d y g łę b o k ic h m yśli, trafnych w skazań, szlachetnych uczuć, a przede w szystkim —- niezło m neg o hartu ducha, nieugiętej w oli i bezgranicznie ofiarnego w ysiłku i trudu w konsekw entnym aż do zw ycięstw a d ąże n iu k u w ielkim celom.

W w ych ow an iu verba docent, exem pla trahunt. T oteż i w pracy w ychow aw czej szkoły polskiej M arszałek stał się pośrednio naj­

w iększym i n ajle pszy m w ychow aw cą.

W sze lk ie o p o w ia d a n ia , zw iązan e z Jego ży cie m i c zy n a m i b u d z ą zawsze najżyw sze zainteresow ania d zia tw y i m ło d z ie ży , d a jąc jej g łę ­ bokie przeżycia szczerego p o d ziw u , e n tu zja zm u i u w ie lb ie n ia dla W ie l­

kiego W zo ru C zło w ie k a — O b y watela.

U rząd zan e co roku w szkołach radosne uroczystości ku czci M a rszałka w d n iu Jego im ie n in zacieśniły jeszcze bardziej i p o g łę b iły zw iąze k d u cho w y d zia tw y i m ło d zie ży z W o d z e m N arodu.

O p ro m ie n io n y pow szechnym kulte m w d n iu tym b y ł O n rów ­ nież i przez na jm ło d szy c h „o b y w a te li” szczególnie gorąco czczony i kochany.

*

Straszna w ieść o zgonie M a rszałka uderzyła bolesnym ciosem nie ty lk o w serca starszego społeczeństw a.

Z a l i rozpacz by ły w rów nej -mierze u d zia łe m i tych n a jm ło d ­ szych. W szkole na lekcjach, w czasie przerw, a zw łaszcza p o d ­ czas uroczystości ża ło b ny ch słychać b y ło w śród nich tłu m io n y p łac z i szlochanie.

(8)

N ajgorętszym pragnieniem zb olały ch serc dziecięcych b y ło w ó w ­ czas odbycie pielgrzym ki do krypty św. L eonarda na W a w e lu , by

„choć raz w życiu spojrzeć na kochanego M a rs z a łk a ”

Idąc za głosem tych pragnień, S zkoła Ć w iczeń L ic e u m K rzem ie­

nieckiego zorganizow ała w pierw szych dniach czerwca 1935 roku taką pielgrzym kę dla dziatw y swych pięciu w yższych klas, w której uczest­

n iczy ło pow yżej 180 osób.

Niektóre z dzieci po pow rocie do K rzem ieńca przeżycia swoje w y p o w ie d zia ły pisem nie

Fragm enty tych w ypow iedzi są co roku w ża ło b n y m d niu rocz­

nicy śmierci M arszałka na ogólnej zbiórce dziatw y szkolnej odczyty­

wane, przez co narastające pok olenia szkolne m o gą pośrednio uczest­

niczy ć w .aktacS złożonego M arszałkow i pośm iertnego hołdu.

Jako w spo m nie nia tego h o łd u i p rzeżyw anych przed czterema la ty dni najw iększej żałoby , pozw olę sobie przytoczyć tu k ilka frag­

m e ntów w dosło w nym odpisie z prac dziatw y klasy szóstej „b : W K R Y P C IE Ś W . L E O N A R D A .

„G łó w n y m celem naszej w ycieczki do K rak o w a by ło oddanie h o łd u prochom M arszałka P iłsudskiego z ło żo n y m na W a w e h i i to na jg łęb ie j p rzeżyłam .

Z a ra z na drugi dzie ń po przyjeździe do K rakow a u d a liśm y się n a W aw e l. C hoć była dość wczesna godzina pod m u ra m i stał długi k o row ód szkół. T ysiące dzieci z różn ych stron P olski w u p ale i kurzu stało cierpliw ie, czekając swej kolejki, by m ó c dostać się do krypty św. Leonarda. D ow ie dzieliśm y się, ż« m o że m y przyjść dopiero po p o ­

łu d n iu .

Z a ra z po obiedzie zno w u u da liśm y się na W aw e l.

W k rótce zn a le źliśm y się w Katedrze,

Po strom ych schodach zeszliśm y do krypty św. Leonarda. Pa­

n o w a ł tu p ółm rok , ty lk o jedna żarów ka ro zjaśniała ciemności.

W sk up ie niu i pow adze z b liża liśm y się do srebrnej trum ny z d w o m a kry ształow ym i o k ien kam i, stojącej na p odw y ższen iu nakry tym biało-czerw onym suknem .

Ju ż blisko.

Serce za b iło m i m ocniej ze w zruszenia.

Ju ż jestem przy trum nie.

S p o jrza łam przez kryształow e okienko. W siw y m m u ndu rze prze­

pasan y m wstęgą i udek orow any m orderam i le ża ł M arszałek. T a sam a co na portretach tw arz z nastroszonym i siw ym i w ąsam i, krza­

czastym i brw iam i; ta sam a m ądra, surowa twarz, na której ro zlał się spokój, szlachetność, dum a.

142

(9)

Po w ielu trudach kochany nasz M arszalek spotezął i z d a się, i e śpi.

N ie m o g łam sobie po prostu w yobrazić, że M arszałek um arł, że

■więcej nie wstanie.

Jeszcze tak n iedaw no kiero w ał losam i P olski, d z ia ła ł dla jej -dobra, a teraz leży nieru ch o m y , ja k b y z kam ienia.

W ręku M a rszałka tkw i obraz M a tk i Boskiej O strobram skiej, k tó rą szczególnie czcił, przy bok u b u ław a.

R z u c a m jeszcze ostatnie spojrzenie na trum nę M arszałka. C h w ila ta w b ija m i się w p a m ię ć na całe ży c ie “.

* *

*

„ Z a k ilk a sekund u jrzałem zw ło k i Bohatera.

D z iw n ie się czułem . R ęce m i się trzęsły.

P odch odzę. Patrzę

T ak sam o w y g ląd a ja k na portrecie, m a tylko trochę 'W ą sy i jest trochę bledszy.

Serce m i się ścisnęło, gdy patrzyłem na tak w ielkiego C zło w ie k a

W krypcie b y ła cisza. N ie którzy m ieli oczy zapłakane, byli bardzo bladzi, g łę b o k o nad czym ś zastanow ieni, coś silnie p rze ży w a jący .

P o p a trzy ł em jeszcze raz na Bohatera.

N a tw arzy m ia ł w y raźn ie u w y d a tn io n ą pow agę, niew y słow iony m ajestat, d u m ę , szlachetność, m ęstw o i anielski spokój. Z d a w a ło się«

że śpi.

Jeszcze raz p op atrzy łe m na trum nę i odszedłem .

C h c i a ł b y m c h o ć t r o s z k ę t e g o g e n i u ­ s z u i d u c h a m i e ć w s o b i e".

S Y P A N IE K O P C A .

„Tego roku je ź d z iliś m y do K rakow a, aby z ło ży ć h o łd ś. p. Józe­

fow i P iłsu d sk ie m u .

Z P o d w a la a u to b u sa m i w y ruszy liśm y do kopca: W k ró tc e ru c h li­

we m iasto zostało za n a m i. N a hory zoncie p o k a z a ł się kopiec K o ­ ściuszki. M oże ze trzy k ilom etry d z ie liły nas od niego. C a ły o toczony -zielonymi lasam i wyglącłał- d u m n ie i w spaniale.

K opiec M a rszałka b ę dzie jeszcze w iększy i w spanialszy od tegoH

— p o w ia d a jakaś pani, — będzie góro w ał na całą okolicą.

D roga skręciła ostro w bok. O d c z u liśm y , iż jedzie m y pod górę.

P rzed n a m i w id n ia ła wieś, a dalej p ię k n y liściasty las. W e wsi w y ­ sie d liśm y z autobusów i w dalszą drogę p u ściliśm y się pieszo. B y ła m niejsze

duchem

a in n i w ażnego

(10)

p o p o łu d n io w a go dzina i słońce m ocno dogrzew ało K rętą d różk ą, id ą c ciągle w górę, doszliśm y wreszcie do miejsca sypania kopca. Spoceni i zm ęczeni zn a le źliśm y się na obszernej polanie, ze w szystkich stron otoczonej ścianą zielonych drzew. K o ło nas przeszedł o d d z ia ł spraco­

w anych , spoconych, lecz zadow olonych i szczęśliw ych żołnierzy. Przed c bw ilą sp ełnili oni sw ój obo w iązek w zględem zm arłego W o d z a . O d ­ d a li M u cząstkę sw oich sił.

N a środku w spom nianej polany by ła u sy pana ju ż dolnat- część kopca M arszałka. O b o k zn a jd o w ał się paw ilon, n ied aw no z b u ­ dow any. W szę d zie p a n o w ał ruch i wrzała praca Setki m a ły c h i w ię­

kszych postaci k rząta ło się k oło kopca. Jedni ło p a ta m i n a k ła d a li zie m ię do taczek, in n i w ieźli ją na kopiec, a jeszcze in n i w racali z kop ca z p u sty m i taczkam i. W szyscy pracow ali gorliwie, nie szczędząc siebie i sił. P raco w ali starsi panow ie, eleganckie panie, a także i dzieci. K a żd y pracow ał, nie bacząc na nic. D o ku c zliw e gorąco nie zniech ęcało nikogo. N ik o m u nie brakło zap ału. Ci tylko [odpoczyw ali, k tó ry m za b ra k ło pola do pracy.

P opatrzyw szy się na tę pracę, w yb raliśm y delegatów z każdej g ra p y t p oszliśm y p a ra m i na kopiec. N a środku kopca w id n ia ło jak ie ś w zniesienie. B y ło to obm urow anie, do którego zsy p y w ano ziem ię, przy w ie zio n ą z ró żn y ch stron Polski. M y też p rzy w ie źliś m y z sobą trocŁę ziem i krzem ienieckiej w pięknej urnie z napisem „Szkoła Ć w ic z e ń — L ic e u m K rzem ienieckie”. D elegaci z poszczególnych grup z p a nem K ie ro w nik ie m weszli na obm urow anie. W śró d nas zaległa ci­

sza. Z a c z ę ła się uroczysta dla nas chw ila. Kolega N. otw orzy ł urnę i zie m ię k rzem ieniecką w ysy p ał do o bm urow ania. Z a szc zy te m dla nas jest to, że w k o p c u będzie choć troszkę naszej ziem i kresowej, którą P a n M arszałek bardzo k o c ha ł i o którą w alczył.

P o tej uroczystości fotografow aliśm y się poszczególnym i grup am i n a tle o bm urow ania. C zekając na sw oją kolejkę, m o gliśm y do k ład nie obejrzeć kopiec. B ył on ju ż dość w ysoki, u d o łu bardzo szeroki, u góry zw ę ża ł się. Z ie m ię d o w o żo n ą z dołu u b ija n o , żeby dobrze się

zległa.

G d y nasza g rup a sfotografow ała się, zbie g liśm y z kopca, chcieliś­

m y w o zić zie m ię , lecz zabrak ło dla nas taczek. A b y darm o nie tracić czas(*» p o szła n asza grupa do p a w ilo n u o g lądać m odel k op ca Mar-- szałlca. B ardzo ła d n ie i starannie b y ł on w y k on an y, toteż ła d n ie w y g lą d a ł. K a żd y , k to p a trzy ł na- m odel, łatw o m ó g ł sobie w y o brazić, ja k w s p a n iały i ła d n y będzie kopiec M arszałka.

W y s z liś m y z p a w ilo nu . Były ju ż w olne taczki. S k o c zy liśm y do nich ii, n ie z w a ża ją c na nic, zaczęliśm y w o zić ziem ię na k opiec P ana Marszałka... T a c zk a , która p rzy p a d ła m i, b y ła ciężk a i trochę p o ła m a -

144-

(11)

na. N ie bacząc na to, z za p ałem zacząłem pracow ać. Ł o p a tą n a k ła d a ­ łe m zie m ię i wi-ozłfrm ją w górę na kopiec. Straszliw e gorąco bardzo d o k u cza ło . P ot s p ły w a ł z croła. T a czk a z z ie m ią jech ała na kopiec.

T a m w y sy p y w a łe m ziem ię i z pustą w racałem po now ą. K ó ło siebie w id z ia łe m gorliw ie pracujących kolegów , k o le ża n k i i m nóstw o n ie zna ­ jo m y c h lud zi. K a żd y pra c o w a ł i c z u ł się szczęśliw ym , że m ó g ł choć troszkę ziem i w y w ie źć na kopiec zm arłego, kochanego przez wszys­

tkich P an a M arszałka. Jed nak nie m o g liśm y dłu g o pracow ać, g d y ż z b liża ł się wieczór. S łońce, przechyliw szy się ku Zachodow i, nie tak m ocno dogrzew ało. Z a le d w ie trzy taczki ziem i w y w io złe m na kopiec, a ju ż zbiórk a. S tanęliśm y w pary, k ażd a grup a osobno. W szy scy b y ­ liśm y spoceni i zm ęczeni, a zarazem szczęśliw i i zadow oleni. O c ie ra ­ jąc pot z czoła, jeden drug ie m u o p o w ia d a ł sw oje przeżycia.

Nasze m iejsce k oło k opca zajęli jacyć oficerowie. O n i tu przy­

byli, by także z ło ż y ć h o łd W o d zo w i.

*

Przytoczone w y p o w ie d zi są pod w zględem stosunku uczuciow ego dziatw y do M a r s z a ł k a sam e przez się dość w ym ow ne. C harakterys­

tyczne jest p ragnienie chło pca: „ C h c ia łb y m choć trochę tego geniuszu i ducha m ieć w sobie. “ W p ra g n ie n iu tym w y ra ziła się w ła śn ie do­

niosła rola w ych ow aw cza i w p ły w O sobo w ości M arszałka, jak o p rzy ­ świecającego d zia tw ie i m ło d z ie ży ide ału.

* *

*

...Wszystko, co żyje, umiera, a wszystko, co umiera, żyło przedtem.

Prawa śmierci są bezwzględne. Są, jak gdyby stwierdzić chciały praw­

dę, że co z pwchu powstało, w proch się obraca. Gdy kamień na taftę spokojnej wody rzucamy, powstają . kręgi, idące wszerz i zamierające powoli. Tak żyją ludzie, gdy śmierci bramy przepastne przekroczą; kręgi powoli zamierają i nikną, pozostawiając po sobie pustotę, a nawet za­

pomnienie. Prawa śmierci i prawa życia, związane ze sobą, są bez­

względne i bezlitosne. Żyło ludzi mnóstwo i wszyscy pomarli. Pokolenia za pokoleniami, żyjące codziennym życiem, zwykłym lub niezwykłym, do wieczności przechodzą, pozostawiając po sobie jeno ogólne wspomnie­

nia. Wspomnienia, gdzie imion nie ma i nie ma nazwisk. A jednak

(12)

prawda życia Ludzkiego daje nam. i inne zjawiska. Są ludzie i są prace ludzkie tak silne i tak potężne, że śmierć przezwyciężają, że żyją i ob­

cują między nami.

...żyje dlatego, że umrzeć nie może. Zda się, jakgdyby . bramy śmierci przepastne za nim zamknęły się nieszczelnie. D la niektórych lu­

dzi zostają one otwarte, tak, że życie i śmierć się nie rozdzielają. Zda się, że są ludzie, którzy żyć muszą dłużej, których życie trwa nie latami, a wiekami, wbrew prawdzie przyrodzenia ludzkiego.

... Twierdzę raz jeszcze, że bramy przepastne śmierci dla niektórych ludzi nie istnieją; Świadczą o prawdzie wielkości takiej, że prawa wiel­

kości są inne, niż prawa małości. Gdy warstwy ziemi otwartej przeliczę i widzę przeszłości gościńce, po których kroczy ludzkość i po których teraz stąpa historia, to widzę umoszczone twarde drogi, które ludzie, po­

koleniami idąc w życie i pokoleniami umierajac, mościli życiem swoim, tak, jak i śmiercią. Pokolenia, które zostawiły ślady, szkieletami i pracą codzienną i codziennym odpoczywaniem mościły gościńce trwa­

łe i wieczne. Lecz wszędzie, gdzie gościńce mają skręty, wszędzie, gdzie załomy drogi, gdzie ludzi wahania i gdzie ludzi małych trwoga, stoją na załomach, jak drogowskazy, olbrzymie głazy, świadczące o wielkiej prawdzie bytowania. Stoją olbrzymie głazy samotne, lecz z naz­

wiskami, gdy ludzie gihą bezimiennie.

...idzie tam, gdzie głazy na naszym gościńcu stoją, świadcząc nie- ledwie chronologicznie przez imiona o naszej przeszłości. Idzie między Władysławy i Zygmunty, idzie między Jany i Bolesławy. Idzie nie z imieniem, lecz z nazwiskiem, świadcząc także o wielkości pracy i wiel­

kości ducha Polski. Idzie, by przedłużyć swe życie, by być nie tylko z naszym pokoleniem, lecz i z tymi, którzy nadejdą. Idzie, jako Król Duch-

Jozef Piłsudski: Przemówienie przy składaniu prochów Słowackiego do grobów wawelskich

28 czerwca 1927 r.

(13)

Ś. P. JU L IA J Ó Z E W S K A

Ś. p Julia z Bolewskich Józewska urodziła się w czerwcu 1892r w Sm ile na Ukrainie. Do szkoły średniej uczęszczała w Kijowie. Po zdaniu matury w stąpiła na wyższe kursy żeńskie i rozpoczęła działal­

ność w organizacji m łodzieży „Polonia". W tedy też rozpoczęła studia z zakresu historii sztuki, szczególnie malarstwa, które później konty­

nuow ała w Lozannie i M onachium . Po powrocie do Kijowa w czasie wojny w stąpiła do P .O .W . (K.N. 3) i brała udział w pierwszym okre- resie pracy organizacyjnej. W 1919 r. wyszła za m ąż za ówczesnego komendanta naczelnego P .O .W . K.N. 3 Henryka Józewskiego, z któ­

rym w 1919 r. wyjechała do kraju. W czasie wojny polsko-bolszewic­

kiej przybyła znowu do Kijowa, skąd wraz z cofającą się armią po­

w róciła do Warszawy. Po zawarciu pokoju państwo Józewscy wycofa­

li się z życia politycznego i osiedli na działce wojskowej w powie­

cie krzemienieckim w Narutowiczach pod W iśniowcem, gdzie przeby­

wali do r. 1926.

(14)

W tym właśnie roku po przewrocie majowym p. Józewski został powołany przez Marszałka Piłsudskiego do pracy w dziedzinie adm i­

nistracji Państwa, a w r. 1928 został mianowany wojewodą wołyń­

skim i z tą chwilą p. ju lia Józewska przystąpiła do zorganizowania na W o ły n iu wielkiej akcji społecznej, oddając się przede wszystkim

organizacji Zw iązku Pracy Obywatelskiej Kobiet.

W ciągu dziesięciu lat niestrudzonej pracy na stanowisku prze­

wodniczącej Zrzeszenia W ojewódzkiego Z.P.O .K . doprowadza organi­

zację tę do rozkwitu. Jednocześnie pełni obowiązki przewodniczącej Towarzystwa Popierania Przemysłu Ludowego, W ojew ódzkiego Ko­

mitetu Pomocy Dzieciom i Młodzieży, pracuje w Polskim Białym Krzyżu i innych organizacjach społecznych.

W chwili opuszczenia W ołynia przez p. Józewską i w yjazdu Jej wraz z mężem do Lodzi społeczeństwo wołyńskie żegnało Ją ze szczerym żalem, dając wyraz głębokiej czci dla Jej wielkich zalet osobistych i zasług społecznych. Na zjeździe delegatek Z .P .O .K , po­

łą c z o n y m i uroczystościami jubileuszowymi X-lecia organizacji tej na W ołyniu w r. 19.38, pani Józewska została uczczona jako założycielka Z P.O.K., jego długoletnia przewodnicząca i wielce zasłużona dzia­

łaczka społeczna na W oły niu w sposób specjalnie uroczysty.

Po przyjeździe do Lodzi ś. p. Julia Józewska objęła przewodni­

ctwo łódzkiego wojewódzkiego zrzeszenia Z.P .O .K . i zarządu woje­

wódzkiego tow. „O pieka" oraz stanowisko przewodniczącej W oje­

wódzkiego Komitetu Pomocy Dzieciom i Młodzieży. M im o rozwijającej się od szeregu miesięcy choroby trwała na posterunkach pracy spo­

łecznej do ostatka swoich sił, wierna swym najszlachetniej pojętym i najwytrwalej spełnianym obowiązkom.

Z m ąrła w Łodzi po ciężkich cierpieniach dnia 20 m aja 1939 ro­

ku. Pogrzeb, który odbył się 24 m aja w Warszawie, zgromadził oprócz rodziny liczne grono serdecznych przyjaciół z W oły n ia, Łodzi, Kielc, Śląska i Warszawy, przedstawicieli w ładz i rzesze delegatek i delegatów stowarzyszeń społecznych z udziałem Z w iąz k u Osadników , W ołyńskiego Zw iązku M łodzieży W iejskiej i wielu innych, z poczta­

mi sztandarowymi P. O W . i Z . P. O K na czele.

Mogiłę na Powązkach pokryły wieńce i wiązanki, wśród których wym owną była żywa zieleń z Krzemjeńca i złociste azalie ko3topol- skie. Do grobu złożono czarną wołyńską urnę z ziem ią z wiśnio- wieckiegcj cmentarza.

* *

S. p, Julia Józewska była osobowością niezwykłą. Czarowała Swym urokiem i wykwintnością, skupioną powagą i jednocześnie sub­

14$

(15)

iostj!

4®. - '“lyi

fiftjj

Pitt-I

"Saiif W

» fc Bialjej

idu |

' Ąlir

''“I

EycieF

telnym, bardzo swoistym humorem. Onieśm ielała Swoim głęboko u- krytym, a jednak odczuwanym przed otoczenie bogatym życiem we­

wnętrznym — i zarazem Swoją wielką skromnością. Zdum iew ała Swym taktem i dyskrecją, szacunkiem dla każdego człowieka i zdolnością w yzw alania z ludzi wartości indywidualnych. Pociągała w szeregi pra­

cy społecznej Swą wiarą w ideę, Swą nieskazitelną postawą i nawskroś bezinteresownym oddaniem sprawie, której całe życie służyła. Jednała prostotą i realnością poczynań. Niczego nie narzucała, niczego me żądała, a m im o to wola Jej była dla wielu nakazem. Autorytet Jej w szeregach związkowych sam przez się wzrastał, miłość ku Niej i gorące przyw iązanie potęgowały się w miarę głębszego poznawania tej napozór niedostępnej, zdawało by się nadmiernie opanowanej kobiety

— obywatelki.

Nieśmiała, lecz silna duchem, niezachwiana w równowadze, od­

ważna i konsekwentna w tolerancji, m iłująca ludzi i darząca ich zau­

faniem, wytrwała w działaniu — służyła sprawie Niepodledłości P ol­

ski, służyła kulturze polskiej na ukochanym przez siebie W ołyniu.

C Z E Ś Ć JEJ Ś W IE T L A N E J PAM1ĘCH

ewodE- u wójt

Woj

*>iw

y ł v Ą '39 »

>madit Łotó ratek 1 Iników,!

goczlrl

lórydl t o p o li iśnio-f*

Wfl«8 suk' j

I u l l a z B o l e w s k i c h I Ó Z E W S K A

O byw atelka Ewa z P. O . W. K. N. 3. W schód, długoletnia Przewodnicząca Z w iązku Pracy Obywatelskiej Kobiet na W o ły n iu po długich i ciężkich cierpieniach zmarła w Łodzi, w dniu 20 m aja 1939 r.

Cześć Jej pamięci!

ZRZESZENIE POWIATOWE Z. P. 0. K.

i POWIATOWE KOŁO P. 0. W.

w KRZEMIEŃCU

(16)

M IE C Z Y S Ł A W Z A D R Ó Ź N Y

O P U Ś C IŁ K R Z E M IE N IE C I O B JĄ Ł JU Ż N O W E S T A N O W IS K O w W A R S Z A W IE

Mieczysław Zadrożny

Pracował tu dość długi okres czasu, bo więcej niż dziesięć lat. Zżyliś­

my się z Nim i da­

rzyliśmy G o szczerą sympatią, szacun­

kiem i uznaniem.

W pracy ce­

chowała G o na- wskroś społeczna postawa, rzetelny i solidny stosunek do podjętych obowiąz­

ków , twórcza inicja­

tywa i zapał w rea­

lizow aniu Swych idei, w rozwiązywaniu problem ów i zadań.

Daleki od oso­

bistych wyrachowań i bezdusznego, for- malistycznego biu­

rokratyzmu szukał zawsze jak najbliż­

szego kontaktu z się w miarę możności przekształcać je na jaśniejsze

Fot. H. Hermanowicz

życiem, starając i pełniejsze.

„Skuteczność działania — pisał w jednym ze Swych artykułów —- jest możliwa, gdy życiu pójdziemy na spotkanie, gdy nie zamkniemy oczu nawet na najgorsze/jego przejawy. Poznanie w pełni życia jest więc możliwe przy bezpośrednim stykaniu się z je g o . przejaw am i1*.

Służbowym terenem Jego pracy była, jak wiadomo, biblioteka li­

cealna. Przejęty głęboko tradycją, duchem i zadaniam i Liceum Krze­

mienieckiego z powierzonej M u placówki postanowił uczynić żywe i n a cały W o ły ń promieniujące Ognisko Kultury. Toteż dużo rzetel­

nego wysiłku w łożył w jej rozszerzenie, wzbogacenie i takie zorgani­

zowanie, by szczytnym swym zadaniom w jak najszerszym zakresie

150

(17)

1 w jak najpełniejszy, prosty, przejrzysty a skuteczny sposób służyć mog^a. Każde nowe osiągnięcie, każda nowa pozycja wnoszona do katalogu, inwentarza, a zwłaszcza do spisu czytelników była dla Nie­

go źródłem radości, którą dzielił się ze Swym otoczeniem.

A pozycyj tych w ciągu Swej z pietyzmem dla instytucji i jej zadań pełnionej służy wniósł niemało, pozostawiając po Sobie trwały i chlubny ślad rzetelnego i owocnego wysiłku.

Do placówki, którą kierował, był ideowo i uczuciowo szczerze przywiązany. Pozw alała M u ona rozwijać działalność w najbardziej pożądanym kierunku, który określił w lapidarnej, przyjętej jako wszę­

dzie obow iązująca zasada, formule: „poprzez pełniejszego człowieka ku coraz lepszej i jaśniejszej przyszłości”.

Stosunek do człowieka był tym, co u Zadró^nego w yróżniało się spośród wielu innych cech. Ogrom na życzliwość w podejściu do k aż­

dego, z kim się zetknął, nastawienie na odnalezienie w tym nowopo- znanym, po raz pierwszy spotkanym człowieku rzetelnych wartości, zainteresowanie się jego sprawami, jego pracą, oto, co zjednywało

Zadróżnem u zaufanie i przyw iązanie ludzi; z którymi się zetknął.

Dobroć, w ynikająca ze zrozum ienia człowieka, jego myśli i uczuć*

dobroć przem agająca nawet nieufność, idąca na spotkanie człowiekowi zawsze chętnie i wytrwale, a przy tym stawianie w ym agań czło­

wiekowi, wym agań podnoszących w pracy nad sobą — oto było oddziaływanie na ludzi, na otoczenie bliższe i nawet dalsze.- To był ten „stosunek do człow ieka”, który Mieczysław Zadrożny jaką jedną z naczelnych zasad w spółżycia z ludźm i głosił i praktykow ał.

Odw aga, z którą przystępował do rozpatrzenia najbardziej draż­

liwych i trudnych zagadnień życia, odwaga niecofania się przed trud­

nościami w ynikającym i czy to z oporów wewnętiznych czy z warunków zewnętrznych w yrobiła w Z adróżny m ten cenny przym iot, jakim jest śmiałość zdania i czynu. Toleracja i zrozumienie dla wszystkiego, co jest ludzkiego ńa świecie, łączyła się równocześnie z nieus tępi iwą po- stawą wobec spraw zasadniczych i ogólnych, wobec wartości ogól­

nych. W ierność swej linii życiowej, realizowanie jej w każdym przeja­

wie działalności własnej, wyrabianie tej linii w ludziach, ukazywanie im jej — oto najdonioślejsza działalność Zadróżnego, działanie Jego osobowości w „służbie życiu .

Służyć idei oświecania, uszlachetniania, i podnoszenia człowieka, a przez to dźw igać życie na wyższy poziom i stwarzać warunki istot­

nego i trwałego postępu — oto zadanie, któremu Zadrożny zawsze i wszędzie gorliwie się poświęcał,

I patrzyliśmy na tę Jego tak pojętą służbę człowiekowi. Skromny i bezpośredni był zawsze jednakowo dostępny, uprzejmy, życzliwy i

(18)

pom im o braku czasu gotów do udzielenia wyczerpujących informacyj,.

uwag, wyjaśnień, wskazówek i czynnej pomocy każdemu bez różnicy- wieku i stanowiska. Ten to właśnie stosunek, obók zalet duchowych i charakteru, jedna} Mu sympatię ogółu, a zwłaszcza m łodzieży szkolnej,, z którą często obcował i na którą zarówno wiedzą i doświadczeniem życiowym, jak i całą Swą osobowością świadomie czy nieświadomie wychowawczo oddziaływał.

Ten sam zasadniczy motyw oddziaływania na życie przez oświe­

canie i doskonalenie człowieka był niewątpliwie u Zadróżnego bodźcem do rozwinięcia szerokiej pozasłużbowej odpowiedzialności. Z wiarą w człowieka i przekonaniem, że służy dobrej sprawie, szedł O n na wieś z książką, organizując konkursy dobrego czytania, szedł z inicja~- tywą różnorodnych innych form pracy samokształceniowej, oświato­

wej, kulturalnej i społecznej w Kołach M łodzieży W iejskiej, w Zrze­

szeniu Byłych W ychow anków Liceum Krzemienieckiego.

Jako długoletni członek Komitetu Redakcyjnego „Życia Krzemie-- nieckiego” był tym, który pozostawił na całokształcie działalności na^

szego pisma ślad mocny, pracując nad dostosowaniem go do potrzeb życia, do służby życiu.

Słowem, gdzie tylko i jak tylko m ógł przyczyniał się do budze­

nia, wyzwalania i urucham iania twórczych sił i energii dla wzmocnie­

nia aktywnego potencjału rozwijającego się w odrodzonej Polsce życia.

Dlaczego odszedł?

Trudno dociekać przyczyn. Jedno jest pewne, że decyzję Swą podjął, jak to zwykł czynić, po głębokim i wszechstronnym rozważe­

niu związanych z nią okoliczności.

Na nowym stanowisku pozostanie niew ątpliwie wierny Sw ym ideom i zasadom, i w szerszym zasięgu terytorialnym tej samej spra­

wie — rozwojowi oświaty i kultury duchowej i materialnej zwłaszcza wśród społeczności wiejskiej — z równą gorliwością służyć będzie.

W tym przekonaniu, świadomi szkody, jaką Krzemieniec przez Jego odejście poniósł, żegnamy Go gorącym podziękow aniem za pra­

żeniami, by na nowym sta- realizowaniu podjętych za*- cę na naszym terenie oraz najlepszymi życ

nowisku doznał pełnego zadowolenia przy _:_____■ : ___i-j.

152

(19)

W IE C Z Ó R D Y S K U S Y J N Y Z D E D Y K A C J I)

Jeden z ostatnich wieczorów dyskusyjnych (27 kwietnia*b.r.) m iał za temat hierarchię prac społecznych. Temat trudny do opanowania, nasuwający łatwą możliwość utonięcia w formalistycznych wstępach i podziałach, z drugiej strony łatwo przeoczyć zasadnicze punkty zagad­

nienia. W y pły w a to niew ątpliwie z charakteru tego zagadnienia — zw iązania najsilniejszego z życiem i jego potrzebami, a równocześnie z konieczności socjologicznego, naukowego podejścia do zjawisk, przez życie przynoszonych.

K ażdem u człowiekowi, zastanawiającemu się nad zagadnieniem i potrzebą pracy społecznej, nasuwa się w pewnej chwili konieczność war­

tościowania i uszeregowywania poszczególnych odcinków czy rodzajów pracy społecznej, zwłaszcza, gdy sam zamierza tej pracy się oddać.

W iele jest rozmaitych kryteriów, które skierowują człowieka ku tym a nie innym pracy społecznej działom — i to jest właśnie układaniem pracy społecznej w hierarchii. Tym tłum aczy się żywość zagadnienia i trudność podania go w formie zagajenia dyskusji, jak zawsze trudne są do opowiedzenia najcodzienniejsze ludzkie poczynania i ich m o­

tywy. T ym też tłum aczy się w pewnej mierze duża frekwencja na tym wieczorze ludzi, którzy pociągnięci tematem i chęcią jeśli nie dorzucenia swych myśli do dorobku dyskusji to choćby uczestnicze­

nia w niej m yślą i reakcją wewnętrzną, chcieli dorzucić do ogniska myśli i swoje udziały.

W zagaj eniu prelegent m ów ił na temat pracy społecznej nie związanej z zawodem, t. j. nie o społecznym wykonywaniu zawodu, ale o pracy pozazawodowej. Jako sens pracy społecznej przytoczone zostały słowa Juliusza Poniatowskiego z pracy p. t. „L. K. dawne za­

sługi, nowe obow iązki :

„Jeżeli nieraz gotowi jesteśmy podziwiać i wielbić świetne czy­

ny człowieka, dokonane samotnie lub nawet wbrew społeczeństwu, vr walce z niiń urzeczywistnione — to przecież świadom i jesteśmy, że trwałość tych czynów jest najczęściej wątpliwa, że w sensie zdobyczy tliecofnionej o wiele bardziej wartościowe są sukcesy osiągane przy w spółudziale społeczeństwa, poprzez przerodzenie człowieka i przez zbiorowy wysiłek. Nawet gdy pryśnie tą drogą budow ana forma życia, nawet gdy dzieło samo okaże się nieziszczalnym — pozostanie war­

tością trwałą każdy zbudow any odruch entuzjazmu, każda wszczepio­

na wiara, a przez nie dopiero istotnie zmienia się życie, przez nie przenosi się z pokolenia w pokolenie iskra rozpalająca stos ofiarny".

W dalszych rozważaniach dochodzi prelegent do zagadnienia hierarchii prac społecznych, zacieśniając się do terenu wołyńskiego,

(20)

aby odnaleźć istotny sens naszych prac n a W ołyniu. Zagadnienie ogólne przeszczepia się na grunt rodzimy, wołyński, znany. Prelegent cytuje myśli J. Poniatowskiego:

„Znam ieniem charakterystycznym społeczeństwa polskiego na kresach w czasie rozkwitu i siły Rzeczypospolitej było podejmowa­

nie roli kierowniczej, jako przynależnej w sposób naturalny gospoda­

rzom kraju, a łącznie z tym i przyjmowanie pełnej .odpowiedzialnoś­

ci za całość zdarzeń, za całość kraju i ludności — wówczas, gdy o- kres upadku Rzelitej i późniejszej niewoli załam yw ał tę szeroką i twórczą postawę państwową naprzód na rzecz czysto stanowej cias­

noty interesów szlacheckich, później — ideologii obrony wyłącznie polskiego i katolickiego stanu posiadaną, aż w końcu zam ykał zakres aspiracji do kręgu spokojnego rodzinnego życia. Fale ruchów po­

wstańczych przerywały na krótkie okresy, ale przecież nie zahamo­

wały posuwającego się coraz to głębiej zniekształcenia psychiki spo­

łecznej, w sensie odbierania jej cech właściwych gospodarzom kraju".

„Przywrócenie tych cech społeczeństwu polskiemu na Wołyniu, doprowadzenie go do wyzbycia się narzuconej przez niewolę lękliwej postawy odłam u ludności, zagrożonego w swym narodowym i kultu­

ralnym bycie, obudzenie natomiast pełnej świadomości swej siły. i swej roli — roli przodownika i opiekuna — oto właściwy fundament trwałego odzyskania W ołynia i trwałego jego rozwoju wewnątrz Polski”.

„...Odrodzenie... społeczeństwa pojmowane będzie jako uzdol­

nienie społeczeństwa do życia państwowego i wywołanie w jego roz­

woju takiego tempa, które zdoła wyrównać wiekowe opóźnienia i w kroku swym nie da się już innym wyprzedzić. W arunkiem najistot­

niejszym będzie przygotowanie pracownika nowego typu t^- pełniej­

szego człowieka”.

W przebudowaniu psychiki społeczeństwa w pierwszym rzędzie polskiego w kierunku wytworzenia w nim odpowiedzialnego, pozytyw­

nego stosunku do pracy swej, budującej Polskę na międzymorzu wschodnim, tkwi zdaniem prelegenta główny sens pracy społecznej na W oły niu. 1 stąd dalej snuje się wybór terenu dla pracy, którym bę­

dzie wieś, stąd idzie wybór odcinka pracy kulturalno-oświatowej i da­

lej dopiero gospodarczej, jako odcinków, na których buduje się coś więcej, aniżeli doraźne efekty materialne — bo „u podstaw i założeń tej pracy staje człowiek wyzwalający się i wyzwolony budowniczy!"

A więc sensem pracy społecznej w ogóle i istotą jej na W ołyniu jest wyzwolenie w człowieku najlepszych jego wartości w pracy nad podnoszeniem siebie, „społeczeństwa, narodu, państwa, świata wresz­

cie”.

154

(21)

wieczne idee i zadania ludzkości, dla których realizowania Lice­

um Krzemienieckie powstało, by pełnić służbę życiem, by je dla czło­

wieka i przez człowieka przetwarzać i ulepszać.

Dysk usja po zagajeniustwierdziła raz jeszcze, że wieczory dyskusyjne krzemienieckie naprawdę są znoszeniem do wspólnego ogniska myśli poszczególnych, „iż płonie ono potężniej, wyżej i strzeliściej, niż by

m ogły p łonąć pojedyncze ogniki myśl w rozproszeniu”.

G łos w dyskusji zabrali p.p. Szczepański, W asilkowski, Banach, Zadrożny, Czarnocki, Gafkiewicz, Groszyński. rozwijając i dorzucając do zasadniczego tematu spostrzeżenia i przemyślenia własne.

Na zakończenie przewodniczący wieczorów dyskusyjnych p. G ro­

szyński, ogarniając ważniejsze punkty dyskusji zam knął zebranie w następujący sposób:

W y pły n ęła w dyskusji sprawa, czy słusznie i trafnie wybrany sformułowany został temat wieczoru. — wydaje się. że dobrze się sta­

ło, iż w czasach gubienia skali ważności spraw, wyolbrzym ienia tego, co w istocie błahe, a lekceważenia rzeczy istotnych— myśl skierowuje się ku porządkowaniu. W ażniejsze od teoretycznego zgłębienia istoty pracy społecznej jest uświadomienie, co w życiu t. zw. praca społecz­

na daje, co dawać może, co w niej jest ważne. Próbowano szeregować prace najważniejsze i mniej ważne. — Jest j to trud bardzo duży i niezbyt celowy. Zawsze decydować będzie o wartości działań nie to co robimy, lecz jak robimy.

Pośród zadań i prac, które spełniamy, na czoło wysuwa się kwe­

stia: co wysiłek nasz przynosi P ań stw u .— Rzeczą pierwszą, jak słusz­

nie podnosili dyskutanci, jest obrona całości, niepodległości i wolności Ojczyzny. W poszukiw aniu środków podnoszenia Jej bezpieczeństwa;

wielkości i pomyślności nie wolno stracić żadnej siły, która urucho­

mioną być może. Czasy nasze skłonne są dużo oczekiwać od material­

nego wzbogacenia kraju; obecnie m niem a się powszechnie, że orga­

nizacją m ożna wszystko osiągnąć. Istotnie, gospodarstwo państwowe i organizacja — to siły olbrzymie — i trzeba je nieustannie dosko­

nalić. Żyw iołem jednak najpotężniejszym i o wszystkim decydują­

cym jest dusza człowieka. O lb rzy m i zbiornik sił ludzkich — nie tylko fizycznych — lecz i duchowych, jest nie naruszany i nie wyko­

rzystywany. Człow iek światły, wolny wewnętrznie i uspołeczniony, a więc um iejący działać pożytecznie i ofiarnie jest wciąż nie doceniany jako wielka siła Narodu i Państwa. W ciąż zabiegi zewnętrzne, nie poruszające głębi ludzkiej, dom inują w wielu przedsięwzięciach spo­

łecznych. G łęboki i szczery człowiek już samym faktem swojego przebywania w jakim ś środowisku podnosi je i wzm acnia w sposób nieuchwytny.

(22)

O to są punkty dojścia naszego wieczoru. Zebrani dziś nie na>.

polemikę przyszli do tej sali, lecz by zebrać i uświadom ić sobie, co- uznają i cenią jako wartości najwyższe w pracach społecznych. Z ro­

bili to w obecności jednego z pilnych i czynnych uczestników tych zebrań. „Pamiętamy, że nie tylko poziom umysłowy zebrań go zaj­

mował, lecz i atmosfera moralna. G dy zdarzyło się, że chwyt pole­

miczny pewnego prelegenta — niedość był dostosowany llo p anują­

cych tu zwyczajów odwagi i otwartości —- odchodzący z Krzemieńca ŚH»|Uczestnik naszych wieczorów czujnie motyw ten w ydobył i zde­

cydowanie nazwał. M amy to przeświadczenie, że o bliskich i drogich M u rzeczach m ówiliśm y dzisiaj, niechaj więc wziąwszy do rąk zapro­

szenie dzisiejszego wieczoru przyjrzy m u się uważnie. Jest taki gatu­

nek atrańrtentu, iż napis nim wykonany ujawnia się dopiero, gdy kart­

kę papieru nagrzać nad świecą, ciepło go wydobywa. Jeśli ten, do którego się zwracamy, zaproszenie nasze w rękach potrzyma, tak jak O n to potrafi, to ciepłem Swym wywoła napis:

Mieczysławowi Zadróżnem u — wieczór ten poświęcam y".

Numer następny „ Ż Y C IA K R Z E M IE N IE C K IE G O ” poświęcony zostanie upam iętnieniu

Ś W I Ę T A LIC E U M K R Z E M IE N IE C K IE G O brąz zawierać będzie bogato ilustrowany materiał, dotyczący

O S T A T N IC H U R O C Z Y S T O Ś C I w Krzerpieńcu, związanych z

JU L IU S Z E M S Ł O W A C K IM

{ Jako dokument — pam iątka numer ten będzie atrakcją dla wszystkich, którzy się tymi sprawami interesują.

156

(23)

Z E S Z T U K I

M ł o d z i p r z y ja c ie le F ra n c ji w K rz e m ie ń c u .

26. IV. b. r. Koło Przyjaciół Francji Młodzieży Gimn. T. Czackiego urządzało wieczór francusko-polski, na program którego złożyły się inscenizacje pieśni francuskich i odegranie komedii średniowiecznej "Parce de Maitre Pathelin«. Dochód przeznaczono na F.O.N.

Mimo spóźnionego terminu przedrukowujemy frag­

ment korespondencji p. Zaleskiej-Dorożyńskiej z Kuriera Poznańskiego 25.V b.r.rila utrwalenia jednego momentu z pracy naszej młodzieży nad nawiązaniem przyjaźni polsko-francuskiej oraz dla zanotowania jeszcze jedne­

go jej udatnego występu teatralnego.

Red.

Rosa Bailly podczas ostatniej swej bytności w Krzemieńcu, zadzierzgnęła z naszym miastem trwałe węzły przyjaźni. Znalazły one swój realny wyraz w założonym tu. w gimnazjum Tadeusza Czackiego, Kole Przyjaciół Francji. Koło to jest w stałym kon­

takcie ze swa protektorką, która nadsyła czasopisma i wydaw­

nictwa francuskie oraz pośredniczy w polsko-francuskiej korespon­

dencji międzyszkolnej.

Młodzież nasza z radością i odwaaą podjęła wymianę listów z nieznanymi kolegami francuskimi w ich rodzinnym języku, a spełnia ją nie jako narzucony trud, ale widzi w tej korespondencji ciekawą rozrywkę, która wymaga co prawda trochę czasu i wy­

siłku, ale daje dużo zadowolenia już przez to samo, że młodzież dalekich kresów, niemal ostatnich bastionów zachodnio-europejskiej kultury, wiedzą geograficzno-historyczną o Francji i znajomością jęyka z pewnością zadziwia młodzież francuską, a przede wszyst­

kim zachęca ją do poznawania naszego.

Oto dzięki niestrudzonej naszej przyjaciółce przy niektórych szkołach francuskich powstają już kursy języka polskiego; jedno­

cześnie z tym wysunęła się w uczelniach potrzeba wypisów litera­

tury polskiej. Rosa Bailly zwróciła się do Koła Przyjaciół Francji w Polsce z prośbą o dostarczenie do nich materiałów’. Rozumiemy doskonale zapał i ochotę, z jaką Kołozabrało się do tej pracy. Mło­

dzież według własnego osądu i uznania wybiera odpowiednie dla swych francuskich przyjaciół wyjątki z dzieł naszych wielkich pi­

sarzy. Praca ta idzie sprawnie; grupka młodzieży krzemienieckiej przyczynia się w ten sposób do zaznajomienia zagranicy z bogact-

(24)

wena naszej kultury. Europa dziś stanęła w zachwycie i szacunku jednych, w zawistnej krytyce drugich, dla naszej postawy moral­

nej Cias najwyższy, aby świat poznał wartości kulturalne, głębię i potęgę geniuszu naszego narodu.

Wysuwa się tu ocena -zasług, jakie położyła na polu propa­

gandy polskości nasza wielka przyjaciółka, prawdziwa apostołka ducha polskiego we Francji; pani Rosa Bailly. Przypomina się jej niezłomna, piękna postawa, gdy z odwagą i stanowczością prze­

ciwstawiała się, tak jeszcze niedawnym, a dzięki Bogu już do przeszłości należącym nieprzyjaznym dla nas nastrojom francus­

kim. Rosa Bailly w licznych protestach, odezwach i artykułach śmiało występowała przeciw ogólnej opinii swego kraju, wykazu­

jąc, że jest fałszywą i niegodną francuskiego narodu.

* * *

Ostatnio byliśmy świadkami bardzo miłego i ciekawego zja­

wiska na szkolnej scenie tutejszego gimnazjum. Staraniem Koła zorganizowano wieczór francuski, na któryś złożyły się produkcje czterech klas. Na przedstawienia takie chodzi się zazwyczaj z o- bowiązku, uzbrojonym w pobłażliwy uśmiech dla aktorów, w słowa zachęty i otuchy dla organizatorów. Na naszym wieczorze fran­

cuskim już pierwsze produkcje niższych klas, inscenizujące, jak to zwykle bywa, piosenki francuskie i bajki Lafontaine’a, zdobyły publiczność inscenizacją i artyzmem improwizowanych kostiumów, jak rówież swobodą dykcji i wyrazu. Ale prawdziwą niespodzian­

kę zgotowała czwarta klasa, pokazując farsę średniowieczną, zna­

ną w różnych wariantach i przeróbkach pod tytułem „Farce de Maitre Pathelin". Młodzi aktorzy grali z werwą; humorem i ama*

torstwem, a ze swobodą wysławiali się po francusku, czym dali świadectwo rzetelnej pracy kierownictwa.

Komedia „Maitre Pathelin" byłp. wystawiana przez znany zespół plastyków krakowskich „Cricot". Otóż można stwierdzić, że przedstawienie szkolne Liceum Krzem, dorównywało pod względem inscenizacji i dekoracji krakowskiej scenie plastyków, a młodzi wykonawcy acz nie mogą konkurować z „Cricotem" aktorstwem i poczuciem stylu, ale zwalczyli jedną trudność nadliczbową, bo grali po francusku, a plastycy krakowscy oczywiście w tłumaczeniu. W szczupłym wymiarze szkolnego teatru zostały rozwiązane zagadnie­

nia sytuacyjne: na scence trójplanowej, nie podzielonej żadną kon­

wencjonalną ścianą lub przegrodą, którą jedynie w swej imaginacji stawiał zasugestionowany widz, mieliśmy jednocześnie wnętrze

158

(25)

mieszkania państwa Pathelin, po środku miasteczko, piętrzące się w górę architekturą wąskich domków i wieżyc kościelnych, wresz- -cie trzeci plan równorzędnie, z drugiej strony sceny z kramem kupca sukiennika. W szybko rozgrywającej się akcji widz bez­

pośrednio wzrokowo przenosi się wraz z aktorami z mieszkania szelmy-kauzyperdy, snującego z małżonką plany szybkiego wzbo­

gacenia się, do kramu sukiennika, gdzie ówże Maitre Pathelin do- konywuje kradzieży materiału, wreszcie na rynek miasta, na któ­

rym odbywa się groteskowy sąd. Bawiliśmy się wybornie, tym lepiej, że wieczór ten znów wykazał żywotność Koła Przyjaciół Francji, które, idąc za przewodnią ideą Rosy Bailly, współpracuje w dziele zbliżenia kultury francuskiej i polskiej.

Elżbieta Zaleska-Doroży riska.

T e a t r w K r z e m ie ń c u .

Ostatnio mamy możność oglądania w Krzemieńcu wielu roz­

maitych pod względem treści i wartości sztuk teatralnych.

W kalendarzyku teatralnym na maj notujemy szereg imprez teatralnych, jak:

24 maja Teatr Wołyński „Królowa przedmieścia" Krumłow- skiego,

28 maja Teatr Wołyński „Ksiądz Marek" J. Słowackiego na górze Bony,

27 maja „Balladyna" J. Słowackiego na Maćkowej Dolinie przez młodzież szkolną L. K.

Ostatnie dwie imprezy, jako związane z „rokiem Słowackiego"

i postawione na dobrym poziomie, zasługują na szersze omówienie, którego w tym numerze z powodu braku miejsca dać nie mo­

żemy, jednakowoż w następnym numerze ukażą się recenzje z óbu przedstawień.

(26)

S P O R T I W Y C H O W A N I E F I Z Y C Z N E

T u r n ie j g ie r s p o rto w y c h w K r z e m ie ń c u p o m ię d z y L w o w e m a K r z e m ie ń c e m .

W dniach 7 i 8 maja r. b. odbył się w Krzemieńcu zorga-;

nizowany przez Międzyszkolny Klub Sportowy L. K., turniej gier sportowych w siatkówce, koszykówce i szczvpiorniaku, w którym, wzięły udział zespoły Korpusu Kadetów Im. J. Piłsudskiego ze Lwowa, Międzyszkolnego Klubu Sportowego ze Lwowa i zespół- Liceum Krzemienieckiego.

Wyniki turnieju przedstawiają się następująco:

W Siatkówce zwyciężył zespół Korpusu Kadetów przed Lice­

um Krzemienieckim i Międzyszkolnym Klubem Sportowym ze Lwowa.

POSZCZEGÓLN E W YNIKI:

Kadeci — Liceum Krzem. 2— 1 (5:15) (15:12) (15:14) M.K.S. Lwów— Liceum Krzem. 0— 2 (5:15) (13:15)

Kadeci — M.K.S. Lwów 2— 1 (15:14) 18:15) (15:7) Ib koszykówce zwyciężył Korpus Kadetów przed Liceum Krzemienieckim i Międzyszkolnym Klubem Sportowym ze Lwowa.

POSZCZEGÓLNE WYNIKI:

Kadeci — Liceum Krzem. 38:29 Kadeci - M.K.S. Lwów 53:18 Liceum Krzem— M.K.S. Lwów 24:23

W szczypiortlicikll zwyciężył znowu zespół Korpusu Kadetów prżed Międzyszkolnj m Klubem Sportowym ze Lwowa i zespołem Liceum Krzemienieckiego.

POSZCZEGÓLNE WYNIKI:

Kadeci — M.K.S. Lwów 5:4 Kadeci — Liceum Krzem. 14:8 M.K.S. Lwów— Liceum Krzem. 3:0

Ogólnie w turnieju I-sze miejsce uzyskał Korpus Kadetów Lieeu«i Krzem.

IM u . M. K. S. Lwów.

Poza turniejem gier odbyły się jeszcze rozgrywki towarzyskie-

160

Cytaty

Powiązane dokumenty

Egzaminy rzemieślnicze odbywają się raz na k w artał i odgryw ają bar­. dzo poważną rolę w życiu

nu fachowym i siłami n a rok przyszły i zaprojektował zaangażow anie inslru- ktorów pszczelarstwa i O.T.O. Ig

dzie dla tego, że nurt jego jest za mało głęboki i że rozszerza się zbyt wolno; że zrozumienie wielkiej wagi planowości i konsolidacji pracy społecznej,

kim tu doznawanym uczuciom towarzyszy żal mocny, że Filowie i Fortunat nie podzielają ze mną tego szczęścia, którego doznaję, a które może niedługo potrwa,

Dlatego ilekroć Państwo o- czekiwać będą ciężkie chwile, cały naród skupi się na drodze Jego -wskazań, które są jedynym i wskazaniami historii, wskazaniami,

Ukończenie szkoły powszechnej nie może być przez wszystkich traktowane jako próg do dalszego ogólnego kształcenia się w gim ­ nazjach

nienia widzom idei utw oru i intencji Poety. W yspiański stosuje w swoim dram acie technikę szopkową: postacie utw oru przesuw ają się najczęściej dw ie przez

Zwracając się do wszystkich, Ojciec Święty raz jeszcze powtarza słowa Chrystusa: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by