• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, dnia 24 grudnia 1911 r. Tom X X X

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, dnia 24 grudnia 1911 r. Tom X X X"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

jste. 5 2 (1542). W arszaw a, dnia 24 grud nia 1911 r. T om X X X

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W S ZE C H Ś W IA TA ".

W W arszaw ie: rocznie rb . 8, kw artalnie rb. 2.

Z przesyłką pocztową rocznie rb . 10, pó łr. rb . 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W Redakcyi „W szechśw iata" i we wszystkich księgar­

niach w kraju i za granicą.

R edaktor „W szechśw iata'4 przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i: W S P Ó L N A jsft. 3 7 . T e le f o n u 8 3 -1 4 .

K I L K A U W A G O F A U N 1 S T Y C E K R A J O W E J .

B adania faunistyczne na ziemiach Pol­

ski, t a k pięknie rozw ijające się w pierw ­ szej połowie X I X w., n a stę p n ie — w s k u ­ t e k głównie n ow ych prądów ogólno-bio- logicznych i silnego rozwoju b ad ań ana- tomo-porów nawczych, szczególnie w kie­

r u n k u e k s p e r y m e n ta ln y m — doznały do­

tk liw eg o zaham ow ania, czego wcale nie było n a Zachodzie. Oczywista, w y j ą tk o ­ we nasze położenie polityczne nie pozo- s t a ł o 't u i t a k ż e bez w pływu, ale, biorąc k w e s ty ę ostatecznie, znaleźliśm y się w t y ­ le i to znacznie; dochodziło bowiem do tego, że ludzie n am obcy, niem ający nic wspólnego z n aszem i ziemiami, zaczęli k u n a s z e m u z aw sty dzeniu flzyograficznie j e opracow ywać.

I n ic dziwnego — k ra je zachodnie, w s k u te k w y tw o rz e n ia się całego z a stęp u s p ecyalistó w do poszczególnych grup zwierzęcych, zostały w ogromnej części j u ż opracowane; n a w e t Rossyanie u sie­

bie ju ż wiele zrobili, tylko nasze k ra je i

pozostały n a m apie faunistyczno - fizyo- graflcznej ja k o w j s p a bezludna.

Szczęściem dziś nastąpiło obudzenie się, zwrot ku podjęciu p rac y i na tem tak ważnem polu. Dzięki niezm ordow a­

n ym zabiegom i energii kilku je d n o s te k w łonie T-w a im. K opernika we Lwowie zawiązała się w zeszłym roku sekcya fi­

zyograficzna, k tó ra rozpoczęła alccyę szczególnie n a te ry to ry u m Galicyi w schod­

niej. J a k o pierwszy krok postanowiono w ydać monografię s ta w u janow skiego (koło Lwowa), której pewne części ju ż ogłoszono w Kosmosie.

Część zoologiczną stanowi tylko j e d n a rozprawa, mianowicie b adania plan k to n o ­ we 1), któ re przecież nie mogą, choćby były najlepiej opracowane, dać c a ło ­ k s z ta łtu faunistycznego ' pomienionego staw u, niem ówiąc tu ju ż o faunie czaso­

wo przyw iązanej do wody.

P rz y cz yną tego j e s t b rak ludzi facho­

wo w ykształconych, je d n e m słowem s p e ­ cyalistów. N aw et badan ia takie j a k

J) Ju lian Faczyński. B adania'fauny plankto­

nowej staw u Janow skiego w r. 1909 z'uw zględ­

nieniem fauny przybrzeżnej. (Kosmos XXXV,

zesz. 10—12). Lwów, 1910.

(2)

818 W SZECHS W IA T JSI® 52

planktonowe, zdaniem mojem, p ow in n y być p rzeprow adzan e—jeśli chodzi o w i e r ­ ne podanie form w y s tę p u ją c y c h w d a ­ nym p lan k to n ie —przez szereg ludzi, spe- cyalistów do ró żnych g rup , gdyż tru d n o w ym agać od jed n e g o człowieka, aby wszystkie g rup y , w y stę p u ją c e w p la n k to ­ nie, mógł sum ien n ie opracow ać. P ra c a tego rodzaju, przez je d n e g o człowieka w ykonana, nie może budzić z a u fa n ia s y ­ ste m a ty k a , zwłaszcza je ś li p rzez je d e n rok tylko b yła p row adzona.

Nie chciałbym w tem m iejscu w y d a ­ wać oceny pom ienionej rozpraw y, chodzi mi tylko o zaznaczenie, że p rze d e w sz y st kiem pow in n iśm y w y k s z ta łc ić pośród siebie cały szereg sp e cy a lis tó w -s y ste m a - tyków, k tó rz y dopiero m ogliby się za­

brać do monograficznego o p racow y w an ia d a n y c h tery to ry ó w , j a k staw ó w , jezior, rzek, okolic, p ow iatów i t. p.

Może ktoś powie, s k ą d wziąć ludzi?

Otóż m łodych ludzi, w s tę p u ją c y ch na u n i­

w e r s y te ty nasze j e s t dosyć; wielu z nich c h ętn ieby się oddało p r a c y s y s te m a ty c z ­ nej, ale n i e s t e ty b ra k k a te d r s y s te m a ­ tyki i odpow iednich la b o ra to ry ó w j e s t przyczyną, że p raw ie w szyscy z a p ra w ia j ą się do b a d a ń we w s z y stk ic h in nych

dziedzinach zoologii, ty lk o nie w s y s t e ­ matyce.

J e s t jeszcze j e d e n czynnik ogrom nie h a m u ją c y u nas rozwój b ad ań f a u n is ty ­ cznych, a m ianow icie b rak zasobów ma- te r y a ln y c h może nigdzie ta k wielki, jak w tej dziedzinie; zwrócę tylko u w agę na k o szty w ycieczek, p rzy rz ą d ó w p otrzeb nych do ek sp lo a tac y i i u trz y m y w a n ia m atery ału . N iestety, nasze położenie po­

lityczne, b r a k niepodległości, w łasnego rządu i t. d. powoduje, że m usim y liczyć praw ie wyłącznie na własne, p ry w a tn e fundusze, które rzadko k ie d y są t a k d u ­ że, żeby mogły pozwolić na d o sta te cz n e rozw inięcie pracy.

Ale w ty m k i e r u n k u z a c z y n a być u nas /epiej; w o s ta tn ic h czasach słyszeliśm y j u ż k ilk a razy o zn acznych z a p isach na cele p rzy ro d n icz e ; ty lk o od rządów nicze­

go nie m ożna w ydo być, n a w e t poza-ma- tery a ln e j pomocy! Liczenie na siebie s a ­

m y ch j e s t n a jp e w n ie jsz e , o czem wielo­

k ro tn ie nasze społeczeństw o miało spo­

sobność się przekonać — sądzę, że hojne subw ency e i zapisy na cele n a u k o w e n a ­ szy ch m ag n a tó w nie b ę d ą o derw ane, ale że k ilka zacnych, dobrze n a m znanych przykładów oddziała i n a innych.

Założenie s ta c y i biologicznej nad j a ­ kim kolw iek większym staw em nied alek o od c e n tru m naukowego, np. w okolicy L w ow a i stw orzenie kilku sty p e n d y ó w dla ludzi tam p racu jący ch , przyniosłoby ogromne korzyści p rze d e w sz y stk ie m n a ­ uce, a pośrednio niew ątpliw ie mogłoby się przyczynić także do ekonomicznego podniesienia kraju , ja k k o lw ie k to na pierw szy rzu t oka w y daje się niepraw do- podobnem; z tego więc choćby względu rząd nie powinien odm aw iać pomocy.

Dzięki obiecanem u poparciu hr. Zam oy­

skiego, właściciela Gródka Jagiell. koło Lwowa, zdaje się, zostanie założona nad t a m te js z y m sta w em m ała s ta c y j k a bio­

logiczna; oby tylko znalazły się jeszcze s k ą d fundusze na w yposażenie je j, a mie­

lib y śm y piękny początek.

Mamy ju ż szereg m łodych ludzi, g r u ­ pujących się przy In s ty tu c ie zoologicz­

n y m we Lwowie, k tó rz y b y chętnie pod­

ję li się pracy w takiej s ta c y i biologicz­

nej. Kilku ich z a jętych j e s t obecnie opracow yw aniem monografii p o w iatu so- kalskiego, dzieła, podjętego przez Zarząd Muzeum im. Dzieduszyckich we Lwowie z w y d a tn ą pomocą P. hr. D zieduszyckie- go, k u r a to r a w spom nianego Muzeum.

P r a c a nad tą monografią rozłożona zo­

s ta ła na dw a lata, tak, że z ko ńcem r o ­ ku 1912 ma ukazać się w d ru ku . Z za­

k r e s u zoologii objęto z fauny wodnej:

Rotatoria, Nem atodes, A nnelida, C rusta- cea, H ydrachn idae, z fau ny lądowej: Le- pidoptera; każdą z ty c h g ru p zajm uje się kto inny, przew ażnie ludzie ju ż od dłuższego czasu w nich p ra c u ją c y tak, że można spodziewać się, iż monografia powiatu sokalsk iego będzie pierwszą, wzorową, tego rodzaju pracą.

■Jan G olań ski.

(3)

Na 52 W SZECHSW IAT 819

F A U N A G Ł Ę B I N O W A L E M A N U .

(Dokończenie).

Zapuszczając się coraz głębiej, zwie­

rzę ta podlegają modyfikacyom wyw oła­

n y m przez nowe otoczenie. Wielkość ich u le g a zmniejszeniu, j a k to można stw ierdzić n a mięczakach, skorupiakach, w ir k a c h (Turbellaria) i innych. Barw a z w ie rz ą t ja ś n ie je , u n iek tó ry ch s ta je się zupełnie białą. Oczy dążą do zniknięcia;

w irki D endrocoelum lac teu m i fuscum nie m a ją wcale oczów, u in n ych form g łębino w y ch p ig m e n t czarny oczów za n i­

ka, p o zostaw iając n a swem miejscu pi­

g m e n t czerwony, np. u niek tó ry ch in ­ n y c h wirków ; u wielu je d n a k zwierząt oczy są zupełnie dobrze rozwinięte, j a k np. u wielu skorupiaków , roztoczy (Aca- rina), m ięczaków *)• W obec b r a k u s t a ­ ły ch p rzed m io tów zw ierzęta osiadłe zm u­

szone są do zm ia n y swego sposobu ży­

cia. P rz y k ła d e m może być wyżej opisa­

na Fred ericella D u Plessisi. Jak o d ru g i p rzy k ła d p rzy toczę w łasne obserw acye n a d m ięczakam i z g a tu n k u Lim naea.

Form y w yb rzeżn e skład ają ja ja w pacz­

k ach, otoczone wspólną m asą g a la r e to ­ w a tą , p rz y k le ja ją c j e zawsze do przed­

miotów stałych. W a k w aryum często wszystkie ś ciany naczynia są p okryte tem i ga la reto w a te m i podłużnemi m a s a ­ mi. F o rm y głębinowe, niem a ją c do cze­

go p rzyk lejać sw y ch jaj, sk ła d a ją je wol­

no w ile. Sposób ten zachow ują i w a k ­ w ary u m , pozbawionem iłu i piasku, gdzie przecież m o g ły b y j e łatwo przylepić do szkła. W czterech p rzy p a d k a c h o b se rw o ­ wałem w a k w a r y u m skła d a n ie j a j przez form y głębokowodne — ani razu j a j a nie zostały przylepione do d n a lub ścianek n aczynia.

i) U Limnaeae głębinowych oczy są zupeł­

nie dobrze rozwinięte. Znalazłem jednak dwa egzemplarze (jeden w głębokości 100, drugi 250 metrów) o oczach czerwonych. Nie przeprowa­

dziłem jeszcze nad temi egzemplarzami badań histologicznych, nic więc bliższego powiedzieć o nich nie mogę.

Sk o ru p k i mięczaków ulegają rów nież zmianom w głębin ach Lemanu: s ta j ą się one nietylko m niejszem i lecz i znacznie cieńszemi, delikatniejszem i, bardziej kru- chemi. Wreszcie zwierzęta, oddychające powietrzem sprężystem , o któ ry c h za chwilę mówić będziemy, tu w b ra k u s t y ­ czności z atm o sfe rą muszą czerpać tlen potrzebny do życia z wody, j a k to dzieje się u niek tórych mięczaków i u larw owadów.

Naogół je d n a k wziąwszy, zmiany m or­

fologiczne zw ierząt głębinowych nie są zbyt wielkie. J a k to sobie w y tłu m aczyć wobec faktu, że różnice między środo­

wiskiem w y brzeżn em a głębinow em s ą ( ja k e ś m y widzieli, olbrzymie? Czy ś ro ­ dowisko nie j e s t zdolne do modyfikowa­

nia głębszego organizmów? Odpowie­

dzieć n a to trudno, gdyż nie znam y d a ­ ty, kiedy dno jeziora zostało zaludnio­

ne. W iem y tylko tyle, że n a stą p ić to musiało po epoce lodowej, gdy lodowiec Rodański opuścił zagłębienie jeziora. Zre­

sztą Forel przypuszcza w yjaśnienie na ­ stępujące: Z w ierzęta przeniesione w głę­

biny nie z n a jd u ją ta m warunków, w k tó ­ rych m ogłyby się norm alnie rozwijać; po pewnej więc liczbie pokoleń degenerują, wyrodnieją, s ta j ą się niezdolne do roz­

m nażania się dalszego. Giną więc, nie- zostaw iając po sobie potomstwa, ale za to fauna w ybrzeżn a s k u tk ie m wędrówki czynnej czy też biernej wciąż wysyła w g łębin y nowe osobniki. F a u n a głębi­

nowa w'ciąż ulega zmianie, wpływ więc środow iska niem a czasu na dostatecznie głębokie odbicie swego stem pla n a o rg a ­ nizm ach !). Za chwilę je d n a k zobaczy-

!) Pogląd ten nie może się stosować do wszystkich gatunków fauny głębinowej. Zajmu­

jąc się specyalnie mięczakamigłębinowemi, mia­

łem sposobność się przekonać, że tak Limnaea, jak i Pisidium rozmnażają się w głębinach zna­

komicie. Szczególniej Pisidium pokrywa dno w ogromnej ilości egzemplarzy. Limnaea nie jest również rzadka; każde wyciągnięcie dragi przynosi po kilka egzemplarzy na litr iłu. Raz w jednym połowie znalazłem przeszło 60 osob­

ników, po większej części młodych. Nierzadko

również trafiają się paczki jaj.

(4)

Sii'» W SZEC H SW IA T # 52

my, że w sp raw ie genezy fau n y g łęb ino ­ wej możliwe jest. i inne stanow isko.

W spom inałem przed chwilą, że n ie ­ które zw ierzęta, o ddy c h a ją c e pow ietrzem sprężystem , niez n a jd u ją c go wcale w głębinach jeziora, m uszą pobierać tlen rozpuszczony iw wodzie. W tem położe­

niu z n a jd u ją się larw y d w u s k r z y d ły c h — mianowicie larw y T a n y p u s i Chirono- mus— bardzo rozpow szechnione w g łę b i­

nach Lem anu., B adając te la rw y pod m i­

kroskopem — szczególniej g a t u n e k T a n y ­ pus, u któ re g o s y s te m d y c h a w e k je s t dobrze ro zw in ię ty — w k ró tce po w y c ią ­ gnięciu ich z dna, z tru d n o ś c ią zaledwie udaje się nam zauw ażyć liczne ro zg a łę ­ zienia s y s te m u oddechowego. J e s t on napełniony w o d ą i dlatego s ta je się t r u ­ dno d o strz e g aln y m . Dopiero po pew nym czasie p o by tu w a k w a r y u m d y c h a w k i p rzy jm u ją swój zw y k ły u torm p o w ierz­

chniow ych w y g lą d c z arn y c h kanalików, w m iarę tego , ^jak p o w ietrze w yp iera z nich wodę. L a r w y więc w g łęb in a ch , niemogące z nik ą d czerpać pow ietrza s p rę ­ żystego, m ają s y s te m od dech o w y wodą wypełniony, skoro j e d n a k m ają możnóść zetknięcia się z atm osfe rą w a k w a ry u m , zaraz z a s tę p u ją wodę przez powietrze.

Już sam ten t a k t p rzy sto so w an ia śię do w aru n k ów g łęb in o w y c h jSfet ciekawy.

Lecz larw y d w u s k r z y d ły c h z a d a ją nam jeszcze d r u g ą zagadkę. Skąd wzięło się w g łębinach tak ie ich m nóstw o? Czy są one stalam i m ie s z k ań c a m i głębin, czy też s ą tylko' czasow em i p rzy b y s z a m i? Czy pochodzą ż j a j e c z e k s k ła d a n y c h przez owady dorosłe na w yb rzeżach Lem anu, s k ą d ja je c z k a lub też ju ż w y k lu te lar­

wy, uniesione przez p rą d y i fale, opadają w głębiny? Czy też może ro zm nażają się w głębinach, lecz w tak im raz ie —ja k ? Niemożna przypuścić, a b y zachodziła tam metamorfoza — w ty m celu poczw arka musi się udać na powierzchnię, gdzie ko m ar może ulecieć w powietrze. Porel j e d n a k n ig d y nie widział na pełnem j e ­ ziorze larw y lub poczwarki Chironomu- sa. Być może j e d n a k larw y te i po­

czw arki w sw ej w ę d r ó w c e 'n a p o w ie rz ­ chnię z o sta ją po żarte przez ryby, dla k tó ­ rych, j a k wiadomo, s ta n o w ią u lu biony

przysm ak, w s k u te k czego tylko t a k m ała liczba dochodzi na powierzchnię, że u s u ­ w a się z pod obserw acyi. Gdyż należy zwrócić uw agę, że larw y te nie zatraciły zdolności p rzeobrażania się. T rzy m ane w a k w a ry u m z łatw o ścią zam ieniają się w owady dorosfe. Jeżeli j e d n a k od rzu ­ cim y tę hypotezę i,, p rzy pu ścim y , że l a r ­ wy rozm nażają się na dnie jpziora, m u ­ sielibyśm y przyjąć możliwość pedogene- zy x). Nie j e s t to b y n a jm n ie j rzeczą n ie ­ możliwą. Grimm 2) wittoiał w n ę trz e ciała la rw y lub poczw arki C hiron o m u sa w y ­ pełnione przez j a j a bardzo w rozwoju posunięte, co n a su w a przypuszczenie, że j a j a te złożone przez poczwarkę m ogą się rozwijać parteno g en e ty c zn ie . Czy j e ­ d n a k larw y lem ańskie ro zm n a ża ją się w ten sposób? Porel, aczkolwiek p r z y j­

m uje możliwość tego, bardziej skłania się ku poglądowi, że larw y głębinowe są tylko przybyszam i czasow em i 7, w y b rz e ­ ży, d osta w sz y się w g łębiny żyją czas j a k i ś i albo z a m iera ją tam , albo też zo­

s ta ją pożarte przez ry b y w swej w ę ­ drówce nn powierzchnię. Mam nadzieję, że k w e s ty a ta zostanie w k ró tc e w y ja ­ śniona, g d yż znajduje się ju ż w opraco­

waniu.

Zmianę ,w sposobie o d dychania może­

my również obserw ow ać u mięczaków , płucodysznych, r e p r e z e n to w a n y c h w g łę ­ binach jeziora przez g a tu n k i Błotniarki (Lim naea profunda, abyssicola i Foreli).

B łotniarki żyjące w w odach p ły tk ich w y ­ pełzają,, lub, co się zdarza rzadko, w y p ły ­ w ają od*'czasu do czasu n a powierzchnię, gdzie, otw ierając sw ą j a m ę płucną, w y ­ dalają z a w a rty w niej gaz, z a c z e rp n ą w ­ szy zaś w zamian świeżego frlfWietrza) znów opuszczają się n a dno. L |m n a e a e głębinowe j e d n a k , odcięte od atm osfery, m ają płuca w ypełn ion e wodą; u m ie sz ­ czone w a k w a ry u m n a ty c h m ia s t j)o ze­

tk n ię c iu się z a tm osferą u s u w a ją z j a m y oddechowej wodę, zastęp u jąc j ą powig-

!) ' Partenogenetyczne rozmnażanie się w śtn- dyum ln nvy.

*) Von Grimm. Ungeschleehtliche Fortpflan*

zung oiner Chironomns - Art. Mem. Acad. imp.

St.-Petersbourg, XV, 1870.

(5)

Ais 52 WSZECHS W IA T 821

trzem . Pó ogłoszeniu przez Forela tego f a k tu zwrócono w ięk szą u w ag ę na to ciekaw e przy sto so w a n ie i zebrano pew ną ilość da n y c h , świadczących, że czasami n a w e t w w odach p ły tk ich Lim naea z a ­ r zu c a swój sposób oddychania powie­

trzem sprę ż y ste m . Stw ierdził to, z d a­

wało się, Siebołd *) dla b ło tn iarek jez io ­ ra F e rch e ń s k ie g o , Konigsee i kilku in­

n y c h miejsc. P a u ly ‘J) je d n a k odkrył błąd popełn io ny przez Siebolda. Ten o s ta tn i przypuszczał zawieszenie sposobu o d d y c h a n ia pow ietrzem sprężystem , opie­

r a ją c się je d y n i e n a fakcie, że nie w i­

dział w b a d a n y ch p rz e z 's ie b ie m iejscach b ło tn ia r e k w y p ły w a ją c y c h na po w ierz­

chnię wody. P a u ly je d n a k wykazał, że nie p o trz e b u ją one tego, gdyż dane j e ­ ziorka p o s ia d a ją og ro m ną ilość źród ełek , p rzy n o sz ą c y ch w raz z wodą bardzo wie- le b a nie k gazu o s k ła d /je chemicznym, zbliżonym do pow ietrza atmosferycznego.

Gaz te n zbiera się pod kamieniam i, na liściach roślin i t. p. przedm iotach, słu ­ żąc za źródło tle n u dla błotniarek. P a u ­ ly ob serw ow ał n a w e t, j a k w sy s a ją one te k u lk i gazowe do płuc. W tych więc raz a c h o zm ianie w sposobie Oddy­

chania mówić niemożna. Forel je d n a k znalazł w L em anie w głębokości 3 — 6 m etró w L im n aea a uricularia z płucami w ypełnion em i wodą.

F a k t y te, dziwne na p i e r w s z y , rzut oka, zrozum ieć łatwo; z n a jd u ją się one w zw iązku z oddychaniem s k ó rnem b ło t­

n iarek. Pauly, u su n ą w sz y mechanicznie powietrze z j a m y płucnej Lim naea sta- g n a lis —trzy m ał j ą w a k w a ry u m bez z e ­ tkn ięcia z atm osferą. L im naea przez cały czas m iała płuca skurczone, nie n a b ie ra ­ j ą c w nie wody; zdechła ostatecznie po trzech m iesiącach, praw dopodobnie z gło­

du. Clessin 3) z naciskiem podkreśla fakt,

J) Siebold. Ueber das Anpassnngs-Verm&gen der mit Lungen athmenden Siisswasser - Mollu- sken. 1875. Sitzb. math. phys. KI. 3ayr. Akad.

Wiss.

2) Ueber die Wasserathmung der LkttJaeiden.

Monachium, 1877.

3) Die Mollusken <rar Tiefenfauna tinsercr Alpenseen. Małakozoolog. Biatter, XXIV, 1878.

że Lim naeae przez całą zimę nie zmie­

n ia ją powietrza zaw artego w płucach, a i w iecie tylko w dnie g o rą c e j w ycho ­ dzą na powierzchnię. W szystko to w s k a ­ zuje, że oddychanie, płucne m a j bardzo małe znaczenie w ży c iirz w ie rz ę c ia , k tó ­ re potrzebę tle n u zaspakaja przez odd y­

chanie skórne. Gdy weźmiemy przekrój jakiejk olw iek błotniarki i zobaczymy n ie ­ zliczone zatoki krw ionośne tuż pod n a ­ błonkiem rozrzucone po całem ciele, u w ie ­ rzy m y tem u łatwo. Z drugiej stro n y obecność wody w płucach zwierząt głę­

binowych, sprzeczna na pierw szy rzut oka z doświadczeniem Paulego, w któ­

ro m Limnaea, s k u rc z y w sz y płuco, wody w nie nie nabrała, w y jaśnia się w spo­

sób następujący: młode błotniarki, w y ­ k lu te dopiero co Z jajk a , m a j ą j a m ę p łu ­ cną zawsze zapełnioną wodą i dopiero w dzień lub dwa, gdy się ze tk n ą z a tm o ­ sfe rą wodę tę usuw ają. W głębinach, gdzie zetknięcie z atm osferą j e s t n iem o­

żliwe, to usunięcie wody nie następuje, woda więc przędz całe życie pozostaje w ja m ie oddechowej, niem ając zapewne większego udziału w oddychaniu z po­

wodu niezb yt częstego jej zmieniania.

Tak się rzecz m a również z b ło tn ia rk a ­ mi, znalezionem i przez Fo rela w L e m a ­ nie w głębokości 3 — 6 m. Rośliny, na k tó ry c h żyją błotniarki, w tych miejscach nie dochodzą do powierzchni, zwierzęta więc n ies ty k a ją c się z atm osferą, zacho­

w u ją również przez całe życie wodę w płucach.

‘ Prócz mięczaków płucodysznych znaj­

d u jem y n a dnie jeziora małże (LamelTi,- b ranchiata), reprezentow ane^przez g a t u ­ n ek Pisidium. J a k Lim naea tak i małże odznaczają się m aleńkim wzrostem i n a d ­ zw yczajną cięnkością, kruchością i prze­

zroczystością muszli, co Forel uw aża za w y n ik spokoju wód głębinowych, ciśnie-’

nia, tem p e ra t u r y ,k małej ilości pożywienia i t. p. czynników. Rzecz je d n a k cie k a ­ w a — gdy się u da m y do jez io r górskich, położonych w ysoko—znajdziemy tam Pi- sidia o ty ch sa m y c h cechach c h a r a k te ­ ry sty czn ych ; pa nu ją tam podobne formy mięczaków, często n a w e t zupełnie iden­

tyczne: np. Pisidium ‘ffrinator z głębin

(6)

822 W SZEC H SW IA T JM° 52

jez io ra Z u ry c h sk ie g o znaleziono w Enga- dinie górnym ; Pisidium Foreli z L e m a n u i jeziora Bodeńskiego znaleziono w g ó r­

nych jeziorach R hatik o n u. A przecież w a ru n k i b y t u w p ły tk ic h je z io ra c h g ó r­

skich są zupełnie od m ienne od p a n u ją ­ cych w głęb inach. Cisza i spokój p a n u ją tam tylko w czasach, gdy je z io ra p o k r y ­ te są lodem, w in n y ch po rach r o k u w o­

dy ty ch jez io r są zdane n a ł a s k ę i n ie ­ łask ę wichrów, burz i lawin; ciśnienie wobec nieznacznej głębokości j e s t n i e ­ wielkie. Z a m ia s t ciem ności głęb in o w y c h jez io ra są zalan e potokam i ś w ia tła sło­

necznego, s k u tk ie m czego może się roz­

wijać b u jn a roślinność. W sz y s tk o to stw a rz a w a ru n k i k rań c o w o o dm ienne od p a n u ją c y c h w głębi jeziora. W obec t e ­ go z agadnienia — przytoczona wyżej hy- poteza Forela, d o ty cz ą c a g en ezy form głębinowych, tra c i znaczenie. Nie może ona w y ja śn ić tej dziwnej, w obec różno­

rodności środow isk, k o n w e rg e n c y i P is i­

dium. To też profesor b a z y le js k i Zschok- ke daje w y ja śn ie n ie inne. P o d łu g niego fauna głębinow a j e s t pozostałością fau n y zim nowodnej z epoki lodowej. Podczas cofania się lodowców fa u n a ta posuw ała się za niemi. Część jej d o sta w sz y się do jeziora znalazła w z im n y c h je g o g łę ­ biach w a ru n k i s p rz y ja ją c e b y to w a n iu ; d r u g a część zaszła aż pod lodowce dzi­

siejsze do jez io r g órskich . Z aludnianie więc dna je z io ra n ie j e s t , a właściwie nie było a k c y ą b iern ą , p rzypadkow ą, lecz czynną. Z w ierzęta p osu w a ły się coraz niżej w głąb, w m iarę g d y pow ierzchnia się ogrzewała; zimno głębin w yw ierało na nie w p ły w p rzy ciąg ający . Głębinowe więc formy (przynajm niej w części) nie są dla Zschokkego zm arn iałem i, .zdege- nerow anem i odroślami ia u n y wybrzeżnej, lecz formami pierw otnem i, ce ch y zaś ich są to cechy z w ie rz ą t epoki lodowej, z a ­ chow ane w możliwej czystości. Hypote- za ta w y ja ś n ia nam d ziw ną zgodność form g łębinow ych i g órskich. W y ja ś n i a nam ona f a k t je s z c z e ciekaw szy — obec­

ność w g łęb in ach pe w n y c h lorm , k tó ry c h fauna w y b rz e ż n a zupełnie nie posiada (ja k np. L e b e rtia tan -in sig n ita , Ilyocryp- tu s acutifrons, P la g io sto m u m lemani. Ma-

c ro rh y n c h u s lemanus, O tom esostom um auditivum ). Zimnowodne te form y zape­

w ne nie m ogły się p rzy stoso w ać do w a ­ r u n k ó w wybrzeżnych.

Zschokke j e d n a k b yn a jm n ie j nie p r z e ­ c iw sta w ia swej hy potezy hypotezie F o ­ rela. J e s t on głęboko przeświadczony, że w ędrów ki zw ierząt wciąż się odby­

w a ją od w ybrzeży w głąb i że w ędró w ki te mogą n a m w yjaśnić pewne zjaw iska biologii jeziora, j a k np. obecność w g łę ­ binach larw owadów d w u sk rz y d ły c h . P o ­ niew aż j e d n a k niew szy stk ie zjaw iska d a ją się przez tę hypotezę w yjaśnić, Zschokke obok (a nie przeciw) niej s t a ­ wia hy potezę swoję.

Dwie te hypotezy rzeczywiście dosko­

nale się uzu p e łn iają wzajem nie. Obie schodzą się w j e d n y m punkcie. Pod ług obudw u jez io ra nie sta n o w ią środow isk p o w s ta w a n ia n ow ych g atun kó w . Po d łu g je d n e j fau n a głębinow a s k ła d a się z p r z y ­ byszów z wybrzeży, k tó rz y nie znalazł­

szy tam odpowiednich w aru nk ów roz­

woju — po szeregu pokoleń d e g e n e ru ją i w ym ierają; podług drugiej g łęb in y są sc hroniskie m szczątków fau n y zim now od­

nej epoki lodowej, k tó r a znalazłszy tam odpowiednią dla siebie t e m p e ra tu rę , ż y ­ je, zachow ując sw e cech y w zględnie n ie ­ zmienionem u Głębiny odd ziały w ają j e ­ dn ak na faunę pod pew n y m względem:

działają selekcyjnie, niedopuszczając g a ­ tunków , dla k tó ry c h w a ru n k i t a m p a n u ­ j ą c e są nieodpow iednie; w p ły w a ją więc na skład fauny.

Gdy czterdzieści lat t e m u Forel w s k a ­ zał biologom drogę w głębin y je z io rn e — przypuszczano, że znajdziem y ta m zbio­

rowisko biologiczne, pozwalające n a u n ie ­ sienie r ą b k a zasłony z taje m n ic y p o w sta ­ w ania gatunków . Oczekiwania zawiodły x).

B a d a n ia je d n a k nie b yły bezowocne.

Gdyż po przep ro w adzeniu b a d a ń poró­

w naw czych nad fau n ą g łębin ow ą je z io r europ e jsk ic h oraz fau n ą jez io r g órsk ich i północnych—d ostaniem y do r ą k klucz,

J) O ile twierdzouia Carla. .Forela i innych

co do pochodzenia Asellus i N iphargus Foreli

zostaną potwierdzone przez następne badania.

(7)

JNB 52 W SZEC H SW IA T 823

k t ó r y może pozwoli na rozwiązanie za­

g a d k i dziejów fau ny epoki lodowej oraz w p ły w u zmian klim atyczn y ch na o rg a ­ nizm y.

W. Roszkowski.

H. P O I N C A R E .

H Y P O T E Z Y K O S M O G O N I C Z N E .

(Dokończenie).

To jeszcze niew szystko: same gw iazdy pojedyncze nie są wszystkie pomiędzy sobą równe; sp ektro skop wykazał nam, j a k się różnią, i zupełnie na tu ra ln e j e s t przypuszczenie, że różnią się głównie co do w ie k u i że różne typy widmowe odpow iadają różnym fazom rozwoju. J e ­ żeli n a w e t u tw o rzy ły się w szystkie j e ­ dnocześnie, możę być wiele przyczyn, dla k tó ry c h p e w n e z pom iędzy nich z esta­

rzały się przed innemi. Inne jeszcze rze ­ czy p ociągają uw agę astronoma; są to p r z e d e w s z y s tk ie m zbiorowiska gwiazdo­

we i m gławice, z pomiędzy któ ry ch j e ­ dne d a ją się rozłożyć, gdy tym czasem widmo in n y ch dowodzi, że sk ła d a ją się całkowicie z bardzo su btelnego gazu.

Owe m gławice m iew ają jaknajró żn orod - n iejszą postać, tarcz, pierścieni, śru b lub zbiorowisk niepraw idłow ych. Pierw si ucze­

ni, k tó rz y j e sta ra n n ie badali, byli oczy­

wiście skłonni do p orów nyw ania ich z m gław icą Laplacea, lub też z tem i te- oryam i, k tó re przyjm ują ten sam p u n k t w yjścia. Czy te mgławice są przyszłemi gwiazdam i, czy też przyszłemi zbiorow is­

kami gwiazd? Początkowo uczeni byli b e z w a ru n k o w o skłonni do podobnego m n iem ania; dzisiaj są tego daleko mniej pewni.

Mamy n iejako przed oczami p rze d m io ­ ty, które w y sta rc z y porównać, ażeby od­

tw orzyć całą przeszłość gwiazd, j a k p rzy ­ rodnik, m ają cy w polu m ikroskopu ko­

mórki, prze dstaw ia jąc e wszystkie fazy po­

działu kom órkowego, i m ogący z zupełną pewnością odtw orzyć całą h isto ry ę tego

podziału, chociaż od tej p o ry owe kom ó r­

ki ustaliły się i są bezwładne.

Czy więc kosm ogonia w y d o s ta n ie się z wieku hypotez i wyobraźni, ażeby się stać n a u k ą doświadczalną, lub p r z y n a j ­ mniej n auką obserw acyjną? W idzim y od czasu do czasu rodzącą się gwiazdę, n a ­ gle zapalającą się n a niebie, której blask n astępnie szybko zm niejsza się i której widmo przypomina widm o m gław ic p la ­ n e ta rn y c h , je d n a k ż e nie widziano nigdy mgławicy zamieniającej się w gwiazdę, j a k chciał Laplace ‘)i a n a to m ia s t wi­

dziano często gw iazdę zam ieniającą się w mgławicę. Czy przy ro d a nie j e s t tu s c h w y ta n a na gorącym u c z y n k u wr sw o ­ jej czynności twórczej?

Nie trzeba j e d n a k się łudzić; zbyt wiel­

kie nadzieje b y ły b y przedwczesne. Do­

wodem tego różnorodność zdań a s tr o n o ­ mów o ewolucyi gwiazd, a w szczegól­

ności o p o w sta w a n iu gwiazd nowych.

Pierw szą, n a jn a tu ra ln ie js z ą m yślą było, że mgławice są niezm iernie gorące i przed ­ sta w ia ją pierw szą fazę ewolucyi, niejako dzieciństwo gwfazd, że następnie s p o ty ­ ka się gwiazdy białe, później żółte, n a ­ reszcie czerwone, coraz sta rs ze i je d n o ­ cześnie coraz zimniejsze. Dla N. Lock yera dzieje św iata gw iaździstego bardziej były złożone, mgławice są bardzo zimne i pod tym względem w y d a je mi się, że wszy­

scy się zgadzają i że się przypisuje m g ła ­ wicom światło pochodzenia e le k try c z n e ­ go. W rzeczywistości j e s t to ty lk o rój meteorytów; w n a s tę p s tw ie n ieustannych ud e rz e ń owe m e te o ry ty się rozgrzewają, p a ru ją i tw orzą ostatecznie masę gazo­

wą niezmiernie gorącą, jed nem słowem, gwiazdę. W te d y u derzenia się kończą i n a s ta je spokój. W s k u te k pro m ienio­

wania gwiazda oziębia się zwolna i osta­

tecznie gaśnie i pokry w a się skorupą.

Znów przechodzi w odw rotnym k ie r u n ­ ku przez te sam e te m p e ra tu ry , przez k tó re przeszła podczas sw ego powstawa-

>) Nie trzeba z tego wyciągać argnmentu przeciwko teoryi Laplacea, gdyż słynny astronom nie twierdził nigdy, aby mgławica miała się za­

mieniać w gwiazdę w przeciągu kilku dni lub

kilku miesięcy.

(8)

824 W SZEC H S W IA T JSIś 52

nia, tak, że cały cykl będzie: m gław ica, gwiazda czerwona, g w iazd a żółta, g w ia ­ zda biała, g w ia z d a żółta, g w ia z d a czer­

wona, gw iazda zagasła. Gwiazdy o k resu p ow staw ania różnią się j e d n a k bardzo od odpowiednich gw iazd p rze c iw n e g o o k re ­ su. Cała m a s a p ierw sz y c h j e s t p o r u s z a ­ na przez potężne p r ą d y k o n w e k c y jn e; m e ­ te o ry ty jeszcze zupełnie nie z n ik ły i ich u d erzen ia u t r z y m u ją w zburzenie; d ru g a g r u p a gwiazd cieszy się w z g lę d n y m spo­

kojem; L ockyerow i w ydaje się, że rozpo­

znaje tę różnicę na zasadzie b a d a n ia w idm tych gwiazd.

Novae od czasów T y c h o n a B ra h e g o poruszyły u m y sły astronom ów . U k a z u ją się g w ałtow n ie i m ają pozory k a t a k l i ­ zmu. Czy to j e s t w y b u c h podobny do tych, ja k i e w y t w a r z a j ą w yskoki słonecz­

ne? Uczeni woleli p rzy ją ć hy p o tez ę u d e ­ rze n ia i rzeczyw iście tę m y śl n a m n ie ­ odparcie n a s u w a w idok ty c h zjawisk.

J e s t j e d n a k wiele sposobów pojm ow ania okoliczności i n a s tę p s tw uderzenia. Czy- to d w a ciała s ta łe rozgrzew ają się nagle, j a k tylk o ich s p o tk a n ie zniszczyło ich żyw ą siłę? Czy j e s t to olb rzym ie ciało stałe, lub też g w iazda mało j a s n a , albo też rój m ete o ry tó w p rz e d o s ta ją c y się do m gław icy i k tó ry żarzenie się zaw d zię­

cza tarciu? Lub też może, j a k chce Ar- rhen iu s, słońca, p o k r y te sk o ru p ą , za ch o ­ w ują w swem w n ę trz u olbrzym i zapas energii, pod postacią n a p rz y k ła d radyo- aktyw n ości. Czy zapas ten, nieużyteczny i n ieja k o u k r y t y dopóki j e s t uw ięziony pod skorupą, nie może być nagle uw ol­

niony, je ś li j a k i e ś u derzenie rozbije tę skorupę- W t e d y zużyw a się w k ró tk im przeciągu czasu. A z a te m u d e rz e n ie w y ­ tw arzało by ciepło nie ta k j a k k u la u d e ­ rza pancerz, k tó re g o nie j e s t w stan ie przebić i po ro zg rz a n iu się do c z erw o no ­ ści u p a d a ją c a na ziemię, lecz tak j a k n a ­ bój g r a n a tu , n aładow aneg o m a te ry a ła m i w ybuchow em i, k tó ry w ystrzeli, n a p o tk a w ­ sz y ! przeszkodę. J e s t rzeczą pew n ą, że Novae są często otoczone m gław icam i, lecz czy te m gław ice są p rzy c z y n ą , czy w y n ik iem z ja w isk a ? Czy g w ia z d a d la ­ tego, J ; e je s p o tk a ła , s ta ła się nagle b ły ­ szczącą, czy też j e s t to p e w n a p o z o sta ­

łość, k tó rą w yrzuca ze swego łona, tak, j a k dy m z w y bu chu. O tem w szystk iem nic nie wiemy.

T ajem nica w z ra sta , g d y z a m ias t b a d a ­ n ia każdej g w ia z d y oddzielnie, o bejm uje się je w szystkie raz e m i rozw aża ich w zajem n y sto su n e k . Czy gw ia z d y po­

w s ta ją jednocześnie, czy też z a p a la ją się kolejno, w te d y g d y inne g asn ą? Jeżeli p o w sta ły jednocześnie, czy j e d n e się ze­

s ta r z a ły wcześniej niż d ru g ie i czy dla­

tego dziś się m iędzy sobą różnią? Lecz czy w ta k im razie obok g w ia z d b ły sz ­ czących n iem a daleko więcej g w ia z d z a ­ gasłych, k tó ry c h nieu ż y tec z n a m as a za­

wala niebo? W j a k i sposób możemy 0 tem wiedzieć? Może n a s tę p n e uwagi, k t ó r e poraź p ie rw s z y przy szły n a myśl Kelvinowi, dopomogą do rozw iązania zagadnienia.

D ro g a m leczn a skład a się z wielkiej liczby gwiazd, w zajem n ie się p rz y c ią g a ­ ją c y c h i poru sz a jąc y c h się we w s z y s t ­ k ich k ieru n k a ch ; p rze d s taw ia z a te m obraz gazu, k tó re g o c ząsteczki się przy c iąg a ją 1 są ożywione prędkościam i w n a jróż no ­ ro dniejszych k ieru n k a ch . Każda c z ą s te ­ czka odgryw a więc rolę m olekuły g a z o ­ wej. To porów nanie w ydaje się słusz- nem i można pomyśleć o ro zciągnięciu n a św ia t gw iazdow y w y n ików teo ry i cy- nety czn ej gazów. Gaz, podlegając p r z y ­ ciąganiu ne w tonow skiem u, dojdzie po k ró tk im przeciągu czasu do s ta n u ró w n o ­ wagi a d y a batycznej, w k tó ry m p r ę d k o ­ ści cząsteczek będą podlegały praw u Maxwella i w k tó ry m t e m p e r a t u r a w z r a ­ s ta ć będzie k u środkowi; te m p e ra tu ra średnia zależeć będzie od całkowitej m a ­ sy gazu i od całej je g o objętości. T e m ­ p e ra tu ra m ierzy się przez p ręd k ości m o ­ lekularne. Z astosujem y te z asad y do drogi mlecznej; b adan e p rędkości g w ia ­ zdowe, ja k i e o b serw ujem y, należą do gw iazd nam blizkich, to j e s t do gw iazd ś ro d k a drogi mlecznej; odpow iadają więc t e m p e ra tu rz e średniej i dzięki im może­

m y mieć pojęcie o rozm iarach i o c a łk o ­ witej masie tego nagro m ad zen ia gwiazd, p orów nanego do olbrzymiej kuli gazowej.

Uczeni u w ażają więc, że teleskop d o tarł

do os ta te cz n y c h praw ie g ran ic , i że za­

(9)

WŁ 52 W SZEC H SW IA T 825

pew ne j e s t niewiele gw iazd ciemnych.

G dyby isto tn ie było ich daleko więcej, aniżeli gw iazd błyszczących, brałyby udział w całkow item przyciąganiu i w ła ­ sne r u c h y gw iazd byłyby znacznie w ię­

ksze, aniżeli te, jak ie obserw ujem y.

W n io se k tak i zdaje się opierać na n ie ­ zbitych rozum owaniach; jeżeli droga mle­

czna doszła do s ta n u stałego, do jakiego z konieczności dąży, wszystko to, co po- wiedzieliśm y, j e s t p ra w d ą i ruchy w ła ­ sne m uszą być rozłożone stosownie do praw a Maxwella. Czy ta k je s t, jed y n ie o b s e rw a c y a odpowiedzieć może, a po ­ dobno odpow iada przecząco. W ed ług Cap- t e y n a i inn ych astronom ów wszystko się odbyw a j a k g d y b y ś m y się znajdowali wobec dwu rojów gwiazd, z k tórych k a ­ żdy podlega p raw u Maxwella, lecz z od- m iennem i stałem i, obadwa te roje zresztą w zajem nie się p rze n ik ają i nie są r o z ­ dzielone. Zdaje się, że dwie drogi m le­

czne, k tó re o siągnęły sta n całkowitej r ó ­ wnow agi, sp o tk a ły się k iedyś i jeszcze nie w y w a rły w zajem nie n a siebie dość d łu g o trw a łeg o działania, aby odznacza­

j ą c e j e różnice zupełnie się zatarły. Są one podobne do d w u kul gazowych, któ- reb y się spotkały, lecz nie m ia ły b y je s z ­ cze czasu n a zmieszanie się. Z n ajd uje­

m y zatem pod nową i niespodziewaną po­

sta c ią owo działanie uderzenia, którego znaczenie kosm ogoniczne zostało w y k a ­ zane przez badania Novae i które o dn a j­

d ujem y w p odstaw ie p ew n ych teoryj, tak ic h j a k np. teo ry a Belota.

Jeżeli j e d n a k wnioski Kelvina u trz y ­ m u ją się w głów ny ch z arysach i jeżeli liczba gw iazd zagasłych nie j e s t o lbrzy ­ mia, m usim y przypuszczać, że w szystkie pochodnie naszego nieba zapaliły się w t y m sa m y m mniej więcej czasie i że w iek drogi mlecznej nie o wiele p rze­

k ra c z a życie gwiazd poszczególnych.

J e d n ą z n ajnow szych i bezwarunkow o z n a jo ry g in aln ie jszy c h teoryj kosmogo- nicznych j e s t teo ry a S vantego A rrheniu- sa. W e d łu g niego, gwiazdy nie są, j a k się zazwyczaj przypuszcza, jed n o stkam i mniej lub więcej sobie obcemi, rozdzielo- nem i przez olbrzym ie p u s te przestrzenie i przesyłającem i sobie je d y n ie wzajem ne

przyciąganie i światło; przesyłają sobie jeszcze elektryczność, m a te ry ę i naw et zarodki żyjące. Ciśnienie prom ieniow a­

nia j e s t siłą w y p ły w a ją cą z ciał św ie tl­

nych i odpychającą ciała lekkie, ta w ła­

śn ie siła tw orzy ogony komet, któ rych b ardzo r z a d k ą m ate ry ę od py cha światło słoneczne. Ona również, w edłu g Arrhe- niusa, odepchnęłaby od Słońca m aleńkie cząsteczki i popchnęłaby je aż na zie­

mię, na planety i na dalekie mgławice.

Owe cząsteczki w końcu zrosłyby się, tworząc m ete o ry ty , k tóre, przedostając się do m asy mgławic, sta ły b y się j ą d r a ­ mi kondensacyjnem i, dookoła k tó ry c h m ate ry a zaczęłaby się skupiać; o d n a jd u ­ jem y następnie całą historyę gwiazd, ich prawie nieznane powstanie, ich ś w i e t ­ ność, ich chylenie się do upadku, docho­

dzące do ostatecznego pokrycia się sko­

rupą. To pokrycie się skorupą, nie b y ­ łoby jednakże o sta te cz n ą śmiercią, lecz tylko początkiem długiego okresu życia u k ry te g o , nieznanego i milczącego aż do chwili, kiedyby uderzenie uwolniło nagle ową uśpioną energię. W ynikający z t e ­ go wybuch dałb y początek m gławicy i okres rozpocząłby się nanowo.

Życie u k r y te ma by ć daleko dłuższe od życia błyszczącego, a zatem powinno być, w brew poglądom Kelvina, znacznie więcej gwiazd ciemnych, aniżeli widocz­

nych.

W e d łu g A rrh e n iu s a św ia t j e s t n iesk oń ­ czony i g w iazdy są w nim rozłożone w sposób najzupełniej je d n o s ta jn y . J e ­ żeli nasze teleskopy zdają się wyznaczać wszechświatowi granice, to dlatego, że są zasłabe i że światło, dochodzące do nas z najdalej leżących słońc, pochło­

n ięte j e s t w drodze. Uczyniono tej hy- potezie dwojaki zarzut. Z jed nej strony, je ż e li gęstość gwiazd j e s t w całej p rze­

strz e n i stała, ich całkow ite św iatło po­

winno dawać całemu niebu blask Słońca.

Byłoby to praw dą, g d y b y p usta prze­

strzeń pom iędzygwiazdow a przepuszczała

cale przechodzące przez n ią światło, nic

z niego nie zatrzym ując, tak, że pozorny

blask gwiazdy zm ieniałby się w sto su n k u

odw rotnym do k w a d r a tu odległości. W y ­

starczy dla uniknięcia tej tru d n o śc i przy ­

(10)

826 W SZEC H SW IA T AR 52

jąć, że ośrodek rozdzielający gw iazd y j e s t pochłaniającym, może nim by ć zre­

s z tą bardzo mało. D ru g i z a rz u t polega na tem , że p rzyciąganie new tono w skie byłoby n iesko ńc z o ne lu b nieokreślone.

Chcąc sobie dać z tem rad ę, trz e b a przy­

jąć , że prawo N e w to n a nie j e s t z u p e łn ie ścisłe i że ciążenie podlega p ew n e g o r o ­ dzaju absorpcyi, w yra ż ają ce j się w cz y n ­ nik u w ykładniczym . Jeżeli się zgodzim y n a tę hypotezę, wnioski Kelvina j u ż nie są dla nas obow iązujące, g d y ż dow ied li­

śm y ich, m ówiąc o praw ie N ew tona; dro­

ga m leczna nie d a ła b y się ju ż porównać z kulą gazową, k tórej g ę sto ść i tem pe- t u r a p o w ięk szają się ku środkow i, lecz z tem co m ożemy widzieć z masy gazo ­ wej nieokreślonej i jed n o ro d n e j o je d n o ­ stajnej gęstości i te m p e ra tu rz e .

Nie dość n a tem , św iat A r r h e n iu s a nie- tylko j e s t niesk ończon y co do p r z e s trz e ­ ni, lecz j e s t w ieczny co do czasu; tu ta j zwłaszcza poglądy je g o są g e n ia ln e i w y ­ dają nam się p rze k o n y w ają ce m i, pomimo zarzutów , ja k i e im zresztą m ożna czynić.

W sze c h ś w ia t j e s t n ieja k o w ie lk ą m aszy­

ną cieplną, dzia łają c ą pom ięd zy źródłem ciepłem a zimnem; ciepłe źródło tw orzą gwiazdy, a zim ne m gławice. Lecz nasze m aszyny cieplne s ta n ę ły b y niebaw em , g d y b y się im nie d o sta rc zy ło nowego paliwa; pozostaw ione s am e sobie, oba źró­

dła w y c z e rp a ły b y się, to znaczy, że ich t e m p e ra tu ry w y ró w n a ły b y się i w końcu b y ły b y w zu pełnej równowadze. W y m a ­ g a tego zasa d a C arnota, k t ó r a j e s t je- dnem z n a s tę p s tw praw m ec h a n iki s ta ­ ty sty czn ej. W y n ik a to stą d , że m olekuły bardzo są liczne, dążą do zm ie sza n ia się i podlegają j e d y n i e praw om p rzypadku.

Ażeby módz wrócić do p o przedniego s ta ­ nu, trzebab y je rozdzielić, u su n ą ć ju ż utw orzoną m ieszaninę, a to w yd aje się niem ożebnem . P o trz e b a b y tu ta j M axwel- low skiego demona, to j e s t isto ty bardzo b y s tr e j i in te lig e n tn e j, k tó ra b yłaby w s ta n ie p rzeb rać ta k m aleń k ie przed- i mioty.

Ażeby ś w ia t mógł wiecznie nanowo się rozpoczynać, p o trz e b ab y więc pewme- go rodzaju a u to m a ty c z n e g o d em o n a Max- wellowskiego. A r r h e n iu s o w i w y d a je się,

że odkrył tego demona. Mgławice są b a r ­ dzo zimne, ale bardzo mało zgęszczone, a z a te m mało są zdolne do z a tr z y m y w a ­ n ia w s k u te k swego przyciągan ia ciał b ę ­ d ą c y c h w r u c h u i dążących do w y d o b y ­ cia się z nich. Molekuły gazowe mają różne prędkości i im większe są p r ę d ­ kości średnie, tem gaz j e s t g orętszy. Za­

daniem dem ona Maxwella, g d y b y chciał ochłodzić pew ną m asę gazu, byłoby w y ­ brać m olekuły gorące, to je s t te, które m ają w ielką prędkość, i w yrzucić je poza masę, w k tórej pozostałyby tylk o mole­

k u ły zimne. Otóż najm niej d a n y c h na w ym knięcie się z m gław icy m ają właśnie cząsteczki o wielkiej prędkości, m olekuły gorące; gdy pozostaną je d y n ie cząsteczki o mniejszej prędkości, m g ław ica będzie m ogła pozostać zimna, chociaż otrzym uje ciepło.

Można spróbow ać sta n ą ć n a innym p u n k c ie widzenia, powiedzieć naprzyklad, że źródłem zim na j e s t t u ta j próżnia z t e m ­ p e r a t u r ą a b solu tneg o zera i że w tedy w ydajn ość cyk lu C arn o ta ró w na się 1.

S k ą d in ąd ciepło różni się tem od żywej w m echanice siły, że ciała ciepłe s k ła ­ d a ją się z licznych cząsteczek, k tó ry c h prędkości m ają różne kierunki, gdy ty m ­ czasem prędkości, w y tw a rz ają ce żywą siłę m echaniczną, m ają w szystkie ten sam kierunek; w szystkie razem cząsteczki gazowe tw orzą gaz, k tó ry może być zi­

m n y i z k tó ry m zetknięcie oziębia; od­

dzielnie zaś są one pociskami, któ ry c h uderzenie rozgrzew a. Otóż wr próżni m ię ­ dzyplanetarnej są one rozdzielone olbrzy- miemi p rze strz e n ia m i i niejako odoso­

bnione, ich ene rg ia podniosłaby się więc co do godności, przestałaby być prostem

„ciepłem ” , ażeby być w yniesioną do rzę­

du „ p r a c y ”.

S ą je d n a k liczne wątpliwości, czy, j e ­ żeli św ia t j e s t nieskończony, próżnia się nie zapełni? A jeżeli nie j e s t n iesk o ń ­ czony, czy jeg o s u b s ta n c y a , uchodząc, nie ulotni się do tego stopnia, że nic z niej nie pozostanie? T a k czy inaczej powinnibyśm y się wyrzec m arzenia o

„wiecznym Pow rocie” i o ciągłem od ra ­

dzaniu się światów , zdaje się więc, że

rozwiązanie A rrh eniu sa j e s t jeszcze n ie ­

(11)

;Na 52 W SZEC H SW IA T 827

dostateczne, nie w ystarcza umieścić de­

m ona w zim nem źródle, potrzebaby je s z ­ cze je d n e g o dla źródła ciepłego.

Po ty m w ykładzie czytelnik oczekuje ode mnie pewnego wniosku i to właśnie w prow adza mnie w kłopot. Im bardziej się bada z agadn ien ie p o w staw an ia gwiazd, te m mniej j e s t się skorym do w y ciąg a­

n ia wniosków. Każda z podaw anych te- oryj j e s t pod pew nym względem nęcąca.

J e d n e tłu m ac z ą w sposób bardzo zado­

w a la ją c y p ew ną tylko liczbę faktów, inne o b e jm u ją w iększą ich liczbę, ale w ted y w y ja ś n ie n ia tra c ą na dokładności to, co zy sk u ją na rozciągłości, lub też przeciw ­ nie dają n am zbyt wielką dokładność, lecz j e s t ona zwodnicza i czuć tam .pe­

wnego rodzaju dociąganie faktów.

G dyby jed y n ie szło o układ słoneczny, nie w a h a łb y m się p rzyjąć s ta r ą h y p o te ­ zę Laplacea; niew ieleby w niej potrzeba było zmienić, a b y j ą odnowić. Różno­

rodność j e d n a k układów gwiazdowych zm usza nas do rozszerzenia naszych ram, tak, że hy p oteza Laplacea, jeżeli nie ma być zupełnie odrzucona, m u siałaby być specyalnie p rzy sto so w a n a do u k ład u sło­

necznego, stać się przypadkiem szczegól­

nym hypotezy ogólniejszej, odpowiedniej d la całego w szec h św ia ta , takiej, k tó ra w y ja śn ia łab y jednocześnie różne losy gwiazd i w ja k i sposób każda z nich stw orzyła sobie miejsce w wielkiej ca­

łości.

Otóż pod ty m w zględem dane są nie­

w y s ta rc z a ją c e i wiele jeszcze od obser- w acyi spodziewać się możemy. Czy dwa p r ą d y gwiazd C apteyna istn ie ją i czy są jeszcze i inne? Co to s ą mgławice i z w ła ­ szcza czy m gławice śrubowe są w ol­

b rzy m ich odległościach poza d ro g ą m le­

czną i czy nie są one również drogam i mlecznemi, widzianemi zdaleka? Czy też, pomimo n a tu r y ich widm, nie mogą one być porównane do zbiorowisk gwiazd p raw dziw ych? Czy m am y p rzyjąć po­

m ia r Bohłina dla m gław icy A n drom edy i wniosek, ja k i z tego w yciąga See, z którego to wniosku wynika, że ten p rzedm iot niebieski s k ła d a się zapewne zeTsłońc, lecz ze słońc dużych j a k aste - roidy, krążące pomiędzy Marsem a J o ­

wiszem. Czy można przyjąć, że nasz uk ład słoneczny wyszedł z je d n e g o z ro ­ dzajów znanych nam mgławic, n aprzy- kład z mgławic śrubow ych albo p lan e ­ tarn y c h lub obrączkowych? Oto p y tania, na które uczeni spróbują odpowiedzieć dopiero wtedy, g dy lepiej znać b ę d ą isto­

tę i odległość, a zatem rozm iary tych ciał.

Paktem u derzającym w sz y stk ic h j e s t ś rubow a postać pewnych mgławic; spo­

t y k a się j ą zbyt często, aby można p rz y ­ puszczać, że zawdzięczamy j ą p rz y p a d ­ kowi. Rozumie się, że n ied okła d na j e s t każda teorya kosmogoniczna, k tó ra to odrzuca. Otóż żadna z nich nie zdaje 0 tem s p ra w y w sposób zadowalający 1 wyjaśnienie, jak ie sam kiedyś dałem w chwili wolniejszego czasu, nie j e s t więcej warte, aniżeli inne. Nie może­

my zatem zakończyć inaczej, j a k znakiem zapytania.

Tłum. II. G.

Akademia Umiejętności.

III. W y dzia ł matematyczno-przyrodniczy.

Posiedzenie dnia 4 grudnia 1 9 1 1 r.

Przewodniczący: D y rek to r E. Janczew ski.

Sekretarz przedstawia następujące wyda­

wnictwa Wydziału, które ukazały się w d r u ­ ku od czasu ostatniego jego posiedzenia:

1 ) Bulletin International de l ’Aoadómie des Sciences de Cracovie, Classe des Sciences Math. et Naturelles: zeszyty 8 i 9 seryi A, oraz 8 seryi B, za rok 1911. 2) Ilugo Za- pałowicz, Conspectus Plorae Galiciae Criti- eus, Volumen III—K rytyczny Przoglijd Ro­

ślinności Galicyi, tom III. W Krakowie 1911, 8 - 0 , str. 246.

Czł. L. Marchlewski zdaje sprawę z p ra ­ cy wykonanej wspólnie z prof. C. A. J a ­ cobsonom p. t..* „Zmienność składu chloro- filanu".

Pp. M. i J . badali liście szeregu odmian

roślin i wykazali, że stosunek chlorofilanu

do allochlorofilanu a więc i chlorofilu do

allochlorofilu nie jest stały nietylko w liściach

różnych gatunków roślin, lecz że stosunek

ten waha się także dla tego samego g a tu n ­

k u liści, o ile pochodzą z osobników wege-

(12)

828 W SZECHSW IAT JM» 52

tującycll w niejednakowych w arunkach.

Chlorofilan, pochodzący z liści klonu (Acer platanoides), zebranych na U krainie w roku 1910, zawierał około 37 °/0 allochlorofilanu, gdy tymczasem z liści, pochodzących z ty ch samy cli lasów, lecz zebranych w r o k u bie­

żącym, wydzielono zaledwie około 3 % a Uo- chlorofilanu. Pokrzyw y zebrane w roku 1910 zawierały nader mało allochlorofilanu w porównaniu do tegorocznych. Klon je ­ sionolistny (Acer negunda), rosnący w o g ro ­ dzie botanicznym Uniw. Jagiellońskiego, dał m ateryał nadzwyczaj bogaty w allochlorofi- lan. Różnicę pomiędzy alloclilorofilanami su- r owe mi różnego pochodzenia badacze ilu­

strują szeregiem zdjęd fotograficznych widm w części widzialnej widma i w części poza- iiołkowej. Stosunki absorpcyjne, zwłaszcza w tej ostatniej części widma, doskonale uwydatniają różnice w składzie chlorofilanu surowego.

Czł. Nap. Cybulski przedstawia rozprawę prof. L. Popielskiego p. t.: „Dalsze badania nad niekrzepliwością krwi w czynności g r u ­ czołów traw ie n n y ch '1.

W poprzedniej rozprawie (Rozpr. Akad.

Umiejętności, tem L I (1911) Serya B, str.

289—291) p. P. wykazał, że drażnienie chor- dae tym pani pilokarpiną wywołuje niekrze­

pliwośd krwi, wypływającej z gruczołu pod- szczękowego, wprowadzanie zaś Ba01o w y­

wołuje niekrzepliwośd krwi w całym u s tro ­ ju. W obecnem badaniu wykazuje, że atro ­ pina znosi niekrzepliwośd krwi, wywołaną przez BaCl2, co dowrodzi, że BaCla wywołuje to zjawisko w drodze nerwowej. A tropina nie poraża nerwów wydzielniczych, przecho­

dzących w pniu n. współczulnego. Prof. P.

wykazuje, że drażnienie n. śympathici, wy­

wołując wydzielanie śliny, jednocześnie pod­

nosi niekrzepliwośd krwi. Po wprowadze­

niu atropiny drażnienie n. współczulnego wywołuje niekrzepliwośd krwi bez umiany.

P. P. przypuszcza, że elementy, na które działając, nerwy wywołują niekrzepliwość krwi, są komórkami endotelialnemi naczyń krwionośnych.

Czł. S. Zaremba przedstawia rozprawę prof. W. Sierpińskiego p. t,: „O pewnym układzie równań funkcyjnych, który wyzna­

cza funkcyę, mającą pantachiczne prze­

działy stałości".

W praoy tej p. S. wychodzi z pewnych trzech prostych równań funkcyjnych i do­

wodzi, że istnieje jedna i tylko jedna fun- keya, ograniczona i spełniająca te równania.

F u n k c y a ta je st ciągła, niemalejąca, różna od liczby stałej, a jednocześnie posiada wszę­

dzie gęste przedziały stałości.

Czł. Wład. N atanson przedstawia rozpra­

wy p. K. Krafta p. t.: „O wyrażeniu calko- wem wektorów elektrom agnetycznych, wpro­

wadzonych przez Minkowskiego do elektro­

dynamiki poruszających się ciał materyal- n y c h “ .

P. K. rozpatruje najpierw sposób wypro­

wadzenia i zalety zasadniczych równań, po­

danych przez Minkowskiego w elektrody­

namice poruszających się ciał materyalnych;

następnie podaje sposób wyrażenia w po­

staci całkowej c.bu wektorów elektromagne­

tycznych, k tó ry ch dotyczą operacye różni­

czkowe i algebraiczne, wchodzące w skład ty c h równań.

Czł. N. Cybulski przedstawia rozprawę p.

Józefa Zająca p. t.: „Dalsze badania nad wi­

dzeniem m onokularnem'1.

W patrzeniu monokularnem widzimy przed­

mioty w taki sposób, że w płaszczyźnie po­

ziomej istnieje krzywa, właściwa każdemu oku i każdej odległości wpatrywania się, krzywa, mająca własnośd następującą: p u n ­ k ty na niej położone nie okazują różnic od­

ległości względem p u n k tu w patrywania się;

p u n k ty zewnątrz niej położone widzimy da­

lej, p u n k ty wewnątrz niej położone — bliżej w odniesieniu do p u n k t u fiksacyjnego. F a ­ k ty te były znane z dawniejszych badań prof. W. Heinricha i p. W. Grzybowskiego.

P. Z. dokonał nowych doświadczeń, pod k ie ­ runkiem prof. Heinricha, celem znalezienia podobnej krzywej w płaszczyźnie pionowej.

Okazało się, że w widzeniu monokularnem istnieje powierzchnia, do pewnego stopnia zbliżona do paraboloidy, której przeoięciami, przechodzącemi przez oś widzenia, są wspo­

mniane wyżej dwie krzywe. Ma ona wła­

snośd tę samę, którą, jak powiedziano, po­

siada jej poziome przecięcie.

Czł, St. Bądzyński przesyła rozprawę pp.

J. Browińskiego i St. Dąbrowskiego p. t.:

„Ilościowe badania nad zawartością azotu aminowego w poszczególnych kwasach oksy- proteinowych moczu ludzkiego".

Liczne badania nad obecnością polipepty- dów i wolnych kwasów aminowych w p ra­

widłowym moczu, badania, k tórych wyniki są dośó sprzeczne, skłoniły pp. B. i D. do podjęcia praoy nad zawartością g ru p amino­

wych w kwasaoh oksyproteinowych (w y k ry ­ ty ch przez St. Bądzyńskiego i jego współ­

pracowników), zarówno przed jak i po uży­

ciu czynników hydrolitycznych. Równocze­

śnie pp. B. i D. wykonali badania nad wa­

runkami hydrolizy związków powyższych

w zmiennych w arunkach czasu i te m p e ra ­

tu ry ogrzewania, a nadto z użyciem różnych

czynników hydrolitycznych. Z poszukiwań

t y c h wynika, że w prawidłowym moczu

ludzkim istnieją złożone kwasy aminowe,

mianowicie kwasy antoksy- i oksy-proteino-

wy, k tó ry c h grupę aminową można wprost

ilościowo określid zapomocą metody formo-

lowej Sórensena, Kwas antoksyproteinowy

(13)

M 52 W SZECHSW IAT 829

zawiera l l , 8°/0 (w proo. całkowitego azotu) I w postaci g ru p y N H 2, kwas oksyproteino- wy blizko 40°/0. Kiedy wszystkie badania dotychczasowe nad kwasami aminowemi w moczu miały wyłącznie na uwadze pro­

ste kwasy aminowe, głównie glikokol, pp.

B. i D. wykazują, że ten azot aminowy w moczu przypada na kwasy oksyproteiuo- we jeśli nie w całości, to przynajmniej w zna- J czniejszej części. Okazało się dalej, że naj­

właściwszym czynnikiem hydrołityczny m j e st 40°/0 kwas fluorowodorowy. W tem p e­

ra turze łaźni wodnej hydroliza kwasem flu­

orowodorowym wnika głębiej niż za użyciem kw asu solnego w tem peraturze wrzenia, a przy tem przebiega łagodniej, bez wtórnych zjawisk kondensacyi i utlenienia, bez wy­

dzielania nadmiernych ilości amoniaku i z ró- wnoczesnem wyzwoleniem większej ilośoi azotu aminowego. W kwasie oksyproteino- wym ilość wyzwolonego przez hydrolizę azotu aminowego wynosi 4 ł )7 °/0 całkowite­

go azotu w razie użycia fluorowodoru, za­

miast 6 , 2°/0 w przypadku hydrolizy kwasem solnym; w kwasie antoksyproteinowym azo­

t u aminowego wyzwala się 22,6 °/0 z HF1, zamiast 6 , 8°/0 z H 01 , w kwasie alloksypro­

teinowym azotu aminowego tworzy się 70,6°/o z IIF1, a 13,14°/q z HOl, wreszcie w urochromie azotu aminowego hydroliza kwasem HP1 wyzwala 24°/0, kwasem zaś HOl 10,o°/0- Pp. B. i D. zauważyli również, że w hydrolizie HF1 melanina powstaje t y l­

ko z urochromu, gdy tymczasem z innych kwasów oksyproteinowych związki melani- nowe nio powstają. T a okoliczność zbija twierdzenie niektórych uczonych, jakoby kwas antoksyproteinowy był substancyą ma­

cierzystą urochromu.

Czł. A. Prażmowski przedstawia (w for­

mie tymczasowej wiadomości) badanie swoje p. t.: „Historya rozwoju i morfologia azoto- bakteraT(Az. chroococcum Beijer.)1*.

Wyłożywszy na wstępie stan dzisiejszy wiedzy {o [morfologii azotobaktera, p. Pr.

kreśli jego historyę rozwoju, co do morfo­

logicznego ukształtowania jego komórek w różnych okresach życia oraz co do cyto- i logicznych szczegółów budowy wewnętrznej.

Najważniejsze ? wyniki swych badań stresz­

cza w pastępujących punktach: 1 ) Azoto- b ak ter je s t w normalnych warunkach życia b akteryą dwupostaciową, występującą w głó­

wnym okresie rozmnażania się wegetacyjne­

go jako Bacterium, w okresie owocowania jako Micrococcus w rozumieniu dawnej sy­

stem atyki (Cohna). 2) W pomyślnych wa­

ru n k a ch rozwoju jest on przez całe życie b a k tery ą pływkową, w młodości bardziej ruchliwą i opatrzoną licznemi bardzo dłu- giemi, batogowatemi i z całej powierzchni komórki wychodzącemi rzęsami; w później­

szym wieku mniej ruchliwą, o małej ilości rzęs,^raTw!jstadyum Micrococcusa posiadają­

cą zazwyczaj tylko jednę długą rzęsę. 3) W okresie wegetacyjnego rozmnażania się każda jego komórka, ma wyosobnione jako odrębny organ komórki, jądro komórkowe, które w procesach życiowych komórki od­

gryw a tę samę rolę, jak jąd ra komórkowe roślin wyższych, t. j. dzieląc się na dwa j ą ­ dra potomne, daje początek i podnietę do podziału samych komórek. 4) Tylko w o k re ­ sie tworzenia się zarodników, w stanie ich spoczynkowym ^tudzież w okresie kiełkowa­

nia i bezpośrednio po wykiełkowaniu, znika jądro jako osobny organ komórki. W tem stadyum życia jądro rozpuszoza się i mie­

sza z oytopłazmą, która przyjmuje wtedy znaną u innych bakteryj (niemająoych wy- indywidualizowanego jądra) s t r u k tu r ę alwe- olową ożyli siatkową. Komórki azotobaktera zawierają wtedy w stanie zupełnego rozwi­

nięcia cztery ciałka silnio świeoące, które zdają się być tylko większemi skupioniami substancyi chromatynowoj jądra, ale mogą zawierać także inue skkidniki jądra. Z chwi­

lą przejścia komórki w okres życia w egeta­

cyjnego i rozmnażania się znika s t r u k t u r a alweolowa plazmy, jądro indywidualne po­

jawia się na nowo i bierze zwykły udział w procesach życiowych komórki. P. P r.

przypuszcza, żar część substancyi jądrowej pozostaje nadal w zmieszaniu z plazmą i że ta właśnie część ma ważny udział w akcie dzielenia się komórek, w szczególności pod­

czas tworzenia się ścianki dzielącej. 5) S ta ­ ny spoczynkowe azotobaktera, czyli t. zw.

formy sarcynowate, mają wszystkie cechy morfologiczne i właśoiwości fizyologiozne za­

rodników innych bakteryj. Ze względu na sposób ich powstawania i rozmieszczenia składników komórkowych, w czasie ich for­

mowania się i w czasie późniejszym aż do wykiełkowania, nie różnią się zasadniczo ni*

Czem od zarodników wewnętrznych innyoh bakteryj (np. Bacillus Biitschlii), k tó ry ch geneza i budowa anatomiczna we wszyst­

k i c h stadyach rozwoju i kiełkowania została dokładnie wyświetlona.

Czł. H. Hoyer składa całkowity tekst roz­

prawy p. S. Udzieli p. t.: „Badania nad układem limfatycznym larw Salamandry pla­

mistej*, o której przedstawił tymczasową wiadomość na posiedzeniu Wydziału w dniu 7 marca 1910 roku.

I

i

Cytaty

Powiązane dokumenty

na i badacze zgadzają się ogólnie, że dziedzicznemi mogą być tylko te cechy, które stanowią właściwą istotę osobnika rodzicielskiego, lub, o ile idzie o

nia są podzielone; według Seblatera tem podłożem byłoby .jąderko, założenie tem bardziej uzasadnione, że u niektórych istot, w stad y um spoczynkowem tam tylko

Ozł. w czasie, kiedy tylne odnóża widoczne są już na zewnątrz w postaci m ałych guzków. Rozwijają się one jako wypuklenia naczynia żylnego, vena vertebralis

Czł. Rostafiński przedstawia rozprawę własną p. Twierdzenie to jest zgoła nieprawdziwe. z Turcyi przez Wołosz­.

Co dotyczę grzybów, hodowanych przez te korniki, to zdaje się, że przystosowały się one już zupełnie do sposobu życia korników. Co więcej, należy naw et

ne i podziurawione — j a k się okazało, była to robota dzięciołów, które pojawiają się w ślad za mrówkami i dobierając się do nich, niszczą, roślinę.

Badał on zachowanie się porostów podczas zetknięcia się ich brzegów i doszedł do wniosku, że porosty, spotkawszy się, już się dalej po skale nie

Kości udowe