jsfb. 3 8 (1476). W arszaw a, dnia 18 w rześnia 1910 r. Tom X X I X
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PR EN U M ER A TA „W S Z E C H Ś W IA T A ".
W W arszaw ie: ro czn ie rb. 8, kwartalnie rb. 2.
Z p rzesyłką pocztow ą ro czn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5.
PRENUMEROWAĆ MOŻNA:
W R edakcyi „W szechśw iata" i w e w szystk ich księgar
niach w kraju i za granicą.
R edaktor „W szechśw iata'4 przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i cod zien n ie od g o d zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : W S P Ó L N A jsfa. 3 7 . T e le f o n u 8 3 -1 4 .
T R U C I Z N Y I O D T R U T K I
w św ietle najnowszych badań naukowych.
Zdobywanie pokarmu i walka z wro
giem zewnętrznym — oto dwie najpierw- sze dźwignie ducha ludzkiego. Ta sama matka-natura, k tó ra wybrańcowi swemu dostarcza pożywienia, ubiera go w cie
płą odzież i pozwala urządzać wygodne schroniska, znosi je d n y m podmuchem wiatru mozolnie zbudowaną jego siedzi
bę, zalewa w okamgnieniu dorobek wie
loletniej pracy, to znowu czycha nań w postaci krwiożerczej pantery lub po
daje zabójczą truciznę w przecudnym kielichu dzikiej orchidei.
To też duch ludzki od samej już jego kolebki wytęża wszystkie swe siły w nie
równej tej walce z przyrodą, by w yjść z niej ostatecznie zwycięscą i stać się wszechwładnym jej panem. Historya n a
uki wykazuje z j a k nadzwyczajnie w y rafinowaną subtelnością dąży on do tego celu, j a k krok za krokiem u ja rz m ia sw e
go wroga-dobrodzieja, j a k go podbija, j a k wreszcie zmienia w źródło własnego
dobrobytu.
W życiowej swej walce człowiek dwo
ma posługuje się sposobami: albo działa odruchowo, i wtedy wynik jego walki je st tylko dziełem przypadku, albo też planowo—i w ted y zależy on od doskona
łości planu, według którego działał. Cel obudwu tych sposobów je s t naturalnie ten sam —ujarzmienie wroga, i dlatego człowiek posługuje się niemi zazwyczaj współrzędnie. Z rozwojem jed n ak życia kulturalnego człowiek emancypuje się coraz bardziej od pierwszego sposobu walki, nauka zaś dąży wogóle do zupeł
nego jego wyrugowania.
Zarzucanie przez człowieka walki zu
pełnie odruchowej zaczyna się bardzo wcześnie, już bowiem w samem zaraniu życia duchowego ludzkości podpatruje on na każdym kroku naturę, czyni spo
strzeżenia i wyprowadza z nich wnioski, które z czasem stają się ważnym w jego ręku orężem.
Jednego z najpoważniejszych wrogów ludzkości stanowią niezaprzeczenie, tak rozpowszechnione wszędzie, trucizny, t. ].
substancye, które, spożyte wewnętrznie lub użyte zewnętrznie, sprowadzają w or
ganizmie pewne zaburzenia lub śmierć.
594 W SZECHSW IAT .Ne 38
Środki im przeciwdziałające nazywamy odtrutkam i.
Pojęcie o d tru tk i j e s t prastare, gdyż zjawić się musiało wprost spontanicznie w chwili uświadomienia sobie przez czło
w ieka pojęcia zatrucia, ja k o odruchowa chęć przeciwdziałania temu ostatniemu.
Inaczej działo się w praktyce. Człowiek pierwotny, najadłszy się —dla w łaściwe
go mu o b żarstw a—ziarn szaleju lub czar
nych i błyszczących jagód beladony, długo bardzo nie zdaw ał sobie naw et spraw y z przyczyny w yw ołanych przez nie męczarni. W alka odruchowa nie mo
gła tu naturalnie mieć żadnego znacze
nia. Trzeba było przedewszystkiem uświa
domienia sobie owej przyczyny, n a s tę p nie zaś dopiero szukania sposobów jej zwalczenia. Uświadomiwszy j ą wreszcie sobie, człowiek ich szukał, a szukał bar
dzo, bardzo długo.
Jeszcze w końcu XVI-go stulecia wiel
ki filozof i alchemik, T heophrastus Bom- bastus Paracelsus, sceptycznie się bardzo w yrażał o możliwości zwalczenia tru c i
zny zapomocą ta k zwanego antydotum, czyli odtrutki. Później nastąpiła, co- prawda, pew na zmiana w zapatryw aniu się na tę k w esty ę uczonych, do dzisiaj je d n a k nie została ona jeszcze zupełnie rozwiązana.
Praw ie dwa tysiące lat zużyła ludz
kość na darem ne poszukiwanie odtrutek wśród najróżnorodniejszych przedmiotów naszej planety. Czemże nie posługiwano się t u t a j —złotem, perłami, kamieniami drogocennemi, naczyniam i z rogu noso
rożca, które u nicestw iać ja k o b y miały moc wypitej z nich trucizny, wreszcie mieszaninami z najw strętn iejszy ch czę
ści i wydzielin ciała zwierzęcego i nie
zliczoną ilością substancyj roślinnych.
Te, bezplanowro na początku p ro w a
dzone, poszukiw ania stały się je d n a k z czasem podstaw ą poważnych studyów teo retycznych i praktycznych.
Już w trzy n a stem stuleciu P etrus z Albano rozróżnia cztery rodzaje m ogą
cych się zdarzyć wypadków toksykoło- giczno-terapeutycznych.
Znacznie ściślej w ypowiada się w tej kw estyi w XIV-em stuleciu znakom ity
Arnoldus z Villanovy. Muszą istnieć, powiada, dwa rodzaje odtrutek: takie, które przyciągają trucizny i takie, które usuw ają je z organizmu.
Kolosalny impuls ku dalszym badaniom toksykologicznym dała epoka pomiędzy wiekiem piętnastym a osiemnastym, epo
ka pełna mordów politycznych i przej
mująca grozą wszystkich możnych ów
czesnego świata.
Doświadczenia owego okresu odzna
czały się często zbytnią naw et gorliwo
ścią, nie poprzestawano bowiem na p r ó bach, czynionych zwykle na zwierzętach, lecz posługiwano się nieraz, skazanymi na karę śmierci, ludźmi. W edług słów naocznego świadka Mathiolusa, w listo
padzie roku 1524-go otruto w takim celu z rozkazu papieża Klemensa VII-go dwu zbrodniarzy trucizną z rośliny, zwanej tojad mordownik (Aconitum Napellus).
Takie samo doświadczenie z tą trucizną i z arszenikiem F erdynand Austryacki przeprowadzić kazał w Pradze w g ru d niu roku 1571-go. Król francuski, Hen
ry k III rozkazał podać jedn em u ze sk a
zanych na śmierć trucizny dla wypróbo
wania rzekomo zbawiennego działania kamienia bezoardowego. Ambroży Pare, opisujący straszne męczarnie nieszczęśli
wego tego skazańca, próbował uratować go w te d y i in n e m i jeszcze środkami, lecz również bezskutecznie.
Przeciw owym, ta k zwanym o d tru t
kom uniw ersalnym (Alexipharmaca, Ale- x iteria i t. p.), t. j. środkom, mogącym przeciwdziałać wszelkiego rodzaju truci
znom, podniosły się je d n ak dość wcze
śnie głosy uczonych. Osobistości takie, ja k Heucher, Parć, Wedel, pod koniec zaś XVIII-go stulecia Mead zaprzeczali wręcz ich możliwości, nic więc też dziw
nego, że w miarę rozwoju pojęć nauko
wych i metod doświadczalnych, a z za
nikiem przesądów, ilość owych ciał zmniejszała się stale.
Z zanikaniem pojęcia „odtrutki uni
wersalnej" umacniała się natom iast co
raz bardziej wiara, w istnienie odtrutek specyficznych, t. j. służących wyłącznie przeciw jednej ja k iejś truciźnie.
M 38 WSZECHSWIAT 595
Pojęcie odtrutki specyficznej je s t rów
nież bardzo stare. Już starożytni Rzy
mianie używali popiołu z psiej głowy albo też surowej lub gotowanej wątroby psa wściekłego przeciw wściekliźnie, wnętrzności żmij przeciw ich ukąsze
niom i t. p. Znacznie później Atanazy Kircher ujął to w następującą zasadę:
„Omne cujuscumąue tandem animalis ve- nenum morsu inditum est proprii medi- cina veneni“, co znaczy po polsku: „Każ
da trucizna jakiegokolwiekbądź stworze
nia, wprowadzona przez ukąszenie, je s t własnem przeciw sobie lekarstwem".
Takim „odtrutkom specyficznym" przy
pisywano też pewne „specyficzne siły“.
Wypowiedział to już w dw unastem s tu leciu sławny Maimonides, mówiąc, że działanie takich ciał nie je s t wyłącznie skutkiem ich jakości, lecz wynikiem ogólnej ich istoty, t. j. zupełnie osobli
wych ich własności specyficznych.
Teorya „odtrutek specyficznych" wielu sobie zyskała zwolenników, między prze
ciwnikami jej zaś najgłówniejszym był jeden z najznakomitszych twórców che
mii teoretycznej, Boerhave.
Wielkie zdobycze, w jakie płodny był dla chemii i pokrewnych jej nauk ko
niec osiemnastego stulecia, nie mogły nie wywrzeć zbawiennego swego w pły
wu i w dziedzinie toksykologii. Przede- wszystkiem pociągnęła tu badaczów myśl o możliwości przeprowadzania rozpusz
czalnych trucizn w stan nierozpuszczal
ny przez wprowadzenie do zatrutego or
ganizmu ciał dla niego nieszkodliwych.
Zaobserwowanie, naprzykład, faktu, że białko lub żelatyna strącają roztwór su- blimatu, przypuścić kazało w nich od
trutki, przeciw temu ostatniemu. Z wiel
kim też entuzyazmem przyjęty został w roku 1834-ym, zalecony przez Bunse
na i Bertholda wodzian żelazowy, jako środek przeciw zatruciom arszenikowym.
Dość bezkrytyczne jed n ak identyfikowa
nie prostego względnie zjawiska chemi
cznego ze złożonym bardzo procesem życiowym zatrutego organizmu stało się powodem wielkiego nieporozumienia n au kowego, którego skutkiem było zupełne rozczarowanie do zalecanego środka.
Pamiętać trzeba koniecznie o zasadni
czej różnicy, zachodzącej pomiędzy od
tru tk am i a środkami, wywierającemi j e dynie wpływy symptomatyczne, t. j. dzia
łaj ącemi wyłącznie na sta n chorobny, wywołany przez zatrucie. Kiedy zada
niem pierwszych je st unicestwianie sa
mej trucizny w organizmie, drugie nic z nią nie mają wspólnego i dlatego nie zasługują na miano odtrutki. Środków tego ostatniego rodzaju mamy dzisiaj już wiele, odtrutek zaś w wyżej określonem znaczeniu nie posiadamy dotychczas żad
nych.
Działanie tych substancyj, które w oka
mgnieniu niweczą w epruwetce labora
toryjnej zabójczą siłę trucizny, nie daje się nigdy zastosować z jednakowym skutkiem w klinicznych wypadkach za
trucia. Trucizna działa tu bowiem po większej części momentalnie, sprowadza
jąc śmierć tych komórek, z któremi n a stąpiło jej zetknięcie się, działanie od
tru tk i ograniczyćby się tu więc musiało w najlepszym wypadku do unicestwie
nia wpływu tej tylko części trucizny, która nie zdołała jeszcze przeniknąć do głębiej położonych tkanek organizmu.
Nie do zwalczenia są tu następnie pewne nieuniknione przeszkody, zarówno n atury mechanicznej j a k i chemicznej, gdyż od
tru tk a nie zawsze przedewszystkiem do
trzeć może tam właśnie, gdzie ześrodko- wało się działanie trucizny, w pomyśl
nym zaś naw et razie wzajemne ich na się oddziaływanie zależeć może tu je s z cze od stanu, w jakim się znajdują: j e żeli trucizna przyjęta została, naprzykład w formie sproszkowanej, odtrutka nie tak łatwo przeniknąć zdoła drobne jej cząsteczki.
Jak wykazały badania prof. Lewina, wiele je st trucizn, które, mocą prawa dyfuzyi, przeniknąć mogą z żołądka przez tkanki jego do innych organów we
wnętrznych, a wtedy trudno wprost wy
obrazić sobie środek im przeciwdziała
jący, k tó ry b y mógł temi samemi droga
mi podążyć za niemi. Zresztą, większość trucizn wchłaniana bywa przez kiszki i żołądek tak szybko, że, gdybyśm y n a
wet posiadali odpowiednie przeciw nim
596 WSZECHSWIAT JSfe 38
odtrutki, zastosowanie ich byłoby spóź
nione, a dotyczę to nietylko kw asu p ru s
kiego, lecz i w szystkich łatwo rozpusz
czalnych substancyj trujących.
Niema prawie trucizny, której w rzę
dzie niezliczonego mnóstw a związków chemicznych nie odpowiadałby choć j e den, mogący unicestwiać zdradliwe jej własności, z tego, cośmy powiedzieli w y
żej, ja sn e m je s t je d n ak , że praktycznych skutków w przypadkach klinicznych osiągnąć niemi nie można żadnych. Fi- zyologiczna działalność organizm u je st zresztą wogóle rzeczą ta k skomplikowa
ną, że trudno n aw et wyobrazić sobie ta ką kombinacyę zachodzących w nim zja
wisk, wobec której zażyta o d tru tk a spoić- by się mogła zupełnie w odtruwającej swej czynności z zaburzającem działa
niem trucizny.
Nie bacząc więc na pokutujące węiąż jeszcze w mniej k rytycznie nastrojonych mózgach zdanie odmienne, nie poparte żadnem zresztą głębszem doświadcze
niem, powtórzyć możemy za znakom itym toksykologiem, prof. Lewinem, że „do
tychczas n igdy jeszcze nie udowodniona została możliwość uwięzienia znajdującej się już we krw i trucizny zapomocą od
tr u t k i chemicznej*. Niektóre pomyślne wyniki, otrzym ane przez w strzykiw anie od tru tek ta k ich królikom, uznać trzeba, jak o polegające n a w pływ ach sym ptom a
tycznych.
O ileśmy więc widzieli, w przypadkach zatrucia nie może być n aw et mowy o zni
weczeniu jeg o działania, chodzi tu może jed y n ie o jego ograniczenie, przede- w szystkiem zaś o możliwe usunięcie t r u cizny z organizmu. Dla osiągnięcia pierw szego stosowane być mogą, . ta k zwane,
„o d tru tk i ogólne11, ja k różne p re p a ra ty białkowe, posiadające, między innemi, własność zmniejszania absorpcyjności trucizn przez ciecze flzyologiczne. Co zaś dotyczę usuwania, to organizm dzia
ła tu przedewszystkiem sam przez się, wydalając n a zew nątrz wszelkie ciała postronne i dla niego szkodliwe, że zaś posługuje się przytem przedewszystkiem gruczołami, sztuczne więc pobudzanie tych ostatnich pomyślne mieć tu może
skutki. Oprócz tego m edycyna posługuje się też w tych razach i sztucznemi dro
gami odprowadzania krwi zatrutej, głó
wne jej zadanie polega dzisiaj jed n ak na zwalczaniu samych symptomatów zatru
cia, na którem to polu wielkie rzeczy
wiście zanotować może zdobycze.
Od rozważanego wyżej antydotyzmu empirycznego i chemicznego przechodzi
my teraz do teoryi tw orzenia się anty- toksyny, czyli powstawania odtrutki w samej krw i organizmu.
Posługując się słowami prof. Lewina, powiedzieć możemy, że „zatrucie jest miejscową lub ogólną chorobą, prawdzi
wa zaś choroba miejscowem lub ogólnem zatruciem". Zdanie to je s t zresztą tylko uogólnieniem stary ch ju ż bardzo przy
puszczeń, gdyż w pierwszym już wieku po N. Chr. Aretaeus porównywał mate- rye zarazkowe z truciznami, wielu zaś późniejszych uważało niektóre choroby wprost za zatrucia. Zapatrywanie to wzmocnione zostało bardzo przez odkry
cie faktu, że pewne ustroje drobnowi- dzowe, roślinne i zwierzęce, mogą być przyczynami chorobotwórczemi, utrwaliło się zaś w latach ostatnich ostatecznie na podstawie badań naukowych, które wykazały, że działanie owych organi
zmów mikroskopijnych polega w istocie na w ytw arzaniu się w organizmie pe
w nych trucizn.
Że mamy tu więc do czynienia ze zja
wiskami identycznemi z zatruciem, wy
suwa się znowu na widownię zagadnie
nie odtrutek. W iadomą je s t dziś rzeczą, że wiele lekarstw zbawienny wywierać może wpływ na gruncie n a tu ry czysto chemicznej, wyprowadzać nie można stąd jed n ak jeszcze wniosku, że lekarstwa te niweczą tu właśnie powstające podczas choroby trucizny. Główną rolę odgrywa w tych wypadkach niezaprzeczenie śmierć owych zarazków chorobotwórczych, któ
ra, aczkolwiek ostatecznie je s t również zjawiskiem n a tu ry chemicznej, nie ma nic wspólnego z pojęciem odtruwania w tem znaczeniu tego słowa, jakieśmy mu zakreślili wyżej. Jakkolwiek dotych
czas prawdziwych odtrutek nie posiada
my, teoretycznie możliwem je s t j e d n a k
jMó 38 WSZECHŚWIAT 597
przypuszczenie, że istnieją przeciw nie
którym, chemicznie nieznanym, truciznom chorobotwórczym przeciwciała, ja k is t
nieją przeciw wprowadzanym z zewnątrz truciznom o składniku wiadomym. D al
sze jednak wnioski, naw et teoretyczne są tu na razie zupełnie nieuzasadnione.
Inaczej zapatrują się na tę kwestyę serologowie. W edług ich teoryi, ze zja
wieniem się w organizmie trucizny, su
rowica krwi wytw arza w pewnych w a
runkach ta k zwaną antytoksynę, której ilość może być niekiedy ta k wielka, że jej samej starczy już na zupełne u n i
cestwienie działania trucizny.
Pojęcie o tem mieli już naw et i s ta rożytni. Wiadomo, naprzykład, że Grecy przypisywali pewne własności antydoty- czne krwi kaczek, gęsi, kozłów i t. p.
stworzeń, jako spożywających bezkarnie wiele trucizn roślinnych. W czasach późniejszych przyznawano podobne w ła
sności krwi bocianów, jako karmiących się żmijami i innemi gadami jadowitemi.
Znane też, choć zupełnie dla nich nie
zrozumiałe, było starożytnym Rzymia
nom i Grekom „przystosowywanie11 się do pewnych trucizn, t. j. wytwarzanie w sobie przez częste ich spożywanie pe
wnej przeciw nim odporności. Galen, który się bardzo zagadnieniem tem inte
resował, wzmiankuje o pewnej starej ko
biecie ateńskiej, któ ra z biegiem czasu przyzwyczaiła się do zażywania tak za
bójczej trucizny, j a k cykuta.
Ostatnie to zjawisko otrzymało cały szereg najrozmaitszych tłumaczeń, naj- prostszem z nich zdaje się być jed n ak to, które przypuszcza, że przez postępo
wo zwiększane dawki owych trucizn ko
mórki przyjmującego je organizmu wpro
wadzane zostają stopniowo w stan zmniej
szającej się coraz bardziej możności na nie reagowania. Mogą one w pewnych granicach długo jeszcze b rać bierny udział w czysto-wegetacyjnych zjawis
kach życiowych, zatracają je d n ak powoli możność samoistnego zaznaczania swej działalności życiowej w stosunku do pe
wnych czynników wprowadzanych z ze
wnątrz. Zachodzi tu n aw et pewne po
dobieństwo z niektóremi zjawiskami psy
chicznemu poddając się często działaniu tych samych wpływów zewnętrznych, zatracamy powoli możność reagowania na nie, czemu przypisać możemy, n a przykład, że uczucie bólu traci swą siłę w miarę powtarzania się jego w tem sa
mem miejscu.
Wyjaśnienie to, propagowane przez prof. Lewina, posiada wszelkie pozory prawdopodobieństwa, znajduje się jed n ak w zupełnej rozterce z teoryą tworzenia się w surowicy antytoksyny, która żad
nych dotychczas na usprawiedliwienie swoje nie posiadła dowodów. Paktem jest, że króliki posiadają pewną odpor
ność przeciw truciźnie beladony, lecz naw et zwiększanie dawek tej ostatniej nie wykazało w surowicy ich krwi żad
nych śladów powstawania owej hypo- tetycznej odtrutki—antytoksyny.
W pomyślnych więc wynikach terapii surowicznej uznać można na razie ró wnież tylko działanie symptomatyczne, t. j. mogące sprowadzić zmniejszanie się gorączki lub unormowanie pulsu w or
ganizmie, lecz ponad to nic więcej, gdyż nie udało się dotychczas jeszcze nigdy stwierdzić po zastrzyknięciu surowicy wywołanego ja k o b y przez nią rozkładu lub też zniweczenia ja d u chorobotwór
czego. Nie ulega kwestyi, że wprowa
dzona do organizmu surowica zmienia zupełnie stan i przebieg samej choroby, nie daje to jed n ak jeszcze prawa do uzna
nia w niej ta k zwanego antydotum, któ
rego zadaniem byłoby przedewszystkiem niweczenie samej trucizny. Dopóki nie uda nam się w ykazać przebiegu chemicz
nego tego procesu, według którego od
bywa się jakoby owo niweczenie, o egzy- stencyi jakowychś odtrutek w zastrzy- kiwanej surowicy mówić nie można, wszelkie zaś hypotezy mogą tu mieć zna
czenie tylko czysto teoretyczne.
D r . A lek sa n d er K ołto ń sk i,
598 W SZECHSW IAT JVs 38
Prof. E. TSCHERMAK.
P R O B L E M D Z I E D Z I C Z N O Ś C I W Ś W I E T L E D Z I S I E J S Z E J NAUKI .
N auka o dziedziczności należy do tych problemów, k tó ry ch rozwiązania ludzkość poszukuje od najpierw szych chwil swej p racy k u ltu ra ln e j—chociaż do dziś dnia nie osiągnęła nań bynajm niej w yczerpu
jącej odpowiedzi. To niezliczone grono pracowników, k tórzy oddali swą pracę n a rzecz zajm ującego nas zagadnienia, wydobyło na ja w całą mnogość trw ałych i cennych faktów, n a k tórych podstawie można się pokusić o jed n o stajn e ujęcie wielkiej liczby teoryj i hypotez. Często
kroć zapominali oni o właściwem swo- je m zadaniu, t. j. ujednostajnieniu i od
k ry w an iu dalszego m ateryału faktyczne
go, tak, że często można się uskarżać na formalną wybujałość teoryi. Ale ja k wogółe każda n au k a opam iętywa się bez zewnętrznego nacisku n aw et i zwraca ku swemu obowiązkowi badania, a równo
cześnie przez wielkie czyny odmładza, ta k i to specyalne zagadnienie dziedzicz
ności przez znakom ite odkrycia ostatnie
go dziesiątka lat uzyskało istotnie nową treść i nową szatę. Mimo swego sędzi
wego wieku problem dziedziczności je st ciągle aktualny, a n aw et zupełnie nowo
czesny, z tego też powTodu pytanie to, równie ważne dla teo rety k a j a k p r a k ty cznego hodowcy, może z góry liczyć na pewnego rodzaju zainteresow anie się. Za
nim je d n a k p rzystąp im y bliżej do tych zaciekaw iających szczegółów w ybitnych zjawisk dziedziczenia u zwierząt i roślin, poruszym y pokrótce ogólne pojęcia i za
sady dziedziczenia i dyspozycyi z uwzględ
nieniem odpowiednich wyników badania mikroskopowego.
I. Część ogólna.
Ogólne p o ję c ia i z a s a d y d zie d zic ze n ia i d y s p o z y c y i.
Empirycznej podstaw y dla pojęcia dzie
dziczenia dostarcza przez tysiąckrotne ba
dania udowodniony fakt, że organizm al
bo dwa organizmy produkują komórki płciowe, z k tórych—w ogólności po sto
pieniu się parami albo inaczej po zapłod
n ie n iu — rozwijają się nowe organizmy w swej istocie w tenże sam sposób upo
sażone. Z tego wyprowadzamy wniosek, który, choć bardzo blizki, to je d n ak wy
biega poza faktyczny stan ciągłości g e
netycznej i wspólności cech, że cechy organizmów, oznaczonych jako rodzice, są przyczyną późniejszego rozwoju zgodnych cech u potomków. To wyobrażenie prze
noszenia cech z rodziców na dzieci zy
skało bezsprzecznie wiele na zastosowa
niu analogii przenoszenia zewnętrznego mienia, przedmiotów spadkowych na spadkobierców; posiadało je d n a k tylko hypotetyczny charakter. Już w pierwot- nem swem znaczeniu pojęcie dziedzicz
ności zawiera w sobie bardzo śmiałą i obfitą w konsekwencye teoryę. Różni
ca między faktycznem „post hoc“ a hy- potetycznem „propter hoc“ stanie się dla nas zupełnie jasną, jeżeli zadamy sobie całkiem specyalne pytanie, w ja k i spo
sób, jakiem i drogami i w ja k im czasie dokonywa się owo działanie czy wycis
kanie cech na potomstwie, a więc to w założeniu wyrażone „przenoszenie11.
Odpowiedź na to pytanie starają się dać nam najróżnorodniejsze teorye dziedzicz
ności, czyto przenoszenia, czyto w yciska
nia cech na kumórkach rozrodczych, bez względu na to, czy tak ja k w dawnych i nowszych teoryach ek strakcyjnych lub sekrecyjnych albo teoryach zarodków (pangeneza Darwina) pośrednikiem w tym względzie byłoby krążenie soków po or
ganizmie lub system nerwowy. We wszystkich nich stale powraca pogląd, że ja k aś miejscowa cecha organizmu ma
cierzystego powoduje pewną zmianę, wa
ru nkującą późniejszy rozwój analogicznej cechy w płodzie, że wywołuje zatem za
łożenie się tej cechy, że więc organizm macierzysty odbija się w swych komór
kach rozrodczych i nadaje ich plazmie piętno gatunku, rasy, pnia.
Mimo to, teorya przenoszenia nie jest bynajmniej jedynie możliwą teoryą dzie
dziczenia, a także bynajmniej nie jest
JMś 38 W SZECHSW IAT 599
zbyt przekonywająca. Z tego błędnego koła: lokalna cecha a wywołuje zmiany w sokach lub nerwach B, które ze swej strony powodują powstanie zawiązku a, wyprowadza nas teorya paralelizmu dzie
dziczenia bez żadnej trudności, ja k to wykazali Weismann, Goette i A. Tscher- mak x). W edług tego poglądu już z gó
ry zarówno organizm rodzicielski i jego komórki rozrodcze, czyli, ja k Weismann mówi, część personalna i germinalna, j a ko pochodne części tejże samej specy
ficznej żywej substancyi, posiadają za
wiązki tychże samych cech. Między osobnikiem macierzystym a potomnym nie istniałby zatem stosunek przyczyno
wego podporządkowania (subordynacyi) lecz współrzędności (koordynacyi według Goettego) lub równoległości (paralelizmu A. Tschermaka). Komórki rozrodcze albo t. zw. część germinalną należy pojmować poprostu jako część tejże samej żywej substancyi, jako część, która się dopiero później, a w ogólności od chwili zapłod
nienia, rozwija w tym samym kierunku, w jakim pierwej rozwinęły się komórki ciała czyli część personalna.
Równolegle rozwijające się osobniki macierzysty, dziecka i wnuka pozostają ze sobą w myśl tego poglądu, w takiem pokrewieństwie, w jakiem są postępowo po sobie rozwijające się liście jednej i tej samej wzrastającej gałęzi, albo po sobie rozwijające się łuski rosnącej ce
buli. To samo również można w ten spo
sób wyrazić: żywa substancya, obdarzona pewnemi cechami gatunku, rośnie dalej i dalej, w ydając postępowo po jednej części, najpierw osobnika macierzystego
J) P o ró w n a j. W eism a n n : U e b e r V ererb u n g.
J en a , 1883. D ie K on t.in u itat d es K eim p lasm as ais G ru n d lage ein er T h eorie der V ererb u n g. J e na, 1885. D a s K eim p lasm a. E in e T h eo rie der V ererb u n g. J en a , 1892. N e u e G edanken zu r V er- erb u n gsfrage. Jen a, 1895. V o rtra g e iiber D e s- ce n d e n z th e o r ie 2 t. J en a , 1902.
G oette: U e b e r V ererb u n g u n d A n p a ssu n g . Strasburg 1898.
A . T scherm ak: N e u e r e A u sc h a u u n g e n iiber E n ts te b u n g der A rten . M iinch. M ed. W o e h e n - sch rift, 1904, str. 364.
potem dziecko, potem w nuka i t. d. Na
stępujące po sobie pokolenia osobników oddzielają się od wzrastającej ustawicz
nie plazmy gatunkowej tak, ja k liść za liściem z rosnącej gałęzi. Zapłodnienie prowadzi do w ykształcenia się jednej a zachowania drugiej części plazmy ro
dowej, w całości swej jednako uposażo
nej w specyficzne zawiązki. Pojęcie roz
woju równoległego broni nas również przed tem błędnem wyobrażeniem, ja k o by część germinalna, rozrodcza, posiadała zupełnie odrębne właściwości. Zapewne, u wielu zwierząt wyróżnia się już b ar
dzo wcześnie kompleks komórek, mający później dać komórki płciowe—proces ten oznacza jed n ak tylko prawidłowość zja
wiska, ale bynajmniej nie absolutne zrze
czenie się tej zdolności tworzenia, ze strony części personalnej wogóle. Albo
wiem część personalna okazywać może później, przynajmniej w pewnych przy
padkach i w w arunkach anormalnych sztucznie wytworzonych, zdolność po
nownego tworzenia komórek płciowych, a więc oddzielania plazmy płciowej. U ro
ślin j e s t to prawie że zasadą, ja k dowo
dzi postępowa produkcya coraz to no
wych zawiązków kwiatów, które można poza tem sztucznie w tych miejscach ciała wywołać, w których komórki w zwy
kłych warunkach niezmienionych pozo
stałyby i nadal czysto somatycznemi.
A także możliwość zmuszenia komórek najróżnorodniejszych narządów liścia, pnia lub korzenia do bezpłciowego roz
woju nowego osobnika nawzór wtórnych komórek jajowych, ja k się to dzieje w praktyce ogrodniczej przez sadzonki, przeczy również różnicy istotnej plazmy somatycznej i rozrodczej, przeczy przy
puszczeniu ich zupełnego czystego roz
działu. To też właśnie doświadczenie, na podstawie badań botanicznych uzys
kane, je s t najbardziej powołane do za
przeczenia teoryi dziedziczenia przeno
szenia cech: gdyż wtedy musiałyby wszy
stkie cechy rośliny być utrwalone w każ
dej poszczególnej komórce, a więc prze
niesione nietylko na te części żywej sub
stancyi, z których prawidłowo tworzą się komórki rozrodcze.
600 WSZECHSW IAT JV2 38
Za teo ry ą równoległości dziedziczenia a przeciw każdej teoryi przenoszenia cech przem awia dalej regularne powtarzanie się u poszczególnych pokoleń takich cech, które w ytw arzają się dopiero w ty m czasie, kiedy produkcya komórek płcio
wych ju ż ustała: mam n a m y ś li ta k ch a
rak te ry sty c z n e zjawiska inwolucyi lub starzenia się. F a k t dziedziczenia się cech u tajonych o ta k z w. kry p to merycznym charakterze, w szczególności zjawisko, że zdolne do rozwoju larw y zachowują przez cały szereg pokoleń zdolność w y
daw ania jednej i tej samej doskonałej formy zwierzęcej — np. okolicznościowy rozwój aksolotla w doskonałą formę płaza A m blystom a—a również zjawiska zmiany pokoleń, ataw izm u a także przy
byw ania nowych cech (spontaniczna lub hy b ry d aln a mutacya) w szystko to z g a dza się znacznie lepiej z pojęciem, że poszczególne pokolenia są samodzielnemi, współrzędnemi odnogami jednej i tej sa
mej substancyi rodowej, aniżeli z założe
niem w yciskania p iętna na plazmie roz
rodczej drogą przenoszenia cech.
Teorya paralelizm u dziedziczenia r z u ca również nowe światło na ta k bardzo dyskutow ane zagadnienie dziedziczenia cech n ab y ty ch . W ed łu g teoryi przeno
szenia cech dziedziczenie cech n ab y ty ch polegałoby na tem, że zm iana przez czyn
niki zewnętrzne wywołana w organizmie rodzicielskim spowodowaćby miała póź
niej w ystąpić m ającą odpowiednią zm ia
nę na osobniku potom nym zawsze lub przynajmniej w niek tó ry ch wypadkach.
Przeciwko ta kiem u biegowi rzeczy prze
mawia stanowczo doświadczenie, które poparł W eism ann analizą k ry ty cz n ą przed
staw ianych mu szczegółowych przypad
ków, a mianowicie, doświadczenie, że zmiany miejscowe wywołane przez czyn
niki zew nętrzne n a ciele zwierząt i roślin, np. zranienia, okaleczenia a także przez obciążenie wywołane, zupełnie przystoso
wane, szczegóły w s tru k tu rz e kości nie pociągają za sobą żadnych odpow iadają
cych im zmian w potomstwie, czyli że się nie dziedziczą. Teorya zaś rów nole
głości czyni z góry możliwem, by ze
w nętrzne wpływy, np. czynniki k lim aty
cznej n atu ry , w arunki hodowli, su b stan
cye chemiczne, w szczególności trucizny wywoływały zarówno w wykształcającej się lub już wykształconej części perso
nalnej (organizmu macierzystego) ja k nie mniej w może jeszcze nie oddzielonej lub już utworzonej komórce płciowej, w m acierzystym organizmie zamkniętej części germinalnej odpowiednio do wspól
nego im c h a ra k teru gatunkowego rów nież zgodną i równoległą zmianę i reak- cyę. Co prawda to rozczłonowanie ciała wyższych roślin i zwierząt na poszcze
gólne komórki i narządy sprzyja możli
wości lokalnego ograniczenia podrażnie
nia i reakcyi. Podobnież układ komór
kow y i okluzya części germinalnej u tru d n ia równoległy wpływ i współrzęd
ną zmianę w tejże. Prócz tego, może znacznie łatwiej zatracić się egzogenicz- na zmiana na niezróżnicowanych jeszcze komórkach rozrodczych bądź to w ciągu ich istnienia bądź w chwili zmierzenia się z obcą plazmą podczas zapłodnienia, tak, że mający się z nich później rozwi
nąć osobnik w niczem jej nie zdradzi.
0 tyle też należy według A. Tscherma- ka up atry w ać w tym, bardzo często wcze
śnie dokonywającym się, rozdziale ko
mórkowym części personalnej i germ i
nalnej pewnego rodzaju środka ochron
nego przeciw t. zw. dziedziczeniu cech nabytych, t. j. cech wywołanych przez czynniki zewnętrzne. Z drugiej strony jed n ak można wywołać egzogeniczne zmiany równoległe przez działanie nie- tylko na organizm m acierzysty lecz ta k że i na zarodek osobnika potomnego a ewentualnie naw et n a wnuka. P rzy kładów na to dostarczają nam liczne do
świadczenia, ja k coraz to słabiej obja
wiające się działanie następcze klimatu na kiełki drzew szpilkowych przesadzo
n y ch w odmienne warunki, jeszcze tr w a lej objawiające się osłabienie ja d u lub u tr a ta b arw nika w n astępnych pokole
niach bak tery j, t. zw. dziedziczenie czyn
nej odporności u myszy a w szczególno
ści ich jaj na ja d tężca lub rycyny (P.
Ehrlich), odporność przeciw wściekliźnie 1 dyfteryi u królików, wreszcie przenie
sienie na pokolenie potomne odmian przez
WSZECHSWIAT 601
tem p eraturę wywołanych u motyli (Stand- fuss, E. Fischer). Te wtórne skutki lo
kalne, które w poprzednich wypadkach dotknęły organizm macierzysty w całości a ewentualnie uwidoczniły się i na or
ganizmie potomnym, nie zostały b y n aj
mniej jak o takie przeniesione z matki na dziecko, lecz są równoległym efek
tem końcowym wspólnej przyczyny. T a
kie przypadki wpływu zewnętrznych czynników, poza granice części personal
nej wychodzące, są, ja k to A. Tschermak stale zaznacza, czemś istotnie rożnem od przypuszczalnego ale nigdy nie dowie
dzionego w ystępowania zjawiska odtw a
rzania cech lub ich przenoszenia, od ta k zw. dziedziczenia cech nabytych albo pierwszorzędnych skutków miejscowych w znaczeniu pospolitem. Przykłady te, dalekie ód tego, by świadczyć za o stat
nim przypadkiem, są zupełnie wybitnemi argum entam i dowodowemi przeciw nie
mu za teoryą równoległości. Nie dowie
dziono bowiem w wypadku powtórzenia się zaszczepionych cech dziedziczenia w sensie przeniesienia ich, ani też nie istnieją żadne wolne od zarzutu spostrze
żenia przemawiające za dziedziczeniem przez przeniesienie cech nabytych.
Powyżej skreślony pogląd daje n astęp nie możność wyprowadzenia nader j a s nych konsekwencyj ze względu na sp ra w ność czynników zewnętrznych w tw orze
niu nowych cech, nowych form.
P y tan ie to stało się nader aktualnem pod wpływem interesującego kierunku badania, nazwanego neolamarkizmem albo nauki o wpływach korelatywnych (W ettstein). Dopiero w ostatnich dzie
siątkach lat poznano i badano znaczenie specyalnych w arunków życia dla tw o rzenia się form roślinnych, a w pewnej części i zwierzęcych. W szczególności zwróciły na siebie uwagę biologów owe egzogeniczne zmiany lub reakcye, które zdają się zmierzać k u efektowi odpowia
dającemu wprost specyficznym, t. j.
zmienionym warunkom (A. Tschermak);
a które oznaczamy krótko jak o „zjawis
ka przystosowania". Problem przystoso
wania należy uważać za jed nę z p rze
wodnich myśli w biologii dzisiejszej.
W zakresie morfologii przyczyniły się przedewszystkiem badania nad alpejskim nanizmem (G. Bonnier), nad efektami przystosowania w klimacie górskim i tro- picznym (R. W ettstein) do poznania d a
leko sięgającego wpływu kształtującego czynników zewnętrznych, które pokrótce oznaczamy słowami czynników miejsca pochodzenia. Stąd też można z zupeł
ną pewnością wiele wytworów w zadzi
wiający sposób odpowiadających każdo
razowym warunkom uważać za egzoge- nicznie wyzwolone reakcye adaptatywne.
Z drugiej je d n a k strony organizm zacho
wuje przytem swą wielką plastyczność, albowiem tenże sam osobnik przeniesio
ny w odmienne w arunki może w bardzo znacznej mierze modyfikować cechy przy
stosowania, chociażby n aw et bardzo dłu
gi łańcuch przodków na pierwotnem miej
scu objawiał stale te same cechy cha
rakterystyczne. Komuż np. nie je s t zna
ne to szybkie zazielenienie się, przedłu
żenie szypułek i rozluźnienie się k w ia
to stan u szarotki przesadzonej w nizinę?
Cechy odpowiednie nie zostały zatem bynajmniej utrwalone przez t. zw. dzie
dziczenie, przez tysiąckrotne może po
wtórzenie się w szeregu pokoleń. P r a w da, że następne pokolenia w ykazują j e szcze po przesadzeniu dalej trw ającą zmianę cech przystosowania, czyli ten zacierający się stale dawny sposób ukształtowania. Takie działanie sięga
jące poza przesadzonego osobnika nie je s t je d n ak bynajmniej dziwnem wobec tego, cośmy powiedzieli o teoryi równo
ległości. W istocie swej je d n ak musimy uważać cechy przystosowania za w y tw ór
czość albo reakcyę każdego .poszczegól
nego indywiduum. Dopóki szereg poko
leń pozostaje na tem samem miejscu, wśród takich samych w arunków —co się w przyrodzie bardzo często zdarza—do
póty cechy przystosowania wywołują w nas wrażenie stałości i całkowitego dziedziczenia. Dopiero po sztucznej zmia
nie warunków te plastyczne w rzeczywi
stości cechy okazują właściwą sobie n ie stałość w przeciwieństwie do skrzepłych cech organizacyi, by użyć podziału i no
602 WSZECHSWIAT JSI2 38
m e n k latu ry wprowadzonej przez Naege- lego.
Jednakow oż powyżej podana c h a ra k te ry s ty k a nie usuw a całkowicie możliwo
ści, że w szczególnych w arunkach może je d n a k ucierpieć nieco plastyczność cech zmienionych lub powstałych pierwotnie egzogenicznie drogą przystosowania: w ta kim razie zmiana trw ać może dalej do pewnego stopnia w stałym stanie naw et po ustąpieniu w arunków wyzwalających.
Tego rodzaju przypadek zachodzi być mo
że w zdarzeniach u tr a ty j a d u lub b arw nika u bakteryj.
To ważne ograniczenie, jak ieśm y po
przednio uczynili, nie oznacza bynajmniej niedocenienia znaczenia czynników ze
w n ętrzn y ch albo przystosow ania dla po
w staw ania form nowych, zawiera ono w sobie raczej określenie zakresu ich działania, który z wielu względów może n aw et j e s t obszerniejszy niżeliśmy to dziś zwykli przyjmować. Bo przecież owoce działania tychże, t. j. c h a r a k te r y styczne cechy miejsca zamieszkania po
zostają zawsze w zależności od w a ru n ków zew nętrznych, które je drogą r e a k cyi wywołały i w sk u tek tego są one rze
czywiście co do isto ty swej inne aniżeli skrzepłe cechy organizacyi, które powstać mogą nagłe drogą zmian skokowych, w y zwolonych bądź przez spontaniczną muta- cyę bądź b a s tard a cy ę i w ykazujące cał
kow itą lub też liczbowo ograniczoną dzie
dziczność (jak np. rasy pośrednie, czę
ściowe albo połowiczne). Przez to po
wyżej zaznaczone rozdzielenie pojęciowe każda z dwu lub trzech dróg, prow adzą
cych do po w stan ia now ych cech, uzy
skuje właśnie swe samoistne znaczenie w sw ym specyalnym zakresie i ze wzglę
du n a ch arak tery zu jące je w ytwory.
Z tego p u n k tu widzenia, do którego do
prowadził nas znowu pogląd paralelizmu dziedziczenia, zdaje się upadać zarzut skierow any przeciw neolamarkizmowi, ja k o b y on z tego powodu nie posiadał znaczenia czynnika kształtotwórczego, gdyż nowo wytworzone cechy drogą przy
stosowania nie mogą być stałemi w r a zie zmiany miejsca lub też nie mogą się trw ale dziedziczyć. Ale właśnie ten po
stu lat nie może stanowić żadnego kry- teryum, on nie może, a nawet, jeżeli mo
żna się tak wyrazić, nie powinien się wcale spełniać. Z drugiej zaś strony nie można czynić zarzutu poglądowi, uzna
jącem u w mutacyach spontanicznych i mutacyach hybrydycznych czynniki kształtotwórcze, jakoby ich wytwory, jakkolw iek trwale dziedziczące — liczeb
nie całkowicie lub częściowo—nie miały posiadać w mniejszym lub większym sto
pniu znaczenia czynnościowego.
Tłum. M a r y a R a d w a ń sk a . (C. d. n ast.).
O O S T A T N h M O K R E S I E L O D O W C O W Y M W E U R O P I E I A M E R Y C E
P Ó Ł N O C N E J .
(R e fe r a t w y g ło s z o n y na 12-ym zje ź d z ie roasyj- sk ioh p r zy ro d n ik ó w i le k a r z y przez M. K ry szta -
fo w ic z a ).
(D o k o ń c z e n ie ).
Co dotyczę pojęcia lodowcowej i mię- dzy-lodowcowej epoki, to istnieją w tej dziedzinie geologii trzy poglądy. Jedni uważają każdą epokę lodowcową, jako samodzielną w stosunku do rozprzestrze
nienia się pokrywy lodowcowej, to zna
czy, że podczas każdej epoki pokrywa lodowcowa w swym rozwoju, poczynając od swego centrum, rozszerzała się i do
chodziła swego maximum, poczem po
wracała do swego p u n k tu wyjścia lub też zupełnie znikała. Stąd każda epoka między-lodowcowa uważana tu je s t za okres czasu, zaw arty pomiędzy dwiema epokami lodowcowemi, podczas którego dany obszar wolny był od lodów i po
siadał warunki, sprzyjające rozwojowi życia organicznego.
Inni trzym ają się zdania, że powłoka lodowcowa podczas każdej między-lodow- cowej epoki cofała się tylko na większą lub mniejszą odległość od granicy swo
jego rozprzestrzenienia maksymalnego w poprzedzającym okresie lodowcowym, a w następnym posuwała się znowu n a
jS|ó 38 W SZECHSWIAT 608
przód, grzebiąc pod swym materyałem utw ory poprzedzającej epoki między-lo dowcowej.
Zwolennicy trzeciego poglądu nie dzie
lą okresu lodowcowego na epoki i nie przyznają im jakiejś samodzielności tak pod względem chronologicznym, jako też i stratygraficznym; utwory między-lodow- cowe uważają za rezultat miejscowych częściowych wahań (oscylacyj) krańco
wych brzegów pokrywy lodowcowej, nie odnosząc ich do żadnego określonego czasu; rozróżniają tylko fazy w posuwa
niu się lub cofaniu pokrywy lodowcowej.
Chcąc rozstrzygnąć, który z tych trzech poglądów najbardziej odpowiada rzeczy
wistości, zróbmy krótki przegląd najważ
niejszych i najbardziej zajmujących mo
mentów i właściwości w historyi rozwo
ju fińsko - skandynawskiego zlodowace
nia ostatniego cenozoiczno-postpliocenicz- nego okresu lodowcowego.
Co dotyczę pierwszej połowy historyi rozwoju tego zlodowacenia, to dotąd nie posiadamy jeszcze dostatecznych i p e w nych danych dla wyprowadzenia j a kichś wniosków kategorycznych. Obfity i opracowany m a tery ał posiadamy do roz
porządzenia, poczynając dopiero od epo
ki maksym alnego (saskiego) zlodowace
nia, którego granica została uchwycona i dość szczegółowo ustalona. N astępują
ca zaś bezpośrednio po maksymalnem zlodowaceniu epoka między-lodowcowa, ta k zwana helweto - neudecka, je s t obec
nie zbadana wogóle nieźle, chociaż nie zupełnie. Po wniesieniu na mapę Euro
py wszystkich znanych dotąd między-mo- renow ych osadów z epoki między-lodow- cowej doszliśmy do przeświadczenia, że znajd ują się one w granicach ściśle okre
ślonego pasa szerokości około 300 kilo
metrów bez przerwy ograniczającego stro
nę czołową polsko-meklemburskiej powło
ki lodowcowej, która pokryw a tamte utwory; podścieliskiem ich (między-more- nowych osadów) wszędzie są utw ory mo
renow e zlodowacenia saskiego. Osady te składają się z najrozmaitszych utw o
rów pochodzenia aluwialnego, dyluwial- nego, eolicznego, subaeralnego, miejsca
mi n aw et morskiego, i zawierają w so
bie in situ obfite cząstki różnorodnej flory i fauny. Nieprzerwalność pasa tych osadów między-morenowych na całej prze
strzeni od północnego oceanu Lodowate
go do morza Niemieckiego, stałość ich położenia stratygraficznego, wreszcie i to, że stanowią właściwość wyłącznie tylko tego pasa, niewątpliwie dowodzi, że utwo
ry te zawdzięczają swoje powstanie nie miejscowym oscylacyom krańcowych (czo
łowych) części pokrywy lodowcowej, lecz współrzędnym warunkom ogólnym, roz
ciągającym się na całą przestrzeń. Jako sku tek tych warunków ogólnych powło
ka lodowcowa zlodowacenia saskiego, która cofnęła się od granicy swego mak
symalnego rozpostarcia prawie na 1.000 kilometrów, t. j. od południa na północ do granicy wewnętrznej osadów między- morenowych, jednocześnie na całej linii frontowej zaczęła znowu posuwać się na
przód, zdobywając pas ziemi wynoszącej setki (około 300) kilometrów szerokości.
Okres czasu, jaki upłynął pomiędzy sa- skiem a polsko-meklemburskiem zlodowa
ceniem, musiał być niewątpliwie bardzo długi, jeżeli uwolnione z więzów lodow
cowych przestrzenie zdążyły uledz całe
mu szeregowi zmian fizyko - geograficz
nych i klimatycznych, skutkiem których zostały zamieszkane przez różnorodny św iat roślinny i zwierzęcy.
To, co powiedzieliśmy wyżej, można poprzeć jeszcze innemi bardzo poważne- mi dowodami.
Oznaczyliśmy na mapie znane z odpo wiedniej literatu ry miejsca, gdzie znale
ziono in situ kości mamuta; tym sposo
bem otrzymaliśmy bardzo zajm ującą ma
pę rozprzestrzenienia mam uta w Europie w czasie potrzeciorzędowym. Okazało się z niej, że mamuta nie było ani w Skandynawii, ani w Finlandyi, ani w Inflantach, lecz w tymże czasie istniał on na dalekim północo-wschodzie E uro
py u brzegów oceanu Lodowatego; za
mieszkiwał też dzisiejsze wyspy Brytań- skie.
Jakie powody były tak dziwnego roz
mieszczenia mamuta w Europie? U spra
wiedliwioną odpowiedź na to pytanie otrzymamy, jeżeli zestawimy mapę roz
604 W SZECHŚW IAT M 38
mieszczenia m a m u ta i mapę rozpostarcia wyżej w zm iankowanych osadów między- morenowych. Okaże się mianowicie, że m am u t nie przekraczał poza granicę tych utworów między-morenowych, czyli inne- mi słowy—że przeszkodą n a tu ra łn ą w roz
przestrzenieniu się jego była pokrywa lodowcowa, k tó ra trw ała w dalszym cią
gu w Inflantach, w P inlandyi i S k an d y nawii podczas helweto - neudeckiej epoki między-lodowcowrej. Dalej, na zasadzie podobnie przez nas nakreślonej mapy stanow isk paleolitycznych p rzedhistorycz
nego, współczesnego m am utow i człowie
ka, zmuszeni je s te ś m y do tego samego wniosku, który powzięliśmy co do roz
mieszczenia m amuta; mianowicie, czło
wiek paleolityczny nie zamieszkiwał pro- wincyj N adbałtyckich, P inlandyi i S k an dynawii, ponieważ te części Europy znaj dowały się pod lodem; a przecież z zu
pełną słusznością m a m u t i człowiek pa
leolityczny (drugiej połowy paleolitu) uważani są za przewodnich przedstaw i
cieli właśnie hełweto-neudeckiej epoki między-lodowcowej.
Ze wszystkiego tego wynika, że utw o ry między-łodowcowe są rezultatem ogól
nego, jednoczesnego, olbrzymiego na ca
łej długości cofania się, a następnie po
suw ania się naprzód pok ry w y lodowco
wej niezależnie od miejscowych jej r u chów.
W ja k ic h więc w aru n k ach mogła za
chodzić zm iana epok lodowcowych i m ię
dzy-lodowcowych? Po odpowiedź zwróć
my się do podanej wyżej teoryi po w sta
n ia okresów lodowcowych. W yobraźmy sobie, że równoleżnikowa b ary era lądo
wa, zam y k ająca ocean Lodowaty, w p e
wnej swej części (prawdopodobnie na za
chód od Wielkiej Brytanii) czasowo z a częła się obniżać w k ie ru n k u południko
w ym do tego stopnia, że nastąpiło zno
wu połączenie wód oceanu Lodowatego z A tlan ty kiem ; w tedy pod wpływem cie
płych prądów rów nikow ych z biegiem czasu pow stałyby w oceanie północnym w aru n k i podobne do tych, ja k ie dziś spo
t y k a m y na brzegach Skandynaw ii, z n a j
dującej się pod działaniem Golfstremu.
Lądow a p o k ry w a lodowcowa musiałaby
się zmniejszać i cofać, redukując znacz
nie swój obszar.
Nowe podniesienie się dna morskiego a tem samem ponowne zamknięcie oce
anu Lodowatego wznowiłoby poprzednie warunki rozwoju i rozszerzania się po
k ryw y lodowcowej.
Jednem słowem w danym przypadku otrzym am y ogólny obraz przedstaw iają
cy wszystkie zjawiska i dzieje epoki między-lodowcowej.
Powyższe przypuszczenia o południko- wem opadaniu lądu podczas epoki lo
dowcowej w rzeczywistości było faktem i to nie wyjątkowym, nie jed y n ym i bar
dzo charakterystycznym wobec katego
rycznego stwierdzenia, że równorzędnie z powstawaniem epoki między-lodowco
wej zachodziły tran sg resy e mórz w kie
ru n k u południkowym. Podczas epoki heł
weto-neudeckiej tran sg resye były znacz
ne tak pod względem ilości ja k i obsza
ru; np. w Europie do owego czasu zali
czyć należy transgresye najważniejsze (wszystkie w kierunku południkowym):
ku południowi od Bałtyku, ku południo
wi od morza Białego, ku południowi od oceanu Lodowatego, ku północy od morza Aralo-Kaspijskiego (dwie ostatnie zacho
dziły na znacznym obszarze).
Okazuje się stąd, że południkowe opa
dania lądów i powstanie epok międzylo- dowcowych były zjawiskami współrzęd- nemi, nierozerwanie ze sobą związanemi.
Wróćmy do dalszego rozpatrywania historyi ostatniego okresu lodowcowego.
Za stwierdzenie przypuszczenia, skiero
wanego specyałnie do epoki helweto-neu- deckiej, o merydyonalnem opuszczeniu się lądu na zachód od obecnych wysp Wielko-Brytańskich, służy ta okoliczność, że do owego czasu należy odnieść zupeł
ne zerwanie dawnej łączności fauny i flo
ry europejskiej z am erykańską. Po cza
sie tego opadania południkowego, tr w a jącego niewątpliwie bardzo długo, n a s tą pił okres stopniowego równoleżnikowego podnoszenia się dna A tlantyku, które znowu zamknęło ocean Lodowaty, lecz ty m razem względnie nie n a długo, albo ściślej niezupełnie. Lodowce, które pod
czas poprzedniej epoki opadania nie zdą
JMs 38 W SZECHSW IAT 605
żyły cofnąć się z obszarów Nadbałtyc
kich, Pinlandyi i t. d., znowu zaczęły posuwać się naprzód i zajmować większe przestrzenie, lecz zdobyte na ten raz te- ry tory u m było znacznie mniejsze, a epo
k a panowania na niem lodowców była nie tak długotrwała ja k pierwsza. W przy
bliżeniu na tę epokę wypada czasowa łączność lądowa Azyi północno - wschod
niej z Ameryką.
Na tem kończymy przegląd historyi ostatniego okresu lodowcowego. To, co powiedzieliśmy już, wystarcza do w ypro
wadzenia wniosku ogólnego.
Okres lodowcowy w Europie i A m ery
ce północnej był spowodowany przez ge
ologicznie powolne lecz ciągłe równoleż
nikowe podnoszenie się skorupy ziem
skiej, które zatamowało dopływ ciepłych prądów równikowych A tlantyku do oce
anu Arktycznego, lodowcowe zaś i mię- dzy-lodowcowe epoki odpowiadają epokom sekularnych ruchów wahadłowych tej baryery równoleżnikowej, przyczem pier
wsze związane są z największem podnie
sieniem się równoleżnikowem lądu a tem samem z większem lub mniejszem zam
knięciem oceanu biegunowego, drugie znowu—z południkowem obniżeniem się skorupy ziemskiej, a przez to z czaso- wem łączeniem się wód obudwu oce
anów.
Na zakończenie powiemy jeszcze parę słów, specyalnie dotyczących oscylacyj pokrywy lodowcowej, t. j. wahań jej czę
ści czołowej.
Na brzegu każdego byłego lodowca dają się zawsze zaobserwować liczne mo
reny krańcowe '), ułożone czy to w rzę
dy równoległe, czy to przecinające się
Moreny, stanowiąc wyborne naturalne ta
m y dla wód z topniejących lo dowców, tw orzyły z w y k le całe sy stem y jezior rozmaitej wielkości;
donieważ pochodzenie ich związane j e s t z po
wstaniem moren krańcowych, w ięc jedne i dru
g ie t w or zyły w sp óln y pas przybrzeżny cofającej się p o k r y w y lodowcowej. Rozumie się samo przez się, że moreny krańcowe i jeziora, jakie musiały powstać na obwodzie d awniejszych zlo
dowaceń, zostały następnie wyrów n ane, w y g ła dzone lub zupełnie zniszczone na skutek działa
nia z w y k ły c h czynników geologicznych.
w różnych kierunkach, nieraz względnie długie, to znowu bardzo krótkie, mniej lub więcej rozwinięte; w miarę oddalania się od obwodu w stronę ośrodka lodow
cowego moreny te spotykają się r z a dziej, w końcu zaś prawie zupełnie zni
kają, a na ogromnych przestrzeniach roz
pościera się morena denna lodowca. Ta prawidłowość w rozprzestrzenieniu mo
ren krańcowych znakomicie uw y d atn ia się w Rossyi europejskiej, gdzie saska i polsko-meklemburska pokrywa lodowco
wa, doszły do największego rozwoju i opanowały największy teren (patrz ma
pę moren krańcowych zlodowacenia sa
skiego, p. Tutkowskiego dla kijowskiej i podolskiej guberni, a dla polsko-mek- lemburskiego mapę A. Missuny guberni wileńskiej, mińskiej, witebskiej i twer- skiej).
Dla wytworzenia każdej moreny k r a ń cowej potrzeba koniecznie pewnego r u chu postępowego chociażby jak iejś odpo
wiedniej skrajnej części powłoki lodow
cowej; ażeby zaś mogła się ona osadzić, potrzeba znowu ruchu wstecznego tejże jej części.
Tym sposobem każda morena k rańco
wa świadczy o pewnym ruchu wahadło
wym większej lub mniejszej części po
kryw y lodowcowej.
Jeżeli na niewielkiej przestrzeni spo
strzegamy znaczną ilość moren krańco
wych, ułożonych w różnych kierunkach, to słusznie możemy wnosić, że na tem miejscu zachodziły różne wahadłowe r u chy oddzielnych niewielkich części po
krywy lodowcowej, co do kierunku swe
go związane ze szczegółami miejscowego reliefu i innych w arunków fizyczno - g e
ograficznych. Tam zaś, gdzie na znacz
nych przestrzeniach rozciągają się więk
sze moreny krańcowe, dochodzimy do przekonania, że w danym razie odbywał się ruch oscylacyjny na odpowiednio dłu
giej linii brzeżnej lodowca.
Miąższość (wysokość i szerokość) i wo- góle stopień rozwoju moreny krańcowej w znacznej ilości przypadków daje mia
rę reprezentowanego przez nią ruchu oscylacyjnego.
606 W SZECHSW IAT JYo 38
W szystko to biorąc pod uw agę należy odróżniać m oreny krańcowe na obwo
dach zlodowacenia saskiego i polsko - m eklem burskiego o słabym względnie rozwoju i rozm aitym kierunku, św iad
czące tylko o częściowych wahaniach lo k alnych kraw ędzi powłoki lodowcowej — od potężnych ze względu na swój roz
wój i budowę, ciągnących się prawie bez przerw y na znacznej przestrzeni w j e dnym i ty m sam ym ściśle oznaczonym kierunku. Pierwsze dają nam obraz ago
nii lodowca, który, zanim rozpoczął zde
cydow any swój odwrót, toczył pewnego rodzaju walkę ze zmienionemi w a ru n k a mi kliinatycznemi i ja k g d y b y w przed
ś m iertn y ch konw ulsyach miotał się i zma
gał, by wreszcie uledz przemożnej sile a przyniesionym przez siebie m aterya- łem dać podstaw y do nowego życia or
ganicznego zbliżającej się nowej epoce dziejów ziemi. Do drugiej kategoryi z a liczamy niezwykłą m orenę krańcowrą — Salpansselka w Pinlandyi południowej, której ściśle u trzy m an y kierunek daje się wyśledzić prawie bez przerwy od przylądka Hango przez Oesel, Dago, całą Szwecyę środkow ą aż do Norwegii po
łudniowej, czyli na rozciągłości przeszło 1 000 kilometrów. Morena ta, a miejsca
mi cały ich system, stanow iąca front zlodowacenia fińsko - skan d y n aw sk ieg o w odpowiednim momencie jego dziejów, ze w zględu na swój stopień rozwoju przed staw iająca się okazale, świadczy o bardzo znacznym ogólnym i jednocze
snym ruchu w ahadłow ym krawędzi m a
sy lodowcowej.
Taki ogólny na całej linii i jed n o cze
sny ruch lodowca mógł być spowodowa
ny przez siły n a tu ry ogólnej, sekularnej, nie zaś lokalnej, i z tego też powodu powyższą morenę k rań co w ą należy u w a żać za w ynik istnienia niegdyś nowej epoki lodowcowej; przyczyna w aru n k u ją
ca jej pow stanie j e s t ta sama, co i dla innych epok lodowcowych, które zajm o
w ały większe obszary i w odmienny lecz właściwy sobie sposób zaznaczyły swoje istnienie.
Spolszczył E u g . K a c zm a rk ie io ic z.
K R O N IK A NAUKOWA.
Przechowywanie ciałek czerwonych w sła
bych roztworach formolu. D la r ó ż n y c h c e lów, a p r z e d e w s z y s t k ie m dla d y a g n o z y p r z y m io t u w p r a c o w n ia c h u ż y w a się m e t o d y u tr w a la n ia B o r d e ta i G e n g o u a , p r z y c z e m p o tr z e b n e są w zn acz n e j ilo ści cia łk a c z e r wone. P o n i e w a ż u p u s z c z a n i e krwi z w i e r z ę ciu za k a ż d y m razem j e s t rz ec zą tru d n ą, p rze to za c h o w u ją ją w lo d o w n ia c h , p o p r z e m y c i u w r o z t w o r z e f iz y o l o g ic z n y m , drogą w ie l o k r o tn e g o c e n t r y f u g o w a n i a . J e d n a k ż e m e t o d a ta n ie p o z w a la n a d łu ż sz e p r z e c h o w y w a n i e t a k ł a t w o rozpadającej się tk a n k i i lepiej j e s t z a s tą p ić j ą in ną, k tó r ą p r o p o n ują ś w ie ż o pp. A r m a n d - D e llile i L a u n o y . B a d a c z e ci d o w ie d li, że c i a łk a c z e r w o n e nie t r a c ą s w y c h w ła s n o ś c i w n a d e r s ła b y c h roz
t w o r a c h form olu 1:300 do 1 : 1 2 0 0 w z w y kłej t e m p e r a t u r z e i ż e m ożn a się n iem i p o s ił k o w a ć n a w e t po u p ł y w i e t r z e c h t y g o d n i dla m e t o d y B o r d e t a i G e n g o u a .
J . G .-T . (C. R . Soc. B iol.).
Specyficzne reakcye leukocytów na ek
strakty Z narządów. Pp. A c h a r d , H. Bó- nard i Oh. G a g n e u x , k t ó r y c h b adan ia nad w ła ś c iw o ś c ia m i l e u k o c y t ó w b y ł y już w s p o m in a n e w „k r o n ic e n a u k o w e j" W s z e c h ś w i a ta, sp o str z e g li, że r e a k c y e s p e c y fic z n e w b ia
ł y c h c i a łk a c h k r w i odbyTw ają się rów n ież i p od d ziałan iem z w y k ł y c h , a n ie z b ę d n y c h dla u t r z y m a n ia r ó w n o w a g i fiz y o lo g ic z n e j, s u b st a n c y j . U s z k o d z e n ie n ie k t ó r y c h n arzą
d ów zm ie n ia sp osób r e a g o w a n ia l e u k o c y t ó w na p r o d u k t y n o r m a ln e t y c h ż e narząd ów . W y m ie n ie n i p o w y ż e j b a d a c ze s tw ie r d z ili np., że g r u c z o ł t a r c z y k o w y p o b u d z a u osób n o r m a l n y c h c z y n n o ś ć c ia łe k b ia ły ch ; w d w u p rz y p a d k a c h c h o r o b y B a s e d o w a i u k o b i e t y chorej na wole, r e a k c y a l e u k o c y t ó w na w y c ią g z g r u c z o łu t a r c z y k o w e g o p rzyb rała ch a r a k t e r n ader siln y .
L e u k o c y t y u k o b ie t, p o z b a w i o n y c h ja jn i
k ó w , b y ł y praw ie z u p e łn ie n ie w r a ż liw e na w y c i ą g z jajn ik a — w r ę c z p r z e c i w n ie działo się z le u k o c y t a m i k ob ie t, p o s ia d a j ą c y c h t e n arząd y. P o d o b n ie ż białe cia łk a k rw i u k o b ie t o k a s t r o w a n y c h n ie r e a g o w a ły n a e k s t r a k t z jąder, u k o b ie t n o r m a ln y c h r e a k c y a b y ła w y r a ź n a , u za le ż n io n a j e d y n i e od w i e k u , c ią ż y i t. d. E k s t r a k t z g r u c z o ł u m le c z n e g o w y w o ł y w a ł r e a k c y ę u k o b ie t kar
m ią c y c h ; u n ie k a r m ią c y c h jej nie sp o w o d o - t lo w y w a ł . E k s t r a k t n ere k , p o b u d z a ją c y l e u k o c y t y , n ie działa na o rg a n iz m , k t ó r y p o d