• Nie Znaleziono Wyników

Rola. R. 8, nr 13 (1914)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rola. R. 8, nr 13 (1914)"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

TYGODNIK OBRAZKOWY NA NIEDZIELĘ KU POUCZENIU I ROZRYWCE.

SYNDYKAT ROLNICZY ,

Nafiinna * k o n ic z y n , t r a w , buraków, roślin ztrączko- ndOlUlld . wych i warzywnych o gwarantowanej czysto­

ści i iile kiełkowania.

N awn7V * tomaiyna, auperfoafaty, laletra chilijska, sól Ild n U Ł J . potasowa, kainit k r a j o w y i stassfurcki, wa­

pno azotowe.

M a i7vnu PnlniP7P* Wytyczna reprezentacya na Gali- H ia o Ł jllj I UlllluŁu • Cyę wszechfwiatowo znanych siew- ników „ W e i t l a l i a " . (izo)

Pinii, troij, koltjnalorj, sienniki, walce tle. tle.

ul. Kościuszki 1. 14.

Reprezentacya firmy D e e r i n g - C h i c a g o B r o n y sprężynowe, talerzowe, Kosiarki, Żni­

wiarki, W iązałki, (Grabiarki, Przetrząsacze.

Wielki zapas części zapasowych.

Własne warsztaty reparacyjne.

N a c z y n i a i przybory mleczarskie. Oferty i cenniki na każde żądanie darmo i oplatnie.

Węgiel kamienny z kopalń krajowych I zagranicznych.

KOKS ostraw skl I górnośląski.

Towarzystwo wzajemnych ubezpieczeń w Krakowie j

najstarsza i najzasobniejsza instytucya asekuracyjna polska, przyjm uje na najdogodniejszych w arunkach J ubezpieczenia od ognia, gradu, na życie (kapitałów, posagów i rent), oraz od kradzieży i ra - ■

bunku. Fundusze gwarancyjne Tow arzystw a wynoszą przeszło 6 8 milionów koron.

Informacyi udzielają D yrekcya oraz wszystkie Zastępstwa i A gencye Towarzystwa. 197 a

Towarzystwo tkaczy

pod wezwaniem ś. Sylwestra w K orczyn ie obok Krosna

przyjm uje len i konopie do wym iany za płótna bielane lub szare o zwykłej lub po _ _ _ _ _ _ dwójnej szerokości, po cenach możli Korczyna

wie najniższych. obok Krotni

Zakład pogrzebowy „Concordia1*

S S & jedyny w Krakowie ^ B S jB S S S S fi który posiada własny w ie lk i w y r ó b

t r u m i e n

Jana Wolnego '

P la c S z c z e p a ń s k i L. 2 , (dom własny).

Telefon Nr. 891.

fe*-Tiirr"

1

s m b a —

Przy zamówieniach prosimy powoływać się na ogłoszenia „Roli“ .

r

Rzadow o uprawniona

I

Fabryka wód mineralnych sztucznych i specyal. leczniczych

pod firma

K. R Ż Ą C A I C H M U R S K I

Kraków, ul. iw . Gertrudy 4.

wyrabia pod kontrolą Komisyi przemysłowej Tow. Lekarskiego krak. polecone przez toż Towarzystwo

WODY MINERALNE SZTUCZNE

odpow iadające składem chemicznym w o d o m : B iliń s k ie j, G ie sh lib le rik ie j, S e lte rs k ie j, V ic h y , H tm b u rg , K i u i n g e n tudzież specyalne lecznicze, ja k : litow ą, brom ową, jodow ą, t e- lazistą, kw aśną oraz wody mineralne norm alne z przepisu prof.

Jaworskiego. — S przedał cząstkowa w aptekach i drogueryach.

Cenniki na żądanie darmo.

Za 6 Kor. beczułkę 5 kg. znakomitej

s m d L a E y n a r n f o w e ) „B. R "

Za 4 Kor. skrzynkę 150 sztuk

l c w a r g l f t marki „B. R.“ duże Nr 4

wyżyła za pobraniem:

Fabryczny skład serów B R A C I R O L N I C K I C H t Kraków, Wielopole 7'24 I Rynek gł.i róg Siennej.

Cennik różnych serów darmo i oplatnie.

(2)

„ S I N G E R A "

0 0najnowsza i najdo­

skonalsza maszyna

„ S I N G E R A "

m a s z y n y

nabywać można li tylko w nas zy c h

składach.

Rola niech będzie w kaide) chacie O n a rozryw ką da ci, bracie!

Lepszą n a u k ę w niesie w progi Aniżeli tygodnik inny, drogi.

do szycia.

Silier Co., Towarzjstwo Akcyjne maszyn do szycia

KRAKÓW, ulica Szpitalna L. 40,

naprzeciw Teatru Miejskiego. (216 c) F ilie: K ra k ó w — K aźm ierz W olnica 13. T arn ó w — W ało w a 13.

Nowy Sącz — Jag iello ń sk a 264. Sanok Jag iello ń sk a 49/50. — Chrza­

nów Mickiewicza 1 a/l 3. T arn o b rzeg R y n e k 101. B ochnia ul. Szewska N r. 367. Żywiec — Zabłocie ul. G łów na N r. 105.

Na reum atyzm

gościec, postrzał (ischias) i łam ania poleca się uśm ierzające n a cieranie, od wielu la t ogrom nie rozpow szechnione, przez wielu lekarzy Ordynowane i przez znakom itości uznane L inim en- tum G a u lte ria e c o m p o situ m Z praw nie zarejestrow aną

m arką ochronną

„ H E R W O L

C i

chem ika D ra Juliusza F ran zo sa, aptekarza w T arn o p o lu . Cena flakonu 80 hal. — 10 flakonów 8 koron, nie licząc opakow a­

nia i franko. Tysiące listów dziękczynnych do przeglądnięcia.

D w a rasy dziennie wysyłka pocztow a. — D o nabycia we wszy­

stkich aptekach i drogueryach, albo jeśli gdzie niema, w prpst w fabryce D ra J u liu sz a F r a n z o s a w T arnopolu

Nr 2 9 9 a. (185)

CENTRAUN

(praw nie ochronione N. 58644).

najlepszy, najwydatniejszy, przeto najtańszy

proszek karrnny

do szybkiego tuczenia dla wszystkich z w ^ ą t domowych.

Najbardziej polecenia godna wszystkim gospodarzom i hodowcom bydła. •

Proszę uważać na plom bę i podłużną markę ochronną. , C eny: '/, kg. 75., 1 kg. K. 1-50, 5 kg. K. 5 ć o , 12 kg. K . 12.,

20 kg. K . 18., 50 kg. K . 40., 100 kg. K . 78

Fabryka centraliny, Nowy Iczyn 106.

Zastępca dla zachodniej Galicyi i w schodniego Śląska B. D a n c e w ic z , W a d o w ic e .

Wyborny miód pszczelny, deserowy, kuracyjny, lipcowy, rarytas 5-kg. puszka K. 8’8o.

Miód patoka 5-kg. puszka K. 8 30. Wyborny miód stołowy do picia 472 blaszanka K, 6’8o

wysyła za zaliczką I. Farba, Podhajce Nr 33,

To dziwne. S y n e k : A gdzie ja się urodziłem ? S y n e k : T ato, gdzie tatuś się u ro d ził? O j c i e c : W Rzeszowie.

O j c i e c : W M ajdanie. S y n e k : T o dziwne, jak my się wszyscy zeszli

S y n e k : A m am a? w Ł ańcucie.

O j c i e c : W T arnow ie.

W sądzie.

S ę d z i a : N iepojętą jest dla mnie rzeczą, jak oskarżony m ógł gołemi rękami położyć n a m iej­

scu tego człowieka!

O s k a r ż o n y : C z y mam panu sędziemu pokazać?

+ P A H T I E !

P r z y w strzym an iu m e n str u a c y i naw et po dłuższym czasie proszę zamówić z całem zaufaniem nasze n ie s z k o d liw e i zupełnie bez boleści działające krople. N r. 1 m a rek 4 ' 5 0 a N r. 2 dla sil­

niejszych natur m arek 6*50. W ysyłka w prost, w olna od cła.

D yskrecya zapew niona.

Grenford Laboratoryum 12.

L. S c h w it z e r Berlin. W. 50, Marburgerstrasse 2.

Wszelkie inne przetwory są bezwartościowym naśladownictwem.

T

opinam bury 5 kg. z workiem 1 koronę jako do b ra pasza dla b y d ła i dziczyzny poleca Jerzy Brudny w Skoczowie (Śląsk). W iększą ilość taniej

oraz m łode dęby po 3 0 hal.

J Ó Z E F B I A L I K

K r a k ó w , u l. F lo r y a A s k a L. 51

r , T elefon N r 502.

F a b r y k a w y r o b ó w m a s a r s k ic h i w i e l k i s k ł a d w ę d l i n

poleca wszelkiego rodzaju w ędliny, jak o to : szynki, rolady, olędwice ieczone i wędzone, kiełbasy olędwicowe, krajane i siekane, słoninę białą i wędzoną oraz smalec olski w w iększym

zapasie. (293)

D la K ó łe k rolniczych i sklepów .większy rabat.

Kto jeszcze nie posiada książki p. t.

Maciek Bzdura

wesołe opowiadania parobka wiejskiego, niech odwrotnie wysyła

2

K o v . pod adresem: „ R o l a K r a k ó w , u l . ś w . T o m a s z a

32

, a otrzymają opłaconą odwrotnie. Kto chce uśmiać się, niech

zaraz posyła pieniądze!

Ł

Na p a m ią tk ę t r z e c h s e t n e j r o c z n ic y P io tr a S k a r g i W sp an iałe barw ne obrazy reprodukcye

K a z a n i e P i o t r a S k a r g i

J. Matejki, wielkość 100X60 cm. w cenie za sztukę 12 K oron.

Z bitwy pod Grochowem

Obrona Olszynki,

W Kossaka, wielkości 76X60 cm. w cenie za egzem pl. 14 K o ro n .

O brazy B i t w a p o d G r u n w a l d e m M atejki, w cenie

15 K or., 1 0 K or., 8 K or., 2 K or.

Fotog-raw ura

Chopin u księcia R a d ziw iłła

Siem iradzkiego, wielkości 95X72 cm. w cenie za egz. 15 K oron.

K r ó l o w a J a d w i g a M atejki, w ielkość m alow idła

47X3° cm - w cenie 2 K o ro n y 60 halerz, i ram y do tych obrazów poleca

J A N P A U L Y w K ra k o w ie , ul. D ług a 10.

((fdsprzedaw ców przyjm uje ' tym ra b at udziela). (110)

(3)

T YGODN IK O BRA ZK O W Y NIEPOLITYCZNY KU POUCZENIU I RO ZRYW CE.

Przedpłata: Rocznie w Austryi 4^50 kor., półrocznie 2^40 kor.; — do Niemiec 5 marek; — do Francyi 7 franków; — do Ameryki ł dolary. — Ogłoszenia po 3o halerzy za wiersz jednoszpaltowy. — Nurper pojedynczy 10 halerzy; do nabycia

•h księgarniach i na większych dworcach kolejowych. Adres na listy do Redakcyi i Administracyi: Kraków, ulica Ś W . T o

(nasza

L .

32. Listów nieopłaconych nie przyjmuje się. Godziny redakcyjne codziennie od godz. 3 do 6. Telefon nr. 50.

Stronnictwa polityczne.

ostatnich dziesiątkach lat ruch p olity­

czny przedarł się z dw orów i m iast do chat wieśniaczych i poruszył m ieszkań­

ców ich do rozglądnięcia się po szerszym świecie, do obejm ow ania wzrokiem d a l­

szych horyzontów . Nowe ordynacye w y­

borcze do R a d y P aństw a i do Sejm u krajow ego p o ­ w ołały w ielkie m asy narodu do w spółudziału w pracy politycznej, oddając im praw o w yboru swoich re p re ­ zentantów do ciał ustaw odaw czych.

Poruszony lud nie m ógł pozostać obojętny wo bec swoich p r a w : począł się rozglądać i szukać dróg, którem i kroczyć mu wypadnie. A le nim rozglądnąć się potrafił, znalazł przed sobą przewódców, którzy kierunek dalszego pochodu wskazyw ać m u poczęli.

S tą d w ytw orzyło się k ilk a stronictw p o lity ­ cznych. Lud, niew yrobiony politycznie, nie wiedział kogo słuchać, za kim iść, w skutek czego ro zk aw ał­

kow ał się na k ilk a odłamów, zwalczających się wza­

jem nie. Przew ódcy ludow i poczęli bryzgać błotem już nietylko na daw niejszych zasłużonych pracow ni­

ków na niwie społecznej, ale jeszcze z większą może zaciętością rzucili się na w spółryw ali, w niczem ich nie oszczędzając.

P o w sta ł zam ęt i obaw a przed stronnictw am i po- litycznem i, a naw et dały się słyszeć głosy, że stro n ­ nictw a polityczne są zgubą narodu.

Tym czasem ta k nie jest.

S tronnictw a polityczne są naturalnym , konie cznym w ytw orem życia społecznego i w żaden sp o ­ sób nie m ożna ich znieść. W dziedzinie zjawisk, tak złożonych, jak narodow e i społeczne nie da się prze­

prow adzić, aby wszyscy ludzie jednakow o m yśleli.

W tych spraw ach zresztą nie m ożna posiadać bez- w ględnej pew ności swej nieom ylności, a wobec tego nze jest naw et złą rzeczą, iż w różnych kierunkach pirow adzone są poszukiw ania praw dy.

K onieczność podziału na st onnictw a w yw ołana jest też różnorodnością interesów poszczególnych

warstw , klas i g ru p społecznych.

K ażdy z nas ma obowiązek szerzyć idee, w k tó ­ ry ch widzi zbaw ienie ojczyzny. O bow iązkiem jest pracow ać nad tem , aby naród szedł po drodze, któ rą

uw ażam y za słuszną. Ten obow iązek sam em u spełnić nie sposób, tu koniecznem jest połączenie swych w y­

siłków z w ysiłkam i w spółw yznaw ców politycznych.

Przynależność do stronnictw a zmusza do pilne­

go zajm ow ania się wszelkiemi spraw am i publicznem i i do ciągłego łączenia swych w ysiłków z w ysiłkam i tow arzyszy, aby chronić społeczeństw o od ciosów zew nętrznych i zapew niać mu norm alny rozwój w e­

wnętrzny.

Szerzenie idei w łasnych i organizow anie życia społecznego przez kilk a naraz stronnictw politycznych musi je często przeciw staw iać wzajemnie, doprow a­

dzić do dysput i starć. To jest konieczne następstw o istnienia stronnictw , albo raczej w spółżycia różnych idei i pojęć.

S tarcia takie nie są jednak jeszcze bynajm niej nieszczęściem , przeciw nie naw et, o ile nie przecho­

dzą w nam iętną w a lk ę , m ogą oddać dużą usługę.

W każdej spraw ie rzeczą pożyteczną jest dyskusya, ujm ująca spraw ę z różnych punktów widzenia. P o ­ g łęb ia ona poglądy, zwiększa szanse powodzenia wszelkiego przedsięw zięcia.

Uznając całą doniosłość i pożyteczność istnienia stronnictw politycznych, należy jednak zawsze o tem pam iętać, iż są one jed y n ie poszczególnem i organam i narodu i nad ich interesam i stoi dobro ogólno naro­

dowe, które pow inno jednoczyć w szystkich. D latego gro żą niebezpieczeństwem za daleko posunięte różnice stronnictw , ponieważ osłabiają poczucie łączności narodow ej.

Jakżeż, niestety, inaczej dzieje się 11 nas dzisiaj w życiu politycznem ? ! Zapom inam y o zasługach tych ludzi, którzy życie straw ili w obronie praw narodu naszego; zapom inam y o chwili obecnej i o pracy, jakiej w niej dokonać w in n iśm y ; zapom inam y o p rz y ­ szłości, co dla niej pozostawić m am y, a cały w ysi­

łek nasz kierujem y ku tem u, aby zgnieść społecznie i m oralnie naszego przeciw nika politycznego.

O koło teg o skupia się dzisiejsza polityka ludo­

wa i dlatego w łaśnie je s t błędna.

O drzucić nam trzeba precz zawiść społeczną, odszukać zasługi dotychczasow ych pracow ników i iść za nimi, w ynaleźć ludzi nowych, św iatłych a uczci­

wych, którzy dla nas pracow ać b ę d ą , a nie słuchać krzykaczy, k tó ry ch cała praca polega na krzy k u i gardłow aniu, bo ty lk o w pracy żmudnej a uczciwej odrodzenie N arodu!

(4)

194 . R O L A . Nr 13 A n t o n i St. Bassara.

Powieść historyczna.

13. Przed bitwą.

K ościuszko, dowiedziawszy się o M oskalach w Skalm ierzu, w yruszył z L uborzycy z całą siłą n a ­ przód. D la zasiągnięcia języka pchnął b ył poruczni­

ka Jankow skiego, k tóry w sam ą porę przybył, aby ocalić od niechybnej śm ierci nieszczęśliwego Szusta.

Jankow ski, zgrom adziwszy rozprószony oddział po pogrom ie M oskali i wsadziwszy żyda na pojmą nego konia, rozkazał odw rót w k ierunku głów nych sił polskich. Pojm ani jeńcy postępow ali pod baczną strażą w środku szeregów.

K ościuszko, choć noc to była, postępow ał z ca­

łą siłą naprzód przez Przecław ice, R rzędow ice, K o ­ w ary ku Skalm ierzowi.

W K ow arach spotkał go Jankow ski.

Niebo zaczęło się na wschodzie różowić i świt jął zalewać okolicę g ó rz y stą , poprzerzynaną w ąw o­

zami i parowami. Zerw ał się w iatr zimny i ro z trą ­ cał na niebie poszarpane chm ury. Ja k iś p rzygnębia­

jący sm utek znać było w całej przyrodzie, a sm utek ten udzielał się wojsku i przytłaczał je beznadziej- nem zwątpieniem . To też pojaw ienie się Ja n k o w ­ skiego z jeńcam i było niejako isk rą elektryczną, podniecającą um ysły.

Naczelnik wezwał natychm iast Jankow skiego do siebie i kazał przyprow adzić jeńców. Szust sto ­ sownie do polecenia Jankow skiego poszedł również.

— P o ru c z n ik u ! — zapytał K ościuszko — ja ­ kież przynosisz w ieści?

— Niech ten starozakonny opowie sam, co sły ­ szał z ust M oskali, — o d parł Jankow ski. — Jeńców nie badałem , zostaw iając to tobie, g en erale N a ­ czelniku I

Szust nie czekał na pow tórzenie pytania, ale zaraz zaczął mówić o swoich przejściach dzisiejszej nocy. Opowiedziawszy je, d o d ał:

— W te d y to kapinan H ańko m ów ił do swego b rata, że w Skalm ierzu są generałow ie R achm anow , T orm asow i Denisów , że mają jazdę i do trzydziestu arm at, i że zamierzają iść na K raków .

— I cóż więcej, i cóż więcej ? — pytał zacie­

kaw iony Naczelnik.

Lecz żyd nic więcej nie um iał powiedzieć.

K ościuszko, widząc nadzwyczajne wyczerpanie żyda, polecił mieć nad nim baczną pieczę, a sam za­

b ra ł się do badania jeńców.

Szeregow cy nie wiele co m ogli powiedzieć, lecz b y ł m iędzy nimi rorucznik Iłow, któ ry , otrzym aw szy zapew nienie wolności, w yśpiew ał wszystko, co w ie­

dział.

Otóż z słów jego dowiedział się naczelnik, że Denisów podzielił swe siły na trzy części, z których jedną pod Torm asowem w ysłał w k ierunku M iecho­

wa, d ru g ą pod Frieslem do Koszyc, sam zaś z trz e ­ cią pozostał w Skalm ierzu.

— Acha, rozum iem , — szepnął K ościuszko. — Denisów chce nas zatrzym ać na sobie, aby tym cza­

sem Torm asow i F riesel m ogli sw obodnie uderzyć na K raków . A le to się im nie uda.

— Zawiadomić wojsko — rzekł, zwracając się do adjutanta, — zawiadom ić wojsko że spoczniem y kilka godzin. Niech przyrządzą co rychlej straw ę i pożywią się, bo możemy w krótce mieć robotę. P i ­ k iety i placów ki gęsto rozrzucić na drodze do Skal mierzą i M iechowa.

Skoczył adjutant W ilczyński w ypełnić polece­

nie wodza.

Kościuszko, dosiadłszy konia, zwrócił go ku północy w stronę Im branow ic, gdzie zatrzym ali się kosynierzy.

W śród chłopów panow ała jak aś uroczysta cisza.

W ieść, że w krótce może nastąpić bitw a, rozeszła się szybko po obozie i poruszyła um ysły. Chłopi przy­

jęli ją spokojnie. Jedni odpoczywali po trudach po­

chodu, drudzy przygotow yw ali straw ę przyniesioną przez ko b iety z Im bram ow ic i Groszowa, a inni od m awiali poranne m odlitw y. Na kam ieniu siedział ksiądz A nsgary, kapucyn, w kapturze na głow ie, z bosem i nogam i w trepkach i słuchał spowiedzi.

Choć wielu jeszcze czekało na swą kolej, ojciec A n s­

g a ry nie spieszył się zbytnio, gdyż wiedział, że sp o ­ wiedź ta będzie dla niejednego ostatnią.

Zsiadł na ten w idok K ościuszko z konia, przy­

w iązał go do drzewa, a sam u k ląk ł w pobliżu spo­

w iadającego zakonnika. M odlił się dłu g ą chw ilę, a g dy skończył, kosynierzy usunęli się nieco, aby m ógł swobodnie przystąpić do św. Sakram entu.

Skończyw szy spow iedź, b ił się ze skruchą w piersi, a kiedy kapłan w yrzekł nad nim słow a:

— Absolvo te in noniine Patris... — ucałow ał rękę jeg o i usunął się na bok, aby podziękować B ogu za otrzym aną łaskę.

Na ten w idok z oczu wielu chłopów łzy po po oranych licach płynąć zaczęły, a g d y Naczelnik po ukończonej m odlitw ie zbliżył się ku nim, rzucono się do rąk jeg o , aby je całow ać, ale Kościuszko jeszcze ich sk arcił za takie zamiary.

— C h ło p c y ! — zaw ołał Naczelnik wesoło — a znacie wy dobrze okolice od Skalm ierza do Mie­

chowa ?

— Znamy, znamy! — odpow iadano. — Je st ona górzysta, pełna parow ów i wąwozów.

— Tam może przyjdzie nam zmierzyć się z si­

łam i nieprzyjacielskiem i, — rzekł niejako sam do siebie Naczelnik.

— A lęk was przed bitw ą nie zbierą ? — za p y ta ł po chwili.

— Gdzieżby zaś, — o dparł W ojciech — a naw et to i owszem, bo cnie się tak bez ro b o ty nijakiej.

Porozm awiawszy jeszcze chwilę z kosynieram i, w rócił K ościuszko do Kow ar.

— Za parę godzin ruszam y dalej, — rzekł do starszyzny po powrocie. —Zechciejcie wszystko przy ­ gotow ać jak do bitwy.

*

B yło już dobrze z południa, kiedy pan Śląski stanął między kosynieram i i począł w o ła ć :

— Dalej, chłopcy, w staw ać a ż y w o ! Z rozka­

zania N aczelnika ruszam y w drogę.

Jakoż w tej chwili zrobił się ruch, poczęto szy­

kow ać się do pochodu. U w ijał się pan Śląski m ię­

dzy chłopam i, a b y ich jaknajspraw niej uszykować.

P om agał mu w tem B artos, który, jako krw i gorącej, niejednego szturchańcem obdarzył, g d y ten zbyt n ie ­ zgrabnie w szeregach staw ał-

Mimo wszystko jednak kolum na uszykow ała się szybko i spraw nie. P rzed nią w ysunął się drugi szwadron M adalińczyków i tak pom aszerow ano ku Przem ęczanom .

Dzień b y ł cichy, piękny, słoneczny. P o gajach i krzakach szczebiotało ptactw o, a od drzew szedł zapach ożywczy, gdyż pęcze drzew poczynały się już rozwijać, zwiastując wczesną wiosnę.

K iedy kosynierzy przechodzili przez wsi, w y­

chodziły kobiety, starcy i dzieci, a w itając znajo­

(5)

m ych i swoich, w tykano im do rą k c h le b , ser i masło.

— W itajcież, G rz e g o rz u !... Ja k się m acie Szy­

m onie ?...

— O laboga, to i P'ranek id z ie ! — odzyw ały się głosy, a kosynierzy szli dum ni, poważni, pew ni siebie.

W ieczór się zbliżał, kiedy w kroczono do K a- czowic. T u naczelnik nakazał krótki odpoczynek, po­

lecając zarazem, aby oddziały kaw aleryi przebiegły okolicę, czy gdzie nieprzyjaciela niem a.

Pom im o że noc ro zp o starła się już nad ziemią, nie zatrzym yw ano się dłużej w K aczow icach, lecz w yruszono dalej.

Zatrzym ano się znów w W rocim ow icach. K o ­ ściuszko zalecił najw iększą ciszę; zabroniono więc rozmów i śpiewów. Cała arm ia polska dyszała tylko ciężko, um ęczona zbyt długim m arszem , a serca wa­

liły w piersiach kieb y m łotem .

M ieszkańcy W rocim ow ic opow iadali N aczelni­

kowi, że poprzedniego dnia przeszła przez wieś w iel­

ka chm ara M oskali i że udali się do K ościejowa.

— Mój F ra n e k , — kończył opow iadający, — jako, że to ok ró tn ie ciekaw a dusza, polazł za nimi aże pod sam K ościejów . P ow iadał, że M oskale ro ­ złożyli się na polach m iędzy K ościejow em a R a c ła ­ wicami. W idocznie nie spodziewają się niczego, bo ognie p a lą , straw ę g o tu ją , go rzałk ę piją i cięgiem śpiewają.

— A dużo ich tam jest? — zapytał K ościuszko.

— M usi, że dużo, — o d p a rł chłop — bo żarcia potrzebują ja k na wiliją. A toć z całej okolicy całą chudobę zabrali. U nas w W rocim ow icach ani jednego bydlęcia nie zostawili.

— Cóż my biedaki teraz poczniem y?! — dodał żałośnie chłop.

— Ojczyzna wam to wróci, g d y w ypędzim y M oskali, — o d p a rł Naczelnik.

— K to ? ? — zap y tał zdziwiony chłop, k tó ry nikogo podobnego nie znał.

U śm iechnął się sm utno Naczelnik, lecz nic nie odrzekł, bo nie czas by ło na d łu g ie rozm owy.

— Oni jeszcze śpią nieprzebudzeni, — szepnął sam do siebie Ja n stary.

Tym czasem N aczelnik kazał zwać do siebie k il­

ku poruczników , którym natychm iast w y d ał stóso- wne rozkazy, w skutek k tó ry ch Jankow ski, okręci wszy koniom k opyta szmatam i, popędził przez Dzie- m ierzyce ku R a c ła w ic o m ; porucznik Szczuka wziął się na wschód przez G órkę w stronę R ościejow a ; zaś W rzos ku N asiechow icom .

N aczelnik podążył na p leb an ię, gdzie poprosił o gościnę dla siebie i starszyzny. T u zasiędziono około dłu g ieg o stołu, na k tó rem adjutanci rozłożyli m apy i rozpoczęło się badanie okolicy.

Naczelnik wodził palcem po m apie, zastanaw iał się co chw ila, na niektórych m iejscach w strzym y­

wał rękę dłużej, a d ru g ą ta rł spocone czoło i coś oficerom tłóm aczył.

A tym czasem wojsko polskie odpoczywało w milczeniu. K ażdy czuł, iż zbliża się decydująca chwila, k tó ra może rozstrzygnąć nie ty lk o o jego przyszłości, ale o przyszłości całej P o lsk i. K ażdy w racał m yślą w chwile m inione, przyw odził na p a­

mięć swe sm utki i radości, przyw oływ ał przed oczy duszy swych najdroższych i żegnał się z nimi... może na zawsze.

W śró d tak ieg o nastroju ojciec A n sg ary cho­

dził po w szystkich regim entach i bry g ad ach , niósł pociechę strapionym , zachęcał do w ytrw ania.

Nie pom inął też i kosynierów . Owszem, dłużej się przy nich zatrzym ał, jak o że to b y ły najmłodsze dzieci tej polskiej Ojczyzny.

— B racia! — m ówił — w ielka chwila szybkim krokiem się zbliża, w ytrw ajcie! Nie o sam ych was chodzi, nie o chwilę o b e c n ą , ale o przyszłość całą.

N a czyny wasze będą p atrzy ły przyszłe pokolenia i z nich wzór brać będą. W y trw acie — dzieci wasze na­

śladow ać was b ęd ą; zachwiejecie się — cofniecie p rze­

budzenie się duszy chłopa polskiego o lat dziesiątki!

— W ytrw am y, tak nam dopom óż B ó g i św ięta m ęka Je g o — poszedł cichy szept po szeregach chłopskich, ale tak pew ny, że najw iększy niedow ia­

rek nie ośm ieliłby się weń wątpić.

Ojciec A nsgary, pobłogosław iw szy pochylone szeregi, poszedł dalej utw ierdzać i krzepić.

B artos p atrzy ł długo za odchodzącym , jak b y żałow ał, że już odchodzi i nie mówi im dalej ta k ą rozkosz siejących słów. A kiedy go stracili z oczu, odw racając się, spostrzegł Szusta, siedzącego sam otnie na ziemi. Podszedł ku niemu i zap y tał m iękkim g ło ­ sem, gdyż mu serce tajało na w idok żyda, k tó ry tu nie m iał nikogo b liz k ie g o :

— I o czemże to tak dum acie, sąsiedzie?

— Co ja dum am ? J a dużo dum am , — odparł żyd. — M nie się ta k widzi, że wy katolicy toście bardzo szczęśliwi ludzie. Ja k wam co dolega, to was ma kto pocieszyć, ma wam kto dodać otuchy ! A żyd, to parch, to cygan, to... to...

— Ejże! nie mówcie tak , bo nie praw da! — za­

przeczał Bartos.

— Co nie p raw da? Ja k a nie p raw da! — w ybu­

c h n ął żyd. — Czy przyjdzie kto do mnie, jak ja sm u­

tn y ; czy przyjdzie k to do m nie ja k ja c h o ry ; czy pocieszy mnie, czy uspokoi? Nie, nie, do mnie n ik t nie przyjdzie, n ikt nie pocieszy !

Nie p rzeryw ał B arto s tych rozpacznych słów żyda, bo narazie nie wiedział, co ma rzec. A żyd m ówił dalej:

— Do was, choćby n ik t nie przyszedł, to i tak macie jeszcze inną p o c ie c h ę : w ystarczy wam wznieść oczy do nieba, gdzie znajdziecie uspokojenie... A ja, choćbym tam rok patrzył, to niczego się nie d o p a ­ trzę... Ja widzę, że dla mnie nic niem a na św ie c ie !...

— Nie m ówcie tak , bo B óg dla w szystkich jest w niebie i każdego w ysłucha, gd y go o to szczerze prosi.

— W y m nie dobrze rozum iecie, co ja chcę po­

wiedzieć, ale udajecie, jakobyście nie rozum ieli. A le i ja wiem, kogo Pan B óg w ysłucha, a kogo nie...

S m utek b ił z słów żydow skich i zw ątpienie jakieś.

— A gdzie ja te w szystkie paskudztw a podzie­

ję, których tyle w życiu narobiłem ?... Gdzie, no po­

wiadajcie, gdzie? — i szarpał zdziwionego B artosa za połę sukm any.

— C hrzest wszystko gładzi, — w yszeptał W oj ciech, jak b y mu jakaś wyższa siła słow a te podsunęła.

Zatrw ożył się jednak, w ypow iedziaw szy je, bo zdaw ało się mu, że myśl oddaw na w głow ie w y lę ­ g łą zbyt pospiesznie wymówił. B ał się, aby Szusta nam ow ą do dobrej spraw y nie zrazić. A le Szust jak by czekał na te słow a.

— A czy ja, czy taki jak ja, może także być ochrzczony? — zap y tał żyd lękliw ie.

— K ażdy, choćby zbrodzień najw iększy, — od­

pow iedział B artos poważnie — każdy, jeżeli tylko ma szczerą chęć po temu. Po skończonej wojnie możecie i wy...

Nie dokończył, bo żyd, jak wówczas po a w a n ­ turze z Lisem , uchw ycił dłoń chłopa i przycisnął ją do spieczonych ust.

— Daj Boże, aby się ja k najprędzej skończyła, daj B o ż e !... — szeptał, oddalając się szybko od zdum io­

nego W ojciecha.

(6)

iq6 ____________ »R O L A« Nr 13 Odszedł, aby w sam otności cieszyć się uczynio­

nym zamiarem.

Tym czasem w obozie, z polecenia N aczelnika, rozdaw ano wszystkim żołnierzom po pó łk w aterk u w ódki i krom ce chleba razow ego, aby posilono się przed zamierzonym pochodem.

O koło północy ruszono w wielkiej cichości na­

przód. W ysłani porucznicy na wywiad, wróciwszy, zdali N aczelnikow i najdokładniejsze relacye, w skutek któ ry ch wiedział, co mu dalej czynić należało.

N a czele pochodu szła jazda g e n e ra ła M adaliń skiego, a poza nią długim rzędem postępow ała r e ­ szta wojska, może nie tyle licznego, co przepełnionego ja k najlepszym duchem. Po bokach rozsypały się szeregi kaw aleryi narodow ej, k tó ra m iała osłaniać od niespodziew anego ataku.

Już św it zaróżow ił niebo, kiedy wojska polskie stan ęły na wzgórzach, ciągnących się od Dziemie rzy<: do R acław ic. Żywiej wszystkim serca zabiły na w idok długich szeregów ognisk nieprzyjacielskich.

B yło to dnia 4 kw ietnia 1794 r.

(Ciąg dalszy nastąpi.)

Początek i wyrób papieru.

Zapewne niejednem u przyszło na myśl, w jaki sposób w yrabia się papier, na którym piszemy lub z k tó reg o czytam y. W ielu znalazło już w swojem ży­

ciu odpowiedź na nie, ale nie wszyscy. W arto więc o tej rzeczy pomówić.

Sto lat m inęło, ja k zaczęto w yrabiać p apier m a­

szynami. D aw niejszy papier b y ł wyrobem mozolnej, ręcznej pracy.

Chwila wynalezienia papieru ginie w pom roce dziejów, ta k samo jak sztuka pisania. Żydzi jeszcze za czasów króla D aw ida, a także starożytni G recy używali do pisania skór owczych i kozich; strzygli z nich włos, nacierali je wapnem , suszyli i prasow ali.

Od m iasta Pergam os, gdzie tak ie sk ó ry najle­

piej w yrabiano, otrzym ały one nazwę pergam inu.

Pisano na nich farbą za pom ocą pęd/elka.

W E gipcie, od niepam iętnych czasów w yrabia­

no pap y ru s z rośliny traw iastej, rosnącej nad l^ilem.

Z pap y ru su przygotow yw ano długie w stęgi, na k tó ­ rych później pisano. Nazwa papit-ru pochodzi w łaśnie od eg ip sk ieg o papyrusu.

R zeczyw istym i jed n ak wynalazcami sztuki ro ­ bienia p apieru z w łókien roślinnych, są, jak się zda je, Indusi. N a długo przed N arodzeniem Chrystusa w ynaleźli oni sposób przyrządzania p a p ie ru z su ro ­ wej b a w e łn y : rozrabiali ją na m asę i z niej przez prasow anie otrzym yw ali tabliczki zdatne do pisania.

Od nich w ynalazek ten przeszedł do A rabów , którzy następnie 1 0 0 0 lat po N arodzeniu C hrystusa prze­

nieśli go do Hiszpanii. Tutaj pow stały pierw sze pa piernie czyli fabryki do robienia papieru.

Jako m atery ał surow y do przygotow ania p a p ie ­ ru służą stare szm aty, k tó re handlarze zbierają i sku pują, ja k wszystkim wiadomo, za bezcen.

W papierni szm aty te dzielą najpierw na In a ne, baw ełniane, wełniane i jedw abne. Potem oddzie­

lają szmaty nowe od starych, białe od kolorow ych, roz pruw ają, k rają na mniejsze, odcinają guziki i h a ftk '.

P o rozsortow aniu szmat piorą je w roztworze sody, która niszczy farby, rozpuszcza brud i tłuszcze, niweczy spójność w łókien; następnie płuczą je w czy stej wodzie. T ak oczyszczone szm aty w kładają do

wielkiej kadzi, w k tórej porusza się walec z zębami.

W kadzi zlewa się je wodą.

W alec k rę c i się z w ielką siłą i w ściekłością;

zęby jego, uderzając o szmaty, niszczą tkaninę, ro ­ zryw ają je na pojedyncze nitki, oddzielają i mieszają włókna, tw orząc z nich powoli coś podobnego do ciasta. To ciasto nazywa się papką papierow ą.

T ę papkę w ybiela się następnie zapomocą chlo­

ru i wapna. Teraz zaczyna się zmiana papki na papier.

G ęstą zupełnie białą papkę przelew a się naj • pierw do pły tk ieg o zbiornika, skąd przechodzi na pow ierzchnię szerokiego, m etalow ego walca, p o k ry ­ tego fłanelą. W alec kręci się bardzo szybko. P a p k a czepia się fianeli i tężeje na pow ierzchni. T a sam a flanela, p o k ry ta w arstw ą papki, w dalszym ciągu n a ­ wija się kolejno na cały szereg podobnych walców, ogrzew anych parą. W sk u tek ciepła papka paruje, traci wodę, czyli wysycha.

Jednocześnie zaś przeciska się ona kolejno po m iędzy dw om a walcami, praw ie stykającem i się z s o ­ b ą i w ten sposób n abiera odpow iedniej cienkości.

P o przejściu przez w szystkie walce, papka p a p ie ro ­ wa jest już su ch ą, tw ard ą i tw orzy długą, a szeroką w stęgę papieru, k tó rą poruszane przez maszynę no życe krają na arkusze pożądanej w ielkości. A rkusze te umieszczają się potem pojedynczo pom iędzy dwo ma płytam i cynkow em i i w kładają w prasę dla w y­

ciśnięcia z papieru reszty wilgoci. Dalej arkusze su szą się w suszarni i u kładają w libry i w ryzy.

T.epsze g a tu n k i papieru w yrabiają ze szmat, gorsze zaś g atunki robią obecnie z drzewa. B iorą m łode drzew o i przyrządzają papkę papierow ą p o ­ dobnie jak ze szmat.

P a p ie r ze szmat jest o wiele lepszy i trw alszy, ale też i droższy niż papier z drzewa.

N ietylko ze szm at płóciennych i z drzew a ro ­ bić można papier. W e W aszyngtonie w A m eryce, w t. zw. »Sm ithsonian Institut«, znajduje się książka, sporządzona w R acib o rzu na Ś ląsku, któ rej 60 k a rt jest zrobionych z 60 rozm aitych m ateryałów . Dzisiaj liczba ta b y łab y nieporów nanie większa, g d y b y chcieć wyliczyć w szystkie m ateryały, używ ane do fabryka- cyi papieru.

Używa się więc prócz szm at: konopi, rozm aitych traw (zwłaszcza esparto), traw y hiszpańskiej (stoso­

wanej w A nglii), dalej słom y, siana, koniczyny, ostu, w łókien bananu i kokosow ych, łupin z grochu, z b o ­ bu i kukurudzy, dalej w ełny, jedw abiu, skór, g u ta ­ perki, asbestu, korzeni rozm aitego rodzaju, naw et torfu itp. Co więcej, rozpoczęto naw et próby, aby przerabiać na p ap ier odpadki trzciny cukrow ej i bu­

raków cukrow ych.

ZW IASTO W AN IE.

Z niebieskich szlaków nadzieją brzemienny Powia wiosenny wiew

I piosnką zabrzm iał w dolinie Gehenny, Gdzie serc, ruina, krew...

Z niebiańskich szlaków Archanioł płomienny Płynie do Maryi stóp

I wieści: „Owoc wydasz z się zbawienny Na grzechów ludzkich łu p !“ ...

I rzecze Święta w żydowskim Syonie:

„Niech rządzi cnotą Bóg“

A wraz poczęła Boga-Syna w łonie — Drży w piekle Słowa wróg...

Nie trać nadziei w życiowej wichurze — Bóg zesłać może wieść

Lepszej przyszłości: znak tęczy w lazurze — Nam czekać i krzyż nieść!...

W ła d y s ła w Ł u k a s ik .

(7)

N a w s p o m n i e n ie K o ś c iu s z k i i je g o b o j ó w o w y s w o b o d z e n i e o jc z y z n y [ ż y w i e j s e rc e k a ż d e g o P o la k a b ić z a c z y n a . Z d u m ą c h w i l e te w s p o m i n a j ą r ó w n i e ż w ło ś c ia n ie p o ls c y , bo oto w o w e c z a s y ich o jc o w ie p o ­ r a ź p i e r w s z y s ta n ę li g r o m a d ą p o d c h o r ą g w i a m i O rła b ia łe g o d la o b r o n y (O jc z y z n y . T a m c i p o g in ę li lu b p o m a r li i ju ż n ie w s t a n ą , a le ż y ją ich p o t o m k o w i e , k tó rz y , k ie d y O jc z y z n a z a w o ł a , s t a n ą j a k je d e n m ą ż k u je j o b r o n ie i z e r w ią k a jd a n y , k r ę p u ją c e M atk ę - P o ls k ę . A oto n a o b r a z k u w i d z i m y ty ch s ie r m ię ż n y c h r y c e r z y , k ie d y iść m a ją n a b oje. Z B o g ie m z a c z y n a ją t r u d k r w a w y i B o g a o b ło g o s ł a w ie ń s t w o p r o s z ą ;

c h y lą k o r n ie g ł o w y , d a ją c n a m p r z y k ła d , s k ą d m o ż e s p ły n ą ć je d y n ie m o c i s iła .

Żyd w ieczny tułacz.

N iem a praw ie na świecie chrześcijanina, który by nie słyszał o „W iecznym tułaczu". Pom im o za­

przeczeń o prawdziwości tej legendy, w iara w nią utrzym uje się szeroko i trudno ją wykorzenić.

Chociaż ty le już pisano o legendzie o „W iecz­

nym tułaczu", jednakże jeszcze nie można oznaczyć czasu, kiedy owa legenda pow stała.

Najdawniejszym dokum entem w tej spraw ie jest jedna z kronik, pochodząca z połow y 1 3 ego wieku.

J e st tam mowa o pew nym biskupie arm eńskim , k tó ­ ry, jak opow iada kronikarz R o g e r of W endow er, bardzo lubił przebyw ać w tow arzysw ie jakiegoś obdartego starca, o niezw ykle długiej siwej brodzie.

W endow er, zdziwiony tym poufałem stosunkiem b i­

skupa z żebrakiem , zapytał: co to znaczy? Biskup oznajm ił mu wtedy, że starzec jest wielkim g rze ­ sznikiem, k tó ry pokutuje obecnie po świecie. Oto, podczas kiedy Chrystus przechodził pod brzem ieniem ciężkiego krzyża, przez bram ę pałacu P iłata, w tedy on, nieszczęsny w łóczęga dzisiejszy, k tó ry w tedy miał lat 30 i zw ał się K artafilus, pchnął silnie Chry stusa i rze k ł: „Prędzej, prędzej, czegóż zwłóczysz?"

Chrystus odpow iedział mu na to : „Ja pójdę, ale ty będziesz m usiał poczekać, aż w rócę". Od tego czasu padła klątw a na K artafila. K ied y doszedł do stu lat wieku, om dlał, a po przebudzeniu się liczył znów tyle lat, co w tedy, kiedy pchnął Chrystusa.

P o d swoją kroniką kładzie autor, M ateusz Paris, datę 1 2 2 4 r. Ponieważ pow ołuje się w niej na słow a

biskupa, nic więc dziwnego, że opowieść ta znala­

zła wśród ludu chętnych słuchaczów i rozpow szechniła się natychm iast po Europie.

Co do w yglądu w iecznego tułacza, wszystkie legendy zgadzają się na jed n o : zawsze jest to sta­

rzec z rozw ianą brodą, starzec, k tó ry nigdy się nie śmieje, nie przyjm uje podarunków i chętnie opow ia­

da o swej przeszłości.

Oczywiście ludzie, m ający wrodzony sp ry t do

„interesów ", nie omieszkali skorzystać z tej leg en ­ d y ; — niejednokrotnie spotykano, jeszcze naw et w 18 ym wieku, starców , podających się za owego wiecznego tułacza.

Lud otaczał ich taką czcią, że nie śmiano nigdy ich aresztow ać, a zresztą w iara w legendę b yła tak silna, że naw et profesorow ie uniw ersytesów angiel­

skich udaw ali się w początkach ośm nastego wieku do N ew castle, gdzie jeden z takich wiecznych tu ła ­ czy b y ł obecny i po rozmowie z nim nabyli po wię­

kszej części przekonania, że b y ł to istotnie pokutnik z czasów ukrzyżow ania Chrystusa.

Dzisiaj jeszcze błąka się w iara w tę nad p rzy ro ­ dzoną istotę gdzieniegdzie pom iędzy ludem.

T ak uparte przechow yw anie teg o m ytu, k tó re ­ go wiarogodnośoi nie zdołały obalić żadne zaprze­

czenia urzędow e, jest nader zaciekaw iającym faktem dla historyi mytów. N iew ątpliw ie m am y tu do czy­

nienia z p rzeróbką odwiecznych legend, k tó re zawsze w y rastają do w ybitnych osobistości w historyi.

T a k u nas w T atrach, istnieje legenda, że B o ­ lesław C hrobry żyje w jakiejś grocie górskiej i śpi, _________ ________ »R O L A«

B Ł O G O S Ł A W I E Ń S T W O K O S Y N I E R Ó W P R Z E D B I T W Ą .

(8)

198 » R O L A « Nr 13 czekając aż n astan ą czasy czynów bohaterskich. N a

Zachodzie istnieje podobne podanie o K aro lu W ie l­

kim. W ychow anie chrześciańskie połączyło podanie biblijne o K ainie, k tó ry za zabicie b rata skazany b y ł na wieczną tułaczkę, z plączącem i się jaszcze resztkam i pogańskich wierzeń i bohaterskich w spom ­ nień, i utw orzyło nową legendę, zastosow aną do no wej wiary. L egenda ta, jedna z najpiękniejszych, tak głęboko w niknęła w w ierzącą naiw nie duszę ludu, że przetrw ała wieki i pozostała w arcydziełach litera ­ tu ry podniesioną do potęgi nieśm iertelnego piękna.

Z czarnej księgi legend o piekle.

W tronow ej sali p iek ła siedział sobie Je g o sza­

tańska Mość L ucyper i z lubością przysłuchiw ał się jękom ofiar, prażonych ogniem piekielnym . Dzisiaj może los przyniesie mu znowu k ilk a dusz z ziemi, które połkną* płom ienie. I rzucił okiem na skałę olbrzym ią, na której b y ł w y ry ty n a p is : Zbrodnie i nie­

prawości świata. S kała ta m iała front zwierciadlany, na tafli szklannej błyszczała płom ienista podziałka, w skazująca stopień ogólnych grzechów ludzkich.

— A do kroćset — zam ruczał L ucyper — nie będzie dziś wesela... N iepraw ość ludzka spada do z e ra ; za m ało ludzi kuszą moi słudzy..J

Zadzwonił dzwonkiem elektrycznym , (trzeba wie­

dzieć, że i w piekle są wynalazki ery dw udziestego i poprzedniego wieku, w k tó re przed laty zostało ono zaopatrzone). O tw orzyły się podwoje i stanął na progu, kłaniając się. woźny piekielny.

— Czego sobie W asza W ielm ożność życzy — zapytał.

— Zwołać radę piekielną — odrzekł Lucyper...

Za chwilę zgrom adziły się zastępy czartów u tro ­ nu w ładcy.

Jeden kulaw y, drugi ślepy, trzeci g łuchy i t. d.

Nie wielu było szatanów zdrow ych i tem wielce zatra- pił się Lucyper.

— Gdzieś oberw ał B oruto? — zapytał dyabła z podw iązaną ręcznikiem twarzą.

— Ot panie, zęby mnie bolą; kusiłem chłopa polskiego, by mi sprzedał ojcowiznę, bo to m ogłoby go sprow adzić na krętą drogę grzechu. A ta psia- wiara, jak nie trzaśnie mój policzek raz, drugi, trze­

ci, aż mi połow a zębów wyleciała. W iesz bowi»m, panie, że dłoń chłopska, to nie pieszczona rączka Jejm ości, żony Twojej.

— A ty Mafistofelesie, gdzie podziałeś ogon?

Muszę cię z liczby słu g wyrzucić, bo dyabeł bez ogona, to jak b y panna bez zębów.

— Szedłem ci po duszę Oszukiewicza, a on,' ja k wiadomo, ma córę śliczności. J a k nie zaczęła ona prosić, m olestow ać, słodkie oczy robić do mnie, tak i mnie, zam iast ja ją, skusiła...

— Do czego? — ry k n ął szatan najstarszy.

— Do ślubu — odrzekł zapytany. — Z pom pą a paradą w ielką i okru tn ą poszliśmy do kościoła po ślub. Ja k ci tam organista na chórze nie zagra h e j! h e j ! za pierwszym razem muszę instalow ać do nas organistę, to będzie dopiero uciechy co nie m ia­

ra... A le wracam do rzeczy. K siądz coś długo g adał do nas, potem nuże nam wiązać ręce. Przeraziłem się, sądząc, że w padłem w pułapkę, ale czekałem końca.

To znowu wziął Dobrodziej z tacy dw a pierścionki i chciał je nam założyć na palce. A że by ły pośw ię­

cone, więc nie m ogłem w ytrzym ać i dalej prosić J e ­ gom ościa i kłaniać się, że bez pierścionków i tak narzeczoną od sam ego urodzenia aż do ostatniej śm ier­

ci(!) kochał będę. A le gdzie tam, kto księdza kiedy p rz e k o n a !.. K oniecznie chciał postaw ić na swojem a ja widząc, że koło mnie krucho szast, prast, w n o ­ gi. A tu licho nadało, że przy drzw iach stał stary dziad kościelny i, nim w ybiegłem , z łoskotem przy­

w arł drzwi i tak mi uciął ogon... Lecę przez miasto, za m ną kupa psów i zaczynają m nie szarpać a naj­

bardziej za resztę ogona... Nie wiem, co to jest, ale psy strasznie naszą juchę lubią. Zanim dobieżałem do domu, nie m iałem ani kaw alątka ogona... Żeby go też jako przyszyć, albo i przylepić, byle co wisiało..

Zadum ał się Lucyper i po krótkim nam yśle w te zaczął słow a:

— Poddańcza rzeszo! Coraz gorzej dzieje się na świecie. Ludzie nie grzeszą, a firma nasza, Lucy per i Ska, w krótkim czasie zbankrutuje. W k ła d e k (t. j. dusz) nie ma żadnych a personal nadarm o traci siły, goniąc za ludzkiem stw orzeniem . K rach finan­

sowy nam zagraża. R a d a m inisteryalna dba więcej 0 swoje dobro niż o instytucyę czarnych duchów.

P rzekupna składa dostatki na starość, by wówczas żyć wygodnie. Otóż podaję do w iadom ości: Jeżeli kto z czartów nie wynajdzie sposobu skutecznego na kuszenie ludzi, na pensyę nikogo nie przeznaczę.

E m ery tu ra w tym razie będzie gw iazdą, do k tórej się próżno wzdycha, bo jej się nie dostanie. K to za*=

taki środek wymyśli, tem u oddam za żonę córkę moją „Grzech" a reszta aw ansuje w następny sposób:

D yabli, których opiece są poruczeni starcy, otrzy­

mają, jako pole do działania, m łodość; czartów , po­

lujących na lichwiarzy, posunę na stopień doradców stanu. A kulaw i, ślepi i inni ułom ni będą p o n iżen i;

m ogą jedynie kusić starców i dzieci; zresztą będą z sosen zeskrobyw ać smołę i mięszać w kotle, będą zwozić drzew o, bo go brak a do wiosny jeszcze daleko..

Cisza nastała w dostojnem gronie. W kącie Mefistofel i B oruta coś się naradzali... Aż M tfistofel uderzył rogiem w skałę a z niej w y try sn ął zdrój wody. Zaczerpnął do piroga m inisteryalnego *) wody, zanurzył pokrw aw iony ogon w niej i zaczął go obm y­

wać, a w oda w krótce zamieniła się w cuchnący płyn.

B oruta zaś w yciągnął z sakw y zęby utracone na ziemi, w sypał je do żarn (w piekle bowiem, jako w zasobnem i wzorowem gospodarstw ie są żarna 1 inne statki domowe). Jed en dyabeł w yskoczył na klekot, dwu ujęło żarnow ice i dalej mleć, aż się pie­

kło w posadach zatrzęsło. M ąkę z zębów w sypał do kapelusza z płynem , pom ięszał językiem , popluł i nalaw szy tem kielich, dał w ypić ów napój Lucyperow i.

— N a zdrowie, stary!

— Nasze kaw alerskie (I) B oruto, — rzekł Lucy­

per i w ychylił duszkiem kieliszek.

S k u te k napoju ukazał się za c h w ilę ; nos sza­

tański i ta k już czerwony, sta ł się krwawym , w g ło ­ wie L ucypera zaczęło szumieć, ja k w kołow rocie i pijany, niepom ny na sw ą godność, nuże całować się i ściskać z sługam i. Inni dyabli za śladem władcy wepchali g łow y do kapelusza i zaczęli żłopać języ kam i o gnisty napój. W krótkim czasie sala tronow a zabrzm iała gw arem i wrzaskiem pijanej czeredy.

D yabli chw ytali się za ogony, tłukli się wzajemnie o ściany i takiego narobili hałasu i huku, że aż żona L ucypera z w stydliw ą córką w ybiegła z Jkomnat niewieścich. A tu małżonek czcigodny porw ał ją, jak frygę do tańca, za nim inni z swojemi połowi

cami: wszyscy tańczyli aż do białego rana.

Co było grzechu i rozpusty, nie podobna opi sać. K oniec końcem wynaleziono na ludzi sposób.

Że zaś pijani zwykle wodzą się za łby, nazwano ten napój wódką.

--- A k . ir.

*) Nakrycie głow y ministra.

(9)

Nr 13 »R O L A* 199

TAJEMNICZY DUCH

13 Rozłączenie.

Indyanie w krótce powrócili z bezskutecznej po goni. Zdobycz ich całą stanow iły dwa konie, na które wsiadło tylu dzikich, ilu grzbiet pom ieścić zdołał.

R adość ich i pocieszne miny przystałyby raczej nie­

rozsądnym żakom, pow racającym ze szkoły, aniżeli walecznym, którzy odparli zwycięsko nieprzyjaciela.

R adosne jednak wrzaski zamieniły się w krótce w żałosne wycie, g d y przypom nieli sobie poległych towarzyszów. Na polu bitw y znalazł się jeden trup osadnika. Z w ściekłością rzucili się na niego, zada­

jąc m artw em u ciału ciosy nożami i siekieram i i szpe­

cąc ,je tak, że w krótce potem w masie zbitej i skrw a­

wionej trudno było rozpo­

znać kształty ludzkie.

Piankishaw najbardziej p a­

stw ił się nad szczątkami osa­

dnika. R o zżarty zemstą, gdy mu za m ało było trupa, po- skoczył do R o lan d a r chciał siekierą roztrzaskać mu g ło ­ wę. N a szczęście reszta In- dyan przeszkodziła mu za­

m ordow ać jeńca.

— D obrze! — zaw ołał, zgrzytając zębami — nie za­

biję D ługiego Noża będzie on baw ił naród Piankishaw a.

P o tych • słow ach, których znaczenia R o lan d nie pojął, wódz indyjski udał się na pole bitw y, gdzie sześciu poległych wojowników g rze­

bano u stóp góry. P o ukoń czeniu te g o obrzędu P ianki­

shaw, rozżarty nanow o w ido­

kiem zwłok, chciał pow tórnie zam ordować R o la n d a , lecz, jak za pierwszym razem, po­

wstrzym ali go inni.

— Niech więc żyje D ługi Nóż — wrzeszczał wódz — będzie z niego piękne wido­

wisko dla narodu P ia n k i­

shawa.

Poczem, wywijając siekierą, zaczął tańczyć naokoło sk rę ­ pow anego, robić rozm aite m iny i g ę s ta ; nakoniec u sły ­ szawszy wrzawę, zdała do­

chodzącą, w ybiegł na w zgórek dla zbadania przy­

czyny; reszta Indyan udała się za nim.

K apitan, lubo znękany p rzegraną swych w spół­

ziomków i bólem, jak i mu spraw iały rzem ienie k rę ­ pujące go, więcej jednakże cierpiał, myśląc o siostrze.

Nie wiedział, czy żyje i co się z nią stało, i z u tę ­ sknieniem oczekiw ał na pojaw ienie się nowo przy byw ających, mając nadzieję, że może z ich rozmowy dowie się o losie Edyty.

Tym czasem w rzawa coraz się zwiększała, a w krótce potem przybycie dwudziestu z gó rą Osa- gów wyjaśniło jej powód. B y ł to jeden z oddziałów indyjskich, pow racających z w ypraw y na osady eu ro ­ pejskie ; dwie hordy, spotka Wszy się, w ydały okrzyk radosny. Poza Indyanam i k ry ł się jakiś biały, m a­

jący na głow ie czerw ony turban.

Nowo przybyw ający jechali konno. Oprócz swoich wierzchowców mieli z sobą kilka koni ju ­ cznych, obładow anych, jak można było wnosić, naj­

rozmaitszymi przedm iotam i zrabow anym i, w spusto­

szonych osadach. Suknie, sprzęty, broń, naczynia k u ­ chenne, fajki i kilka b ary łek wódki stanow iły zdo­

bycz; prócz tego pędzono kilkanaście sztuk bydła i kilka luźnych koni.

Obydw a oddziały zgrom adziły się na pochyło­

ści pagórka, na którym. R o la n d leiał. U tw orzono obszerne koło, w środku zasiedli na dwóch kamie^- niach trzej wodzowie oddziałów: Piankishaw , olbrzy­

mi Indyanin ze srogiem wejrzeniem i trzeci, którego ciało acz pom alow ane czarną i czerwoną barw ą, w miejscach nią nie zamazanych miało k olor jaśniej­

szy, zdradzający pochodzenie europejskie.

W odzowie ci palili tytoń z jednej fajki, poda­

jąc ją sobie kolejno*). N aradzali się widać nad po­

działem zdobyczy, gdyż zniesiono w szystkie rzeczy zrabow ane i ułożono opo­

dal wodzów. Indyanin o sro ­ giej tw arzy zapewne m usiał być jednym ze znakom it­

szych wodzów, gdyż dwaj pozostali mówili mało, a tam ten tylko w ydaw ał roz­

kazy wojownikom rozdzie­

lającym zdobycz.

Po ukończeniu podziału olbrzym i Indyanin w stąpił na kam ień i zabrał głos.

M ówił długo i z ogniem w języku dzikich, mieszając jednak dużo słów angiel­

skich, co pozwoliło R o la n ­ dowi zrozumieć choć w czę­

ści treść m owy dzikiego.

Indyanin chlubił się, iż za­

m ordow ał w ielu białych, których skalpy (obdarte czupryny) wędzą się w dy­

mie ogniska jeg o ch aty ; przechw alał się, że jest wiel­

kim wodzem, że nigdy litość nie m iała przystępu do je ­ go serca i nigdy białem u nie darow ał życia; nako­

niec, że pierś jeg o jest nie­

wzruszona i d latego też słu ­ sznie ziom kowie nadali mu przydom ek i nazwę K a ­ miennego Serca. On zaś na­

zywa siebie Czarnym Sę pem.

Następnie, zwróciwszy się do R olanda, m iotał nań obelgi za to, że biali w ostatniej potyczce zabili Osagom kilku dzielnych w ojow ników ; wreszcie za­

czął straszliwie przeklinać D&tbbenenosaha, Ducha Puszczy, zaprzysięgając, że go zam orduje i zedrze skalp z jego czaszki, chociażby go broniły wszystkie potęgi czarnoksięskie.

P o ukończonej przem owie K am iennego Serca Indyanie naradzali się, czy mają natychm iast zam or­

dować jeńców, czy też zaprow adzić ich do swoich osad i tam męczyć u słupa męczarni**). P o d wraże-

— Precz stąd! A ni słow a więcej!

*) Plem iona dzikie Ameryki Północnej zwykle przy naradach używają fajki, zwanej kalum et. Zawarcie pokoju lub przymierza i wszel­

kie uchw ały wtedy tylko mają moc niewzruszoną, jeżeli fajka obeszła dokoła wszystkich do narady należących i jeśli wszyscy z niej palili,

•*) Indyanie schw ytanych jeńców , a zwłaszcza też wodzów nieprzyjacielskich wiążą do słupa postaw ionego na środku wsi, a n a ­ stępnie wszyscy jej mieszkańcy zadają mu m ęki; poczem dopiero, ob­

rzuciwszy chróstem i drzewem, podpalają stos, którego płom ienie k o ń ­ czą męczarnie.

(10)

200 »R O L Ac Nr 13 niera świeżo stoczonej w alki i pogrzebania poległych

Indyanie gotow i byli pom ordow ać jeńców, ale P ia n ­ kishaw , w którym w idok b a ry łe k w ódki wzbudził łagodniejsze usposobienie, w skoczył na kam ień i roz począł d łu g ą mowę, popieraną dosadnym i gestam i.

Mówił z takim zapałem , że słow a jego wzruszyły naw et K am ienne Serce. Na znak stareg o wodza przy­

prow adzono jednego ze zdobytych koni i oddano go Piankishaw ow i. Dw óch Indyan z jego oddziału m iało mu tow arzyszyć, reszta udać się za K am ien- nem Sercem . Oprócz znacznego udziału w zdobyczy, P iankishaw otrzym ał jedną b a ry łk ę w ódki, k tó rą natychm iast przym ocow ał do łęku sw ojego siodła Poczem o d e tk a ł szpunt i przez chwilę rozkoszował się wyziewami tego upajającego płynu.

N akoniec cała horda, w ydaw szy okrzyk poże­

gnalny, rozdzieliła się. P iankishaw przym ocował koniec dłu g ieg o rzem ienia do więzów R olanda, drugi zaś do sw ego siodła. Nieszczęśliwy jeniec z boleścią spoglądał w krzaki, w któ ry ch m iem ał, znajdow ały się dwie niew olnice: E d y ta i Telie.

Już dano znak do pochodu, kiedy z pomiędzy krzaków o k tó ry ch w spom inaliśm y dopiero, w ypa­

dła Telie. Lotem strzały rzuciła się ku R olandow i i zaczęła rozplątyw ać węzły rzem ieni, którym i był skrępow any. P iankshaw o d trącił dziew czynę; Telie potoczyła obłąkanym wzrokiem po Indyanach, a ujrza­

wszy trzeciego wodza, p o b iegła ku niem u i b łag a l­

nym głosem zaw ołała:

— Ojcze! Mój ojcze! Nie pozwalaj go uprow a­

dzać, wszakże mi to przyrzekłeś.

— Milcz! G łupia dziewko! — k rzy k n ął D a­

niel Doe.

C zytelnicy zapewne przypom inają sobie to, cośmy pow iedzieli w drugim rozdziale niniejszego opow iadania o D anielu Doe, wiedzą zatem, iż czło­

wiek ten b y ł ojcem Telii, że pojm any przez Osagów, przy b rał ich strój i zwyczaje dzikich. Obecnie widzi­

my, iż do teg o stopnia zerw ał w szystkie węzły, łą­

czące go z plem ieniem białem , że naw et b rał udział w w ypraw ach przeciw ko nim.

— Ojcze mój! — pow tórzyła Telie.

— Precz s tą d ! A ni słow a w ięcej! — rzekł oburkliw ie D aniel, odtrącając córkę.

— N ie! Nie! Milczeć nie będę. W szak nie je ­ steś In d y a n in e m ! W szak w żyłach twoich płynie krew białych ; przyrzekłeś mi, że ocalisz kapitana.

— G w arliw a sroko, zaprzestań skrzeczeć! Precz stąd, pow tarzam , nie drażnij mnie!

T elie rzuciła się pow tórnie ku R olandow i i tak silnie uczepiła się jeg o więzów, że zaledwie dwóch Indyan tow arzyszących P iankishaw ow i zdołało ją oderwać. D aniel, rozjuszony uporem córki, dobył nóż i b y łb y nim przeszył jej pierś, g d y b y nie K am ien­

ne Serce, k tó ry go na bok odtrącił. Przerażona dziewczyna z głośnym płaczem pow róciła na swoje miejsce. O ddział Czarnego Sępa znikł w gęstw inie.

Sprow adzono R o la n d a z pagórka. Piankishaw w skoczył na siodło i w lokąc za sobą jeńca, zjechał w parów . •

N akoniec g rom adka doszła do brzegu rzeki, przepraw iła się przez nią, zatrzym ała się chw ilkę, ażeby pożegnać się raz jeszcze z głów nym oddziałem , k tó ry wyszedłszy z gęstw iny ukazał się na wzgórzu przeciw ległem . R o lan d spojrzał także na oddział K am iennego S erca i nagle ciężki ból przeszył jego serce. W ódz trzym ał na siodle przed sobą Edytę, k tó ra ręce w yciągała w tę stronę, gdzie się jej brat znajdował.

W k ró tc e potem drzew a zakryły oddział, u p ro ­ wadzający Edytę.

(Ciąg dalszy nastąpi).

(C iąg dalszy).

VIII. Obrazki z życia,

przez Sabinę Mysłowską. Cena 2 K. 20 h. Dużych stron 164-

W ylosow ali:

10 Cieciński W ładysław z G., 62 A ndrzej B y ­ czek z Ł., 102 S tanisław Ziomek z Ś., 106 Antoni Stanuch z J., 260 H e n ry k S k u p n ik z O., 297 F ran ciszek D anek z W ., 355 Jakób T yran z P., 402 Mi chał W achow icz z Z., 449 Józef Św ięs z K ., 502 K s. L eonard M oczarowski z G. J., 611 Jó zef K ois z Dz., 644 P io tr Zarem ba z P., 672 W a le n ty Czu chra z M., 720 W ojciech Czech z U., 758 K arol Fa b era z R ., 784 Franciszek K lepacki z S., 832 W in ­ centy Zoła z Z., 869JWoi< iech Szurlej z L., 899 Fran riszek Szczur z K ., 935 Jan L atko z W ., 974 Tom asz Niemiec z B., 978 A dam Zarucki z S., 994 Ludw ik Czeczot z B.

1032 Jan Śm igiel z W ., 1115 K a ro l Zydek z I., 1230 Ignacy N alepa z S.( 1305 Michał O bara z L , 1417 Józef Koziarz z N., 1524 Jan Moskal z W ., 1549 A nna B urdziak z G., 1616 Mikołaj W rona z C., 1698 K rzysztof Olas z L , 1751 Maciej C upryś z D , 1799 Izydor K uc z M., 1806 Stan. N alew ka z J., 1903 Ignacy P ęcak z S., 1984 Jan S tan z S

2019 J a n B łasiak z B., 2067 Jakób K aw a z S.,

?073 P io tr M astyk z P., 2126 K azim ierz M k a z P., 2219 Iernacy K ubiczek z P., 2268 W ojciech Załupski 2 Ł., 2309 A ntoni P allan z S., 2362 Józef F ilipiak z R ., 2502 M arceli M ichałek z B., 2558 K a ro l K la- m ut z G. R ., 2603 P io tr Jaw orczak z B., 2741 Józef W ilk z Z , 2789 Ant. B y tn a r z A., 2834 Franciszek S tachnik z P., 2847 Jó z ef W erfel z B., 2910 Jędrzej Zuchowski z N., 2984 M arek Sm oła z S., 2993 Jó zef Z ab n e ń sk i z K. M.

3099 M ichał Jem io ła z L., 3121 Jan F ry c z N., 3295 K a ro l S y gnarski z W ., 3303 M ichał Idzik z W ., 3409 Szczepan M irek z D., 3484 F ilip Znański z M., 3518 H onorata Szpiczka z W ., 3661 K a ro l Serw in z L., 3694 Jan M igdał z L.f 3715 Józef N ow ak z Szcz., 3894 Ignacy Zemla z M., 3953 M arcin M iś z M.

4037 A ndrzej K aw a z Z., 4165 Ks. Stan. Nie- pokoy z Sz., 4171 Jan D y rg a z Z., 4231 M arcin G ą­

sior z B., 4324 Jan Lisiewicz z L., 4326 Ja n R ę b ila s z Z , 4418 Maciej Janus z O., 4460 Jan Zygłowicz z K., 4551 Andrz, S tęch ły z G , 4624 Szczepan M le­

czko z K ., 4741 A ntoni Zwiercan z K ., 4770 A ntoni W a jtu ła z D.

5009 Jacen ty C hruściel z N., 5230 Ja n K ozak z L., 5309 M ichał Badzioch z S., 5527 M arcin G ro ­ nek z N., 5631 Izydor K łapa z D., 5713 Jan W isz z M., 5831 K la ra P ław ecka z J., 5900 Jó zef No- gieć z L.

6006 Stan. Jab ru ck i z S., 6040 R o m an G łow a­

cki z G., 6105 Józef M artynuszka z S., 6110 Jan M u­

cha z K ., 6173 W ład. B ury z G., 6221 Jakób Orze- chowicz z R „ 6283 R u d o lf G rzegorz z T.

7291 Jad w ig a U ru sk a z Z , 7325 Ja n D ul z M., 7586 K ajetan W rzosiński z P . L , 7682 Jan Mirów ski z W ., 7732 Szczepan O grodnik z M., 7814 A gata W ierczak z L.

K to chce otrzym ać w ylosow aną n a g ro d ę , musi w przeciągu tygodnia nadesłać 40 li. na koszta o p a ­ kow ania i poleconej przesyłki. (Ciąg dalszy nastąpi).

Cytaty

Powiązane dokumenty

(Przyjmuje się także m arki listowe jako opłata)... Listów nieopłaconych nie przyjmuje

daw ania się bezczynności jest pierw szym obow iązkiem narodow ym... Z Czarnogórą, kraikiem pobratym czym Serb ii zerw ała też nasza

Jednkk i tych ludzi akcya okazała się niewystarczającą i pożar zbliżał się coraz bar­. dziej do

kiej góry puścić ku chmurom latawca, z którego elektryczność wyładowuje się do chmur. »Jestem przekonany — pisze Dr Lodge — że krople w chmurach zachowują

Co robił Bartłomiej, robił też i Franek, tylko, że stary ograniczał się więcej i starał się zło swoje ukryć, młody nie ograniczał się nigdy i nic nie

Jeden nadporucznik okazywał po spadnięciu jeszcze dość słabe oznaki życia, ciało jego drżało i zda wało się, jakby Chciał się podnieść. Ci, którzy

zrekrutowa- nych wolontariuszy, oni odwiedzali już rodziny, reprezentowali Paczkę i bałam się, że na nich wyleje się cała niechęć ludzi, choć przecież nie oni zawinili.

Z atrzym ano się znów w W rocim ow icach. A kiedy go stracili z oczu, odw racając się, spostrzegł Szusta, siedzącego sam otnie na ziemi.. Po bokach rozsypały się