N u m er 31 D n ia 2 s ie r p n ia 1 9 1 4
T Y G O D N IK O B R A Z K O W Y N A N IE D Z IE L Ę KU P O U C Z E N IU I R O Z R Y W C E .
SYW DYKAT R O LN ICZY J&SS k
N a s i n n a - k o n i c z y n , t r a w , buraków , ro ilin «trqczko- n a o lU lld . w ych i w arxyw nych o gw arantow ane] czyito- ści i sile kiełkow ania.
II a lii fi 7 V * to “ « y ® a, lu p o rfo afaty , ta le tr a chilijska, (61 n a lT U Ł j . potaaow a, k a in it k r a j o w y i ita is fu rc k i, w a
pno azotowa.
M a < 7 v n u r f l l l l i r 7 R ‘ w y łł c*n * rep*e**ntacya na Gall- I f l d o Ł j l l j rU llllbŁ C • 0y^ w»*echświatow o znanych aiew- ników „ W e t t t a l i a " . (*2°)
m broi}, knlljialor), siewiiki, walce ele. etc.
ul. Koiciuizki
1. 14.Reprezentacya firmy D e e r i n g - C h i c a g o B r o n y sprężynowe, talerzowe, K o sia r k i, Ż n i
w iarki* W ią z a łk i, G ra b ia r k i, P rzetrząsać*^ .
Wielki zapas części zapasowych.
Własne warsztaty reparacyjne.
N a c z y n i a i przyb ory m le c z a r s k ie . Oferty i cenniki na każde żądanie darmo i oplatnie.
Węgiel kamienny z kopalń krajowych i zagranicznych.
KOKS o s tr a w sk l I g ó r n o ś lą s k i.
Towarzystwo wzajemnych ubezpieczeń w Krakowie
najstarsza i najzasobniejsza instytucya asekuracyjna polska, przyjmuje na najdogodniejszych warunkach u b e z p ie c z e n ia od o g n ia , gradu, na ż y c ie (kapitałów, posagów i rent), o r a z od kradzieży i ra
bunku. F u n d u sze g w a r a n c y jn e Towarzystwa wynoszą p r z e s z ło 71 m ilio n ó w k oron . Informaeyi udzielają D yrekcya oraz wszystkie Zastępstwa i Agencye Towarzystwa. 197
Towarzystwo tkaczy
pod wezwaniem i. Sylwestra w K o rczynie obok Krosna przyjmuje len i konopie do wymiany za płótna bielane lub szare o zwykłej lub po
dwójnej szerokości, po cenach możli
wie najniższych.
•bok KrainaKoreiyniZakład pogrzebowy „Concordia"
jedyny w Krakowie
który posiada własny wielki wyrób
t r u m i e n
Jana Wolnego
Plac Szczepański L 2« (dom własny).
Telefon Nr. 831.
^ S B s s s s s a s s s s s a e B B
Przy zamówieniach prosimy powoływać sie na ogłoszenia „R oli“ .
r
R z a d o w o upraw nionaI
Fabryka wód mineralnych sztucznych i specyal. leczniczych
pod firma
K. R Ż Ą C A I C H M U R S K I
Kraków, ul. iw . Gertrudy 4.
w y rab ia pod k o n tro lą K o m isy i p rzem ysłow ej T o w . L e k a rsk ie g o krak. polecone przez toż T ow arzystw o
W O D Y M IN ER A LN E SZTU C ZN E
od p ow iad ające składem chem icznym w o d o m : B iliń skie j, G ie sh fiblerskie j, Se lte rsk ie j, V lc h y , H om burg, K lu in g e n tudzież specyaln e lecznicze, ja k : litow ą, brom ow ą, jo d o w ą , ie - lazistą, kw aśną oraz w od y m ineralne norm alne z przepisu
prof.
Jaworskiego.
— Sprzedaż cząstkow a w aptekachi
d rogu eryach.Cenniki na żądanie darm o.
Za 6 Kor. beczułkę 5 kg. znakomitej
m a J o w e f .BR
Za 4 Kor. skrzynkę 150 sztuk
k w a r g l l aarU „B. R.“ lih Mr 4
wyajrU aa poknalm:
Fabryczny skład serów
BRACI ROLNICKICH, Kraków, Wielopole 7/24 I Rynek g l.i róg SiennejCennik różnych serów darmo 1 opłatme.
„SINGŁRA-'
najnowsza i najdo
skonalsza m a sz y n a do szycia.
Siipr Co., Towarzystwo łk c p maszyn do szycia
KRAKÓW, ulica Szpitalna L. 40,
„SIN G ER A "
m aszyny
nabywać m o ż n a li tylko w n a s z y c h
składach.
naprzeciw Teatru Miejskiego. (216 c) F ilia :
K r a k ó w — K aźm ierz W o la ic a 1 3 . T a rn ó w — W a ło w a 1 3 . M owy S ą c z — Ja g ie llo ń s k a 264 . S a n o k Ja g ie llo ń s k a 49/50. — C h rzanów — M ick iew icza 1 2 / 1 3 . T a rn o b rz e g — R y n e k
101.
B o c h n ia — u l. Sz ew sk a N r . 3 6 7 . Ż y w iec — Z a b ło c ie u l. G łó w n a N r. 10 5 .S m a cz n e i n ieu legająee zepsuciu
z o w o c ó w , m i ę s a i J a r z y n
k o n s e r w y
m oie sporządzić każda go**
spodyni sam a ła tw o i ta nio za pomocą V k f p r lf9 słojów i aparat V v C l i lS o * t u ^0 konserw.
D arm o ilu stro w an y cennik z po- żytecznem i przepisam i w y sy ła
firm a
J. W e c k , MShren.
Scłtfinberg N 57.
KRAJOWA SZKOŁA SUKIENNICZA W RAKSZAWIE.
O G Ł O S Z E N I E .
Zawiadamia się niniejszem, że już obecnie można za
pisywać uczniów do K ra jo w e j s zk o ły s u k ie n n ic ze j w R a k s za w ie na k u rs nauki ro z p o c zy n a ją c y się dnia 1. w rz e ś n ia .
W arunki przyjęcia uczniów zwyczajnych są nastę
pujące:
1. U k o ń c z e n ie z d o b ry m p o s tę p e m p rz y n a jm n ie j s zk o ły lu d o w e j lub o d p o w ie d n ie te m u w y k s z ta łc e n ie w inny sposób n abyte.
■2. U kończony 14. ro k ż y c ia i n a le ż y te r o z w in ię c ie fiz y c z n e .
Szkola> ma na celu przy pomocy nauki teoretycznej i praktycznej kszłałcić uczniów na p rzo d o w n ikó w (maj
strów) i zaw odow ych sukienników — i podać młodzieży, która poświęci się temu zawodowi wszystkie wiadomości, jakie do należytego prowadzenia rzemiosła są potrzebne.
Nauka w szkole trwa 2 lata i jest bezpłatna — nadto uczniowie za pracę praktyczne wykonane w salach roboczych otrzymują pieniężne nagrody.
Uczniowie ufcodzy a pilni, mogą być umieszczeni za skromną opłatą w miejscowej bursie szkolnej.
Bliższych wyjaśnień udziela
Z ar za ^ Szkoły.
UWAGA:
W r. 18 9 9 utw orzony zo stał przy S z k o le sukienniczej od d ział d la tk a c tw a m echanicznego i stosow nie do tego rozszerzono też program n au ki. U czn iow ie, którzy ten od d ział ukończą, znaleźć m ogą zatrudnienie w fa b ryk ac h sukna, ja k o starsi rob otn icy i m ajstrow ie.P a r c e l a c j a S
Jeszcze około 70 morgów
gruntu orn ego i łą k I-szej k lasy w m niejszych i w iększych p arcelach w o d le g ło śc ig kim. od Krakowa po K. 1.450
za m orgę do sprzedania. P o ło w a cenykupn a może na d łu g ie lata być rozłożon a na spłaty.
Z głoszen ia w p rost do w ła śc ic ie la : E D W A R D Ś M I E C H O W S K I K r a k ó w , ul. Z yb lik iew io z a
20.
Sprytny.
D o sk ład u obuw ia w chodzi ja k iś je gom ość w n ieobecn o ści w łaśc ic ie la i żąda p ary la k ie r
k ó w . P om o cn ik pokazu je mu parę, któ ra k o sztuje 25 k o r. Pon iew aż nieznajom y ma je d n a k ty lk o 20 k o r. przy sobie, p ozw ala mu zabrać
la k ierk i pod w arunkiem , że 5 kor. przyniesie później. G d y m ajster robi mu w y m ó w k i, źe o d b io rca już nie w róci, od p ow iad a pom ocnik:
.N ie c h się pan nie o b a w ia ! D ałem mu oba lakierk i z p raw ej n ogi, w ięc w róci n apew n o !«
Racya.
M ą ż : — D ość ju ż t e g o ! R a z muszę się d o w iedzieć, kto je st w łaściw ie panem d o m u !
Ż o n a : C zy sądzisz, m ęiusiu, że będziesz s zczę śliw y, g d y się tego d ow iesz?
-o r?
• % -«
'T*
UO
t> c N c/J O o ba
u*
n C/i
O u D
h10.000 Koron nagrody V? V“!
Broda i włosy rzeczywiście w 8— 14 dniach za pomocy prawdziwie duńskiego Nokah-Balsamu przywrócone. Starzy i młodzi, mężczyźni i ko biety potrzebują tylko Nokah-Balsamu dla wytworzenia brody, brwi i włosów, bo jest dowiedzionem, że Nokah-Balsam jest jedynym środ
kiem nowoczesnej wiedzy, który po 3 -1 4 dniowem użyciu tak dodatnio na cebulki włosowe działa, że włosy zaraz poczynają odrast-ić. —■
Nieszkodliwość pod g-warancyą. Jeżeli to nie jest prawdą, wypłacimy 10.000 koron gotówką
cażdemu pozbawionemu zarostu, łysemu lub cienkowłosemu, który No- __ kah-Balsamu s i e d m t y g o d n i u ż y w a ł .
Jestesm y jedyną tirmą w Swiecie, która podobnej gw arancyi użycza. Lekarstcie naukowe opisy i wiele poleceń (pochwał). Przed naśladownictwem przestrzega się pilnie.
„Odnośnie do m oich prób z pańskim Nokah-Balsamoia mogę Panu donieść, że jestem z niego zupełnie zadowolony Początkow o odnosiłem się do Nokah-Baluamu z niedow ierzaniem , dośw iadczenie nauczyło mnie czego innego. Już po kilku dniach było w idać skutek, a po czterech tygodniaoh dostałem wspaniałe wąay. Skutek jest zwłaszcza dlatego niebywały, źe dotychczas pomimo 27 la t przed użyciem Nokah-Balsamu ani śladu zarostu nie było. Będę P an a z wdzięczności wszędzie polecać i kreślę się z pow ażaniem H. H i o r t . I)r. T vergade“.
„Mogę każdej pani praw dziw ie duńskiego Nokah-Balsamu jako miłego i niechybnego środka d?a porostu włosów polecić. Od dłuższego czasu cierpiałam na silne w ypadanie włosów, wiele łysinek na głowie okazywało się. Po cztero- tygodniow em używaniu balsam u włosy zaczęły znowu odrastać i stały się gęstemi, ciężkiem i i pięknem i.
Frl. C. H o lm . G othersgade 12“.
1 paczka Nokah Silny A. 10 koron, B. 6 koron + opłata 55 halerzy. D yskretne opakow anie. Pieniądze z góry lub zaliczką. (Przyjm uje się także m arki listowe jak o opłata). Proszę pisać do
H o s p i t a l s L a b o r a t o r y u m Copenhagen K.475 Pos«box 95 (DSnemark).
(Kartki korespondencyjne opłaca się io halerzami, listy 25 halerzami).
Przy zamówieniach prosimy powoływać się na ogłoszenia »Roli«.
TYGODNIK OBRAZKOWY NIEPOLITYCZNY KU POUCZENIU I ROZRYW CE, ____
Przedpłata: Rocznie w Austryi 4/50 kor., półrocznie 2*40 kor.; — do Niemiec 5 marek; — do Francyi 7 franków; — do Ameryki a dolary. — Ogłoszenia po 3o halerzy za wiersz jednoszpaltowy. — Numer pojedynczy 10 halerzy; do nabyci;:
w księgarniach i na większych dworcach kolejowych. — Adres na listy do Redakcyi i Admimstracyi: Kraków, ulica ŚW. T o masza L. 32. Listów nieopłaconych nie przyjmuje się. Godziny redakcyjne codziennie od godz. 3 do 6. Telefon nr. 50.
Kobieta jako matka.
atki wszystkie zgadzają się z sobą na je dnym punkcie, mianowicie na tym, że wszystkie pragną wszystkiego najlepsze
go dla swoich dzieci. A le droga, którą na to obierają, nie zawsze jest właściwą.
Prawda, że ciężko i trudno nieraz odnaleźć ją, nawet przy umiejętności oryentowania się, a gd y wreszcie odnajdzie się drogę, również trudno nie zgubić jej.
T ak wiele, tak bardzo wiele rzeczy stoi na za
wadzie pomiędzy dziećmi i matkami, to wielkie nie
raz strasznie pulsujące życie ze swoim postępem kul
turalnym, ze swemi zapatrywaniami i pragnieniami, które co chwila opanowuje i zmienia dążenia szcze gólniej dorastającej młodzieży.
Życie samo główną siłę wywiera na formują
cego się człowieka, na jego charakter i indywidua
lizm, ale nie może pozostać • wszystkiem ! Obok tej srogiej władczyni wychowującej doświadczeniami, postawioną jest druga, pełna miłości, matka kieru
jąca tem wychowaniem, której zadaniem wiernie i pil
nie urząd swój spełniać.
Naturalnie oboje rodzice powinni wspólnie dzia
łać i z ręką w ręce pilnie strzedz najkosztowniej, szego skarbu, jaki posiadają; ojciec, jako naturalna pomoc matki, nie powinien ociągać się w obowiązku wychowywania dzieci, obok matki wspólnie z nią mieć swój g ło s; ale przecież, główna praca w tym kierunku, przypada matce, a szczególniej w pierw
szych latach dziecięcego wieku, nim do szkoły pójdą, która następnie również swój wpływ na powierzone jej wychowanki wywiera.
» W iele jest powołanych, ale mało wybranychU Stosuje się to i do matek i — biada dziecku, którego matka jest nią tylko — z nazwiska. W wielkim tym szeregu, do »powołanych« należy matka, która swoje
dziecię, po urodzeniu go, przeważnie lub też zupeł
nie zdaje pod nadzór płatnych osób; nieraz oddaje je w opiekę młodem, niedoświadczonem, lub małem dziewczętom; matka to, która myśli tylko o przyje
mnościach i zabawach, zaniedbując gospodarstwo i dzieci.
Kobieta przedewszystkiem powinna być żoną i matką, żyć dla męża i dzieci. Nie chcę powiedzieć przez to, żeby miała się wyrzec wszystkiego innego, zamknąć się tylko w dom u; nie — ale rozsądna do
bra kobieta potrafi pogodzić i znaleźć czas na wszy
stko. Po załatwieniu obowiązków w domu przyjemnie będzie jej z mężem i dziećmi oddać się rozrywce, odpowiedniej jej wymaganiom; mówię o takiej, która żyje w odpowiednich warunkach i uporządkowanych dochodach, gdyż warunki ubogiej, zarabiającej na ży
cie swoje i dzieci matki, zupełnie są odmienne, nie może ona zupełnie przez cały czas oddać się ro
dzinie.
Gdybyż więc taka szczęśliwa matka, niepotrze- bując oglądać się za zarobkiem, umiała wyzyskać swą sytuacyę i w pierwszej linii zawsze dobrą matką była, już b yłaby wytworzona wielka spójnia zrozu
mienia się pomiędzy nią a dzieckiem. Jakże często można słyszeć odpowiedź zgromionego lub zgromio
nej za złe obchodzenie się z m atką: »Czy myślisz, że ja kiedy doznałem miłości od matki? czy myślisz, że nie pamiętam, kiedy będąc małym a nawet nieraz chorym, że matka moja nigdy, ani jednego wieczora przy mnie nie została, nigdy o mnie nie dbała, wiecznie wychodziła do miasta, na zabawy, na hulanki; na wszystko miała czas tylko dla mnie nigdy nie miała!*
Taka matka nie powinna się dziwić brakującej miłości i szacunku u dorastających dzieci ani skar
żyć się na brak ich zaufania i szczerości. »Kto mi- łość sieje, będzie zbierał miłość«, prawdziwe to bar
dzo zdanie, a gdzie tego niema, wykluczonem jest
dobre porozumienie między matką i dzieckiem. Taka
matka stoi także tylko w rzędzie »powołanych«.
4»2 ___________________ , »R O Ł A« Nr , ,
Powieść historyczna.
--- --- 2 . Dwóch jeźdźców.
W iadomość o pojawieniu się dwóch jeźdźców, galopujących po gościńcu z Żelechowa, przedostała się do izby, z której w ysypali się na podwórze pra
wie wszyscy i kobiet też kilka, bo reszta niewiast została w komorze i zajęta oczepinami Baśki, nie sły szała o nowinie. Skrzypki i basetla żydków wciąż przygryw ała piosenkę o chmielu i z kom ory dolaty
w ały aż tu na dziedziniec piskliwe gło sy kobiece nucące:
»Ż eb yś ty chm ielu na tyczkie nie la zł...
W yraźnie było słychać te słowa, ile źe na dziedzińcu wszyscy zajęci widokiem zbliżających się jeźdźców, umilkli i cisza zaległa gwarne przed chwilą obejście Sikory. Jeźdźcy tymczasem, wje
chawszy między chałupy, zwolnili koni i oglądali się dokoła, jak b y czegoś szukali. A le na drodze b y ło pusto, chałupy b y ły pozamykane, bo wszyscy mieszkańcy znajdowali się na weselu u Sikory.
N agle obaj podróżni zatrzymali się na środku drogi i widać ich było doskonale. Obaj siedzieli na chłopskich koninach, zmęczonych mocno, okrytych kurzem i robiących bokami, aż litość brała. Szkapi- ny siodeł na grzbiecie nie miały, jeno worki bez strzemion, a jeden z jeźdźców był w szarej chłop
skiej sukmanie z zielonemi potrzebami i w białej magierce z gałązką jedliny do niej przyczepioną.
Nie patrzał on na chłopa, bo pod rozpiętą su kmaną widać było kamizelę długą czerwoną i ka
masze na nogach, a z za pasa widniały kolby pisto
letów i pałasz wisiał mu przy boku. Twarz miał w y
goloną, a z pod magierki w ysuw ały się długie cie
mne włosy, okryte kurzem i przez wiatr rozwiane.
Drugi jeździec otulony był płaszczem szaraczkowym z pod którego tylko w yglądały buty lakierowane i w ostrogi zaopatrzone i koniec pałasza w blasza
nej pochwie.
Zatrzymali się oni na środku drogi, bo wyszła skądś stara żebraczka, Kacprow a i coś z nimi gadać zaczęła. Co teraz z nią gadali, trudno było dosłyszeć, bo odległość b yła jeszcze znaczna, ale widać było, jak K acprow a kijem wskazała na chałupę Sikory,
stojącą na końcu wsi.
— Do mnie jadą? — zawołał Sikora — a niech
że to wciurności!...
— Ano i cóż, że do was, sołtysie, jadą — od
rzekł na to jeden z gospodarzy — dwóch ich jeno, jakieś wojaki, jest się to czego bojać?
— A le czegój ta pijaczka K acprow a na mnie ukazuje? Pewnikiem o drogę się pytają, nie mogła to im sama powiedzieć?
— Musi, nie o drogę się oni pytają, jeno o soł
tysa — odrzekł na to ów gospodarz.
Jeźdźcy tymczasem ruszyli naprzód i na po
dwórzu zapanowało znów wśród zebranych głuche milczenie, jeno wiatr świszczał po ścierniskach, a k ry jące się za borem słońce ukośnemi, czerwonemi pro mieniami oświecało wszystkie twarze wpatrzone w jeźdźców i pełne niepokoju. Z izby ciągle było słychać skrzypki, basetlę, rzępolącą piosenkę o chmie
lu, i pisk kobiet, nieustannie nucących:
»Oj chm ielu, oj n ieb o że!,.,
Nakoniec jeźdźcy zbliżyli się do chałupy S ik o ry. Ten z nich, który był ubrany w szarą chłopską
sukmanę z zielonemi potrzebami i m agierką z g a łą zką jedliny, mógł liczyć koło pięćdziesięciu lat i je go starannie wygolona twarz, pokryta kurzem, wy
rażała widoczne znużenie. Podjechał pod kołowrót i głosem łagodnym, ale tonem człowieka przyw y
kłego do rozkazywania, zapytał:
— Tu sołtys mieszka ?
— T u! — odpowiedziało kilka głosów.
— A gdzie on jest?
Sikora, ociągając się nieco, wystąpił naprzód, zdjął z gło w y czapkę, pokłonił się pokornie i rzekł:
— Ja jestem sołtys, wielmożny panie.
W szyscy za przykładem S iko ry obnażyli głow y i z ciekawością poczęli przyglądać się nieznajomym jeźdźcom, a powoli, z poza chłopów, poczęły się na
przód przeciskać kobiety, a na ich czele pani Tekla Kogucina czyli Kogucińska, w swem, nieco prze
krzywionym czepcu, którego jaskraw o czerwone wstążki wiatr rozwiewał. Podparła się pod boki, bo gorący krupnik szemrał jej trochę w głowie, i pilnie wsłuchiwała się w rozmowę Sikory z nieznajomym.
Ten p ytał:
— K tórędy się jedzie do Okrzei?
— W ielmożny panie — odrzekł na to Sikora, wskazując ręką — tędy.
— A daleko stąd?
— Hm ! będzie chyba z półtory mili.
— Półtory mili! — zawołała, występując n a
przód imćpani Kogucina — co też sołtysie gad acie!
Niech wielmożny pan tych chłopów nie słucha, bo to wszystkie one, jak kużdy na ten przykład mężczy
zna, żadnej kalkulacyi, z przeproszeniem, we łbach nie mają. J a wielmożnemu panu dokumentnie po
wiem. To wielmożny pan chce do Okrzei?
— Do Okrzei.
— Tam stoją Polaki. To do nich wielmożny pan chce?
— Moja jejmość — odezwał się na to drugi jeździec, dotąd milczący — to waćpani nasze wojsko nazywa Polakam i? A cóż waćpani jesteś, nie Polka?
r— Przecie, że Polka... ale tu wszyscy tak g a
dają.
— To źle gadają, wszyscyśmy Polacy i za wol
ność i niepodległość ojczyzny walczyć powinniśmy.
B y ł to młody człowiek ten towarzysz jeźdźca ubranego w sukmanę chłopską, i pod płaszczem miał mundur wojskowy, granatowy z wypustkami karma zynowemi, suto srebrem szyty. Chciał coś więcej mówić, gd y starszy podróżny przerwał mu ruchem ręki nakazującym i zwracając się do chłopów, rzekł:
:— Nakryjcie głow y, wiatr zimny wieje. Nakryj- cie g ło w y!
Sikora skłonił się nizko i odparł:
— Ej wielmożny panie, chłopu to ta wiater nie szkodzi, a jakże stać przed wielmożnemi panami w czapkach na głowach? M y ta zwyczajni zimna.
A le jeździec jeszcze raz kazał im wdziać czapki, a taka jakaś siła była w jego głosie,że chłopi, choć z ociąganiem się wdziali czapy.
— Co tu u was za zebranie?
Pani Kogucina znowu wysunęła się naprzód i poprawiając przekrzywiony na głow ie czepiec, za
w ołała :
— To wielmożny panie wesele. Sołtys wydaje swą córkę, jedynaczkę za mąż. O ! słyszy wielmożny pan, jak żydy grają przyśpiewek o chmielu? Teraz są oczepiny...
W rzeczy samej, mimo wzmagającego się pod
wieczór wiatru, który śmigał po nagich rżyskach
i w ył jękliwie, mimo, że okna i drzwi chałupy b yły
zamknięte, rozlegały się jednak wyraźne tony skrzy
i R O L A« 483 piec i basetli, w ygryw ające melancholijną piosnkę
0 chmielu.
— A gdzież jest panna młoda? — spytał star
szy podróżny.
— T era są oczepiny i panna młoda jest w ko morze. A chce ją wielmożny pan zobaczyć? — pyta Kogucina i nie czekając na odpowiedź, zwróciła się do Sikory i szepnęła:
— Idźcie sołtysie i sprowadźcie Baśkę tutaj. To jakiś wielki pan, z oczów mu to widać, pewnikiem chce jej dać sutego gościńca. Idźcie, nie marudźcie!
W ypchnęła prawie Sikorę, a sama podeszła do podróżnych, z których starszy p ytał:
— Czy droga do Okrzei dobra i prosta ?
— Gdzie tam, wielmożny panie, prosta — odrze
kła Kogucina — bez bór idzie, a nocka za pasem, kto jej nie zna, może pobłądzić. L epiejby wielmożny pan zrobił, żeby na naszem weselisku się zabawił, a jutro świtaniem pojechał. Za dnia zawdy lepiej jechać...
Podróżny uśmiechnął się na to smutnie i zwra
cając się do chłopów, rzekł:
— Musicie mi chłopcy dać przewodnika i św ie
żę konie, bo te są tak zmęczone, że w drodze usta ną . Ju tro odeślecie je do Żelechowa do burmistrza.
N a te słowa wysunął się z grom ady W ałek Kłonica i kłaniając się jeźdźcom, rzekł, miętosząc czapę w rękach :
— Wielmożny panie kięj potrzeba przewodnika do Okrzei... to jabym może pojechał...
Starszy jeździec spojrzał na zmięszanego mocno W alka i rzekł:
— Dobrze, a znasz drogę?
— Nie miałbym znać ? adyć niema tygodnia, że
bym tam na piechtę nie chodził.
— A czemu to w wojsku nie służysz, taki młody 1 zdrowy ? — zapytał drugi podróżny. — Ojczyzna w y maga, by wszyscy jej synowie stanęli w obronie zagrożonej niepodległości narodu.
Zmięszał się jeszcze bardziej i nic nie odrzekł, ale na szczęście zjawił się Sikora, prowadząc Baśkę już w czepcu, zasłaniającą rękami oczy ze wstydu, a za nią w ysypała się cała gromada kobiet i też żydkowie ze skrzypcami i basetlą, w ygryw ając z za cięciem piosenkę o chmielu.
Grdy Sikora przywiódł swą córkę przed starsze go podróżnego, ten zapytał:
— To panna młoda?
— Tak wielmożny panie! — krzyknęła K o g u cina i zwracając się do Baśki, rzekła:
— Czegój się wstydasz Basiu? W ielmożny pan jest dobry. Pokłoń się panu, jak przystoi.
Baśka objęła kolana jeźdźca, a ten dobywając z kieszeni, złoty pieniądz wsunął go w rękę dziewczy
ny i rzekł łagodnie:
— To masz na twoje nowe gospodarstwo, a jak będziesz miała syna, to wychowaj go na dobrego Polaka i daj mu ną imię Tadeusz, na pamiątkę, żeś w dzień twego wesela spotkała się z naczelnikiem Kościuszką.
Tedy dziewczyna jeszcze raz z głośnem szlocha
niem przypadła do nóg Naczelnika, który patrzał na nią swemi łagodnemi i smutnemi oczami i głaskał ją ręką po głowie, a towarzysz jego, młody oficer, podnosząc kapelusz z głow y, obrócił się do chłopów i zaw ołał:
— Chłopcy, w górę czapki! Niech żyje naczel
nik Kościuszko! Niech żyje P olska!
A le chłopi stali jacyś niemi, czapki wprawdzie pozdejmowali znowu, i nie wiedzieliby zapewne, co robić, gd yb y nie majster szewski, imćpan Ildefons Kogut-K oguciński. W yskoczył on naprzód i ciska
jąc w górę swój zasmolony nieco kaszkiet, wrzeszczał ochrypłym głosem :
— Cegój stoita, chamy, jak kołki? W iwat na
czelnik Kościuszko! A wy żydy grajta tę przyśpie
wkę, co ją my obywatele w Żelechowie śpiew am y!
I podparł się pod boki, a wiatr mu rozwiewał kosmyki rzadkich włosów i nos czerwony zaczerwie
nił się jeszcze bardziej i głosem ochrypłym, fałszu jąc szkaradnie, śpiewać począł:
» T y coś n ad zieją je st naszą, W o d z u ! o P o ls k i o z d o b o ! Ż ad n e nas groźb y nie straszą, G d ziek o lw iek pójd ziesz, m y z tob ą!«
Towarzyszyła mu w tym śpiewie cienkim d y
szkantem imcipani Kogucina, a żydki grać poczęły nutę na skrzypkach i basetli, a chłopy też zachęco
ne i rozgrzane tą muzyką, poczęli krzyczeć: wiwat Naczelnik! i cisnąć się do jego kolan i rąk i cało
wać i ściskać, a kobiety się popłakały i zawodząc głośno, w o ła ły :
— Widzita, jaki to pan dobry, a chudzina taka i w naszą chłopską sukmanę się przybrał. To nie żaden ciaraeh, jeno taki chłop jak my, a mocarz jest straśny i ma wojska jak gwiazd na niebie.
A ten hetman w chłopskiej sukmanie stał roz
rzewniony i m ówił:
— Dziękuję wam, chłopcy, dziękuję, ale przę- dewszystkiem dajcie mi koni i przewodnika do Okrzei, bo mi bardzo pilno.
Zakręcił się Sikora i inni gospodarze i w dwa pacierze Naczelnik Kościuszko i jego adjutant pan Julian Niemcewicz, pędzili na świeżych koniach pod przewodnictwem W alka K łonicy, drogą do Okrzei.
(C iąg d alszy nastąpi'!.
Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y T Y T T T T Y T T Y Y T T Y Y Y Y T T Y Y T Y Y Y Y T Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y T T T Y Y Y Y T T T T T Y T Y T T T
Już wnet przyjdzie lepsza dola...
Już w net przyjdzie lepsza dola, J3o ze wschodu hen od pola Idzie ju z wolności zorza,
?ędzi noc ciemnoty w morza.
Juz wnet przyjdzie lepsza dola, Choć rozdarła nas niewola, J3o od ludu w y s z ła skarga, 1 niewolę ju ż wnet starga!
Juz wnet przyjdzie lepsza dola,
£ o przesiąkła k rw ią ta rola, krew siłę taką rodzi, He się naród oswobodzi.
Już wnet przyjdzie lepsza dola, J3o w narodzie taka w o la;
Zjednoczonej pracy siłą, Oswobodzić fo ls k ę miłą.
Już wnet przyjdzie lepsza dola, R acław ickie świadczą pola, He lud umie zdobyć sław ę H yć i u d rzeć za sw ą sprawę.
J ó z e f N o c e k .
484 . R O L A . Nr 31
Tajemnicze zw ierzęta.
Od niepamiętnych czasów łączy się z pewnemi zwierzętami pojęcie czegoś tajemniczego; postać i nazwa ich jest dziwną, niejasną, otoczona jakąś m głą fantastyczną i zawierającą w sobie pewne ma
giczne znaczenie.
Historya naturalna nie wchodzi wobec tych nad
zwyczajnych stworzeń wcale w rachubę — są one bowiem ściśle złączone z wyobraźnią ludu i uczeni nic tu zmienić nie mogą. Poezya mianowicie zacho
wuje ulubionem tajemniczem zwierzętom ich prasta
rą godność i tradycyonalny urok.
Dziwnem jest to, że oprócz kilku wyjątków, są zwierzęta magiczne czyli tajemnicze u wszystkich cywilizowanych narodów te same, o ile są znane, tem samem cieszą się uznaniem. Ludowe podania nie wielką i tylko warunkową odgryw ają rolę. M o
żna śmiało powiedzieć, że wąż, kot, mysz, sowa i kruk wszędzie są otoczone urokiem tajemniczości.
Trudno pojąć, dlaczego te właśnie stworzenia należą do • tajemniczych. Możnaby się odwołać na nocne życie kota, myszy i sow y i uważać to za g łó wny powód ich godności magicznej. U innych zno
wu, jak n. p. u kruka lub słonia, byłoby ich nie
zmiernie długie życie podstawą tajemniczości, ale orzeł żyje dłużej niż kruk — żyć dwieście lat nie jest u orłów niczem nadzwyczajnem, a pomimo to nie należy orzeł wcale do ptaków mistycznych. Fan- tazya nie otacza go aureolą tajemniczości i nie przy
pisuje mu daru przepowiadania przyszłości. Papugi dochodzą do bardzo późnego wieku, a jednak nie posiadają szlachectwa mistycyzmu. Może dlatego, że są śmieszne i śmieszność zabija tajemniczość. A le i kruk jest czasem bardzo zabawny i z tem wszystkiem jest mistycznym ptakiem. W idać więc, że uznanie zw ie
rząt nie zależy od ich zasług i przymiotów. Nieznacznie, niepochwytnie otacza lud z biegiem tysięcy lat magi- czno-mistyczną osłoną, wybrane postacie zwierząt.
Najwierniejszy nasz przyjaciel, pies, nie należy wcale do szeregu szczęśliwych tych stworzeń. Może dlatego, że znamy go tak dobrze, i że jak wiadomo, zbytnia poufałość graniczy z pogardą. Faktu tego nie zmienia nawet to, że w bajkach i historyach o duchach odgryw a pies ważną rolę. Takie zwierzę nie potrzebuje wcale jeszcze być mistyczne. Pies, jako nieodstępny towarzysz człowieka, ma pewne prawo do duchów, są nawet ludzie, będący w zaży
łości z „niewidzialnem“, którzy twierdzą, że psy wi
dzą duchy, albo że je przeczuwają. Pomimo to, pies nigdy nie będzie zwierzęciem tajemniczem.
To samo można powiedzieć o koniu, pomimo, że b yły siwki, które w powietrzu pędziły, lub też przeskakiw ały góry, lasy i rzeki!
Tem dziwniejszem jest zatem to, że kot należy do najulubieńszych zwierząt mistycznych, dlatego pewnie, że obok wielkiej przytulności do człowieka, zawsze się w pewnej trzyma rezerwie. Czy może być coś wspanialszego i wytworniejszego, jak pię kny, w yrosły kot? Pochodzenie jego jest okryte ta
jemnicą — wiemy tylko tyle, że przybył do nas z dalekiego, zagadkowego Wschodu. Zycie kota w nocy jest nam nieznane — gdzie chodzi, jakie ta
jemnicze są jego drogi! Z jakiej przyszedł do nas pustyni, z jakich marmurowych lub złotych pałacy z czasów przedhistorycznych zabłąkał się do naszych chat i lepianek? Mamy tu na myśli tylko szlachetne koty domowe, nie zaś brzydkie i dzikie koty leśne.
W ielkie koty drapieżne nie są zwierzętami mi- stycznemi, z wyjątkiem tygrysa, mianowicie w W scho
dniej Azyi, właściwej jego ojczyźnie. Tam nabył on pewnego uroku demonicznego.
W Chinach, jedynym kraju na świecie, jest ta
jemniczym zwierzęciem lis. Panuje tam przesąd, że liszka jest zaczarowaną bardzo piękną dziewczyną, niebezpieczną dla męzczyzn, dlatego nie należy jej ścigać i prześladować. Żyjąc spokojnie w lesie, nie jest tak niebezpieczną.
K rólem jednak wszystkich zwierząt tajemni
czych b ył i jest wąż. Może dlatego, że tak ściśle złączony jest z historyą stworzenia świata i upad
kiem pierwszych naszych rodziców, i że od tego czasu jest uosobieniem złego i pokusą do grzechu.
U wszystkich ludów, bo i smok chiński jest wężem, znaczy wąż to samo, co niegodziwość, podstęp i fałsz.
W najdawniejszych czasach, obawiali się ludzie mniej zwierząt drapieżnych, niż zatrutego jadem ukąszenia ukrytej pod liśćmi żmii. Pomimo to nie ukazuje nam się jedynie jako »wąż w raju«, jako zasada złego — wąż stał się raczej mistycznem oznaczeniem »świata«.
Żmija, kąsająca swój własny ogon — to jest nieskoń
czoność — to jest istnienie bez początku i końca.
Żmija oznacza także morze, a jako wąż Midgard obej
muje całą ludzkość i grozi jej zniszczeniem.
W bajkach spotykam y dobre żmije — przema
wiające serdecznie i dające dobre nauki i rady, ale są też płazy i gady straszliwe, na których widok drżą ze strachu najwaleczniejsi rycerze.
O żmijach i wężach możnaby dużo pisać i mó
wić, o wężach w Indyach, w A zyi i o małych, do
mowych wężach na Litwie. Wszędzie otoczone są czcią i tajemniczością, pomimo, że wąż stał się przy
czyną nieszczęścia rodu ludzkiego!
Z ptaków cieszą się największem poważaniem bociany, pewnie dlatego, że »przynoszą z wody dzieci*.
Bociana nazywają w Niemczech »ptakiem duszy*
i opiekunem domowego ogniska. Je g o wędrowna na
tura, jego tajemnicze odejście i powrót zjednały mu godność mistyczną.
To samo odnosi się do małej a wszystkim tak sympatycznej jaskółki.
Tajemniczemi są też chrabąszcz i motyl, tajem
niczość jednak chrabąszcza przywiązaną jest głównie do Egiptu. K to nie słyszał o egipskich skarabeu
szach ? M yśl o nieśmiertelności w zmianie postaci znalazła w tem stworzeniu wyraźny dowód. Poety
czniej i weselej wyraża się ta myśl w rozwijaniu się motyla. To jest mistyczne stworzonko, na którego delikatnych skrzydełkach niema ani cienia czegoś, co rozbudza wstręt i odrazę. Jaśniejący świetnemi kolorami, wesoły, swobodny, unosi się z niezrówna nym wdziękiem nad wonnymi kwiatami. Życie jego jest piękne, lecz krótkie — kto wie jednak, czy, po
chodząc z brzydkiej gąsienicy, nie zamienia się po
tem też w inne stworzenie? K to zdołał zbadać ta
jemnice zwierząt mistycznych i tajemnice przyrody?
D N I . Rozmaicie na tym świecie Człowiekowi płyną' dni, Czasem wesół jako dziecię, Czasem gorzkie padną łzy.
Ja się smucą, kiedy smutek Dotknie drogich osób mi, A raduję, gdy z tych drogich Ktoś przez chwilę o mnie śni,
J. Ił?/. Kobylański,
»R O L Ac
W PORZE WIECZORNEJ.
Dziecino mała 1 w porze wieczornej W ątłe rączęta, nim spoczniesz, złóż I błagaj B oga w prośbie pokornej, Niechaj Cię strzeże twój Anioł Stróż.
Niech przewodnikiem w życiu ci będzie, K ie d y dożyjesz późniejszych lat,
Niech swemi skrzydły chroni cię wszędzie, G dy na twą zgubę zaczyha świat.
Od pierwszych dzionków życia twojego Ściel się, dziecino, do Bożych stóp — On cię uchroni pewno od złego, I doznać nie da bolesnych prób.
Bo w życiu ludzkiem pełno niedoli;
Wszędzie pokusy, zgnilizna, brud.
Co cios uderzy, to bardziej boli, A każdy nowy, to większy^trud.
Spotka cię w życiu zawodów tyle, I tyle cierni wśród życia dróg, Że radbyś, aby w zimnej mogile Corychlej szczątki twe złożył Bóg.
I któż w niedoli tej ci pomoże, K to w życiu chronił będzie od burz, Je śli nie Oko wszechmocne Boże, Jeśli, dziecino, nie A nioł Stróż?
A więc, maleństwo, w tej życia wiośnie Zawczasu modły do Niego ś lij;
Módl się ochoczo, módl się radośnie, A życie twoje minie ci lż e j!
Przeżyjesz lata twe w szczęśliwości,
Czy W miejskich murach, czy też wśród pól, W szacunku ludzkim, \y Bożej miłości, Nie zaznasz co to rozpacz i ból!
Antoni St. Bassara,
. R O L A . Nr 31
K i e d y pić w o d ę ?
S ą ludzie, którzy się tern szczycą, że »nigdy«
wody nie piją, a jednak są zdrowi. Takich nieprzy
jaciół wody jest u nas sporo. S ą też inni, mniej za
wzięci, czyli tacy, którzy piją wodę, byle nie po ta
kich potrawach i pokarmach, po których woda szko
dzi. Takich jest znacznie więcej.
Czy jednak taka »obawa« wody jest uzasadnio
ną ? Czy wogóle pić wodę i czy pić ją po wszystkich bez wyjątku pokarmach?
Na to bardzo ważne pytanie odpowiada jasno i stanowczo czasopismo >Lekarz« w interesującym na ten temat artykule pióra Dra K . R zętk o w skiego :
„Czy czysta, świeża woda, pita nie w nadmier
nej ilości — zapytuje autor — może zaszkodzić zdro wemu człowiekowi? Czy są takie pokarmy, po któ
rych wody pić nie wolno bez narażenia się na po
ważne niebezpieczeństwo? Oto dwa pytania, które są bardzo często przedmiotem poważnych sporów, toczących się za stołem wielu rodzin. I nic dziwne
go. Tam, gdzie wypicie szklanki czystej wody po sałacie uważa się za samobójstwo, a namówienie ko goś do wypicia wody po mizeryi, albo co gorsza — po rybie traktowane bywa jako zabójstwo, tam ta
kich pytań się nie rozstrzyga. Mówi się wprost:
„W od y pić nie wolno i k w ita!0
Nie dowodzi to jednak, aby te tak ogólnie uznane i przekazywane z pokolenia na pokolenie za
kazy nie podlegały dyskusyi. A spór ten treści się jak następuje:
S ą potrawy trudno strawne i potrawy lekko strawne. Otóż sałata, kapusta, mizerya, węgorz i t. d., należą do pokarmów trudno strawnych, których sa
ma obecność w kiszkach już może pobudzić te k i
szki do szybkiego ruchu, co w następstwie nawet bez wody spowodować może rozstrój żołądka. Im prędzej soki żołądkowe przy trawianiu na takie po
karmy podziałają, tem szybciej je unieszkodliwią.
W oda te soki rozcieńcza: pijąc wodę, rozcieńcza
my w podobnym stopniu nasze soki trawienne a za
tem osłabiam y nieco ich sprawność. Skutkiem tego owe soki trawienne nie tak szybko działają i nie tak energicznie zmieniają owe „niezdrowe" pokarmy, przez co zalegają one dłużej żołądek i kiszki i dra
żnią je. To istotnie może spowodować rozstrój żo
łądka, ale nic więcej.
W ynika z tego, że czy człowiek wypije po sa
łacie, mizeryi, węgorzu, szklankę wody, czy szklan
kę piwa, czy szklankę herbaty, lub wina, skutek bę
dzie tensam: albo nie zaszkodzi mu to wcale, albo też spowoduje lekkie zaburzenie kiszek. To też czło
wiek, który zabrania wielkim głosem picia wody po sałacie, mizeryi i t. p., a natomiast uprzejmie podsuwa piwo, herbatę lub inny napój, jest po pro stu śmieszny. A że pozornie szklanka piwa rzadziej
»szkodzi* niż szklanka wody, wynika to stąd, że p i
wo pijemy zwolna, łykam i, taksamo jak herbatę i inne napoje, wodę zaś pijemy odrazu.
Streszczając się, powiem, że niema takiej potra
wy, po którejby mogła zaszkodzić człowiekowi szklan ka świeżej, niezbyt zimnej, czystej wody, wypita po
woli. Owszem, woda wypita w ten sposób, nawet podczas spożywania najniezdrowszych potraw, może się tylko przyczynić do łatwiejszego strawienia ich, bo spulchnia je w żołądku, przyczynia się do dokła dniejszego rozrobienia i ułatwienia sokom trawien
nym dokładniejszą ich przeróbkę, nie rbzcieńczając w małych ilościach zbytnio tych soków. “
Zatem wodę przy każdem jedzeniu pić można, byle powoli i małemi łykąm i, a przyniesie ona wię
kszy pożytek niż piwo, lub herbata.
P o ra ż e n ie słoneczne.
Niezwykle upały, jakie czępto zdarzają się gdzie indziej i u nas, zwróciły też uwagę na jedno z naj fatalniejszych następstw tego zjawiska, mianowicie na tak częste wypadki porażenia słonecznego.
K iedyż i jak objawia się porażenie? Oto, na
stępuje ono zwykle wtedy, gdy osoba nieprzywykła do silnego upału zmuszona jest do pracy w pieką
cych promieniach słonecznych. Im wilgotniejsze jest przytem powietrze, tem niebezpieczeństwo większe, gdyż czynność gruczołów skóry, wydzielających pot.
staje się utrudnioną.
Porażenie w tym wypadku zapowiada się silnym bólem głow y. W razie zaniedbania natychmiastowego ratunku chory pada na ziemię, gd y ciało jego miota się w kurczach. Zęby są mocno zaciśnięte, skóra znieczulona, oddech nieprawidłowy.
Innym objawem porażenia, to nagłe wystąpie
nie obfitego potu; chory blednie, wargi jego sinieją, białka oczu i żyły nabiegają krwią. Oddech spokojny, ale bardzo słaby. I w tym razie chory upada, nie traci jednak świadomości zupełnie, a ratunek jest stosunkowo łatwy.
Najniebezpieczniejszą formą porażenia jest utrata przytomności wśród uczucia silnego pragnienii bez poprzedniego zmęczenia. Omdlenie w tym wypadku trwa czasem do dwóch dni, a chory, może umrzeć, nie odzyskawszy przytomności.
Porażenie objawia się także pod postacią sza
lonego bólu głow y, który potęguje się aż do obłędu.
Śmierć wprawdzie następuje w takim razie rzadko, ale bóle głow y mogą się powtarzać przez długi sze
reg tygodni, wywołując częstą utratę przytorriności i nie ustępują pod wpływem żadnego lekarstwa.
Porażenie jednak występuje nietylko n a ! ulicy lub w polu, ale nawet w miejscach zamkniętych.
Chory doznaje zawrotu gło w y i pada na ziemię, skóra jest wilgotna i chłodna, oddech przyśpieszony, tętno słabe, źrenice rozszerzone, temperatura ciała najczę
ściej niższa od normalnej. N iekiedy występują i kurcze.
Celem przywrócenia chorego do zdrowia w y
starcza w tym wypadku zazwyczaj usunięcie go z miejsca gorącego, rozluźnienie odzieży skropienie gło w y zimną wodą i podanie amoniaku do wdychi-.
wania. Co do przejść wewnętrznych, jakie si^ pod
czas porażenia w ciele człowieka odbywają, to zda
nia uczonych nie są zgodne. Jedni uważają za jedyny powód działanie wysokiej temperatury na ośrodki nerwowe, powołane do regulowania ciepłoty ciała.
Sądzą też niektórzy, że krew pod wpływem gorąca nabywa własności trujących i działa zabójczo na nerwy, regulujące serce i naczyń krwionośnych.
Najprawdopodobniej jednak czynnikiem działa jącym są tu niepromienie cieplne słońca, ale pro
mienie chemicznie czynne. Dlatego też środkiem zaradczym przeciwko porażeniu ma być wyłożenie kapelusza tkaniną barwy czerwonej.
> H U M O R , — - Z doświadczeń.
N iech aj s ta ry starą bierze W tem mu stara żonka krw ista N iech się żeni m ło d y z m ło d ą ! Z m arła , d arząc go sw obo d ą, T a k w ciąż g ło s ił w dobrej w ierze I w net stary m oralista M oralista z siw ą bro dą. O żenił się z d ziew k ą m łod ą.
W sądzie.
S ę d z i a : — P o w ied z mi, oskarżon y, d laczego , zn alazłszy p ugi
lares z 20 k oro n am i, nie od n iosłeś go do p o licy i?
O s k a r ż o n y : — B y ło już po p ó łn o cy .
S ę d z i a : — T a k ? A d laczego nie o d n io słeś ran o?
O s k a r ż o n y : B o ju ż b y ł pusty, panie sędzio. N ie w arto.
. R O L A *
JU L IU S Z P R U S . r-ftsIU ( L u d w i k S t. U n s i n g).
Błędy życia. W
P o w i e ś ć . V I.
FRANKOWA ZEMSTA.
Przez dwa tygodnie Franek prawie nie wycho
dził, ciągle był podrażniony, mało jadł, nic nie mó
wił, ale za to dużo myślał. Ma się rozumieć, ze nie myślał nad roztrząsaniem własnej głupoty, ani ile jest winy w upokorzeniu, jakie go spotkało, ale bez
ustannie knuł intrygi i zemstę na sprawców tej awan
tury. Otóż Franek, nie mając sobie całkiem nic do zarzucenia, znalazł za to grubą wadę w podwójcim, a jeszcze grubszą we
Walentym. Ten osta
tni bowiem musiał być zazdrosnym o R ózię, nabrechał przed podwójcim, ile wlazło, a za to pod
wójci narobił mu we wsi wstydu i je szcze go w oczy zprzezy wał. Stąd w y
nikała konieczna po
trzeba zemsty, bo gd y jej nie wywrze, to wstyd będzie cho
dził za nim jak cień, ludzie będą mu się śmiali w oczy, a on sam chyba zginie ze wściekłości. Drugim powodem , który w pływ ał na pomno
żenie uczucia zem
sty, było to, że za
powiedź pierwsza
W sz y stk o siedzi p rzy stołach aRózi wyszła już
w niedzielę, zaś ona sama cieszy się tak, jakb y ją nieszczęście Franka wcale nie obchodziło... Podła dziewka!
Ja k wspomnieliśmy, Franek po dwutygodnio
wej analizie niestrawnych uczuć, wynalazł wreszcie godny sposób na wywarcie swojej zemsty, wślad też za tem poszedł sobie pewnego razu do miasta i po kilku godzinach wrócił, już zupełnie wesół i zado
wolony.
Tymczasem druga zapowiedź. Rózi w yszła;
w domu podwójciego robiono przygotowania do w e
sela, a we wsi mówiono już tylko o mającym się od
być ślubie W alentego. Czasem tylko przy tej okazyi potrącono o Franka i o Bartłomieja.
Pewnego wieczora W alenty, wróciwszy z ro
boty, był czegoś nie swój i opowiadał podwójciemu, że go coś teraz śledzą w rafineryi i że tam się ci
chaczem koło niego knuje jakaś nieprzyjemność. Pod- wójci nic na to nie odpowiedział, uczuł jednak coś W rodzaju kolnięcia, z którego nie umiał sobie zdać sprawy. Na drugi dzień poczęła krążyć po wsi ci
chutka pogłoska, że podobno W alenty kradnie ra- finadę*), przechowuje częścią w domu u siebie, czę
ścią u podwójciego, a potem cichaczem sprzedaje.
*) C ukier w g ło w ach .
O tem dowiedział się w tajemnicy podwójci, cicha
czem W alenty, cichaczem B artło m iej, cała rada gminna, Cała wieś... S trach ! Podwójci chodził jak struty, tak samo W alenty, tylko że ten, będąc pe
wnym swojej uczciwości, skoro tylko dowiedział się, że pogłoska wyszła z rafineryi, domagał się u zarzą
du wyjaśnień. Zarząd wszakże, zanim mu udzielił żą
danych objaśnień, zarządził naprzód tajną rewizyę w domu W alentego i w domu podwójciego.
Wprawdzie wszystko odbyło się cicho, ale gdzie dziś jest co dość tajnem? W niespełna pół godziny już cała wieś wiedziała o rewizyi, a Bartłomiej, spo- tkawszy podwójciego w domu gminnym, powie
dział mu:
— No widzisz, takiś porządny człowiek, »masz Bogu dzięka dosyć swego*, a podobno przechowu
jesz kradziony cukier!
— Żebyście tak zdechli po tej prawdzie!
— Nu co? Chyba wam nie zrewidowali chałupy?
— Ta zrewidowali, ale ja tego nie daruję, ja się nie b o ję !
— Ano jakeś wszy
stko sprzedał!...
— Kom u sprze
dał?! W y brechaczu p o d ły ! — przerwał podwójci gw ałto
wnie.
— Ta katolikowi nie, ino d yrd yłesom !
— He, he! W y coś zanadto o tych dyrdyłesach szczeka
cie, ale bodaj, czyście nie w y sami na mnie spomstowali za to, żem wam waszego Franka z chałupy wyrzucił...
— A kurat! Zrobi
łeś jak ci pasowało, gdzieta twoja R ó- zia, a mój Franek, ptfu!
Podwójci zaśmiał się przez wściekłość.
— Takoj tak! Wasz Franek daleko od Rózi, bo to kłakuń, dyrdas, akurat jak w y!
— A tyś jest hrust, murga i w dodatku zło
dziej ! — huknął Bartłomiej.
— To może w y brechaczu... żeby mnie tu na
g ła śmierć spotkała, tak ja wam tego nie daruję!
W y za moją krzywdę musicie odsiedzieć do czarno- ś c i! Ja was pozwę !
— Ano dobrze, ino porządnym ludziom nie robi się rewizyi tylko złodziejom!
Podwójci trzasnął drzwiami i wrócił wściekły do domu.
Za chwilę przyszedł W alenty spokojny jak da
wniej i mówi, że zarząd przeprosił go za podejrzenie i was także przepraszają za rewizyę.
— E, to na przeprosinach się nie skończy, ja będę skarżył psubratów!
— A ja was proszę, żebyście dali spokój, każdy człowiek dba o swoje, to nic dziwnego, że posłuchali donosu. Teraz dali mi lepsze miejsce, obiecali na we
sele parę głów, a was przepraszają i przeproszą je- , szcze w gminie.
A le podwójci nie chciał słyszeć o tem. — Jutro jest niedziela, trzecia zapowiedź jego córki, a w po
niedziałek pójdzie do cukrowni, skoniruje i jeszcssę zaskarży!
pisze, poubierane ja k w niedzielę.
488 . R O L A . Nr 31 Ja k powiedział, tak zrobił.
W poniedziałek, już od samego rana, układał sobie w głowie, w jaki on to sposób będzie mówił w cukrowni:
— Ano, naprzód przedstawi się, kim on jest.
W ięc jest podwójcim, ma chałupę nie ladajaką, którejby niedał ani za dwa tysiące, — bo pew n ie:
Pale dębowe, stancye wielkie, podłogi drewniane, strych fajny, to i pół trzecia by mało. Ma sadu nie
zgorszego dwa morgi, ma pola ornego dziesięć, (ma niby ośm, ale jak powie dziesięć, to lepiej będzie wyglądało,) — łąkę też ma i konie ma i krow y ma, a kur, gęsi, kaczek, to nawet sam nie wie ile. Ma także pieniądze nietylko w skrzyni i rozpożyczone u sąsiadów, ale także w kasie pare setek, więc nie jest byle kim. Oprócz tego wszystkiego, ma córkę, fajną córkę na wydaniu, (w niedziele będzie wesele), którą upatrzył wydać za W alentego cukrownika, chłopa uczciwego jak rzadko, który też ma kawałek swojego gruntu i niezgorszą chałupę. Najlepszy do
wód, że on, podwójci nie jest lada dyrduń, bo w y
rzucił za drzwi Franka, syna Bartłom ieja brechacza, który jest najbogatszym człowiekiem we wsi, (bo zawsze brechacz prędziej się dorobi), a córki mu za żonę nie dał ino Walentemu. A wyście mu narobili wstydu, zrewidowali chałupę jego i moją, jakby my to waszego cukru broń Boże pragnęli. T ak robią tylko chłystki, nieporządne ludzie, takie jak wy dyrdasy, szkrobiświaty, co se cudzy honor lekceważą, plondrują se po cudzych chałupach, jak we swoim domu. J a ta jakbym zebrał grosiwo, a poprzedał grunta, chałupę, chudobę, sad, tobym se pewnie ku
pił takie ladaco bude jak wasza cukrownia i jeszczeby co zostało. A zato żeście sponiwirali mój honor, to was pozwę, dobrze se za to posiedzicie w kozie...
T aką to mowę ułożył sobie podwójci i już z góry wyobrażał sobie, że fabrykant, stanie przed nim jak ciele, naprzód z powodu jego wielkiego majątku, a potem z powodu procesu. Około dziesiątej rano, b ył już w cukrowni, której nigdy nie widział z blizka, a o której niekiedy opowiadał mu W alenty. Zdzi
wienie podwójciego, z powodu olbrzymiego ruchu 0 jakim nie miał pojęcia, zaczęło się od świętego D u
cha, a skończyło się na tern, że swoim majątkiem nie będzie mógł zaimponować.
— Taże jedna styrta buraków więcej warta niż cały jego grunt razem z chałupą. Przemienienia Pańskiego, taże tu se zajeżdża kolej, ładują, a ładu
ją, luda jak mrowia, a huku, a wrzasku jak w piekle!
— Nu to może nietrza będzie wymyślać im od dyrdasów, wodziświatów, ino delikatnie skrobnąć im honor niby tym procesem — m yślał podwójci i po
czął szukać kancelaryi zarządu.
Gdzie się ruszył, wszędzie gdzieś komuś zawa
dzał, — tu nie wolno, tam nie Wolno, a hybaj, a ru
szaj, pocoście tu wleźli... ciągle takie przysmaki po
łykał, aż mu się mdło robiło we środku.
Ju żby ta i procesowi rad dał spokój, gd yb y nie to, że jakiś drągal poprowadził go do kancelaryi.
A jaki po drodze porządek, wszystko się świeci, schody zaścielone jak w pałacu, tak uroczyście, a tak nie
przyjemnie, akurat jak w sztajeramcie, ptfu!
Gorąco mu się robiło, kiedy drągal otworzył drzwi i wepchnął go do środka.
— Co tam luda, mocny Boże! W szystko siedzi przy stołach, a pisze, a gada, a wszystko poubierane jak w niedzielę. Chyba on teraz wie, do kogo tu ma gadać, abo wie jak zacząć?
Gdzieś całą mowę djabli wzięli, że choćby bo
daj słówko pamiętał, tak mu się zrobiło durniusieńko 1 nieśmiało.
A le nareszcie zapytany, odpowiedział, że chciał
by pogadać ze samym panem, więc pokazano mu przyległy pokój, w którym urzędował sam szef.
Tu już lżej mu się zrobiło, choćta panisko jak hrabia, ale przynajmniej sam siedział.
— Co tam będzie nowego ?
— Ano proszę łaski pana, ja ta przyszedł niby wedle tego cukru, co to podobno miał ukraść W a lenty. Chłopu chałupę zrewidowali, mnie zrewido
wali... przecie ja mam gruntu ośmnaście morgów, a chałupy też bym nie dał za cztyry tysiące...
— No to już załatwione, cóż chcecie? Przecie W alentego nie wyrzuciliśmy, owszem dostał teraz lepsze miejsce, was też przeprosiliśmy.
Podwójciemu już całkiem dobrze zrobiło się w duszy.
— To dobrze, proszę łaski pana, ino człowiek ma jakiś honor, przecie ja jestem podwójci, czło wieka znają, że ma ze dwadzieścia morgów gruntu, to wstydno.
— Ba, moi kochani, w y byście inaczej zrobili, jakby wam kto napisał, że wam sąsiad kradnie korca
mi żyto i chowa gdzieś u znajomego? Nie poszli- byście przekonać się?
— Ta juści, żebym poszedł.
— Ano widzicie. M yśm y dostali list i także musieliśmy się przekonać. Ja wiem, że W alenty to uczciwy człowiek, wyście też uczciwy, więc nie ro
biliśmy gwałtów, ale dla przykładu musiało się, to trudno.
— Ja ta zaraz wiedział, że człowiek ma niewroga.
— Ja k iś podlec chciał wam poszkodzić. Ja wam ten list dam, sprawcę sobie wyszukacie, jeśli nie był dość ostrożnym.
Za chwilę, podwójci miał list w ręku, oglądnął go ze wszystkich stron i odkrył rękę Fran k a; po
czerń, pożegnawszy się, wyszedł podniecony z rafi- neryi.
— Nu, tobym se b ył dopukał, jakbym ich zw y
m yślał od chłystków; to uczciwe, porządne ludzie, tylko ten dyrduń, zbrodniarz! Rozumie się, że z ra- fineryą nie będzie się prawował, ino Franka weźnie za łeb, a Bartłom iejowi narobi wstydu, spomstuje za wszystko dokumentnie. Het go obgada, będzie mu g ra ł w urzędzie na basetli, nazwie głośno psu
bratem, opowie wszystko jegomości...
Różne myśli cisły mu się do gło w y i przeszka
dzały w czytaniu listu, który w yw rócił już z piętna
ście razy, ale gdyby tak miał pod ręką Franka, za
biłby go na miejscu.
— Ano, nie dałem ci córki, toś ty mi tak zbro
dniarzu!? A podły, a pijak! Takie dwa draby we wsi, co se Pana Boga za nic nie mają, a ino ludziom na despet, takie łgarze, podłe ścirwo ino na hak, a potem gdzie do gnoju, nie na święty cmentarz z walaczam i! To sie ta psiej krwi chyciło do łba, ty se myślisz, że już nima sprawiedliwości na tym świecie, ino tyś je sam i twój ociec...? Ano, pocze
kajcie se w y dyrdasy!
Podwójciegó przejmowała coraz większa złość>
póki nie zaszedł do domu. Z początku, chciał odrazu zacząć awanturę, ale później rozmyślił się: — N a
przód wniesie skargę, potem zeklnie Bartłom ieja i opowie ludziom, jakie to są chłystki. Naturalnie, że do jegomości nie pójdzie teraz, bo by mu roz- perswadowali: — A tyś chrześcijanin, daruj bliźnie
mu... Pan Jezus uczył... Nie, on to nie chce! Pan J e
zus uczył, żeby darować, ale takiego draba, toby
sam bodaj lunął w paszczękę ażby skrzypło! Ta to
gorsze ścirwo niż Kajfasz, niż Piłat, temu ino być
katem i łb y skręcać, abo gdzie do psiej budy na
Nr 31 »R. O L A« 484
posterunek, toby ta niezgorzej brechał, ale między uczciwych ludzi, to w a ra !
Takie dwa chełtonie, szubieniczniki, łotry z le wego boku, ta to z piekła ani łapy nie wystawi, ani ogona dyabelskiego, co im po śmierci wyrośnie jak postronek, szubrawcom!
T ak w głębi duszy sierdził się podwójci do wieczora, aż przyszedł W alenty.
Zaraz mu wszystko opowiedział, pokazał F ran ków list, a zarazem wyłuszczył mu swój plan, jakto on będzie skarżył, g ra ł Bartłom iejowi na basetli, obgadyw ał szubieniczników. A le W alenty, m itygo
wał g o : — To nie honor, dajcie se spokój ze skarga
mi, bo tam trza przysięgać, a nuż to nie Franek pi
sał, naco wam kłopotu, naco awantury z Bartłomie jem — to chłop mściwy, a nie głupi, możecie łatwo co palnąć i będzie bigos.
Lecz podwójci nie dał sobie dalej gadać. On sto razy przysięgnie, że to jest pisanie Franka, ktoby ta ze wsi nie znał ja k on pisze, ta każda dziwka ci powi, że to jego pisanie.
— Niechby i jego, lepiej będzie jak se dacie spokój. Porządny człowiek by udał, że nic nie wie, bo to nie honor z chłystkiem wodzić się po sądach.
— W Imię Ojca i Syna... a ty co se myślisz, żebym ja to tak płazem puścił?! To on, chłystek, (bodaj go tam obsiadło) będzie urągał, rewidował chałupę gospodarzowi, co ma ze dwadzieścia... co ma ośm morgów, a jego ociec pogan, będzie mi w ym y
ślał od złodzieja, to ty chcesz, żebym ja pysk stulił jak królik? A nie doczekanie! Zara jutro wszystko będzie w sądzie.
W alenty nic już nie odpowiedział.
Za to podwójci na drugi dzień spuścił ze są dowej skargi, ale w to miejsce w ym yślił inny śro
dek pomsty na Franku, o którym nikomu nic nie mówił, ale zawzięcie chował w głębi duszy.
Zaś w urzędzie podśmiechiwał się urągliwie w oczy Bartłomiejowi, a ile razy wójt co przygady
wał, odbierał taką odpowiedź:
— Dudaj duda, dududu...
(C ią g d alszy n astąp i).