• Nie Znaleziono Wyników

Rola : tygodnik obrazkowy na niedzielę ku pouczeniu i rozrywce. Nr 13

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rola : tygodnik obrazkowy na niedzielę ku pouczeniu i rozrywce. Nr 13"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

р.ШІІІІЦІШ_ ..»шм-.-и , , и,.,,,,,,..

mbíměr Vö D n ia 2 9 m a rca 1 9 1 4 .

KRAKÓW,

« Н м éw. Tom asza

32.

T Y G O D N I K O B R A Z K O W Y NA NIEDZIELĘ KU P O U C Z E N I U I ROZRYWCE.

; Ï ; - r ---r - .--- ---< = --- v . m * m

M Ê T v S Y l ï b Ÿ K A T R O L M I C Z Y „.VÄŽS'

Plac S z c z e p a ń łk i 1. 6.

НЯХІППЯ * к 0 п іС 2 Уп> t r a w , buraków, roślin «trączko- ШІіт ШІй. Wych i w arzyw nych o gw arantow anej czysto­

ści i sile kiełkow ania.

H flw n ? v • tom asyna, superfosfaty, saletra chilijska, sól i f a n u a } i potasow a, kainit k r a j o w y i stassfurcki, wa­

pno azotow e

Maszyny s

ników „ W e s t i a 1 i a “.

Maszyny rolnicze' ^ y ł^ znaL^ r®zent*cya na Gan

cyę wszechśw iatow e znanych siew- (120)

Plili, M;, kiplorj, нкі, rte ele. i.

ul. K ościuszki 1. i 4.

R eprezentacya firmy D e e r i n g - C h i c a g o B r o n y sprężynowe, talerzowe, K o sia r k i, Ż n i­

w ia r k i, W ią z a łk i, G ra b ia rk i, P rz etrzą sa cze .

Wielki zapas części zapasow ych.

Własne warsztaty reparacyjne.

N a c z y n i a i przyb ory m le c z a r sk ie . Oferty i cenniki na każde żądanie darmo i opłatnie.

Węgiel kamienny z kopalń krajowych i zagranicznych.

KOKS o str a w śk i i g ó r n o ślą sk i.

á w Krakowie =

najstarsza i najzasobniejsza instytucya asekuracyjna polska, przyjm uje na najdogodniejszych w arunkach J u b e z p ie c z e n ia od o g n ia , gradu, na ż y c ie (kapitałów, posagów i rent), o r a z od kradzieży i га- я

bunku. F u n d u sze g w a ra n cy jn e Towarzystwa wynoszą p r z e s z ło 6 8 m ilion ów k oron.

Inform acyi udzielają D yrekcya oraz wszystkie Zastępstw a i A gencye Tow arzystw a. 1 9 7 a

p o d w ez w a n ie m ś. S y lw estra w K o rczy n ie o b o k K rosna p r z y j m u j e le n i k o n o p i e d o w y m i a n y z a p ł ó t n a b i e l a n e l u b s z a r e o z w y k łe j lu b p o

d w ó jn e j s z e r o k o ś c i , p o c e n a c h m o ż li

w ie n a j n iż s z y c h . Korczyna obok Krosna

I

R zędow o upraw niona

I

Zakład pogrzebowy „Concordia“

jedyny w Krakowie M Q l|gg k tó r y p o sia d a w ła sn y

w ielk i w yrób

t r u m i e n

Jana Wolnego

l i P lac S zczep a ń sk i L. 2«

(dom własny).

Telefon Nr. 381.

Przy zamówieniach prosimy powoływać się na ogłoszenia „Roli“ .

Fabryka wód mineralnych sztucznych i specyal. leczniczych

pod firma

K. RŻĄCA I CHI4 URSKI

K ra k ó w , tel. ś w . G ertrudy 4 .

w yrabia pod k o n tro lą Kom isyi przem ysłowej Толу. Lekarskiego krak. polecone przêz toż Tow arzystwo

WODY MINERALNE SZTUCZNE

odpow iadające składem chemicznym wodom : Bilińskiej, G ieshü b le rsk ie j, S e lte r s k ie j, Vichy, Hem burg, Kissingen tudzież specyąlne lecznicze, ja k : litow ą, brom ow ą, jodow ą, źe- lazistą, kw aśną oraz w ody m ineralne norm álne z przepisu prof.

Jaw orskiego. —- Sprzedaż cząstkowa w aptekach i drogueryach.

C enniki na. żądanie darm o.

Za 6 Kor. beczułkę 5 k g . znakom itej

'ШшштушжЛ.жу мжжаж j o w w « j „B R

Z a 4 Kor. skrzynkę 1 5 0 sztuk

l i r w s E N r f i r l i . m a r k i „ B . R .“ d u ż e N r 4 wysyła za pobraniem:

F a b ry c z n y sk ład serów - B R A C I R O L N I C K I C H , K r a k ó w , W ie lo p o le 7 /2 4 i R y n e k g ł.: r ó g S ie n n ej.

C ènnik różn y ch serów d a rm o i o p ła tn ie .

(2)

SINGERA“

з t

„ « в « « najnowsza i najdo­

skonalsza m aszyn a do szycia.

m a s z y n y nabywać m o ż n a li tylko w n a s z y c h

Hola niech będzie w każdej chacie O n a rozryw kę da ci, bracie i Lepszą n a u k ę w niesie w progi Aniżeli ty g o d n ik inny, drogi.

składach.

Siipr So., ToMjstwo Мер maszyn do szycia

KRAKÓW, ulica Szp italna L. 40,

naprzeciw T e a tru Miejskiego. (216 c) F ilie: K ra k ó w — K aźm ierz W o ln ica 13. Tarnów- -— W ało w a 13.

N ow y Sącz — Jag iello ń sk a 264. S anok Jag iello ń sk ą 49/50. — C hrza­

nów — M ickiewicza 12/13. T arn o b rzeg — R y n e k 101. B ochnia — ul.. Szewska. N r. 367. Żywiec — Z abłocie ul. G łów na N r; 105.

1

Na reumatyzm

gościec, postrzał (ischias) i łam ania poleca się uśmierzające n a cieranie, o d wielu lat ogrom nie rozpow szechnione, przez wielu lekarzy. Ordynowane i przez znakom itości uznane ¿.¡пГіПЄП"

tum G a u lte ria e co m p o situ m Z praw nie zarejestrow aną m arką ochronną . *

„ N E R W O L

SC

chem ika D ra Juliusza F ran zo sa, aptekarza w T arn o p o lu . Cena flakonu 80 hal. — 10 flakonów 8 koron, nie licząc o p akow a­

nia i franko. T ysiące listów dziękczynnych do przeglądnięcia.

D w a razy dziennie w ysyłka pocztow a. —- D o nabycia we wszy­

stkich aptekach i drogueryach, albo jeśli gdzie niema, w prost w fabryce D ra J u liu sz a F r a n z o s a w T arnopolu

Nr 2 9 9 a. (185)

C E N T R A L I N

(praw nie ochronione N. 58644).

n ajlepszy, n ajw y d a tn ie jsz y , p rze to n a jta ń s z y

proszek karmny

do szybkiego tuczenia dia wszystkich z r t w ą t domowych.

N ajbardziej polecenia g o d n a w sz y stk im g o sp o d a rz o m i h o d o w co m bydła.

Proszę uważać na plom bę i p o dłużną m arkę ochronną.

C eny: Щ kg. 75., i kg. K. r'5 0 , 5 kg. K. 5’6q , 12 kg. K . 12., 20 kg. K . 18., 50 .kg. K . 40., 100 kg. K . 78

Fabryka centraiiny, Nowy Iczyn 106.

Z astępca dla zachodniej Gal і су i i w schodniego Ś ląska B. D a n c e w ic z * W a d o w ic e .

Wyborny miód pszczelny, deserowy,

kuracyjny, lipcow y, rary tas 5<kg. puszka K . S'So.

M iód p a to k a s-'kg. puszka K . 8 3 0. W y b o rn y

I

m ió d stołow y do picia 4V2 blaszanka K. 6-8o w ysyła za zaliczką I, Farba, Podhajce Nr 33.

To d ziw n e. S y n e k : A gdzie ja się urodziłem ? S y n e k : T ato, gdzie tatu ś się uro d ził? O j c i e c : W Rzeszow ie.

O j c i e c : W M ajdanie. S y n e k : T o dziwne, jak my się wszyscy zeszli ... S y n e k : A m am a? w Ł ańcucie.

Oj c i e c ' : W T arnow ie. *

W sądzie.

S ę d z i a : N iepojętą jes t dla mnie rzeczą, jak oskarżony m ó g ł gołem i rękam i położyć na m iej­

scu tego człow ieka!

O s k a r ż o n y : Czy mam panu sędziemu pokazać?

4 - 4 .

P r z y w strzy m a n iu m e n str u a c y i naw et po dłuższym czasie proszę zamówić z całem zaufaniem nasze n ie s z k o d liw e i zupełnie bez boleści działające krople. N r. I m a r e k 4 * 5 0 a N r. 2 dla sil­

niejszych n atu r m arek 6*50. W y syłka w prost, w olna od cła.

D yskrecya zapew niona.

Grenford Laboratoryum 12.

L. S ch w itzer

B erlin. W . 5 0, M arburgerstrasse 2.

W s z e lk ie in n e p r z e t w o r y s ą b e z w a r t o ś c i o w y m n a ś l a d o w n ic t w e m .

r,e™— ”VW"--”- ""WIT--- ——-yvv™

T

opinam bury 5 kg. z w orkiem 1 k o ronę jako do b ra pasza dla b y d ła i dziczyzny poleca Jerzy B ru d n y w Skoczow ie (Śląsk). W iększą ilość taniej

oraz m łode dęby po 3 0 hal.

J O Z E F B I A L I K

K raków , ul. F lo ry a ń sk a L. 51

T elefon N r 502.

F abryka w y r o b ó w m asarsk ich i w ie lk i sk ła d w ę d lin

poleca wszelkiego rodzaju w ędliny, ja k o to : szy n k i, ro la d y , o lędw ice ie c z o n e i w ę d z o n e , . k ie łb asy olędw icow e, k r a ja n e i sie k an e , s ło n in ę b ia łą i w ę d z o n ą o ra z sm alec o lsk i w w ię k s z y m

za p asie. (293)

D la K ó łe k rolniczych i sklepów większy rabat.

K to jeszcze nie posiada książki p. t.

w eso łe opow iadania parobka w iejskiego, niech odw rotnie w y sy ła 2

jKot.

pod

adresem : „

R o la “, K r a k ó w , u l. św . T o m a s z a 3 2 ,

a otrzym ają op łacon ą odw rotnie. K to chce uśm iać się, niech

zaraz p o sy ła pieniądze!

Na p a m ią tk ę t r z e c h s e t n e j r o c z n ic y P io tr a S k a r g i W sp an iałe barw ne obrazy reprodukeye

K azan ie K s P iotra Skargi

J. M atejki, w ielkość 100X60. cm. w cenie za sztukę 12 K oron.

Z bitw y p od G rochow em

Obrona Olszynki,

W K ossaka, wielkości 76X60 cm. w cenie za egzem pl. 14 K o r o n .

O brazy B itw a p o d G r u n w a ld e m M atejki, w cenie

1 5 K o r., 1 0 K or., 8 K or., 2 K or.

F o to g ra w u ra

Chopin u księcia R a d ziw iłła

S iem ira d zk ie g o , w ielk o śc i 9 5 X 7 2 cm . w cen ie za egz. 15 K oron.

K x ó lo w a J a d w i g a w ielkość m alow idła

4 7Х З0 cm - w cenie 2 K o ro n y 6 0 halerz, i ram y do ty ch obrazów poleca

J A N P A U L Y w K rak ow ie, u l.D łu g a 10.

(O dsprzedaw ców przyjm uje tym ra b a t udziela). ( n o )

(3)

TY G O D N IK OBRAZKOW Y NIEPOLITYCZNY KU PO U CZENIU I ROZRYW CE.

Przedpłata: Rocznie w Austryi ¿ j^ o kor., półrocznie 2-40 k o r .; — do Niemiec 5 m arek; — do Francyi 7 franków ; —

¿0 Ameryki 3 dolary. — Ogłoszenia po Зо halerzy za wiersz jednoszpaltowy. — Num er pojedynczy 10 halerzy ; do nabycia w księgarniach i na większych dworcach kolejowych. — Adres na listy do Redakcyi i A dm inistracyi : Kraków, ulica ŚW. T o­

masza L. 32. Listów nieopłaconych nie przyjm uje się. Godziny redakcyjne codziennie od godz. 3 do 6. Telefon nr. 50.

Stronnictwa polityczne.

ostatnich dziesiątkach lat ruch polity­

czny przedarł się z dworów i m iast do chat wieśniaczych i poruszył m ieszkań­

ców ich do rozglądnięcia się po szerszym świecie, do obejm owania wzrokiem dal­

szych horyzontów . Nowe ordynacye w y­

borcze do R a d y P aństw a i do Sejm u krajow ego po­

w ołały w ielkie m asy narodu do w spółudziału-w pracy politycznej, oddając im praw o w yboru swoich rep re ­ zentantów do ciał ustaw odaw czych.

P oruszony lud nie m ógł pozostać obojętny wo bec swoich praw : począł się rozglądać i szukać dróg, którem i kroczyć mu w ypadnie. A le nim rozglądnąć się potrafił, znalazł przed sobą przewódców, którzy kierunek dalszego pochodu -wskazywać mu poczęli.

S tąd w ytw orzyło się kilk a stronictw p olity­

cznych. Lud, niew yrobiony politycznie, nie wiedział kogO słuchać, za kim iść, w skutek czego rozkaw ał­

kow ał się na k ilk a odłamów, zwalczających się wza­

jemnie. Przew ódcy ludow i poczęli bryzgać błotem już niety lk o na daw niejszych zasłużonych pracow ni­

ków na niwie społecznej, ale jeszcze zw ięk szą może zaciętością rzucili się na w spółryw ali, w niczem ich nie oszczędzając.

P o w sta ł zam ęt i obaw a przed stronnictw am i po- litycznem i, a naw et dały się słyszeć głosy, że stro n ­ nictwa polityczne są zgubą narodu.

Tym czasem ta k nie jest.

S tro n n ictw a polityczne są naturalnym , konie cznym w ytw orem życia społecznego i w żaden spo­

sób nie m ożna ich znieść. W dziedzinie zjawisk, tak złożonych, ja k narodow e i społeczne nie da się prze­

prowadzić, aby wszyscy ludzie jednakow o myśleli.

W tych spraw ach zresztą nie m ożna posiadać bez- w ględnej pew ności swej nieom ylności, a wobec tego nze jest naw et złą rzeczą, iż w różnych kierunkach pirow adzone są poszukiw ania praw dy.

K onieczność podziału na sL onnictw a w yw ołana jest też różnorodnością interesów poszczególnych

warstw , klas i g ru p społecznych.

K ażd y z nas ma obowiązek szerzyć idee, w k tó ­ rych widzi zbaw ienie ojczyzny. O bow iązkiem jest pracow ać nad tem , aby naród szedł po drodze, którą

uw ażam y za słuszną. Ten obowiązek samemu spełnić nie sposób, tu koniecznem jest połączenie swych wy­

siłków z w ysiłkam i w spółwyznawców politycznych.

Przynależność do stronnictw a zmusza do pilne­

go zajm owania się wszelkiemi spraw am i publicznem i i do ciągłego łączenia swych w ysiłków z wysiłkam i towarzyszy, aby chronić społeczeństw o od ciosów zew nętrznych i zapew niać mu norm alny rozwój w e­

w nętrzny.

Szerzenie idei w łasnych i prganizow anie życia społecznego przez kilk a naraz stronnictw politycznych musi je często przeciw staw iać wzajemnie, doprow a­

dzić do dysput i starć. To jest konieczne następstw o istnienia stronnictw , albo raczej współżycia różnych idei i pojęć.

Starcia takie nie są jednak jeszcze bynajm niej nieszczęściem, przeciw nie naw et, o ile nie przecho­

dzą w nam iętną w a lk ę , m ogą oddać dużą usługę.

W każdej spraw ie rzeczą pożyteczną jest dyskusya, ujm ująca spraw ę z różnych punktów widzenia. P o ­ g łęb ia ona poglądy, zwiększa szanse powodzenia wszelkiego przedsięw zięcia.

Uznając całą doniosłość i pożyteczność istnienia stronnictw politycznych, należy jednak zawsze o tem pam iętać, iż są one jed y n ie poszczególnem i organam i narodu i nad ich interesam i stoi dobro ogólno naro­

dowe, które pow inno jednoczyć wszystkich. D latego grożą niebezpieczeństwem za daleko posunięte różnice stronnictw , ponieważ osłabiają poczucie łączności narodow ej.

Jakżeż, niestety, inaczej dzieje się u nas dzisiaj w życiu politycznem ? ! Zapom inam y o zasługach tych ludzi, którzy życie straw ili w obronie praw narodu naszego ; zapom inam y o chwili obecnej i o pracy, jakiej w niej dokonać w inniśm y ; zapom inam y o p rz y ­ szłości, co dla niej pozostawić mamy, a cały w ysi­

łek nasz kierujem y ku tem u, aby zgnieść społecznie i m oralnie naszego przeciw nika politycznego.

O koło teg o skupia się dzisiejsza po lity k a ludo­

wa i dlatego w łaśnie jest błędna.

Odrzucić nam trzeba precz zawiść społeczną, odszukać zasługi dotychczasow ych pracow ników i iść za nimi, wynaleźć ludzi nowych, św iatłych a uczci­

wych, którzy dla nas pracow ać b ę d ą , a nie słuchać krzykaczy, k tó ry ch cała praca poleg a na krzyku i gardłow aniu, bo ty lk o w pracy żmudnej a uczciwej odrodzenie N arodu!

(4)

194 »R O L A«

A n t o n i St. ß a s s a r a .

v

Pow ieść h isto ry c z n a .

13. Przed bitwą.

K ościuszko, dow iedziaw szy się o M oskalach w Skalm ierzu, w yruszył z LubOrzycy z całą siłą n a ­ przód. D la zasiągnięcia języka pchnął b y ł poruczni­

k a Jankow skiego, k tó ry w sam ą porę przybył, aby ocalić od niechybnej śm ierci nieszczęśliw ego Szusta.

Jankow ski, zgrom adziw szy rozprószony oddział po pogrom ie M oskali i wsadziw szy żyda na pojmą nego konia, rozkazał odw rót w k ieru n k u głów nych sił polskich. Pojm ani jeńcy postępow ali pod baczną strażą w środku szeregów .

K ościuszko, choć noc to b yła, postępow ał z ca­

łą siłą naprzód przez P rzecław ice, R rzędow ice, K o ­ w ary ku Skalm ierzow i.

W K ow arach spotkał go Jankow ski.

N iebo zaczęło się na wschodzie różow ić i świt ją ł zalewać okolicę g ó rz y s tą , poprzerzynaną w ąw o­

zami i parow am i. Z erw ał się w iatr zim ny i ro z trą ­ cał na niebie poszarpane chm ury. Ja k iś p rzy g n ę b ia ­ jący sm utek znać by ło w całej przyrodzie, a sm utek

ten udzielał się w ojsku i p rzytłaczał je beznadziej- nem zw ątpieniem . To też pojaw ienie się Ja n k o w ­ skiego z jeńcam i było niejako isk rą elektryczną, podniecającą um ysły.

N aczelnik wezwał natychm iast Jankow skiego do siebie i k azał przyprow adzić jeńców . Szust sto ­ sownie do polecenia Jankow skiego poszedł również.

— P oruczniku ! — zapytał K ościuszko — j a ­ kież przynosisz w ieści ?

— Niech ten starozákonný opow ie sam, co s ły ­ szał z ust M oskali, — o d p arł Jankow ski. — Jeńców nie badałem , zostaw iając to tobie, g e n e ra le N a ­ czelniku !

Szust nie czekał n a pow tórzenie pytania, ale zaraz zaczął mówić o sw oich przejściach dzisiejszej nocy. O pow iedziaw szy je, d o d a ł:

— W te d y to kapinan H ańko m ów ił do sw ego b rata , że w S kalm ierzu są g en erało w ie R achm anow , Torm asow i D enisów , że m ają jazdę i do trzydziestu arm at, i że zam ierzają iść na K rak ó w .

— I cóż więcej, i cóż w ięcej? — p y ta ł zacie­

kaw iony Naczelnik.

Lecz żyd nic więcej nie um iał powiedzieć.

K ościuszko, widząc nadzwyczajne w yczerpanie żyda, polecił mieć nad nim baczną pieczę, a sam za­

b ra ł się do bad an ia jeńców .

Szeregow cy nie wiele co m ogli pow iedzieć, lecz b y ł m iędzy nim i rorucznik Iłow, k tó ry , otrzym aw szy zapew nienie wolności, w yśpiew ał w szystko, co w ie­

dział.

Otóż z słów jeg o dow iedział się naczelnik, że Denisów podzielił sw e siły na trzy części, z których jedną pod Torm asow em w ysłał w k ieru n k u M iecho­

wa, d ru g ą pod F rieslem do K oszyc, sam zaś z trz e ­ cią pozostał w Skalm ierzu.

— Acha, rozum iem , — szepnął K ościuszko. — D enisów chce nas zatrzym ać na sobie, a b y tym cza­

sem Torm asow i F rie se l m ogli sw obodnie uderzyć na K raków . A le to się im nie uda.

— Zawiadomić w ojsko — rzekł, zw racając się do adjutanta, — zaw iadom ić w ojsko że spoczniem y kilk a godzin. Niech przyrządzą co rychlej straw ę i pożyw ią się, bo możemy w krótce mieć robotę. P i ­ k ie ty i placów ki gęsto rozrzucić na drodze do Skal- mierza i M iechowa.

Skoczył ad ju tan t W ilczyński w ypełnić polece­

nie wodza.

K ościuszko, dosiadłszy k o n ia, zw rócił go ku północy w stronę Im branow ic, gdzie zatrzym ali się kosynierzy.

VvTśród chłopów panow ała jakaś uroczysta cisza.

W ieść, że w krótce może nastąpić bitw a, rozeszła się szybko po obozie i po ru szy ła um ysły. Chłopi przy ­ jęli ją spokojnie. Je d n i odpoczyw ali po tru d ach p o ­ chodu, drudzy przygotow yw ali straw ę przyniesioną przez k o b iety z Im bram o wic i G ruszow a, a inni o d ­ m aw iali poranne m odlitw y. N a kam ieniu siedział ksiądz A nsgary, kapucyn, w k ap tu rze na głow ie, z bosem i nogam i w tre p k a ch i słu ch ał spowiedzi.

Choć wielu jeszcze czekało na sw ą kolej, ojciec A n s ­ g a ry nie spieszył się zbytnio, gdyż wiedział, że s p o ­ wiedź ta będzie dla niejednego ostatnią.

Zsiadł na ten w idok K ościuszko z konia, przy­

w iązał go do drzew a, a sam u k lą k ł w pobliżu spo­

w iadającego zakonnika. M odlił się d łu g ą chw ilę, a g d y skończył, kosynierzy usunęli się nieco, aby m ógł sw obodnie przy stąp ić do św. S akram entu.

Skończyw szy spow iedź, b ił się ze skruchą w piersi, a k ied y k a p ła n w yrzekł nad nim słow a:

Absolu o te in nomine Patrie... — ucałow ał ręk ę jeg o i usunął się na bok, aby podziękow ać B ogu za otrzym aną łaskę.

Na ten w idok z oczu w ielu chłopów łzy po po oranych licach płynąć zaczęły, a g d y N aczelnik po ukończonej m odlitw ie zbliżył się ku nim, rzucono się do rą k jeg o , aby je całow ać, ale K ościuszko jeszcze ich sk arcił za takie zam iary.

— C hłopcy! — zaw ołał Naczelnik wesoło — a znacie wy dobrze okolice od Skalm ierza do M ie­

chow a?

— Znam y, znam y! — odpow iadano. — Je st ona g órzysta, p ełna parow ów i wąwozów.

— Tam może przyjdzie nam zm ierzyć się z si­

łam i nieprzyjacielskiem i, — rzek ł niejako sam do siebie Naczelnik.

— A lęk was przed bitw ą nie zbiera ? — za­

p y ta ł po chwili.

— Gdzieżby zaś, —- o d p a rł W ojciech — a naw et to i owszem, bo cnie się ta k bez ro b o ty nijakiej.

Porozm aw iaw szy jeszcze chw ilę z kosynieram i, w rócił K ościuszko do K ow ar.

— Za p a rę godzin ruszam y dalej, — rzek ł do starszyzny po pow rocie. —Zechciejcie w szystko p rz y ­ gotow ać ja k do bitw y.

*

B yło już dobrze z południa, kiedy pan Śląski stan ął m iędzy kosynieram i i począł w ołać :

— D alej, chłopcy, -wstawać a żyw o! Z ro zk a­

zania N aczelnika ruszam y w drogę.

Jakoż w tej chw ili zrobił się ruch, poczęto szy­

kow ać się do pochodu. U w ijał się pan Ś ląski m ię­

dzy chłopam i, aby ich jaknajspraw niej uszykow ać.

P o m a g ał mu w tem B artos, któ ry , jako krw i gorącej, niejednego szturchańcem obdarzył, g d y ten zbyt n ie ­ zgrabnie w szeregach staw ał-

Mimo w szystko jed n a k kolum na uszykow ała się szybko i spraw nie. P rzed nią w y su n ął się d ru g i szw adron M adalińczyków i ta k pom aszerow ano ku Przem ęczanom .

Dzień b y ł cichy, piękny, słoneczny. P o gajach i krzakach szczebiotało ptactw o, a od drzew szedł zapach ożywczy, gdyż pęcze drzew poczynały się już rozw ijać, zw iastując wczesną wiosnę.

K ied y kosynierzy przechodzili przez wsi, w y­

chodziły ko b iety , sta rc y i dzieci, a w itając znajo­

(5)

N r 13 »R O L A« 195 m ych i swoich, w tykano im do rą k ch leb , ser

i masło.

— W itajcież, G rzegorzu !... Ja k się macie Szy­

m onie ?...

— O laboga, to i F ra n ek idzie! — odzyw ały się głosy, a kosynierzy szli dumni, poważni, pew ni siebie.

W ieczór się zbliżał, kiedy w kroczono do KLa- czowic. T u naczelnik nakazał krótki odpoczynek, po­

lecając zarazem , aby oddziały kaw aleryi przebiegły okolicę, czy gdzie nieprzyjaciela niem a.

Pom im o że noc ro zp o sta rła się już nad ziemią, nie zatrzym yw ano się dłużej w Kaczowicach, lecz wyruszono dalej.

Z atrzym ano się znów w W rocim ow icach. K o ­ ściuszko zalecił najw iększą ciszę; zabroniono więc rozmów i śpiewów. Cała arm ia polska dyszała tylko ciężko, um ęczona zbyt długim marszem , a serca wa­

liły w piersiach kieb y m łotem .

M ieszkańcy W rocim ow ic opow iadali N aczelni­

kowi, że poprzedniego dnia przeszła przez wieś w iel­

ka chm ara M oskali i że udali się do Kościejowa.

Mój F ra n e k , — kończył opow iadający, — jako, że to ok ró tn ie ciekaw a dusza, polazł za nimi aże pod sam K ościejów . Pow iadał, że M oskale r o ­ złożyli się n a polach m iędzy K ościejow em a R a c ła ­ wicami. W idocznie nie spodziewają się niczego, bo ognie p a lą , straw ę g o tu ją , gorzałkę piją i cięgiem śpiewają.

— A dużo ich tam jest? — zapytał K ościuszko.

— M usi, że dużo, — o d p a rł chłop — bo żarcia potrzebują ja k na wiliją. A toć z całej okolicy całą chudobę zabrali. U nas w W rocim ow icach ani jednego bydlęcia nie zostawili.

— Cóż my b iedaki teraz poczniem y ? ! — dodał żałośnie chłop.

—- Ojczyzna wam to wróci, g d y w ypędzim y M oskali, — o d p a rł Naczelnik.

— K to ? ? — zap y tał zdziwiony chłop, k tó ry nikogo podobnego nie znał.

U śm iechnął się sm utno Naczelnik, lecz nic nie odrzekł, bo nie czas by ło na długie rozmowy.

— Oni jeszcze śpią nieprzebudzeni, — szepnął sam do siebie Ja n stary.

Tym czasem N aczelnik kazał zwać do siebie k il­

ku poruczników , k tó ry m natychm iast w ydał stóso- wne rozkazy, w skutek k tó ry ch Jankow ski, okręci­

wszy koniom k o p y ta szmatam i, popędził przez Dzie- m ierzyce ku R a c ław ic o m ; porucznik Szczuka wziął się na w schód przez G órkę w stronę R ościejow a ; zaś W rzos ku N asiechow icom .

N aczelnik podążył na pleb an ię, gdzie poprosił o gościnę dla siebie i starszyzny. T u zasiędziono około d łu g ieg o stołu, na k tó rem adjutanci rozłożyli m apy i rozpoczęło się badanie okolicy.

N aczelnik w odził palcem po m apie, zastanaw iał się co chwila, na niektórych miejscach w strzym y­

w ał ręk ę dłużej, a d ru g ą ta rł spocone czoło i coś oficerom tłóm aczył.

A tym czasem wojsko polskie odpoczywało w milczeniu. K ażd y czuł, iż zbliża się decydująca chwila, k tó ra może rozstrzygnąć nie tylko o jego przyszłości, ale o przyszłości całej P o lsk i. K ażdy w racał m yślą w chwile m inione, przyw odził na pa­

mięć swe sm utki i radości, przyw oływ ał przed oczy duszy swych najdroższych i żegnał się z nimi... może na zawsze.

W śró d tak ieg o nastroju ojciec A n sgary cho­

dził po w szystkich regim entach i brygadach, niósł pociechę strapionym , zachęcał do w ytrw ania.

N ie pom inął też i kosynierów . Owszem, dłużej się przy nich zatrzym ał, jako że to b y ły najmłodsze dzieci tej polskiej Ojczyzny.

— B racia! — m ówił — w ielka chwila szybkim krokiem się zbliża, w ytrw ajcie! Nie o sam ých was chodzi, nie o chwilę o b e c n ą , ale o przyszłość całą.

N a czyny wasze będą p atrzy ły przyszłe pokolenia i z nich wzór brać będą. W y trw acie — dzieci wasze n a­

śladow ać was b ędą; zachwiejecie się — cofniecie prze­

budzenie się duszy chłopa polskiego o lat dziesiątki!

— W ytrw am y, tak nam dopom óż B óg i św ięta m ęka Je g o — poszedł cichy szept po szeregach chłopskich, ale ta k pew ny, że najw iększy niedow ia­

rek nie ośm ieliłby się weń wątpić.

Ojciec A nsgary, pobłogosław iw szy pochylone szeregi, poszedł dalej utw ierdzać i krzepić.

B arto s p atrzył długo za odchodzącym, jak b y żałow ał, że już odchodzi i nie mówi im dalej ta k ą rozkosz siejących słów. A kiedy go stracili z oczu, odw racając się, spostrzegł Szusta, siedzącego sam otnie na ziemi. Podszedł ku niemu i zapytał m iękkim g ło ­ sem, gdyż mu serce tajało na w idok żyda, k tó ry tu nie m iał nikogo blizkiego :

— I o czemże to tak dumacie, sąsiedzie ?

— Co ja dumam ? J a dużo dumam, — odparł żyd. — M nie się ta k widzi, że wy katolicy toście bardzo szczęśliwi ludzie. Jak wam co dolega, to was ma kto pocieszyć, ma wam kto dodać otuchy ! A żyd, to parch, to cygan, to... to...

— Ejźe! nie mówcie tak , bo nie praw da! — za­

przeczał Bartos.

—- Co nie praw da? Ja k a nie praw da! — w ybu­

chnął żyd. — Czy przyjdzie kto do mnie, jak ja sm u­

tn y ; czy przyjdzie k to do m nie ja k ja c h o ry ; czy pocieszy mnie, czy uspokoi? Nie, nie, do mnie nikt nie przyjdzie, n ik t nie pocieszy !

Nie przery w ał B artos tych rozpacznych słów żyda, bo narazie nie wiedział, co ma rzec. A żyd m ówił dalej :

— Do was, choćby n ik t nie przyszedł, to i tak macie jeszcze inną pociechę: w ystarczy wam wznieść oczy do nieba, gdzie znajdziecie uspokojenie... A j a , choćbym tam rok patrzył, to niczego się nie d o p a ­ trzę... Ja widzę, że dla mnie nic niem a na świecie !...

— Nie mówcie tak, bo B óg dla w szystkich jest w niebie i każdego w ysłucha, g dy go o to szczerze prosi.

— W y m nie dobrze rozum iecie, co ja chcę po­

wiedzieć, ale udajecie, jakobyście nie rozumieli. A le i ja wiem, kogo P a n B óg w ysłucha, a kogo nie...

S m utek b ił z słów żydow skich i zw ątpienie jakieś.

— A gdzie ja te w szystkie paskudztw a podzie­

ję, k tó ry ch tyle w życiu narobiłem ?... Gdzie, no po­

wiadajcie, gdzie? — i szarpał zdziwionego B artosa za połę sukm any.

— Chrzest wszystko gładzi, — w yszeptał W o j­

ciech, jak b y mu jakaś wyższa siła słow a te podsunęła.

Zatrw ożył się jednak, wypow iedziaw szy je, bo zdaw ało się mu, że myśl oddaw na w głow ie w y lę ­ g łą zbyt pospiesznie wymówił. B ał się, aby Szusta nam ow ą do dobrej spraw y nie zrazić. A le Szust j a k ­ by czekał na te słowa.

— A czy ja, czy tak i jak ja, może także być ochrzczony? — zap y tał żyd lękliw ie.

— K ażdy, choćby zbrodzień najw iększy, — od­

pow iedział B artos poważnie — każdy, jeżeli tylko ma szczerą chęć po temu. Po skończonej wojnie możecie i wy...

Nie dokończył, bo żyd, ja k wówczas po a w a n ­ turze z Lisem , uchw ycił dłoń chłopa i przycisnął ją do spieczonych ust.

— Daj Boże, aby się jak najprędzej skończyła, daj Boże !... — szeptał, oddalając się szybko od zdum io­

nego W ojciecha.

(6)

і ç6 » R Ö L A« Nr 1 3

Odszedł, aby w sam otności cieszyć się uczynio­

nym zamiarem.

Tym czasem w obozie, z polecenia N aczelnika, rozdaw ano w szystkim żołnierzom po p ó łk w a te rk u w ódki i krom ce chleba razow ego, aby posilono się przed zamierzonym pochodem.

O koło północy ruszono w w ielkiej cichości n a­

przód. W y słan i porucznicy na w yw iad, wróciwszy, zdali N aczelnikow i najdokładniejsze relacye, w skutek k tó ry ch wiedział, co mu dalej czynić należało.

Na czele pochodu szła jazda g e n e ra ła M adaliń skiego, a poza nią długim rzędem postępow ała r e ­ szta wojska, może nie ty le licznego, co przepełnionego jak najlepszym duchem . Po bokach rozsypały się szeregi kaw aleryi narodow ej, k tó ra m iała osłaniać od niespodziew anego ataku.

Już św it zaróżow ił niebo, kied y wojska polskie stan ęły na wzgórzach, ciągnących się od Dziemie rzye do R acław ic. Żywiej w szystkim serca zabiły na w idok długich szeregów ognisk nieprzyjacielskich.

B yło to dnia 4 kw ietnia 1 7 9 4 r.

(Ciąg dalszy nastąpi.)

P o c z ą te k i wyrób papieru.

Zapew ne niejednem u przyszło na myśl, w jaki sposób w yrabia się papier, na którym piszem y lub z k tó reg o czytam y. W ielu znalazło już w swojem ży­

ciu odpowiedź na nie, ale nie wszyscy. W a rto więc o tej rzeczy pomówić.

Sto lat m inęło, ja k zaczęto w yrabiać p ap ier m a­

szynami. D aw niejszy p a p ie r b y ł wyrobem mozolnej, ręcznej pracy.

Chwila w ynalezienia p apieru ginie w pom roce dziejów, ta k samo jak sztuka pisania. Żydzi jeszcze za czasów k ró la D aw ida, a także starożytni G recy używali do pisania skór owczych i kozich; strzygli z nich włos, nacierali je wapnem , suszyli i prasow ali.

Od m iasta P ergam os, gdzie takie sk ó ry najle­

piej w yrabiano, otrzym ały one nazw ę pergam inu.

Pisano na nich farbą za pom ocą p ęd/elka.

W E gipcie, od niepam iętnych czasów w yrabia­

no pap y ru s z rośliny traw iastej, rosnącej nad Nilem.

Z pap y ru su przygotow yw ano długie w stęgi, na k tó ­ rych później pisano. Nazwa p apieru pochodzi w łaśnie od eg ip sk ieg o papyrusu.

R zeczyw istym i jed n a k w ynalazcam i sztuki r o ­ bienia p ap ieru z w łókien roślinnych, są, ja k się z d a ­ je, Indusi. Na długo przed N arodzeniem C hrystusa w ynaleźli oni sposób przyrządzania p a p ie ru z su ro ­ wej baw ełny : rozrabiali ją na m asę i z niej przez prasow anie otrzym yw ali tabliczki zdatne do pisania.

Od nich w ynalazek ten przeszedł do A rabów , którzy następnie 1 0 0 0 lat po N arodzeniu C hrystusa prze­

nieśli go do Hiszpanii. Tutaj p o w stały pierw sze pa piem ie czyli fabryki do ro b ien ia papieru.

Jako m ate ry a ł surow y do przygotow ania p a p ie ­ ru służą stare szm aty, k tó re handlarze zbierają i sku pują, ja k wszystkim w iadom o, za bezcen.

W papierni szm aty te dzielą najpierw na ln ia ­ ne, baw ełniane, w ełniane i jedw abne. Potem oddzie­

lają szmaty nowe od starych, białe od kolorow ych, roz pruw ają, k rają na mniejsze, odcinają guziki i h a ftk c P o rozsortow aniu szm at piorą je w roztworze sody, k tó ra niszczy farby, rozpuszcza b ru d i tłuszcze, niwećzy spójność w łókien ; następnie płuczą je w czy stej wodzie. T ak oczyszczone szm aty w kładają do

wielkiej kadzi, w k tórej porusza się walec z zębami.

W kadzi zlewa się je wodą.

W alec k rę c i się z w ielką siłą i w ściekłością;

zęby jego, uderzając o szm aty, niszczą tkaninę, ro ­ zryw ają je na pojedyncze nitki, oddzielają i mieszają włókna, tw orząc z nich pow oli coś podobnego do ciasta. To ciasto nazyw a się p a p k ą papierow ą.

T ę papkę w ybiela się następnie zapom ocą chlo­

ru i wapna. T eraz zaczyna się zm iana papki na papier.

G ęstą zupełnie białą papkę przelew a się n a j­

pierw do p ły tk ieg o zbiornika, skąd przechodzi na pow ierzchnię szerokiego, m etalow ego walca, p o k ry ­ tego flanelą. W alec kręci się bardzo szybko. P a p k a czepia się flaneli i tężeje na pow ierzchni. T a sam a flanela, p o k ry ta w arstw ą papki, w dalszym ciągu n a ­ wija się kolejno na cały szereg podobnych walców, ogrzew anych parą. W sk u te k ciepła papka paruje, traci wodę, czyli w ysycha.

Jednocześnie zaś przeciska się ona kolejno po m iędzy dw om a walcam i, praw ie stykającem i się z s o ­ b ą i w ten sposób n ab iera odpow iedniej cienkości.

P o przejściu przez w szystkie walce, p a p k a p a p ie ro ­ wa jest już su ch ą, tw a rd ą i tw orzy długą, a szeroką w stęgę papieru, k tó rą poruszane przez m aszynę no życe krają na arkusze pożądanej w ielkości. A rkusze te um ieszczają się potem pojedynczo pom iędzy dw o ­ ma płytam i cynkow em i i w kładają w prasę dla w y­

ciśnięcia z papieru reszty wilgoci. D alej arkusze su szą się w suszarni i układ ają w libry i w ryzy.

Lepsze g a tu n k i papieru w yrabiają ze szmat, gorsze zaś g atu n k i robią obecnie z drzewa. B iorą m łode drzew o i przyrządzają papkę papierow ą p o ­ dobnie jak ze szmat.

P a p ie r ze szm at jest o wiele lepszy i trw alszy, ale też i droższy niż p ap ier z drzewa.

N ietylko ze szm at płóciennych i z drzew a r o ­ bić można papier. W e W aszyngtonie w A m eryce, w t. zw. »Sm ithsonian In stitu t« , znajduje się książka, sporządzona w R ac ib o rz u na Ś ląsku, k tó re j 6 0 k a rt jest zrobionych z 6 0 rozm aitych m ateryałów . Dzisiaj liczba tá b y łab y nieporów nanie większa, g d y b y chcieć wyliczyć w szystkie m ateryały, używ ane do fabryka- cyi papieru.

Używ a się więc prócz szm at: konopi, rozm aitych tra w (zwłaszcza esparto), tra w y hiszpańskiej (stoso­

wanej w A nglii), dalej słom y, siana, koniczyny, ostu, w łókien bananu i kokosow ych, łupin z grochu, z b o ­ bu i kukurudzy, dalej w ełny, jedw abiu, skór, g u ta ­ perki, asbestu, korzeni rozm aitego rodzaju, naw et torfu itp. Co więcej, rozpoczęto naw et próby, aby przerabiać na p a p ie r cd p ad k i trzciny cukrow ej i b u ­ raków cukrow ych.

TTTTYYTYTYYYYTYTTTTYYTYY

Z W IA S T O W A N IE .

Z n ie b iesk ich sz lak ó w n a d z ie ją b rz e m ie n n y P o w ia w io se n n y w iew

I p io sn k ą z a b rz m ia ł w d o lin ie G ehenny, G dzie serc, r u in a , krew ...

Z n ie b ia ń s k ic h szlak ó w A rc h a n io ł p ło m ie n n y P ły n ie do M aryi stó p

I w ieści: „Owoc w ydasz z się z b a w ie n n y Na g rzechów lu d z k ic h łup

I rzecze Ś w ięta w ży d o w sk im S yoniê:

„N iech rz ą d z i c n o tą Bóg“

A w ra z poczęła B oga^Syna w ło n ie -*

D rży w p iek le Słow a w róg...

Nie tra ć n a d z ie i w życiow ej w ic h u rz e — I B ó g zesłać m o że wieść

Lepszej przyszłości: z n a k tęczy w la z u rz e — N am czekać i k rzy ż nieść!.;.

W ł a d y s ł a w Ł u k a s i k ,

(7)

BŁOGOSŁAWIEŃSTWO KOSYNIERÓW PRZED BITWĄ

Na w s p o m n ie n ie K ościuszki i jego b o jó w o w y s w o b o d z e n ie o jcz y z n y [żyw iej serce każdego P o la k a bić zaczyna. Z d u m ą c h w ile te w s p o m in a ją ró w n ie ż w ło śc ian ie polscy, bo oto w o w e czasy ich o jco w ie p o ­ ra z p ie rw s z y stan ęli g ro m a d ą pod c h o rą g w ia m i Orła białego dla obronyLOjczyzny. T am ci poginęli lu b p o m a rli i ju ż nie w s ta n ą , ale żyją ich p o to m k o w ie , którzy, kiedy O jczyzna z a w o ła , s ta n ą ja k jed e n m ąż k u jej o b ro n ie i z e rw ią k a jd a n y , k rę p u ją c e Matkę - Polskę. A oto n a o b ra z k u w id z im y tych sierm iężn y ch rycerzy, kiedy iść m a ją n a boje. Z Bogiem zaczy n ają tr u d k r w a w y i B oga o b ło g o sła w ie ń stw o p ro s z ą ;

c hylą k o rn ie g ło w y , dając n a m przy k ład , skąd m oże spłynąć jedynie m oc i siła.

Żyd wieczny tułacz.

N iem a praw ie na świecie chrześcijanina, który by nie słyszał o „W iecznym tułaczu“. Pom im o za­

przeczeń o praw dziw ości tej legendy, w iara w nią utrzym uje się szeroko i trudno ją wykorzenić.

Chociaż ty le już pisano o legendzie o „W iecz­

nym tu ła c zu “, jednakże jeszcze nie można oznaczyć czasu, kiedy owa legenda pow stała.

Najdaw-niejszym dokum entem w tej spraw ie jest jedna z kronik, pochodząca z połow y 1 3 ego wieku.

Je st tam mowa o pew nym biskupie arm eńskim , k tó ­ ry, jak opow iada kronikarz R o g e r of W endow er, bardzo lu b ił przebyw ać w tow arzysw ie jakiegoś o b dartego starca, o niezw ykle długiej siwej brodzie.

W endow er, zdziwiony tym poufałem stosunkiem b i­

skupa z żebrakiem , zapytał: co to znaczy? Biskup oznajm ił mu wtedy, że starzec jest wielkim grze­

sznikiem, k tó ry pokutuje obecnie po świecie. Oto, podczas kied y C hrystus przechodził pod brzem ieniem ciężkiego krzyża, przez bram ę pałacu P iłata, w tedy on, nieszczęsny w łóczęga dzisiejszy, k tó ry wtedy miał lat 3 0 i zw ał się K artafilus, pchnął silnie C hry­

stusa i rze k ł: „Prędzej, prędzej, czegóż zwłóczysz?“

C hrystus odpow iedział mu na to : „Ja pójdę, ale ty będziesz m usiał poczekać, aż w rócę“. Od tego czasu padła k lątw a na K artafila. K ied y doszedł do stu lat w ieku, om dlał, a po przebudzeniu się liczył znów tyle lat, co w tedy, kiedy pchnął Chrystusa.

P o d sw oją kroniką kładzie autor, Mateusz Paris, datę 1 2 2 4 r. Poniew aż pow ołuje się w niej na słowa

biskupa, nic więc dziwnego, że opowieść ta znala­

zła wśród ludu chętnych słuchaczów i rozpow szechniła się natychm iast po Europie.

Co do w yglądu w iecznego tułacza, wszystkie legendy zgadzają się na jed n o : zawsze jest to sta­

rzec z rozw ianą brodą, starzec, k tó ry nigdy się nie śmieje, nie przyjm uje podarunków i chętnie opow ia­

da o swej przeszłości.

Oczywiście ludzie, m ający wrodzony sp ry t do

„interesów “, nie om ieszkali skorzystać z tej leg en ­ d y ; — niejednokrotnie spotykano, jeszcze naw et w 1 8 ym wieku, starców , podających się za owego w iecznego tułacza.

L ud otaczał ich tak ą czcią, że nie śmiano nigdy ich aresztow ać, a zresztą w iara w legendę b y ła tak silna, że naw et profesorowie uniw ersytesów angiel­

skich udawali się w początkach ośm nastego wieku do N ew castle, gdzie jeden z takich wiecznych tu ła ­ czy b y ł obecny i po rozmowie z nim nabyli po w ię­

kszej części przekonania, że b y ł to istotnie pokutnik z czasów ukrzyżow ania Chrystusa.

Dzisiaj jeszcze błąka się w iara w tę nad p rzy ro ­ dzoną istotę gdzieniegdzie pom iędzy ludem.

T ak uparte przechow yw anie tego m ytu, k tó re ­ go w iarogodności nie zdołały obalić żadne zaprze­

czenia urzędow e, jest nader zaciekaw iającym faktem dla historyi mytów. N iew ątpliw ie m am y tu do czy­

nienia z przeróbką odwiecznych legend, k tó re zawsze w y rastają do w ybitnych osobistości w historyi.

T a k u nas w Tatrach, istnieje legenda, że B o ­ lesław C hrobry żyje w jakiejś grocie górskiej i śpi,

(8)

»R O L A« Nr 13 czekając aż n astan ą czasy czynów bohaterskich. N a

Zachodzie istnieje podobne podanie o K a ro lu W ie l­

kim. W ychow anie chrześciańskie połączyło podanie biblijne o K ainie, k tó ry za zabicie b rata skazany b y ł na wieczną tułaczkę, z plączącem i się jeszcze resztkam i pogańskich wierzeń i bohaterskich w spom ­ nień, i utw orzyło nową legendę, zastosow aną do no wej wiary. L eg enda ta, jedna z najpiękniejszych, tak głęboko w niknęła w w ierzącą naiw nie duszę ludu, że przetrw ała w ieki i pozostała w arcydziełach lite ra ­ tu ry podniesioną do po tęg i nieśm iertelnego piękna.

Z czarnej księgi legend o piekle.

W tronow ej sali p iek ła siedział sobie Je g o sza­

tańska M ość L u cy p er i z lubością przysłuchiw ał się jękom ofiar, prażonych ogniem piekielnym . Dzisiaj może los przyniesie mu znowu k ilk a dusz z ziemi, któ re połkną płom ienie. I rzucił okiem na skałę olbrzym ią, na której b y ł w y ry ty napis : Zbrodnie i nie­

prawości świata. S kała ta m iała fro n t zwierciadlany, na tafli szklannej błyszczała płom ienista podziałka, w skazująca stopień ogólnych grzechów ludzkich.

— A do kroćset — zam ruczał L ucy p er — nie będzie dziś wesela... N iepraw ość ludzka spada do zera; za m ało ludzi kuszą moi słudzy..J

Zadzwonił dzwonkiem elektrycznym , (trzeba wie­

dzieć, że i w piekle są w ynalazki ery dw udziestego i poprzedniego w ieku, w k tó re przed laty zostało ono zaopatrzone). O tw orzyły się podw oje i stanął na progu, kłaniając się, woźny piekielny.

— Czego sobie W asza W ielm ożność życzy — zapytał.

— Zwołać rad ę piek ieln ą — odrzekł Lucyper...

Za chwilę zgrom adziły się zastępy czartów u tro ­ nu władcy.

Jed en kulaw y, drugi ślepy, trzeci g łu ch y i t. d.

Nie w ielu było szatanów zdrow ych i tem wielce zatra- p ił się L ucyper.

— G dzieś oberw ał B o ruto? — zapytał dyabła z podw iązaną ręcznikiem tw arzą.

— O t panie, zęby mnie bolą; kusiłem chłopa polskiego, by mi sprzedał ojcowiznę, bo to m ogłoby go sprow adzić na k rę tą drogę grzechu. A ta psia- w iara, jak nie trzaśnie mój policzek raz, drugi, trz e ­ ci, aż mi połow a zębów w yleciała. W iesz bowiem, panie, że dłoń chłopska, to nie pieszczona rączka Jejm ości, żony Twojej.

— A ty M afistofelesie, gdzie podziałeś ogon?

Muszę cię z liczby słu g wyrzucić, bo dyabeł bez ogona, to ja k b y panna bez zębów.

— Szedłem ci po duszę Oszukiewicza, a on, ja k w iadom o, m a córę śliczności. J a k nie zaczęła ona prosić, m olestow ać, słodkie oczy robić do mnie, tak i mnie, zam iast ja ją, skusiła...

— D o czego? — ry k n ą ł szatan najstarszy.

— D o ślubu — o d rzek ł zapytany. — Z pom pą a p ara d ą w ielką i o k ru tn ą poszliśm y do kościoła po ślub. Ja k ci tam o rg an ista na chórze nie zagra hej ! hej ! za pierw szym razem muszę instalow ać do nas organistę, to będzie dopiero uciechy co nie m ia­

ra... A le w racam do rzeczy. K siądz coś długo g a d a ł do nas, potem nuże nam wiązać ręce. P rzeraziłem się, sądząc, że w padłem w pułapkę, ale czekałem końca.

To znowu w ziął D obrodziej z tacy dw a pierścionki i chciał je nam założyć na pałce. A że b y ły pośw ię­

cone, więc nie m ogłem w ytrzym ać i dalej prosić J e ­ gom ościa i kłaniać się, że bez pierścionków i tak narzeczoną od sam ego urodzenia aż do ostatniej śm ier­

ci(!) kochał będę. A le gdzie tam , kto księdza kiedy przekona !.. K oniecznie chciał postaw ić na swojem a ja widząc, że koło mnie krucho szast, prast, w n o ­ gi. A tu licho nadało, że przy drzw iach sta ł sta ry dziad kościelny i, nim w ybiegłem , z łoskotem przy­

w arł drzwi i ta k mi uciął ogon... Lecę przez m iasto, za m ną k upa psów i zaczynają m nie szarpać a naj­

bardziej za resztę ogona... Nie wiem, co to jest, ale psy strasznie naszą ju ch ę lubią. Zanim dobieżałem do domu, nie m iałem ani k aw alątk a ogona... Żeby go też jako przyszyć, albo i przylepić, byle co wisiało..

Zadum ał się L ucyper i po kró tk im nam yśle w te zaczął słow a:

— P oddańcza rzeszo ! Coraz gorzej dzieje się na świecie. Ludzie nie grzeszą, a firma nasza, Lucy p e r i Ska, w kró tk im czasie zbankrutuje. W k ła d e k (t. j. dusz) nie m a żadnych a p ersonal nadarm o traci siły, goniąc za ludzkiem stw orzeniem . K ra c h finan­

sowy nam zagraża. R a d a m inisteryalna dba więcej 0 swoje dobro niż o instytucyę czarnych duchów.

P rzek u p n a sk łada d ostatki na starość, by wówczas żyć wygodnie. Otóż podaję do w iadom ości: Jeżeli k to z czartów nie wynajdzie sposobu skutecznego na kuszenie ludzi, na pensyę nikogo nie przeznaczę.

E m e ry tu ra w tym razie będzie gw iazdą, do k tó re j się próżno wzdycha, bo jej się nie dostanie. K to zaś tak i śro d ek w ym yśli, tem u oddam za żonę córkę m oją „G rzech“ a reszta aw ansuje w następ n y sposób:

D yabli, których opiece są poruczeni starcy, o trzy ­ mają, jako pole do działania, m łodość ; czartów , po­

lujących na lichw iarzy, posunę na stopień doradców stanu. A kulaw i, ślepi i inni ułom ni b ęd ą poniżeni ; m ogą jed y n ie kusić starców i dzieci; zresztą będą z sosen zeskrobyw ać sm ołę i m ięszać w kotle, b ędą zwozić drzew o, bo g o b ra k a do w iosny jeszcze daleko..

Cisza nastała w dostojnem gronie. W kącie M efistofel i B o ru ta coś się naradzali... Aż M< fistofel uderzył rogiem w skałę a z niej w y try sn ą ł zdrój wody. Zaczerpnął do p iro g a m inisteryalnego*) wody, zanurzył pokrw aw iony ogon w niej i zaczął go obm y­

wać, a woda w krótce zam ieniła się w cuchnący płyn.

B o ru ta zaś w y ciągnął z sakw y zęby u tracone na ziemi, w sypał je do żarn (w piekle bowiem , jako w zásobném i w zorowem g o sp odarstw ie są żarna 1 inne statk i domowe). Je d en dyab eł w yskoczył na k lek o t, dwu ujęło żarnow ice i dalej mleć, aż się pie­

k ło w posadach zatrzęsło. M ąkę z zębów w sy p ał do kapelusza z płynem , pom ięszał językiem , p opluł i nalaw szy tem kielich, dał w ypić ów napój Lucyperow i.

— N a zdrowie, stary!

— Nasze kaw alerskie (!) B oruto, — rzek ł L ucy­

per i w ychylił duszkiem kieliszek.

S k u te k napoju ukazał się za chwilę ; nos sza­

tański i ta k już czerw ony, s ta ł się krw aw ym , w g ło ­ wie L u cypera zaczęło szumieć, ja k w kołow rocie i pijany, niepom ny na sw ą godność, nuże całować się i ściskać z sługam i. Inni dyabli za śladem w ładcy w epchali głow y do kapelusza i zaczęli żłopać jęży kam i ogn isty napój. W k ró tk im czasie sala tronow a zabrzm iała g w arem i w rzaskiem pijanej czeredy.

D yabli chw ytali się za ogony, tłu k li się wzajem nie o ściany i tak ie g o narobili h ałasu i huku, że aż żona L u cy p era z w stydliw ą córką w ybiegła z jkom nat niew ieścich. A tu m ałżonek Czcigodny- porw ał ją, ja k fry g ę do tańca, za nim inni z swojem i połowi

cam i: wszyscy tańczyli aż do b iałego rana.

Co było grzechu i rozpusty, nie podobna o p i­

sać. K oniec końcem w ynaleziono na ludzi sposób.

Że zaś pijani zw ykle wodzą się za łby, nazwano ten napój wódką.

=-»- A h . .ir.

* ) N akrycie głow y ministra.

(9)

Nr 13 R O L A 199

T A JE M N IC Z Y DUCH

13- R ozłączenie.

In d y an ie w krótce pow rócili z bezskutecznej po goni. Zdobycz ich całą stanow iły dwa konie, na które w siadło ty lu dzikich, ilu g rzbiet pom ieścić zdołał.

R adość ich i pocieszne m iny przystałyby raczej nie­

rozsądnym żakom, pow racającym ze szkoły, aniżeli w alecznym , k tórzy odparli zwycięsko nieprzyjaciela.

R a d o sn e jed n a k wrzaski zamieniły się w krótce w żałosne w ycie, g d y przypom nieli sobie poległych towarzyszów. N a polu bitw y znalazł się jeden trup osadnika. Z w ściekłością rzucili się na niego, zada­

jąc m artw em u ciału ciosy nożami i siekieram i i szpe­

cąc je tak , że w k rótce potem w masie zbitej i skrw a­

wionej tru d n o było rozpo­

znać k sz ta łty ludzkie.

P iankishaw najbardziej p a ­ stw ił się nad szczątkam i osa­

dnika. R o z ż a rty zemstą, gd y mu za m ało było tru p a, po- skoczył do R o la n d a i chciał siekierą roztrzaskać mu g ło ­ wę. N a szczęście reszta In- dyan przeszkodziła m u za­

m ordow ać jeńca.

— D obrze! — zaw ołał, zgrzytając zębam i —• nie za­

biję D łu g ieg o Noża będzie on baw ił n aród Piankishaw a.

Po ty ch słow ach, których znaczenia R o la n d nie pojął, wódz indyjski u d a ł się na pole bitw y, gdzie sześciu p o leg ły ch w ojow ników g rze­

bano u .stóp gó ry . P o ukoń czeniu t e g o obrzędu P ian k i­

shaw, rozżarty nanow o w ido­

kiem zwłok, chciał pow tórnie zam ordow ać R o la n d a , lecz, jak za pierw szym razem, po­

w strzym ali go inni.

— N iech więc żyje D łu g i Nóż — wrzeszczał wódz — będzie z niego piękne w ido­

wisko dla n arodu P ia n k i­

shawa.

Poczem , w yw ijając siekierą, zaczął tańczyć naokoło s k rę ­ pow anego, robić rozm aite m iny i g e sta ; nakoniec u sły ­ szawszy wrzawę, zdala do­

chodzącą, w ybiegł na w zgórek dla zbadania przy­

czyny; reszta Indyan udała się za nim.

K a p ita n , lubo znękany przeg ran ą swych w spół­

ziom ków i bólem, jaki mu spraw iały rzem ienie k rę ­ pujące go, więcej jednakże cierpiał, m yśląc o siostrze.

Nie wiedział, czy żyje i co się z nią stało, i z utę­

sknieniem oczekiw ał na pojaw ienie się nowo przy­

byw ających, m ając nadzieję, źe może z. ich rozmowy dowie się o losie E dyty.

Tym czasem w rzaw a coraz się zwiększała, a w krótce potem przybycie dw udziestu z g ó rą Osa- gów w yjaśniło jej powód. B ył to jeden z oddziałów indyjskich, pow racających z w ypraw y na osady euro­

pejsk ie; dw ie hordy, spotka wszy się, w ydały okrzyk radosny. P oza Indyanam i k ry ł się jakiś biały, ma­

jący na głow ie czerw ony turban.

Nowo przybyw ający jechali konno. Oprócz swoich wierzchow ców mieli z sobą kilka koni ju ­ cznych, obładow anych, ja k można było wnosić, naj­

rozm aitszym i przedm iotam i zrabow anym i, w spusto­

szonych osadach. Suknie, sprzęty, broń, naczynia ku chenne, fajki i kilka b a ry łe k wódki stanow iły zdo­

bycz ; prócz tego pędzono kilkanaście sztuk bydła i k ilk a luźnych koni.

O bydw a oddziały zgrom adziły się na pochyło­

ści p ag ó rk a, na którym R o la n d leżał. U tw orzono obszerne koło, w środku zasiedli na dwóch kam ie­

niach trzej wodzowie oddziałów : Piankishaw , olbrzy­

mi Indyanin ze srogiem wejrzeniem i trzeci, którego ciało acz pom alow ane czarną i czerwoną barw ą, w m iejscach nią nie zamazanych miało kolor jaśniej szy, zdradzający pochodzenie europejskie.

W odzow ie ci palili tytoń z jednej fajki, poda­

jąc ją sobie kolejno*). N aradzali się widać nad po­

działem zdobyczy, gdyż zniesiono w szystkie rzeczy zrabow ane i ułożono op o ­ dal wodzów. Indyanin o sro­

giej tw arzy zapewne m usiał być jednym ze znakom it­

szych wodzów, gdyż dwaj pozostali mówili mało, a tam ten tylko w ydaw ał roz­

kazy w ojownikom rozdzie­

lającym zdobycz.

Po ukończeniu podziału olbrzym i Indyanin w stąpił na kam ień i zabrał głos.

M ówił długo i z ogniem w języku dzikich, mieszając jednak dużo słów angiel­

skich, co pozwoliło R o la n ­ dowi zrozumieć choć w czę­

ści treść m owy dzikiego.

Indyanin chlubił się, iż za­

m ordow ał w ielu białych, których skalpy (obdarte czupryny) wędzą się w dy­

mie ogniska jego ch aty ; przechw alał się, że jest wiel­

kim wodzem, że nigdy litość nie m iała przystępu do je ­ go serca i nigdy białem u nie darow ał życia; nako­

niec, źe pierś jego jest nie­

wzruszona i dlatego też słu ­ sznie ziom kowie nadali mu przydom ek i nazwę K a ­ miennego Serca. On zaś na­

zywa siebie Czarnym Sę­

pem.

N astępnie, zwróciwszy się do R olanda, m iotał nań obelgi za to, że biali w ostatniej potyczce zabili O sagom kilku dzielnych w ojow ników ; wreszcie za­

czął straszliwie przeklinać Dżibbenenosaha, Ducha Puszczy, zaprzysięgając, że go zam orduje i zedrze skalp z jego czaszki, chociażby go broniły w szystkie potęgi czarnoksięskie.

P o ukończonej przem owie K am iennego Serca Indyanie naradzali się, czy mają natychm iast zam or­

dować jeńców, czy też zaprow adzić ich do swoich osad i tam męczyć u słupa męczarni**). P o d wraże-

*) P lem iona dzikie Am eryki P ółnocnej zwykle przy naradach używają fajki, zwanej halumet. Zawarcie pokoju lub przymierza i wszel­

kie uchw ały w tedy tylko mają moc niew zruszoną, jeżeli fajka obeszła d okoła wszystkich do narady należących i jeśli wszyscy z niej palili.

**) Indyanie schw ytanych jeńców , a zwłaszcza też wodzów nieprzyjacielskich, wiążą do słupa postaw ionego na środku wsi, a n a ­ stępnie wszyscy jej mieszkańcy zadają mu m ęki; poczem dopiero, o b ­ rzuciwszy chróstem i drzewem, podpalają stos, którego płom ienie k o ń ­ czą m ęczarnie.

Precz stąd ! A ni słow a więcej !

(10)

200 »R O L A« N r 13 niem świeżo stoczonej w alki i pogrzebania poległych

Indyanie gotow i byli pom ordow ać jeńców, ale Pian- kishaw , w którym w idok b a ry łe k w ódki wzbudził łagodniejsze usposobienie, w skoczył na kam ień i roz począł dłu g ą mowę, popieraną dosadnym i gestam i.

M ówił z takim zapałem , że słow a jego w zruszyły naw et K am ienne Serce. N a znak stareg o wodza przy­

prow adzono jednego ze zdobytych koni i oddano go Piankishaw ow i. D w óch In dyan z jeg o oddziału m iało mu tow arzyszyć, reszta udać się za K am ien- nem Sercem . Oprócz znacznego udziału w zdobyczy, P iankishaw otrzym ał jed n ą b a ry łk ę w ódki, k tó rą natychm iast przym ocow ał do łęk u sw ojego siodła Poczem o d e tk a ł szpunt i przez chw ilę rozkoszow ał się wyziewami tego upajającego płynu.

N akoniec cała horda, w ydaw szy okrzyk poże­

g nalny, rozdzieliła się. P iankishaw przym ocow ał koniec dłu g ieg o rzem ienia do więzów R olanda, drugi zaś do sw ego siodła. Nieszczęśliwy jeniec z boleścią sp o g ląd ał w krzaki, w k tó ry c h m iem ał, znajdow ały się dwie niew olnice: E d y ta i Telie.

Już dano znak do pochodu, kiedy z pom iędzy krzaków o k tó ry c h w spom inaliśm y dopiero, w ypa­

dła Telie. Lotem strz a ły rzuciła się ku R olandow i i zaczęła rozplątyw ać węzły rzem ieni, którym i był skrępow any. P iankshaw o d trącił 'dziew czynę; Telie potoczyła obłąkanym wzrokiem po Indyanach, a ujrza­

wszy trzeciego wodza, p o b ieg ła ku niem u i b łag a l­

nym głosem zaw ołała:

— Ojcze! Mój ojcze! N ie pozwalaj go uprow a­

dzać, wszakże mi to przyrzekłeś.

— Milcz ! G łupia dziewko ! —- k rzy k n ą ł D a­

niel D oe. Л

Czytelnicy zapew ne przypom inają sobie to, cośmy pow iedzieli w drugim rozdziale niniejszego opow iadania o D anielu Doe, wiedzą zatem, iż czło­

w iek ten b y ł ojcem Telii, że pojm any przez Osagów, p rzy b rał ich strój i zwyczaje dzikich. Obecnie w idzi­

my, iż do teg o stopnia zerw ał w szystkie węzły, łą­

czące go z plem ieniem białem , że naw et b ra ł udział w w ypraw ach przeciw ko nim.

— Ojcze m ój! — pow tórzyła Telie.

— Precz stąd ! A ni słow a więcej ! — rzekł ob u rk liw ie D aniel, odtrącając córkę.

— N ie! N ie! M ilczeć nie będę. W szak nie je ­ steś Indyaninem ! W szak w żyłach twoich płynie k rew białych ; przyrzekłeś mi, że ocalisz kapitana.

— G w arliw a sroko, zaprzestań skrzeczeć! Precz stąd, pow tarzam , nie drażnij mnie!

T elie rzuciła się pow tórnie ku R olandow i i tak silnie uczepiła się je g o więzów, że zaledwie dwóch In dyan tow arzyszących P iankishaw ow i zdołało ją oderw ać. D aniel, rozjuszony uporem córki, dobył nóż i b y łb y nim przeszył jej pierś, g d y b y nie K am ien­

ne Serce, k tó ry go na bo k odtrącił. P rzerażona dziewczyna z głośnym płaczem pow róciła na swoje miejsce. O ddział C zarnego S ępa znikł w gęstw inie.

Sprow adzono R o la n d a z pag ó rk a. P iankishaw w skoczył na siodło i w lokąc za sobą jeńca, zjechał w parów .

N akoniec gro m ad k a doszła do brzegu rzeki, przepraw iła się przez nią, zatrzym ała się chw ilkę, ażeby pożegnać się raz jeszcze z głów nym oddziałem , k tó ry wyszedłszy z gęstw iny ukazał się na wzgórzu przeciw ległem . R o la n d spojrzał także n a oddział K am iennego S érca i nag le ciężki ból przeszył jego serce. W ódz trzy m ał na siodle przed sobą E dytę, k tó ra ręce w yciągała w tę stronę, gdzie się jej brat znajdow ał.

W k ró tc e potem drzew a z a k ry ły oddział, u p ro ­ w adzający Edytę.

(C iąg dalszy nastąpi).

i)

(C iąg dalszy).

«

VIII. Obrazki z życia

p rzez S ab in ą M ysłow ską. C ena 2 K. 20 h. D użych s tro n X64*

W y lo so w ali:

10 Cieciński W ładysław z G., 62 A ndrzej B y ­ czek z L., 102 S tan isław Ziomek z Ś., 106 A ntoni S tanuch z J., 260 H e n ry k S k u p n ik z O., 297 F ran ciszek D anek z W ., 355 Jakób T yran z P., 402 Mi chał W achow icz z Z., 449 Józef Sw ięs z K ., 502 K s. L eonard M oczarow ski z G. J., 611 Jó zef K ois z Dz., 644 P io tr Zarem ba z P., 672 W a le n ty Czu chra z M., 720 W ojciech Czech z U., 758 K aro l F a ­ b e ra z R ., 784 F ranciszek K lepacki z S., 832 W in ­ centy Zoła z Z., SóOJWojciech Szurlej z L., 899 Fran riszek Szczur z K ., 935 Jan L atko z W ., 974 Tom asz Nmmiec z B., 978 A dam Zarucki z S., 994 Ludw ik Czeczot z B.

1032 Jan Śm igiel z W ., 1115 K a ro l Żydek z I., 1230 Ignacy N alepa z S., 1305 M ichał O bara z L , 1417 Józef K oziarz z N., 1524 J a n M oskal z W ., 1549 A nna B urdziak z G., .1616 M ikołaj W rona z C., 1698 K rzysztof Olas z L , 1751 Maciej C upryś z D , 1799 Izydor K uc z M., 1806 Stan. N alew ka z J., 1903 Ignacv P ęcak z S., 1984 Jan S tan z S

2019 J a n B łasiak z B., 2067 Jak ó b K aw a z S.,

?073 P io tr M astyk z P., 2126 K azim ierz M k a z P., 2219 lernacy K ubiczek z P., 2268 W ojciech Załupski 2 Ł., 2309 A ntoni P allan z S., 2362 Jó zef F ilip iak z R ., 2502 M arceli M ichałek z B., 2558 K a ro l K la- m ut z G. R ., 2603 P io tr Jaw orczak z B., 2741 Jó zef W ilk z Z , 2789 A nt. B y tn a r z A., 2834 Franciszek S tach n ik z P., 2847 Jó z e f W erfel z B., 2910 Jędrzej Żuchow ski z N., 2984 M arek S m oła z S., 2993 Jó zef Z a b n e ń sk i z K. -M.

3099 M ichał Je m io ła z L., 3121 Jan F ry c z N., 3295 K a ro l S y g n arsk i z W ., 3303 M ichał Idzik z W ., 3409 Szczepan M irek z D., 3484 F ilip Znański z M., 3518 H o n o ra ta Szpiczka z W ., 3661 K a ro l Serw in z L., 3694 Jan M igdał z L., 3715 Józef N ow ak z Szcz., 3894 Ignacy Zemla z M., 3953 M arcin Miś z M.

4037 A ndrzej K a w a z Z., 4165 Ks. Stan. Nie- pokoy z Sz., 4171 Jan D y rg a z Z., 4231 M arcin G ą­

sior z B., 4324 Ja n Lisiewicz z L., 4326 J a n R ę b ila s z Z , 4418 Maciej Jan u s z O., 4460 Jan Zygłowicz z K ., 4551 Andrz, S tęch ły z G , 4624 Szczepan M le­

czko z K ., 4741 A ntoni Zw iercan z K ., 4770 A ntoni W a jtu ła z D.

5009 Jacen ty C hruściel z N., 5230 Ja n K ozak z L., 5309 M ichał Badzioch z S., 5527 M arcin . G ro ­ nek z N., 5631 Izy d o r K ła p a z D., 5713 Jan W isz z M., 5831 K la ra P ław eck a z J., 5900 Jó zef N0- g ieć z L.

6006 Stan. Ja b ru c k i z S., 6040 R o m an G łow a­

cki z G., 6105 Jó z ef M artynuszka z S., 6110 Jan M u­

cha z K ., 6173 W ład. B u ry z G., 6221 Ja k ó b Orze- chowicz z R „ 6283 R u d o lf G rzegorz z T.

7291 Ja d w ig a U ru sk a z Z , 7325 Ja n D ul z M., 7586 K a je ta n W rzosiński z P. L., 7682 Ja n M irow ­ ski z W ., 7732 Szczepan O g rodnik z M., 7814 A g a ta W ierczak z L.

K to chce otrzym ać w ylosow aną n a g ro d ę , musi w przeciągu ty g o d n ia nadesłać 4 0 h. na koszta o p a ­ kow ania І poleconej przesyłki. (Ciąg dalszy nastąpi).

Cytaty

Powiązane dokumenty

G dyby nie przem oc w rogich są ­ siadów, P olska skoroby tylko na podstaw ach danych jej przez tę konstytucyę, rozwijać się m ogła, byłaby dziś jecjnem z

Chcieli w tedy zaniechać obstrukcyi w parlam encie i przyznać Niemcom w zam ian za rozpisanie wybo rów do Sejm u i jego ukonstytuow anie się nietylko większą

wszystkie podlegające jej prowincyonalne ajencye, następnie TRYEST: Dyrekcya Austro-Amerykany, Via Molin Piccolo 2.. WIEDEŃ: Biuro pasażerskie Austro-Amerykany,

U litow ał się nareszcie nad płaczącą rzeszą publiczności droguista narożnej apteki i sam łzami zalany skoczył na wóz, poczem ostatnim w ysiłkiem strą c

Skutek je st zwłaszcza dlatego niebywały, źe dotychczas pomimo 27 ia t przed użyciem Nokah-Balsamu ani śladu zarostu nie

czek na weksle lub skrypta dłużne na najniższy procent i najdogodniejsze

(Przyjmuje się tąkże m arki listowe jako opłata).. Listów nieopłaconych nie przyjm uje się. G odziny redakcyjne codzićnnie od godz. Prześladow anie to coraz

biło się zamieszanie. Poczęto łap ać innych chłopaków po ulicy. ten, choć mu siły niebrak, nie posiada organizacyi i przew odnictw a.. U rw ał rozpoczęty okrzyk