• Nie Znaleziono Wyników

Rola. R. 8, nr 28 (1914)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rola. R. 8, nr 28 (1914)"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

TY G OD N IK OBRAZKOW Y NA NIEDZIELĘ KU POU CZENIU I ROZRYWCE.

S Y N D Y K A T R O L N IC Z Y

KRAKÓW,

PI«c Szczepański 1. 6.

N a e in n a • k o n i c z y n , t f a w , buraków, roślin »trnczko- n dS IU ild • wych i w ariyw nych c gw arantowanej czysto­

ści i sile kiełkowania.

lioilft17U • tomasyna, supe»fosfaty, saletra chilijska, sól n d ltU Ł y . potasowa, kainit k r a j o w y i stassfurcki, w a­

pno azotow*.

Maszyny rolnicze *

ników „ W e s t f a l i a " .

c y t wszeehświatowo znanych siew- (120)

flili, kroi!, kiltptorj, M ik i, walce ełc. sic.

ul. K ościuszki 1. H .

R eprezentacya firmy D e e r i n g - C h i c a g o B r o n y sprężynowe, talerzowe, K o sia r k i, Ż ni­

w ia rk i, W ią za łk i, G rabiark i, P rzetrząsacze.

Wielki zapas części zapasowych.

Własne warsztaty reparacyjne.

N a c z y n i a i przybory m lec za rsk ie. Oferty i cenniki na każde żądanie darmo i cplatnie.

Węgiel kamienny z kopalń krajowych i zagranicznych.

KO KS ostraw ski I górnośląski.

Towarzystwo wzajemnych ubezpieczeń w Krakowie j

najstarsza i najzasobniejsza instytucya asekuracyjna polska, przyjmuje na najdogodniejszych warunkach ■ ubezpieczenia od ognia, gradu, na życie (kapitałów, posagów i rent), oraz od kradzieży I ra- ■

bunku. Fundusze gwarancyjne Towarzystwa wynoszą przeszło 6 8 milionów koron.

Informacyi udzielają D yrekcyą oraz wszystkie Zastępstwa i Agencye Towarzystwa. 197 .

Towarzystwo tkaczf

pod w ezw aniem ś. Sylw estra w K o rczy n ie obok K rosna przyjmuje len i konopie do wymiany za płótna bielane lub szare o zwykłej lub po

dwójnej szerokości, po cenach możli

wie najniższych. obok KrotnaKorczyna

Zakład pogrzebowy „Concordia"

S S S S ^ jedyny w Krakowie ^ S2 5 3 n S j8

który posiada własny wielki wyrób 1

t r u m i e n

Jana Wolnego i

Plac Szczepański L. 2, (dom własny).

Telefon Nr. 881.

Przy zamówieniach prosimy powoływać się na ogłoszenia „R o li1*.

Objęliśmy wyłączne zastępstwo sprzedaży

kostnych otlejonycli i nieodkiejt

Akc. Tow. Zakładów Chemicznych

(j„Strem“ w Warszawie. ^

Szczegółowe warunki na żądanie.

Syndykat Rolniczy w Krakowie.

Z a 6 Kor. beczułkę 5 kg. znakoroUej

m a J o w e f .BR

Za 4 Kor. skrzynkę 150 sztok

l E w a r g l i mrkl „ft. R." data Nr 4

F a b ry c in y skład serów B R A C I R O L M I C I C I C H i K r a k ó w , W i e l o p o l e 7 / 2 4 I R y n e k g ł . i r ó g S i e n n e j .

C ennik różnych serów d a rm o i opłatm e. ________

(2)

CENTRALEK

(prawnie ochronione N. 58644).

najlepszy, n ajw y d a tn ie jsz y , przeto n a jta ń s z y

proszek karmny

do szybkiego tuczenia dla wszystkich zw'Pr?ąt domowych.

N ajbardziej polecenia g odna w szy stk im gosp o d arzo m i hodow com bydła.

Proszę uważać na plom bę i podłużną markę ochronną.

C en y: l/a kg. 75., 1 k g . K, r j o , 5 k g. K . 5 -6 0 , 12 k g. K . 12 ., 20 kg. K . 18 ., 50 k g. K . 40., 100 k g. K . 78.

Fabryka centraliny, Nowy Iczyn 106.

Zastępca dla zachodniej G alicyi i w schodniego Śląska B. D a n c e w ic z , W a d o w ic e .

o w o c ó w , m i ę s a i J a r z y n

k o n s e r w y

m oże spo rząd zić k ażda gO' sp o d y n i s a m a ła tw o i t a ­

nio za pom ocą

\U p < * b n słojów i a p a ra - I w C l » l \ t ł “ t u (j0 konserw . Darmo ilustrow any cennik z po- żytecznemi przepisami w ysyła

firma

J. We c k , Mahren.

S c h o n b e r g N 5 7 .

Sekretaryat Komitetu obyw. dla sprawy F. Kurasia

w Tarnobrzegu, p o leca:

fQolasiński Zygmunt: S k arb czy k pieśni n arodow ych (60 n ajp o p u larn ie jsz y ch pieśni n ar.

z ży cio ry sam i a u to ró w i o b j a ś n . ) ... K. —‘ BO

fQuraś Ferdynand: z pod chłopskiej strzechy. P o e z y e ...K. —" 0 0

Kuraś Ferdynand: w ią z a n k a z chłop­

skiej niw y. P o e z y e ... K. —" 5 0

f^uraś Ferdynand: T atarzy w S an d o m ie­

rzu . Dwie legendy. Z p rze d m o w ą Z ygm unta K o la s iń s k ie g o ...K. —• 5 0 40% z rozsprzedaży przeznaczono na Dar Narodowy w po­

staci zagrody dla poety ludowego F. Karasia.

I*:tr c * e l a c * y a 5

Jeszcze o koło 7 o m o rg ó w gruntu ornego i łą k I-szej klasy w mniejszych i większych parcelach w odległości 6 k im . od K rakow a po K. I.4 50 za morgę do sprzedania. Połow a ceny

kupna może na długie lata być rozłożona na spłaty.

Zgłoszenia wprost do w łaściciela: E D W A R D Ś M IE C H O W S K .I K ra k ó w , ul. Zyblikiew ioza 20.

P p l 7 K r a k ó w , ul.

0 1 1 1 4 r C 1 Z , Gertrudy 29/R.

A n k er Rem ontoir zegarek regulow any z gw a- rancyą 3*— K . , 3 sztuki 8 ' — K . H a rm o n ik a z 8-ma klawisz., 1 register, śli­

czna 3 K . , z 10 -m a k la w . 2 registr. 6 K . Na żądanie darmo i opłatnie katalog z 4000 illustr.

W pewnej wsi b ył spór o granicę Sąd w e­

zw ał w ójta, aby w ybad ał najstarszych ludzi we wsi, co o tej granicy pam iętają.

W ójt odpisał sąd o w i:

■ N a wezwanie Prześwietnego sądu odpisuję, że’ temu zadość uczynić nie mogę, bo najstar­

si ludzie we wsi już nie żyją.

Z m iłości.

— Skoro mój mąż umarł i ja żyć nie chcę ! Pójdę za n im !

— B ó j się B o g a ! Dajże mu trochę o dpo ­ cząć choć w grobie.

Po d żyły już kaw aler do m łodej p a n n y:

G dybyś, droga pani, została moją żoną, tobym cię na rękach przez cale życie n o s ił!

— T o pan taki silny?

— T ak , pani, mam siłę czterech koni.

— N igdybym nie przypuszczała. N a jed ne­

go, co praw d a, to pan w ygląda...

Cena 1 Kor.?2o hai.

Roczniki „Roli

u

O B R A Z K O W Y

99

r

NA K O K 1914.

zawierające po kilka ciekawych p o ' wieści i bardzo wiele pięknych legend, humoresek, powiastek, obrazków i t. p.

są jeszcze do nabycia, a mianowicie:

zaś

Z

1912

r.

n ieopraw ne po 3 K.; p iękn ie o p ra w n e po 4 K.; pięknie oprawne na lepszym papierze po 6 K; nadto piękn ie opraw ne p ó łro c z n ik i R o li z drugiego półrocza 1 9 1 1 r., za-' wierające dwie całe bardzo piękne p o ' wieści p. t. „Rozbójnicze gniazdo"

i „Rubin wezyrski" po 2 Kor. 50 hal.

Oprócz tego mamy jeszcze O k ła d k i do R o li na rok 1913 p r a k t y c z n e

i eleganckie po 50 halerzy.

Na tyczenie o trz y m a ją nasi p ren u m e ra to ro w ie dow olną ilość K ale n d arzy po 50 halerzy.

(3)

T Y G O D N IK O B R A Z K O W Y N IE P O L IT Y C Z N Y KU P O U C Z E N IU I R O Z R Y W C E .

Przedpłata: Rocznie w Austryi 4*50 kor., półrocznie 2^40 k o r.; — do Niemiec 5 m arek; — do Francyi 7 franków ; — do Ameryki a dolary. — Ogłoszenia po 3o halerzy za wiersz jednoszpaltowy. — Num er pojedynczy 10 h alerzy; do nabycia w księgarniach i na większych dworcach kolejowych. — Adres na listy do Redakcyi i A dm inistracyi: Kraków, ulica iw . T o masza L. 32. Listów nieopłaconych nie przyjm uje się. G odziny redakcyjne codziennie od godz. 3 do 6. Telefon nr. 50.

ozpoczęly się w akacye. T ysiące dziatwy i młodzieży opuszcza mury szkolne, aby

■ odetchnąć po żmudnej pracy umysłowej, a nabrać sił do nowych trudów. W raca do domów rodzicielskich rozpromieniona młodzież z świadectwami w ręku, szczęśliwa, że przez przeciąg paru tygodni nie będzie musiała ślęczeć nad żmudną nauką.

I rzeczywiście młodzież ta potrzebuje w ypoczyn­

ku duchowego, choć nie wszystka równomiernie.

Można ją podzielić na trzy części.

Do najbardziej potrzebujących owego wytchnie- nienia należy zaliczyć jednostki ambitne a pilne, któ­

re przez całe dziesięć miesięcy sumiennie oddawały się swej pracy. D la takich sama nauka nie jest zbyt trudna, ale mimo to denerwuje je i trzyma um ysł w ciągłem naprężeniu. Młodzież taka przynosi celu­

jące świadectwa, ale zdobyła je całym w ysiłkiem swej woli, usilną pracą. Takiej młodzieży należy się stanowczy i pełny wypoczynek, ab y m ogła nadal pracować równie skutecznie.

Do drugiej kategoryi należy młodzież, która odpowiedziała wprawdzie swemu zadaniu, bo uzy­

skała uzdolnienie do przejścia do wyższej klasy. A le tu można zauważyć dwa jej rodzaje. Pierw szy, to uczniowie pilni bez większych zdolności, drudzy, to uczniowie zdolni, ale mniej pilni. T ak jednym , jak i drugim wypoczynek się należy, bo uzyskali to, co było ich obowiązkiem.

Pozostaje nakoniec trzeci rodzaj m łodzieży: są to ci, którzy bez rezultatu strącili rok, którzy przy­

nieśli złe świadectwa. D o nich zaliczyć należy m ło­

dzież bez zdolności, albo taką, u której lenistwo roz­

winięte jest do najwyższego stopnia. D la takiej mło­

dzieży wypoczynek um ysłow y jest zupełnie zbyte czny. Nie należy jednak zostawić jej samej sobie, ale owszem trzeba się nią nad głęboko zastanowić i poczy­

nić kroki, aby nie zmarnować jej m łodego życia. J e ­ żeli chłopiec czy dziewczyna nie ma talentu lub za­

m iłowania do nauki, poco pchać ich przemocą do niej? Czyż nie lepiej wyszukać dla syna lub córki inny zawód, który prędzej odpowie ich zamiłowaniu, k tóry okaże się dla nich w przyszłości korzystniejszy?

Niestety, dziś wielu nie zwraca na to uwagi. Często zdarza się bowiem, że gd y syn »przepcha« tylko szkołę ludową, rodzice postanawiają mieć z niego księdza, urzędnika lub profesora, nie dbając o to, czy ten syn ma zdolności, czy on odpowie w ym aga­

niom szkoły. A g d y go raz » wepchają* do gimnazyum to »pchają« dalej aż do matury. I byw a często, że taki »przepchany* synuś dostaje się na uniwersytet i nieraz nawet go ukończy, pozdawawszy z trudem potrzebne egzamina.

A le teraz pytanie, czy z takiego 'przepchane­

go* osobnika będzie w przyszłyści dobry pracownik na polu pracy, jak ą sobie obierze? P o największej części: nie! Czy zostanie księdzem, profesorem, czy urzędnikiem, nie w ybije się na czoło społeczeństwa, ale na szarym końcu wśród swych kolegów znów będzie »pchał« tylko naprzód taczkę sw ego żywota w nędzy, materyalnej, bez zadowolenia moralnego.

O takiej młodzieży trzeba zawczasu pomyśleć.

Młodzież taka, skierowana do innego zawodu, może w nim nabrać zamiłowania, może być użytecznym członkiem społeczeństwa, zyskując dla siebie dobro­

b yt i moralne zadowolenie.

O nieuzdolnionej młodzieży i o tej, która leni­

stwem dowodzi, że do obranej pracy nie ma zami łowania, podczas wakacyi pom yśleć należy i skierować ją tam, gdzie znaleść może stosowniejsze pole pracy.

Uniesienia ani gniewy na otrzymujących złe świadectwa nic tu nie pomogą. Chłopiec, jako mło­

dy a więc lekkom yślny, pod grozą gniewu ojcow­

skiego będzie przyrzekał poprawę, ale tylko po to, aby z początkiem roku szkolnego o przyrzeczeniach zapomnieć i dalej tak robić, jak dotąd, a właściwie nic nie robić.

Nad uwagam i naszemi niechże się rodzice pod­

czas w akacyi zastanowią i postępują tak, aby później nie żałowali.

(4)

A n to n i St. Bassara.

W o b l ę ż o n e j W a r s z a w i e .

Powieść historyczna.

13. Hanny.

Dnia 14 lipca, o godzinie trzeciej z rana, z obo­

zu pruskiego odezwał się jęk armat. Nie b ył on nie­

spodzianką dla naszych, gdyż ataku oczekiwano la da chwila. Obozy polskie zerw ały się na nogi i g o ­ tow ały do obrony. Czas b ył najwyższy, gdyż nieba­

wem zaświstały kule karabinowe, a zaledwie te w ry­

ły się w ziemię, cała kaw alerya pruska runęł.i naprzód.

S zła jak huragan, jak wicher, jak burza.

Lecz równocześnie z obozu polskiego podniósł się okrzyk i podobna fala runęła ku pędzącym.

S ta rły się szyki, zachrzęściała zbroja i dwa woj­

ska poczęły się zmagać ze sobą. Ja k g d y b y wąż jaki, szeregi ludzkie w yginały się w tę i ową stronę. Ale coraz częściej z szeregów pruskich um ykał koń bez jeźdźca, coraz częściej z okrzykiem : — O H err Je !...

walił się sołdat nieprzyjacielski na ziemię. A nasi rąbali i kłuli. W reszcie już nie luźne konie, ale całe ich szeregi z jeźdźcami na grzbiecie, poczęły się w y ­ m ykać poza linię bojową. Polacy parli coraz zavfrzwj-' ciej, aż odepchnęli ich daleko z pola zapasów.

W pół godziny powtórzyło się tosamo.

Niedługo nastąpił trz *ci atak, ale i ten Prusa kom się nie udał.

K aw alerya ich cofnęła się do obozu, a nasza piechota, uszykowana w trzech liniach, oczekiwała, co dalej będzie.

K ró l pruski, chcąc Polaków zastraszyć wielką ilością swych wojsk, przysłał do Kościuszki gońca, z zawiadomieniem, iż zaprasza się do W arszaw y na obiad w sto tysięcy ludzi.

Kościuszko odpowiedział, że ma dość potraw na przyjęcie gości i że ich niecierpliwie oczekuje.

Ledw ie goniec pruski wrócił do swego króla, zaraz zaczęła się kanonada, a pułki piesze ję ły się ścierać między W olą a Czystem.

Prusacy za wszelką cenę chcieli przebić się do W arszaw y i zawładnąć nią. Trafili jednak na zacięty opór. Nie ustępowano ani kroku. K to nieprzejacielo wi nie m ógł zdzierżyć, padał na tej drogiej ziemi, a ani kroku nie ustępował.

Spostrzegli wnet Prusacy, że na nic ich w y sił­

ki, to też bezzwłocznie zmienili plan pierwotny. C a­

łą masą runęli ku Bielanom, gdzie pozycye polskie b yły najsłabsze.

W net pierzchły pierwsze i drugie widety i zda­

wać się mogło, że lada chwila Prusacy przedrą się do W arszawy.

M ógł wprawdzie Kościuszko zażądać pomocy od innych oddziałów polskich; nie chciał jednak te­

go czynić, aby nie osłabiać dalszych pozycyi.

A tymczasem nieprzyjaciel krok za krokiem posuwał się ku Warszawie.

N agle z pruskich szeregów w yrw ał się koń lu ­ zak, wyminął ostrożnie żołnierzy polskich, zatoczył koło i począł najspokojniej skubać zieloną trawę, której kopyta końskie jeszcze nie stratowały.

Nie popasał jednak długo. Ja k aś postać bowiem uchwyciła go wnet za cugle, wydrapała się zwinnie na jego grzbiet, świsnęła pręciem i popędziła ku W arszawie.

Zatrzym ała się przy najbliższym polskim po sterunku.

— Gdzie K iliń sk i? — zapytała postać.

— Na posterunku, p r:y swym pułku — odrzekł zapytany i wskazał ręką.

Jeździec pomknął dalej.

Kiliń ski rzeczywiście stał na wyznaczonym po sterunku i ze smutkiem spostrzegł, że naszym zarzy­

na się źle powodzić. M iał ochotę bez rozkazu ruszyć, ale obaw iał się łamać posłuszeństwo i służyć jako zły przykład dla innych.

S ta ł więc i g ry zł w argi aże do krwi.

Wtem zdała doszedł go tętent konia. W ytężył wzrok i zobaczył jeźdźca. Z biciem serca czekał na gościa, spodziewał się bowiem, że będzie to goniec od Kościuszki, wzywający go do pracy.

Jakież było jednak ździwienie jego, gdy u nad- jestdżajacego rozpoznał szaty kobiece. Z początku przypuszczał, iż któryś z wiarusów przebrał się t y l­

ko dla zmylenia nieprzyjaciół, ale z każdą chwilą przekonywał się dowodniej, że jednak b yła to ko­

bieta.

W krótce kopyta końskie zaryły przed nim zie­

mię, a w tej chwili K iliń ski krzyknął:

— Z o śk a! a ty skąd ?!

Rzeczyw iście b yła to Zośka.

Okrzyk K iliń skiego przyw abił w to miejsce Marcinka, który na czele swego oddziału stał opo­

dal. I\ie zważał on na posłuszeństwo wojskowe, lecz bez pozwolenia, na okrzyk Kilińskiego stanął obok niego.

Nie wiedział jednak, co ma poczuć; czy biedź do ukochanej, którą już opłakał, czy pytać, skąd się tu wzięła, czy wracać na swoje stanowisko.

A Zosia tymczasem, nabrawszy tchu w piersi, poczęła m ówić:

— Panie majstrze, panie pułkowniku, ja tu do was z największego ognia. Tam cała chmara P ru sa­

ków prze naszych ku W arszawie. Bronią się, co sił, ale nie zdzierżą. Pomóżcie im, bo święta sprawa przepadnie.

— Bez rozkazu nie wolno m i!

— W łaśnie, żem z rozkazu naczelnika przyje chała — skłam ała dziewczyna.

N ie bardzo w ierzył K iliń ski w ów rzekomy rozkaz, boć naczelnik miał dość żołnierzy do w ysła­

nia, ale że Zosia m ówiła to, czego on już dawno pragnął, więc udał, że wierzy.

— Marcin! — zawołał tedy — Szlij po obyw a­

teli z P ra g i i W arszawy, niech pospieszają za n am i;

ja każę. Tymczasem my skoczymy...

(5)

NTr 28 . R O L A . 435 Spostrzegła Zosia, iż się j- j postanowienie po­

wiodło. W estchnęła więc głęboko, chcąc niejako podziękować Bogu za dodanie jej sił, ale równocze­

śnie dawna moc ją opuściła i uczucie niewieście wzięło górę.

Zsunęła się więc z konia i z wyeiągniętem i rę kami postąpiła ku Marcinkowi.

— Marcin! — szepnęła — Daruj mi w szystko!

R zu cił się chłopak ku niej i ją ł jej ręce okry wać pocałunkami.

K il.ń ski nie przeszkadzał.

Mimo tego Marcin spostrzegł, że źle czyni, nie wypełniając poleceń przełożonego.

— Zosiu, kochanie! — szepnął, odsuwając ją 0 1 siebie. — Zaczekaj tu, ja wrócę, tylko spełnię obowiązek.

I nie mówiąc nic więcej, poszedł wykonać roz­

kazy K ilińskiego.

A b ył czas największy, bo Prusacy wyparowali jn i naszych żołnierzy ze wszystkich okopów i bate ryi, zbliżając się coraz bard/.iej ku W arszawie. Wte dy zabiegł im drogę M arcinek z pierwszym oddzia­

łem dwudziesUgo pułku i wbił się w ich szeregi.

Za pierwszym poskoczyły inne oddz;ały.

A le i Prusacy nie dawali się w siąść z miejsca.

Odsunąwszy się na pewną odległość, sypnęli gradem kul. Przypadli nasi na brzuchy i jęli ku nim pełzać, aby uniknąć pocisków. A kiedy znów zbliżyli się na niewielką odległość, poskoczyli co żywo i jęli kłuć bagnetami.

Cofnęli się nieprzyjaciele za lasek bielański 1 wpakowali się w baterye, z której znów sypnęli na naszych ogniem.

P olacy szli jednak naprzód, a choć gęsto zaście­

lali ziemię trupem, nikt nie m yślał o odwrocie. P ier­

wszy b iegł Marcin.

W jednej chwili baterya owa b yła w polskich rękach.

Zatrzymano się w niej chwilę dla nabrania od­

dechu i dla zaczekania na posiłki. Od strony bowiem W arszawy szły na zawezwanie K iliń skiego całe m a­

sy obywateli. Ja k później stwierdzono z samej P r a ­ gi było do 700 chłopa, zaś z W arszaw y do ió tysię­

cy a wszystko uzbrojone w karabiny gwintowe.

Ruszono na d r u ,ą bateryę. Nieprzyjaciel nie traci! jednak ducha i nie miał ochoty z niej ustępo­

wać. Zasypany jednak gradem kul, cofnął się wnet ku bateryi trzeciej, coprawda w największym po­

rządku.

Lecz i tu nie utrzymali się długo. Polacy za­

grzani zdobyciem poprzednich bateryi, szli, jak law i­

na, niepowstrzymani. W jednej chwili w yparli Pru saków w czyste pola i rozpoczęli z nimi śmiertelny taniec.

Zw ierał się mąż z mężem i albo padał, albo przygważdźał do ziemi przeciwnika.

D o Marcinka przyskoczyło naraz trzech P ru sa­

ków. Jed n ego pchnął szablą, drugiego płatnął przez łeb, ale równoczi-śnie uczuł zagłębiające się w wła- snem ciele ostre żelazo.

Ani krzyknąć nie m iał czasu, bo w tej chwili ów Prusak, który mu ten cios zadał, przewalił się na niego, strącając g > z nóg i przywalając swym ciężart m.

Z gło w y w roga bluznęła krew i zachlapała mu tw. rz całą. Chciał się wydostać z pod ciężaru, ale sił mu brakło, chciał obetrzeć krw ią zalaną twarz, ale rąk podnieść nie mógł. Czuł nieszczęśliwy, że traci przytomność.

— Zosia! — wyszeptał i omdlał.

— Jam tutaj! — ozwał się głos tuż przy nim, ale 011 go już nie słyszał.

Zos a, kiedy Marcin oderwał usta od jej rąk i pobiegł spełnić polecenie K iliń skiego, stała chwilę, patrząc za ukochanym i towarzysząc mu myślą. S ta ­ ła i wtedy, kiedy Marcin na czele oddziału ruszył w bój śm iertelny. A le gd y usłyszała pierwsze strza­

ły z jego oddziału, nie m ogła ustać dłużej. N iepo­

mna tva własne niebezpieczeństwo podążyła za uko chanym.

Niedaleko pierwszej bateryi dopędzili ją ocho­

tnicy warszawscy, ale, nie zważając na nią, szli co żywo dalej.

Przy ataku na drugą bateryę, widziała Marcina zd.ileka, lecz nie m ogła się doń zbliżyć, bo masy walczących odsuwały ją ciągle od niego.

Przy tr/eciej bateryi doszła już na kilka k ro ­ ków do ukochanego, ale ten w tejże chwili wsiadł na kark jakiem uś Prusakowi i zam ieszał.się w wirze walki.

Dopiero na czystem polu zdołała przedrzeć się ku niemu. Stało się to właśnie w chwili, kiedy ży ciu jego zagrażało największe niebezpieczeństwo.

W szystko jednak stało się tak momentalnie, że nie m ogła mu przyjść z żadną pomocą, ani piersią własną zasłonić.

W idziała ciosy, które zadawał, ale, niestety, widzieć również musiała cios, który jego dosięgnął.

Dech jej w piersiach zaparło, okrzyk nie zdo*

łał w yrw ać się z jej ust.

Dopiero kiedy Marcinek w yszeptał jej imię, zdołała wyjęknąć te dwa sło w a:

— Jam tutaj!

A potem, jak lwica, rzuciła się na ciało zabi­

tego Prusaka, którego, jak widziała, ugodził szablą Franek Knapik.

W jedn> j 1 hwili ściągnęła trupa i przypadła twarzą do twarzy Marcinka. Życie ztń jeszcze nie uciekło. Przez mundur przeciskała się na piersiach krew czerwona, ale serce biło ciągle.

R o zerw ała m undur: bok praw y b ył przebity.

Koniec bagnetu pi zeszedł pomiędzy żebra, wydosta­

jąc się od strony pleć na zewnątrz. Obydwie rany krw aw iły ciągle.

Fartuszkiem otarła rany i poczęła chleb, jaki miała przy sobie, rozrabiać ślinami na plaster, (id y to uskuteczniła, zdjęła co rychlej ze siebie kaftanik, rozerwała rękaw od koszuli, podarła na paski, a przy łożywszy ów chlebowy plaster na rany, jęła je ban dażować.

(6)

Nie b yła to czynność umiejętna, ale w każdym razie zatamowała odpływ krwi.

R an n y otworzył na chwilę oczy, chciał coś przemówić, ale znów zapadł w stan zupełnie bez- przytomriy.

— Jezusie mój najdroższy! — szeptało dzie­

wczę — kiedyś mi go wrócił, nie odbierajże teraz.

W szak słyszałeś, że on mi przebaczył, że on mój, a teraz zabrać chcesz?

O glądnęła się na wszystkie strony. W pobliżu nie było nikogo. B itw a trwała dalej, ale strony wal czące odsunęły się znacznie, gdyż P o lacy coraz bar­

dziej parli wrogów. W reszcie tylko słaby już odgłos strzałów dochodził do miejsca, w którem była Zosia przy swym umiłowanym.

W końcu wszystko ucichło.

— Czyżby ich na koniec świata pędzić mieli? — szepnęła strapiona.

Zmierzchać się wreszcie zaczęło, a dziewczyna b yła bezradna. W prawdzie w tym czasie przyniosła z poblizkiego źródła wody, obm yła twarz Marcinka, zwilżyła jego usta, ale bała się odejść dla poszuka­

nia pomocy, aby tymczasem jej um iłowany nie skoń­

czył tak drogiego dla niej życia, lub go nie spotka­

ła jak a inna przygoda.

Siedziała więc przy nim i nadsłuchiwała każde­

go oddechu, świadczącego o nieuleciałem zupełnie je ­ szcze życiu.

Zapadła noc.

R an n y odzyskał przytomność, bo szepnął:

— K to tu? Gdzie jestem?

— To ja, Zosia! — szepnęła. — Marcinku, nie poznajesz-że mnie?

A le chory znów nic nie odpowiedział.

Po niedługim jednak czasie od strony, gdzie przeniosła się cała bitwa, dał się słyszeć tętent k o ­ pyt końskich.

Zosia ucieszyła się w pierwszej chwili, ale wnet przejęła ją obawa, że to wróg być może. Lecz na­

tychm iast nowa otucha wstąpiła w jej serce.

— Niechby i wróg ! — pom yślała. — Przecież rannemu nie odmówi pomocy.

O dgłos kopyt końskich, słyszany z oddali, zbli­

żał się coraz bardziej ku niej.

Zosia przyłożyła dłonie do ust i poczęła w o ła ć :

— Hop, hop I

Znać było, że jadący kieruje się w jej stronę.

Jakoż niedługo z cieniów nocy w yłoniły się kontury jeźdźca i konia.

— K to tu? — dało się słyszeć zapytanie.

— K tokolw iek jesteś, dobry człowiecze, jeśli masz B o g a w sercu, ratu j! — poczęła błagać Zosia. — Oto tu leży ranny porucznik...

— Porucznik? Co za jeden?

— Marcin Zaw ada!

— K to ? M arcin? No właśnie, jego szukam — rzekł przybyły, zsiadając szybko z konia.

— Ż yje? — zapytał.

— Ż y je !

— A panna kto?

— Ja m narzeczona je g o !

— Panna Zosia? — pytał, nadsłuchując bicia serca rannego.

— T ak je st!

— A jam Fran ek K n apik ! W idziałem, jak padł Marcin, ale nie czas było ratować, gdyż inna robo­

ta była. Teraz, kiedyśm y Prusaków do dwóch mil odegnali i taniec się skończył, wróciłem, b y wolny czas poświęcić przyjacielowi.

Mówiąc to, sposobił nosze do przeniesienia rannego.

— Żyw będzie, odpłaci mi taksam o; zamrze, to u świętego Piotra miejsce przygotuje i łyżkę cie płej straw y przysposobi.

M ów ił sam do siebie, bo Zosia, zajęta cała pra­

cą, prawie go nie słuchała.

Po niedługim czasie nosze b y ły gotowe.

— A le panna musi dźwigać ze mną to stare niemowlę — rzekł i począł przy pomocy Zosi u k ła­

dać rannego na skleconych noszach.

Poczem dwoje tych ludzi ujęło za drążki i po dążyło z drogim ciężarem w stronę W arszawy. K oń, prowadzony za uzdę, postępował za nimi trzeci.

Dzień się już robił, kiedy w izdebce Zosi, na miękkiej pościeli spoczął ranny Marcinek.

(Dokończenie nastąpi).

p rz y kosie.

R ó w n o , r ó w n o po zagonie, W Kwietną zieleń Kosa łonie...

ty myśli, wieRu m ł o d y : p o g r z e b s z c z ę ś c i e i z a w o d y ,

^(en w g łę b o k ą toń...

J ) z w o ń , m a Koso, d z w o ń ! W s p ó l n ą dolą, hej k o s ia rz e ! W s p ó l n ą nutą w pól o b s z a r z e : S ta n ą ć w s z y s c y w tym s z e r e g u , 1 z ro z m a c h e m w r ó w n y m biegu C z y ś c i ć z c h w a s t ó w błoń...

J ) z w o ń , ma Koso, d z w o ń !

■Równo, r ó w n o , w r a z id ziecie?

JBo mi d u s z ę r o ze rw ie cie ...

J3y z a g ł u s z y ć , bratnie s w a r y , J3o doleją bólu c z a r y ,

Ogniem sp a lą skroń.

J ) z w o ń , ma pieśni, d z w o ń ! R ó w n a kośba, r ó w n e pole I myśl błąKa w w s p o m n ie ń Kole­

b y z a g ł u s z y ć co taK boli, JSy z ap o m n ieć z a w ó d doli:

p i e ś ń je dyna broń...

j ) z w o ń , ma koso, d z w o ń ! W o lę, w o l ę ból z s z a l a ł y K i ż m a r t w o t y g łu c h e sKały...

A ty d u s z o r o z ż a l o n a p o d n ie ś w górę s w e ram iona W z a w ó d o r ły goń!

J ) z w o ń , ma pieśni, d z w o ń ! W a r z y n i e c P i e t r u c h a ,

(7)

Nr 28 » R O L

Po z a m a c h u w Serajew ie.

Zabójstwo arcyksię- cia Franciszka F e r ­ dynanda i jego żony było uknute przez sp i­

skowców serbskich, nie mogących się po­

godzić z panowaniem Austryi w Bośni i Her cegowinie. Ja k w ia­

domo, dwa te kraje, dawniej należące do panowania T u rcyi, b y ły od czasu wojny rosyjskotureckiej (od r. 1878) pod rządami A ustryi, a pod zwierz­

chnictwem cesarza tu reckiego. Sześć lat temu jednak A ustrya przyłączyła je na za­

wsze do swego pa­

nowania. Obeszło to bardzo Serbów, za­

równo tych, którzy mają swoje własne, niepodległe króle

stwo serbskie, jak i A rcyksiąię F ranciszek

tych, którzy w liczbie.

blizko 800 tysięcy zamieszkują Bośnię i Hercegowinę.

Marzeniem ich było połączenie Bośni, Hercego­

winy, Serbii i Czarnogórza, a nawet zdawien dawna austryackiej krainy K ro acyi w jedno wielkie mocar­

stwo serbskie — utworzenie tak zwanej W ielkiej S er­

bii. Tymczasem A ustrya pokrzyżowała te zamiary.

Niedość tego, po ostatniej zwycięskiej wojnie z T ur­

kami a potem Bułgaram i, która tak znacznie roz­

szerzyła granice królestwa serbskiego, rząd austrya cki nie dopuścił do usadowienia się Serbów nad mo­

rzem Adryatyckiem i właśnie w tym celu, aby za­

grodzić im drogę do morza, postarał się o utworze­

nie niepodległej Albanii. Otóż tego wszystkiego na­

rodowcy serbscy nie mogą darować Austryi. Pałają oni ku niej nienawiścią, a najbardziej zapaleni z po­

śród nich utworzyli przeciwko niej spisek, którego sprawą b ył zamach na austryackiego następcę tronu.

Siedliskiem tego spisku ma być stolica Serbii, B e l­

grad. W ykryto, że bomba, którą rzucono na arcy- księcia (potem znaleziono i drugie takie same), była przywieziona z Belgradu i tam zrobiona w rządowej fabryce broni, dalej, że obaj aresztowani sprawcy zamachu jeździli bardzo często do Belgradu i tam odbywali jakieś narady. Poszukując ich spólników, policya w Serajew ie aresztowała wiele osób, a między innymi posła na sejm bośniacki Jeftanowicza. Zaraz po zamachu chciał on umknąć do Serbii, ale schwyta­

no go na granicy. Je s t on teściem posła serbskiego w Petersburgu Spalajkowicza i jednym z przywódców narodowców serbskich.

* *■ *

Zwłoki ofiar zamachu przewieziono przez Tryest do W iednia. W ubiegły piątek o godzinie 4 po południu w kościele farnym zamku odbyło się uro­

czyste nabożeńtwo żałobne za dusze zamordowanych.

Obecnymi byli cesarz, arcyksiążęta i .arcyksiężne, cały dwór, rodzina zmarłych, która przybyła do Wiednia, ministrowie austryaccy, w ęgierscy i wspólni, prezydenci parlamentów austryackiego i w ęgierskiego z deputacyami posłów, nuncyusz papieski, wszyscy

Ferdynand i m ałionka Je g o Zofia von Hohenberg.

ambasadorowie i posłowie w zastępstwie swych monarchów, względnie naczelników państw, bardzo wiele deputacyi wojskowych, liczni dygnitarze pań­

stwowi i dworscy, jeneralicya, burmistrze miast W iednia, Budapesztu i Zagrzebia z deputacyami itd.

Na wysokim katafalku spoczyw ały dwie trumny srebrne, z ozdobami złotemi. K o śció ł b ył całkiem czarno obity, po obu stronach katafalku płonęły świece. Głębokie poruszenie przejęło obecnych, gdy wśród ciszy cesarz z członkami domu cesarskiego przybył do kościoła. W śród wielkiej asystencyi du­

chowieństwa kardynał arcybiskup Piffl. dokonał uro­

czystego pokropienia zwłok. W iele osób płakało.

Po skończonej ceremonii kościelnej kościół zamknięto. Tłum y publiczności otaczały zamek. P u ­ bliczność zgotowała na ulicach miasta burzliwą owa- cyę cesarzowi, gd y wracał do Schonbrunu; toż samo arcyks. K arolow i Franciszkowi Józefowi, obecnemu następcy tronu.

O godzinie 10 wieczorem wyniesiono obie tru­

mny z kaplicy zamkowej. Na podwórzu zamkowem umieszczono obie trumny na karawanach, zaprzężo­

nych w sześć koni, poczem kondukt ruszył przez ulice, zapełnione ogromnymi tłumami publiczności.

Za trumnami jechał w powozach dwór zmarłych.

Przed godziną 1 1 w nocy przybył żałobny pochód na dworzec zachodni, przybrany żałobnie. Poczekal­

nia dworska była przemieniona w kaplicę i obita czarno. Na środku stały dwa katafalki, na których umieszczono trumny, gdzie proboszcz nadworny do­

konał ponownego pokropienia zwłok. Po pokropię niu ich przeniesiono trumny do wagonu i pociąg ru szył o godzinie 10 minut 50 do Pęchdarn, a stąd przewieziono ciała do zamku Artstetten. Tu złożono zwłoki do grobowca, umyślnie wybudowanego przez arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, jeszcze za życia, dla siebie i Swych najbliższych. Zamek Artstetten leży o dziesięć minunt drogi od Dunaju, na stoku uroczej gó ry i tam spoczęły na wieki śmiertelne szczątki tak ohydnie zamordowanych ofiar.

(8)

Przepowiednie zwierząt.

Od czasu do czasu czytamy w gazetach o pro cesach przeciw » wróżkom*, które z kart i wielu in­

nych przadmiotów, odsłaniają przyszłość tym, którzy im wierzą. Panie te zbierają w krótkim czasie wcale pokaźne majątki. T o też wróżek jest u nas dużo, mianowicie w wielkich miastach — tam można liczyć je nieomal na setki. Dziwnym też jest fakt, że w kra jach najwięcej ucywilizowanych, w których ludność najwięcej ma wykształcenia, najwięcej przebywa w ró­

żek i że tam najlepszy mają zarobek. Czytając spis

»klienteli« tych oszustek, można się przekonać, że chodzą do nich przeważnie osoby z najlepszego to­

w arzystw a; każdy mówi, że idzie tylko dla » żartu*, lecz w głębi duszy m yśli, »a może jednak jest coś w tem prawdy*.

B o na wróżby jest każdy człowiek czuły.

Przepowiednie zwierząt b yw ały również, po wszystkie czasy niezmiernie cenione — ślady tej wia ry są dziś jeszcze w uczuciach ludu. Na pierwszem miejscu stały zawsze kruki mianowicie wróżb ci i wróż biarki w G recyi i R zym ie przypisyw ali im prze­

różne właściwości. T ak g ło s k ru k a, który jak wiadomo, kilka posiada tonów, jak i strona, z której dolatyw ał, b y ły zupełnie wiarogodnem i wróżbami.

K ru k , lecący po prawej stronie, b y ł zwiastunem szczęścia, po lewej — nieszczęścia — kilka kruków razem znaczyło coś bardzo z łe g o ; uważano je za pta­

ki zmarłych. W czasie bitwy, albo raczej przed bi tw ą musiało wojsko, które pierwsze ujrzało stado kruków, jak twierdzono, ponieść klęskę.

R ó w n ie ważną rolę od gryw ały u ludów staro żytnych żmije. "W Azyi, a mianowicie w Indyach, czczone jako bóstwa, cieszyły się i w Europie w iel­

kimi względami. A rabi b yli przekonani, że kto zje serce żmii, ten zrozumie mowę wszechwiedzących ptaków. Przesąd ten istniał u wszystkich azyatyckich ludów.

U Egipcyanów i Fenicyanów uchodziła żmija również za zwierzę, znające przyszłość. Z G recyi przeszedł k u lt żmii do Rzym u. Niemniej czczono u Germanów żmije, których grzechot przepowiadał śmierć w familii. U Litw inów b y ły węże zwierzętami domowemi, lecz nie przypisywano im siły proroczej.

Jednem z najwięcej proroczych stworzt ń b ył (i jest) pająk. W R zym ie ceniono go jako przepowia­

dającego pogodę, a w Fran cyi udowodniono to pod koniec 18 wieku, nawet naukowo. Ja k o wióżbita zajmuje pająk wszędzie pierwsze miejsce. Tebańczy kom, uciekającym przed Aleksandrem W ielkim do miasta, oznajmiły pająki o ich klęsce, ponieważ w drzwiach św iątyni uprzędły siaikę białą, pokrytą czarnemi nitkami. Pojaw ienie się pająków w wielkich gromadach w mniemaniu dawnych ludów oznaczało wybuch dżumy. I dziś powiadają, że pająk przynosi rano — kłopot — w południe — chorobę — wie­

czorem — szczęście.

Największy dar proroczy posiadały ptaki — o czem w rozmaitych czytamy baśniach. Zależało tylko zawsze od tego, ile ich było, z jakiej leciały strony i z ich krzyku lub śpiewu. Jeszcze dziś ucho­

dzi orzeł za ptaka zwycięstwa — jest to podanie ludowe, które w yzyskał podobno Napoleon I, w ten sposób, że podczas parady wojskowej unosił się nad jego głową, wobec całego wojska (dobrze wyuczony)

młody orzeł. W rażenie miało być ogromne.

A le nietylko zwycięstwa przepowiadały orły — b y ły one zwiastunami rozmaitych innych pom yślnych wypadków. Pewien starożytny pisarz opowiada, że bezpośrednio po zawarciu małżeństwa Augusta cesa­

rza rzym skiego z L iv ią D rusillą ukazał się tejże orzeł, ttzym ający w szponach białą kurę, którą spu ścił na kolana cesarzowej. M iało to być wróżbą li­

cznego potomstwa, a przepowiednia ta ziściła się rze czywiście.

S o w y zwiastowały także, nietylko zmianę po­

wietrza, ale i rozmaite ważne wypadki. Zabobonni ludzie twierdzą, że w domu, na którym siedzi sowa, umrze ktoś w najkrótszym czasie. W rona zapowiada głód i śmierć a krzyk jej zwiastuje zawsze jakieś nieszczęście.

Do ptaków złowróżbnych zaliczają też kukułkę, zwiastującą deszcz, liche żniwo i drożyznę. Indyanie nienawidzą i boją się kukułki do tego stopnia, że drżąc ze strachu, ukryw ają się w zaroślach na pierw ­ szy krzyk niewinnego ptaka.

M y także uważamy kukułkę za wróżkę, prze­

powiadającą albo rychłą śmierć, albo długie życie, albo ile lat czekać dziewczyna musi na męża.

T ak — kukułka b yw a czasem bardzo n ieprzy­

jemnym ptakiem — a jednak, każda go pyta...

W R zym ie należały też jeszcze do ptaków zło­

wróżbnych jaskółki, które nam są tak miłymi zwia­

stunami wiosny. Z lotu wróżono przyszłość — Augu- rowie, t j. powołani wróżbici, rzadko kiedy przepo­

wiadali pom yślny wynik wojny. D aryuszowi przepo w iadały jask ó łk i nieszczęśliwy koniec w ypraw y prze­

ciw Scytom , Cyrusowi, jak opowiada Ksenofon, także.

Dopiero w czasach średniowiecznych stała się jaskó ł­

ka ptakiem szczęścia i gniazdko jaskółcze na dachu było nieom ylną wróżbą bliskiego wesela.

O bocianie istnieje to samo podanie — w da­

wniejszych jednak czasach uważano go za przepo­

wiednię nieszczęścia, taksamo, jak i dziś w niektó­

rych okolicach Niemiec — gdzie każdego bociana zabijają natychmiast.

Lecz nietylko ptaki posiadały dar proroczy, b y ły jeszcze rozmaite inne zwierzęta, służące jako wróżby.

W pierwszej wojnie domowej w Rzym ie oznajmiły myszy zawczasu głód i choroby tem, że odgryzały złoto z posągów w świątyniach — dziś zaś są szczu­

ry dla m arynarzy nieomylną wróżbą. K ażd y okręt, z którego się szczury wynoszą, musi uledz" nieszczę­

ściu 1 — Przebiegająca przez drogę łasica znaczyła dla R zym ian mniej więcej to, co dla nas znaczy przebiegający zając lub kot, który w średnich wie­

kach także ważną jako prorok od gryw ał lolę. Komu się w nocy Bożego Narodzenia śniło o czarnym ko cie, lud o wyjącym psie, albo o świerszczu, ten za chorował ciężko albo sam, albo dowiedział się o cho robie bliskiego krew nego. M yjące się dwa koty w blizkości pokoju chorego b yły znakiem, że dni pacyenta są policzone.

R o lę kukułki, oznajmiającej o pewnej liczbie lat życia, o d gryw ał w niektórych krajach maleńki chrząszczyk, tak zwana biedronka, którą dziewczęta k ład ły na palec i liczyły dopóty, dopóki biedronka nie uleciała. W Szw ecyi patrzą dziewczęta na kieru nek, w jakim biedronka leci — z tej bowiem strony przyjdzie wielbiciel.

W ażnym owadem, przepowiadającym przyszłość człowiekowi, jest, a raczej b yła pszczoła. Starzy R z y ­ mianie drżeli ze strachu i przerażenia jeżeli rój pszczół spoczął na niezwykłem miejscu.

Rozm aite takie przesądy przechowały się aż do naszych czasów i pozostaną zapewne aż do końca świata. A chociaż nikt w nie nie wierzy, to jednak istnieją w g łę b i duszy; każdy jest cokolwiek przesą dnym. Nikomu to nie szkodzi — ‘ byleb y zabobony nie b rały gó ry nad rozumem i rozsądkiem — bo i to niestety — zdarza się częściej, niż niejeden m y­

śli, a nadto wiara w zabobony jest grzechem.

(9)

Nr 28 >R O l 439

J U L I U S Z . P R U S . ( L u d w i k S t . U n s i n g ) .

_____ i__ __________________

Błędy życia.

P o w i e ś ć . IIL.

D OŚW IADCZENIE UCZY.

Najlepiej podobała się Frankow i Kózia, córka podwójciego gm iny. Rózia miała już narzeczonego, cukrownika W alentego, który pracował w rafineryi, założonej w pobliżu toru kolejowrgo, między wsią a miastem.

B y ł to człowiek spokojny i pracowity, wieczo­

rami czytyw ał książki, nie pił n igdy i nie hulał. R ó ­ zia szanowała W alentego i b yła mu rada, ale od czasu, kiedy zrczęła cho­

dzić do karcim y na zabaw y, spokojny W alenty zmalał w jej oczach, a urósł F ra ­ nek , dla którego stroiła się i tęskniła.

Dnie w tygodniu w lokły się jej jak lata, a kiedy przy­

szła niedziela i za­

bawa w karczmie, godzinami dobierała wstążek i sukienek, nie szła nawet na mszę.

W ramionach Franka było szczę­

ście. b ył raj, cały świat się w nich za m ykał i rozpływała się dusza Rózi. A le w jej nieprzebranem szczęściu było i nie szczęście: Rózia sta­

ła się zazdrosną jak

kogut, a zazdrość ta, b yła jak szał, jak burza n ie­

przezwyciężona.

R ózia śledziła, podpatrywała i cierpiała okru­

tnie, gd y Franek z tym samym ogniem, przyciskał inną do piersi wśród tańca, lub gd y coś szepnął ukradkiem do ucha.

Czasem robifa mu wyrzuty, gd y już nie m ogła znieść dręczącej ją zazdrości, a Franek wielce rad z jej męki, zapewniał, że mocno ją kocha i robił swoje już teraz umyślnie na przekór Rózi. W róciwszy ze zabawy, znękana i podrażniona, szła Rózia do sto doły płakać i rozważać.

Przed oczyma staw ały jej wszystkie nadużycia, jakich wobec niej dopuścił się Franek, widziała jego lekkomyślność, podłość i deptanie jej uczucia. D rę ­ czyło ją to okrutnie, ale zarazem nazwała go nę­

dznikiem, obłudnikiem, kłamcą. I znalazła w tym pewne rozpaczliwe zadowolenie, że udało jej się okre­

ślić go odpowiednio.

Przez grom adę myśli, przez stosy wrażeń du­

chowych, tak jak przez m głę przedziera się promyk słońca, przedarł się obraz W alentego. Żal ścisnął serce Rózi, za to, że sprzeniewierzyła się temu czło wiekowi i gd yb y mogła, naplułaby sobie w oczy.

Czuła, że wzrasta w niej szacunek dla niego, wraca uśpione uczucie w dwójnasób, a zarazem, że zdo­

O twarla R ó z ia skrzynię i przebierała wstążki£i sukienki.

byw a nową świadomość: Dokładne pojęcie o W a­

lentym.

W iedziała teraz, że cukrownik zdobył jej sza­

cunek przez uczciwość i prostoduszność, przez m a­

jestat słowa, wychodzącego z ust jego jak z kazał nicy, że b ył prawdomówny, zastanawiający się, sło­

wem naturalny. A dlatego właśnie, że b ył naturalny nie podniecał wyraźnie uczuć Rózi, której zdawało się, że t ik jej z W alentym jak i bez niego.

Teraz jednak przekonała się, że cichy cukro­

wnik droższym jej jest niż wszystko, a już o całe niebo wyższy, ba, nie dający się porównać z Frankiem !

Rózia postanowiła więc unikać niegodziwca nie chodzić na zabawy, a na drugi dzień pracowała za dwie i była spokojniejsza; praca bowiem jest najle- pszem lekarstwem na takie choroby.

W e czwartek ogłoszono, że w niedzielę będzie muzyka.

— A niech sobie będzie — pom yślała Rózia. — na zabawę nie pójdzie, ani czterema końmi ją tam

nie zaciągnie! P rz yj­

dzie W alenty, bę­

dzie czytał lub opo­

wiadał o czem ze świata, czas przej­

dzie jej spokojnie i przyjemnie...

Po czwartku nad szedł piątek, przyszła i niedziela. Od sa­

mego rana b yła R ó ­ zia czegoś niespo­

kojna, gospodarow a­

nie po domu jakoś nie szło — w olałaby, żeby n igdy niedziel nie było.

A le w końcu uprzą­

tnęła się, zebrała i poszła do kościoła.

Po drodze ogarniała ją dziwna jakaś oba­

wa — z jednej strony chciałaby zobaczyć Franka, z drugiej ba­

ła się z nim spotkać.

W kościele utonęła w modlitwie, ale serce biło jej gw ałtownie, a oczy bojaźliwie szukały wśród mężczyzn..

Aż znalazły...

W kościele b ył Franek, swym zwyczajem szczy­

pał dziewczęta, śmiał się i figlował, podczas gd y w Rózi aż się krew mroziła. K ie d y zajęta pracą nie widziała Franka, zdawało się jej, że prędko ochłonie i zapomni o nim, ale teraz szał ogarnął ją na n ow o ; rana otworzyła się znowu. Nie mogła już wyklęczeć, modlitwa ugrzęzła jej w gardle jak ość, gra o rga­

nów drażnić ją poczęła, więc w ybiegła z kościoła blada jak płótno i uciekała jak pies przed postron­

kiem oprawcy...

Czego nie widzieli ludzie, o tem m ogłyby po­

wiedzieć drewniane ściany stodoły, jak swobodna niegdyś Rózia, przyciskała pałające skronie, jak wzdychała ciężko:

— O Franku, Franku...

Przyszło wreszcie popołudniu. Dziewczęta stroiły się na zabawę, ale R ózia była chmurna milcząca, aż żałość brała. Z ulicy dolatyw ały ją śmiechy rów ie­

śniczek, dowcipy parobczaków — czy spojrzy w lewo czy w prawo, zewsząd idą na zabawę, cieszą się tak głośno, że aż do nieba słychać.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Po obejrzeniu wnętrza izby i przekonaniu się, że nikt się w niej nie znajduje, Natan zaczął próbo­.. wać, czy mu się nie uda zerwać rzemieni,

dów i zyskała aprobatę na przeprow adzenie scisłego śledztwa, jed yn ie Serbia, oparła się badaniom korni syi na terenie serbskim... Sp raw cą nieszczęścia

Wprawdzie z miasta dochodził ich rozgwar, i okrzyki, a nawet strzały dawały się słyszeć, grzmiały dzwony, lecz im się zdawało, że to Polacy w ten sposób

czywszy czytanie, przekonywuje się, iż było to tylko złudzenie, ale złudzenie bardzo przyjemne. I niewątpliwie po pewnym czasie znów człowiek taki ujmie w rękę

Dzisiaj się już nikt nie łudzi, że uruchomienie par lamentu będzie możliwe tylko w takim razie, jeżeli Niemcy w ogóle, a przedewszystkiem Niemcy czes cy

Wilson, który, zdaje się, już rad byłby z tej wojny się wy­.. cofać, zgodził się przyjąć to pośrednictwo, ale za warunek zaprzestania dalszych działań

Robotnik nie jest uświadomiony narodowo, więc jako taki wierzy judaszowskim pocałunkom słów urzędnika Czecha, a choćby się czuł Polakiem, to z obawy przed

Sprawa jest wprawdzie sama przez się bardzo poważną, nie mniej jednak znalazł się jakiś sprytny człowiek, który postanowił zrobić interes na tym niezwykłym