Czasopismo ilustrowane dla ludu katolickiego.
Ojciec święty Leon XIII. udzielił pisemka terno Błogosławieństwa Apostolskiego.
Wychodzi 2 razy na miesiąc (1-szego i 15-stego.) Przedpłata cwiercfroczna na pocztach, w księgarniach i agenturach 1 markę. Wprost z ekspedycyi z Mikołowa z przesyłką pocztową t markę 20 fen., w Austryi 60 cent., z przesyłką
pocztową 72 cent. — Ogłoszenia za trzyłamowy wiersz 20 fen.
Nr. 21. Mikołów, 1. Listopada 1892. Rocznik II.
Siaięoi MarjL
(Opowieść z ostatnich dziejów Kaukazu.)
(Ciąg dalszy.)
»Tak tćż sądziłem,« rzekł oficer, »był to fałszywy alarm,« i wydał rozkaz, ażeby wojsko stanęło. Żołnierze rozłożyli się na drodze i wkrótce zajaśniały ognie, oświeca
jąc las na prawo i fantastyczne skały, na lewo z tamtćj strony strumienia swym czer
wonym blaskiem. Silny posterunek, składa
jący się z Polaków, któremu dodano kilku Gruzyjczyków i Georgijczyków, miał pod roz
kazami starego Iwanowicza strzedz wejścia do wąwozu.
»Uważajcie mi dzisiajszćj nocy tylko dobrze, dzieci,« rzekł do Gruzyjczyków. »Nie jest zupełnie bezpiecznie w tych górach, i je
żeli który z Polaków zrobi choć krok, żeby nas zdradzić, wpakujcie mu bagnet pomiędzy żebra. <
»Nie troszcz się, ojczuszku,« odpowie
dział o szerokich plecach Georgij czy k, »jeżeli
który z tych psów polskich, którzy modlą się do rzymskiego Papieża, zamiast słuchać naszego świętego cara, skrzywi choć palec przeciwko nam, legnie śmiercią.«
Posterunek ustanowiono. Młody Polak, któremu oficer groził pałkami, otrzymał sta
nowisko tuż przy brzegu lasu, i to przy Gru zyjczyku, który właśnie wypowiedział zamiar zemszczenia się krwawo za zdradę. Zaledwie sto ztąd kroków usiadł przy ognisku oho zowćm stary Iwanowicz, mając na oku tych Polaków, którym nie ufał. Po ćwierć godzi
nie, która minęła spokojnie, usiadł Gruzyj czyk, oparłszy się szerokimi plecami o pień drzewa; jego głośne chrapanie świadczyło, że głęboko zasnął.
»Piękny to posterunek,« rzekł Pereciński do swego towarzysza. »Cieszy mnie to, że śpi, chciałbym z tobą pogadać.«
322 Dzieci Maryi.
> Cicho,« odrzekł zagadnięty. »Czyś jest zupełnie pewien, że nie udaje? A potćm pomyśl, że stary tetryk Iwanowicz nie spu
szcza z ciebie oka.«
> W każdym razie nie rozumie ani sło
wa po polsku a jest od nas dość daleko odda
lony. Nadto głuszy strumyk górski nasze szeptanie. — Mówię ci, że nie mam chęci czekać za jutrzejszemi pałkami i postanowi
łem dzisiajszćj nocy przejść do Abchazów. <
»Co, do nieprzyjaciół chcesz przejść?«
»Powiedz raczćj do przyjaciół. Cóż nam złego zrobili ci biedni, waleczni mieszkańcy gór, abyśmy mieli ich zwać nieprzyjaciółmi?
Nazywam tego naszym nieprzyjacielem, kto na nich kuje te same kajdany, które duszą od dawna nasz biedny lud polski.«
»Czy chcesz się dostać na gałąź, a co najmnićj na Sybir za twą niemądrą mowę?
Jeżeli ci życie jest drogie, milcz!« odrzekł po cichu starszy wiekiem ziomek Pereciń- skiego. »Stoisz raz pod chorągwią cara, nie możesz więc płynąć przeciw prądowi wody.«
»Ale sumienie moje zabrania mi wal
czyć za cara w niesprawiedliwćj wojnie — nie dam ani strzału przeciw Abchazom i sko
rzystam z pierwszej sposobności, ażeby przejść na ich stronę.«
»Czyś jest całkiem szalony, czyś nie słyszał, że car chce podbić Abchazów i re
sztę plemion Kaukazkich, gdyż są poganami i sprzedają swe dzieci jako niewolników Turkom.«
»Gdyby ich nawrócenie leżało na sercu, to posłałby do nich misyonarzy. Widziałem u spodu Ty flisu klasztorek, z którego wypę
dził wedle najwyższego rozkazu jenerał Hur- ko czcigodnych Kapucynów, którzy tam bie
dnym ludziom słowo Zbawiciela głosić chcieli.
A jeszcze przedtem wypędził Moskal Jezui
tów, którzy przed wielu bardzo latami pra
cowali z wielkićm powodzeniem nad nawró
ceniem tych plemion. A co się tyczy nie
woli, to wątpię, czy los biednych sierót jest tak zły, jak los naszych rodaków w kopal
niach Sybiru.«
»Jeżeli nie chcesz być w przeciągu trzech miesięcy przykutym w tych kopalniach do kajdan całe centnary ważących, to milcz — mówię ci to po raz ostatni. Zanim jednak
przejdziesz do Abchazów, to rozważ dobrze, że sprawa ich jest straconą i że cię każą bez wyroku rozstrzelić, lub powieszą na naj
bliższym drzewie, jeżeli żywcem wpadniesz w ręce Moskali — a pomyśl także choć na chwilę o twój starej matce, która w domku swym nad Wisłą liczy dni i czeka, aż się skończy twa służba żołnierska, a ty wrócisz do domu.«
>Droga matko!« odrzekł młodzieniec.
»Dziękuję ci Władysławie, za twą dobrą przestrogę. Mimo to nie mogę działać prze
ciw własnemu sumieniu, chociażby przytrafić się mi miało jak największe nieszczęście.
Niechaj Najświętsza Mary a Panna weźmie mnie w obronę i kroki me powiedzie ku strzesze rodzinnćj, ku pociesze starych dni mój drogiój mateczki! Nasza Królowa Nie
bios uczyni to dla mnie. Ostatniego roku odbyła ma matka pielgrzymkę do Często
chowy, do miejsca cudownego Bogarodzicy, i co wieczór modli się przed Jój obrazem 0 mój powrót do domu. A wiesz, Włady
sławie, co jój się śniło w noc ostatnią, za
nim wyruszyłem do Moskwy ? Widziała mnie wśród gromadki dzieci w płomieniach palącego się domu; zdawało się, że już nie ma dla mnie ocalenia. Ja i dzieci nie uwa
żaliśmy grożącego nam niebezpieczeństwa -, ja uczyłem ich »Bądź pozdrowiona Marya!«
1 oto zawisł nad płonącym domem obraz Matki Bozkiój Częstochowskiój i łagodny de
szczyk spadał na płomienia, i kiedy dzieci modliły się: »w godzinę śmierci. Amen,«
zagasł ostatni błysk płomienia. Matka moja tłumaczyła sobie ten sen jako szczególniejszą opiekę, jaką nademną roztacza Najświętsza Panna, która mnie i dzieciom owym poda także zbawienną rękę w chwili grożącój śmierci.« »Jest to sen w rzeczy samój bar
dzo dziwny,« odrzekł starszy wiekiem rodak Perecińskiego. »Niechaj ci on szczęście przy
niesie! Ale słuchaj, co to jest? Zdaje mi się, jakoby coś szeleściało w tym boru przed nami.«
Ze wstrzymanym oddechem przysłuchi
wali się przez chwilę obaj towarzysze — wtem usłyszeli wyraźnie trzask gałęzi, jakoby łamanój nogą ludzką. Prędko obaj odwiedli kurek flinty i starszy wiekiem Polak chciał
Dzieci Maryi. 323 już zawołać głośno: »kto tam?< gdy w tćj
chwili ktoś tłumionym odezwał się głosem po polsku tuż z krza: »rodacy, słyszałem waszą rozmowę. Prędko, pospieszcie do mnie w tę gęstwinę, inaczej zginiecie, gdyż wasz pochód został ze wszystkich stron otoczony.«
»Chódź ze mną,« towarzyszu, szepnął Pereciński, »jest to Opatrzność Boża,« i usi
łował pociągnąć za sobą przyjaciela. Zale
dwie jednak pierwszy stawił krok ku boru, aliści padł strzał i młody Polak trafiony padł na ziemię, bolesny wydając jęk. Przy
jaciel jego, któremu kula przeszła tuż około głowy, obejrzał się i spostrzegł starego Iwa nowicza, jak z dymiącą się jeszcze flintą biegł od strony obozu. Grzytając zębami, zmierzył starszy towarzysz już flintę ku wo
łającemu, który mu zabił przyjaciela; skoro jednak chciał ściągnąć cyngiel, uczuł, jak z tyłu silne objęły go ramiona Gruzyjczyka, którego strzał obudził ze snu. Rozpoczęła się walka na życie i śmierć, i już był bliz- ko walczących stary Moskal, aby użyć broni i przebić Polaka. Ale w tćj chwili zajaśniał na głowami walczących jasny pro
mień prochu; Iwanowicz padł trupem i zda
wało się, jakoby stokrotne echo powtórzyło huk flinty. Z góry i z dołu, wzdłuż brzegu lasu i ze skał z tamtej strony rzeki szedł ogień rotowy i naokół rozległ się okrzyk wojenny Abchazów. Przez chwilę usiłował oficer rosyjski przywrócić porządek w swych szeregach, ale żołnierze nie mając zakrycia, ani celu pewnego dla kul swoich, nie mogli dotrzymać placu w tym morderczym ogniu.
Szukali więc ocalenia w ucieczce mimo próśb i gróźb oficera; kiedy zaś spostrzegli, że i odwrót został im odcięty, porzucili broń na ziemię, wołając głośno ku nieprzyjaciołom, że się poddają. Upojeni radością wypadają teraz Abchazowie z boru, ażeby wziąść jeń
ców i obfitą zdobycz prochu i broni. Na
stępnie odbył dowódzca przegląd swćj zwy- cięzkićj garstki.
»Czyż kto z naszego junehu poległ w walce?« zapytał Usbanok, gdyż on to prowadził napad przednićj straży.
»Nikt,« brzmiała odpowiedź.
»Niechaj więc będą dzięki Tha-Nan!
(Matce Bożćj). Złożymy Jćj obfitą ofiarę.
Maleku, ty powiedziesz zdobycz do naszego junehu. Kto z jeńców pragnie walczyć prze
ciw wspólnemu nieprzyjacielowi, z tym ob
chodzić się będziemy, jak z każdym z naszych, kto tego zaś sobie nie życzy, zostanie od
prowadzony w doliny w górach leżące i bę
dzie musiał pracować. <
»Tam leży na ziemi zraniony młody Polak, który właśnie dobrowolnie chciał przejść do nas, gdy kula go trafiła,« rzekł jeden z wojaków.
»Weź go z sobą do naszego junehu, jeżeli może na koniu usiedzieć, i kaź pielę
gnować, Meleku, jak naszego brata. My reszta musimy szybko zejść z drogi i zam
knąć przejście głównćj sile Moskali, na któ
rą książę nasz ma zamiar uderzyć przy doi nym wąwozie. Niech żyje wolność, śmierć Moskalom!«
4. Zabobony Abeba sów.
Marjub i Mara wychodzili codziennie z domu na wierzchołek skały, wytężając wzrok ku stronie wąwozu górzystego, wio
dącego do ścieżki nadbrzeżnćj, ażali ztamtąd nie wraca zwycięzko do domu ojciec ich i brat. I rzeczywiście, po kilku dniach doj
rzeli Maleka na czele pochodu wracającego do rodzinnćj doliny. O z jakąż radością zstępowały dzieci z tćj ścieżki górzystćj, ażeby podążyć naprzeciw bratu!
»Gdzież jest ojciec?« — zawołał,Marjub.
»Na wojnie, powodzi mu się dobrze i każe was pozdrowić. Teraz wyrusza on wraz z księciem naprzeciw głównćj sile Mo
skali, po zaskoczeniu i wzięciu do niewoli ich straży przednićj.«
»I ty pozwalasz ojcu samemu iść na bi
twę a powracasz do domu? Tegoby Ma
rjub nie uczynił,« rzekł z wyrzutem młodszy brat.
»Byłby to z pewnością uczynił Marjub, gdyby mu był rozkazał ojciec, gdyż jest on posłusznym chłopcem,« odrzekł, śmiejąc się Małek. »Ale nie wiem, czy ojciec byłby mu powierzył obfitą zdobycz odwieść do domu:
kilka set flint, pałaszy, torb z nabojem, 50 beczułek prochu i około stu jeńców. <
(Ciąg dalszy nastąpi.)
324 Dla dziatek.
Dla dziatek.
Kochane dziatkiI Proście Rodziców waszych, aby wam podarowali Różaniec. Różaniec jest bo
wiem świętą modlitwą, bardzo skuteczną i odpu
stami przez Kościół Boży obdarzoną. Kto w mło
dych już latach nauczył się odmawiać Różaniec, zapewnie i późnićj będzie pobożnym chrześcijani
nem. Najświętsza Panna Marya zachowa go od złego i uprosi mu szczególne błogosławieństwo Boże.
Otóż posłuchajcie, kochane dziatki, następują
cego a prawdziwego zdarzenia, które wam niniej- szćm opowiemy. Dobrą byłoby rzeczą, ażebyście kochane dziatki na pamięć nauczyły tego, co wam tu podajemy pod tytułem:
Napoleon I. i Różaniec.
01% Żył na początku wieku dziewiętnastego mąż sławny i to jeden z największych, jakich znają dzieje świata. Mężem tym jest Napoleon I, ce
sarz Francuzów. Był on wielkim wojownikiem, bo swego czasu całą podbił Europę, a ma tę głó
wną zasługę, że w państwie, w którćm rządził, za
prowadził porządek i ład spółeczny, który prze
wrócili do góry nogami okrutni rewolucyoniści.
I gdyby był nie rozpoczął walki z ówczesnym Papieżem, którego nawet uwięził, nie byłby tak marne zakończył życie, bo zdała od Francy i, na wyspie św. Heleny. Kto bowiem chce zburzyć to, co Pan Bóg ustanowił, ten zawsze źle kończy żywot, chociażby był i potężniejszym od Napo
leona I.
W czasie, w którym przypada opowiadane tu zdarzenie, stał Napoleon I. na szczycie swój potęgi. Poszedł on pewnego wieczora do teatru i wziął ze sobą jako towarzysza młode pacholę, które miał zawsze przy swym boku do zabawy i delikatniejszych posług. Takie młode pacholęta i młodzieniaszki, będąc przy cesarzach i królach, nazywano dawniejszemi czasy paziami. Z takim oto paziem i to bardzo wysokiego rodu, nazwi
skiem Rohan Habot a po ojcu księciem miasta Leon, poszedł Napoleon do teatru. Sztuka, jaką przedstawiano w teatrze, nie bardzo zajmowała cesarza, więc przypatrywał się bacznie widzom, t. j. osobom, będącym na przedstawieniu tóm te- atralnem. Z kolei spojrzał także na swego pazia, który nie wiele troszczył się o to, co grano w teatrze, ale za to wsunąwszy ręce pod płaszcz, poruszał niemi na kolanach. Te ruchy rąk zasta
nowiły Napoleona i nie namyślając się długo, u chwycił ręce swego pazia i wydobył na wierzch Różaniec, który właśnie ów paź odprawiał. Trze ba zaś wiedzieć, że w owym czasie, w którym żył Napoleon, dla wielu nawet katolików Religia św.
była obojętna, a więc i Różańca św. nie odma
wiali. Młody książę był pewien, że cesarz będzie
szydził z jego pobożności, a może da mu i naga
nę. Nie mało się atoli zdziwił, kiedy z ust cesa
rza następujące usłyszał słowa : »Przekonuje się, Rohanie, że duch twój nie może zajmować się taką drobnostką i jałowizną, jaką odgrywają w te
atrze ; cieszy mnie wielce, że umysł twój i serce kierujesz do wznioślejszych spraw; będzie kiedyś z ciebie mąż prawy i dzielny.* Słowa cesarskie ziściły się, gdyż paź ten poświęcił się stanowi du
chownemu i dla wysokich jego nauk i pobożności zamianował księdza Rohana arcybiskupem w Re sancon (czytaj Resansą.) Jak wiemy z historyi, położył ten dostojnik Kościoła wielkie zasługi o- koło swój dyecezyi. Dyecezyanie uwielbiali go jako dobrego, wielce miłosiernego arcypasterza.
Drogie dziateczki. Przykład ten pobożności, którą tak hojnie wynagrodził Pan Bóg owemu paziowi Napoleona, zapiszcie sobie głęboko w pa
mięci i sercu. Odmawiajcie i wy Różaniec święty za was samych, za rodziców, braci i siostry, za żyjących i zmarłych, a Pan Bóg i wam będzie błogosławił.
Posłuchajcie, drogie dziateczki, następującego prawdziwego wydarzenia, które podajemy pod na
pisem :
W jedenastój jeszcze godzinie.
Jak to często bywa, opuszczają niekiedy całe rodziny swój kraj ojczysty, wędrują do innego kraju i państwa, gdzie nieraz tracą wiarę swych przodków, religią katolicką i przechodzą na inną.
I tak w roku 1837 opuściła pewna ilość wieśnia
ków swój kraj ojczysty Tyrol i osiadła w prote
stanckich Prusach. Wieśniacy ci wystąpili z Ko
ścioła rzymsko-katolickiego i przyjęli wyznanie protestanckie. Pomiędzy nimi znajdował się także Andrzej E., bardzo zamożny wieśniak. Przed kilku laty powrócił on do swego kraju, do Ty
rolu, gdzie pozostawił żonę i dzieci. Rodzina ta mieszka u podnóża gór Kolsass. Nazwiska An
drzeja i miejsca jego zamieszkania nie oznaczamy bliżój, bo rodzina ta żyje, i byłoby może jój nie miło, gdyby wyczytała w piśmie publicznem swe nazwisko. Andrzćj, chociaż powrócił do domu i rodziny swej katolickiej, nie porzucił swój błę- dnój wiary. I to właśnie bolało mocno jego żonę i dzieci. Płacz i prośby żony i dzieci nie zdołały skruszyć twardego serca heretyka. Rodzina za
tem jego nie mając innego środka, szukała ocale
nia dla głowy swej w gorącej do Boga modlitwie.
Modlono się za niego i to tóm goręcej, że An
drzej liczy lat 80 a więc blizkim jest grobu.
Kiedy rodzina klękła do modlitwy i poczęła od
mawiać Różaniec św., Andrzćj opuszczał izbę, po
szedł do innej i tam począł czytać biblią prote
stancką i książki swe kacerskie, które bardzo ce
Szczegółowe nowiny z misyi katolickich. 325 nił wysoko, choć uczyły nie tego, co religia
katolicka. Nadszedł dzień jego Patrona, dzień świętego Andrzeja, którego uroczystość Ko
ściół katolicki obchodzi 29go Listopada. W tym to dniu pozostał Andrzej w izbie, w której zwy
kle rodzina jego odmawiała Różaniec św. Wielką to napełniło radością żonę jego i dziatki — a ta radość objawiła się w łzach, które spadały obficie po licach modlących się. Twarde dotąd serce Andrzeja dziwne opanowało uczucie; począł i on powtarzać: »Bądź pozdrowiona Maryo,* które to pozdrowienie lat 29 na ustach jego nie postało.
Po ukończonej modlitwie oświadczył uroczyście rodzinie, że pragnie wrócić na łono Kościoła ka
tolickiego. I dotrzymał słowa. Dnia 15 Gru
dnia złożył wyznanie wiary katolickiej wobec kilku kapłanów, pomiędzy którymi było dwóch synów jego i dawniejszy jego spowiednik. Przy tym uroczystym akcie była przytomną naturalnie i żona Andrzeja i reszta jego dzieci. Co się działo w sercu wszystkich a mianowicie żony, która wo
lała najczulsze potargać węzły rodzinne, aniżeli odstąpić od wiary swych Ojców — to wszystko odczuć można, ale niepodobna opisać. W tej chwili rozerwana dawniej rodzina tworzy znów je
dną całość, jednój jest myśli, jednego serca, bo
ma już swego zwierzchnika, swą głowę; wszyscy wspólnie się modlą — jest zgoda, której nie zdolen zamącić ani jeden ton fałszywy.
Z tego prawdziwego zdarzenia przekonujecie się, kochane dziatki, jakiem to wielkiem dobrem jest jedność wiary w rodzinie. Ten rozdział w re- ligii sprowadził także rozdział w stósunkach spo
łecznych i politycznych państwa niemieckiego.
Całe Niemcy były dawniej katolickie, dziś część jest protestancką, część katolicką, i ta to bolesna okoliczność staje się źródłem rozlicznych klęsk, jakie dawniej i dziś jeszcze spadają na kraj nie
miecki. Módlcie się do Boga, drogie dziatki pol
skie, ażeby kraj wasz rodzinny pozostał i nadal wiernym wierze Ojców, którzy niegdyś w całym słynęli świecie z pobożności i miłości do Boga Rodzicielki, Najświętszej Maryi Panny. Wzywaj
cie zawsze pomocy tej naszej Królowej, za której przyczyną i na owego Andrzeja zstąpiło zmiłowa
nie Boże. Cudownym zaiste jest jego nawrócenie, a rzeczą dziwną tegoż nawrócenia jest to, że, jak wam tu dodać jeszcze należy, Andrzej począł tra
cić pierwotną swą wiarę katolicką od tćj chwili, w której przestał odmawiać Różaniec, a powrócił do tćj wiary, gdy po latach 29 począł go znów odmawiać.
Szczegółowe nowiny z misyi katolickich.
Niemcy. Mieszane małżeństwa nie dobre za sobą pociągają skutki i zarażają wiernych kato
lików, Dziatki z nich zrodzone zwyczajnie są stracone dla naszej wiary, ponieważ zostają prote
stanckiemu Wielkie oburzenie wywołało następu
jące zdarzenie w mieście Godesbergu, gdzie istnieje zakład dla wychowania dziatek protestanckich i z małżeństw mięszanych. Dyrektorem zakładu jest pewien pastor Aksfeld. Ten przyjął ogro
dnika imieniem Brot, który jednak zmarłćj swój żonie katolickiej był przyobiecał, że wszystkie dziatki zostaną katolickiemi, chociaż sam był pro
testantem. Dotrzymał też słowa. Cóż czyni pa
stor Aksfeld? Podsuwa mu list do szkólnego in
spektora, aby go podpisał. Brot podpisał list, nie przeczy tając go. A cóż w nim stało ? Oto to, że zezwala, aby wszystkie dziatki jego były protestanckiemi. Dopiero później się dowiedział, że go oszukano i dziatki odebrał ze szkoły pro
testanckiej. Za to utracił natychmiast służbę.
W mięszanych małżeństwach, gdzie w najwa
żniejszej sprawie religijnej nie ma jedności, jakże ma panować pokój i zgoda? Jakżeż dziatki do
brze wychować, jeżeli ojciec do innćj przyznaje się wiary, jak matka. W państwie niemieckiem osobliwie we wielkich miastach, przez obojętność
katolików tysiące dziatek z mięszanych małżeństw przechodzą corocznie na protestantów. Użal się Boże nad tą niedolą!
Najprzewielębniejszy książę-biskup Wrocław
ski jawnie oświadczył w rozporządzeniu do ducho
wieństwa dnia 25 Kwietnia 1892, aby kapłani gor
liwie się starali mianowicie o wychowanie tych dziatek katolickich, co odwiedzają szkoły prote
stanckie, aby nie utraciły swój wiary; a w okól
niku dnia 2 Maja 1892 użala się nad brakiem ko
ściołów i duszpasterzy, przez co tysiące dziatek katolickich rozproszonych pomiędzy protestantami tracą swą wiarę. Wszyscy biskupi i niższych go
dności kapłani usiłują wprawdzie, aby zapobiedz zgubie nam grożącćj, pomimo to w państwie niemieckiem opłakujemy tę tak bolesną utratę licznych dziatek z mięszanych małżeństw.
Szczególną uwagę zwracamy na Berlin, sto
łeczne miasto państwa. Nowe kościoły tam bu-, dują i któżby nie złożył chętnie oszczędzonego grosza na ręce berlińskich duszpasterzy, by po
pierać ich w budowaniu nowych kościołów ? ,Mi- syonarz katolicki« w zeszłym roku przesłał dnia 31 Października 400 marek na ręce księdza pro
boszcza Dr. Jahnela. W Berlinie nieomal z ca
łego państwa, z każdej parafii znajdują się kato
326 Szczegółowe nowiny z misy i katolickich.
licy i wszyscy jesteśmy zobowiązani biednych na
szych współbraci wspierać jałmużną, aby katolicy w Berlinie żyjący, nie utracili swój wiary i mieli wystarczające kościoły.
Najnowsza prośba z Berlina nadchodzi od przeora Ojców Dominikanów ks. Czesława de Ro- biano z Moabitu. Północna część Berlina nazywa się Moabit, gdzie mieszka około 12,000 kato
lików ; cały zaś Moabit liczy 150,000 mieszkańców.
Katolicy posiadają tylko kapliczkę, mogącą po
mieścić 300 wiernych. Ztąd kaplica jest podczas nabożeństwa przepełniona; inni zaś, obojętni, wcale do nićj nie uczęszczają i tracą swą wiarę. W Mo abide założono ową kaplicę w roku 1867. Te
raz, gdy co rok ludność moabicka wzrasta, po
trzeba koniecznie nowego kościoła. Kto chce przesłać jałmużnę na tak święty cel, niech ją prze śle przez naszego »Misyonarza katolickiego.« Pan Bóg tysiąckrotnie ją wynagrodził
W państwie niemieckićm szerzy się socyalizm i niejeden katolik wpada w szpony socyalistów, tracąc równocześnie swoją wiarę. Socyaliści sze
rzą gazety i pisma ohydne, w których twierdzą, że nie ma ani nieba, ani piekła. Chrystusa Pana i Kościół zaczepiają, kłamstwem i niegodziwem posądzaniem lżą katolików. Liebknecht i Bebel są krzewicielami niedowiarstwa. Niestety, nawet polscy katolicy, co dawnićj słynęli z przywiązania do Kościoła, już idą za hersztami niemieckimi.
W Królewskiej Hucie i na innych miejscach już znaleziono polskie książeczki socyalne. Dla tego potrzeba wołać: Bacznośćl Socyaliści się zbliżają! Polecamy tu katolicką książeczkę, co wyszła drukiem u pana Wilperta w Wielkich Strzelcach pod powyższym tytułem i książeczkę:
»Wilk socyalistyczny,* drukowaną przez »Kato lika.« Co Francuzi niedowiarkowie i Niemcy li
beralni lub socyalni wymyślają, teraz i w serce polskich katolików wpajać usiłują ci, których ha
słem jest »śmierć Kościołowi!* Lecz daremnćm będzie ich usiłowanie, bo na opoce Piotra stoi Kościół niezachwiany.
łtosya. W Rosy i pomiędzy chrześcijanami jest rozdwojenie; prawosławni, czyli schizmatycy prześladują katolików, do których liczą się wszy
scy Polacy; ztąd wynika nieszczęście i nędza.
Cesarz rosyjski i wszyscy urzędnicy przyznają się do prawosławia; prawosławni uważają cesarza czyli cara za głowę Kościoła. Lecz nie do cara ro
syjskiego, ale do Piotra apostola i do następców jego, to jest do rzymskich Papieży, mówił Chry
stus Pan: »Tyś opoka, a na tej opoce zbuduję . Kościół Mój, a bramy piekielne nie zwyciężą go.
Tobie dam klucze królestwa niebieskiego, a co
kolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w nie- biesiech: a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebiesiech. * Dla tego błądzą pra
wosławni, jeżeli cara rosyjskiego uważają za głowę Kościoła. Katolicy zaś trzymają się prawdy, u- ważając świętego Piotra i następcę jego, Papieża,
za prawdziwą głowę wszystkich wiernych. — Pra
wosławni są w większości, mają przewagę i dręczą katolików.
Niestety niektórzy katolicy, nawet kapłani, ulegają ustawicznemu dręczeniu Rosyan i przecho
dzą na prawosławie. Takim nieszczęśliwym od- szczepieńcem wiary jest niejaki Vanatelli, były Dominikanin, co objeżdżał po Rosyi i katolików namawiał, aby opuścili Kościół rzymski i przyjęli prawosławie. Wydał też książkę, w którćj obelgi rzuca na katolików i chwali Rosyan. Bardzo to smutnie, gdyż Vanatelli był dawniej katolickim kapłanem zakonnym. Zaciętym wrogiem katoli
ków jest minister Pobedonosciw, u którego każdy znajdzie łaskę, co porzucił katolicką wiarę.
Na większe prześladowanie, niż katolicy, są wystawieni Unici. Wiele oni cierpią, niektórzy jęczą na wygnaniu. Znane są »Listy Unitów,*
które w Krakowie ogłasza ks. dr. Chotkowski.
Nie jeden już list w »Misyonarzu katolickim' zo
stał umieszczony i dziś podajemy jeden następu
jący, pisany dnia 15 Maja 1892 z orenburskićj prowincyi do ks. dr. Chotkowskiego. Brzmi on w ten sposób:
»Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Ja ... . miałem szczęście otrzymać list Ojca dnia 15 Maja i... Każdy z nas tu żyjący, stary i młody, dziękuje od serca i duszy Bogu Najwyższemu za Jego najświętszą Opatrzność i też Ojcu duchownemu i tym dobrodziejom naszym niech Bóg nagrodzi życiem i zdrowiem i urodza
jem ziemskim.
Kochany Ojcze, donosimy teraz, że u nas dziś się zaczyna wiosna i w polu zaczynają siać i orać, ale w jaki sposób? Oto w taki, że rząd daje po 2 pudy pszenicy na każdą duszę, koza
kom i włościanom na posianie morga. Więc ten naród nie ma koni, wołów, albo krów do orania i bronowania, więc sami ciągną pługi i orzą i sieją i bronują. Sami muszą ciągnąć, bo bydło, co było, to wyzdychało wszystko z głodu. Koni, to mówią, że rząd dostawi z Polski i z Rosyi na tutejsze potrzeby.
Tak samo w powiatowem mieście Czelabie ludzie sami ciągną wozy z mierzwą i furmanki, a na psach odbywają się podróże i pocztowe wozy psy ciągną. Rząd obiecuje ten lud karmić aż do miesiąca Sierpnia. Zboże tu jeszcze bardzo dro
gie. Pud żyta kosztuje 2 ruble, pszenicy 2 ruble 20 kopiejek; jęczmienia 2 ruble, grochu 2 ruble, kaszy po 3 ruble pud. Siana pud 1 rub. 20 kop.
Słomy pud 50 kopiejek.
Donoszę jeszcze, że do nas z Polski piszą, że wielkie prześladowanie jest w naszym kraju, że do kościoła nie puszczają, że za chrzest i za śluby wielce karają.
Tutaj ludzie bardzo umierają, a w mieście Czelabie po 30 i 40 osób na dzień umiera, a głó
wnie na tyfus i z głodu. Małe dzieci to rząd za
biera do takich domów i karmi i odziewa. A
Szczegółowe nowiny z misyi katolickich. 327 odzienie to z Rosy i przysyłają dla ludzi. Naj
więcej zaś dla małych dzieci koszulki, sukienki i obuwie. Wciąż też przywożą na policye małe dzieci i rzucają, a rząd musi je zbierać i karmić.
Ale starzy tak samo przychodzą do policy! i kładą się na ziemię i leżą, a rząd musi dać jeść i odzie
wać. Ale mimo to wielu z głodu umiera.
My zaś, żyjąc do tego czasu przy łasce i mi
łosierdziu Bozkićm, polecamy się modlitwom wa
szym i jeszcze raz dziękujemy za waszą ofiarę.«
Ameryka. Jak w Europie, tak w Ameryce często widać na wystawach i na publicznych miej
scach, osobliwie w większych miastach nagie i bar
dzo niewstydliwe obrazy i pomniki. Gdyby lu
dność oburzyła się przeciw takowej niewstydliwo- ści, zapewnieby owe obrazy i pomniki zostały u- sunięte. Bardzo piękny przykład dały w Amery
ce kobiety. Utworzyły bowiem związek, mający staranie, aby niewstydliwe przedmioty nie były stawiane publicznie. Tak staraniem tego związku wyrzucono w Nowym Jorku pewien posąg bogini greckićj bardzo niewstydliwy. Związek będzie zapewnie podporą religii, która zakazuje wszelką niewstydliwość.
Kobiety amerykańskie widać dzielniejsze niż europejskie. Chwała im 1
W mieście Chicago robią wszelkie przygoto
wania do wielkiej wystawy sztuk pięknych euro
pejskich i amerykańskich i okazów rolnictwa, handlu i przemysłu, aby poznać, jaki jest ich roz
wój od odkrycia Ameryki w roku 1492 aż dotąd.
Kobiety i tu występują dzielnie. Ustanowiły bo
wiem wystawę robót kobiecych całego świata.
W Chicago mieszka dużo polskich katolików.
Za pozwoleniem rządu założono tam wyższą szkołę lub gimnazyum, gdzie we wszystkich kla
sach od dołu do góry nauka będzie czysto polską. Dobrze tak! Doświadczenie bowiem u- czy, że Polak w Ameryce wtedy najbardziej jest przywiązany do Kościoła, jeżeli swój język ojczy
sty polski zachowa.
W Ameryce, osobliwie w lodowatych okoli
cach Ameryki północnćj, znajduje się wiele bie
dnych pogan, żyjących z polowania na ryby.
Czczą oni rozmaite bożki, lecz uważają niejakiego ducha, którego »wielkim duchem« nazywają, za Boga najwyższego. Misyonarze objaśniają im, że ten »wielki duch* jest Bóg wszechmogący i że oprócz Niego nie ma innego Boga. Ciekawą roz
mowę misyonarza z dzikim podają Roczniki (str.
319 i 320.) Oto, co pisze pewien misyonarz:
• Czarna suknio,* mówił raz do mnie pewien starzec, jeszcze poganin, »zaręczałeś nam, że lu
dzie z poza wielkiej wody (morza) myślą o nas często. Czyż wiedzą oni, gdzie jesteśmy?*
»A dla czegożby nie wiedzieli ? Wszak i ja wiedziałem także, skoro tu do was przybyłem.«
•Przepłynąłeś więc przez wielką wodę?*
»Tak, moje dzieci, aby dotrzeć do was. Po
wiedziałem sobie: Wielę wprawdzie będę musiał
ucierpieć, ale nauczę modlić się do Wielkiego Ducha ludzi, którzy tego jeszcze nie umieją. Tak myślałem sobie, opuszczając ojczyznę i żegnając się z matką, która bardzo płakała.*
Na wzmiankę o matce kilka osób zawołało :
»Jakto, masz matkę ? Ona żyje, mieszka poza wielką wodą i płakała kiedyś odjeżdżał I. .. Nie kochasz jćj więc?*
»Nie zdołam wam wypowiedzieć, jak kocham moją matkę, lecz bardziej jeszcze kocham wasze dusze, bo tak Wielki Duch każe.*
Potem wziąłem krucyfiks do ręki i powiedzia
wszy obecnym, ile każda dusza kosztowała Syna Bożego, dodałem:
»Na ziemi nie zobaczę już mój matki, lecz znajdę ją u Boga, przyjechałem zaś tutaj jedynie po to, aby was również zaprowadzić do Wielkie
go Ducha. Słuchajcie rad moich, one bowiem wskazują wam drogę do nieba.«
Taką była nauka, którą podał misyonarz dzikim.
W obecnym czasie, gdy obchodzimy czterech- setną pamiątkę odkrycia Ameryki, błagajmy Boga, aby duch wielkiego Krysztofa Kolumba spoczywał nad nią. Krysztof Kolumb niczego bardzićj nie pragnął, jak wiarę katolicką przywieść dzikim lu
dom pogańskim. Czy jego życzenie się już speł
niło ? Nie! Kościół atoli katolicki, przez świąto
bliwego Krysztofa w Ameryce założony, rozwija sią pomimo wielkich przykrości. Niech żyje wie
cznie pamięć Krysztofa!
Afryka. Trapiści w Afryce. Anglicy posiadają w południowój Afryce dwie prowincye.
Jedna jest bardzo wielka i nazywa się K apland, jest bowiem tak obszerna, jak całe królestwo pru
skie. Druga zaś prowincya jest Natal, daleko mniejsza, wynosi bowiem tylko tyle, co obszar Szlązka.
Mieszkańcy Kaplandu nazywają się Hotentoci, mieszkańcy Natalu zaś Kafrzy.
W Natalu mieszka około 500 tysięcy mie
szkańców. Kraj jest bardzo mało zaludniony, bo mogłyby mieszkać w nim trzy miliony. Po
między mieszkańcami mało jest Europejczyków;
czarna rasa Kafrów ma przewagę.
Europejczycy Anglicy wyznają wiarę prote
stancką lub raczćj angielską. Wiara angielska jest mięszaniną z protestantyzmu i katolickiej wiary.
Co się bowiem Anglikom podobało, przyjęli za wiarę. Anglicy nie mają nieomylnego Kościoła i nie mają też siedmiu Sakramentów.
Anglicy utrzymywują w Natalu za drogie pieniądze swych misyonarzy. Misyonarz angielski jest żonaty, bierze wysoką pensyą dla siebie i swojćj familii Dobrze by było, gdyby angiel
scy misyonarze tylko się starali o nawrócenie po
gańskich Kafrów. Ale niestety mnićj oni o Ka
frów się starają, jak o katolickich misyonarzy. Co bowiem katoliccy misyonarze zbudują, angielscy zepsują; co katoliccy nawrócą, to angielscy do
328 Szczegółowe nowiny z misyi katolickich.
siebie przyciągają. Katoliccy misyonarze mogliby nawrócić daleko większą liczbę wiernych, gdyby nie znajdowali wszędzie zaciętych wrogów, to jest angielskich misyonarzy.
W Natalu pracują od roku 1882 dzielnie nad nawróceniem Kafrów słynni Trapiści pod prze
wodnictwem Opata Franz a. Corocznie wyda- wają oni kalendarz misyjny, w którym podawają sprawozdanie z prac swoich. Czytelnikom naszym polecamy kalendarz, aby się rozpoznali z stosun
kami, jakie są w Natalu.
Najgłówniejszą osadą Trapistów jest Marian- hill, co się tłómaczy: »Góra Maryi-Anny.* Ma- rianhill jest oddalone o cztery godziny od morza i o jednę godzinę od stacyi kolei żelaznćj. Po
łożenie więc jest wyborne. Kilka filij, lub pobo
cznych osad także należy do Marianhillu i tworzy niby wielką rodzinę.
Wiara katolicka przez usiłowanie Trapistów coraz bardzićj wzrasta. Największą parafią kato
licką jest Marianhill. Należy do niej około tysiąc dusz. Do innych osad należy mniejsza liczba Kafrów.
Bardzo trudną rzeczą jest nawracanie Kafrów.
Kafrowie nie mieszkają w gminach, lecz każdy mieszka z rodziną swoją, gdzie mu się podoba w nędznej chacie, tak zwanym kraal. Taki kraal nie ma okien, tylko jeden wstęp, który jest razem i wyjściem. Zlepiony jest z gliny i trzciny.
Kraale budują na górach, bo w nizinach rzeki w czasie powodzi występują z brzegu i pozatapiają wszystko, kraale, ludzi i bydło. W nizinach po-
Dusze w czyśćcu. (Zobacz objaśnienie na str. 334.) wietrze też niezdrowe. Gdy więc misyonarz chce
opowiadać Ewangielię, musi się przemykać z kraalu do kraalu, musi szukać mieszkańców i prosić ich, aby go słuchali. Niekiedy chętnie go słuchają, niekiedy zaś nie wychodzą z kraalu i pogardzają misyonarzem.
Kafrzy do wiary katolickićj tylko dla tego mają pociąg, aby swobodne pędzić życie wolne od trudów. Myślą sobie bowiem, że chrześcijanie są bogaci, Kafrzy zaś ubodzy; że mieszkają w pię
knym domie i jedzą wyborne potrawy, gdyż oni muszą mieszkać w nizkim kraalu i pożywać złe potrawy. Nie z wyższej pobudki, lecz z powo
dów świeckich Kafrzy zwykle się zgłaszają do przyjęcia Ewangielii. Nie dziwmy się temu, bo nawet apostołowie uwierzyli wtedy w Chrystusa Pana, gdy widzieli cuda Jego i doznali się hoj
nych dobrodziejstw Zbawiciela. Jeżeli zaś Kafer przyjmuje Chrzest, wtedy nieraz widocznie się
przemienia: porzuca życie pogańskie, lenistwo i roz
pustę i prowadzi życie chrześcijańskie pracy i wstrzymięźliwości. Katoliccy Kafrzy przyjmują co miesiąc lub co dwa miesiące Komunią świętą, chę
tnie się modlą i śpiewają pieśni nabożne.
Misyonarz Trapista siada po odprawieniu Mszy świętćj rychło rano na konia i jedzie do kraalów. Tam pozdrawia mieszkańców, pyta się 0 ich powodzenie, o dziatki i bydło i pole. Gdy ich widzi przychylnych, opowiada im Słowo Boże 1 tak ich gotuje do przyjęcia Chrztu świętego.
Mozolna to zaiste praca, lecz owocem jej jest ży
wot wieczny dusz nieśmiertelnych. Przez znajo
mych szuka misyonarz nowych przyjaciół, którym także głosi Słowo Boże. Dopiero późno na wie
czór wraca utrapiony do domu.
W Marianhillu znajduje się wielki kościół dla Trapistów i dla wiernych; jest bowiem 170 stóp długi i 52 stóp szeroki. Tu odprawia się uro-
Szczegółowe nowiny z misy i katolickich. 329 czyste nabożeństwo dla ludu; tu zakonnicy się
zgromadzają na modlitwę i rozważania. Około kościoła są liczne budynki dla ludzi i bydła. Za- konnicy^bowiem i Kafrzy żyją z rolnictwa i z ho
dowania bydła. Potrzeba więc licznych domów.
Cały Marianhill ma postać małego miasteczka.
Gdzie' jeszcze przed dziesięciu laty ziemia leżała odłogiem, teraz bujne rośnie zboże; gdzie zielsko i kamienie się znajdowały, tam europejskie po
wstały domy.
Rząd angielski bardzo jest zadowolony z pracy Trapistów. Widzi bowiem, że dziki Kafer przez nich stanie się łagodnym oby
watelem, że okolica prze
mienia się w pola urodzaj
ne, zabobony pogańskie ustępują przed światłem wiary Chrystusowej. Wy
soki urzędnik angielski Sir Fryderyk Young odwie
dził Marianhill i takie dał świadectwo Trapistom:
Opat kierujący obecnie znakomitym klasztorem w Marianhillu, pozwolił mi zwiedzić rozmaite czę
ści jego. Jest tam obe
cnie około 200 Braci, nie rachując tych, których tam oczekują, 150 Sióstr i 300 Kafrów. Tym o- statnim wykładają nie tyl
ko rozmaite przedmioty, wchodzące w skład prak
tycznego wychowania, ale nadto uczą ich wielu rze
miosł. Rzec można, że załbżono tam prawdziwą szkołę sztuk i rzemiósł.
Wszystkie niezbędne przedmioty, od chleba aż do ciężkich wozów cią
gnionych przez woły, wy
rabiają w Marianhillu, je
dnocześnie drukują tam i oprawiają książki, oraz bu
dują domy. Praca jest główną cechą powołania Trapistów. Religia działa tu jako siła pobudzają
ca do czynu i wywiera wpływ ogromny. Jest to człowiek niepospolity, obdarzony niezwykłemi zdol
nościami i energią 1
Do Marianhillu należą, jak powyżej wspom
nieliśmy, jeszcze inne osady. Bardzo ważną jest Centuków lub Częstochowa. Leży ona nad rzeką.
Strumyk z gór poblizkich spada do nićj na 88 stóp i jest zdolnym, aby był użytym do założe
nia młynu. Pracuje tu jako misyonarz i jako go
spodarz ks. Sulpitius, który zasadził wiele
Społeczeństwo Świętych. (Objaśn na str. 335.)
drzew owocowych i opałowych. Domy są nastę
pujące : Dom mieszkalny dla braci, kaplica, spi żarnia, dom sióstr, szkółka dla dziatek, ochronka dla małych dziatek i piwnica. Inne osady lub filie nazywają się: Reichenowo, Getting, Lourdes, Josefsheim, Marya Ratschitz, Kevelaer, Einsiedeln, Mariathal i St. .Wendel.
Wszystkie te osady są źródłem wiary dla Ka
irów. Starzy Kafrowie mnićj się atoli nawracają;
- tylko ich dziatki są na
dzieją przyszłości. Tra
piści utrzymywują szkoły i kształcą młodzież kafer- ską.
Z Indyi wschodnich nadeszła do Europy po
cieszająca wiadomość o konsekracyi Arcybiskupa Władysława Zaleskiego, apostolskiego delegata tych krajów. Że zaś ro
dak nasz na dalekiej ob
czyźnie tak wysoką za
szczycony został godno
ścią, więc godzi się podać tu choć w krótkićm stre
szczeniu to, co o jego o- sobie i odbytćj uroczy
stości pisze jedna z kato
lickich gazet wschodnio- indyjskich:
Ks. Arcybiskup Zale
ski, jako członek jednćj z najwybitniejszych szla
checkich rodzin w Polsce pod panowaniem rosyj- skiem, łatwy znalazł przy
stęp do kolegium (szko
ły), w którćj się uczą synowie szlachty włoskićj, i w bardzo młodym wie
ku otrzymał godność mon- signora (czytaj mąsiniora.) Już w roku 1887 przed
sięwziął on podróż do Hindostanu jako sekretarz arcybisk. Aglierdi. Msgr.
Zaleski uczestniczył w o- twarciu szkoły wyższćj w Moorghyhatta i pozna
wszy dobrze stosunki krajowe, udał się na misyą ben
galską do południowych okolic Kalkutty, poczem podróż swą, stosunki i zwyczaje krajowe skreślił w osobnćm dziełku francuzkiem, ozdobionem rycinami.
Po powrocie do Rzymu czcigodny rodak nasz wysłany został z ówczesnym biskupem a dzisiaj- szym kardynałem Ruffo Scilla, do królowćj an
gielskiej w celu złożenia jćj życzeń od Ojca św.
Leona XIII. Po spełnieniu tego poselstwa otrzy
mał ks. Zaleski urząd radzcy przy kongregacyi Propagandy św. Opracowawszy plan założenia
330 Wiadomości ze wszystkich części świata.
wielkiego kolegium dla kilku hindustańskich pro- wincyi, otrzymał polecenie wykonania tego planu w Indyach, oraz godność apostolskiego delegata, teraz Arcybiskupa. W Kalkucie, wśród prze
ślicznej pogody, na drodze do kościoła katolickiego, stały długie szeregi honorowej straży. Ulice wyłożone były czerwonemi kobiercami a po obu stronach stały łuki sztucznie zrobione z kwiatów i zieleni. Z katedry powiewał las olbrzymich chorągwi. Posadzkę świątyni okrywał wielki dy
wan czerwony, ściany zaś zdobiły sztandary i dra perye. Orkiestra, wspaniałe organy i śpiew pieśni towarzyszył obrzędowi konsekracyi, którćj doko
nał arcybiskup Goethalis w asystencyi dwóch
biskupów ks. biskupa Pagnani z Kondy i ks.
Sandy, koadjutora (pomocnika) arcybiskupa z Pon- diszery. Arcybiskup Zaleski złożył przysięgę, poczem jednocześnie z arcybiskupem konsekrato rem rozpoczął odprawiać Mszą św-, dzieląc się jedną hostyą i z jednego pijąc kielicha. Najwspa
nialszą była chwila, gdy czterćj biskupi, wkładając ręce na ks. Zaleskiego, wypowiadali uroczyste słowo: »Wezwij Ducha świętego» a z chóru za
brzmiał hymn »Veni Creator Spiritus.* Po u- dzieleniu błogosławieństwa i odśpiewaniu »Te Deum,» zakończyła się ceremonia szczerem, pełną piersią kilkakrotnie powtórzonym: »Ad multos annos* — żyj długie lata.
Wiadomości ze wszystkich części świata,
tyczące się Kościoła katolickiego i sprawy socyaluej.
Czy katolicy w Niemczech mają równe prawa z protestantami? To pytanie już nieraz stawiał »Misyonarz katolicki* w swem piśmie, i odpowiadał na nie, że katolicy równych praw nie zażywają. Rzecz to bardzo smutna i bolesna.
Państwo każde jest jakoby ciałem, składającem się z różnych członków. Jeżeli o jeden członek ciała więcej dbamy, niż o drugi, jeżeli ten członek sta
rannie pielęgnujemy, a o drugich członkach zapomi
namy, to w tym razie i całe ciało cierpi. Jak jeden bowiem członek zesłabnie, to to zesłabnięcie u- czują drugie członki, i całość będzie nie doma
gała, a z czasem, jeżeli tej słabości się nie zara
dzi, to może śmierć ciała nastąpić. To trzeba było przypomnieć, jeżeli ma się dobrze rozumieć, jaką krzywdę robi się całemu państwu, jeżeli je
dne członki jego stawia się wyżej nad drugie, je
żeli im się odmawia tych praw, które drugie po
siadają.
Dalej trzeba i to ciągle mieć na pamięci, że wszystkie państwa żyją religią, cnotą, uczciwo
ścią, sprawiedliwością. Jeżeli państwa temi cno
tami nie żyją, to prędzej, czy później muszą upaść. Cnoty, jak wymienione: uczciwość, spra
wiedliwość, powstają z wiary świętej przez Boga objawionej. Tej zaś wiary uczyć może tylko Ko
ściół, który przez Boga Chrystusa został założony.
Po czem zaś poznać można ten Kościół Boży, to my wiemy katolicy. Kościół musi być jeden, święty, powszechny, czyli katolicki i apostolski, to jest, że musi swój początek wywodzić od apo
stołów i na czele tego Kościoła stać musi ten, którego Chrystus ustanowił jako Swego namie
stnika. I takim to namiestnikiem, zwierzchnikiem, czyli głową Kościoła jest każdorazowy biskup rzymski, nazwany Papieżem, czyli Ojcem świętym.
Są atoli takie wyznania religijne, które twierdzą, że Kościół może być Chrystusowym, chociaż nie
rządzi nim Papież, Tak twierdzą n. p. w Niem
czech protestanci, którzy zowią się także ewan- gielikami. Że ci protestanci są w błędzie, to ka
żdy obeznany z religią katolik dobrze wie o tern.
Nie będziemy też tu w »Misyonarzu* dowodzili obszernie, jak grubo się mylą ci protestanci. Ta
kie dowodzenie zaprowadziłoby nas za daleko.
Zatem pomijamy je i już wprost przystępujemy do powyższego pytania, czy katolicy mają równe prawa z protestantami, i zaraz na początku twier
dzimy, że tych praw równych katolicy nie posia
dają. Protestanci niechcą tych praw przyznać katolikom, bo powiadają, że kiedy państwo jest protestanckie, jakiem są rzeczywiście Prusy, to protestanci muszą stać wyżej nad katolików, wię- cćj mieć z państwa korzyści, praw, przywilejów od katolików. Ci protestanci krzywdzą więc pań
stwo, i pracują nad jego upadkiem, bo to pań
stwo jako zbiór różnych członków powinno być dla wszystkich sprawiedliwem. W konstytucyi też Pruskićj te równe prawa są dla wszystkich zabezpieczone. A jednak dzieje się inaczej. Pro
testanci boją się katolików, choć ta bojaźń jest nieusprawiedliwiona. Protestanci tak sobie rozu
mieją: Jak damy równe prawa katolikom, to oni pójdą w górę, a my na dół. Katolicy z równemi prawami przyjdą do siły i mocy, a nas prote
stantów pognębią. Otóż tak rozumują prote
stanci, ale w wielkim są błędzie. Prawdziwy bo
wiem katolik jest sprawiedliwy, bo takim być ka
zał Chrystus Pan, a i Jego Kościół katolicki po dziś dzień uczy i nakazuje równą miarą mierzyć dla wszystkich.
Te to błędne mniemanie protestantów, dalej ich nienawiść do katolików sprawiają to, że rząd państwa pruskiego, chociażby chciał być sprawie
dliwym dla poddanych, czyli obywateli swych ka
tolickich, nie może tego uczynić, boby protestanci