• Nie Znaleziono Wyników

Misyonarz Katolicki, 1892, R. 2, nr 8

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Misyonarz Katolicki, 1892, R. 2, nr 8"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Czasopismo ilustrowane dla ludu katolickiego.

Ojciec święty Leon XIII. udzielił pisemka temu Błogosławieństwa Apostolskiego.

Wychodzi 2 razy na miesiąc (1-szego i 15-stego.) Przedpłata ćwierćroczna na pocztach, w księgarniach i agenturach 1 markę. Wprost z ekspedycyi z Mikołowa z przesyłką pocztową 1 markę 20 fen., w Austryi 60 cent., z przesyłką

pocztową 72 cent. — Ogłoszenia za trzyłamowy wiersz 20 fen.

Nr. 8. Mikołów, 15. Kwietnia 1892. Rocznik II.

Hadra, mała wy znawczyni.

(Powiastka, ułożona wedle listu pewnego misjonarza.)

(Ciąg dalszy.)

Hadra od czasu od czasu obracając się, zwracała bojaźliwie oczy ku ścigającym ją ciemiężycielom. Jakiż to postrach musiał ją opanować, kiedy ujrzała, że przestrzeń, jaka ją dzieli od nich, coraz staje się mniejszą!

»W imię Ojca, i Syna i Ducha świętego!«

zawołała, wznosząc oczy ku niebu. »Bie­

głam, jak młody zajączek,« tak opowiadała późnićj, »przeskakując w wielkich skokach przez krze i ciernie. Ponieważ byłam boso, uderzałam często o kamienie i kaleczyłam sobie nogi tak, że krwawe ślady znaczyły mą drogę Ale skoro wzniosłam modlitwę do Trójcy Przenajświętszej, wstępowała we mnie wyższa jakaś siła i lotem ptaka nikłam z przed oczu mych prześladowców. < Wia­

domą jest rzeczą, jak zręcznymi i wytrwa­

łymi są Arabowie w pogoni. Mimo to nie zdołało atoli owych pięciu młodych i silnych

mężów dogonić młodćj Hadry, i uznać mu­

sieli, że ich pokonała w tym wyścigu. Mło­

dszy jej brat wyprzedził o kilka kroków resztę ścigających, bo ognista jego krew młodzieńcza dodawała mu siły do biegu.

Rozwścieklony z powodu bezowocnćj goni­

twy, porwał za flintę, i kiedy Hadra znów obróciła swą główkę, zbladły jej lica, bo ujrzała, jak brat morderczą broń do twarzy przyłożył i prosto ku nićj cel skierował. Ale zanim dotknął cyngla, rzucili się towa­

rzysze pogoni na niego i wydarli szaleńcowi broń z ręku. Podłe morderstwo wykonane na bezbronnćj dziewczynie wydawało się im za nadto nikczemnćm. Z powodu tego zaj­

ścia mogła Hadra uskoczyć o kawał drogi naprzód. Dosięgła wreszcie lasku, w którym wśród dzikich drzew oliwnych gęste rozcią­

gały się zarośla. W ten sposób znikła

(2)

114 Hadra, mała wy znawczyni.

z przed oczu prześladowców. >W imię Ojca, i Syna i Ducha świętego!« zawołała po­

wtórnie z wdzięcznćm sercem. Ukryła się potem, o ile tylko mogła, w gęstwinę i spo­

częła w dobrze zasłoniętym miejscu u pod­

nóża pagórków, oddzielających jćj drogę ku Beniub.

Siły biednego dziecka tak były wyczer- pnięte, że długo nieporuszenie leżało wycią­

gnięte na ziemi, by przynajmniej tchu na­

brać. Tymczasem ścigająca zgraja przetrzą­

sała lasek na wszystkie strony, aż ją zapa­

dający zmrok nocy powstrzymał od dalszćj pogoni. W powrocie do domu przechodzili Arabowie w pobliżu krza, w którym siedziała ukryta Hadra, cała drżąca i z bijącem ser­

cem. Wyraźnie dochodziły do jćj uszu słowa rozwścieklonego brata: »Ha, nędzna, umrzeć musi, skoro ją znajdę !<

Długo, długo siedziała Hadra w ukry­

ciu cicho i zaledwie dech z ust wypuszczając.

W duszy swój gorąco modliła się do Boga chrześcijan. Niknęło już w oddali stąpanie oddalających się Arabów i dźwięk ich głosu niknął w powietrzu. Głębokie, ponure mil­

czenie panowało na okół. Na niebie bły­

szczały gwiazdy, a światło ich, przezierając przez konary drzew, zdawało się uśmiechać do znękanej ciałem i duszą Hadry, i doda­

wać jćj odwagi. Niejedno dziecko umarłoby z obawy wśród grobowego milczenia tćj wspaniałćj a i groźnćj nocy. Ale Hadra miała duszę bohaterską. Wyszła prędko i odważnie z ukrycia i poczęła wchodzić na wzgórza i szczęśliwie stanęła na ich szczycie.

Chłodne powietrze nocy oblało jćj rozpalone lica, kiedy w szybkim biegu zdążała przez małą wzgórzystą równinę ku pochyłćj jćj stronie. Już stanęła w samym środku lekko pochylającej się ku dołowi górce, gdy w tćm nagle dochodzi jćj uszu przeciągłe, groźne, coraz bliższe, coraz straszliwsze szczekanie.

Trwoga przejęła ją śmiertelna. Ale jakież to mogą być głosy ? Czy to chód szybko posuwających się naprzód zwierząt ? Hadra ujrzała w ciemności nocy jakoby migocące płomyki żarzących się ócz idących szybko dzikich bestyi. Zimny pot wystąpił na jćj czoło; poznała nowe a straszliwsze niebez­

pieczeństwo. Gromada głodnych szakali (dzi­

kich psów) zwietrzyła blizką zdobycz i wyjąc, puściła się za nią. Jeszcze nie dawno temu padło ofiarą tych psów pustyni młode dzie­

wczę z jćj szczepu. O biedna Hadro, ucie­

kaj, uciekaj! Już prawie dotykają się twych pięt te straszliwe stworzenia; czy nie widzisz ich żarzących się ślepi, czy nie słyszysz ich ochrypłego dychania? Dwie z tych bestyi stanęły tuż przy Hadrze. Czuje ona już na szyi ich gorący, śmierdzący oddech, kosmata skóra dotyka jćj lica; Hadra czuje, jak jeden z szakali chwyta kłami skraj jćj latającćj w powietrzu sukni: »W imię Ojca i Syna i Ducha świętego,« woła nieszczęśliwe dzie­

cię, padając na kolana, a głos jćj przeraźli­

wy prując powietrze, wznosi się tam ku górze, zkąd tylko nadejść może ocalenie. I głos ten opuszczonego od wszystkich dziecka przebił niebiosa. Bo cóż się dzieje? Dzikie, żądne zdobyczy bestye, jakby spłoszone nie­

widzialną siłą, pierzchają na wszystkie strony.

Zdumione dziewczę, głęboko oddychając, pod­

nosi się z ziemi i znów pędem dzikićj kozy bieży ku dolinie, zkąd światła Beniubu przy­

jaźnie ku nićj zdała zdają się uśmiechać, jakby ją zachęcały do rychłego powrotu. Była już 9 godzina wieczorem, kiedy biedne, ścigane, bohaterskie dziewczę padło bezwładnie w ob­

jęcia swćj zdumionćj, kochanćj pani. Wkrótce jednak przyszła Hadra do siebie, a pokrze­

piający sen nocy przywrócił dawne jćj siły.

Obudziwszy się nad ranem, padła na kolana, ażeby podziękować Bogu za cudowne ocale­

nie, za Jego opiekę w tylu niebezpieczeń­

stwach, i za powrót w gościnny dom swćj chrześcijańskićj pani.

Spokojnie i bez ważniejszych wydarzeń w życiu Hadry minął rok następny. Prosiła ona często gorąco o łaskę Chrztu świętego.

Ale napróżno. Groźne sąsiedztwo jćj uro dzonych w nienawiści przeciw chrześcijaństwu rodaków wstrzymywało państwo Reynaud od przychylenia się do tćj prośby. Nie było można ani myśleć o zezwoleniu na chrzest jćj wuja Abdalli, jak tego wymagało prawo francuzkie. Musiała zatem zastósować się do ciężkiego losu i pocieszać się tćm, że przyszłość dla nićj będzie pomyślniejszą.

W tym czasie z dziewczęcia wyrosła Hadra

na piękną, kwitnącą zdrowiem, życiem i wdzię­

(3)

Hadra, mała wyznawczyni, 115 kami dziewicę, a z dojściem do dojrzałości

wzmagała się w jćj sercu coraz bardzićj go­

rąca żądza dostąpienia tych pocieszających łask, jakie daje wiara Chrystusowa. Cichy popęd jćj serca zrodził w niej życzenie po­

zostania na zawsze dziewicą. Żadna z mło­

dszych chrześcijanek nie mogła z większą troskliwością, i że tak powiemy, zazdrością pielęgnować w swej duszy tego delikatnego kwiatu w ogrodzie cnót chrześcijańskich, jak ta młoda córka proroka. Jćj zwykle ła­

godne i pełne dobroci oczy zapalały się gniewem, kiedy kto z jćj otoczenia śmiał w jćj przytomności wymówić jakie wolniejsze słowo, lub przystąpić do nićj ze zbytnią pou­

fałością, i nieprzyzwoicie się zachować. Pe­

wnego dnia obnosiła jak zwykle, po obie dzie czarną kawę pomiędzy sługi domu.

Oddźwierny domu Marokańczyk odważył się szepnąć jej do ucha zbyt śmiałe słowo po­

chlebstwa i uchwycić ją mocnićj za rękę.

Wtedy oburzona do gruntu duszy tą nie- przyzwoitością Arabka, zmierzyła go okiem, z którego jakoby błyskawica wypadła i wrzą­

cym napojem twarz mu oblała. Dwa mie­

siące leczył się Taragh z ran, które sprawiło silne poparzenie, i miał dość czasu zastana­

wiać się nad swćm nieprzyzwoitćm zachowa­

niem się w obec dziewicy, która w ten spo­

sób czuwała nad niepokalaną czystością swe­

go ciała.

Podobne zdarzenia tćj stanowczćj obro­

ny przytrafiały się częścićj Hadrze.

Upłynął blizko rok od chwili ucieczki jćj z domu rodzinnego, gdy Hadra rychło rano poszła po wodę do studni na poblizki pagórek. Wzięła właśnie na barki pełen dzban wody i chciała powracać, gdy w tćm nagle ujrzała wychodzącego z krza brata swego młodszego, który sporym zbliżał się do nićj krokiem. W ręku trzymał kij sę­

katy, tego nieodstępnego towarzysza tam­

tejszych Arabów. Było już za późno; Ha­

dra widziała, że nie uciecze przed bratem.

Postawiła zatem dzban na ziemię i stanąwszy śmiałą nogą, oczekiwała w tćj męzkićj posta­

wie swego nieprzebłaganego ciemiężcę. »Ha dro,« odezwał się tenże, ledwo dychając, »dla czego nie porzucasz tych psów chrześcijań-

skich, i nie wracasz pod namioty swego plemienia?« »Ponieważ kocham moją panią i chlebodawczynią i ponieważ chcę zostać chrześcijanką ,< — brzmiała odpowiedź.

»Nędzna istoto, to ci się nie powiedzie,« za- ryczał, przystępując napastnik coraz bliżej,

»tą rażą nie ujdziesz mi. Natychmiast chódź ze mną do domu jeść kukus razem ze swoimi.«

(Kukus, narodowa potrawa Arabów z ryżu i skopowiny.)

»Nigdy, nigdy!« odrzekła stanowczo Hadra,« wolę raczćj jeść zupę z Francuzami.«

(Jeść bowiem kukus, znaczy u Arabów tyle, co pozostać wiernym zwyczajom arabskim, a jeść zupę znaczy przyjąć zwyczaje obcych.)

»Ha, i ty śmiesz to mówić?« — głośnićj jeszcze zaryczał dziki Arab. »Tak jest Mul leyu,< odpowiedziała stanowczo Hadra, »jeść będę zupę, do tego wieprzowinę.« Zbyt śmiałe były te słowa. Jeść wieprzowinę jest dla muzułmanina wielką zbrodnią, bo pogar­

dą najświętszych zasad nauki proroka. Na czole Mulleya nabrzmiały żyły ze złości, po­

stąpił krok i tak silny wymierzył cios na głowę siostry, że ta straszliwy wydała o krzyk i runęła bez zmysłów na ziemię.

Krew obficie sączyła z rany na czole, spły­

wając po bladych licach Arabki, Ale nie zadowolił się tćm dziki w swój zemście Arab. W ślepćj wściekłości uderzył jeszcze po kilka kroć swą bezbronną ofiarę kijem w szczęki i nogi, przypomniawszy sobie za­

pewnie, że one to ocaliły jego siostrę pod­

czas ucieczki. Kiedy widział, że Hadra nie daje znaku życia, począł spiesznie uciekać, unosząc krwią zbryzgane narzędzie mordercze, i zniknął w poblizkim lesie.

Przeraźliwy głos, jaki Hadra wydała, zaniepokoił domowników, którzy tćż nieba­

wem do studni nadbiegli. Znaleźli te biedną dziewczynę we krwi leżącą, na pozór umarłą, tę ofiarę niegodziwego morderstwa. Zanie­

siono ją do domu, gdzie podejmowano wszystko możliwe, ażeby przytrzymać ula­

tujące życie. W końcu Hadra otworzyła oczy. W skutek silnych uderzeń na szczęki zaledwie jako tako mogła nazwać sprawcę zbrodni.

(Dokończenie nastąpi.)

■mm

(4)

116 Przegląd powszechny prac misyjnych.

Przegląd powszechny prac misyjnych.

(Ciąg dalszy.)

Pomocnikami misyonarzy są Święci Pańscy.

W składzie apostolskim wyznawamy: »Wierzę w Świętych obcowanie.* Co to znaczy? Oto, że Święci są z nami połączeni, są nam blizkimi, są naszymi przyjaciółmi i obrońcami. Nietylko więc obcujemy z żyjącymi, lecz też i z Świętymi, któ­

rych ciała w grobie leżą, a dusze w niebie kró­

lują.

Wiara ta nasza jest osobliwie dla misyonarzy pociechą. Wiedzą oni, że u Boga mają zastę­

pców i patronów, Świętych. Do Świętych misyo- narz codziennie się modli, Świętych uwielbia, Świętym ofiaruje winnicę, w której pracuje, Świę­

tym poleca pogan i nowonawróconych.

Pomiędzy Świętymi pierwsze zajmuje miejsce Najświętsza Panna Marya. Ona bowiem jest łaski pełna, pomiędzy niewiastami błogosławiona, Boga­

rodzica i Królowa Wszystkich Świętych. Nie ma tćż misyonarza, któryby mógł zapomnieć o Matce swej niebieskićj. Choćbyś takiego szukał, nie znaj­

dziesz go. Chwałę Najświętszój Panny opowiada misyonarz narodom, na cześć Jej buduje kościoły, obraz Jej stawia jako znak zwycięzki zbawienia.

Poganie zaś, którzy pogardzają niewiastą, z po- dziwieniem słyszą nowinę, że przez niewiastę zba­

wienie nam przyszło. Misyonarz przedstawia po­

ganom i nowonawróconym Najświętszą Pannę jako wzór życia i niewinności. Poganie zaś oświeceni łaską Bożą, przyjmują Słowo Boże i poznając go­

dność przeczystej Panny Maryi, szanują swoje córki i małżonki. Takim sposobem misyonarzom zawsze towarzyszy Najświętsza Panna i przez Jej przyczynę i zasługi szerzy się wiara katolicka.

Jak na niebie rozmaite są gwiazdy, tak tćż pomiędzy Świętymi nie jednaki jest stopień chwa­

ły i świętości. Chociaż Najświętsza Panna naj- bardzićj jaśnieje, misyonarz dobrze wie, że inni Święci także z Maryą Panną uwielbiają Boga i są wiernych pomocnikami, patronami misyi.

Do kogóż misyonarz po Matce Bożćj najczę­

ściej podnosi swe serce? Zapewne do świętego Józefa, Jćj oblubieńca i opiekuna Zbawiciela świata. Jak niegdyś Józef w Egipcie żywił braci swoich, tak też św. Józef żywił Syna Bożego, on Mu sposobił drogę. Dla tego tćż święty Józef

jest patronem całego Kościoła, więc też misjona­

rze budują zwykle swe klasztory i zakłady pod opieką św. Józefa, i nieraz przez Jego przyczynę doznawają Bozkiej pomocy.

Każdy kraj, każde państwo posiada zwykle swego patrona. Tak też misyonarze polecają kraj, w którym pracują, jednemu z Świętych, aby żyć pod jego szczególną obroną. Tak naprzykład w Danii stoją misyonarze pod szczególną opieką świętego Ansgarego, w Chinach zaś świętego Jó­

zefa i t. d.

Oprócz tego misyonarze należą zwyczajnie do jakiego zgromadzenia duchownego lub zakonu.

Każde zgromadzenie (kongregacja) ma swoich patronów, i każdy zakon swoich. Iluż to świętych wychował naprzykład zakon świętego Franciszka?

Prawie niepoliczonych 1 Zakon Benedyktynów, Dominikanów szczyci się świetnem gronem Świę­

tych. Najnowszy zakon, zakon Jezuitów, jest u- wielbiany przez Świętych, których dzieła podzi­

wiamy: Św. Ignacy, św. Alojzy, św. Franciszek Borgiasz, św. Piotr Klaweryusz, św. Jan Berch- mann są patronami szczególnymi misyonarzy za­

konu Jezuitów.

Przejrzyj wszystkie zakony i kongregacje, a przekonasz się, że misyonarze tychże zakładów Świętych uważają za pomocników w mozolnej swej pracy misyjnej.

I jakże by miało być inaczej ? Święci w nie­

bie, żyjąc jeszcze tu na ziemi, często sami byli misjonarzami i pracom misyjnym zawdzięczają swą wieczną chwałę. A jeżeli nie byli misjonarzami pomiędzy poganami i niewiernymi, ustawicznie się modlili: • Przyjdź królestwo Twoje, niechaj się nawrócą do Pana narody 1* Teraz w niebie naj- ściślćj są połączeni nie tylko z Bogiem, lecz i z żyjącymi, którzy są według Pisma świętego powołani do chwały wiecznćj.

Otóż widzisz, kochany Czytelniku, że misyo­

narz, chociaż opuszcza ojca i matkę, krewnych i ojczyznę, Świętych nie opuszcza a Święci go nie opuszczają, lecz raczej przyczyniają się jako szcze­

rzy pomocnicy jego, aby jego prace misyjne były błogosławione i wydały plon obfity.

Jeszcze i to wspomnieć należy, że nietylko

misyonarze wzywają Świętych na pomoc dla

(5)

Szczegółowe nowiny z misyi katolickich. 117 swych prac, lecz i my także. Ile razy modlimy

się i odmawiamy litanią do wszystkich Świętych, kończymy tę prośbę: Abyś Kościołem Twym świę­

tym rządzić i zachować go raczył — abyś Namiest­

nika Chrystusa Pana i wszystkie duchowne stany w świętćj pobożności zachować raczył —

abyś nieprzyjaciół Kościoła świętego poniżyć ra­

czył, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Panie. Tak się modląc, przyczyniamy się do tego, że Bóg wszechmogący przez zasługę wszystkich Świętych Kościół święty rozszerza.

(Ciąg dalszy nastąpi.)

Szczegółowe nowiny

Niemcy. Związek św. Bonifacego.

Często wspominamy, i to dla ważnych powodów, 0 Związku św. Bonifacego wielce już dziś zasłu­

żonego około dusz zbawienia katolików rozpro­

szonych pomiędzy innowiercami. Związek ten dzieli się na dwie części: na szlązki i na ogólny.

Szlązki związek ma siedzibę we Wrocławiu i wy­

daje miesięcznik pod redakcyą radzcy duchownego Augustyna Meer, katolikom państwa pruskiego już dobrze znanego. W numerze 4. miesięcznika tak pisze ów redaktor o naszym »Misyonarzu kato lickim.*

• Witamy nowego pomocnika. Proboszcz Py- skowicki, ks. Dr. Chrząszcz, działa w piśmie 1 ustnie bardzo gorliwie w sprawie misyjnej. Na zgromadzeniach katolików w Raciborzu i Gdańsku w ognistej przemowie zachęcał słuchaczy. Aby utrzymać i rozszerzyć gorące przywiązanie do misyi, wydaje »Misyonarza katolickiego,* w któ­

rym tćż wymienia dary na cele misyjne ofiarowa­

ne. Dnia 7 Marca tak nam pisze: , »Wielebnemu Księdzu przesyłam 60 marek od czytelników »Mi­

syonarza katolickiego» na cele szlązkiego związku iw. Bonifacego, oraz proszę wszystkie sprawo­

zdania szlązkiego związku św. Bonifacego opraco­

wać według mego życzenia, aby i w języ­

ku polskim szlachetne i wzniosłe usiłowania Zwią­

zku coraz więcćj poznawano.»»

Z calem sercem witamy tego nowego gorli­

wego pomocnika w sprawie Związku św. Bonifa­

cego. Wiele sobie obiecujemy z jego pomocy.

Znanem jest bowiem, jak ofiarnym jest pobożny lud górnoszlązki. Chętnie on składa jałmużnę na cele związku św Bonifacego, jeżeli wiadomość o- trzyma przez »Misyonarza katolickiego» o potrze­

bach'katolików w okolicach innowierczych. Dla Obieżysasow (robotników obiegających Saksonią), lud górnoszlązki ma jeszcze szczególną przyczynę zwrócić uwagę na owe okolice, ponieważ wiele jego synów i córek szukają tam nowej ojczyzny.

Dla tego serdecznie się cieszymy z pomocy 'Mi­

syonarza.« Tak pisze radzca duchowny ks. Meer.

Jeżeli przy pomocy Bożej przyczynimy się do u- trwalenia w wierze świętej choćby jednej tylko duszy katolickiej, już to będzie dla nas wielką po­

ciechą. Jak wielce jest zasłużony szlązki związek

z misyi katolickich.

św. Bonifacego około wiary katolickiej pomiędzy innowiercami, poznasz to, kochany czytelniku, ze sprawozdania na rok 1891. Kolekta w kościołach zebrana wynosiła 12,024 marek 86 fenygów. W o- góle zebrano dość znaczną sumę, bo 102,721 m.

Rozchód na cele misyjne, na kościoły i szkoły ka­

tolickie, dla nauczycieli i księży wynosił 95,879 marek.

Związek św. Bonifacego liczy jeszcze trzy mniejsze wydziały. Pierwszym wydziałem jest Związek tak zwany szlachecki na Szlązku, zało­

żony we Wrocławiu na zgromadzeniu jeneralnćm katolików. Ten wydział ofiarował przez przewo­

dniczącego swego hrabiego Praszmę 2025 marek na kościół św. Piusa w Berlinie. Drugi wydział jest dla Nowych Strzelec (Neu-Strelitz), założony także w roku 1872. Zebrał on 1926 marek.

Oto widzisz, kochany Czytelniku, że Związek św. Bonifacego nie jest ospałym i gnuśnym, lecz stoi ciągle na straży i jest wytrwałym sługą Bo­

żym. Czy ty także, kochany, Czytelniku masz w swem sercu miłość dla misyi katolickićj ? Za­

pewnie, inaczej byś nie składał ofiary na cele mi­

syjne i nie czytał »Misyynarza katolickiego.«

Z jakim zapałem nawet młodzież garnie się do pracy misyjnćj, pokazuje to To w. »Dziecię­

ctwa Jezusowego.« Tysiące dziatek składają co miesiąc po 5 fenygów na cele misyjne i tym sposobem utrzymują liczne zakłady i Kościoły po­

między innowiercami i poganami. Należy także uznać zasługę trzeciego wydziału związku święte­

go Bonifacego t. zw. akademików wrocławskich.

Na uniwersytecie wrocławskim znajdują się liczni studenci, poświęcajęcy się wyższym naukom. Już przed kilku laty utworzyli związek na poparcie misyjnych stacyi. Protektorem Związku tego jest profesor König, popierają go także inni profeso­

rowie. Pod protektoratem panów profesorów młodzi studenci zgromadzają się i obradują nad sprawami misyjnemi, zbierają datki, rozpalają o- gień miłości dla ratunku dusz nieśmiertelnych.

Studenci zwyczajnie nie opływają w dostatki, nie mając innych dochodów, jak tylko pomoc często szczupłą z domu rodzicielskiego, lub z ręki dobro­

dzieja'; w zimie 1891 r. zebrali 527 marek. Sumę

rozdzielono na trzy części; na kościół świętego

(6)

118 Szczegółowe nowiny z misyi katolickich.

Sebastyana w Berlinie przeznaczono 250 marek, na kościół św. Piusa 150 marek, do Neustadt Ebers- walde 120 marek.

Niechaj rozwija się, kwitnie i wydaje owoce Związek św. Bonifacego 1

Norwegią. W ostatnim numerze »Misyonarza katolickiego" na stronnicy 102 podaliśmy wiado­

mość dotyczącą Kościoła katolickiego w Danii.

Idąc dalćj na północ, przybywamy do wielkiego kraju Norwegii. Dawnićj, podobnie jak Dania, tak i Norwegia była zupełnie katolicką. Miasta sto­

łeczne Chrystyania i Drontjem słynęły z piękności kościołów, lud z głębokiój pobożności. Przez o- kropne odszczepieństwo, jakie nastąpiło 'w całej Europie w 16-tym stuleciu, piękna Norwegia zo­

stała straconą dla Kościoła katolickiego.

Teraz potrzeba na nowo Norwegią nawracać.

Tą ciężką, lecz chwalebną pracą zajmuje się pre­

fekt apostolski Fallize. Najznaczniejsze stacye ka­

tolickie znajdują się w Chrystyanii, w Drontjemie i Hammerfest. Aby dzielnego misyonarza po­

chwalić i wynagrodzić go za prace apostolskie, Ojciec św. Leon XIII. wyniósł go równocześnie z prefektem Danii (von Euch) na godność wika- ryusza apostolskiego. Przez to dał poznać Ojciec św., że Norwegią liczy do krajów, gdzie wiara katolicka już jest dostatecznie utrwaloną.

O postępach wiary w Norwegii sam Biskup Fellize tak pisze, jak czytamy w Rocznikach roz- krzewienia wiary: »W przeciągu ostatnich lat pię­

ciu założyliśmy z pomocą Boga trzy nowe stacye misyjne i otworzyliśmy siedm zakła­

dów, w których zakonnice kształcą dzieci i pielę­

gnują chorych. Nawrócenia były dość liczne i cy­

fra katolików prawie się podwoiła.

W mieście Hammerfest, najbardziej po- suniętem na północ, nawróciło się w roku ubie­

głym 50 osób. Nadto zdobywamy coraz bardziej szacunek i miłość ludności, a nawet władz rządo­

wych, które nam coraz więcój pozostawiają swo­

body. Zeszłego roku władze prawodawcze uchwa­

liły nowe prawo, tak zwane dissenters, po­

zwalając nam błogosławić małżeństwa bez żadne­

go pośrednictwa ze strony władz cywilnych i uwal­

niające naszych wiernych od podatku na utrzyma nie państwowego kościoła i szkół publicznych.

Wszyscy urzędnicy z powodu tej ustawy zaczęli nam okazywać niezwykłą uprzejmość, która mnie bardzo zobowiązała. W ogóle nie możemy dość się odwdzięczyć wszystkim władzom państwowym, począwszy od samego króla, za dobroć, jakićj ciągle dają nam dowody.

Co do ludności, to do świątyń naszych ciśnie się mnóztwo protestantów, pragnących być świad­

kami naszych obrzędów i kazań. W ubiegłym i bieżącym roku pewien Ojciec z Zakonu św. Do­

minika wygłaszał konferencye apologetyczne w Chrystyanii, Bergen i Drontjemie i wówczas kościoły nasze były przepełnione, wszystkie zaś dzienniki uważały sobie za obowiązek przytaczać

treść jego nauk. Gdy niedawno temu Siostry mi­

łosierdzia urządziły w Fredriksstadzie bazar na korzyść swego szpitala, protestanci z jak najwię­

kszym popierali go zapałem.

Naturalnie, znajdują się i tacy, którzy widzą zbawienie tylko w luteraniźrr.ie, dla nich więc na­

sze powodzenie jest solą w oku. Oto co przed kilkoma tygodniami pisał jeden z ich dzien­

ników:

»Propaganda katolicka wśród północnych na­

rodów germańskich, które stanowiły dotąd naj­

trwalszy szaniec protestantyzmu, coraz bardziej zatrważające przybiera rozmiary. Jest to fakt nie ulegujący wątpliwości, ponieważ wszyscy ludzie bezstronni jasno go już widzą. Misya katolicka na północy pracuje cicho i skromnie, lecz z wiel- kiem powodzeniem, należy więc zwrócić na to u- wagę ogółu. W Norwegii, kraju wyłącznie pro­

testanckim, gdzie przed kilkudziesięciu laty było zaledwie 500 katolików, tworzą się teraz ciągle nowe parafie i coraz więcej osób się nawraca.

Również wielkich postępów dokonał Kościół ka­

tolicki w Laponii. Należy jednak przyznać, że Chrystyanizm wyrugował tam tylko pozornie da­

wne bałwochwalstwo i że po ciemnych tamtejszych mieszkańcach nie można było nawet spodziewać się oporu przeciw postępom Rzymu.*

Artykuł ten kończy się skargą na luterskich pastorów, nie starających się położyć tamy usiło­

waniom katolików.

Oby to hasło trwogi, wydane z naszego po­

wodu, coraz bardzićj wzrostem katolicyzmu dało się usprawiedliwić! Potrzeba nam jednak do te­

go więcej kapłanów i środków pieniężnych. Do­

póki nie będziemy mogli mieć parafii we wszyst­

kich większych miastach i powiatach, tak rozle­

głych, jak gdzieindziej całe dyecezye, dopóty nie podobna zbierać plonu, który tak pięknie się za­

powiada.

Czyż w innych krajach nie znalazłoby się kilku przynajmniej młodych apostołów, coby nam dopomogli wprowadzić na łono Kościoła ten na­

ród, tak szlachetny i tak głęboko religijny? Od lat pięciu błagam już o pomoc, ale niestety, ani jeden nowy kapłan nie przybył do Norwegii, aby prowadzić dzieło, rozpoczęte i wykonywane przez jego współbraci.

Co do środków materyalnych, to położenie nasze pod tym względem jest niemal opłakanem.

Jeżeli po pięciu latach apostolstwa siły moje cał­

kowicie się wyczerpały, wynika to z nadmiaru pracy i ciągłej troski o jutro.'

Afryka średnia. W północnej i średniej Afryce pracują, jak wiadomo, misyonarze kardy­

nała Laviżerie. Pomiędzy nimi zasłużył sobie na osobliwą pochwałę misyonarz Schynze, pochodze­

nia niemieckiego. Niezmordowanie pracował on w średniej Afryce pomiędzy murzynami. Lecz niestety w młodym jeszcze będąc wieku, umarł.

Pewien misyonarz, który go pielęgnował w osta-

(7)

Szczegółowe nowiny z missyi katolickich. 119 tniej chorobie, tak o nim pisze: »Dnia 18 Listo­

pada wstąpił do nieba, aby otrzymać zapłatę za prace swe i trudy. Tak był budujący zgon jego, jakim być tylko może zgon misyonarza świętego.

Mogę to powiedzieć śmiało, ponieważ od przyby­

cia mego do Kamogi byłem jego najwierniejszym przyjacielem, pielęgnowałem go w jego ostatniej chorobie, udzieliłem mu świętych Sakramentów i dałem mu pocałunek w tej chwili, gdy ostatni raz wymówił imię Jezus i oddał Bogu ducha swe­

go. Widziałem wielu chrześcijan umierających, nawet kapłanów i zakonnych, lecz nigdy tak ży­

wej wiary i tak pałającćj miłości do Boga, takie­

go oddania się zupełnego pod wolą Bożą nie zna­

lazłem. Umarł w skutek reumatyzmu, na który już dawno cierpiał. Dnia 14 Listopada reumatyzm opanował piersi jego, nastąpiło zapalenie płuc i gorączka zacięta. Lekarstwa okazały się bez­

skuteczne. Reumatyzmu nabawił się w czasie po­

dróży swojćj z Zanzybaru tudotąd i wyjazdu do Ugandy roku 1890. Był pewnym, że rychło umrze, często mówił też o śmierci. Dnia 15 Li­

stopada położył się wśród wielkich boleści w łoże, aby już nie powstać 1 W poniedziałek dnia 17 Listopada odbył przedemną spowiedź general­

ną z całego życia, w dzień następujący przyjął Komunią św. z taką pobożnością, że nas wszyst­

kich do łez wzruszył.

W środę o drugićj godzinie po południu śmiertelny pot wystąpił mu na czole; zaraz też poznaliżmy, że to znak zbliżającej się śmierci.

Powiedziałem mu to, co go wcale nie przestra­

szyło i umiechając się, rzekł, że jest gotów iść za rozkazem Bożym. Udzieliłem mu świętego Olejem Namaszczenia. Przemawiałem mu modli­

twy, a on je wyraźnie powtarzał i na nie odpo­

wiadał. Krucyfiks trzymał w rękach i powtarzał akty strzeliste, całując go często i z zapałem.

Zapewniał, że chce umierać w miłości do ukrzy­

żowanego Jezusa Pana, prosił wszystkich o prze­

baczenie, jeżeli kogo obraził. Potćni łagodnie zasnął w Panu. Jak żył, tak umarł, jako mąż i jako chrześcijanin, nie lękając się śmierci, którą w powołaniu misyjnćm tak często miał przed o czarni, ufając w Boga, któremu całe swe życie poświęcił.*

Tak opisuje ów misyonarz zgon współbrata Schynzego.

Na miejscu zmarłego inni pracują misyonarze.

Pomiędzy nimi wysokie zajmuje Biskup Hirth, wi- karyusz apostolski nad jeziorem Nyanzy. W liście do kardynała Laviżerie opisuje on pracę i pocie­

chy misyjne w średniej Afryce. Podajemy ten ustęp z jego pisma, gdzie głównie opisuje nawró­

cenie i chrzest siostry króla Ugandy. Wiedzieć zaś należy, że królestwo Uganda leży nad jezio­

rem Nyanzy, miasto zaś stołeczne nazywa się Rubaga. Dawniej król Mwanga prześladował chrześcijan. Kto już był chrześcijaninem, lub nim został, musiał wiele cierpieć. Lecz król

Mwanga przestał prześladować wiarę. Kościół pięknie kwitnie w jego kraju, ponieważ jego wła­

sna siostra przyjęła chrzest.

»Wśród kobiet,* tak czytamy w »Roczni­

kach, « »pierwsze miejsce zajmowała siostra króla Mwangi. Chrześcijanie nasi byli niezmiernie du­

mni z jej obecności. Ta rozumna i bystra niewiasta zajmuje po Namazoli, matce królewskiej, pierwszo­

rzędne stanowisko w całej Ugandzie, chrzest jej więc stanowi ważny dla kraju wypadek. Podług miejscowych zwyczajów dzieli ona z królem naczelną władzę, nie mieszając się bowiem do spraw poli­

tycznych, posiada czwartą część królestwa i ma nader wielu podwładnych, co podnosi jej wpływ i znaczenie.

Wówczas, gdy większa część chrześcijan schro­

niła się przed prześladowaniem, siostra Mwangi zaczęła uczęszczać do nas na naukę katechizmu wraz ze sporą ilością swoich domowników. Okres próby został dla niej skróconym dla tego, że król zaręczył ją z chrześcijaninem Gabryelem, naczel­

nym wodzem ugandyjskiego wojska, my zaś pra­

gnęliśmy jak najrychlćj pobłogosławić chrześci­

jańskie małżeństwo.

Niegdyś siostra, wybrana przez króla do u- działu w rządach i mając, podobne jak on, własną stolicę, dwór i wojsko, nie miała prawa zawierać małżeńskich związków, lub też wychodząc za mąż, traciła swe stanowisko. Król Mwanga jednak wy­

jął naszą neofitkę z pod tego prawidła.

Sławna córka króla Mtesy przybyła na cere­

monią Chrztu świętego bez żadnych oznak swojćj godności, w skromnym ubiorze z tkaniny, wyra­

bianej z kory drzewnćj, który kobiety tamtejsze przechowują jako strój tradycyonalny, pomimo rozpowszechnienia się tkanin bawełnianych i weł­

nianych. Dostojna neofitka otrzymała imię Sary, którego sama zażądała. — Ol gdyby zdołała do­

starczyć Kościołowi tak znacznej ilości wiernych, jak licznem było niegdyś potomstwo patryarchalnćj Saryl

Patrząc na poczciwych murzynów, sądziłem, iż widzę w nich nieszczęśliwych chorych, których gorącą wiarę wynagradzał Zbawiciel rozlicznemi cudami podczas swojego pobytu na ziemi. Co do drogich moich neofitów, tak oswojonych niestety z cierpieniami i niewolą, to zdawało im się, że widzą w oddali szatana, z którego więzów przez przyjęcie wiary katolickiej uwolnili się wreszcie, ażeby służyć odtąd prawdziwemu Bogu.

Mógłem bez wahania ochrzcić wszystkich ka­

techumenów, ponieważ dobra ich wola została już dostatecznie wypróbowaną przez wygnanie, utratę całego mienia, a nawet obawę męczeństwa w prze­

szłym czasie.

Zresztą nie wahali się oni bynajmniej prosić mnie o Chrzest święty, pomimo przesądu rozpo­

wszechnionego wśród pogan, że »Chrzest spro­

wadza śmierć.* Kilku z nich niestety wkrótce po

otrzymaniu tego Sakrametu zapadło w niebezpie-

j czną chorobę.

(8)

120 Szczegółowe nowiny z misyi katolickich.

Okazałość ceremonii Chrztu, po którćj nastą­

piło Bierzmowanie i Komunia święta, podniosła znacznie obecność wszystkich naszych chrześcijan, zamieszkałych w stolicy Rubaga. Nadto w wi­

gilią dnia tego wróciło wojsko francuzkie z po­

granicza Unijoro, po trzeciem zwycięztwie, odnie- sionem nad muzułmanami.

Liczny tłum wiernych stanowił jedyny waru­

nek uświetnienia całego obrzędu. Zbyt wiele je­

szcze grozi nam niebezpieczeństw i wspomnienie prześladowań zbyt jeszcze jest świeżem, abyśmy mogli myśleć o rozwinięciu zewnętrznego prze­

pychu. Przed kilkoma dniami nieprzyjacielscy żołnierze dotarli aż do bram stolicy, ze szczytu zaś naszego wzgórza w Rubadze widzieliśmy pło­

nące chaty, podpalone przez muzułmanów i zale­

dwie o trzy mile odległe od misyi. Wszystkie więc mniej potrzebne rzeczy przewieźliśmy na je­

dną z wysp na jeziorze Nyanza, aby je uchronić przed chciwością napastników. W dniu uroczy­

stości ksiądz biskup przywdziać musiał nader ubo­

gie szaty, w wielkićj zaś chacie, której nadaliśmy szumną nazwę katedry, świeciły nagie ściany.

Bądźcobądź ze wszystkich serc wydobywała się radosna, dziękczynna modlitwa, zdolna wynagro­

dzić misyonarza za wszystkie jego trudy, oraz oddać należny hołd majestatowi Bozkiemu.

Rozrzewniająca ceremonia kościelna, jak ró­

wnież nowe zwycięztwo nad muzułmanami zdają się zapowiadać lepszą przyszłość naszym neofitom, którzy w dniu tym doszli do przekonania, że Pan Bóg i Najświętsza Panna wynagradzają w taki sposób ich wiarę i pobożność. Przez cały Maj murzyni błagali Maryą, aby raz jeszcze upoko­

rzyła islam; modły ich zostały wysłuchane i dzięk­

czynne hołdy zakończyły piękny ten miesiąc.

Oceania, wyspy Sanwichskie. Gdy­

byś jechał około kuli ziemskiej, natrafiłbyś w po­

środku podróży swój na wyspy Sanwichskie bar­

dzo liczne, wynurzające się z wielkiego Oceanu.

Największą pomiędzy niemi jest wyspa Hawai, na której też leży miasto stołeczne Honolulu. Lu­

dność wysp Sanwichskich jest brunatnego koloru, religii pogańskićj. Wielką zasługę około nawró­

cenia pogan do religii katolickiej zyskali sobie dwaj mężowie, czytelnikom naszym już znani z trzeciego numeru »Misyonarza katolickiego*, to jest biskup Koeckemann i Ojciec Damian.

Biskup Koeckemann urodził się w Westfalii w Ostbevern z pobożnych rodziców; odbył nauki swoje w Monasterze; potem wstąpił do zgroma­

dzenia Serca Jezusowego i Maryi (Zgromadzenie Pikpus) i poświęcił życie swoje biednym poga­

nom. Przebywał w Honolulu i ztąd czynił wy­

cieczki apostolskie na wyspy obszernej swej dye- cezyi, której był dobrym pasterzem przez jede­

naście lat. Chociaż był jeszcze w kwiecie wieku, śmierć ku wielkićj boleści wiernych i serca na­

szego przerwała pasmo pracy jego i żniwo po­

między poganami. Niechaj mu Pan Bóg da od­

poczynek wieczny! Tak mów, przypatrując się obrazkowi na stronnicy 43. Jeżeli do kogo, to zapewne w pierwszym rzędzie do misyonarzy u- mierających w obcym kraju stosują się słowa Chrystusa Pana: »Cieszcie się i weselcie się, bo nagroda wasza będzie obfita w niebiesiech.*

Drugim mężem, wielce zasłużonym około ka- tolickićj wiary na wyspach Sanwichskich, jest Oj­

ciec Damian, którego wspomnieliśmy na stron­

nicy 48. Jakże piękny przykład miłości bliźniego daje nam ten mąż prawdziwie święty! Żył on na wyspie Molokai, szesnaście lat życia swego poświęcając nędznym trędowatym; urząd swój objął w roku 1873 i zakończył śmiercią 1889.

On pocieszał i zachęcał do nadziei rozpaczają­

cych, on pielęgnował i leczył chorych, on nau­

czał nieświadomych, karmił łaknących, przyodzie- wał nagich.

A jakim sposobem pracował O. Damian po­

między trędowatymi? On to wprowadził Bractwo wiecznćj adoracyi Najświętszego Sakramentu w dwóch kościołach, będących na wyspie Molokai.

Jeżeli trędowaty mógł jeszcze się przywlec do kościoła, tamże przetrwał godzinę postanowioną w modlitwie przed Najświętszym Sakramentem, a jeżeli leżeć musiał na łożu boleści, wtedy modlił się na łożu. O pobożności swych trędowatych tak sam pisze O. Damian: »Chociaż jest trudną rzeczą, aby wszyscy odwiedzili kościół w nazna­

czonej godzinie — dla choroby odwiedzać go wszyscy nie mogą — jednak wielce się cieszę, gdy widzę ich na łożu w postanowionym czasie leżących i modlących się.*

O. Damian był przekonanym, że tern większa musi panować pobożność w sercu, im większa jest bieda i nędza ciała. Dla tego nieustannie zachę­

cał trędowatych, aby odwiedzali Najśw. Sakra­

ment i krzepili się Nim. Pewien świadek naoczny tak opisuje nabożeństwo trędowatych: »Wstępu­

jąc do kościoła, byłem świadkiem bardzo wzru­

szającego widoku, Widziałem przed Najśw. Sa­

kramentem klęczących żebraków. Nie był to dzień uroczysty, lecz zwyczajny. Pobożni na Molokai chrześcijanie ustawicznie szukają ulgi w boleściach swoich u Boga, który jest Pocieszycie­

lem wszystkich cierpiących. W żarliwości ducha swego ofiarują samych siebie Bogu, aby przyjął ich boleści i pokutę jako zadosyćuczynienie za zelżywości, którą niewdzięczni ludzie zasmucają Bozkie i dobrotliwe Serce Jezusa.*

Największą pociechą Ojca Damiana, który u- sługiwając trędowatym, sam stał się trędowatym, była Msza święta, którą pomimo ciężkiej choroby prawie aż do śmierci odprawiać miał szczęście.

Dziwna przytem była rzecz, że całe ciało jego było pokryte trądem, wyjąwszy ową część ręki, którą przy udzielaniu Sakramentu Kapłaństwa Bi­

skup świętym Olejem namaszcza. »Bez Mszy św.

i bez Najświętszego Sakramentu,* tak często mó­

wił, »moje życie byłoby nieznośne. Ale przy Zba-

(9)

Zmartwychwstanie Pańskie. 121

Zmartwychwstanie Pańskie. (Zobacz objaśnienie na str. 127.)

(10)

122 Błogosławiony Jan Gabrye Perboyre.

wicielu mown się bawiąc, zawsze jestem wesołym i chętnie pracuję dla moich trędowatych.*

15 kwietnia, w którym niniejszy numer ,Mi- syonarza katolickiego* wychodzi, jest dniem śmierci błogosławionego Misyonarza. Dla tego myślimy sobie, że czytelnicy nasi będą nam wdzięcznymi, żeśmy ich uwagę zwrócili na sławnego męża Bo­

żego. Naśladujmy go 1 Przed Chrystusem Pa­

nem, utajonym pod postacią chleba w Najświę­

tszym Sakramencie w utrapieniach i chorobach szukajmy pomocy i pociechy. Żyjemy w czasie wielkanocnym, w którym Zbawiciel nasz postano­

wił Sakrament Ciała i Krwi Swojej. Któżby nie chciał naśladować wielkiego Damiana?

Błogosł. Jan Gabryel Perboyre, kapłan i męczennik za wiarę św.

Jak podczas srogich prześladowań za pano­

wania cesarzy rzymskich, tak i za naszych czasów wiara Chrystusa Pana rodzi wyznawców, płodzi męczenników. Mamy ich mnićj dzisiaj, aniżeli w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, ale tak samo szczycić się może Kościół św. ich głęboką wiarą, gotową każdćj chwili poświęcić życie i po­

nieść śmierć dla Chrystusa. Jako wielki przykład i wzór tych dzisiajszych męczenników, co krew przelali za Zbawiciela, posłużyć nam może Błogo­

sławiony Perboyre, (czytaj Perboar) którego wi­

zerunek i życie podajemy Wam, kochani Czytel­

nicy, ku waszemu pokrzepieniu i zbudowaniu du­

chownemu.

Ten wielki mąż w Kościele św. i męczennik nowszych czasów urodził się w Francyi, we wsi Pyrsz, roku 1802, w sam dzień Trzech Króli.

Jak nad owymi mędrcami, tak i nad nim zajaśnia­

ła gwiazda Boża. Jak Trzej Królowie, tak i on znalazł Mesyasza nie tylko w żłobie, ale i na górze Kalwaryi, bo miał szczęście dać życie za Chrystusa.

Rodzice jego prości, ale pobożni wieśniacy, nie mieli prawie wcale kłopotu z jego wychowa­

niem. Był on im tak posłuszny we wszystkićm, że potrzebowali tylko słowo wyrzec, a młody chłopczyna natychmiast, bez zwłoki, wykonywał ich rozkazy. W kościele tak zachowywał się skromnie i tak nabożnie się modlił, iż wszyscy obecni pytali się zdumieni: cóż to za dziecko cu­

downe ? W szkole był Perboyre wzorem dla współuczniów. Nauczyciel i pleban jego parafii nie mogli się nachwalić cnót jego. Perboyre szczególniejszą okazywał miłość do Zbawiciela, utajonego w przenajświętszym Sakramencie ołta­

rza, To też dostąpił tego szczęścia, że już w 11 tym roku życia otrzymał Komunią św., poczem nieba­

wem wstąpił do Bractwa św. Sakramentu.

Do roku 15 go życia pozostawał w domu rodzicielskim i dopomagał ojcu w robotach rol­

nych. Następnie wraz z bratem swym wstąpił do mniejszego seminaryum w Mątobą. I tu tak za­

słynął pobożnością i cnotami, że towarzysze jego szkolni zwali go to małym Alojzem św., małym Ja­

nem, to małym Jezusem. Ten ostatni przydomek dostał mu się za to w udziale, gdyż ujmującą twarzą, jako i cnotami, przypominał młodość

Zbawiciela. Gdy przystępował do Komunii św.

to twarz jego takim jaśniała wyrazem szczęścia, wdzięczności, tak promieniała radością niebiańską, że patrzący na niego nie mogli wyjść z podzi- wienia. Dusza jego otwierała się w tym czasie, jak kwiat do słońca. Przełożeni pozwolili mu też co niedzielę i święto przyjmować Sakrament Ciała i Krwi Pańskiej.

Po trzech latach pobytu w małem semina­

ryum wstąpił Perboyre do Stowarzyszenia kapła­

nów misyjnych. Po roku próby złożył zakonne śluby święte i w r. 1825 został wyświęcony na kapłana. Dla wielkich i gruntownych wiadomości i dla cnót świętych powierzono mu kierownictwo duchownego domu wychowawczego w St. Flur.

Kiedy obejmował urzędowanie, znalazł w zakła­

dzie tym 34 wychowańców, a bardzo szczupłe dochody. Nigdy się wszakże nie skarżył z po­

wodu ubóztwa, a kiedy mu o niem mówiono, zwykł był odpowiadać: »Jesteśmy szczęśliwymi, że ńtożemy równać się Zbawicielowi, który nie miał kamienia, na którym by mógł złożyć głowę.

W pokoju swym miał tylko najniezbędniejsze sprzęty. Rzeczy swe musiał często kazać łatać, a kiedy mu zwrócono uwagę na to, że trzeba no­

we kupić, zwykł odpowiadać: »dla mnie są one za dobre.* Chociaż był przełożonym, uważał się za ostatniego sługę wszystkich. Pokora i skromność jego była tak wielką, że, gdy go chwalono i cnoty wynoszono, doznawał jak największej przykrości.

Nigdy nie tracił odwagi w biedzie i niedo­

statku, zawsze był spokojny i zadowolony. Cho­

ciaż z powodu umartwień ciała był osłabiony i prawie zawsze cierpiący, nie odstępował nigdy od surowego sposobu życia. Postradał też pra­

wie zupełnie apetyt i smak do potraw. W zimo­

wej porze roku nigdy go nie widziano przy o- gniu. Słowem, Jan Gabryel, jak to jego spowie­

dnik a dyrektor wyższego seminaryum powiadał, był mężem jak najdoskonalszym, posiadającym wszelkie cnoty.

Jako dyrektor zewnętrznego seminaryum św.

Łazarza kształcił Perboyre młodzieńców na misyo- narzy, którzy w krajach pogańskich mieli później opowiadać Ewangielią św. I on sam od dłuższe­

go czasu zapragnął krzewić Słowo Boże pomię­

dzy poganami i pójść do Chin. Zapragnął zy-

(11)

Błogosławiony Jan Gabryel Perboy re. 123 skać tam koronę męczeńską. Ten popęd wewnę­

trzny wzmagał się w nim przez lat 6, aż wreszcie spełniły się jego gorące życzenia.

W Lutym roku 1836 po wielu niebezpie­

czeństwach na morzu, stanął ten sługa Boży na ziemi chińskiej, w Ho-Nan. Podróż jego trwała 16 miesięcy, w których odbył około 8 tysięcy mil. Tutaj z taką gorliwością a zarazem roztro­

pnością począł krzewić wiarę św., że starszych wiekiem misyonarzy wprawił w zdumienie. Cno­

tami i pobożnością życia tak wkrótce zasłynął, że wierni w Chinach uważali go za Świętego. Pra­

gnął on znosić cierpienia dla Chrystusa, zna­

lazł je też w peł­

nej w mierze.

Jak jego Pan i Mistrz, Jezus Chrystus, tak i on znosił głód, pragnienie, upał i zimno. Cierpiał ubóztwo; często obrzydliwe roba­

ctwo zagnieżdża­

ło się w jego odzieniu. Nie spo­

czął nigdy i za­

wsze z jak naj­

większym zapa­

łem szedł z je­

dnej miejscowo­

ści do drugiej, by wątpiących chrześcijan wzmo­

cnić w wierze, ostygłych ogrzać, grzeszników i od­

padłych nawrócić do wiary św. Z niemniejszą gor liwością krzewił wiarę św. pomię­

dzy pogańskimi Chińczykami. Po­

nieważ każdej

chwili mogli być chrześcijanie powołanymi przed sądy chińskie z powodu swej wiary, więc Per boyre gorąco ich napominał, żeby się nie wy­

parli Chrystusa. W tym celu czytywał im Ży­

woty Świętych Pańskich i podawał im w ten sposób wzory do naśladowania. Ale zbliżała się godzina, w którćj i on sam miał wyznać Chrystusa. Po trzech latach jego pobytu w Chinach wybuchło prześladowanie. Pojmano go wśród najokrutniejszych sponiewierań i stawio­

no przed urzędników chińskich, mandarynów.

Rycina na str. 125 przedstawia nam ks. Perboyre wśród jego sędziów i siepaczy. Cztery miesiące

okuty w kajdany przesiedział w więzieniu; prowa­

dzono go od jednego sądu do drugiego, prześla­

dowano, bito, brano na tortury. Katusze te były nadaremne, wyznawca Chrgstusa pozostał Mu wiernym. Kaci jego znużyli się; wicekról pro- wincyi, w której Perborye opowiadał Ewangielią świętą, skazał go na śmierć przez uduszenie. Po­

nieważ wyrok musiał potwierdzić sam cesarz chiński, więc nasz męczennik jeszcze przez ośm miesięcy musiał jęczeć w kaźni więziennej, brudnćj, napełnionej robactwem, w towarzystwie zwykłych zbrodniarzy i morderców. Potwierdzenie wyroku

nadeszło z Pe­

kinu, ks. Per­

boyre przygo­

tował się do śmierci i dostą­

pił tego upra­

gnionego szczę­

ścia, że przed zgonem odwie­

dził go jeden z kapłanów i dał mu Ciało i Krew Pańską.

Dnia 11 Wrze­

śnia 1840 r. po­

prowadzono ks.

Perboyre wraz z zbrodniarzami na miejsce e- gzekucyi. Szedł bosemi nogami, z rękoma na krzyż związa- nemi, przy któ­

rych przymoco­

wany był długi kij, sterczący po­

nad jego głową wraz z wypisa­

nym wyrokiem.

Chociaż długo był męczony i bity, w dniu tym ran nie było można dojrzeć na jego ciele; było ono czyste i świeże ja­

koby dziecka. Naoczni świadkowie uznali to za cud. Wedle zwyczaju chińskiego prowadzą ska­

zańców bardzo szybko na miejsce zatracenia.

Ścinano mieczem nasamprzód siedmiu zbrodnia­

rzy. W czasie tym ks. Perboyre klęcząc, modlił się i Bogu oddawał ducha swego. To zachowa­

nie się chrześcijanina wzbudzało podziw pogan Przybito wreszcie męczennika na szubienicy, która krzyż przedstawiała. Obiedwie jego ręce przy­

mocowano do poprzecznćj belki, obydwa zgięto mu kolana, tak, jakoby klęczący był powieszony.

Śmierć jego była boleśniejszą, aniżeli reszty ska­

Błogosławiony Jan Gabryel Perboyre.

(12)

124 Wiadomości ze wszystkich części świata.

zańców, którym ścięto głowę, nasz wyznawca miał wedle wyroku być uduszonym. Kat zaciągnąwszy postronek, zwolnił go następnie, aby duszony mógł przyjść do siebie i odzyskać przytomność, ażeby mu w ten sposób dać uczuć całą grozę śmierci.

Po chwili kat znowu zaciągnął mocno postronek i znów go zwolnił, aż wreszcie po raz trzeci sta­

nowczy wymierzył cios śmiertelny. Ponieważ

ciało uduszonego dawało jeszcze znaki życia, przeto siepacz uderzył go z całej siły w brzuch i w tej to chwili dusza naszego misyonarza oddzieliła się od ciała i poszła do Boga po odebranie nagrody.

Działo się to właśnie w Piątek, a więc w ten sam dzień, w którym Zbawiciel świata oddał Bogu ducha.

(Zobacz ryciny na str. 123 i 125.) ---

--- <*»---

Wiadomości ze wszystkich części świata,

tyczące się Kościoła katolickiego i sprawy socyalnej.

Zbrodnie anarchistów mnożą się w zastra­

szający sposób. Dokazują oni teraz głównie w zachodnich państwach Europy: w Francy i, Belgii, Hiszpanii i Portugalii. Czytając to wszystko, co ta zbójecka banda wyprawia, to włosy człowie­

kowi stawają na głowie i nie chce się prawie wie­

rzyć, żeby ludzie, obdarzeni rozumem, mogli się tak straszliwych dopuszczać występków. Przy­

patrzmy się niektórym z nich. Anarchiści fran- cuzcy ukradli z pewnej fabryki dużo dynamitu i nim to postanowili zburzyć i wysadzić w po­

wietrze domy, w których mieszkają ci, co im za­

braniają prowadzić tego piekielnego rzemiosła.

Zemsta anarchistów zwraca się więc głównie prze­

ciw sędziom i prokuratorom. W Paryżu na ulicy Kliszy chcieli zgładzić prokuratora pana Bylot, więc podłożyli pod dom, w którym mieszkał, dy­

namit. Spustoszenie jest wielkie. Schody zostały zrujnowane, ściany powywracane a okna w sąsie­

dnich domach popękały. Sześć osób odniosło rany. Naczelnika tej bandy anarchistycznej już pochwycono. Zdradził on się sam. W pewnej restauracyi opowiadał takie szczegóły o tym wy- buchu^Jdynamitowym, że tylko człowiek, który brał w nim udział, mógł o nich wiedzieć. Kelner w tćj restauracyi, człowiek bystry i przytomny, powziąwszy podejrzenie, że to może być sam herszt bandy, doniósł policyi a ta owego pta­

szka pochwyciła. Nazywa się on Rowaszol, a jak teraz się wykazało, jest to prawdziwy zbro­

dniarz i morderca. Kilka już osób zgładził z tego świata, pokradł ich pieniądze, które mu do innych zbrodni służyły. Zebrał sobie całą szajkę rabu­

siów, złodziejów. Policya Francuzka ma ich pra­

wie^ wszystkich w ręku. W śledztwie powydawali jedni drugich. Zorganizowali się oni na sposób nihilistów rosyjskich. Na jednem z przedmieść francuzkich urządzili sobie pracownią nabojów dy­

namitowych. Tam też mieszkał ten Rowaszol z swą kochanką, tam robiono fałszywe pieniądze, tam też mieli swą drukarnią, w której wytłaczali swe ohydne pisma, w których dowodzą, że nie ma Boga, i że wszystko na świecie trzeba zbu­

rzyć, że człowiek to zwierz, nie ma duszy, — po­

winien więc tylko jeść i pić, bawić się i nic nie robić. Dreszcz człowieka przejmuje, jak czyta te obrzydliwe ich piśmidła. I tak w jednej ksią­

żeczce, którą wydali anarchiści, tak wyraźnie stoi:

• Prawdziwy, dobry anarchista nie powinien ko­

chać rodziny, krewnych; to kochanie jest głup­

stwem, więc powinien je wygnać z swego serca.

Religia, sumienie, współczucie dla bliźnich to nie­

dorzeczności, więc i ich pozbyć się powinien.

Musi mieć serce twarde jak stal a w niem tylko nienawiść do wszystkiego, co nazywa się władzą.

Gmachy rządowe, koszary, więzienia, urzędy gminne, kościoły, klasztory — to wszystko trzeba wysadzić w powietrze.' — Jak uczą anarchiści, tak też sobie postępują. Ten Rowaszol, to pra­

wdziwy anarchista. Zamordował on przybyłego do Francyi cudzoziemca, odebrał mu potem 30 tysięcy blizko marek. Razu pewnego musiał u- ciekać, bo go policya wytropiła. Pieniędzy zaś potrzebował. W tym samym domu mieszkała sta­

ruszka. Myślał, że ona ma pieniądze. Poszedł więc do niej i zabił ją, ale zawiódł się, bo pie­

niędzy nie znalazł. Te wszystkie zbrodnie i gał gaństwa wydały się podczas śledztwa. A co je­

szcze straszliwszego, to to, że ten zbrodniarz chlu­

bi się swemi zbrodniami i powiada, że one są po­

trzebne, ażeby dzisiejsze społeczeństwo rozwalić i do góry nogami przewrócić. Zbrodnie swe wy­

stawia jako cnoty, niby to pełnione dla dobra biednego ludu pracującego. Przed sędzią śledczym tak Rowaszol otwarcie mówił: »Kradzieżą, mor­

derstwem zasilałem przez kilka lat kasę anarchi­

stów. Jestem dumny z tego, com uczynił i biorę za to na siebie odpowiedzialność. Z tego robię sobie tylko zarzut, że głupio dałem się schwy­

cić.« — Każdy czytając te słowa zbrodniarza, musi powziąć obrzydzenie dla takich ludzi. Ale tak bywa, że ci, co nie mają w sercu religii, nie wierzą w Boga, stać się muszą zbrodniarzami, bo wierzą tylko w swój głupi rozum, nie chcąc wie­

dzieć, że go odebrali od Boga.

W Hiszpanii chcieli ci anarchiści wysadzić w powietrze gmach sejmu, gmach minister­

stwa sprawiedliwości, rady stanu i bank pań-

(13)

Wiadomości ze wszystkich części świata. 125 stwa. To dzieło szatańskie chcieli spełnić w dzień

Zielonych Świątek. Zamiar się nie udał. W dniu 5 Kwietnia spostrzegło kilku policyantów przed gmachem sejmowym dwóch ludzi, którzy oczeki­

wali przyjścia prezesa. Po krótkim wahaniu wstą­

pili obaj do gmachu, niosąc przy sobie dwie ma­

łe paczki w formie butelki. W tej chwili rzucili się na nich poli-

cyanci i silnie po­

wiązali. Znalezio­

no przy nich pi­

smo a z nich rząd hiszpański dowie­

dział się o tern, ja­

ką to djabelską go­

spodarkę chcieli anarchiści rozpo­

cząć w Hiszpanii.

1 w Belgii ru­

szają się anarchi­

ści. Z jednej z ko­

palń węgla skradli 200 patronów, któ­

re zawierały 29 ki­

logramów dynami­

tu. Policya dotąd nie wytropiła zło­

dziei. Anarchiści ci uczą tego sa­

mego, co socyali- ści, tylko że ci o statui, jak to już pisaliśmy, tak o- twarcie nie wystę­

pują, są cierpli­

wi i czekają tylko dobrćj sposobno­

ści, żeby rozpo­

cząć taką samą go­

spodarkę. Prze­

ciw zbrodniarzom obu tych odcieni wystąpiło śmiało do walki ducho­

wieństwo, zwła­

szcza francuz- k i e. Kościół i Je­

go słudzy kapłani ulitowali się nad ludem, który w swćj niewiadomo-

ści słucha tych zbrodniczych nauk i gotów pójść za niemi. Księża więc francuzcy w swych kazaniach po kościołach zaczęli wykazywać zgubne i przewrotne nauki socyalistów i anarchistów. Żeby nie dopuścić do wyjaśnienia prawdy, żeby się lud coraz więcćj bałamucił, zgromadzali się w tych kościołach so- cyaliści i wszczynali hałasy, krzyki i burdy tak, że księża musieli przestać kazań. I tak w Pa­

ryżu jest parafia, co się nazywa Sę Merry. W ko­

ściele parafialnym rozpoczął kazania ks. Jezuita Lemoań o kwestyi społecznej. Głosił on to, co Bóg przykazał, żeby się ludzie kochali, jeden stan drugiemu nie zawiści! większego majątku. Dowo­

dził, że jak ludzie wszyscy będą się, jak Bóg przykazał, kochali, to ustanie bieda i nędza pomię­

dzy ludem roboczym. Więc ten kapłan słowem swojćm Bożkiem odciągał lud pra­

cujący od socyali­

stów. Widząc oni, że kapłan ten ze­

drze im z oblicza maskę obłudy i wykaże ich zbro­

dnicze nauki, wszczęli tak wiel­

ką wrzawę, że słu­

ga Boży zmuszo­

ny był poprzestać mówić. Zaczęli na ambonę rzucać stołki i ławki.

Zaczęli grać na organach i śpie­

wać swoje bezbo­

żne pieśni. Ko­

ściół w ten spo­

sób zbezczeszczo­

no. Rząd fran- cuzki, składający się z liberałów i masonów, zabro­

nił księżom mie­

wać kazań w spra­

wie społecznćj, chcąc niby to za- pobiedz burdom po kościołach.

Przez ten to za­

kaz przysłużył się rząd socyalistom, którzy właśnie do­

pięli, czego chcieli.

Rząd francuzki z jednej strony ściga socyalistów, ale z drugiej im do­

pomaga i przyczy­

nia się do rozwo­

ju socyalizmu i a- I narchizmu. — Nieszczęście to wielkie, że tak, jak

! rząd francuzki, tak i inne rządy państw europej­

skich, nie chcą tego uznać, że tylko jeden Kościół I i szkoła chrześcijańska zdolne są wytępić socya-

! lizm. W wszystkich prawie rządach zasiadają li­

beralni ministrowie, więc o skutecznćj walce z so- cyalizmem ani mowy być nie może, Liberalizm rodzi socyalizm, ten znów anarchią, a więc zbro­

dnią. Nieszczęście — powtarzamy — to wielkie,

Ksiądz Pevboyre przed sądem chińskim.

Cytaty

Powiązane dokumenty

ców w raju jesteśmy wszyscy skazani na pracę i to na pracę bardzo ciężką. Po wszystkie też wieki sprawdzają się słowa, jakie był Pan Bóg wyrzekł do Adama po spożyciu

Jak bydło padnie, idzie do czarownika; gdy zboże na polu jest nieurodzajne, gdy wybuchnie pożar, nastąpi powódź albo trzęsienie ziemi, pyta się czarowników, kto był

ka, na której Chrystus zbudował Swój Kościół, a którego bramy piekielne nie przemogą, tam tylko bczpiecznemi są wszystkie narody, z tego tylko Kościoła wypływa nam zbawienie

wnocześnie wysłał posłańca do ojca Kabrala i kazał mu oznajmić, że jeżeli poważy się uczyć Sikatorę wiary chrześcijańskiej, to może być pewien jego książęcćj zemsty,

Gdy tak Aszer głośno wołał i mówił we śnie, obudziła się na głos jego matka, poszła do miejsca, gdzie spał chłopiec, obu­.. dziła go i rzekła: »Cóż ci jest,

puścili do tego, jeno schlebiając mu, rzekli do niego: »Chodź tu, drogie sercu naszemu dziecię, jedz z nami, a uśmierzy się gniew twego ojca, jak morze głębokie po burzy, i

kie czasy należy ludom i narodom strzedz tej wiary Chrystusa jako najkosztowniejszego skarbu, to tern więcój w dzisiajszych czasach, w których ta Wiara św. już takiem nie

W naszej stacyi Suakin nad morzem Czer- wonem postępuje budowa nowego kościoła sporo naprzód. Ten pierwszy kościół chrześcijański nad brzegami owego morza, poświęcony