• Nie Znaleziono Wyników

Śmieszek, [1927, nr 8]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Śmieszek, [1927, nr 8]"

Copied!
4
0
0

Pełen tekst

(1)

ŚMIESZEK

dodatek humorystyczny

Wychodzi kiedy chce i kiedy mu się podoba.

Dla czytelników naszych darmo a dla innych podwójna cena.

Ciąikie czasy.

(Humoreska).

— Ciężkie czasy!... — szeptał mistrz szewski Dratewka sam do siebie, wchodząc do oberży „Pod trzema gwiazdami“. — Jak to dziś wyżyć, kiedy nikt należycie za towar nie płaci. A choćby tylko dzisiajszy wypadek: Należało mi się za kamasze jedenaście złotych, a dostałem tylko dziesięć. Ka­

żdy drze, urywa, jak może; a gdyby to jeszcze .wszyscy zapłacili... Ile to młodzieży każe sobie robić buciki, eleganckie lakierki, kozłowe, a po­

tem ... szukaj wiatru w polu ...

Tak narzekał szewc Dratewka, i pewnie dla odpędzenia smutnych myśli wszedł „Pod trzy gwiazdy“, aby wypić sobie jednego.

— Hej, gospodarzu! — zawołał Dratewka. — Proszę o „lampeczkę“.

Gospodarz postawił przed naszego nieszczę­

śliwca „lampeczkę“ a raczej „lampę“ czyli bombę siwuchy. Łyknął, aż mu oczy bielmem zaszły, od- kaszlnął, spojrzał smutnie na próżną „lampeczkę“, a podniósłszy ją w górę i podając gospodarzowi, rzekł z rezygnacją:

— Jeszcze jednę „lampeczkę“, ale trochę wię­

kszą ...

Niedługo stanęła przed nim bomba, wypukła, głęboka, z kwaterkę mieszcząca.

— Tak, to co innego —odezwał się z pewnem zadowoleniem. W oczach zaczęło mu się „jaśniej“

robić, smutne myśli zwolna go opuszczały, robiło mu się jakoś raźniej na duszy.

— A dzień dobry kochanemu panu — odezwał się głos ode drzwi i do lokalu weszła wychudła po­

stać pana Igiełki. Z pierwszego rzutu oka poznać można było, że to mistrz krawiecki.

— A cóż to, kochany pan zapija się „blondyn­

ką?“... — I Igiełka spojrzał z litością na jasną si- .wuchę, stojącą na stole.

— Ciężkie czasy, na „brunetki“ nie starczy...

— Prawda, że ciężkie czasy... poszedłem dzi­

siaj aż w trzy miejsca po pieniądze za sumę 180 złotych, dostałem tylko dwadzieścia... No, ale na te smutki napijmy się wódki: gospodarzu, pro­

szę o dwa „garnitury“.

Przywędrowały na stół dwa garnitury, t. j.

dwa spore kielichy czerwonej wódki, znanej pod nazwą kordyału, i dwa kufle piwa.

— Gorzałeczko ukochana, po trzy razy wypa­

lona, byłaś w polu, byłaś w gumnie, teraz będziesz w brzuchu u mnie — zarecytował Igiełka, uśmie­

chając się „kordyalnie“ do „kordyału“. — Na po­

hybel smutkom! na zdar!

I „gorzałeczka ukochana“ znalazła się w brzu­

chach narzekających na ciężkie czasy „mistrzów".

— A dzień dobry, panowie szlachta, jednemu wiecheć, drugiemu płachta — odezwał się znowu nowy gość, zbliżając się do stołu. Był to szczot- karz, mistrz w swoim zawodzie, pan Szczecinka. — A skąd to dobrodzieje, skąd tak razem niespodzie­

wanie „Pod trzema gwiazdami?“

— Ciężkie czasy, panie Szczecinka — odrzekł mistrz Dratewka.

— A ciężkie, ciężkie — powtórzył jak echo mistrz Igiełka.

— Prawda panowie, bardzo ciężkie czasy — westchnął mistrz Szczecinka. — Posłuchajcie pa­

nowie, co mnie się dzisiaj zdarzyło.

— Gospodarzu, trzy „garniturki!“ — przerwał Szczecince Igiełka.

Przyniesiono „garniturki“, trącono — jednym haustem kordyaliki zniknęły.

— A doskonała wódeczka — zauważył Szcze­

cinka — warta buziaka... Ale posłuchajcie pano­

wie, co mnie dziś spotkało. Wczoraj wieczorem zamówił u mnie pewien drukarz dwanaście szczo­

tek do mycia form drukarskich i dał mi jedną szczotkę na wzór. Pracowałem z dwoma chłopa­

kami całą noc, bo na dziś miały być skończone, i dzięki Bogu, skończywliśmy. Poszedłem rano ze szczotkami do drukarni, spodziewając się zapłaty.

Ale właściciel zaczął wymyślać, wykrzykiwać, że nie zrobiłem podług wzoru. Tak i mnie krew w żyłach zawrzała, bo krew to nie woda...

— Ludźmi włada — wtrącił Igiełka, ciesząc się ze swego dowcipu.

— 1 ja oddałem mu pięknem za nadobne: on krzyczał, ja też krzyczałem.

— A tak: nareszcie wyrzucił mi szczotki do sieni, a ja mu znowu do mieszkania i tak zaczęliś­

my szczotkami rzucać tam i napowrót. Rozgnie­

wany palnąłem niemi z całych sił, słyszałem jakiś brzęk i wyniosłem się. No, powiedzcie panowie, czy to nie może zabraknąć człowiekowi świętej cierpliwości? Ale na zdar kwiatkiem!

— Na zdar! — odpowiedzieli jednogłośnie Dra­

tewka i Igiełka.

Na chwilę zaległo milczenie, bo panowie mi- strze przytknęli kufle do ust i pili na pocieszenie.

Po tym „garniturku“ nastąpił nowy „garnku­

rek“ i jeszcze jeden i jeszcze jeden... wódeczce da­

wano buzi, piwkiem pragnienie gaszono. Uciekły smutki, zapanowała ogólna wesołość. Dratewka nucił ulubioną piosńkę: Jestem szewczyk na do­

robku ... Obydwaj jego towarzysze także się roz­

śpiewali i nie spostrzegli wcale, jak za krzesłem Dratewki stanęła postać niewieścia, herod - baba;

z ócz jej sypały się iskry, usta kurczowo się ścią­

gnęły. Była to żona mistrza Dratewki. Dysząc gniewem, nie bvfa w stanie przemówić ani słowa;

(2)

\ecz gdy Dratewka dokończył piosnki: „Pobłogo­

sław pracy, Boże! Co zarobię, nie przepiję...“

wtenczas podniosła rękę i po sali rozległy się trzy chlaśnięcia wykonane w takt piosenki.

— Nie przepiję, nie przepiję!... — powtarzała wściekła pat,i majstrowa i ręka jej znowu podniosła się w górę, aby wybić jeszcze kilka taktów na twa­

rzy „mistrza“, a pochwyciwszy pijanego za koł­

nierz, wyprowadziła za drzwi.

— A to ci pantoflarz — odezwał się Igiełka po niedobrowolnem odejściu Dratewki. — Dałbym ja babie, gdyby mnie coś podobnego miało spotkać;

oj, nałatałbym jej...

— Nałatałbyś jej? — odezwał się cienki gło­

sik pani Igiełkowej, a przeraźliwy jak syk węża. — Pójdzieszże mi natychmiast do domu, przejęty opoju!

— Za... za.. . raz du... duszko, tylko po...

po... z wół mi za... pła ... cić.

Podczas tej sceny Szczecinka widząc, na co się zanosi, wyniósł się chyłkiem.

Igiełka, drżący jak listek osiny, wyjął portmo­

netkę, chcąc płacić gospodarzowi, lecz w tej samej chwili, zwinna jak kot połowica jego, wydarła mu ją; a chwyciwszy go za bary, wypchnęła za drzwi.

— Ja rozporządzam pieniędzmi; ja płacę, gdzie należy — wołała — lecz wara mi do knajpy; sze­

ląga nie dostaną gałgany. Marsz do domu! — za­

komenderowała.

1 tak skończyła się wesoła chwila trzech mi­

strzów, narzekających na ciężkie czasy, o tyle we­

selsza, że dzięki swoim energicznym żonom, nie zapłacili ani grosza.

---- OOXOO----

Przygoda trzech braci.

Małżonkowie Kromkowie mieli trzech synów, Jaśka Staśka i Ignasia. Jasiek i Stasiek byli bliźniętami a Ignaś był tylko o rok od braci starszy. Wszyscy byli sobie nadzwyczajnie podobni tak co do twarzy, jak i postaci.

Bardzo często się zdarzało, że ludzie mówili do Staśka, a to był Jasiek, innym zaś razem ignaś musiał odpowia­

dać za Staśka lub Jaśka.

Rodzice ich pochodzili z rodziny katolickiej i pol­

skiej i oboje byli katolikami i Polakami. Mieli w pew­

nym mieście górnośląskiem mały domek i handelek, do­

brze im się powodziło, a przeto synom chcieli dać lep­

sze wykształcenie, bo mieli na to. Lecz jakoś się im z dziećmi nie bardzo szczęściło; synkom nie chciało się uczyć. Ojciec dobry nie zmuszał ich do tego, a matka tern mniej. Pozostawili im wolną wolę, czerń chcą zo­

stać.

Ignaś po wyjściu ze szkoły, został pisarkiem u adwokata, Jasiek wstąpił do handlu korzennego, a Sta­

siek poszedł pisać do biura pewnej kopalni. Zrazu szło jako tako.

Lecz im dalej w lata, tern się chłopcy coraz wię­

cej czerń innem stawać zaczęli,aniżeli być mieli. Po pol­

sku nie radzi mówili, tylko po niemiecku, do kościoła też nie zawsze chodzili. W domu mało co przebywali, tylko w wolnym czasie swędali się po różnych „feraj­

nach“ niemieckich. To się ojcu bardzo nie podobało, ale matka ojca łagodziła, bo owa niewiasta myślała, że to lepiej, gdy się synkowie między Niemców dostaną. To były bardzo głupie myśli ze strony matki, bo synkowie jako dzieci katolickich i polskich rodziców powinny by­

ły w katolickich i polskich związkach być i przyjaźnić się z młodzieńcami tej samej wiary i języka, a nie z ob-

cymi. Me matka w Ślepocie uważała, że to „tajnij“, a nie pamiętała, że dla Boga i języka ojczystego żadnej

„tajności“ w niekatolickich i niepolskich związkach zna­

leźć nie można.

Naraz jednego dnia pokupili sobie synkowie koła (rowery), naturalnie na odpłatę, i odtąd już o niczem nie myśleli, jak o jeździe na kole. Naturalnie zaraz się za­

pisali do towarzystwa kołowników, gdzie najwięcej ży­

dów było.

Ojciec zgorszył się wielce i zagroził, że im koła po­

trzaska na kawałki, jeżeli nie zaprzestaną. Zlękli się, lecz się nie poprawili, tylko koła u kolegów chowali.

W pół roku później, gdy się już dobrze jeździć na kole nauczyli, ogłosili kołownicy wrocławscy wielką zabawę i wyścigi z nagrodami. Jasiek, Stasiek i Ignaś zaraz postanowili wziąć urlop u swoich panów i poje­

chać do Wrocławia. Nie zważali na to, że wyścigi wła­

śnie na niedzielę przypadały i że jadąc do Wrocławia, zaniedbają nabożeństwo. Więcej się o to kłopotali, że nie mają ubrania, jakie inni kołownicy posiadali: krótkie porteczki do kolan, pończochy czarne aż do kolan, trze­

wiki lekkie, spencerek kusy i myckę. Takiego ubrania każdy z nich pożądał.

W dzień wyjazdu rychło rano stawili się wszyscy trzej na dworcu i o dziwo, w ubraniu nowem kołowni­

ków. Razem z innymi puścili się w drogę.

Wrocławia nie znali. Stanęli w oberży, aby tro­

chę odpocząć, i potem po jednemu wychodzili do sali Grünpetra, gdzie miała być najprzód pijatyka na cześć gości.

Najprzód Ignaś wychodzi z oberży i nie wiedząc, którędy iść, pyta policjanta, w pobliżu stojącego:

— Jak się idzie do sali Grünpetra

— Prosto— odrzekł policjant — potem na lewo, trzeci dom od rogu.

Ignaś podziękował i odszedł.

Kilka minut potem wyszedł Stasiek z oberży i tak samo nie wiedząc, dokąd iść, pyta się tego samego po­

licjanta o salę Grünpetra.

Policjant spojrzy groźnie na niego i odpowie ostro:

— Juzem panu raz powiedział, że idzie się prosto, potem na lewo, trzeci dom od rogu.

Stasiek żdziwił się, że policjant już mu miał raz po­

wiedzieć, lecz nic nie odrzekł, tylko udał się we wska­

zanym kierunku.

W kilka minut potem wyszedł Jasiek z oberży i także się pyta policjanta o drogę.

Policjant zagniewany krzyknął:

— Powiedziałem panu już dwa razy, jak się idzie do Grünpetra. Czy pan mnie uważa za głupca, czy co?

Wynoś się pan prędko a nie kpij sobie z policjanta.

Jasiek rozgniewał się bardzo, gdy to usłyszał, bo przecie wcale się policjanta przedtem nie pytał, i po­

wiedział policjantowi kilka grubiańskich słów.

— Co — krzyknął policjant — jeszcze mnie pan chce obrażać?

I tu jak łapnie za kark Jasia, to biedakowi aż w ko­

ściach zaskrzypiało. Skończyło się na tern, że policjant Jaśka aresztował i zaprowadził do więzienia policyj­

nego.

Biedak'przesiedział 24 godzin .A w tym czasie miał czas się namyślić, jak się to mogło stać, że policjant stwierdził, iż już mu dwa razy wskazał drogę; widocz­

nie bracia jego, tak do niego podobni i tak samo ubrani, pytali się o drogę policjanta, a tenże myślał, że to zaw­

sze jeden i ten sam człowiek.

Policja jednak*nie wierzyła Jaśkowi i dopiero gdy zawołali Ignasia i Staśka, rzecz sie wykryła. Jaśka u-

(3)

wolni ono z więzienia, lecz z zabawy i wyścigów już nic nie miał, bo musieli wszyscy trzej wracać do domu...

Tymczasem w domu szykowała się nowa burza.

Trzej bracia zamówili sobie ubrania u krawca na rachu­

nek ojca. Ojciec się z krawcem spotkał i dowiedziawszy się o wszystkiem, takim zawrzał gniewem, że gdy syn­

kowie przybyli, zabrał im ubrania i koła i odtąd już im nie pozwolił bawić się w takie głupstwa, jak dotąd, lecz imać się pracy.

Synkowie, którzy się całkiem jeszcze nie popsuli, są posłuszni ojcu, poprawili się, do kościoła chodzą, do

„ferajnów“ już nie należą ale do katolicko - polskich związków i jest nadzieja, że wyrosną na dzielnych oby­

wateli katolickich i polskich .

■ooXoo-

(Sztuczka cygańska.)

Pewnego dnia przybyła do dentysty czyli lekarza zębów w mieście bardzo strojnie ucrana pani i po­

wiedziała, że jest żoną pewnego barona. Niedawno dopiero się pobrali i żyli bardzo szczęśliwie. Wtem nieszczęście chciało, że mąż jej, pan baron, zaziębił się w podróży, a skutkiem tego, takiego bólu zębów s ę nabawił, że aż trudno powiedzieć. Bolą go wszy­

stkie zęby w szczękach jeden przy drugim.

— A co najgorsza, panie doktorze — mówiła pa­

ni z płaczem, — że mąż mój nie chciał pozwolić na to, aoy mu zęby bolące wyrwać. Skutkiem długiego i okropnego bólu tedy zachorował...

Tu płacz przerwał jej mowę, a pan doktor wzru­

szony zapytał:

— Na co zachorował?

— Ach, ja nieszczęśliwa, — szlochała pani, — rozum mu się pomięszał od bólu, warjuje... ach, ja nieszczęśliwa!...

Pan doktor zamyślił się, bo sprawa to była nie­

zwykła i trudna. Wreszcie rzekł:

— Jakkolwiek mi pani żal, lecz nie będę mógł nic pomódz. Skoro mąż pani nie chce pozwolić na wyrwanie zębów, to moja sztuka na nic się nie przyda.

— Panie doktorze, proczę bardzo, dajcie mi po­

moc, — błagała pani.

Doktor znowu się zamyślił, a po chwili tak się odezwał:

— Byłby jeszcze sposób, a mianowicie taki, iż­

bym panu baronowi zadał na sen, a gdyby usnął, wtedyoym z łatwością zęby mu mógł wyrwać. Ale jakże pani namówi swego męża, ażeby tu do mnie przyszedł? Aloowiem tylko tutaj, w pracowni mojej, mógłbym operat,i dokonać.

— O to bym się postarała, panie doktorze odrze­

kła pani, — i z pewnością co wymyślę, aby męża mego tu dotąd sprowadzić. Byle tylko, skoro tu bę­

dzie, operacja się udała.

— Uda się, z pewnością się uda, — odrzekł dok­

tor. Wobec warjata mogę użyć gwałtu, jeżeli chodzi o jego dobro, jego zdrowie. Skoro tylko pan baron wejdzie do mojego pokoju, natychmiast go chwycą moi ludzie i zwiążą. Co potem, o to niech się pani baronowa nie troszczy, lecz niech mi zaufa; w ciągu dziesięciu minut bolące zęby zostaną wyrwane. Ale które to zęby bolą go najbardziej?

— Przednie, panie doktorze!

— Dobrze, dobrze. Zresztą ja łatwo poznam na pierwszy rzut oka, które zęby bolą. A więc jutro o 5-tej godzinie po południu oczekuję pani z panem baronem tutaj. Niech pani będzie dobrej myśli.

— NVoja wdzAęczność ó\a pana doktora Ysędzre.

bardzo wielka, — odpowiedziła baronowa. — Jutro przywiozę męża tu dotąd o oznaczonej godzinie.

Lecz, panie doktorze, on się będzie bronił; mówiłam przecie, że warjuje, od rozumu odchodzi niekiedy...

— O, niech się pani nie boi; moja służba i po­

mocnicy są mocni. Lecz pani radzę, aby się natych­

miast oddaliła, skoro męża pochwycą, bo taki widok nie jest c!la nerwów kobiecych. Jeszczeby pani zem­

dleć mogła.

Pani baronowa, podziękowawszy serdecznie pa­

nu doktorowi, wyszła, obiecując przybyć lutro z pe­

wnością

Nazajutrz około czwartej popołudniu zajechała dorożka przed pewien sklep złotnika i jubilera. Był to jeden z najbogatszych sklepów w mieście. Z do­

rożki wysiadła strojna pani i wyszedłszy do sk'epu, oświadczyła, że chce zakupić rozmaite kosztowności.

Kupiec i wszyscy kupczykowie usługiwali jej bardzo grzecznie, a ona obierała sobie różne drogie rzeczy okazując dobry gust przytem, bo co najdroższe, to jej się podobało. W końcu wybrała za 50.000 zło­

tych kosztowności; kupiec aż podskakiwszy z rado­

ści, że tak dużo sprzedał.

Naturalnie, że pani baronowa nie miała tyle pie­

niędzy przy sobie, bo jakże by tam kto tyle złota przy sobie nosił.

— Lecz może pan pośle zemną którego ze swo­

ich kupczyków, abym mu pieniądze zaraz wypłacić mogła.

Kupiec ofiarował się, że sam -pojedzie. Koszto­

wności włożono w szkatułkę, którą kupiec niósł za panią i oboje wsiedli do powozu. Woźnica ruszył nie pytając, bo już przedtem pani powiedziała dokąd ma jechać.

Pełen zaufania wszedł kupiec za panią na pierw­

sze pię*lro i podziwiał paradę i zbytek. Służący wielki otworzył drzwi do mieszkania. Pani poprosi­

ła kupca, aby wszedł naprzód a ona za nim. W tym momencie służący zamknął drzwi, a z drugiego pokoju wyszedł pomocnik doktora i obaj natychmiast silnie kupca pochwycili.

— Na pomoc! Złodzieje, mordercy! — zawołał kupiec.

Doktor się uśmiechnął i rzekł do pani barono­

wej:

— Mały napad waryacji! Znamy się na tern.

Niech się pani teraz oddali a za pół godzinki będzie pani miała męża wyleczonego.

Pani baronowa podjęła z ziemi szkatułkę, którą kupiec podczas szamotania był upuścił i wyszła z pokoju.

Tymczasem kupiec już spał, bo mu pomocnicy doktora wnet powąchać dali usypiającego proszku.

Gdy się po godzinie przebudził, mąciło mu się w głowie, a w ustach było mu bardzo pusto. Przed nim stał pan doktor i z uśmiechem mówił:

— Winszuję, winszuję, panie baronie! Zęby, któ­

re cię bolały, już wyrwane, tu są! — tu pokazał 4 zęby na talerzyku. — Czy pana jeszcze co boli?

Kupiec patrzał na lekarza błędnym wzrokiem, a potem palcem pomacał w ustach. Teraz dopiero po­

jął co mu się stało.

— Pani baronowa będzie się cieszyła, gdy pana zdrowym ujrzy, — odezwał się doktor; — zapewnie lada moment przyjdzie.

— Gdzie ona, ta oszustka i złodziejka — zawrza- snął kupiec. — Gdzie moje kosztowności? Na pomoc ludzie na pomoc!

(4)

Doktor skinął im pomocników i chwycił obcęgi.

— Znowu dostaje napadu, — rzekł, — trzeba mu jeszcze piąty ząb wyrwać!

Lecz nieszczęśliwy kupiec już n'e czekał, ale wyr­

wawszy się z rąk służby, wypadł jak opg'any tui u- licę, krzycząc i wołając pomocy...

Kosztowności przepadły; lecz poUcji udało się wyś edzió złodziejkę po kilku dniach; „pani barono­

wa“ dos'ala się do więzienia, lecz prawie połowa kosztowności już się straciła. Sławny doktor zaś przyssał kupcowi rachunek za wyrwanie jzterech — zdrowych zębów.

--- OOXOO—-

Pieime la nadebse.

Jecliali sobie żyd, ksiądz i adwokat w jednym wa­

gonie. Żyd siedział skulony w kącie ławki i mrucząc, odprawiał boruchy, ksiądz z adwokatem żywą prowa­

dzili dysputę. Ksiądz dobrodziej, jak ów pan Bolesta z

„Pana Tadeusza“, namiętnie lubił gęsta i teraz właśnie tak się rozgonił, iż zamachnąwszy się znacznie ręką, grzmotnął łokciem w szybę wagonu. Szyba naturalnie nie ścierpiała podobnej impertynencji i w wielkiej iry­

tacji rozprysła się na drobne kawałeczki. Żyd uśmie­

chnął się złośliwie i kończył dalej swe boruchy. Do wagonu wszedł konduktor i zapytał o sprawcę. Ksiądz i adwokat spojrzeli po sobie. Nagłe wśród ogólnego milczenia odezwał się z kąta głos żyda, z stosownym gestem żydowskiej ręki, wskazującej na księdza: „To wun!“ Ksiądz zapłacił szkodę — adwokat interwenio­

wał — wszystko w porządku — podróż trwa dalej. W tern żydowi, który w ekstazie modlitewnej zbliżył się do okna, porwał wiatr pomięty cylinder wraz z za­

puszczona jarmułką. Żyd w bezbrzeżnej rozpaczy nie wie, co począć. „Ciągnij za sygnał alarmowy“, dora­

dza mu adwokat. Żyd przygnębiony chwycił się po­

danego mu pasa, jak deski zbawienia, ciągnąc z całej siły. Po kilku chwilach pociąg stanął. W wagonie uka­

zała się cała komisja, pytając o przyczynę wstrzyma­

nia pociągu. Żyd, trzęsąc się cały ze strachu, zaszy­

wał się jak mógł w kąt ławki. Wówczas, jak karząca Nemezis, wysunął się adwokat i wskazując palcem na postać skuloną w kącie ławki, rzekł krótko: „To on!“

Spisano protokół — żydowi cylinder wprawdzie i jar- mitłkę oddano, ale za to ukarano go grzywną 50, zł. za nieuzasadniony alarm i wstrzymanie, pociągu, który po Chwili biegł znowu wartko po szynach. W wagonie panował oryginalny nastrój. Ksiądz i adwokat z zado- Wólonemi minami kończyli dalej przerwaną dysputę, żyd siedział przygnębiony do reszty w kącie, czując z rozpaczą nieopisaną ubytek w zapuszczonym portfelu 50 zł. — całych 50 zł. i pewnie rozmyślał nad tein, iż słowa: „nie czyń drugiemu, co tobie nie miło“, nic ba­

nalne, jak mu się to zawsze zdawało.

---ooXoo---

Fielen na tarty.

„A cóż tam macie, gospodarczyku, W tym oto tutaj waszym koszyczku?

„A to sam żona ot, na sprzedanie, Dała mi trochę jajek, mój panie;

Są dwa mędele i coś połowa.“

A figlarz na to rzecze te słowa:

„Ej! ej! nie mówcie mi tego miły, Bo się rachunki snąć wam zmyliły,

Tu tyle niema!“ — „Ale snąć wam zmyliły, Toć na to jesta porachowanie;

To niech pan liczy!“ — „No siadać proszę!"

Figlarz wybiera jajka po trosze, I siedzącemu kładzie na łonie I na złożone na piersiach dłonie.

A przy estatniem chłopka pochwali:

„A toście dobrze porachowali!

Akurat tyle! Cóż mam dać za nie?“

A chłopek na to: „Pięć złotych, panie!“

„Tyle to nie dam, niech inny küpi“

I poszedł. Chłopek siedzi jak głupi, Nie mogąc ruszyć ręką, nogami, Boć obłożony był tak jajami,

By choć ruch jeden — jaja na bruku!

A tu przechodniów śmiech do rozpuku!

I byłby siedział godzinę, drugą, Ale mu sąsiad przybył z usługą. —

—o—

Eł@p©t nielada.

Na Brynowie, Bóg wie z czego, Rozchorował się Walenty, Więc strapiona Walentowa Dalejże w płacz i lamenty:

— O ja biedna, nieszczęśliwa! — Bez ustanku wciąż powtarza, Lecz przez cały prawie tydzień Nie wezwała doń lekarza.

Byłożby też z nim źle bardzo, Bowiem bladł i sechł jak szczapa, Całe szczęście, że nareszcie Wyszukała ekskulapa.

Miał on z chorym trudną sprawę, Gdyż snu ani odrobiny,

Więc zapisał biedakowi Lek na sen co dwie godziny.

Kiedy przyszedł za dni kilka, Z Walentowej ócz wyczytał, Że jej także coś dolega, Jednak wpierw o męża pytał.

— Jakże chory, czy mu lepiej, Czy wytrwały był w diecie?...

No, a proszki regularnie, Jak wskazałem, mu dajecie?...

— O, wielmożny konsyliarzu, Wszystko zgodnie jest z rozkazem,

Jeno biedę mam okropną Budzić go za każdym razem!...

■■■■■■B»neeB«9«®aao.BiiaeHBaaaEn=H

2 fi 1 f ¥.

«■■■■■■■■■saasszas ä5E»K33ö£StiBEa#!&2:ßS3aHB

(««■■■■■■■■■■a

■■■■■■■■■■■■

■ IHHIBflaH

Zdał egzamin.

— A widzicie, mówiliście, żem do niczego, a ja zdałem egzamin.

— Nie może być?

— I wydali mi świadectwo.

— Na pomocnika aptekarskiego.

.— Ale gdzież tam, zdałem egzamin na rowerzy­

stę i mam świadectwo, dające mi prawo jeździć po wszystkich ulicach miasta.

U lekarza.

— Macie tu receptę, mój przyjacielu, każcie zrobić lekarstwo w aptece i weźcie wieczorem przed spa­

niem, łyżkę lekarstwa i cztery łyżki wody.

— To będzie trudno, proszę wielmożnego pana, bo w domu są ino trzy łyżki.

Cytaty

Powiązane dokumenty

wiada wymaganiom, wszystko wkłada się napo- wrót do maszyny, zakręca się korbą naodwrót i z maszyny wychodzi znowu — żywa świnią.

Wskutek tego każdy zapchał palec do głowy i myślał nad reorganizacją naszej wdzięczności. Aż tu jeden, co się zwie Szczupak, zawołał: '.. —

Stary Kopera wziął z niedowierzaniem banknot obejrzał go na wszystkie strony, spojrzał nieufnie po obecnych, wreszcie skłonił się do ziemi i

< się do gospodarza: Wiecie gospodarzu co? Zesz’o by się tę szafę wyprzątnąć i przenieść na inne miejsce, bo tu to miejsce gdzie teraz szafa stoi, stosowniejsze by było

Garnca niema; co się zrobiło, przecieżem tu przed chwilą był, a był garniec, co się stało.. Czv się świat obrócił do licha,

Mądrzą się, a nie rządzą wcale — Skarży się chory do doktora, Student do profesora.. Kupiec

Usiadłszy w izbie przy piecu, począł znowu myśleć i wreszcie odezwał się do baby:?. — Słyszysz matka, jabym ci coś powiedział, cobs ciebie i mnie uszczęśliwiło, ale

Wypowiedzi zniechęcające Wypowiedzi wzmacniające Miałaś się uczyć – co