Śląskie Studia Polonistyczne
2014, nr 1/ 2 (5)
Rada Naukowa
Przewodniczący: Marek Piechota (Uniwersytet Śląski)
Edward Balcerzan (Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu) Małgorzata Czermińska (Uniwersytet Gdański)
Maria Delaperrière (INALCO Paris) Michał Głowiński (IBL PAN) Jens Herlth (Universität Freiburg) Marian Kisiel (Uniwersytet Śląski) Krzysztof Kłosiński (Uniwersytet Śląski) Erazm Kuźma (Uniwersytet Szczeciński) Jarosław Ławski (Uniwersytet w Białymstoku) Jan Malicki (Uniwersytet Śląski)
Aleksander Nawarecki (Uniwersytet Śląski) Leonard Neuger (Stockholms universitet) Ryszard Nycz (Uniwersytet Jagielloński) Józef Olejniczak (Uniwersytet Śląski) Jerzy Paszek (Uniwersytet Śląski) Dariusz Pawelec (Uniwersytet Śląski) François Rosset (Université de Lausanne)
Małgorzata Smorąg ‑Goldberg (Université Paris IV ‑Sorbonne) Jerzy Smulski (Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu) Marek Tomaszewski (INALCO Paris)
Danuta Ulicka (Uniwersytet Warszawski) Piotr Wilczek (Uniwersytet Warszawski)
Zespół Redakcyjny
Maria Barłowska, Adam Dziadek (redaktor naczelny), Mariusz Jochemczyk, Anna Kałuża (sekretarz redakcji), Ryszard Koziołek, Grzegorz Olszański, Danuta Opacka ‑Walasek, Krzysztof Uniłowski (zastępca redaktora naczelnego)
Redaktorzy materiałów w części Ekonomie literatury Michał Kłosiński, Paweł Tomczok
Redaktor materiałów w części Historie literatury Józef Olejniczak
Adres Redakcji
plac Sejmu Śląskiego 1, 40‑032 Katowice
Redakcja nie odsyła materiałów niezamówionych Oficjalna strona internetowa czasopisma:
www.slaskiestudiapolonistyczne.us.edu.pl
Publikacja jest dostępna w wersji internetowej:
Central and Eastern European Online Library www . ceeol.com
Spis treści
Ekonomie literatury
Paweł Wolski Bezcenna Zagłada. System ekonomii a problem autentyczności przedstawień Holocaustu
Dariusz Mężyk Ekonomia szaleństwa w Pamiętniku wariata Mikołaja Gogola.
O wiatrakach, cogito, teorii i szaleństwie
Katarzyna Mulet Proza Marka Hłaski pomiędzy marksizmem a egzystancjali- zmem
Jan Potkański Czworaki korzeń wartości. Baudrillard i Goux wobec Lacana Kinga Kasperek Książki celebrytów, czyli pisarze, gwiazdy i literatura
Historie literatury
Dominik Chwolik Historia zwłok Łazarza – wskrzeszenie dzieła literackiego Józef Olejniczak Projekt: historia literatury
Marek Mikołajec Koniec (wielkiej) historii literatury narodowej. Od narracji nacjocentrycznej do małych kanonów
Magdalena Piotrowska-Grot Historia literatury polskiej pióra Czesława Miłosza Ewelina Suszek W świecie masek. Tożsamość historyka literatury
Monika Wycykał Tragiczna historia literatury – projekt (nie)szczęśliwy?
Wokół koncepcji Waltera Muschga
Prezentacje
Justyna Bargielska
Monika Glosowitz Niemożliwe światy Justyny Bargielskiej. Lektura afektywna Justyna Bargielska Czy Leda może zjeść łabędzia?
Mózg kałamarnicy Humboldta. Z Justyną Bargielską rozmawia Beata Mytych- -Forajter
Marta Koronkiewicz Bargielska bez wymówek
Recenzje i omówienia
Wojciech Śmieja Teoria po teorii [dot. R. Nycz: Poetyka doświadczenia]
7 19 41 57 69
101
141 87 109 125 155
195 207
219 187 173
Krzysztof Kłosiński Głuche basso doświadczenia [dot. M. Płachecki: Wojny domowe]
Marek Zaleski Przekład w dziele poety [dot. M. Heydel: Gorliwość tłumacza]
Krzysztof Uniłowski W obronie „utraconego” logosu [dot. A. Żywiołek: Mesjański logos Europy]
Stanisław Stabryła Metafora późnego Rzymu [dot. J. Hajduk: Parnicki, Malewska i długie trwanie]
Mirosław Gołuński Długi cień Tolkiena [dot. T.Z. Majkowski: W cieniu białego drzewa]
Wojciech Rusinek Klerkizm – reaktywacja [dot. D. Nowacki: Kto im dał skrzydła;
Ukosem]
Katarzyna Szkaradnik Korzenie albo słodko-gorzkie przyprawy „nowego regionalizmu” [dot. Nowy regionalizm w badaniach literackich]
Varia
Michał Noszczyk Ja i wynalazek Aleksandra Bella. O tym, co się powtarza, a co się zmieniło
Michał Noszczyk Z Leśmiana
Kronika
Sprawozdanie z konferencji Fantastyczne kreacje światów? Recepcja –
metodologia – interpretacja (Wydział Filologiczny Uniwersytetu Śląskiego, Katowice, 28–30 października 2013)(Piotr Gorliński-Kucik)
Sprawozdanie z konferencji Strychy/piwnice. Inne przestrzenie (Katowice, 18–20 listopada 2013)(Monika Wycykał)
229
247 255 261 269 283
309
319
323 295 241
R Ekonomie literatury
Paweł Wolski uniwersytet szczeciński Bezcenna Zagłada
System ekonomii a problem autentyczności przedstawień Holocaustu*
Rozpoczynanie opowieści o związkach między ekonomią i literaturą Zagłady bez odwoływania się do Normana Finkelsteina, Edwina Bla- cka i Shloma Sanda, autorów trzech spośród niewielu opublikowa- nych rozpraw o związku Holocaustu z pieniądzem, wydaje się nie- możliwe. I chociaż nie te sposoby mówienia, które wspomniani trzej badacze utrwalili – każdy w inny sposób – w debacie nad Holocau- stem (często zaś na jej obrzeżach), będą w niniejszym przyczynku do tematu najważniejsze, warto wspomnieć o nich choćby jako o negatywnym polu odniesienia.
Norman Finkelstein, absolwent Princeton, któremu z powodu kontrowersyjnych tez stawianych w kolejnych książkach odmó- wiono, mimo pozytywnej decyzji Rady, dożywotniej profesury („tenure”) na Uniwersytecie DePaul w Chicago, publikując Przedsię
biorstwo Holocaust1, pokazywał między innymi to, jak zapotrzebowa- nie na teksty o Zagładzie, w pewnym sensie oczyszczające sumienie powojennej Europy, zostało wykorzystane w sensie ekonomicznym.
Shlomo Sand, izraelski historyk, w książce Kiedy i jak wynaleziono naród żydowski2 (wydanej po raz pierwszy w Izraelu w roku 2008, w USA zaś w roku 2009), pisząc o Żydach jako o narodzie skonstru- owanym z etniczno-politycznych mitów opartych w dużej mierze na literaturze biblijnej, dowodził, że konsolidacja etni żydowskiej jest sztuczna i sztucznie napędzana przez – z jednej strony – dys- kurs antysemicki, a z drugiej – syjonistyczny, ten zaś jest w znacz- nej części fundowany nie tylko na potrzebach politycznych, lecz także na związanych z nimi uwarunkowaniach finansowych. Obaj:
Finkelstein i Sand (ten drugi jednak w mniejszym stopniu) – stali się akademickimi wygnańcami, Rushdimi, których od grzeszącego przeciwko islamowi pisarza różni tylko i aż to, że nie grożono im śmiercią fizyczną, a tylko tekstową. Z kolei Edwin Black w książce IBM i Holocaust3 udowodnił fakt znany, ale do czasu jej wydania nie- uwyraźnioną: że gdyby nie sojusz amerykańskich i europejskich przedsiębiorstw z niemiecką ideologią państwową, plan Trzeciej Rzeszy wobec Żydów i innych etni nie miałby szans powodzenia.
I że sojusz ten był, oczywiście, motywowany ekonomicznie.
Spycham prace tych autorów zaledwie do wstępnych rozpoznań, bo wszyscy trzej stawiają pytanie o pieniądz i Holocaust w spo-
1 N. Finkelstein: The Holo
caust Industry. London 2000.
Polska edycja: Przedsiębior
stwo holokaust. Tłum. M. Szy- mański. Warszawa 2001.
2 S. Sand: Kiedy i jak wyna
leziono naród żydowski. Tłum.
H. Zbonikowska-Bernato- wicz. Warszawa 2011.
3 E. Black: IBM i Holocaust.
Strategiczny sojusz hitlerow
skich Niemiec z amerykańską demokracją. Tłum. P. Bud- kiewicz. Warszawa 2001 (pierwodruk książki ukazał się w Nowym Jorku w tym samym roku, ale pod nieco innym podtytułem: The Stra
tegic Alliance Between Nazi Germany and America’s Most Powerful Corporation).
* Artykuł powstał w ramach projektu NCN Sonata 3
„Ekonomia literatury”, sfinansowanego ze środków Narodowego Centrum Nauki przyznanych na podstawie decyzji nr DEC-2012/05/D/
HS2/03589.
sób, który nazwać można gospodarczym; pytają, dlaczego opłaca się pisać książki o Holocauście, dlaczego warto – z ekonomicznego punktu widzenia – być Żydem albo dlaczego opłacało się robić inte- resy z nazistowskimi Niemcami. W niniejszym artykule chciałbym zadać pytania inne, zbliżające się raczej do takich oto: Dlaczego można pisać złe książki o Zagładzie i być dobrym pisarzem?, albo:
Dlaczego można być nudnym Żydem i ciekawie o tym opowiadać?
Konieczne są w tej sprawie dwa wyjaśnienia: po pierwsze, zadając takie właśnie pytania, robię to w dobrej wierze – naprawdę pytam o fenomen literacki i kulturowy, jakim jest holocaustowa twórczość, potrafiąca być jednocześnie złą i dobrą, kiczowatą i wartościową, nie staram się natomiast obnażyć jakiegoś jej niedostatku. Zdolność godzenia przeciwności zawartych w zadanych przeze mnie przykła- dowych pytaniach jest, jak będę się starał pokazać, raczej wynikiem współczesnej kondycji kultury, którą sztuka holocaustowa dopro- wadziła najwyżej do konsekwencji. Po drugie, gdy umieszczam takie pytania na tle ekonomicznym, nie interesuje mnie wcale kto albo ile na tym zarabia, albo czy zarobek ten jest uczciwy czy nie. Uznaję za to – powtarzam teraz właściwie w nieco inny sposób poprzednie wyjaśnienie – że możliwość zadania takich pytań wynika ze specy- ficznej sytuacji, w jakiej dziś znalazła się kultura w ogóle, a kultura holocaustowa, być może, w szczególności. Mam na myśli dialektycz- nie pojmowany splot produkcji i kultury, rozumiany tak, jak zdaje się go rozumieć Fredric Jameson, sugerujący – za Garym Beckerem (i, oczywiście, w dalszej perspektywie: za Marksem) – możliwość ujęcia wszelkich stosunków: społecznych, kulturowych, ekono- micznych i innych, w kategoriach produkcji4. Czyli, mówiąc ina- czej: mimo że, na przykład, Pianista jest jednocześnie filmem kiczo- watym, interesującym, wartościowym i pokupnym, nie zasługuje moim zdaniem na potępienie bardziej niż na zainteresowanie jako pewien fenomen współczesnego rynku kultury.
Przykładów zjawiska, o którym wspominam, jest wiele. Warto byłoby zapytać, dlaczego książki tak bardzo z perspektywy dzisiej- szego dorobku holocaustowej literatury niereprezentatywne dla doświadczenia Zagłady, jak Z otchłani Zofii Szczuckiej, mogły kie- dyś być ikonami holocaustowej twórczości (pytanie to zadał zresztą z powodzeniem na marginesie innych rozważań Dariusz Kulesza5).
Należałoby też zastanowić się nad gatunkową i rodzajową rozpię- tością tego zjawiska, obejmującego, poza wspomnianym już filmem, także literaturę w każdym chyba ze znanych wcieleń: od powie- ści, jak wspomniane Z otchłani, po komiks, taki jak Josel. 19 kwiet
nia 1943 Joego Kuberta6, komiks jednocześnie kiczowaty i ciekawy, przez sztuki wizualne, muzykę, w tym holocaustowy rap itp. Można by rozpatrzyć z tej perspektywy reklamę, która jako specyficzna forma przekazu niejako z definicji godząca kicz z (potencjalnym)
4 F. Jameson: Postmoder nizm a rynek. W: Idem: Postmoder
nizm, czyli logika kulturowa późnego kapitalizmu. Przekł.
M. Płaza. Kraków 2011, s. 272.
5 D. Kulesza: Dwie prawdy.
Zofia Kossak i Tadeusz Borowski wobec obrazu wojny w polskiej prozie lat 1944–1948. Białystok 2006.
6 Komiks ten analizowa- łem m.in. w tym kontekście w: P. Wolski: Droga do Maus.
Komiks a literackie paradyg
maty w dyskusji wokół przed
stawialności Holokaustu. „Ślą- skie Studia Polonistyczne”
2011, nr 1 (1).
artyzmem używa nawiązań do Holocaustu do przekazywania tre- ści społecznych (na przykład akcja nowojorskiego „Gedenk Move- ment” – www.gedenkmovement.org – The Holocaust Happened to People Like Us, opierająca się na spotach filmowych emitowanych między innymi w telewizjach Fox, ABC, CBS, MTV i wielu innych), i zresztą mówić w ten sposób o popkulturze w ogóle, która na przy- kład pożytkuje Donnę Summer, autorkę przeboju Hot Stuff, by nie- omal discopolowo mówić o rzeczach ważnych7, czy serwis YouTube, który miarą liczby kliknięć oceniał świadomość Zagłady wśród oglądających groteskowy – według niektórych komentatorów – Survivor’s Dance (taniec ocalonego z Auchswitz Adolka Kohna, który na opublikowanym w portalu YouTube w roku 2010 filmie tańczy wraz ze swoją rodziną w byłym obozie Auschwitz-Birkenau w rytm przeboju Glorii Gaynor I Will Survive). Wszystkie te kultu- rowe zjawiska i zagadnienia oczywiście nie zmieszczą się w jednym tekście, skupię się więc tylko na jednym z nich – a może raczej:
nawiążę do jednego z nich, by za jego pośrednictwem przejść do pewnego aktualnego zjawiska z zakresu ekonomii kultury.
Joe Kubert, autor wspomnianego Josela, w roku 2006 zaangażo- wał się w sprawę Diny Gottliebovej, autorki cygańskich portretów malowanych w Birkenau na zamówienie (choć chyba właściwiej:
na rozkaz) Josefa Mengele. Sprawa dotyczyła własności tych obra- zów: muzeum w Auschwitz oraz organizacje romskie, które dopro- wadziły do stworzenia jedynej oświęcimskiej ekspozycji w całości poświęconej innej narodowości niż żydowska, twierdzą, że obrazy należą do oświęcimskiej wspólnoty, czyli do muzeum. Natomiast Gottliebova i stający w jej obronie amerykańscy artyści i oficjele (w tym wspomniany Kubert, Stan Lee, Neal Adams, wielu kongres- menów, a także, co konfundujące, Ian Hancock, amerykański repre- zentant Romów w ONZ) uważają, że obrazy powinny znaleźć się w rękach autorki. W tym sporze nie o sprawę samej własności jed- nak mi chodzi, bo takie postawienie rzeczy sprowadziłoby się do trywialnego pytania o to, kto ma prawo do holocaustowych efek- tów, jak nazywało się fanty z Kanady, czyli dobrego komanda zbie- rającego kosztowności po transportach, albo o to, czy sterty butów i walizek z oświęcimskiego muzeum można sprzedać, kto i za ile mógłby to zrobić i komu należą się za to pieniądze (nadmienię tylko, że gdzieś w tak właśnie, trochę groteskowo rysujących się kłótniach o obrazy Gottliebovej pojawiała się przewrotna, ale mająca szansę na powodzenie teza, że ich właścicielem jest po prostu Mengele). Nie o rozstrzyganie kontrowersji Gottliebova – muzeum w Auschwitz więc chodzi, ale o to, j a k uzasadnia się w tym sporze prawo do własności holocaustowych świadectw.
Otóż stanowisko muzeum w Oświęcimiu w najkrótszej z moż- liwych parafraz (której dokonuję na podstawie powieści-repor-
7 Ibidem; portal zamiesz- cza wypowiedź celebrytów, którzy wyjaśniają, dlaczego decydowali się mówić o Zagła- dzie. Donna Summer czyni to z pomocą autocytatu z Hot Stuff. Bliżej analizuję to zjawi- sko w tekście Holocaust online, czyli internetowa typizacja Zagłady (tekst w druku).
tażu Lidii Ostałowskiej Farby wodne8, książki samej w sobie wartej komentarza, na który jednak również zabraknie tu miejsca) ująć można mniej więcej tak: obrazy muszą zostać w Auschwitz, bo reprezentują pamięć w jej bezpośrednim związku z doświadcze- niem. Dlatego właśnie wszelkie pomysły zakładające zamienienie ich na kopie i zwrócenie autorce oryginałów nie wchodzą w grę.
Obrazy muszą być w Oświęcimiu tak, jak tam powstały. Kubert, reprezentujący stanowisko obrońców Gottliebovej, odpowiada na to następująco:
Okoliczności i przyczyny, dla których powstaje sztuka, mają nikły lub zerowy wpływ na samą sztukę. Bo sztuka funkcjo- nuje poza odniesieniem historycznym i powstaje w dowol- nych warunkach9.
Pomiędzy tymi dwoma głosami można by ująć, w znacznym uproszczeniu, całą dyskusję opisaną w książce Ostałowskiej.
Książka ta stawia przy okazji przedstawienia całej sprawy dość fra- pujący problem (notabene w sposób nieco martyrologiczny, w rozu- mieniu Wernera). Jest to problem autentyczności doświadczenia, której auratywna moc nie tylko jest wykorzystywana w polemikach nad holocaustowymi tekstami pokolenia post-traumatycznego czy 3G – Third Generation (tj. opowieści należących do przedstawicieli formacji niemogącej mieć bezpośredniego styku z wydarzeniami II wojny – mam na myśli na przykład książki Daniela Mendelsohna10 lub Piotra Pazińskiego11), lecz także dotyczy tekstów należących już od dawna do kanonu stricte holocaustowej twórczości. Na przy- kład: Alvin Rosenfeld właśnie za nieuwzględnianie autentycznego doświadczenia Zagłady wyklął z holocaustowego kanonu Namiest
nika Hochhutha, dramat opowiadający o watykańskich kulisach Holocaustu12. Dalej: to przecież kwestia autentyczności albo pełności obozowego doświadczenia doprowadziła Agambena w Co zostaje z Auschwitz do tezy o muzułmaninie jako o krańcowym świadku eks- perymentu bioetycznego13. Sprawa Borowskiego także była w dużej mierze inspirowana kwestią tego, czy Vorarbeiter Tadek był czy nie był tożsamy z Tadeuszem Borowskim, tj. czy mówił o obozie
„autobiograficznie” i „autentycznie”. Centralną kwestią literatury Zagłady jest więc to, czy holocaustową literaturą rządzi identyfika- cja, tzn. czy trzeba pisać tak, by tekst nie reprezentował, ale stał się autentycznym doświadczeniem (to parafraza obiegowego toposu holocaustowego literaturoznawstwa; nie jest to sprawa charakte- rystyczna, rzecz jasna, tylko dla twórczości Zagłady, jednak zdaje się dla niej zasadnicza w stopniu może nawet wyraźniejszym niż przypadki opisywane przez Jerzego Jarzębskiego14 czy Michała Warchalę15), czy też rządzi nią indeksacja, tj. czy wolno tej litera-
8 L. Ostałowska: Farby wodne. Wołowiec 2011.
9 Ibidem, s. 228.
10 D. Mendelsohn: Zagu
bieni. W poszukiwaniu sześ
ciorga spośród sześciu milionów.
Z fotografiami M. Mendel- sohna. Tłum. P. Szymor.
Wołowiec 2008.
11 P. Paziński: Pensjonat.
Warszawa 2009.
12 A.H. Rosenfeld: Podwójna śmierć. Rozważania o lite
raturze Holocaustu. Tłum.
B. Krawcowicz. Warszawa 2003. Dramatowi Hochhutha poświęcony jest jeden z pod- rozdziałów części zatytuło- wanej Zafałszowania i defor
macje.
13 G. Agamben: Co zostaje z Auschwitz. Archiwum i świa
dek (Homo sacer III). Tłum.
S. Królak. Warszawa 2008, s. 162.
14 J. Jarzębski: Powieść jako autokreacja. Kraków 1984.
15 M. Warchala: Auten
tyczność i nowoczesność. Idea autentyczności i nowoczesności od Rousseau do Freuda. Kra- ków 2006.
turze fantazjować i czy ma ona prawo do abstrakcyjnych uogólnień.
A odpowiedź wcale nie jest jednoznaczna, bo nie jest tylko tak, że dla dyskursu Zagłady wartościowe jest jedynie to, co historyczne, co pozwala poznać Holocaust jako sprawdzony fakt z przeszłości, niedający pożywki negacjonistom (jak można by sądzić po pobież- nej lekturze Nazistowskiego ludobójstwa16 Berela Langa). Dowodem na to Gross, którego z pewnych względów warto zaliczać raczej do autorów konwencjonalnie rozumianej literatury niż konwencjonal- nie rozumianej historiografii. Grossowi właśnie na mocy dyskur- sywnej siły tekstów Zagłady daje się prawo do mówienia o faktach w sposób wysoce abstrakcyjny: polemika wokół Sąsiadów, doszedł- szy do punktu, w którym Tadeusz Strzembosz wespół z Bogdanem Musiałem i, z nieco mniej radykalnych pozycji, Tomaszem Szarotą wytknęli autorowi rozprawy o Jedwabnem zasadnicze błędy histo- ryczne17, skończyła się na zaakceptowanym przez przedstawicieli konserwatywnego mówienia o Zagładzie stwierdzeniem Grossa, że ostatecznie nie jest ważne to, ile niepodważalnych danych zawierają Sąsiedzi (a można takie stanowisko wpisać chyba i w Strach, i w Złote żniwa), ale jaka prawda o losie Żydów płynie z tej nie zawsze rze- telnej faktograficznie książki18 (choć pewnie akurat na takie sfor- mułowanie Gross by się nie zgodził). I ostatecznie ma w tym Gross rację, bo o to właśnie w literaturze chodzi. I właściwie nie ma nad czym się rozwodzić. Fascynujące jednak w tym wszystkim jest to, że w ramach literatury holocaustowej każda niekonsekwencja tego typu („niezbite fakty są zupełnie nieważne i żeby to udowodnić, przytoczę kilka niezbitych faktów”) uchodzi za pełnoprawny spo- sób funkcjonowania tego dyskursu, w jego wcieleniach zarówno historiograficznych, jak i tradycyjnie literackich (jeśli upierać się przy rozróżnianiu tych form). Ale zanim zapytamy, jak to możliwe, spytajmy najpierw, co to ma wspólnego z ekonomią literatury.
Georg Simmel, tworząc swój oparty na strukturze ekonomii pro- gram filozoficzny, pisał:
Odrobina własnej, materialnej wartości, tkwiąca w pienią- dzu, jest oparciem i uzupełnieniem, którego potrzebujemy, ponieważ nasze poznanie nie wystarcza do dokładnego okreś lenia tej proporcji [między pieniądzem i towarem], przy poznaniu której zapewne istotowa równość między mierzo- nym i miarą, to jest własna wartość pieniądza, byłaby zby- teczna19.
I dalej:
Dziś wiemy, że tylko metale szlachetne, a właściwie tylko złoto gwarantować może wymagane cechy, w szczególności
16 B. Lang: Nazistowskie ludobójstwo. Akt i idea. Tłum.
A. Ziębińska-Witek. Lublin 2006.
17 Artykuły tych i innych badaczy ukazywały się na łamach „Rzeczpospolitej”
(np. B. Musiał: Historiogra
fia mityczna. „Rzeczpospo- lita” z dnia 24.02.2001, lub:
T. Strzembosz: Inny obraz sąsiadów. „Rzeczpospolita”
z dnia 31.03.2001), „Dziejów Najnowszych” (B. Musiał:
Tezy dotyczące pogromu w Jedwabnem. „Dzieje Naj- nowsze” 2001, nr 3) i innych czasopism.
18 J.T. Gross: Antoniemu Sułkowi w odpowiedzi. „Więź”
2002, kwiecień (artykuł zamieszczony również w:
J.T. Gross: Wokół „Sąsiadów”.
Polemiki i wyjaśnienia. Sejny 2003).
19 G. Simmel: Filozofia pie
niądza. Przeł. A. Przyłębski.
Poznań 1997, s. 123.
ograniczenie ilościowe, oraz że niebezpieczeństwu naduży- cia pieniądza papierowego przez dowolne jego zwiększanie zapobiec można jedynie poprzez określone powiązanie go – prawne lub dokonujące się w samej gospodarce – z pienią- dzem ze szlachetnego kruszcu20.
Mówiąc inaczej: parytet złota w monecie jest gwarantem rze- czywistości, autentyczności doświadczenia wymiany handlowej, która daje nam coś w rodzaju pewności bytu. Jak wiemy, ostoja tej tezy od jakiegoś czasu nie obowiązuje; nieoparty na kruszcu od okresu międzywojnia pieniądz stał się dziś doskonałym elementem peirce’owskiej triady, znakiem, który nie odsyła już do żadnego rze- czywistego obiektu ani tym bardziej obiektem tym nie jest. Jochen Hörisch odsuwa proces uabstrakcyjnienia pieniądza w nieco dalszą przeszłość, ale za to przenosi dyskusję na ten temat bliżej intere- sujących nas kwestii literackich. W Orle czy reszce Hörisch pisze:
Dopiero „wynalezienie” monety około 700 roku przed Chry- stusem formuje „zimną” racjonalność, intersubiektywnie wiążące kategorie, takie jak tożsamość, różnica, jakość, ilość, modalność oraz dysponujące samowiedzą podmioty trans- cendentalne21.
(Dalej wskazuje na fakt, że przedstawiane na pierwszych mone- tach figury kobiece są później zastępowane emblematami fallicz- nymi, które jako znak męski symbolizują niematerialne, abstrak- cyjne ojcostwo, w przeciwieństwie do cielesnej, nieabstrakcyjnej zależności matki i potomstwa, która była podstawą archaicznej, dziś już niebyłej symboliki monetarnej22).
Hörischowi rozpoznania te potrzebne są do takiej oto wstępnej tezy: współczesny pieniądz i literaturę łączy przywiązanie do abs- trakcji, a powstanie jednego i drugiego jest ściśle związane z waż- nym momentem formowania się abstrakcyjnego myślenia, figura- lizacji pozwalającej na koncepcyjne oddzielenie – mówiąc językiem znacznie późniejszym niż wynalezienie monety – znaczonego od znaczącego i wytworzenia się późniejszej bardzo skomplikowanej sieci referencji w ludzkim konstruowaniu świata. W efekcie jed- nak, mówi Hörisch, pieniądz i literaturę łączy coś więcej. Ich bli- skie związki warunkowane są tym, że to literatura wypełnia pustkę semantyczną pieniądza, stając się czymś w rodzaju konstruktywi- stycznego obserwatora drugiego stopnia, obserwatora pozwala- jącego zrozumieć funkcjonowanie świata opartego na strukturze paradoksalnej, bo beztowarowej, czyli bezprzedmiotowej wymiany.
I gdy Bernd Blaschke przenosi rozważania o ekonomii literatury z prozy dawniejszej, która była trzonem analiz Hörischa, na litera-
20 Ibidem.
21 J. Hörisch: Orzeł czy reszka. Poezja pieniądza. Tłum.
J. Kita-Huber, S. Huber. Kra- ków 2010, s. 251.
22 Ibidem, s. 253.
turę nowszą, z Céline’em włącznie23, robi w zasadzie to samo: poka- zuje, jak literatura, czyniąc ekonomię jednym ze swoich wielkich tematów, pozwala przez pryzmat pieniądza obserwować kulturę, nadając mu tym samym znaczenie.
Pomijam w tym wybiórczym i nieco uproszczonym przeglądzie nie tylko klasyków tematu, takich jak Marc Shell, lecz także kla- syków „klasycznych”, jak Adorno i Horkheimer czy Max Weber.
Moim zdaniem – pozwalam sobie na kolejne uproszczenie – wszy- scy oni doprowadzili rozważania na temat ekonomii w kulturze do takiej oto diagnozy: współczesne przemiany świadomości, w tym przemiany w pojmowaniu roli literatury, są ściśle związane z poja- wieniem się pieniądza w jego współczesnej, symulakrycznej for- mie, która jest jednocześnie wyrazem i motorem czegoś, co nazwać by można reprezentacją pozbawioną referencji. Potrzebuję tego uproszczenia po to, żeby dojść do takiej, nieco ryzykownej tezy:
sytuacja literatury Zagłady prezentuje się w tym kontekście bar- dzo podobnie. Zagłada nie potrzebuje referencji, Zagłada stała się symbolem, czy może lepiej: zbiorem toposów, którego nie trzeba udowadniać. Cechuje ją dość znamienna sytuacja, w której, jak pisze Amy Hungerford24, to ci, którzy zaprzeczają Zagładzie, posłu- gują się liczbami i danymi; ale mówiący i piszący z wewnątrz dys- kursu Zagłady, inaczej niż negacjoniści, liczb nie potrzebują. Bo nie są przecież liczbami w sensie statystycznych liczmanów wielkie liczby, takie jak sześć milionów, dawno podważone przez samych statystyków, a jednak trwające w literaturze (przypomnieć można choćby tytuły kilku wybranych utworów: Zagubieni. Poszukiwanie sześciu wśród sześciu milionów wspomnianego już Daniela Mendel- sohna, Sześć milionów – wiersz Anne Marie Fabian itp.). To trwa- nie opiera się właśnie na zasadzie toposu, znaku niewymagającego referencji, o czym w odniesieniu do opowieści o powstaniu Sonder- kommando i powszechnej niezgody co do liczby zburzonych przez powstańców krematoriów pisze na przykład Dominick LaCapra25.
Gdy wymieniam te antyreferencjalne zdarzenia, nie mam na myśli, jak i – rzecz jasna – nie mają tego na myśli LaCapra, Hungerford czy inni, tezy mówiącej, że liczby czy fakty są w ogóle nieważne lub że nie warto czy tym bardziej nie należy o nich mówić. Twierdzę jedynie, że w ramach holocaustowego dyskursu liczby tracą swój wymiar referencjalny: wkraczając do literatury Zagłady, każdy
„fakt” zyskuje status absolutnie rzeczywisty, stając się tym samym nieodzownie abstrakcyjnym.
W tak pojmowanej literaturze Zagłady ekonomia nie jest mi więc potrzebna jako miernik wartości tego pisarstwa albo jako perspek- tywa pozwalająca skupić się na pieniądzu jako temacie literackim (swoją drogą, byłby to temat, by tak powiedzieć, bogaty: zamknięty system gospodarki obozowej, opisywany przez Tadeusza Borow-
23 B. Blaschke: Der homo oeconomicus und sein Kredit bei Musil, Joyce, Svevo, Unamuno und Céline. Munchen 2004.
24 A. Hungerford: The Holocaust of Texts. Genocide, Literature and Personification.
Chicago–London 2003.
25 D. LaCapra: Holocaust Testimonies: Attending to the Victim’s Voice. In: Idem: Writ
ing History, Writing Trauma.
Baltimore 2001.
skiego czy Imre Kertésza, handel jako substytut emocji w obozie opisywanym przez Prima Leviego czy topos żydowskiego złota w niezliczonych opowieściach gettowych to tylko częściowo zba- dany dotąd obszar). Ekonomia jest mi w takim ujęciu potrzebna jako sposób pojmowania miejsca, zajmowanego we współczesnej kulturze przez ten specyficzny typ pisarstwa, w którym – wracam na koniec do kwestii poruszanych na początku niniejszego tekstu – coś, co jest w zasadzie dość nudne, jak debiutancka powieść Wiesela Noc (chyba nie bez przyczyny odrzucona przez pierwszych wydaw- ców, podobnie zresztą jak Czy to jest człowiek Leviego), może zasadnie i niekoniecznie na mocy machinacji promocyjnej zostać jednocześ- nie uznane za genialne.
Odwołam się raz jeszcze do Fredrica Jamesona. Najpierw ostatni przykład z holocaustowego literaturo- i kulturoznawstwa. Janina Struk, badaczka holocaustowych narracji wizualnych, w tym zarówno „oryginalnych” (powód zastosowania cudzysłowu stanie się jasny za chwilę) fotografii Zagłady, tj. zdjęć z lat czterdziestych, jak i filmów z tego czasu, pokazuje, że w zasadzie nie można znaleźć wśród tych fotografii czy filmów takiego obrazu, który nie byłby inscenizacją, tworzeniem raczej niż odtworzeniem26. Z różnych powodów: są to zdjęcia albo pochodzące z archiwów niemieckich, tj. powstających dla celów propagandowych (notabene: Iwona Kurz tak samo diagnozowała amatorskie nagrania Niemca przebywa- jącego na wakacjach w okupowanej Warszawie27, a więc ta diag- noza w takim samym stopniu dotyczy obrazów amatorskich), albo z archiwów specjalnie na potrzeby wojennej propagandy stworzonej jednostki The Army Film and Photographic Unit (AFPU). W innym celu, ale w podobny sposób każdy ciąg obrazów po obu stronach okopu Zagłady był więc odgrywany, konstruowany. W efekcie film pokazujący wyzwolenie Auschwitz przez Armię Radziecką to inscenizacja odbywająca się kilka dni po rzeczywistym wyzwoleniu (zdcydowano się na inscenizację między innymi z tego przerażają- cego powodu, że prezentowani w filmie ocaleńcy, w zamyśle reży- sera mający wychodzić z baraków i entuzjastycznie witać wyzwoli- cieli, chodzić po prosu nie mogli) i jako taka nie różni się – w sensie konstrukcji narracji – od Spielbergowskiej Listy Schindlera, w której pociąg wjeżdżający do Auschwitz jest w rzeczywistości pociągiem wyjeżdżającym z Auschwitz (bo organizacje żydowskie zaprote- stowały przeciwko ustawianiu kamery na terenie obozu): w obu przypadkach na ekranie nie dzieje się to, co za tym przedstawie- niem miałoby stać – nie dzieje się w sposób zamierzony. Ale w tym wszystkim nie to jest dziwne, że obrazy Zagłady są konstrukcją, a nie rekonstrukcją rzeczywistości. Dziwne jest to, że nie wydaje się to wcale dziwne. Dziwne jest, innymi słowy, to, że w sposób całkiem niezakłócony jesteśmy w stanie zamierać z przerażenia na widok
26 J. Struk: Holokaust w foto
grafiach. Interpretacja dowo
dów. Kraków 2007.
27 I. Kurz: Codzienne i nieco
dzienne w obiektywie „fotoama
torów”. Niemieckie fotografie i polska pamięć okupacji. W:
Wojna. Doświadczenie i zapis.
Nowe źródła, problemy, metody badawcze. Red. S. Buryła, P. Rodak. Kraków 2006.
wygłodzonych ciał za drutem kolczastym i jednocześnie akceptować fakt, że nie są to już ciała wygłodzone. Tak tłumaczy to Jameson, do którego obiecałem wrócić:
Podejmowane przez nową produkcję kulturową próby zgłę- bienia i wyrażenia […] nowej przestrzeni – próby chybione i bezrefleksyjne – trzeba zatem traktować (mówiąc nieco przestarzałym językiem) jako różnorakie próby przedstawie- nia (nowej) rzeczywistości. Jakkolwiek paradoksalne mogą się wydawać używane tu kategorie, próby te można trakto- wać […] jako osobliwe, nowe formy realizmu (a przynajmniej naśladowanie realizmu); równocześnie możemy też analizo- wać je jako próby odwrócenia naszej uwagi od tej rzeczywi- stości lub zacierania tkwiących w niej sprzeczności i pozor- nego rozwiązywania ich za pomocą rozmaitych mistyfikacji formalnych28.
Jeśli odnieść ten fragment do nieco meandrycznych rozważań zawartych w pozostałych miejscach Postmodernizmu, czyli logiki kul
turowej późnego kapitalizmu, można go zrozumieć tak: kultura w jej najnowszych produkcjach dokonuje samookreślenia, używając tra- dycyjnych kategorii – dajmy na to – literackich, nie wierzy jednak w ich efektywność. W efekcie fundamentem kultury jest autorefe- rencja. Tę znaną skądinąd tezę Jameson w sposób dość interesujący podpiera jednak namysłem ekonomicznym, proponując dość oczy- wisty, zdawałoby się, sposób ujęcia tego, czym jest ta niekoniecz- nie nowa (bo można ją wyjaśniać na przykład Baudrillardowską koncepcją hiperrealizmu29), ale z pewnością na nowo dostrzegana funkcja literatury i kultury: produkcją. Konsekwencją takiego stanu rzeczy jest taka oto konkluzja Jamesona jako autora eseju Postmo
dernizm a rynek:
w naszym kurczącym się świecie niewiele już pozostało pierwiastka „irracjonalnego” w dawnym sensie, jako czegoś
„niepojętego”: nawet najnikczemniejsze ludzkie zachowania i decyzje – sadystyczne tortury czy tajne rządowe ingerencje w wewnętrzne sprawy innych krajów – zrozumiałe są dziś dla wszystkich […], bez względu na to, co o nich myślimy30.
Czyli, wracając do literatury Zagłady opisywanej w kategoriach ekonomicznych: dziwne jest to, że produkcja holocaustowa, jed- nocześnie wytwarzająca produkty z konieczności nieautentyczne i domagająca się autentyczności jako swojego podstawowego wyznacznika – jako taka paradoksalna struktura nie dziwi. I nie jest to wynik przyzwyczajenia do okropności (a nawet jeśli jest, to
28 F. Jameson: Logika kultu
rowa późnego kapitalizmu. W:
Idem: Postmodernizm…, s. 49.
29 J. Baudrillard: Symu
lakry i symulacja. Tłum.
S. Królak. Warszawa 2005.
Za przypomnienie tego kon- tekstu dziękuję Michałowi Kłosińskiemu.
30 F. Jameson: Postmoder
nizm a rynek…, s. 273.
taka diagnoza wydaje się mniej interesująca od tej, którą propo- nuję, inspirowanej przez Jamesona i Hörischa), ale rynkowego stanu tej literatury, który jest po prostu doprowadzoną do konsekwencji zasadą rządzącą współczesną produkcją kulturalną w ogóle.
Pierre Bourdieu pisał w Regułach sztuki, że
Opozycja pomiędzy sztuką a pieniądzem (tym, co „komer- cyjne”) jest zasadą generującą większość sądów, które pró- bują w materii teatru, kina, malarstwa, literatury ustalić granicę pomiędzy tym, co jest sztuką, a tym, co nią nie jest31.
Anthony Giddens w Końcu nowoczesności dodawał do tego infor- mację, że opozycję tę kształtują dziś systemy eksperckie i środki symboliczne, takie jak pieniądz32. Zastosowanie diagnoz Bourdieu i Giddensa do problemu autentyzmu w przedstawieniach Zagłady wymaga jednak zastanowienia. Na przeszkodzie prostemu przyło- żeniu tych tez do sztuki Holocaustu stoi szereg paradoksów, w któ- rym wspomniana niejasna granica między autentycznym i nieau- tentycznym jest tylko jednym z wielu. Kolejny i ściśle z tamtym związany to załamanie opozycji dobra sztuka – sztuka pokupna.
Literatura Zagłady się po prostu opłaca (na przykład Primo Levi jest drukowany w nakładach, o których Dan Brown może tylko marzyć ), a mimo to zarówno systemy eksperckie, jak i kręgi nieprofesjonalne nie są gotowe wykluczyć produkcji tej literatury ze zbioru „dzieł wysokich”. Fakt, że horror zawsze sprzedawał się dobrze, jest tylko pozornym wytłumaczeniem tego stanu rzeczy. Istotne objaśnienie, które proponuję jako konkluzję, brzmi raczej tak: dziś literatura nie obserwuje już z zazdrością pieniądza, jak sugerował Hörisch; współ- cześnie literatura zbliżyła się do idealnie abstrakcyjnego środka wyrazu, jakim jest pieniądz, tak bardzo, że jedno i drugie obowiązują te same reguły. Literatura Zagłady stanowi nie tyle wyjątek, ile krań- cową realizację tej zasady: obowiązuje w niej wszechobecna katego- ria autentyczności, która jest jednak autentycznością umowną, jak wspomniane sześć milionów. I jak autentyczność pieniądza, którego oryginalność nie jest zależna od parytetu kruszcu, ale od symbolu nadanego przez mennicę. Nie ma dobrej i złej literatury Zagłady, jeśli tylko jest ta literatura autentyczna, tak jak nie ma dobrego czy złego pieniądza, jeśli tylko jest on autoryzowany przez władzę. Para- frazując Hörischa, można więc powiedzieć, że pieniądz i literatura, w tym być może szczególnie literatura Zagłady, to dwie strony tej samej monety.
31 P. Bourdieu: Reguły sztuki.
Geneza i struktura pola literac
kiego. Tłum. A. Zawadzki.
Kraków 2007, s. 252.
32 A. Giddens: Konsekwencje nowoczesności. Tłum. E. Kle- kot. Kraków 2008, s. 16.
Paweł Wolski
Priceless Extermination
Economy System and the Problem of Authenticity of Holocaust Presentations
Summary
The author compares the role of money as a medium of communication in post-cap- italist culture with the category of authenticity, which became a vital field of valuating Holocaust literature. Referring to Anthony Giddens, Fredric Jameson or Jochen Hörisch on the one side, and on the other to texts of culture, such as disputes recurring every couple of decades over the works of Tadeusz Borowski and the place of the author in events he recounts, Lidia Ostałowska’s attempts to determine the ownership of paint- ings made in Auschwitz by Dina Gottlieb (crucial from the point of view of the Sinti community to consider Roma victims as subjects, not objects of these paintings) or intertextual contaminations of presentations of Holocaust and popcultural texts in such works as Survivor’s Dance on YouTube, the author specifies the common denominator of both discourses as a simulacrization of the presented reality, similar to the renounce- ment of the monetary gold standard, which thus becomes its own reference. This as- signment allows to understand, how the authenticity category (often ethically valorized, under the guise of “appropriateness” for example) conditions the Holocaust discourse, thus changing into a separate convention with its own topoi.
Paweł Wolski
Une « inestimable » Extermination Le système économique face au problème de l’authenticité des représentations de l’Holocauste Résumé
Dans son article, l’auteur tient à comparer le rôle de l’argent, considéré dans la culture postmoderne comme un médium de communication, à la catégorie d’authenticité qui est devenue un champ important de valorisation de la littérature de l’Extermination.
L’auteur se réfère, d’une part, aux observations des chercheurs comme Anthony Giddens, Fredric Jameson ou Jochen Hörisch et, d’autre part, aux textes de la culture, tels que les débats récurrents depuis des décennies autour de la création littéraire de Tadeusz Borowski qui décrit la place de l’auteur dans les faits qu’il relate ou bien ceux qui concernent les ouvrages de Lidia Ostałowska cherchant à définir les propriétés des portraits réalisés à Auschwitz par Dina Gottliebova (majeurs pour la communauté Sinti qui tient à reconnaître les victimes dans la population rom comme les sujets de cette peinture et non pas comme des objets) et enfin les contaminations intertextuelles des représentations de l’Extermination et les textes de la pop culture, dans le cas du film You- Tube Survivor’s dance. Le point commun de ces discours réside, selon l’auteur, dans le simulacre de la réalité représentée qui est semblable à l’abandon de la parité monétaire de l’or et qui devient ainsi son propre référent. Cette observation permet de compren- dre de quelle manière la catégorie d’authenticité (valorisée souvent éthiquement, par exemple, par la notion de la « convenance ») conditionne le discours de l’Etermination se transformant ainsi en une convention distincte et ayant son propre topique.
Dariusz Mężyk uniwersytet śląski Ekonomia szaleństwa
w Pamiętniku wariata Mikołaja Gogola O wiatrakach, cogito, teorii i szaleństwie
Trzeba stworzyć historię tego innego rodzaju szaleństwa – innego rodzaju, który pozwala lu- dziom, poprzez gest suwerennego rozumu za- mykającego drugiego u czubków, komunikować się i rozpoznawać siebie w bezlitosnym języku nie-szaleństwa; odnaleźć chwilę zmowy, kiedy to nie-szaleństwo nie mieściło się całkiem w króle- stwie prawdy, kiedy nie żywiło się jeszcze liry- zmem sprzeciwu.
Michel Foucualt
Wiatraki
Pamiętacie Państwo doskonale postać wychudłego hidalgi – Don Kichota z Manczy, który od wieków przemierza na grzbiecie Rosy
nanta całą tradycję literacką, uosabiając wszystko, co szlachetne, czyste i dobre. Echa podróży – pościgu za marzeniami – Don Kichota pobrzmiewają dumnie w dziełach, które nawet dyletant skłonny jest uznać za doniosłe. Któż nie zna tej prostej fabuły: ubogi szlach
cic, naczytawszy się ksiąg rycerskich, porzuca domostwo, by stawić czoło przygodzie. Kulminacją obłąkańczych poczynań bohatera jest walka z wiatrakami, która na wieki stała się ucieleśnieniem boles
nej konfrontacji marzeń z twardą rzeczywistością. Wspominając tę wzniosłą figurę, nie sposób pominąć wiernego giermka rycerza – Sancho Pansy – rubasznego świadka i towarzysza szalonej eskapady.
Te dwie postaci wryły się w naszą pamięć jako czysta definicja kon
trastu.
Z jednej strony wysoki zmizerniały idealista, z drugiej – niski i krępy wieśniak obdarzony przymiotami tego, co zwiemy – na prze
kór zdrowemu rozsądkowi – zdrowym rozsądkiem właśnie.
Wiosną 1952 roku, uzyskawszy urlop naukowy na macierzy
stej uczelni (Uniwersytet Cornella), Vladimir Nabokov skorzystał z zaproszenia Uniwersytetu Harvarda, aby przeprowadzić tam cykl wykładów. Rzecz miała dotyczyć powieści. Naturalny i oczy
wisty wybór padł na Cervantesa. Nabokov nie krył małej sympatii dla hiszpańskiego pisarza. Pod koniec swoich wykładów stwierdził nawet:
Don Kichot zalicza się do tych dzieł, których wielkość polega bardziej na odśrodkowej dyfuzji niż na wewnętrznej war
tości1.
1 V. Nabokov: Wykłady o Don Kichocie. Przeł. J. Kozak.
Warszawa 2001, s. 163.
O samym Don Kichocie wypowiedział się równie krytycznie:
Don Kichot jest dzisiaj znacznie większy, niż był w łonie Cer
vantesa. Od trzystu pięćdziesięciu lat przedziera się przez dżungle i tundry ludzkiej myśli – nabrał przy tym wigoru, zmężniał. Już się z niego nie śmiejemy. Herbem jego jest litość, jego sztandarem – piękno. […] Parodia zamieniła się w pochwałę2.
A jednak w toku rygorystycznej analizy – analizy, dodajmy, iloś
ciowej – autor Lolity dostrzega dwie naczelne zasady konstrukcyjne omawianej powieści Cervantesa, których tylko z powodu „ende
micznej ślepoty krytyków” (określenie Nabokova) można było nie dostrzec:
1. Wielowiekowa paplanina na temat Don Kichota wykształciła wizerunek natchnionego niezguły, który co rusz zbiera cięgi od swoich przeciwników. Tak naprawdę jednak bilans jego zwycięstw i porażek wynosi dokładnie 20:20. Więcej nawet, wynik remisowy jest w każdym z dwóch tomów i przedstawia się następująco: 13:13 w tomie pierwszym i 7:7 w tomie drugim. Co zrobić z taką informacją?
2. Sancho Pansa, modelowany przez krytykę jako równie komiczny kontrapunkt dla swojego pana, swoimi poczynaniami zadaje kłam podobnym uproszczeniom. Oto co na ten temat pisze Nabokov, powołując się na hiszpańskiego komentatora Salvadora de Madariagę:
szaleństwo Don Kichota i trzeźwość Sancza okazują się wzajemnie zaraźliwe: w miarę jak, w drugim tomie, u Don Kichota ugruntowuje się żyłka sanczeańska, Sanczo stop
niowo pogrąża się w szaleństwie godnym swego pana. Pró
buje, na przykład, przekabacić własną żonę na wiarę w wyspy i szlachectwo, tak jak Don Kichot próbował kiedyś jemu wmó
wić, że wiatraki to olbrzymy, a gospody to warowne zamki.
[…] W rzeczy samej, pod koniec powieści odnosimy wraże
nie, że nasi dwaj bohaterowie pozamieniali się na marzenia i przeznaczenia3.
Jeden jeszcze aspekt podważa wygodne, kontrastowe modelowa
nie dwóch postaci. Imię Sancha pochodzi od hiszpańskiego Zancas (ang. shanks) oznaczającego ‘długie, cienkie ptasie nogi’.
O tym, co z tego wynika, Nabokov już nie pisze. Zdaje tylko relację z nieścisłości, jakie narosły wokół dzieła. Częściową odpowiedź na to pytanie znajdziemy w przedmowie Guya Davenporta do amery
kańskiego wydania wykładów. Tam właśnie amerykański badacz odmalowuje krajobraz znany z czasów Cervantesa:
2 Ibidem, s. 164.
3 Ibidem, s. 51–52.
Hiszpania Filipa II była, na swój sposób, donkiszoteryjna. Jej szlachta paradowała w zbrojach, w jakich żaden kawalerzy
sta nie odważyłby się stanąć do bitwy. Filip – znany cwaniak, plotkarz i kutwa – miał zwyczaj na przeglądy wojsk wysta
wiać na baczność własną, pustą zbroję. Sam tymczasem sie
dział w pałacu, w otoczeniu lubieżnych tycjanów, i sprawdzał rachunki albo czytał i komentował na marginesie wszyst
kie listy wysyłane i otrzymywane przez gęstą sieć ambasad i szpiegów […]. Tak jak Don Kichot, żył w świecie marzeń, którego iluzoryczna tkanka wciąż gdzieś się przecierała. Palił na stosach heretyków – ale jak odróżnić heretyka od niehere
tyka? Czyż nie utknął w tej samej pułapce epistemologicznej, co Don Kichot, który w stadzie baranów widział, co prawda, barany – ale i Maurów? Okrutni szpiedzy Filipa ustawicz
nie przywodzili do izby tortur ludzi deklarujących się jako uczciwi katolicy, podejrzewając ich o to, że są (trzeba tylko znać sposób wydobycia z nich prawdy) fałszywymi konwer
tytami, czyli humanistami, protestantami, Żydami, muzuł
manami, ateistami, czarownicami i Bóg wie kim jeszcze.
Europa przeżywała wówczas okres zachwiania poczucia rze
czywistości. Hamlet drażni się z Poloniuszem, ukazując mu wieloznaczne kształty chmur. A Don Kichot oszukuje sam sie
bie – i jest w tej roli ucieleśnieniem niepokojów swojej epoki4.
Czy wobec tego kondycja naszego hidalgi – owa plątanina zdro
wego rozsądku z obłędem – mogłaby stanowić osobliwą transpo
zycję klimatu epoki? Epoki równie rozchwianej i niestabilnej jak wielki brzuch Sancho Pansy wsparty na tykowatych nogach? Być może. Pewne jest natomiast, że historia europejskiej powieści roz
poczyna się wraz z wtargnięciem na scenę postaci szaleńca.
Szalone cogito
Gdy w 1641 roku (36 lat od wydania pierwszego tomu przygód Don Kichota) Kartezjusz rozpocznie „od nowa i od podstaw”5 budowanie gmachu nowożytnej filozofii, niechybnie skonfrontuje homo ratio- nalis z obłąkańczym szeptem szaleńca:
Jak mógłbym przeczyć, że te ręce i to ciało jest moje, o ile nie miałbym być zarazem podobny do wielu chorych psychicz
nie, których mózgi są tak zmieszane i zaćmione przez czarne wapory żółci, iż twierdzą uparcie, że są królami, będąc nędza
rzami, że są odziani w złoto i purpurę, będąc nadzy, albo też wyobrażają sobie, że są dzbanem albo że mają ciało ze szkła.
Czyż nie byłbym równie szalony jako oni, gdybym kierował się ich przykładem?6
4 G. Davenport: Przedmowa do wydania amerykańskiego.
W: V. Nabokov: Wykłady o Don Kichocie…, s. 16–17.
5 Określenie samego Karte
zjusza z pierwszej stronicy Medytacji o filozofii pierwszej.
6 Kartezjusz: Medytacje o filozofii pierwszej. Przeł.
J. Hartman. Kraków 2004, s. 32.
Nietrudno domyślić się, do czego pije tu Kartezjusz. Wspomniany opis wprost przywołuje omamy Don Kichota. Ale jest w tonie uczo
nego z La Haye ruch jeszcze wyrazistszy: oto na sposób naukowy lokuje on źródło niedorzecznych sądów wariata w substancji, którą już od czasów Galena zwykło się łączyć z usposobieniem melancho
lijnym. Komentując Anatomię melancholii – epokowe dzieło Roberta Burtona wydane w 1621 roku – Tadeusz Sławek tak pisze:
Melancholia jest chorobą pochodzącą z nadmiaru jednego z płynów organicznych, tzw. „czarnej żółci”. Taka etiologia wiąże melancholię zarówno z anatomią, jak i starożytną filozofią, a później alchemią oraz kosmologią. Melancho
lik nie jest więc jedynie chorym organizmem, lecz raczej organizmem, który swoją chorobą manifestuje zakłócenia w porządku świata i kosmosu7.
Ten sam Burton w swoim opus magnum nawiązuje do zdania Ary
stotelesa, podług którego wszyscy wielcy odznaczają się usposo
bieniem melancholijnym. Sławek zwraca w tym miejscu uwagę, że myśl Burtona idzie jeszcze dalej. Nie tylko już szczególnie uzdol
nieni, ale i wszyscy – choć zapewne w różnym natężeniu – cierpią melancholię. Wniosek stąd jasny: wszyscy jesteśmy szaleni. A tak
„upadek” w szaleństwo swojego bohatera ujmuje Miguel de Cer
vantes Saavedra:
Z tej przyczyny [czytania ksiąg rycerskich – D.M.] stracił biedny rycerz rozsądek i głowił się, by zrozumieć i rozwi
kłać sens, którego nie wydobyłby i nie pojął sam Arystoteles, choćby po to tylko zmartwychwstał. Nie widziało mu się, jak Don Belianis mógł tyle ran zadać i odnieść; wyobrażał sobie, że choćby go nie wiem jak wielcy mistrzowie leczyli, musia
łoby mu jednak na twarzy i na ciele pozostać wiele szram i blizn. Mimo to wszystko wysoko stawiał autora, który tę księgę kończył obietnicą dalszych nie kończących się przy
gód, i wielekroć przychodziła mu chęć chwycić za pióro i doprowadzić ją do kresu, zgodnie z tą zapowiedzią8.
I tu koło się zamyka.
Oddalamy się jednak nazbyt pospiesznie od Kartezjusza.
Powróćmy więc do momentu, owej wiekopomnej chwili, jak głosi legenda, kiedy to zbudzony ze snu9, w ciepłym pokoju, przy kominku rozprawi się filozof z szaleństwem swojej epoki:
W końcu to ja przecież odczuwam, czyli spostrzegam pewne rzeczy jakby organami zmysłowymi, a więc widzę światło,
7 T. Sławek: Saturniczy pąt- nik. Robert Burton i jego „Ana- tomia melancholii”. „Literatura na Świecie” 1995, nr 3, s. 61.
8 M. de Cervantes Saa
vedra: Przemyślny szlachcic Don Kichote z Manczy. Przeł.
A.L. Czerny, Z. Czerny. T. 1.
Warszawa 1955, s. 36.
9 Znamy doskonale płytki i niespokojny sen owładnię
tych twórczą melancholią.
słyszę hałas, czuję ciepło. I jeśli powiedzą mi, że przedsta
wienia te są fałszywe i że śpię, to niech tak będzie – wsze
lako przynajmniej pewne jest to, iż wydaje mi się, że widzę światło, że słyszę hałas, że czuję ciepło. To nie może być fał
szem, i to właśnie nazywa się we mnie czuciem, które też nie jest niczym innym jak myśleniem. Teraz też zaczynam rozu
mieć trochę jaśniej i dokładniej niż wcześniej, jaki jestem10.
Nieco dalej francuski filozof zdradzi jeszcze jedną słabość włas
nej (ludzkiej) kondycji:
Swoją drogą, nie mogę nadziwić się, ile jest w mej duszy słabości i zwodów, które wprawiają ją w błąd. Bo chociaż wszystko to rozważam w sobie bez słów, to jednak słowa cały czas przykuwają mnie do siebie, tak iż omalże jestem oszuki
wany przez język potoczny11.
Jakiż to język niepotoczny, idealny miałby uchronić Kartezjusza przed obłędem pisma? I czy wreszcie w samym pytaniu nie skrywa się podstęp (rezygnacja?) tego, który pisząc, powstrzymuje się od pisania? Żywioł pisma zostaje tu poskromiony, ten sam ruch sank
cjonuje tu nieskończone aspiracje nauki. Powstaje wielki projekt, w obliczu którego Kartezjusz – jak to wyraził Bataille –
nie mógłby zachować głębokiej pewności, która znika, gdy nie jest się już pod urokiem projektu12.
Cięcie, jakiego dokonuje w tym miejscu filozofia, jest nie tylko ruchem powstrzymania (aby móc pójść „dalej”), ale wywołuje już określone efekty społecznopolityczne, których pierwszą ofiarą staje się postać szaleńca.
Na początku XVII wieku istnieli we Francji sławni szaleńcy, których kosztem publiczność – nawet wykształcona – lubiła się zabawić; niektórzy – jak Bluet d’Arbères – piszą książki publikowane i czytane jako dzieła szaleństwa. Aż do około 1650 roku kultura zachodnia była dziwnie przychylna tego rodzaju zjawiskom. W połowie XVII wieku dochodzi do nagłej zmiany: świat szaleństwa staje się światem wykluczenia13.
Teorie
Przenieśmy się na moment w czasy mniej odległe. W listopadzie 1991 roku ukazał się numer „Tekstów Drugich” pod kuszącym szyldem:
Ekonomia po literacku. Szyld ten znamionował – jak sądzę – euforię kraju oszołomionego wolnym rynkiem i wolnością słowa14. Punk
10 Kartezjusz: Medytacje o filozofii pierwszej…, s. 38.
11 Ibidem, s. 39–40.
12 G. Bataille: Doświad- czenie wewnętrzne. Przeł.
O. Hedemann. Warszawa 1998, s. 195.
13 Ibidem, s. 103.
14 W tym miejscu należy przyznać, iż redaktorzy pisma dość ostrożnie szafo
wali tym entuzjazmem. Sam McCloskey jest tu przyta
czany bardziej jako wybryk lub ciekawostka.
tem kulminacyjnym tego zbioru były Gawędy ekonomistów pióra Donalda N. McCloskeya – awanturnika skłonnego widzieć w eko
nomistach opowiadaczy kiepskich fabuł. Zbiór tekstów pomieszczo
nych w tym numerze czasopisma otwiera krótki artykuł Zdzisława Łapińskiego o znaczącym tytule: Wiedza posępna, wiedza radosna.
Znajdziemy tam między innymi takie – zdawałoby się oczywiste – spostrzeżenie:
Oto filozofowie, prawnicy, socjolodzy, nawet metodolodzy nauk przyrodniczych, ostatnio zaś i ekonomiści, nagle odkry
wają, że to, nad czym pracują, a przynajmniej to, co podają do publicznej wiadomości, ma formę, jak dawniej mówiono, piśmiennictwa. Stanowi tkankę słowną, z której nie można wypruć przędzy literackiej bez uszkodzenia całej materii15.
Komuś, kto wyobrażał sobie w tamtym czasie, że odtąd wszelka tekstotwórcza działalność będzie przechodzić przez ręce filo
logów, a badacze rozmaitych dziedzin będą musieli zdać sprawę z kłopotliwego uwikłania w język, kolejne lata zdawały się przy
znawać rację. W każdym razie takie wrażenie można było odnieść na licznych wydziałach teorii literatury, gdzie ochoczo przyswa
jano teksty Bachtina, Derridy, Barthes’a czy Foucaulta. Warto przy tym pamiętać, że wspomniana czwórka „zrodziła się” na kanwie rygorystycznej analizy tekstów mogących śmiało uchodzić za epo
kowe, co znaczy „trudne” (dość wspomnieć Goethego, Hegla, Bal
zaka czy Freuda). Teksty, jakie powstały w tamtym czasie – czasie uważnego odkrywania dorobku rodzącej się teorii – przysporzyły swoim autorom licznych zasług. To właśnie tym tekstom badacze ci zawdzięczają tytuły naukowe i uniwersyteckie posady. Duma teorii zrodziła wreszcie charaktery iście awanturnicze, które przebojem wkradały się na nasze półki, mając w zanadrzu jedno spojrzenie, którym charaktery omiatały bez mała cały wszechświat. Nastąpiło zjawisko przewrotne. Okazało się bowiem, że teoria, interpretacja, które miały zdać sprawę z językowej natury poznania, otwierając tym samym16 furtkę do ekumenicznej, interdyscyplinarnej debaty, poczęły szukać ubezpieczenia od strony innych nauk i w ten spo
sób historia zatoczyła koło po raz wtóry. Pokolenie spadkobierców wielkich komentatorów z ominięciem literackich podwalin, które tkwią u podstaw tego, co zwiemy teorią17, jęło bez pamięci testo
wać pismo z pomocą gotowych scenariuszy interpretacji. Szybko się okazało, że sam scenariusz wychodził z takiej konfrontacji bez szwanku. Jeśli, rozwiązując ankietę psychologiczną, mieliście Pań
stwo wrażenie, że na wszelkie pytania brak tam właściwej (Waszej) odpowiedzi, to mniej więcej takie wrażenie można odnieść, czytając interpretacje części badaczy. Od pewnego czasu mamy do czynienia
15 Z. Łapiński: Wiedza posępna, wiedza radosna.
„Teksty Drugie” 1991, nr 5, s. 5.
16 Zgodnie z marzeniem Bachtina.
17 Warto przy tym pamiętać, że owa teoria jest tylko tym, co już od zawsze w tych teks
tach było.
ze zjawiskiem permanentnego regresu interpretacji. Już nie tylko wybitne teksty stają się łatwym łupem poławiaczy „prawdy”, ale dyskusja zboczyła na ścieżkę dyskutowania o samych tylko teks
tach. Racja, jeśli coś istnieje (lub wydaje nam się, że istnieje), to naj
lepszy powód, aby poświęcić temu uwagę. Tylko czy istotnie korzyść wynikłą z analizy przygód psa Pluto według Slavoja Žižka można porównać z wnikliwymi analizami Bataille’a dokonywanymi przez Derridę?
Nie chodzi o to, aby czytać tekst sam w sobie (bez zaplecza) – pragmatyzm dowiódł niemożności takiego przedsięwzięcia – lecz o to, aby ryzykując swój honor, pozycję, podążyć za tekstem tak daleko, jak to tylko możliwe. Pozwolić rygorom tekstu zaprowa
dzić nas na manowce sensu. Sensu, który ruchem nietzscheańskim należałoby natychmiast przekreślić.
W tym kontekście próba ugruntowania pozycji filologa od strony politycznej czy ekonomicznej jest tak naprawdę zabiegiem śmiesz
nym. To zupełnie tak, jak gdyby nie godząc się z istotą niewiedzy18, dezerterując w obliczu krążącego szaleństwa, trzeba było angażo
wać autorytet dziedzin, w których magicznej mocy – chcąc nie chcąc – pozostaje społeczeństwo.
Derrida:
Śmieszne jest to poddanie się oczywistości sensu, sile nakazu: żeby sens mieć, żeby nic się ostatecznie przez śmierć nie straciło, żeby także ona uzyskiwała jeszcze znaczenie
„negatywności abstrakcyjnej”, żeby zawsze możliwa była praca, która opóźniając rozkosz, nadaje owemu narażeniu sens, powagę i prawdę. To poddanie się jest istotą i żywiołem filozofii, heglowskiej ontologiki. Absolutny komizm polega na strachu przed wydatkowaniem na wieczne nieoddanie, przed absolutną ofiarą z sensu: bezpowrotną i nie pozosta
wiającą zapasu. Pojęcie „Aufhebung” (pojęcie najzupełniej spekulatywne, powiada nam Hegel, któremu język niemiec ki nadaje trudny do zrozumienia przywilej) jest śmieszne, jako że oznacza krzątaninę dyskursu, który dostaje zadyszki, usi
łując przywłaszczyć sobie wszelką negatywność, zamienić narażenie w inwestycję, zamortyzować absolutny wyda
tek, nadać sens śmierci, nie widząc zarazem przepastności bezsensu, z której czerpie i w której się wyczerpuje zapas sensu19.
I nieco dalej:
Poetyckie czy ekstatyczne jest to, co w każdym dyskursie może się otworzyć na absolutną zatratę swego sensu, na
18 „Nie będzie to jakaś niewiedza, wpisująca się w dzieje wiedzy niczym figura (dająca możliwość znalezie
nia się) w zasięgu dialektyki, ale absolutne przekroczenie wszelkiej episteme, wszelkiej filozofii i nauki” – powiada Derrida. J. Derrida: Od eko- nomii ograniczonej do ekono- mii ogólnej. W: Idem: Pismo i różnica. Przeł. K. Kłosiński.
Warszawa 2004, s. 466.
19 J. Derrida: Od ekonomii ograniczonej…, s. 447.
(niez)grunt(owanie) sacrum, bezsensu, niewiedzy lub nara
żenia, na utratę świadomości, z której budzi się przypad
kiem20.
Ponowoczesność ruchem błędnego koła (błędnego rycerza?) doprowadziła do ugruntowania zdobyczy tradycyjnej metafizyki.
W punkcie kulminacyjnym21 zamknęła oczy na własne zdobycze.
Żądanie sensu – oto co przez wieki przykryło tumanem kurzu szaleństwa Don Kichota i jego wiernego giermka. Już prosty ruch, praca streszczenia22, odkrył niepokojącą ekonomię tekstu. Strach pomyśleć, cóż by się stało, gdyby Nabokov podjął wysiłek wniknię
cia w fałdy tekstu, porzuciwszy strukturalne bariery. Tym właś
nie spróbuję się tu zająć, przypominając Państwu postać kolejnego z wielkich szaleńców literatury – Gogolowskiego Popriszczina vel Ferdynanda VIII23.
Nie zaproponuję wycieczek do Marksa, nie skonstruuję żadnego systemu, który w syntetyczny sposób uwięziłby na powrót mojego bohatera w zakładzie dla obłąkanych. Przeciwnie, śledząc peregry
nacje Popriszczina, postaram się odsłonić ekonomię samego tekstu.
Ekonomię w jej źródłowym znaczeniu: οίκος (oikos) – ‘dom’ i νομος (nomos) – ‘prawo, reguła’.
Popriszczin
Popriszczin jest dość typowym przedstawicielem drobnourzędni
czego światka. W departamencie pełni funkcję radcy tytularnego.
Oznacza to, że na dwunastostopniowej drabinie rang służbowych zajmuje miejsce ledwie dziewiąte. Jest mężczyzną po czterdziestce.
W ciągu wielu lat monotonnej pracy nie dochrapał się zaszczytów ni uznania. Z racji czy to nieszczególnych zdolności, czy nieprzesad
nej sumienności nie cieszył się ponadto przychylnym spojrzeniem naczelnika wydziału. Codzienny rozkład czynności Popriszczina był bardzo skąpy: wypełnianie akt i dzienników kancelaryjnych oraz temperowanie pióra w gabinecie dyrektora24. Słowem, poło
żenie mężczyzny było nad wyraz niekorzystne. Z czasem w umyśle bohatera wydarzyło się coś niepokojącego. Wszystko rozpoczęło się wraz z pojawieniem się na scenie córki dyrektora. Popriszczin zaczął marzyć, w swych marzeniach snuł wizje wielkiej kariery, w końcu osiadł na tronie zakładu psychiatrycznego jako Ferdynand VIII – król hiszpański. Ot, cała historyja.
Łakomy to kąsek dla wszelkich aktywistów. Jest tu krytyka zmur
szałej biurokracji, niedola poczciwego urzędniczyny, pochwała rosyjskiej duszy, wreszcie uszczypliwości pod znanym adresem:
„A ja kpię sobie z jego bezsilnej złości, ponieważ wiem, że działa jak maszyna, jako narzędzie Anglika” (Pamiętnik wariata, s. 262).
Aż ciśnie się na usta jakiś passus ojców założycieli:
20 M. Foucault: Choroba umysłowa a psychologia. Przeł.
P. Mrówczyński. Warszawa 2000, s. 453.
21 Zgodnie z etymologią:
łac. punctio ‘ukłucie’ od pungere ‘kłuć’ i culminare
‘wywyższać’.
22 Zasadnicza część pracy Nabokova.
23 Zob. M. Gogol: Pamiętnik wariata. Przeł. J. Wyszo
mirski. W: M. Gogol: Wybór pism. Wstęp N. Modzelew
ska. Warszawa 1954. Cytaty z Pamiętnika wariata za tym wydaniem.
24 Warto w tym miejscu nadmienić, że dyrektor jest tu personą wyższą stopniem niż naczelnik wydziału.