• Nie Znaleziono Wyników

"Efekt inskrycji : Jacques Derrida i literatura", Michał Paweł Markowski, Bydgoszcz 1997 : [recenzja]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ""Efekt inskrycji : Jacques Derrida i literatura", Michał Paweł Markowski, Bydgoszcz 1997 : [recenzja]"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Andrzej Szahaj

"Efekt inskrycji : Jacques Derrida i

literatura", Michał Paweł Markowski,

Bydgoszcz 1997 : [recenzja]

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce

literatury polskiej 90/2, 222-228

(2)

nia — M a ria n M aciejew ski swego czasu um ieścił c y kl M ickie w icza w kontekście prze­ obrażeń poezji opisowej. N a jisto tn ie jsza okazała się wówczas opozycja między bezpo­ średniością w rażenia i teraźniejszością obserwacji a oświeceniowym prym atem e ru d ycji w opisie. In n o w a cją w

Sonetach

b yło — zdaniem M aciejewskiego — nie tyle przyznanie p ry m a tu subiektyw ności percypującego p o d m io tu , co raczej autonom izacja sfery przed­ m io to w e j. W takiej perspektywie opozycja między percepcją audytyw ną a w izu a ln ą znalazła się na d ru g im planie, gdyż obydw a rodzaje doznań stały się gwarancją auten­ tyczności opisu z autopsji, przeciwstawionego a p rio ryzm o w i p oe tyki klasycystycznej14. Czy ta ka w ielow ykładalność oznacza obezwładnienie sem antyki samego tekstu? N iekoniecznie. T o p raw da: przekonanie, że lite ra tu ro zn a w stw o może być wiedzą ścisłą i w e ryfiko w a ln ą , nie jest dziś ta k popularne ja k ćwierć w ieku temu. Zapewne bardziej niż w czasach ofensywy stru k tu ra liz m u skło n n i jesteśmy przyznać, że także w poetyce często niem ożliw a jest czysta deskrypcja, wiele zależy zaś od interpretacji. N ie m usi to je d n a k prow adzić ty lk o w stronę subiektyw nych im presji, ludycznej zabawy bądź a rb i­ tra ln e j kreacji. Sam Stankiewicz w ykazuje dużo u m ia ru i dystansuje się wobec obu skrajnych stanow isk: sceptycznego re la tyw izm u i dogmatycznego esencjalizmu (s. 63). N ie w ierzy w m ożliw ość le k tu ry ostatecznej, nie zrelatyw izow anej do jakiegoś o g ra n i­ czonego p u n k tu widzenia. Jednocześnie je d n a k nie przesuwa kom entarza do sfery d o ­ wolności. T w ie rd zi, że inte rp re ta cja jest odbiorem u w arunkow anym w ybraną siatką pojęć, skrępow anym o kre ślo n ym i założeniami. Znaczenie tekstu jest zatem — zdaniem Stankiewicza — względnie „o b ie ktyw n e ” , ale nie „im m anentne” . N ie leży wyłącznie po jednej stronie: albo tekstu, albo odb io rcy, ale okazuje się rezultatem interferencji ró ż ­ nych kodów .

Grzegorz Grochowski

M i c h a ł P a w e ł M a r k o w s k i , E F E K T IN S K R Y P C J I. J A C Q U E S D E R R ID A I L IT E R A T U R A . Bydgoszcz 1997. S tudio Φ & W y d a w n ictw o „ H o m in i” , ss. 432.

T ru d n o znaleźć w dzisiejszej hum anistyce postać, k tó ra stałaby się bardziej k o n tro ­ w ersyjna niż Jacques D e rrid a . (Być może jedynie prace R icharda R o rty ’ego w y w o łu ją rów nie wiele skrajnych reakcji.) I, ja k to często bywa z osobami, które zdobyły sobie d o b rą bądź złą sławę, każdy czuje się u p ra w n io n y do w ydaw ania sądu na tem at au to ra

De la grammatologie,

choć z pewnością nie każdy zapoznał się z jego twórczością. W ten sposób nazw isko D e rrid y poczyna fu nkcjonow ać ja k o znak czegoś ogólniejszego: dla je d n ych — up a d ku h u m a n istyki, dla innych — nadziei na je j odnowę w duchu sw obod­ nego, antydogm atycznego myślenia. Bezw arunkow a akceptacja na p o tyka reakcję w p o­ staci h iste rii potępienia i odrzucenia.

Guru

lu b diabeł w cielony: D e rrid a pędzi żyw ot naznaczony piętnem filozoficznego aw anturnictw a. A przecież wystarczy nieco dystan­ su, aby ujrzeć jego d o k o n a n ia w in n ym świetle, aby z m orza słów, k tó re napisał, z sia tki pogm atwanej n a rra c ji i nieznośnej m aniery pisarskiej w ydobyć m y ś l i warte rozważe­ nia bez przesądzania z g ó r y , czy rezultatem ich oceny będzie pochwała, czy odrzucenie („w yd o b yć m yśli” oznacza tu, rzecz jasna, z r e k o n t e k s t u a l i z o w a ć tekst D e rrid y, a nie pozbyć się szaty ję zyka i ujrzeć m yśli same w królestw ie czystej m yśli bytujące; D e rrid a m a rację: obracam y się zawsze w obrębie jakiegoś tekstu, je d n a k tekst tekstow i n ie ró w n y...). N ie jest to ro b o ta łatw a, ale przecież m ożliw a do w ykonania, co książka M ic h a ła P aw ła M a rk o w s kie g o d o b itn ie potw ierdza. O ileż łatw iej je d n a k wyrażać w stręt do dzieła D e rrid y , z lubością obnażając jego pogm atw any styl i niejasność n a r­ racji, o ileż ła tw ie j używać filo zo fa ja k o straszaka, ostrzeżenia — o to patrzcie, co się

14 M. M a c i e j e w s k i , Od erudycji do poznania. Z dziejów romantycznej liryki opisowej. „Rocz­ niki H um anistyczne” 1966, z. 1.

(3)

dzieje, gdy kto ś schodzi ze świętej ścieżki R ozum u (a ja k w iadom o, w p rzyp a d ku p o l­ skiej h u m a n is ty k i jest ona w yznaczona r a z n a z a w s z e przez uczonych z kręgu szkoły lw ow sko-w arszaw skiej...). Badacza czeka w tedy to, co stało się ja k o b y udziałem autora D e la g r a m m a to lo g ie — pomieszanie ję zykó w , kołow acizna, b e łko t i pustka. Tymczasem D e rrid a jest m yślicielem nie lada, praw da, że niegrzecznym, bo tru d n y m i kapryśnym , niejasnym czasami i p o w ik ła n y m , ale przecież często i ta k o niebo głębszym, ciekaw ­ szym n iż n ie któ rz y piszący ja k Pan Bóg przykazał przedstawiciele ja kie jś „porządnej” w ersji h u m a n istyki. Żeby je d n a k zrozum ieć i docenić poglądy D e rrid y , trzeba tego chcieć, trzeba odrzucić na b o k swoje uprzedzenia co do stylu upra w ia n ia myślenia hum anistycznego, a zadać sobie tru d czytania jego prac nie po to ty lk o , by ukazać nieznośną pokrętność stylu (stosunkow o łatwe i ja ło w e zajęcie), lecz po to, aby spoza niej w yd o b yć k ilk a przyn a jm n ie j m yśli godnych rozważenia. Chociaż sam rów nież nie przepadam za stylem pisarskim a u to ra D e la g ra m m a to lo g ie , ceniąc sobie raczej anglo­ saską przejrzystość i u m ia r w filo zo ficzn ym obrazow aniu, je d n a k b yłb ym ostatnim , k tó ry o d m ó w iłb y francuskiem u filo z o fo w i zasług, ja k ie wychodzą na ja w , gdy ty lk o m yśl jego stosownie zrekontekstualizow aną, a nie styl jej przedstawiania weźmie się pod uwagę. Cenię też sobie ogrom nie tych, co przedarłszy się przez to r przeszkód złożony z prac D e rrid y d o ta rli do m ety i nie zmęczeni ow ym biegiem zd o ła li doświadczenia swe opisać ta k, że ci, k tó rz y nawet nie w ysta rto w a li, poczuli, co to znaczy biec ram ię w ra­ mię z autorem D e la g ra m m a to lo g ie . D la te g o cenię i szanuję pracę w ykonaną przez M a rko w skie g o , ale, inaczej n iż on, cenię też i szanuję pracę w ykonaną przez innych d e rrid o lo g ó w . M a m tu na m yśli w szczególności grupę badaczy lite ra tu ry i te o rii literac­ kiej sku p io n ych na U niw ersytecie Śląskim (W ojciech K alaga, Tadeusz Sławek, Tadeusz Rachwał, E m m anuel Prow er), k tó rz y ju ż w latach siedemdziesiątych rozpoczęli syste­ m atyczne studia nad tw órczością D e rrid y , ja k i nad in n y m i interesującym i aspektam i ro z w o ju współczesnej h u m a n istyki. U tw o rz y li o n i ważny ośrodek badawczy o d o ro b k u tru d n y m do przecenienia. Stąd też za niepotrzebne i niesprawiedliwe poczytuję uwagi M a rko w skie g o d o ro b e k ów lekceważące (zob. s. 56 — 57). N ie sądzę, aby m usiał po­ praw iać sobie samopoczucie obniżaniem ra n g i dokonań p o przedników na polu, któ re on sam eksploatuje.

W ró ć m y do recenzowanej książki. N a jp ie rw wszak jeszcze jedna uwaga o znacze­ n iu nieco bardziej ogólnym . O to pisząc o czyichś poglądach, pracach, twórczości może­ m y przyjąć, z grubsza biorąc, dw ie m etody postępow ania: jedna polega „ n a p i s a n i u a u t o r e m ” , k tó re g o om aw iam y (np. „na pisaniu D e rrid ą , Heideggerem czy Husserlem” , żeby w ym ienić ty lk o tych, co najczęściej stają się pokusą takiego zabiegu), druga — na p rze kła d a n iu czyichś p oglądów na ja k iś in n y język, zewnętrzny wobec dzieła. W p rz y ­ p a d ku recenzowanej ksią żki m am y do czynienia raczej z tym pierwszym sposobem pisania, a to — przyznam — nie wydaje m i się jej zaletą. A le i ta k pozostaje ona znacznie jaśniejsza niż p ierw ow zór, pełniąc w ten sposób udanie rolę egzegezy, objaś­ nienia, tłum aczenia i wstępu do. . . M a m je d n a k wrażenie, że można było pisać o D er- rid zie jeszcze kla ro w n ie j, jeszcze m niej dając się uwieść jego manierze pisarskiej, jeszcze wyraziściej rekontekstualizow ać je g o teksty i przekładać je na tekst własny. M a rz y m i się książka napisana o D e rrid zie przez kogoś, k to pozostaje m u życzliw y i zarazem n ie d a j e s i ę u w i e ś ć . M a rk o w s k i jest chyba uw iedziony, choć na szczęście nie wpada z tego p o w odu, ja k w ielu innych, w histerię.

Z godzić się trzeba z autorem recenzowanej tu książki, iż sposób recepcji dzieła D e rrid y przez p o lskich filo zo fó w pozostaw ia wiele do życzenia. W a rto je d n a k pamiętać, że pewne lekceważenie, ja k ie spotyka D errid ę w kręgach akadem ickiej filo z o fii (ale przecież i literaturoznaw stw a), nie jest zjaw iskiem szczególnie w idocznym w Polsce. Wszędzie na świecie analizow anie tw órczości D e rrid y p rzypadło w udziale raczej re­ prezentantom te o rii lite ra tu ry niż filo zo fo m (w yjątkiem jest tu z pewnością R ichard R o rty , k tó r y będąc z n a k o m ity m filozofem analitycznym w pewnym momencie bardzo pow ażnie i życzliw ie zajął się tw órczością a u to ra D e la g ra m m a to lo g ie ). Sądzę, że p rz y ­

(4)

czyna n ikłe g o zainteresow ania filo zo fó w D e rrid ą leży w jego obsesyjnym analizow aniu samego tekstu, procesu pisania i czytania oraz — co tu k ryć — w dosyć nieznośnej manierze pisarskiej. T a ostatnia je d n a k nie może stanowić głównej w ym ó w ki, wszak np. pisarstw o G eorga F rie d rich a W ilh e lm a H egla czy M a rtin a Heideggera nie wydaje się ani trochę łatwiejsze do przyswojenia. P roblem polega raczej na tym , że, ja k słusznie zauważa M a rk o w s k i: „Pisanie i czytanie [ . . . ] (w ta k im przynajm niej znaczeniu, o ja k im była m ow a [tzn . w d e rrid o w s k im ]) to dość grząski obszar, po k tó ry m filozofie stąpają niechętnie, w ybierając raczej u b ity g ru n t czystego rozum ow ania” (s. 25). Rzeczywiście, w ty m punkcie M a rk o w s k i (D e rrid a ) zdaje się mieć rację. F ilo zo fo w ie zawsze b y li sk ło n ­ n i tra k to w a ć w ytw arzanie t e k s t ó w ja k o konieczny, lecz pożałow ania godny w ym óg lu d zkie j k o m u n ika c ji. Ic h u k ry ty m ideałem b y ło k o m u n iko w a n ie samych m yśli od na­ daw cy do odb io rcy, p rz y z m in im a lizo w a n iu pośrednictw a języka, słowa, m ow y, które, ja k sądzono, jedynie zakłócają czystość filozoficznego w g l ą d u . W ty m sensie m ożna by rzec, iż u k ry tą nadzieją filo z o fii i filo zo fó w była „ b e z c i e l e s n o ś ć ” , bytow anie na w zór boski, gdzie słowa są zbędne i niepotrzebne, albow iem wszystko jest (ma być) jasne. Przed pra w d ą stanąć w in n iśm y w olśnieniu, ja k to sugerował P laton, któ re m u udało się „w m ó w ić ” k u ltu rz e zachodniej m it o istnieniu czystej m yśli. (To skądinąd pasjonująca zagadka: dlaczego przegrali z n im batalię o charakter zachodniej k u ltu ry sofiści; wszak ponad 2000 la t przed D e rrid ą czy Stanleyem Fishem zrozum ieli o n i tekstualną, k o n ­ w encjonalną i ko n te kstu a ln ą naturę lu d zkie j ko m u n ika cji.) T ru d n o dorzucić co k o lw ie k do tra fn ych analiz tego zjaw iska przeprow adzonych przez D erridę. M o żn a je d yn ie stwierdzić, iż ta k ja k filo zo fo w ie nie chcą się pogodzić z tym , że filo zo fia jest pisana i że np. tru d n o jednoznacznie, raz na zawsze oddzielić ją od lite ra tu ry , ta k samo nie chcą się pogodzić z tym , iż stanow i ona tw ó r h istoryczny i k u ltu ro w y . Z drugiej strony — jest coś na rzeczy w ich (naszym) u pieraniu się p rzy tym , aby m yśli nie „zagadywać” , nie obciążać n a dm iernym bagażem słów, bo choć w ypada się zgodzić, że nie ma m yśli bez języka, bez słów (p u n k t dla D e rrid y), to je d n a k teksty tekstom nierówne, a m ow a może być bardziej lu b m niej pokrętna, lite ra tu ra zaś bardziej lu b m niej urzekająca. I chociaż, w brew temu, co sądzą n a jra d yka ln ie jsi obrońcy jasności stylu, tru d n o tu o ja k ie k o lw ie k nie budzące w ą tp liw o ści kryte ria , nie znaczy to, że ta ko w ych w ogóle nie ma. Są one zmienne i nietrw ałe, lo ka ln e i w ew nątrzdyskursyw ne, ale są i w a rto je chyba brać pod uwagę. B roniąc D e rrid y przed oskarżeniam i o głupotę, nie mogę jednocześnie nie w yra ­ zić przekonania, iż d o p ra w d y nie trzeba być aż ta k zaw ikłanym , aby być m ądrym . R ozum iem , że styl D e rrid y ma pokazać, ja k tekst „pracuje” , oraz że a u to ro w i

De la

grammatologie

idzie w gruncie rzeczy o jedność te o rii i p ra k ty k i, by użyć tego m arksow - skiego wyrażenia. U p ie ra ć się będę jednak, iż można osiągnąć te same cele, k tó re po­ sta w ił sobie D e rrid a , p rz y użyciu prostszych środków (pisarstwo n ie m u s i być tożsame z gadulstwem). P rzekonuje m nie o tym np. twórczość Stanleya Fisha, k tó ry wszak wygłasza często stwierdzenia przypom inające tezy D e rrid y, ale ro b i to znacznie jaśniej i prościej. A chodzi o rzeczy niezw ykle ważne. N p . o dostrzeżenie fu n k c ji re to ry k i w pisaniu i argum entow aniu, o antyfundacjonalizm epistemologiczny, k ry ty k ę m etafizy­ k i, o słuszne i przekonujące wskazanie na niemożność ustalenia ostatecznego znaczenia tekstu czy naw et słowa, o in te rtekstualizm , rolę in te rp re ta cji i wiele innych spraw, k tó re D e rrid a (a także Fish) podkreśla, M a rk o w s k i zaś znakom icie opisuje i odtwarza, dod a ­ ją c swój na o gół tra fn y i tw ó rc z y kom entarz. Z na jd u je m y zatem w recenzowanej książce

nie ty lk o bardzo dobre (choć wciąż trudne) wprowadzenie do D e rrid y , ale i coś znacznie więcej: b ły s k o tliw ą analizę zagadnień, k tó ry m i sam D e rrid a się zajm uje, krytyczne ro z ­ ważenie lite ra tu ry poświęconej a u to ro w i

De la grammatologie

oraz celne naświetlenie tła i genezy jego idei. Czego żądać więcej? K siążka M a rko w skie g o jest jedną z najlepszych prac o D e rrid z ie w ogóle i w interesie całej polskiej h u m a n istyki było b y, aby ja k naj­ prędzej została udostępniona czytelnikom obcojęzycznym.

D e rrid a w y ło ż o n y przez M a rk o w s k ie g o staje się m yślicielem jeszcze bardziej a tra k ­ cyjnym . U daje się bow iem a u to ro w i

Efektu inskrypcji

przedstawić jego główne tezy

(5)

w sposób ta k przekonujący i dobrze udokum entow any, że gro zi to osiągnięciem efektu paradoksalnego: uznaniem przez czytelników , iż lepiej czytać M arko w skie g o niż same­ go D erridę. A zadanie nie b yło łatwe. N ie p o ro zu m ie n ia i w ątpliw ości, będące, ja k słusz­ nie zauważa badacz, owocem publicystycznego u p r a s z c z a n i a w izerunku D e rrid y -fi- lozofa bądź też wyrazem b e z r a d n o ś c i wobec n o w atorstw a p roponow anych idei na­ w arstw iających się w o k ó ł ta k ic h pojęć, ja k „ślad” , „dekonstrukcja” , czy twierdzenia, „że nie m a niczego poza tekstem ” , u n ie m o ż liw iły ju ż praw ie kom u n ika cję nie ty lk o między zw o le n n ika m i podejścia autora

De la grammatologie

a jego przeciw nikam i, lecz i wzaje­ m ną k o m u n ika cję tych pierwszych. N ie m a tu miejsca, aby charakteryzować wszystkie trafne, m o im zdaniem, w ykła d n ie filo z o fii D e rrid y , ja k ie m ożna znaleźć w książce M a r­ kowskiego. P ow iem jedynie, że zarów no jego obrona idei intertekstualności, ja k i de- k o n s tru k c ji, efektu in s k ry p c ji oraz ró żn i, wreszcie relacji między lite ra tu rą a filo zo fią wydaje m i się raczej przekonująca. M a m jednakże poważne zastrzeżenie, k tó re wiąże się z całością tez D e rrid y , a zarazem z ich eksplikacją dokonaną przez M arkow skiego. Idzie m ianow icie o to , że chociaż D e rrid a m a rację, iż np. nie sposób znaleźć jakiegoś osta­ tecznego znaczenia tekstu, a nawet słowa, czy ostrej i w yraźnej granicy między lite ra tu rą a filozofią, m im o to w p r a k t y c e k u ltu ro w e j odnajdujem y i jedno, i drugie. D e rrid a , choć z pewnością zauważa ten aspekt problem u, akcentuje przede wszystkim , być może na użytek p o le m iki, nieokreśloność znaczenia. Jednak w ydaje się, że znaczenie, choć zawsze jest konw encjonalne, to przecież wcale nie m niej rzeczywiste; na jego ustalenie (konstrukcję) w p ły w m ają przede w szystkim w sp ó ln o ty interpretacyjne i przesądzenia k u ltu ro w e . Słowem, j ę z y k n i e p r a c u j e w n i e o g r a n i c z o n e j p r z e s t r z e n i w o l ­ n o ś c i , l e c z j e s t z a w s z e o g r a n i c z o n y t y m , c o m o ż e b y ć p o w i e d z i a n e w d a n e j k u l t u r z e , a c o , c h o ć k o n w e n c j o n a l n e i h i s t o r y c z n i e z m i e n n e , p o z o s t a j e w p e w n y m s e n s i e „ l i t e r a l n e ” . T a k więc choć D e rrid a np. ma teore­ tycznie rację tw ierdząc, że nasza id e n tyfika cja znaczenia zawsze odw leka się, w tym sensie, iż zawsze możem y zapytać o znaczenie tego, co m ia ło stanow ić podstawę znacze­ nia itd., to je d n a k zarazem nie m a racji, gdyż nie dostrzega, że w rzeczywistej praktyce ustalania znaczeń n i g d y nie zm ierzam y do nieskończoności. W któ rym ś momencie p ow iadam y, a raczej — pow iada nam się: to coś znaczy właśnie to, a nie co innego. O czywiście jest ta k, ja k tw ie rd zi D e rrid a : ow o ustalone znaczenie z reguły (przynajm niej w k u ltu rz e zachodniej) nie jest czymś trw a ły m i niezm iennym , nie jest żadnym a b ­ s o l u t n y m f u n d a m e n t e m , ale d l a n a s jest czymś wystarczającym. N a straży tego czegoś — naszego ku ltu ro w e g o świata — stoją różne instancje społeczne strzegące h o n o ro w a n ia je g o reguł, w tym reguł znaczeniowych. Niechęć do ich uznania, gdy skutecznie i przekonująco w yrażona, może, p rzy o d ro b in ie szczęścia, zmienić ów świat. T a sama niechęć, gdy w yrażona z różnych względów nieszczęśliwie (a m am tu na m yśli pojęcie „szczęśliwości” czy „fo rtu n n o śc i” używane przez Johna Langshawa A ustina w jego te o rii a k tó w m ow y), może zakończyć się w ykluczeniem z danej w spólnoty. N ie sposób D e rrid zie zarzucić, że ow ych pro b le m ó w nie w id z i; idzie jedynie o to, k tó rą stronę trafnie przez M a rk o w s kie g o oddanej sytuacji napięcia pom iędzy tym , co k o n ­ wencjonalne i społecznie czy k u ltu ro w o ustalone, a tym , co nieprzewidziane, nowe, zdarzeniowe (zob. s. 211, 214 — 224), D e rrid a m ocniej akcentuje. B iorąc to pod uwagę pow iedziałbym , że d o b rą alternatyw ę rozłożenia akcentów prezentuje Stanley Fish w swej ko n ce p cji w sp ó ln o t interpretacyjnych. M yślę, że dopiero czytanie łącznie D e r­ rid y i F isha daje przekonujący, chociaż wciąż niepełny obraz tego, ja k „pracuje” k u l­ tu ra , co dzieje się z tekstam i.

M a rk o w s k i p o w ia d a : „W e d łu g D e rrid y tekst lite ra c k i j a k o z d a r z e n i e stanow i miejsce n i e u s t a n n e j n e g o c j a c j i między ty m i dw om a w ym ogam i: absolutnej jedno- stkow ości i nieuchronnej, wpisanej w stru k tu rę języka, ogólności” (s. 215). M o d e l nego­ cja cji w ydaje m i się bardzo d o b rym paradygm atem pozw alającym zrozum ieć „pracę” k u ltu ry , a w szczególności, ja k ro d z i się w niej coś nowego. Pewna m utacja k u ltu ry staje się now ością k u ltu ro w ą wtedy, gdy upowszechnia się, a to znaczy — zostaje przysw

(6)

na i w łączona w dotychczasow y korpus przeświadczeń k u ltu ro w y c h , wpleciona w ich sieć. Proces ten d o ko n u je się przez negocjowanie jej statusu. U pow ażnione instytucje k u ltu ry (np. k ry ty k a literacka, k ry ty k a sztuki, teologia, filozofia, nauka itd.) d o ko n u ją dzieła wplecenia tego, co nowe, do starej s ia tki znaczeń przez ukazanie, ja k to, co nowe, niesie ze sobą ślady tego, co zastane. W ty m sensie w ku ltu rze nie zadom aw ia się nig d y to, co z b y t nowe; inaczej — to , co kiedyś okazało się zb yt nowe, m usi poczekać na swój k u ltu ro w y czas. P roblem , z k tó ry m zmaga się D e rrid a (dobrą tego egezm plifikacją jest jego — i nie ty lk o jego — pisarstwo), polega na tym , ja k tw o rzyć n o w y tekst, lecz nie na tyle now y, aby wplecenie go w siatkę ju ż istniejących tekstów okazało się zadaniem niew ykonalnym . M o ż n a by rzec, że recepcja dzieła D e rrid y jest przykładem o b ra zu ją ­ cym, iż ów proces w p la ta n ia tego, co nowe, w tkaninę starego m usi się czasami wiązać z je j m iejscow ym „spruciem ” (przyswojenie np. przez k u ltu rę tezy antylogocentryzm u z „w yp ru cie m ” z „ tk a n in y ” danej k u ltu ry przekonań odnoszących się do języka ja k o k o p ii leżącego na zew nątrz niego świata). O w o „prucie” je d n a k jest procesem bolesnym, n a p o tyka ją cym poważne o p o ry, albow iem często nie pozostawia ono w stanie nie n a ru ­ szonym reszty „tk a n in y ” . Z m ien ia się zatem cały je j w zór — wciąż trzym am się tej tekstylnej m etafory a utorstw a R icharda R o rty ’ego. T a k więc nie do końca jeszcze zdaje­ m y sobie sprawę, ja k ie m ogą być konsekwencje — dla całej k u ltu ry , a nie ty lk o dla p ra k ty k i filozoficznej i literaturoznaw czej — przyjęcia tez D e rrid y odnoszących się do języka i tekstów (do czego np. odnoszą się teksty religijne, prawne, naukowe, relacje historyczne, opisy ch o ró b i sposobów ich leczenia, nasze własne opisy siebie, jeśli nie do św iata takiego, ja k im on jest?). W ty m sensie podejście D e rrid y nie jest, oczywiście, niewinne, a in s ty n k to w n y o pór, ja k i czasem budzi filozof, staje się zrozum iały. N ie ­ k tó rz y obaw iają się, że wraz z u tra tą ję zyka kopiującego świat i objaw ieniem się ję zyka opisującego ję z y k (a właściwie: ku ltu rę ) u tra c im y i świat, w k tó ry m żyjemy, i samych siebie. Lecz groźba ta nie w ydaje się rzeczywista. O to bowiem, inaczej niż to sobie w yobraża D e rrid a (i chyba M a rk o w sk i), nie jest tak, że tekst nie posiada żadnego, „realnie istniejącego poza n im referenta. Co jest więc »przedm iotem « odniesienia? Sa­ m a referencja: je j m echanizm, je j procesualność i je j problem atyczność” (s. 219). U w a ­ żam, iż pewien referent istnieje, że przedm iotem odniesienia nie jest ty lk o „sama referen­ cja: je j mechanizm , je j procesualność i je j problem atyczność” , że jest n im społecznie i k u ltu ro w o w ytw o rzo n e wyobrażenie, p r z e ś w i a d c z e n i e , czym jest to coś, do czego tekst lu b wyrażenie się odnosi. W ty m sensie można powiedzieć, ż e g r a w z n a c z e n i e j e s t g r ą w e w n ą t r z k u l t u r o w ą , z n a c z e n i e zaś j e s t z a w s z e ( p r z y n a j m n i e j p o t e n c j a l n i e ) o k r e ś l o n e — a l b o n i e m a g o w c a l e . G dybyśm y m usieli wciąż na now o negocjować znaczenia, ta k ja k to sobie chyba wyobrażają D e rrid a i M a rk o w s k i, to m usielibyśm y się stale p o t y k a ć o k u ltu rę , zatem nie ty lk o niczego nie bylibyśm y w stanie sobie za ko m u n iko w a ć, ale wręcz i niczego, co wymaga p o r o z u m i e n i a z in ­ nym i, uczynić. Stwierdzenie D e rrid y , że referent jest zawsze nieustalony czy odwleczony w czasie, świadczy o tym , że a u to r

De la grammatologie

pozostaje jeszcze m im o w o ln ie w okow ach myślenia o odniesieniu, k tó re zostały narzucone wraz z tradycją postrzega­ nia języka ja k o k o p ii rzeczywistości. P raw dziw e odrzucenie tej tra d y cji m usiałoby p rz y ­ brać postać akceptacji tezy, że znaczenie — choć k u ltu ro w o zmienne — jest l o k a l n i e i t y m c z a s o w o dobrze określone. Stąd też nie można powiedzieć, że referent jest nieustalony albo że tekst jest nieskończenie o tw a rty , a co najwyżej, że o s t a t e c z n y referent jest n ie m o żliw y do ustalenia, tekst zaś jest p o t e n c j a l n i e nieskończenie o tw a r­ ty , lecz f a k t y c z n i e zawsze ograniczony. Ponieważ je d n a k znaczenie jest właśnie zmienne, intertekstualne, nie może być tra kto w a n e ja k kaw ałek „tw a rd e j” rzeczyw i­ stości gdzieś tam , poza w szelkim tekstem. Tezy D e rrid y są zatem w zasadzie słuszne, ale zbyt mocne, bo — paradoksalnie — metafizyczne. (Trzeba zresztą przyznać, że M a rk o w s k i zdaje sobie sprawę z w ielu sugerowanych tu pułapek i bardzo dobrze b ro n i D errid ę przed D e rrid ą .) Słuszne są w w arstw ie polem icznej, pozostaw iają je d n a k wiele do życzenia w w arstw ie postulatyw nej. M o ż n a zaryzykow ać twierdzenie, że bierze się

(7)

to stąd, iż D e rrid a w niedostatecznym s to p n iu docenia znaczenie tego, co k u ltu ro w o d a n e i co, choć k u ltu ro w e właśnie, to je d n a k na swój sposób te ż „tw a rd e ” . O to w n io ­ sek, ja k i w yp ływ a z ow ych rozw ażań: obaw a przed ca łko w itą dekonstrukcją stabilnego i jedynego św iata w łaściwych znaczeń, oddających bow iem adekwatnie Rzeczywistość, k tó ra m ia ła b y się ja k o b y zakończyć to ta ln y m chaosem, jest niezasadna, bo w ym o g i p ra k ty k i społecznej będą zawsze w y m u s z a ł y pewną ich stałość. C a łk o w ita odrębność ję zykó w i zupełne rozchw ianie znaczeń m usiałoby zaowocować niem ożnością ja k ie g o ­

k o lw ie k porozum ienia, a to z k o le i — naszą f i z y c z n ą naw et zagładą. N ie sądzę jednak, aby coś takiego nam g ro ziło , a p rzynajm niej ta k długo, d o p ó k i rozchw ianie znaczeń nie przekłada się na k ło p o ty z ko m u n ik a c ją codzienną dotyczącą potocznożyciow ej p ra k ­ ty k i ludzi. Inaczej — ja k dłu g o nie m am y k ło p o tó w ze znaczeniem słów : „p ra w y ” i „lew y” , „g ó ra ” i „ d ó ł” , „p rz ó d ” i „ ty ł” , a znaczenie słowa „p ra w d a ” nie jest na tyle rozregulow ane, żeby nie pozw alało odróżnić praw dom ów ności od kłam stw a, itp . — nie istnieje zagrożenie dla naszego życia fizycznego i społecznego, ale nie m ożna też przyjąć, że k ło p o ty ze znaczeniem ta k ic h np. słów, ja k „p ię k n y ” i „b rz y d k i” , pozostają całkow icie bez w p ły w u na te sfery naszej aktyw ności. Jednym zdaniem : tezy D e rrid y nie p o w in n y być tra kto w a n e zb yt skrajnie, lecz raczej rekontekstualizow ane w duchu, powiedzm y, „re a lizm u w e w n ą trzku ltu ro w e g o ” H ila re g o Putnam a czy te o rii w spólnot in te rp re ta cyj­ nych Stanleya Fisha. W te d y słuszność ow ych tez okazuje się spektakularna, lecz wcale nie ta k przerażająca, ja k to się n ie k tó ry m wydaje.

I D e rrid a , i w ym ienieni tu in n i myśliciele trafnie podkreślają rolę in te rp re ta cji poró w n yw a n e j do silnika, d zię ki k tó re m u k u ltu ra „pracuje” . N ic nie ja w i się nam ja k o n ie zinterpretow ane i bez in te rp re ta cji n ic nam się nie ja w i. Pojęcie oczywistości w a rto więc zawsze brać w nawias, ta k ja k i pojęcie źródłow ej in tu ic ji i wiele innych w y­ stępujących w naszej ku ltu rze , co M a rk o w s k i słusznie za D e rrid ą podkreśla. Ż adna z jej dziedzin, żaden z w yspecjalizow anych aparatów poznawczych w niej funkcjonujących nie może uzurpow ać sobie u p r z y w i l e j o w a n e g o dostępu do Rzeczywistości ja k o takiej. Rację m a zatem D e rrid a , gdy obnaża czczość p ró b wyniesienia którejś lu b k tó re ­ goś z nich do tej pozycji. N ie m a je d n a k ra cji w tedy, gdy zamazuje w s z y s t k i e is t­ niejące m iędzy n im i różnice. Choć te są konw encjonalne, bo w ytw orzone przez ku ltu rę , to je d n a k nie są wcale m niej realne niż jakieś różnice metafizyczne. Jeśli zatem w p e w ­ n y m s e n s i e w szystko jest isto tn ie tekstem, nie znaczy to wcale, że wszystkie teksty są ta kie same, że zanikają całkow icie ich różnice gatunkow e. W y n ik a ją one chociażby z konsekw encji, ja k ie m a d la całej k u ltu ry ich w ytw arzanie. In n ą funkcję będzie pełnić tekst te o rii fizycznej, a in n ą tekst m o d litw y , in n ą poemat, a jeszcze inną rachunek z p ra ln i, choć w szystko to teksty. D latego uważam, że koncepcja gier językow ych L u d ­ w iga W ittgensteina może być lepszym niż d e konstrukcją D e rrid y narzędziem zrozum ie­ nia, ja k działa k u ltu ra . Idzie przy o ka zji o to , że jeśli przyjm ie m y za późnym W ittg e n - steinem, iż ję z y k raczej coś c z y n i , niż naśladuje, to w tedy także i pokusa kruszenia k o p ii w sprawie np. odniesienia staje się mniejsza.

W spom niana koncepcja gier ję zyko w ych pozw ala też rozwiązać problem nieroz- strzyg a ln ikó w (zob. s. 244). O tó ż w grze językow ej znaczenie uzyskuje się przez u sytuo­ wanie słowa w kontekście. D la te g o nie m a m ożliw ości uznania, że coś jest nierozstrzy­ galne znaczeniowo, j e ś l i t y l k o stanow i ru ch w j a k i e j ś grze. Co najwyżej m ożna powiedzieć, że gdy w eźm iem y pod uwagę dw ie różne gry, dwa różne konteksty, to w tedy w każdym z nich znaczenie będzie inne, odmienne, ale przecież — rozstrzygalne. P o d o b ­ nie m a się sprawa z tezą o m ożliw ości istnienia

simulacrum,

czyli k o p ii bez oryginału, „odniesienia bez p rze d m io tu odniesienia” (cyt. na s. 240), postaw ioną przez D erridę, a spopularyzow aną przez Jeana B a u d rilla rd a i F redrica Jamesona. Siła tej tezy i jej atrakcyjność bierze się z tego samego, z czego w yn ika siła in n ych tez D e rrid y , a m ia n o ­ wicie z przyjęcia za element p orów naw czy przekonania, że je śli coś nie może odtw arzać Rzeczywistości, to nie może ju ż odtw arzać n i c z e g o , nie może ju ż nic znaczyć. Z p u n k tu w idzenia późnego W ittgensteina nie jest wcale istotne, czy znajdziem y coś gdzieś tam —

(8)

na zew nątrz ję zyka — do czego m oglibyśm y dopasować dany tekst, słowo, pojęcie, lecz to, czy znajdziem y ta ką grę językow ą, w k tó re j stanow ią one ruch. D latego pojęcie „zja w y” czy „p o z o ru naśladow ania” przyw oływ ane przez M a rko w skie g o (s. 240) nie m a sensu z tej perspektyw y, je śli bow iem coś stanow i ruch w jakiejś grze, to jest ta k samo znaczące, a nawet odtw arzające ja k wszystko inne. A na lizo w a n y przez M a rko w skie g o za D e rrid ą p rz y k ła d m im a, k tó ry nie naśladuje rzeczywistości, „któ re g o gra ogranicza się d o nieustannej aluzji, bez ro z b ija n ia ta fli [ . . . ] : ustanawia więc środek: czystą fik cję ” (cyt. na s. 240), ukazuje p u ła p k i, w k tó re się wpada, gdy przyjm ując za w zór m odel ję zyka ja k o k o p ii rzeczywistości dochodzi się poprzez jego negację do innej skrajności — d o ję zyka bez zastanych znaczeń semantycznych. C hodzi o to, iż m im nie ustanawia swą grą żadnej fik c ji, jego gra k o n stytu u je rzeczywistość nie m niej rzeczywistą niż wszelkie inne rzeczywistości, tyle ty lk o że związaną z ta k o d ś w i ę t n ą grą językow ą (lepiej b y ło b y tu powiedzieć — ku ltu ro w ą ), iż powstaje wrażenie obcow ania z czymś stanow iącym swoje własne odniesienie. Podsum owując pow iedziałbym : je śli p rzyjm ie ­ m y istnienie w ielu rzeczywistości, w ielu różnych gier ję zyko w ych (wielu różnych k u ltu r), to w tedy dostrzeżemy, że a ta k D e rrid y na stałość znaczenia nie może być tra k to w a n y ja k o w ia ry g o d n y a ta k na znaczenie samo w sobie, lecz jedynie ja k o s ł u s z n y a ta k na proces wynoszenia jakiegoś znaczenia do rangi Znaczenia, ja kie jś in te rp re ta cji do ran g i In te rp re ta cji.

Z m agania D e rrid y z p ro b le m a m i ty p o w y m i dla m istycyzm u (a jest D e rrid a m i­ stykiem i zmaga się z tym , że — ja k pow iada M a rk o w s k i: „jednostkowość, k tó ra k ryje w sobie tajem nicę własnego id io m u , nie daje się w ydobyć, lecz ty lk o wskazać: o to tajem nica” , s. 304), refleksji filozoficznej i ekspresji artystycznej : ja k wyrazić niew yrażal­ ne? ja k używając starego języka powiedzieć to, co radykalnie nowe? ja k nie utracić poczucia je d n o stko w o ści w yjątkow ego zdarzenia w obliczu ujednolicającej „pracy” ję zy­ ka i k u ltu ry ? ja k zerwać z wszelką m etafizyką i wciąż używać słów ka Je st” ? ja k pozo­ stać w ie rn ym sobie i pisać wiedząc, że to, co napisane, przestaje być moje? — są zaiste fascynujące. M a szczęście a u to r

De la grammatologie,

iż tra fił w Polsce na życzliw ych k o m e n ta to ró w i z n a ko m itych egzegetów, a w śród nich i na M ic h a ła Pawła M a rk o w ­ skiego. Jestem pewien, że d zię ki książce tego ostatniego recepcja dzieła D e rrid y u nas uzyskała now ą jakość. W ypada zatem p ogratulow ać a u to ro w i i mieć nadzieję, iż wszys­ cy in te rp re ta to rz y francuskiego filo zo fa będą się odtąd trzym ać w ysokich standardów in te rp re ta cyjn ych wyznaczonych przez

Efekt inskrypcji,

choćby nawet uw ażali D e rrid ę za współczesne wcielenie diabła.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Podobnie, gdy z biologii gatunku w ynika, że osobniki spokrew nione nie kontaktują się ze sobą ze w zględu na śm iertelność czy też silną em

Na sk utek zróżnicowania zwięzłości skał doskonale zaznaczają się terasy erozyjne, jak i progi skalne w dolinach oraz różne inne form y erozji wstecznej. Jed

Gdy zwierzę dotknie strzępek grzyba, otrze się o nie, ze strzępek wydziela się szybko krzepnący śluz, do którego przykleja się zw

Kronika

Pod szkłem barw y niebieskiej rozwijała się przeważnie tylko forma fioletowa, zmieniając sw e zabarwienie na brunatne, forma zaś sino-zielona nie rozwijała się

Z pom iędzy różnych teoryj zdaje się być najbliższą praw dy podana przez M otturę, inżyniera kopalń we W łoszech, a objaśniająca pow stanie siarki reakcyam i

Poniew aż głów nie dorosłe ju ż ow ady dobrze niemi w ładają, podlegają więc napadom po najw iększej części m łode mszyce, d ojrzałe zaś, znoszące ja jk a

w iadają one tyluż wrylewom skały dyjam en- tonośnćj, różniącym się zarówno pow ierz­.. chownością, jak o też bogactwem i