• Nie Znaleziono Wyników

Jeszcze o metaforze

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Jeszcze o metaforze"

Copied!
28
0
0

Pełen tekst

(1)

Max Black

Jeszcze o metaforze

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce

literatury polskiej 74/2, 255-281

(2)

S T U D I A O M E T A F O R Z E . III

P a m i ę t n i k L i t e r a c k i L X X I V , 1983, z. 2 P L I S S N 0031-0514

M A X BLACK

JESZCZE O METAFORZE *

A rtyk u ł ten p om yślany jest jako u zu pełn ien ie m ego w cześn iejszego studium , w którym przedstaw iałem i uzasadniałem „interakcyjną teorię m eta fo ry ” 1. C zytelnik n ie znający tej p racy znajdzie jej streszczen ie w rozdziale zatytu łow an ym Teoria inte ra k cyjn a po latach.

Postaram się rozw inąć tutaj m oje pierw otne sform ułow ania, w y ja ­ śniając szerzej zasadność m etafor „interakcji” czy w zajem nego oddzia­ ływ an ia, „ filtru ” i „ekranu”, których w ted y użyłem , próbując zrozum ieć, jak działają w yp ow ied zi m etaforyczne. D orzucę także kilka u w ag do­ tyczących zależności m etafory od leżących u jej podłoża podobieństw i analogii (którym n ie dość u w agi p ośw ięciłem w Metaforze), m ając nadzieję, iż rzucę przy tym nieco w ięcej św iatła na zw iązki m iędzy m etaforam i a m odelam i 2.

Jest to rów nież okazja, by wziąć pod uw agę liczne kom entarze k ry­ tyczne, przew ażnie zresztą życzliw e, jakich doczekała się M etafora od czasu, gd y po raz p ierw szy ukazała się drukiem . Mimo iż cieszy m n ie uznanie, z jakim spotkała się teoria interakcyjna, zgadzam się z M onroe B eardsleyem , Tedem Cohenem , P aulem R icoeurem i innym i, że w y ­ m aga ona dokładniejszego opracowania, zanim będzie m ożna w pełni ocenić jej m ożliw ości i ograniczenia.

[ M a x B l a c k — zob. notkę o nim w: „P am iętnik L itera ck i” 1971, z. 3, s. 217. P rzekład w edług: M. B l a c k , M ore A b o u t Met aphor. W zbiorze: M e ta p h o r and T hought. Ed. A. О r t ο n y. N ew Y ork 1979, s. 19—43.]

[S tudia o m e t a f o r z e I i II zob. „P am iętnik L iteracki” 1971, z. 3 i 4. W yboru prac do teg o zeszytu dokonała T eresa D o b r z y ń s k a . ]

* Jest to nieco zm ien ion a w ersja artykułu, który u kazał się pod tym sam ym , ty tu łem w „D ialectica” 31 (1977), z. 3— 4, s. 431— 457. P ragnę p od zięk ow ać w y d a w ­ com „D ialectica” za zgodę na jego przedruk.

1 M. B l a c k , M etafora. P rzeło ży ł J. J a p o l a . W zbiorze: S tu d i a z te orii l i t e r a t u r y . A r c h i w u m p r z e k ł a d ó w „P a m i ę tn i k a L it e r a c k ie g o ” I. Pod redakcją M. G ł o w i ń s k i e g o i H. M a r k i e w i c z a . W rocław 1977, s. 85— 100.

2 Zob. M. B l a c k , M odels a n d A r c h e ty p e s . W: M. B l a c k , M odels an d. M etaph ors. C ornell U n iv ersity P ress, Ithaca, N. Y., 1962.

(3)

P rzyczyn y obecnego zainteresow ania m etaforą

Esej Johna M iddletona M urry’ego, M e t a p h o r 3 otw iera uw aga, że „W om ów ieniach m etafory — a nie jest ich w iele — często od razu uderza n as ich p ow ierzch ow n ość.” D zisiaj oba te ok reślen ia b y ły b y n iew łaściw e. Ogrom na ilość rozpraw i książek na ten tem at, jakie p ow sta ły w ciągu o statn ich 40 lat, m ogłab y raczej sugerow ać, że jest on n iew yczerp an y К Pom ocna b ib liografia W arrena S h ib le s a 5 zaw iera hasła dochodzące do blisko 300 stron, a ty tu łó w jest w su m ie p ew n ie n ie m niej n iż 4000. Co zaś się ty c z y p ow ierzchow ności w traktow aniu przedm iotu, to obec­ n ie m ożna by raczej uskarżać się na nieuzasadnioną głęb ię prac p ośw ię­ con ych m etaforze, ty lu b ow iem autorów , zgadzając się z M urrym , że „M etafora jest tak ostateczn a jak sam a m ow a, m ow a zaś tak ostateczna ja k m y śl” (s. 1), w yciąga stąd zaraz m orały ontologiczne, pozostaw iając natu rę m etaforyczn ej m o w y i m y śli dręcząco niejasną.

W n ierozstrzy gn iętym sporze m ięd zy obrońcam i m etafory, którzy doceniają jej w artość, a przeciw nikam i, k tórzy jej w artości odm awiają, ci p ierw si zdobyw ają obecnie przew agę. C echuje ich jednak skłonność do p rzesady w u jm ow an iu m etafory. Jak to form u łu je N ow ottn y 6:

K rytyk a obecna często tra k tu je m etaforę au gra n d s é r ie u x [bardzo p o w a ­ żnie], jako dziurkę od k lu cza , przez którą ujrzeć m ożna n a tu rę rzeczy w isto ści tra n scen d en ta ln ej, jako g łó w n e n arzędzie, dzięki k tórem u w yobraźnia m oże uzyskać w gląd w ży cie rzeczy.

Dodaje ona:

P o sta w a ta k a utru d n ia zrozu m ien ie działan ia tych m etafor, które celow o u w y d a tn ia ją k o n stru k cję, p rzed sta w ia ją c się n am jako ro zm y śln e w y tw o ry w yobraźni, jako g łó w n e narzęd zie w g lą d u w ży cie n ie rzeczy, lecz tw órczej św ia d o m o ści czło w iek a , k on stru u jącej sw ój w ła sn y św iat.

Z agorzali zw o len n icy m etafory są zresztą skorzy w id zieć m etaforę w szędzie, w duchu C arlyle’a, k tó ry m ówił:

Z b ad ajm y język ; czym że, je ś li w y łą czy m y niek tóre p ry m ity w n e elem en ty dźw ięk u n atu raln ego, czym że on jest, jak n ie m eta fo ra m i tylk o, rozp ozn aw a­ n y m i jako ta k ie lub już n ie rozp ozn aw an ym i; w cią ż jeszcze p ły n n y m i i k w it­ n ącym i lu b te ż stęża ły m i już i bezb arw n ym i? J e śli ta k ie w ła śn ie p rym ityw n e

8 J. M. M u r r y , M e ta p h o r . W: J. M. M u r r y , C o u n tr i e s of the Mind. O xford U n iv e r sity P ress, L ondon 1931.

4 M yśl tę p rzyp isu je się n ie k ie d y M ich elow i B r é a l o w i (Essai de sé m a n tiq u e . H a ch ette, P a ris 1899, s. 115). Jed n ak że tem a tem , k tó r y on o k reślił jako „ in f in i”, b y ł w p ły w m eta fo r na ro zszerzan ie i o d n aw ian ie język a p otocznego, co ilu stru je w ielo m a p rzyk ład am i.

5 W. A. S h i b 1 e s, M e t a p h o r : A n A n n o t a t e d B i b l io g r a p h y a n d H istory. L an gu age P ress, W h itew ater, W is., 1971.

(4)

szaty stan ow ią k o ściec C iała będącego jed nocześnie S trojem Języka, to m etafory są jego m ięśn iam i i żyw ą p ow łok ą7.

C ytat ten ilu stru je pew ną rozpow szechnioną w śród autorów zajm u­ jących się ty m zagadnieniem tendencję, w idoczną rów nież w m ojej

M etaforze, do przedstaw iania podstaw ow ych sw ych tez za pom ocą w y ­

rażeń m etaforycznych.

W yrazem pokrew nej przesady w ujm ow aniu tem atu jest uporczyw a skłonność, jaką stw ierd zam y już u w ciąż jeszcze w p ły w o w eg o A rysto­ telesa, a w yraźn a w om ów ieniu tak niedaw nym jak Languages of A r t N elsona Goodmana 8, by za m etaforyczne uważać w szy stk ie fig u ra ty w ­ ne użycia języka, a tym sam ym pom ijać istotne różnice m iędzy m etaforą a inn ym i tropam i, takim i jak porównanie, m etonim ia i synekdocha.

Z ajm ow anie się tą i tak już w ystarczająco zaw iłą k w estią dodatkowo utrudnia jeszcze to, że p rzeciw n icy m etafory zazw yczaj koncentrują się na przykładach stosunkow o banalnych („Człowiek jest w ilk ie m ”), pasujących do tradycyjnej „teorii su b stytu cyjn ej” oraz tej jej szczegól­ nej odm iany, którą nazw ałem „teorią porów naw czą” 9, obrońcy natom iast, w sw ym zapale udow odniania, „że m etafora to w szechobecna zasada język a” 10, zajm ują się na ogół pasjonującym i i su g esty w n y m i, lecz n ie ­ jasn ym i przykładam i z Szekspira, D on n e’a, H opkinsa czy D ylan a Tho­ m asa, a pom ijają przypadki prostsze, które każda w yczerpująca teoria m usi przecież także uw zględniać.

A czk olw iek jestem po stronie obrońców m etafory, u w yd atniających głów n ie to, co Empson i Ricoeur nazyw ają m etaforam i „ żyw y m i”, sądzę że ich oponenci (przew ażnie filozofow ie, naukow cy, m a tem atycy i logicy) słusznie dom agają się rozpatryw ania rów nież tych m niej „ ży w y ch ” czy m niej „tw órczych”. B yć m oże traktow anie m etafor głębokich jako para- d ygm atyczn ych jest rzeczyw iście strategią błędną.

W n in iejszych rozw ażaniach przyjm ę rozw iązanie kom prom isowe, biorąc za punkt w y jścia m etafory dostatecznie złożone, b y zachęcały do analizy, w ystarczająco jednak przejrzyste, by analiza taka była m ożliw ie bezsporna. S zczególnie interesują m nie tym razem „poznawcze asp ek ty” p ew n ych m etafor, w ystęp u jących czy to w nauce, filozofii lub teologii, cz y to w codziennym życiu, oraz ich zdolność dawania — w spo­ sób sw o isty i n ie d ający się zastąpić — w glądu w to, „jak się rzeczy m ają” (zob. rozdział za tytu łow an y C z y w y p o w i e d ź m e ta fo ry c zn a m oże

k ie d y k o lw i e k odsłonić „jak się r z e c zy m ają”?). „M etafory p oetyck ie”,

jak ie p rzyw ołu je N ow ottn y, pozostaw ię na inną okazję. 7 S. J. B r o w n , The W o r ld of Im a g ery. London 1927, s. 41.

8 N. G o o d m a n , L an g u a g es of A rt. B obbs-M errill, In d ianapolis 1968. 9 Zob. B l a c k , M etafora, zw łaszcza s. 89— 94.

10 I. A . R i c h a r d s (M e t a p h o r . W: I. A. R i c h a r d s , T h e P h il o s o p h y of Rhetoric. O xford U n iv e r sity P ress, L ondon 1936, s. 92) p isze, że „w ystarczy tylk o ob serw acja, żeby to stw ierd zić”.

(5)

Na czym polega „tajem n ica” m etafory?

P ew ien autor, k tóry m ógłb y m ów ić tu w im ien iu w ielu , stw ierdza: „Spośród tajem n ic m ow y ludzkiej, m etafora p ozostaje w ciąż jedną z n aj­ trud n iejszych do rozw ikłan ia” n . Na czym jednak polega ta rzekom a ta­ jem nica? M ogłoby się przecież w yd aw ać, że skoro m etafora przew aża c z y — je śli w ierzyć R ichardsow i i w ielu in n ym m y ślicielo m — jest w ręcz w szech obecn a w m ow ie, to w y p ow ied ź m etaforyczn a je st nie bardziej tajem n icza n iż śp iew czy tan iec i — m ożna by dodać —■ n ie bardziej n iestosow n a czy odbiegająca od norm y.

W zdaniu n a stęp n ym po przytoczonym w y żej ojciec B oy le w sp om i­ na o „tym osob liw ym upodobaniu do tw ierdzenia, że jakaś rzecz jest tym , czym n ie je st”. M oże w ięc „tajem n ica” ta polega po prostu na tym , że t r a k t o w a n a d o s ł o w n i e w yp ow ied ź m etaforyczna [m e­

taphorical s ta t e m e n t ] zdaje się przew rotnie u trzym yw ać, że coś jest

czym ś, czym jak dobrze w iadom o, n ie jest (a to sprawia, iż p osłu gu jący się m etaforą w ygląd a na kłam cę lub oszusta). G dy Ju lia m ów i do Romea: „To św iatło, co jaśn ieje, pochodzi z tw oich oczu [The light th a t shines

com es f r o m thine e y e s ]”, nie m oże przecież napraw dę przez to rozum ieć,

że jego gałki oczne o św ietlają kom natę; gd y W allace S teven s m ów i „W iersz to bażant [A p o e m is a ph easan t]”, nie m oże napraw dę m ieć na m yśli, że w iersz trzepocze sk rzyd łam i i m a długi ogon — gdyż b yłb y to jaw n y fałsz i niedorzeczność. Taka „niedorzeczność” i „ fałszyw ość” n ależą jednak do isto ty m etafory: w ich braku m ielib yśm y n ie m e­ taforę, lecz po prostu w yp ow ied ź dosłow ną. W ydaw ałoby się zatem , iż zgodnie ze starożytną form ułą ktoś, kto posłu gu je się m etaforą — o ile n ie jest to jed yn ie b ezm yśln a paplanina — „m ów i jedno, a ma na m yśli co in n eg o ”. A le dlaczego?

In teligen tn e dziecko, sły sząc od sw ego ojca naukow ca o „polu si­ ło w y m ”, m ogłob y zapytać — z b ły sk iem w oku, m iejm y nadzieję — „A kto je upraw ia?” Ż eb y czuć rzekom ą „tajem n icę”, trzeba odzyskać n aiw ność kogoś, kto rozum ie w yp ow ied zi m etaforyczn e dosłow nie, lub też fa łszy w ą naiw ność kogoś, kto udaje, że tak je rozum ie. Zakładać jednak, że w yp ow ied ź m etaforyczn a przedstaw ia coś jako to, czym to coś n ajw yraźniej n ie je st — bądź też, że jej tw órca napraw dę chce po- w ied zeć jedno, m ając n a m y śli coś inn ego — to popadać w błędne koło, do jakiego prow adzi przyjęcie m yln eg o poglądu, że m etafora jest p ew n ego rodzaju od ch ylen iem czy zboczeniem od praw id łow ego użycia.

K toś w yp ow iad ający z całą p ow agą jakąś m etaforę — pow iedzm y, „B óg jest m oim p asterzem ” — m ógłb y zasadnie u trzym yw ać, że m iał na m y śli to w ła śn ie, co pow iedział, dobraw szy słow a n ajtrafn iejsze dla

11 R. R. В о y 1 e, T h e N a tu r e of M eta p h o r. „M odern S ch oolm an ” 31 (1954), s. 257.

(6)

w yrażen ia sw ych m yli, postaw i uczuć, i że stanow czo nie jest w in ien w y głoszen ia jaskraw ej niedorzeczności. Takiego stanow iska n ie m ożna z m iejsca odrzucić.

T raktow anie w yp ow ied zi dosłow nej [literal utterance] jako n ie n astrę­ czającej żadnych problem ów norm y, w yp ow ied zi m etaforyczn ej n ato­ m iast, przeciw nie, jako nastręczającej trudności czy tajem niczej, jest o ty le niebezpieczne, iż na ogół prowadzi do teorii redukcjonistycznych, czyli takich, których odbiciem m ogłoby być pytan ie prostego człow ieka: „ Jeśli tw órca m etafory n ie m iał na m yśli tego, co pow iedział, to dla­ czego n ie p ow ied ział czegoś innego?”. W chodzim y w te d y w ślepą uliczkę, jaką obrali n iezliczeni zw olenn icy A rystotelesa, w ychodzący z założenia, że m etafory m ożna zastąpić ich przekładam i dosłow nym i.

Można b y p rzychylić się do stanow iska ojca B oyle na ty le, b y za­ cząć od pytania, co odróżnia w yp ow ied ź m etaforyczną od dosłow nej. Zakłada to oczyw iście, że m iędzy w yp ow ied ziam i m etaforyczn ym i a do­ słow n ym i jest przynajm niej jakaś dostrzegalna prim a jacie różnica —■ a takie założenie w yjścio w e uw ażam na początek za m niej problem a­ tyczne, niż to się w yd aje niektórym teoretykom . K ied y pisarz m ówi, „Ludzie to czasow niki, n ie rzeczow niki [Men are v e r b s , n ot nouns]”, to n aw et czyteln ik n ieskręp ow an y z góry teoretyczn ym i koncepcjam i w szech obecn ości m etafory od razu rozpozna, że „czasow niki” i „rze­ czow n ik i” n ie są tu u żyte dosłow nie. S łow n ik i nie u w zględ n iają ludzi jako szczególnego przykładu czasow ników i k om p etentn y u żytk ow n ik języka n ie zaliczy ich do paradygm atycznych przypadków zastosow ania tego słow a. Na ogół b yłob y w ięc stosunkow o łatw o w yn aleźć — dla tych, k tórzy tego potrzebują — spraw dziany dosłow nego znaczenia w yrazu będącego m etaforyczn ym „ogniskiem ” w ypow iedzi. M ilcząca znajom ość takiego znaczenia dosłow nego budzi charakterystyczne przy m etaforze poczucie dysonansu czy „napięcia” m iędzy ogniskiem a jego dosłow ną „ram ą”.

P rzyjęcie na początek takiego założenia i uznanie pew nej w yraźnej

prim a jacie różnicy m ięd zy dosłow nym i a m etaforyczn ym i użyciam i

w yrażeń n ie m usi jednak z góry przesądzać o n iesłuszności „głęb szych ” w glądów , które m ogłyb y w końcu doprowadzić do odrzucenia zdrow o­ rozsądkow ego rozróżnienia m iędzy dosłow nością a m etaforycznością jako pow ierzchow nego i ostatecznie n ie dającego się obronić. Taki jednak rew izjo n istyczn y pogląd poparty być m usi dokładną analizą podstaw ow ego zdrow orozsądkow ego rozróżnienia. Ta zaś w ym agać będzie n atu ­ ralnie zajęcia się inn ym i istotn ym i zagadnieniam i, takim i jak to, w ja­ kim celu u żyw a się m etafor, czy ogólniej, problem em sw oistych m o żli­ w ości w yp o w ied zi m etaforycznej.

N iek tórzy autorzy — przede w szystk im Coleridge, ale n ie on je ­ den — przypisują m etaforze osob liw ie „tw órczą” rolę (k w estię tę om a­ w iam w rozdziale zatytu łow an ym C z y m e ta jo r y są k i e d y k o l w i e k „tw ó r

(7)

-c z e ”?). U p atryw anie w tym w ła śn ie „tw ór-czym ” aspek-cie m etafory

pew nej zagadki czy ta jem n icy opiera się na n astęp u jącym rozum ow a­ niu: Udana m etafora je st r e a l i z o w a n a w m ow ie, osadzona w da­ n ym „ tek ście” i n ie m u si być traktow ana jako zagadka. P isarz lub m ów iący sto su je zatem środki konw en cjon alne, aby w ytw o rzy ć pew ien efek t n iestandardow y, posługując się jed y n ie stan d ard ow ym i sy n ta k - tyczn ym i i sem an tyczn ym i zasobam i tej w sp ó ln o ty język ow ej, do której należy. A przecież zn aczen ie interesującej m etafory je st na ogół now e bądź „tw órcze” i n ie da się w y w ie ść ze zw y k łego słow n ik a. G łów nym zadaniem teoretyk ów m etafory jest w ięc w y ja śn ien ie, jak p ow staje taki efek t — u derzający, m im o całej pow szedniości poszczególnych składników .

P om ocne m oże tu być porów nanie tej sy tu acji z sytu acją uczestnika jak iejś g ry rządzącej się regułam i ściślej ograniczającym i sw obodę niż w przypadku m ow y — np. partii szachów . Tu tak że łatw o dostrzec p ew ien aspekt tw órczy, bo jeśli n aw et (jak p ow ied ział k ied yś p ew ien m istrz) w sz y stk ie b łęd y czekają na odkrycie, gracz m u si w ciąż obm yślać i w końcu w yb rać sw ój ruch. P rz y w ięk szości pozycji szachow ych nie m a żadnego p ostępow ania prow adzącego do podjęcia decyzji i żadnego ruchu „ w łaściw ego” w tym sen sie, że jego „ w łaściw ość” dałoby się w ykazać. M imo to zakres sw ob ody tw órczej gracza jest zdecydow anie ograniczony przez szty w n e r e g u ły gry, k tóre dają m u jed yn ie pew ien skończony i jasno ok reślon y zestaw m ożliw ości do w yboru.

W yobraźm y sob ie teraz pew ną odm ianę tej gry, jak ieś episzachy, w k tórych gracz m iałb y prawo posuw ać każdą figu rę tak, jak gd yby b yła inną figurą, rów ną lub n iższą (np. gon iec co najm niej raz porusza­ jący się jak koń czy pionek) — p o d w a r u n k i e m , ż e p r z e c i w- n i k u z n a t a k i r u c h . B y łb y to p ry m ity w n y m odel rozm ow y i d y s­ kursu, gdzie n iem al k ażd y „ruch” jest do p rzyjęcia, je śli „w y jd zie”, tzn.

je śli k om p eten tn y odbiorca go uzna. N a w et tutaj n atrafiam y jednak na p e w n e ograniczenia sw obody tw órczej: n ie m ożna pow iązać na ch y ­ b ił trafił jak ich kolw iek dwu rzeczow n ik ów i m ieć pew ność, że stw orzy się udaną m etaforę. (Jeśli czyteln ik n ie jest o tym przekonany, to niech spróbuje nadać sens w yrażen iu „krzesło to sy lo g izm ”. P rzy braku ja­ k iegoś sp ecjaln ie skonstruow anego k ontek stu, zdanie to bezsprzecznie uznać trzeba za m etaforę chybioną.)

Co jednak stara się napraw dę osiągnąć „ tw órczy”, n aru szający regu ły autor m etafory? I jakiej reakcji na takie p osun ięcie oczek u je od kom ­ p etentnego odbiorcy?

W M eta fo rze su gerow ałem , że p ytan ia takie, a także w iększość innych p ytań staw ia n y ch przez teoretyk ów m etafory, m ożna uw ażać za pytania dotyczące „»gram atyki logicznej«, w ła ściw ej »m etaforom « i w yrazom m ającym znaczenia p ok rew n e” (s. 85), bądź za „próbę interpretow ania p ew n ych sposobów u życia sło w a »m etafora«” czy też „próbę an alizy

(8)

pojęcia »m etafory«” (s. 86). A czkolw iek to podkreślanie aspektu sem an ­ tycznego w y w o ła ło sprzeciw niektórych z m oich k rytyk ów , n ie w yd a je m i się, by było jakoś szczególn ie groźne. N ie b yłob y żadnej istotn ej różnicy w podejściu do zagadnienia, gdyby rzecz ujęto raczej w katego­ riach ontologicznych, jako próbę „w yjaśnienia n atu ry m eta fo ry ”. W łaś­ ciw ie sk łon n y b yłb ym uw ażać te dw ie form u ły za rów now ażne.

Id en tyfik ow anie obiektów analizy

C zytelnik zau w ażył zapew ne często pow tarzające się tu w y rażen ie „w yp ow ied ź m etaforyczn a”. R zeczyw iście, interesują m nie p ełne w y p o ­ w ied zi m etaforyczne, a dopiero w tórnie „składniki w yp o w ied zi” (słowa lub zw roty u ży te m etaforycznie) i to tylk o w tedy, k iedy w y stęp u ją one w s p e c y f i c z n y c h i stosunkow o zam kniętych aktach ekspresji i kom unikacji (dalej w yraz „m etafora” w ystęp u je przew ażnie jako skrót od „w ypow iedź m etaforyczn a”). „W ypow iedź”, w przyjętym przeze m nie sen sie, będzie id entyfikow na przez przytoczenie całego zdania lub zbioru zdań, w raz z całym tym k ontekstem w erb aln ym lub tłem poza- w erbalnym , który jest potrzebny do trafnego u ch w ycenia znaczenia, fak ­ tyczn ie lub dom niem anie zam ierzonego przez m ów iącego. „Z naczenia” używ am tu dla określenia tego w szystkiego, co k om p etentn y odbiorca m ógł uchw ycić, k iedy udaje m u się w łaściw ie zareagować na fak tyczn e lub h ip otetyczne działanie w erbalne, polegające na w yp ow ied zeniu serio danego zdania (zdań).

A oto p rzyk łady takich identyfikacji w yp ow ied zi m etaforycznych: 1) „L ’h om m e n ’est q u ’un roseau, le plus faible de la n ature, m ais

c’est un roseau pen sa n t” — „Człow iek jest tylk o trzciną, n a jw ątlejszą

w przyrodzie, ale trzciną m yślącą” {Pascal w Myślach, przekład polski T. B oya-Ż eleń skiego) — lub, krócej, Pascalow ska m etafora człow ieka jako m yślącej trzciny.

2) „You are a m eta p h o r and t h e y are lies /O r there true least w h e r e

th e ir kn ot chance unfurls [Ty jesteś m etaforą, oni zaś kłam stw am i /

A lbo też tam praw dy najm niej, gdzie w ęzeł ich traf rozplątu je]” (W illiam Empson, L e t t e r V).

3) Ezry Pounda m etafora nauczania jako pasterstw a (w A B C of

Reading).

Z tych trzech m etafor, ostatnia jest stosunkow o najm niej zależna od sw ego k ontek stu i w y starczyłob y ją identyfikow ać, usuw ając nazw isko Pounda, jako „m etaforę nauczania jako p asterstw a”. N iem niej jednak aby dać n a leżyte pojęcie o poglądzie Pounda, n ależałob y m oże zacyto­ w ać odpow iednie, zw iązane z ty m u stęp y z jego rozprawy. Potrzeba szczegółow ego zbadania tekstu jest bardziej oczyw ista w przypadku złudnie prostej m etafory Pascala czy znam iennie n iejasn ej m etafory Empsona.

(9)

P roponuję w yróżn ić to, co id en tyfik u je się po prostu za pom ocą for­ m u ły „m etafora A jako B ”, bez p recyzow an ia u życia kontek stow ego, jako tem at m etafory, będący niejako k w in tesen cją w yp ow ied zi m etafo­ ryczn ych , w k tórych on w y stą p ił lub m ógłb y w ystąp ić. T em at m etafory m oże być w ielok rotn ie u ży w an y, adaptow any i m od yfik ow an y przez róż­ n y ch ludzi w m ow ie lub w m y śli przy w ielu sp ecyficzn y ch okazjach 12. W zajm ow aniu się g łó w n ie tym , co n azw ałem tem atem m etafory [m e t a p h o r - th e m e ], k ry je się jednak niebezp ieczeń stw o zakładania jak ie­ goś w zorcow ego odbioru danej w yp ow ied zi m etaforycznej — odbioru określanego przez język ow e, pojęciow e, k ultu row e łub inn e konw encje. Taki zaś pogląd nie da się utrzym ać, p oniew aż w yp ow ied ź m etaforycz­ na w iąże się zaw sze z p ogw ałcen iem jak iejś reg u ły — a nie m oże być przecież reguł „tw órczego” naruszania r e g u ł 13. D latego też n ie jest m o­ żliw y żaden słow n ik (choć m o żliw y b y łb y thesaurus) m etafor.

W szelką próbę dokładniejszego określenia k ryteriów in d en tyfik ow an ia i odróżniania p oszczególnych w yp ow ied zi m etaforyczn ych utrudnia to, że jedna i ta sam a w yp o w ied ź m etaforyczn a, w znaczeniu, jakie nadaję tem u term in ow i, m oże dopuszczać szereg różnych, a n aw et częściow o sprzeczn ych odczytań. Tak w ięc przytoczona w yżej m etafora Empsona m oże przez jednego czyteln ik a być rozum iana jako przyp isyw an ie fałszu osobie, do której jest adresow ana, i n ie być tak rozum iana przez innego. M oglib yśm y uznać, że obaj m ają rację, w idząc d w ie różne m etafory w yrażon e w słow ach Empsona; bądź też — co m niej prawdopodobne — że jeden z ty ch czy teln ik ó w m u siał być w błędzie. P o jęcie d a n e j w yp o w ied zi m etaforyczn ej p ozostaje n ieuchronn ie p ojęciem n ieokreślo­ n y m tak długo, jak długo sens tej w y p o w ied zi uw ażam y za n ależący do jej istoty.

Mam n adzieję, że te zw ięzłe u w agi dotyczące term in ologii pozw olą 12 M ogłoby się w y d a w a ć za sta n a w ia ją ce, że m im o dż ak t stw o rzen ia w y p o w ied zi m eta fo ry czn ej jest zdarzen iem d ającym się ok reślić w czasie, jej zaw artość sem a n ­ ty czn a m oże być o p isy w a n a i d ysk u tow an a za w sze i zaw sze m ożn a się do niej odw oływ ać; a zatem to , co z d efin icji w y d a je się su b iek ty w n e, jako w y tw ó r określon ego m ów ią ceg o czy m y ślą ceg o człow iek a, m a p ew n e z n a c z e n i e n a ty le sta łe czy o b iek ty w n e — pom im o p o g w a łcen ia k o n w e n c ji języ k o w y ch — b y (pod­ leg a ło p ó źn iejszej an alizie, in te r p r e ta c ji i ocen ie k rytyczn ej. C zy jed n ak n ap raw d ę jest to b ard ziej zagad k ow e n iż fa k t, że ostatn i se r w jak iegoś te n isisty m oże być później w ielo k ro tn ie om aw ian y?

15 D la teg o te ż m oja an aliza „ ep iszach ów ” m oże być nieco m yląca. B yła b ow iem w ow ej grze sw e g o rod zaju „n ad regu ła” określająca, j a k i k i e d y reg u ły zw y k ły ch szach ów m ogą zostać naru szon e. Z w a ży w szy na zasad n iczy, jak się w y ­ daje, brak r e g u ł m eta fo ry czn ej tran sgresji, raczej trudno jest tra k to w a ć tw orzenie w y p o w ie d z i m eta fo ry czn ej jako ak t m o w y w sen sie A u stin ow sk im . Ja także za jm u ­ ję się g łó w n ie tym , co robi p o słu g u ją cy się m eta fo rą i czego oczek u je od sw ego odbiorcy; n ie w ie le jed n ak w y n ik a , m oim zdaniem , z m o d elo w a n ia tej p o d sta w o ­ w ej sy tu a cji n a sy tu a c ji sk ła d a n ia o b ietn icy (p rzypadek p a rad ygm atyczn y A ustina), gd zie o sk u tk ach w y p o w ie d z i d ecyd u ją k o n w en cje danej w sp ó ln o ty języ k o w ej.

(10)

nam uniknąć ew en tu aln ych nieporozum ień. W dalszym ciągu tych roz­ w ażań n ie zaw sze będę p edantycznie zaznaczał, czy chodzi o m etaforyczną w yp ow ied ź czy o m etaforyczn y tem at, w szelk ą m ożliw ą n iejasność roz­ w iew ać będzie bow iem na ogół kontekst.

O klasyfikow aniu m etafor oraz znaczeniu em fazy i rezonansu

Jeśli w yp ow ied zi m etaforyczn e w ystęp u ją tak pow szechnie i są tak elastyczn e, to badaczow i przedm iotu przydałaby się jakaś ogólnie przy­ jęta klasyfikacja, by przeprowadzić najprostsze choćby rozróżnienia. O becnie jednak jest on w sytu acji jeszcze gorszej niż przyrodnik przed Linneuszem , jedyna b ow iem ugruntow ana k lasyfik acja (też zresztą ujęta m etaforycznie) to p rzeciw staw ian ie m etafor „żyw ych ” m etaforom ,,maï> tw y m ”. Jest to rozróżnienie n ie bardziej pom ocne niż np. traktow anie zw łok jako pew nego szczególn ego przypadku osoby. Tzw. m artw a m e­ tafora n ie jest w ca le m etaforą, jest po prostu w yrażen iem , którego nie u żyw a się już m etaforycznie.

Od k om p etentn ego czyteln ik a nie oczekuje się, by takie znajom e w yrażen ie jak „wpaść w n ie ła sk ę” rozpoznaw ał jako m etaforę, którą n ależy brać au grand sé r ie u x [bardzo poważnie]. Jest zresztą rzeczą w ątp liw ą, czy zw rot ten b ył k iedyk olw iek czym ś w ięcej niż katachrezą (a w ięc u życiem p ew n ego w yrażen ia dla w y p ełn ien ia luki w leksykonie).

Jeśli „aktualność” m etafory, posiadanie przez nią cech, czym k olw iek by one b yły , w yróżniających praw dziw ą m etaforyczność, jest na ty le w a ż­ ne, b y to zaznaczać, m ożna b y rozważyć, czy opozycji żyw a— m artw a m e ­ tafora n ie dałoby się zastąpić rozróżnieniam i subtelniejszym i: np. rozróż­ niając m ięd zy takim i w yrażeniam i, których etym ologia, rzeczyw ista czy dom niem ana, sugeruje pew ną m etaforę, n ie dającą się już jednak w sk rze­ sić (m ięsień jako m yszka, m usculu s); takim i, gdzie pierw otną m etaforę, teraz na ogół nie dostrzeganą, m ożna jeszcze przyw rócić czy odśw ieżyć (zobow iązanie jako pew nego rodzaju w ięzy), oraz takim i, a tym i się tu w ła śn ie zajm uję, które są czynnie m etaforyczne i jako takie odbierane. Można b y w te d y m ów ić o m etaforach „ w yg asły ch ”, „drzem iących” i „czyn n ych ”. Taki lub podobny schem at, choćby n aw et lepiej u jęty, n ie w iele jednak daje. W dalszym ciągu tych rozw ażań będę się zajm ow ał ty lk o tym i m etaforam i, które n ie potrzebują sztucznego przyw racania do życia, rozpoznaw anym i zarówno przez nadaw cę, jak odbiorcę jako au ten tyczn ie „żyw otn e” czy czynne.

P rzy czynnej w yp ow ied zi m etaforycznej przydatne byłoby w y ró żn ie­ n ie dwu aspektów , które n azyw ać będę e m f a z ą i r e z o n a n s e m . Przez e m f a t y c z n ą w yp ow ied ź m etaforyczną rozum iem taką w y p o ­ w ied ź, której autor n ie pozw oli na żadną w ariację czy zam ianę u żytych w niej słów — a zw łaszcza tego, co w M etaforze nazw ałem „ogniskiem ”,

(11)

ow ego u derzającego w yrazu lub zw rotu, którego w y stąp ien ie w dosłow nej ram ie nadaje w y p o w ied zi m etaforyczność. P rzeciw ień stw a m i „em fatycz- n e j” b y ły b y zatem: „dająca się zastąpić”, „ fak u ltatyw n a”, „ozdobna” i „upiększająca”. M etafory, bez k tórych stosunkow o łatw o się obyć, to często jed yn ie literack ie czy retoryczn e ozdobniki, n ie bardziej zasłu gu ­ jące na uw agę niż ozdobniki m u zyczn e w zapisie n u tow ym . M etafory em fatyczn e m ają zastanaw iać i zaciekaw iać sw y m i n iew yrażon ym i im ­ plikacjam i. Ich tw órcy w ym agają od odbiorcy w spółdziałania w rozu­ m ien iu tego, co k r y j e s i ę za słow am i, k tórych u żyto.

To, jak daleko m oże posuw ać się taka interpretacja odbiorcza, za­ le ż y od m ożliw ości tk w ią cy ch w danym tem acie m etafory. N iektóre m etafory, n a w et te słyn n e, nie poddają się w ła ściw ie rozbudow yw aniu, inn e natom iast, choć m oże m niej in teresu jące, okazują się stosunkow o b ogate w u k ryte w n ich na d alszym planie im plikacje. W ypow iedzi m etaforyczn e zachęcające do badania zaw artych w n ich im plikacji będę, z braku lep szego określenia, n azyw ał r e z o n a n s o w y m i .

R ezonans i em faza m ogą cechow ać w y p ow ied zi m etaforyczn e w m n iej­ szy m lub w ięk szy m stopniu, n ie są jednak od sieb ie n iezależne. M etafo­ ry w yso ce em fatyczn e zazw yczaj są rów nież w yso ce rezonansow e (cho­ ciaż zdarzają się w yjątk i), natom iast n ieem fa ty czn e u życie w yb itn ie rezonansow ej m eta fo ry m oże łatw o w y w o ła ć dysonans, w zm ocniony jeszcze przez ironię, lub inny, podobnie dystan su jący, zabieg.

W reszcie, m etaforę, która jest zarówno w yraźn ie em fatyczna, jak i rezonansow a, proponuję nazyw ać m e t a f o r ą m o c n ą . Z analizujem y tu rację b ytu i d ziałanie m ocnych m etafor, traktując te, które są sto­ sunkow o „słabe” — w sk u tek stosu nk ow o słabej em fazy czy słabego rezonansu — jako okazy nieco zw iędłe.

Słabą m etaforę m ożna by przyrów nać do nieśm ieszn ego dowcipu lub n iepouczającego epigram atu filozoficznego: n ieudane czy chybione d ziałania w erb aln e rozum ie się w św ietle tego, co b y ł o b y dowcipne, pouczające itp. Jednakże, o ile w szy stk ie dow cipy m ają być w zam ierze­ n iu śm ieszne, a te, które n ie śm ieszą, u w ażam y za nieudane, o ty le nie w szy stk ie m eta fo ry m ają być m ocne i n iektóre n ie są przez to w ca le gorsze.

R ozw ażm y n astęp u ją cy przykład z listu V irginii W oolf do L yttona Stracheya:

H o w y o u w e a v e in e v e r y scr a p — m y god w h a t scraps! of in t e r e s t to be had, lik e (y o u m u st p a r d o n th e m e t a p h o r ) a snake in s in u a tin g h im s e l f through in n u m e r a b l e g o ld e n rings — (Do snakes? — I hope so] u .

[Jak pan w p la ta k ażd y in teresu ją cy strzęp — m ój B oże, co za strzępy! — jak i się ty lk o da, jak (proszę m i w yb aczyć tę m etaforę) w ąż w ślizg u ją cy się .niezliczonym i złotym i sp lotam i. — (Czy w ęże tak robią? — M am nad zieję, że tak).]

14 N. N i с o 1 s o n, J. T r a u t m a η n (eds.), T h e L e t t e r s o f V irginia Woolf, 1912— 1922. H arcourt B race J o v a n o v ich , N e w York 1976, t. 2, s. 205.

(12)

U żytą tutaj m etaforę w ęża bezw zględnie uznać b y należało za — w m ojej term inologii — słabą, poniew aż zaw arte tu liczne im p lik acje n ie m iały być brane przez Stracheya zbyt serio.

Teoria interakcyjna po latach

Teoria interakcyjna, którą przedstaw iłem w Metaforze, została tam określona jako próba „interpretow ania p ew n ych sposobów użycia słow a »m etafora« lub próba analizy pojęcia »m etafory«, je śli ktoś w oli u jęcie bardziej form alne” (s. 86). Patrząc w stecz, uznałbym raczej sw oje sta ­ n ow isko za pom ocne w rozum ieniu tego, jak działają m ocne w yp ow ied zi m etaforyczne. U jm ow anie tej teorii w kategoriach analizy działania, a nie an alizy pojęcia, jest m oże zmianą dość istotną, nie b ęd ziem y s ię tu jednak nad nią zatrzym yw ać.

A b y n ależycie ocenić za lety i w ad y teorii interakcyjnej, będącej rozw inięciem i pew ną m odyfikacją cennych w niosków I. A. Richardsa, trzeba ją rozpatryw ać w zestaw ien iu z innym i teoriam i, jedynym i, jakie znam y — tradycyjną „teorią su b stytu cyjn ą” i „teorią porów naw czą” (szczególną odm ianą tej pierw szej). U jm ując rzecz zw ięźle: teoria su b sty ­ tu cyjna uw aża „zdanie z w yrażen iem m etaforyczn ym za zastępstw o pew nego zestaw u zdań literaln y ch ” (s. 89— 90), teoria porów naw cza zaś głosi, że taka parafraza dosłow na byłaby stw ierd zen iem pew nego podo­ bieństw a lub analogii, traktuje w ięc każdą m etaforę jako zgęszczone lub skrócone porów nanie (s. 92— 93).

C zyteln ik zau w ażył zapew ne, że obie te teorie traktują m etafory jako —■ w m ojej term inologii — n ieem fatyczne, w zasadzie dające s ię zastąpić przekładem dosłow nym , jeśli pom inąć uboczne przyjem ności w yrażan ia figu ratyw n ie tego, co rów nie dobrze m ożna b y pow iedzieć dosłow nie.

K rótkie streszczen ie teorii interak cyjnej, która w yd aje m i się traf­ n iejsza od tam tych, m ożna by zam knąć w następ u jących tw ierd zen iach zaw artych w końcow ym streszczeniu M e ta fo ry (s. 98— 99). P rzytaczam p ierw otne sform ułow ania, w prow adzając jedyn ie nieznaczne poprawki i dodając w każdym przypadku późniejsze reflek sje.

1. W ypow iedź m etaforyczna ma dwa różne przedm ioty, id en ty fik o ­ w an e jako przedm iot „podstaw ow y [p rim a r y ]” i przedm iot „w tórny [secondary]”.

W M etaforze m ów iłem zam iast tego o przedm iotach „głów n ym [prin­

cipal]” i „pom ocniczym [su bsidiary]”. Obie te pary określeń służą p rze­

ciw staw ien iu ogniska w yp ow ied zi m etaforycznej (słowa lub słó w u ży ty ch n ielitera ln ie) otaczającej je dosłow nej r a m i e .

2. Przedm iot w tórn y n ależy uważać raczej za p ew ien system n iż pojedynczą rzecz.

Tak w ięc m yślę, że uw aga W allace’a S tevensa, iż „S połeczeń stw o jest m orzem ”, m ów i n ie ty le o m orzu (w idzianym jako rzecz), ile o p ew

(13)

-n y m system ie w sp ółzależ-n ości (zespole im plikacji, k tóry om ów im y za chw ilę), sygn a lizow an ym przez obecność słow a „m orze” w tym zdaniu. W M etaforze proponow ałem , aby także przedm iot p od staw ow y uw ażać za sy stem . Po n a m y śle jednak u znałem , że m ów ienie, iż S tev en s rów nież sp ołeczeństw o w idział jako system sp ołeczn ych relacji, jest niepotrzeb­ nym paradoksem , m im o że nie jest w yraźn ym błędem . Z p ersp ek ty w y czasu to w łaśn ie podkreślanie „system ów ” raczej niż „rzeczy” czy ^ id ei” (jak u Richardsa) zdaje się głów ną m yślą now atorską w m oim w cześn iejszy m studium .

3. D ziałan ie w yp ow ied zi m etaforyczn ej polega na „projekcji” na przedm iot p od staw ow y p ew n ego zespołu „im plikacji sk ojarzen iow ych ” zaw artych w zespole im plikacji, jakie n iesie ze sobą przedm iot w tórny.

O kreślenie „zespół im p lik acji” jest term in em n ow ym , n ie w y stę p o ­ w ało w M etaforze. „P rojek cja” jest oczyw iście m etaforą, która w ym agać będzie dokładniejszego om ów ienia. W e w cześn iejszej p racy m ów iłem 0 „system ie b analn ych sk ojarzeń ” (co w y w o ła ło później kilka ostrych u w ag k ry ty czn y ch P au la Ricoeura). P ojm ow ałem to w ten sposób, że przedm iot w tórn y, częściow o podporządkow any niejako k ontek stow i u ży ­ cia m etaforyczn ego, określa zespół tego, co A ry sto teles nazw ał endoxa, ob iegow ych opinii, jakie podzielają człon k ow ie p ew n ej w sp óln oty ję z y ­ k ow ej. P od k reślałem jednak, tak jak stanow czo pragnę podkreślić obec­ nie, że tw órca m etafory m oże w prow adzić n o w y i n ieb an aln y „zespół im p lik a cji”·

4. Twórca w y p o w ied zi m etaforyczn ej selek cjonu je, uw yp uk la, zaciera 1 organizuje cech y przedm iotu podstaw ow ego, odnosząc do niego stw ie r ­ dzenia izom orficzne z członam i zespołu im plikacji przedm iotu w tórnego. M echanizm y takiej „p rojekcji” (ta m etafora jest w ciąż pomocna) zostaną om ów ion e i zilu strow an e w n astęp n ym rozdziale.

5. W k on tek ście poszczególnej w yp ow ied zi m etaforyczn ej te dwa przedm ioty „w zajem n ie oddziałują na sieb ie”, co n a leży rozum ieć n a stę­ pująco: a) obecność przedm iotu podstaw ow ego zachęca odbiorcę do w y ­ brania n iek tórych w łaściw ości przedm iotu w tórnego i b) pobudza go do sk onstruow ania paraleln ego zespołu im plikacji, który da się dopasować do przedm iotu podstaw ow ego, oraz c) analogicznie, pow oduje odpow ied­ n ie zm ian y w przedm iocie w tórnym .

Tę koncepcję od działyw an ia m ożna uw ażać za sedno teorii in terak cyj­ nej (będącej próbą rozw inięcia frapującej m y śli Richardsa o „w zajem ­ n y m pobudzaniu się s łó w ”). A czk olw iek m ów ię tu przenośnie o w z a ­ je m n y m od działyw an iu na sieb ie p r z e d m i o t ó w , efek t taki w y tw a ­ rza się oczyw iście w u m ysłach n ad aw cy i odbiorcy. To oni w ła śn ie m ają się podjąć selek cjon ow an ia, organizow ania i projekcji. W ypow iedź m e­ taforyczna jest w m oim pojęciu p ew n ym działaniem w erb aln ym z isto ty sw ej w ym a ga ją cym p r z y s w o j e n i a , tw órczej reakcji ze stro n y k om ­ petentnego czyteln ika. W M eta fo rze p ow ied ziałem — gorsząc n iek tórych

(14)

т, m oich p óźn iejszych k rytyk ów — że to w zajem n e oddziaływ anie w iąże

się z „przesunięciem znaczeń słów n ależących do tej sam ej rodziny lub system u co w yrażen ie m etaforyczn e” (s. 99). M iałem oczyw iście na m yśli przesunięcie znaczeń, jakie następ u je u n a d a w c y — i odpow iadające mu przesunięcie znaczeń u o d b i o r c y — to, co obaj rozum ieją przez słow a u ży te w danym w ypadku.

Jak działają w yp ow ied zi m etaforyczne?

R ozw ażm y zdanie „M ałżeństwo to rozgryw ka o w yn iku zerow ym ”. W tej stosu nk ow o „czynn ej” m etaforze zespół im plikacji m ożna by z grubsza ująć następująco:

(f?!) „R ozgryw ka” to r y w a l i z a c j a , (R2) m ięd zy dwom a przeciw nikam i,

(K3) w której jeden gracz m oże w ygrać tylko kosztem drugiego. O dpow iadający ty m tw ierdzeniom sy stem tw ierdzeń o m ałżeń stw ie zależy głów n ie od tego, jak interp retu je się „ryw alizację”, „przeciw ni­ k ó w ”, a zw łaszcza „w ygranie”. Można b y spróbować:

(Mj) M ałżeństw o to nieprzerw ana w alka, (M2) m iędzy dwom a w spółzaw odnikam i,

(M3) w której w ygran e (władzę? pieniądze? satysfakcję?) jednego w spółzaw odnika osiąga się tylk o kosztem drugiego.

Te tw ierdzenia, będące projekcją tw ierdzeń dotyczących rozgryw ki, m ożna tu brać dosłow nie —■ lub niem al dosłow nie, n iezależnie od tego, co sądzi się o ich słuszności (nie rozw ażam y tu przecież trafności m eta ­ fory).

Taka niepogłębiona analiza pomija, rzecz jasna, aurę skojarzeniow ą przedm iotu w tórnego, su gestie i oceny, jakie nieodzow nie w iążą się z teorią m ałżeństw a jako rozgryw ki, i tym sam ym zabarw iają odbiór: m ałżeństw o, w którym można w idzieć w spółzaw odnictw o, „rozgryw kę” w ym agającą zręczności i w yrachow ania, nie jest m ałżeństw em tego ro­ dzaju, jak ie zaw iera się w niebie.

W ty m stosunkow o p rostym przykładzie relacje m iędzy trzem a czło­ nami zespołu im plikacji (Ri-г) a odpow iadającym i im tw ierd zen iam i o m ał­ żeń stw ie (Mb3) są różnego rodzaju. O M2 można pow iedzieć, że orzeka o m ałżeń stw ie dokładnie to samo, co R 2 orzeka o rozgryw ce m iędzy dwom a osobam i (pew ne w ątp liw ości m oże jedyn ie budzić zestaw ien ie „p rzeciw n ik ów ” i „w sp ółzaw od nik ów ”); m ięd zy Rx a M x zachodzi n ato­ m iast raczej stosu nek podobieństw a niż ścisła identyczność; w M3 w resz­ cie, „w ygran e” n a leży z p ew nością rozum ieć w sen sie rozszerzonym w stosunku do sensu „w ygryw an ia” w R3, zm agania m ałżeńskie b ow iem n ie kończą się zazw yczaj k on w en cjon alnym i zw ycięstw am i. S tan ow cze rozstrzygnięcie, z jakim typ em relacji m am y do czynienia, jest, jak sądzę, trudne przy w szystk ich w yp ow ied ziach m etaforycznych. Z m

(15)

uszę-ni jesteśm y szukać znaczeń k ryjących się ,,za sło w a m i”, n ie m ożem y zatem ustan aw iać ostrych granic d opuszczalnym interpretacjom ; wielo^ znaczność jest n ieod zow n ym produktem ubocznym su gesty w n o ści m e­ tafory.

O ile m ogę sądzić po dokładnym zanalizow aniu w ielu przykładów , w za jem n e relacje znaczeń k lu czow ych słów w dwu zespołach im p lik acji dadzą się sk lasyfik ow ać jako: a) identyczność, b) rozszerzenie, zazw yczaj

ad hoc, с) podobieństw o, d) analogia, lub e) coś, co m ożna b y ok reślić

jako „pow iązanie m etaforyczn e” (gdzie, jak to się często zdarza, m etafo­ ra pierw otna im p lik u je m etafory pochodne, w tórne).

W yobraźm y sobie teraz taki oto id ealn y stosu n ek m ięd zy dw om a zespołam i im p lik acji (R i M): R składa się z p ew n ych tw ierdzeń, np.

Pa, Qb,..., i aSb, cTd,..., M zaś obejm uje odpow iadające im stw ierd zen ia P'a', Q'b',..., oraz a'S'b', c T ' d ' ,... (G dzie P jest w p ełn i sk orelow an e z P', a z a', S z S' itd.). Te dwa sy stem y m ają zatem , jak m ów ią m a te­ m atycy, taką sam ą „stru k tu rę”, są izom orficzne 15. Jed yn e istotn e od ch y­ len ie od tego pojęcia m atem atyczn ego polega na tym , że R pozostaje do· M w relacjach „m ieszan ych ”, jak w id zieliśm y na przykładzie m ałżeń ­ stw a jako rozgryw k i, a n ie (jak to zazw yczaj m a m iejsce w k ontekstach m atem atyczn ych ) w jednej tylk o relacji odw zorow yw ania.

N ie m u sim y już zatem m ów ić m eta fo ryczn ie o dokonyw aniu „pro­ je k c ji” system u w tórnego. W takim u jęciu (z p om inięciem isto tn y ch su g estii i konotacji — całej au ry sk ojarzen iow ej, tonu i p ostaw — które rów nież są rzutow ane na M), R jest dokładnie tym , co n azw ałem kiedyś; „m odelem an alog ow y m ” 16. J estem obecnie przekonany o n ie w p ełn i przeze m nie dostrzegan ych w czasie, k ied y pisałem M etaforę, ścisły ch zw iązkach m ięd zy pojęciam i m odelu i m etafory. K ażdy zespół im plikacji, jakie n iesie przedm iot w tó r n y m etafory, stan ow i, jak m i się teraz w y ­ daje, p ew ien m odel tego, co p rzyp isuje się przedm iotow i p odstaw ow em u: każda m etafora to w ierzch ołek jakiegoś u krytego m odelu.

15 Zob. R. E b e r l e , M odels, M e t a p h o r s a n d F o r m a l I n t e r p r e t a ti o n s (W: С. M. T u r b a y n e (ed.), T h e M y t h of M eta p h o r. C olum bia U n iv e r sity o f S ou th C arolina P ress, 1970), gd zie jasn o p rzed sta w io n o to pojęcie.

16 Zob. B l a c k , M o d els a n d A r c h e t y p e s . M ożna by do teg o dodać jeszcze n a stęp u ją ce im p lik a cje, k tórych n ie d ostrzegłb y w p raw d zie laik , a le k tóre n a su n ęły się od razu k om uś obezn an em u z teorią gier:

(R4) N ie m a żadnego racjon aln ego sposobu p o stęp o w a n ia , k tóry p o zw o liłb y w y ­ grać w p ojed yn czej rozgryw ce;

(R 5) Za racjon aln ą m oże b y ć — choć je s t to rzeczą sporną — uw ażana str a te ­ gia „ m a x im in ” (granie tak, b y do m in im u m ogran iczyć m o żliw e przegrane);

(Re) „ R ozw iązan iem ” (choć tak że spornym ) jest d łu g o fa lo w e sto so w a n ie „stra­ teg ii m ie sz a n e j” (zm ien ia n ie m o żliw y ch p o su n ięć na c h y b ił tr a fił, le c z ze z g ó ry ok reślon ą często tliw o ścią ).

T e dalsze im p lik a cje w zm o cn iły b y o czy w iście m eta fo rę, która stałab y się d zięk i n im bardziej in teresu ją ca .

(16)

M etafory a porównania

P ow ied ziałem w yżej, że m ięd zy w tórnym zespołem im plikacji m eta­ fory a zbiorem tw ierd zeń — p odstaw ow ym zespołem im plikacji — jaki on w yznacza, zachodzi podobieństw o, analogia, czy też, m ów iąc ogólniej, pew na identyczność. W m etaforze „Ubóstwo jest zbrodnią”, „zbrodnia” i „ubóstw o” to pun k ty w ęzłow e izom orficznych siatek, w k tórych tw ier­ dzenia dotyczące zbrodni pozostają do odpow iadających im tw ierdzeń dotyczących ubóstw a w stosunku jeden do jednego.

O każdej m etaforze można by zatem pow iedzieć, że za jej pośred­ n ictw em zostaje w yrażona jakaś analogia lub zgodność struktur (ta w łaśn ie trafna intuicja legła u podstaw klasycznej teorii porów naw czej, traktującej m etaforę jako skrócone czy okrojone porównanie). Stąd też o każdej w yp ow ied zi m etaforycznej m ożna pow iedzieć, że im plikuje w yp ow ied zi będące stw ierd zen iam i podobieństw a i porów naniem , obie jednak słabsze niż owa oryginalna w yp ow ied ź m etaforyczna. („Nie po­ w iedziałem , że on jest jak echo; pow iedziałem , że jest echem !”) Jednakże to, iż dostrzegam y, że m etafora opiera się na podobieństw ie i analogii, n ie oznacza, b yśm y m ieli zgadzać się z W h atleyem 17, że „porów nanie można uw ażać za różne od m etafory t y l k o p o d w z g l ę d e m f o r - m y ”, czy z B a in e m 18, że „m etafora jest porów naniem im p lik ow an ym przez sam o u życie jakiegoś sło w a ” (por. Metafora, s. 93). Im plikacja to n ie to sam o co ukryta tożsamość; patrzenie na jakąś scenę przez ciem ne okulary nie jest rów noznaczne czy tożsam e z porów nyw aniem tej scen y z czym ś innym .

N azw ać zdanie „Ubóstwo jest zbrodnią” porów naniem to pow iedzieć albo za m ało, albo za dużo. W jakim ś określonym k ontek ście w yp ow ied ź „U bóstw o jest jak zbrodnia” m oże być w ciąż w yp ow ied zią figu ra ty w n ą i stanow ić jedyn ie p ew ien w ariant pierw otnej w yp ow ied zi m etaforycznej. B urns m ógłb y zam iast „Moja m iłość jest jak czerw ona, czerw ona róża

[M y love is like a red, red rose]” pow iedzieć „Moja m iłość to czerw ona,

czerw ona róża [M y love is a red, red rose]”, gd yby pozw alało na to m etrum utw oru, i sp ow odow ałoby to n iew ielk ą tylko różnicę znaczenia, albo też n ie sp ow odow ałoby żadnej zgoła· Zakładać jednak, że w y p o ­ w ied ź m etaforyczna to skrót czy streszczenie jakiegoś dosłow nego, punkt po punkcie przeprowadzonego porównania, w którym przedm ioty pod­ sta w o w y i w tórn y zostają zestaw ione dla w yd ob ycia różnic i podobieństw , to fa łszy w ie interpretow ać fu n kcję m etafory. W d ysk u rsyw n ym porów ­ n yw an iu jednego przedm iotu z innym pośw ięcam y charakterystyczną s iłę i skuteczność dobrej m etafory. D osłow nem u porównaniu brak ow ej

17 J. W h a t l e y , Lik e. „P roceedings of the A risto telia n S o c ie ty ” 1961, s. 99— 116. 18 A. В a i n, English C o m p o s i ti o n and Rheto ric. D. A p p leton and Co., N ew Y ork 1888.

(17)

sp ecyficzn ej au ry sk ojarzen iow ej i su g esty w n o ści — a także „nałożo­ n eg o ” na przedm iot p od sta w ow y obrazu czegoś inn ego — które stan ow ią o zdolności m eta fo ry do u kazyw an ia rzeczy w now ym , n ieoczekiw an ym św ietle. P od staw a m eta fo ry tak su gesty w n ej jak P ascalow sk a m etafora człow ieka jako „m yślącej trzcin y (un roseau p e n sa n t)” jest zaskakująco prosta, ma b ow iem przede w szy stk im u w yd atn ić kruchość i słabość (faiblesse) człow ieka. E fek t tej przenośni opiera się w dużej m ierze na jej aurze skojarzeniow ej.

Trzeba pam iętać, że „jest jak ” ma w iele użyć, m. in. w sk azyw an ie na jakieś oczyw iste, uderzające czy w yraźn e podobieństw o, jak w „Czyż on n ie w ygląd a jak M ussolini?” (gdzie w ym agan e jest jakieś b liższe ok reślen ie, takie jak „w ygląd a jak ” lub „brzm i ja k ”); w „ jaw n ym ” porów naniu, sygn alizow an ie początku szczegółow ego, p rzeprow adzonego punkt po punkcie d osłow nego porów nyw ania; bądź też takie, które je st jed y n ie sty listy cz n y m w arian tem form y m etaforyczn ej (i przy którym nasuw ają się n iem al w szy stk ie te p ytan ia, na które próbuję tu odpo­ w iedzieć).

M yślen ie m etaforam i

W d otych czasow ych rozw ażaniach, w których m etaforę traktowano, m ów iąc ogólnie, jako p ew ien instrum ent w yd ob yw ania im p lik acji na p od ­ sta w ie d ostrzeganych an alogii stru k tu ry dwu przedm iotów n ależących do różnych dziedzin, n ie pośw ięcano w cale u w agi stanow i u m ysłu a u t o - r a w yp ow ied zi m etaforyczn ej. Dobra m etafora n iek ied y w ręcz n a r z u ­ c a s i ę sw em u tw órcy, uderza go lub porywa: ch cem y pow iedzieć, że m ieliśm y „przebłysk in tu ic ji”, a nie, że po prostu p oró w n yw aliśm y A z B, czy n aw et, że m y śleliśm y o A , jak gdyby b yło B. Jeśli jednak m ó­ w im y pow ażnie, em fa tyczn ie, że „Ż ycie j e s t odbieraniem i przekazy­ w a n iem in form acji”, to m y ślim y w te d y o życiu j a k o p rzepływ ie inform acji (choć cały proces m y ślo w y n ie da się oczyw iście sprow adzić do tego tylko). Podobnie jest w e w szystk ich w yp ow ied ziach m etafo­ ryczn ych będ ących czym ś w ięcej niż po prostu zabawą w erbalną.

M oże zatem łatw iej nam będzie pojąć to, co m ożna b y nazw ać m y - ś l e n i e m m e t a f o r y c z n y m [m etaphorical thought] (tem at zanie­ dbany, a nader istotn y), je śli zrozum iem y n ajp ierw , co to znaczy m yśleć o czym ś (A) jako czym ś in n ym (B). Cóż to w ięc znaczy m y śleć o A jako B?

R ozw ażm y stosu nk ow o p rosty przykład m y ślen ia o figu rze g eom e­ trycznej zw anej czasem „G wiazdą D a w id a ” na n astęp u jące sposoby:

1) jako trójkącie rów nobocznym n ałożonym na in n y trójkąt rów no­ boczny tej sam ej w ielk ości (rys. 1);

2) jako regu larn ym sześciokącie, którego każdy bok stan ow i podsta­ w ę trójkąta rów nobocznego (rys. 2);

(18)

3) jako trzech nakładających się na siebie rów noległobokach (rys. 3); 4) jako rysunku pozostaw ionym przez jakiś punkt przesuw ający się w sposób ciągły po zew n ętrznym obwodzie G wiazdy, a n astęp n ie po ob­ w od zie w ew n ętrzn ego sześciokąta;

5) tak jak w 4), z tą tylko różnicą, że przesuw ający się punkt w y ­ kreśla n ajp ierw sześciokąt w ew nętrzny.

R ys. 1 R ys. 2 Rys. 3

Można by zażądać od dziecka, aby pom yślało o tej figu rze geom e­ trycznej na każdy z tych sposobów po kolei. W trudnym przypadku 3) — trzech rów noległoboków — prawdopodobnie potrzebow ałoby nieco pom ocy, jest w ięc coś, czego m ożna je nauczyć. A le czego w łaściw ie?

U form ow anie się obrazów odpow iadających ty m pięciu aspektom G w iazdy, zgodnie z podanym i w skazów kam i, jest z punktu w idzenia h eu rezy niezbędne. D la ucznia n iezb yt pojętnego pew ną pomocą m oże być obrysow anie różnych form geom etryczn ych różnym i, k ontrastow ym i koloram i lub, w przypadkach 4) i 5), obserw ow anie, jak przesuw ający się koniec ołów ka w yk reśla figurę. U form ow anie się takich obrazów stan ow i jednak tylk o podstaw ę zrozumienia; każdy rozsądny nauczyciel zadałby u czn iow i takie pytania, jak np. czy można b y w y k reślić całą figu rę, nie odryw ając ołówka od papieru, lub — w prostszych przypad­ kach — czy dane trójk ąty mają tę samą w ielk ość i kształt. Spraw dzianem opanow ania przedm iotu jest um iejętność w yd ob ycia odpow iednich im p li­ kacji z tej an alizy postrzegania.

Jak dotąd, przykład ten przypom ina nieco to, co zachodzi, gdy w i­ d zim y jak ieś A m etaforycznie jako В : dziecko w idzi G w iazdę j a k o nakładające się na siebie rów noległoboki; ktoś m yślący m etaforyczn ie w id zi życie j a k o p rzepływ informacji; w obu przypadkach m am y do czynien ia z u m iejętnością zastosow ania pojęć, które przynoszą odkrycie, oraz z biegłością, na jaką w sk azu je um iejętność w ydobycia w łaściw ych im p lik acji z uzysk anych w glądów . Porów nanie to jest jednak o ty le nieprzekonujące, że od uczącego się dziecka nie w ym agano jeszcze, jak w ym aga się od m yślącego m etaforam i dorosłego, w prow adzania i n n o w a c j i p o j ę c i o w y c h ; rów noległoboki, które ono postrzega, są tym i w łaśn ie, które uprzednio nauczyło się rysow ać i rozpoznawać.

Spróbujm y zatem zilustrow ać to inaczej. Można b y kazać dziecku p om yśleć o każdej z n astęp u jących figur jako trójkącie: figu rze u tw o ­ rzonej przez trzy załam ane odcinki; odcinku linii prostej (w idzianym jako trójkąt, którego w ierzch ołek legł na podstawie); dwóch liniach

(19)

ró w n o leg ły ch w ych od zących z odcinka będącego podstaw ą (trójkąt z w ierzch ołk iem „w n iesk oń czon ości”) itd. W ysiłek w yobraźni, jakiego w ym ag ają takie ćw iczen ia (z k tórym i obeznany jest każdy stu d en t m a­

tem atyki), m oże p osłu żyć jako n ie zły m odel tego, co niezbędne w tw o rze­ n iu , u żyw an iu i rozum ieniu w szystk ich m etafor z w y ją tk ie m ty ch n aj­ bardziej banalnych. Zasadnicza w tej operacji w yd a je się z m i a n a zastosow ania pojęć u ży ty ch w danej m etaforze (tak, b y „rozgryw ka” s t o s o w a ł a s i ę do m ałżeństw a, „inform acja” do życia, „trzcina” do człow ieka itd.).

D laczego jednak m am y naginać i przekręcać, ściskać i rozszerzać pojęcia w ten sposób? D laczego m am y u siłow ać zobaczyć A m etaforycz­ n ie jako B, skoro litera ln ie n ie jest ono B? N o cóż, dlatego że m o ż e m y to robić, gran ice pojęć n ie są b ow iem sztyw n e, lecz rozciągliw e i prze- n ik aln e i d latego że często m u sim y to robić, gdyż d osłow ne m ożliw ości język a n ie w ystarczają, by w yrazić nasze poczucie liczn y ch korespon­ d en cji, w za jem n ych zależności i analogii m ięd zy dziedzinam i, które kon­ w e n c ja rozdziela; a tak że dlatego, że w m y śli i w yp o w ied zi m etaforycz­ nej zaw iera się n iek ied y tak i w gląd w rzeczyw istość czy takie rozum ie­ n ie św iata, jakich n ie m ożna w yrazić w żaden inny sposób.

Jak rozpoznajem y m etafory?

U znając teorię interak cyjną za słuszną, M onroe B ea rd sley stw ierd zał jednak, że

w y m a g a ona u zu p ełn ień , n.ie tłu m a czy b o w iem , co w o k reślen iu b ęd ącym m etaforą i n f o r m u j e nas, że p red y k a t jest raczej m eta fo ry czn y n iż do­ sło w n y 1#.

Gdzie indziej zaś form u łu je on zadania teorii m eta fory następująco: P rob lem polega n a zrozum ieniu, jak dochodzi do tej rad yk aln ej zm iany in te n sy w n o śc i (jak to się dzieje, że m eta fo ry czn y pred yk at nabiera specjalnego sen su w sw ym ok reślon ym k on tek ście); s k ą d w i e m y , ż e p r e d y k a t n a l e ż y t r a k t o w a ć m e t a f o r y c z n i e i dlaczego od czytu jem y czy w y ­ ja śn ia m y sob ie jego zn aczen ie w ła śc iw ie 20.

W ydaje się zatem , iż B eard sleyow i chodzi o jak ieś k r y t e r i u m d i a g n o s t y c z n e w yp ow ied zi m etaforyczn ej, jakąś oznakę czy w sk a ­

zów kę, która p ozw alałaby w y k ryw ać taką w yp o w ied ź i jej m etaforycz- ność. U żyw am tu zw rotu „k ryterium d iagn ostyczn e”, aby zasugerow ać p odobieństw o do objaw u cielesn ego, takiego jak w ysyp k a, służącego jak o niezaw odna oznaka stanu nienorm alnego, chociaż niekoniecznie

19 M. C. B e a r d s l e y , A e s th e t ic s : P r o b le m s in th e P h il o s o p h y of Critic ism . H arcourt B race and Co., N e w York 1958, s. 161; p o d k reślen ie m oje — М.В.

20 М. С. B e a r d s l e y , M e ta p h o r. W: P. E d w a r d s (ed.), E n c y c lo p e d ia of P h ilo s o p h y . M acm illan, N e w Y ork 1967, t. 5, s. 285; p od k reślen ia m oje — M.B.

(20)

stan ow iącego w arunek, który p ozw alałby ten stan określić. Może jednak B eard sley jest bardziej w ym agający i poszukuje jakiegoś dostrzegalnego i n i e z b ę d n e g o w a r u n k u m etaforyczności w ypow iedzi.

Potrzebę takiego identyfiku jącego kryterium , czy to stanow iącego istotę m etafory, czy to diagnostycznego tylko, podkreślali tak że inni autorzy. Ina L oew enberg mówi:

A by m ożna było zadow alająco sform ułow ać zasadę m etafory, trzeba, by m etafory b y ły rozpoznaw alne, n ie m ożna ich bow iem rozum ieć czy tw orzyć, jeśli nie są rozpoznaw ane jako m etafory 21.

W spom niana tu „zasada m etafory ” to aluzja do w cześn iejszego tw ier­ dzenia autorki, że m etafory „stanow ią przykład jakiejś jednej zasady zm iany zn aczen ia”. Jeśli „rozpoznaw alność” rozum ieć w szerokim sensie, m ógłb ym się zgodzić z L oew enberg, z takim m oże tylk o zastrzeżeniem , że to tw órca m usi koniecznie być świadom , iż u żyw a m etafory. Z dal­ szych jej rozw ażań w yn ik a jednak, że dom aga się ona, podobnie jak czasam i przynajm niej B eardsley, tego, co nazw ałem „kryterium diag­ n o sty czn y m ” w y p ow ied zi m etaforycznej.

B eard sley proponuje zresztą takie diagnostyczne k ryterium jako ka­ m ień w ę g ie ln y sw ej „teorii zaprzeczania [controversion t h e o r y ]” 22. W e­ dług niego, w yróżn ik iem w yp ow ied zi m etaforycznej jest to, że r o z u ­ m i a n a d o s ł o w n i e m u siałab y uchodzić za logiczną sprzeczność lub za niedorzeczność, a w ięc w każdym razie za coś jaw n ie f a ł s z y w e g o .

Teoria ta budzi jednak kilka zastrzeżeń. Po pierw sze, k ryterium takie, gd yb y je przyjąć, w rów nym stopniu stosow ałob y się do innych tropów, takich jak oksym oron czy hiperbola, tak że w n ajlep szym w y ­ padku pozw alałoby stw ierdzić, iż m am y do czynienia z jakąś w yp ow ied zią figu ratyw ną, niekoniecznie jednak będącą m etaforą. Ponadto — i co w ażn iejsze — au ten tyczn e m etafory nie m uszą w y k azyw ać tej sprzecz­ ności [do jakiej od w ołuje się B eardsley], m im o iż w iele z n ich rzeczy­ w iście ją w yk azu je. P rzypuśćm y, że odparowuję rzuconą w rozm ow ie uw agę „Jak w iem y, człow iek jest w ilkiem — homo homini lu p u s” —

21 I. L o e w e n b e r g , T r u th and C onsequences of M etaph ors. „P hilosophy and R h etoric” 6 (1973), s. 316.

22 K on cep cję tę m ożna zatem uznać za p ew n e u ogóln ien ie poglądu S. J. Brow na, który w id zia ł w m etaforze „analogię m iędzy (...) dw iem a rela c ja m i” (op. cit., s. 71). R óżnim y się o ty le , że ja dopuszczam k ażdą ilość p red y k a tó w i rela cji w k orelacji izom orficznej — a także k ład ę m n iejszy n acisk na an alogię, bo jest to w p raw d zie p ojęcie su g esty w n e, lecz n iejasn e.

P óźniej n azw ał on sw oją teo rię „zrew idow aną teorią opozycji w erb a ln ej” (М. C. B e a r d s l e y , T h e M e ta p h o ric a l T w i s t . „P hilosophy and P h en om en ological R esearch ” 22 (1962), s. 293— 307). To późniejsze ok reślen ie w sk a zu je na głów n y k ieru n ek zain teresow ań autora — próbę w y ja śn ien ia d om niem anego „napięcia m iędzy p odm iotem a jego p red yk atem , które spraw ia, że zau w ażam y coś szczeg ó l­ nego, d ziw n ego i zask ak u jącego w tak im p ołączen iu ” (s. 285). T utaj m a on na m y śli coś, co sta n o w iło b y isto tę m eta fo ry , a n ie ty lk o jej cechę d iagnostyczną.

Cytaty

Powiązane dokumenty

trotechniczny polski już obecnie odczuwa brak sił fachowych, a w branży słaboprądowej zjawisko to datuje się od kilku lat i występuje w formie dość ostrej, wówczas

Do łańcucha karpackiego należą najwyższe góry w Polsce: Tatry, ciągnące się około 60 kilometrów wzdłuż od zachodu na wschód, a w szerz liczą około 20

[r]

że w dwóch doświadczeniach nie stwierdzono takiego efektu. W ydalanie azotu z moczem, orientacyjny wskaźnik metabolizmu białka, nie zmieniał się w czasie

wać się do organizm u nie tylko drogą pokarm ow ą, lecz także i oddechową, następnie ulega kum ulacji we w szystkich tkankach (również i w tk an ce kostnej),

Jako sześćdziesięciosześcioletni starzec godzi się wreszcie, nam aw iany przez przyjaciół, na opublikowanie wszystkiego co przem yślał. I oto pojawia się dzieło

chodzenia roślin nagozalążkowych, musimy przeto zwrócić głów ną uw agę na kłodzinia- ste (Cycadeae), które ze w szystkich żyjących roślin kw iatow ych

Potwierdzając moje wrażenia, zgadza się, że teraz właśnie jest narzędziem eksperymentu, wręcz dlatego tylko może jeszcze pisać, takie znajdując