• Nie Znaleziono Wyników

Gryf Kaszubski : pismo dla ludu pomorskiego, 1932.08 nr 11

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Gryf Kaszubski : pismo dla ludu pomorskiego, 1932.08 nr 11"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

GT?YT kASZUBSIZI

PI SMO DLA LUDU P O M O P ^ I ^ I E C O

N r. 11. K a rtu z y , w s ie rp n iu 1932 r. Rok I.

W odmętaeh zawiśei.

W ś ró d w ie lu w a d naszego społeczeństw a na p ie rw sze m iejsce w y s u w a się za w iść ' je d n e j d z ie ln ic y do d ru g ie j.

V przecież k a ż d y z nas je s t sy n e m je d n e j M a tk i-P o ls k i, czy to K aszu b a z n a d B a łty k u , czy to o b y w a te l z b y łe j K o n g re s ó w k i czy też, ja k się często słyszy, „w y b ra n ie c n a ­ ro d u “ z M a ło p o ls k i.

M y, K a szu b i, p o m n i s w o ic h b o h a te rs k ic h czyn ów w w alce o o d z y s k a n ie N ie p o d le g ło ś c i P o ls k i, d u m n i być p o ­ w in n iś m y , że złożona w o fie rze na o łta r z u p o ls k im k re w sy n ó w k a s z u b s k ic h n ie s p la m iła naszego h o n o ru i w y s ił­

k i, czyn io n e d la p rz y łą c z e n ia k r w ią sy n ó w k a s z u b s k ic h zbroczonej z ie m i do P o ls k i, n ie p o szły na m a rn e — n ic p a d ły n a g r u n t s k a lis ty . P rz e c iw n ie , w y d a ły p lo n s to ­ k r o tn y k u c h w a le o jc z y z n y i p rz y s z ły c h p o ko le ń . D la ­ tego też m y K a s z u b i p o w in n iś m y p ie rw s i k ro c z y ć do u- p ra g n io n e j zgody i je d no ści, trz y m a ją c k u rc z o w o w rę k u g a łą zkę o liw n ą , te n s y m b o l p o k o ju , to b e rło m iło ś c i i sza­

c u n k u d la b ra c i P o la k ó w . G dy to n a s tą p i, w ów czas z w y ­ cięży ro z s ą d n y i trz e ź w y d u c h k a s z u b s k i n a d p o ry w c z o ­ ścią, i t r iu m f a ln y m p ochodem w e jd z ie m y w k ra in ę b ra ­ te rs tw a lu d ó w , w tę, za k tó r ą n a s i o jc o w ie w z d y c h a li.

W a r u n k u tego dotych czas n ie sp e łn io n o . B ra k m i­

ło ś c i i z a u fa n ia , le k k o m y ś ln e tra k to w a n ie d o b ra s p ra w y w d uże j m ie rz e u tr u d n ia zb liż e n ie i zżycie się naszego n a ro d u . K a żd a z b y ły c h d z ie ln ic u w a ż a siebie za owego

„w y b ra ń c a “ , k tó r y p rz o d o w a ć p o w iń ie n w s te ro w a n iu ło ­ 1

(2)

dzią p a ń s tw o w ą . Stąd cią g łe n a rz e k a n ia na ty c h , k tó r y c h ję z y k a się n ie zna dostatecznie, lu b na ty c h , k tó r z y p r z y ­ chodzą i szczycą się w yższo ścią k u ltu r a ln ą , a n a k a ż d y m k ro k u o k a z u ją sw ą dum ę, że m ó w ią c z y s ty m ję z y k ie m p o l­

s k im , a s w o ic h w s p ó łb ra c i K a szu b ó w u w a ż a ją za coś p o ­ śre d nie g o p o m ię d z y w ro g ie m a p rz y ja c ie le m . T e in się t ł u ­ m aczy ogólne zniechęcenie, kończące się b ra k ie m lo ja ln o ­ ści w z g lę d e m ró w n y c h sobie w s p ó ło b y w a te li.

Są to rzeczy może o w a rto ś c i m in im a ln e j, lecz swą zło ścią s to p n io w o z a tr u w a ją m y ś l i życie, p oc z ą tk o w o je ­ d n o s tk o m , a n a stę p n ie ca łe m u lu d o w i. Za te m id z ie b ra k w ia r y w w ła s n e -s iły , o sła b ia ją ce żyw o tn o ść lu d u . Do o s ta ­ teczności je d n a k dojść n ie może, bo m y K a s z u b i jesteśm y ja k o b y m u re m p o ls k im , o k tó r y w p rz y s z ło ś c i sąsiedzi g ło w y ro z b ija ć będą. H o łd u je m y h a s łu : „Z g o d a b u d u je , a niezgoda r u jn u je “ , a p rz e k o n a m y się, że n ik t n a m z tego z a rz u tu nie zro b i, że będąc d zie ć m i w ie lk ie j P o ls k i, m ó w i­

m y po k a s z u b s k i!, że m a m y w ła s n y , lo k a ln y sposób życia.

D o sko na le p a m ię ta m y ,/ ja k to za d a w n y c h czasów, g d y narodow o p o ls k ie m u tc h u z a b ra k ło do d alszej egzy­

s te n c ji, do to r o w a n ia sobie d ro g i w ś ró d s p is k ó w i z d ra d, zazdrości i d u m y poszczególnych w a rs tw n a ro d u , ja k za- w ro tn e m te m p e m to c z y ło się szczęście P o ls k i k u p rz e p a ­ ści. To w id z ą c in n e n a ro d y , bacznem o k ie m ś le d z iły n a ­ sze w s trz ą s y i cze kały z n ie c ie rp liw o ś c ią n a d o jrz e n ie u- p a d k u . K a ż y n a jm n ie js z y o d ru c h n ie zgo d y, p rz y s p ie s z a ­ ją c y u p a d e k n a ro d u p o lskie g o , p o ru s z a ł naczulsze n e rw y w ro g ó w , c z y h a ją c y c h ja k ża rło czne sępy na sw oją u p a ­ trz o n ą zdobycz. S a m iś m y im w ro ta s w o je m i in tr y g a m i i n ie s n a s k a m i o tw o r z y li, poczem p rz y s z li i p r z y k u li nas do sw ojego ja rz m a , pod k tó re g o ciężarem się u g in a ł lu d B o g u d u c h a w in ie n . T a k zazdrość z a p ro w a d z iła nas na tu ła c z k ę , na niedolę...

Dziś, g d y w s z y s tk ie d z ie ln ic e spojone z o s ta ły w je d ną n ie ro z e rw a ln ą całość i P o ls k a n ie m i o d d y c h a ja k odrodzo- n e m i p łu c a m i, zg in ąć p o w in n y owe sp ory, dzielące nas od siebie, a w s p ó ln a w ia r a w lepszą p rzys z ło ś ć z a p e w n i byt n a m i p rz y s z ły m n a s z y m p o k o le n io m .

W ięc, b ra c ia K a s z u b i! N ie z w a ż a jm y n a p r o w o k u ­ jące nas sw ą p y c h ą k u ltu r a ln ą je d n o s tk i, p rz y b y w a ją c e

(3)

z g łę b i k r a ju do nas ja k o do lu d u , stojącego w ic h m n ie ­ m a n iu na o s ta tn im s to p n iu k u lt u r y ! W y k a ż m y sw o je m p og o dn e m z a c h o w a n ie m się, że je d n o s tk i te są w błędzie, że n ie do w ro g ó w p rz y c h o d z ą , lecz do s w o ic h b ra c i Ka- s z u b ó w -P o la k ó w , ś c is k a ją c y c h serdecznie ic h d ło ń b r a te r ­

ską. Jan B ilo t, Kaszuba.

J a n P a t o c k .

Dzień świętego Jana na Kaszubaeh.

(D okończenie).

P e w ie n s ta ry K aszu b a o p o w ia d a ł m i n a s tę p u ją c ą baśń o ty m „ k o r z o n k u “ . „ Ż y ł n ie g d y ś p rze d la ty u b o g i ro b o tn ik leśny. W r a c a ł ja k z w y k le p ó ź n y m w ie czo re m od s w o je j c ię ż k ie j p ra c y , a m ia ł je j jeszcze dużo w dom u, g d y ż p o s ia d a ł k ro w ę , k tó r ą m u s ia ł n a k a rm ić . T a k i pe­

w nego w ie c z o ra w sze d ł do o b ó rk i, lecz o d z iw o ! K ro w y n ie b yło . N a p ew n o p o b ie g ła do la su , gdzie ty le ra z y ż a rła dobrą, św ieżą tra w ę ; teraz m u s i zaraz po n ią pójść, bo w n ocy m o g ły b y ją w i l k i pożreć. S zuka ją c, d łu g o c h o d z ił i b łą d z ił po lesie. Noga w b ucie o b ta rła się i d o k u c z a ła boleśnie, gdyż w p osp ie c h u w ło ż y ł o b u w ie n a bosą nogę.

U s ia d ł w ię c na m c h u , z d ją ł sw ą cze rw o ną c h u s tk ę je d w a ­ bną ze szyi, o b w ią z a ł n ią b olącą nogę i r u s z y ł w dalszą drogę. N a ra z zobaczył za w ie lk im dębem s k a rb : s k rz y ­ n ie z c z e rw o n e m i d u k a ta m i, opodal pod k a m ie n ie m d ru g ą i nieco d a le j dużo sre b ra i z ło ta, że za to w s z y s tk o m o- żnaby k u p ić k ró le s tw o . Poco te ra z jeszcze d a le j u g a n ia ć się za k ro w ą ? T rz a będzie p rz y n ie ś ć ło p a tę i s ie k ie rę i w s z y s tk ie te s k a rb y w y d o b y ć ! P o b ie g ł w ię c do dom u,

a n ie z a d łu g o p rz y b ie g ł zp o w ro te m . Z a n im je d n a k za­

b ra ł się do ro b o ty , c h c ia ł zd ją ć b u ty , g dyż przez drogę n a ­ syp a ło m u się w n ie dużo p ia s k u . U s ia d ł na tra w ie , o d ­ w ią z a ł z n o g i cze rw o ną c h u s tk ę — i n a ra z z g in ę ły w s z y ­ s tk ie s k a rb y k o ło niego. G dy b o w ie m s z u k a ł z a g in io n e j k ro w y , do b u ta d o s ta ł m u się n ie p o strze że n ie „ ś w ię to ja ń ­ s k i k o rz e ń “ i n ie n a ru s z o n y u k r y ł się w cze rw o ne j c h u ­ stce. T eraz je d n a k podczas z d e jm o w a n ia b u ta w y p a d ł i z a g in ą ł, a w ra z z n im z n ik ło ta k b lis k ie szczęście i bo­

gactw o. K ro w ę zaś p o ż a rły w i l k i “ .

3

(4)

W m e j m ło d o ś c i zn ałem kobietę , dziś ju ż d a w n o spo­

c z yw a ją cą w g ro bie . N ie g d yś b y ła k w itn ą c e m dzie w czę ­ ciem z n ie b ie s k ie m i oczym a i d łu g ie m i w a rk o c z a m i, a je j b e z tro s k ą m ło d ość o p r o m ie n ia ła ja s n a ju trz e n k a n a d zie i.

Lecz dość p rę d k o z ja w iły się tr o s k i i z m a rtw ie n ia , c h o ro ­ b y i nędza to w a rz y s z y ły je j przez całe życie. W te d y b ie ­ d n a z a sa d ziła ow ą r o ś lin k ę w s w o im ogrodzie i przez n ie ­ je d n ą noc ś w ię to ja ń s k ą c z a to w a ła z cze rw o ną c h u s tk ą je d w a b n ą w rę k u na r o z k w it cu dow nego k w ia tu s z k a —

lecz n ig d y n ie zobaczyła tego cu du , n ig d y n ie p rz y s z ło do n ie j szczęście i n ig d y — n ie w r ó c iła m łodość. O w y m k o ­ rz o n k ie m je s t p a p ro ć o rlic a , p le ris a q u ilin a , któ re g o u- k r y ty c h k w ia tó w n ig d y oko lu d z k ie n ie zobaczy.

W nocy ś w ię to ja ń s k ie j d a w n o zapadłe m ia s ta i z a m ­ k i w ych o d zą na c h w ilk ę z pod z ie m i i d a ją z n a k i po so­

bie. L u d o p o w ia d a n a s tę p u ją c ą baśń. M ię d z y K a m ie n ic ą szl. i B o ru c in e m w z n o s i się w y s o k a góra, otoczona łą k a ­ m i, przez k tó re p rz e p ły w a b y s tr y s tru m y k . W d a w n y c h czasach s ta ł na te j górze zam ek, w n im p a n o w a ł bardzo s ro g i pan, a o k o lic z n i m ie s z k a ń c y b y li m u p o d d a n i. G dy ci n ie p ła c ili p u n k tu a ln ie d z ie rż a w y i in n y c h d a n in , n ie- lito ś c iw y p a n z a b ie ra ł im o s ta tn i k a w a łe k z ie m i i całe ic h m ie n ie . W B o ru c in ie ż y ła w ów czas b ie d n a w d o w a z g ro m a d ą d zie ci w w ie lk im n ie d o s ta tk u . P o s ia d a ła ty lk o jeszcze je d n ą k ro w ę , k a rm ic ie Ik ę je j dzieci. G dy pew nego ra z u n ie m o g ła u iś c ić s w y c h zobo w ią za ń wobec pana, ten k a z a ł przez p a ro b k ó w zabrać je j k ro w ę . W te d y ko b ie cin a , o tu lo n a w p o d a rte ła c h m a n y , poszła n a zam ek i ze łz a m i p ro s iła o z w ro t k ro w y , aby je j dzie ci z g ło d u n ie z g in ę ły . Lecz o k r u tn y p a n n ie z n a ł m iło s ie rd z ia i k a z a ł ko b ie tę w yszczuć p s a m i z p o d w ó rza . B ie d n a k o b ie ta ro z p a c z li­

w ie ta rg a ła w ło s y , z a ła m y w a ła ręce n a d g ło w ą i w o ła ła :

„J e ż e li m oje d zie ci m a ją u m ie ra ć z g ło d u , to n ie c h się te m u r y za pa d ną i m n ie p o g rz e b ią !“ Z ło rze cze nie w y p o w ie ­ d z ia ła w złą godzinę. N ie b a w e m o k r y ło się nie bo czarne- m i c h m u ra m i, gęste b ły s k a w ic e p rz e s z y w a ły p o w ie trz e , s tra s z liw y g rz m o t ro z le g a ł się d oko ła . Z a w y ły w ic h ry , z ie m ia się za trz ę s ła i zam ek ze w s z y s tk im i m ie s z k a ń c a m i i s k a rb a m i z a p a d ł się w g łą b g ó ry. D ziś m ie jsce to p o ­ k r y w a o rn a zie m ia . W n ocy ś w ię to ja ń s k ie j je d n a k , w go-

(5)

d ż in ie d u c h ó w , u k a z u je się zam ek n a p o w ie rz c h n i, a jego p a n chodzi w k o ło niego, d ź w ig a cię żką s k rz y n ię , z a w ie ra ­ ją c ą jego s k a rb y i p ro s i p rz e c h o d n ió w , aby m u je o d e b ra li.

Pew nego ra z u szedł sobie w ie ś n ia k d ro g ą z K a m ie n ic y szlach. do B o ru c in a . P a n z a m k u z a s tą p ił m u drogę i p o ­ d ając m u s k rz y n ię z p ie n ię d z m i, rz e k ł: „W e ź te p ie n ią d ze i zanieś je do k o ś c io ła w Stężycy, a k s ią d z n ie ch je roz­

d z ie li m ię d z y w d o w y i s ie ro ty “ . W ie ś n ia k , o g lą d a ją c się, zo baczył na górze w ie lk i zam ek z p o tę ż n e m i m u r a m i i w ie ­ żam i. O g a rn ą ł go ta k w ie lk i s tra c h , że z o s ta w ił s k rz y n ię n a drodze i co tc h u u c ie k ł do B o ru c in a . G dy p ote m in n i, m n ie j b o ja ź liw i w ie ś n ia c y p o b ie g li na to m iejsce, z ja w is k o z n ik ło .

J a n P a t o c k.

Zw yczaje żn iw iarskie na Kaszubaeh.

1. Demony zbożowe.

L u d m n ie m a , że ca ła n a tu r a w y p e łn io n a jest p rz y - ja z n e m i i n ie b e zp ie czn e m i d e m o n a m i. P od d o m o w y m k o ­ m in k ie m g o s p o d a ru ją m ilu t k ie k ra s n o lu d k i, na . z a m g lo ­ n y c h łą k a c h n im fy w y p r a w ia ją sw oje harce, w lesie rz a d ­ ko b y w a bezpiecznie i s p o k o jn ie , na b a g n ach b łę dn e og­

n ik i w a b ią p rz e c h o d n ió w i ścią g a ją na dno. N a w e t pola i d rz e w a m a ją sw oje d em ony. Obecność ic h w y s łu c h u je się z p oszu m u drzew , z s z e m ra n ia źró d eł, z p o ś w is tu w ia ­ tr u , ze szm e ru d o jrz a ły c h kło s ó w . Są one ta je m n ic z e , ja k szum , szem ranie, g w ia z d y i p o w ie w y . Jeszcze w d z is ie j­

szych czasach w ie rz e n ia te n ie z n ik n ę ły zu p e łn ie , lu d w ie ­ rz y w d em ony, k tó re w zbożu siedzą. G dy ty lk o le c iu tk o w ia t r za w ie je i zboże fa lu je ja k m orze, K aszuba m ó w i:

„ W j i l k n ekó w o w c e “ . N ik t e o p ra w d a tego w ilk a n ie w i­

d z ia ł, i lu d z ie n ie m a ją n a w e t k o n k re tn e g o o n im w y o b r a ­ żenia, lecz ja k o ś w ie rz ą , że ta m być m u s i. Do dzieci, k tó ­ re bardzo c h ę tn ie b ie g a ją po życie i depczą zboże, b y n a ­ rw a ć m o d ra k ó w , m ó w i się: „D z ie c i, n ie id źcie do żyta, w ilk w n ie m siedzi i w as p o ż re !“ W in n y c h o k o lic a c h je s t to in n y ro d z a j z w ie rzę cia , k tó re ż y ta strzeże i s tra szy dzieci. P od C h o jn ic a m i m ó w i się: „ B y k le c i przez zboże“ ,

— w N iem czech je s t n im często siwmk, w T u r y n g ji d z ik , o

(6)

w A u g u s to w ie je le ń , w H o la n d ji w ś c ie k ły pies, ja k ró w n ie ż w e F r a n c ji „ le c h ie n ra g é “ . N iezaw sze zw ie rzę to je st p o ­ s tra c h e m dzieci. N a K aszu b ach n a w e t s tra s z y się le n i­

w y c h i n ie z a ra d n y c h ż n iw ia rz y ta k ie m n a w o ły w a n ie m :

„N a p rz ó d , p rę d z e j! W ilk sie d zi ci n a p ię ta c h “ . R o b o tn i­

k o w i, k tó re g o p rz y częstem z g in a n iu się p rz y ko sze n iu k rz y ż b o li, z w y k le się m ó w i: „ B y k ciebie u d e r z y ł“ — albo

— „K o z ie ł u b o d z ił“ . Z b ożo w y w il k je st w ię c dem onem w p o s ta c i z w ie rzę cia , strzegącego zboża p rze d u r w is a m i i n a g a n ia ją ce g o ro b o tn ik ó w do p ra c y .

Lecz jeszcze in n y dem on h a rc u je w zbożu: je s t n im p ó ł-z w ie rz ę , p ó ł-c z ło w ie k . K a s z u b i n a z y w a ją go „ż e tn ó m a c “ ; w in n y c h częściach P o m o rza i P o zn a ńskieg o n a ­ z y w a się go „b a b ą “ . Lecz o ty m d e m on ie lu d z ie m a ją ju ż re a ln ie js z e w y o b ra ż e n ie : „ż e tn ó m a c “ m ie szka w p o d z ie m ­ n ej norze, k tó r ą lu d n a z y w a „p ie c e m “ . T a m p a li się ogień, ro z g rz e w a ją c y piec. T a ż y tn ia m a tk a je s t n ib y n ie ­ w ieściego ro d z a ju , lecz m a d użą ża bią g ło w ę z oczam i b y ­ ka, z k tó r y c h b u c h a ją o gn iste p ło m ie n ie . P ie rs i je j są n ie b y w a le d łu g ie , ta k , że może je przez ra m ię p rz e rz u c ić . Jeździ z w y k le n a o g ro m n y m w ilk u , trz y m a ją c w rę k a c h w id ły . D zieci, k tó re s p o tk a w życie, p o ry w a do sw o je j n o ­ ry , p rz e d te m k ła d z ie im do g a rd ła sw oje d łu g ie p ie rs i i oczy s m o łą zalepia, w p ie c u ic h sm aży i pożera. Ta

„ż e tn ó m a c “ zn a n a jest w ka żd e j o k o lic y .

Ja k „ż e tn ó m a c “ je s t p o s tra c h e m d la dzie ci, ta k z n o ­ w u „p rz e p o łu d n ic a “ — „ p r z y p o łu d n ic a “ je st p o s tra c h e m d la d o ro s ły c h . H a rc u je po p o la c h i ła n a c h , g dyż n ie sie­

dzi, ja k w il k albo „ż e tn ó m a c “ , stale ty lk o w życie, lecz w ę d ru je z m ie js c a n a m iejsce. Jest n ią b rz y d k a baba n ie ­ z w y k łe j postaci. W to w a rz y s tw ie w ilk ó w i d z ik ic h psów w ę d ru je po p o la c h w porze o b ia d o w e j, g dyż n ie c ie rp i, g d y k to w porze o b ia d o w e j p rz e b y w a n a p olach . Jeżeli n a p o t­

ka dzieci, c h w y ta je i każe im w ycze syw a ć sobie czarne ja k sm o ła w ło s y , is k a ć w szy i je zjadać. K o s ia rz y , k ła d ą ­ cych się n a m ie d z y n a p o łu d n io w ą d rze m kę , p o tr a fi zbić do tego s to p n ia , że przez c a ły d zie ń n ie m ogą się ruszać.

N a n ie k tó r y c h p o la c h je d n a k „ p r z y p o łu d n ic a “ w y ­ s tę p u je w p o s ta c i p ię k n e j d z ie w ic y , w b ia łe j s u k n i, opasa-

(7)

n a z ło ty m pasem , za k tó r y m t k w i s z ty le t. P e w ie n m ło ­ d zie nie c z a u w a ż y ł pew nego ra z u w zbożu p a lą c y się ogień.

G dy pod sze dł b liż e j, zobaczył p ię k n ą dziew czynę, grożącą m u ś m ie rc ią , je ż e li n ie ro zw ią że zagadek, k tó re m u zada, do 1-szej g o d z in y . W ię c p y ta : „C o k w itn ie bez k w ia ta ? “ jP a p ro ć).

,jCo bieżv bez p o w o d u ?“ (W oda).

Co ś n ie g ie m b ie lu c h n y m w s k w a m e m le n e le / y . W ia n l w o d n a ). W te m n a w ie ż y k o ś c ie ln e j w y b ija godzi-

n a - z . d z ie w ic a w te j ^ ^ —

; : T n a t d e f i l o w a n i e : C h ło p c ó w m n ie j ła d n y c h z a b i­

ja, p ię k n y c h t r z y i m w a w o je .m e w o W n a z w y , Złe d e m on y, d la k to y c b l« ti ^ ... Kobolde)> Z a . Są b rz y d k ie m i p o s ta c ia im n a s k ra ja c h p ól tr z y m u ją sie pod d u z e m i dzieci, k tó r y c h i łą k . Te sp e c ja ln ie po u } g ta w ia ja n a s k ra ju pola.

m a tk i, zaję te p ra c ą w po u w p o d u s z k i b rz y d k ie P o r y w a ją je i na ic h k* b ie ta sw oje m ałe postacie. 1 ta k pew nego u . - d z ie cko zo s ta w i-

d zie cko z s o b * n a w ie c z o re m do

lo „ a -s k ra ju po la. G dy m a tC P . C iągle p ł» - dom u,, z n a la z ła dziecko ¿ opem o d zn aczało sie d u- k a lo i z u p e łn ie s'« n,e n i’c p rz e w y ż s z a ło w z ro s te m

z» 'g ło w o L ic z ą c la t , * ’zn ów , g d y w ie ś n ia k

,,'Z.ny n a ła d o w a n y m w ozem , zaczepi,

p o w r a c a ł z p o la l c ę D a re m n ie k a z a ł c h ło ’~

G i n , -m k o łe m o p ło t ogrodyDa re m m 5V o i tn w óz n a drogę w y p ro w a d z ić . '

M,S ‘ O» P«®«*' I'ÓW,’ieŻ

darem ,'” e

T J

n r. y b ie g ł z p o k o ju z za pieca, gc z Sto i . n / ó w c h ło p a k , p o d ła z i pod woz, n y U '11 ciężar i bez tr u d u z a n ió s ł . ży ł v b e ś n ia k , że w y c h o w a ł „b ż y ł cf o i z ca łe j s iły o kła nas* & ome na ś m ie tn is k

7n a la z ł chłopca

’[ a k sam o w a ła d d ć , le '

,i J' U(IŹ u ,; " - K'S'h,

^ 7 ęp^ o 7 e^ c7 etłi

* o m ; ? > c

' o.

% o

O

1« „ o , N <a'« o ,

c* y t 0 /.wh o /

(8)

w n e go w ie c z o ra w y s z ła k o b ie ta n a pod w ó rze , z a s ta w iw s z y p o p rz e d n io s tó ł je d zen ie m , b y ro b o tn ik ó w z a w o ła ć na w ie ­ czerzę. Z d z iw iła się je d n a k , p o w ró c iw s z y do iz b y : je d ze n ia n a stole n ie b yło . N astępnego d n ia w ie ś n ia c z k a p o w tó r ­ n ie jedzenie n a s tó ł p o s ta w iła , sam a w y s z ła n a s try c h i przez d z iu rę p rz y g lą d a ła się, co się s ta n ie : d zie cko w y ­ sko czyło z k o ły s k i, w k i l k u m in u ta c h p o łk n ę ło jedzenie d la d w u n a s tu lu d z i i z n o w u p o ło ż y ło się do k o ły s k i.

P oznała, że c h o w a ła „b ę k ó r ta “ . Z b iła je do k r w i i w y r z u ­ c iła ró w n ie ż n a ś m ie tn ik , gdzie następnego d n ia z n a la z ła sw oje p ra w d z iw e , płaczące dziecko.

Jak z pow yższego w y n ik a , lu d k a s z u b s k i zna cztery ro d z a je d e m o n ó w zbożow ych. P ostać z w ie rz a m a w ilk ż y tn i, p ó ł-z w ie rz ę i p ó ł-c z ło w ie k to „ż e tn ó m a c “ , lu d z k ą postać m a ją b rz y d k ie i ła d n e „ p rz y p o łu d n ic e “ , w reszcie d z iw o lą g i są to d em on y, p o ry w a ją c e dzieci. W i lk i „ż e tn ó m a c “ ż y ją w zbożu, o s ta tn ie d w a ro d za je w p o la c h i na s k ra ja c h la su . P ie rw sze są p o s tra c h e m d la dzieci, o sta ­ tn ie d la całego lu d u .

A. B u d z i s z ( P u c k ) .

M em ka szóns przińdze.

Z v o j n c b o 1 s z e v j i c k j i.

T rz ó s k a v rz ó s k v o je n n i b ć ł z n je m ja łi a w u c e c h łi, b jó tk a beła b jitó , k a n ó n e m jilc z a łe , ro p a p u lv r u b eła roz- lecałó. Zaczęło so ś z u k a n je re n jo n e c h , p o c h o v a n je z a b ji- tech. S traszne v e z d r a tk ji bedovałe so w ocząm . Jó szed n a sm ętórz, dze p ra v je p ole g łe c h chovale. N je beło d a le k do nje sen jó , bo n ó d e c h to v n je leżałć tru p ę n a sa rn im sm ę tó rzu . V tó rm ę k o sce ln ą g ra n ó te m ja łe v je lg ą dzurę vedlebąne, p le b a n ijó b eła p rz e d z u ra v jo n ó , v jiz b jc ksędza tk a ło jednósce k u ló v .

V t im p ję k n im , d a le k z e rn im koscele leżałć re n jo n i v ta k gęstech szechtach, że le ja k n ó v o s tró ż n je so m jid z e n jim a p rze d e rch a c m óg, abe żódneho n je v u p o k o jic . N je- je d n i zg ru żdże le so v k rz iż g ę k a c h koscoła, doch n ó v jik s z i dzel le ż ił v k ó ł w ó łtó rz a a p o d ze ra le do krz iż a . G ruzę w ó ltó rz a a o rg a n ó y bele v e v le k łe , w o k n a p o trz a s k a n e , c a łi

(9)

cłom B o ż i ze s v o jim i m ie s z k a ń c a m i heł m a c h in é ko z a n je : - o i'jt a vszëtce do m je, c h të rn i va m o z o ln i a w obczążo n i jesta, jô v a ji skrzepje. — Jó, jó, vszëtce bëlë z r e n ja łi a w o b ­ czążoni. —

lle v e le ż ił ż o łn je rz z ro z g ro c h o tą n im czaszkę, d re gje - m u piec bela w u rv ą n ó , w o n leżeł v k o n a n ju . — V v je lg jë p lôchce jin a c z é nje szło — spuscele s a n ite tro v je go v grób, henë le ż ił je d en n a g ji, a jeho za łó m ąn e wocze m u n jic h t n je zacesnął, w one z d rza łe s z tiv n o z g łę b ji c e n ji pod njebo, b r a k ło v s zë tko : voda, słom a... V edle tëch podreszającech, a sérce rozedrzącech scenóv przëszed jô do w o b ra za M ë m k ji B oskjé. — Co za s m u tn i v e z d rz a tk ! P od n jim le ­ żało sztëka dvadzesce tru p ó v , n je je d n i z p ó łó p n e m a załó- m ą n c m a w ocżóm a, c h të rn ë rë c h to v a n e beła do M ë m k ji Sena Bożeho, d rë g ji znô trz im a lë k o ro n k ę a k rz iż e v ze- s z tiv n ja lë c h p ô lcach , gvësno z w o zë blë m a lë p ô m a do sm je rcë so m o d lë lë z z d ro k ô m a f u i nôdzeje.

Słońce zachódającc rz u c ë lo svoje w o s ta tn é p ro m ë n a pole, k je j jô te n m ô l ż n jiv a sm je rcë w opuscël. Na rż m je , dze b a te re jô stôva, stoerczëla zabëto v ë cé rka ka- nônë. K ole tého d rą g u le ż ił k a n o n ira , w oba g o le n ja k u la m u m ja ro ze rvą nó , k a m rô c e m u to rn ë s të l ja k zc g ló v k podsënçlc, k rv a v e n je bëlo v je lg jë , w o p a trë n k n je bel v ło - żoni. W o n le ż ił v e z d ra tk n je bez nóm jeszého b ó lu , sp o k o j- n je przë f u l p rzëtom noscë. —

— B o li V ą m cóż? — N je, n jija k ! —

— Jô Vas w o p ję bań d ażą ; może Vë môce do svojëch co do w ob szte lo va n jô ? —

- M uszę jô w u m rz é c ? — vëpch w o n bolesnje.

— To gvës njé, ale Vë jesce czężko re n jo n i, a z ic h je r rndze d łu g o v a ra lo , ja ż Vë s v o jic h w u z d rz ic e ! —

- Jô le m je s z k ą m p o rę m ji l stąd, m ë m k a to gi-ze- m je n je k a n o n ô v czëla, w o n a p rz iń d z e a m je sobą vczn je ! —

— Hevë z w o ko lëcë vszë tko w u c e k ło .

M o ja m ë m k a szóns p rz iń d z e , to jô gvës vjé m . W o n a m je v je d n o p o m o g ła , w o n a m je też dzis n je w o p u sci. —

— P ro cëm své voie jô d o c łi b aro ż o rg a ln ą m in ę po- ko zó ł, bo w o n jeż rôz p ë tô t: — M uszę jô w u m rz é c ? —

9

(10)

— Vë tu barzeczko v z ô k re c im leżice, le p jé be bëlo, k je j Vë be bêle v la z a re t tra ,n s p o rtiro v ą n i, n aszi lëdze bë m o g lë Vas le tk o przew oczëc! —-

— B oskô v o la ! M o ja m ë m k a szóns p rz iń d z e — rze k w o n ze s ła b im glosę.

W o n p r o s ił w o w odę, to perżnę, co jô m jô l, belo zbrë- kovąne. Jô m u p rzë rz e k , żebem jile m ożnoscc z vodą na- zôd przëszed a r id o v ô l do bleże vsë.

Z ic h je r p ó ł godzënë so m jin ę ło , k je j jô nazôd p rz ë ­ szed. Ju w o g a rn ę łe go cem nć czade sm jercë. T u k n ę ło przez je h o całe cało, w o n v e c ig n ą ł a ro z d łe ż ił so a le ż ił bez rë ch u . Zëce beło w u le c a łe . A le jeż róz w o te m k w o n woezë, rëszalë so je h o bla de lëpë, a jô z g jib a ją c i so nad n jim , doczeł te sło va : — M o ja m ë m k a p rz iń d z e . B o g ji w u s m jé c h w o s ło n jił jeho lëpë, le ż ił ja k çëcôk w u s p jo n i v k lin je m ë m k ji. T en m o m ę n t m je barzo zre sził. Jak cenjó s to jił te n sztocëk prze d co róz to ce m n jé s z im njebę.

Jô w u k le k a serdeczne m o d le za z m a rłe h o do tr o n u B o- skjé h o słół.

K n a p n o jô nazôd beł z a szli do la z a re tu p o ln ć h o , w o żd a ło m je stôré babsko v w u b o ż e c h n im , ale czë stochnim k lć d e n k u . W o n o w le k ło w o b s z e rn i p iń d e l, v c h te rn im p je rzë n ë bëlë. Z k rz ë c z o n im glosę p o v jô d a lo , że przeszło z je d n i le k jile m ji l o d le g li vsë, że b êla gdo va a so z c ó rk ą p r a n jim ż e v jiła . Jé s in bel ve v o jn je b o ls z e v ic k ji, te j j i bezp je k n je d ało, w o n o so s tra c h o v a lo , że s in re n jo n i bel a le ż ił v lazarece. W o n a z c ó rk ą że łe je d n ą poscel m ja , v c h të rn i w o b je v e c m a n ji spalę. C ó rka spôvô że te ra zkę na s z tre ji, a w o n a vzę poscel d io ch oréh o sena. T a k w o n a z p je rz e n ó m a a z e g ló v k ó m a v p ło chce z a v in jo n e m a na p u k lu przeszła, b ela ju n a ró żn ech s tace jo n a c h , ale sëna n je t r a f jila , ho v s v o jirn n je b e z p je k u zabëla a k u r ó tn ą v jć - dzę v ë k u n d o v a c , so s tra E lż b ie ta n k a vnédze n ją so w o- p je k iv a , a ję do nas p rz e p ro v a d z ë la . T u w o n a m ë slë la sëna nalezc a m u m j i t k j i d o m ô c i lô g je r poscelëc.

N a la z ła sëna — ale ju m jitk o zasceloného — ko le v ë c é r k ji ka n ó n e — v k lin je z c m ji. Z g ję tó a zrëszonô szła w o n a z p je rz e n ó m a dod ó m do c ó r k ji n a s ło m ja n im b a rło g u .

(11)

H. C z e r n i c k i .

Szterolystki.

11. D w ie rnoewe.

M oew a godąno sę b a ro od m oew e o d ró ż n io p is a n y , Boe e lito godo, te n może i w oekę i ręką dopoem oc, A le p isą ne ch ju słów' ja k w m a rm u rz e ry lc ę w e k u te c h , Tech n ie z m ie n i w e s y łk . Ja k sę je dało, ta k są.

12. G łu p o gęs.

Gęs po woedze p łe w a ją c, k ie j u z d rz a sw o e jig o w ro g a , S tra s z n ie sę z lę k ła i łep le g łę b o k w to n i zanórzy.

G łu p o tc, g łu p o gęs! Bo w e so k n o g i stoperczą, Za n ic ce z ła p i les, sm a czn y u rz ą d z y so żer.

13. Ród Judaszow . 4

Cze to je p ro w d a , że Judosz sę w p e w n y m u ro d z y ł miesce?

Z d o w o sę, że ta k je, bo z d ra d a sę jego koscerzy, Ród sę je g o 'p ło m ie n i i d a ls z y ju w o e k rą g zalewo.

K ie j go n ie w e zn ie złe, c a ły on skazy d o rób k.

14. Cno sp ółpro ca .

C licołbe te zem ną p ro cow a c? — To znaczy, m iły p a n ic z k u ? N en m u po cechu rz e k : Ko łe p ic i krasę, i u re w a c ,

Co le sę udo, sę chce. T en o d rze k i wąse pocygo:

W t a k i roboece jaż ro d u d z o ł m dę w ie r n y jo b ro ł.

15. D z y rs k o , G ry fie !

W e le c y ł G ry f, to c h w a ła , i w esok dąży pod niebo,

A le w rz o s k le w y tr ó j drzyszczącygo w b ło tk u g a d ze ń stw a D rze sę, gulgoece i gdocze, jaż m iło słechac ro z g w e ru .

P łe n i le, G ry fie , w z w y ż , w błonę n ie sygo ic h trz a p !

Z vjerzenjó kaszébskjóho lédu.

N jech n je b o li m je - ale b o li ce...

Z e b ró ł J. T ré p c z ik .

Róz je d n ę b ja łk ę poczęłe b aro zębe bolec, że noce n ji- m o g ła spać. P rz e v ró c a sę v p je rz n a c h z je d né h o b o k u na d re g ji — chcą w u sn ąc, ale n jim o g ła te dokózac. Zębe ja k b olałe , ta k bolało. Bez c a łą noc jęczą e skęcza — całe d ąsła bele ja k v w o g n ju . Jé sę ta k zdóva io , ja k b e żó lą c i vęgle e lito donech d ąsłóv p rz e k łó d ó ł. Renechno, ja k leno

11

(12)

v jid n o z io b jiło , v es k o k 1 a b ja łk a z ver. Z a rz u c e ła nase sve ru c h n a e v e b je g ła z checze. C alechne d o p ó łn ja czurpa w o d je d n e do d re g ji babę ze vse, cobe je w u lż e łe . Kożdo z nech bób jin a c z e ne b ja łc e z ra d ą szłe. Jedne p rze kłó- dałe zaczaroyąne żela — d re g ji zębe zażegniyałe. N a n jic k je d n a k ne y s z e tk ji bele k u ń s z ta . T a k z v jó lg jim jis c e n jim u azot jid z e dodóm , gło śno te j se svój jiv e r v e p o vjó d a ją c.

V n im p ro c e m n je jid z e d z ir s k jim kroić je m m ło d i pa- ro b k , z p alecą v rę k u e sztó d e n to yą czopka na g ło y je . Jak beł k r ó tk o ne b ja łk ji, czieje: „ A m ó j Boże — Boże m ó j!“

P rze sta n ą !, a sę p ito b ja łk ji: — Co v a m i je że sę ta k jiscice ?

— A Boże jo — rz e k ła b ja łk a — m je ta k zębe bolą, że n je y je m so n jiż ó d n e rade. B e ła je m vszędze a n ji c h t m j e n jim o ż e pom oc. Może ve p a ń c u yjece co na zębóv b olenje?

S ztód e nt p o słech ó ł, ja k ó s m esel m u do głove m u - szeła p i’zińc, bo sę w u s m jó ł e rz e k : — Z a re s k u va m ó radę ve szuką m , le m uszice v to m o cko yjerzec bo ta kb e z te n jic k njebeło.

V e ją ł z pazeche notes, p o m e s ló ł s zte rk, a tej n a p jis ó ł n a szteczku p a p jo ra po ła ce zn je : „N je c h n je b o łi m je — ale b o li ce“ . V e rv ó ł nę k a rtę , d ó ł b ja łc e e rz e k : — Bjece te re s k u dodóm , a ja k ta m będzece, to przełożce ten p a p jó r k n a zębe e m óvce: — N je c h n je b o li m je — ale b o li ce, — tede w o p rz e s ta n ą bolec.

V zął sę sztód e nt e.szed dale. Po m ó łim sztóce wobez- d rz ó ł sę za b ja łk a e w o s tó ł stojąc. N jim ó g sę od sm je c h u st]'zcm ac, a do se rz e k : „T o je m b ja łc e s k o veszekovół, c h te rn o v g u s ła v je r z i“ . V ch te re n czas p o te m u m jó ł wo lim zabóczoni. A no z jiv ro v ą n e b ja łc e s k o ja k ie p a rg do- d om p rz e s tą p jiło , vzę ło sę nen p a p jó rk p rz e k łó d a c na zębe a g ó d a ło : „N je c h n je b o li m je, ale b o li ce“ . Jakbe k a m v w odę cesnął — zębe w o p rz e s ta łe bolec.

★ * *

Z b a y jiło p jiń c n ó s c e la t. S ztódent, w o c h te rn im gódka, je dzisó proboszczę n a p a r a f jij. Z d órzó sę, że je m u też zębe poczęłe bolec. Często m ęka. Jezdzi w o d je d n e h o do­

k to r a do d re g jih o — a ne zębe ja k b o lą ta k bolą, Ledze ja k no ledze, y n e tk ę dostele yjedzą, że jegom osca zębe baro bolą. d a k jid ą n a p le b a n ję e g ód a ją , że n a p u s tk a c h m je szkó b ja łk a , co ro z m je je chorosc zęba ve le kova c. Choć

(13)

to ksąc le d k jim g ó d k o m n je d ó v ó ł v ja re , kóże ró v n a k nę b ja łk ę dose dac w ołać.

K a n ę ła stareszka v proboszcza jiz b je , v e jim ó p a p jó rk z e ż ó łk łi, a clice go k s id z o w i na gębę przełożec. K sądz na lo vzeró a sę p ito b ja łk ji s k ą d k a te n p a p jó rk m ó? W o n a zós n a to : K jile la t te m u dosta je m go w o d je d ne h o m ło d e h o p a ro b k a k je j m je b aro zębe b olałe. Ja k je m ten p a p jó r k p rze ło że ła na zębe a rz e k ła : — N je cb n je b o li m je - ale b o li ce, — te j zare w o p rze sta łe . K s id z z b la d n ą ! ja k scana. W z ą ł nę k a rtę z rę k u b ja łk ji e rz e k do n je : — Vjece ve w o d k o g u ve ten p a p jó rk moce? W o n je w o d m je . Jó je m beł tim p a ro b k e m co v a m i go dół. Z g łe po te je m to z r o b jił, a ve v to w u v je rz e le . Za to belebe jesm e w oboje potęp jo n i.

\ zą ł so e p o rv ó ł n on p a p jó rk , ce skając go v p je c k na s p ó le n ji a zębe go v tim s a rn im s z te rk u w o p rze g ta łe bolec.

Kjile słóv starod6vneeh.

g a rd — g ró d w o g a rd — ogród p a ip a c — p a p ro ć b a rd a — b ro d a p a rg — p ró g

p a r m jiń — p ro m ie ń k a rv a — k ro w a v a rn a — w ro n a v a r k — zaw ód ja r i — ro c z n y elba — m iła , lu b a re ń c z ik — k i j p a s te rs k i w om olece — p o k r y jo m u c e rp jis k o — c m e n ta rz koc — stać (s ta w ić się) szczałba — łu p in a skó rn a — tę s k n o ta dejó — d u ch , p ojecie jis ta — is to ta

je s ta — b y t, jestestw o.

Z e b ró ł L. Czajószk.

13

(14)

Vitôjta?.! Chcemë le so zażec! Pjisôl jem vama wostatni 'rôz moje Zëcé v Varszavje, jak jem sę ną harbatą wurznął, a poprôvdze jesz dziś tak chodzę, jak gęs uapjitó. Ale va le nje vjéta co wona może dopjérzë trzeciho dnja v nocë. Slechôjta le lëdze, co mje sę po nji śniło:

Snjiło mje sę, że jem wumar, a svjęti Pjeter wotmiko kluczę (ten klucz vëzdrzôt tak, jak Sżmul z Nalevkóv a nos długji pasovól decht pravje ¡v tę dzurkę ząmkovą co bêla tak vjelgô, jak Goljata bót) njebjeskji vrota ë gôdô do mje: „Pojle Maćku, takjich jak të, më tu brëkujemë“ . — Tak ma so ze svjçtim Pjetrem nôpjervi zażeła jesma, że won jaż kjichnął tak głośno, że ni vszëtcë djôblë v pjekle wod strachu lincuchami zgrochotelë. „Jo — rzek pjeter _ taki jem jesz nje zaźivół; vjćż Maćku, że dlô samého tvého roga tobaczného bëlbës do njeba przëszed; ale povjadóże co nového tam z Kaszëb, to jem barzëczko czekavi“ .

Rzek jem vszëtko jak bëlo, a won le mje po remjeniu poklepôl ë rzek:

„Kaszebóv Pun Bóg njigde njewopusci, bo to lud webrątii, a jistnjec mdze do kuńca svjata. Bçdzë gvës słóv mojich Maćku, a teru le so bjôj do krôjinë njebjeskji, skądka szc'ëslëvi zdrzec możesz na wojczezną tvoją „Modrą Krô- j i nçH• — Szed jem wobzerac rój njebjeskji ë szëkac Kaszëbôv, le jakoś, że vszëtcë dose vësok sedzelë, njitnóg jem njiżódnćho dozdrzec. Poskrobół jem sę po lësé banji ë vejął róg. Le skorom to zrobjil, tej jak na komendę po- czëlë sę vszëtcë do mje cesnąc. Przëszed ksążę Svjçtopôlk, Mestvin, przëszed Cënova, przebjég łgórz Derda, co to calé njebo fąfkami zabôvjô ë jesz vjele jinszëch. Wonji zaZivelë, chvôlëlë tobakę, pjitelë sę vjele rzeczi ë vjele wo- povjôdelë, a takô beła radość, że ji anji jęzek nje napjisze, ani ręka nje vëpovjé.

Są tam v njebje nôrozmajitszé lëde, z nôrozmajitszëch stron svjata. Vjidzôl jem Polôchôv ë Kaszëbôv, Frañcizóv i Afrikañczikóv, navëtka żedóv, jak Abra­

hama ë vjele jinszëch. V jidzol jem krôlôv. ë Lazarzôv, baro możnech ë decht bjédnëch. Móg bë jem tidzenji wo tim pjisac jak tam je, ale va to doch vjéta, że „jako w njebje, tak ë na zernji” .

Kjej më sę tam ju dose nagôdële, tej jem so szed kąsk aparat, na wu- stronję, skądka jem móg dobrze vjidzec całe Kaszëbë. A bëlë wonë tak pjęknć, że rnje sę poprôvdze źoł stało, bëc w njebje, Mesloł jem nad tim, jakbë sę

(15)

tam nadót dostać, bo v6sok to beło jak paraluź. Ale nógle mje przeszło do glovíí, że kożdi njebjeskji mjeszkańc móg sę zamjenjic v co won chcót. Tak jem sę długo nje namiszlół, lem sę v pajika zamjenił, be sę na vlósno wu- sneté pajęczSnje na dół spuscec. Z raza to szło często dobrze, le vkrótce mje zafelało pajęczdne. Tej jem tak vjisół na pajęczenje v wobłokach, mająci nogii, ręce. i głovę na dół przez całe czas. M jół jem wumjerzoni na Vjeż6cę, le źS przSszed vjater, co mje v dole wunekół, beł jem bezradni. Ałe nawo- statku dobeł jem vszetkji moce, a tej jem vecesnął jesz zacht kavał pajęczene, cobe sigło — ale żem przetim pravje wodeck 6 postrzćg, co to za djabelnó pajęczena beła

Gódąm vama ledze, że to gves ta varszavskó harbata, co to trzecć noce ve snje może vjicé, njiżle lite r ricnusu... Chcenie le so zażec!

Z Kaszub i o Kaszubach.

— nadużywanie nazwy Kaszubów. W ostatnich czasach mnożą się w y­

padki, że w celach partyjno-politycznych nadużywa się nazwy Kaszubów, by w ten sposób słowem tern w nieświadomej spraw pomorsko-kaszubskich części społeczeństwa polskiego wzbudzić pewne dla siebie sugestje. Operuje się tym wyrazem jak pustem haslem-frazesem.

Jesteśmy pismem apolitycznem i dlatego nie chcemy wymieniać faktów konkretnych, wystarczy powiedzieć, że są to najczęściej te żyw ioły, które za­

sadniczo nie uznawają ani odrębności charakteru kaszubskiego, ani wogóle nazwy Kaszubów.

Przetiw tego rodzaju praktyce wyrażamy na tern miejscu jak naj- energiczniejszy sprzeciw.

Ziemia kaszubska jest coprawda wskutek wysuniętego położenia godna troski i uwagi powołanych ku temu czynników oraz całego myślącego społe­

czeństwa — ale ziemia ta nie potrzebuje małpiej miłości niepowołanych, którzy właśnie wówczas najbardziej troskają się o nas, kiedy ich najmniej potrzeba, a kiedy mają przyłożyć rękę do dzieła, to ich niema lub pienią się ze złości konkurencyjno-partjotycznej.

Ludność kaszubska, jako równouprawniona część ludności całej Polski sama potrafi się zastąpić tam, gdzie potrzeba, i gardzi po żydowsku narzucają­

cymi się adwokatami.

Gorzej jeszcze się dzieje, że ci sami fałszywi obrońcy przy różnych sposobnościach rozmyślnie pomijają prawdziwych przedstawicieli Kaszubów, świadomych swego charakteru i spraw kaszubskich, a wysuwają albo siebie samych, albo dla zewnętrznej przyzwoitości osoby, nic nie mające wspólnego z Kaszubami, a nawet Kaszubom wyraźnie wrogie. Cel partyjny i samolubny takiej gry zwykle dobrze jest ukryty i dopiero później wychodzi szydło z worka, gdy rzecz jest ubita.

Ludność kaszubska wyprasza sobie zatem, by jakiekolwiek instytucje, związki, pisma, partja lub poszczególne osoby po faryzeuszowsku określały pewien odłam społeczeństwa pomorskiego jako kaszubski dla prywaty lub

15

(16)

w cenach partyjnych. Inaczej zaczniemy je demaskować w poszczególnych konkretnych wypadkach.

— Potworną i głupią napaść na Kaszubów spotykamy w nowowychodzącem piśmie po'skiem, watszawskiui „Przeglądzie Krajoznawczym“ pod red. p. Grzy­

bowskiego. Mowa tam o Wejherowie, że społeczeństwo miejscowe, wycho­

wane w obcej kulturze, opornie przyjmuje kulturę polską, a nadto „tnalo jest uspołecznione, niewyrobione, chwiejne pod względem narodowym, etycznie niezbyt wysoko stojące" i t. d.

Za bezdenne głupie te słowa, które chciałoby się zpowrotem w cuchnące usta wtłoczyć, najlepiej pogardą się odpłacić. — Niestety nie można zeszytu tego w księgarni nabyć, może wydawców wstyd??!

— Kaszubi murem obronnym Polski. W Domatówku w powiecie morskim zebrani na wiecu Kaszubi powzięli rezolucję: My, obywatele gminy Domatówko, Polacy-Kaszubi, wierni naszej najdroższej Ojczyźnie, Rzeczypospolitej Polskiej, nie pozwolimy na żadne próby naruszenia czemkolwlek całości naszych praw lub granic przez zachodniego sąsiada.

W-stosunku do wolnego miasta Gdańska wyrażamy bezwzględny bojkot gospodarczy w odpowiedzi na narzuconą nam walkę przez gniazdo hitlerow­

ców, które tam znalazło swój przytułek, obrażając uczucia narodu polskiego.

Wara od morza, bo nad morskim brzegiem, Wierna Narodu Kaszub czuwa straż — I dziejów losem i przeznaczeń biegiem:

Bałtyk b y ł polski, jest i będzie nasz!

— Wystawa malarska w Sdyni. Pod protektoratem p. wojewody pomor­

skiego, Kirtiklisa, otwarła Pomorska Szkoła Sztuk Pięknych w Grudziądzu 3 lipca rb. w Gdyni wystawę malarską pod znakiem kaszubszczyzny.

— muzeum regionalne w Tucholi. Magistrat miasta Tucholi rozpoczyna budowę wielkiego gmachu, w którym mieścić się będzie muzeum regjonaln, Borów Tucholskich. Zbożnemu dziełu posyłamy najszczersze „Szczęść Boże"

a życzyć należy, żeby i inne miasta Pomorza poszły w ślady kulturalnej Tucholi.

Nakładem Spółdz. Wydawniczej z o. p. „G ry f“ Kartuzy, Wzgórze Wolności 5a, Komitet redakcyjny: Dr. Aleksander M a j k o w s k i w Kartuzach, dr. Władysław P n i e w s k i w Gdańsku, ul. Am weissen Turm 1, Stanisław B r z ę c z k o w s k i

w Gdańsku, ul. Ołivaer Tor 3-4.

Za redakcję odpowiedz.: Stanisław Brzęczkowski w Gdańsku, ul. Oliyaer Tor 3-4.

Przedpłata wynosi rocznie 3.50 zł. — półrocznie 2 zł. — kwartalnie 1 zł. — pojedyńczy numer 35 groszy.

Cena ogłoszeń: cała strona 120 zł. 7 , str. 60 zł., 74 śtr. 30 zł., 7 S str. 15 zł.

Konto P. K. O. 200431.

Ogłaszajcie się w „G ryfie Kaszubskim", znanym w każdej chacie pomorskiej Czcionkami drukarni „Gazety Kartuskiej" w Kartuzach.

Cytaty

Powiązane dokumenty

dziło z okazji dziesięciolecia swego istnienie bardzo ciekawą i nowoczesną wystawę rysunków, o1 razków i obrazów oraz robót ręcznych, wykonanych przez

O znaczeniu dla narodu i państwa polskiego testamentu Mściwoja II czyli Mestwina, który wolą swoją połączył 15 lutego 1282 Pomorze z dolską, ukazały się

Wobje vse prócovale przez trze dni wod porénku do cemného vjeczora, zós czvórtého dnja kole pótnja, że sę na grzemot zbjerało, szlachta dobivó vszetkjich

Chcąc dzieło oprzeć na motywrch ludow yrh, artysta bawił po trium falnym przyjeździe swoim z Londynu w

Jidę kjile krokóv przodg, jaż vjidzę za krzami tak kole jedno 10 jachcarzóv lińskjich.. Przezdrzę sę, a popróvdze m jół Ksaver kole boku przgvjeszoni svjeżo

Hafty zostały wykonane przez kur- sistki 6-tygodniowego kursu haftów kaszubskich, urządzonego przez Koło Polek.. Z inicjatyw y zaś

Pismo zaleca zebrać się w sobie i gwałt gwałtem odpierać, żeby nie dopuścić do nowej rzezi, jakiej ongi dopuścili się Krzyżacy na ludności kaszubskiej w

W niedzielę Palmową postanowiłem także urządzić jakieś nabożeństwo. Zdecydowałem się na to dopiero w niedzielę rano, gdy mogłem ocenić stan pogody. Zrąb