• Nie Znaleziono Wyników

Raciczki. Powieść dla włościan polskich

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Raciczki. Powieść dla włościan polskich"

Copied!
184
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)

I l i Ä Ü

ü y P \v L ‘W r’l l l M . -'i •fiy'

v f lv '' '

r (-

>■

- - ■

(5)

N A PISA N A PR ZE Z

j 7 R . y ^ A W . y .

Strzeżcie się pilnie fałszywych proroków , którzy do was przychodzą, w odzieniu owczem, lecz w ew nątrz są wilkam i drapieżnym i.

Mat. VII. 15.

J

\

W y d a n i e d ru g ie .

\ Sl ^

W P O Z N A N I U .

N A K ŁA D EM I C ZCIO N K A M I E. CHOCJESZYNSKIEGO.

1882.

(6)

I ß W K t

(7)

R a c i c z k i .

Piękne są latem wioski naszej Wielkopolski. Roz­

rzucone pomiędzy wzgórzami, położone nad strumykami i jeziorami, wyglądają jak klomby w obszernych łanach żyta i pszenicy. Jak i czarowny widok! Nie widać do­

mów, nie widać dachów, tylko piękny zielony la se k .. . a po nad drzewami stórczy złocisty krzyżyk kościółka, lub dym -wznosi się sinym słupem ku niebu. Owdzie znowu z pośród zieleni przebija pobielona ściana — rzekłbyś: to kwiat lilii białśj. Na osobności widny z dala wiatrak, wyciągający ramiona do świata.

Zbliżając się do takićj wioski polskiśj, czujesz, że ci serce coraz mocniej bić zaczyna. Lasek niby się roz­

suwa, a wreszcie rozkłada się na mnóstwo pojedynczych ogródków. Domy coraz widniejszę. .. aż wreszcie przed­

stawia się cała wioska, postawiona we dwa rzędy zabu­

dowań, otoczonych płotami. Na wstępie do wsi stoi krzyż z. wizerunkiem ukrzyżowanego Zbawiciela. Figura napomina przechodnia, żeby wszelkie złe myśli wyrzucił ze serca swego, i z ufnością wstępował, bo gdzie taki stróż czuwa, tam każdy bezpiecznym być może.

Jakież uczucia -wznieca av przechodniu widok domów zbudowanych z grubych blochów modrzewiu, pokrytych słomą dachów, na których mech od niepamiętnych czasów zapuściwszy kórzenie, utworzył niejako prześliczną napo-

1*

(8)

wietrzną łąkę. O! gdyby te blocby potrafiły mówić!

Powiedziałyby nam, jak jeszcze rosnąc w lasach niepo- dległój Polski, przysłuchiwały się trąbce myśliwych kró­

lewskich; jak nieraz żubry i łosie karki swe o nie ocie­

rały. Użyte na budowlą, bywały świadkami uroczystości familijnych naszych dziadów i pradziadów. Widziały twego dziadka w kołysce, widziały go i na marach; wi­

działy ciebie niemowlęciem. . . ale czy zobaczą na marach?

Bóg to wie. Świat coraz to bardzićj się psuje; drogą po ojcach spuściznę sprzedajemy przybyszom z dalekiego świata, którzy nie umieją i nie chcą uczcić naszych świę­

tych polskich pamiątek. O ! gdyby te blochy płakać umiały, to byłby po całej Polsce jęk nieustający.

Przed tym i owym domem stoi jeszcze wystawa, wsparta na cztśrech słupach. Pod temi wystawami zbie­

rali się w niedziele i święta przodkowie nasi i przy dzbanie miodu krajowego gawędzili, jak to J a n I I I So­

bieski wybawił Niemców, a zarazem i całe chrześciaństwo z mocy Turka, za co teraz dzięki rozmaite odbieramy;

dalćj, jak to na dniu 3go M aja 1791 roku, kiedy wszyst­

kie narody jęczały jeszcze pod jarzmem dyspotyzmu, sama tylko Polska pomyślała o wolności i wyzwoliła mieszczan i chłopów; a wreszcie, jako inne rządy, zmó­

wiwszy się, rozszarpały Polskę na trzy części; jak to. . ., ach i czegóż to oni wesołego i smutnego nie opowiadali...

Tak spędzali przodkowie nasi święta i dni uroczyste.

A dzisiaj! Przybysze rozpościerają się na tych samych miejscach, okadzając filary modrzewiowe zagranicznym dymem fajczanym, a prawi dziedzice.. . w karczmie gdzie leżą pod ławą.

Takie myśli cisną się mimowolnie do głowy każdego przechodnia miłującego wszystko, co ojczyste, na widok starożytnćj wsi polskiej.

(9)

Wieś minąłeś. . . tam na końcu stoi znowu figura Matki Przenajświętszej, dającej ci -jeszcze pociechę, że jest ktoś,, co nie zapomina o ludzie, który od zamie- rzchłój przeszłości nie przestaje wyznawać prawego Boga, a który morze krwi rozlał w obronie świętśj wiary. Tym kimś, co o nas nie zapomina, to Najświętsza Marya Panna, patronka nasza, królowa korony polskiej.

Do wsi, jak wyżćj opisana, należały i Baciczki.

Położone w dolinie, przytykały wschodnią połacią do obszernego, rybnego jeziora, a zachodnią i północną opierały się o wysokie wzgórza. Południowa strona od­

ciętą była od świata rzeczką wązką, ale bystrą, użyźnia­

jącą obfite łąki. Po za górami obszerny las sosnowy zasłania wioskę od gwałtowności wiatrów północnych.

Domy zbudowane we dwa rzędy, wszystkie pobielane, a przy każdym piękny ogródek owocowy.

*

* *

Było to -wieczorem w jesieni. Po słotnym dniu nastąpił mglisty, ponury wieczór. Kto nie miał bardzo pilnego zatrudnienia na dworze, siadał rad przy kominie, na którym buchał ogień podsycany smolnym łuczywem.

W pierwszej zaraz zagrodzie błyszczało zdała szczy­

towe okno, jak gwiazda na ciemnem tle nieba.

Wstąpmy do tego domu.

Przy kominie siedzi poważna niewiasta, z głową opartą na prawćj ręce, i nieruchomie wpatruje się w mi­

gający płomień. Ubiór jćj skromny, a nawet nieco stary, jednakże chędogi, świadczący o staranności tój, która go nosiła. N a głowie czepek, z pod którego zwyczajem polskich niewiast wiejskich wrygłądają krótko strzyżone czarne włosy. Cala postawa owój niewiasty robi na każ­

dym miłe wrażenie.

(10)

na mająca około ośmnaście lat. K rząta się pilnie po izbie,, a jśj czarny, we warkocz spleciony włos, lśni się od ognia, jak pióro krucze w promieniu słonecznym. Stanik, czerwoną taśmą ściągnięty, pięknie odbija od białej kryzy, obejmującej jej szyję. Twarzyczka czerstwa, pełna życia, napiętnowana tym wyrazem niewinnej wesołości, która każdego mimowoli za serce porywa. Podobną była zu­

pełnie starszej niewieście, siedzącej przy kominie, tak że na piórwszy rzut oka można było odgadnąć, że starsza jest matką młodszśj.

Tak tó.ż było w samój rzeczy. Starsza zwała się Katarzyna Kosińska, a młodsza, jćj córka miała na imię .Franciszka.

Rozpatrzmy się cokolwiek po izbie.

Chociaż na pierwszy rzut oka można poznać, że mieszkańcy są ubodzy, to jednak każdego uderza mimo­

wolnie czystość i porządek. Dwa łóżka, kołdrami czer­

wonymi okryte, stały przy ścianie. ISTa środku izby stół polerowany, a kilka stołków przy ścianie i przy łóżkach.

Naprzeciw drzwi wchodowych stała szafa z talerzami i łyżkami, błyszczącemi odbijającym się płomieniem. Ściany ustrojone obrazami rozmaitych Świętych, a największy obraz przedstawiał Matkę Bozką Częstochowską, i wisiał w głowach łóżka Kosińskiej. Okopcona nad tym obrazem posowa była dowodem, że tak Kosińska, jako i jej córka dbały o chwałę Najświętszej Maryi Panny, paląc jej świecę w każdą Sobotę.

A piękny to zwyczaj, to oświetlanie obrazu Boga­

rodzicy! Nasi przodkowie mieli wielkie uszanowanie dla Naśjwiętszśj P a n n y ; jarzącemi świecami zdobili Jej obrazy, tak że w Sobotę na wieczór każdy dom zdawał się być kaplicą Matki Bozkićj. Dla tego też słynęli

(11)

hojnie spływało i na pojedyncze rodziny, i na naród cały. — Dziś bardzo rzadko znachodzimy dom, w któ- rymby Matka Bożka odbierała te. cześć, jaką Jćj nasi przodkowie oddawali. Dziś obrazy świeckie, nieraz nawet tych, co narodowość i wiarę naszą pognębić pragną, do­

znają większój czci, większego poszanowania, aniżeli wi­

zerunek Tćj, której opieką my właśnie najbardziej się szczycimy.

Kosińska była ubogą wdową, żyjącą tylko z łaski krewniaka, Mateusza Borysa; był on jej bardzo dalekim bratem, coś tak z czwartego pokolenia. Kie była ona

* wszakże zawsze tak ubogą. Dom, w którym dzisiaj je­

szcze mieszka, był przed kilku latami jćj własnością.

Nieboszczyk Kosiński był rzędnym i pracowitym czło­

wiekiem, dla tego tćż przez kilka lat pożycia szło im na gospodarstwie bardzo dobrze. Lecz nic nie ma sta­

łego na świecie, a mianowicie prawdziwego szczęścia.

N astał rok nieurodzajny — nie tylko, że Kosiński wła­

snym zbożem wystać nie mógł, ale jeszcze i zasiewy ku­

pić musiał. W następnym roku żytko stało prześlicznie.

Kosiński jednak zapomniał zabezpieczyć się od grado­

bicia, będąc tak nierozsądnego zdania, że tylko przed złym człowiekiem trzeba się zabezpieczyć. Nierozsądek ten przyprawił go nietylko o ubóztwo, ale może był głó­

wną przyczyną jego zejścia przedwczesnego z tego świata.

Grad nagle potłukł mu wszystko na polu, a na domiar złego piorun uderzył w jego budynki i płomień tak na­

gle ogarnął stajnią i oborę, że mało co z bydła urato­

wano. Kosiński nie miał gotówki, musiał się więc zapo­

życzyć. Mateusz Borys chętnie był mu w tem pomo­

cnym i wciągnął na hipotekę znaczną sumę.

Kosiński rzadko przestawał dawnićj z Mateuszem

(12)

możnym gospodarzem, miał przecież do siebie coś ta ­ kiego, co go wszystkim czyniło nieznośnym. Osobliwie zbratały się w nim duma i skępśtwo do niewypowiedze- nia. Ozy to w gromadzie, czy to gdzie na odwiedzinach, zawsze każdemu opowiadał o swym majątku, o tem, jak on to dobrze jada i pija u siebie, jak ma pełne komory i obory. Z drugiej znów strony okazywał brudny cha­

rakter. Jeżeli prosię, lub gęś obca pokazały się na jego gruncie, a chociażby to było i na ugorze, zaraz Mateusz biegł do urzędu z fantową skargą. Żadna prośba, żadna wymówka nie pomagała. Opowiadają nawet, że raz w samo pierwsze święto Bożego Narodzenia dla marnych kilkunastu złotych zarobku jechał do jakiegoś miasta ze żydowskierni sprawunkami.

Takim był Mateusz.

Nie dziw więc, że bardzo mało miał przyjaciół we wsi, prócz gospodarza Najmana. Był on mu bardzo ser­

decznym przyjacielem, bo nie tylko, że się mógł czasami u niego dobrze nagadać o pięknem wojsku, które to z takiemi ładnemi chodzi strzelbami i w tak piękne czerwone kołnierze ustrojone, ale Najman pisywał mu zwyczajnie wszelkie skargi i zażalenia, na których Ma­

teuszowi nigdy nie brakło. Mateusz dawniej nie był przyjacielem wojska, ani też nie cierpiał bardzo obczy­

zny; dopiero od niejakiego czasu stał się takim wielbi­

cielem wszystkiego, co obce. Miał on syna, imieniem Jana, który stał przy wojsku w dalekich stronach. Owóż ów J a n Borys pisywał ostatniemi czasy do ojca nigdy nie inaczśj, jak do Matyjasa Borięs, a sam się podpi­

sywał : wasz syn Johann Bories, lubo tak bazgrał, jak kura nogą. Najman miał także syna przy wojsku, który razem z Janem w jednym służył pułku.

(13)

Lecz wróćmy napowrót do naszego opowiadania, mia­

nowicie jak to Kosińska przyszła do dzisiejszego stanu.

Jeśli Pan Bóg widzi, że człowiek pojedynczy, że okolice całe, lub całe narody zapominają o nim, wten­

czas przypomina światu, jak wszechmocnym jest palec Jego. Przypomni nam, że nie tylko nagradzać, ale i su­

rowo karać może. Któż z nas nie zadrży na wspomnienie owój strasznśj ospy w roku 1871? Któż nie pamięta jeszcze, jak gorące rano i na wieczór zanoszono do Boga modły, aby odwrócił od niego, lub od rodziny jego stra­

szliwą tę chorobę?

I Raciczki nawiedziła straszna ospa. Je st to stra­

szliwszy, groźniejszy nieprzyjaciel, aniżeli nieprzyjaciel z bronią w ręku. Cala jedna połać leżała pomostem;

kilkanaście osób wywiózł kapłan na miejsce wiecznego spoczyku.... pomiędzy ostatnimi i Kosińskiego.

Oj! strach to był nieład a!

Raciczki leżą od parafialnego kościoła prawie pół mili drogi, a jednak rzadko, bardzo rzadko się zdarzało, ażeby nawet w dni powszednie kościółek nie był napeł­

niony modlącymi się. Raciczanami. Nawet Borys, tak rzadko dawmćj w kościele widywany, teraz najmniej dwa razy w tydzień, prócz święta i niedzieli, na klęczkach przed ołtarzem Bogarodzicy gorąco pacierze odmawiał.

O! gdyby miłosierdzie Bozkie nie było tak wielkie, gdyby nas Pan Bóg tak nie kochał bardzo, pewnoby sprawiedliwość Jego zawsze nam zsyłała choroby i wojny, bo wtenczas tylko człowiek oddaje Bogu to, co Mu wi­

nien, gdy go palec Jego dosięga.

Wszystko z czasem mija — i ospa, jak przyszła, tak poszła, zostawiwszy po sobie płacz we wielu domach i ślady na twarzach tych, którzy nią dotknięci zostali.

Owdowiała Kosińska pozostała z córką na gospo­

(14)

darstwie tak spustoszeniem i zadłużonóm, że niepodobień­

stwem było uratować się od całkowitej ruiny. Mężczy­

zna, chociaż tylko, jak to mówią, maślany, zawsze sobie da prędzćjj radę, boć tylko jednćm zatrudniony gospodar­

stwem, temu tylko się oddaje. Kobieta zaś zatrudniona bardziej domem, dziatwą i kuchnią, o polu i łące myśleć nie może, ani tćż nie umie. Chociaż i tu trafiają się wyjątki. — A parobek? Ba... dziś parobek sam o sobie tylko radzi, a o majątek chlebodawcy wcale nie dba..

Bobi, bo musi — słucha, bo musi — orze, sieje, bo mu każą; ale niech no gospodarz spuści go z oka, już on pójdzie swoją drogą.

Sługa taki czyni bardzo źle, bardzo nierozsądnie i bardzo grzesznie. Może takiemu człowiekowi ani na.

myśl nie przychodzi, ile w oczach Najwyższego grzeszy,, gdy powierzony mu z woli Bozkiej cudzy majątek na uszczerbek wystawia. Bóg żąda od każdego sumiennej, i rzetelnej pracy w jego zawodzie. Kiedy święty Izydor, oracz, w żaden sposób nie mógł wykonać nadanego sobie zlecenia, to Bóg zesłał mu Anioła do pomocy, aby światu pokazać, że każdy rozkaz chlebodawcy spełnionym być powinien. Widzimy więc, że Bóg chce, aby każdy, czy to parobek, czy służąca, wykonywał swe obowiązki tak. jakby gospodarowali we własnym majątku.

Gdy po przejściu choroby wieś się jakoś uspo­

koiła, ten i ów zaczął się przyglądać gospodarowaniu Kosińskiej. Najbardziej Borys. Nieboszczyk Kosiński życzył sobie przy śmierci, aby ten, który mu wr biedzie dopomógł, był opiekunem Franciszki. Lubo Kosińska nie miała do tego ochoty, jednakże, szanując wolę męża umierającego, obrała Borysa opiekunem, czemu tenże wcale się nie sprzeciwiał. Z taksy okazało się, że bardzo mało pozostało na spłacenie długów. Wdowa

(15)

chciała postarać się o kogo z familii, któryby jej pomógł gospodarzyć, przez co możeby jeszcze była gospodarstwo postawiła na nogi, ale Borys odradził, mówiąc, że sie.

sam tćm zajmie. I w samej rzeczy zajął się tóż tak, jak własnem.

Po niejakim czasie zaczął inaczej śpiewać. Bab­

skie gospodastwo, mówił, może łatwo doprowadzić do tego, że i jego pieniądze przepadną, trzeba więc temu inaczój zaradzić. N a takie rozumowanie struchlała wdową;

widząc na co się zanosi. Sądziła jednakże, że Borys przecież nie wypowie jój tak wnet kapitału. Aż jed­

nego razu powiedział jej wręcz, żeby się postarała o zapłacenie długu, gdyż w przeciwnym razie sądownie o to postarać się musi. Bićdna wdowa zalała się łzami,, bo któż jej pieniędzy pożyczy? Nie było innego ratun­

ku, jak gospodarstwo sprzedać.

Niedługo też potćm kupił Borys od Kosińskićj grunt takim sposobem, że dla Franciszki złożył w depozycie na posag trzysta talarów, a Kosińskiej zapisał małe dożywocie.

Różni różnie sobie o tćm gadali. Gpspodarze- 'kręcili głowami, a kobiety szeptały, że Borys Kosińską zgłupił, wystawiając jćj położenie w gorszym stanie, aniżeli rzeczywiście było. Przeszło sto mórg ze zabudo­

waniem kupił za nie więcej jak za tysiąc talarów, których, już i tak różnemi czasy pożyczył.

Nabywca zaraz drugiego dnia po zapisie sprowa­

dził swoje bydło, zakręcił się koło naprawy budynków,, aż nareszcie po kwartale sam się z . familią sprowadził, zostawiając dawne mieszkanie dwom komornikom.

Tym sposobem stara siedziba Kosińskich przeszła w ręce Borysa, a jej prawa dziedziczka została na grun­

cie jako ciężar. Ile biedna wdowa łez wylała, gdy się

(16)

dowiedziała o pogłoskach krążących pomiędzy mieszkań­

cami Raciczek, gdy się dowiedziała, że Borys umiał jój łatwowierność, a zarazem nieświadomość interesów gospo­

darskich wyzyskać na jej zgubę, tego opisać nie podobna.

Ale cóż to poradziło? Łzy stanu rzeczy nie zmieniły, a jój życie było potrzebne jeszcze dla jedynego dziecięcia — Franciszki. Poddała się tedy losowi swemu z tą rezy- gnacyją, jaką tylko prawdziwa wiara i ufność w pomoc Najwyższego natchnąć nas może.

Borys, jak już nadmieniono, miał syna w szeregach żołnierskich. Mijał już temu teraz rok trzeci, a nikt go jeszcze we wsi nie widział. Janowi tak jakoś żołnierka przypadła do smaku, że ani nawet na urlop przyjechać nie chciał. A miał pono bardzo dobrze, bo był przy jakimś „lajtnamcie“ za bursza, co wr oczach liaciczan, a mianowicie ojca Borysa, nie małe miała znaczenie. Tym­

czasem bursz nie jest to nic więcśj, jak fagas. J a n Borys strasznie przy wojsku zmądrzał. Nie tylko, żejuż umiał pisać się Johanem Bories, ale pono, paląc fajkę, dymem zaciągać się potrafił, wiele żołnierskich piosnek się nauczył i oficerskie buty pięknie czyścić umiał.

A kiedy siadł na „lajtuamckiego“ konia, to aż „frajlajny“

oknem się przyglądały, taki on to teraz „fajny bursz“.

Tak J a n pisywał do ojca. Ozy to prawda, tego nikt wiedzieć nie mógł, bo go nikt nie widział. Z ciekawością tedy wielką oczekiwano tegorocznego rozpuszczenia żoł­

nierzy, bo się słusznie spodziewano, że nasz J o h a n przecież wróci do domu, chociaż mu tam tak dobrze.

Tak poznaliśmy w Baciczkach kilka osób, chociaż powierzchownie. Przejdziemy teraz do stosunków całój gminy.

(17)

Obcy w Raciczkach.

Będzie temu może lat piętnaście, kiedy w Racicz­

kach chyba jaki armer rajzender, albo inny przybłęda zaszwargotał niezrozumiałym językiem. Obcych widywano po miastach tylko, lub innych wsiach, a jeźli który zaj­

rzał do Raciczek, to musiał być taki, co po polsku mó­

wił, bo inaczej z kwitkiem odszedłby, nie sprawiwszy interesu. Jeźli tam zaszedł rzeźnik, a zapytał się o „kalb,“

to ten nigdy cielęcia nie dostał. Szklarz nie mówiący po polsku ani jednśj szybki wprawić nie mógł, chociaż, jak to wszędzie, dosyć bywało szyb natłuczonych. A jaki szaehraj..

no! ten mógł się chyba w nocy pokazać, to jest, jeźli psy były powiązane, bo inaczśj żleby było z nim, gdyż i te zwie­

rzęta umieją odróżnić szachraja od poczciwego człowieka.

W tćm, jak powiedziano, przed mnićj więcćj pięt­

nastu laty jakiś gospodarz z Raciszek przez pijaństwo,, a skutkiem tego przez wdawanie, się ze żydami, posżedł na subhastę. Stało się to tak nagle, tak niespodziewanie, że ledwo po dziennikach ogłoszono, a już tśż i właściciel nowy zjawił się w Raciczkach. Był nim ów już raz wspomniany ISłajman. Jeźli go kto się zapytał, jakim spo­

sobem wdostał się w to gospodarstwo, kiedy o subhaśćie wTe wsi nikt prawie nie wiedział, to on tylko pafnął kilka razy ze swojćj krótkiśj fajeczki i dumnie odpowia-

(18)

dał: ich fersstee nicht! Z czasem nauczył się trochę po pblsku; gdy go wtedy o to pytano, odpowiadał: ja ! ja ! r o z u m mi e c z t r z e b n o , ni j a k wy gł upy! i na tym koniec. Sprawa ta pozostała tajemnicą, na zawsze.

Najman był pono w Pomrach kowalem; tak przy­

najmniej sam powiadał. N a dowód zaś swego twier­

dzenia wybudował kuźnią przy swoim budynku i zaczął na nią... patrzeć. Czemu? Bo Baciczanie chodzili z ro­

botą do starego kowala. Chociaż ten i ów byłby może dał robotę Najmanowi, to jednak każdy wstrzymywał się od tego, zapatrując się na głowę całej gminy, na sołtysa.

A był to wiaruś nielada. Katolik, Polak, człek uczciwy, to mało jeszcze, co o nim można powiedzieć.

Odbył on całą wojnę w r. 1831, będąc wtedy zaledwie dwudziestoletnim wyrostkiem, a i 1848 r. był pierwszym, który ze wsi zniknął, a ostatnim, który powrócił. Z re­

sztą nie taki dudek, jak niektórzy dzisiaj sołtysi, co z lada drobnostką lecą jak oparzeni do miasta z prośbą do karczemnych pismaków o napisanie tej lub owćj rze­

czy. Nie, Grzegórz Tuciak był o tyle nauczałym. że wszelkie interesa sam sobie obrabiał.

Owóż ów Tuciak zwołał gromadę i tam tę sprawę poruszył. Raciczki nie miały własnego kowala, tylko w połączeniu z kilkoma innemi wsiami utrzymywały majstra we wsi mnićj więcśj pół mili oddalonej. Jaki taki więc zaczął przebąkiwać, żeby to lepiej było mieć wre wsi kowala, aniżeli z lada czem zawsze gdzieś daleko biegać. N a to odezwał się Tuciak mnićj więcćj \v te słowa:

— Moi kochani. Już mi włos na głowie zbielał, wzrok słabnie, a słuch tępieje — ale wolałbym całkiem ogłuchnąć i oślepnąć, niżbym miał widzieć i słyszeć, aby

(19)

który z naszój gminy swój dobytek i grosz krwawo za­

pracowany zanosił do człowieka, który ani mowy naszój nie rozumie, a wiary naszej świętój nie wyznaje, a naro­

dowością naszą pomiata, jak nieprzymierzając, my błotem ulięznem.

Tuciak mówił jeszcze bardzo wiele, jak to np. od samego początku obcy przodków naszych mieczem i ogniem z ich siedlisk nad Elbą wypierali; jakto później, gdy król Bolesław' podniósł Polskę tak, że aż świat cały zwrócił oczy wr tę stronę, to niemiecki cesarz Oton I I I osobiście udał się do Gniezna, nie po to, jak powiadał, aby uczcić grób świętego Wojciecha, ale aby się prze­

konać, czy Polska rzeczywiście taka mocna, aby się mogła potędze oprzćć niemieckiój. Oj, mocna była nasza kochana ojczyzna pod Bolesławem Chrobrym, bo aż sam cesarz jśj potęgi się uląkł, i z obawy, aby Bolesław sam się nie koronował, wręczył mu koronę królewską. Tego przecież wcale nie było potrzeba, bo Bolesław był sam bez jego łaski potężnym królem, wielkim monarchą.

Pokazała to Polska późnićj pod Wrocławiem na ,,Psiem polu.“

A cóż to „Psie pole?” Oto cesarze, zazdroszcząc Polsce, naśli ją z wielkiśm wojskiem, aby zniszczyć, wy­

mordować polskie plemię. A le Bóg czuwał nad nami.

Przyszło do bitwy na Ślązku; Niemców legło tyle, że ich nie można było pd razu pochować. W tedy psy zgro­

madzały się z okolicy i ciałem Niemców się. karmiły.

Od tego nazwa: psie pole.

— Nie na tśm koniec, mówił sołtys. Zawsze się oni wciskali do nas, jak nie przymierzając uparte dzie­

cko: dostanie raz i drugi potężnego szturchańca, po- skrzeczy, ale za chwilę znów się napióra. Owóż K rzy­

żacy dostali nieraz porządnego szturchańca pod Płow-

(20)

cami, nareszcie pod Grunwaldem. Ale cóż? często- uparty wygra. I uparli się Szwedzi, a korzystając z roz­

paczliwego położenia Polski, zabrali to, co im się nie- należało.

Tak mniej więcśj mówił Tuciak.

W iele razy już odzywał się sołtys w gminie, wiele razy miewał dłuższe mowy, bądźto wzywając do zgody,, bądźto wystawiając ohydę pijaństwa; ale nigdy takiego skutku mowa jego na słuchaczach nie wywarła, co dzisiaj.

Poważano i miłowano go tak, jak dzieci ojca. Gospo­

darze widząc go wzruszonego, uczuli sami łzę w oku, bo kogóż nie wzruszy nieszczęście ojczyzny? któż nie zapłacze na wspomnienie gwałtów spełnionych na ojczy­

źnie? O! musi to byc serce zupełnie zepsute, kamienne!

Za radą Tuciaka poszli wszyscy gospodarze i od­

nowili z kowalem kontrakt na rok następny. Płacili mu rocznie ośm ćwierci żyta, sześć ćwierci jęczmienia i cztery ćwierci grochu. Z a to każda robota gospodarska była prawie na doczekaniu wykonana, gdyż majster trzymał sobie porządnego czeladnika. Zresztą mając dostateczne utrzymanie, nie potrzebował za innym gonić zarobkiem.

Najman zmartwił się bardzo, że mu się sztuka nie udała. Nie tracił jednak nadziei, sądząc, że co się od­

wlecze, to nie uciecze. Postanowił sobie wszelkich do­

łożyć starań, aby swego dopiąć zamiaru. Najprzód za­

czął pojedyńczych gospodarzy zaczepiać w mieście, a czę­

stując ich słodkim likierem, obiecywał opuścić połowę mesznego. Mawiał, że lepszą zna robotę, aniżeli taki głupi kowal, co to dalej nie był w świecie, jak w naj­

bliższych okolicznych miastach.

J a k i taki zaczął mu przytakiwać. Każdemu dobrze życz, ale sobie najlepićj, mówił niejeden. Cóż tam, że on nie nasz; jednak zrobi tę samę robotę, co i Polak,.

(21)

a ta,niśj. Ciężkie czasy, trzeba się starać o siebie, a nie o kogo innego. Mawiali to jednak tylko ukradkiem, bo się sami własnych slow wstydzili.

Dowiedział się o tćm Tuciak. W łaśnie była nie­

dziela. Przed kościołem stały gromady gospodarzy. Ba- ciczanie także zebrali się na cmentarzu i rozmawiają o tem i owśm, częstując się nawzajem tabaczką. Tuciak był pomiędzy nimi. Nakierował zręcznie rozmowę na Najmana, a kiedy wymiarkował gospodarzy zawołał:

— Powiedzcie mi mili sąsiedzi, czyż Najman przy­

szedł do nas z przywiązania, z miłości dla naszego na­

rodu? Czyż myślicie, że dla naszego dobra rozgospoda- rował się w Raciczkach? O! kto tak myśli, to niech natychmiast idzie do spowiedzi świętśj, bo myśl taka jest grzechem. Zamiarem jego jest, by naszym kosztem, upadkiem rodaków naszych zbogacić się. Wcisnął się pomiędzy nas, aby wyzyskawszy ufność i łatwowierność naszę, poźniśj nas z gospodarstw wypędzić i w majątku naszym tak się zagospodarować, jak nie przymierzając wróbel w gnieździe jaskółczem. Złe i niecne jego zamiary można już po tem poznać, że was częstuje wódką, która dotychczas nie miała i nie ma zwolenników pomiędzy nami.

Nie poznajecież w tćm szatana kusiciela? Uczciwy czło­

wiek nie będzie nigdy pragnął zguby swego bliźniego, a Najman stara się o upadek naszego kowala. Nie po­

znajecież w tem człowieka podłego, bez charakteru?

O! sąsiedzi mili, ciężko ten zgrzeszy przeciw narodowi, który odstąpi od swego, a przywiąże się do przybłędy.

W ątpię jednak, aby się znalazł pomiędzy nami taki.

Przyjaciele! któż z was odbierze robotę staremu kowalowi?

To rzekłszy, spojrzał po słuchaczach. Ci stali ze spuszczonemi oczyma i z widocznóm oburzeniem na twarzy.

2

(22)

— A cóż to? ojcze Tuciaku — odezwał sie; jeden z gospodarzy, nazwiskiem Sobota, to nas już tak za nic macie, że myślicie, iż my uSTajmanowi damy robotę, a ro­

daka przez to doprowadzim do ubóstwa? Pomiędzy nami nikt się taki nie znajdzie.

Znów inny :

—■ Uchowaj nas Boże od. tego. Dos'c nas przyci­

skają, dos'd mamy z innych stron uciemiężenia, mieliż- byśmy sami siebie rujnować i nasz ciężko zapracowany grosz dawać w obce ręce? M e, ojczulku, pomylilis'cie się na nas.

Serce Tuciaka rozradowało się na te słowa. Podał wszystkim rękę, którą ze serdecznością ścisnęli.

— J a mam w domu kilka starych skrzywionych gwoździ, odezwał się jeden z młodszych, radbym je spro­

stował, ale nie na kowadle, jśno na jego głowie.

— A to naco? zawołał jakiś żartowniś, lepiej dać mu robotę, boć mu jej bardzo potrzeba na wyżywienie córulek.

— Prawda, prawda, zawołał inny, dyć to takie chude, że we wielki piątek zjeśćby je można bez popełnienia grzechu.

Rozśmiali się wszyscy przytomni. Najman miał rzeczywiście dwie córki i to nadzwyczaj chude.

—• Oj chude, chude, jak najchudsze szkapy, zawołał inny.

— J a k tyczki od szablaku, dorzucił inny,

— Ja k . . .

Tuciak nie dał domówić, karcąc, że .na świętem miejscu pozwalają sobie nieprzystojnych żarcików. I inni starsi zgromili młodzież, raz, że nie ładnie żartować i przedrwiwać osoby nie przytomne, choćby innćj wiary, a po drugie, że wzbudzać puste śmiechy przed nabożeń­

(23)

stwem, na które każdy z duchem pełnym pobożności stanąć powinien, jest grzechem.

— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

— N a wieki wieków! Amen.

Tu całe zgromadzenie sięgło do czapek, bo oto ksiądz proboszcz, śpieszący na mszą świętą, poclrwalił przed nimi Pana Boga.

Koniec końcem Najman nie dostał roboty tak długo, dopóki tylko Tuciak żył i był sołtysem.

— Kochani moi, mawiał on nieraz, jedna owca zanie­

czyści całą owczarnią, a jeden szpieg w obozie całą armią zgubić może. Trzymajmy się tedy za ręce, abyśmy nie zgi­

nęli — wspólna moc zdoła nas tylko ocalić. Ostrzegam was, abyście nigdy nie dali się uwieść temu, który was z drogi cnoty sprowadzić usiłuje. Wierzcie mi, że człowiek zły ma ocukrowane usta, ale serce pełne jadu. Pismo święte powiada: czuwajcie, bo nieprzyjaciel jako lew ryczący krąży około was, szukając, kogoby pożarł.

Niestety! śmierć nieubłagana za rychło wydarła Kaciczkom' szanownego starca. W nim straciła gmina ojca, opiekuna i rzetelnego doradzcę.

Po śmierci Tuciaka obrano sołtysem innego. Poszło tóż zaraz inaczćj. Sołtys potrzebował często rady Naj- mana: ostatni potrafił w krótkim czasie zjednać sobie sołtysa i przerobić go na swoje kopyto. Nauki Tuciaka poszły w kąt, a w gromadzie, zamiast nauk i rozsądnych pogadań, ukazała się na stole przyniesiona przez Najma- na flaszka z wódką. Temu i owemu zasmakowała go­

rzałka, a Najman dostarczał. Dokazał tśż tyle, że w rok później dostał kowalską robotę pod temi samemi warunkami co i stary kowal, i to kontraktownie na lat dwanaście.

Z tego można poznać, że zły sołtys i najlepszą 2*

(24)

gminę zepsuć może. Lecz nie na tem koniec — zoba­

czymy dalćj.

W e wsi była karczma należąca do gminy. Już od samego początku sołectwa Tuciaka wypędzono z niej gorzałkę. Gościnny utrzymywał i sprzedawał tylko to­

wary potrzebne do codziennego życia, jako chleb, cukier, kawę, mydło itp .; z trunków wolno mu było sprzedawać tylko piwo i wino, i każdy tylko pod tym warunkiem otrzymał kontrakt dzierżawy, pomimo że wieś miała, konsens i na wódkę. Po śmierci Tuciaka radzili gościn­

nemu gospodarze niektórzy, a nawet sam sołtys, aby napowrót gorzałkę zaprowadził, ale sumienny człowiek, gardząc nieuczciwym zarobkiem, nie uczynił tego.

Owróż we dwa lata za nowego sołtysa śmierć wy­

mazała karczmarza z listy żyjących. Wdowa miała jeszcze prawo pozostania na szynku przez pół roku.

Tymczasem zaczęli się nowi zgłaszać dzierżawcy, a po­

między nimi i łSTajman, który gościniec chciał zadzierża- wić dla swego brata. Naturalnie, że ugoszczeni i pod­

chmieleni gospodarze, z małemi wyjątkami, przystali na to, cżego Najman żądał.

Rozsądniejsi, pomni na dawniejsze czasy, smucili się z tego bardzo, widząc, że teraz wieś dostała się cał­

kiem w szpony Najmana. Nic dobrego z tego spodzie­

wać się nie było można, mianowicie, że kontrakt dozwa­

lał wyraźnie szynko wania wódki.

Skoro po pół roku wdowa się wyprowadziła, zjawił się, ni ztad, ni z owąd, ów brat kowala, nowy dzierżawca.

Miał na sobie surdut zielonawy, z płótna własnego wy­

robu; w gębie fajkę, od której warga dolna na jednój stronie całkiem mu się wykrzywiła; na głowie kaszkiet z kolorową obwódką, a na nogach pantofle. Przybył

(25)

tylko sam, jak mówił, żona jego, dla załatwienia inte­

resów, musiała jeszcze na miejscu pozostać.

Rozumie się, że o tćm co on powiadał, dowiedziel się Raciczanie tylko od Eajmana, gdyż przybysz nie umiał ani słówka po polsku. Całkowite imię jego było Grotlib Najman. My zaś dla odróżnienia będziemy ko­

wala nazywa« Najmanem, a karczmarza Glotlibem.

Najman zaopatrzył swego brata we wszystkie potrzeby.

Zakupiono towarów, pomiędzy któremi figurował miano­

wicie potężny okseft okowity. Zaraz tćż pićrwszego dnia napełniła się karczma...., a chociaż każdy otrząsał się, po każdym kieliszku spluwając, jednakże niejedna złotówka wpłynęła do kieszeni gościnnego, który od jednego do drugiego biegał, a namawiał, nazywając każdego „bratem“ . Minęło parę miesięcy. Gościnny już w pantoflach nie chodził. Karczmę uporządkował wygodniój, naskupo- wawszy gratów różnego rodzaju. Naraz w nocy jednój przybyła jego żona. Zadziwiło to tylko Raciczan, że pani oberżyścina na wózku jednokonnym nic więcćj nie przywiozła, jak tylko troje dzieci i jeden becik.

Gospodarze pokiwali głowami, rozśmiali się i nic

■więcój. Mniejsza o to... każdy nie może być bogatym.

Inni zaś tylko smutnie spojrzeli w stronę kościółka para- I fialnego, jakby tam. szukali ratunku przed nowóm gospo­

darstwem.

Powie może niejeden: to i cóż, że na gościnnego wzięła wieś sobie obcego? O gdyby Tuciak mógł po­

wstać z grobu, dałby na to stósowną odpowdedź. D o­

wodzi to teraz Gotlib. Przeszły gościnny nie chciał sprzedawać wódki, chociaż to miało być z jego zyskiem, a Gotlib zaraz pierwszego dnia zaszczepił w gminie naj­

szkaradniejszy obyczaj: pijaństwo. Dawny gościnny chciał żyć, ale nigdy nie chciał krzywdą ludzką majątku się

(26)

dorabiać. Mówicie, że u Gotliba, lub u żyda tąniój..

Ba! tanśj, ale za to pewnie towar gorszy.

Tak byłby mówił Tuciak. niestety! zimna mogiła, dawno już pokryła zwłoki starca, a we wsi drugiego takiego|nie było, któryby mógł tak władać sercami, jak.

nieboszczyk.

Ozy i o ile miałby Tuciak słuszność, o tćm każdy sam sobie powiedzieć może. Jeśliby był w kłopocie, jak się o tćm wyrazić, ten niechaj odpowie na to pytanie:

kto jestlepszy, ten, który jest rzetelnym, czy oszust?

Albo: kto jest lepszy, czy ten, co prowadzi do Boga, czy ten, co do czarta?

Niech to każdemu sumienie i zdrowy własny roz­

sądek odpowiedzą.

Skutki gospodarstwa naszego karczmarza okazały się niedługo w Raciczkach. Owa tak powabna wieś za­

częła pomału pustoszóć. Tu i tam pokazały się dziury w dachach; okna były zastawione deskami, szyby pa­

pierem zalepione. Domy dawniój były białe, dziś desz­

czem obmyte, napróżno nowego pobielenia oczekiwały;

płoty porozwalane poszły na ogień. Dzieciska brudne, nagie wałęsały się po wsi, lub tarzały się na ulicy w piasku, zamiast iść do szkoły. Za to w karczmie od rana do wieczora huczno i gwarno. Zawsze tam znalazło się kilku krzykaczy, którzy, niby koguty, zwabiali innych do siebie,

Ale za to kościółek rzadko kiedy ujrzał Raciczan pomiędzy swemi ścianami. Wieś tak ludna, ledwo kilku tylko posełała na nabożeństwo.

Jednak wszyscy Raciczanie nie stali się złymi;

znaleźli się i tacy, którzy za ogólnym przykładem nie poszli. Takimi byli: Kosiński, Krzemięźny, Pokorny, Grabowski i Woźniak. Wstrzymywali oni swych sąsiadów'.

(27)

ile mogli, czynili, ile sił starczyło; ale co dzisiaj oni na­

prawili, to Najmanowie nazajutrz popsuli. Cóż, kiedy w kuźni uczynny kowal częstował do sytości! kiedy znów po skończonój podkowie, lub okuciu gwoździa prowadził kowal każdego do szynkowni! Potóm gromady już nie u sołtysa, ale w karczmie się odbywały. A nie wia­

domo było czemu, że w tygodniu musiał sołtys nawet kilka razy gminę zwoływać. Wynajdywał tóż rozmaite powody: raz musiał gospodarzom coś pilnego z dziennika powiatowego przeczytać, to znów jakąś nowinę urzędową oznajmić, to rozporządzenie komisarza powiatowego pu­

blikować. Słowem, te gromady odbywały się tak często, że gospodynie zaczynały na dobre zabraniać udziału.

Ńa ten właśnie czas przypadła owa straszna cho­

roba, ospa, która na niejakiś czas przypomniała Kacicza- nom o tern, że Bóg w niebie, że kościółek parafialny jeszcze stoi, i że ich jak dawniej, tak i teraz Matka Najświętsza przyjmie pod Swą opiekę.

Czytaliśmy w przyszłym rozdziale, jakto kościół był znów napełniony, jakto i w poprzedni dzień głos kapłana nie odbijał się o głuche ściany, ale dochodził do serc pobożnego ludu.

Lecz cóż? skoro choroba przeminęła, skoro strachy śmiertelne się uśmieżyły, zachwiało się sumienie znowu i jak dawnićj kościół stał pustkami, a w Baciczkach go­

spodarowano po swojemu.

Tak było w Raciczkach w czasie, kiedy się powieść nasza zaczyna.

(28)

P o k o rn y .

Opuściliśmy siedzącą zamyśloną Kosińską przy ko­

minie, podczas gdy Franciszka krzątała sie po izbie.

Franciszka wkrótce skończyła swą robotę; już statki czysto umyte ustawione były na miśniku. Pobiegła więc do skrzynki, otworzyła i wyjęła kawał płótna, z któróm zbliżyła się do komina. Rozdmuchawszy ogień, aby było jaśniej, siadła koło matki i poczęła szyć. A le ledwo kilka razy igłą ruszyła, dały się w sieni słyszeć mocne, ciężkie kroki. Drzwi się otworzyły i od progu usłyszano grubym głosem:

— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

— N a wieki wieków — Amen! odpowiedziały równo­

cześnie niewiasty.

— A witajcie Krzemięźny, kumoterku, rzekła Kosiń­

ska, powstając, i podała przybyłemu rękę.

— Bóg wam zapłać, kumoszko, Bóg zapłać! Byłem na gromadzie... widząc, że u was jeszcze jasno, przysze­

dłem zobaczyć co porabiacie.

Na to zbliżyła się Franciszka i powitawszy Krze- mięźnego, który był jej ojcem chrzestnym, otarła fartu­

chem stołek i przysunęła błiżćj do niego. Krzemięźny zasiadł około Kosińskiej i rozpoczął mowę zwyczajną, pytając o zdrowie, o powodzenie, co słychać i tam dalśj.

(29)

— Jakże, kumoszko, nie pójdziecie jutro na jarm ark?

zapytał po chwili.

— N a jarm ark? hm! co mi tam po jarmarku, odpo­

wiedziała Kosińska; kupić nie mam czego, sprzedać mogę co chwilę, jeżeli jest co... więc po cóż miałabym stare kościska napróżno do miasta włóczyć?

— Oj, to święta prawda!... Kupić i sprzedać zawsze można; każdój chwili kramy stoją otwarte.

— Czy wy, kumotrze, pojedziecie?

— J a ? A toć już pewnie ze dwadzieścia jarmarków minęło, a noga moja tam nie postała. Namawiał mnie wprawdzie Ju rek , abym się z nim zabrał, ale przecież nie dam się do tego nakłonić. Niech Bóg broni każdego od takiego życia, jakie Jurkowie prowadzą. Żadnego targu, żadnego jarm arku nie pominą. Jeśli człek jest czasem w mieście, to może się o szyję założyć, że ich na ulicy zobaczy. Ten i ów wraca do domu... ale J u ­ rek ze swoją nie. Szkapska głodne muszą całemi dniami stać przed szynkownią, aż wreszcie oboje spojeni, jak nie przymierzając bydlęta, wychodzą i jadą do domu.

Tu znów nie ma ani parobka, ani dziewki, tylko mały chłopak, który konie wyprzęga i napędza do stajni, ale o paszy, o napojeniu, ani nie mj^śli. Ztąd nie dziw, że koniska miechem możnaby zabić. Oj! kara Bożka z tą przeklętą gorzałką!...

— Ile sobie przypominam, rzekła Kosińska, był J u ­ rek dawnićj poczciwym i porządnym człowiekiem. A i ona z porządnego domu pochodzi.

^— Wićm ja o tern, wićm, rzecze Krzemięźny. Gdyby nie przeklęta karczma, gdyby nie łotry, co go tam do siebie wabią, nie byłoby lepszego człowieka. Ale cóż?

J a k się kto raz gorzałce odda, to tak samo, jakby osza­

lał. Tak z Jurkiem, tak z innymi. Żydy, sądy, egze-

(30)

kutory żyją jego ciężką j^racą, a on za to wszystko tylko- się upije.

— Więc znowu jutro jedzie na jarm ark? i to z czem?

—• Z czśm? bo on to wie? Zobaczyć swoich żydków, upić się, zmarnować kilka złotych... po więcćj nic. Borys także jutro pojedzie.

— Słyszałam, słyszałam, odpowiedziała Kosińska; syn jego pono wróci od wojska.

— Tak jest, wróci, a z nim syn Kajmana i Grześ Pokornych. Dobre to dziecko, ten Grześ'. Czytałem jego listy. Ogromnie biśdak tęskni za mową polską, za polskim kościołem. — Aleć na mnie i czas do domu.

To mówiąc, wstał, pożegnał się i odszedł. Kie- wiasty powstały same i wkrótce udały się na spoczynek.

Wspomnieliśmy o Pokornym; dowiedzmy się, co to był za jeden.

Pokorny nie pochodził z Raciczek, tylko mniej wię­

cej przed trzydziestu laty ożenił się w grunt, na którym- dzisiaj gospodaruje. Z młodości trudnił się zaganianiem świń, na któróm to rzemiośle przy oszczędności dorobił, się znacznego grosza.

Był on bogobojnym, uczciwym i trzeźwym, dla tego tóż w krótkim czasie zyskał zaufanie i przychylność wszystkich Raciczan, którzy początkowo patrzyli na niego z ukosa.

Cnota ma to do siebie, że ją nawet w nieprzyja­

cielu szanować i uznawać musimy. Kajwiększy niecnota- mimowolnie na widok człowieka cnotliwego spuszcza oczy i serce przepełnia uszanowaniem, którego ani pojąć nie może. Każdyby pewnie chciał wzbudzać dla swój osoby uszanowanie, dla tego tóż każdy powinien się starać o ów skarb największy, ów klejnot najdroższy — cnotę.

(31)

Pokorny był rzeczywiście cnotliwym. JSTie jednemu on dopomógł, nie w chęci zysku jakiego, lecz z czystój miłości bliźniego. Kiedy straszna ospa panowała, inni.

zdała stronili od domów, gdzie się choroba pojawiła. Po­

korny zaś mówił sam do siebie: Jeźli mnie Bóg chce nawiedzić, znajdzie on mnie i pod ziemią. Bo kędy się.

uciekę od oblicza Jego? Ta myśl dodawała mu otuchy;

chodził od chorego do chorego, pomagał, dawał rady.

Kiedy lekarz polecił, aby w każdym domu nalewano po kilka kropli kwasu węglowego na talerz, wszyscy się po- lękłi, poczuwszy zapach właściwy owemu kwasowi. Sądzili bowiem, że od tego zachorują. Tu Pokorny pouczał ich, co za znaczenie ma kwas węglowy, a dla stwierdzenia swego słowa sam szedł naprzód dobrym przykładem.

Był tam jeszcze ktoś inny, który także starał się dopomódz Kaciczanom. Głotlib Najman każdemu, kogo spotkał, radził, aby dużo pił wódki. Mawiał, że wódka oddala zarazę, że chociaż już się kto zaraził, to wódka :! jad wszelki w człowieku wygryzie, spali, zniszczy. Wielu I poszło za radą karczmarza. Widoczna rzecz, że rada była nie dobrą, bo właśnie najwięcej takich padało ofiarą zarazy, którzy się trunkom oddawali. Gdy to karczma­

rzowi wymawiano, odpowiadał że za mało pili. Tak to - niejedni ludzie dla marnych kilku groszy zarobku nie

wzdrygają się drugich zabijać na duszy i na ciele.

Czyż tak mamy pojmować miłość bliźniego?

Wcale inaczej pojmował Pokorny miłość bliźniego.

Ganił ostro zbytek, a nawet i mierne używanie trunku, nie tylko w chorobie, ale nawet i w zdrowiu. Za to zwoził swemi końmi niezamożnym Kaciczanom księdza z panem Jezusem i lekarza z miasta.

D la tego mu też Bóg błogosławił tak, że przez cały przeciąg choroby, ani on, ani żadne z familii i do-

(32)

mowników nie zachorowało. A ile czułych podziękowań odebrał od tych, którzy za jego staraniem do sił przyszli, łub przychodzili! O! jak mu proboszcz parafialny dzię­

kował za to prawdziwie chrześciańskie poświęcenie, czyli raczej, narażanie swej osoby dla miłości bliźniego!

Pokorny zasługiwał rzeczywiście na przydomek pokornego, bo w sercu jego ani razu nie obudziła się choćby najmniejsza iskierka dumy.. To, co uczynił, uczynił dla miłości Boga, było to według jego zdania obowią­

zkiem każdego prawowiernego chrześcijanina, katolika, Polaka, było to spłacanie długu winnego bliźnim i ludz­

kości.

Człowiek prawy działa li tylko z czystej miłości chrześcijańskiej; i taki tylko dobry uczynek ma wartość u Boga. Niechaj nie wie lewica, co czyni prawica, rzekł Zbawiciel; to znaczy: jeżeli czynisz dobrze, czyń to dla tego tylko, abyś się chciał Bogu przypodobać, a nie lu­

dziom. Ludzie rzadko nagrodzą, ale Bóg zawsze. Bóg, który widzi w skrytości, odda tobie.

Pamilia Pokornego składała się z kilkorga dzieci, z których najstarszy wiekiem, Grześ, służył w szeregach żołnierskich, a jak słyszeliśmy z ust Krzemięźnego, jutro ma powrócić do domu.

Grzegorz, a jak my równo z Pokornym nazywać go będziemy, Grześ, liczył obecnie dwadzieścia cztery lat wieku. Był on uczonym młynarzem. Pokorny, lubo miał znaczny majątek, nie dał jednak synowi zostawać w do­

mu za piecem, ale kazał mu się nauczyć rzemiosła.

Mawiał często: majątek jest rzecz taka, którą w kwa­

drans można utracić, a rzemiosło nigdy nie zginie.

Żona Pokornego, poczciwa Zuzanna, tak była równą co .do pobożności mężowi swemu, że się zdawało, iż Pan Bóg umyślnie te dwie istoty połączył, aby z nich wszyscy

(33)

mogli brać przykład małżeńskiego pożycia, wychowania dziatek i wykonywania uczynków chrześcijańskich. Skoro tylko wieczorem po skończonej pracy dziennej ogień na kominie oświecił obszerną izbę, zaraz przy furczeniu ko­

łowrotków rozlegał się śpiew nabożny, np. Kto się tu opiekę, albo Dobranoc głowo śiuięta Jezusa mojego, lub inna jaka pieśń, w które nasz pmlski, katolicki Ko­

ściół tak bogaty.

Głosowi-, ojca, matki i starszych wtórowały cienkie głosiki dzieci, które, chociaż małe, przecież wszystkie z książką komin obsiadały i palcem wskazywały sobie na miejsce właśnie śpiewane.

Dzisiaj Pokorny ze żoną długo rozmawiał. Łatwo odgadnąć, co ich tak bardzo zajmować mogło. Każdy rodzic doświadczył, jaką lubością przejmuje się serce ojca i matki, gdy się zbliża chwila, w którój ukochane dziecię do piersi swojćj przytulić może. Pokorni przez trzy długie lata syna nie widzieli. Grześ odbył kam­

panią francuzką, a że miał Boga w sercu, przeto On tćż czuwał nad życiem i zdrowiem jego, tak że go z naj­

większych niebezpieczeństw zawsze bez szwanku wypro­

wadzał.

Pokorna z obawą wyglądała przybycia Grzesia.

Miała go wciąż w pamięci takim, jakim go przed trzema latami odchodzącego widziała. Ale teraz?... może zbie­

dniał, może zestraszniał, może... może... i tego może bez końca.

Tak to matczyne serce pragnęło duchem przejrzeć tę przestrzeń, która ją dzisiaj jeszcze od syna oddzielała.

I ojciec ciekawy był ujrzeć Grzesia, ale myśli jego były zupełnie inne. Nie chodziło mu bynajmniśj o po­

wierzchowność, nie chodziło mu o zewnętrzność syna, ale o jego usposobienie, o jego serce. Ciekawy był, czy

(34)

Grześ bawiąc przez trzy lata w Niemczech nie zaraził ducha swego obczyzną, czy nie przytłumił w sobie mi­

łości i przywiązania cło swej narodowości. Truchlał na samo wspomnienie, że Grześ żyjąc przez tak znaczny przeciąg czasu pomiędzy rozwiozłymi towarzyszami broni, mógł łatwo utracić to, co człowiekowi uczciwemu powinno być najświętszśm, to jest religia, język i miłość ojczyzny.

Na próżno Pokorny natężał ducha swego, na pró­

żno się straszył. Mógł przecież wiedzieć,-że od kolćbki wpajane uczciwe, religijne zasady puszczają nadto głę­

boko korzenie w serca, aby mogły być ztamtąd wyrwane.

Dobre wychowanie pozostawia na duszy człowieka piętno, które nigdy zatrzeć się nie da, chociażby i na moment znikło, to wnet wr całej swej jasnśj postaci na nowo na widok występuje.

(35)

Na jarm arku.

Jarm ark. . . . to czarodziejski wyraz dla Żydów, komedyantów i... wałęsać się lubiących gospodarzy pol­

skich. Któż z nas nie zna owego zbiegowiska różnego ludu, gdzie na sto ludzi jeden uczciwy, a dziewięćdziesiąt i dziewięć oszustów się znajduje?

Wejdźmy choć raz jeszcze do miasta. Już zdała słychać wrzawę, krzyk, hałas, rżenie koni i ryk bydła.

Tu żydówka wydziera jakiójś gospodyni gęś tłustą, zarę­

czając krzykliwie, że nikt więcój nie zapłaci, jak ona;

że gęś jeszcze chuda; że ona ze wszystkich ludzi najpo­

czciwsza. N a innem miejscu targuje się dwóch handlarzy o bydlaka; właściciel chwali, a kupujący gani; wreszcie silnóm klaśnięciem dłoni w dłoń dobito targu.

Ludzi już bardzo wiele, tłok niezmierny, a jednak coraz więcój napływa. Wszyscy zmierzają do środka miasta, do rynku. W mieście, w którem jesteśmy teraz na jarmarku, są dwa rynki; w samym środku miasta rynek przeznaczony na towary kramne, a drugi zwany targowiskiem, leży przy kościele i przeznaczony dla bydła.

N a jednym i drugiem lud się wali w tę i w ową stronę, potrącany z przodu, deptany z tyłu. Chociaż było rano jeszcze w mieście zupełnie sucho, to już na południe zrobiło się takie błoto, że trudno suchą przejść nogą.

(36)

Przejdźmy się cokolwiek po mieście.

N a samym rogu ulicy przy rynku spotykają się1 dwaj znajomi gospodarze. Widzą się już zdaleka i po- znawają, bo uśmiechają się do siebie i głowami kiwają.

Zeszli się i podali sobie ręce.

— Witajcie, Marcinie! rzekł pierwszy; a wasza czy tśż na jarmarku?

— Bóg zapłać, Wojciechu, Bóg zapłać! odpowiedział drugi; pytacie się o moję? ba! a czyby to ona w domu.

dosiedziała, kiedy jarm ark w mieści?

—- Czy macie co na przedaż? pytał dalśj Marcin.

—• E! nie, alem chciał się przejść pomiędzy bydłem,, bo gdyby czasem staniało, toćby się na przyszłym jar­

marku zdało kupić jakie krówsko z mlekiem, bo moja bestra cielna, a te drugie za mało doją.

— H a nu! rzekł Marcin, dobywając tabakierki, i ja chciałem zajrzeć między szkapska, bo chciałbym tę ka­

sztanowatą klacz pozbyć, bo to chudnie, a roboty z tego nic.

—• Czy to ta, coście ją przeszłego jarm arku od Icka kupili?

— Ta, ta! Ładnie to wyglądało, ale teraz tak zmizer- niało, że bodaj mi kto odkupi. A ha! otóż i wasza.

— W itajcie Wojciechu! zawołała Marcinowa już zda­

leka, pokazując dwa rzędy bielutkich zębów; toć was już koisę lat nie widziałam. Co porabia wasza? a Nastusia czy zdrowa? czy wam się jeszcze ta łysa krowa nie ocier liła? Pono Erąckowój Mały Józef na ząbki choruje?

Tak zagadniony Wojciech zbierał myśli, aby po­

rządkiem na pytania odpowiedzieć, gdy w tem kichnął potężnie, a równocześnie ozwał się Z tyłu głos: hola! wiu!

ho, ho! z drogi!

Wojciech, Marcin i Marcinowa ustąpili na bok.

i schronili się do żydowskiśj szynkowni na pogadankę..

(37)

W rynku cały szereg kupieckich bud. Surduty, czapki, kamizele, kapelusze, kożuchy, szelki... wszystkiego dostatkiem. W budach sami żydzi, a kupujący sami chrześcijanie, przeważnie Palacy. Już to mają żydzi ja­

kiegoś inkluza, który im naszych, tak gospodarzy, jak i parobków, sprowadza. Polacy lgną do tych spekulantów, jak muchy do słodyczy.

Zobaczmy.

Przy pierwszój budzie stał żyd z rudemi pejsami, z czapką na głowie, jakby to był największy mróz.

Umawiał się z parobczakiem. Obok stało kilku innych, którzy zdawali się być tylko znawcami.

— J a ci mówię, braciszku, wołał żyd ochrypłym gło­

sem, żeś ty w tśj sukmanie piękniejszy od twego dziedzi­

ca. Ny! patrz! jak fejn siedzi, to niby ulane. Aj, waj!

a jak ci do twarzy!

Parobczak obejrzał się od stóp do głów... i natu­

ralnie zdawało mu się, że żyd prawdę mówi.

•— A co ma kosztować? zapytał żyda.

— Co ma kosztować? Ny! ja sumienny człowiek, nie chcę na tobie zarobić. J a ci tak sprzedam, jak ja za­

płaciłem. J a tobie mówię, że jak usłyszysz, co ma ko­

sztować, to powićsz: Szmul jest uczciwy człowiek, jak Boga kocham, uczciwy. No! to mnie daj piętnaście tala­

rów; inaczój nie mogę, jak Boga kocham!

— Czyś ty oszalał, żydzie? krzyknął parobczak prze­

rażony. Piętnaście talarów za tę wołoszkę? Sześć tala­

rów... i to jeszcze za wiele.

Żyd się niby oburzył.

— Co? ja oszalał? żeby każdy był taki szalony, toby było dobrze na świecie. Ty mnie dajesz sześć talary?

za tego wołoszkę? To ty się nie znasz. To sukno aj

3

(38)

waj fejn, to sam król nosi. to twój dziedzic nosi; to aż z Francyi, to jest robione w Paryżu, to extra pik fe jn .

To mówiąc, doskoczył do parobczyka, zaczął go kręcić na wszystkie strony i trzeć sukno, niby go przeko­

nując o wartości materyi, a tymczasem z podełba strze­

lił okiem na niego, rachując, o ile dałby się oszukać.

Snadź badanie musiało wypaść pomyślnie, bo muskuły jego twarzy zadrgnęły niby do uśmiechu.

— To za drogo! rzekł parobczak.

— Z a drogo? jakto za drogo? Fajne Zachy kosztu­

ją ładnego grosz. No! a dość ty dajesz?

— Tak, tak... tak siedem talarów.

— Siedem talarów?., to ty oszalał. No! a le ja ciebie znam... tyś uczciwy człowiek-, ja ciebie jednego talara opuści... to mnie daj eztórnaście talarów. Inaczej nie mogę:., jak Boga kocham!

W końcu zgodzili się na dziesięć talarów za wo- łoszkę, którój rzeczywista wartość ledwo sześć wynosiła.

Parobczak zapłacił sumiennemu żydowi z tern mo­

ra,lnem przekonaniem, że uczciwy żyd innemu byłby tak tanio nie spuścił. Lecz gdyby był mógł zajrzeć w duszę szachraja, byłby się przeląkł, byłby zobaczył, ile tam tkwiało fałszu i obłudy, byłby się przekonał, że nie tylko pieniądze, ale i duszę chciałby był mu wydrzeć.

Grdy parobczak odszedł, żyd zwrócił się do jakiójś grubej, źółtćj żydówicy, siedzącój, w kącie nieruchomie, i rzekł pogardliwie:

— Gid geszeft! gaszt goim!.. — dobry interes, prze­

brzydły chrześcijanin! Goim jest wyrazem pogardliwym, którym żydzi przezywają chrześcijan.

* * *

(39)

Lecz cóż to? Odzywają się bębny i grzmi kapela złożona z dwóch pogniecionych trąb, piszczałki i klary- netu odstrojonego. Aha! to przy budzie komedyjanckiej.

Pójdźmy tam.

Pełno już tam ludu; starzy i młodzi, mężczyźni i niewiasty gapią się na wielki przed budą wywieszony

■obraz, na którym niestworzone rzeczy namalowane. Wszy­

stko to można wr budzie widzieć żywe, a tylko za jednego trojaka.

Mąż ze żoną stoją przed budą; radziby weszli, ale jedno drugiego jakoś się wstydzi. Wreszcie żona, nie mogąc opanować ciekawości, pićrwsza się odezwała:

— Słyszysz ty, ojciec? zdałoby się te cudowności zo-

■ baczyć! i trąca łokciem męża.

■— Czyś zwaryjowała kobićto, czy co? odpowiedział mąż, niby urażony, a w istocie ucieszony bardzo. ISla takie tam byle co zaraz dwa trojaki wyrzucić! Ba! łepiój na sól schować.

— Bodajś ojciec! chciała żona mężulka udobruchać i namówić; przecież sprzedałam dobrze masło, za które Jolowa poczciwa zapłaciła mi więcej, jak myślałam... to i na sól zostanie. Pójdźmy! --

— Wej, w ej, wej! jóno mi nie gadaj; lepiśj küp tę książkę Michałkowi, z której nauczyciel każe mu się uczyć w szkole.

— A co mu jeszcze po książce? krzyknęła żona; może się obyć. Książka droga, kosztuje półzłotka, a tu nie ma zkąd. Zresztą niech mu nauczyciel kupi. Ale jóno pójdź!

T/u wydobyła z zanadrza chustkę, odwiązała jeden róg, wydobyła dwa trojaki i rzekła:

— Weź ojciec dwa trojaki i zapłać temu tam nagiemu przed budą; a tu masz półzłotka, to sobie potem kupisz jednego. Pójdźmy.

3*

(40)

Ostatni powód był wystarczającym. Mąż z uśmić- chem sięgnął po pieniądze i za chwilę zniknęli za zasłoną...

Tam tych namalowanych cudowności wcale nie było,, tylko w ścianach dziury, niby szybki małe okrągłe, przez które można było widzieć rozmaite obrazy. Jeden obraz, zaraz od brzega, wystawiał, jak to Prusacy pobili F ran ­ cuzów pod Grawelote.« Mało co widać Francuzów żywych, trupów co nie miara, a Prusacy jeszcze wszyscy zdrowi,.

Inny obraz wystawiał, jak to Napoleon oddawał szpadę królowi pruskiemu. Francuzi brzydcy, z odkrytemi gło­

wami, a z miną tak pokorną, jakby stali w obec Boga..

Różne inne były jeszcze tam obrazy.

Gosposia przypatrywała im się ze zdumieniem, ale mąż, stary wojskowy, machnął kilka razy ręką, aż wrre- szcie zawołał:

— At! głupstwo i głupstwo!... gdzie rąbią, tam wióry padają i siekiera się szczerbi. Tu zaś tylko jedni zabi­

jają, a drudzy bodaj wcale trafić nie mogą. Przyjaciel' Ludu przecież inaczśj o tem pisał, i szwagier, co tam był też o tern powiadali. At, głupstwu, głupstwo!

* * *

Pójdźmy teraz pomiędzy bydło. Już z dala sły­

szymy jakiegoś człowieka w szaraczkowym surducie:

— J a k Boga kocham, jak pragnę zbawienia duszy, zaręczam wam, gospodarzu, że krowa od kwartału cielna..

Przecież się przypatrzcie, boć się prawie znacie na tem.

tak dobrze, jak i kto inny.

— i! toć się znam przecie, bom nie dzisiejszy i nie- pierwszą krową kupuję, rzekł gospodarz do człowieka, w szaraczkowym surducie, a zwróciwszy się do żony dodał:

patrz jćno kobióto, mnie się tóż wydaje, że ona cielna...

(41)

Żoua pilnie krowę obejrzała i potwierdziła zdanie mężowskie.

Handel wkrótce stanął i cielna krowa przeszła na własność znającego się gospodarza. Dodać trzeba, że owa cielna krowa za cztery tygodnie się polatowała.

* * *

— Do czego prowadzi cały ten wstęp? zapyta niejeden.

Przecież byłem nieraz na jarmarku, widziałem to wszy­

stko... na cóż więc jeszcze w książkach o tśm pisać?

— To źle! bracie, żeś widział jarmaczne zdziórstwa i oszukaństwa, a jednak znów poszedłeś lub pojechałeś, aby na nowo dać się oszukać. Zaraz ci to wytłumaczę.

Jarm arki należą do tych urządzeń średniowiecznych, które dzisiaj są całkiem zbyteczne, ba! nawet szkodliwe.

Przed laty mieszkał w jednóm mieście kupiec, w drugiem szewc, w trzeciem kowal, w czwartćm krawiec, i tak dalój.

Wtenczas jarmarki były potrzebne, bo na wyznaczony

•dzień zjeżdżali się na raz wszyscy rzemieślnicy. Że w je- dnem miejscu nigdy kilku różnych rzemieślników nie mieszkało, więc chcąc się na przykład poźądnie przyo­

dziać, musiano do jednego miasta iść po czapkę, do dru­

giego po surdut, do trzeciego po buty. Albo budując dom, w jednóm mieście dostałeś kupić gwoździ, a do in­

nych miast trzeba było udawać się po siekiórę lub świ­

derek. Dziś czas inny. Każde miasto ma wszystkich rzemieślników' i kupców; w każdym czasie dostaniesz towaru, a nawet lepszego i taniój, aniżeli na jarmarku.

Tylko żydzi wychodzą dobrze na jarmarkach; ci się wtenczas ludzką bogacą pracą. K to się chce o tśm przekonać, ten niech stanie na parę godzin przed budą jakiego szachraja, a przekona się, ile to talarów prze-

(42)

myka się nierzetelnie do jego kieszeni, ile to krwawo zarobionych groszy wydziera krzywdziciel człowiekowi ubo­

giemu. W nagrodę za to jeszcze w duszy chrześcijanina przeklinają, i naśmieją się z niego.

Że każdy jarmarczny towar, z małemi wyjątkami, jest nie wiele wart, można się już np. i z tego przekonać..

Masz np. krowę, musisz ją sprzedać, bo mało mleka doi,, lub też nie dobra do cieląt. Sąsiad potrzebuje wprawdzie krowy, ale twojej nie kupi, bo wie, że nie dobra. Cóż z nią zrobisz? Oto prowadzisz na jarm ark. Pytam się, czy powiesz ty kupującemu, że ta krowa ma takie a takie błędy? Wątpię. Owszem, chcąc jój się pozbyć, musisz ją chwalić. Zresztą krowa rosła, dobrze wyglądająca, od

wczoraj nie dojona, znajdzie wnet kupca.

Tak się dzieje ze wszystkiemi.

Dalej.

Sprzedałeś krowę, wziąłeś spory worek talarów.

Pieniądze chcesz schować, bo musisz inną krowę kupić,, a mianowicie od twego sąsiada, bo ją znasz, że dojna i z dobrego gatunku. W tern przechodzisz około pierni- karzy. Pachnie to siarczyście... w domu dzieciska wy­

glądają ojca i matki... trzeba im kupić za kilka trojaków.

Idziesz ze żoną dalej, aż tu wstęgi i koronki wiewają się, jakby na ciebie kiwały. Nagle żona przypomina sobie,, że przecież do nowego czćpka potrzebuje koronki i... ku­

piła. Przechodzisz około gwoździarzy... a! bodajrze się!

zawołasz, byłbym zapomniał; a dy trzeba gwoździ, bo się fórtka rozłazi. I kupiłeś gwoździ. Wróciwszy do domu rachujesz pieniądze... a tu kilku talarów braknie.

Gdzież się podziały? Zajrzyj do kieszeni, tam masz.

pełno gratów na nic ci nie przydatnych. Dzieci pierniki zjadły i w kwadrans zapomniały o tćm; żona koronki scho-

(43)

wała do kuferka, bo ęzćpek jeszcze nie uszyty; tyś parę starycb gwoździ wyszukał i fórtkę sporządził... a pieniędzy co nie m a, to nie ma.

Odzywam się do sumienia każdego: nie prawdaż, że się tak dzieje? A więc precz z jarmarkami!

(44)

Ze świata.

Podczas, gdy gwar jarmarczny dochodzi do najwyż­

szego szczebla, trzśj młodzieńcy żwawym krokiem zbliżali się do miasta. Dwaj z nieb byli w mundurze wojskowym, w czapkach z czerwonemi obwódkami; trzeci był ubrany po cywilnemu. Miał na sobie tużurek granatowy, a na głowie kaszkiet, zwany maciejówką.

Gdy doszli do miasta, dwaj pierwsi zboczyli do szynkowni, trzeci zniknął w tłumie jarmarcznego ludu.

Każdy się domyśli, że to nasi oczekiwani wojacy.

Dwaj pierwsi, to Borys i N ajm an, a trzeci to Grześ' Pokorny. Borys z Kajmanem wstąpili do szynkowni, raz, aby się pokrzepić, po drugie, że się spodziewali tam zastać swych ojców. Grześ wiedział, że Pokorny nie lubił wałęsać sie po jarm arkach, więc nie spodziewał się go nigdzie znaleźć, dla tego tśż, nie czekając za towarzy­

szami, puścił się zaraz w drogę, chociaż to do Raciczek, była jeszcze mila z okładem.

Pokorni wiedzieli, że syn ich dzisiaj przybędzie;

spodziewali się wszakże, że się zabierze jaką furmanką, których dzisiaj na jarm arku nie brakło z Raciczek.

Lecz jakaż była ich radość, gdy go idącego już z daleka ujrzeli. Ojciec i matka wybiegli co prędzej przed dom, nie mogąc się doczekać chwili, kiedy będą

Cytaty

Powiązane dokumenty

i chcę się podzielić swoją pracą, proszę o wykonanie zdjęcia i przesłanie na adres mailowy – jerzysowa.jr@gmail.com a być może znajdą się na facebook'owej stronie szkoły

Projekt jest to przedsięwzięcie, na które składa się zespół czynności, które charakteryzują się tym, że mają:.. 

Wskazani uczniowi, gdy wykonają zadania, muszą niezwłocznie przesłać wyniki przez komunikator na e-dzienniku, lub mailem na adres:!. matematyka2LOpm@gmail.com skan

Myślę, że w pełni zdajecie sobie sprawę z tego, że okres dojrzewania (zmiany fizyczne, psychiczne, duchowe i społeczne) przygotowuje Was do pełnienia w przyszłości ról –

Po wypędzeniu Aoskali w kraju naszym muszą zapanować zupełnie inne porządki aniżeli te, jakie tu oni wprowadzili.Naczelne Władze narodowe dbają o to, aby całe

Jakie dalsze rozporządzenia dla ochronienia pożaru, Zwierzchość ma czynić, Katechizm obiaśnia?.. Drabinę tak długg, aby aż do szczytu chałupy

Załącznik nr 2 – schemat dla nauczyciela – Czym bracia Lwie Serce zasłużyli sobie na miano człowieka. walczą o

Umowa składa się więc z właściwej umowy pożyczki oraz z umowy przewłaszczenia sprzętu, który jest dzięki niej finansowany.. Taka kon- strukcja pozwala na uniknięcie obcią-